Mniejsza sala
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mniejsza sala
"Biała Wiwerna" podzielona jest na mniejsze i większe salki służące spokojniejszym rozmowom, jak i większym popijawom, czasami nawet i nielegalnym interesom, lecz o tym się nie mówi, obsługa dyskretnie nie zwraca uwagi na podejrzane osoby tak popularne na wiecznie mrocznym Nokturnie. Mniejsza sala znajduje się w podpiwniczeniu o ostro ciosanych kamiennych ścianach i łukowatym stropie. Klimatu dodają jej wiecznie palące się świece na niewielkich, drewnianych stolikach.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Miejsce 10
Ostatniego czasu Cadan nie potrafił zaliczyć do udanych. Wyprawa do Azkabanu nie potoczyła się tak, jak tego oczekiwał - a jak zawsze jego oczekiwania przerastały najśmielsze wyobrażenia najpotężniejszych czarodziejów - w dodatku zdążył być kobietą z wielkimi cyckami oraz mężczyzną bez nosa. Każde z tych doświadczeń wywoływało lawinę smutku; piersiami nie zdążył się pobawić, natomiast nos kochał bardzo, dlatego strata tak ważnego organu doskwierała Goyle'owi przeokrutnie. Dobrze, że miał kochaną, utalentowaną żonę, która stworzyła mu aparat oddechowy pierwszej klasy - i nie, bynajmniej nie chodziło o klatkę piersiową - zaś Cassandra godnie go przeszczepiła sprawiając, że były żeglarz znów mógł odetchnąć z ulgą. Nie spuszczać nosa na kwintę, mieć nosa do czarnomagicznych artefaktów, wyczuwać spiski, mieć muchy w nosie oraz kręcić nosem na dosłownie wszystko. Do tego wszystkiego miał po dziurki w nosie panującą obecnie politykę, która nijak była mu w smak, jednakże Cadan zwykle nie angażował się w wielkie afery na stołkach - pilnował własnego nosa, chociaż jak widać po wizycie w więzieniu nieszczególnie mu się to udawało.
Jednakże narodziny małej Freyi nieco ostudziły bierność Cadana, który… niczym kochający mąż poszedł urżnąć się w trupa na wieść o kolejnym potomku rodziny. Pił dość długo, bowiem chyba aż kilka dni - czas zacierał się dość skrupulatnie, dlatego wiele szans oraz spraw przeszło blondynowi koło nosa. Czy żałował? I tak i nie - kto znał tego zaklinacza przedmiotów ten wiedział, że lubował się w skrajnościach, przesadzie oraz dramatyzmie.
W poczuciu zadowolenia z siebie, zadarł nos do góry i przekroczył próg Białej Wywerny. Trochę żałował, bowiem Fantasmagoria miała większą klasę, lecz co poradzić - człowiek zadziwiająco szybko przyzwyczajał się do luksusów. Goyle przywitał się z barmanem i odebrał od niego szklankę ognistej, z którą popijając już w drodze wszedł do mniejszej sali. - Siemacie - przywitał wszystkich i każdego z osobna. Natchnął się w obserwacjach na zarośniętą twarz swego brata i Cadan nie wiedział czy czuł bardziej smutek czy ulgę na widok zajętego obok niego miejsca. Zamiast się patyczkować usiadł na najbliższym wolnym miejscu - tuż obok swojego serdecznego przyjaciela Ramsey'a oraz naprzeciwko kochanego Caelana, żeby w kluczowych momentach móc śmiać mu się w nos. Nie, tak naprawdę nie zamierzał tego robić postanawiając solennie zachować należytą powagę, lecz wizja utarcia nosa bratu była na tyle miłą, że to z nią zamierzał przetrwać dzisiejsze spotkanie. Usiadł zatem wygodnie, mamrocząc pod nosem, że nie wziął ze sobą całej butelki alkoholu. Ten topniał w zastraszającym tempie.
Ostatniego czasu Cadan nie potrafił zaliczyć do udanych. Wyprawa do Azkabanu nie potoczyła się tak, jak tego oczekiwał - a jak zawsze jego oczekiwania przerastały najśmielsze wyobrażenia najpotężniejszych czarodziejów - w dodatku zdążył być kobietą z wielkimi cyckami oraz mężczyzną bez nosa. Każde z tych doświadczeń wywoływało lawinę smutku; piersiami nie zdążył się pobawić, natomiast nos kochał bardzo, dlatego strata tak ważnego organu doskwierała Goyle'owi przeokrutnie. Dobrze, że miał kochaną, utalentowaną żonę, która stworzyła mu aparat oddechowy pierwszej klasy - i nie, bynajmniej nie chodziło o klatkę piersiową - zaś Cassandra godnie go przeszczepiła sprawiając, że były żeglarz znów mógł odetchnąć z ulgą. Nie spuszczać nosa na kwintę, mieć nosa do czarnomagicznych artefaktów, wyczuwać spiski, mieć muchy w nosie oraz kręcić nosem na dosłownie wszystko. Do tego wszystkiego miał po dziurki w nosie panującą obecnie politykę, która nijak była mu w smak, jednakże Cadan zwykle nie angażował się w wielkie afery na stołkach - pilnował własnego nosa, chociaż jak widać po wizycie w więzieniu nieszczególnie mu się to udawało.
Jednakże narodziny małej Freyi nieco ostudziły bierność Cadana, który… niczym kochający mąż poszedł urżnąć się w trupa na wieść o kolejnym potomku rodziny. Pił dość długo, bowiem chyba aż kilka dni - czas zacierał się dość skrupulatnie, dlatego wiele szans oraz spraw przeszło blondynowi koło nosa. Czy żałował? I tak i nie - kto znał tego zaklinacza przedmiotów ten wiedział, że lubował się w skrajnościach, przesadzie oraz dramatyzmie.
W poczuciu zadowolenia z siebie, zadarł nos do góry i przekroczył próg Białej Wywerny. Trochę żałował, bowiem Fantasmagoria miała większą klasę, lecz co poradzić - człowiek zadziwiająco szybko przyzwyczajał się do luksusów. Goyle przywitał się z barmanem i odebrał od niego szklankę ognistej, z którą popijając już w drodze wszedł do mniejszej sali. - Siemacie - przywitał wszystkich i każdego z osobna. Natchnął się w obserwacjach na zarośniętą twarz swego brata i Cadan nie wiedział czy czuł bardziej smutek czy ulgę na widok zajętego obok niego miejsca. Zamiast się patyczkować usiadł na najbliższym wolnym miejscu - tuż obok swojego serdecznego przyjaciela Ramsey'a oraz naprzeciwko kochanego Caelana, żeby w kluczowych momentach móc śmiać mu się w nos. Nie, tak naprawdę nie zamierzał tego robić postanawiając solennie zachować należytą powagę, lecz wizja utarcia nosa bratu była na tyle miłą, że to z nią zamierzał przetrwać dzisiejsze spotkanie. Usiadł zatem wygodnie, mamrocząc pod nosem, że nie wziął ze sobą całej butelki alkoholu. Ten topniał w zastraszającym tempie.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chyba nigdy się do tych spotkań nie przyzwyczai. Było w nich coś pretensjonalnego chociaż wrażenie to nieco zelżało w momencie w którym przyszło mu tym razem skierować swoje kroki nie w stronę magicznego portu, a w głąb Nokturnu. To jednak była raczej kwestia tych, którzy w tym zebraniu uczestniczyli: czarodzieje wysokiego stanu, statusu, z silnym nazwiskiem bądź też arystokratyczną prezencją. Nie przeszkadzało mu to tak bardzo w chwili w której obcował z garstkami bądź pojedynczymi sztukami tak jednak cała sala tychże sprawiała, że Valerij czuł, że się wyróżnia. Było mu z tym źle. Jak zwykle zatem postąpił kroku w głąb pomieszczenia z nietęgą minął. Pochylił czoła i patrząc w dół sunął do przodu spozierając ślepiami raz po raz wyżej w celu ustalenia jakiegoś wolnego siedziska - to też było dla niego za każdym razem utrapieniem. Do tego teraz czuł ponaglenie do podjęcia jakiejś decyzji by nie przedłużać swojego postoju za plecami sir Rosiera oraz Mulcibera tak by to nie zaczęło wyglądać dziwnie. Wtem jednak pochwycił spojrzeniem nową twarz. Był to dobry omen - dobry bo to właśnie oznaczało, że to na tymże świeżym kąsku będą się ogniskować spojrzenia. Należało zatem usiąść w przeciwnym kącie. Krzesło koło Sigrun było do tego wolne - tam też pośpieszył kroku. Wielka, pękata torba która przepasła mu ramię, a która smutnie zwisała gdzieś nieco ponad kolanami, ociężale się zakołysała w rytm kroków wydając z siebie delikatny chrzest przytulającego się o siebie szkła. Usiadł więc ostrożnie wciągając ją sobie na kolana jak gdyby ta była ukochanym, wielkim, sparaliżowanym psem. Do tego bardzo ciężkim i trudnym w transportowaniu. No ale udało się. Odetchnął z ulgą i przetarł materiałem szaty na przedramieniu spotniałe czoło. Roztaczał wokół siebie bardzo silną aurę zapachów mogących się niektórym kojarzyć z mungiem, alchemiczną pracownią, składzikiem, apteką. Miał do tego oczywiście wiele powodów bo ostatni tydzień po tym, jak spędził grube dnie na dokonywaniu astronomicznych wyliczeń dotyczących odkrycia które dokonał wraz z zespołem badawczym, mieszkał i tarzał się w oparach i ingrediencjach jak powalony.
Nie wystawił na pokaz i poczęstunek jeszcze tego co przyniósł chcąc pozwolić prowadzącej na oficjalne, należyte otwarcie. W końcu na wszystko przyjdzie pora.
|20
Nie wystawił na pokaz i poczęstunek jeszcze tego co przyniósł chcąc pozwolić prowadzącej na oficjalne, należyte otwarcie. W końcu na wszystko przyjdzie pora.
|20
Fakt o powróceniu do Białej Wywerny był szatynowi na rękę zważywszy na odległość do owego miejsca z nokturnowskiego strychu, bowiem przy niedziałającej teleportacji przemieszczanie się po ulicach Londynu zdecydowanie było utrudnione. Wykonawszy ostatnie zadanie był ciekaw jak reszta uporała się z celem i czy wszystkim udało się odnieś sukces – bez względu na skrajne indywidualności służyli Czarnemu Panu, więc liczył się wynik każdego z nich. Podobnie sprawa miała się z anomaliami, sam miał wątpliwą przyjemność zmierzyć się z dwoma aurorami, którzy zdawali się zaczaić na niego oraz Deirdre nieopodal brzegu rzeki i tym samym wszcząć pojedynek finalnie zakończony na korzyść popleczników Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Szatyn uzmysłowił sobie wtem, że takowi zdawali się być ponad prawem ścigając za używanie czarnej magii, a tym samym sami przekraczali wszelkie granice za pomocą sztuki legilimencji.
Opuściwszy mury swego domu naciągnął na głowę kaptur czarnej, długiej szaty i upewnił się, czy w kieszeni spoczywało drewno wężowe. Szybkim krokiem przemknął przez wąską uliczkę, by finalnie znaleźć się u progów odbudowanej Białej Wywerny, a następnie drzwi prowadzących strice do miejsca spotkania – małej sali. Wchodząc do środka rozejrzał się pobieżnie po twarzach zebranych osób, by skinąć im głową w geście powitania po czym zajął wolne miejsce (1) na samym początku długiego stołu. Towarzyszka anomalii wyglądała zdecydowanie lepiej niżeli podczas ich ostatniego spotkania, co świadczyło o fakcie, iż poniesione rany uległy już zabliźnieniu tudzież powierzchownemu zaleczeniu, a obydwoje doskonale wiedzieli jak było ich dużo – szczególnie po pierwszej, kompletnie spalonej próbie ujarzmienia szalejącego źródła mocy.
Chwyciwszy karafkę czerwonego wina uzupełnił swój kielich, a następnie zerknął wymownie na tych zebranych bliżej, czy aby przypadkiem również nie mieli ochoty na zasmakowanie ów trunku. Nie dotarli jeszcze wszyscy, więc dość wątpliwie przyjemną chwilę ciszy mogli wykorzystać na coś ciekawszego jak patrzenie się w sufit. Z resztą szatyn liczył, że owe spotkanie nie będzie – jak zwykle z resztą – opierać się na dumaniu przez większość i debatowaniu przez mniejszość, tylko każdy zaangażuje się w prowadzone rozmowy.
| miejsce numer 1
Opuściwszy mury swego domu naciągnął na głowę kaptur czarnej, długiej szaty i upewnił się, czy w kieszeni spoczywało drewno wężowe. Szybkim krokiem przemknął przez wąską uliczkę, by finalnie znaleźć się u progów odbudowanej Białej Wywerny, a następnie drzwi prowadzących strice do miejsca spotkania – małej sali. Wchodząc do środka rozejrzał się pobieżnie po twarzach zebranych osób, by skinąć im głową w geście powitania po czym zajął wolne miejsce (1) na samym początku długiego stołu. Towarzyszka anomalii wyglądała zdecydowanie lepiej niżeli podczas ich ostatniego spotkania, co świadczyło o fakcie, iż poniesione rany uległy już zabliźnieniu tudzież powierzchownemu zaleczeniu, a obydwoje doskonale wiedzieli jak było ich dużo – szczególnie po pierwszej, kompletnie spalonej próbie ujarzmienia szalejącego źródła mocy.
Chwyciwszy karafkę czerwonego wina uzupełnił swój kielich, a następnie zerknął wymownie na tych zebranych bliżej, czy aby przypadkiem również nie mieli ochoty na zasmakowanie ów trunku. Nie dotarli jeszcze wszyscy, więc dość wątpliwie przyjemną chwilę ciszy mogli wykorzystać na coś ciekawszego jak patrzenie się w sufit. Z resztą szatyn liczył, że owe spotkanie nie będzie – jak zwykle z resztą – opierać się na dumaniu przez większość i debatowaniu przez mniejszość, tylko każdy zaangażuje się w prowadzone rozmowy.
| miejsce numer 1
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Choć dołączyła do rycerzy już jakiś czas temu, w zasadzie pojawiła się na spotkaniu po raz pierwszy. Być może wcześniej odstraszało ją miejsce, być może nie czuła się gotowa, a być może nie sądziła, by jej obecność w jakimkolwiek stopniu mogła się okazać użyteczna. Dotąd o planach rycerzy nie wiedziała wiele, nie zamierzała też obierać drogi otwartej walki, a aby pomagać lizać rany dzielnym wojownikom nie potrzebowała przecież więcej, niż czterech ścian lecznicy. Czasy się jednak zmieniały, zmieniała się też ona sama - zmieniał się nawet sens sprawy, której postanowiła się przysłużyć. W grę nie wchodziła już tylko ochrona jej przyjaciółek potrzebujących uzdrowicielskich zdolności - w grę wchodziła także ochrona Lysandry. Mijając próg Białej Wywerny, miejsca przecież sobie tak dobrze znanego, trzymała dłoń zaplecioną na jednym z kryształów uwiązanych przy rzemieniu na szyi, odziana w białą, bufiastą koszulę i zbyt długą czarną spódnicę lejącą się za nią delikatnym materiałem. Do przywieszonego przez biodra skórzanego pasa przytroczoną miała sakwę, wewnątrz której znajdowało się kilka leczniczych ziół - choć szczerze wątpiła, by okazały się dzisiaj potrzebne. Za wskazówkami karczmarza udała się do mniejszej sali, dostrzegłszy już pokaźnie zgromadzone grono czarodziejów różnych stanów, złączonych w imię jednej idei.
Powitała zgromadzonych oszczędnym skinięciem głowy, przesuwając spojrzeniem po twarzach, które znała - było ich mniej od tych, które były jej obce. Nie zatrzymała go na Mulciberze, ale odnalazła w tłumie Lupusa, Valerija i Quentina. U szczytu stołu stanęła Deirdre - przy przyjaciółce nie mogła czuć się nieswojo. Nie wiedziała, kim był towarzyszący jej mężczyzna.
Wybrała jedno z krzeseł po jej lewicy, obok Drew, na powitanie położywszy dłoń na jego ramieniu - z grzeczności skinęła także drugiemu z czarodziejów, wyglądającego na znacznie wyżej postawionego - nie wiedząc, że ten jak ona był dziś pośród nich po raz pierwszy. W oczekiwaniu na rozpoczęcie milczała, nie unosząc spojrzenia ku kolejnym pojawiającym się w przejściu postaciom.
miejsce nr 2
Powitała zgromadzonych oszczędnym skinięciem głowy, przesuwając spojrzeniem po twarzach, które znała - było ich mniej od tych, które były jej obce. Nie zatrzymała go na Mulciberze, ale odnalazła w tłumie Lupusa, Valerija i Quentina. U szczytu stołu stanęła Deirdre - przy przyjaciółce nie mogła czuć się nieswojo. Nie wiedziała, kim był towarzyszący jej mężczyzna.
Wybrała jedno z krzeseł po jej lewicy, obok Drew, na powitanie położywszy dłoń na jego ramieniu - z grzeczności skinęła także drugiemu z czarodziejów, wyglądającego na znacznie wyżej postawionego - nie wiedząc, że ten jak ona był dziś pośród nich po raz pierwszy. W oczekiwaniu na rozpoczęcie milczała, nie unosząc spojrzenia ku kolejnym pojawiającym się w przejściu postaciom.
miejsce nr 2
bo ty jesteś
prządką
prządką
Czasy gdy gromadzili się w Białej Wywernie wydawały jej się być niesamowicie odległe. Od jej zniszczenia nie minęło wcale tak wiele czasu, ale wydarzyło się wystarczająco dużo by zapomnieć o tym wszystkim czego dokonali siedząc na tych miejscach. Z perspektywy czasu zaczęła inaczej patrzeć na przynależność do organizacji. Owszem potrzebowali miejsca, żeby móc się spotykać i omawiać to czego dokonali lub karcić się wzajemnie za to co spłonęło na panewce, ale faktem było, że nawet przenosząc się z miejsca na miejsce potrafili dokonywać wielkich rzeczy. Możliwe, że nawet większych niżeli wcześniej. Odbudowanie Wywerny było ważne, w ostatnim czasie przecież wiele się o tym mówiło i wiele robiono by cegła po cegle każdy mógł znowu wrócić do tego miejsca. Kiedy w końcu się to udało Antonia poczuła jakby kolejna ze spraw, których wykonanie stawiali przed sobą się powiodło. Jakby dobra pasja ich działań nadal trwała. To było w końcu niesamowicie istotne. Dla wszystkiego.
Minął kolejny miesiąc i choć pracy nie brakowało to Borgin szczerze czekała na przyjście tego kolejnego. Już nie przez Wywerne, ale przez stawiane przed nimi nowe możliwości. Znowu chciała zająć się czymś pożytecznym. Oderwać głowę od tego co zostało z Ministerstwa, nawet od artefaktów gromadzących się ostatnim czasem w sklepie. Czarownica widziała, że strach obleciał już nie tylko tych promugolskich, już nie tylko słabych czarodziejów brudnej krwi, ale także tych, których poglądy wzięłaby za pewniaka. Tchórzy nie brakowało i to nawet w ich szeregach.
Kobieta nie lubiła się spóźniać oraz spóźnień nie tolerowała. O spotkaniu wiedzieli już dłuższy czas dlatego na kolejne tłumaczenia się ludzi iż nie zdążyli przyjść na spotkanie lub po prostu się na nie spóźnili bo były jakieś ważniejsze sprawy, sięgnie po różdżkę. Zawsze znajdował się ktoś taki kto wpadał w środku spotkania myśląc, że powiedziane wcześniej rzeczy będą albo nieistotne, albo, że ktoś dobry i uczynny podzieli się tym co już zostało ustalone. Borgin takiego czegoś po prostu nie lubiła. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Niektóre z nich powinny stawać na piedestale tym bardziej, że spotykają się tylko raz w miesiącu.
Antonia weszła do odnowionej sali i rozejrzała się po wnętrzu. To był zaskakująco miły widok. Do siedzących już na swoich miejscach rycerzy i śmierciożerców skinęła jedynie głową nie przerywając panującej w szeregach ciszy. Usiadła na jednym z wolnych miejsc (13) i poprawiając delikatnie zwijającą się na ziemi szatę wyczekiwała rozpoczęcia.
/ miejsce 13
Minął kolejny miesiąc i choć pracy nie brakowało to Borgin szczerze czekała na przyjście tego kolejnego. Już nie przez Wywerne, ale przez stawiane przed nimi nowe możliwości. Znowu chciała zająć się czymś pożytecznym. Oderwać głowę od tego co zostało z Ministerstwa, nawet od artefaktów gromadzących się ostatnim czasem w sklepie. Czarownica widziała, że strach obleciał już nie tylko tych promugolskich, już nie tylko słabych czarodziejów brudnej krwi, ale także tych, których poglądy wzięłaby za pewniaka. Tchórzy nie brakowało i to nawet w ich szeregach.
Kobieta nie lubiła się spóźniać oraz spóźnień nie tolerowała. O spotkaniu wiedzieli już dłuższy czas dlatego na kolejne tłumaczenia się ludzi iż nie zdążyli przyjść na spotkanie lub po prostu się na nie spóźnili bo były jakieś ważniejsze sprawy, sięgnie po różdżkę. Zawsze znajdował się ktoś taki kto wpadał w środku spotkania myśląc, że powiedziane wcześniej rzeczy będą albo nieistotne, albo, że ktoś dobry i uczynny podzieli się tym co już zostało ustalone. Borgin takiego czegoś po prostu nie lubiła. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Niektóre z nich powinny stawać na piedestale tym bardziej, że spotykają się tylko raz w miesiącu.
Antonia weszła do odnowionej sali i rozejrzała się po wnętrzu. To był zaskakująco miły widok. Do siedzących już na swoich miejscach rycerzy i śmierciożerców skinęła jedynie głową nie przerywając panującej w szeregach ciszy. Usiadła na jednym z wolnych miejsc (13) i poprawiając delikatnie zwijającą się na ziemi szatę wyczekiwała rozpoczęcia.
/ miejsce 13
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ze swej stojącej pozycji za krzesłem doskonale widziała całe pomieszczenie oraz szczegóły twarzy pojawiających się w sali Rycerzy Walpurgii. Odwzajemniła uprzejme, powitalne kiwnięcia głową oraz inne kulturalne gesty świadczące o tym, że zgromadzeni czarodzieje w ogóle wzajemnie się dostrzegają, nie ruszała się jednak z miejsca. Na dłużej zatrzymała wzrok jedynie na Tristanie, zasiadającym naprzeciwko niej - wiedziała, że będzie dziś oceniana i bardzo nie chciała zawieść. Gdy drzwi za plecami Mulcibera otworzyły się i stanął w nich Alphard, Deirdre nie zdradziła się ze zdziwieniem nawet najmniejszym mrugnięciem. Przesunęła po nim beznamiętnym wzrokiem, skutecznie ukrywając kotłujące się w środku emocje - pytania zostawiając na później.
Gdy wybiła godzina spotkania, Tsagairt uniosła lekko różdżkę, odpowiednim ruchem zamykając drzwi prowadzące do sali. Nikt nie mógł już do niej wejść, znajdowali się w elitarnym, zamkniętym gronie, gotowi do rozpoczęcia spotkania.
- Witajcie - Nie poruszyła się nawet o milimetr, blade dłonie dalej wspierały się o zagłówek stojącego przed nią fotela, ale nie były na nim nerwowo zaciśnięte. Dobrze ukrywała wewnętrzne przejęcie. - Dobrze widzieć was tutaj, w Białej Wywernie, zbudowanej naszymi wspólnymi siłami. Wielu z nas hojnie opłaciło producentów, inni poświęcili wiele czasu na dopilnowanie, by budowa przebiegała szybko, sprawnie i w niezbędnej dyskrecji. Wkład każdego, kto wziął udział w tym przedsięwzięciu, zostanie doceniony - kontynuowała, przesuwając spojrzeniem po twarzach zgromadzonych. Brakowało kilku osób, dostrzegła to wyraźnie, ale nie komentowała hańbiących nieobecności. - Czarny Pan jest z nas zadowolony - a my znów posiadamy odpowiednie, wygodniejsze niż wcześniej, miejsce do spotkań i prowadzenia dalszej działalności - Rycerze Walpurgii znów zakwitnęli w ciemnych arteriach Śmiertelnego Nokturnu, napędzając serce czarnej magii swą nieustępliwą obecnością. Mieli powody do dumy; zwłaszcza ci, którzy przyczynili się do szybszej odbudowy, wykorzystując galeony, talenty lub swój czas, wykazując się poświęceniem dla sprawy. Umożliwili zmianę wnętrz, dalej nieco obskurnych, ale te tajemne, przeznaczone wyłącznie dla najbardziej zaufanych słów Lorda Voldemorta, stały się znacznie wygodniejsze, odporniejsze, odpowiednie do ich rozrastającej się organizacji.
I piętrzących się przed nimi zadań, wypełnianych w poprzednich tygodniach. Choć pył po Azkabanie opadł, nieprzewidywalne wybuchy magii wcale nie ustępowały. - Anomalie w dalszym ciągu rosną w siłę, rozrastając się na nowe rejony. Ministerstwo nic z nimi nie robi - ale wokół epicentrów czarnej magii pojawiają się inne osoby. Możemy być prawie pewni, że są związani z Zakonem Feniksa - Służby Kontroli Magicznej nie potrafią aż tak widowiskowo wykorzystywać Patronusów do własnych, ochronnych celów - ciągnęła, przypominając sobie pojedynek w alejce nad brzegiem rzeki. Była ciekawa, czy i inni spotkali się z przeciwnikami - czy może dowiedzieli się czegoś istotnego, pokonując, torturując lub rozpoznając ich rywali? - Jak wyglądały wasze wasze naprawy anomalii? - spytała, zwracając się do wszystkich zgromadzonych, licząc na sprawozdania z postępów. Ważne nie tylko dla Czarnego Pana, ale też dla nich wszystkich: czerpanie wiedzy z dokonań innych, nawet potknięć czy błędów, było cenną lekcją.
Nie istniały przecież rzeczy niemożliwe, nie dla nich. Uśmiechnęła się lekko, chociaż jej oczy pozostały lodowate i matowe, choć dumne. - Poszukiwania elementów czarnej różdżki powiodły się, Czarny Pan wszedł już w jej posiadanie - zawiesiła lekko głos, pamiętając połamane drewno, które zdobyła wraz z Magnusem na bankiecie znawców artefaktów. Spojrzała na Caleana i Sigrun, oni także wypełnili swoją część zadania.- Osiągnęliśmy też znacznie więcej, ale o tym, o waszych misjach i ich reperkusjach, chcielibyśmy usłyszeć wszyscy - od każdego z was - znów rozejrzała się po wszystkich twarzach, z uwagą i szacunkiem. Dopiero wtedy delikatnie ominęła krzesło i zajęła na nim miejsce, wygładzając materiał czarnej sukni - po czym zwróciła się do siedzącego nieopodal niej Blacka. - Widzę, że dołączył do nas nowy towarzysz - I w końcu spojrzała na Alpharda, pytająco, trochę wyczekująco. Inni się już znali, kojarzyli, stawali ramię ramię w boju - on także zapewne spostrzegł tu kilka znanych twarzy, ale wśród Rycerzy pozostawał nowy. Była ciekawa, kto go tutaj sprowadził - czyżby Lupus? - i jakie były jego motywacje. Miała nadzieję, że ktokolwiek go tutaj zaprosił, wyjaśnił mu chociaż pobieżnie sprawy, o których mieli zacząć rozmawiać.
| Na odpis macie 48h. Kolejkę zakończy post Craiga.
Gdy wybiła godzina spotkania, Tsagairt uniosła lekko różdżkę, odpowiednim ruchem zamykając drzwi prowadzące do sali. Nikt nie mógł już do niej wejść, znajdowali się w elitarnym, zamkniętym gronie, gotowi do rozpoczęcia spotkania.
- Witajcie - Nie poruszyła się nawet o milimetr, blade dłonie dalej wspierały się o zagłówek stojącego przed nią fotela, ale nie były na nim nerwowo zaciśnięte. Dobrze ukrywała wewnętrzne przejęcie. - Dobrze widzieć was tutaj, w Białej Wywernie, zbudowanej naszymi wspólnymi siłami. Wielu z nas hojnie opłaciło producentów, inni poświęcili wiele czasu na dopilnowanie, by budowa przebiegała szybko, sprawnie i w niezbędnej dyskrecji. Wkład każdego, kto wziął udział w tym przedsięwzięciu, zostanie doceniony - kontynuowała, przesuwając spojrzeniem po twarzach zgromadzonych. Brakowało kilku osób, dostrzegła to wyraźnie, ale nie komentowała hańbiących nieobecności. - Czarny Pan jest z nas zadowolony - a my znów posiadamy odpowiednie, wygodniejsze niż wcześniej, miejsce do spotkań i prowadzenia dalszej działalności - Rycerze Walpurgii znów zakwitnęli w ciemnych arteriach Śmiertelnego Nokturnu, napędzając serce czarnej magii swą nieustępliwą obecnością. Mieli powody do dumy; zwłaszcza ci, którzy przyczynili się do szybszej odbudowy, wykorzystując galeony, talenty lub swój czas, wykazując się poświęceniem dla sprawy. Umożliwili zmianę wnętrz, dalej nieco obskurnych, ale te tajemne, przeznaczone wyłącznie dla najbardziej zaufanych słów Lorda Voldemorta, stały się znacznie wygodniejsze, odporniejsze, odpowiednie do ich rozrastającej się organizacji.
I piętrzących się przed nimi zadań, wypełnianych w poprzednich tygodniach. Choć pył po Azkabanie opadł, nieprzewidywalne wybuchy magii wcale nie ustępowały. - Anomalie w dalszym ciągu rosną w siłę, rozrastając się na nowe rejony. Ministerstwo nic z nimi nie robi - ale wokół epicentrów czarnej magii pojawiają się inne osoby. Możemy być prawie pewni, że są związani z Zakonem Feniksa - Służby Kontroli Magicznej nie potrafią aż tak widowiskowo wykorzystywać Patronusów do własnych, ochronnych celów - ciągnęła, przypominając sobie pojedynek w alejce nad brzegiem rzeki. Była ciekawa, czy i inni spotkali się z przeciwnikami - czy może dowiedzieli się czegoś istotnego, pokonując, torturując lub rozpoznając ich rywali? - Jak wyglądały wasze wasze naprawy anomalii? - spytała, zwracając się do wszystkich zgromadzonych, licząc na sprawozdania z postępów. Ważne nie tylko dla Czarnego Pana, ale też dla nich wszystkich: czerpanie wiedzy z dokonań innych, nawet potknięć czy błędów, było cenną lekcją.
Nie istniały przecież rzeczy niemożliwe, nie dla nich. Uśmiechnęła się lekko, chociaż jej oczy pozostały lodowate i matowe, choć dumne. - Poszukiwania elementów czarnej różdżki powiodły się, Czarny Pan wszedł już w jej posiadanie - zawiesiła lekko głos, pamiętając połamane drewno, które zdobyła wraz z Magnusem na bankiecie znawców artefaktów. Spojrzała na Caleana i Sigrun, oni także wypełnili swoją część zadania.- Osiągnęliśmy też znacznie więcej, ale o tym, o waszych misjach i ich reperkusjach, chcielibyśmy usłyszeć wszyscy - od każdego z was - znów rozejrzała się po wszystkich twarzach, z uwagą i szacunkiem. Dopiero wtedy delikatnie ominęła krzesło i zajęła na nim miejsce, wygładzając materiał czarnej sukni - po czym zwróciła się do siedzącego nieopodal niej Blacka. - Widzę, że dołączył do nas nowy towarzysz - I w końcu spojrzała na Alpharda, pytająco, trochę wyczekująco. Inni się już znali, kojarzyli, stawali ramię ramię w boju - on także zapewne spostrzegł tu kilka znanych twarzy, ale wśród Rycerzy pozostawał nowy. Była ciekawa, kto go tutaj sprowadził - czyżby Lupus? - i jakie były jego motywacje. Miała nadzieję, że ktokolwiek go tutaj zaprosił, wyjaśnił mu chociaż pobieżnie sprawy, o których mieli zacząć rozmawiać.
| Na odpis macie 48h. Kolejkę zakończy post Craiga.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie przyglądał się osobom wchodzącym do pomieszczenia. Wiedział, że przez najbliższą godzinę dane mu będzie nacieszyć się ich widokiem. Zajęty był mało istotną czynnością — krawędź mankiety zbrudziła się. Musiało się to przydarzyć jeszcze w Departamencie Tajemnic, jeszcze w chłodnych lochach Hogwartu, który wraz z nadejściem września wypełnił się małymi, doprawdy rozkosznymi pociechami. Dopiero kiedy krzesło obok niego się odsunęło, uniósł głowę i spojrzał na Tristana, którego powitał równie milcząco i również z szacunkiem, zaprzestając poprzedniej czynności. Przybycie Cadana miał ochotę zbyt milczeniem, karcącym spojrzeniem, ale jego zachowanie wcale go nie dziwiło. Zdawało mu się, że poznał naturę żeglarza już na tyle dobrze, by dziwić się zaledwie tym, że wciąż cudem uchodził z życiem, opierając się odmętom mórz, które z chęcią — podobnie jak Mulciber — zaciągnęłyby go w otchłań.
— Ta, cześć brachu — mruknął kąśliwie językiem rynsztoku, do którego Goyle pasował bardziej niż do swej bystrej żony i zdolnego syna. Zatrzymał na nim spojrzenie na dłużej, by w końcu przemknąć wzrokiem po zgromadzonych, w tym Cassandrze, z której obecności był zadowolony i Alpharda, z którym miał przyjemność się spotkać ledwie przed dwoma nocami. Uśmiechnął się w jego kierunku — tak jak wtedy, gdy się z nim witał i skinął mu głową; dobrze, że jesteś, mówiło jego spojrzenie. Pozwolił sobie nie witać z każdym z osobna, odpowiadając jedynie uśmiechem Deirdre, która przemówiła pierwsza, zamknąwszy drzwi do mniejszej sali. Słuchał jej z poważną mina, tak jak poważne było to spotkanie, zamierzając nie odwlekać w czasie tego, co miał do powiedzenia. Oparł się wygodnie w fotelu, dłonie płasko ułożył na podłokietnikach.
— Wejście do świętego Munga, Sala Planet w wieży astrologów i gabinet osobliwości na Pokątnej zostały opanowane, obyło się bez trudności, nikt nie próbował nam nawet przeszkodzić. Magia tamtych miejsc jest po naszej stronie — zdał krótką, lecz treściwą relację z tamtych spotkań, wzrokiem na próżno poszukując Notta — jednego jak i drugiego. Szybko spojrzałna Deirdre — nie przed którą się spowiadał, lecz której odpowiadał na pytanie. Liczył, że jego odpowiedź zachęci pozostałych. Wieści o tym, że Czarny Pan wszedł w posiadanie Czarnej Różdzki, były dobrymi wieściami. To znaczyło, że stał się właścicielem najpotężniejszej różdżki świata, wielu brało ją za legendę, mit, ale on wierzył, że jest w czyimś posiadaniu. I że zdobycie jej przez Pana jest zaledwie kwestią czasu.
— Razem z Drew udaliśmy się do Armenii łańcuchem świstoklików. Na miejscu, w ukrytej rezydencji czekał na nas Nazarius, kolekcjoner artefaktów. Przygotował dla nas wiele interesujących pułapek, ostatecznie okazał się godnym przeciwnikiem. Szkoda, że popełnił samobójstwo. W jego bibliotece odnaleźliśmy księgę, którą bez trudu odszyfrował Macnair. Jej treść miała pomóc nam poradzić sobie z anomaliami na dobre — pobieżnie zerknął na członków jednostki badawczej, którzy z pewnością interesowali się owym tematem.
— Zakon Feniksa się nami interesuje. Znają nasze nazwiska. Zbroją się. Ale i przechodzą kryzys— podjął temat, który wydawał mu się istotny. Spojrzał na wszystkich przelotnie, powoli, patrząc po każdym, ale zatrzymał spojrzenie dopiero na prowadzących, od których zależało, czy podejmą temat, jak zareagują. — Szukają kamienia wskrzeszenia.
Przedstawienie Blacka sobie darował. Spojrzał w jego kierunku — wyglądało na to, że Deirdre oddała mu głos.
— Ta, cześć brachu — mruknął kąśliwie językiem rynsztoku, do którego Goyle pasował bardziej niż do swej bystrej żony i zdolnego syna. Zatrzymał na nim spojrzenie na dłużej, by w końcu przemknąć wzrokiem po zgromadzonych, w tym Cassandrze, z której obecności był zadowolony i Alpharda, z którym miał przyjemność się spotkać ledwie przed dwoma nocami. Uśmiechnął się w jego kierunku — tak jak wtedy, gdy się z nim witał i skinął mu głową; dobrze, że jesteś, mówiło jego spojrzenie. Pozwolił sobie nie witać z każdym z osobna, odpowiadając jedynie uśmiechem Deirdre, która przemówiła pierwsza, zamknąwszy drzwi do mniejszej sali. Słuchał jej z poważną mina, tak jak poważne było to spotkanie, zamierzając nie odwlekać w czasie tego, co miał do powiedzenia. Oparł się wygodnie w fotelu, dłonie płasko ułożył na podłokietnikach.
— Wejście do świętego Munga, Sala Planet w wieży astrologów i gabinet osobliwości na Pokątnej zostały opanowane, obyło się bez trudności, nikt nie próbował nam nawet przeszkodzić. Magia tamtych miejsc jest po naszej stronie — zdał krótką, lecz treściwą relację z tamtych spotkań, wzrokiem na próżno poszukując Notta — jednego jak i drugiego. Szybko spojrzałna Deirdre — nie przed którą się spowiadał, lecz której odpowiadał na pytanie. Liczył, że jego odpowiedź zachęci pozostałych. Wieści o tym, że Czarny Pan wszedł w posiadanie Czarnej Różdzki, były dobrymi wieściami. To znaczyło, że stał się właścicielem najpotężniejszej różdżki świata, wielu brało ją za legendę, mit, ale on wierzył, że jest w czyimś posiadaniu. I że zdobycie jej przez Pana jest zaledwie kwestią czasu.
— Razem z Drew udaliśmy się do Armenii łańcuchem świstoklików. Na miejscu, w ukrytej rezydencji czekał na nas Nazarius, kolekcjoner artefaktów. Przygotował dla nas wiele interesujących pułapek, ostatecznie okazał się godnym przeciwnikiem. Szkoda, że popełnił samobójstwo. W jego bibliotece odnaleźliśmy księgę, którą bez trudu odszyfrował Macnair. Jej treść miała pomóc nam poradzić sobie z anomaliami na dobre — pobieżnie zerknął na członków jednostki badawczej, którzy z pewnością interesowali się owym tematem.
— Zakon Feniksa się nami interesuje. Znają nasze nazwiska. Zbroją się. Ale i przechodzą kryzys— podjął temat, który wydawał mu się istotny. Spojrzał na wszystkich przelotnie, powoli, patrząc po każdym, ale zatrzymał spojrzenie dopiero na prowadzących, od których zależało, czy podejmą temat, jak zareagują. — Szukają kamienia wskrzeszenia.
Przedstawienie Blacka sobie darował. Spojrzał w jego kierunku — wyglądało na to, że Deirdre oddała mu głos.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Kilka chwil trwała w milczeniu, niemal w bezruchu na swoim krześle, obserwując tych, którzy przybywali na spotkanie już po niej. Spodziewała się ujrzeć więcej twarzy zarówno znajomych, jak i obcych. Nieobecność niektórych dziwiła, to nie ona jednak miała dociekać o powody. Uniosła lekko brwi, gdy dojrzała sylwetkę Alpharda; uśmiechnęła się jednak lekko, zadowolona, że podjął dobrą decyzję. Był utalentowanym i wpływowym czarodziejem, będzie cenny w szeregach sług Czarnego Pana. Ćmiąc papierosa spojrzała dość niechętnie na alchemika, który zajął miejsce obok niej; nie dlatego, że uczynił jej personalny afront, skąd, ich współpraca ostatnimi czasy kwitła, lecz zapachy, które za sobą przytargał były dość... intensywne. I niezbyt przypadały jej do gustu. Nie skomentowała tego, ani wejścia Cadana, który stroił dziwne miny w kierunku swego brata jednak ani słowem, zwracając spojrzenie ku Deirdre, gdy spotkanie oficjalnie się zaczęło. Wysłuchała słów Smierciożerczyni z uwagą, z ulgą odnotowujac w myślach informację, iż ich Pan był zadowolony z przebiegu odbudowy Białej Wywerny - to było najistotniejsze
Czarny Pan wszedł w posiadanie czarnej różdżki, legendarnego artefaktu; czy ktokolwiek wątpił, że to nastanie? Był wszak najpotężniejszym czarnoksiężnikiem jaki stąpał po tej ziemi; to była tylko kwestia czasu. Uniosła z brodę wyżej, gdy padło na nią spojrzenie Smierciożerczyni, mówiącej o czarnej różdżce; wypełnili z Goylem tak istotne zadanie, mogli być z siebie zadowoleni. Przynajmniej z tej części powierzonych ich zadań.
W odpowiedniej chwili ona także zajęła głos, aby zdać raport z podjętych w minionych tygodniach działań. Dobrze było wiedzieć, że magia w Sali Planet, gdzie próbowali z Goylem to uczynić - niestety bezskutecznie, ostatecznie została ujarzmiona.
- Lord Rowle i ja wyciszyliśmy źródło anomalii w Muzeum Madame Tussaudus w Londynie, nikt nam nie przeszkodził - zwróciła spojrzenie z uznaniem w stronę Magnusa, wracając wspomnieniami do sierpniowego wieczoru, gdy uporać musieli się z ożywionymi figurami i niestabilną energią. Wiele się wtedy nauczyła. - Wraz z Lyanną udałyśmy się na dworzec King's Cross, tam także magia została opanowana, jednakże w rezerwacie jednorożców należącym do Parkinsonów nastąpiły... pewne komplikacje. Na miejscu pojawiła się aurorka, Jackie Rineheart, a wraz z nią młody chłopak. On także potrafił przywołać ochronnego patronusa, wchłaniał nawet potężniejsze zaklęcia - skrzywiła się z niezadowoleniem na wspomnień nie własnej porażki. - Jego patronusem był kruk - uzupełniła swą wypowiedzieć o pozornie nieistotną informację. - Ostatecznie rozdzieliła nas anomalia i wyrzuciła w zupełnie innym miejscu. Kilka tygodni wcześniej natomiast... Odwiedziliśmy z Percivalem Nottem - który był dziś nieobecny z nieznanej jej przyczyny, nie jej zadaniem było jednak żądać wyjaśnień - Malinowy Las. Spotkaliśmy dwóch mężczyzn. Jeden z nich był ubrany jak lord, przypuszczam, że mógl wywodzić się ze szlacheckiej rodziny. Zdołali jednak uciec na miotłach - zakończyła. Nie była zadowolona z przebiegu obu pojedynków, nic jednak nie mogła teraz już na to poradzić - prócz tego, że przy następnej takiej okazji da z siebie więcej. - Różdżkę odnaleźliśmy na Wyspie Achill - wyrzekła jeszcze, zwracając spojrzenie na Caelana; dokładniejsza opowieść wydała się jej zbędna, została już Smierciożercom przekazana w chwili, gdy składali w ich ręce artefakt, który udało im się zdobyć. Być może żeglarz miał jednak coś do dodania.
Najpierw spojrzała na Ramseya, gdy wspomniał o Zakonie Feniksa, marszcząc z niepokojem brwi; nie odezwała się jednak jeszcze w tym temacie. Sięgnęła po karafkę z whisky, aby nalać nieco bursztynowego trunku do szklanki, która pojawiła się obok. Mieli teraz wysłuchać Blacka.
Czarny Pan wszedł w posiadanie czarnej różdżki, legendarnego artefaktu; czy ktokolwiek wątpił, że to nastanie? Był wszak najpotężniejszym czarnoksiężnikiem jaki stąpał po tej ziemi; to była tylko kwestia czasu. Uniosła z brodę wyżej, gdy padło na nią spojrzenie Smierciożerczyni, mówiącej o czarnej różdżce; wypełnili z Goylem tak istotne zadanie, mogli być z siebie zadowoleni. Przynajmniej z tej części powierzonych ich zadań.
W odpowiedniej chwili ona także zajęła głos, aby zdać raport z podjętych w minionych tygodniach działań. Dobrze było wiedzieć, że magia w Sali Planet, gdzie próbowali z Goylem to uczynić - niestety bezskutecznie, ostatecznie została ujarzmiona.
- Lord Rowle i ja wyciszyliśmy źródło anomalii w Muzeum Madame Tussaudus w Londynie, nikt nam nie przeszkodził - zwróciła spojrzenie z uznaniem w stronę Magnusa, wracając wspomnieniami do sierpniowego wieczoru, gdy uporać musieli się z ożywionymi figurami i niestabilną energią. Wiele się wtedy nauczyła. - Wraz z Lyanną udałyśmy się na dworzec King's Cross, tam także magia została opanowana, jednakże w rezerwacie jednorożców należącym do Parkinsonów nastąpiły... pewne komplikacje. Na miejscu pojawiła się aurorka, Jackie Rineheart, a wraz z nią młody chłopak. On także potrafił przywołać ochronnego patronusa, wchłaniał nawet potężniejsze zaklęcia - skrzywiła się z niezadowoleniem na wspomnień nie własnej porażki. - Jego patronusem był kruk - uzupełniła swą wypowiedzieć o pozornie nieistotną informację. - Ostatecznie rozdzieliła nas anomalia i wyrzuciła w zupełnie innym miejscu. Kilka tygodni wcześniej natomiast... Odwiedziliśmy z Percivalem Nottem - który był dziś nieobecny z nieznanej jej przyczyny, nie jej zadaniem było jednak żądać wyjaśnień - Malinowy Las. Spotkaliśmy dwóch mężczyzn. Jeden z nich był ubrany jak lord, przypuszczam, że mógl wywodzić się ze szlacheckiej rodziny. Zdołali jednak uciec na miotłach - zakończyła. Nie była zadowolona z przebiegu obu pojedynków, nic jednak nie mogła teraz już na to poradzić - prócz tego, że przy następnej takiej okazji da z siebie więcej. - Różdżkę odnaleźliśmy na Wyspie Achill - wyrzekła jeszcze, zwracając spojrzenie na Caelana; dokładniejsza opowieść wydała się jej zbędna, została już Smierciożercom przekazana w chwili, gdy składali w ich ręce artefakt, który udało im się zdobyć. Być może żeglarz miał jednak coś do dodania.
Najpierw spojrzała na Ramseya, gdy wspomniał o Zakonie Feniksa, marszcząc z niepokojem brwi; nie odezwała się jednak jeszcze w tym temacie. Sięgnęła po karafkę z whisky, aby nalać nieco bursztynowego trunku do szklanki, która pojawiła się obok. Mieli teraz wysłuchać Blacka.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czuł się tak, jakby uczestniczył w kolejnej części spektaklu rozpoczętego dwie noce temu w rodowej bibliotece. Kolejne osoby wchodziły w ciszy, która naruszona została tylko raz przez Cadana niosącego z sobą szklanicę z jakimś mocnym trunkiem zapewne. To był całkiem przyjemny widok, przede wszystkim znajomy. Powiększająca się ilość znajomych twarzy przekonywała go o słuszności podjętej decyzji. Gdy Mulciber skinął mu głową na powitanie i to z błądzącym na ustach uśmiechem, był w stanie odpowiedzieć jedynie podobnym gestem, choć bez podobnego entuzjazmu. Nadal czuł się przez niego oceniany, ale tym razem nie budziło to tak wielkiej frustracji, był to nawet uzasadnione. Nie tylko on z obecnych szacował jego przydatność.
Drzwi do sali w końcu zamknęły się z głuchym trzaskiem, lecz nikt nie wydawał się być tym przejęty. Właściwie na twarzach zgromadzonych nie dostrzegał zbyt wiele, w dużej mierze przez to, że starał się nie spoglądać na żadną z osobna zbyt długo, aby nikt nie zarzucił mu jakże irytującego gapienia się. Zdawał sobie sprawę z tego, jak niska pozycja przypadła mu podczas tego spotkania. Był nową personą, zapewne tylko przez Ramseya oczekiwaną, a to czyniło z niego jednostkę niepewną. Pewnie nie wszyscy obdarzali go zaufaniem, lecz nie to wydawało mu się kluczowym aspektem. W tej chwili to nie wypracowanie zasad współpracy z innymi zaprzątało mu głowę, chciał wreszcie poznać odpowiedzi na swoje pytania, dlatego siedział na zajętym miejscu dumnie wyprostowany, na twarzy utrzymując chłodną maskę powagi, wierząc ze wszystkich sił, że jest ona nieprzenikniona.
Kolejny raz spojrzenie przeniósł na Deirdre dopiero wtedy, gdy wypowiedziała powitanie. Uważnie słuchał tego, co miała do powiedzenia. Była pewna swych słów i nie dawała poznać po sobie żadnej słabości. Napięta jak struna, nieporuszona, dzierżącą dziś, a może o wiele częściej, jakąś część władzy nad innymi członkami organizacji. Przestał jednak dumać nad jej postawą, kiedy popłynęły kolejne słowa. Musiał szybko wyłapywać kolejne informacje. Od razu zaakceptował fakt, że Biała Wywerna została odbudowana. Nie znał szczegółów co do jej zniszczenia, ale nie czuł, aby to było konieczne. Znów mieli własne zaplecze i to powinno mu wystarczyć.
Ciekawość w nim wzrosła, kiedy usłyszał o naprawach anomalii. Nie śmiał o nic pytać, słuchał jedynie kolejnych relacji. Ale przeczucie nie myliło go, że Ministerstwo nic nie miało wspólnego z przywróceniem porządku w niektórych miejscach. Tajemniczy Zakon Feniksa, o którym nie miał okazji wcześniej usłyszeć, był kolejnym tematem do rozwinięcia, ale informacje zdobędzie później, musiał skupić się na relacjach kolejnych osób, słuchać o sukcesach i porażkach niestety. Z ust Sigrun padło znajome nazwisko, jednak nie widział pomiędzy nimi Notta. Lecz nie jego rzeczą było dociekać przyczyn czyjejś nieobecności.
Kwestia czarnej różdżki zadziwiła go najbardziej. Członkowie Rycerzy jej części szukali w różnych zakątkach, ale powiodło im się i teraz była w posiadaniu Czarnego Pana. Samo jej istnienie było imponujące, a co dopiero jej skompletowanie. Istnienie kamienia wskrzeszenia, kolejnego Insygnium Śmierci, rozbudzało wyobraźnię. Tyle możliwości, potęga na wyciągnięcie ręki.
Przestał snuć własne pomysły, gdy usłyszał słowa wyraźnie skierowane do niego. Nie był pewien jak ma odbierać to nagłe wywołanie go przed wszystkimi. Czy miał się z czego tłumaczyć? A może miał się uprzejmie przedstawić jak to czynią dzieci w klasie na polecenie nauczyciela? Choć inni nie podnosili się ze swych miejsc, on powstał, aby spojrzeć na Deirdre, następnie przesunąć spojrzeniem po pozostałych, tylko na ułamek sekundy dłużej zatrzymując się przy sylwetce Lupusa.
– Moja obecność nie jest dziełem przypadku – zaczął nad wyraz spokojnie i bez krępacji, doskonale panując nad swoim głosem. Nie mógł pozwolić sobie na popełnienie jakiegokolwiek błędu przed taką publiką złożoną z osób mu bliskich, jak i ludzi budzących niechęć. Świadom konieczności zakopania toporów wojennych znalazł się w pewnym konflikcie, który musiał jeszcze rozważyć. Skierował otwarcie spojrzenie w stronę Mulcibera, ignorując zainteresowanie reszty. – Ramseyu, dziękuję za otworzenie mi oczu na wiele spraw – skinął mu głową, jednak w jego oczach nie krył się choćby cień wdzięczności. Nadal pozostawał beznamiętny, wszystkie wątpliwości zostawiając na później, prowadząc w myślach katalog wszystkich pytań do zadania w innych okolicznościach. – Nie chcę zabierać cennego czasu swoją osobą, kiedy tak wiele ważkich kwestii jest do omówienia. Chcę wspomóc słuszną sprawę i dopomogę każdemu sojusznikowi najlepiej jak będę potrafił.
Po zdecydowanej deklaracji usiadł z powrotem na swoim miejscu, nie oczekując żadnych pytań pod jego adresem. Sądził raczej, że będzie tylko elementem tła, słuchaczem wdrażającym się do grupy. Na chwilę obecną zdawali raporty, więc będzie jeszcze czas na poruszenie tematu przyszłych celów, do których realizacji również będzie mógł dążyć. Przez relacje innych zdał sobie sprawę, że również chce spróbować swych sił w okiełznaniu anomalii. Zaczęło mu wręcz zależeć.
Drzwi do sali w końcu zamknęły się z głuchym trzaskiem, lecz nikt nie wydawał się być tym przejęty. Właściwie na twarzach zgromadzonych nie dostrzegał zbyt wiele, w dużej mierze przez to, że starał się nie spoglądać na żadną z osobna zbyt długo, aby nikt nie zarzucił mu jakże irytującego gapienia się. Zdawał sobie sprawę z tego, jak niska pozycja przypadła mu podczas tego spotkania. Był nową personą, zapewne tylko przez Ramseya oczekiwaną, a to czyniło z niego jednostkę niepewną. Pewnie nie wszyscy obdarzali go zaufaniem, lecz nie to wydawało mu się kluczowym aspektem. W tej chwili to nie wypracowanie zasad współpracy z innymi zaprzątało mu głowę, chciał wreszcie poznać odpowiedzi na swoje pytania, dlatego siedział na zajętym miejscu dumnie wyprostowany, na twarzy utrzymując chłodną maskę powagi, wierząc ze wszystkich sił, że jest ona nieprzenikniona.
Kolejny raz spojrzenie przeniósł na Deirdre dopiero wtedy, gdy wypowiedziała powitanie. Uważnie słuchał tego, co miała do powiedzenia. Była pewna swych słów i nie dawała poznać po sobie żadnej słabości. Napięta jak struna, nieporuszona, dzierżącą dziś, a może o wiele częściej, jakąś część władzy nad innymi członkami organizacji. Przestał jednak dumać nad jej postawą, kiedy popłynęły kolejne słowa. Musiał szybko wyłapywać kolejne informacje. Od razu zaakceptował fakt, że Biała Wywerna została odbudowana. Nie znał szczegółów co do jej zniszczenia, ale nie czuł, aby to było konieczne. Znów mieli własne zaplecze i to powinno mu wystarczyć.
Ciekawość w nim wzrosła, kiedy usłyszał o naprawach anomalii. Nie śmiał o nic pytać, słuchał jedynie kolejnych relacji. Ale przeczucie nie myliło go, że Ministerstwo nic nie miało wspólnego z przywróceniem porządku w niektórych miejscach. Tajemniczy Zakon Feniksa, o którym nie miał okazji wcześniej usłyszeć, był kolejnym tematem do rozwinięcia, ale informacje zdobędzie później, musiał skupić się na relacjach kolejnych osób, słuchać o sukcesach i porażkach niestety. Z ust Sigrun padło znajome nazwisko, jednak nie widział pomiędzy nimi Notta. Lecz nie jego rzeczą było dociekać przyczyn czyjejś nieobecności.
Kwestia czarnej różdżki zadziwiła go najbardziej. Członkowie Rycerzy jej części szukali w różnych zakątkach, ale powiodło im się i teraz była w posiadaniu Czarnego Pana. Samo jej istnienie było imponujące, a co dopiero jej skompletowanie. Istnienie kamienia wskrzeszenia, kolejnego Insygnium Śmierci, rozbudzało wyobraźnię. Tyle możliwości, potęga na wyciągnięcie ręki.
Przestał snuć własne pomysły, gdy usłyszał słowa wyraźnie skierowane do niego. Nie był pewien jak ma odbierać to nagłe wywołanie go przed wszystkimi. Czy miał się z czego tłumaczyć? A może miał się uprzejmie przedstawić jak to czynią dzieci w klasie na polecenie nauczyciela? Choć inni nie podnosili się ze swych miejsc, on powstał, aby spojrzeć na Deirdre, następnie przesunąć spojrzeniem po pozostałych, tylko na ułamek sekundy dłużej zatrzymując się przy sylwetce Lupusa.
– Moja obecność nie jest dziełem przypadku – zaczął nad wyraz spokojnie i bez krępacji, doskonale panując nad swoim głosem. Nie mógł pozwolić sobie na popełnienie jakiegokolwiek błędu przed taką publiką złożoną z osób mu bliskich, jak i ludzi budzących niechęć. Świadom konieczności zakopania toporów wojennych znalazł się w pewnym konflikcie, który musiał jeszcze rozważyć. Skierował otwarcie spojrzenie w stronę Mulcibera, ignorując zainteresowanie reszty. – Ramseyu, dziękuję za otworzenie mi oczu na wiele spraw – skinął mu głową, jednak w jego oczach nie krył się choćby cień wdzięczności. Nadal pozostawał beznamiętny, wszystkie wątpliwości zostawiając na później, prowadząc w myślach katalog wszystkich pytań do zadania w innych okolicznościach. – Nie chcę zabierać cennego czasu swoją osobą, kiedy tak wiele ważkich kwestii jest do omówienia. Chcę wspomóc słuszną sprawę i dopomogę każdemu sojusznikowi najlepiej jak będę potrafił.
Po zdecydowanej deklaracji usiadł z powrotem na swoim miejscu, nie oczekując żadnych pytań pod jego adresem. Sądził raczej, że będzie tylko elementem tła, słuchaczem wdrażającym się do grupy. Na chwilę obecną zdawali raporty, więc będzie jeszcze czas na poruszenie tematu przyszłych celów, do których realizacji również będzie mógł dążyć. Przez relacje innych zdał sobie sprawę, że również chce spróbować swych sił w okiełznaniu anomalii. Zaczęło mu wręcz zależeć.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sala zapełniała się kolejnymi czarodziejami, a on obracał w dłoni szklaneczkę whisky, delektując się zapachem napoju. Nie był wysokiej klasy, takim, do jakich został przyzwyczajony, ale nie był też szczynami, być może przy odbudowie tego miejsca powinni byli większą uwagę zwrócić na tutejszy barek i piwniczki z alkoholem. Te rozważania musiały jednak odejść na dalszy plan, kiedy jego protegowana rozpoczęła spotkanie. Upił łyk - na jego twarzy nie pojawił się żaden grymas, patrzył prosto na nią. Nie było po niej widać nerwów: i dobrze, nie miała ku nich powodów - niezależnie od tego, jak większość mizoginów pośród rycerzy się na to zapatrywała, Deirdre stanęła dość blisko Czarnego Pana, by podobnych nerwów nie musieć odczuwać.
- Malinowy las, sowia poczta, gdzie pojawiłem się wraz z Eddardem i jeden z mniejszych sklepów na Pokątnej - dzięki zdolnościom Morgotha - odparł machinalnie, dołączając się ze spokojem do wyliacznki rozpoczętej przez innych. - W sowiej poczcie nie byliśmy sami, napotkaliśmy tam niejakiego Benjamina Wrighta. Towarzyszyła mu kobieta, najpewniej jego siostra. - Była do niej podobna, pasowała wiekiem i wyglądem, swojego czasu dobrze znał Bena - dość dobrze, by potrafić rozpoznać podobne detale. - Jak mniemam, Zakonnicy skuszeni mocą anomalii. Widziałem świetlistego patronusa gotowego przyjąć na siebie uderzenie potężnego zaklęcia. - Potężne moce białej magii wciąż były dla nich tajemnicą - ich odkrycie było jednak przecież tylko kwestią czasu. Był tego pewien. - Obyło się bez komplikacji - dodał z lekką nonszalancją - nie spadł mu przecież z głowy nawet włos. - Nie widziałem ciał, porwały ich akromantule, kiedy wraz z Eddardem skupiliśmy uwagę na samej anomalii. Wright mógł sobie z nimi poradzić, posiada wystarczającą wiedzę, wątpię jednak, by miał na to siły. Kiedy widziałem go po raz ostatni, znajdował się na skraju życia. - Choć to jeszcze nic nie znaczyło - wspomniał Alexandra, który nie powinien był wydostać się z Azkabanu. A jednak: spacerował po Weymouth cały i zdrowy. Swoją drogą - to właśnie Alexander miał patronusa, który przybierał kształt kruka, nakazał mu go wysłać w Azkabanie. - Młody, wysoki, szatyn? - zwrócił się do Sigrun - Selwyn miał kruka - przypomniał, przenosząc spojrzenie na Ramseya i Cadana, szukając u nich potwierdzenia - obaj go widzieli. Doskonale, nie dość, że się im wymknął, to jeszcze wchodził w paradę - być może życie nie było mu miłe.
- Wraz z Salazarem dobiliśmy do brzegów Islandii, żeglując śladem samego Grindelwalda - rozpoczął, urywając myśl; pominął udział Traversa, żeglarz nie zszedł z lądu z powodów, których Tristan nie rozumiał, a które w jakiś sposób powiązane były z problemami ze statkiem, głębokością wód i załogą. Nie wnikał w jego wewnętrzne problemy, misja była ważniejsza. - A trop okazał się trafny - dodał, bo w zasadzie nic więcej nie mógł dodać. - Pojmałem go i przekazałem Czarnemu Panu. - Tylko tyle. Rozkazy były wyraźne: nie zabijać. - Utracił wszystko: moc, chwałę, wpływy. Polowanie na niego przypominało bardziej polowanie na przerażonego szczura niż na upadłego uzurpatora, smutny koniec smutnego człowieka. - Tym razem jego słowa nie wynikały z arogancji - Grindelwald naprawdę nie był w stanie się bronić. Nie miał różdżki, nie był w stanie sięgnąć po magię, nie mógł w żaden sposób sprzeciwić się temu, co z nim uczynił. Pojmanie go nie było żadnym wyczynem.
Nowy towarzysz - cóż, trudno nie zauważyć, sam Alphard Black. Przeniósł ku niemu spojrzenie, ocenne, kiedy wywołany zabrał głos - i utkwił je na jego twarzy na długo. Nie ufał mu - choć jego pierwsze słowa pobrzmiewały rozsądkiem. Milczał, nie oglądając się również na Mulcibera, który go tutaj przyprowadził - zamiast tego przeniósł spojrzenie na Deirdre. Owszem, przeszło mu przez myśl, że znalazł się tutaj za jej zaproszeniem - dobrze było wiedzieć, że wydarzyło się inaczej.
- Malinowy las, sowia poczta, gdzie pojawiłem się wraz z Eddardem i jeden z mniejszych sklepów na Pokątnej - dzięki zdolnościom Morgotha - odparł machinalnie, dołączając się ze spokojem do wyliacznki rozpoczętej przez innych. - W sowiej poczcie nie byliśmy sami, napotkaliśmy tam niejakiego Benjamina Wrighta. Towarzyszyła mu kobieta, najpewniej jego siostra. - Była do niej podobna, pasowała wiekiem i wyglądem, swojego czasu dobrze znał Bena - dość dobrze, by potrafić rozpoznać podobne detale. - Jak mniemam, Zakonnicy skuszeni mocą anomalii. Widziałem świetlistego patronusa gotowego przyjąć na siebie uderzenie potężnego zaklęcia. - Potężne moce białej magii wciąż były dla nich tajemnicą - ich odkrycie było jednak przecież tylko kwestią czasu. Był tego pewien. - Obyło się bez komplikacji - dodał z lekką nonszalancją - nie spadł mu przecież z głowy nawet włos. - Nie widziałem ciał, porwały ich akromantule, kiedy wraz z Eddardem skupiliśmy uwagę na samej anomalii. Wright mógł sobie z nimi poradzić, posiada wystarczającą wiedzę, wątpię jednak, by miał na to siły. Kiedy widziałem go po raz ostatni, znajdował się na skraju życia. - Choć to jeszcze nic nie znaczyło - wspomniał Alexandra, który nie powinien był wydostać się z Azkabanu. A jednak: spacerował po Weymouth cały i zdrowy. Swoją drogą - to właśnie Alexander miał patronusa, który przybierał kształt kruka, nakazał mu go wysłać w Azkabanie. - Młody, wysoki, szatyn? - zwrócił się do Sigrun - Selwyn miał kruka - przypomniał, przenosząc spojrzenie na Ramseya i Cadana, szukając u nich potwierdzenia - obaj go widzieli. Doskonale, nie dość, że się im wymknął, to jeszcze wchodził w paradę - być może życie nie było mu miłe.
- Wraz z Salazarem dobiliśmy do brzegów Islandii, żeglując śladem samego Grindelwalda - rozpoczął, urywając myśl; pominął udział Traversa, żeglarz nie zszedł z lądu z powodów, których Tristan nie rozumiał, a które w jakiś sposób powiązane były z problemami ze statkiem, głębokością wód i załogą. Nie wnikał w jego wewnętrzne problemy, misja była ważniejsza. - A trop okazał się trafny - dodał, bo w zasadzie nic więcej nie mógł dodać. - Pojmałem go i przekazałem Czarnemu Panu. - Tylko tyle. Rozkazy były wyraźne: nie zabijać. - Utracił wszystko: moc, chwałę, wpływy. Polowanie na niego przypominało bardziej polowanie na przerażonego szczura niż na upadłego uzurpatora, smutny koniec smutnego człowieka. - Tym razem jego słowa nie wynikały z arogancji - Grindelwald naprawdę nie był w stanie się bronić. Nie miał różdżki, nie był w stanie sięgnąć po magię, nie mógł w żaden sposób sprzeciwić się temu, co z nim uczynił. Pojmanie go nie było żadnym wyczynem.
Nowy towarzysz - cóż, trudno nie zauważyć, sam Alphard Black. Przeniósł ku niemu spojrzenie, ocenne, kiedy wywołany zabrał głos - i utkwił je na jego twarzy na długo. Nie ufał mu - choć jego pierwsze słowa pobrzmiewały rozsądkiem. Milczał, nie oglądając się również na Mulcibera, który go tutaj przyprowadził - zamiast tego przeniósł spojrzenie na Deirdre. Owszem, przeszło mu przez myśl, że znalazł się tutaj za jej zaproszeniem - dobrze było wiedzieć, że wydarzyło się inaczej.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Pojawiali się jeden po drugim, w niemal absolutnym milczeniu zajmując krzesła i zamierając w oczekiwaniu na pozostałych. Amadeus odpowiadał nowo przybyłym uprzejmym skinięciem głowy – zdecydowanie nie był to czas i miejsce na wylewne powitania oraz rozprawy o wszystkim i o niczym. Oszczędził sobie jakikolwiek komentarz nawet wtedy, gdy w drzwiach sali ukazał się Alphard Black, choć zimne spojrzenie jasnych oczu Amadeusa spoczęło na nim nieco dłużej niż wypadałoby. Był ciekaw, kto postanowił wprowadzić go w szeregi Rycerzy Walpurgii.
Lord Crouch nie mógł nie zauważyć kilku pustych miejsc, gdy Deirdre zamknęła drzwi sali, sygnalizując tym samym, że wybiła godzina spotkania. Zaraz jednak skupił swoją uwagę na słowach kobiety; nawet jeśli wadziła mu jej pozycja na dzisiejszym spotkaniu, miała im do przekazania ważne informacje, dlatego Amadeus odsunął antypatię na dalszy plan i wsłuchał się z uwagą w każde wypowiadane przez nią zdanie.
Na wzmiankę o zdobyciu czarnej różdżki przez Lorda Voldemorta Crouch poruszył się nieznacznie na krześle, nie ukrywając, że ta wiadomość wzbudziła w nim emocje. Legendy mówiące o tym potężnym obiekcie zawierały zatem więcej niż tylko ziarno prawdy i Amadeus nie wątpił, że z jej mocą Czarny Pan mógł zyskać jeszcze większą potęgę.
Gdy Tsagairt zamilkła, oddając głos pozostałym, lord Crouch wsłuchał się w ich relacje z równą uwagą, choć im dłużej mówili, tym bardziej ubolewał, że w ostatnim czasie obowiązki nie pozwoliły mu zaangażować się w naprawę anomalii. Myśl ta wzmogła w nim jednak przekonanie, iż wraz z nadejściem września pragnął udowodnić swoją użyteczność dla Rycerzy Walpurgii.
Kiedy głos zabrał Mulciber, Amadeus zmarszczył minimalnie brwi, słysząc o Zakonie Feniksa. Każdy z zebranych tu popleczników Czarnego Pana byłby naiwnym głupcem, gdyby zlekceważył wroga, lecz mimo to lord Crouch wierzył, że ich organizacja miała potencjał, by rosnąć w siłę o wiele szybciej niż żałośni obrońcy brudnej krwi. Sukcesy misji, o których opowiadali Rycerze Walpurgii, były tego świadectwem.
Nie spodobała mu się jednak myśl, że Zakonnicy byli w posiadaniu ich nazwisk – ten stan rzeczy mógł stanowić poważną przeszkodę dla ich przyszłych działań. Zamyślony głęboko, wciąż jednak słuchał wypowiadających się Rycerzy, a wieść o tym, że Czarny Pan przejął kontrolę nie tylko nad czarną różdżką, ale i pokonanym Grindelwaldem, tylko utwierdziła Amadeusa w jego przekonaniu co do rosnącej potęgi ich organizacji. Mimo to słowa Mulcibera wciąż nie dawały mu spokoju.
- Czyje personalia zna Zakon Feniksa? – odezwał się wreszcie, kierując swoje pytanie do Ramseya, który najwidoczniej zdawał się wiedzieć coś więcej na ten temat.
Lord Crouch nie mógł nie zauważyć kilku pustych miejsc, gdy Deirdre zamknęła drzwi sali, sygnalizując tym samym, że wybiła godzina spotkania. Zaraz jednak skupił swoją uwagę na słowach kobiety; nawet jeśli wadziła mu jej pozycja na dzisiejszym spotkaniu, miała im do przekazania ważne informacje, dlatego Amadeus odsunął antypatię na dalszy plan i wsłuchał się z uwagą w każde wypowiadane przez nią zdanie.
Na wzmiankę o zdobyciu czarnej różdżki przez Lorda Voldemorta Crouch poruszył się nieznacznie na krześle, nie ukrywając, że ta wiadomość wzbudziła w nim emocje. Legendy mówiące o tym potężnym obiekcie zawierały zatem więcej niż tylko ziarno prawdy i Amadeus nie wątpił, że z jej mocą Czarny Pan mógł zyskać jeszcze większą potęgę.
Gdy Tsagairt zamilkła, oddając głos pozostałym, lord Crouch wsłuchał się w ich relacje z równą uwagą, choć im dłużej mówili, tym bardziej ubolewał, że w ostatnim czasie obowiązki nie pozwoliły mu zaangażować się w naprawę anomalii. Myśl ta wzmogła w nim jednak przekonanie, iż wraz z nadejściem września pragnął udowodnić swoją użyteczność dla Rycerzy Walpurgii.
Kiedy głos zabrał Mulciber, Amadeus zmarszczył minimalnie brwi, słysząc o Zakonie Feniksa. Każdy z zebranych tu popleczników Czarnego Pana byłby naiwnym głupcem, gdyby zlekceważył wroga, lecz mimo to lord Crouch wierzył, że ich organizacja miała potencjał, by rosnąć w siłę o wiele szybciej niż żałośni obrońcy brudnej krwi. Sukcesy misji, o których opowiadali Rycerze Walpurgii, były tego świadectwem.
Nie spodobała mu się jednak myśl, że Zakonnicy byli w posiadaniu ich nazwisk – ten stan rzeczy mógł stanowić poważną przeszkodę dla ich przyszłych działań. Zamyślony głęboko, wciąż jednak słuchał wypowiadających się Rycerzy, a wieść o tym, że Czarny Pan przejął kontrolę nie tylko nad czarną różdżką, ale i pokonanym Grindelwaldem, tylko utwierdziła Amadeusa w jego przekonaniu co do rosnącej potęgi ich organizacji. Mimo to słowa Mulcibera wciąż nie dawały mu spokoju.
- Czyje personalia zna Zakon Feniksa? – odezwał się wreszcie, kierując swoje pytanie do Ramseya, który najwidoczniej zdawał się wiedzieć coś więcej na ten temat.
Ludzie przychodzą, każdemu kiwam głową na powitanie lub ściskam dłoń w zależności od tego, co i kto jaki kontakt preferuje. Jednak widzę, że nas trochę mało, ale może mi się tylko tak wydaje? Poprawiam się na krześle oczekując rychłego rozpoczęcia posiedzenia. Dziwnie mi z faktem, że obok mnie siedzi ktoś nowy - niechybnie spoglądając na niego będą musieli natknąć się na moją facjatę, co wprawia mnie w zakłopotanie, ale staram się nie dać tego po sobie poznać. Zamiast tego oglądam się na zamykane drzwi, a potem w uwadze słucham tego, co mówi Deirdre. Czarny Pan jest zadowolony, to tak naprawdę najważniejsze, nic innego nie ma znaczenia. Szczególnie dla mnie; aż mną wzdryga kiedy pamiętam noc, w której przez przypadek ośmieliłem się zakłócić spokój Lordowi Voldemortowi. Nie, lepiej tego nie pamiętać - czy też jedynie w formie nauczki. Teraz jestem ostrożny.
Rozpanoszenie się tego całego Zakonu Feniksa jest po prostu oburzające. Ściągam gniewnie brwi słysząc, że nie zaprzestali swoich dziecinad ani ataków, nie zrozumieli swojego błędu, zaś zuchwalstwo przekroczyło wszelkie normy. Niestety mogę mieć tylko nadzieję, że rzeczywiście każdy z nas dołoży swoją cegiełkę do ich unicestwienia. Niestety pojedynkowicz ze mnie mniej niż marny, więc muszę służyć sprawie z odległości, na tyle, na ile mój kociołek pozwala.
Wspomnienie anomalii budzi we mnie niesmak, bo przypominam sobie naszą wyprawę z Morgothem do tamtych przeklętych syren. I tego, ile się tam najedliśmy wstydu. Jakoś tak mimowolnie patrzę na Yaxley’a, ale nie zamierzam się odzywać. Zresztą, nikogo tam nie spotkaliśmy. Poza tym to inni mówią, a ja ich słucham pełen coraz większej trwogi oraz niezrozumienia. Jak to, skąd oni znają takie dziwne moce? I wiedzą gdzie szukać? W ogóle to bez sensu, anomalie powinniśmy zgładzić, żeby dać siłę naszemu Panu, a nie biegać za nimi i je wzmacniać. Ciekawe czy tamci już o tym wiedzieli?
- Jednostka badawcza również miała swoją misję, zaczęliśmy w spalonym sierocińcu i dowiedzieliśmy się paru interesujących rzeczy - rzucam jedynie, żeby w bardzo zwięzły sposób dać do zrozumienia, że także nie próżnowaliśmy. Jednak daruję sobie dalsze opowieści; zezuję w stronę, gdzie powinna być Cassandra, ale której nie widzę przez obecność Blacka. Jednak to ją Czarny Pan wyznaczył na dowódczynię, dlatego sądzę, że to ona zreferuje całość dokładnie, ewentualnie kogoś do tego wyznaczy. Ja tymczasem układam dłonie na blacie analizując wszystko, co zostało wypowiedziane.
Rozpanoszenie się tego całego Zakonu Feniksa jest po prostu oburzające. Ściągam gniewnie brwi słysząc, że nie zaprzestali swoich dziecinad ani ataków, nie zrozumieli swojego błędu, zaś zuchwalstwo przekroczyło wszelkie normy. Niestety mogę mieć tylko nadzieję, że rzeczywiście każdy z nas dołoży swoją cegiełkę do ich unicestwienia. Niestety pojedynkowicz ze mnie mniej niż marny, więc muszę służyć sprawie z odległości, na tyle, na ile mój kociołek pozwala.
Wspomnienie anomalii budzi we mnie niesmak, bo przypominam sobie naszą wyprawę z Morgothem do tamtych przeklętych syren. I tego, ile się tam najedliśmy wstydu. Jakoś tak mimowolnie patrzę na Yaxley’a, ale nie zamierzam się odzywać. Zresztą, nikogo tam nie spotkaliśmy. Poza tym to inni mówią, a ja ich słucham pełen coraz większej trwogi oraz niezrozumienia. Jak to, skąd oni znają takie dziwne moce? I wiedzą gdzie szukać? W ogóle to bez sensu, anomalie powinniśmy zgładzić, żeby dać siłę naszemu Panu, a nie biegać za nimi i je wzmacniać. Ciekawe czy tamci już o tym wiedzieli?
- Jednostka badawcza również miała swoją misję, zaczęliśmy w spalonym sierocińcu i dowiedzieliśmy się paru interesujących rzeczy - rzucam jedynie, żeby w bardzo zwięzły sposób dać do zrozumienia, że także nie próżnowaliśmy. Jednak daruję sobie dalsze opowieści; zezuję w stronę, gdzie powinna być Cassandra, ale której nie widzę przez obecność Blacka. Jednak to ją Czarny Pan wyznaczył na dowódczynię, dlatego sądzę, że to ona zreferuje całość dokładnie, ewentualnie kogoś do tego wyznaczy. Ja tymczasem układam dłonie na blacie analizując wszystko, co zostało wypowiedziane.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spotkanie rozpoczęło się wraz z wybiciem określonej godziny i ten fakt bardzo zadowolił czarownicę, która naprawdę miała dość marnowania czasu dla ludzi, którzy nie brali do siebie w stu procentach powierzonej misji. Słysząc rozpoczynające słowa śmierciożerczyni zaczęła myśleć o miejscach dotkniętych anomaliami. Pomimo tego, że ciągle starano się je ujarzmić i pracowano nad rozwikłaniem ich natury, te powracały często z jeszcze większą siłą. Antonia wiedziała, że nie istnieje złoty środek na pozbycie się ich raz na zawsze, a natura anomalii często mogła im pomóc swoją mocą dotrzeć tam gdzie wcześniej dotrzeć było o wiele trudniej. Jednakże pozostawały na swój sposób dość niebezpieczną zagadką, której rozwiązanie było ważne choć prawdopodobnie na razie niemożliwe. Jedyne co im pozostało to nadal rozpatrywać każdą z powstałych w indywidualny sposób. Naprawiać miejsca dotknięte dziką magią tym bardziej, że później te miejsca odwdzięczały im się zwiększając ich siłę. Borgin w tym miesiącu miała zamiar skupić się na nich jeszcze bardziej. Były im potrzebne tym bardziej, że zakonnicy także polowali na nie odwalając robotę, którą powinno zrobić Ministerstwo, a raczej to co z niego pozostało.
Kiedy wszyscy zaczęli opowiadać o przebytych misjach Antonia słuchała chcąc pojąć ogrom rzeczy, które udało im się dokonać w poprzednim miesiącu. Wiadomość o tym, że Czarny Pan przejął najpotężniejszą różdżkę świata był niczym odczucie ulgi. Choć nigdy nie wątpiła w słuszność działań i podejmowanych przez ich Pana decyzji to jednak wiedza, że różdżka już jest tam gdzie powinna być od samego początku otwierała śmielszy wachlarz działań. Nie bagatelizowała wrogów, ale ich szanse na zniszczenie planów jakie posiadali zmalało praktycznie do zera. Po słowach młodszego z Burków, czarownica postanowiła nawiązać do swojej skutecznie wykonanej misji. - Wraz z Edgarem mieliśmy stworzyć klątwę, która skutecznie zwiąże Bagmana i nie pozwoli mu na zdradzenie ani sprzeciwienie się naszemu Panu. Wszystko poszło zgodnie z planem, a runy klątwy zostały skutecznie ukryte dlatego wierzę, że ten nigdy nie zdoła znaleźć sposobności by magicznie nałożone więzy ściągnąć. - odparła pewna wykonanej klątwy. Naprawdę przyłożyła się do jej stworzenia dokładnie mierząc każdą runę, dokładnie patrząc na dodawane składniki. Nadal czuła spływający po karku strach kiedy wypowiadała zaklęcie aktywujące klątwę. To po prostu musiało się udać. - Warto jednak przyjrzeć się dość dokładnie przemytnikom i sprzedawcom. Sytuacja jaka ostatnio panuje dała im zbyt dużo poczucia wolności, a co za tym idzie… ciekawość pomieszaną z czystą głupotą. Poradziliśmy sobie bez trudu z ostatnią dostawą jednak śmiałość z jaką do nas podszedł był zaciekawiający. - dodała jeszcze nie wiedząc czy inni spotkali się z czymś podobnych. Antonia wiedziała jednakże, że tacy ludzie nie potrafią trzymać gęby na kłódkę. Wręcz przeciwnie; paplanina zdaje się być sensem ich życia.
Kiedy wszyscy zaczęli opowiadać o przebytych misjach Antonia słuchała chcąc pojąć ogrom rzeczy, które udało im się dokonać w poprzednim miesiącu. Wiadomość o tym, że Czarny Pan przejął najpotężniejszą różdżkę świata był niczym odczucie ulgi. Choć nigdy nie wątpiła w słuszność działań i podejmowanych przez ich Pana decyzji to jednak wiedza, że różdżka już jest tam gdzie powinna być od samego początku otwierała śmielszy wachlarz działań. Nie bagatelizowała wrogów, ale ich szanse na zniszczenie planów jakie posiadali zmalało praktycznie do zera. Po słowach młodszego z Burków, czarownica postanowiła nawiązać do swojej skutecznie wykonanej misji. - Wraz z Edgarem mieliśmy stworzyć klątwę, która skutecznie zwiąże Bagmana i nie pozwoli mu na zdradzenie ani sprzeciwienie się naszemu Panu. Wszystko poszło zgodnie z planem, a runy klątwy zostały skutecznie ukryte dlatego wierzę, że ten nigdy nie zdoła znaleźć sposobności by magicznie nałożone więzy ściągnąć. - odparła pewna wykonanej klątwy. Naprawdę przyłożyła się do jej stworzenia dokładnie mierząc każdą runę, dokładnie patrząc na dodawane składniki. Nadal czuła spływający po karku strach kiedy wypowiadała zaklęcie aktywujące klątwę. To po prostu musiało się udać. - Warto jednak przyjrzeć się dość dokładnie przemytnikom i sprzedawcom. Sytuacja jaka ostatnio panuje dała im zbyt dużo poczucia wolności, a co za tym idzie… ciekawość pomieszaną z czystą głupotą. Poradziliśmy sobie bez trudu z ostatnią dostawą jednak śmiałość z jaką do nas podszedł był zaciekawiający. - dodała jeszcze nie wiedząc czy inni spotkali się z czymś podobnych. Antonia wiedziała jednakże, że tacy ludzie nie potrafią trzymać gęby na kłódkę. Wręcz przeciwnie; paplanina zdaje się być sensem ich życia.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Za każdym razem gdy drzwi od sali się otwierały, Larson unosił wzrok, by zobaczyć kto przybył. Witał każdego tak samo, skinieniem głowy. Nie chciał mącić tej ciszy, która jego zdaniem nadawała całej sytuacji jeszcze większej powagi. Wiele z tych osób znał z widzenia i w zasadzie poza typowymi zadaniami Rycerzy czy właśnie zebraniami nie miał z nimi do czynienia, jednak zdał sobie sprawę, że znajduje się w mniejszości. Mniejszości jeśli chodziło o status społeczny. Nie żeby się tym przejmował czy coś, takie jego własne spostrzeżenie. Matka wychowała go w przekonaniu o czystości krwi i mniej więcej szacunku do osób z rodzin szlacheckich, ale tylko mniej więcej. Przez lata sam sobie wyrobił zdanie o szlachcie i w zasadzie był jeden szlachcic, którego szanował i znajdował się on dziś na tej sali.
Pojawienie się nowego członka ich znamienitej organizacji nie wywołało u niego żadnej reakcji, jednak wewnętrznie był tym faktem zadowolony. Zawsze lepiej gdy jest ich więcej niż mniej. Zauważył, że kiedy drzwi zostały zamknięte przy stole było jeszcze kilka pustych siedzeń. Nie jemu jednak oceniać dlaczego ktoś się nie pojawił, zwłaszcza, że sam na ostatnim spotkaniu był nieobecny.
Gdy Deirdre zaczęła mówić przeniósł na nią wzrok, by wysłuchać uważnie tego co mała do powiedzenia. Akurat temat Wywerny go nie dotyczył i szczerze mówiąc najmniej go interesował, jednak nie zmieniło faktu, że dobrze było słyszeć, że Czarny Pan jest zadowolony. Temat anomalii choć powszechnie znany w czarodziejskim społeczeństwie jemu specjalnie nie uprzykrzał życia. Owszem, podczas ostatniego zadania dały mu się we znaki, jednak potem już nie miał z nimi do czynienia. Sam niestety nie przyłożył ręki do naprawy którejkolwiek z nich, choć miał to w planach. Jednak plany jak to plany, często się zmieniają i w końcu nie udało mu się nic z tym zrobić. O Zakonie owszem słyszał, jednak do tej pory nie sądził, że są oni takim „zagrożeniem”. Z pewnością gdyby powiedział to na głos wyszedłby na ignoranta, dlatego wolał to przemilczeć. Nie zmieniało to jednak faktu, że zapamiętał aby mieć się na baczności. Jakby nie patrzeć w jego miejscu pracy gości wiele różnych indywiduów i jeśli było tak jak powiedział Mulciber i faktycznie znali ich personalia, należało uważać.
Wiadomość o tym, że Czarny Pan jest w posiadaniu Czarnej Różdżki sprawiła, że kącik jego ust drgnął lekko. Teraz zrozumiał sens swojego ostatniego zadania i spojrzał na lorda Yaxley’a. W sumie mógłby powiedzieć o schwytaniu Gregorowicza, jednak stwierdził, że jako niżej postawiony w hierarchii organizacji zostawi to jemu. W końcu to on był swojego rodzaju przywódcą podczas tj misji, chociaż Luke zdawał sobie sprawę z tego, że również miał spory wkład w schwytanie starego różdżkarza.
Siedząc spokojnie na swoim krześle i słuchając raportów zebranych sięgnął do kieszeni kurtki. Wyciągnął z niej paczkę papierosów, a jeden z nich po chwili już tkwił w jego ustach. Młody mężczyzna zaciągnął się, po czym obrócił głowę w kierunku kobiety, która siedziała po jego lewicy. Mniej więcej wiedział kim ona jest, jednak nie mógł się powstrzymać.
- Wszystko zależy od przemytnika i to w jaki sposób się go traktuje szanowna pani. - odparł spokojnie patrząc na kobietę – Oni również wykonują swoją pracę, a nie ukrywajmy, nie każde zlecenie jest łatwe i przyjemne. Chociaż nie twierdzę, że niektórzy z nich nie potrafią trzymać gęby na kłódkę i należy ich spacyfikować. - dodał, po czym zaciągnął się ponownie papierosem.
Co jak co, ale on jednak też był przemytnikiem i to do tego z nieposzlakowaną opinią. Zawsze wykonywał swoje zlecenia bez mrugnięcia okiem nie ważne jak trudne były i nigdy nie zostawiał po sobie żadnych śladów. Dlatego irytowali go ludzie, którzy sprawiali, że zleceniodawcy przestawali patrzeć na nich przychylnie i zaczynał wkradać się brak zaufania. A przecież ta praca opierała się właśnie na zaufaniu.
Pojawienie się nowego członka ich znamienitej organizacji nie wywołało u niego żadnej reakcji, jednak wewnętrznie był tym faktem zadowolony. Zawsze lepiej gdy jest ich więcej niż mniej. Zauważył, że kiedy drzwi zostały zamknięte przy stole było jeszcze kilka pustych siedzeń. Nie jemu jednak oceniać dlaczego ktoś się nie pojawił, zwłaszcza, że sam na ostatnim spotkaniu był nieobecny.
Gdy Deirdre zaczęła mówić przeniósł na nią wzrok, by wysłuchać uważnie tego co mała do powiedzenia. Akurat temat Wywerny go nie dotyczył i szczerze mówiąc najmniej go interesował, jednak nie zmieniło faktu, że dobrze było słyszeć, że Czarny Pan jest zadowolony. Temat anomalii choć powszechnie znany w czarodziejskim społeczeństwie jemu specjalnie nie uprzykrzał życia. Owszem, podczas ostatniego zadania dały mu się we znaki, jednak potem już nie miał z nimi do czynienia. Sam niestety nie przyłożył ręki do naprawy którejkolwiek z nich, choć miał to w planach. Jednak plany jak to plany, często się zmieniają i w końcu nie udało mu się nic z tym zrobić. O Zakonie owszem słyszał, jednak do tej pory nie sądził, że są oni takim „zagrożeniem”. Z pewnością gdyby powiedział to na głos wyszedłby na ignoranta, dlatego wolał to przemilczeć. Nie zmieniało to jednak faktu, że zapamiętał aby mieć się na baczności. Jakby nie patrzeć w jego miejscu pracy gości wiele różnych indywiduów i jeśli było tak jak powiedział Mulciber i faktycznie znali ich personalia, należało uważać.
Wiadomość o tym, że Czarny Pan jest w posiadaniu Czarnej Różdżki sprawiła, że kącik jego ust drgnął lekko. Teraz zrozumiał sens swojego ostatniego zadania i spojrzał na lorda Yaxley’a. W sumie mógłby powiedzieć o schwytaniu Gregorowicza, jednak stwierdził, że jako niżej postawiony w hierarchii organizacji zostawi to jemu. W końcu to on był swojego rodzaju przywódcą podczas tj misji, chociaż Luke zdawał sobie sprawę z tego, że również miał spory wkład w schwytanie starego różdżkarza.
Siedząc spokojnie na swoim krześle i słuchając raportów zebranych sięgnął do kieszeni kurtki. Wyciągnął z niej paczkę papierosów, a jeden z nich po chwili już tkwił w jego ustach. Młody mężczyzna zaciągnął się, po czym obrócił głowę w kierunku kobiety, która siedziała po jego lewicy. Mniej więcej wiedział kim ona jest, jednak nie mógł się powstrzymać.
- Wszystko zależy od przemytnika i to w jaki sposób się go traktuje szanowna pani. - odparł spokojnie patrząc na kobietę – Oni również wykonują swoją pracę, a nie ukrywajmy, nie każde zlecenie jest łatwe i przyjemne. Chociaż nie twierdzę, że niektórzy z nich nie potrafią trzymać gęby na kłódkę i należy ich spacyfikować. - dodał, po czym zaciągnął się ponownie papierosem.
Co jak co, ale on jednak też był przemytnikiem i to do tego z nieposzlakowaną opinią. Zawsze wykonywał swoje zlecenia bez mrugnięcia okiem nie ważne jak trudne były i nigdy nie zostawiał po sobie żadnych śladów. Dlatego irytowali go ludzie, którzy sprawiali, że zleceniodawcy przestawali patrzeć na nich przychylnie i zaczynał wkradać się brak zaufania. A przecież ta praca opierała się właśnie na zaufaniu.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
I w końcu weszły ostatnie osoby i drzwi zostały zamknięte. Spotkanie mogło się rozpocząć, choć Lyanna miała wrażenie, że obecnych było mniej niż poprzednim razem. Wtedy przy stole zabrakło miejsc, dziś pozostało kilka wolnych krzeseł. Choć nie znała dużej części rycerzy, była pewna, że powinno ich być więcej. Czyżby zatrzymały ich inne sprawy? Nie jej było oceniać postępowanie nieobecnych. Pilnowała przede wszystkim własnego nosa.
Pamiętała, że uczestniczyła w odbudowywaniu Wywerny – z opóźnieniem, bo dołączyła do rycerzy dopiero w czerwcu, ale zdążyła się załapać na malowanie sal, a wcześniej próbowała pozyskać robotników – przy czym „próbowała” było niestety słowem kluczowym, bo jej próby rzucenia Imperiusa spełzły na niczym. Oczywiście nie zamierzała się tym chwalić, choć niewątpliwie było to motywacją, by przyłożyć się do pilniejszej nauki tajników czarnej magii. Nie chciała odstawać od większości rycerzy jeszcze bardziej, niż już odstawała krwią i płcią. Trafiła w trudne środowisko, wiedziała że nie będzie łatwo, ale życie już dużo wcześniej przygotowało ją na to, jak to jest być mieszańcem wśród czystokrwistych wyznawców słusznej ideologii.
Tak czy inaczej, najważniejsze żeby to Czarny Pan był zadowolony z ich ogólnych działań.
Wiedziała, że temat anomalii musiał się przewinąć. Sigrun odezwała się pierwsza, wspominając o ich wspólnych próbach uporania się z niestabilną magią.
- Było dokładnie tak, jak mówi Sigrun. Udało nam się z sukcesem naprawić anomalię na King’s Cross, ale w rezerwacie nastąpiły komplikacje, miałyśmy towarzystwo – odezwała się. Po chwili odezwał się Tristan, a Lyanna zwróciła na niego wzrok i odpowiedziała mu: – Nie widziałam go nigdy wcześniej, ale z grubsza odpowiada rysopisowi. Był wysoki i bardzo młody, bronił się przed niektórymi z naszych ataków patronusem w postaci kruka. – Nie znała jednak jego tożsamości. Nie wiedziała, czy to może być Selwyn czy też nie. Sigrun jednak opisała tamte wydarzenia dość szczegółowo, pomijając krępujący wątek ich porażki w starciu z nieznaną mocą młodego mężczyzny, który skutecznie bronił się przed atakami. Tak czy inaczej później anomalia ich rozdzieliła, wszystko wybuchło pod wpływem niestabilnej mocy, a one trafiły do Londynu, ale nie wiedziała, co stało się z aurorką i młodzieńcem z patronusem. Słuchała jednak opowieści innych; wyglądało na to, że nie tylko one miały towarzystwo, i nie tylko ich towarzystwo posiadało dziwnego, potężnego patronusa.
Ożywiła się na wzmianki o czarnej różdżce; a więc znalezienie jej fragmentów powiodło się. Żałowała, że sama nie mogła się do tego przyczynić przez nieprzewidziane komplikacje, choć i tak wyglądało na to, że fragmentu nigdy w domu Slughorna nie było i tamten trop był całkowicie chybiony.
- Wraz z Cadanem sprawdzaliśmy poszlaki wiodące do domu Horacego Slughorna – odezwała się. – I tam napotkaliśmy na towarzystwo. Mężczyzna i kobieta o nieznanej tożsamości, dobrze przygotowani, zupełnie jakby spodziewali się kłopotów – wyjaśniła, pamiętając, że oboje mieli peleryny niewidki i eliksiry, podczas gdy ona i Cadan nie mieli niczego i ta arogancja mogła ich wiele kosztować. – Nie znaleźliśmy niczego ważnego, a tamci niestety zbiegli i nie udało nam się dowiedzieć, czego tam szukali. Skądś jednak musieli wiedzieć, że w domu Slughorna może coś być.
To była porażka, czuła to. Nie tylko nie znaleźli nic cennego, ale jeszcze pozwolili, by tamta dwójka się wymknęła. Nie miała pewności, czy to był Zakon, bo żadne z nich nie używało patronusa jako tarczy, ale było to całkiem możliwe, że i tam, i w rezerwacie jednorożców zetknęła się z samozwańczymi zbawcami świata i obrońcami uciśnionych.
Pamiętała, że uczestniczyła w odbudowywaniu Wywerny – z opóźnieniem, bo dołączyła do rycerzy dopiero w czerwcu, ale zdążyła się załapać na malowanie sal, a wcześniej próbowała pozyskać robotników – przy czym „próbowała” było niestety słowem kluczowym, bo jej próby rzucenia Imperiusa spełzły na niczym. Oczywiście nie zamierzała się tym chwalić, choć niewątpliwie było to motywacją, by przyłożyć się do pilniejszej nauki tajników czarnej magii. Nie chciała odstawać od większości rycerzy jeszcze bardziej, niż już odstawała krwią i płcią. Trafiła w trudne środowisko, wiedziała że nie będzie łatwo, ale życie już dużo wcześniej przygotowało ją na to, jak to jest być mieszańcem wśród czystokrwistych wyznawców słusznej ideologii.
Tak czy inaczej, najważniejsze żeby to Czarny Pan był zadowolony z ich ogólnych działań.
Wiedziała, że temat anomalii musiał się przewinąć. Sigrun odezwała się pierwsza, wspominając o ich wspólnych próbach uporania się z niestabilną magią.
- Było dokładnie tak, jak mówi Sigrun. Udało nam się z sukcesem naprawić anomalię na King’s Cross, ale w rezerwacie nastąpiły komplikacje, miałyśmy towarzystwo – odezwała się. Po chwili odezwał się Tristan, a Lyanna zwróciła na niego wzrok i odpowiedziała mu: – Nie widziałam go nigdy wcześniej, ale z grubsza odpowiada rysopisowi. Był wysoki i bardzo młody, bronił się przed niektórymi z naszych ataków patronusem w postaci kruka. – Nie znała jednak jego tożsamości. Nie wiedziała, czy to może być Selwyn czy też nie. Sigrun jednak opisała tamte wydarzenia dość szczegółowo, pomijając krępujący wątek ich porażki w starciu z nieznaną mocą młodego mężczyzny, który skutecznie bronił się przed atakami. Tak czy inaczej później anomalia ich rozdzieliła, wszystko wybuchło pod wpływem niestabilnej mocy, a one trafiły do Londynu, ale nie wiedziała, co stało się z aurorką i młodzieńcem z patronusem. Słuchała jednak opowieści innych; wyglądało na to, że nie tylko one miały towarzystwo, i nie tylko ich towarzystwo posiadało dziwnego, potężnego patronusa.
Ożywiła się na wzmianki o czarnej różdżce; a więc znalezienie jej fragmentów powiodło się. Żałowała, że sama nie mogła się do tego przyczynić przez nieprzewidziane komplikacje, choć i tak wyglądało na to, że fragmentu nigdy w domu Slughorna nie było i tamten trop był całkowicie chybiony.
- Wraz z Cadanem sprawdzaliśmy poszlaki wiodące do domu Horacego Slughorna – odezwała się. – I tam napotkaliśmy na towarzystwo. Mężczyzna i kobieta o nieznanej tożsamości, dobrze przygotowani, zupełnie jakby spodziewali się kłopotów – wyjaśniła, pamiętając, że oboje mieli peleryny niewidki i eliksiry, podczas gdy ona i Cadan nie mieli niczego i ta arogancja mogła ich wiele kosztować. – Nie znaleźliśmy niczego ważnego, a tamci niestety zbiegli i nie udało nam się dowiedzieć, czego tam szukali. Skądś jednak musieli wiedzieć, że w domu Slughorna może coś być.
To była porażka, czuła to. Nie tylko nie znaleźli nic cennego, ale jeszcze pozwolili, by tamta dwójka się wymknęła. Nie miała pewności, czy to był Zakon, bo żadne z nich nie używało patronusa jako tarczy, ale było to całkiem możliwe, że i tam, i w rezerwacie jednorożców zetknęła się z samozwańczymi zbawcami świata i obrońcami uciśnionych.
Mniejsza sala
Szybka odpowiedź