Większa sala boczna
Strona 1 z 35 • 1, 2, 3 ... 18 ... 35
AutorWiadomość
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Nie było rozsądnym, by tak młoda, skrzywdzona już kiedyś panna samotnie przebywała na Nokturnie - lecz Judith nie należała do szczególnie rozsądnych, zwłaszcza w tak trudnych, pełnych stresu chwilach. Choć Kler nie mogła jej tym razem towarzyszyć, młoda Skamanderówna nie umiała odmówić sobie wycieczki do nęcącego, przyciągającego ją jak ćmę ogień zaułku, gdzie upadek i występek był na porządku dziennym. Czyż nie o tym gadali wszyscy jej koledzy w szkole? O Czarnym Kocie, o Diablim zielu, o grze w karty z najgorszymi zakapiorami Londynu. Jak gdyby to miało nauczyć ich prawdziwego życia i uczynić kimś lepszym, kimś wyżej.
Oczywiście, że się bała; była spięta, czuła się jak bezbronne, rzucone między drapieżniki zwierzę, które - prędzej czy później - z pewnością stanie się ich ofiarą. Lecz jednocześnie łudziła się, że spotka tu kogoś, jakiegoś znajomego z dawnych lat, że alkohol, tytoń, a może coś innego, pozwolą jej się zrelaksować, odprężyć... To było coś świeżego, coś innego. Coś, czego od dawna pragnęła.
Na Nokturnie nie zjawiła się bez żadnego planu - wszak wraz z Harpią miały udać się na sztukę trupy teatralnej, zwanej bodajże Rogogon. Kler wymówiła się nagłym treningiem, lecz Judith, mimo to, dosyć odważnie stawiła się o konkretnej godzinie w Białej Wywernie... by przekonać się, że występ aktorów spod ciemnej gwiazdy trwa już w najlepsze. Zaklęła pod nosem, zawahała się chwilę, lecz czy mogła zrezygnować, kiedy była tak blisko? Kiedy pokonała wszelkie opory i udała się tutaj o własnych siłach? Wyprostowała się, wzniosła głowę do góry i pewnie siebie - a przynajmniej na tyle pewnie, na ile potrafiła udawać - ruszyła w głąb sali, ku przedstawiającym sztukę artystom.
Rogogon zajął jedną z kameralniejszych odnóg izby, co i tak okazało się niemałą przysługą dla trupy - w końcu mogli wystąpić, chociażby tutaj. Judith przysiadła przy jednym z drewnianych, podniszczonych stoliczków znajdujących się opodal ich prowizorycznej sceny i, by dodać sobie animuszu i ukoić skołatane nerwy, zapaliła magicznego papierosa, spoglądając to tu, to tam, próbując wyczytać coś z twarzy znajdujących się dookoła czarodziejów. Przecież gdyby ktoś próbował zrobić jej krzywdę... Znalazłby się ktoś inny, kto zareagowałby, prawda?
Nie minęło dużo czasu, jak - zaabsorbowana ich występem - skupiła się już tylko na nich, na rozgrywającym się przed jej oczyma dramacie; kim byli ci ludzie? Ten blady, wysoki mężczyzna deklamujący z przejęciem? Ta zmęczona, lecz piękna na swój sposób kobieta, jego tragiczna heroina, od której płaczu pękało jej serce...?
Prędko nadszedł koniec - zbyt prędko, jak na jej gust, lecz pewnie gdyby przyszła wcześniej, gdyby obejrzała sztukę od początku... Nie planowała jednak jeszcze wychodzić - nie zdążyła dopić swego Magicznego Laudanum, zaś godzina, z pewnością, była jeszcze młoda. Odpaliła kolejnego papierosa, kątem oka obserwując aktorów mieszających się z tłumem, bohaterów dramatu wstępujących między widownię.
Oczywiście, że się bała; była spięta, czuła się jak bezbronne, rzucone między drapieżniki zwierzę, które - prędzej czy później - z pewnością stanie się ich ofiarą. Lecz jednocześnie łudziła się, że spotka tu kogoś, jakiegoś znajomego z dawnych lat, że alkohol, tytoń, a może coś innego, pozwolą jej się zrelaksować, odprężyć... To było coś świeżego, coś innego. Coś, czego od dawna pragnęła.
Na Nokturnie nie zjawiła się bez żadnego planu - wszak wraz z Harpią miały udać się na sztukę trupy teatralnej, zwanej bodajże Rogogon. Kler wymówiła się nagłym treningiem, lecz Judith, mimo to, dosyć odważnie stawiła się o konkretnej godzinie w Białej Wywernie... by przekonać się, że występ aktorów spod ciemnej gwiazdy trwa już w najlepsze. Zaklęła pod nosem, zawahała się chwilę, lecz czy mogła zrezygnować, kiedy była tak blisko? Kiedy pokonała wszelkie opory i udała się tutaj o własnych siłach? Wyprostowała się, wzniosła głowę do góry i pewnie siebie - a przynajmniej na tyle pewnie, na ile potrafiła udawać - ruszyła w głąb sali, ku przedstawiającym sztukę artystom.
Rogogon zajął jedną z kameralniejszych odnóg izby, co i tak okazało się niemałą przysługą dla trupy - w końcu mogli wystąpić, chociażby tutaj. Judith przysiadła przy jednym z drewnianych, podniszczonych stoliczków znajdujących się opodal ich prowizorycznej sceny i, by dodać sobie animuszu i ukoić skołatane nerwy, zapaliła magicznego papierosa, spoglądając to tu, to tam, próbując wyczytać coś z twarzy znajdujących się dookoła czarodziejów. Przecież gdyby ktoś próbował zrobić jej krzywdę... Znalazłby się ktoś inny, kto zareagowałby, prawda?
Nie minęło dużo czasu, jak - zaabsorbowana ich występem - skupiła się już tylko na nich, na rozgrywającym się przed jej oczyma dramacie; kim byli ci ludzie? Ten blady, wysoki mężczyzna deklamujący z przejęciem? Ta zmęczona, lecz piękna na swój sposób kobieta, jego tragiczna heroina, od której płaczu pękało jej serce...?
Prędko nadszedł koniec - zbyt prędko, jak na jej gust, lecz pewnie gdyby przyszła wcześniej, gdyby obejrzała sztukę od początku... Nie planowała jednak jeszcze wychodzić - nie zdążyła dopić swego Magicznego Laudanum, zaś godzina, z pewnością, była jeszcze młoda. Odpaliła kolejnego papierosa, kątem oka obserwując aktorów mieszających się z tłumem, bohaterów dramatu wstępujących między widownię.
Gość
Gość
[po spotkaniu z Verą]
Dość sprawnie wracał do siebie po przebytej pełni - psychicznie czuł się już dobrze, w końcu mógł odetchnąć z ulgą na kolejny miesiąc, że już ma to za sobą. Nawet ponure myśli o Allison nie nękały go z taką siłą - skupił się głównie na codzienności i powrocie do aktorstwa po tej krótkiej przerwie. No i proszę: załapał się nawet na występ w Białej Wywernie. Całkiem nieźle, bo nie często zdarzało im się trafiać do takich miejsc i zwykle występowali na ulicy lub w tej ich starej ruderze na Pokątnej... z drugiej strony łatwiej było zwiać z ulicy niż z zamkniętej przestrzeni, jeśli sztuka by się nie spodobała, prawda? A w takim miejscu jak to, można było mieć niebezpodstawne powody do obaw - mieszkańcy i bywalcy Nokturnu to ostatni ludzie na Ziemi, którzy doceniają sztukę - szemrane typki, pijacy, hultaje szukający zwady... biorąc to pod uwagę, można było uznać, że ich dzisiejsze wystąpienie było sukcesem. Żaden z aktorów nie dostał niczym ciężkim w głowę, nawet jedna butelka nie wylądowała im z trzaskiem pod stopami, nie zostali obrzuceni jedzeniem ani innym ścierwem... może nie schodzili ze sceny z owacjami (no, tego akurat nie spodziewał się chyba żaden aktor), ale należało się cieszyć, że nie odprowadzało ich z niej buczenie i nieprzychylne spojrzenia. Tak, tak właśnie smakował sukces dobrze wykonanej roboty - pięknie przedstawionej sztuki wśród najgorszego z czarodziejskich motłochów. I niech ktoś spróbuje podważyć odwagę aktorów!
Sylvain to uwielbiał: na chwilę zdjąć swoją własną skórę na rzecz czyjejś, stać się kimś zupełnie innym w całości - to jak zamienić się z kimś na dusze, na umysły... nie dręczyły go już problemy Sylvaina, mógł o nich zupełnie zapomnieć. Na jakiś czas, ale to i tak wiele.
Byli niskobudżetową trupą, więc obyło się bez robiących wrażenie kostiumów - tym bardziej do tej sztuki - łatwo więc było się wtopić w otoczenie po zakończonym spektaklu.
Podziękował czarownicy, która z nim grała, chciał ją zatrzymać i postawić coś do picia, ale ta szybko się wymówiła i zmyła z lokalu. Nie próbował jej zatrzymywać, tylko odprowadził wzrokiem do wyjścia i wrócił do reszty aktorów, którzy już zaczynali pić. Poklepał kilku przyjacielsko po ramionach i zamówił sobie Starego Sue. Zasłużył, ot co, choć pewnie i tak niewiele dostanie za swój występ.
Nie posiedział jednak ze swoimi zbyt długo, bo coś nie dawało mu się skupić na dobrej zabawie i odciągało jego uwagę raz po raz. Niby nie powinien się tym przejmować, to nie jego sprawa... ale czasami nie potrafił się przekonać nawet najbardziej logicznymi argumentami. Przeprosił na chwilę swych kompanów, by zaraz zniknąć im z oczu.
Przed szatynką wyrósł jak spod ziemi, odcinając jej ewentualną drogę ucieczki i zasłaniając resztę sali.
- Nie zgubiłaś się przypadkiem? - zapytał, choć jego pełnemu troski głosowi, wyraźnie przeczył przyprawiający o ciarki, drapieżny i lekko szyderczy uśmiech. Sylvain niemal namacalnie świdrował ją wzrokiem, lustrując jej wątłą osóbkę z góry. Łatwiejszej ofiary to już by się nie znalazło na Nokturnie, był o tym święcie przekonany.
Dość sprawnie wracał do siebie po przebytej pełni - psychicznie czuł się już dobrze, w końcu mógł odetchnąć z ulgą na kolejny miesiąc, że już ma to za sobą. Nawet ponure myśli o Allison nie nękały go z taką siłą - skupił się głównie na codzienności i powrocie do aktorstwa po tej krótkiej przerwie. No i proszę: załapał się nawet na występ w Białej Wywernie. Całkiem nieźle, bo nie często zdarzało im się trafiać do takich miejsc i zwykle występowali na ulicy lub w tej ich starej ruderze na Pokątnej... z drugiej strony łatwiej było zwiać z ulicy niż z zamkniętej przestrzeni, jeśli sztuka by się nie spodobała, prawda? A w takim miejscu jak to, można było mieć niebezpodstawne powody do obaw - mieszkańcy i bywalcy Nokturnu to ostatni ludzie na Ziemi, którzy doceniają sztukę - szemrane typki, pijacy, hultaje szukający zwady... biorąc to pod uwagę, można było uznać, że ich dzisiejsze wystąpienie było sukcesem. Żaden z aktorów nie dostał niczym ciężkim w głowę, nawet jedna butelka nie wylądowała im z trzaskiem pod stopami, nie zostali obrzuceni jedzeniem ani innym ścierwem... może nie schodzili ze sceny z owacjami (no, tego akurat nie spodziewał się chyba żaden aktor), ale należało się cieszyć, że nie odprowadzało ich z niej buczenie i nieprzychylne spojrzenia. Tak, tak właśnie smakował sukces dobrze wykonanej roboty - pięknie przedstawionej sztuki wśród najgorszego z czarodziejskich motłochów. I niech ktoś spróbuje podważyć odwagę aktorów!
Sylvain to uwielbiał: na chwilę zdjąć swoją własną skórę na rzecz czyjejś, stać się kimś zupełnie innym w całości - to jak zamienić się z kimś na dusze, na umysły... nie dręczyły go już problemy Sylvaina, mógł o nich zupełnie zapomnieć. Na jakiś czas, ale to i tak wiele.
Byli niskobudżetową trupą, więc obyło się bez robiących wrażenie kostiumów - tym bardziej do tej sztuki - łatwo więc było się wtopić w otoczenie po zakończonym spektaklu.
Podziękował czarownicy, która z nim grała, chciał ją zatrzymać i postawić coś do picia, ale ta szybko się wymówiła i zmyła z lokalu. Nie próbował jej zatrzymywać, tylko odprowadził wzrokiem do wyjścia i wrócił do reszty aktorów, którzy już zaczynali pić. Poklepał kilku przyjacielsko po ramionach i zamówił sobie Starego Sue. Zasłużył, ot co, choć pewnie i tak niewiele dostanie za swój występ.
Nie posiedział jednak ze swoimi zbyt długo, bo coś nie dawało mu się skupić na dobrej zabawie i odciągało jego uwagę raz po raz. Niby nie powinien się tym przejmować, to nie jego sprawa... ale czasami nie potrafił się przekonać nawet najbardziej logicznymi argumentami. Przeprosił na chwilę swych kompanów, by zaraz zniknąć im z oczu.
Przed szatynką wyrósł jak spod ziemi, odcinając jej ewentualną drogę ucieczki i zasłaniając resztę sali.
- Nie zgubiłaś się przypadkiem? - zapytał, choć jego pełnemu troski głosowi, wyraźnie przeczył przyprawiający o ciarki, drapieżny i lekko szyderczy uśmiech. Sylvain niemal namacalnie świdrował ją wzrokiem, lustrując jej wątłą osóbkę z góry. Łatwiejszej ofiary to już by się nie znalazło na Nokturnie, był o tym święcie przekonany.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Była już zupełnie pochłonięta swymi niezbyt wesołymi myślami, głównie tymi dotyczącymi wiecznego ośmieszania się przed arystokracją, tej całej etykiety, którą musiała opanować w przeciągu najbliższych miesięcy, kiedy nagle pojawił się przed nią jakiś mężczyzna. Judith drgnęła wyraźnie, a na jej licu pojawiło się niemałe zaskoczenie, gdy dotarły doń słowa wysokiego, przesłaniającego resztę sali aktora. Bo prędko rozpoznała w nim członka trupy Rogogon, tego bladego, deklamującego z przejęciem, dzięki któremu przeniosła się w inny świat i zapomniała o swych zmartwieniach choć na chwilę. Kontrast między dźwięczącą w jego głosie troską a drapieżnością uśmiechu jeżył jej włos na głowie - dlaczego do niej podszedł? Czym zwróciła na siebie jego uwagę? I czy powinna się go obawiać...? Na szczęście wnętrze Białej Wywerny nie należało do wyludnionych; obsługa lokalu z pewnością nie pozwoliłaby zrobić jej krzywdy... Chyba.
- Nie wydaje mi się - odpowiedziała na tyle opanowanym głosem, na ile potrafiła; następnie strzepnęła popiół do niewielkiej, wyszczerbionej popielniczki i uniosła szklaneczkę z alkoholem do ust, próbując zachowywać się swobodnie. Wszak ostatnio kiedy dała za wygraną i pozwoliła panice przejąć nad sobą kontrolę, nie zakończyło się to dobrze. - Chciałam obejrzeć wystawianą dziś wieczór sztukę i na nią trafiłam. - Choć próbowała robić dobrą minę do złej gry, mimowolnie zgarbiła się lekko, wodząc uważnym, badawczym wzrokiem po twarzy rozmówcy; gdyby tylko mogła poznać jego myśli, jego zamiary. Było w nim coś niepokojącego, coś drapieżnego... Lecz jego tak, skąd ten ton głosu? Czy bawił się z nią w kotka i myszkę, wybrał ją na ofiarę, wyczuwając słabość? Żałowała, że nie było przy niej Kler. Jednak przy Kler nigdy nie musiała być samodzielna, a chyba tego jej właśnie brakowało - samodzielności, odwagi do działania. Inna sprawa, że była bezbronną młódką, która nawet nie domyślała się, do czego zdolni są mieszkańcy Nokturnu, ile znajdują tutaj trupów, jak bezwzględni potrafią być względem siebie czarodzieje.
- Nie świętujesz udanego występu? - zapytała cicho, drżącą dłonią odgarniając opadający na twarz kosmyk włosów; dopiero teraz dostrzegła lśniący w jego uchu kolczyk, wyraźny znak na to, że Sylvain nie był towarzystwem, którego życzyłby sobie dlań ojciec. Czy to oznacza, że był kryminalistą, że już powinna zrywać się do biegu i ucieczki...? Zaciągnęła się papierosowym dymem, próbując zachować pozory.
- Nie wydaje mi się - odpowiedziała na tyle opanowanym głosem, na ile potrafiła; następnie strzepnęła popiół do niewielkiej, wyszczerbionej popielniczki i uniosła szklaneczkę z alkoholem do ust, próbując zachowywać się swobodnie. Wszak ostatnio kiedy dała za wygraną i pozwoliła panice przejąć nad sobą kontrolę, nie zakończyło się to dobrze. - Chciałam obejrzeć wystawianą dziś wieczór sztukę i na nią trafiłam. - Choć próbowała robić dobrą minę do złej gry, mimowolnie zgarbiła się lekko, wodząc uważnym, badawczym wzrokiem po twarzy rozmówcy; gdyby tylko mogła poznać jego myśli, jego zamiary. Było w nim coś niepokojącego, coś drapieżnego... Lecz jego tak, skąd ten ton głosu? Czy bawił się z nią w kotka i myszkę, wybrał ją na ofiarę, wyczuwając słabość? Żałowała, że nie było przy niej Kler. Jednak przy Kler nigdy nie musiała być samodzielna, a chyba tego jej właśnie brakowało - samodzielności, odwagi do działania. Inna sprawa, że była bezbronną młódką, która nawet nie domyślała się, do czego zdolni są mieszkańcy Nokturnu, ile znajdują tutaj trupów, jak bezwzględni potrafią być względem siebie czarodzieje.
- Nie świętujesz udanego występu? - zapytała cicho, drżącą dłonią odgarniając opadający na twarz kosmyk włosów; dopiero teraz dostrzegła lśniący w jego uchu kolczyk, wyraźny znak na to, że Sylvain nie był towarzystwem, którego życzyłby sobie dlań ojciec. Czy to oznacza, że był kryminalistą, że już powinna zrywać się do biegu i ucieczki...? Zaciągnęła się papierosowym dymem, próbując zachować pozory.
Gość
Gość
Taak, obsługa Białej Wywerny jak nic ruszy pierwsza do obrony wszystkich zagubionych nastolatek, które ostatnio całymi stadami pchają się w paszcze lwów. Jakaś nowa moda chyba. Zresztą... dziewczyna naprawdę sądziła, że któraś z tych zakazanych mord pobiegnie jej na ratunek? O, naiwności! Jeszcze będą się przyglądać i rubasznie śmiać.
Jej się nie wydawało, że się zgubiła, a Sylvain był już tego pewny - wystarczyło mu do tego wprawne oko obserwatora i niuanse w jej zachowaniu. Zresztą ustalmy coś: ta niepewna siebie młódka starająca się robić dobrą minę do złej gry, nie należała do najlepszych aktorek. Na pewno nie wtedy, kiedy się bała.
Zlustrował ją ponurym wzrokiem, kiedy wspomniała o sztuce. To ona ją tu sprowadziła? Ech, ironia losu. Tylko czemuż dziewczyna nie poszła na nią na Pokątną tylko tutaj? Tam też zdarzało im się ją odgrywać.
Ani się oglądnęła, a już zabrał jej papierosa jak małemu dziecku zabawkę. Miał go zdusić w popielniczce, ale w ostatniej chwili się rozmyślił i wsadził sobie między wargi, żeby się zaciągnąć. Z hukiem odstawił swój kufel na blat jej stolika i głośno odsunął wolne krzesło.
- Masz rację, świętujmy razem - oświadczył jak gdyby nigdy nic zajmując swoje nowe miejsce, choć bez cienia wesołości na twarzy. Był napastliwy? Ależ nie, ani trochę.
- I co? Jak ci się podobała sztuka? - zapytał na pozór grzecznie i niewinnie, ani na moment nie odwracając od niej uważnego spojrzenia swoich prawie czarnych w tym świetle ślepi. Jeszcze się okaże ile ta pannica wytrzyma.
Jej się nie wydawało, że się zgubiła, a Sylvain był już tego pewny - wystarczyło mu do tego wprawne oko obserwatora i niuanse w jej zachowaniu. Zresztą ustalmy coś: ta niepewna siebie młódka starająca się robić dobrą minę do złej gry, nie należała do najlepszych aktorek. Na pewno nie wtedy, kiedy się bała.
Zlustrował ją ponurym wzrokiem, kiedy wspomniała o sztuce. To ona ją tu sprowadziła? Ech, ironia losu. Tylko czemuż dziewczyna nie poszła na nią na Pokątną tylko tutaj? Tam też zdarzało im się ją odgrywać.
Ani się oglądnęła, a już zabrał jej papierosa jak małemu dziecku zabawkę. Miał go zdusić w popielniczce, ale w ostatniej chwili się rozmyślił i wsadził sobie między wargi, żeby się zaciągnąć. Z hukiem odstawił swój kufel na blat jej stolika i głośno odsunął wolne krzesło.
- Masz rację, świętujmy razem - oświadczył jak gdyby nigdy nic zajmując swoje nowe miejsce, choć bez cienia wesołości na twarzy. Był napastliwy? Ależ nie, ani trochę.
- I co? Jak ci się podobała sztuka? - zapytał na pozór grzecznie i niewinnie, ani na moment nie odwracając od niej uważnego spojrzenia swoich prawie czarnych w tym świetle ślepi. Jeszcze się okaże ile ta pannica wytrzyma.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Myślała, że gdy zdoła wykrztusić z siebie kilka słów pozornie neutralnym tonem, nie zapomni przy tym języka w gębie, nieznajomy zmieni swe podejście - zrozumie, że wcale się tutaj nie zgubiła i choć może nie wygląda na stałą bywalczynię Wywerny, to nie jest w niej po raz pierwszy. Poniekąd jej postawa przyniosła fałszywie podobny efekt; znieruchomiała speszona, gdy nieznajomy sięgnął po trzymanego przez nią papierosa i, jak gdyby nigdy nic, zabrał go dla siebie. Najpierw skrępowała ją buta, z jaką postępował Sylvain, później doszło do tego oburzenie - wszak nie była już dzieckiem, do diaska!
- Mogłeś powiedzieć, że również przepadasz za Stibbonsami - mruknęła cicho, przelotnie zerkając w kierunku swej torebki, jakby zastanawiając się, czy, również dla przekory, nie sięgnąć po kolejnego papierosa. Jednak poniechała, obawiając się spuścić z mężczyzny wzrok na dłużej niż mgnienie. Mimowolnie przypomniała sobie, gdzie schowała swą różdżkę, choć miała ogromną nadzieję, że nie będzie musiała jej używać.
Zdziwiła się ponownie, gdy aktor, jak gdyby nigdy nic, przysiadł się do zajmowanego przez nią stolika i oświadczył, że występ będą świętować razem. Jego lico było dlań nieprzeniknione; nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać, czy miniona troska była prawdziwą, czy była to jedynie dalsza gra pozorów, przeniesienie sztuki na prawdziwe życie.
- Żałuję, że przyszłam już w trakcie. Osoba, która mi o niej powiedziała, musiała pomylić godziny - podjęła, powoli wracając do siebie, albo raczej udając, że jego zachowanie nie zrobiło na niej większego wrażenia. Ponownie upiła łyk swego alkoholu, nie próbując walczyć z irracjonalnym (albo i nie?) strachem, że Sylvain może jej zabrać sprzed nosa i szklaneczkę z magiczną nalewką. - Następnym razem obejrzę ją całą. Lecz i ten fragment, którego byłam świadkiem, zrobił na mnie wrażenie. Od jak dawna ją wystawiacie? - zapytała, czując zarówno niezdrowe napięcie, jak i sprzeczne z nim rozluźnienie wynikające z wypitego już laudanum.
- Mogłeś powiedzieć, że również przepadasz za Stibbonsami - mruknęła cicho, przelotnie zerkając w kierunku swej torebki, jakby zastanawiając się, czy, również dla przekory, nie sięgnąć po kolejnego papierosa. Jednak poniechała, obawiając się spuścić z mężczyzny wzrok na dłużej niż mgnienie. Mimowolnie przypomniała sobie, gdzie schowała swą różdżkę, choć miała ogromną nadzieję, że nie będzie musiała jej używać.
Zdziwiła się ponownie, gdy aktor, jak gdyby nigdy nic, przysiadł się do zajmowanego przez nią stolika i oświadczył, że występ będą świętować razem. Jego lico było dlań nieprzeniknione; nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać, czy miniona troska była prawdziwą, czy była to jedynie dalsza gra pozorów, przeniesienie sztuki na prawdziwe życie.
- Żałuję, że przyszłam już w trakcie. Osoba, która mi o niej powiedziała, musiała pomylić godziny - podjęła, powoli wracając do siebie, albo raczej udając, że jego zachowanie nie zrobiło na niej większego wrażenia. Ponownie upiła łyk swego alkoholu, nie próbując walczyć z irracjonalnym (albo i nie?) strachem, że Sylvain może jej zabrać sprzed nosa i szklaneczkę z magiczną nalewką. - Następnym razem obejrzę ją całą. Lecz i ten fragment, którego byłam świadkiem, zrobił na mnie wrażenie. Od jak dawna ją wystawiacie? - zapytała, czując zarówno niezdrowe napięcie, jak i sprzeczne z nim rozluźnienie wynikające z wypitego już laudanum.
Ostatnio zmieniony przez Judith Skamander dnia 27.09.15 13:13, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Nie, Sylvaina nie dało się przekonać krótkim, beznamiętnym tekstem tym bardziej, że po dziewczynie było widać, że się boi. Nie było w tym nic złego, ani dziwnego - w końcu była sama i podszedł do niej on - w mało przyjacielskim stylu. Starała się opanować - to też było logiczne i jak najbardziej na miejscu. W oczywisty sposób drapieżnikom nie powinno się okazywać strachu, bo nabierały pewności siebie i atakowały ze zdwojoną siłą... a pannica wkraczając w progi Białej Wywerny, znalazła się właśnie między drapieżnikami. Niestety zrobiła to dość nierozważnie - tutaj większość szumowin instynktownie wyczuwała "słabsze osobniki"... Sylvain spędził na Nokturnie już tyle czasu, że chyba niewiele się od tych szumowin różnił.
Nie skomentował jej słów odnośnie papierosów, za to zaciągnął się z przyjemnością, wstrzymał dym w płucach i powoli wypuścił ustami dopiero po chwili.
- Zaczęliśmy wcześniej - wszedł jej w słowo chwilę później. W zasadzie nie musiał jej tego mówić, bo i dlaczego? Ale... teraz to już i tak nie miało znaczenia, prawda? Tłumaczyć i tak jej się nie zamierzał. Na Pokątnej grali raczej o wyznaczonych godzinach, a tutaj... szczerze mówiąc chyba nikt się nie spodziewał, że ktoś przyjdzie do Wywerny specjalnie, żeby ich oglądnąć. Sylvain z pewnością nie. Tym bardziej zaskoczyło go, że dziewczyna tak utrzymywała.
- Od niedawna - odparł lakonicznie. I tak nie podałby jej dokładniejszej daty, bo jakoś nie przykładał do nich specjalnej wagi.
Dłuższą chwilę jej się przyglądał bez słowa, nim w końcu sięgnął po swój kufel i się z niego napił.
- Następnym razem przyjdź na Pokątną - to miała być chyba rada, ale zabrzmiała zupełnie jak rozkaz.
W sumie... skoro się spóźniła na sztukę i widziała tylko fragment...
Uśmiechnął się półgębkiem cwaniacko, choć jego czarne ślepia pozostały nieprzeniknione i na próżno było szukać w nich weselszych błysków.
- Chcesz powiedzieć, że ja zrobiłem na tobie wrażenie? - podchwycił bez najmniejszych oporów, znów wypuszczając dym ustami w jej stronę, nie spuszczając z niej wzroku.
Nie skomentował jej słów odnośnie papierosów, za to zaciągnął się z przyjemnością, wstrzymał dym w płucach i powoli wypuścił ustami dopiero po chwili.
- Zaczęliśmy wcześniej - wszedł jej w słowo chwilę później. W zasadzie nie musiał jej tego mówić, bo i dlaczego? Ale... teraz to już i tak nie miało znaczenia, prawda? Tłumaczyć i tak jej się nie zamierzał. Na Pokątnej grali raczej o wyznaczonych godzinach, a tutaj... szczerze mówiąc chyba nikt się nie spodziewał, że ktoś przyjdzie do Wywerny specjalnie, żeby ich oglądnąć. Sylvain z pewnością nie. Tym bardziej zaskoczyło go, że dziewczyna tak utrzymywała.
- Od niedawna - odparł lakonicznie. I tak nie podałby jej dokładniejszej daty, bo jakoś nie przykładał do nich specjalnej wagi.
Dłuższą chwilę jej się przyglądał bez słowa, nim w końcu sięgnął po swój kufel i się z niego napił.
- Następnym razem przyjdź na Pokątną - to miała być chyba rada, ale zabrzmiała zupełnie jak rozkaz.
W sumie... skoro się spóźniła na sztukę i widziała tylko fragment...
Uśmiechnął się półgębkiem cwaniacko, choć jego czarne ślepia pozostały nieprzeniknione i na próżno było szukać w nich weselszych błysków.
- Chcesz powiedzieć, że ja zrobiłem na tobie wrażenie? - podchwycił bez najmniejszych oporów, znów wypuszczając dym ustami w jej stronę, nie spuszczając z niej wzroku.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Obserwowała, jak Sylvain - czy raczej nieznajomy, bo nadal nie poznała jego imienia - zaciąga się jej papierosem, próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo wytrąca ją to z równowagi. Aktor robił wszystko, by sprawdzić granice jej wytrzymałości, zaś ona starała się za wszelką cenę utrzymać nerwy na wodzy. Tego jednego się już nauczyła, i to w dosyć bolesny sposób - nie daj po sobie poznać, że się boisz, że jesteś tutaj obca. Lecz ile będzie musiała praktykować, nim dojdzie w tym do wprawy? Mogła zacząć się oburzać, jednak doskonale wiedziała, że nie przyniosłoby to pożądanego efektu... Pozostawała więc wymuszona nonszalancja i swego rodzaju obojętność. Zabierał jej Stibbonsy? Proszę bardzo. Nie robiło to na niej wrażenia. W ogóle. Ani trochę.
- To wiele wyjaśnia - odpowiedziała cicho, jakby bojąc się, że gdy nie odpowie, okaże słabość. A przecież to jej musiało być na wierzchu, to ona musiała mieć ostatnie słowo. Może wtedy zacznie ją szanować. Może.
Gdy zbył ją tak lakoniczną uwagą, Judith zaczęła czuć się jeszcze bardziej nieswojo. W końcu co miała mówić, jeśli każda próba podjęcia rozmowy była tak łatwo gaszona? Czego oczekiwał od niej rozmówca? Rozmówca o tak cwaniackim, pewnym siebie uśmiechu, przyciągającym jej wzrok kolczyku i nachalnym, przewiercającym ją na wskroś wzroku. Próbowała wytrzymać jego spojrzenie bez najmniejszego objawu zawstydzenia, jednak czuła się niczym zwierzyna, która zaraz zostanie upolowana przez bezwzględnego drapieżnika, drapieżnika, który przygląda się jej badawczo, szukając najsłabszych, najwrażliwszych punktów. Z początku może nieco zbladła, lecz po chwili na jej lico wystąpiły kolory - wynik wypitego alkoholu i dziwnego zakłopotania.
- Dlaczego? Na Pokątnej nie zaczynacie przed czasem? - odparła momentalnie, nieco krnąbrnie, w reakcji na jego rozkazujący ton głosu. Nie podobało jej się to, w jaki sposób doń przemawiał, ani to, w jaki stan ją wprowadzał.
Odkaszlnęła nieco teatralnie, by bez słów dać znać, co sądzi o takim szczuciu jej dymem z jej papierosa. Bała się, jasne, że się bała - lecz również odczuwała oburzenie, tylko podsycane przez wypity już alkohol.
- Twoja gra aktorska, tak - naprostowała obojętnym tonem głosu, próbując wyobrazić sobie, że Sylvain był jednym z jej szkolnych kolegów; z nimi musiała odbywać takie rozmowy co chwila, więc może czas przypomnieć sobie te czasy i przybrać na twarz maskę zblazowanej, odpornej na takie teksty graczki. - Ty i towarzysząca ci heroina. Wasz duet zrobił na mnie niemałe wrażenie. - Odwróciła wzrok, nieco obawiając się jego reakcji i rozejrzała się po sali, unosząc do ust kieliszek z kończącym się powoli alkoholem. Odwagi, Judith.
- To wiele wyjaśnia - odpowiedziała cicho, jakby bojąc się, że gdy nie odpowie, okaże słabość. A przecież to jej musiało być na wierzchu, to ona musiała mieć ostatnie słowo. Może wtedy zacznie ją szanować. Może.
Gdy zbył ją tak lakoniczną uwagą, Judith zaczęła czuć się jeszcze bardziej nieswojo. W końcu co miała mówić, jeśli każda próba podjęcia rozmowy była tak łatwo gaszona? Czego oczekiwał od niej rozmówca? Rozmówca o tak cwaniackim, pewnym siebie uśmiechu, przyciągającym jej wzrok kolczyku i nachalnym, przewiercającym ją na wskroś wzroku. Próbowała wytrzymać jego spojrzenie bez najmniejszego objawu zawstydzenia, jednak czuła się niczym zwierzyna, która zaraz zostanie upolowana przez bezwzględnego drapieżnika, drapieżnika, który przygląda się jej badawczo, szukając najsłabszych, najwrażliwszych punktów. Z początku może nieco zbladła, lecz po chwili na jej lico wystąpiły kolory - wynik wypitego alkoholu i dziwnego zakłopotania.
- Dlaczego? Na Pokątnej nie zaczynacie przed czasem? - odparła momentalnie, nieco krnąbrnie, w reakcji na jego rozkazujący ton głosu. Nie podobało jej się to, w jaki sposób doń przemawiał, ani to, w jaki stan ją wprowadzał.
Odkaszlnęła nieco teatralnie, by bez słów dać znać, co sądzi o takim szczuciu jej dymem z jej papierosa. Bała się, jasne, że się bała - lecz również odczuwała oburzenie, tylko podsycane przez wypity już alkohol.
- Twoja gra aktorska, tak - naprostowała obojętnym tonem głosu, próbując wyobrazić sobie, że Sylvain był jednym z jej szkolnych kolegów; z nimi musiała odbywać takie rozmowy co chwila, więc może czas przypomnieć sobie te czasy i przybrać na twarz maskę zblazowanej, odpornej na takie teksty graczki. - Ty i towarzysząca ci heroina. Wasz duet zrobił na mnie niemałe wrażenie. - Odwróciła wzrok, nieco obawiając się jego reakcji i rozejrzała się po sali, unosząc do ust kieliszek z kończącym się powoli alkoholem. Odwagi, Judith.
Gość
Gość
Oj tak, zdecydowanie dziewczyna musiała sporo poćwiczyć, nim dojdzie do wprawy w tej swoistej grze aktorskiej - udawanie osoby silniejszej niż było się w rzeczywistości, w sumie niewiele różniło się od odgrywania roli w sztuce. Żeby jednak aktor był przekonujący, potrzebował choć odrobiny talentu, doświadczenia nabierze z czasem. Pytanie tylko... czy szatynka miała w sobie choć cień zadatków na dobrą aktorkę? Cóż, to się jeszcze okaże.
Kąciki jego warg zadrżały i w końcu Sylvain się uśmiechnął. Lekko, trochę krzywo, ale jednak. No i proszę, dziewczyna była nawet zabawna - nie podejrzewał jej o to.
- Tak, właśnie dlatego - odparł beznamiętnie, zaciągając się chyba już po raz ostatni resztką papierosa. Generalnie wcale nie chodziło mu o to, że na Pokątnej grają punktualnie... ale Panna Butna chyba też miała tego świadomość. Tym bardziej spodobało mu się, że podłapała "zabawę".
- Niezwykle mi pochlebiasz... - zaczął, by zawiesić głos i lekko zmarszczyć brwi. - Jak ci na imię? - zapytał, jakby właśnie sobie uświadomił, że jeszcze mu się nie przedstawiła. Wypadało znać imię fanki, skoro miał ich tak niewiele (póki co).
- Ym, Bree - przytaknął, kiedy wspomniała o aktorce, z którą grał, odruchowo też spojrzał w stronę, gdzie jeszcze niedawno zniknęła wychodząc z Wywerny. Jego rysy twarzy trochę przy tym złagodniały. Szkoda, że nie udało mu się jej zatrzymać.
- Niedawno po jakimś przedstawieniu - odezwał się po dłuższej chwili milczenia - wracała jak zwykle do domu, nie było nawet specjalnie późno. Nie miała daleko... była już przy samej Pokątnej, kiedy dwóch facetów zaszło jej drogę - mówił spokojnie znów z tym swoim przenikliwym spojrzeniem wbitym w dziewczynę. - Najpierw próbowała się obronić... potem wołała o pomoc... - ściszył głos i nachylił się lekko w jej stronę - Ludzie to słyszeli, przechodzili obok udając, że nic nie widzą - przerwał na moment, choć ani na chwilę nie spuścił z niej wzroku. - Jednego nawet udało jej się ogłuszyć - dodał, po czym skrzywił się w niepokojącej imitacji uśmiechu i odsunął od niej rozpierając się na oparciu swojego krzesła. Zdusił peta w popielniczce, znów się napił ze swego kufla.
- Jest w ciąży, nie widać po niej, co? - zagadnął nagle nadspodziewanie lekkim tonem i pozornie bez związku z opowiedzianą wcześniej historią.
Kąciki jego warg zadrżały i w końcu Sylvain się uśmiechnął. Lekko, trochę krzywo, ale jednak. No i proszę, dziewczyna była nawet zabawna - nie podejrzewał jej o to.
- Tak, właśnie dlatego - odparł beznamiętnie, zaciągając się chyba już po raz ostatni resztką papierosa. Generalnie wcale nie chodziło mu o to, że na Pokątnej grają punktualnie... ale Panna Butna chyba też miała tego świadomość. Tym bardziej spodobało mu się, że podłapała "zabawę".
- Niezwykle mi pochlebiasz... - zaczął, by zawiesić głos i lekko zmarszczyć brwi. - Jak ci na imię? - zapytał, jakby właśnie sobie uświadomił, że jeszcze mu się nie przedstawiła. Wypadało znać imię fanki, skoro miał ich tak niewiele (póki co).
- Ym, Bree - przytaknął, kiedy wspomniała o aktorce, z którą grał, odruchowo też spojrzał w stronę, gdzie jeszcze niedawno zniknęła wychodząc z Wywerny. Jego rysy twarzy trochę przy tym złagodniały. Szkoda, że nie udało mu się jej zatrzymać.
- Niedawno po jakimś przedstawieniu - odezwał się po dłuższej chwili milczenia - wracała jak zwykle do domu, nie było nawet specjalnie późno. Nie miała daleko... była już przy samej Pokątnej, kiedy dwóch facetów zaszło jej drogę - mówił spokojnie znów z tym swoim przenikliwym spojrzeniem wbitym w dziewczynę. - Najpierw próbowała się obronić... potem wołała o pomoc... - ściszył głos i nachylił się lekko w jej stronę - Ludzie to słyszeli, przechodzili obok udając, że nic nie widzą - przerwał na moment, choć ani na chwilę nie spuścił z niej wzroku. - Jednego nawet udało jej się ogłuszyć - dodał, po czym skrzywił się w niepokojącej imitacji uśmiechu i odsunął od niej rozpierając się na oparciu swojego krzesła. Zdusił peta w popielniczce, znów się napił ze swego kufla.
- Jest w ciąży, nie widać po niej, co? - zagadnął nagle nadspodziewanie lekkim tonem i pozornie bez związku z opowiedzianą wcześniej historią.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Choć Sylvain wygiął usta w uśmiechu, to jego drapieżność wcale nie sprawiła, że Judith poczuła się raźniej. Wprost przeciwnie - nie wiedziała już, czy to oznaka osobliwej sympatii, czy raczej zwiastun nieuchronnego ataku. Mimo to, nadal nie podnosiła się z miejsca, nie zbierała do wyjścia. Dlaczego? Sama do końca nie wiedziała, czy sparaliżował ją strach, czy może raczej powodowała nią zwykła ciekawość, chęć udowodnienia sobie czegoś. Czegoś. Ale czego?
- Pochlebiam wam - powtórzyła ponownie, już dla zasady, uważnym wzrokiem śledząc wędrówkę skradzionego jej papierosa. - Judith - dodała w zamierzeniu równie beznamiętnym tonem głosu, nie zastanawiając się dłużej, czy może nie powinna tak odsłaniać się ze swym imieniem na Nokturnie. Lecz cóż to za różnica, czy jeszcze kiedykolwiek będzie z nim rozmawiać? Czy mało było Judith na świecie? - A Ty, jak się nazywasz? Czy istniejesz już tylko pod imionami odgrywanych postaci? - zapytała w rewanżu, próbując nie wykazywać tą informacją większego zainteresowania. Dopiła zakupione już jakiś czas temu laudanum i odgarnęła opadające na twarz włosy, zerkając w bok, ku wyraźnie głośniejszym klientom Białej Wywerny; co się tam działo? Z czego tak rechotali?
Młódka wyraźnie zbladła, gdy aktor zbliżył się, gdy konspiracyjnym szeptem podzielił się z nią anegdotą dotyczącą Bree; bała się poruszyć, ba, bała się odetchnąć głośniej, pozwalając wspomnieniom, by przejęły nad nią kontrolę. Cisza, która między nimi zapadła, nie należała do najlżejszych, lecz to dopiero przytoczona przez rozmówcę historia przytłoczyła ją i zmroziła jej krew w żyłach. Dwóch mężczyzn zaszło jej drogę...? Gdzieś już słyszała podobną historię. Ściągnęła usta w wąską kreskę, w ten sposób powstrzymując ich drżenie; nie pamiętała już gdzie jest i co dzieje się dookoła. Liczyły się tylko wspomnienia tego feralnego wieczoru, przez który trafiła do Munga, przez który leczyła się tyle długich miesięcy... Również magopsychiatrycznie. Lecz aktorkę spotkał jeszcze gorszy los, zaś owoc tej pechowej przechadzki nosiła teraz pod sercem,; jak ona z tym żyła? I czy w ogóle jakoś?
- Nie widać - przyznała słabo, powoli sięgając do swej torebki, nie zważając już na pozory; musiała zapalić. - To wspaniałe, że nadal gra. Póki jeszcze może. Ma do tego talent.
Oprócz słabości było w niej jeszcze coś, coś oprócz: złość. Nie powinno jej to spotkać. Żadnej kobiety nie powinno. Lecz czy mężczyźni kiedykolwiek przestaną wykorzystywać płeć słabszą? Czy zaczną dostrzegać w niej siłę, zdolność, talent, czy zniszczą je do cna?
- Ognistą Whisky - rzuciła do przechodzącej obok kelnerki, pocierając papierosem o wierzch swej dłoni, a tym samym prędko go odpalając. Zaciągnęła się mocno, jednak wprawnie, spoglądając na Sylvaina zamyślonym, dziwnym wzrokiem. Nadal była blada, wyraźnie poruszona.
- Żałuję, że nie miałam okazji jej poznać. Może następnym razem. - Choć aktorka z pewnością nie podzieliłaby jej entuzjazmu, Judith chciałaby z nią porozmawiać. Lecz jednocześnie nie mogła; Bree nigdy nie zaufa nieznajomej, niezależnie od szczerości jej intencji.
Uwadze młódki nie umknął cień łagodności, który przemknął przez twarz jej rozmówcy na wspomnienie koleżanki z trupy. Czyżby nie był takim bezwzględnym drapieżnikiem, na jakiego pozował?
- Pochlebiam wam - powtórzyła ponownie, już dla zasady, uważnym wzrokiem śledząc wędrówkę skradzionego jej papierosa. - Judith - dodała w zamierzeniu równie beznamiętnym tonem głosu, nie zastanawiając się dłużej, czy może nie powinna tak odsłaniać się ze swym imieniem na Nokturnie. Lecz cóż to za różnica, czy jeszcze kiedykolwiek będzie z nim rozmawiać? Czy mało było Judith na świecie? - A Ty, jak się nazywasz? Czy istniejesz już tylko pod imionami odgrywanych postaci? - zapytała w rewanżu, próbując nie wykazywać tą informacją większego zainteresowania. Dopiła zakupione już jakiś czas temu laudanum i odgarnęła opadające na twarz włosy, zerkając w bok, ku wyraźnie głośniejszym klientom Białej Wywerny; co się tam działo? Z czego tak rechotali?
Młódka wyraźnie zbladła, gdy aktor zbliżył się, gdy konspiracyjnym szeptem podzielił się z nią anegdotą dotyczącą Bree; bała się poruszyć, ba, bała się odetchnąć głośniej, pozwalając wspomnieniom, by przejęły nad nią kontrolę. Cisza, która między nimi zapadła, nie należała do najlżejszych, lecz to dopiero przytoczona przez rozmówcę historia przytłoczyła ją i zmroziła jej krew w żyłach. Dwóch mężczyzn zaszło jej drogę...? Gdzieś już słyszała podobną historię. Ściągnęła usta w wąską kreskę, w ten sposób powstrzymując ich drżenie; nie pamiętała już gdzie jest i co dzieje się dookoła. Liczyły się tylko wspomnienia tego feralnego wieczoru, przez który trafiła do Munga, przez który leczyła się tyle długich miesięcy... Również magopsychiatrycznie. Lecz aktorkę spotkał jeszcze gorszy los, zaś owoc tej pechowej przechadzki nosiła teraz pod sercem,; jak ona z tym żyła? I czy w ogóle jakoś?
- Nie widać - przyznała słabo, powoli sięgając do swej torebki, nie zważając już na pozory; musiała zapalić. - To wspaniałe, że nadal gra. Póki jeszcze może. Ma do tego talent.
Oprócz słabości było w niej jeszcze coś, coś oprócz: złość. Nie powinno jej to spotkać. Żadnej kobiety nie powinno. Lecz czy mężczyźni kiedykolwiek przestaną wykorzystywać płeć słabszą? Czy zaczną dostrzegać w niej siłę, zdolność, talent, czy zniszczą je do cna?
- Ognistą Whisky - rzuciła do przechodzącej obok kelnerki, pocierając papierosem o wierzch swej dłoni, a tym samym prędko go odpalając. Zaciągnęła się mocno, jednak wprawnie, spoglądając na Sylvaina zamyślonym, dziwnym wzrokiem. Nadal była blada, wyraźnie poruszona.
- Żałuję, że nie miałam okazji jej poznać. Może następnym razem. - Choć aktorka z pewnością nie podzieliłaby jej entuzjazmu, Judith chciałaby z nią porozmawiać. Lecz jednocześnie nie mogła; Bree nigdy nie zaufa nieznajomej, niezależnie od szczerości jej intencji.
Uwadze młódki nie umknął cień łagodności, który przemknął przez twarz jej rozmówcy na wspomnienie koleżanki z trupy. Czyżby nie był takim bezwzględnym drapieżnikiem, na jakiego pozował?
Gość
Gość
To zabawne jak go uparcie poprawiała za każdym razem.
- Niezwykle nam pochlebiasz, Judith - powtórzył więc z lekkim uśmiechem. Niech będzie jej na wierzchu, proszę bardzo.
- Silver - przedstawił się, kiedy o to zapytała. Jako aktora właściwie znano go pod tym pseudonimem, zresztą nie obnosił się specjalnie ze swoją prawdziwą tożsamością. Komu ona potrzebna?
Obserwował ją bacznie przez cały czas, nie spuszczając z niej wzroku ani na moment, jakby chciał uchwycić każdą, najdrobniejszą reakcję dziewczyny na swoje słowa. Historia zrobiła na niej wrażenie... to dobrze, bo to właśnie miała na celu. Gdyby Judith ją zignorowała, uznałby ją po prostu za głupią i tyle. Czy chciał ją przestraszyć? Nie, szczerze mówiąc nie wierzył w to, że można się przestraszyć opowieści. Chciał ją uświadomić jak bardzo się naraża na realne zagrożenie, bo odniósł wrażenie, że nie miała o nim bladego pojęcia. Nie wiedział jak bardzo się pod tym względem pomylił...
Przytaknął, kiedy ponownie się odezwała i w końcu uwolnił ją na chwilę od swojego przenikliwego spojrzenia. Tak, Bree była niezwykle utalentowaną aktorką, Sylvain ją podziwiał jak mało kogo tym bardziej, że oprócz talentu miała także charyzmę i determinację. No i była jedną z najsilniejszych psychicznie kobiet, jakie znał.
Przez moment wahał się czy nie poprosić kelnerki o whisky także dla siebie... ale sobie darował. Ostatnio i tak dużo pił. No i nie skończył jeszcze swojego portera. Tak na dobrą sprawę dziewczyna też mogłaby sobie podarować mocny trunek, ale nie skomentował jej wyboru. Nie był jej matką czy ojcem, żeby pilnować to co i gdzie pije. To, w jakim stanie opuści lokal i czy dotrze bezpiecznie do domu także nie było jego sprawą.
- Po występach na Pokątnej nie spieszy się aż tak do domu - odpowiedział beznamiętnie, by dość szybko zmienić temat rozmowy: - Wiesz, czym ja się zajmuję... a ty? - zapytał, choć sam nie wiedział dlaczego. Nie z ciekawości w każdym razie, bo nic go to nie obchodziło - nie należał do wścibskich osób.
- Niezwykle nam pochlebiasz, Judith - powtórzył więc z lekkim uśmiechem. Niech będzie jej na wierzchu, proszę bardzo.
- Silver - przedstawił się, kiedy o to zapytała. Jako aktora właściwie znano go pod tym pseudonimem, zresztą nie obnosił się specjalnie ze swoją prawdziwą tożsamością. Komu ona potrzebna?
Obserwował ją bacznie przez cały czas, nie spuszczając z niej wzroku ani na moment, jakby chciał uchwycić każdą, najdrobniejszą reakcję dziewczyny na swoje słowa. Historia zrobiła na niej wrażenie... to dobrze, bo to właśnie miała na celu. Gdyby Judith ją zignorowała, uznałby ją po prostu za głupią i tyle. Czy chciał ją przestraszyć? Nie, szczerze mówiąc nie wierzył w to, że można się przestraszyć opowieści. Chciał ją uświadomić jak bardzo się naraża na realne zagrożenie, bo odniósł wrażenie, że nie miała o nim bladego pojęcia. Nie wiedział jak bardzo się pod tym względem pomylił...
Przytaknął, kiedy ponownie się odezwała i w końcu uwolnił ją na chwilę od swojego przenikliwego spojrzenia. Tak, Bree była niezwykle utalentowaną aktorką, Sylvain ją podziwiał jak mało kogo tym bardziej, że oprócz talentu miała także charyzmę i determinację. No i była jedną z najsilniejszych psychicznie kobiet, jakie znał.
Przez moment wahał się czy nie poprosić kelnerki o whisky także dla siebie... ale sobie darował. Ostatnio i tak dużo pił. No i nie skończył jeszcze swojego portera. Tak na dobrą sprawę dziewczyna też mogłaby sobie podarować mocny trunek, ale nie skomentował jej wyboru. Nie był jej matką czy ojcem, żeby pilnować to co i gdzie pije. To, w jakim stanie opuści lokal i czy dotrze bezpiecznie do domu także nie było jego sprawą.
- Po występach na Pokątnej nie spieszy się aż tak do domu - odpowiedział beznamiętnie, by dość szybko zmienić temat rozmowy: - Wiesz, czym ja się zajmuję... a ty? - zapytał, choć sam nie wiedział dlaczego. Nie z ciekawości w każdym razie, bo nic go to nie obchodziło - nie należał do wścibskich osób.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Kiwnęła krótko głową, przyjmując do wiadomości jego odpowiedź; nie spodziewała się, że pozna jego prawdziwe imię, więc nie była zdziwiona, gdy usłyszała, jak domniemywała, pseudonim artystyczny. Mimo, że nie był z nią szczery, powiedział jej o sobie więcej, niż ona jemu – wszak ilu było takich Silverów w czarodziejskim Londynie?
Zgodziłaby się bez dwóch zdań, że przytaczane w ten sposób opowieści zazwyczaj nie robią na ludziach tak piorunującego wrażenia – o ile nie są oni szczególnie bojaźliwi. Lecz jeśli historia porusza odpowiednie struny, jeśli przywołuje wypierane długo wspomnienia... Judith się bała – bała się od dawna i doskonale wiedziała, jakie grozi jej tutaj niebezpieczeństwo. Jednocześnie igrała z nim, próbując je nieco oswoić. Bo ile można żyć w niekończącym się strachu, pod szklanym kloszem? Sylvain spoglądał na to obiektywnie i trzeźwo, widział tylko głupotę, jaka przemawiała przez młódkę, gdy samotnie zapuszczała się na Nokturn – lecz dla niej miało to jakiś sens. Pokręcony, zrozumiały tylko dla niej sens.
Cieszyła się, że jej towarzysz nie skomentował nijak wykonanego przez nią zamówienia, nie odniósł się również do wyciągniętego papierosa – potrzebowała się znieczulić i uspokoić. A jak wróci do domu? Ona również tego nie wiedziała, lecz to nie było w tej chwili najistotniejsze.
- Kolejny powód, dla którego muszę obejrzeć wasz utalentowany duet na Pokątnej – przyznała cicho, nadal blada; choć nie znała Bree, jej siła również zrobiła na niej niemałe wrażenie. Zostać skrzywdzoną w tak brutalny sposób i jakoś dać sobie z tym radę. Czy w ogóle udała się później do uzdrowiciela, czy miała kogokolwiek, kto był dla niej wsparciem w tych trudnych chwilach...?
Spojrzała na Sylvaina nieco zbita z tropu, gdy zapytał o jej zajęcie. Zaciągnęła się papierosem, wolną rękę opierając na swym tułowiu, pozostawioną samą sobie dłoń chowając przed wzrokiem rozmówcy; nie musiał widzieć jej drżenia. Przez chwilę biła się z własnymi myślami, podejrzliwie doszukując się w tym pytaniu jakiegoś haka, zaś w swej hipotetycznej odpowiedzi braku ostrożności, lecz w końcu odpuściła. Nie wiedziała tylko, dlaczego pyta, skoro z pewnością nie z ciekawości.
- Pracuję przy hodowli aetonanów – odpowiedziała po chwili, znów zgodnie z prawdą; nie widziała powodu, dla którego miałaby kłamać. Kochała swych podopiecznych, lecz niespełnione marzenie o grze w Quidditcha uwierało ją ostatnio coraz mocniej. Jednak jakie to miało teraz znaczenie, gdy nie wiedziała nawet, czy dożyje jutrzejszego ranka? – Niestety to nie abraksany, żeby poić je whisky – dodała, nawiązując również do przyniesionej jej właśnie szklaneczce z zamówionym trunkiem. – Gdybyście potrzebowali jakiegoś wierzchowca do kolejnego przedstawienia, daj znać – zażartowała bez cienia radości, spoglądając na niego swymi dużymi, różnokolorowymi ślepiami, w których odbijało się nieudolnie maskowane rozbicie.
Zgodziłaby się bez dwóch zdań, że przytaczane w ten sposób opowieści zazwyczaj nie robią na ludziach tak piorunującego wrażenia – o ile nie są oni szczególnie bojaźliwi. Lecz jeśli historia porusza odpowiednie struny, jeśli przywołuje wypierane długo wspomnienia... Judith się bała – bała się od dawna i doskonale wiedziała, jakie grozi jej tutaj niebezpieczeństwo. Jednocześnie igrała z nim, próbując je nieco oswoić. Bo ile można żyć w niekończącym się strachu, pod szklanym kloszem? Sylvain spoglądał na to obiektywnie i trzeźwo, widział tylko głupotę, jaka przemawiała przez młódkę, gdy samotnie zapuszczała się na Nokturn – lecz dla niej miało to jakiś sens. Pokręcony, zrozumiały tylko dla niej sens.
Cieszyła się, że jej towarzysz nie skomentował nijak wykonanego przez nią zamówienia, nie odniósł się również do wyciągniętego papierosa – potrzebowała się znieczulić i uspokoić. A jak wróci do domu? Ona również tego nie wiedziała, lecz to nie było w tej chwili najistotniejsze.
- Kolejny powód, dla którego muszę obejrzeć wasz utalentowany duet na Pokątnej – przyznała cicho, nadal blada; choć nie znała Bree, jej siła również zrobiła na niej niemałe wrażenie. Zostać skrzywdzoną w tak brutalny sposób i jakoś dać sobie z tym radę. Czy w ogóle udała się później do uzdrowiciela, czy miała kogokolwiek, kto był dla niej wsparciem w tych trudnych chwilach...?
Spojrzała na Sylvaina nieco zbita z tropu, gdy zapytał o jej zajęcie. Zaciągnęła się papierosem, wolną rękę opierając na swym tułowiu, pozostawioną samą sobie dłoń chowając przed wzrokiem rozmówcy; nie musiał widzieć jej drżenia. Przez chwilę biła się z własnymi myślami, podejrzliwie doszukując się w tym pytaniu jakiegoś haka, zaś w swej hipotetycznej odpowiedzi braku ostrożności, lecz w końcu odpuściła. Nie wiedziała tylko, dlaczego pyta, skoro z pewnością nie z ciekawości.
- Pracuję przy hodowli aetonanów – odpowiedziała po chwili, znów zgodnie z prawdą; nie widziała powodu, dla którego miałaby kłamać. Kochała swych podopiecznych, lecz niespełnione marzenie o grze w Quidditcha uwierało ją ostatnio coraz mocniej. Jednak jakie to miało teraz znaczenie, gdy nie wiedziała nawet, czy dożyje jutrzejszego ranka? – Niestety to nie abraksany, żeby poić je whisky – dodała, nawiązując również do przyniesionej jej właśnie szklaneczce z zamówionym trunkiem. – Gdybyście potrzebowali jakiegoś wierzchowca do kolejnego przedstawienia, daj znać – zażartowała bez cienia radości, spoglądając na niego swymi dużymi, różnokolorowymi ślepiami, w których odbijało się nieudolnie maskowane rozbicie.
Gość
Gość
Może gdyby znał jej historię, to trochę inaczej spojrzałby na ten jej wypad na Nokturn... choć i tak uważał, że samotne zapuszczanie się do tego typu miejsc jest po prostu głupotą. To zbyt niebezpieczne dla młodych panien. Niech sobie chodzi, ale z kimś, o, tak powinno być. No, ale nie jest jej ojcem, żeby jej to tłumaczyć, prawda? Już i tak okazał wielką łaskawość, że uświadomił ją czym grożą takie samotne tułaczki, na tym należało poprzestać tym bardziej, że do Judith najwyraźniej to dotarło. No i na następną sztukę miała przyjść na Pokątną - to też spory postęp, czyż nie?
W sumie miał ją zapytać o coś bez większego znaczenia jak na przykład pogoda, a potem wreszcie się zwinąć, ale, o dziwo, jego ślepia błysnęły zainteresowaniem, kiedy powiedziała czym się zajmuje.
Przypomniał sobie stare, dobre czasy, kiedy potrafił przemierzać na tych stworzeniach całe połacie ziemi. Uwielbiał je, zresztą nie tylko je - do większości koniowatych miał słabość. Kiedy wszyscy zachwycali się miotłami, on wolał majestatyczne, żywe stworzenia... choć nawet kiedy dosiadał tych latających, to nigdy nie wzbił się na ich grzbiecie w powietrze.
- Fajne bestie - skwitował całkiem pogodnie jak na niego. - U Skamandrów? - zagadnął jeszcze odruchowo. Kilka razy był w ich hodowli... ale to było dawno, dawno temu.
- Ekonomicznie - skwitował jeszcze w kwestii pojenia zwierząt whisky. To już była lekka przesada i szkoda by mu było alkoholu. Zresztą... abraksany były trochę za duże, o wiele bardziej lubił aetonany właśnie.
- Dam ci znać. Jak tak patrzę na niektórych naszych aktorów, to mam wrażenie, że nawet ghul lepiej by od nich zagrał rolę - zażartował. Owszem, większość trupy traktował jak rodzinę... ale to wcale nie oznaczało, że był wobec nich bezkrytyczny. Niektórym po prostu brakowało talentu, choć dzielnie próbowali nadrobić chęciami.
W sumie miał ją zapytać o coś bez większego znaczenia jak na przykład pogoda, a potem wreszcie się zwinąć, ale, o dziwo, jego ślepia błysnęły zainteresowaniem, kiedy powiedziała czym się zajmuje.
Przypomniał sobie stare, dobre czasy, kiedy potrafił przemierzać na tych stworzeniach całe połacie ziemi. Uwielbiał je, zresztą nie tylko je - do większości koniowatych miał słabość. Kiedy wszyscy zachwycali się miotłami, on wolał majestatyczne, żywe stworzenia... choć nawet kiedy dosiadał tych latających, to nigdy nie wzbił się na ich grzbiecie w powietrze.
- Fajne bestie - skwitował całkiem pogodnie jak na niego. - U Skamandrów? - zagadnął jeszcze odruchowo. Kilka razy był w ich hodowli... ale to było dawno, dawno temu.
- Ekonomicznie - skwitował jeszcze w kwestii pojenia zwierząt whisky. To już była lekka przesada i szkoda by mu było alkoholu. Zresztą... abraksany były trochę za duże, o wiele bardziej lubił aetonany właśnie.
- Dam ci znać. Jak tak patrzę na niektórych naszych aktorów, to mam wrażenie, że nawet ghul lepiej by od nich zagrał rolę - zażartował. Owszem, większość trupy traktował jak rodzinę... ale to wcale nie oznaczało, że był wobec nich bezkrytyczny. Niektórym po prostu brakowało talentu, choć dzielnie próbowali nadrobić chęciami.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Zdziwiła się, że wspomnienie skrzydlatych koni rozbudziło w rozmówcy widoczne zainteresowanie - wszak nigdy nie przeszłoby jej przez myśl, że siedzący na przeciwko niej Sylvain urodził się arystokratą i bywał w ich hodowli wiele lat temu. Poza tym, wielu lepiej urodzonych uparcie odmawiało im ręki do aetonanów, preferując wizyty w stadninach Carrowów... Więc kim był? Od kogo o nich usłyszał? Tak czy inaczej, aktor trafił w samo sedno, gdy połączył ją z hodowlą Skamandrów. Nawet nie wiedział jak blisko był prawdy.
Judith próbowała nie dać po sobie znać, jak bardzo zaskoczyło ją brzmienie własnego nazwiska. Wystarczyło kilka prostych informacji, by rozszyfrować jej tożsamość; słodka Helgo, tyle dobrze, że jej towarzysz nie zdawał sobie z tego sprawy! Judith zaciągnęła się papierosem, by zamaskować zdumienie i spojrzała w bok, ku powstającym od innego stolika, niczym przestraszone, znajdujące się wśród drapieżników zwierzątko domowe. Zapłaciła również za otrzymany alkohol, dając sobie kilka kolejnych chwil na opanowanie kołaczącego dziko serca.
- Tak, u nich. Kojarzysz ich hodowlę? Byłeś tam kiedyś? - zagadnęła stosunkowo lekko, ciągnąć ich rozmowę dalej. Nie rozumiała, dlaczego nadal rozmawiali, dlaczego Silver w ogóle się do niej przysiadł, lecz nie zamierzała narzekać; miała swoje długo wyczekiwane napięcie, adrenalinę.
- Jesteś wobec nich straszliwie surowy - mruknęła z żartobliwą reprymendą, choć w duchu przyznawała mu rację. Choć on i Bree zrobili na niej bardzo dobre wrażenie, to i znaleźli się tacy członkowie trupy, którzy razili ją swym odrętwieniem i brakiem kontroli nad mimiką.
- Od jak dawna grywasz? - zapytała po chwili, zastanawiając się, co sprowadziło go na tę drogę. A może właśnie stąd pochodził? Może nie wyobrażał sobie innego życia? - Wygląda na to, że masz już sporą praktykę.
Judith próbowała nie dać po sobie znać, jak bardzo zaskoczyło ją brzmienie własnego nazwiska. Wystarczyło kilka prostych informacji, by rozszyfrować jej tożsamość; słodka Helgo, tyle dobrze, że jej towarzysz nie zdawał sobie z tego sprawy! Judith zaciągnęła się papierosem, by zamaskować zdumienie i spojrzała w bok, ku powstającym od innego stolika, niczym przestraszone, znajdujące się wśród drapieżników zwierzątko domowe. Zapłaciła również za otrzymany alkohol, dając sobie kilka kolejnych chwil na opanowanie kołaczącego dziko serca.
- Tak, u nich. Kojarzysz ich hodowlę? Byłeś tam kiedyś? - zagadnęła stosunkowo lekko, ciągnąć ich rozmowę dalej. Nie rozumiała, dlaczego nadal rozmawiali, dlaczego Silver w ogóle się do niej przysiadł, lecz nie zamierzała narzekać; miała swoje długo wyczekiwane napięcie, adrenalinę.
- Jesteś wobec nich straszliwie surowy - mruknęła z żartobliwą reprymendą, choć w duchu przyznawała mu rację. Choć on i Bree zrobili na niej bardzo dobre wrażenie, to i znaleźli się tacy członkowie trupy, którzy razili ją swym odrętwieniem i brakiem kontroli nad mimiką.
- Od jak dawna grywasz? - zapytała po chwili, zastanawiając się, co sprowadziło go na tę drogę. A może właśnie stąd pochodził? Może nie wyobrażał sobie innego życia? - Wygląda na to, że masz już sporą praktykę.
Gość
Gość
Tak, powinien trochę się pilnować... a przynajmniej pilnować języka. Czasami, jak widać, wciąż nie potrafił go powściągnąć. Wprawdzie Judith pewnie i tak by go nie skojarzyła, ale po co ryzykować?
A więc rzeczywiście o tą hodowlę chodziło... kto by przypuszczał? Uśmiechnął się lekko. Czy był tam kiedyś? Oczywiście, swego czasu nawet dość często, starając się uciec od kolejnych lekcji francuskiego czy od innych, równie mało zabawnych zajęć.
- Jako dzieciak w sumie - odparł nawet nie kłamiąc specjalnie. - Lubiłem na nie patrzeć - wyjaśnił też zaraz... co właściwie także było prawdą. Widok aetonanów go uspokajał, mógłby na nie patrzeć godzinami. Chociaż tak samo lubił je dotykać - gładzić po silnych szyjach, czuć ciepło, kiedy kładł dłoń na ich chrapach, zaciskać palce na szorstkiej grzywie. Dopiero teraz sobie uzmysłowił jak za tym tęsknił. I za jazdą na tych cudownych stworzeniach.
Wyszczerzył się w trochę nieprzyjemnym, lekko cynicznym uśmiechu, kiedy zadała mu kolejne pytanie.
- Od zawsze - odparł wprost. - Życie to ciągła gra, nie sądzisz? - zagadnął znów wbijając w nią to swoje przeszywające spojrzenie. Zdawać by się mogło, że dzięki niemu, utkwionemu nieruchomo w oczach dziewczyny, potrafił zobaczyć jej duszę i nagromadzony w niej strach.
A więc rzeczywiście o tą hodowlę chodziło... kto by przypuszczał? Uśmiechnął się lekko. Czy był tam kiedyś? Oczywiście, swego czasu nawet dość często, starając się uciec od kolejnych lekcji francuskiego czy od innych, równie mało zabawnych zajęć.
- Jako dzieciak w sumie - odparł nawet nie kłamiąc specjalnie. - Lubiłem na nie patrzeć - wyjaśnił też zaraz... co właściwie także było prawdą. Widok aetonanów go uspokajał, mógłby na nie patrzeć godzinami. Chociaż tak samo lubił je dotykać - gładzić po silnych szyjach, czuć ciepło, kiedy kładł dłoń na ich chrapach, zaciskać palce na szorstkiej grzywie. Dopiero teraz sobie uzmysłowił jak za tym tęsknił. I za jazdą na tych cudownych stworzeniach.
Wyszczerzył się w trochę nieprzyjemnym, lekko cynicznym uśmiechu, kiedy zadała mu kolejne pytanie.
- Od zawsze - odparł wprost. - Życie to ciągła gra, nie sądzisz? - zagadnął znów wbijając w nią to swoje przeszywające spojrzenie. Zdawać by się mogło, że dzięki niemu, utkwionemu nieruchomo w oczach dziewczyny, potrafił zobaczyć jej duszę i nagromadzony w niej strach.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 1 z 35 • 1, 2, 3 ... 18 ... 35
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź