Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
Uliczki prowadzące do kamienic mieszkalnych. Okolica jest zamieszkała, wobec czego stanowi jeden z najbezpieczniejszych rejonów Nokturnu, pomimo że wiadomo, jakie osoby decydują się na wynajem. Często słychać tutaj mało wyszukane przekleństwa, na przybyszy łypią ponuro zakapturzone postacie, które doskonale orientują się, kto jest mieszkańcem, a kto tylko gościem - idealnym materiałem do szybkiego zarobku. Wejście w te okolice stróżów prawa jest ryzykowną grą - margines społeczeństwa skrupulatnie szczerze swojej prywatności. W rynsztoku w porze deszczowej zbiera się cały brud z ulicy. Ponure, brudne, z ciemności pojedynczych uliczek można usłyszeć odgłosy walki bezpańskich zwierząt... Dobrze, że masz tyle szczęścia, że to tylko one.
Robiło się coraz chłodniej, płaszcze nosiła coraz cieplejsze. Dzisiejszy był czarny, ten kolor, choć trącił smutkiem, bywał coraz cieplejszy w jej sercu i o wiele bardziej pasował do chłodnej scenerii szarej ulicy. Dla młodych czarodziejów świat magii jest kolorowy, wesoły i wydaje się niesamowicie jasny, choć w księgach mugolskich nieraz przedstawiano go jako straszny, wypełniony pułapkami i tajemniczy. Prawda była taka, że ten świat był oboma z nich. Wesoły i wypełniony kolorami jak i zimny i srogi dla tych, którzy mają za mało siły. Czy ona była zbyt słaba? To mogło okazać się sprawdzianem. We własnym mniemaniu Marcella Figg zawsze będzie zbyt słaba, nieważne jak długo nad sobą pracowała. Zawsze będzie coś, co będzie mogła poprawić, zmienić, dodać temu więcej polotu. Przydałoby się to w tym życiu.
Czemu wydawało się, że gdy mijało się pokątną, a trafiało na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu nagle błękitne niebo zachodziło szarymi, pierzastymi chmurami, nie pozwalając oświetlić tego ponurego miejsca jakimkolwiek kolorem. Tak niewielki dystans, a taka ogromna różnica w odbiorze miejsca. Pokątna była wypełniona ludźmi, śmiechem, jeszcze niedawno całą masą dzieciaków rozpoczynających naukę w Hogwarcie. W październiku nieco się to uspokoiło, ale nadal mnóstwo ludzi przechadzało się po uliczkach, szukając potrzebnych sobie rzeczy. Przypomniała sobie ten moment, gdy właśnie tam idąc poznała mężczyznę, którego przez efekt amortencji chwilowo nawet pokochała...
Aż czerwieniła się na samą myśl o tym.
Ponury klimat ulicy nie zrażał jej specjalnie. Tower nie miało wcale przyjemniejszego klimatu, a tam pracowała na co dzień. Wielka cela przerobiona na biuro sprawiała, że naprawdę nie miała ochoty zamykać drzwi, nawet bez użycia zaklęcia Colloportus. Zawsze przyprawiało ją to o dreszcze. Ale poza ogólnym klimatem na Nokturnie byli również ludzie - często wyglądający zupełnie odlegle od rudowłosej policjantki, która raczej wyglądała bardziej jak miękka kluseczka niżeli poważne zagrożenie, nad czym intenstywnie pracowała.
Właśnie, praca. To ją tutaj przywiodło i doskonale wiedziała, że nie może dać po sobie poznać nikomu dlaczego tak właśnie było. Inaczej momentalnie wyleci z tego miejsca w podskokach. Nie była najbardziej popularną funkcjonariuszką, w dodatku włożyła dzisiaj inne okulary i czarną czapkę dla większej niepoznaki. Powinno wystarczyć, w końcu nieraz biegają tutaj również dzieci!
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'Nokturn' :
'Nokturn' :
10 X
Czekałem na Bertiego na skraju Pokątnej. Tym razem byłem spokojniejszy bo przecież pierwszy raz mieliśmy już za sobą. W sensie, że udało mi się go zabrać na Nokturn i nie zgubić żadnej jego części ciała. Byłem z siebie cholernie dumny. Tym bardziej, że przecież to JA zaprowadziłem go do jedynego uzdrowiciela, który pracował nad lekarstwem. Co prawda następnego dnia po wizycie działy się z nim dziwne rzeczy, lecz to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że być może terapia działa i jak tak dalej pójdzie to JA będę przy świątecznym stole zaznaczyć że toczy ten swój lukrowy interes w zdrowiu dzięki mnie. Heh.
Podniosłem jedną z rak do góry i odkleiłem się od ściany kamienicy w której doszukiwałem się oparcia. Pomachałem nią bym rzucał się w oczy i czekałem aż podejdzie.
- I jak...? Lepiej ci po tym ugi-bugi-syku-myku eliksirze czy bez różnicy? - podpytałem odrzucając niedopałek, a potem odpalając kolejnego zwitka. Nie miałem za dużo czasu by go odwiedzać bo częściej niż w ruderze bywałem u Lil na kwadracie. Gdy zaś tam nie byłem kręciłem interesy i próbowałem się wmanewrować w jakąś fuchę. Zresztą z nim nie było lepiej.
Czekając na odpowiedź prowadziłem nas tą samą ścieżką, która prowadziła nas w głąb Nokturnu. Pogoda względnie sprzyjała do tego na plugawej ulicy wydawało się jakoś spokojniej niż zwykle. Dziwne, lecz czemu w sumie na tym nie korzystać.
- Jak się czujesz w porządku to po wizycie u Cass myślałem, żeby cie może wykorzystać, jak masz chwile. Zaszlibyśmy do mnie i może byś mi pomógł trocheje w doogarnianiu mieszkania tak z dwie lub trzy godzinki, co? Wiesz, zawsze może uda się wycisnąć te kilka galeonów więcej przy opyleniu - wzruszyłem ramionami i spojrzałem na niego szukając jakiejś odpowiedzi. W sumie z tym tak kompletnie na partyzanta wyskoczyłem - Mogę ci pomóc potem z twoją pączkarnią - zaproponowałem wiedząc, że jest w trakcie remontowania pomieszczeń
Czekałem na Bertiego na skraju Pokątnej. Tym razem byłem spokojniejszy bo przecież pierwszy raz mieliśmy już za sobą. W sensie, że udało mi się go zabrać na Nokturn i nie zgubić żadnej jego części ciała. Byłem z siebie cholernie dumny. Tym bardziej, że przecież to JA zaprowadziłem go do jedynego uzdrowiciela, który pracował nad lekarstwem. Co prawda następnego dnia po wizycie działy się z nim dziwne rzeczy, lecz to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że być może terapia działa i jak tak dalej pójdzie to JA będę przy świątecznym stole zaznaczyć że toczy ten swój lukrowy interes w zdrowiu dzięki mnie. Heh.
Podniosłem jedną z rak do góry i odkleiłem się od ściany kamienicy w której doszukiwałem się oparcia. Pomachałem nią bym rzucał się w oczy i czekałem aż podejdzie.
- I jak...? Lepiej ci po tym ugi-bugi-syku-myku eliksirze czy bez różnicy? - podpytałem odrzucając niedopałek, a potem odpalając kolejnego zwitka. Nie miałem za dużo czasu by go odwiedzać bo częściej niż w ruderze bywałem u Lil na kwadracie. Gdy zaś tam nie byłem kręciłem interesy i próbowałem się wmanewrować w jakąś fuchę. Zresztą z nim nie było lepiej.
Czekając na odpowiedź prowadziłem nas tą samą ścieżką, która prowadziła nas w głąb Nokturnu. Pogoda względnie sprzyjała do tego na plugawej ulicy wydawało się jakoś spokojniej niż zwykle. Dziwne, lecz czemu w sumie na tym nie korzystać.
- Jak się czujesz w porządku to po wizycie u Cass myślałem, żeby cie może wykorzystać, jak masz chwile. Zaszlibyśmy do mnie i może byś mi pomógł trocheje w doogarnianiu mieszkania tak z dwie lub trzy godzinki, co? Wiesz, zawsze może uda się wycisnąć te kilka galeonów więcej przy opyleniu - wzruszyłem ramionami i spojrzałem na niego szukając jakiejś odpowiedzi. W sumie z tym tak kompletnie na partyzanta wyskoczyłem - Mogę ci pomóc potem z twoją pączkarnią - zaproponowałem wiedząc, że jest w trakcie remontowania pomieszczeń
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Nie wiem czy lepiej to dobre słowo, ale coś się dzieje i raczej dzieje się ku lepszemu. - wzruszył ramionami, poprawiając torbę na ramieniu. Był lekko bledszy niż zazwyczaj, w ustach znów czuł posmak krwi i domyślał się, że jego uśmiech może być w tej chwili dość krwawy. Dobrze, że tym razem chociaż z nosa mu nie leci do kompletu. Tak czy inaczej było o wiele lepiej niż pierwszego dnia po zażyciu eliksiru i nawet lepiej niż wczoraj - z każdym dniem, powoli, krok po kroku po prostu było lepiej. Pytanie tylko czy kiedy efekty uboczne - czyli głównie nasilenie objawów choroby - miną to zniknie też choroba sama w sobie? Ostatecznie on się na tym nie znał, jednak ufał w zdolności uzdrowicielki do której prowadził go kuzyn.
Ruszył zaraz z Mattem przez Nokturn, znów trochę się rozglądając bo to miejsce nadal w jakiś sposób go zadziwiało i ciekawiło. Było tak inne, ludzie tutaj, rzeczy tutaj, sklepy, większość z tego na Pokątnej nie miałoby racji bytu, tutaj było tak po prostu na swoim miejscu.
- Jasne, czemu nie. - przez pierwsze dwa dni od przyjęcia tej dziwnej mikstury nie nadawał się do życia i faktycznie praktycznie cały czas leżał, nigdzie się nie ruszając - ale teraz było w sumie coraz lepiej, funkcjonował normalnie, powoli ogarniał cukiernię, po prostu unikając jakiegoś nadmiernego wysiłku.
- Znalazłeś w końcu jakiś dom czy coś? Gdzie się wynosisz?
Zagadnął jeszcze zaciekawiony, co takiego starszy Bott tym razem wykombinował i jaką część magicznego Londynu zaszczyci swoim okazjonalnie owłosionym jestestwem.
Tym razem droga była jakby krótsza, choć może to on mniej się wlekł, rozglądając dookoła, tak czy inaczej już niedługo potem docierali na miejsce. Tym razem z trochę innej strony, tu było zdecydowanie mniej oficjalnie, co jednak nie bardzo wzbudzało w Bercie jakiekolwiek podejrzenia. Dosłyszał trolli pomruk i rozejrzał się w poszukiwaniu sporych rozmiarów stworzenia, zaraz jednak uśmiechnął się wesoło na widok Cassandry.
- Cześć!
zt x 2, idziemy tu
Ruszył zaraz z Mattem przez Nokturn, znów trochę się rozglądając bo to miejsce nadal w jakiś sposób go zadziwiało i ciekawiło. Było tak inne, ludzie tutaj, rzeczy tutaj, sklepy, większość z tego na Pokątnej nie miałoby racji bytu, tutaj było tak po prostu na swoim miejscu.
- Jasne, czemu nie. - przez pierwsze dwa dni od przyjęcia tej dziwnej mikstury nie nadawał się do życia i faktycznie praktycznie cały czas leżał, nigdzie się nie ruszając - ale teraz było w sumie coraz lepiej, funkcjonował normalnie, powoli ogarniał cukiernię, po prostu unikając jakiegoś nadmiernego wysiłku.
- Znalazłeś w końcu jakiś dom czy coś? Gdzie się wynosisz?
Zagadnął jeszcze zaciekawiony, co takiego starszy Bott tym razem wykombinował i jaką część magicznego Londynu zaszczyci swoim okazjonalnie owłosionym jestestwem.
Tym razem droga była jakby krótsza, choć może to on mniej się wlekł, rozglądając dookoła, tak czy inaczej już niedługo potem docierali na miejsce. Tym razem z trochę innej strony, tu było zdecydowanie mniej oficjalnie, co jednak nie bardzo wzbudzało w Bercie jakiekolwiek podejrzenia. Dosłyszał trolli pomruk i rozejrzał się w poszukiwaniu sporych rozmiarów stworzenia, zaraz jednak uśmiechnął się wesoło na widok Cassandry.
- Cześć!
zt x 2, idziemy tu
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 18.11
Deszcz wciąż padał obficie, a niebo nad ich głowami przecinały rozbłyski błyskawic, po zmroku widoczne jeszcze lepiej niż za dnia. Odcinały się wyraźnie na tle nieba, które wydawało się niemal czarne. Grzmoty były dobrze słyszalne, i prawdopodobnie tylko szaleńcy i głupcy wybraliby taką porę, by włóczyć się po Londynie.
Ale Nokturn pełen był ryzykantów, którzy załatwiali swoje sprawy nawet teraz. Na tej wyjętej spod prawa uliczce wszystko zawsze wyglądało inaczej niż w innych miejscach. O ile mugole strachliwie kulili się w domach, czarnoksiężnicy panoszyli się znacznie śmielej, wykorzystując sposobności do załatwiania własnych interesów.
Jedną z takich osób była Lyanna, która mimo pogody miała na uwadze obowiązki wobec organizacji, do której przynależała. Nie mogli pozwalać sobie na bierność, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zawalili zadanie polegające na stworzeniu bariery. Ona była jedną z tych, którzy przyłożyli rękę do porażki, bo jej misja w Holandii nie powiodła się.
Nie było jeszcze bardzo późno, do nocy było daleko, ale w listopadzie ciemność nadchodziła znacznie szybciej niż w lecie. Zabini pojawiła się na Nokturnie spowita w ulubioną czerń od stóp do głów. Przeciwdeszczowy płaszcz z głębokim kapturem przynajmniej połowicznie chronił przed warunkami pogodowymi. W ostatnich miesiącach bywała na Nokturnie na tyle często, że na jej pięknej twarzy nie pojawił się żaden grymas, kiedy przeciskała się przez przewężenie oddzielające ten zaułek od Pokątnej. To na Nokturnie zawsze mogła znaleźć najciekawsze zlecenia i sprzedać artefakty oraz ingrediencje których gdzie indziej nie chciano. To tu mogła smakować zakazanych owoców, w których rzeczywiście rozsmakowała się w ostatnim czasie, odkąd w czerwcu dołączyła do rycerzy i związała swoje życie z większą sprawą.
Do tej pory przez większość jego trwania była prawdziwą indywidualistką, samotnicą zawsze chodzącą własnymi drogami. Dumną, niezależną i samodzielnie decydującą o swoim życiu, bo jej ojciec lata temu skreślił ją jako zakałę rodziny o niewybaczalnej skazie na krwi. A jednak pragnęła czegoś więcej, potęgi której nie mogłaby posmakować samotnie, o jakiej nie śniło się nawet jej ojcu, którego pierwszego maja zabiły anomalie.
Będąc jedną z rycerzy nadal miała jeszcze samotniczą i zdystansowaną naturę, ale dla wyższego dobra musiała nieco otworzyć się na innych i współpracować dla osiągnięcia wspólnych korzyści. Dlatego też po ostatnim spotkaniu zaczepiła Mathieu Rosiera, który również deklarował chęć sprawdzenia pewnych tropów na Nokturnie. Lyanna nie miała pojęcia, czy szlachetny paniczyk był kiedyś na Nokturnie przed spotkaniem, ale nie lekceważyła go. Sama stanowiła przykład tego, że uroda i pozorna niewinność bywały zwodnicze. Ludzie często ją lekceważyli i nie podejrzewali o nic, a ona to wykorzystywała.
Zaczekała na Rosiera blisko początku ulicy, przy jednej z obskurnych kamienic mieszkalnych. Oparła się o mur pod niewielkim zadaszeniem, wyciągając czarodziejskiego papierosa, którego leniwie zapaliła; nawyk ten prawdopodobnie podłapała od Sigrun. Nadal miała na sobie kaptur, a czarny, sięgający ziemi płaszcz dopasowany w pasie podkreślał smukłość jej talii. Stała niemal nonszalancko, obserwując otoczenie. Nikt z nielicznych o tej porze bywalców Nokturny jej nie niepokoił.
Deszcz wciąż padał obficie, a niebo nad ich głowami przecinały rozbłyski błyskawic, po zmroku widoczne jeszcze lepiej niż za dnia. Odcinały się wyraźnie na tle nieba, które wydawało się niemal czarne. Grzmoty były dobrze słyszalne, i prawdopodobnie tylko szaleńcy i głupcy wybraliby taką porę, by włóczyć się po Londynie.
Ale Nokturn pełen był ryzykantów, którzy załatwiali swoje sprawy nawet teraz. Na tej wyjętej spod prawa uliczce wszystko zawsze wyglądało inaczej niż w innych miejscach. O ile mugole strachliwie kulili się w domach, czarnoksiężnicy panoszyli się znacznie śmielej, wykorzystując sposobności do załatwiania własnych interesów.
Jedną z takich osób była Lyanna, która mimo pogody miała na uwadze obowiązki wobec organizacji, do której przynależała. Nie mogli pozwalać sobie na bierność, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zawalili zadanie polegające na stworzeniu bariery. Ona była jedną z tych, którzy przyłożyli rękę do porażki, bo jej misja w Holandii nie powiodła się.
Nie było jeszcze bardzo późno, do nocy było daleko, ale w listopadzie ciemność nadchodziła znacznie szybciej niż w lecie. Zabini pojawiła się na Nokturnie spowita w ulubioną czerń od stóp do głów. Przeciwdeszczowy płaszcz z głębokim kapturem przynajmniej połowicznie chronił przed warunkami pogodowymi. W ostatnich miesiącach bywała na Nokturnie na tyle często, że na jej pięknej twarzy nie pojawił się żaden grymas, kiedy przeciskała się przez przewężenie oddzielające ten zaułek od Pokątnej. To na Nokturnie zawsze mogła znaleźć najciekawsze zlecenia i sprzedać artefakty oraz ingrediencje których gdzie indziej nie chciano. To tu mogła smakować zakazanych owoców, w których rzeczywiście rozsmakowała się w ostatnim czasie, odkąd w czerwcu dołączyła do rycerzy i związała swoje życie z większą sprawą.
Do tej pory przez większość jego trwania była prawdziwą indywidualistką, samotnicą zawsze chodzącą własnymi drogami. Dumną, niezależną i samodzielnie decydującą o swoim życiu, bo jej ojciec lata temu skreślił ją jako zakałę rodziny o niewybaczalnej skazie na krwi. A jednak pragnęła czegoś więcej, potęgi której nie mogłaby posmakować samotnie, o jakiej nie śniło się nawet jej ojcu, którego pierwszego maja zabiły anomalie.
Będąc jedną z rycerzy nadal miała jeszcze samotniczą i zdystansowaną naturę, ale dla wyższego dobra musiała nieco otworzyć się na innych i współpracować dla osiągnięcia wspólnych korzyści. Dlatego też po ostatnim spotkaniu zaczepiła Mathieu Rosiera, który również deklarował chęć sprawdzenia pewnych tropów na Nokturnie. Lyanna nie miała pojęcia, czy szlachetny paniczyk był kiedyś na Nokturnie przed spotkaniem, ale nie lekceważyła go. Sama stanowiła przykład tego, że uroda i pozorna niewinność bywały zwodnicze. Ludzie często ją lekceważyli i nie podejrzewali o nic, a ona to wykorzystywała.
Zaczekała na Rosiera blisko początku ulicy, przy jednej z obskurnych kamienic mieszkalnych. Oparła się o mur pod niewielkim zadaszeniem, wyciągając czarodziejskiego papierosa, którego leniwie zapaliła; nawyk ten prawdopodobnie podłapała od Sigrun. Nadal miała na sobie kaptur, a czarny, sięgający ziemi płaszcz dopasowany w pasie podkreślał smukłość jej talii. Stała niemal nonszalancko, obserwując otoczenie. Nikt z nielicznych o tej porze bywalców Nokturny jej nie niepokoił.
W Londynie pojawił się znaczenie wcześniej, mając kilka palących spraw do załatwienia w okolicy Pokątnej. Najwyraźniej nie tylko jego zaintrygował nieznany jegomość, pojawiający się na Nokturnie wieczorową porą. Zabawne. Lyanna Zabini podeszła do niego po spotkaniu w Białej Wywernie i zaproponowała wspólną wyprawę, wyjaśniającą kwestię pojawiającego się znikąd człowieka, zaglądającego nie tam, gdzie powinien. Wtykanie nosa w nie swoje sprawy… Było niepożądane. Niestety, nie każdy to rozumiał. Stał w oknie w domu znajomego, patrząc na krople deszczu spływające po gładkiej tafli szkła. Pogoda nie rozpieszczała. Narzucił kaptur na głowę i pożegnał się z przyjacielem, a później wyszedł z jego mieszkania. Nie sądził, aby był spóźniony.
Lyanne Zabini. Kobieta o słabszym statusie krwi, który… bądź co bądź, źle świadczył o jej pochodzeniu. Mathieu bardzo restrykcyjnie podchodził do kwestii czystości krwi, w jego żyłach w końcu płynęła ta szlachetna, najwspanialsza i najbardziej pożądana z wszystkich. Tym razem jednak postanowił być ponad podziałami, Lyanne należała do Rycerzy i mieli walczyć we wspólnym celu. Nie miał w planach zachowywać się jak niewychowany mieszczuch, jednak kobieta nie miała co liczyć na gorące powitanie z jego strony. Podszedł do niej z kapturem narzuconym na głowę.
- Witaj, Lyanne. – zaczął rozmowę od przywitania się. Nie miał powodów by mówić do niej po nazwisku, choć to zabrzmiałoby z pewnością… bardziej w jego stylu. Nie zważał uwagi na to, co sobie o nim myśli czy sądzi, bo to nie leżało w kręgu jego zainteresowań. Zdanie innych było dla niego mało ważne, no chyba, że chodziło o bliskie mu osoby. – Wyborna pogoda na spacer po Nocturnie. – mruknął, nieco ironicznie. Nad nimi błyskawice szalały po ciemnym niebie, krople deszczy wpływały z nieba, mocząc bruk. Niestety, właśnie w takich warunkach, niesprzyjających, a do tego o godzinach późnych, na Nocturnie pojawiał się jegomość, którego wraz z Lyanne Zabini miał w planach wytropić, znaleźć i rozwiązać problem. Jeśli był nierozważnym członkiem Zakonu, powinien zginąć. Jeśli był kimś, kto wtykał nos w nie swoje sprawy, powinno się go utrzeć i pokazać, gdzie jest miejsce takich osób. Było tak wiele możliwości, a on zwyczajnie miał zamiar działać. – Możemy? – spytał, wskazując dłonią drogę. Musieli zachowywać się naturalnie, a stojąc przy zejściu na ulicę, na pewno tak nie wyglądali.
Lyanne Zabini. Kobieta o słabszym statusie krwi, który… bądź co bądź, źle świadczył o jej pochodzeniu. Mathieu bardzo restrykcyjnie podchodził do kwestii czystości krwi, w jego żyłach w końcu płynęła ta szlachetna, najwspanialsza i najbardziej pożądana z wszystkich. Tym razem jednak postanowił być ponad podziałami, Lyanne należała do Rycerzy i mieli walczyć we wspólnym celu. Nie miał w planach zachowywać się jak niewychowany mieszczuch, jednak kobieta nie miała co liczyć na gorące powitanie z jego strony. Podszedł do niej z kapturem narzuconym na głowę.
- Witaj, Lyanne. – zaczął rozmowę od przywitania się. Nie miał powodów by mówić do niej po nazwisku, choć to zabrzmiałoby z pewnością… bardziej w jego stylu. Nie zważał uwagi na to, co sobie o nim myśli czy sądzi, bo to nie leżało w kręgu jego zainteresowań. Zdanie innych było dla niego mało ważne, no chyba, że chodziło o bliskie mu osoby. – Wyborna pogoda na spacer po Nocturnie. – mruknął, nieco ironicznie. Nad nimi błyskawice szalały po ciemnym niebie, krople deszczy wpływały z nieba, mocząc bruk. Niestety, właśnie w takich warunkach, niesprzyjających, a do tego o godzinach późnych, na Nocturnie pojawiał się jegomość, którego wraz z Lyanne Zabini miał w planach wytropić, znaleźć i rozwiązać problem. Jeśli był nierozważnym członkiem Zakonu, powinien zginąć. Jeśli był kimś, kto wtykał nos w nie swoje sprawy, powinno się go utrzeć i pokazać, gdzie jest miejsce takich osób. Było tak wiele możliwości, a on zwyczajnie miał zamiar działać. – Możemy? – spytał, wskazując dłonią drogę. Musieli zachowywać się naturalnie, a stojąc przy zejściu na ulicę, na pewno tak nie wyglądali.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.04.20 9:21, w całości zmieniany 1 raz
Nokturn zawsze przyciągał różnej maści indywidua. Czasem byli to niegroźni poszukiwacze mocnych wrażeń, którzy nie stanowili zagrożenia dla sprawy, a co najwyżej dla samych siebie. Istniało jednak ryzyko, że na Nokturnie mogli się pojawiać aurorzy, członkowie Zakonu Feniksa lub zwolennicy Longbottoma w celu węszenia, dlatego musieli wzmóc czujność i zainteresować się takimi przypadkami. Przy odrobinie szczęścia mogli zdobyć jakieś informacje, a jeśli to jednak był ktoś nieinteresujący z ich punktu widzenia, dostanie nauczkę by więcej się tu nie pokazywać.
Lyanna, gdyby tylko mogła, oddałaby wszystko za czysty status krwi. Wtedy nie byłaby rodzinnym wyrzutkiem pogardzanym nawet przez własnego ojca jako pamiątka tego, że dał się uwieść czarownicy z Francji, która okłamała go co do czystości swojej krwi. Była tylko mieszańcem, a Lyanna, choć otrzymała czystokrwiste nazwisko Zabini, również została mieszańcem. To sprawiało że reszta rodziny nigdy nie traktowała jej jak równej sobie i odkąd pamiętała zawsze była wyrzutkiem. Od urodzenia wychowywano ją jednak w duchu konserwatywnych wartości i wpajano jej nienawiść do matki, która podarowała jej tylko skazę na krwi. W Hogwarcie nigdy nie identyfikowała się z innymi mieszańcami, woląc przebywać w pobliżu czystokrwistych Ślizgonów, którzy również nie traktowali jej jak równej sobie. Dlatego nigdy nie miała prawdziwych przyjaciół i dlatego miała spędzić swoje życie samotnie. Zbrukany status krwi miał jednak jedną zaletę: ojciec nigdy nie próbował wydać jej za mąż za któregoś ze swoich znajomych o podobnym statusie co rodzina Zabinich, i po szkole miała dużą dowolność odnośnie wyboru życiowej drogi.
Respektowała wyższość krwi szlachetnej i czystej nad nieczystą, ale zdawała sobie sprawę, że krew nie zawsze równała się odpowiednim poglądom. Niektórzy posiadacze szlachetnych nazwisk oraz czarodzieje krwi czystej błądzili, ulegając mugolomanii i zamiłowaniu do równości. A Lyanna, mimo niewybaczalnej skazy, pozostawała wierna zasadom i była gotowa dołączyć do rycerzy i walczyć o świat, w którym zgubny postęp zostanie powstrzymany i czarodziejskie wartości przetrwają. W mugolach i mugolakach widziała zagrożenie dla właściwego porządku.
Lyanna nie była przyjacielska ani poufała. Lata traktowania jej z wyższością sprawiły, że przybrała ochronną skorupę i udawała że nie dostrzega przejawów lekceważenia. Wiedziała że dla takich jak Rosier nigdy nie będzie kimś równym, choć na ten moment stała w hierarchii wyżej od niego, na co zapracowała nie urodzeniem, a działaniem. Poza tym była profesjonalistką i wiedziała, że nie przyszli tu w celach towarzyskich, a żeby poobserwować sytuację na Nokturnie.
- Zaiste – powiedziała, wydmuchując papierosowy dym. – Tylko szaleniec zakradałby się tu, by węszyć. – Rozejrzała się po ulicy. – Kiedy ostatni raz go widziałeś i w którym miejscu? W jakich godzinach się pojawiał? Robił coś szczególnego poza tym, że wydawał się nietutejszy? – zapytała, bo potrzebowała konkretów. Nie wiedziała czy tajemniczy ktoś mógł tu już dziś być, czy może dopiero przyjdzie... a może nie znajdą go wcale? Musieliby mieć niesamowite szczęście, żeby trafić na odpowiednią porę. – Może powinniśmy zaczekać w tej okolicy. Jeśli dopiero tu przyjdzie, będziemy mogli iść za nim. Jeśli będzie z Nokturnu wychodził, również będzie musiał tędy przejść, by dostać się do Pokątnej – zaproponowała, wiedząc, że błąkanie się po ulicy nie wiedząc, gdzie jest ich „podejrzany” byłoby jak szukanie igły w stogu siana, nawet mimo faktu że Zabini zdążyła już trochę poznać tą plątaninę uliczek.
Lyanna, gdyby tylko mogła, oddałaby wszystko za czysty status krwi. Wtedy nie byłaby rodzinnym wyrzutkiem pogardzanym nawet przez własnego ojca jako pamiątka tego, że dał się uwieść czarownicy z Francji, która okłamała go co do czystości swojej krwi. Była tylko mieszańcem, a Lyanna, choć otrzymała czystokrwiste nazwisko Zabini, również została mieszańcem. To sprawiało że reszta rodziny nigdy nie traktowała jej jak równej sobie i odkąd pamiętała zawsze była wyrzutkiem. Od urodzenia wychowywano ją jednak w duchu konserwatywnych wartości i wpajano jej nienawiść do matki, która podarowała jej tylko skazę na krwi. W Hogwarcie nigdy nie identyfikowała się z innymi mieszańcami, woląc przebywać w pobliżu czystokrwistych Ślizgonów, którzy również nie traktowali jej jak równej sobie. Dlatego nigdy nie miała prawdziwych przyjaciół i dlatego miała spędzić swoje życie samotnie. Zbrukany status krwi miał jednak jedną zaletę: ojciec nigdy nie próbował wydać jej za mąż za któregoś ze swoich znajomych o podobnym statusie co rodzina Zabinich, i po szkole miała dużą dowolność odnośnie wyboru życiowej drogi.
Respektowała wyższość krwi szlachetnej i czystej nad nieczystą, ale zdawała sobie sprawę, że krew nie zawsze równała się odpowiednim poglądom. Niektórzy posiadacze szlachetnych nazwisk oraz czarodzieje krwi czystej błądzili, ulegając mugolomanii i zamiłowaniu do równości. A Lyanna, mimo niewybaczalnej skazy, pozostawała wierna zasadom i była gotowa dołączyć do rycerzy i walczyć o świat, w którym zgubny postęp zostanie powstrzymany i czarodziejskie wartości przetrwają. W mugolach i mugolakach widziała zagrożenie dla właściwego porządku.
Lyanna nie była przyjacielska ani poufała. Lata traktowania jej z wyższością sprawiły, że przybrała ochronną skorupę i udawała że nie dostrzega przejawów lekceważenia. Wiedziała że dla takich jak Rosier nigdy nie będzie kimś równym, choć na ten moment stała w hierarchii wyżej od niego, na co zapracowała nie urodzeniem, a działaniem. Poza tym była profesjonalistką i wiedziała, że nie przyszli tu w celach towarzyskich, a żeby poobserwować sytuację na Nokturnie.
- Zaiste – powiedziała, wydmuchując papierosowy dym. – Tylko szaleniec zakradałby się tu, by węszyć. – Rozejrzała się po ulicy. – Kiedy ostatni raz go widziałeś i w którym miejscu? W jakich godzinach się pojawiał? Robił coś szczególnego poza tym, że wydawał się nietutejszy? – zapytała, bo potrzebowała konkretów. Nie wiedziała czy tajemniczy ktoś mógł tu już dziś być, czy może dopiero przyjdzie... a może nie znajdą go wcale? Musieliby mieć niesamowite szczęście, żeby trafić na odpowiednią porę. – Może powinniśmy zaczekać w tej okolicy. Jeśli dopiero tu przyjdzie, będziemy mogli iść za nim. Jeśli będzie z Nokturnu wychodził, również będzie musiał tędy przejść, by dostać się do Pokątnej – zaproponowała, wiedząc, że błąkanie się po ulicy nie wiedząc, gdzie jest ich „podejrzany” byłoby jak szukanie igły w stogu siana, nawet mimo faktu że Zabini zdążyła już trochę poznać tą plątaninę uliczek.
Od dawien dawna podejrzane miejsce kusiły niczym zakazany owoc. Ludzi interesowało to, co nie jest powszechne, odstaje od przyjętych norm. Kusił dreszcz emocji, świadomość pojawiającego się zagrożenia czy adrenalina, napędzana przez płynącą w żyłach krew. Stąd zainteresowanie. Nie mogli sobie pozwolić na sytuacje, które zagrażałyby powodzeniu ich działań. To byłby okaz nieodpowiedzialnego podejścia do kwestii bezpieczeństwa, nawet jeśli ryzyko było potrzebne. Mathieu miał odpowiednią motywacje, chciał osiągnąć wiele, a to nie obędzie się bez działań i poświęceń. Dlatego właśnie był tutaj, aby rozwiązać zagadkę, nurtujące go pytanie, podejrzany temat. Istniało tak wiele rozwiązań, począwszy od najprostszego, w którym podejrzany mężczyzna nie miał większego znaczenia, aż po węszenie członków Zakonu. To drugie było im szczególnie nie na rękę, w końcu byli naturalnymi wrogami.
Szlachetna krew powinna być pilnowana, winno się o nią dbać i nie psuć wizerunku rodzin. Mathieu nie akceptował nikogo, kto dbał bardziej o mugoli i szlamy, niż o własne urodzenie. Jego zdaniem, te szlachetne rody popełniały błąd, dążąc do samozagłady. Sympatyzowanie z mugolami, coś co według niego powinno zostać uznane za praktykę niegodną szlachcica, a efektem winno być wykluczenie z elitarnego grona. Najwyraźniej jednak nie każdy szanował samego siebie, skoro zdarzały się jednostki, które jednak stawały po stronie mugoli.
- Węszył przy sklepie Borgina. Zaglądał też do sklepu z truciznami. – odparł spokojnym, zrównoważonym tonem. Owszem, to on zwrócił uwagę na nietypowe zachowanie tamtego osobnika. Na Nokturnie wiadomym było kto jest tutejszy, a kto jest nowy. – Godziny wieczorne. Zaglądał, węszył, podsłuchiwał. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie. – dodał jeszcze, rozglądając się w Okół. Ani on, ani Zabini nie wzbudzali podejrzeń. Przy takiej pogodzie ciężko byłoby je wzbudzać, każdy kto przechadzał się po bruku miał naciągnięty na głowę kaptur, chroniąc się przed efektami paskudnej pogody. Nie krążyło tu zbyt wiele osób. Mathieu ruszył wolnym krokiem w kierunku sklepu Borgina.
- Sądzę, że zauważy, jak będziemy tu po prostu stać. Spacerujmy. – mruknął w jej stronę. O wiele naturalniejsze będzie ich zachowanie, jeśli z wolna będą się przemieszczać. Zmarszczył lekko brwi, wytężając wzrok i skupiając się na otoczeniu, aby żaden szczegół nie umknął jego uwadze.
Szlachetna krew powinna być pilnowana, winno się o nią dbać i nie psuć wizerunku rodzin. Mathieu nie akceptował nikogo, kto dbał bardziej o mugoli i szlamy, niż o własne urodzenie. Jego zdaniem, te szlachetne rody popełniały błąd, dążąc do samozagłady. Sympatyzowanie z mugolami, coś co według niego powinno zostać uznane za praktykę niegodną szlachcica, a efektem winno być wykluczenie z elitarnego grona. Najwyraźniej jednak nie każdy szanował samego siebie, skoro zdarzały się jednostki, które jednak stawały po stronie mugoli.
- Węszył przy sklepie Borgina. Zaglądał też do sklepu z truciznami. – odparł spokojnym, zrównoważonym tonem. Owszem, to on zwrócił uwagę na nietypowe zachowanie tamtego osobnika. Na Nokturnie wiadomym było kto jest tutejszy, a kto jest nowy. – Godziny wieczorne. Zaglądał, węszył, podsłuchiwał. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie. – dodał jeszcze, rozglądając się w Okół. Ani on, ani Zabini nie wzbudzali podejrzeń. Przy takiej pogodzie ciężko byłoby je wzbudzać, każdy kto przechadzał się po bruku miał naciągnięty na głowę kaptur, chroniąc się przed efektami paskudnej pogody. Nie krążyło tu zbyt wiele osób. Mathieu ruszył wolnym krokiem w kierunku sklepu Borgina.
- Sądzę, że zauważy, jak będziemy tu po prostu stać. Spacerujmy. – mruknął w jej stronę. O wiele naturalniejsze będzie ich zachowanie, jeśli z wolna będą się przemieszczać. Zmarszczył lekko brwi, wytężając wzrok i skupiając się na otoczeniu, aby żaden szczegół nie umknął jego uwadze.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ją też to interesowało. Przyciągało tak, jak ogień przyciągał ćmę, choć była od ćmy dużo ostrożniejsza i mądrzejsza. Smakowała mocy czarnej magii ostrożnie i z rozmysłem, upajając się nią i stopniowo rozwijając. Pierwszy raz przełamała swoją granicę i przestała ograniczać się tylko do teorii podczas wyprawy z bratem do Norwegii, gdzie pod okiem tamtejszego runisty uczyła się nie tylko łamać klątwy, ale również je nakładać, poznała też podstawy czarnej magii. Nokturn pierwszy raz odwiedziła już po powrocie do kraju, z bratem, który poruszał się w tym środowisku już wcześniej, a po dołączeniu do rycerzy pojawiała się tu dość często.
Nie było to jednak miejsce dla każdego, a już na pewno nie dla ludzi prawych i brzydzących się czarnej magii. Nie było to też miejsce dla aurorów i innych służb, które mogłyby utrudniać działania rycerzy oraz interesów, z których członkowie organizacji korzystali. Każdy dziwnie zachowujący się intruz musiał zostać sprawdzony, zwłaszcza teraz, kiedy istniało realne prawdopodobieństwo że ktoś może chcieć się tu dostać. Oni zbierali informacje na temat Zakonników i zwolenników Longbottoma, co mogło działać też w drugą stronę. Bo choć Lyanna wolałaby myśleć o przeciwnikach jako o głupcach zakochanych w mugolach, nie mogła ich lekceważyć. Zwłaszcza jeśli niektórzy byli metamorfomagami lub mogli wejść w posiadanie eliksiru wielosokowego, i upodobnić się do jakiegoś stałego bywalca, może nawet do kogoś z rycerzy.
W jej rodzinie zawsze zaznaczały się silnie antymugolskie wartości. To wpajano jej od najmłodszych lat – mugole są zarazą, bezmyślnymi zwierzętami, które dążyły do destrukcji ich świata. Sama w dzieciństwie miała okazję się przekonać o głupocie i okrucieństwie mugoli, a bliznę po swojej eskapadzie na niemagiczną stronę miasta nosiła do dziś. Wtedy poglądy ojca padły na podatny grunt. Lyanna znienawidziła mugoli, a ich technologii wręcz się bała i wolała unikać wszelkich spotkań z nią, ponieważ nie rozumiała ich odrażających machin. A najbardziej podstępne były metalowe różdżki plujące rozżarzonymi kulami żelaza, zdolnymi uczynić krzywdę również czarodziejom.
- Cóż, tak czy inaczej musimy się dowiedzieć, czego tu szukał. O ile dziś znowu się tu pojawi. – Bo równie dobrze mógł nie przyjść, albo przejść tak, że się z nim miną. Szukanie go po całej ulicy na oślep, bez żadnego planu rzeczywiście przypominałoby przetrząsanie stogu siana w poszukiwaniu jednej małej igły i było nieopłacalne. Nie mogli jednak też zbyt długo czaić się w jednym miejscu, mimo że ich wygląd nie wyróżniał się na tle typowych bywalców Nokturnu.
Dokończyła palić papierosa, po czym rzuciła go na bruk i zdeptała obcasem czarnego buta z wysoką cholewą. Ruszyli powoli do przodu. Lyanna obserwowała otoczenie, ze szczególną uwagą przyglądając się witrynie Borgina i Burke’a. Udała że wpatruje się w przedmioty widoczne przez szybę wystawową, ale kątem oka spoglądała w stronę, gdzie znajdowało się przejście z Pokątnej na Nokturn. Spoglądała też czasem w drugą stronę, na tych, którzy mogli z Nokturnu wychodzić. Nawet o tej porze dawało się tu spotkać ludzi, zwłaszcza że do nocy pozostało sporo czasu. Ciemności w listopadzie nadchodziły szybko.
I niedługo później w jej polu widzenia pojawiła się jakaś sylwetka, najprawdopodobniej męska, choć była okutana w gruby, sfatygowany płaszcz z kapturem i poruszająca się nieco zbyt nerwowo. Zerknęła na Mathieu; może on prędzej rozpozna tego kogoś, jeśli to ich poszukiwany ryzykant szukający guza? Sama nie wykonywała póki co żadnych ruchów, udając że sprawdza godziny otwarcia sklepu.
Nie było to jednak miejsce dla każdego, a już na pewno nie dla ludzi prawych i brzydzących się czarnej magii. Nie było to też miejsce dla aurorów i innych służb, które mogłyby utrudniać działania rycerzy oraz interesów, z których członkowie organizacji korzystali. Każdy dziwnie zachowujący się intruz musiał zostać sprawdzony, zwłaszcza teraz, kiedy istniało realne prawdopodobieństwo że ktoś może chcieć się tu dostać. Oni zbierali informacje na temat Zakonników i zwolenników Longbottoma, co mogło działać też w drugą stronę. Bo choć Lyanna wolałaby myśleć o przeciwnikach jako o głupcach zakochanych w mugolach, nie mogła ich lekceważyć. Zwłaszcza jeśli niektórzy byli metamorfomagami lub mogli wejść w posiadanie eliksiru wielosokowego, i upodobnić się do jakiegoś stałego bywalca, może nawet do kogoś z rycerzy.
W jej rodzinie zawsze zaznaczały się silnie antymugolskie wartości. To wpajano jej od najmłodszych lat – mugole są zarazą, bezmyślnymi zwierzętami, które dążyły do destrukcji ich świata. Sama w dzieciństwie miała okazję się przekonać o głupocie i okrucieństwie mugoli, a bliznę po swojej eskapadzie na niemagiczną stronę miasta nosiła do dziś. Wtedy poglądy ojca padły na podatny grunt. Lyanna znienawidziła mugoli, a ich technologii wręcz się bała i wolała unikać wszelkich spotkań z nią, ponieważ nie rozumiała ich odrażających machin. A najbardziej podstępne były metalowe różdżki plujące rozżarzonymi kulami żelaza, zdolnymi uczynić krzywdę również czarodziejom.
- Cóż, tak czy inaczej musimy się dowiedzieć, czego tu szukał. O ile dziś znowu się tu pojawi. – Bo równie dobrze mógł nie przyjść, albo przejść tak, że się z nim miną. Szukanie go po całej ulicy na oślep, bez żadnego planu rzeczywiście przypominałoby przetrząsanie stogu siana w poszukiwaniu jednej małej igły i było nieopłacalne. Nie mogli jednak też zbyt długo czaić się w jednym miejscu, mimo że ich wygląd nie wyróżniał się na tle typowych bywalców Nokturnu.
Dokończyła palić papierosa, po czym rzuciła go na bruk i zdeptała obcasem czarnego buta z wysoką cholewą. Ruszyli powoli do przodu. Lyanna obserwowała otoczenie, ze szczególną uwagą przyglądając się witrynie Borgina i Burke’a. Udała że wpatruje się w przedmioty widoczne przez szybę wystawową, ale kątem oka spoglądała w stronę, gdzie znajdowało się przejście z Pokątnej na Nokturn. Spoglądała też czasem w drugą stronę, na tych, którzy mogli z Nokturnu wychodzić. Nawet o tej porze dawało się tu spotkać ludzi, zwłaszcza że do nocy pozostało sporo czasu. Ciemności w listopadzie nadchodziły szybko.
I niedługo później w jej polu widzenia pojawiła się jakaś sylwetka, najprawdopodobniej męska, choć była okutana w gruby, sfatygowany płaszcz z kapturem i poruszająca się nieco zbyt nerwowo. Zerknęła na Mathieu; może on prędzej rozpozna tego kogoś, jeśli to ich poszukiwany ryzykant szukający guza? Sama nie wykonywała póki co żadnych ruchów, udając że sprawdza godziny otwarcia sklepu.
Nieznajoma twarz zawsze przyciągała uwagę. Mężczyzna nie wyglądał ani na bywalca, ani na kogoś, kto wiedział, czego tu szukać. Nokturn był niebezpiecznym miejscem, więc osoba, która świadomie podejmowała ryzyko była podejrzana. Obie strony miały swoje sposoby działania, a Magia poszerzała ich spektrum w znacznym stopniu. Zastosowanie Eliksiru Wielosokowego było czymś możliwym, dlatego musieli być ostrożni. Z jednej strony, osoba przybierała dany wygląd, ale nie była w stanie powielić zachowania czy przyzwyczajeń tego, w kogo się wciela. Dlatego jeśli ktoś z ich towarzystwa zachowywałby się podejrzanie, należało to sprawdzić niemal od razu. Teraz też musieli zachować ostrożność. Niewątpliwie przyszło im żyć w trudnych, ciężkich czasach.
- Sądzę, że się zjawi. Z reguły wybierał taki czas, w którym istniało mniejsze ryzyko wykrycia. – odparł. Błędne zachowanie, jego zdaniem. Jeśli miałby węszyć, robiłby to w dzień, kiedy po Ulicy krążyło więcej osób. Wtedy łatwiej byłoby się wtopić w tłum, udawać część przedstawienia, które odgrywało się tu każdego dnia. Być może obawiał się, że ktoś nakryje go na gorącym uczynku. Oczy Rycerzy musiały być czujne, więc nietypowe zachowania zostałyby wychwycone dużo wcześniej. Rosier był podejrzliwy, dlatego dość szybko zauważył, że coś jest nie w porządku. Sam nie przepadał za tłumami, dlatego przemieszczał się po Londynie wieczorową porą. Najwyraźniej powinni przywiązywać większą uwagę do nietypowych zachowań o każdej porze dnia i nocy.
Kroczyli brukowaną ulicą, nie przemieszczając się zbyt szybko. Oni, w przeciwieństwie do pojedynczej postaci nie wzbudzali podejrzeń. Mathieu miał oczy skupione na otoczeniu. Dzisiejszy zwiad był utrudniony, większość, która pojawiła się na ulicy miała na sobie kaptury. Rosier jednak szybko wyłapał jasny odcień odzienia i materiał zsuwający się z czaszki, poprawiany zbyt nerwowo. Sprawnym ruchem zastąpił drogę Lyanne, kładąc dłonie na jej bokach. – Jest. – szepnął od razu, obdarzając ją uśmiechem. Nie chciał, aby jegomość zobaczył ich twarze, bo jeśli je znał, mógł się spłoszyć. Dlatego stanął przed Lyanne, tak, aby nie było jej widać, a sam ustawił się tyłem do mężczyzny. – Jaśniejszy kolor odzienia, stoi przy witrynie. Zauważ, że zachowuje się nerwowo. – mruknął cicho, na tyle, aby jego głos dotarł tylko do uszu Zabini. Zabrał dłonie, puszczając je luźno wzdłuż własnych boków. Jedną wsuwając do obszernej kieszeni płaszcza, w którym miał dostęp do różdżki. – Obserwuj go. – dodał, przesuwając się nieco w bok, tak, aby Lyanne miała pełny dostęp do widoku podejrzanego jegomościa, nachylającego się nad szybą.
- Sądzę, że się zjawi. Z reguły wybierał taki czas, w którym istniało mniejsze ryzyko wykrycia. – odparł. Błędne zachowanie, jego zdaniem. Jeśli miałby węszyć, robiłby to w dzień, kiedy po Ulicy krążyło więcej osób. Wtedy łatwiej byłoby się wtopić w tłum, udawać część przedstawienia, które odgrywało się tu każdego dnia. Być może obawiał się, że ktoś nakryje go na gorącym uczynku. Oczy Rycerzy musiały być czujne, więc nietypowe zachowania zostałyby wychwycone dużo wcześniej. Rosier był podejrzliwy, dlatego dość szybko zauważył, że coś jest nie w porządku. Sam nie przepadał za tłumami, dlatego przemieszczał się po Londynie wieczorową porą. Najwyraźniej powinni przywiązywać większą uwagę do nietypowych zachowań o każdej porze dnia i nocy.
Kroczyli brukowaną ulicą, nie przemieszczając się zbyt szybko. Oni, w przeciwieństwie do pojedynczej postaci nie wzbudzali podejrzeń. Mathieu miał oczy skupione na otoczeniu. Dzisiejszy zwiad był utrudniony, większość, która pojawiła się na ulicy miała na sobie kaptury. Rosier jednak szybko wyłapał jasny odcień odzienia i materiał zsuwający się z czaszki, poprawiany zbyt nerwowo. Sprawnym ruchem zastąpił drogę Lyanne, kładąc dłonie na jej bokach. – Jest. – szepnął od razu, obdarzając ją uśmiechem. Nie chciał, aby jegomość zobaczył ich twarze, bo jeśli je znał, mógł się spłoszyć. Dlatego stanął przed Lyanne, tak, aby nie było jej widać, a sam ustawił się tyłem do mężczyzny. – Jaśniejszy kolor odzienia, stoi przy witrynie. Zauważ, że zachowuje się nerwowo. – mruknął cicho, na tyle, aby jego głos dotarł tylko do uszu Zabini. Zabrał dłonie, puszczając je luźno wzdłuż własnych boków. Jedną wsuwając do obszernej kieszeni płaszcza, w którym miał dostęp do różdżki. – Obserwuj go. – dodał, przesuwając się nieco w bok, tak, aby Lyanne miała pełny dostęp do widoku podejrzanego jegomościa, nachylającego się nad szybą.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie wiadomo, z kim mogli mieć do czynienia. Możliwości było wiele, a na ślady podejrzanej obecności należało reagować zawczasu. Kimkolwiek jednak był ten ktoś, z opowieści Mathieu wynikało, że nie zachowywał się zbyt rozsądnie. Każdy mający jakiekolwiek pojęcie o infiltracji wrogiego terenu lepiej by się przygotował i zachowałby dużo większą ostrożność, nie dopuszczając do tego, by zdradzić się zachowaniem. Auror byłby zbyt cwany na tak głupie błędy. Mogło się okazać że to był zwykły poszukiwacz przygód nie mający związku ani z Zakonem, ani z podziemiem Longbottoma. Jeśli tak, to przekona się, że z Nokturnem nie ma żartów, i że kilka razy mógł tu wejść i wyjść w jednym kawałku, ale za którymś razem nie będzie miał tyle szczęścia, i będzie przestrogą dla innych podobnych głupców.
Gdyby tak Lyanna miała się tu zakradać, przemyślałaby to dużo lepiej i nie weszłaby nieprzygotowana. Wybrałaby też porę w której mimo wszystko łatwiej wtopić się w tłum i zachowywałaby się jakby doskonale wiedziała dokąd iść. Osoby wyraźnie zagubione i niepewne od razu przyciągały uwagę, bo wydawały się materiałem na potencjalną ofiarę.
Zabini przemieszczała się pewnym, choć cichym krokiem, roztaczając wokół siebie aurę pewności i braku strachu. Im była starsza tym lepiej radziła sobie z różnymi maskami i dopasowaniem się do poszczególnych sytuacji. Potrafiła też przekonująco udawać osobę słabą i zagubioną, jeśli akurat widziała w tym swoją korzyść i wiedziała, że może coś osiągnąć; delikatne, atrakcyjne rysy twarzy pomagały w tym. Ucząc się funkcjonować w środowisku rycerzy i Nokturnu musiała doskonalić swoje umiejętności aktorstwa i dopasowywania się do sytuacji.
Dotarli do sklepu Borgina i Burke’a, a Mathieu nagle wyprzedził ją, złapał ją za boki i obrócił. Początkowo nieznacznie drgnęła i spojrzała na niego ze zdumieniem, ale szybko zrozumiała, o co mu chodziło. Chciał, by obserwowany mężczyzna nie zobaczył ich twarzy. Sposób w jaki to zrobił dla kogoś postronnego mógł wyglądać trochę jakby byli parą szemranych typów i właśnie odbywali schadzkę w zakamarkach Nokturnu, ale mogło być i tak. Nieważne, co o nich myślał, ważne żeby się nie spłoszył i dał się obserwować.
Kiedy Rosier lekko się przesunął, Lyanna udała, że chce do niego przylgnąć, ale w rzeczywistości wychyliła się leciutko zza jego pleców, by spojrzeć na obserwującego sklep jegomościa. Mężczyzna przez chwilę obserwował wnętrze sklepu obecnie skąpane w mroku i ciszy, ale po chwili, kiedy najwyraźniej nie dostrzegł niczego interesującego, odwrócił się na pięcie i ruszył dalej, w dół Nokturnu, gdzie znajdowało się więcej kamienic mieszkalnych.
- Myślisz, że może tam kogoś odwiedzać? – zapytała półszeptem. Choć ludzie Nokturnu na ogół stanowili dość zamknięte środowisko niechętne osobom z zewnątrz, a zwłaszcza takim związanym z Departamentem Przestrzegania Prawa, ale nie można było wykluczyć tego, że nie mieszkał tu ktoś, kto pomagał potencjalnym szpiegom Zakonu czy Longbottoma i dobrze się z tym krył.
- Chodźmy za nim, sprawdźmy czy wejdzie do którejś z kamienic – odezwała się po chwili, mówiąc na tyle cicho, by dosłyszał ją wyłącznie Rosier. Mężczyzna już się oddalił, nie mogli iść za nim zbyt szybko, by go nie spłoszyć, więc nadal przemieszczali się krokiem raczej spokojnym, choć starając się nie stracić go z oczu.
I w końcu wszedł do jednej z kamienic.
Gdyby tak Lyanna miała się tu zakradać, przemyślałaby to dużo lepiej i nie weszłaby nieprzygotowana. Wybrałaby też porę w której mimo wszystko łatwiej wtopić się w tłum i zachowywałaby się jakby doskonale wiedziała dokąd iść. Osoby wyraźnie zagubione i niepewne od razu przyciągały uwagę, bo wydawały się materiałem na potencjalną ofiarę.
Zabini przemieszczała się pewnym, choć cichym krokiem, roztaczając wokół siebie aurę pewności i braku strachu. Im była starsza tym lepiej radziła sobie z różnymi maskami i dopasowaniem się do poszczególnych sytuacji. Potrafiła też przekonująco udawać osobę słabą i zagubioną, jeśli akurat widziała w tym swoją korzyść i wiedziała, że może coś osiągnąć; delikatne, atrakcyjne rysy twarzy pomagały w tym. Ucząc się funkcjonować w środowisku rycerzy i Nokturnu musiała doskonalić swoje umiejętności aktorstwa i dopasowywania się do sytuacji.
Dotarli do sklepu Borgina i Burke’a, a Mathieu nagle wyprzedził ją, złapał ją za boki i obrócił. Początkowo nieznacznie drgnęła i spojrzała na niego ze zdumieniem, ale szybko zrozumiała, o co mu chodziło. Chciał, by obserwowany mężczyzna nie zobaczył ich twarzy. Sposób w jaki to zrobił dla kogoś postronnego mógł wyglądać trochę jakby byli parą szemranych typów i właśnie odbywali schadzkę w zakamarkach Nokturnu, ale mogło być i tak. Nieważne, co o nich myślał, ważne żeby się nie spłoszył i dał się obserwować.
Kiedy Rosier lekko się przesunął, Lyanna udała, że chce do niego przylgnąć, ale w rzeczywistości wychyliła się leciutko zza jego pleców, by spojrzeć na obserwującego sklep jegomościa. Mężczyzna przez chwilę obserwował wnętrze sklepu obecnie skąpane w mroku i ciszy, ale po chwili, kiedy najwyraźniej nie dostrzegł niczego interesującego, odwrócił się na pięcie i ruszył dalej, w dół Nokturnu, gdzie znajdowało się więcej kamienic mieszkalnych.
- Myślisz, że może tam kogoś odwiedzać? – zapytała półszeptem. Choć ludzie Nokturnu na ogół stanowili dość zamknięte środowisko niechętne osobom z zewnątrz, a zwłaszcza takim związanym z Departamentem Przestrzegania Prawa, ale nie można było wykluczyć tego, że nie mieszkał tu ktoś, kto pomagał potencjalnym szpiegom Zakonu czy Longbottoma i dobrze się z tym krył.
- Chodźmy za nim, sprawdźmy czy wejdzie do którejś z kamienic – odezwała się po chwili, mówiąc na tyle cicho, by dosłyszał ją wyłącznie Rosier. Mężczyzna już się oddalił, nie mogli iść za nim zbyt szybko, by go nie spłoszyć, więc nadal przemieszczali się krokiem raczej spokojnym, choć starając się nie stracić go z oczu.
I w końcu wszedł do jednej z kamienic.
Zważając na podejście do sprawy węszenia na tym terenie, Rosier mógł stwierdzić, że mają do czynienia z laikiem. Jego zdaniem ktoś, kto chciałby zdobyć informacje na temat ich działań, z pewnością postarałby się bardziej. Nie chodziło o nielegalną działalność, ale o sposób postępowania. Kto jak kto, ale Mathieu wiedział jak zachowywać winien się śledzący człowiek, a ten… Po prostu wtykał nos w nie swoje sprawy, a akurat tego mogli być pewni. Na Nokturnie nie działo się nic dobrego, co mogłoby kusić swoim wspaniałym wyglądem, zapachem wypieków czy innymi, atrakcyjnymi aspektami. Tutaj rozgrywały się inne kwestie…
Taktycznie rozegranie tej sytuacji leżało w jego gestii. To on wiedział jak wygląda ten człowiek i musiał reagować szybko. Rosier był dość postawnym mężczyzną, dobrze zbudowanym, przystojnym i z całą pewnością zwracał na siebie uwagę. Jegomość, choć zainteresowany sklepową witryną, nie powinien dowiedzieć się, że ktoś ma na niego oko. Rozegrał to w ten sposób. Czyż dwoje ludzi odzianych w czerń, nie może odbywać bliskiej rozmowy na tak szemranej ulicy?
Rzucił spojrzenie przez ramię na oddalającego się mężczyznę. Rosier już sam nie wiedział, czego może szukać w tym miejscu, ani po co wchodzi na tak niebezpieczny teren. Kierował się w stronę kamienic mieszkalnych. Wrócił wzrokiem na Lyannę i stanął u jej boku, łapiąc ją pod rękę. Mieli nie wzbudzać podejrzeń, więc teraz niczym para będą kroczyć ulicą, ktoś mógłby pomyśleć, że wracają do domu.
- Być może kogoś odwiedza. – odparł beznamiętnym tonem, zupełnie tak, jakby komentował niesprzyjającą pogodę. Kroczyli za nim, aż w końcu znalazł się wewnątrz jednego z budynków. Rosier przebiegł po nim wzrokiem, zauważając pewną zależność. – W żadnym z mieszkań nie pali się światło. – mruknął do niej, spoglądając na jej twarz z błyskiem w oku. Teraz sprawa była banalnie prosta, na pewno zauważą, kiedy okna rozświetlą się od jasności wewnątrz, a wtedy bez problemu dowiedzą się, kogo odwiedza ów jegomość. – Wolisz poczekać czy chcesz wejść dowiedzieć się więcej? – spytał, byli na tej akcji wspólnie, dlatego wolałby, aby Lyanna też powiedziała, co sądzi o następnym posunięciu. Dopiero wtedy zauważył, jak na drugim piętrze kamienicy, w jednym z okien robi się jasno.
Taktycznie rozegranie tej sytuacji leżało w jego gestii. To on wiedział jak wygląda ten człowiek i musiał reagować szybko. Rosier był dość postawnym mężczyzną, dobrze zbudowanym, przystojnym i z całą pewnością zwracał na siebie uwagę. Jegomość, choć zainteresowany sklepową witryną, nie powinien dowiedzieć się, że ktoś ma na niego oko. Rozegrał to w ten sposób. Czyż dwoje ludzi odzianych w czerń, nie może odbywać bliskiej rozmowy na tak szemranej ulicy?
Rzucił spojrzenie przez ramię na oddalającego się mężczyznę. Rosier już sam nie wiedział, czego może szukać w tym miejscu, ani po co wchodzi na tak niebezpieczny teren. Kierował się w stronę kamienic mieszkalnych. Wrócił wzrokiem na Lyannę i stanął u jej boku, łapiąc ją pod rękę. Mieli nie wzbudzać podejrzeń, więc teraz niczym para będą kroczyć ulicą, ktoś mógłby pomyśleć, że wracają do domu.
- Być może kogoś odwiedza. – odparł beznamiętnym tonem, zupełnie tak, jakby komentował niesprzyjającą pogodę. Kroczyli za nim, aż w końcu znalazł się wewnątrz jednego z budynków. Rosier przebiegł po nim wzrokiem, zauważając pewną zależność. – W żadnym z mieszkań nie pali się światło. – mruknął do niej, spoglądając na jej twarz z błyskiem w oku. Teraz sprawa była banalnie prosta, na pewno zauważą, kiedy okna rozświetlą się od jasności wewnątrz, a wtedy bez problemu dowiedzą się, kogo odwiedza ów jegomość. – Wolisz poczekać czy chcesz wejść dowiedzieć się więcej? – spytał, byli na tej akcji wspólnie, dlatego wolałby, aby Lyanna też powiedziała, co sądzi o następnym posunięciu. Dopiero wtedy zauważył, jak na drugim piętrze kamienicy, w jednym z okien robi się jasno.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kimkolwiek był ten czarodziej postępował nierozsądnie i miał ponieść tego konsekwencje. Rycerze łatwo nie wybaczali, a teraz pałętanie się po dziwnych miejscach stawało się jeszcze bardziej ryzykowne. Ulice nie były już bezpieczne dla zwykłych obywateli, a już zwłaszcza dla tych, którzy węszyli lub współpracowali z wrogami obecnego systemu. A już na pewno nie był bezpieczny Nokturn. Wchodzenie tu przypominało zakradanie się do jaskini lwa.
Dziś jednak tajemniczy kusiciel losu zostanie sprawdzony. Lyanna w duchu zastanawiała się nad tym, jak to przeprowadzić, by mieć szansę uzyskania potencjalnie cennych informacji. Najpierw musieli jednak sprawdzić dokąd szedł, i tam spróbować zapędzić go w kozi róg i wypytać.
Czuła się dość dziwnie, ale wiedziała że sytuacja wymagała przybrania takiej a nie innej roli, więc musiała udawać, że z Rosierem łączy ją jakaś zażyłość, co by uśpić czujność nieznajomego, gdy ten znajdował się stosunkowo blisko. Udawanie niewiniątka wychodziło jej akurat całkiem nieźle, do czego przydawała się nieprzeciętna uroda. Nie wyglądała jak stara wyjadaczka z Nokturnu, i w istocie nie był to jej dom, a po prostu miejsce, które ją interesowało, przyciągało, a od czasu dołączenia do rycerzy jej pojawianie się tu niekiedy bywało wręcz konieczne.
Szli za nim, trzymając odpowiedni dystans i nie przyciągając uwagi. Zachowywali się jakby również zmierzali w stronę kamienic mieszkalnych po długim i ciężkim dniu pełnym wrażeń. Ludzi było o tej porze niewielu i nikt ich nie zaczepił, więc nie musieli się rozpraszać na spławianiu nokturnowych pijaczków i innych mętów.
Mężczyzna wszedł do budynku, a oni przystanęli na zewnątrz. Lyanna zadarła głowę do góry, obserwując ciemne okna. W jednym z tych położonych na drugim piętrze po chwili zrobiło się jaśniej, jakby wewnątrz ktoś pozapalał świece.
- Idziemy. Nie ma na co czekać – powiedziała. Skoro tu przyszli, musieli iść dalej i wejść tam, by sprawdzić, czy zagrożenie istniało, czy też nie. Nie zamierzała się wycofywać, a już na pewno nie przy kolejnym strojnym paniczyku, który jeszcze mógłby pomyśleć, że tchórzyła, bo była tylko kobietą i to mieszanej krwi.
Wsunęli się więc do kamienicy. Lyanna bezszelestnie stawiała kroki na schodach, i tym sposobem dotarli obskurną klatką schodową aż na drugie piętro, mijając odrapane drzwi innych klitek, w których mieszkali w większości ludzie upadli nie potrafiący znaleźć sobie miejsca po tej lepszej stronie miasta, albo ci, którzy chcieli spokojniej prowadzić swoją działalność wyjętą spod prawa.
Gdyby nie anomalie i ryzyko, że narobią zamieszania i postawią na nogi całą kamienicę albo wszystkie sąsiednie budynki, a wtedy nici z cichego i dyskretnego najścia, starannie sprawdziłaby to miejsce odpowiednimi zaklęciami. Ale skoro mężczyzna dopiero tu wszedł to raczej nie zdążyłby nałożyć na drzwi żadnej klątwy. To trochę trwało, Lyanna coś o tym wiedziała. Jeśli zaś chodzi o bardziej konwencjonalne zabezpieczenia... cóż, nie powinny być dla nich groźne, nawet jeśli zaalarmują osobę lub osoby znajdujące się wewnątrz. Ale od czasu nadejścia burzy anomalie stawały się coraz groźniejsze, a mimo wszystko powinni tam wejść robiąc jak najmniej szumu, co by nikt nie przyszedł mężczyźnie z pomocą.
Zanim nacisnęła klamkę dłonią odzianą w czarną, skórzaną rękawiczkę zerknęła najpierw na Mathieu.
Dziś jednak tajemniczy kusiciel losu zostanie sprawdzony. Lyanna w duchu zastanawiała się nad tym, jak to przeprowadzić, by mieć szansę uzyskania potencjalnie cennych informacji. Najpierw musieli jednak sprawdzić dokąd szedł, i tam spróbować zapędzić go w kozi róg i wypytać.
Czuła się dość dziwnie, ale wiedziała że sytuacja wymagała przybrania takiej a nie innej roli, więc musiała udawać, że z Rosierem łączy ją jakaś zażyłość, co by uśpić czujność nieznajomego, gdy ten znajdował się stosunkowo blisko. Udawanie niewiniątka wychodziło jej akurat całkiem nieźle, do czego przydawała się nieprzeciętna uroda. Nie wyglądała jak stara wyjadaczka z Nokturnu, i w istocie nie był to jej dom, a po prostu miejsce, które ją interesowało, przyciągało, a od czasu dołączenia do rycerzy jej pojawianie się tu niekiedy bywało wręcz konieczne.
Szli za nim, trzymając odpowiedni dystans i nie przyciągając uwagi. Zachowywali się jakby również zmierzali w stronę kamienic mieszkalnych po długim i ciężkim dniu pełnym wrażeń. Ludzi było o tej porze niewielu i nikt ich nie zaczepił, więc nie musieli się rozpraszać na spławianiu nokturnowych pijaczków i innych mętów.
Mężczyzna wszedł do budynku, a oni przystanęli na zewnątrz. Lyanna zadarła głowę do góry, obserwując ciemne okna. W jednym z tych położonych na drugim piętrze po chwili zrobiło się jaśniej, jakby wewnątrz ktoś pozapalał świece.
- Idziemy. Nie ma na co czekać – powiedziała. Skoro tu przyszli, musieli iść dalej i wejść tam, by sprawdzić, czy zagrożenie istniało, czy też nie. Nie zamierzała się wycofywać, a już na pewno nie przy kolejnym strojnym paniczyku, który jeszcze mógłby pomyśleć, że tchórzyła, bo była tylko kobietą i to mieszanej krwi.
Wsunęli się więc do kamienicy. Lyanna bezszelestnie stawiała kroki na schodach, i tym sposobem dotarli obskurną klatką schodową aż na drugie piętro, mijając odrapane drzwi innych klitek, w których mieszkali w większości ludzie upadli nie potrafiący znaleźć sobie miejsca po tej lepszej stronie miasta, albo ci, którzy chcieli spokojniej prowadzić swoją działalność wyjętą spod prawa.
Gdyby nie anomalie i ryzyko, że narobią zamieszania i postawią na nogi całą kamienicę albo wszystkie sąsiednie budynki, a wtedy nici z cichego i dyskretnego najścia, starannie sprawdziłaby to miejsce odpowiednimi zaklęciami. Ale skoro mężczyzna dopiero tu wszedł to raczej nie zdążyłby nałożyć na drzwi żadnej klątwy. To trochę trwało, Lyanna coś o tym wiedziała. Jeśli zaś chodzi o bardziej konwencjonalne zabezpieczenia... cóż, nie powinny być dla nich groźne, nawet jeśli zaalarmują osobę lub osoby znajdujące się wewnątrz. Ale od czasu nadejścia burzy anomalie stawały się coraz groźniejsze, a mimo wszystko powinni tam wejść robiąc jak najmniej szumu, co by nikt nie przyszedł mężczyźnie z pomocą.
Zanim nacisnęła klamkę dłonią odzianą w czarną, skórzaną rękawiczkę zerknęła najpierw na Mathieu.
Często zdarzało się, że podczas takich akcji, musieli zacząć grać. To właśnie był taki moment, kiedy musieli wejść w rolę, aby nie zdradzić się przed obcymi. Nie mając pojęcia z kim mamy do czynienia, należało reagować odpowiednio. Rosier był przyzwyczajony i wiedział, że pewne przedsięwzięcia wymagały poświęceń. Najwyraźniej jego towarzyszka również to rozumiała, bo podążyła sprawnie jego śladem, dzięki czemu stali się nierozpoznawalni. Na całe szczęście wybrał się z kobietą na tą małą misję, gdyby to był mężczyzna, mogłoby być trudniej. Sam ten fakt wzbudzałby niepotrzebne zainteresowanie.
Towarzyszka aż wyrywała się do działania, co było imponujące. Kobiety z reguły nie bywały w tych kwestiach tak… chętne. Rosier wychowany był wśród Dam, żadnej z nich ani przez myśl nie przeszło, aby mieszać się w politykę czy niebezpieczne działania. Kolejny przykład tego, że niżej urodzeni mieli w życiu łatwiej, szczególnie kobiety, które nie musiały postępować według rygorystycznych zasad, spełniać wymagania ojców, mężów i całej reszty. Lyanna była wolną kobietą i w jej zachowaniu było to widoczne.
Skinął głową i puścił ją przodem, wspinał się po schodach zaraz za nią, zaciskając ukrytą pod połami płaszcza dłoń na różdżce. Musieli być gotowi na ewentualny atak i wszelkie niedogodności. Pokonanie dwóch pięter poszło dość sprawnie i szybko. Z jakiegoś powodu Mathieu postanowił oddać „pałeczkę” kobiecie. Garnęła się do działania, a on chciał ją sprawdzić. Nie zawahała się, łapiąc za klamkę, a on jedynie skinął jej głową. To był jej pomysł, aby wejść do środka i dowiedzieć się więcej na temat szanownego intruza, który krążył po Nocturnie, a do tego najwyraźniej kogoś odwiedzał. Drzwi ustąpiły, nawet nie skrzypnęły czym był wyjątkowo zdziwiony. Usłyszeli stłumiony głos rozmowy, w pokoju na końcu małego korytarzyka. Było ciemno, a teren był dla niej całkowicie nieznany. Rosier wyjął różdżkę, teraz nie mieli już wyjścia, a ich działania mogą zostać odkryte i osobnicy przejdą do ataku, a przecież tego nie chcieli. Musieli wziąć ich z zaskoczenia. Dwie odziane w czerń postaci przesuwały się w głąb mieszkania, a rozmowa stawała się coraz wyraźniejsza…
Towarzyszka aż wyrywała się do działania, co było imponujące. Kobiety z reguły nie bywały w tych kwestiach tak… chętne. Rosier wychowany był wśród Dam, żadnej z nich ani przez myśl nie przeszło, aby mieszać się w politykę czy niebezpieczne działania. Kolejny przykład tego, że niżej urodzeni mieli w życiu łatwiej, szczególnie kobiety, które nie musiały postępować według rygorystycznych zasad, spełniać wymagania ojców, mężów i całej reszty. Lyanna była wolną kobietą i w jej zachowaniu było to widoczne.
Skinął głową i puścił ją przodem, wspinał się po schodach zaraz za nią, zaciskając ukrytą pod połami płaszcza dłoń na różdżce. Musieli być gotowi na ewentualny atak i wszelkie niedogodności. Pokonanie dwóch pięter poszło dość sprawnie i szybko. Z jakiegoś powodu Mathieu postanowił oddać „pałeczkę” kobiecie. Garnęła się do działania, a on chciał ją sprawdzić. Nie zawahała się, łapiąc za klamkę, a on jedynie skinął jej głową. To był jej pomysł, aby wejść do środka i dowiedzieć się więcej na temat szanownego intruza, który krążył po Nocturnie, a do tego najwyraźniej kogoś odwiedzał. Drzwi ustąpiły, nawet nie skrzypnęły czym był wyjątkowo zdziwiony. Usłyszeli stłumiony głos rozmowy, w pokoju na końcu małego korytarzyka. Było ciemno, a teren był dla niej całkowicie nieznany. Rosier wyjął różdżkę, teraz nie mieli już wyjścia, a ich działania mogą zostać odkryte i osobnicy przejdą do ataku, a przecież tego nie chcieli. Musieli wziąć ich z zaskoczenia. Dwie odziane w czerń postaci przesuwały się w głąb mieszkania, a rozmowa stawała się coraz wyraźniejsza…
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Lyanna nie była damą i w zasadzie miała w swoim życiu wiele swobody. Była to chyba jedyna korzyść wynikająca ze zbrukanego statusu krwi. Ojciec postawił na niej krzyżyk, bo wiedział, że nie odda jej na żonę żadnemu ze swoich czystokrwistych znajomków z rodzin o podobnym statusie do Zabinich. Żaden szanujący się konserwatywny czarodziej nie chciałby żony półkrwi, nawet najpiękniejszej. Dlatego właśnie Lyannie pisana była samotność, ale miało to swój pożytek w postaci możliwości bycia niezależną od męskich kaprysów i robienia tego, co jej się podoba bez oglądania się na ojca, który już nie żył, czy męża którego nie miała i nigdy nie będzie mieć. Mogła mieszać się w niebezpieczne działania i należeć do rycerzy, a nie tylko kulić się za plecami małżonka i przytakiwać jego decyzjom. Sama była panią swego życia, choć też nie do końca, odkąd przystąpiła do rycerzy i musiała zaakceptować pewną hierarchię i własną dość niską pozycję w niej – była wszak tylko kobietą i to półkrwi w środowisku zdominowaną przez konserwatywnych czystokrwistych mężczyzn.
Wspięła się po schodach, wiodącą dłoń zaciskając na różdżce. Drugą ręką ostrożnie nacisnęła na klamkę, starając się nie robić hałasu. Ku jej zdumieniu drzwi nie były zamknięte, co ją zdziwiło, ale i wzmogło czujność. Gdyby sama miała mieszkać w takim miejscu zabezpieczałaby je dużo staranniej, choć z drugiej strony zwykłe zamki nie stanowiły skutecznej ochrony przed czarodziejami, a zaklęcia były problematyczne przez anomalie. Może mężczyzna wszedł tu tylko na krótko i miał zamiar szybko opuścić to miejsce? Zerknęła na swojego towarzysza, bezszelestnie posuwając się do przodu z różdżką w dłoni, przysłuchując się rozmowie rozbrzmiewającej z jednego z zapyziałych pokoi. Przystanęła, próbując się upewnić ile słyszała głosów. Na pewno dwa, męskie i chyba dość wzburzone. Próbowała też wsłuchać się w słowa, chcąc usłyszeć coś ważnego – ale nie słyszała nic o Zakonie ani Longbottomie. Mężczyźni, sądząc po odgłosach, rozmawiali o jakiejś transakcji. Lyanna przysłuchiwała im się, jednocześnie spoglądając na towarzysza i zadając bezgłośne pytanie, czy wkraczają i atakują, czy jeszcze czekają. Sama zaciskała palce na różdżce, gotowa wpaść do środka i miotnąć w kogoś zaklęciem, ale póki co ograniczyła się do podsłuchiwania, bo jeśli tamci nie wiedzieli, że do mieszkania ktoś wszedł, nie będą ostrożni i mogą między sobą zdradzić informacje, których nie chcieliby ujawniać osobom trzecim. Dlatego właśnie nie mogli być w gorącej wodzie kąpani, tym bardziej że przed wejściem należało upewnić się, ile głosów słyszeli, bo jeśli tam było więcej czarodziejów niż dwóch czy trzech ewentualny pojedynek byłby ryzykowny.
Wspięła się po schodach, wiodącą dłoń zaciskając na różdżce. Drugą ręką ostrożnie nacisnęła na klamkę, starając się nie robić hałasu. Ku jej zdumieniu drzwi nie były zamknięte, co ją zdziwiło, ale i wzmogło czujność. Gdyby sama miała mieszkać w takim miejscu zabezpieczałaby je dużo staranniej, choć z drugiej strony zwykłe zamki nie stanowiły skutecznej ochrony przed czarodziejami, a zaklęcia były problematyczne przez anomalie. Może mężczyzna wszedł tu tylko na krótko i miał zamiar szybko opuścić to miejsce? Zerknęła na swojego towarzysza, bezszelestnie posuwając się do przodu z różdżką w dłoni, przysłuchując się rozmowie rozbrzmiewającej z jednego z zapyziałych pokoi. Przystanęła, próbując się upewnić ile słyszała głosów. Na pewno dwa, męskie i chyba dość wzburzone. Próbowała też wsłuchać się w słowa, chcąc usłyszeć coś ważnego – ale nie słyszała nic o Zakonie ani Longbottomie. Mężczyźni, sądząc po odgłosach, rozmawiali o jakiejś transakcji. Lyanna przysłuchiwała im się, jednocześnie spoglądając na towarzysza i zadając bezgłośne pytanie, czy wkraczają i atakują, czy jeszcze czekają. Sama zaciskała palce na różdżce, gotowa wpaść do środka i miotnąć w kogoś zaklęciem, ale póki co ograniczyła się do podsłuchiwania, bo jeśli tamci nie wiedzieli, że do mieszkania ktoś wszedł, nie będą ostrożni i mogą między sobą zdradzić informacje, których nie chcieliby ujawniać osobom trzecim. Dlatego właśnie nie mogli być w gorącej wodzie kąpani, tym bardziej że przed wejściem należało upewnić się, ile głosów słyszeli, bo jeśli tam było więcej czarodziejów niż dwóch czy trzech ewentualny pojedynek byłby ryzykowny.
Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
Szybka odpowiedź