Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Wydawało się, że powiedziała już wszystko, co mogłaby wymyślić, aby uzupełnić formujący się plan. Nie pozostawało nic innego jak zamilknąć i wysłuchać, co zechcą przedstawić inni, a choć w stronę Rookwood i Mulcibera specjalnie przestała zaglądać, zwróciła uwagę na to, co powiedziała Sigrun, w milczeniu kiwając do siebie głową. Idealistami łatwo było manipulować, ponieważ ulegali pod naciskiem prostego szantażu.
- Ja pomogę - powiedziała cicho, może trochę zbyt cicho, aby słowa dobiegły do drugiej krawędzi stołu.
Co wkrótce okazało się nie mieć znaczenia. Zaczęło się od powiewu wiatru, który zagasił wszystkie tlące się płomyki świec - w piwnicy nie miało to najmniejszego sensu i musiało oznaczać cudzą ingerencję. Nieśmieszny żart? Gdy światło zapłonęło ponownie, po wyrazach twarzy siedzących przy stole ludzi mogła domyślić się, że nie było to możliwe. Zamrugała i zacisnęła prawą rękę na różdżce, ale jeszcze nie wyciągnęła jej nad blat, nie chcąc przykuć niepotrzebnej uwagi. Ciężka atmosfera grozy oraz niepokoju naciskała zresztą na ramiona, na krtań, odbierając chęć na podjęcie jakiegokolwiek działania. Równie dobrze mogła przecież oddać się przerażeniu, zamknąć oczy i...
Otrząsnęła się krótkim wzdrygnięciem i lewą dłonią potarła kolano. Czarna magia wisiała w powietrzu, skroń pulsowała bólem. Czy to szumiało jej w uszach czy w pomieszczeniu narastał szept? Rozejrzała się ostrożnie, ale nie widziała, aby ktokolwiek się odzywał. Z opóźnieniem zauważyła, że źródłem mocy jest lord Burke, musiała odwrócić głowę, aby to dostrzec. Krew ściekająca po twarzy zasłaniała jego rysy, ale bardziej niż umierający śmierciożerca, przeraziły Elvirę trzy cienie, wędrujące wzdłuż ścian i wyciągające szpony w ich kierunku.
Niczego nie powiedziała, ponieważ głos uwiązł jej w gardle, zaciśnięte na różdżce palce drżały. Siedziała jak spetryfikowana, czekając na to, aż któryś z czarnoksiężników - ktoś potężniejszy - podejmie działanie, aby ich ocalić. Mimowolnie odszukała wzrokiem Drew, upewniła się, że jego nic nie opętało, że siedział tu z nimi cały i zdrowy. Żywiła nadzieję, że cokolwiek się działo - będzie wiedział, jak zareagować.
- Ja pomogę - powiedziała cicho, może trochę zbyt cicho, aby słowa dobiegły do drugiej krawędzi stołu.
Co wkrótce okazało się nie mieć znaczenia. Zaczęło się od powiewu wiatru, który zagasił wszystkie tlące się płomyki świec - w piwnicy nie miało to najmniejszego sensu i musiało oznaczać cudzą ingerencję. Nieśmieszny żart? Gdy światło zapłonęło ponownie, po wyrazach twarzy siedzących przy stole ludzi mogła domyślić się, że nie było to możliwe. Zamrugała i zacisnęła prawą rękę na różdżce, ale jeszcze nie wyciągnęła jej nad blat, nie chcąc przykuć niepotrzebnej uwagi. Ciężka atmosfera grozy oraz niepokoju naciskała zresztą na ramiona, na krtań, odbierając chęć na podjęcie jakiegokolwiek działania. Równie dobrze mogła przecież oddać się przerażeniu, zamknąć oczy i...
Otrząsnęła się krótkim wzdrygnięciem i lewą dłonią potarła kolano. Czarna magia wisiała w powietrzu, skroń pulsowała bólem. Czy to szumiało jej w uszach czy w pomieszczeniu narastał szept? Rozejrzała się ostrożnie, ale nie widziała, aby ktokolwiek się odzywał. Z opóźnieniem zauważyła, że źródłem mocy jest lord Burke, musiała odwrócić głowę, aby to dostrzec. Krew ściekająca po twarzy zasłaniała jego rysy, ale bardziej niż umierający śmierciożerca, przeraziły Elvirę trzy cienie, wędrujące wzdłuż ścian i wyciągające szpony w ich kierunku.
Niczego nie powiedziała, ponieważ głos uwiązł jej w gardle, zaciśnięte na różdżce palce drżały. Siedziała jak spetryfikowana, czekając na to, aż któryś z czarnoksiężników - ktoś potężniejszy - podejmie działanie, aby ich ocalić. Mimowolnie odszukała wzrokiem Drew, upewniła się, że jego nic nie opętało, że siedział tu z nimi cały i zdrowy. Żywiła nadzieję, że cokolwiek się działo - będzie wiedział, jak zareagować.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Mulciber w końcu powrócił do żywych, sytuacja zaczęła się uspokajać. Mogliśmy powrócić do dyskusji, która była dzisiejszym celem spotkania. Edgar wciąż zdawał się być nieobecny, pozbawiony świadomości, jednakże tylko Craig wiedział jak mu pomoc – jeśli rzeczywiście był jakikolwiek sposób.
Tristan jasno dał do zrozumienia, iż nie zamierzał więcej słyszeć na temat Francisa, dlatego skinąłem mu głową w ramach potwierdzenia. Wieść o jego śmierci nie wpłynęła na mnie w żaden sposób, albowiem skoro mężczyzna dopuścił się zdrady, to winien się cieszyć, że ta nadeszła równie szybko. Byłem przekonany, że Rosier zadbał o długie i paskudnie bolesne katusze.
Zastanawiała mnie kwestia Tonks. Czy naprawdę zdołałaby uciec? Pozostawili ją w Azkabanie ledwo żywą, praktycznie nieprzytomną. W końcu nogi już dawno odmówiłyby jej posłuszeństwa, gdyby nie niewybaczalna klątwa Sigrun. Naprawdę strażnicy byli, aż tak naiwni? Tak głupi? Nie potrafiłem znaleźć żadnego konkretnego powodu srogiej porażki. Zapewne gdybyśmy nie byli wtedy w podziemiach udałoby się nam nadciągnąć z pomocą, a tak Zakon świętował swój kolejny sukces. Byli jak cholerne robactwo, którego deptanie musieliśmy znacznie prężniej uskuteczniać.
Śmierć ludzi odpowiedzialnych z pewnością dała innym nauczkę. Musieli mieć oczy dookoła głowy, zachowywać na służbie pełną koncentrację i skupienie – nie było tam miejsca dla słabych, pozbawionych aspiracji. Tower było niezdobytą twierdzą i jak widać nawet najtrwalsze mury mają swoje słabe strony.
Zmrużyłem oczu na wieść o kolejnym, zuchwałym ruchu zakonników. Poza Farleyem nie kojarzyłem nikogo, były to dla mnie zupełnie obce nazwiska. -Zapewnił, że wkrótce odpowiedzą za swe czyny?- zerknąłem na Sigrun z ukosa będąc nieco ciekaw losu rebeliantów. Skoro posługiwali się takimi hasłami to z pewnością byli powiązani z wrogiem tudzież go popierali – to wystarczało. Wychodziłem z założenia, że powinni się ich pozbyć od razu, albowiem jak widać przetrzymywanie nie było ich mocną stroną. -Zostaną ścięci?- uzupełniłem wcześniejsze pytanie, a na moich ustach pojawił się lekki, kpiący uśmiech. Byłem spragniony ich krwi, chciałem jej widzieć jak najwięcej.
Sugestia, a raczej plan działania, rzucona przez Tristana była słuszna. Pomysł naprawdę był ciekawy i choć wymagał pełnego dopracowania, to istniał cień szansy na zwiększenie poparcia naszej strony. Szczerze wątpiłem, aby ta banda tchórzy była gotowa oddać własne życie za innych – choć wszem i wobec to głosili – jednakże skala morderstw mogłaby wspomóc nas propagandowo. -Opinii publicznej możemy ich zaprezentować jako rebeliantów. Wyłapanych wrogów, którzy chcieli napaść na Londyn- wypowiedziałem nieco głośniej, po czym przesunąłem dłonią wzdłuż brody w wyraźnym zastanowieniu. -Można by było ulokować ich w kilku miejscach i na czele ochrony postawić zaufanych ludzi. Zakon na pewno będzie tropić kryjówkę, więc jedna może okazać się zbyt dużym ryzykiem. Wyjdą na cholernych bohaterów, jak uda im się ich obić. Piwnice Mantykory stoją otworem- zasugerowałem. Uważałem, że po sytuacji z Tower winniśmy zachować pełną uwagę oraz rozsądek w działaniach, a wszelkich stróży kontrolować, nachodzić i upewniać się, że należycie wypełniają swe obowiązki. -Wydaje mi się Elviro, że ludzie są nader łapczywi na galeony i ci, którzy mieli oraz chcieli przekazać jakieś informacje to już to zrobili. Czyże jest dla nich życie obcych osób, kiedy jedną trafną wzmianką mogli zapewnić sobie dobry byt?- przeniosłem wzrok na uzdrowicielkę
-Poszukam odpowiednich kandydatów- uniosłem kącik ust, po czym zerknąłem w kierunku Deirdre, z którą ponownie zgadzałem się. -Powinien wesprzeć sprawę od środka. Na podróże przyjdzie jeszcze pora- odparłem. Sam zaprzestałem wyjazdów i poszukiwań, albowiem lojalność oraz służba stanowiły bezsprzeczny priorytet.
Wydawać by się mogło, że wszystko co najgorsze było już za nami, lecz tak naprawdę był to jedynie długi wstęp. Poczułem podmuch wiatru, był on na tyle silny, że świece na stole zgasły, a podłoga jakby zadrżała. Rozejrzałem się dookoła nieco zdekoncentrowany, po czym mój wzrok zatrzymał się na Craigu, którego rogi zaczęły poruszać się i przybierać zupełnie nowy kształt. Uniosłem wysoko brwi ponownie zaciskając dłoń na szkle, z jakiego upiłem łyk trunku, zaś drugą dłonią sięgnąłem po wężowe drewno. Coś było nie tak, coś było nie w porządku. Wyczuwałem magię, czarną, potężną sztukę, która kłębiła się w powietrzu powodując jego zgęstnienie. Cień Craiga momentalnie zaczął się wydłużać, aż w końcu rozdzielił na trzy. Zmory przemieszczały się, nabrały humanoidalnych kształtów i z pewnością nie miały dobrych zamiarów. Oblizałem nerwowo wargę zastanawiając się czy działo się to tylko w mojej głowie. Może ponownie miewałem dziwne omamy? Wizje? Obawiałem się spojrzeć na stół, czułem, że ponownie ujrzę tam siedem swoich kopii, parszywych twarzy wmawiających mi swoje racje. Przymknąłem powieki, próbowałem wykreować w umyśle barierę, zamknąć się na to, uciec. Wtedy mi się nie udało, lecz dziś byłem w pełni sił. Pragnąłem upewnić się, że nie był to tylko kolejny sen.
| odporność magiczna
Tristan jasno dał do zrozumienia, iż nie zamierzał więcej słyszeć na temat Francisa, dlatego skinąłem mu głową w ramach potwierdzenia. Wieść o jego śmierci nie wpłynęła na mnie w żaden sposób, albowiem skoro mężczyzna dopuścił się zdrady, to winien się cieszyć, że ta nadeszła równie szybko. Byłem przekonany, że Rosier zadbał o długie i paskudnie bolesne katusze.
Zastanawiała mnie kwestia Tonks. Czy naprawdę zdołałaby uciec? Pozostawili ją w Azkabanie ledwo żywą, praktycznie nieprzytomną. W końcu nogi już dawno odmówiłyby jej posłuszeństwa, gdyby nie niewybaczalna klątwa Sigrun. Naprawdę strażnicy byli, aż tak naiwni? Tak głupi? Nie potrafiłem znaleźć żadnego konkretnego powodu srogiej porażki. Zapewne gdybyśmy nie byli wtedy w podziemiach udałoby się nam nadciągnąć z pomocą, a tak Zakon świętował swój kolejny sukces. Byli jak cholerne robactwo, którego deptanie musieliśmy znacznie prężniej uskuteczniać.
Śmierć ludzi odpowiedzialnych z pewnością dała innym nauczkę. Musieli mieć oczy dookoła głowy, zachowywać na służbie pełną koncentrację i skupienie – nie było tam miejsca dla słabych, pozbawionych aspiracji. Tower było niezdobytą twierdzą i jak widać nawet najtrwalsze mury mają swoje słabe strony.
Zmrużyłem oczu na wieść o kolejnym, zuchwałym ruchu zakonników. Poza Farleyem nie kojarzyłem nikogo, były to dla mnie zupełnie obce nazwiska. -Zapewnił, że wkrótce odpowiedzą za swe czyny?- zerknąłem na Sigrun z ukosa będąc nieco ciekaw losu rebeliantów. Skoro posługiwali się takimi hasłami to z pewnością byli powiązani z wrogiem tudzież go popierali – to wystarczało. Wychodziłem z założenia, że powinni się ich pozbyć od razu, albowiem jak widać przetrzymywanie nie było ich mocną stroną. -Zostaną ścięci?- uzupełniłem wcześniejsze pytanie, a na moich ustach pojawił się lekki, kpiący uśmiech. Byłem spragniony ich krwi, chciałem jej widzieć jak najwięcej.
Sugestia, a raczej plan działania, rzucona przez Tristana była słuszna. Pomysł naprawdę był ciekawy i choć wymagał pełnego dopracowania, to istniał cień szansy na zwiększenie poparcia naszej strony. Szczerze wątpiłem, aby ta banda tchórzy była gotowa oddać własne życie za innych – choć wszem i wobec to głosili – jednakże skala morderstw mogłaby wspomóc nas propagandowo. -Opinii publicznej możemy ich zaprezentować jako rebeliantów. Wyłapanych wrogów, którzy chcieli napaść na Londyn- wypowiedziałem nieco głośniej, po czym przesunąłem dłonią wzdłuż brody w wyraźnym zastanowieniu. -Można by było ulokować ich w kilku miejscach i na czele ochrony postawić zaufanych ludzi. Zakon na pewno będzie tropić kryjówkę, więc jedna może okazać się zbyt dużym ryzykiem. Wyjdą na cholernych bohaterów, jak uda im się ich obić. Piwnice Mantykory stoją otworem- zasugerowałem. Uważałem, że po sytuacji z Tower winniśmy zachować pełną uwagę oraz rozsądek w działaniach, a wszelkich stróży kontrolować, nachodzić i upewniać się, że należycie wypełniają swe obowiązki. -Wydaje mi się Elviro, że ludzie są nader łapczywi na galeony i ci, którzy mieli oraz chcieli przekazać jakieś informacje to już to zrobili. Czyże jest dla nich życie obcych osób, kiedy jedną trafną wzmianką mogli zapewnić sobie dobry byt?- przeniosłem wzrok na uzdrowicielkę
-Poszukam odpowiednich kandydatów- uniosłem kącik ust, po czym zerknąłem w kierunku Deirdre, z którą ponownie zgadzałem się. -Powinien wesprzeć sprawę od środka. Na podróże przyjdzie jeszcze pora- odparłem. Sam zaprzestałem wyjazdów i poszukiwań, albowiem lojalność oraz służba stanowiły bezsprzeczny priorytet.
Wydawać by się mogło, że wszystko co najgorsze było już za nami, lecz tak naprawdę był to jedynie długi wstęp. Poczułem podmuch wiatru, był on na tyle silny, że świece na stole zgasły, a podłoga jakby zadrżała. Rozejrzałem się dookoła nieco zdekoncentrowany, po czym mój wzrok zatrzymał się na Craigu, którego rogi zaczęły poruszać się i przybierać zupełnie nowy kształt. Uniosłem wysoko brwi ponownie zaciskając dłoń na szkle, z jakiego upiłem łyk trunku, zaś drugą dłonią sięgnąłem po wężowe drewno. Coś było nie tak, coś było nie w porządku. Wyczuwałem magię, czarną, potężną sztukę, która kłębiła się w powietrzu powodując jego zgęstnienie. Cień Craiga momentalnie zaczął się wydłużać, aż w końcu rozdzielił na trzy. Zmory przemieszczały się, nabrały humanoidalnych kształtów i z pewnością nie miały dobrych zamiarów. Oblizałem nerwowo wargę zastanawiając się czy działo się to tylko w mojej głowie. Może ponownie miewałem dziwne omamy? Wizje? Obawiałem się spojrzeć na stół, czułem, że ponownie ujrzę tam siedem swoich kopii, parszywych twarzy wmawiających mi swoje racje. Przymknąłem powieki, próbowałem wykreować w umyśle barierę, zamknąć się na to, uciec. Wtedy mi się nie udało, lecz dziś byłem w pełni sił. Pragnąłem upewnić się, że nie był to tylko kolejny sen.
| odporność magiczna
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Powoli tracił cierpliwość do Edgara. Doskonale wiedział, że kuzyn nie był odpowiedzialny za własne czyny. Na jego miejscu, gdyby cierpiał na zaniki pamięci, sam także jak najprędzej pragnąłby opuścić pomieszczenie pełne tak dziwnych indywiduów, jak oni w dniu dzisiejszym. Każde inne spotkanie było poważne, spokojne, czasem zabarwione nutą napięcia, która wisiała w powietrzu gdy przyznawali się do swoich porażek. Dziś jednak daleko im było do dobrej formy, zarówno mentalnie jak i fizycznie. Craig gotów był westchnąć i zwyczajnie odpuścić, pozwolić kuzynowi wyjść z sali i powrócić do domu. Powtórzyłby mu przecież wszystko, a sam nie chciał tracić już ani słowa z tego, co ustalane było przy stole. Jego pierś uniosła się w głębokim westchnięciu. Odwrócił się od Edgara, robiąc krok w stronę stołu - Tak, Durham na pewno chętnie przyjmie część, uchodźców, jednak uważam że Londyn byłby... - zaczął, urwał jednak zaraz. Zamiast słów, z jego ust wyrwał się nagły, pełen zaskoczenia jęk.
Niejednokrotnie czuł w swoim życiu ból. Służba Czarnemu Panu nie raz naraziła go na cierpienie - jednak każdą z ran i każdy z koszmarów znosił w ciszy, próbując zachować godność, nie skarżąc się nikomu. W milczeniu nosił swoje jelenie poroże, które sporadycznie nawiedzało go od czasu uruchomienia Locus Nihil - namacalną, doskonale widoczną ujmę na wizerunku i honorze. Nie pamiętał jednak kiedy ostatnim razem jego ciałem wstrząsnął tak przejmujący ból. Niespodziewana błyskawica, która przebiegła przez całe jego ciało, sprawiła, że zamarł, niezdolny do poruszenia choć jednym mięśniem.
A potem nadeszły szepty. Słyszał je, oczywiście że tak. Dochodziły zewsząd - z wnętrza jego czaszki, z zewnątrz, krążyły w jego żyłach razem z krwią. Nie widział jak podmuch wiatru zgasił świece, nie czuł także, że jego i tak już imponujące poroże jeszcze się rozrasta. Wszystko zlało się w jedno, napędzającą się w kółko agonię oraz podsycające ją głosy. Czuł krew, tak, jej metaliczny zapach, a nawet smak - i to jeszcze zanim jego własna posoka zaczęła ściekać na ziemię. Ból niemal rozsadzał mu czaszkę - czy może to było poroże, które rozgałęziło się i wygięło tak, że wbiło się w jego skórę? Nie wiedział, nie widział. Całe jego ciało zaczęło dygotać, usiłując tytanicznym wysiłkiem utrzymać wyprostowaną pozycję. Niezdolny był by sięgnąć po różdżkę, nie, kiedy jedyne na czym mógł się skupić, to szepty. To był zły język, podszepty czystej czerni, bólu i nienasyconego głodu. Zamknięty w klatce bólu, Craig był jeszcze bardziej przerażony, kiedy powoli zaczynał rozpoznawać poszczególne słowa. Błysnął białkami, próbując złapać ostrość pomieszczenia, w którym się znajdował - oraz skupić spojrzenie na osobach, które zgromadziły się dookoła.
- Ucie... kajcie... - wychrypiał, choć nie był pewien, czy faktycznie z jego gardła wydostał się jakiś dźwięk. Krew zalewała mu oczy, szepty stawały się coraz głośniejsze. Napierały na jego umysł, powtarzały w kółko jedno i to samo żądanie. A on chciał tylko, aby to się skończyło. Zagoniony niczym zastraszone, przerażone zwierzę w róg własnego umysłu, jedyne czego pragnął, to cisza. Cisza, ciemność, niebyt. Jego ciało nie należało już do niego - a jednak je czuł. Tak samo jak trójkę cienistych, rogatych bestii, które wyłoniły się z jego własnego cienia. To one szeptały, patrzyły na niego pustymi oczodołami czaszek, powtarzając w kółko jedno i to samo - żądania i rozkazy podsycone głodem.
Próbował się im opierać, oczywiście że tak. Nie miał jednak sił. Spoglądały na niego szyderczo, słyszał je, rozumiał. Nie wiedział, czy poddanie się ich woli sprawi, że poczuje ulgę - że uwolnią go od tej agonii. On pragnął tylko, by ktoś to zakończył. Z ochrypłego gardła mężczyzny wydarł się niezrozumiały charkot. Głosy, które słyszał były już niemal niczym dzwon, odbijający się w jego czaszce echem, powracającym wciąż i wciąż. Nie miał dość sił, by im się przeciwstawić. Jak miał udzielić im odpowiedzi? One czekały - a im dłużej zwlekał, tym mocniej napierały. Niemal rozsadzały mu czaszkę.
- Tutaj... - z gardła mężczyzny po raz kolejny wydobył się cichy charkot. Z trudem przełknął ślinę, następnie spróbował przemówić do istot, szeptem, ale jednak z mocą - Tutaj nie ma dla was ofiar! Wskażę... Wskażę wam tych, których możecie pożreć. Zakon... Dziesiątki wrogów, dziesiątki ofiar! - włożył całą swoją pozostałą siłę w te słowa. Czekały na instrukcje - musiał więc nad nimi zapanować...
Zanim rozpocznie się rzeź.
Niejednokrotnie czuł w swoim życiu ból. Służba Czarnemu Panu nie raz naraziła go na cierpienie - jednak każdą z ran i każdy z koszmarów znosił w ciszy, próbując zachować godność, nie skarżąc się nikomu. W milczeniu nosił swoje jelenie poroże, które sporadycznie nawiedzało go od czasu uruchomienia Locus Nihil - namacalną, doskonale widoczną ujmę na wizerunku i honorze. Nie pamiętał jednak kiedy ostatnim razem jego ciałem wstrząsnął tak przejmujący ból. Niespodziewana błyskawica, która przebiegła przez całe jego ciało, sprawiła, że zamarł, niezdolny do poruszenia choć jednym mięśniem.
A potem nadeszły szepty. Słyszał je, oczywiście że tak. Dochodziły zewsząd - z wnętrza jego czaszki, z zewnątrz, krążyły w jego żyłach razem z krwią. Nie widział jak podmuch wiatru zgasił świece, nie czuł także, że jego i tak już imponujące poroże jeszcze się rozrasta. Wszystko zlało się w jedno, napędzającą się w kółko agonię oraz podsycające ją głosy. Czuł krew, tak, jej metaliczny zapach, a nawet smak - i to jeszcze zanim jego własna posoka zaczęła ściekać na ziemię. Ból niemal rozsadzał mu czaszkę - czy może to było poroże, które rozgałęziło się i wygięło tak, że wbiło się w jego skórę? Nie wiedział, nie widział. Całe jego ciało zaczęło dygotać, usiłując tytanicznym wysiłkiem utrzymać wyprostowaną pozycję. Niezdolny był by sięgnąć po różdżkę, nie, kiedy jedyne na czym mógł się skupić, to szepty. To był zły język, podszepty czystej czerni, bólu i nienasyconego głodu. Zamknięty w klatce bólu, Craig był jeszcze bardziej przerażony, kiedy powoli zaczynał rozpoznawać poszczególne słowa. Błysnął białkami, próbując złapać ostrość pomieszczenia, w którym się znajdował - oraz skupić spojrzenie na osobach, które zgromadziły się dookoła.
- Ucie... kajcie... - wychrypiał, choć nie był pewien, czy faktycznie z jego gardła wydostał się jakiś dźwięk. Krew zalewała mu oczy, szepty stawały się coraz głośniejsze. Napierały na jego umysł, powtarzały w kółko jedno i to samo żądanie. A on chciał tylko, aby to się skończyło. Zagoniony niczym zastraszone, przerażone zwierzę w róg własnego umysłu, jedyne czego pragnął, to cisza. Cisza, ciemność, niebyt. Jego ciało nie należało już do niego - a jednak je czuł. Tak samo jak trójkę cienistych, rogatych bestii, które wyłoniły się z jego własnego cienia. To one szeptały, patrzyły na niego pustymi oczodołami czaszek, powtarzając w kółko jedno i to samo - żądania i rozkazy podsycone głodem.
Próbował się im opierać, oczywiście że tak. Nie miał jednak sił. Spoglądały na niego szyderczo, słyszał je, rozumiał. Nie wiedział, czy poddanie się ich woli sprawi, że poczuje ulgę - że uwolnią go od tej agonii. On pragnął tylko, by ktoś to zakończył. Z ochrypłego gardła mężczyzny wydarł się niezrozumiały charkot. Głosy, które słyszał były już niemal niczym dzwon, odbijający się w jego czaszce echem, powracającym wciąż i wciąż. Nie miał dość sił, by im się przeciwstawić. Jak miał udzielić im odpowiedzi? One czekały - a im dłużej zwlekał, tym mocniej napierały. Niemal rozsadzały mu czaszkę.
- Tutaj... - z gardła mężczyzny po raz kolejny wydobył się cichy charkot. Z trudem przełknął ślinę, następnie spróbował przemówić do istot, szeptem, ale jednak z mocą - Tutaj nie ma dla was ofiar! Wskażę... Wskażę wam tych, których możecie pożreć. Zakon... Dziesiątki wrogów, dziesiątki ofiar! - włożył całą swoją pozostałą siłę w te słowa. Czekały na instrukcje - musiał więc nad nimi zapanować...
Zanim rozpocznie się rzeź.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po wypowiedzeniu się umilkła, splatając dłonie przed sobą na stole i obserwując sytuację w sali. Słuchała tego, co mówili inni; wydawali się zgodni, najważniejszą rzeczą było ugruntowanie pozycji na ziemiach które mieli i przekonanie ludzi odpowiednią propagandą, że popieranie ich zapewni im więcej korzyści niż zwrócenie się w stronę wroga. Lyanna nie popierała bezsensownej, chaotycznej przemocy, bo zdawała sobie sprawę, że to na dłuższą metę nie pomoże, że więcej im da to, gdy czarodzieje faktycznie uwierzą, że tylko oni zapewnią im dobrobyt i bezpieczeństwo, i że zagrożeniem dla pokojowego społeczeństwa czystej krwi są mugole, szlamy i ci, którzy ich bronią. Gdyby nie ich bezsensowny opór, kraj dawno byłby bezpieczny dla wszystkich, którzy myślą właściwie, ale marzenia o wydumanej równości mąciły niektórym w głowie.
Z tego, co mówił Rosier wynikało też, że Francis zdradził, o czym jednak nie wiedziała aż do teraz, dlatego nie wiedziała, że nie powinna była przywoływać jego imienia. Cóż, skłamałaby gdyby powiedziała, że jest zaskoczona, ale natychmiast zalała ją fala pogardy wobec kogoś, kto miał tak wspaniały dar czystej krwi i nim wzgardził. W imię czego? Nigdy nie rozumiała zdrajców i nienawidziła ich nawet bardziej niż szlam, ponieważ spędziła większość życia pożądając czystej krwi i czując się gorszą od tych, którzy ją mieli. A jednak byli tacy, którzy to odrzucali i bratali się z pospólstwem o brudnej krwi. Były Lestrange miał zostać zapomniany, tak jakby nigdy go tutaj nie było.
Nie rozumiała, co działo się z Ramseyem, ale uzdrowiciele z pewnością mieli coś zaradzić wobec jego stanu. Lyanna skupiała się na przemawiających osobach, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o kolejnych wyskokach Zakonu Feniksa.
- To dobry pomysł, mogę również pomóc w pozyskiwaniu mugoli, gdy będzie to konieczne – rzekła; do tej pory parukrotnie chwytała młode mugolki, by zdobyć ich krew, więc zawsze mogła pomóc w pozyskaniu potencjalnych zakładników, których mogli użyć, by wywabić z ukrycia ich plugawych obrońców. Pytanie tylko, czy Zakonnicy podejmą grę? Jeśli nie, jeśli pozwolą niemagicznym zginąć, to wszyscy przekonają się, że ich zapewnienia o pomocy mugolom były puste.
Potem wydarzyło się coś bardzo dziwnego i niespodziewanego. To, co do tej pory działo się na spotkaniu jakby straciło na znaczeniu, gdy coś zaczęło dziać się z Craigiem, a w pomieszczeniu, które wypełnił metaliczny zapach krwi, zmaterializowały się dziwaczne istoty. Lyanna nie wiedziała, czym były, mogła jedynie się domyślać, że musiały mieć związek z czymś czarnomagicznym. Czy to był jakiś spóźniony efekt Locus Nihil? Nie spotkała tam takich istot, co jednak nie musiało o niczym świadczyć, wiedziała przecież, że to co widziała to był tylko ułamek podziemi. Odruchowo wyciągnęła z kieszeni różdżkę, mocno zaciskając na niej palce i zastanawiając się nad tym, co powinni zrobić. Walczyć, czy raczej uciekać? Jak w ogóle walczyć z czymś takim, które zaklęcie mogłoby na nie zadziałać? Istoty wydawały się nie być materialne. Starała rozeznać się w sytuacji i zastanowić się, czy może istoty jej czegoś nie przypominały. Czy czytała lub słyszała kiedyś o czymś takim i o sposobach radzenia sobie w podobnej sytuacji?
Z tego, co mówił Rosier wynikało też, że Francis zdradził, o czym jednak nie wiedziała aż do teraz, dlatego nie wiedziała, że nie powinna była przywoływać jego imienia. Cóż, skłamałaby gdyby powiedziała, że jest zaskoczona, ale natychmiast zalała ją fala pogardy wobec kogoś, kto miał tak wspaniały dar czystej krwi i nim wzgardził. W imię czego? Nigdy nie rozumiała zdrajców i nienawidziła ich nawet bardziej niż szlam, ponieważ spędziła większość życia pożądając czystej krwi i czując się gorszą od tych, którzy ją mieli. A jednak byli tacy, którzy to odrzucali i bratali się z pospólstwem o brudnej krwi. Były Lestrange miał zostać zapomniany, tak jakby nigdy go tutaj nie było.
Nie rozumiała, co działo się z Ramseyem, ale uzdrowiciele z pewnością mieli coś zaradzić wobec jego stanu. Lyanna skupiała się na przemawiających osobach, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o kolejnych wyskokach Zakonu Feniksa.
- To dobry pomysł, mogę również pomóc w pozyskiwaniu mugoli, gdy będzie to konieczne – rzekła; do tej pory parukrotnie chwytała młode mugolki, by zdobyć ich krew, więc zawsze mogła pomóc w pozyskaniu potencjalnych zakładników, których mogli użyć, by wywabić z ukrycia ich plugawych obrońców. Pytanie tylko, czy Zakonnicy podejmą grę? Jeśli nie, jeśli pozwolą niemagicznym zginąć, to wszyscy przekonają się, że ich zapewnienia o pomocy mugolom były puste.
Potem wydarzyło się coś bardzo dziwnego i niespodziewanego. To, co do tej pory działo się na spotkaniu jakby straciło na znaczeniu, gdy coś zaczęło dziać się z Craigiem, a w pomieszczeniu, które wypełnił metaliczny zapach krwi, zmaterializowały się dziwaczne istoty. Lyanna nie wiedziała, czym były, mogła jedynie się domyślać, że musiały mieć związek z czymś czarnomagicznym. Czy to był jakiś spóźniony efekt Locus Nihil? Nie spotkała tam takich istot, co jednak nie musiało o niczym świadczyć, wiedziała przecież, że to co widziała to był tylko ułamek podziemi. Odruchowo wyciągnęła z kieszeni różdżkę, mocno zaciskając na niej palce i zastanawiając się nad tym, co powinni zrobić. Walczyć, czy raczej uciekać? Jak w ogóle walczyć z czymś takim, które zaklęcie mogłoby na nie zadziałać? Istoty wydawały się nie być materialne. Starała rozeznać się w sytuacji i zastanowić się, czy może istoty jej czegoś nie przypominały. Czy czytała lub słyszała kiedyś o czymś takim i o sposobach radzenia sobie w podobnej sytuacji?
Obserwował ze spokojem, jak sytuacja zmienia się dynamicznie i coś, co przez moment zdawało się zabawne, szybko przestało takie być. Nie ruszył się z miejsca, nie widząc nawet odrobiny sensu, aby to zrobić. Powiódł wzrokiem po wszystkich, jednak na nikim nie skupił uwagi na dłużej, zastanawiając się, co tu się w ogóle działo i dlaczego. W końcu skrzyżował spojrzenie z Schmidtem, zauważając ten jego wilczy uśmiech. Nie potrzebował innej reakcji, potwierdzenia wyrażonego w słowach. Znali się zbyt długo i zbyt dobrze, wystarczyła więc sama mimika. Nie odezwał się w reakcji na słowa lorda Rosiera, jedynie skinął głową na informację, że mają czekać na wiadomość. Niech i tak będzie, mógł cierpliwie poczekać na odpowiedni moment. Nie zabierał już głosu, jedynie słuchając tego, co do powiedzenia mieli inni. Nie był zwolennikiem łagodnych działań, ale w obecnej sytuacji, wychodziło na to, że inne podejście przestawało mieć sens. Kilka miesięcy, jakie spędził już w kraju, dawało pogląd na to, jak zmęczeni byli czarodzieje trwającym konfliktem. Idealnie było więc dać im chwilę odetchnąć, stworzyć pozory czegoś innego. Nie znał się na szczerzeniu typowej propagandy na większą skalę, stąd wolał pozostać cichy i nie rzucać przypadkowych myśli, które zrodzą się w głowie.
Polowanie na robactwo panoszące się nadal w Anglii brzmiało kusząco, zaproponowane rozwiązanie tym bardziej. Zdecydowanie zamierzał wziąć w tym udział, może i zmarnować trochę czasu na poszukiwanie, ale zdawało się, że będzie warto. Nie zdążył jednak zapewnić, że również poświęci temu czas, gdy niespodziewanie w sali zapadła ciemność. Wiedziony odruchem sięgnął po różdżkę, nie wiedząc, co właśnie miało miejsce. Kiedy świece znów rozświetliły pomieszczenie, błękitne tęczówki prześlizgnęły się po otoczeniu, aby finalnie zatrzymać na Craigu Burke. Zmrużył nieco oczy, słysząc szepty w języku, którego nie znał i nie kojarzył mu się z niczym. Zerknął na pozostałych, upewniając się, że nie tylko dla niego dźwięki pozostawały niezrozumiałe, mimo że pozornie układały się w słowa. Widok trzech cieni przybierających humanoidalne postaci wzbudził irytujące ukłucie strachu, którego nie chciał czuć. Znał wiele dziwnych stworzeń czy istot, lecz te były czymś innym, czymś co na pewno nie powinno istnieć. Zacisnął mocniej palce na judaszowcu, jednak nie zdecydował się wypowiedzieć żadnej inkantacji.
Czekał na to, co miało się stać.
Polowanie na robactwo panoszące się nadal w Anglii brzmiało kusząco, zaproponowane rozwiązanie tym bardziej. Zdecydowanie zamierzał wziąć w tym udział, może i zmarnować trochę czasu na poszukiwanie, ale zdawało się, że będzie warto. Nie zdążył jednak zapewnić, że również poświęci temu czas, gdy niespodziewanie w sali zapadła ciemność. Wiedziony odruchem sięgnął po różdżkę, nie wiedząc, co właśnie miało miejsce. Kiedy świece znów rozświetliły pomieszczenie, błękitne tęczówki prześlizgnęły się po otoczeniu, aby finalnie zatrzymać na Craigu Burke. Zmrużył nieco oczy, słysząc szepty w języku, którego nie znał i nie kojarzył mu się z niczym. Zerknął na pozostałych, upewniając się, że nie tylko dla niego dźwięki pozostawały niezrozumiałe, mimo że pozornie układały się w słowa. Widok trzech cieni przybierających humanoidalne postaci wzbudził irytujące ukłucie strachu, którego nie chciał czuć. Znał wiele dziwnych stworzeń czy istot, lecz te były czymś innym, czymś co na pewno nie powinno istnieć. Zacisnął mocniej palce na judaszowcu, jednak nie zdecydował się wypowiedzieć żadnej inkantacji.
Czekał na to, co miało się stać.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Słowa Zachary'ego i Sigrun rozjaśniły mu nieco sytuację. Więc to Multon była temu winna. Dobrze, że doświadczony uzdrowiciel był w pobliżu; na nim jednym można było polegać. Koncentracja na rozmowie przychodziła mu z zaskakującą trudnością. Masował lekko skronie, nie zwracając większej uwagi na Elvirę, przynajmniej początkowo. Słyszał jej zapewnienia, nie znał zaklęć, które rzucała — co w ogóle przyszło jej do głowy, by działać, interweniować? Niewiele osób z tych zgromadzonych wewnątrz sali Białej Wywerny wiedziało o darze, jeszcze mniej było kiedykolwiek świadkiem jego przebudzenia. Uniósł na nią w końcu wzrok — Sigrun chciała, by została po spotkaniu. Dobrze, wykorzysta to, by z nią pomówić. Kiedy usłyszał o Tonks, uniósł spojrzenie w bok, w stronę Rosiera.
— Uciekła — Głowa mu pękała. — Albo dzięki temu włamaniu dostanie taką możliwość. — Ale słowa Sigrun miały sens, choć na miejscu Harolda od razu zakładałby, że wyciągnął z niej informacje i od początku planował przygotowywanie planu zapasowego. Złapał jej spojrzenie, zatrzymał chwilę na nim. — Zasiądzie znów u boku Harolda Longbottoma, Alexandra, Lucindy i innych zdrajców. Jestem tego absolutnie pewien. Widziałem to. — Wielu ludzi nie wierzyło w wieszczy, w ich przepowiednie. Nie zamierzał przekonywać dziś niedowiarków. — Dla informacji tych, którzy nie wiedzą, potrafię ujrzeć przyszłość. I to, co się stało przed chwilą to nie chwilowa niedyspozycja. Wpadłem w trans. Ktoś z naszego środowiska im pomaga. Widziałem list, zaadresowany tajemniczo do "A". Możliwe, że chodzi o Alexandra. Wymieniano w nim nazwiska, między innymi ministra, Czarnego Pana, moje. Padła w nim także informacja o 29 mugolskich sercach. Przekazywali go sobie na spotkaniu. Takim jak nasze— przeniósł spojrzenie na Austriaka. List przywodził mu na myśl relację z pogrzebu Alpharda. Wierzył, że nie tylko jemu.
Pokiwał głową, zgadzając się z rozkazami Tristana. To było mądre posunięcie. Zaproponowana przez niego gra także wydawała się być nie tylko motywująca dla wszystkich zainteresowanych — także po stronie Zakonu Feniksa, jak i tych, którzy mogliby chcieć zakończyć rzeź i zmusić ich do poddania się.
— Obchodzi nas wciąż to, jak się komu kojarzy przetrzymywanie mugoli?— spytał Deirdre, ale nie oczekiwał od niej odpowiedzi. — Mówimy o mordowaniu mugoli, nie czarodziejów. Te morderstwa obchodzić powinny tylko naszych wrogów— przypomniał Multon, wpatrując się chwilę w blat przed sobą.— Dążymy do tego, by oczyścić całą Anglię z brudu. Cóż, to się może wiązać z rozlewem krwi...— Uniósł brew, zerkając na nią przelotnie. Nie był pewien, po co mieli bawić się w półśrodki i dbać o odpowiedni wizerunek. Ich idee były jasne, ich przekaz klarowny. Nie chcieli mugoli i szlamolubów w Wielkiej Brytanii. Chcieli kraju tak czystego, jak dziś Londyn.— Pomogę przy zabezpieczeniach, jeśli znajdzie się odpowiedni teren. Pod Nokturnem nie ma żadnych tuneli?— Spojrzałby w stronę Edgara, lecz ten był zajęty aktualnie opuszczaniem sali.
Nie zdołał powiedzieć nic więcej. Stojący przy drzwiach i Edgarze Craig zwrócił na siebie uwagę, a raczej coś, co działo się z nim i jego porożem. Z jego cieniem. I wtedy zewsząd zaczęły dobiegać ich szepty. Zmarszczył brwi, przyglądając się Śmierciożercy i jego najbliższemu otoczeniu, dopiero później rozglądając się po reszcie zgromadzonych. Trzy upiorne cienie wyłoniły się z ciemności, dwa z nich ruszyły w ich stronę. Sięgnął po różdżkę, ale nie ruszył się z miejsca. Jeśli te istoty pochodziły z podziemi Gringotta, były związane z tym, co nosił na głowie Craig musieli być ostrożni i przygotowani na wszystko. Spojrzał na Sigrun, lekko obracając głowę, kiedy stwór przeszedł obok niej, by przesunąć się za jego plecami. Głos Craiga brzmiał jednoznacznie, wyglądało na to, że nie mogli liczyć na to, że istoty staną się ich sojusznikami. Zacisnął palce na wężowym drewnie, ale nawet nie drgnął, patrząc cały czas na Rookwood.
— Uciekła — Głowa mu pękała. — Albo dzięki temu włamaniu dostanie taką możliwość. — Ale słowa Sigrun miały sens, choć na miejscu Harolda od razu zakładałby, że wyciągnął z niej informacje i od początku planował przygotowywanie planu zapasowego. Złapał jej spojrzenie, zatrzymał chwilę na nim. — Zasiądzie znów u boku Harolda Longbottoma, Alexandra, Lucindy i innych zdrajców. Jestem tego absolutnie pewien. Widziałem to. — Wielu ludzi nie wierzyło w wieszczy, w ich przepowiednie. Nie zamierzał przekonywać dziś niedowiarków. — Dla informacji tych, którzy nie wiedzą, potrafię ujrzeć przyszłość. I to, co się stało przed chwilą to nie chwilowa niedyspozycja. Wpadłem w trans. Ktoś z naszego środowiska im pomaga. Widziałem list, zaadresowany tajemniczo do "A". Możliwe, że chodzi o Alexandra. Wymieniano w nim nazwiska, między innymi ministra, Czarnego Pana, moje. Padła w nim także informacja o 29 mugolskich sercach. Przekazywali go sobie na spotkaniu. Takim jak nasze— przeniósł spojrzenie na Austriaka. List przywodził mu na myśl relację z pogrzebu Alpharda. Wierzył, że nie tylko jemu.
Pokiwał głową, zgadzając się z rozkazami Tristana. To było mądre posunięcie. Zaproponowana przez niego gra także wydawała się być nie tylko motywująca dla wszystkich zainteresowanych — także po stronie Zakonu Feniksa, jak i tych, którzy mogliby chcieć zakończyć rzeź i zmusić ich do poddania się.
— Obchodzi nas wciąż to, jak się komu kojarzy przetrzymywanie mugoli?— spytał Deirdre, ale nie oczekiwał od niej odpowiedzi. — Mówimy o mordowaniu mugoli, nie czarodziejów. Te morderstwa obchodzić powinny tylko naszych wrogów— przypomniał Multon, wpatrując się chwilę w blat przed sobą.— Dążymy do tego, by oczyścić całą Anglię z brudu. Cóż, to się może wiązać z rozlewem krwi...— Uniósł brew, zerkając na nią przelotnie. Nie był pewien, po co mieli bawić się w półśrodki i dbać o odpowiedni wizerunek. Ich idee były jasne, ich przekaz klarowny. Nie chcieli mugoli i szlamolubów w Wielkiej Brytanii. Chcieli kraju tak czystego, jak dziś Londyn.— Pomogę przy zabezpieczeniach, jeśli znajdzie się odpowiedni teren. Pod Nokturnem nie ma żadnych tuneli?— Spojrzałby w stronę Edgara, lecz ten był zajęty aktualnie opuszczaniem sali.
Nie zdołał powiedzieć nic więcej. Stojący przy drzwiach i Edgarze Craig zwrócił na siebie uwagę, a raczej coś, co działo się z nim i jego porożem. Z jego cieniem. I wtedy zewsząd zaczęły dobiegać ich szepty. Zmarszczył brwi, przyglądając się Śmierciożercy i jego najbliższemu otoczeniu, dopiero później rozglądając się po reszcie zgromadzonych. Trzy upiorne cienie wyłoniły się z ciemności, dwa z nich ruszyły w ich stronę. Sięgnął po różdżkę, ale nie ruszył się z miejsca. Jeśli te istoty pochodziły z podziemi Gringotta, były związane z tym, co nosił na głowie Craig musieli być ostrożni i przygotowani na wszystko. Spojrzał na Sigrun, lekko obracając głowę, kiedy stwór przeszedł obok niej, by przesunąć się za jego plecami. Głos Craiga brzmiał jednoznacznie, wyglądało na to, że nie mogli liczyć na to, że istoty staną się ich sojusznikami. Zacisnął palce na wężowym drewnie, ale nawet nie drgnął, patrząc cały czas na Rookwood.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Każdy ze zgromadzonych gotów był podjąć największe ryzyko i poświęcić tak wiele, aby tylko osiągnąć swój cel i zbliżyć ich do zwycięstwa. Tak naprawdę każdy, nawet najdrobniejszy czyn przeważał szalę na ich stronę. Nie mogli zapominać, że wrogowie również podejmowali działania i koniecznie chcieli wyrwać się z potrzasku. Dlatego każde działanie musiało być przemyślanie, powinno zrobić działać w ten sposób, aby odciąć im jakiekolwiek ucieczki. W Białej Wywernie były jednak osoby, które bardziej znały się na strategicznym planowaniu i działaniach zbrojnych, posiadały większe doświadczenie i to właśnie one powinny zająć się propozycjami i rozdysponowaniem zadań. On zamierzał robić swoje w Kent, tam znał ludzi, wiedział jakie są ich możliwości – po prostu chciał zająć się o te ziemie. Później będzie mógł przejść dalej, znaleźć inne miejsca, w których należało zmienić nastawienie ludzi.
Rozgorzała dyskusja na tematy ważne i strategiczne została przerwana. Nagła ciemność w Sali, którą zaraz ponownie rozjaśnił blask świec, nie świadczyła o niczym dobrym. Czyżby mieli mało rozrywek w ostatnim czasie? Miał dziwne wrażenie, że to wszystko jest ze sobą powiązane, ten ciąg zdarzeń ostatnich miesięcy. Locus Nihil przypominało o sobie każdego dnia. Miał problemy z zaśnięciem, odczuwał dziwny lęk, a sny były wyjątkowo intensywne. Widział poroże Craiga, tą grę cieni, która tylko napędzała uczucie niepokoju i coraz bardziej wpływała na niego negatywnie. W tym wszystkim było coś przytłaczającego, miał wrażenie, jakby zgniatało go od środa. Zacisnął palce na różdżce, a ucisk zwiększył się, kiedy zaczął słyszeć szepty. Nie potrafił ich zrozumieć, nie wiedział o co w tym wszystkim może chodzić. Cienie przemykały między nimi, a słowa, które wypowiadał Craig… prawie ich nie słyszał, ale widok był przerażający. Nie chciał, żeby znów zamieszano mu w głowie, nie chciał znów przeżywać tego samego. – Veritas Claro - zacisnął palce na różdżce i powiedział wyraźnie, te cienie były tak blisko niego. Runa dała o sobie znać, wciąż pobolewała, wciąż pamiętał o jej obecności, a kiedy przestawał... ona przypominała mu o sobie.
-5 (efekt ran kłutych)
- 10 do odporności magicznej
Rozgorzała dyskusja na tematy ważne i strategiczne została przerwana. Nagła ciemność w Sali, którą zaraz ponownie rozjaśnił blask świec, nie świadczyła o niczym dobrym. Czyżby mieli mało rozrywek w ostatnim czasie? Miał dziwne wrażenie, że to wszystko jest ze sobą powiązane, ten ciąg zdarzeń ostatnich miesięcy. Locus Nihil przypominało o sobie każdego dnia. Miał problemy z zaśnięciem, odczuwał dziwny lęk, a sny były wyjątkowo intensywne. Widział poroże Craiga, tą grę cieni, która tylko napędzała uczucie niepokoju i coraz bardziej wpływała na niego negatywnie. W tym wszystkim było coś przytłaczającego, miał wrażenie, jakby zgniatało go od środa. Zacisnął palce na różdżce, a ucisk zwiększył się, kiedy zaczął słyszeć szepty. Nie potrafił ich zrozumieć, nie wiedział o co w tym wszystkim może chodzić. Cienie przemykały między nimi, a słowa, które wypowiadał Craig… prawie ich nie słyszał, ale widok był przerażający. Nie chciał, żeby znów zamieszano mu w głowie, nie chciał znów przeżywać tego samego. – Veritas Claro - zacisnął palce na różdżce i powiedział wyraźnie, te cienie były tak blisko niego. Runa dała o sobie znać, wciąż pobolewała, wciąż pamiętał o jej obecności, a kiedy przestawał... ona przypominała mu o sobie.
-5 (efekt ran kłutych)
- 10 do odporności magicznej
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Zaklęcie Edgara nie odniosło oczekiwanego efektu, wytrącony z koncentracji przedziwnścią sytuacji, niezrozumiałą scenarią zmąconą tajemnicami podziemi, wydawał się coraz mocniej pogrążony w chaosie. Spojrzał na swoje dłonie, dostrzegając na nich krew; przypominała tę, która opadała z narośli na czaszce Craiga, czarna, smolista, lecz im dłużej się jej przyglądał, tym więcej dostrzegał w tej czerni barw: jasnych, niemal migotliwych odcieni szmaragdu. Krew spływała z jego dłoni na drewnianą posadzkę, biorąc się znikąd; gęstniała, a po chwili zaczynała parzyć. Ból z chwili na chwilę przybierał na sile, był jak setka drobnych szpilek wbijanych w skórę - coraz głębiej. Edgar mógł dostrzec, jak coś pod skórą jego przedramion - jego własna krew - rozświetla się tym samym szmaragdowym blaskiem, ból był coraz silniejszy, a poczucie zagubienia coraz silniejsze: przestawał rozpoznawać w stojącym naprzeciw siebie Craigu swojego kuzyna, postrzegając go jako jednego z trzech krążących wokół cieni.
Sigrun była przekonana, że jej zaklęcie zostało rzucone sprawnie i powinno pozwolić przejrzeć jej każdą iluzję, jednak to, co działo się w pomieszczeniu, wydawało się całkowicie realne. Zniknęła sylwetka Alpharda, rozmyła się jak sen, trzy majestatyczne cienie kroczyły wokół stołu prawdziwe, namacalne i nieumarłe.
Friederich skupił spojrzenie na czaszce istoty znajdującej się najbliżej niego. Bestia w tym czasie zatrzymała się obok Elviry, kładąc szponiastą dłoń na oparciu jej krzesła; podłużna jelenia czaszka przewiesiła się przez jej ramię, a do nozdrzy uzdrowicielki dotarł doskonale znany jej z codziennej praktyki dławiący zapach śmierci. Nie panowała nad reakcjami swojego ciała, kiedy serce przyśpieszyło zbyt mocno, a oddech zatrzymał się w piersi, jakby ciało zapomniało, że musi go nabrać, coś było nie tak: kiedy mimowolnie mrugnęła, dostrzegła widmo profilu Mulcibera z perspektywy identycznej, co przed paroma chwil, gdy próbowała wybudzić go z półsnu; poczuła szarpnięcie przy skroni, a przez krótki moment nabiegły ją chaotyczne obce myśli, których natury nie potrafiła rozpoznać, nie należały do niej, były męskie, obce. Zupełnie jak gdyby jej magia przypadkowo połączyła ją z umysłem śmierciożercy, a aura tych zdarzeń dała o sobie znać dopiero teraz: z czaszki istoty wydobył się charkot. Miała wrażenie, że istota lada moment rzuci się do ataku, ale najwyraźniej poczuła na sobie spojrzenie Friedricha - bo gwałtownie odwróciła puste oczodoły w jego stronę. Zgarbiona położyła przednie kończyny na podłodze, sylwetką dalszą od człowieka, a bliższą zwierzęciu, zbliżając się pól cala w jego stronę. Friedrich i siedząca po drugiej stronie Lyanna dostrzegli w tym czasie nagłe poruszenie między sobą, siedzący tam Tristan - zbyt szybko, by nie dostrzec w tym niczego niepokojącego - rozpłynął się w czarnej mgle, znikając z pomieszczenia; istota znajdująca się między Austriakiem a Elvirą jednym susem przeskoczyła przez róg stołu, by zderzyć się z pustą przestrzenią, która pozostała po śmierciożercy, rozgniewana uniosła łeb z powrotem w kierunku Schmidta.
Drew usiłował oddzielić swój umysł od targających nim strasznych mocy, lecz im mocniej próbował, im mocniej skupiał myśli, tym silniejsze słyszał głosy wszystkich swoich siedmiu osobowości; szeptały, krzyczały, mówiły, wyjaśniały, pytały, groziły, prosiły, głosy zlewały się w niezrozumiały wyczerpujący jazgot, tak chaotyczny, że mógłby rozsadzić czaszkę od środka; nie był w stanie wyciągnąć z tych dźwięków pojedynczych słów, przekazu, wkrótce zgubił też myśli, które należały do niego samego. W końcu te wszystkie głosy wybrzmiały głośno, wspólnie, jednością, donośnie jak dzwon, niosąc ten sam przekaz. Czy udało mu się pozbierać myśli? Był pewien, że miały rację.
Lyanna była absolutnie pewna, że to, co działo się wokół niej, nie przypominało niczego, co znała i niczego, o czym czytała. Obserwowała sytuację podobnie jak Cillian; obydwoje poczuli na sobie zimny dreszcz wywołany ciągiem zdarzeń. Pradawna zła magia niemal namacalnie pulsowała w powietrzu, wołała, pchała do działania.
Ramsey obserwował Sigrun, wyraźnie dostrzegając, że jej twarz wydała się bledsza, zaszła bielą, choć w tym świetle - czy to na pewno wina światła? - wydawała się bardziej szara, coraz ciemniejsza, dostrzegł w jej oczach zagubienie, strach, krótką chwilę po tym, jak wypowiedziała inkantację - dokładnie wtedy, kiedy znajdująca się między nimi istota zaczęła się szamotać. W oczach Ramseya atakowała coś, co nie istniało, ale poczerniała krew chlasnęła na jego ubranie podłużną smugą - spomiędzy jej pazurów. Sigrun była w stanie dostrzec więcej.
Więcej dostrzegł również Mathieu, choć kiedy wywołał inkantację zaklęcia, poczuł, jak jego prawa dłoń bieleje i zachodzi szarością, jak żyły wybrzuszają się na niej, pęcznieją, wychodząc ponad skórę i czernieją, dostrzegając wymiar, w którym żyła Sigrun - omyłkowo chyba stał się częścią jej świata. Poczerniałe podskórne znamię pięło się wzdłuż ramienia wyżej, znikając pod ubraniem; Mathieu poczuł dziwny zapach, duszny, pylący, gorzki, dławiący, coraz mocniej wnikający w nozdrza i całe ciało, obrzydliwy, ale obcy, kojarzył się mętnie, z oprawianiem dziczyzny po polowaniu, choć z całą pewnością nie był to zapach mięsa. Miał w sobie coś bardziej surowego, suchego. Wciąż obrzydliwego.
Cień znajdujący się przy drzwiach ugiął nogi i rzucił się w kierunku Edgara, Burke jednak zdążył instynktownie cofnąć się o krok i odwrócić przodem w kierunku bestii, kiedy pochyliła głowę, wydała z siebie niezadowolony pomruk i potulnie opuściła pysk, obracając go w kierunku Craiga, który oznajmił, że nie było tu dla nich ofiar. Wyglądało na to, że jego słowo ocaliło Edgara. Przednie kończyny istoty wbiły się w podłogę między dwójką czarodziejów, a przestrzeń wypełnił rechot, choć szczęka istoty nie poruszyła się ani odrobinę.
Rechot wywoływał dreszcz wśród wszystkich tu obecnych, mroźny, przerażający, niosący niepokój. Sigrun, Drew, Ramsey, Deirdre, Craig, Elvira, Edgar, Friedrich i Mathieu mieli poczucie, że w pomieszczeniu znajdowało się coś im bardzo drogiego, coś, do czego byli uwiązani, coś, czego pragnęli i coś, co już posiadali. Jakby ktoś wyrwał im fragment duszy i odrzucił na bok, ale ta dusza tu była, między nimi, była i wołała: kogo i po co, nie mogli jeszcze wiedzieć.
Istota uniosła czaszkę, wbijając puste oczodoły w Craiga.
- Zakon Feniksa zginie - odpowiedziała kobiecym głosem, który w głowach zgromadzonych czarodziejów zdawał się odbijać echem jeszcze przez chwilę - tym razem mogli usłyszeć ją wszyscy. - Niemagiczni zginą - dodała, gdy echo ucichło, głos był jednak męski; zdawało się, że w cieniu bytuje więcej istot niż jedna. - Świat, jaki znacie, zginie - Syk znów przerodził się w rechot, który wyraziły więcej niż dwa głosy. - I wy też zginiecie - warknęła, wypychając przednie kończymy na śmierciożercę. Craig miał krótkie sekundy, by podjąć działanie, obronę - znajdujący się obok Edgar postrzegał tę scenę jako walkę dwóch koszmarnych istot, nie dostrzegając w rysach rogatej zmory swojego krewnego.
Craig czuł, że tracił więź, którą potrafił uchwycić jeszcze parę chwil temu i miał poczucie, że mógł ją odzyskać, jeśli mocno skupi myśli.
Friedrich, Drew, Sigrun, Elvira i Mathieu otrzymali dodatkowe informacje drogą prywatną. Na odpis macie 48 godzin.
Sigrun była przekonana, że jej zaklęcie zostało rzucone sprawnie i powinno pozwolić przejrzeć jej każdą iluzję, jednak to, co działo się w pomieszczeniu, wydawało się całkowicie realne. Zniknęła sylwetka Alpharda, rozmyła się jak sen, trzy majestatyczne cienie kroczyły wokół stołu prawdziwe, namacalne i nieumarłe.
Friederich skupił spojrzenie na czaszce istoty znajdującej się najbliżej niego. Bestia w tym czasie zatrzymała się obok Elviry, kładąc szponiastą dłoń na oparciu jej krzesła; podłużna jelenia czaszka przewiesiła się przez jej ramię, a do nozdrzy uzdrowicielki dotarł doskonale znany jej z codziennej praktyki dławiący zapach śmierci. Nie panowała nad reakcjami swojego ciała, kiedy serce przyśpieszyło zbyt mocno, a oddech zatrzymał się w piersi, jakby ciało zapomniało, że musi go nabrać, coś było nie tak: kiedy mimowolnie mrugnęła, dostrzegła widmo profilu Mulcibera z perspektywy identycznej, co przed paroma chwil, gdy próbowała wybudzić go z półsnu; poczuła szarpnięcie przy skroni, a przez krótki moment nabiegły ją chaotyczne obce myśli, których natury nie potrafiła rozpoznać, nie należały do niej, były męskie, obce. Zupełnie jak gdyby jej magia przypadkowo połączyła ją z umysłem śmierciożercy, a aura tych zdarzeń dała o sobie znać dopiero teraz: z czaszki istoty wydobył się charkot. Miała wrażenie, że istota lada moment rzuci się do ataku, ale najwyraźniej poczuła na sobie spojrzenie Friedricha - bo gwałtownie odwróciła puste oczodoły w jego stronę. Zgarbiona położyła przednie kończyny na podłodze, sylwetką dalszą od człowieka, a bliższą zwierzęciu, zbliżając się pól cala w jego stronę. Friedrich i siedząca po drugiej stronie Lyanna dostrzegli w tym czasie nagłe poruszenie między sobą, siedzący tam Tristan - zbyt szybko, by nie dostrzec w tym niczego niepokojącego - rozpłynął się w czarnej mgle, znikając z pomieszczenia; istota znajdująca się między Austriakiem a Elvirą jednym susem przeskoczyła przez róg stołu, by zderzyć się z pustą przestrzenią, która pozostała po śmierciożercy, rozgniewana uniosła łeb z powrotem w kierunku Schmidta.
Drew usiłował oddzielić swój umysł od targających nim strasznych mocy, lecz im mocniej próbował, im mocniej skupiał myśli, tym silniejsze słyszał głosy wszystkich swoich siedmiu osobowości; szeptały, krzyczały, mówiły, wyjaśniały, pytały, groziły, prosiły, głosy zlewały się w niezrozumiały wyczerpujący jazgot, tak chaotyczny, że mógłby rozsadzić czaszkę od środka; nie był w stanie wyciągnąć z tych dźwięków pojedynczych słów, przekazu, wkrótce zgubił też myśli, które należały do niego samego. W końcu te wszystkie głosy wybrzmiały głośno, wspólnie, jednością, donośnie jak dzwon, niosąc ten sam przekaz. Czy udało mu się pozbierać myśli? Był pewien, że miały rację.
Lyanna była absolutnie pewna, że to, co działo się wokół niej, nie przypominało niczego, co znała i niczego, o czym czytała. Obserwowała sytuację podobnie jak Cillian; obydwoje poczuli na sobie zimny dreszcz wywołany ciągiem zdarzeń. Pradawna zła magia niemal namacalnie pulsowała w powietrzu, wołała, pchała do działania.
Ramsey obserwował Sigrun, wyraźnie dostrzegając, że jej twarz wydała się bledsza, zaszła bielą, choć w tym świetle - czy to na pewno wina światła? - wydawała się bardziej szara, coraz ciemniejsza, dostrzegł w jej oczach zagubienie, strach, krótką chwilę po tym, jak wypowiedziała inkantację - dokładnie wtedy, kiedy znajdująca się między nimi istota zaczęła się szamotać. W oczach Ramseya atakowała coś, co nie istniało, ale poczerniała krew chlasnęła na jego ubranie podłużną smugą - spomiędzy jej pazurów. Sigrun była w stanie dostrzec więcej.
Więcej dostrzegł również Mathieu, choć kiedy wywołał inkantację zaklęcia, poczuł, jak jego prawa dłoń bieleje i zachodzi szarością, jak żyły wybrzuszają się na niej, pęcznieją, wychodząc ponad skórę i czernieją, dostrzegając wymiar, w którym żyła Sigrun - omyłkowo chyba stał się częścią jej świata. Poczerniałe podskórne znamię pięło się wzdłuż ramienia wyżej, znikając pod ubraniem; Mathieu poczuł dziwny zapach, duszny, pylący, gorzki, dławiący, coraz mocniej wnikający w nozdrza i całe ciało, obrzydliwy, ale obcy, kojarzył się mętnie, z oprawianiem dziczyzny po polowaniu, choć z całą pewnością nie był to zapach mięsa. Miał w sobie coś bardziej surowego, suchego. Wciąż obrzydliwego.
Cień znajdujący się przy drzwiach ugiął nogi i rzucił się w kierunku Edgara, Burke jednak zdążył instynktownie cofnąć się o krok i odwrócić przodem w kierunku bestii, kiedy pochyliła głowę, wydała z siebie niezadowolony pomruk i potulnie opuściła pysk, obracając go w kierunku Craiga, który oznajmił, że nie było tu dla nich ofiar. Wyglądało na to, że jego słowo ocaliło Edgara. Przednie kończyny istoty wbiły się w podłogę między dwójką czarodziejów, a przestrzeń wypełnił rechot, choć szczęka istoty nie poruszyła się ani odrobinę.
Rechot wywoływał dreszcz wśród wszystkich tu obecnych, mroźny, przerażający, niosący niepokój. Sigrun, Drew, Ramsey, Deirdre, Craig, Elvira, Edgar, Friedrich i Mathieu mieli poczucie, że w pomieszczeniu znajdowało się coś im bardzo drogiego, coś, do czego byli uwiązani, coś, czego pragnęli i coś, co już posiadali. Jakby ktoś wyrwał im fragment duszy i odrzucił na bok, ale ta dusza tu była, między nimi, była i wołała: kogo i po co, nie mogli jeszcze wiedzieć.
Istota uniosła czaszkę, wbijając puste oczodoły w Craiga.
- Zakon Feniksa zginie - odpowiedziała kobiecym głosem, który w głowach zgromadzonych czarodziejów zdawał się odbijać echem jeszcze przez chwilę - tym razem mogli usłyszeć ją wszyscy. - Niemagiczni zginą - dodała, gdy echo ucichło, głos był jednak męski; zdawało się, że w cieniu bytuje więcej istot niż jedna. - Świat, jaki znacie, zginie - Syk znów przerodził się w rechot, który wyraziły więcej niż dwa głosy. - I wy też zginiecie - warknęła, wypychając przednie kończymy na śmierciożercę. Craig miał krótkie sekundy, by podjąć działanie, obronę - znajdujący się obok Edgar postrzegał tę scenę jako walkę dwóch koszmarnych istot, nie dostrzegając w rysach rogatej zmory swojego krewnego.
Craig czuł, że tracił więź, którą potrafił uchwycić jeszcze parę chwil temu i miał poczucie, że mógł ją odzyskać, jeśli mocno skupi myśli.
Friedrich, Drew, Sigrun, Elvira i Mathieu otrzymali dodatkowe informacje drogą prywatną. Na odpis macie 48 godzin.
Żywa dyskusja, argumenty prześcigające argumenty - jeden pomysł lepszy od drugiego, cele i ideały przypominane, na każdym kroku brane na piedestał, najsłuszniejsze usprawiedliwienie nikczemnych czynów. Niczego nie zrobiłam dla samej tylko idei, tak mówiła przed niespełna rokiem, a dzisiaj siedziała przy jednym stole z mieszanką klas i obyczajów, którą łączyło jedno - czysta krew oraz misja uczynienia świata w pełni podporządkowanym magii. Chciała odpowiedzieć na wątpliwości Drew i Ramseya, chciała dopytać o moc przewidywania przyszłości, która równocześnie intrygowała i wzbudzała zażenowanie. Jak miała rozpoznać trans jasnowidza, skoro nigdy żadnego nie widziała? Podczas kursu uzdrowicielskiego nikt tego nie uczył, ponieważ moce te były niezwykle rzadkie i ściśle indywidualne, nie musiały objawiać się w podobny sposób.
Rozmowa toczyłaby się dalej, a ona byłaby jej częścią, gdyby w jednej chwili sali nie spowił mrok, spuszczając na nich zasłonę trwogi. Powróciły wspomnienia wyprawy do bezdennych podziemi, powrócił strach, niepewność życia, gorąc i natarczywe szepty wciskające się do ucha i drażniące bębenki ostrymi pazurami. Co dalej? Co teraz? Kim były te istoty zrodzone z cienia, co wspólnego miał z nim Craig? Czy śmierciożerca umierał? Czy oni umrą? Nad wibrującymi pomrukami przebijały się inkantacje zaklęć, ale wydawało się, że w żaden sposób nie wpływają one na ich sytuację.
Siedziała bez ruchu, przerażona i oczekująca na pomoc, gdy nagle oparcie jej krzesła objęła szponiasta łapa, czaszka wtuliła się w jej profil, w jej złote, miękkie włosy. Wzięła jeden długi oddech, sparaliżowana odorem śmierci, potem nie zdołała już wypuścić powietrza, dusiła się, umierając powoli na oczach wszystkich swoich towarzyszy.
Ból w okolicy skroni, przypominający efekty czarnej magii, dopadł ją nieoczekiwanie. Znów siedziała na swoim poprzednim miejscu, wyciągając różdżkę w kierunku Ramseya, lecz tym razem cicha inkantacja nie posłała go na podłogę - nie, to ona oderwała się od siedzenia, zniknęła, przytłoczona mnogością głosów i wspomnień, które nie należały do niej. Oddychała zielonym powietrzem, smakowała krew, czuła słodki zapach migdałów, cytryny i miodu, aż w końcu bolesny impet posłał ją z powrotem na miejsce, zadławiła się śmiercią, przekonana, że ta wkrótce rozerwie jej krtań.
Nic z tego. Poczucie zagrożenia ustąpiło tęsknocie - straciła cząstkę siebie, wtedy, na tamtym krześle, a teraz wyciągała po nią ręce bezradnie jak dziecko w szmaragdowej mgle. Kawałek po kawałku znikał dzielący ich stół, znikały sylwetki, stając się wyłącznie cieniami - nic nie wartymi, niepotrzebnymi śmieciami. Tylko on był wyraźny, tylko jego pragnęła dotknąć; jej niedoszły morderca, jej niedoszła ofiara. Światło i mrok. Śmierć.
- Rennervate - szepnęła jak zahipnotyzowana, bo to miało sens, to powracało do niej jak echo i miało być kluczem. Odpowiedzią na wszystko, co utraciła. - Rennervate - powtórzyła ze złością, szukając różdżki po kieszeniach, ale nie mogąc jej dobyć. Wyciągnęła więc nagie ręce, szpony, w kierunku Ramseya, pragnąc sięgnąć go przez stół, nie dostrzegając oczywistej przeszkody i odległości. - Należysz do mnie - powiedziała niskim, niepodobnym sobie głosem, w którym nie było ani grama wahania.
Żaden cień, żadna groźba nie miały już żadnego znaczenia.
Czy na pewno?
Czy na pewno nie mogła odzyskać siebie?
Rzucam na odporność magiczną
Rozmowa toczyłaby się dalej, a ona byłaby jej częścią, gdyby w jednej chwili sali nie spowił mrok, spuszczając na nich zasłonę trwogi. Powróciły wspomnienia wyprawy do bezdennych podziemi, powrócił strach, niepewność życia, gorąc i natarczywe szepty wciskające się do ucha i drażniące bębenki ostrymi pazurami. Co dalej? Co teraz? Kim były te istoty zrodzone z cienia, co wspólnego miał z nim Craig? Czy śmierciożerca umierał? Czy oni umrą? Nad wibrującymi pomrukami przebijały się inkantacje zaklęć, ale wydawało się, że w żaden sposób nie wpływają one na ich sytuację.
Siedziała bez ruchu, przerażona i oczekująca na pomoc, gdy nagle oparcie jej krzesła objęła szponiasta łapa, czaszka wtuliła się w jej profil, w jej złote, miękkie włosy. Wzięła jeden długi oddech, sparaliżowana odorem śmierci, potem nie zdołała już wypuścić powietrza, dusiła się, umierając powoli na oczach wszystkich swoich towarzyszy.
Ból w okolicy skroni, przypominający efekty czarnej magii, dopadł ją nieoczekiwanie. Znów siedziała na swoim poprzednim miejscu, wyciągając różdżkę w kierunku Ramseya, lecz tym razem cicha inkantacja nie posłała go na podłogę - nie, to ona oderwała się od siedzenia, zniknęła, przytłoczona mnogością głosów i wspomnień, które nie należały do niej. Oddychała zielonym powietrzem, smakowała krew, czuła słodki zapach migdałów, cytryny i miodu, aż w końcu bolesny impet posłał ją z powrotem na miejsce, zadławiła się śmiercią, przekonana, że ta wkrótce rozerwie jej krtań.
Nic z tego. Poczucie zagrożenia ustąpiło tęsknocie - straciła cząstkę siebie, wtedy, na tamtym krześle, a teraz wyciągała po nią ręce bezradnie jak dziecko w szmaragdowej mgle. Kawałek po kawałku znikał dzielący ich stół, znikały sylwetki, stając się wyłącznie cieniami - nic nie wartymi, niepotrzebnymi śmieciami. Tylko on był wyraźny, tylko jego pragnęła dotknąć; jej niedoszły morderca, jej niedoszła ofiara. Światło i mrok. Śmierć.
- Rennervate - szepnęła jak zahipnotyzowana, bo to miało sens, to powracało do niej jak echo i miało być kluczem. Odpowiedzią na wszystko, co utraciła. - Rennervate - powtórzyła ze złością, szukając różdżki po kieszeniach, ale nie mogąc jej dobyć. Wyciągnęła więc nagie ręce, szpony, w kierunku Ramseya, pragnąc sięgnąć go przez stół, nie dostrzegając oczywistej przeszkody i odległości. - Należysz do mnie - powiedziała niskim, niepodobnym sobie głosem, w którym nie było ani grama wahania.
Żaden cień, żadna groźba nie miały już żadnego znaczenia.
Czy na pewno?
Czy na pewno nie mogła odzyskać siebie?
Rzucam na odporność magiczną
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Friedrich zacisnął usta w wąską linię, gdy tylko słowa jakie padły z ust Ramsey’a dotarły do jego uszu. Ktoś kto był na pogrzebie musiał mieć kontakt z wrogiem, co do tego nie było dwóch zdań. I zapewne odpowiedziałby na jego słowa bądź doszedł w końcu do pewnych wniosków, wydarzenia jednak działy się szybko, nie pozwalając na wszystkie reakcje. Ten temat będzie musiał poczekać na inny, odpowiedniejszym moment.
Zielone ślepia utkwiły w zwierzęcej czaszce, uważnie się jej przyglądając gdy ta nachylała się koło Elviry. Analizował każdy ruch dziwnego stworzenia zupełnie tak, jak uczył go ojciec, próbując odnaleźć jakiekolwiek informacje bądź słabe punkty, które mogła posiadać. Obserwował, jak szponiasta dłoń zatrzymuje się na oparciu krzesła uzdrowicielki, z każdą kolejną chwilą nie będąc pewnym, czy jego obserwacje mogą w ogóle cokolwiek przynieść. Chwilę później puste oczodoły istoty powędrowały w jego stronę, ciężko było jednak stwierdzić, czy zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Obserwował. Tak po prostu, powoli oswajając się z całą sytuacją. Pomruk niezadowolenia wyrwał się z jego piersi, gdy istota położyła przednie kończyny na podłodze, a siedzący koło niego, jeszcze przed chwilą, szlachcic zwyczajnie rozpłynął się w powietrzu. Kilka paskudnych, niemieckojęzycznych przekleństw przeszło mu przez głowę. A gdy ta przeskoczyła przez róg stołu, w Austriaku pojawiła się irracjonalna chęć zwyczajnego zdzielenia jej gazetą, tak jak robi się to z niesfornym psem. Zielone ślepia błyszczały zadowoleniem, gdy kolejny pomruk potwierdzający brak satysfakcji wyrwał się z jego piersi. Czym się różnili? Nie był pewien. Dziwne poczucie rozdarcia, jakoby ktoś wyjął kawałek jego duszy i położył gdzieś na podłodze. Lecz czy było to możliwym? Nie wiedział, od dawna żyjąc w przekonaniu, że był pozbawiony jakiejkolwiek duszy i jednocześnie nigdy zbytnio nie interesując się podobnymi rozważaniami. Zielone ślepia wlepiały się w puste oczodoły dziwnej istoty, dostrzegając w nich dziwny, krwisty poblask szkarłatu, a gniew powoli począł wypełniać jego żyły. Był wściekły. Coraz bardziej. Coraz mocniej. Coraz silniej odczuwając zwyczajną, naturalną mu chęć mordu. Chciał zabijać. Skropić swoje dłonie oraz posadzkę świeżą krwią, wypełniającą nozdrza metalicznym zapachem. Chęć była silna, a szmalcownik nie potrafił się jej sprzeciwić. Zielone ślepia oderwały się od oczodołów istoty, a Friedrich poderwał się z krzesła by jednym susem rzucić się w kierunku Lyanny z pięścią, wymierzając w nią silny cios w żuchwę. Zamorduje ją. Rozbije jej głowę o posadzkę, zlewając ją świeżą krwią.
Zielone ślepia utkwiły w zwierzęcej czaszce, uważnie się jej przyglądając gdy ta nachylała się koło Elviry. Analizował każdy ruch dziwnego stworzenia zupełnie tak, jak uczył go ojciec, próbując odnaleźć jakiekolwiek informacje bądź słabe punkty, które mogła posiadać. Obserwował, jak szponiasta dłoń zatrzymuje się na oparciu krzesła uzdrowicielki, z każdą kolejną chwilą nie będąc pewnym, czy jego obserwacje mogą w ogóle cokolwiek przynieść. Chwilę później puste oczodoły istoty powędrowały w jego stronę, ciężko było jednak stwierdzić, czy zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Obserwował. Tak po prostu, powoli oswajając się z całą sytuacją. Pomruk niezadowolenia wyrwał się z jego piersi, gdy istota położyła przednie kończyny na podłodze, a siedzący koło niego, jeszcze przed chwilą, szlachcic zwyczajnie rozpłynął się w powietrzu. Kilka paskudnych, niemieckojęzycznych przekleństw przeszło mu przez głowę. A gdy ta przeskoczyła przez róg stołu, w Austriaku pojawiła się irracjonalna chęć zwyczajnego zdzielenia jej gazetą, tak jak robi się to z niesfornym psem. Zielone ślepia błyszczały zadowoleniem, gdy kolejny pomruk potwierdzający brak satysfakcji wyrwał się z jego piersi. Czym się różnili? Nie był pewien. Dziwne poczucie rozdarcia, jakoby ktoś wyjął kawałek jego duszy i położył gdzieś na podłodze. Lecz czy było to możliwym? Nie wiedział, od dawna żyjąc w przekonaniu, że był pozbawiony jakiejkolwiek duszy i jednocześnie nigdy zbytnio nie interesując się podobnymi rozważaniami. Zielone ślepia wlepiały się w puste oczodoły dziwnej istoty, dostrzegając w nich dziwny, krwisty poblask szkarłatu, a gniew powoli począł wypełniać jego żyły. Był wściekły. Coraz bardziej. Coraz mocniej. Coraz silniej odczuwając zwyczajną, naturalną mu chęć mordu. Chciał zabijać. Skropić swoje dłonie oraz posadzkę świeżą krwią, wypełniającą nozdrza metalicznym zapachem. Chęć była silna, a szmalcownik nie potrafił się jej sprzeciwić. Zielone ślepia oderwały się od oczodołów istoty, a Friedrich poderwał się z krzesła by jednym susem rzucić się w kierunku Lyanny z pięścią, wymierzając w nią silny cios w żuchwę. Zamorduje ją. Rozbije jej głowę o posadzkę, zlewając ją świeżą krwią.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
The member 'Friedrich Schmidt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 8, 1
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 8, 1
Kiwnęła głową, akceptując sugestię Drew dotyczącą Borgina; nikt inny nie wyraził sprzeciwu, uznała więc decyzję za podjętą, postanawiając odpowiedzieć na list Caldera od razu po zakończeniu spotkania. Liczyła, że przebiegnie już w spokojniejszej atmosferze, zwłaszcza, że w końcu udało się podyskutować o konkretach dotyczących chwytania i przetrzymywania mugoli w roli propagandowych zakładników. – Oczywiście też sprowadzę kilka szlamich reprezentantów, nie powinno być to większym problemem– zadeklarowała swoją aktywność w tym zakresie, rzeczowo, nie po to, by chwalić się swymi zdolnościami: właściwie i bez różdżki zapewne zdołałaby skusić kilku przygłupich mężczyzn do samodzielnego zakucia się w kajdany. Chciała powiedzieć coś jeszcze, już spokojniejsza, na dobre strząsająca z siebie wybuch agresji, lecz suchy, budzący dreszcze głos Ramseya uciszył ją na dobre. Odważyła się na niego spojrzeć, wstrzymując oddech. Tonks zdołała uciec, przebiegła szczurzyca – oczywiście, że mieszał w tym palce nieśmiertelny niczym karaluch Alexander. – Ktoś z konserwatywnej arystokracji, ktoś, kto został zaproszony na pogrzeb, przekazuje im informacje. Kto? Nie było tam Greengrassów, Macmillanów czy innych szlamolubnych rodzin – zastanowiła się na głos, próbując przypomnieć sobie mijanych na pogrzebie ludzi. Czy i wśród nich znajdowała się zdradziecka żmija? Nerwowy przegląd potencjalnych miłośników Zakonu Feniksa przerwał ostry komentarz Mulcibera; zerknęła na niego z ukosa, nieco urażona, ale znów ewentualne obronienie swego stanowiska przerwała seria koszmarnych wydarzeń. Czas znów zwolnił a potem przyśpieszył, jak wtedy, gdy we władanie obejmowała ją furia, wyniesiona z czeluści jaskini pod Bankiem Gringotta. Lepki mrok, przedziwne odgłosy, w końcu krew zalewająca Craiga, ukoronowanego przerażającym porożem, rzucającym długie, mroczne cienie, w końcu materializujące się w stworzenia. Mericourt zacisnęła mocno palce na różdżce, przez moment sparaliżowana tym, co działo się wokół – i w niej samej. Lękiem, utratą, pustką; zerknęła na miejsce, które przed momentem zaatakował potwór, lecz Rosier zdołał umknąć przed bestią zrodzoną z…Locus Nihil? Z klątwy, rzuconej na Craiga? Co właściwie się działo – i dlaczego? Próbowała zebrać myśli, nie dać się zwyciężyć pełzającemu pod skórą strachowi: podniosła się z krzesła i wycelowała zitanowe drewno ponad głową Ramseya, chcąc spróbować zlikwidować stworzenia – istoty? – znajdujące się w zasięgu jej wzroku. – Exanimo mortis – wyartykułowała z całą mocą, starając się skupić na niezwykle trudnej inkantacji.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź