Mniejsza sala
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mniejsza sala
"Biała Wiwerna" podzielona jest na mniejsze i większe salki służące spokojniejszym rozmowom, jak i większym popijawom, czasami nawet i nielegalnym interesom, lecz o tym się nie mówi, obsługa dyskretnie nie zwraca uwagi na podejrzane osoby tak popularne na wiecznie mrocznym Nokturnie. Mniejsza sala znajduje się w podpiwniczeniu o ostro ciosanych kamiennych ścianach i łukowatym stropie. Klimatu dodają jej wiecznie palące się świece na niewielkich, drewnianych stolikach.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Ostatnie dwa miesiące były pracowite. Nawet bardzo, biorąc pod uwagę, jak wiele Craig musiał odzyskać lub po prostu odbudować. Najtrudniej i najwolniej szło mu z poskładaniem samego siebie. Przypominało to trochę dopasowywanie do siebie elementów układanki, którą doskonale znał - a przynajmniej tak mu się wydawało, bo ilekroć chwytał któryś z puzzli i chciał go wcisnąć we właściwe miejsce, okazywało się, że za nic w świecie nie pasuje do pozostałych. Finalnie jednak udało mu się jakoś uspokoić, nabrać sporej dozy pewności siebie. Już nie oglądał się za siebie z przerażeniem, ilekroć słyszał szmer. Nie wodził wzrokiem dookoła niczym przerażone, zaszczute zwierzę, drapieżnik pozbawiony kłów i pazurów, którymi mógłby się bronić. W ostatecznym rozrachunku, układankę udało się poskładać - chociaż obraz, który przedstawiała, przysłaniały ciemne, brudne ślady i smugi, podejrzanie wyglądające jak zakrzepła krew.
Gdy dotarła do niego wieść, że razem z Deirdre otrzymał zadanie poprowadzenia przyszłego spotkania rycerzy, wcale nie był zadowolony. Czuł się potwornie wycofany, niedoinformowany, nieświadomy w dużej mierze tego, co się działo w Londynie i w ogóle na świecie, podczas gdy on tkwił zamknięty w Azkabanie. Postanowił jednak potraktować to jak wyzwanie. Nadrobienie wszystkich zaległości i tak mogło przynieść mu tylko korzyści, więc bez marudzenia postanowił tę lekcję odrobić. Przynosiło to efekty.
W nowej Wywernie zjawił się przed podaną innym godziną spotkania. Wciąż ostrożny, wciąż rozglądający się na boki, gdy podążał ulicą, podążając wzdłuż Nokturnu. Nie był świadkiem tego, jak tawerna płonęła, nie widział też ani jednego dnia z procesu jej odbudowy. Gdy więc stanął przed budynkiem, który kiedyś był mu tak dobrze znany, poświęcił chwilę, aby zlustrować jego fasadę, a dopiero potem wkroczył do środka. Gdyby ktoś go zapytał, co dokładnie się zmieniło, byłby w stanie wymienić jedynie kilka konkretów. To była stara-nowa Biała Wywerna. Widać, że skrupulatnie się o to postarano.
Na miejscu zastał tylko ją - czym wcale nie był zaskoczony. Do sali wsunął się niemal bezszelestnie, stawiając niespieszne, ciche kroki. Przeszedł na drugi koniec sali, dołączając do jedynej kobiety w gronie śmierciożerców, mającej być dziś współprowadzącą całego tego spotkania. Dopiero wtedy powitał ją, wypowiadając cicho jej imię - wkrótce miała tu rozbrzmieć głośna dyskusja, obecnie jednak Burke nie miał ochoty zbytnio zakłócać panującej ciszy. Wymienił więc tylko spojrzenia z Deirdre i zasiadł w swoim fotelu. Jemu także przemknęła przez głowę myśl o tym, że nie wszyscy rycerze prawdopodobnie będą zadowoleni z faktu, że rozkazy spotkanie poprowadzi a także wydawać rozkazy będzie kobieta. Nawet jednak nie łudził się, czyje byłoby na wierzchu podczas ewentualnej konfrontacji. Zdecydowanie wolałby jednak, by całe spotkanie przebiegło w spokoju.
Gdy dotarła do niego wieść, że razem z Deirdre otrzymał zadanie poprowadzenia przyszłego spotkania rycerzy, wcale nie był zadowolony. Czuł się potwornie wycofany, niedoinformowany, nieświadomy w dużej mierze tego, co się działo w Londynie i w ogóle na świecie, podczas gdy on tkwił zamknięty w Azkabanie. Postanowił jednak potraktować to jak wyzwanie. Nadrobienie wszystkich zaległości i tak mogło przynieść mu tylko korzyści, więc bez marudzenia postanowił tę lekcję odrobić. Przynosiło to efekty.
W nowej Wywernie zjawił się przed podaną innym godziną spotkania. Wciąż ostrożny, wciąż rozglądający się na boki, gdy podążał ulicą, podążając wzdłuż Nokturnu. Nie był świadkiem tego, jak tawerna płonęła, nie widział też ani jednego dnia z procesu jej odbudowy. Gdy więc stanął przed budynkiem, który kiedyś był mu tak dobrze znany, poświęcił chwilę, aby zlustrować jego fasadę, a dopiero potem wkroczył do środka. Gdyby ktoś go zapytał, co dokładnie się zmieniło, byłby w stanie wymienić jedynie kilka konkretów. To była stara-nowa Biała Wywerna. Widać, że skrupulatnie się o to postarano.
Na miejscu zastał tylko ją - czym wcale nie był zaskoczony. Do sali wsunął się niemal bezszelestnie, stawiając niespieszne, ciche kroki. Przeszedł na drugi koniec sali, dołączając do jedynej kobiety w gronie śmierciożerców, mającej być dziś współprowadzącą całego tego spotkania. Dopiero wtedy powitał ją, wypowiadając cicho jej imię - wkrótce miała tu rozbrzmieć głośna dyskusja, obecnie jednak Burke nie miał ochoty zbytnio zakłócać panującej ciszy. Wymienił więc tylko spojrzenia z Deirdre i zasiadł w swoim fotelu. Jemu także przemknęła przez głowę myśl o tym, że nie wszyscy rycerze prawdopodobnie będą zadowoleni z faktu, że rozkazy spotkanie poprowadzi a także wydawać rozkazy będzie kobieta. Nawet jednak nie łudził się, czyje byłoby na wierzchu podczas ewentualnej konfrontacji. Zdecydowanie wolałby jednak, by całe spotkanie przebiegło w spokoju.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kilku znajomych z departamentu zaprosiło go na partyjkę magicznego polo.
Inny wspomniał, że Amadeus powinien był wybrać się z nim do Złotego Znicza.
Jeszcze inny gorąco namawiał do szklaneczki ognistej whiskey w klubie dżentelmenów.
Wszystkim jednak kulturalnie odmówił, wiedząc, że miał już plany na piątego września – plany najwyższej wagi, które wymagały rezygnacji ze wszystkich błahych przyjemności. Bez cienia żalu odrzucił więc zaproszenia, teatralnie udając zmartwienie i wyrażając głęboką nadzieję, że jego koledzy szybko znajdą innych kompanów do wspólnej rozrywki. W rzeczywistości niecierpliwie wyczekiwał bowiem wrześniowego spotkania Rycerzy Walpurgii, gotów podjąć się każdego zadania, jakie mógł na nim otrzymać. Jego oczy – od lat zwrócone ku meandrom polityki – widziały w ostatnim czasie rzeczy, które nie podobały się Amadeusowi, a potrzeba działania była w nim silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Służba Czarnemu Panu nigdy nie polegała zresztą jedynie na słowach – w niej liczył się przede wszystkim czyn.
Tak więc piątego września Amadeus zjawił się na Nokturnie, pewnym krokiem przemierzając jego plugawe i posępne zakamarki. To miejsce budziło w nim głębokie obrzydzenie, a jego mieszkańcy jawili się w oczach lorda Croucha niczym najpodlejsze szczury i męty, lecz mimo to doskonale zdawał sobie sprawę z jego oczywistej dogodności.
Na ociekającym zbrodnią Nokturnie tajemnice były względnie bezpieczne.
Zjawiwszy się na progu Białej Wywerny, rozejrzał się przezornie dookoła, po czym pchnął drzwi i znalazł się w środku. Następnie podążył korytarzem aż do dobudówki, zszedł do piwnicy i zatrzymał się dopiero przed masywnymi drzwiami, które prowadziły do sali, gdzie miało odbyć się spotkanie. Nie wiedział, czy był pierwszy, czy w środku znajdowali się już niektórzy z Rycerzy; Amadeus dbał jednak o punktualność i czuł, że mimo wszystko zjawił się w Białej Wywernie stosunkowo wcześnie. Zanim wszedł do środka, powolnym gestem wygładził materiał szaty w kolorze głębokiego, wpadającego w czerń granatu, upewniając się, że każdy z jej sięgających połowy szyi guzików z wizerunkiem rodowego herbu znajdował się na swoim miejscu. Dopiero potem pchnął ogromne drzwi i wszedł do sali, od razu spostrzegając stojący na środku masywny stół, który otaczały krzesła.
Nie zjawił się także przedwcześnie. Po przeciwnej stronie, na samym krańcu pomieszczenia, na jednym z wysokich krzeseł zasiadł już jego kuzyn, lord Burke, którego Amadeus od razu powitał krótkim skinieniem głowy. Wyglądało na to, że to jemu przypadł dziś zaszczyt przekazania im słów i poleceń Czarnego Pana, choć… nie tylko jemu. Zaraz obok stała obleczona w czerń Deirdre Tsagairt, której widok od lat budził w Amadeusie szyderczą niechęć, skrywaną jednak pod maską opanowania i fałszywego szacunku. Nie potrafił jednak wykrzesać go zbyt wiele dla kobiety, która z oślim uporem rościła sobie bezpodstawne prawo do ingerowania w sprawy dotyczące mężczyzn.
Z olbrzymim trudem skinął jej głową na powitanie, po czym posłał Craigowi lekko pytające spojrzenie, nie odzywając się jednak ani słowem. Następnie udał się w prawą stronę, zajmując jedno z wolnych krzeseł mniej więcej w połowie stołu. Zasiadłszy na nim, splótł ręce na lśniącym, dębowym blacie i wciąż milcząc, odmierzał w myślach czas do przybycia pozostałych.
zajmuję krzesło nr 6
Inny wspomniał, że Amadeus powinien był wybrać się z nim do Złotego Znicza.
Jeszcze inny gorąco namawiał do szklaneczki ognistej whiskey w klubie dżentelmenów.
Wszystkim jednak kulturalnie odmówił, wiedząc, że miał już plany na piątego września – plany najwyższej wagi, które wymagały rezygnacji ze wszystkich błahych przyjemności. Bez cienia żalu odrzucił więc zaproszenia, teatralnie udając zmartwienie i wyrażając głęboką nadzieję, że jego koledzy szybko znajdą innych kompanów do wspólnej rozrywki. W rzeczywistości niecierpliwie wyczekiwał bowiem wrześniowego spotkania Rycerzy Walpurgii, gotów podjąć się każdego zadania, jakie mógł na nim otrzymać. Jego oczy – od lat zwrócone ku meandrom polityki – widziały w ostatnim czasie rzeczy, które nie podobały się Amadeusowi, a potrzeba działania była w nim silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Służba Czarnemu Panu nigdy nie polegała zresztą jedynie na słowach – w niej liczył się przede wszystkim czyn.
Tak więc piątego września Amadeus zjawił się na Nokturnie, pewnym krokiem przemierzając jego plugawe i posępne zakamarki. To miejsce budziło w nim głębokie obrzydzenie, a jego mieszkańcy jawili się w oczach lorda Croucha niczym najpodlejsze szczury i męty, lecz mimo to doskonale zdawał sobie sprawę z jego oczywistej dogodności.
Na ociekającym zbrodnią Nokturnie tajemnice były względnie bezpieczne.
Zjawiwszy się na progu Białej Wywerny, rozejrzał się przezornie dookoła, po czym pchnął drzwi i znalazł się w środku. Następnie podążył korytarzem aż do dobudówki, zszedł do piwnicy i zatrzymał się dopiero przed masywnymi drzwiami, które prowadziły do sali, gdzie miało odbyć się spotkanie. Nie wiedział, czy był pierwszy, czy w środku znajdowali się już niektórzy z Rycerzy; Amadeus dbał jednak o punktualność i czuł, że mimo wszystko zjawił się w Białej Wywernie stosunkowo wcześnie. Zanim wszedł do środka, powolnym gestem wygładził materiał szaty w kolorze głębokiego, wpadającego w czerń granatu, upewniając się, że każdy z jej sięgających połowy szyi guzików z wizerunkiem rodowego herbu znajdował się na swoim miejscu. Dopiero potem pchnął ogromne drzwi i wszedł do sali, od razu spostrzegając stojący na środku masywny stół, który otaczały krzesła.
Nie zjawił się także przedwcześnie. Po przeciwnej stronie, na samym krańcu pomieszczenia, na jednym z wysokich krzeseł zasiadł już jego kuzyn, lord Burke, którego Amadeus od razu powitał krótkim skinieniem głowy. Wyglądało na to, że to jemu przypadł dziś zaszczyt przekazania im słów i poleceń Czarnego Pana, choć… nie tylko jemu. Zaraz obok stała obleczona w czerń Deirdre Tsagairt, której widok od lat budził w Amadeusie szyderczą niechęć, skrywaną jednak pod maską opanowania i fałszywego szacunku. Nie potrafił jednak wykrzesać go zbyt wiele dla kobiety, która z oślim uporem rościła sobie bezpodstawne prawo do ingerowania w sprawy dotyczące mężczyzn.
Z olbrzymim trudem skinął jej głową na powitanie, po czym posłał Craigowi lekko pytające spojrzenie, nie odzywając się jednak ani słowem. Następnie udał się w prawą stronę, zajmując jedno z wolnych krzeseł mniej więcej w połowie stołu. Zasiadłszy na nim, splótł ręce na lśniącym, dębowym blacie i wciąż milcząc, odmierzał w myślach czas do przybycia pozostałych.
zajmuję krzesło nr 6
Wrzesień miał stać pod znakiem zgromadzeń, spotkań, zjazdów, nie rzadko też kontrowersyjnych jak zapowiedziane kolegium nestorów, na którym oczywiście miał się pojawić z ojcem oraz Cynericiem jako przedstawiciele rodziny. Stryj Fortinbras nie został włączony w ów poczet z uwagi na swoje słabe zdrowie, ale również i inne przewinienia, o których póki co Morgoth wolał nie myśleć. Cała trójka Yaxleyów nie rozmawiała jeszcze ze sobą na ten temat, dając sobie czas na własne przemyślenia, lecz nie było niczym zaskakującym, by mieli podobne spojrzenie na nadchodzące wydarzenie. Ich twarda mentalność oraz przywiązanie do tradycji sprowadzały cały ród ku jednej ścieżce, a jednomyślność była filarem nie do zburzenia. Nie mieli przed sobą tajemnic, ale równocześnie nie musieli wypowiadać ich na głos, by je przed sobą wyjawić. Niewątpliwie jednak wymiana myśli oraz narada miała się odbyć. Lecz jeszcze nie teraz. Zbliżająca się data szczytu w Stonehedge została na moment przysłonięta przez piątego września, gdy wszyscy Rycerze Walpurgii mieli stawić się w znanym lokalu na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Biała Wywerna została już odbudowała jako znak przynależności, siły, niezniszczalności ich idei; nie oznaczało to jednak że stali się silniejsi. Z każdym spotkaniem brakowało kilku osób, a puste miejsca miały pozostać niezajęte. Z czasem dopiero miały zostać ponownie zatłumione. Pod osłoną nocy opiekun smoków przemykał między śmierdzącymi, ciemnymi uliczkami, lawirując w labiryncie alejek, by dotrzeć do lokalu. Przekraczając próg Wywerny, nie patrzył nawet na siedzących tam już ludzi ani na barmana - od razu skierował swoje kroki do mniejszej sali, wiedząc, że właśnie tam znajdzie cel swojej podróży. Morgoth nie lubił tego miejsca. Wiedział jednak, że gdziekolwiek zgromadzenia organizacji by się nie odbywały, nie pałałby chęcią w pojawieniu się w znanych sobie szeregach. Mieszanina ludzi wszelkiej maści wzbudzała w nim dystans, jednak póki działali, lepiej lub gorzej, nie zamierzał pozwalać, by cokolwiek go ominęło. Śmierciożercy nie musieli się pokazywać, ale niewiedza nie usprawiedliwiała z błędów, a do nich młody Yaxley nie zamierzał dopuścić. Dlatego też wszedł do środka pustej jeszcze sali. Skinął wpierw nieznacznie głową starszemu mężczyźnie, po czym przeniósł spojrzenie na dwójkę prowadzącą spotkanie. Tsagairt stała wyprostowana jak strzała, obserwując uważnie drzwi. W czarnej sukni wydawała się jeszcze bardziej blada niż normalnie i niczym kobra czaiła się na każdego, kto w jakikolwiek sposób mógłby przeszkodzić w zgromadzeniu. Oczy Morgotha spotkały się z jej, by wyczytała z nich nieme pozdrowienie. Dopiero wtedy Yaxley spojrzał na jej towarzysza, któremu również skinął oszczędnie głową. Patrząc na nich, zastanawiał się jak teraz miało przebiec spotkanie. Śmierciożercy stanowili filar dla wszystkich Rycerzy Walpurgii, lecz nikt nie okazywał im wystarczającego, należnego szacunku. Mając w myślach ostatnie zebranie które odbywało się poza Białą Wywerną, skrzywił się niezauważenie na samo przywołanie tego obrazu. Nie zdejmując czarnego płaszcza, usiadł na krześle naprzeciw jedynego póki co obecnego Rycerza, lekko zsuwając się w dół i od razu położył prawą kostkę na lewym kolanie, opierając się jednocześnie o blat stołu. Sięgnął palcami po papierosa i odetchnął siwym dymem, patrząc w nieistniejący punkt zza lekko przymrużonych oczu.
|krzesło 18
|krzesło 18
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy dotarła do niego informacja o zebraniu Rycerzy, które miało się odbyć piątego września od razu przedsięwziął wszelkie kroki by się na nim stawić. Zmienił grafik w pracy, tłumacząc, że akurat tego dnia ma pilną sprawę do załatwienia, co przecież było prawda. Zmienił termin jednego spotkania z handlarzem, z którym również był umówiony tego dnia. Co prawda pewnie wyrobiłby się przed spotkaniem bez problemu, jednak nie chciał by cokolwiek go rozpraszało.
Nie było go na poprzednim spotkaniu, przez co stracił w oczach członków organizacji. Nie mógł pozwolić by to znów miało miejsce. Zwłaszcza po tym jak na początku zeszłego miesiąca wykonał zadanie, które dało mu szansę na „odkupienie” swoich win. Wiele to dla niego znaczyło, przede wszystkim dlatego, że zadanie zostało wykonane pomyślnie, a na koniec miał ten zaszczyt by spotkać Czarnego Pana osobiście. To wydarzenie miało na niego duży wpływ i Larson chciał przez to jeszcze bardziej przysłużyć się Rycerzom niż wcześniej.
Postanowił, że tym razem pojawi się na zebraniu wcześniej, by przypadkiem się nie spóźnić. Nie cierpiał tego, ani się spóźniać, ani kiedy ktoś się spóźniał. Postrzegał to jako brak szacunku do drugiej osoby i dlatego wyznawał zasadę, że woli być piętnaście minut wcześniej aniżeli spóźnić się piętnaście minut. Kiedy zatrzymał się przed budynkiem odnowionej Wywerny przez moment dokładnie analizował konstrukcję budynku. Nie było go przy odbudowie karczmy, jednak musiał przyznać, że ci, którzy brali w tym udział odwalili kawał dobrej roboty. Nie bywał tutaj co prawda specjalnie często, chociaż nie ukrywał, że to było jedno z lepszych miejsc na spotkania z handlarzami i innymi przemytnikami. Dość często jednak spotykał się z ludźmi w innych miejscach, czasami nawet zdarzało się, że u siebie w pracy. W Dziurawym Kotle zawsze panował gwar i było pełno ludzi, a w takim chaosie najlepiej się załatwiało interesy. Nikt nie zwraca na ciebie specjalnej uwagi, zwłaszcza kiedy jesteś barmanem i rozmowa z ludźmi wchodzi w zakres twoich obowiązków.
W końcu przekroczył próg karczmy, jednak po wnętrzu już się nie rozglądał. Nogi skierowały go prosto ku korytarzowi prowadzącemu do dobudówki, a następnie schodami zszedł do piwnicy i skierował się do sali. Trochę nieświadomie, zanim otworzył masywne drzwi prowadzące do sali spotkań, poprawił kołnierz koszuli, która na sobie miał pod ulubioną skórzaną kurtką szytą na zamówienie. Moment później pchnął lekko jedno ze skrzydeł i spokojnie wszedł do środka. Omiótł szybko spojrzeniem pomieszczenie. Widać nie tylko on postanowił pojawić się szybciej. Dwie ze znajdujących się już osób znał osobiście, o jednej jedynie słyszał, a o ostatniej nie wiedział nic.
Skinął głową na powitanie do lorda Burke’a oraz Yaxley’a cicho wypowiadając ich tytuły wraz z nazwiskami. Dla Burke’a wykonywał czasami zlecenia i ich współpraca jak na razie wyglądała dobrze, a jeśli chodziło o Yaxley’a to wraz z nim wykonał swoje ostatnie zadanie i nie ukrywał, że był mu wdzięczny za pomoc. Następnie przeniósł wzrok na nieznanego mu mężczyznę i również skinął mu na powitanie. Był ciekaw kim jest ten jegomość. Po jego ubiorze wywnioskował, że należy on do szlachty, a po chwili widząc herb na jego szatach utwierdził sie tylko w tym przekonaniu. Zastanawiał sie tylko, z którym Crouch’em ma dzisiaj do czynienia. Na samym końcu spojrzał na sztywno stojącą kobietę. Jedynie o niej słyszał, nigdy nie miał sposobności by ją poznać. Widząc, że stoi u szczytu stołu wraz z Burke’iem doszedł do wniosku, że to co zasłyszał o tym, że spotkanie ma prowadzić kobieta okazuje się być prawdą. Nie przeszkadzało mu to. Jeśli to właśnie ona została wyznaczona do przekazania im informacji to nie miał najmniejszego zamiaru się przeciwstawiać. Do niej również skinął jedynie głową po czym obszedł stół i zajął miejsce nieopodal znanych mu Śmierciożerców. Podwinął rękawy kurtki i lekko osunął się na krześle opierając się o nie. Nie patrzył na zegarek, nie isteresowala go już godzina skoro się nie spóźnił. Teraz wystarczyło czekać na rozpoczęcie zebrania.
|krzesło nr. 15
Nie było go na poprzednim spotkaniu, przez co stracił w oczach członków organizacji. Nie mógł pozwolić by to znów miało miejsce. Zwłaszcza po tym jak na początku zeszłego miesiąca wykonał zadanie, które dało mu szansę na „odkupienie” swoich win. Wiele to dla niego znaczyło, przede wszystkim dlatego, że zadanie zostało wykonane pomyślnie, a na koniec miał ten zaszczyt by spotkać Czarnego Pana osobiście. To wydarzenie miało na niego duży wpływ i Larson chciał przez to jeszcze bardziej przysłużyć się Rycerzom niż wcześniej.
Postanowił, że tym razem pojawi się na zebraniu wcześniej, by przypadkiem się nie spóźnić. Nie cierpiał tego, ani się spóźniać, ani kiedy ktoś się spóźniał. Postrzegał to jako brak szacunku do drugiej osoby i dlatego wyznawał zasadę, że woli być piętnaście minut wcześniej aniżeli spóźnić się piętnaście minut. Kiedy zatrzymał się przed budynkiem odnowionej Wywerny przez moment dokładnie analizował konstrukcję budynku. Nie było go przy odbudowie karczmy, jednak musiał przyznać, że ci, którzy brali w tym udział odwalili kawał dobrej roboty. Nie bywał tutaj co prawda specjalnie często, chociaż nie ukrywał, że to było jedno z lepszych miejsc na spotkania z handlarzami i innymi przemytnikami. Dość często jednak spotykał się z ludźmi w innych miejscach, czasami nawet zdarzało się, że u siebie w pracy. W Dziurawym Kotle zawsze panował gwar i było pełno ludzi, a w takim chaosie najlepiej się załatwiało interesy. Nikt nie zwraca na ciebie specjalnej uwagi, zwłaszcza kiedy jesteś barmanem i rozmowa z ludźmi wchodzi w zakres twoich obowiązków.
W końcu przekroczył próg karczmy, jednak po wnętrzu już się nie rozglądał. Nogi skierowały go prosto ku korytarzowi prowadzącemu do dobudówki, a następnie schodami zszedł do piwnicy i skierował się do sali. Trochę nieświadomie, zanim otworzył masywne drzwi prowadzące do sali spotkań, poprawił kołnierz koszuli, która na sobie miał pod ulubioną skórzaną kurtką szytą na zamówienie. Moment później pchnął lekko jedno ze skrzydeł i spokojnie wszedł do środka. Omiótł szybko spojrzeniem pomieszczenie. Widać nie tylko on postanowił pojawić się szybciej. Dwie ze znajdujących się już osób znał osobiście, o jednej jedynie słyszał, a o ostatniej nie wiedział nic.
Skinął głową na powitanie do lorda Burke’a oraz Yaxley’a cicho wypowiadając ich tytuły wraz z nazwiskami. Dla Burke’a wykonywał czasami zlecenia i ich współpraca jak na razie wyglądała dobrze, a jeśli chodziło o Yaxley’a to wraz z nim wykonał swoje ostatnie zadanie i nie ukrywał, że był mu wdzięczny za pomoc. Następnie przeniósł wzrok na nieznanego mu mężczyznę i również skinął mu na powitanie. Był ciekaw kim jest ten jegomość. Po jego ubiorze wywnioskował, że należy on do szlachty, a po chwili widząc herb na jego szatach utwierdził sie tylko w tym przekonaniu. Zastanawiał sie tylko, z którym Crouch’em ma dzisiaj do czynienia. Na samym końcu spojrzał na sztywno stojącą kobietę. Jedynie o niej słyszał, nigdy nie miał sposobności by ją poznać. Widząc, że stoi u szczytu stołu wraz z Burke’iem doszedł do wniosku, że to co zasłyszał o tym, że spotkanie ma prowadzić kobieta okazuje się być prawdą. Nie przeszkadzało mu to. Jeśli to właśnie ona została wyznaczona do przekazania im informacji to nie miał najmniejszego zamiaru się przeciwstawiać. Do niej również skinął jedynie głową po czym obszedł stół i zajął miejsce nieopodal znanych mu Śmierciożerców. Podwinął rękawy kurtki i lekko osunął się na krześle opierając się o nie. Nie patrzył na zegarek, nie isteresowala go już godzina skoro się nie spóźnił. Teraz wystarczyło czekać na rozpoczęcie zebrania.
|krzesło nr. 15
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dalej prześladował go chłód Syberii. Każdego wieczora uparcie zamykał okno w sypialnii, a na kołdrę kładł dodatkowy koc. Po raz pierwszy w życiu przeszkadzało mu naruralne zimno grubych murów Durham, co ze zdziwieniem zauważyła służba wraz z najbliższymi członkami rodziny. Zawsze wolał podróże do ciepłych krajów, to w nich udawało mu się najlepiej wypocząć. Wciąż wspominał minioną wiele lat temu wyprawę do Egiptu z rozrzewnieniem. Jednak zdarzało mu się również jeździć w zimniejsze miejsca, które też na swój sposób lubił. Tymczasem niespodziewanej wycieczki do Rosji nie pragnął, i choć ostatecznie wrócił cały i zdrowy, wolał tam nie wracać.
Z tego też powodu nałożył na swój elegancki jesienny płaszcz dość sporej wielkości szal w kolorze ciemnobordowym. Włożył zmarznięte ręce do kieszeni, chociaż ze sklepu do Białej Wywerny wcale nie było daleko. Nieprzyjemny był ten zimny wieczorny wiatr.
Stanął na moment przed wejściem, przyglądając się nowo wybudowanemu budynkowi. Zdarzało mu się obok niego przechodzić, lecz nigdy nie zatrzymywał się na dłużej. Doskonale pamiętał dzień, w którym wybuchł pożar - wciąż miewał wyrzuty sumienia z powodu pozostawienia swojego brata na pastwę śmiertelnych płomieni, nawet jeżeli istniały powody, tłumaczące jego zachowanie. Na szczęście Quentin wylizał się ze wszystkich obrażeń, tak samo jak Craig wyszedł z Azkabanu, a on wrócił z Rosji. Każde imające się ich nieszczęście kończyło się pozytywnie. Tylko czy tak będzie zawsze?
Wreszcie wszedł do środka, ramię w ramię z Quentinem, kierując kroki ku dobrze znanej sali, jak zwykle oświetlonej tuzinem świeczek. Przywitał się z obecnymi skinieniem głowy, siadając na pierwszym lepszym wolnym miejscu. Oczywiście zauważył kto będzie dzisiejszego wieczora prowadzić zebranie - mógłby się zbulwersować widokiem kobiety na miejscu, które dotychczas było zajmowane przez mężczyznę, ale nie miał zamiaru. Miał okazję współpracować z Deirdre i nie mógł zaprzeczyć, że posiada zaskakujące umiejętności. Poza tym ufał Czarnemu Panu, a on nie przyjąłby jej w szeregi Śmierciożerców bez konkretnego powodu. Oparł się wygodnie, zerkając na brata, oczekując rozpoczęcia spotkania.
krzesło nr 5
(a Quentin nr 4 jeżeli mogę)
Z tego też powodu nałożył na swój elegancki jesienny płaszcz dość sporej wielkości szal w kolorze ciemnobordowym. Włożył zmarznięte ręce do kieszeni, chociaż ze sklepu do Białej Wywerny wcale nie było daleko. Nieprzyjemny był ten zimny wieczorny wiatr.
Stanął na moment przed wejściem, przyglądając się nowo wybudowanemu budynkowi. Zdarzało mu się obok niego przechodzić, lecz nigdy nie zatrzymywał się na dłużej. Doskonale pamiętał dzień, w którym wybuchł pożar - wciąż miewał wyrzuty sumienia z powodu pozostawienia swojego brata na pastwę śmiertelnych płomieni, nawet jeżeli istniały powody, tłumaczące jego zachowanie. Na szczęście Quentin wylizał się ze wszystkich obrażeń, tak samo jak Craig wyszedł z Azkabanu, a on wrócił z Rosji. Każde imające się ich nieszczęście kończyło się pozytywnie. Tylko czy tak będzie zawsze?
Wreszcie wszedł do środka, ramię w ramię z Quentinem, kierując kroki ku dobrze znanej sali, jak zwykle oświetlonej tuzinem świeczek. Przywitał się z obecnymi skinieniem głowy, siadając na pierwszym lepszym wolnym miejscu. Oczywiście zauważył kto będzie dzisiejszego wieczora prowadzić zebranie - mógłby się zbulwersować widokiem kobiety na miejscu, które dotychczas było zajmowane przez mężczyznę, ale nie miał zamiaru. Miał okazję współpracować z Deirdre i nie mógł zaprzeczyć, że posiada zaskakujące umiejętności. Poza tym ufał Czarnemu Panu, a on nie przyjąłby jej w szeregi Śmierciożerców bez konkretnego powodu. Oparł się wygodnie, zerkając na brata, oczekując rozpoczęcia spotkania.
krzesło nr 5
(a Quentin nr 4 jeżeli mogę)
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
I nadeszło kolejne spotkanie, zaledwie kilka dni po anomaliowej porażce w rezerwacie Parkinsonów. Lyanna doszła już do siebie, przynajmniej fizycznie, bo jej duma została trochę nadwątlona. Najważniejsze jednak że była na wolności, i że mogła pochwalić się choć jedną naprawioną anomalią. Nie spoczywała na laurach, a tak jak od nich oczekiwano podjęła próbę zmierzenia się z nieznaną, anomalną mocą. Jedna naprawiona anomalia – niby niewiele, ale do kolejnego spotkania zamierzała naprawić ich więcej. Walka z napotkanymi w rezerwacie przeciwnikami dała jej do myślenia i zmobilizowała do tego, by udoskonalić swoje umiejętności w celu uniknięcia kolejnych takich porażek.
Przeszła przez Nokturn bez problemów, zgodnie ze swoim zwyczajem spowita w czarną szatę z kapturem okrywającym burzę poskręcanych, ciemnych włosów. Zdjęła go dopiero po wejściu do Białej Wywerny. Choć wyglądała zdecydowanie lepiej niż w czasach przed pożarem, i tak było widać wyraźną różnicę między nią a Fantasmagorią. Aż zatęskniła do luksusowych wnętrz i drogich trunków z poprzedniego spotkania – jak większość Zabinich gustowała w tym, co dobre, ale z racji tego, że jej życie nie było wcale usłane różami, bez problemu potrafiła się znaleźć w gorszych warunkach.
Szybko odnalazła odpowiednią salę, gdzie już zaczęli zbierać się inni. Zdawała sobie sprawę, że jest w zdecydowanej mniejszości – nie tylko była kobietą, ale na dodatek o nieczystej krwi. Wydawała się nie pasować do grona zdominowanego w większości przez szlachetnokrwistych paniczyków z dumnych rodów. Ale jednak światopogląd oraz chęć przyczynienia się do czegoś większego sprawiły, że znajdowała się w tym samym pomieszczeniu co oni. Prawdopodobnie była też jedną z nielicznych osób zadowolonych z tego, że kobieta zaszła tak wysoko w hierarchii – po wejściu do sali przez krótki moment spojrzała na Deirdre, którą kojarzyła z Hogwartu. Lyanna miała dość postępowe poglądy, jeśli chodzi o rolę kobiet i była przekonana, że czarownice wcale nie muszą ustępować umiejętnościami mężczyznom.
Oszczędnie skinęła głową zebranym i zasiadła przy jednym z wolnych miejsc; póki co przy stole jedynie kilka krzeseł było zajętych, co znaczyło, że przyszła dość wcześnie i było jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia spotkania. To dobrze, nie lubiła się spóźniać, a wiedziała, że w tym gronie lepiej nie pokazywać się od tak złej, niefrasobliwej strony. Teraz pozostawało cierpliwie czekać na to, aż wszystkie miejsca się zapełnią i spotkanie się rozpocznie. Była ciekawa, co będzie dziś omawiane, choć budziła w niej niechęć myśl, że również będzie musiała opowiedzieć o tym, co robiła w poprzednim miesiącu – również o tym, że poniosła porażkę.
| krzesło nr 8
Przeszła przez Nokturn bez problemów, zgodnie ze swoim zwyczajem spowita w czarną szatę z kapturem okrywającym burzę poskręcanych, ciemnych włosów. Zdjęła go dopiero po wejściu do Białej Wywerny. Choć wyglądała zdecydowanie lepiej niż w czasach przed pożarem, i tak było widać wyraźną różnicę między nią a Fantasmagorią. Aż zatęskniła do luksusowych wnętrz i drogich trunków z poprzedniego spotkania – jak większość Zabinich gustowała w tym, co dobre, ale z racji tego, że jej życie nie było wcale usłane różami, bez problemu potrafiła się znaleźć w gorszych warunkach.
Szybko odnalazła odpowiednią salę, gdzie już zaczęli zbierać się inni. Zdawała sobie sprawę, że jest w zdecydowanej mniejszości – nie tylko była kobietą, ale na dodatek o nieczystej krwi. Wydawała się nie pasować do grona zdominowanego w większości przez szlachetnokrwistych paniczyków z dumnych rodów. Ale jednak światopogląd oraz chęć przyczynienia się do czegoś większego sprawiły, że znajdowała się w tym samym pomieszczeniu co oni. Prawdopodobnie była też jedną z nielicznych osób zadowolonych z tego, że kobieta zaszła tak wysoko w hierarchii – po wejściu do sali przez krótki moment spojrzała na Deirdre, którą kojarzyła z Hogwartu. Lyanna miała dość postępowe poglądy, jeśli chodzi o rolę kobiet i była przekonana, że czarownice wcale nie muszą ustępować umiejętnościami mężczyznom.
Oszczędnie skinęła głową zebranym i zasiadła przy jednym z wolnych miejsc; póki co przy stole jedynie kilka krzeseł było zajętych, co znaczyło, że przyszła dość wcześnie i było jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia spotkania. To dobrze, nie lubiła się spóźniać, a wiedziała, że w tym gronie lepiej nie pokazywać się od tak złej, niefrasobliwej strony. Teraz pozostawało cierpliwie czekać na to, aż wszystkie miejsca się zapełnią i spotkanie się rozpocznie. Była ciekawa, co będzie dziś omawiane, choć budziła w niej niechęć myśl, że również będzie musiała opowiedzieć o tym, co robiła w poprzednim miesiącu – również o tym, że poniosła porażkę.
| krzesło nr 8
Czas mija tak szybko, że nim się spostrzegam, a jest już wrzesień. Lipiec wraz z sierpniem odeszły prędko, niemal pozostawiając ślad swego istnienia w niepamięci. Jestem trochę zły, bo to był okres jaki wyjątkowo przypadł mi do gustu i jaki chciałem koniecznie przedłużyć. Wreszcie w moim życiu zadziały się pozytywne zdarzenia, jakich pragnę doświadczać coraz częściej i więcej. Niestety nic nie może trwać wiecznie - więc i zadowolenie nie utrzymuje się na całe wieki. Wkrótce powracam do prozy życia zostawiając przyjemne chwile daleko za sobą. Koncentruję się na nadchodzącym spotkaniu, tym razem znów w Białej Wywernie, do której mamy niewątpliwie bliżej. Jednak to nie ta cecha cieszy najmocniej, a raczej to, że Rycerze włożyli w odbudowę budynku wiele pracy - wspólnej pracy. Teraz zaś wszyscy możemy podziwiać to dzieło, czuć dumę oraz zadowolenie, gdyż wszystko udało się znakomicie.
Wypadki chodzące po rodzinie Burke zakrawały na dramat o dość żałosnej linii melodyjnej, ale nie poruszam tego tematu z Edgarem. Nie ma powodu babrać się w błędach przeszłości, najlepiej jest w samotności przemyśleć swoje zachowanie oraz wyciągnąć z niego wnioski, żeby móc już raźniej zerkać w to, co ma się dopiero wydarzyć i na co mamy wpływ. Historii nie da się zmienić - w przeciwnym razie po świecie chodziłyby same ideały, które co rusz cofałyby się w czasie, żeby uczynić coś inaczej niż to zrobiły. Niestety życie nie oferowało drugich szans, raczej surowo karało za wszelką lekkomyślność i my musimy z tym współistnieć.
Idę wraz z bratem; dość szybko pokonujemy kilka uliczek dzielących nas od rodzinnego interesu i Białej Wywerny. Zerkam na tak dobrze znanego barmana, któremu kiwam głową, po czym udaję się do mniejszej sali, w której ma się odbyć dzisiejsze, wrześniowe spotkanie. Jak to ja, witam się ze wszystkimi oszczędnie, ruchem głowy ledwie i zasiadam obok brata, dłużej wzrok zatrzymując na Craigu. Cieszę się, że jest tu cały i (względnie) zdrowy. Rodzina bardzo przeżywała jego uwięzienie, ale wierzę, że to był pierwszy i ostatni raz jak takie wydarzenie miało miejsce. Poprawiam rękawy szaty zerkając krótko na Deirdre, która miała dziś nadzorować pojawiające się w tym miejscu dyskusje. Mnie już dość dawno przestała jej obecność oraz wpływy u Czarnego Pana szokować, nie miałem z tym problemu, chociaż dla konserwatywnych arystokratów to zawsze powinno mieć znaczenie; ja jednak w ogóle jestem inny. Często na opak, więc nie widzę nic dziwnego we własnym postrzeganiu pewnych rzeczy. Zresztą, pracuję nad tym, żeby nie dusić się z powodu czegoś, na co nie mam wpływu, tak jest o wiele zdrowiej - nie mam czym szastać. Dlatego po prostu zamieniam się w słuch.
Tak jak Edzio pisał, 4!
Wypadki chodzące po rodzinie Burke zakrawały na dramat o dość żałosnej linii melodyjnej, ale nie poruszam tego tematu z Edgarem. Nie ma powodu babrać się w błędach przeszłości, najlepiej jest w samotności przemyśleć swoje zachowanie oraz wyciągnąć z niego wnioski, żeby móc już raźniej zerkać w to, co ma się dopiero wydarzyć i na co mamy wpływ. Historii nie da się zmienić - w przeciwnym razie po świecie chodziłyby same ideały, które co rusz cofałyby się w czasie, żeby uczynić coś inaczej niż to zrobiły. Niestety życie nie oferowało drugich szans, raczej surowo karało za wszelką lekkomyślność i my musimy z tym współistnieć.
Idę wraz z bratem; dość szybko pokonujemy kilka uliczek dzielących nas od rodzinnego interesu i Białej Wywerny. Zerkam na tak dobrze znanego barmana, któremu kiwam głową, po czym udaję się do mniejszej sali, w której ma się odbyć dzisiejsze, wrześniowe spotkanie. Jak to ja, witam się ze wszystkimi oszczędnie, ruchem głowy ledwie i zasiadam obok brata, dłużej wzrok zatrzymując na Craigu. Cieszę się, że jest tu cały i (względnie) zdrowy. Rodzina bardzo przeżywała jego uwięzienie, ale wierzę, że to był pierwszy i ostatni raz jak takie wydarzenie miało miejsce. Poprawiam rękawy szaty zerkając krótko na Deirdre, która miała dziś nadzorować pojawiające się w tym miejscu dyskusje. Mnie już dość dawno przestała jej obecność oraz wpływy u Czarnego Pana szokować, nie miałem z tym problemu, chociaż dla konserwatywnych arystokratów to zawsze powinno mieć znaczenie; ja jednak w ogóle jestem inny. Często na opak, więc nie widzę nic dziwnego we własnym postrzeganiu pewnych rzeczy. Zresztą, pracuję nad tym, żeby nie dusić się z powodu czegoś, na co nie mam wpływu, tak jest o wiele zdrowiej - nie mam czym szastać. Dlatego po prostu zamieniam się w słuch.
Tak jak Edzio pisał, 4!
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wrzesień miał nieść ze sobą kolejne pasmo zmian. Radykalnych i krwawych, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Cierpliwie ich wyczekiwał, bo wszystko miało swój rytm, swoje tempo, najlepszy czas do podjęcia działań. Wiedział o tym doskonale. A oni musieli zgromadzić się ponownie i omówić wszystko to, co zostało już zrobione i to, co do zrobienia pozostało. A wciąż mieli mnóstwo do zrobienia. Anomalie wciąż szalały, Zakon Feniksa miotał się i panoszył po Londynie, dementorzy pojawiali się w miejscach, w których nie powinni się znajdować.
Spodziewał się zobaczyć ponownie wiele znajomych twarzy, ale liczył też, że ich grono się poszerzy, nie zawęzi, że organizacja będzie rosnąć w siłę, a nie kurczyć się bezpodstawnie.
Wkroczenie w progi nowej Białej Wywerny nie wywołało w nim żadnych wrażeń, emocji, ani odrobiny zachwytu miejscem, które się zmieniło choć poniekąd pozostało takie same, nie było żadnego sentymentu, oszczędził więc pochwał na wstępie — w tym siebie. Miał przecież spory udział w odbudowie przybytku. To było coś, co należało zrobić, budowa ciągnęła się zbyt długo. Byli w stanie osiągnąć sukces znacznie wcześniej. Interes znów zaczynał się kręcić, a barman, jak za dawnych czasów zadbał o to, by nikt z przypadkowych osób w głównej sali nie zainteresował się pojawiającymi i znikającymi postaciami. Nie musieli się chować, ani kryć, byli rosnącą potęgą, ale owiana tajemnicą część ich spotkać pozwalała na zachowanie należytej przewagi. Szczególnie tu, na Nokturnie, gdzie żonglowało się informacjami jak walutą. Tu, w Białej Wywernie, gdzie przed miesiącami doszło do bezprawnej napaści aurorów, w której musiał interweniować sam Lord Voldemort.
Do mniejszej sali wkroczył tym razem samotnie, jak zwykle ubrany na czarno. Jedynie skrawek białych mankietów i kołnierzyka wystawał zza połów ciemnej szaty, na którą narzuconą miał cienką, powłóczystą pelerynę. Wiele krzeseł wciąż było wolnych. Nie odchodził zbyt daleko, od razu wybierając sobie miejsce przy wejściu, które zajął od razu po tym, jak przemknął wzrokiem po twarzach zgromadzonych, a Deirdre i Craigowi skinął w milczącym powitaniu, jako tym wyróżnionym, bo przeprowadzającym dzisiejsze spotkanie. Przywykli już do milczenia i cichych powitań, które nie były oznaką braku szacunku.
| krzesło na wylocie, 11
Spodziewał się zobaczyć ponownie wiele znajomych twarzy, ale liczył też, że ich grono się poszerzy, nie zawęzi, że organizacja będzie rosnąć w siłę, a nie kurczyć się bezpodstawnie.
Wkroczenie w progi nowej Białej Wywerny nie wywołało w nim żadnych wrażeń, emocji, ani odrobiny zachwytu miejscem, które się zmieniło choć poniekąd pozostało takie same, nie było żadnego sentymentu, oszczędził więc pochwał na wstępie — w tym siebie. Miał przecież spory udział w odbudowie przybytku. To było coś, co należało zrobić, budowa ciągnęła się zbyt długo. Byli w stanie osiągnąć sukces znacznie wcześniej. Interes znów zaczynał się kręcić, a barman, jak za dawnych czasów zadbał o to, by nikt z przypadkowych osób w głównej sali nie zainteresował się pojawiającymi i znikającymi postaciami. Nie musieli się chować, ani kryć, byli rosnącą potęgą, ale owiana tajemnicą część ich spotkać pozwalała na zachowanie należytej przewagi. Szczególnie tu, na Nokturnie, gdzie żonglowało się informacjami jak walutą. Tu, w Białej Wywernie, gdzie przed miesiącami doszło do bezprawnej napaści aurorów, w której musiał interweniować sam Lord Voldemort.
Do mniejszej sali wkroczył tym razem samotnie, jak zwykle ubrany na czarno. Jedynie skrawek białych mankietów i kołnierzyka wystawał zza połów ciemnej szaty, na którą narzuconą miał cienką, powłóczystą pelerynę. Wiele krzeseł wciąż było wolnych. Nie odchodził zbyt daleko, od razu wybierając sobie miejsce przy wejściu, które zajął od razu po tym, jak przemknął wzrokiem po twarzach zgromadzonych, a Deirdre i Craigowi skinął w milczącym powitaniu, jako tym wyróżnionym, bo przeprowadzającym dzisiejsze spotkanie. Przywykli już do milczenia i cichych powitań, które nie były oznaką braku szacunku.
| krzesło na wylocie, 11
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zmieniało się wiele. Każdy kolejny dzień wydawał się być bardziej zaskakujący od jego poprzednika, choć w rozumieniu stricte prywatnym nie odczuwałem większych zmian. Nadal byłem zgorzkniały i niezadowolony, wciąż też denerwowałem się tym, co ma nastąpić; dużo lepiej myślało mi się o pracy oraz sprawach Rycerzy Walpurgii niż prywatnych katastrofach, których nie brakowało. Osiadłem więc na sprawach zawodowych oraz doskonaleniu swoich umiejętności, by stale być czymś pochłonięty. Zaniedbałem trochę przez to rodzinę, ale ta wyglądała na wyjątkowo wyrozumiałą, co samo w sobie było dziwne. Nie komentowałem zastanej rzeczywistości w żaden sposób, po prostu udawałem, że mnie nie ma. Pochłonięty swoimi sprawami oraz emocjami miałem wymówkę, by siedzieć całymi dniami w szpitalu albo w gabinecie kreśląc kolejne wersje drzew genealogicznych szlachty. To mnie odprężało, pozwalało się zrelaksować i zapomnieć o piętrzących się na barkach problemach. Wieść o kolejnym spotkaniu organizacji nieco mnie zdziwiła; nie dlatego, że się go nie spodziewałem, a raczej przez to, że nawet nie odnotowałem kiedy minął ten czas od piątego lipca. To wydawało się jakby zdarzyło się wczoraj, a tymczasem minęły długie dwa miesiące. Niesamowite. Kiedy znajdowałem sobie zajęcie czas musiał mijać dwukrotnie szybciej, nie widziałem innego rozwiązania.
Westchnąłem do swoich myśli, tuż przed wybyciem na aleję Śmiertelnego Nokturnu, która wciąż przywoływała nieprzyjemne wspomnienia. Dostałem się tam po krótkiej wędrówce, bo to jedyny pozytywny aspekt zamieszkania Londynu. Do takich miejsc było względnie blisko dzięki czemu nie musiałem bawić się w świstoklik lub co gorsza podróż z plebsem w Błędnym Rycerzu. I tak żałowałem, że zmuszony byłem do życia wśród mugoli, ale nigdy nie odważyłem się podważyć decyzji lorda Acruxa, widocznie miał w tym jakiś swój powód, jaki należało przyjąć do wiadomości z szacunkiem.
Dotarłem punktualnie, a wręcz chyba przed czasem sądząc po niewielkiej ilości osób zasiadających przy stole. – Witajcie – powitałem wszystkich ogólnikowo, z czystego lenistwa; nie chciało mi się do każdego podchodzić i ściskać rękę, więc do werbalnego przywitania dołączyłem skinięcie głową. Ostatecznie skierowałem się obok kuzyna zasiadając z jego jednej strony i w ciszy oczekiwałem na rozpoczęcie spotkania.
/krzesło numer 17
Westchnąłem do swoich myśli, tuż przed wybyciem na aleję Śmiertelnego Nokturnu, która wciąż przywoływała nieprzyjemne wspomnienia. Dostałem się tam po krótkiej wędrówce, bo to jedyny pozytywny aspekt zamieszkania Londynu. Do takich miejsc było względnie blisko dzięki czemu nie musiałem bawić się w świstoklik lub co gorsza podróż z plebsem w Błędnym Rycerzu. I tak żałowałem, że zmuszony byłem do życia wśród mugoli, ale nigdy nie odważyłem się podważyć decyzji lorda Acruxa, widocznie miał w tym jakiś swój powód, jaki należało przyjąć do wiadomości z szacunkiem.
Dotarłem punktualnie, a wręcz chyba przed czasem sądząc po niewielkiej ilości osób zasiadających przy stole. – Witajcie – powitałem wszystkich ogólnikowo, z czystego lenistwa; nie chciało mi się do każdego podchodzić i ściskać rękę, więc do werbalnego przywitania dołączyłem skinięcie głową. Ostatecznie skierowałem się obok kuzyna zasiadając z jego jednej strony i w ciszy oczekiwałem na rozpoczęcie spotkania.
/krzesło numer 17
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Otulony płaszczem, z twarzą zakrytą kapturem, przemierzał brukowane uliczki Alei Nokturnu; miejsce to przestało budzić w nim lęk już dawien temu, a jednak otoczenie wydawało się znacznie mniej komfortowe od tego, w których bywali ostatnim razem. Sala, której użyczył na minione spotkania spełniała w jego mniemaniu znacznie lepsze standardy, aniżeli obskurne ściany Białej Wywerny - lecz to nie on zwołał tego dnia spotkanie. Wiedział jednak, kto to uczynił - Deirdre była jego wychowanką, kto w nią nie wierzył dotąd, uwierzyć musiał dzisiaj: bo dowodów swojej siły dała wystarczająco wiele. Dla Craiga zaś dzień ten był powrotem do życia - miał nadzieję ujrzeć go w dobrej formie, Azkaban mógł zostawić na nim piętno, które nie będzie dało się zetrzeć - a oni, potrzebowali go, żywego, silnego i zdeterminowanego. Pchnąwszy drzwi tawerny, za wskazówkami karczmarza przeszedł do mniejszej z sal, po drodze zamawiając ognistą - przez chwilę zastanawiając się, czy aby na pewno zmieszczą się tutaj wszyscy rycerze, dotąd zajmowali większą salę: mniejsze stoliki zostały jednak wymienione na duży, podłużny stół, wzdłuż którego większość krzeseł wciąż pozostawała pusta. Zsunął z ramion płaszcz, witając się z ogółem skinięciem głowy - po czym uchwycił spojrzenie Deirdre znajdującej się po przeciwległej stronie stołu - i zajął miejsce naprzeciwko niej, przez oparcie krzesła przewieszając płaszcz i rozsiadając się wygodnie - kiedy przyniesiono mu już szklankę whisky. Milcząco powitał siedzącego obok Ramseya.
Mieli dużo do zrobienia i jeszcze więcej do omówienia, nie powinni tracić czasu. Czarny Pan rósł w siłę, a Ministerstwo najwyraźniej zamierzało stanąć mu naprzeciw. Dużo myślał o zbliżającym się szczycie - mógł się okazać preludium do zatrzymania gorszących zmian i jasnego postawienia Longbottomowi warunków dalszej egzystencji. Poczyniał sobie zbyt śmiało i zbyt odważnie - na przekór ich sprawie, która dziś powinna grać pierwsze skrzypce. Odkąd Grindelwald przestał być zagrożeniem, Rycerze Walpurgii mogli wreszcie zagrać pierwsze skrzypce - i nie wątpił w to, że te skrzypce zagrają.
nr 12
Mieli dużo do zrobienia i jeszcze więcej do omówienia, nie powinni tracić czasu. Czarny Pan rósł w siłę, a Ministerstwo najwyraźniej zamierzało stanąć mu naprzeciw. Dużo myślał o zbliżającym się szczycie - mógł się okazać preludium do zatrzymania gorszących zmian i jasnego postawienia Longbottomowi warunków dalszej egzystencji. Poczyniał sobie zbyt śmiało i zbyt odważnie - na przekór ich sprawie, która dziś powinna grać pierwsze skrzypce. Odkąd Grindelwald przestał być zagrożeniem, Rycerze Walpurgii mogli wreszcie zagrać pierwsze skrzypce - i nie wątpił w to, że te skrzypce zagrają.
nr 12
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zawsze był pełen podziwu co do sprytu Matki Natury, która urządziła świat bardzo po swojemu i dopasowała go do swoich kobiecych kaprysów. Zmiany świtały jasno, odbijając się w niezwykle słonecznej pogodzie, niespotykanej raczej podczas wrześniowych wieczorów. Dzień był wyjątkowo ciepły i nawet Nokturn wydawał się mniej ponury i mniej śmiertelny, niż zazwyczaj. Tłuste szczury nie umykały przed jasnymi promieniami i siedziały bezczelnie na progach zaniedbanych domostw, wygrzewając się i oblizując wąsy. Nie ufał podobnym znakom, lecz coś musiało być na rzeczy: przebrnęli już przez etap magicznych załamań, jeśli te się zdarzały, mieli je w garści. Cisza przed burzą, jedyne sensowne wytłumaczenie, zarówno dla jesiennych depresji i tego, co nadejdzie wkrótce. A szykował się przecież huragan, który wstrząśnie Anglią w posadach. Mityczny Excalibur sam wyskoczyłby z kamienia i wpadł do pochwy pierwszego lepszego kmiota, by zapobiec awanturze, jaka rozegra się pomiędzy możnymi już niedługo. Starcie królów, Magnus prawie żałował, że nie dałoby się tego rozstrzygnąć szachowym pojedynkiem - logiczna gra udowodniłaby, kto faktycznie myśli strategicznie, a nie roi sobie fikcję ułożonego życia, gdzie wszyscy są szczęśliwi i zadowoleni.
Obcasy jego butów stukały o nierówny bruk, a kraniec butelkowozielonej szaty omiatał ulicę, kiedy śpiesznym krokiem przemykał zakamarkami Nokturnu. Żołnierskiego marszu nie narzucał mu czas, nie zwykł się spóźniać - lecz ta sama natura, wymuszająca obieg w przyrodzie. W drzwiach Wywerny odpechnął od klamki jakiegoś męta, zgrabnie wślizgując się do środka i od razu napotykając porozumiewawczy wzrok barmana. Pewnie przeszedł przez pełną salę, nonszalancko zgarniając z lady butelkę ciemnego piwa, nieco zakurzoną, ale odpowiednią do jego smaku na dziś. Wszedł do tego konkretnego pomieszczenia z papierosem między zębami, natychmiastowo dokonując rozeznania w terenie. Skinął głową całemu towarzystwu, dłużej zatrzymując się jedynie przy Deirdre i Craigu, oboje faktycznie mieli odbyć tu swój debiut. Równie ważny, co pierwszy Sabat - ważniejszy - upił łyk piwa, sadowiąc się obok Croucha i swobodnie wyciągając nogi przed siebie. Oparł się łokciami o dębowy blat stołu i zerknął na siedzącego niedaleko Edgara, któremu puścił oczko, przekornie bawiąc się guzikiem od śliwkowej kamizelki.
|krzesło nr 7
Obcasy jego butów stukały o nierówny bruk, a kraniec butelkowozielonej szaty omiatał ulicę, kiedy śpiesznym krokiem przemykał zakamarkami Nokturnu. Żołnierskiego marszu nie narzucał mu czas, nie zwykł się spóźniać - lecz ta sama natura, wymuszająca obieg w przyrodzie. W drzwiach Wywerny odpechnął od klamki jakiegoś męta, zgrabnie wślizgując się do środka i od razu napotykając porozumiewawczy wzrok barmana. Pewnie przeszedł przez pełną salę, nonszalancko zgarniając z lady butelkę ciemnego piwa, nieco zakurzoną, ale odpowiednią do jego smaku na dziś. Wszedł do tego konkretnego pomieszczenia z papierosem między zębami, natychmiastowo dokonując rozeznania w terenie. Skinął głową całemu towarzystwu, dłużej zatrzymując się jedynie przy Deirdre i Craigu, oboje faktycznie mieli odbyć tu swój debiut. Równie ważny, co pierwszy Sabat - ważniejszy - upił łyk piwa, sadowiąc się obok Croucha i swobodnie wyciągając nogi przed siebie. Oparł się łokciami o dębowy blat stołu i zerknął na siedzącego niedaleko Edgara, któremu puścił oczko, przekornie bawiąc się guzikiem od śliwkowej kamizelki.
|krzesło nr 7
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiadomość o spotkaniu przyjął ze stoickim spokojem, od razu odnotowując w pamięci datę i miejsce kolejnego zgromadzenia. Ucieszył go fakt, że tym razem nie będzie musiał przekraczać progu Fantasmagorii, by wypełnić wolę ich Czarnego Pana - przybytku, który pełen był pustego przepychu, a który tym samym niesamowicie wprost musiał łechtać ego posiadającego go czarodzieja. Wywerna nie była już tylko obskurną karczmą, którą obrali sobie za miejsce spotkań; była symbolem, zaś jej odbudowa stanowiła wezwanie do zjednoczenia. I choć Nokturn nie był całkowicie bezpieczny, czego dowodem była tamta przeklęta napaść aurorów, to Goyle wierzył, że było to dużo odpowiedniejsza, dużo bliższa ich celom lokalizacja. Spotykali się w podziemiach, w ukryciu i jak na tę chwilę było to zdecydowanie rozsądniejsze rozwiązanie, choć niektórym brak luksusów musiał doskwierać.
Wyruszył ze swej posiadłości odpowiednio wcześnie, by bez pośpiechu dotrzeć na ulicę Śmiertelnego Nokturnu piechotą, na długo przed godziną umówionego spotkania. W trakcie tego spaceru pamięcią wracał do licznych prób napraw anomalii czy wycieczki do Irlandii, dzięki której zdobyli dla swego Pana różdżkę Grindewalda - gdyby tylko ta szalejąca magia okazała się nieco bardziej łaskawa, Caelan nie miałby sobie wiele do zarzucenia. Tak jednak liczne porażki wciąż uwierały, a czyniły to jeszcze mocniej w towarzystwie Rookwood; wiedział, że nie opuściłaby zgromadzenia Rycerzy, toteż już przygotowywał się na okoliczność spotkania, próbując stłumić to żal, to wciąż tlącą się w nim złość na jej niedawny wybryk.
Na chwilę przystanął przed Wywerną, przelotnie oceniając efekt ich wspólnych wysiłków, po czym zgasił papierosa i przekroczył próg dopiero co odbudowanego budynku. Porozumiał się z karczmarzem, chwycił w dłoń szklaneczkę rumu i ruszył ku wskazanej części wnętrza, powoli kierując się w dół, ku odrestaurowanej piwnicy. Bez wahania pchnął drzwi oddzielające korytarz od sali, w której znajdowało się już kilku Rycerzy, po czym bez zbędnych powitań skierował się ku jednemu z wciąż wolnych miejsc. Wymienił się porozumiewawczym spojrzeniem z tymi, których znał lub poznał w trakcie ubiegłych miesięcy, innych zaś - nieznajomych czy prowadzącą spotkanie kobietę - pominął wzrokiem. Podchodzenie do każdego i uprzejme ściskanie dłoni uważał za marnowanie czasu - najwidoczniej jednak większość z nich była podobnego zdania.
Zasiadł na miejscu obok Tristana, spoglądając przelotnie to na niego, to na znajdującego się po jego prawicy młodszego Mulcibera, i napił się przyniesionego ze sobą alkoholu. Cylinder zdjął i położył przed sobą na blacie. Wśród obecnych nie zauważył swego brata ani jego małżonki, co nieco go zdziwiło, wierzył jednak, że pojawią się na sali jeszcze przed czasem.
Powinni cieszyć się z każdej nowej osoby, która zasilała ich szeregi, powinni jednak być równie wdzięczni za stałą obecność tych, którzy służyli ich Panu od dłuższego czasu; oznaczało to, że - jak do tej pory - nic nie zdołało pokrzyżować ich planów.
| miejsce 22
Wyruszył ze swej posiadłości odpowiednio wcześnie, by bez pośpiechu dotrzeć na ulicę Śmiertelnego Nokturnu piechotą, na długo przed godziną umówionego spotkania. W trakcie tego spaceru pamięcią wracał do licznych prób napraw anomalii czy wycieczki do Irlandii, dzięki której zdobyli dla swego Pana różdżkę Grindewalda - gdyby tylko ta szalejąca magia okazała się nieco bardziej łaskawa, Caelan nie miałby sobie wiele do zarzucenia. Tak jednak liczne porażki wciąż uwierały, a czyniły to jeszcze mocniej w towarzystwie Rookwood; wiedział, że nie opuściłaby zgromadzenia Rycerzy, toteż już przygotowywał się na okoliczność spotkania, próbując stłumić to żal, to wciąż tlącą się w nim złość na jej niedawny wybryk.
Na chwilę przystanął przed Wywerną, przelotnie oceniając efekt ich wspólnych wysiłków, po czym zgasił papierosa i przekroczył próg dopiero co odbudowanego budynku. Porozumiał się z karczmarzem, chwycił w dłoń szklaneczkę rumu i ruszył ku wskazanej części wnętrza, powoli kierując się w dół, ku odrestaurowanej piwnicy. Bez wahania pchnął drzwi oddzielające korytarz od sali, w której znajdowało się już kilku Rycerzy, po czym bez zbędnych powitań skierował się ku jednemu z wciąż wolnych miejsc. Wymienił się porozumiewawczym spojrzeniem z tymi, których znał lub poznał w trakcie ubiegłych miesięcy, innych zaś - nieznajomych czy prowadzącą spotkanie kobietę - pominął wzrokiem. Podchodzenie do każdego i uprzejme ściskanie dłoni uważał za marnowanie czasu - najwidoczniej jednak większość z nich była podobnego zdania.
Zasiadł na miejscu obok Tristana, spoglądając przelotnie to na niego, to na znajdującego się po jego prawicy młodszego Mulcibera, i napił się przyniesionego ze sobą alkoholu. Cylinder zdjął i położył przed sobą na blacie. Wśród obecnych nie zauważył swego brata ani jego małżonki, co nieco go zdziwiło, wierzył jednak, że pojawią się na sali jeszcze przed czasem.
Powinni cieszyć się z każdej nowej osoby, która zasilała ich szeregi, powinni jednak być równie wdzięczni za stałą obecność tych, którzy służyli ich Panu od dłuższego czasu; oznaczało to, że - jak do tej pory - nic nie zdołało pokrzyżować ich planów.
| miejsce 22
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zatrzymała się nieopodal Białej Wywerny, aby sięgnąć dłonią do kieszeni spódnicy po paczkę papierosów; mogła sobie na to pozwolić przybyła i tak kilka chwil przed wyznaczoną godziną spotkania. Tytoniowy dym otulił oskrzela, a ciemnobrązowe tęczówki skupiły się na odbudowanej przez ostatnie tygodnie Wywernie. Rozkaz Czarnego Pana został wypełniony. Dokładała do tego starań, nader często doglądając prac i przykładając do nich swą rękę; miała nadzieję, że On był zadowolony i że będzie miał powodów do zadowolenia coraz więcej. Dopaliła papierosa i pewnym krokiem ruszyła w stronę budynku, ubrana w czarną, powłóczystą spódnicę i ciemnozieloną koszulę, spiętą pod szyją srebrną broszą w kształcie psa. Wyglądała dużo zdrowiej niż podczas ostatniego spotkania. Miała przy sobie skórzaną torbę. Przemierzyła bez słowa główną salę, ignorując tam obecnych, aby przekroczyć próg mniejszej, dla innych niedostępnej. Przekroczywszy jej próg skupiła spojrzenie na Deirdre i Craigu, którzy najwyraźniej mieli prowadzić to spotkania; skinęła im głową z szacunkiem, przyjmując ten stan rzeczy z zadowoleniem. Najpewniej wielu nie odpowiadał podobny stan rzecz przez wzgląd na płeć, kobiety wszak uważano za słabsze, lecz w przeciwieństwie do nich Sigrun cieszył fakt, iż czarownica może tyle osiągnąć w szeregach Rycerzy Walpurgii - przetarła szlaki, to dawało nadzieję. Zwróciła się ku innym Śmierciożercom - Rosierowi, Mulciberowi, Yaxleyowi i Rowlowi - by ich także powitać w milczeniu. A spojrzawszy w stronę najważniejszego ze sług Czarnego Pana dostrzegła znajomy cylinder i szerokie ramiona, które musiały należeć do Caelana, bez zastanowienia podążyła w tamtą stronę, aby zająć miejsce obok i wykrzywić pełne wargi w krzywym uśmiechy, gdy uchwyciła jego spojrzenie. Kilka tygodni wcześniej z powodzeniem poszukiwali różdżki należącej do Grindelwalda, mieli sporo do opowiedzenia, choć o porażkach, które odnieśli w starciu z anomaliami wolała zapomnieć; była ciekawa, czy podjął inne próby.
Innym Rycerzom Walpurgii także skinęła głową; torbę przewiesiła przez oparcie krzesła, z kieszeni wyciągnęła paczkę papierosów i jednego wetknęła sobie do ust, w milczeniu oczekując na rozpoczęcie spotkania. Było wiele do omówienia; pragnęła także usłyszeć, czy ich Pan jest zadowolony z ich działań, a także jakie mają być ich następne kroki - to przekazać mieli im już Śmierciożercy.
| miejsce 21
Innym Rycerzom Walpurgii także skinęła głową; torbę przewiesiła przez oparcie krzesła, z kieszeni wyciągnęła paczkę papierosów i jednego wetknęła sobie do ust, w milczeniu oczekując na rozpoczęcie spotkania. Było wiele do omówienia; pragnęła także usłyszeć, czy ich Pan jest zadowolony z ich działań, a także jakie mają być ich następne kroki - to przekazać mieli im już Śmierciożercy.
| miejsce 21
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dokładnie zapamiętał czas i miejsce spotkania, o którym poinformował go Ramsey w ramach pożegnania. Swoją decyzją dołączenia do Rycerzy otworzył nowy rozdział swoim życiu, domyślając się, że napisze go potem i krwią. Jednak nie był jedynym, co zdecydował się na ten krok. Cierpliwie czekał dwa dni, przed nikim nie zdradzając, że cokolwiek w jego życiu uległo zmianie. Nie szukał żadnego wsparcia, samodzielnie porządkując chaos w swojej głowie, spokojnie układając wszystkie możliwe scenariusze w oparciu o szczątkowe informacje podarowane łaskawie przez Mulcibera na dobry początek. Chciał wiedzieć więcej, dowiedzieć się wszystkiego w jak najkrótszym czasie, aby nie wyjść przypadkiem na ignoranta. Miał się do kogo zwrócić, przynajmniej teoretycznie, lecz to najbardziej oczywiste rozwiązanie kuło go w oczy. Za każdym razem, gdy zdarzało mu się minąć młodszego brata pod wspólnym dachem, musiał powstrzymywać się od rzucenia w jego stronę zjadliwego komentarza. Tak wiele pytań zagnieździło się w jego głowie, lecz uparł się, że to nie do Lupusa skieruje się po odpowiedzi. Przynajmniej nie do niego jako pierwszego. Uparcie nosił w sobie urazę, nie szukając sposobu na oczyszczenie między nimi atmosfery. Zamierzał podjąć się rozmowy później, choć tak naprawdę żywił nadzieję, że to Lupus w końcu zechce się z nim skonfrontować.
Nie pierwszy raz zapuszczał się w Nokturn, wiedział więc, że powinien zachować czujność. Owinięty mocno czarnym płaszczem nie zatrzymywał się po drodze, nie zwalniał kroku. Takim sposobem udało mu się bez problemu przejść wąskimi uliczkami i trafić do celu. Wszedł do Białej Wywerny i od razu skierował się w stronę barmana, zwyczajnie ignorując element wystroju czy obecność innych osób.
– Otrzymałem zaproszenie na spotkanie.
Mężczyzna przerwał na chwilę namiętne wycieranie kufla i rzucił mu jedno krótkie spojrzenie, po czym skinięciem głowy wskazał mu drzwi. Podszedł do nich, otworzył je i śmiało przekroczył próg kolejnej sali, a jego oczom ukazał się długi stół i dostawione do niego krzesła. Uderzyło go milczenie, którego nikt nie przerywał. Niektóre miejsca były już zajęte i z wyraźnym zaciekawieniem zaczął sunąć spojrzeniem po twarzach zgromadzonych. Wiele rozpoznał bez najmniejszego problemu, skrzętnie maskując swoje odczucia. Zaskoczenie na widok stojącej u szczytu stołu Deirdre, który dzieliła z Burkiem. Kolejną dawkę oszołomienia po ujrzeniu Morgotha zajmującego miejsce obok Lupusa. Lekką niechęć wobec Croucha i zdecydowanie większą wobec Rosiera. I był też Ramsey, z czym Alphard łatwo przeszedł do porządku. Obok kolczastego lorda siedzi jeden z Goyle’ów i Rookwood, co akurat zaskakujące nie jest, jakby pasowała im do życiorysu działalność wywrotowa.
Choć dostrzegł wolne miejsce obok Lupusa, nie wybrał lewicy brata. Właściwie miał ochotę stanąć przy drzwiach i spoglądać na całe zgromadzenie, ale to czyniłoby z niego niezaangażowanego w sprawę odszczepieńca. Przeszedł wzdłuż stołu, wybierając drugą stronę niż wcześniej jego brat. W ciszy zasiadł obok Quentina Burke’a. Dobrze, że chociaż jedni bracia trzymają się razem.
Gdy już spoczął, uważne spojrzenie przeniósł na Deirdre, zasypując ją niewypowiedzianymi pytaniami. I z nią będzie musiał porozmawiać, o ile dopuści go do siebie. Chciał wierzyć, że wciąż jest mu przyjaciółką.
| miejsce nr 3
Nie pierwszy raz zapuszczał się w Nokturn, wiedział więc, że powinien zachować czujność. Owinięty mocno czarnym płaszczem nie zatrzymywał się po drodze, nie zwalniał kroku. Takim sposobem udało mu się bez problemu przejść wąskimi uliczkami i trafić do celu. Wszedł do Białej Wywerny i od razu skierował się w stronę barmana, zwyczajnie ignorując element wystroju czy obecność innych osób.
– Otrzymałem zaproszenie na spotkanie.
Mężczyzna przerwał na chwilę namiętne wycieranie kufla i rzucił mu jedno krótkie spojrzenie, po czym skinięciem głowy wskazał mu drzwi. Podszedł do nich, otworzył je i śmiało przekroczył próg kolejnej sali, a jego oczom ukazał się długi stół i dostawione do niego krzesła. Uderzyło go milczenie, którego nikt nie przerywał. Niektóre miejsca były już zajęte i z wyraźnym zaciekawieniem zaczął sunąć spojrzeniem po twarzach zgromadzonych. Wiele rozpoznał bez najmniejszego problemu, skrzętnie maskując swoje odczucia. Zaskoczenie na widok stojącej u szczytu stołu Deirdre, który dzieliła z Burkiem. Kolejną dawkę oszołomienia po ujrzeniu Morgotha zajmującego miejsce obok Lupusa. Lekką niechęć wobec Croucha i zdecydowanie większą wobec Rosiera. I był też Ramsey, z czym Alphard łatwo przeszedł do porządku. Obok kolczastego lorda siedzi jeden z Goyle’ów i Rookwood, co akurat zaskakujące nie jest, jakby pasowała im do życiorysu działalność wywrotowa.
Choć dostrzegł wolne miejsce obok Lupusa, nie wybrał lewicy brata. Właściwie miał ochotę stanąć przy drzwiach i spoglądać na całe zgromadzenie, ale to czyniłoby z niego niezaangażowanego w sprawę odszczepieńca. Przeszedł wzdłuż stołu, wybierając drugą stronę niż wcześniej jego brat. W ciszy zasiadł obok Quentina Burke’a. Dobrze, że chociaż jedni bracia trzymają się razem.
Gdy już spoczął, uważne spojrzenie przeniósł na Deirdre, zasypując ją niewypowiedzianymi pytaniami. I z nią będzie musiał porozmawiać, o ile dopuści go do siebie. Chciał wierzyć, że wciąż jest mu przyjaciółką.
| miejsce nr 3
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miejsce 19
Wrzesień miał być ostatecznym upadkiem lub wielkim odrodzeniem - Cyneric nie wiedział, które z tych dwóch rozwiązań zwycięży, lecz w arystokratycznym świecie to właśnie jedna ze stron miała okazać się dominującą. Podziały rozrosną się ostatecznie, niwecząc dawne sojusze oraz tworząc nowe. Niechętni młodym rodom Yaxley'owie zostaną zmuszeni do obrócenia się w ich stronę, żeby tylko zdołać utworzyć silny front przeciwko zgubnym napływom szumnej tolerancji wygłaszanej przez nie tylko motłoch, lecz również - o zgrozo - osoby znajdujące się najwyżej w hierarchii społeczeństwa. Blondyn nie pojmował tego zachowania i pojąć nie chciał, przeciwstawiając się przy tym całej tej bzdurnej rewolucji, chociaż niestety ostatnio nie zrobił nic, co zrobić powinien. Odczuwał wstyd oraz zażenowanie własnym zachowaniem, jednakże na razie milczał. Milczał w drodze do Londynu oraz milczał przechodząc przez progi Białej Wywerny. Nowej, odbudowanej. Przypomniał mu się moment jak wraz z Morgothem sprzątali piwnice - minęło kilka długich miesięcy, lecz Cyneric odniósł wrażenie, że to wydarzyło się wczoraj. W ogóle miał już zakrzywione pojęcie czasu i prawdopodobnie przez to nie zdołał należycie wesprzeć Rycerzy. Zamierzał to zrobić teraz, podczas kolejnej misji. Kolejnej, która wprawi Rosalie w płacz, jednakże jej uczucia musiały zniknąć w natłoku obowiązków do jakich postanowił się włączyć całym sobą.
Wszedł do głównej sali okuty w ciemnozieloną szatę oraz uważne spojrzenie rozglądające się za wejściem do mniejszego pomieszczenia. Odnalazłszy je wzrokiem skierował tam swoje ciężkie, niezgrabne kroki. Omiótł jasnymi oczami stół wraz ze zgromadzonymi przy nimi ludźmi i przywitał się najpierw z gospodarzami, dopiero później z całą resztą, chociaż każdemu oddał należny mu szacunek. Nawet kobietom pomimo tego, że wzbudzały w nim politowanie, typowe zresztą dla Cynerica. Mogło to wyglądać groteskowo, lecz Deirdre znał od dawna, wszakże byli razem na roku - pozostałe czarownice stanowiły w jego mniemaniu bezsensowny balast. Milczał ugodowo, nie chcąc wszczynać kolejnych awantur po nic, ostatnie spotkanie było wyjątkowo żywe. Zdjął odzienie wierzchnie układając je na oparciu krzesła - tego samego znajdującego się po drugiej stronie Morgotha. Zasiadł na nim niespiesznie, dopiero teraz dostrzegając nowego członka Rycerzy. Nie poświęcił mu tyle uwagi ile chciał, bowiem spotkanie zbliżało się do rozpoczęcia; Yaxley usiadł wygodnie i wziął głęboki wdech.
Wrzesień miał być ostatecznym upadkiem lub wielkim odrodzeniem - Cyneric nie wiedział, które z tych dwóch rozwiązań zwycięży, lecz w arystokratycznym świecie to właśnie jedna ze stron miała okazać się dominującą. Podziały rozrosną się ostatecznie, niwecząc dawne sojusze oraz tworząc nowe. Niechętni młodym rodom Yaxley'owie zostaną zmuszeni do obrócenia się w ich stronę, żeby tylko zdołać utworzyć silny front przeciwko zgubnym napływom szumnej tolerancji wygłaszanej przez nie tylko motłoch, lecz również - o zgrozo - osoby znajdujące się najwyżej w hierarchii społeczeństwa. Blondyn nie pojmował tego zachowania i pojąć nie chciał, przeciwstawiając się przy tym całej tej bzdurnej rewolucji, chociaż niestety ostatnio nie zrobił nic, co zrobić powinien. Odczuwał wstyd oraz zażenowanie własnym zachowaniem, jednakże na razie milczał. Milczał w drodze do Londynu oraz milczał przechodząc przez progi Białej Wywerny. Nowej, odbudowanej. Przypomniał mu się moment jak wraz z Morgothem sprzątali piwnice - minęło kilka długich miesięcy, lecz Cyneric odniósł wrażenie, że to wydarzyło się wczoraj. W ogóle miał już zakrzywione pojęcie czasu i prawdopodobnie przez to nie zdołał należycie wesprzeć Rycerzy. Zamierzał to zrobić teraz, podczas kolejnej misji. Kolejnej, która wprawi Rosalie w płacz, jednakże jej uczucia musiały zniknąć w natłoku obowiązków do jakich postanowił się włączyć całym sobą.
Wszedł do głównej sali okuty w ciemnozieloną szatę oraz uważne spojrzenie rozglądające się za wejściem do mniejszego pomieszczenia. Odnalazłszy je wzrokiem skierował tam swoje ciężkie, niezgrabne kroki. Omiótł jasnymi oczami stół wraz ze zgromadzonymi przy nimi ludźmi i przywitał się najpierw z gospodarzami, dopiero później z całą resztą, chociaż każdemu oddał należny mu szacunek. Nawet kobietom pomimo tego, że wzbudzały w nim politowanie, typowe zresztą dla Cynerica. Mogło to wyglądać groteskowo, lecz Deirdre znał od dawna, wszakże byli razem na roku - pozostałe czarownice stanowiły w jego mniemaniu bezsensowny balast. Milczał ugodowo, nie chcąc wszczynać kolejnych awantur po nic, ostatnie spotkanie było wyjątkowo żywe. Zdjął odzienie wierzchnie układając je na oparciu krzesła - tego samego znajdującego się po drugiej stronie Morgotha. Zasiadł na nim niespiesznie, dopiero teraz dostrzegając nowego członka Rycerzy. Nie poświęcił mu tyle uwagi ile chciał, bowiem spotkanie zbliżało się do rozpoczęcia; Yaxley usiadł wygodnie i wziął głęboki wdech.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Mniejsza sala
Szybka odpowiedź