Wydarzenia


Ekipa forum
Plaża
AutorWiadomość
Plaża [odnośnik]25.09.15 23:20
First topic message reminder :

Plaża

Piaszczysta plaża przy brzegu chłodnego morza; słychać miarowy szum spienionych fal, powoli otulających brzeg oraz krzyk skarżących się mew. Czuć delikatny zapach bryzy niesiony nadmorskim wiatrem. Piasek jest miękki, czysty, można w nim odnaleźć bursztyny lub muszle. Roztacza się stąd doskonały widok na zachodzące w morzu słońce.

Rytuał oczyszczenia



1 sierpnia 1958

Na oświetlonej zachodzącym słońcem plaży rozpalano powoli pochodnie, które ustawiono przy niewielkich, okrągłych stolikach suto przykrytych wzorzystymi, kwiatowymi materiałami. W powietrzu unosił się zapach morskiej bryzy zmieszany ze słodkawym aromatem kwiatów,  a te zebrane w bukiety rozwieszone wśród drzew, kołysane przez delikatny wiatr kusiły i zachęcały, aby zbliżyć się do plaży. Tutaj bowiem miał odbyć się rytuał oczyszczenia i odrodzenia, otwierający nowy rozdział, zamykający to co złe. Każdy czarodziej oraz czarownica, byli witani przez młodych i starszych mężczyzn ubranych w zwiewne, lniane szaty. Na ich piersi kołysały się woreczki przewiązane różnokolorowymi sznureczkami. Uśmiechami oraz przyjaznymi gestami zachęcali do zajęcia miejsc przy okrągłych stolikach, wokół których ułożone były poduchy. Na stołach zaś stały misy, jedne większe, a drugie mniejsze, w których mieściły się kamienie, rośliny suszone oraz świeże oraz wyryte runy na drewnianych krążkach.
Każdego wchodzącego w krąg stołów witano czarką miodu pitnego ze słowami: “Szczęśliwego Lughnasadh”. Miód, owoc pracy, dar natury symbolizował połączenie z Matką Ziemią, którą w czasie obchodów czcili, której zawdzięczali życie. Święto życia obchodzili wszyscy, zarówno starzy i młodzi, zatem w kręgu pochodni witano każdego kto się pojawił. Młodszym zamiast miodu pitnego, podawano szczodraki, miodowe ciasteczko, które symbolizowało pomyślność.




Rytuał oczyszczenia w ramach obchodów święta Lughnasadh właśnie się rozpoczął. Postaci mogą się gromadzić na plaży, zajmować miejsca  przy stolikach. Stolików jest 6, przy każdym może usiąść max 5 osób. Proszę na samym końcu swojego posta napisać nr stolika.

Wydarzenie bez zagrożenia życia.
Sama ceremonia rozpocznie się wraz z postem Mistrza gry. Mistrzem Gry jest Primrose Burke, wszelkie pytania proszę kierować do niej.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.05.23 8:40, w całości zmieniany 3 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plaża - Page 18 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Plaża [odnośnik]18.05.23 0:56
Jasne tęczówki przesuwały się od jednej jednostki do drugiej, kiedy opierała głowę na ręce, łokciem opartej o stół. Odpowiedziała dziwacznym skinieniem głowy Mare w tej sam sposób witając Archibalda. Puściła na chwilę naczynie którym się bawiła, by unieść rękę w stronę Lucindy. Drgnęła, kiedy ręką pojawiła się na jej ramieniu. To nie atak, Tonks/. Napomniała się w myślach, choć nadal nie potrafiła się rozluźnić, wyglądając wokół niebezpieczeństwa. Przekręciła głowę, żeby niebieskim spojrzeniem trafić na Teda.
- Wspaniale. - skłamała gładko, rozciągając usta w niemal prawdziwym uśmiechu. - Dali mi miód za darmo, nie mam na co narzekać. - dodała nie opuszczając kącika ust. - I nawet nic mnie nie rozpruło ostatnio. - dorzuciła siląc się na wcale nie zabawny żart, chwilę później odprowadzając go wzrokiem wracając do swojego kielicha, nim nie zasiadł obok niej Victor, na chwilę zmieniając jej pozę. Billy’emu odpowiedziała również uniesieniem dłoni, witając w ten sam sposób Hannah.
- Poetycko, Vale. - mruknęła, wywracając oczami - wracając do niego wzrokiem. Zirytowana bezczelnym uśmiechem rozgoszczonym na jego twarzy. Prychnęła lekko i pokręciła koślawo głową opartą na ręce. - Miłość: nie. - odpowiedziała - a raczej powtórzyła po nim - ze spokojem utrzymując zawieszone na nim, jasne spojrzenie. Jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, gorzkim. Bo może taka była zwykła prawda. Miłość nie leżała nigdy obok niej. A może sama ją od siebie odpychała. Częstując Vincenta tym samym, co kiedyś otrzymała od Skamandera. Tego chciałaś? Nawet nie wiedziała. Wzięła wdech w płuca, unosząc kielich, łykając miodu. Odstawiając go na stół by potem unieść rękę i jej wierzchem otrzeć usta. - Jak już wpadłeś, to może dasz się namówić na szalone sam na sam? Ja, ty, przyjemnie pusta sala - będzie fajnie - zapytała go pozornie lekko, spoglądając gdzieś dalej, jeszcze na chwilę przed tym, nim pojawił się obok nich ktokolwiek inny. A potem je poczuła, spojrzenie, które osiadło na niej wyraźnie, przesunęła tęczówkami po otoczeniu w końcu je odnajdując. Skrzyżowała z nim tęczówki, czując napięcie na tej linii, na chwilę nie słysząc nic więcej. Siedziała, opierając głowę na ręce jedynie patrząc na Vincenta. Coś w jej wnętrzu zaskrzypiało nieprzyjemnie, ale nie pozwoliła mięśniom drgnąć. Przynajmniej do momentu w którym uniósł ku nich kielich w wymownym geście. Zawrzała. Nabrała powietrza w usta, unosząc nonszalancko brwi ku górze. Uśmiech zszedł z jej twarzy. Zacisnęła zęby. Nic nie rozumiał.. Ale dołączające do jego spojrzenie Elrica i Steffena pchnęło ją do tego, by urwać to spojrzenie. Właściwie, czego się spodziewała? Pokręciła lekko głową, odwracając wzrok, dźwigając głowę, żeby zmienić pozycję. Natrafiając spojrzeniem znów na Hannah, pokręciła lekko głową, wzruszając do niej ramionami. Złapała za zabrany kielich przechylając go i upijając resztkę miodu.
Pojawiająca się obok Evelyn była zaskoczeniem, ale i jej obecność nie uwierała jej w bok. Bliżej jej było do wisielczego humoru który prezentowała niż bezczelnie zadowolonego Victora.. Zaraz jednak jej wzrok pomknął ku jednej z dziewczyn, jakby wcześniej w ogóle nie zwróciła uwagi na wspomniany strój.
- Wiesz, że możesz po prostu usiąść na ziemi? - rzuciła ku niej, lokując na niej tęczówki, rozciągając wargi w bardzo pomocno prawie nie kpiącym uśmiechu usta.
- Tak… szczęśliwego, Herb. - odpowiedziała mu zerkając w jego stronę, zamrugała kilka razy ubierając któryś z uśmiechów na twarz. Zgrywały się średnio, ale jakoś nie robiło jej to różnicy.
- Łobuziary? - powtórzyła z pytaniem, dźwigając jedną z brwi do góry kiedy wracała wzrokiem do Victora. Naprawdę nazwał ją łobuziarą. Wiele o niej mówiono, ale skłamałaby gdyby powiedziała, że właśnie to spodziewała się usłyszeć od niego. - Moja twarz mogła się już ludziom opatrzeć. - podrzuciła mu usłużnie, rozciągając wargi w uśmiech. Zerknęła na Herberta, a potem na Evelyn. - Postarajmy się nie zabić tego rytuału swoim entuzjazmem. - dodała spoglądając na kobietę. Rozciągając usta w idealnie prawdziwym uśmiechu - choć tylko ona wiedziała jak niewiele jest w nim prawdy. - Do ciebie mówię. - uściśliła. - Panowie zdają się w dobrych humorach. - podsumowała, uśmiechając się usłużnie do Despenser. Zwracając w końcu wzrok do tych, którzy prowadzili ceremonie. Słuchała kolejno padających słów. A na jej twarzy mimowolnie wymalowało się krótkie zwątpienie.
- Oh, na Merlina. Jestem fatalna w tego typu rzeczy. - pożaliła się siedzącym z nią czarodziejom. Trochę nie tego spodziewała się po rytuale oczyszczenia. Westchnęła lekko sięgając po składniki. A kolejne słowa Victora sprawiły, że jej ręka zastygła. - Można dostać więcej? - zainteresowała się - Wtedy na pewno pójdzie mi lepiej. - zgodziła się z nim, spoglądając na mężczyznę, który obdzielał ich kamieniami. Wyciągnęła rękę, sięgając po jeden a potem podsunęła go sobie pod nos. Obróciła w palcach przekrzywiając lekko głowę. Zmrużyła oczy, przekrzywiając lekko głowę. Zdawało jej się, że mógł to być kwarc, ale czy i jak działał nie miała pojęcia. Lilia skojarzyła jej się tylko z łańcuszkiem, który kiedyś dostała od Hannah. A denerwująco radosny pomarańczowy zdawał się nie pasował ani do jednego, ani do drugiego. Postąpiła jednak według instrukcji, ostatecznie wsadzając rzeczy do lnianego woreczka i związując je pomarańczowym sznurkiem. Kiedy skończyła położyła swoje dzieło przed sobą patrząc na nie krytycznie, unosząc rękę, żeby potrzeć dłonią o kark w zastanowieniu. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zaproponować Evelyn wymiany, ale ostatecznie porzuciła ten pomysł zmieniając zdanie. Wpadając na myśl, że jeśli Sykes kolejny raz napatoczy się gdzieś obok da mu to do oględzin, zdawał się interesować tematem, będzie wiedział czy to w ogóle miało w jakikolwiek sposób działać. Ostatkiem sił powstrzymała się przed tym, by nie zerknąć w stronę Rinehearta. - Co sądzicie? - zapytała w końcu swoich towarzyszy przekrzywiając głowę w drugą stronę nie precyzując dokładnie pytania.

kości



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Plaża - Page 18 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Plaża [odnośnik]18.05.23 10:39
- Mam nadzieję, że jednak nie, potem ktoś zacznie zadawać mi pytania o organizację festiwalu i jeszcze palnę coś głupiego. – Potrząsnęła lekko głową, zaraz jednak trzymając głowę sztywno kiedy poczuła, że któryś z kwiatów zaczął wysuwać się z jej upięcia na ten ruch, a Susanne by ją pogoniła za to i jeszcze upewniła się, że już w ogóle się nie ruszy. Złapała jeszcze swoją czarkę z miodem aby spojrzeć ostrożniej po okolicy i zobaczyć kto jeszcze zadecydował się wziąć udział w święcie.
Nie musiało minąć dużo czasu zanim przestrzeń dookoła nie zapełniła się ludźmi, których Thalia kojarzyła i mała wręcz wrażenie, że nie nadąży wszystkich dostrzec i pomachać tym bliższym – w oczy rzuciła jej się Justine, która zajęła miejsce, ale zaraz po tym do ich stolika dosiadła się Mare.
- Dobry wieczór, towarzystwo na pewno nie będzie przeszkadzać – uśmiechnęła się lekko do lady Greengrass, chociaż to zaczęło jej się zastanawiać, czy przypadkiem z Susanne nie dosiadły się do jakiegoś stolika gospodarzy i ich nowa towarzyszka nie miała serca ich wygonić. – Miło wspominam gąskowanie, może kiedyś to jeszcze powtórzę – odpowiedziała zaczepnie, spoglądając jeszcze na Susanne wzrokiem, który obiecywał wytłumaczenie całej sytuacji później, najpewniej z gęsim detalem w środku całej opowieści.
Do stolików niedaleko zaczęli znów dosiadać się ludzie, tak więc mignęła jej znów Lucinde, Liddy, Neala, Iris czy Marcelius i chwilę potem Archibald dosiadł się jeszcze do ich stolika, co tym bardziej kazało Thalii podejrzewać, że pewnie zajęli jakiś stolik.
- Dobry wieczór, lordzie Prewett. – Teraz tym bardziej dziwnie poczuła się z tymi wszystkimi paprociami wystającymi z włosów, ale cóż, teraz już trochę było za późno na poprawianie czegokolwiek. Skupiła się jeszcze na migających w tłumie Evelyn, Herbercie, na Williamie, który przyszedł z Hannah której dłoń delikatnie ścisnęła jej własną, na co Thalia odpowiedziała równie szybkim ściśnięciem dłoni. Na festiwalu znalazł się tez Vincent i Elric, a Steffen elegancko spóźniony spotkał się z młodszym stolikiem gdzie siedziała Celine która chyba jednak nie będzie zmieniała stolika. W sumie to dobrze, widać że czuła się spokojnie w towarzystwie.
Gdy zaczął się rytuał, usiadła nieco bardziej komfortowo, co pozwoliło jej na dostrzeżenie, co miało się zadziać. Myśl o amuletach na nowo sprawiała, że myślała o niezręcznym spleceniu rzeczy, dlatego wsunęła dłoń do misy ze składnikami, starając się wyciągnąć co tylko mogła i zrobić z tego coś ładnego, nawet jeżeli niekoniecznie efekt końcowy będzie mógł się powiązać z jej wyobrażeniem. Piryt wydawał się jej piękny, nawet jeżeli tylko przypominał złoto, chociaż nie sądziła, że drugą rzeczą, którą uda jej się wylosować będzie lilia. Dodatek w postaci zielonego sznurka miał spiąć wszystko, dlatego Thalia bardzo ostrożnie zaczęła spinać wszystko razem, tak aby nie przesadzić z wielkością, ale żeby lilie nie przykryły całości.
- Coś takiego… - szepnęła do Susanne, dopiero teraz spoglądając na jej amulet, najpewniej zgoła o wiele lepszy niż to, co Thalii udało się zbudować. Na pytanie Archibalda zastanowiła się, co mogłaby powiedzieć, co nie byłoby kontrowersyjne albo ponure.
- Staramy się jak możemy, jeżeli coś trzeba dowieźć, proszę dać znać. – To wydawało jej się najbardziej logiczne do powiedzenia, nie wiedziała w sumie, co jeszcze mogłaby powiedzieć.

Składniki


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0

ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12384-thalia-wellers#381174 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Plaża [odnośnik]18.05.23 12:07
To zawsze było dziwne uczucie spotkać wszystkich w jednym miejscu. Przyjemne, ale dziwne. Przez większość czasu byli podzieleni. Spotykali się podczas misji, wewnętrznych działań, ale rzadko kiedy siadali przy jednym stole by chociaż omówić to co udało im się osiągnąć. Ostatnim razem, gdy tak zrobili ziemia w Oazie rozstąpiła się, a ona zakończyła ten dzień z okropną klątwą, która dzień po dniu odbierała jej nadzieje na szczęśliwe zakończenie. W tych myślach skupiła się na członkach i sojusznikach Zakonu Feniksa, ale przy stolikach znajdowały się również osoby całkowicie nie związane z organizacją. Niektóre twarze rozpoznała od razu, a inne były jej zupełnie obce. Tak wiele osób potrzebowało odskoczni od wojny i cierpienia.
Zanim ruszyli do stolika dostrzegła w tłumie Archibalda. Uśmiechnęła się szeroko na jego słowa. – Wspaniałe przemówienie – zaczęła dłuższą chwile zatrzymując na mężczyźnie spojrzenie. – Teraz możesz porzucić już wszelki stres i oddać się wspaniałej zabawie – dodała z całego serca mu tego życząc. Mogła sobie jedynie wyobrazić jak wielka odpowiedzialność na nim spoczywała. W końcu rok temu nie mieli możliwości świętowania.
Drgnęła, gdy dotarł do niej głos Williama, któremu towarzyszyła Hannah. Na jej ustach od razu pojawił się szczery uśmiech. Była pewna, że po dzisiejszej nocy cała twarz będzie ją boleć od uśmiechów i radości. – Cudownie was widzieć. Szczęśliwego Lughnasadh – odpowiedziała z entuzjazmem. Ich obecność tutaj równała się zdjęciu klątwy również z Billego. Poczuła ulgę. Na własnej skórze w końcu przekonała się o tym jak trudne to było zadanie. Choć nie chciała wracać wspomnieniami do tego okresu, to ciekawość łamacza klątw wciąż dobijała się do przepełnionej perfekcjonizmem natury. Pokrętnie wciąż chciała poznać naturę przekleństwa i może… ją zrozumieć.
Przeniosła spojrzenie na swojego towarzysza, gdy para odsunęła się od nich. Kątem oka dostrzegła kierującego się w stronę stolika Rinehearta. Czy on właściwie nie miał wrócić do domu? Wzruszyła ramionami. Zaczynała mieć coraz większe wyrzuty sumienia, że go zmusiła do przyjścia, ale z drugiej strony… nie wierzyła by pozostawienie go w domu również było dobrym rozwiązaniem. Może jej empatia nazbyt mocno przejmowała nad nią kontrolę? Może powinna podejść do tego na chłodno? Machnęła dłonią chcąc odepchnąć od siebie te myśli. Jeszcze będzie miała okazje by wszystko z nim przegadać. Teraz chciała dać mu zwyczajnie spokój. Wyglądał tak jakby tego potrzebował.
- Znasz te rytuały? To znaczy, że jesteś ich częstym bywalcem? – zapytała celowo łapiąc mężczyznę za słówko. Na jej ustach pojawił się wymowny uśmiech. – Potrzebujesz go? – dodała unosząc brew w pytającym geście. Afrodyzjak raczej nie pasował do rytuału oczyszczenia, ale może źle interpretowała to co ma się wydarzyć? Nic już nie wiedziała. Nawet nie wiedziała czy chce rozdrapywać przeszłe zdarzenia, skupiać się na przemijaniu. Odetchnęła głęboko. Nie miała już przecież nazbyt wiele do powiedzenia. Ryzyko było tym czego potrzebowała w swoim życiu. Lubiła adrenalinę. Może wcale nie miało być tak źle?
Widziała jak towarzyszący jej mężczyzna również skupia swe spojrzenie na osobach siedzących przy stolikach. Świadomość, że każdy miał tu kogoś kogo oczekiwał i wyglądał była pocieszająca. W końcu podczas wojny nie było to takie pewne. Wzrok kobiety powędrował w stronę Vincenta, gdy Elric o nim wspomniał. Westchnęła i ruszyła za Lovegoodem do stolika, przy którym siedział jej przyjaciel. – Nie ma w tym nic dziwnego – odpowiedziała. Rineheart miał swoje przyzwyczajenia i właśnie w taki sposób radził sobie z różnymi trudnościami. Samotnością, często dosłowną ucieczką od problemów. Proces leczenia wyglądał u niego inaczej, bo jeśli cierpiał to w duchu trzymając wszystko w sobie. Nie miała zamiaru odbierać mu tej możliwości choć przede wszystkim pragnęła mieć go na oku. Wątpiła jednak by skierowanie się w jego stronę w tym konkretnym momencie było dobrym wyjściem. W końcu zostawił ich przy ognisku chcąc wrócić do domu. Usiadła przy stoliku spoglądając na przyjaciela, którego wzrok wędrował w stronę stolika, przy którym siedziała Justine. Upiła łyk z czarki i skupiła spojrzenie na swoim towarzyszu. Ten nie zdawał sobie nawet sprawy z tego jak bardzo te słowa były w tej chwili niepotrzebne. Nie skomentowała tego jednak, uniosła kącik ust w uśmiechu i znów upiła łyk. – Czas równie dobrze może działać na naszą korzyść – miała na myśli ogólnie ludzi i ogólne kwestie. Nie chodziło jej jedynie o wygląd, ale też dojrzałość i emocjonalność. Czasem do wielu wniosków dochodzi się dopiero po czasie.
Wkrótce po tym dwie kobiety rozpoczęły rytuał. Lucinda całą swoją uwagę przeniosła właśnie na nie. Wsłuchiwała się w melodyjny głos młodej z kobiet by po chwili chłonąć ten pełen życiowego doświadczenia. Kobiety podzieliły się wzajemnie amuletami, plażę oświetlał jedynie blask pochodni i dopiero obecność Steffena oderwała jej wzrok od mistycznego wydarzenia. Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy zajął miejsce tuż obok niej. – Bardzo dobrze. Ten mały problem został zażegnany. – odpowiedziała i sama zachichotała z własnych słów. W końcu ten problem wcale nie był mały, a wręcz przeciwnie. Całkiem poważny, mogący być bezpośrednią przyczyną śmierci. Nie widziała jednak powodu by mówić o tym akurat teraz. Wszystko wróciło na swoje dawne tory. Tu spojrzała dyskretnie na przyjaciela, który pomógł jej ów problemu się pozbyć. – Dobrze cię widzieć. Po liczbie osób biorących udział w rytuale śmiem twierdzić, że wiele mamy do oczyszczenia. – dodała ze wzruszeniem ramion.
Z pewnym zniecierpliwieniem czekała na swoją kolej. Była ciekawa jaki amulet uda jej się stworzyć. – Cokolwiek przyjdzie mi wybrać przyjmę to jako swego rodzaju przeznaczenie. Obiecałam sobie w tym roku, że nie będę bojkotować Festiwalu i wziąć udział we wszystkich atrakcjach. Ciekawe kiedy zacznę żałować własnej odwagi. – rzuciła w eter kierując swe słowa właściwie do wszystkich przy stoliku. Spojrzała ponownie na łamacza klątw, gdy ten zapytał czy zajął komuś miejsce. Pokręciła głową. – Nie, jeśli chcesz możesz nawet kogoś zaprosić. Wciąż mamy wolne miejsca. – odparła odstawiając czarkę z miodem na stół, gdy przyszła jej kolej losowania.
Wybrała kryształ, niezapominajkę, a do tego dobrała pomarańczowy sznurek. Kryształ rozpoznała niemal od razu. Wiedziała, że drzemie w nim wielka siła. Nie wiedziała jednak jakie znaczenie ma niezapominajka dopóki nie usłyszała głosu pewnego mężczyzny tłumaczącemu komuś wpływ tej konkretnej rośliny. Sznurek wybrała całkowicie przypadkowo, pomarańczowy kolor kojarzył jej się przede wszystkim z radością i życiem. Może dlatego postanowiła spleść go razem z innymi składnikami. – Może się przekonamy – odpowiedziała Steffenowi i uśmiechnęła się delikatnie. Wierzyła w znaczenie takich rzeczy. W symbolikę i los. Przeniosła spojrzenie na Elrica i uśmiechnęła się do niego ciepło. – Co wybrałeś? – zapytała.


składniki


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Plaża - Page 18 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Plaża [odnośnik]18.05.23 21:21
Tłum jednak jej nie sprzyjał i choć dobrze maskowała się z zewnątrz, to w środku była wyraźnie spięta. Zupełnie jakby za chwilę miało się coś stać, choć przecież nigdzie nie dostrzegała niebezpieczeństwa, nawet w Victorze, który przyglądał jej się tak, jakby w jego umyśle zachodził jakiś naprawdę skomplikowany proces myślowy. Trwało to zaledwie kilka chwil, ale wystarczyło, by skrzyżowała z nim spojrzenie. Zaraz uniosła jedną z brwi w wyrazie niemego pytania. Co? Mam coś na twarzy? Już miała spytać, gdy jej uszu doszedł, jak zwykle pełen uprzejmości, głos Justine. Powiodła do niej spojrzeniem z niezmienionym wyrazem twarzy. – Och, pewnie, czemu wcześniej o tym nie pomyślałam… - wywróciła oczami, powątpiewając, że Tonks kiedykolwiek słyszała o tym, by nie siadać na zimnym. Nie zamierzała jednak słać w przestrzeń wykładu o możliwych skutkach rezygnacji z poduszki, zamiast tego mościła się jeszcze przez chwilę celem odnalezienia odpowiedniej pozycji, a gdy już ją znalazła, zdała sobie sprawę, że nie wie, co ma robić dalej. Obserwowała ludzi w dziwacznych strojach, ich radość, jakby na świecie wcale nie było zła. Nie rozumiała dlaczego wszyscy są aż tak szczęśliwi, gdy przecież nic się nie zmieniło, świat nie stał się nagle lepszy. Drażniło ją to, że wszyscy tak szybko zapominają o trudach codzienności.
Było głośno, zdecydowanie zbyt głośno dla jej przewrażliwionych przez klątwę uszu, na tyle, że z początku nie zauważyła obecności Herberta, dopiero wywołanie nazwiska przykuło jej uwagę i pozwoliło połączyć kropki. - Na Merlina i sto chrobotków, Grey – zaskoczenie jedynie przez chwilę przebiegło po jej twarzy, ustępując zaraz zaciekawieniu. Nie wiedziała, co też go podkusiło, by się tu zjawić, ale nie miała zamiaru przeprowadzać przesłuchania, przynajmniej nie w tej chwili, nie w tym tłumie. Obecność Herberta dodawała jej otuchy, czuła się pewniej, dzięki czemu część wcześniejszego zaniepokojenia ustąpiła, mogła się poświęcić i dać mu w zamian trochę taryfy ulgowej. – Ja? A w życiu – odpowiedziała polubownie na ostrzeżenie. – Zostawię ten szereg niecierpiących zwłoki pytań na później – dodała już ciszej, uśmiechając się krzywo z jawnym zadowoleniem.
Musiała przyznać, że nazwanie Justine łobuziarą, rozbawiło ją na tyle, by wywołać na jej twarzy uśmiech poprzedzony parsknięciem. Było to absurdalne określenie, prawdopodobnie znajdujące się gdzieś na samym dole listy tych, które by użyła do określenia czarownicy. – Och, proszę cię, z pewnością znajdą się tu osoby w bardziej wisielczych humorach, zobaczmy… - Powiodła wzrokiem po innych stolikach, przeskakując od jednej do drugiej osoby w poszukiwaniu jakiegoś nieszczęśnika godnego wyróżnienia. Zmarszczyła brwi, zatrzymując się na mężczyźnie, który co i raz patrzył w kierunku jej stolika. Wyglądał jak siedem nieszczęść, ale było w nim coś znajomego, jakby już kiedyś go widziała. W pierwszym momencie to do niej nie doszło, może chciała zignorować podszepty wspomnień i poczucie zdrady, gdy urwał kontakt bez słowa wyjaśnienia, choć przecież trzymali się blisko w Hogwarcie. Zazgrzytała zębami, zdając sobie sprawę, że patrzy właśnie na Vincenta. Nie chciała tego roztrząsać, nie rozumiejąc dlaczego nie był w stanie napisać do niej choć dwóch cholernych słów, które posłałby sową. Zawiódł ją, nie on pierwszy, nie ostatni i choć było jej go w tamtym momencie żal, to nie na tyle, by samej wyciągnąć rękę. Wróciła zaraz spojrzeniem do Justine, bacznie ją obserwując. Szczęście w nieszczęściu akurat rozpoczynało się przemówienie, a głos jednej z prowadzących czarownic poniósł się echem, uciszając wszechobecny gwar. - Niech Merlinowi będą dzięki – szepnęła do siebie, ciesząc się z takiego obrotu sprawy. Podczas przemówienia siedziała plecami do prowadzących ceremonię kobiet, więc co jakiś czas odwracała się w ich stronę w wyrazie szacunku, choć jej uszy były zamknięte na ich słowa. Znała potencjalny przebieg, nie potrzebowała słuchać dyrdymałów o radości i wzniosłych życzeń.
Mina zdążyła jej zrzednąć, gdy z powątpieniem skakała wzrokiem po przedmiotach na stole. - Kamyki, kwiatki, kolorowe sznurki, na litość, mogliby dać jakąś instrukcję dla opornych... - szepnęła do siebie, teatralnie podciągając rękawy, jakby przyszło jej się mierzyć z bardzo ciężkim wyzwaniem. Bez zastanowienia wyciągnęła dłoń po kamień, który zobaczyła jako pierwszy, łapiąc go w palce i przyglądając mu się zaraz z bliska. Ładny, w ciapki, pomyślała, wrzucając radonit do lnianego woreczka. – O, zdecydowanie – przytaknęła Victorowi. – Może później nam to wynagrodzą – rzuciła ukradkowe spojrzenie do czarodzieja, który stał przy ich stoliku, jakby próbując w jego minie wyczytać, czy w ogóle jest na co liczyć, ten jednak trwał w uśmiechu i wskazywał na misy na stole, mamrocząc coś o mocy kwiatów. Prędko powróciła do swojego rękodzieła, patrząc na następną misę. Rośliny były jednak zgoła trudniejsze, nic w pierwszej chwili nie wpadło jej w oko. Zamknęła oczy i zdając się w pełni na los, złapała pierwszy lepszy, który okazał się lilią. Skrzywiła się na jej widok, jakoś nie przypasował jej do gustu, ale skoro tak chciał los, to nie jej decydować. Wychyliła się w kierunku amuletu stworzonego przez Tonks. – Tak szybko ci poszło, że może czas zająć się tym na poważnie? – posłała pytanie z cieniem rozbawienia w głosie. – Dobrze, że nie kazali nam malować albo układać wierszyka ku czci Matki, by usunąć kometę z nieba – dodała ze sfrustrowanym westchnieniem, wędrując spojrzeniem na chwilę ku niebu. Jak długo zamierzała tu jeszcze być i co oznaczała? Najwyraźniej nie była tak przerażająca, skoro festiwal się odbył. Koniec końców obwiązała swój woreczek zielonym sznurkiem, który jako jedyny nie raził jej swoim odcieniem. Spojrzała na swoje dzieło krytycznym okiem. Niby to ma przynosić szczęście? Przewróciła oczami, powątpiewając w działanie przedmiotu, a jednak zaraz dała kuksańca Herbertowi, by zwrócić na siebie jego uwagę. - Nie myśl sobie - zaczęła - to zaległy prezent urodzinowy. Rok temu powiedziałeś, że nie chcesz bibelotów, bo półki ci się rwą. - Nachyliła się do niego i bezceremonialnie zawiesiła na jego szyi amulet, zanim mężczyzna zdążył zaprotestować. - Niechaj to coś drze się na ciebie moim głosem, gdy tylko wykryje, że będziesz chciał zrobić coś durnego - dodała już ciszej, naśladując głos starszej czarownicy z towarzyszącą temu nieprzejednaną miną, choć drżący kącik ust zdradzał rozbawienie kryjące się za tą opryskliwą fasadą. Gdzieś w głębi serca chciała, by to niewielkie zawiniątko działało i chroniło jej przyjaciela od wszelkiego zła i cierpienia, a jednocześnie życzyła sobie, by nigdy więcej nie widzieć go w takim stanie, jak ostatnim razem. Czy jednak taka mała popierdółka mogła mieć jakąkolwiek moc sprawczą?

rzuty


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Plaża - Page 18 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Plaża [odnośnik]18.05.23 22:43
- Oh tak, prawda. - odpowiedziałam Susanne rozciągając usta w uśmiechu. Splotłam dłonie za plecami by z zadowoleniem pobujać ramionami zadzierając lekko brodę. - Dziękuję! Muszę przyznać, że to ulga móc we właściwym momencie z czaru skorzystać, nie zastawiając się, czy Namiar na mnie nie doniesie. - powiedziałam, rozciągając w zadowoleniu usta w uśmiechu, chwilę później już gnając w stronę Celine, zawieszając się jej na ramionach. Odrywając tylko głowę, żeby spojrzeć na znajomego uzdrowiciela.
- Szczęśliwego! - odpowiedziałam, panu Tedowi, rozciągając usta w uśmiechu. - A jak ten, remont? - chciałam wiedzieć, bo w sumie to jednak mnie to interesowało. Przecież jakby nie patrzeć, to też trochę moje miejsce było. Nie że przez własność, ale przez przynależność.
- Ty jeszcze poetka jesteś, Cellie. - ucieszyłam się kiedy wypuściłam ją ze swoich ramion, żeby się roześmiać. Cięższy to był śmiech nim jeszcze przed tym wszystkim, co się stało na bagnach. Bo wewnątrz nadal zdawało mi się, że czegoś mi brakuje. Usiadłam obok Celine, podnosząc opadnięty znów uśmiech. - Nie znacie? - zdziwiłam się, podciągając brwi do góry. - To nowość jakaś. - przyznałam, bo to rzeczywiście nowe było. Zazwyczaj każdy każdego znał, a ja znałam każdego oddzielnie.
- Czemu powinno? Nie powinno. - nie zgodziłam się z nią kręcąc głową. Zaraz otwierając usta ale Liddy się wcięła. - O właśnie, praktyka czyni mistrza. - powtórzyłam po niej ze znastwem potakując kilka razy głową tak, że aż włosy zafalowały mi mocniej. Zaraz jednak zamarłam, unosząc brwi do góry, a potem machnęłam ręką. - Ja się nie nadaję na zdjęcia. - orzekłam, marszcząc nos i kręcąc trochę głową. Lepsze można obiekty było znaleźć do fotografowania przecież.
- Myślicie, że Leander dzisiaj będzie? - zapytałam, rozglądając się wokół, mimowolnie wyciągając szyję, unosząc rękę, żeby dotknąć palcami warg. Pamiętałam go wyraźnie przecież, serce zabiło mi mocniej trochę. Zaraz jednak odchrząknęłam, bo Marcel zjawił się obok. Oderwałam rękę, splatając ją z drugą na swoich własnych kolanach.
- Cześć. - odpowiedziałam, zawieszając jasne tęczówki na Marcelu, jedna z brwi drgnęła mi kiedy opadł obok nas, ale w sumie nic nie powiedziałam. Czasem nawet go lubiłam więc co mi tam, jak chce zostać niech zostanie, chociaż fakt że był sam był dość zaskakujący. Obejrzałam się za siebie, ale Jima nigdzie nie było. To dość nowe w sumie, bo jakby się nad tym zastanowić to Marcela samego, widziałam tylko wtedy kiedy poprosiłam go o spotkanie sama. Przekręciłam trochę głowę na padające z jego ust pytanie, ale że brzmiało jakby ktoś na kogoś czekał a ja nic o tym nie wiedziałam, to nic nie odpowiedziałam na nie.
-O! Hm.. Cześć. - odpowiedziałam z lekkim opóźnieniem, kiedy zobaczyłam obok Billa - starszego brata Liddy. Nigdy jakoś więcej nie rozmawialiśmy, ale chyba znał się dość dobrze z Brendanem. Na padające upomnienie o miodzie drgnęłam, bo moja dłoń nadal owijała się wokół kubka z nim. Poczułam czerwień na szyi, dlatego odchrząknęłam i pokręciłam się, jakby mi niewygodnie było.
Odwróciłam głowę, żeby uprzejmie odpowiedzieć Eve. Było jak było, obracałyśmy się w jednym gronie. Ale kiedy na nią spojrzałam - zmarłam. Całkowicie, konkretnie, wytłumaczalnie całkiem. A mój wzrok nie patrzył wcale na twarz Eve a na wielki - WIELKI - brzuch, który pojawiał się jako pierwszy. Zrobiło mi się najpierw chłodno, potem zimno, coś nieprzyjemnie zerwało mi się w środku, by zrobiło mi się ciepło, usta mimowolnie się rozwarły bo nad nimi - i całą twarzą - oczywiście jak zawsze nie panowałam. Nic nie powiedziałam milcząc całkowicie, jak nigdy, przenigdy. Bo w mojej głowie nastała pustka wielka i ogromna a w środku zdawał się tylko jeden niewygodny pisk rozchodzić we wszystkich stronach. Zrobiło mi się duszno, choć duszno w sumie już było - duszniej bardziej jeszcze. Nabrałam powietrza przez usta. I brałam i brałam i brałam. Zerknęłam ku Celine zdziwionym spojrzeniem, czemu się nie dziwiła? Potem przesunęłam tak samo zdziwione spojrzenie na Marcela, na Liddy. Na Steffena, który gadał jakieś farmazony o tym, że niby ja jestem piękna, wykrzywiłam usta w krzywym uśmiechu i nagle mnie uderzyło; zamarłam. Strzeliło mnie tak mocno, jakby dostała w twarz.
Nikt się nie dziwił, bo każdy wiedział.
Płatki nosa zafalowały, kiedy łapałam powietrze kolejny raz. Drgnęłam kiedy Celine zapytała o Jima, a potem zapytał o niego Steffen. Nawet nie zareagowałam na dość brzydkie słowa Liddy, za które normalnie bym ją zganiła. Właśnie, gdzie był? Zastanowiłam się mimowolnie unosząc rękę do wstążki na nadgarstku, żeby ją poprawić, bo ta zdawała się niewygodnie palić. Zaraz ją puściłam, unosząc ręce, żeby odrzucić włosy na plecy. Patrzyłam na stół, bo ręce miałam za wysoko i musiałabym zezować z trudem w końcu odciągając spojrzenie od wielkiego brzucha Eve, nie spoglądając w twarz nawet raz, marszcząc brwi. Zatapiając się w swoich własnych obliczeniach, ale w uszach dzwoniło mi tylko jedna prawda. Ta właściwa. Że właściwie byłam tutaj zbędna. Czułam się jak kompletna idiotka. Całkowita. Jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna. Neala Weasley, proszę państwa. Darmowa komedia od samego rana.
Złapałam za miód w którym tylko zamoczyłam usta wcześniej i przechyliłam kubek i piłam, piłam, piłam. Zastanawiając się, co właściwie powinnam zrobić dalej. Coś powinnam. Ale odzywać nie powinnam się wcale, bo jak zacznę jak ktoś mi odpowie, to poleci tyrada, która, już zaczynała galopować w mojej głowie.
Świetnie.
Odstawiłam z puknięciem naczynie, wykrzywiając usta. To zajęło mi tylko kilka sekund, co dalej? Ostatnie czego chciałam to być tutaj. Więc może powinnam się ewakuować. Tylko co powiedzieć, że przewietrzyć mi się trzeba? Wokół dostatecznie dużo było powietrza.
- Ja… - zaczęłam, ale nad nami stanął jakiś pan, spojrzałam na niego zamglonym, zaszklonym wzrokiem, niepodobnie ledwie zainteresowana rytuałem nad którym pewnie bym się rozpłynęła, gdyby nie złość która wrzeć zaczynała we mnie całkiem. Zamrugałam sięgając po kamień. I brwi uniosły mi się a wargi wygięły gdy tylko go zobaczyłam. Prychnęłam pod nosem, wywracając oczami. Nic mi spokoju nie miało przynieść, tego jednego byłam pewna. Z emocjami radziłam sobie super, świetnie, idealnie wręcz. Nie wybuchłam jeszcze, a mogłam siedząc z ludźmi, których nazwałam przyjaciółmi a którzy jakby chyba wcale we mnie kogoś takiego nie dostrzegali. Sięgnęłam więc po kwiat, nerwowym ruchem podsuwając go pod nos. Ze złością kierując wzrok na niego, unosząc brwi ku górze. O proszę, wszechświat też postanowił sobie ze mnie zażartować. Kobiecość i wdzięk? I co dalej? Co jeszcze. Brakowało tylko przeznaczenia. Westchnęłam niemalże cierpiętniczo, coraz mocniej tracąc chęci do czegokolwiek czując tylko jedno kłębiące się we mnie uczucie. To samo, które kłębiło się od początku, kiedy zobaczyłam Eve. Złapałam za sznurek. I do tego jeszcze czerwony. Kolor miłości. Ding ding dong! Mamy komplet, przeznaczenie przybyło właśnie. Super, świetnie, naprawdę. Tego mi brakowało. Miłości. Pewnie. Wrzuciłam wszystko do woreczka nerwowymi ruchami, zawiązując sznurek, by potem odetchnąć nadal czerwona cała. I nadal milcząca całkiem.
- To ten. Wszystko tak? - upewniłam się, zerkając po wszystkich tak szybko, że nikogo tak naprawdę nie złapałam wzrokiem. Otrzepałam ręce. - Pójdę go dać… cioci. - orzekłam w końcu znajdując jakąś w miarę logiczną wymówkę. Poderwałam się gwałtownie do góry. Zakręciło mi się w głowie od tego miodu i tej złości. Myślałam, że może mi przejdzie, ale przejść nie chciało wcale. A ostatnie czego chciałam, to pozwolić sobie na to by wybuchnąć. Moja praca nad sobą poszłaby na marne. A wybuchnąć miałam, już za chwilę całkiem, czułam to dokładnie. Spojrzeć na żadnego nie umiałam. Haha, śmieszna Neala, nie mówmy jej nic, będzie zabawniej. - Sama. - dodałam jeszcze spoglądając na Liddy. Unosząc usta w całkowicie nieprawdziwym uśmiechu, ale ukryć tego nie umiałam. Przy tym stole i tak nie siedział największy zdrajca. - Czuję się dobrze. Znajdę was potem. - orzekłam jeszcze, poprawiając kilkoma trzepnięciami spódnicę. Chociaż okropnie kłamałam, dlatego pochyliłam głowę żeby ukryć to trochę. Z wdechem ją uniosłam rozglądając się, żeby określić kierunek, który obiorę. W końcu przypomniałam sobie, że w namiocie miałam te piwa, co to je dostałam, żeby móc z przyjaciółmi uczcić tą dorosłość. Tak, to był dobry pomysł. Uczczę sobie ją sama. Ochłonę trochę, przemyślę dokładnie, co zrobię dalej. Mama mówiła, że czasem trzeba było na coś inaczej spojrzeć. To wezmę i spojrzeć. Dorosła już byłam przecież, na pewno to umiałam.
Dorosłość świetnie się zapowiadała.

| rzuty: ametyst, lawenda, czerwony

Neala zt?
(Szanowny Mistrzu, przepraszam strasznie, ale Nealę przez pewne okoliczności - ekhm ekhm - niesie byle dalej. Jeśli jednak z racji jakiś planów/powodów(trwania rytuału) powinna zostać na miejscu, proszę ją usadzić ponownie <3 kocham, dziękuję :pwease: )


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Plaża [odnośnik]19.05.23 0:08
Zobaczysz – odpowiedział jej tylko, uśmiechając się i odwzajemniając czuły uścisk dłoni, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na ciemnych tęczówkach, w których odbijał się blask płomieni płonących dookoła pochodni. Cieszył się na ten dzień i na cały festiwal, bo wszyscy potrzebowali paru spokojniejszych oddechów, ale przede wszystkim: cieszył się, że mógł spędzić go z Hannah. Miał wrażenie, że pogubili się trochę ostatnio, że on się pogubił; pochłonięty wydarzeniami w Oazie, zmaganiami z konsekwencjami klątwy i nieznośnie powolnym dochodzeniem do siebie, stracił z oczu to, co było naprawdę ważne. Chciał jej to wynagrodzić, chciał być obok naprawdę; nie tylko ciałem. – P-p-przepięknie wyglądasz – szepnął jeszcze, nachylając się ku niej, nim dotarli na plażę, na której miał odbyć się rytuał. Naprawdę tak uważał, w jasnej, lekkiej sukience trudno mu było oderwać od niej spojrzenie, błądzące momentami po jej twarzy i spływających na szyję kosmykach włosów, po okrytym gładką tkaniną ciele. Powiększający się wraz z każdym tygodniem brzuch nie odbierał jej uroku, wprost przeciwnie; miał wrażenie, że nigdy nie była piękniejsza.
Przysunął się nieco bliżej, nie chcąc, by zgubili się pomiędzy świętującymi, kiedy – po powitaniu przez dziewczynę – znaleźli się pomiędzy stolikami. Zmierzając ku wolnym miejscom, uśmiechał się w stronę znajomych twarzy, odmachując i odpowiadając na krótkie pozdrowienia, gdzieś w połowie drogi w jakiś cudowny sposób zapominając zupełnie o bliznach, które do niedawna powstrzymywały go przed pojawieniem się tutaj. Podziękował Susanne, mrugnął jednym okiem do Liddy; nie musiała mu dziękować. Wiedział, że doskonale radziła sobie sama, ale jednocześnie: nie chciał, żeby zawsze musiała to robić. Miała dziewiętnaście lat, była jego młodszą siostrą, pamiętał wciąż, jak przebierała na krótkich nóżkach, obijając się o ściany, albo jak na czworakach dzielnie wdrapywała się po prowadzących na strych schodach. Gdyby był tu tata, zapewne sam zadbałby, żeby w trakcie letniego festiwalu mogła po prostu się bawić, a choć nikt nie powiedział tego głośno, to Billy w intuicyjny sposób czuł, że pod nieobecność ojca ta rola spadła na niego. – Nie wystawiaj języka, bo ci go p-p-pikujące licho wyrwie – burknął z udawanym oburzeniem, ale wypływający na usta uśmiech popsuł efekt. Wywrócił oczami, unosząc dłonie w geście kapitulacji. – Dobra, dobra – już się biorę – dodał, prostując się, żeby nie przeszkadzać Liddy już dłużej. Odchodząc, kątem oka dostrzegł jeszcze Eve, choć w jasnym oświetleniu pochodni i zachodzącego słońca nie od razu ją rozpoznał; odpowiedział jednak na jej skinienie, uśmiechając się też życzliwie i starając się nie okazać zdziwienia, gdy jego wzrok przemknął przelotnie po jej sylwetce. Dlaczego pojawiła się tutaj samotnie?
Iris, działa w Niuchaczach. Nie miałem p-p-pojęcia, że się znają – odpowiedział Hannah równie cicho. Chciał wspomnieć o czymś jeszcze, ale znaleźli się już zbyt blisko samych zainteresowanych, zamilkł więc szybko, uśmiechając się do obojga. Dostrzegając wyraz twarzy brata, nachylił się w jego stronę, po czym podążył spojrzeniem za jego wzrokiem, dopiero wtedy zauważając, że na polanie pojawił się Steffen. – Tak, to on. Też jest z nami – odparł, zerkając na Teda. Miał rzecz jasna na myśli Zakon Feniksa. Podniósł rękę, żeby odmachać kuzynowi, posyłając mu jednocześnie szeroki uśmiech; miał wobec niego ogromny dług wdzięczności.
Wcale nie we w-w-wszystkim – zaoponował, odwzajemniając spojrzenie Hannah i przesuwając dłoń na jej plecy, instynktownie, bezwiednie. Był już gotów wstać i zgarnąć z piasku ostatnią wolną poduszkę, która pozostała przy ich stoliku, ale ciche słowa zatrzymały go w miejscu. Skrzyżował wzrok z żoną, jakby starając się wyczytać stamtąd odpowiedź na niezadane: na pewno?Nie musiałabyś wstawać, sam bym cię p-p-podniósł – powiedział przekornie, nie przejmując się karcącymi głoskami. Odwrócił się w stronę Iris, żeby wspomnieć o pokrewieństwie z Tedem, ale Hannah go uprzedziła. Zaśmiał się cicho. – Do tej pory się zastanawiamy, kto nam podrzucił Krukona – dodał żartobliwie, przypominając sobie lata, kiedy przekomarzali się o to pomiędzy rodzeństwem.
Dźwięki bębnów przyciągnęły jego uwagę; uniósł głowę, dopiero teraz zauważając pojawienie się dwóch kobiet – na wspomnienie pozostawienia na sobą zła i splamienia, oczyszczenia duszy, czując, jak coś nieprzyjemnie zaciska na jego wnętrznościach. Odkąd opuścił stary Azkaban, i odkąd spotkał się z Rosierem, taki właśnie się czuł: brudny, skażony. Nie pomogło pozbycie się otumaniającego zmysły przekleństwa, na barkach ciążyło mu coś zupełnie innego. Czy rytuał mógł coś zmienić? Chyba w to nie wierzył, ale może wcale go nie potrzebował; już sama obecność bliskich, rodziny i przyjaciół, sprawiała, że czuł się lepiej. Żywiej, bardziej na miejscu.
Nachylił się nad misami razem z Hannah, od samego początku wiedząc, że to właśnie jej podaruje stworzony z kamieni i roślin amulet. Spośród tych pierwszych wybrał ametyst, od objaśniającego cały proces mężczyzny dowiadując się, że miał uwalniać od codziennego zmęczenia i problemów. Tego dla niej chciał: spokoju, wytchnienia. Przypominając sobie ich rozmowę na temat powrotu do wiązania mioteł, do woreczka wsunął też szarotkę, kwiat ponoć dodający odwagi w śmiałym dążeniu do celu. Całość obwiązał pomarańczowym sznurkiem, symbolem radości i szczęścia; jego węzeł nie był tak ładny jak kokardka Hannah, na jego końcu zawiązał po prostu dwa supełki, które z jednej strony dobrze się trzymały, ale z drugiej – w razie potrzeby rozsupłać było je łatwo.
Widząc, jak Iris i Ted wymieniają się woreczkami, uniósł lekko brwi (niedawno?, przemknęło mu przez myśl), ale uśmiechnął się jedynie, krzyżując porozumiewawcze spojrzenia z Hannah. Miał wypytać o to brata później, teraz – nachylił się w stronę żony, opuszczając na sekundę wzrok w dół, gdy w jego dłoni znalazł się woreczek. Wyszeptane po cichu słowa sprawiły, że serce zabiło mu mocniej, spojrzał jej w oczy, czując zalewającą go wdzięczność. I miłość, jak to było możliwe, że znała go tak dobrze? Zacisnął mocniej palce na amulecie, żeby po chwili przycisnąć go do klatki piersiowej. – Dziękuję – wyszeptał równie cicho, biorąc do rąk własny amulet. Chwycił za dwa końce pomarańczowego sznurka, które związał ze sobą, i nachylił się, żeby założyć go Hannah na szyję. – Niechaj Matka ci błogosławi, niechaj p-p-prostuje twoje drogi i wskazuje ścieżkę życia – powtórzył. Pozdrowienie, które początkowo zdawało się nie znaczyć wiele, nabrało dziwnego ciężaru, głębi. – Niech doda ci wiary w twoją siłę. I w to, że możesz zrobić w-w-wszystko i mieć wszystko, czego pragniesz. Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką miałem szczęście p-p-poznać.

| rzuty




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Plaża [odnośnik]19.05.23 0:57
Wyciągnął rękę w górę w powitalnym geście, kiedy niedaleko przeszedł Billy, początkowo z entuzjazmem, chwilę potem mina mu zrzedła; nie sposób było nie dostrzec blizn na jego twarzy, blizn tak potwornych, że nie potrafił sobie wyobrazić, ile musiał w ostatnim czasie przejść. Szczęśliwie wyglądały na zaleczone, a sam Billy na całego i zdrowego, jednak każda pojedyncza blizna była pamiątką po okrucieństwie, którego zaznali. Czy to pozostałości po tamtej okrutnej klątwie? Pytające spojrzenie utknęło na jego twarzy, co się stało, chciał spytać, lecz nie było na to teraz ani czasu ani miejsca. Skinął głową na pytanie Liddy, przecież pojawili się w Weymouth po to, żeby się zabawić.
- Mój pies wreszcie przestał sikać do butów - obwieścił z zadowoleniem na pytanie Liddy, zwykle nie rozmawiał z dziewczynami o sikaniu, ale Liddy zawsze była inna. - Nie wyobrażasz sobie, jaka to ulga, założyć rano suche buty i nie martwić się tym, czy na pewno możesz to zrobić. Skurczybyk znaczy teraz teren całej Areny, mam nadzieję, że nikt go nie złapie. - W końcu nikt nie lubi budzić się w obsikanym wozie. - A ty, Lids, jak żyjesz? Co jest... co jest z twoim bratem? - zapytał cicho, ale Billy zaraz znalazł się obok. - Spokojnie, przypilnuję jej - obiecał, z łobuzerskim, choć nieco wymuszonym uśmiechem, kiedy wciąż wpatrywał się w jego poranioną twarz. Powoli docierało do niego, że wpatrywanie się w niego w ten sposób nie było grzeczne, że on sam pewnie chciał o tym zapomnieć. Wojna została zawieszona, ale nie zakończona, lada moment każdy poranek znów zacznie przerażać. Odprowadzał go wzrokiem, gdy z zamyślenia wytrącił go uścisk dłoni Eve na jego barkach; z uśmiechem wygiął głowę do tyłu, odnajdując spojrzenie dziewczyny. Jej obecność odpowiadała na jego pytanie, czy to na nią czekały dziewczyny? - Prawie się spóźniłaś - rzucił, unosząc czarkę z miodem w jej stronę. Wyciągnął w górę prawe ramię, nie wstając z poduszki; napięte mięśnie stabilizowały rękę mocno, pozwalając Eve odnaleźć wygodne oparcie, gdyby potrzebowała go, zajmując miejsce przy stole. Byli tu, żeby odpocząć. Byli tu, żeby zapomnieć. Byli tu, żeby poczuć solidarność, która da nadzieję na lepsze jutro, im wszystkim. To przecież nie potrwa już długo. Szok odmalowany na twarzy Neali był trudny do przeoczenia, ale Marcel nie zwrócił na niego uwagi - nie rozumiał, co mogło go wywołać.
- Dwa razy to nie przypadek, Celine - wtrącił w jej słowa mniej przyjemnie, niż zamierzał, spoglądając dalej na Victora; chciał wierzyć, że Celine przestała już być naiwna, że unikała złych ludzi, ale ocenianie tego draba przez pryzmat jego miłego psa było pomyłką. Źle patrzyło mu z oczu. - Jest ze Steffenem - odpowiedział na pytanie Celine, nie widząc jeszcze, że Cattermole właśnie się do nich zbliżał. Skoro nie był z Eve, na pewno był z nim. Nie widział innej opcji. - Steff? - zdziwił się, kiedy usłyszał jego głos. - Myślałem, że jest z tobą - stwierdził, spoglądając na niego pytająco i niemal oskarżycielsko. Nigdzie go nie było, chyba go nie zgubili? - Czekaj! - zawołal za nim, ale przez harmider Steffen chyba już go nie usłyszał. Odszedł do nich, kierując sie od osobnego stolika, Marcel gotów był się z nim zamienić, on bardziej tego potrzebował, bliskości, towarzystwa, wciąż przeżywał odejście Belli. Ale nie zdążył wstać, kiedy Steff zajął już miejsce gdzie indziej. Czarownice rozpoczęły rytuał, on oglądał się na Cattermole'a, gniecony wyrzutem sumienia.
- Pierdolety - odpowiedział Liddy, z takim przekonaniem, jakby sam uważał. W rzeczywistości było trochę inaczej, jego uwaga zdążyła się rozproszyć, ale podążał za tym, co robili pozostali. Zebrał z mis komponenty na swój amulet - jego palce natrafiły na kwarc. Jeden z czarodziejów wyjaśnił mu, że był to kamień, który niósł spokój. Pozwalał na zmianę perspektywy i odnalezienie nowej drogi. Lub dostrzeżenie czegoś, czego nie dało dostrzec się wcześniej - zastanawiał się, który z jego przyjaciół mógł tego potrzebować. Lawenda pachniała przyjemnie, zdaniem czarodzieja symbolizowała kobiecość i wdzięk. Symbolizowała matkę - a on pomyślał o własnej. Pomarańczowy sznurek miał zakląć lawendę cieplejszą myślą - i pozwolić spojrzeć w przyszłość z optymizmem. Czy się dało? Upchnął liście wewnątrz woreczka niedelikatnie, brakowało mu cierpliwości do podobnych prac, wiążąc go sznureczkiem niesymetrycznie, kując w oko każdego perfekcjonistę. Obrócił go w dłoni, ten amulet był potrzebny komuś, kto stał na rozdrożach i musiał ruszyć do przodu z podniesioną głową, przez ramię spojrzał na Steffena przy oddalonym stoliku. Lawenda symbolizowała to, czego mu brakowało, kwarc wskazywał drogę, a pomarańczowa barwa gwarantowała szczęśliwe zakończenie. Nie myślał o dziewczynach, żadnej z nich nie brakowało przecież wdzięku ani kobiecości, nie wiedział też nic o ich zagubieniu. Amulet nie pasował do pozostałych jego przyjaciół. - Ja skończyłem! - obwieścił pozostałym z dumą, choć jego woreczek wyglądał, jakby mógł nad nim jeszcze chwilę popracować. Fakt, że Neala zdecydowała zanieść swój amulet cioci, nieszczególnie go zaskoczył - pewnie zaraz wróci, choć atmosfera jakoś dziwnie się zagęściła. - Do potem! - odpowiedział dziewczynie, oczekując aż wszyscy skończą przygotowywać swoje woreczki. - Steff! Łap, to dla ciebie - zawołał, rzucając woreczek do rąk Steffena.

rzucam na rzut do celu woreczkiem (w steffena)


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Plaża [odnośnik]19.05.23 0:57
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 41
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plaża - Page 18 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Plaża [odnośnik]19.05.23 1:18
Poczuła się pewniej, kiedy zobaczyła reakcję przyjaciół i upewniła się, że mogła usiąść z nimi. Co prawda miejsce między Marcelem, a Naelą nie było najbardziej komfortowe.- Wiem, ale udało mi się.- rzuciła pogodnie. Przyjęła pomoc, opierając dłoń na ramieniu chłopaka. Parę miesięcy temu, ba, parę tygodni temu nie potrzebowałaby tego, ale teraz zwinność nie była jej najlepszą cechą. Minimalnie przysunęła się bliżej Sallowa, rzucając mu krótkie spojrzenie. Mógł nie wiedzieć o co chodzi, a teraz nie był najlepszy moment, aby chociaż napomknąć. Przeniosła wzrok na Celinę, widząc, jak dziewczyna przygląda się jej. Od ich ostatniej rozmowy, nie czuła się skrępowana pod tak uważnym wzrokiem.- Wszystko w porządku? Powinnam czekać na kolejną ocenę?- spytała z jawnym rozbawieniem. Przechyliła głowę, kiedy jeszcze padło pytanie na które odruchowo chciała wzruszyć ramionami. Od dłuższego czasu, była ostatnią osobą, która potrafiła sprecyzować, gdzie przebywał James. Dziś wyjątkowo, miała więcej wiedzy, gdzie się kręcił, nie dając się wciągnąć w kolejny rytuał. Mimo to zostawiła wyjaśnienia Marcelowi, oboje przez lata przywykli chyba do tłumaczenia Doe. Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie, przypominając sobie, jak Jimmy określił Marcela po pijaku. Coś w tym było i zaskakująco nie przeszkadzało jej to.
Chwilę później jej uwagę zwróciła kolejna osoba, zawiesiła spojrzenie na Moore. Uśmiechnęła się mocniej.- Ciebie też, Liddy! – zapewniła równie wesołym tonem.- Bardzo dobrze.- odparła szczerze. Dawno się tak nie czuła, tak zwyczajnie dobrze, gdzie nie myślała o tym, co złe.- A ty? – spytała w kontrze.
Umilkła, słuchając dwóch kobiet, które zaczęły wprowadzać wszystkich w rytuał, jaki miał się odbyć. Obejrzała się na płomień pochodni, poczuła nieprzyjemny dreszcz biegnący po kręgosłupie na widok ognia. Budził nieprzyjemne wspomnienia, od których miała nadzieje, że również się dziś uwolni. Minęło dość czasu, aby tamte wydarzenia przestały wracać do niej koszmarem. Uniosła wzrok na mężczyzn, który nieśli misy. Zanim jednak wybrała na ślepo trzy potrzebne składniki, spojrzała na Steffena, który najwyraźniej chciał do nich dołączyć.- Cześć, Steff.- przywitała go, a kąciki jej ust drgnęły. Starała się ukryć zmartwienie, które nadal odczuwała względem niego. Minęło już trochę, odkąd Bella go zostawiła i liczyła, że pozbierał się po tym chociaż trochę.- Dziękuję.- dodała, doceniając słowa, mimo że brzmiały jak formułka powtarzana kobietom w ciąży.
Dopiero wtedy sięgnęła do misy, posyłając przepraszające spojrzenie mężczyźnie, który ją trzymał. Cieszyła się, że poczekał chwilę przy ich stoliku. Przyjrzała się temu, co wylosowała, trzem rzeczą, które odłożyła na blat. Kamień... radolit, którego nie potrafiłaby nazwać, gdyby nie pomoc. Lawenda, delikatność i kobiecość. Zielony sznurek, który wywołał uśmiech na jej twarzy. Zieleń kojarzyła jej się z wolnością, domem, widokami, które przywoływała najłatwiej ze wspomnień dzieciństwa. Była ważna, dla niej i jej podobnym. Powoli złożyła wszystko w całość, związując sznurkiem. Chciała coś powiedzieć, kiedy Neala nagle zerwała się z miejsca i odezwała. Obserwowała ją bez słowa, nie wiedząc, czy było w sumie co powiedzieć. Spuściła wzrok na trzymany w dłoniach amulet. Zamknęła palce na sznurku, zaciskając mocniej pętlę wokół woreczka, aż poczuła, jak sznurek wbija się w skórę. Odpuściła po chwili, odkładając całość na stolik. Zastanowiła się komu mogła go dać, biorąc pod uwagę raczej koleżanki, niż samego Marcela czy nieobecnego męża. Wiedziała dobrze, jak wrażliwa była męska duma i przypuszczała, że lawenda mogła nie przypaść im do gustu przez wzgląd na jej symbolikę.

rzut


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Plaża - Page 18 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Plaża [odnośnik]19.05.23 1:33
Nie mógłby się tutaj nie pojawić, choć zapytany, co właściwie go przyciągnęło, nie potrafiłby odpowiedzieć.
Raczej nie rozsądek; festiwal lata był ostatnim miejscem, w jaki mogłyby zaprowadzić go prowadzone od paru tygodni poszukiwania, w końcu: jeżeli ani Ben, ani uczestnicy przeklętej wyprawy, do tej pory nie dawali znaku życia, to z całą pewnością nie miał spotkać ich tutaj. Nie kierowała nim także chęć zabawy, lawirując pomiędzy roześmianymi czarodziejami i czarownicami czuł się dziwnie oddzielony, odosobniony, jakby tygodnie spędzone poza krajem pozostawiły go gdzieś w tyle, tworząc dystans, którego nie był w stanie przekroczyć. Zawieszenie broni nie oznaczało dla niego wiele, poszukiwany listem gończym, ani na moment nie pozbył się uczucia osaczenia, przez cały czas mając wrażenie, jakby tuż za jego plecami stał ktoś z wycelowaną w jego stronę różdżką. A jednak – z jakiegoś powodu kroki same zaprowadziły go do Weymouth, trochę tak samo jak wtedy, gdy zjawił się tu dwa lata temu, by pod samotnym drzewem zupełnie niespodziewanie odnaleźć dawno niewidzianego przyjaciela.
Przeszedł obok tego drzewa i tym razem, bez zaskoczenia (ale nie bez niewytłumaczalnego, gorzkiego rozczarowania rozlewającego się po wnętrznościach) stwierdzając, że Jaimiego nie było nigdzie w pobliżu. Zatrzymał się przy starym pniu jedynie na moment, chcąc wypalić jednego z ostatnich, zachowanych papierosów – ale coś w samotnym paleniu smakowało na tyle niewłaściwie, że zgasił niedopałek, żeby szybkim krokiem ruszyć dalej.
W stronę plaży przyciągnęły go dźwięki muzyki, o mającym odbyć się tam rytuale nie wiedział – ale płonące nad morzem pochodnie zadziałały na niego tak, jak światło działało na ćmy. Skierował się ku nim odruchowo, dopiero przy ostatnich krokach dostrzegając okrągłe stoliki i siedzących wokół nich czarodziejów. Cokolwiek się działo, był na to spóźniony, to jedno wydawało mu się oczywiste – zwłaszcza, gdy dostrzegł dwie kobiety, które – wychodząc na środek – znalazły się w plamie rzucanego przez pochodnie światła.
Zatrzymał się, w jednej sekundzie decydując, że powinien się wycofać – nim jednak zdążyłby to zrobić, podeszła do niego uśmiechnięta dziewczyna, wyciągając do przodu naczynie wypełnione pitnym miodem. – Szczęśliwego Lughnasadh – powtórzył po niej, biorąc w dłonie czarę, żeby upić łyk trunku. Po tym – nie było już odwrotu, rozejrzał się po stolikach, dostrzegając całkiem sporo znajomych twarzy, większość z nich znajdowała się jednak daleko, a on nie chciał zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Wydarzenie – czymkolwiek było – miało lada moment się rozpocząć, dołączył więc do zgromadzonych możliwie jak najciszej, wybierając najbliższą poduszkę, i dopiero po fakcie rejestrując, kto siedział obok. – Cześć. Witajcie – mruknął, na dłużej zatrzymując wzrok na Justine. Skinął jej głową z szacunkiem, lekkim uśmiechem witając też Herberta, którego twarz rozpoznał. Kobieta siedząca obok niego była mu zupełnie obca, podobnie jak wysoki, postawny mężczyzna – ale skupił się na nich jedynie przez sekundę, nim dźwięki bębnów przyciągnęły jego uwagę ku dwóm kobietom.
Wysłuchał ich słów w połowicznym skupieniu, powstrzymując cichy śmiech, który chciał wyrwać się spomiędzy jego warg na wspomnienie o pozostawieniu za sobą wszystkiego, co złe i splamione. Gdyby to tylko było takie proste.
Gdy okazało się, że ich zadaniem miało być stworzenie amuletów, włożył do woreczka pierwsze przedmioty, które wpadły mu w dłoń, nie zwracając specjalnie uwagi na ich znaczenie; nie znał tego, który przypisywało się górskiemu kryształowi, nie wiedział też, że niezapominajki były kwiatami zakochanych, których czekała rozłąka (i dobrze, bo zapewne zaśmiałby się gorzko w reakcji na tę rewelację), a zielony kolor sznurka kojarzył mu się wyłącznie ze wzgórzami Peak District. Zawiązał go wokół płóciennego woreczka, przez chwilę zwyczajnie mu się przyglądając. Widział kątem oka czarodziejów i czarownice wymieniających się amuletami, ale sam się nie poruszył; jedynej osoby, którą mógłby obdarować, nie było nigdzie w pobliżu.

| tu rzuty, przepraszam mistrza gry za spóźnienie i wszystkich za pominięcie, przychodzę w ostatniej chwili, więc rozejrzę się po Was w następnej turze :pwease:




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Plaża [odnośnik]19.05.23 19:48
Zauważył koci błysk w morskich oczach swojej siostry, wystarczyło tylko, że zerknął przez ramię, jakby przyciągnęła ich do siebie jakaś niewidzialna nić zrozumienia. Uśmiechnął się do Celine trochę z zażenowaniem, a trochę figlarnie. Znacznie chętniej wyjaśniłby jej wszystko przy wspólnym stoliku, przedstawił Lucindę, pokazał jaką jest wspaniałą, życzliwą i zabawną kobietą - ale nie miał ku temu okazji. Spoważniał, pochylając głowę przed lady Greengrass i puszczając oczko do wszystkich pozostałych towarzyszy Celine. Może poza tym smukłym chłopcem o słomianych włosach (Marcel) - na niego spojrzał uważnie.
Odmachał jeszcze paru osobom, które zamachały o niego, odpowiedział na pozdrowienia i uśmiechnął się szeroko do Thalii, instynktownie kładąc dłoń na talii Lucy, jakby chciał się pochwalić - no cóż, może niektóre chłopięce instynkty mężczyznom nigdy nie mijały. Zatrzymali się na chwilę, by wysłuchać przemówienia lora Prewetta z szacunkiem, który mu się należał - a potem wybrali osamotniony stolik, przy którym smętnie usadowił się już Vincent. Zanim usiedli, nachylił się do Lucy, by jak najdyskretniej zadać pytanie:
- Co mu się stało z twarzą? - Nie musiał precyzować o kogo chodzi. Nie był plotkarzem, bardziej czuł zmartwienie. Nie byli może z Billem blisko, właściwie to od czasów Hogwartu prawie nie mieli kontaktu, ale pamiętał go jeszcze jako młodego, obrotnego Gryfona. W tych wszystkich zachodzących zmianach było coś cholernie smutnego, czego nie chciał roztrząsać na festiwalu. Ale nie mógł powstrzymać ciekawości.
Atmosfera powinna rozluźnić się, gdy usiedli - zewsząd dobiegały ich śmiechy i rozmowy - ale w towarzystwie milczącego Vincenta wcale tak nie było.
- Zupełnie nie, tylko teoretyzuję. To dla mnie pierwszy raz z takim rytuałem. A dla ciebie? - Upił łyk miodu i parsknął śmiechem. - Nie, chyba nie. - Pokręcił głową, a gdy się uśmiechał, robiły mu się zmarszczki w kącikach oczu. - Myślałaś, że mówię na serio?
Nie od razu wyczuł, że to co powiedział nie spotkało się z ciepłym przyjęciem; nawet nie dlatego, że nazwał Just piękną, to było po prostu stwierdzenie, a poza tym Lucy nigdy nie należała o kobiet przesadnie zazdrosnych. Coś w spojrzeniu Vincenta kazało mu jednak zamknąć usta i uciąć temat po niepewnym skinięciu głową na uwagę Lucindy.
Całe szczęście z niezręczności wyrwało ich nagłe pojawienie się młodego i pełnego entuzjazmu chłopca.
- Hej, Steffen, ja jestem Elric - Wyciągnął powoli dłoń i uniósł brew, gdy chłopak z marszu zadał Lucindzie bardzo dziwne pytanie. Wymowne spojrzenie, które jej rzucił było raczej pełne rozbawienia niż zaintrygowania. Szanował jej prawo do prywatności, ale bezpośredniość Steffena go rozbawiła; ironiczne, bo sam dzisiaj nie zabłysnął taktem. - Nie, jestem smokologiem. A ty jesteś łamaczem klątw? - Przeklął się w myśli, bo zapomniał o "panu", jeszcze tak całkiem na ty nie przeszli, ale cholera, chłopiec wydawał się młody. Może miał z osiemnaście lat? Skąd Lucy go znała?
Obrócił się instynktownie przez ramię, gdy Steffen wspomniał Justine.
- Czemu mieliby...? - I wreszcie zrozumiał, teraz naprawdę ugryzł się w język i spojrzał na Lucy z ukosa z widocznym niepokojem. Cholera, czy oni byli w związku? Czy on się rozpadł? Czy dlatego Vincent był tak ponury? Nie miał bladego pojęcia jak sobie radzić z takimi rzeczami.
Wzruszył ramieniem; nie znał ludzi wskazanych przez Steffena. Wsłuchał się w głosy przewodniczek rytuału, żeby jakoś ukryć niezręczność, którą czuł, analizując wszystkie głupie rzeczy, które dotąd powiedział.
- Ja tam myślę, że tak. Nie muszą być zaklęte, żeby przynosić zwykłe, ludzkie szczęście - Uśmiechnął się lekko do Lucy. Wciąż miał biały kamień z San Martin, który dostał od niej kiedyś w prezencie. Potem złapał ją za dłoń pod stołem i na krótką chwilę splótł ich palce. - Nie martw się, będę cię podtrzymywał na duchu przy wszystkich. - Atrakcjach, rzecz jasna.
Gdy sięgał do mis z minerałami i kwiatami, przyznać musiał, że wybierał trochę na oślep. Ostatecznie wyszła mu nieco dziwna kompozycja kolorystyczna złożona z fioletowego kamienia, niebieskiego kwiatu i sznurka, czerwonego, bo tylko taki kolor został. - To jest ametyst. - Tyle wiedział. - A to... to jest polny kwiat - pomachał nim lekko zanim zabrał się do plecenia amuleciku zgodnie z instrukcjami.
Kiedy skończył, miał w dłoni niewielki lniany woreczek.
- No! Udało się - Przez chwilę się mu przyglądał, a potem złapał Lucy za dłoń, tym razem na widoku, by włożyć go jej do ręki. - Niechaj Matka ci błogosławi, niechaj prostuje twoje drogi i wskazuje ścieżkę życia... chyba tak powinienem powiedzieć, co? - Chętnie by ją teraz pocałował, taką spokojną i zadowoloną, ale nie chciał zawstydzać jej ani siedzących z nimi przy stole mężczyzn, więc tylko zacisnął ich dłonie razem na amulecie.

rzut



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Plaża [odnośnik]20.05.23 2:15
Przyjemna lekkość, rozbestwionego, nadmorskiego powiewu, osiadała na rozgrzanych, zroszonych policzkach, oblepiała lekko wilgotne ubrania, pozostawiała wątłą warstwę słonego posmaku, osadzonego na spierzchniętych wargach. Nierówny krok, lgnął w kaskadach drobniutkiego, żółtawego piasku. Wzrok przesuwał się po rozległości wodnego bezkresu, dzikości fal, odległym zbiorowisku obcych ciał, informujących o nadchodzącym, celebracyjnym wydarzeniu. Nie podejrzewał, iż ów uroczystość, może przyczynić się do jawnego niezadowolenia, wewnętrznego dyskomfortu, mieszanki niechcianych emocji, pragnących wydostać się na światło dzienne. Postanowił zaryzykować, postawić na przewrotną losowość, która podświadomie przyprowadziła go – właśnie tutaj. Zawartość niewielkiego, glinianego kielicha, trzymanego w prawej dłoni, drżała niebezpiecznie, akompaniując charakterystyczności powłóczystego ruchu. Udało mu się zgarnąć kilka rozpędzonych kropel, rozprowadzających przyjemną, słodkawą lepkość. Zbliżony do chaotycznej krzątaniny, wyłapywał pierwszą, wzmożoną gwarność, dostrzegał szczegółowość różnorodnych sylwetek, kręcących się przy eleganckich stołach. Dopełniając niezgrabnego przywitania, doświadczając perlistego rozbawienia, pospiesznie rozejrzał się po szczegółowości pobliskich elementów, zajmując miejsce przy najbardziej odległym, drewnianym meblu. Pierś uniosła się do góry, zrzucając nagromadzone zmęczenie, letnie przeciążenie, skroplone u nasady opalonego czoła. Opadając na wybrane krzesło, odsunął je delikatnie, opierając się o płaski zagłówek. Jego ciało było lżejsze, opływające w miękkości alkoholowego rozlania, które powolnie, mozolnie, wnikało w cienkie kanały ludzkiego krwiobiegu. Kielich wraz z podarowaną czarką, znalazły się na samym środku, na wyciągnięcie ręki. Czując delikatne upojenie, reagując na ostre promienie zachodzącego słońca, zmarszczył brwi, rozbujał oczywisty błękit, wyłapujący znajome jednostki. Rozpoznawał je bez większej reakcji. Jego twarz, pozostawała niewzruszona, aż do pewnego wyjątkowego momentu. Bliźniacze spojrzenia, spotkały się na samym środku wyboistej drogi. Zobaczył jak uśmiech, rozpostarty na zaróżowionych ustach, rozpłynął się w drobnostce ostałego powietrza. Coś ciężkiego przesunęło się po wszystkich wnętrznościach, odpadając na samo dno. Ciemne brwi, zmarszczyły się jeszcze mocniej, aby w tej samej chwili, unieść się do góry, pozostawiając nieme: dlaczego?. Jej zawieszona, prowokująca postawa, wytrącała go z równowagi. Plejada niezrozumiałej emocjonalności, zamieniła się w rozgoryczenie, oczywistą nienawiść, podkręconą złowrogim profilem, nieznajomego jegomościa, zasiadającego tuż obok. Uśmiechnął się do siebie z cynicznym posmakiem i kręcąc głową z wyraźną dezaprobatą, uniósł złotawy kielich - kierując go właśnie tam, w ich stronę. Wzdychając ciężko, ignorując oczywistą reakcję, powracając na miejsce, do siebie. Poręczne naczynie zawisło w przestrzeni, gdy przez ułamek sekundy, zatrzymał się na brzemiennej Hannah. Zadziwił się ów stanem rzeczy, nie zdawał sobie sprawy, że nie widzieli się, aż tak długo. Nie odwracała głowy, lecz on, przesunął się na zatroskany, a za razem rozbawiony profil Williama, zerkając na osobliwość szczęścia, którego nie będzie dane zaznać mu w najbliższej przyszłości. Nie poddał się tak skrajnym odczuciom. Zdążył wyłapać promienną postać Susanne, poprawiającą roślinną koronę, aby następnie przesunąć się ku nadchodzącym współtowarzyszom. Nie spodziewał się, że podczas umówionego spotkania, zawędrują aż tutaj. Podnosząc kielich, upił pospieszny łyk, a usta zwinęły się w ciasną linijkę, ustępując chwilowej niezręczności. Wzruszył ramionami, tak po prostu, od niechcenia, rzucając powiew wymowności, prośby o wyrozumiałość, w stronę prowadzącej przyjaciółki.
Gdy zasiedli tuż obok, zerkał w stronę fali, rozbitej na potężnym kamieniu. Na stukot toastu, zareagował z lekkim opóźnieniem, a niewyraźna mina, skonfrontowała się z pytaniem, zarzuconym przez Smokologa: - Hm? – wymamrotał, aby natychmiast, zreflektować się w dalszej wypowiedzi: – No cóż, zgubiłem się. – odparł z niewinnym rozbawieniem, przystawiając brzeg naczynia, do nieco zachłannych warg. Jego wzrok, na ułamek sekundy, przesunął się ku przeciwległemu stolikowi, lecz pospiesznie, powrócił do rozbawionych partnerów, koncentrując się na ich rumianych twarzach. Gdy mężczyzna, odezwał się po raz kolejny, nie zareagował. Uniósł brwi w niespodziewanej konsternacji, nie mając pojęcia o znajomości Justine oraz smoczego opiekuna. Niegrzeczny komentarz, ścisnął jego żołądek, zatrzymał oddech, zwęził powieki, rozbudził postawę, gotową do akcji. Lewa dłoń, przesunęła kielich, bezpodstawnie. Długie palce prawej dłoni, prześlizgiwały się po sobie, ukazując nadchodzące zdenerwowanie. Powoli przygotowywał się do niezbyt uprzejmej odpowiedzi, lecz kobieca reakcja, rozładowała atmosferę, trafiając w sedno. Odetchnął z ulgą, posyłając jej dyskretne spojrzenie. Doskonale wiedziała co takiego, dzieje się w jego wnętrzu. Poznała, rozterki, rozumiała walkę, toczoną z każdą, upływającą sekundą. Mimo charakterystyczności postępowań, delikatnego zamroczenia, zachowywał odpowiednią powściągliwość, podczas gdy swoboda przestrzeni, zmniejszała się z każdą minutą. Steffen pojawił się niespodziewanie. Ukazał się w pośpiechu, gorliwości, zasiadając naprzeciwko ciemnowłosego. – Steffen… – wyrzucił w niezbyt emocjonalnym powitaniu i wykrzywił usta w lekkim grymasie niewymuszonej reakcji. Wolał zostać sam. Przyglądać się  ów uroczystości z wymowną rezerwą. Jednakże, festiwalowe zabawy, zarządzane przez rudowłosego Nestora, rządziły się swoimi prawami. Co jakiś czas, wyłączał się na moment, aby powracać, reagować w dość nietypowych momentach: – Tak, poradziliśmy sobie. – skwitował zaraz, wchodząc w słowo byłej szlachcianki. Choć rozpoznane rozkojarzenie, zostało wywołane do okrągłego stołu, on jedynie zerknął w stronę młodzieńca i pokiwał głową z zaprzeczeniem, upijając niewielki łyk: – Siedź, siedź. – zaakcentował to nonszalanckim ruchem dłoni. Z ust Elrica, wydobyło się dość nietypowe pytanie, traktujące obecność jego oraz wspominanej blondynki. Ich relacja, choć niegdyś bardzo bliska, pozostawała jawna, jedynie dla pewnego grona wtajemniczonych. Wiadomość o rozstaniu, nie rozniosła się w bliskich kuluarach, dlatego on sam, przez większość czasu, zachowywał się normalnie. Jego mina, choć przygaszona, ton głosu zdecydowanie wyciszony, a postawa wycofana, nie wskazywały jednoznacznie na trudne chwile, rozchwiane momenty związane z zaangażowaną Zakonniczką. Mogli przecież pozostać w przyjaznej relacji, dalszej znajomości, wzajemnej ciekawości, wyzwalającej krótkie spojrzenia,  zapraszające do innego grona znajomych. - Z Justine? Już się z nią witałem. – zakomunikował, nie mówiąc i nie komentując nic więcej. Atmosfera zaczęła zmieniać swą prezencję. Granatowa kotara, opadała na wszystkich zgromadzonych, wprowadzając w odpowiedni, tajemniczy nastrój. Dwie kobiety, zaszczyciły środek stolikowego kręgu, ubrane w rytualne szaty, odziane pięknem darów matki ziemi. Wypowiadały słowa, wychwalały celebrowane bóstwa, podsycały ogień, buchający z ogromnych pochodni. Wydawało mu się, że czuł jego żar, odbity w czerni zwężonych źrenic. Delikatnie wyciągnął się do góry, aby widzieć jeszcze lepiej. Przekazały instrukcję. Młodzi mężczyźni, rozpierzchli się po wydeptanych ścieżkach, rozdając składniki wspomnianego amuletu. Rineheart z rezerwą, lecz wyraźnym zaciekawieniem wyciągał znajome elementy. Biały, praktycznie przezroczysty kryształ, cudowny kwiat lilii – delikatny w dotyku, nęcący zapachem, symbolizujący łagodność, kobiecość i wątłą subtelność. Pomarańczowy sznurek, dopełniający kompozycję.. Zerknął na towarzyszy, przyglądając się ich pierwszym ruchom. Sam, choć z utrudnieniem, rozedrganiem palców, zaczął plątać linkę i reagować na wersy Zakonnika: – Runy byłyby chyba zbyt niebezpieczne… – odpowiedział pomiędzy kolejnymi ruchami. A gdy nieregularny kamień, wysunął się z pętelki po raz kolejny, przeklął pod nosem, odkładając manualną przygodę, racząc się resztkami miodu z pierwszego pojemniczka. Czy ów naszyjniki, naprawdę miały jakąś wartość? Czy musiał oddawać się tym dziwnym zadaniom? Czy naprawdę powinien wręczać go, jakiejś istotnej osobie? Nie wiedział. Odłożył go i westchnął z podirytowaniem. Czekał na dalszy ciąg niesamowitych zdarzeń, bawiąc się naszyjnikiem, zawieszonym na jego szyi, kupionym wcześniej, na jednym ze straganów.

Rzut: tutaj - kamień księżycowy, lilia, pomarańczowy sznurek



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Plaża [odnośnik]22.05.23 0:25
Sam się sobie dziwił, że tu przyszedł. Nie mógł jednak cały czas kryć się w Greengrove Farm, ponieważ stałby się tak wielkim odludkiem, że obecność innego człowieka stanowiłaby problem sama w sobie.
Dostrzegł z oddali Nealę, która przypominała mu Hazel, trochę była dla niego niczym młodsza siostra, którą zbyt wcześnie los mu odebrał. Niespodziewanie jej strata stała się dla niego dość bolesna, a przecież to było tak dawno temu.
Mignął mu uśmiech Celine i nie chcąc być ponurakiem, którym się ostatnio stał, skinął jej głową z nieznacznym uśmiechem. Kiedyś posłałby szeroki i pełen radości, teraz jeszcze nie potrafił dzielić się tak szczerze emocjami. Nie wiedział czy jeszcze będzie potrafił.
-Herbert. - Przedstawił się podając również dłoń czarodziejowi przy stole. -Łobuziara potrafiła mi jeszcze za szkolnego życia nieźle dopiec. - Skomentował słowa Victora, a następnie zwrócił się do Justine.-Dobrze cię widzieć.- Potrzebował spotykać się z ludźmi, których znał. Spojrzeć im w oczy i zobaczyć w nich życie. -Nawet jeżeli twoja twarz już się innym opatrzyła. -Nie miał szampańskiego humoru, ale nie chciał niczego psuć, wiedział po co są takie święta. W jakim celu zostały stworzone i być może, mogły jakoś pomóc też jemu. -Akurat mam teraz tylko dwadzieścia chrobotków. Przyjdź za miesiąc, może będzie i sto. - Starał się być rozmowny i bardziej radosny, ale wisielczy humor udzielił się też jemu. Świadom, że czeka go później srogie przesłuchanie uznał, że taktycznie przemilczy tę uwagę i skupi się na tym co mówiły czarownice, które wkroczyły do środka stworzonego z kręgów. Zerknął na misy ze składnikami.
-Z kwiatami mogę pomóc. - Było to lepsze niż zatracanie się we własnych myślach więc spojrzał co wylosowali jego towarzysze. Całe życie spędził z roślinami, znał ich znaczenie więc mógł pomóc, chociaż czarodzieje w zwiewnych szatach stali przy każdym stoliku i cierpliwie tłumaczyli wszelkie znaczenia. -Obydwie macie lilje, a to oznacza pasję i młodość oraz odrodzenie. - Spojrzał to na jedno to na drugą, a potem odchrząknął. -Oraz symbol płodności, lilja ma wskazywać na piękno kobiecej sylwetki. - Sam w tym czasie sięgał po swoje składniki, a czarodziej będący obok ich stolika jedynie przytaknął na słowa Greya. -Victor zaś trafił na lawendę, symbol Matki Natury oraz kobiecości i wdzięku. Zatem wpisaliście się idealnie w to święto. - Dodał bez ironi w głosie, ta chyba ostatnio została wyczerpana, albo jeszcze się ładowała. -Mnie zaś trafił się chaber… - Cóż za ironia, pomyślał Grey patrząc na niebieski kwiat. -Zachęca do porzucenia wszelkich trosk i rzucenia się w wir radości życia. Coś dla ciebie Despenser.
Włożył do woreczka rodonit, dorzucił chabry oraz związał wszystko zielonym sznurkiem.
Zaraz też przysiadł się do nich Percival, który chyba w locie porwał swoje składniki do amuletu. Skinął mu głową, słowa nie zdążył powiedzieć, ponieważ podskoczył gdy ciemnowłosa czarownica bezceremonialnie trąciła go łokciem i zarzuciła na szyję woreczek ze stworzonym przez siebie amuletem. Uśmiechnął się kącikami warg szczerze rozbawiony postawą przyjaciółki.
-Bywasz czasami okropna. - Skarcił ją, a potem sam uczynił wobec niej dokładnie taki sam gest. -Niechaj Matka ci błogosławi, niechaj prostuje twoje drogi i wskazuje ścieżkę życia.
Następnie spojrzał na dzieło Justin -Pragniesz pochwały czy wskazania komu podarować woreczek? - Czuł się trochę jak w szkole kiedy mieli zadanie do wykonania, a ta myśl sprawiła, że jego czoło rozpogodziło się, a może to miód pitny sprawił, że wszystko zaczęło być lżejsze?


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Plaża [odnośnik]22.05.23 0:27
Rytuał został rozpoczęty przemową i tworzeniem amuletów, choć wielu wątpiło czy będą one mieć jakiekolwiek moce czy wpływ na ich życie.
Przy każdym stole znajdowali się czarodzieje w powłóczystych szatach tłumaczący znaczenie roślin oraz kamieni i kolorów sznurków. Tłumaczyli cierpliwie oraz wytrwale każdy symbol i zachęcali co bardziej opornych, aby niczym się nie przejmowali, ponieważ to święto miało dodać im lekkości, nie zaś powodować dyskomfort i zniechęcenie.
-Oczyszczenie ducha i ciała, co pomoże przy rozłące, ale niezapominajka niesie nadzieję, że nie będzie trwała ona długo, zaś zieleń, która jest harmonią nas o tym zapewnia, ponieważ Natura, zawsze dąży do równowagi. Ten, kto otrzyma ten amulet będzie mógł cieszyć się siłą i spokojem ducha, nawet jak będziecie daleko od siebie. - Usłyszała Celina kiedy wszystkie składniki znalazły się w woreczku. Neala też nie musiała długo czekać na przedziwną wróżbę czy też wyjaśnienie co właśnie tworzy. -Harmonia wraz z wdziękiem połączona pasją czerwienią i podejmowania decyzji zgodnie z porywami serca. Młodość. - Pełne ciepła i zrozumienia spojrzenie spoczęło na twarz Evy - Odwaga do spełniania śmiałych pomysłów, podsycana przez samą Matkę, spleciona nadzieją i spokojem. - Z tymi słowami oddalił się. Nie miał dawać odpowiedzi na pytania jakie kotłowały się w głowach uczestników.
-Oczywiście, że działają. - Dotarło do Steffena, a usiana siatką zmarszczek twarz starszego człowieka rozciągnęła się w uprzejmym uśmiechu. -Dziś jest specjalna noc, kiedy kamienie oraz kwiaty niosą ze sobą wielką moc. - Następnie zerknął na to czarodziej trzymał w dłoni. -Spokój oraz zmiana perspektywy wraz z rozstaniem pomoże zrozumieć co się teraz dzieje wokół, a zieleń ułatwi znaleźć balans. To bardziej dla ciebie czy dla kogoś innego? - Nie czekał na odpowiedź, ponieważ tę powinien udzielić sam sobie Steffen.
-Ciało oraz umysł potrzebują oczyszczenia, wspierane przez odrodzenie jakie daje nam ta noc i splecione radością. Czasami warto oddać się chwili. - Usłyszał Vincent kiedy tylko zauważył, że runy w tym przypadku mogły być niebezpieczne, czarodziej nie skomentował, ale zdawało się, że zgadzał się z jego słowami. Sama siła kamieni była wystarczająca na potrzeby rytuału i tego co nastąpi po nim.
-Och, tu mamy ciekawe połączenie! - Obok Victora wyrósł mężczyzna i zajrzał mu przez ramię. -Rodonit, lawenda i czerwień. Śmiałe poczynania błogosławi sama Matka Natura i związując czerwienią jedynie zachęca do podejmowania wyzwań, na które wcześniej brakowało odwagi.
Mężczyźni krążyli między stolikami, podobnie jak stara czarownica i jej młoda towarzysza, a ta właśnie stanęła obok Susanne, uśmiechnęła się łagodnie i ujęła jej dłoń w swoje patrząc na to co wylosowała. -Wspaniałe połączenie. - Powiedziała ciepłym głosem niczym wiosenny wiatr. -Łzy słońca oraz odwaga i śmiałe czyny wprowadzające nas na nowe ścieżki, bo tym właśnie jest odrodzenie. Spętane wszystko czerwienią śmiałości sięgania po to, co wcześniej wydawało się niemożliwe. - Po tych słowach zaraz udała się do kolejnej osoby, którą była Liddy -Zamknięcie pewnego rozdziału za sobą połączone z młodością, wdziękiem i płodnością od Matki Natury i splątane za pomocą radości. Wspaniałe rozpoczęcie nowego etapu życia. - Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w twarz Liddy nim znów skierowała się w inną stronę niosąc dość nie oczywistą wróżbę uczestnikom rytuału. Zaraz jednak zawróciła, aby przyjrzeć się trochę uważniej Marceliusowi nim przystanęła obok niego -Stres i niepewność mogą odejść w niepamięć wraz z kojącym zapachem Matki, wszystko splątane przez radość, która ułatwi podążanie w przyszłość. - Dopiero potem opuściła stolik ostatecznie.
-Kreatywność połączona z pamięcią, która przecież potrafi tak nas zawodzić i dopełniona szczęściem. Czysta radość i umiejętność dostrzegania piękna każdego dnia. - Mężczyzna patrzyła jak Ted zawiązuje woreczek i darowuje go Iris. -Wszystkiego najlepszego. - A gdy spojrzał na amulet Idris jego twarz pojaśniała jeszcze bardziej -Nowy rozdział w życiu wspierany przez Matkę, a to wszystko jedynie sprawi, że harmonia zawita w życiu. To bardzo ciepłe życzenia, płynące prosto z serca.
Kiedy Mare nizała kamień stara czarownica znalazła się tuż obok niej, zapachniało ziołami, a przy każdym ruchu bransoletki na jej nadgarstkach dzwoniły przyjemnie. -Tymczasowa rozłąka może zachęcić do podjęcia śmiałych i odważnych decyzji, które wcześniej wydawały się nie na miejscu. - Odezwała się, a gdy pomarańcz sznureczka owinęła woreczek pokiwała głową. -A to wszystko podejmowane z poczuciem radości bez zbędnych negatywnych myśli. - Ledwo skończyła wypowiadać te słowa i oddaliła się bezszelestnie. -Wsparcie Matki jest bardzo ważne, gdy chce się brać pewne sprawy w swoje ręce. - Zjawiła się obok Archibalda kiedy składniki znalazły się w woreczku, a on właśnie zmagał się z wiązaniem kokardy z pomarańczowego sznurka. -Związanie ich z pozytywnym myśleniem może przynieść zaskakujące efekty.
Chociaż Hannah bardzo chciała ukryć zawartość swojego woreczka przed oczami towarzyszy przy stole, to nie zdołała przed czujnym wzrokiem starej czarownicy. Ta nachyliła się delikatnie do kobiety i wyszeptała jej do ucha -Oczyszczanie, siła i harmonia. Największe dary od ziemi i natury. Niech ci Matka błogosławi. - Przeniosła spojrzenie na Williama, a potem na składniki jego amuletu. -Harmonia zespolona z niezłomnością i spełnianiem marzeń, splecione radością życia. -Stara czarownica ponownie zniknęła między stolikami. Zaraz jednak skierowała swoje kroki ku wodzie, a zaraz do niej dołączyła młodsza czarownica. Mężczyźni zaś dalej krążyli między stolikami.
Czarodziej stojący cały czas obok stolika gdzie siedziała Justine wskazał właśnie na jej amulet.
-Połączona młodość i odrodzenie z możliwością zmienienia perspektywy splecione radością i brakiem negatywych myśli, może być wybuchową mieszanką. - Zaraz zerknął na pospiesznie ten robiony przez Evelyn -Równowaga emocjonalna wspierana przez delikatność kobiecości Matki, potęgowane przez harmonijną zieleń, może przynieść w wielu troskach. - Amulet dość szybko znalazł się na szyi Herberta więc uwagę skupił teraz na nim. -Ciekawe, również odwaga, równowaga, ale wspierana przez radość życia i porzucenie trosk, splecione również kolorem nadziei i spokoju. - Nie skomentował niczego więcej pozwalając na kolejną wymianę amuletów, na samym końcu skupiając swoją uwagę na spóźnionym Percivalu. W jego spojrzeniu nie dało się dostrzec cienia dezaprobaty. Nikt nikogo tu nie upominał. -Oczyszczenie połączone z pamięcią, która to jest niezwykle istotna zwłaszcza gdy mówimy o najbliższych, splecione harmonią, a tą obdarowuje nas każdego dnia Matka. - Wzrok starego czarodzieja przykuł inny stolik więc widząc jak kolejni uczestnicy dumają nad swoimi składnikami ruszył im na pomoc. -Często sięgając po coś bez pomocy innych, towarzyszy pasja, a po każdym sztormie przychodzi spokój i harmonia. Warto podarować go komuś kto przeżywa dużo burz w swoim życiu. - Usłyszała Thalia obok siebie kiedy zielonym sznurkiem starała się przewiązać wszystkie elementy składowe amuletu. -Nic nigdy nie jest dziełem przypadku. - Pomarszczony palec starego czarodzieja wskazał na kryształ w dłoni Lucindy. -Oczyszczenie pamięci może okazać się czymś ważnym, a rozłąka wskazać nowe możliwości. Wszystko razem splątane radością i wizją lepszej przyszłości. - Mówił miły głos mężczyzny, którego wzrok padł tym razem na Elrica -Wolność od trosk wraz z wolnością umysłu splecione śmiałością serca. - Uśmiechnął się jedynie widząc jak czarodziej wręcza go siedzącej obok kobiecie. On już wiedział czyje serce jest tak wyrywne.

Powietrze przesycone zapachami ziół i morska bryzą gęstniało z każdą minutą, z każdym kolejno splątanym amuletem w dłoniach kobiet i mężczyzn. Śpiew wiatru mieszał się z melodią fal rozbijających się o brzeg plaży. Magia drżała przenikała każdą żywą istotę, uczestnicy święta czuli jak życiodajne prądy dotykają ich istnienia, sprawiają, że umysł staje się lżejszy, a myśli skupiają się na pozytywnych wspomnieniach. Troski miały odejść w niebyt, przez ten jeden wieczór, tą jedną noc mieli całkowicie zapomnieć o stracie, bólu, tragedii, lękach i smutku. Starsza  i młodsza czarownica krążyły między stolikami, podchodziły do każdego, ujmowały jego dłoń, a następnie uśmiechały się ciepło; napełniały serca otuchą.
Wtem rozbrzmiały trąbki, z daleka słychać było radosną muzykę i głośne śmiechy. Ziemia zaczęła drżeć w rytm melodii, gdy czterech mężczyzn na swoich ramionach wniosło olbrzymi bochen chleba, wypiekany z tegorocznych zbiorów zbóż. Dwóch innych postawiło podest, na którym wypiek został umieszczony. Przyozdobiony kwiatami oraz kłosami zbóż dumnie się prezentował między stolikami.
Starsza czarownica przystanęła obok podestu i wyciągnęła sękate dłonie w górę.
-Matka jest wśród nas! - Zawołała z przejęciem, a głos jej zadrżał. -Udajmy się nad wodę. Oczyśćmy siebie i swoje umysły nim skosztujemy owocu plonów.
Na to hasło młodsza z czarownic ujęła Vincenta  za rękę i w orszaku poprowadziła nad brzeg morza. Zdjęła swoje pantofelki i zanurzyła stopy w wodzie, zachęciła, aby inni zrobili to samo. Chwytała uczestników święta za dłonie i wprowadzała w morskie fale, nie mieli się bać, mieli zaufać oczyszczającej mocy wody. Muzyka rozbrzmiewała dalej zachęcając do beztroski, do nabrania wody w dłonie i wyrzucenia jej w górę. Co młodsza z czarownic radośnie uczyniła.
Stara czarownica podchodziła do każdego z rozpalonym kadzidłem w dłoni. Przystawała i chud dłonią  okadzała skronie uczestników święta.
-Niechaj Matka ci błogosławi. - mruczała pod nosem. -Powtarzaj za mną - Zwracała się do każdego z osobna patrząc głęboko w oczy. Jej same miały barwę głębin morza, w którego falach stała niczym nie niewzruszona skała -Pobłogosław mnie Matko szczęściem i spokojem. Oczyść moją duszę z wszelkich trosk. Stwórz mnie na nowo. - Po tych słowach skrapiała twarz czarodzieja lub czarownicy morską wodą i przechodziła do kolejnej osoby. Kiedy zaś skończyła rozprostowała szeroko ramiona. -Nim rozpoczniemy ucztę, nim oddamy się w pełni radości i muzyce podarujcie sobie oczyszczenie. Podzielcie się życiodajną wodą, która sprawia, że wszelkie troski odpłyną w dal. - Z tymi słowami sięgnęła po czarki jakie roznosili czarodzieje przy brzegu, nabrała nią wody i polała nią głowę swojej młodszej towarzyszki, ta zaś zaśmiała się w głos radośnie i zrobiła to samo. Stara czarownica również zaczęła się śmiać. Czarodzieje, którzy pomagali przy stolikach uczynili to samo, ktoś kogoś oblał większą ilością wody, co rozbawiało innych.


|Mapka

Czas na odpis do 26.05
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plaża - Page 18 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Plaża [odnośnik]24.05.23 13:41
- Do tego mi daleko - parsknęła w odpowiedzi Neali. Lubiła poezję, ale nigdy, przenigdy nie udało się jej powołać do życia wiersza, który nie kaleczyłby tego gatunku jak cierń wbity między piękne jedwabie - taniec wyrażał to, czego nie potrafiło słowo pisane. Rumieniec oblał policzki na dźwięk powitalnego wyznania Liddy; półwila założyła srebrny kosmyk za ucho i wyprostowała się na poduszce, nachyliwszy się ku Moore z teatralną konspiracyjnością. - Powiedz mi, że słyszałaś tylko dobre rzeczy... - poprosiła, ułożywszy dłoń na sercu, jak aktorka zastygła w nadchodzącym omdleniu. Trudno było jej w to wierzyć, zmagała się ze zbyt mocno spopieloną samooceną i mozolnie kwitnącymi pąkami zmian przebijającymi się przez ten popiół, ale wiedziała, że Weasley nie powiedziałaby o niej nieładnie. Chyba. O matko, a jeśli rozmawiały o cyklamenie na jej głowie?! - Och, czyli zgodzisz się na kolejną praktykę? - podchwyciła zapewnienie rudowłosej z błyskiem w oku. Spojrzenie wróciło do Liddy, napełnione entuzjazmem. - Wiesz, gdybyś miała czas, ochotę i możliwość, mogłabyś... Byłabym wdzięczna, gdybyś mnie poduczyła. Jakoś się odwdzięczę! To zawsze raźniej mieć u boku kogoś mądrego. I kogoś, kto umie otwierać te pudełka bez zniszczenia filmu. Aparaty w sensie - zaświergotała, by potem zwrócić się w stronę Eve, której brzuch wyraźnie wystawał już spod materiału letniej sukienki, okalając dziecko jak łabędzie skrzydła skrywające młode, szaro opierzone ptaszki. - Nie będzie się różnić od poprzedniej! - zapewniła z wesołym przekonaniem. - Dobrze cię widzieć. Jak się masz? - jak się czujesz?, chciała zapytać, ale w ostatniej chwili zmieniła dobór słów, tknięta podejrzeniem, że stanem zdrowia mogłaby wprawić Doe w zakłopotanie. Pomachała też Steffenowi na powitanie, ciekawa czy fotografował czasem w towarzystwie Liddy - będzie musiała o to zapytać.
Pogoda ducha rozmyła się jednak wraz z nieco ostrzejszym tonem Marcela.
Rozczarowała go? Zdenerwowała? Postępowała głupio, na moment odrzucając strach?
Miał dobre przeczucia, co do Aquili Black wcale się nie mylił, ale wtedy go nie posłuchała, zbyt zapatrzona w swojego anioła, w londyńską dobrodziejkę. Spuściła wzrok na swoje dłonie i nie powiedziała na ten temat nic więcej, czując gorycz, jaka natychmiast wkradła się do śliny.
Nie dopowiadaj sobie czegoś, co może wcale nie istnieć, rozbrzmiały jej myśli. Nie zakładaj, że go rozgniewałaś, że cię nienawidzi, nie zakładaj niczego. To twoja własna głowa robi ci krzywdę.
Ledwo otrząsnęła się z letargu, jak Neala zerwała się z miejsca i uciekła gwałtownie z ich stolika. Oczy półwili otwarły się szeroko, patrzyła chwilę w zdumieniu za śladem czerwonej sukienki i ognistych włosów niknących w ciemności rozświetlanej blaskiem pochodni, rozważała, czy poderwać się i ruszyć za nią, ale coś trzymało ją w miejscu, jakaś niewidzialna siła szepcząca o tym, że mogła potrzebować teraz przestrzeni.
- Co się stało? - cicho spytała przyjaciół siedzących tuż obok, z nadzieją, że ktoś z nich zauważył coś więcej. Zamrugała i westchnęła długo, ciężko. Ten czas należało spędzać z bliskimi, z paczką, która dawała szczęście, czy Neala wróci po tym, jak wręczy amulet cioci? Brzmiało to jak wymówka, jak zasłona dymna przed emocjami, które nią szarpnęły, ale o co dokładnie chodziło?
Pozostawiwszy amulet na stoliku i odrzuciwszy buty obok poduchy, wstała z miejsca na słowa czarownic i ruszyła w kierunku wody bez zawahania. Nie bała się jej, nauczyła się pływać, nauczyła się dostrzegać jej piękno.
- Uważaj na kelpie - zwróciła się szeptem do Marceliusa, cichym i na powrót pogodnym, pełnym z perspektywy czasu żenujących wspomnień z akwenu przylegającego do linii brzegowej przy domu Neali. Alkohol przemienił pamięć w kalejdoskop wyłożony kryształkami fragmentów, które powracały do niej w iskrach mglistych przebłysków, kojarzyła, że Carrington uratował ją od wodnego potwora, choć dziś była prawie przekonana, że nie mógł być to algowy koń. Nie zmieściłby się na mieliźnie. - Morskie są pewnie bardziej niebezpieczne od takich z jeziora... - dodała z rozbawieniem.
Materiał sukienki mókł wraz z każdym krokiem w odmętach tafli nagrzanej letnim słońcem, które przywiodło za sobą szczyty nieznanych dotąd temperatur. Choć niebo stało się atramentowe, woda wydawała się jej rześka i przyjemna, schładzająca rozpłomienioną skórę. Bose stopy zapadały się w piasku, czasem zahaczały o wodorosty, które wyrastały z gruntu, łaskocząc odsłonięte podeszwy, a nawet prześlizgując się wokół kostek czy sięgając do łydek. Nie odrzucały jej, były śliskie w zabawny sposób. Stojąca w wodzie do kolan półwila przysłuchała się słowom czarownic i przyjrzała rytuałowi obmywania, który zaprezentowały przed zebranymi, odruchowo zastanawiając się, czy woda z plaży Dorset wystarczy do zmycia niewidzialnych blizn, jakimi upstrzone było jej ciało. Czy to wystarczy, żeby zdjąć z ramion ciężary, odegnać smutki i oczyścić duszę z wszelkich traum. Musiała wierzyć, chciała wierzyć, choćby miało być to naiwne i głupie.
Starowina stanęła naprzeciw niej i Celine spojrzała na nią intensywnie, kiwnąwszy głową z zaangażowaniem; powtórzyła za nią całą formułkę, aczkolwiek przy ostatnim jej rozdziale, tym najważniejszym fragmencie, zamilkła na chwilę i przygryzła dolną wargę.
- Stwórz mnie na nowo - poprosiła słowami rzuconymi w eter ku Matce, która przysłuchiwała się deklamacjom odbijającym się od lustrzanej tafli. Przymknęła oczy, czując na twarzy krople morskiej wody, a kiedy czarownica ruszyła dalej, by kolejnego uczestnika rytuału przeprowadzić przez wrota oczyszczenia, odetchnęła głęboko, z namaszczeniem wypuszczając z płuc powietrze, aż nie pozostało w nich nic prócz nadziei. Jakby z opóźnieniem zarejestrowała też śmiechy docierające do jej uszu; na nowo otwarte oczy ukazały jej scenę radosną i beztroską, pełną chichotów, które wprawiły ją w osłupienie. Podniosłość chwili rozmyła się w drobinach skapującej wody, mokły włosy i ubrania, świat pogrążył się w euforii, mistycyzm rozpłynął w idylli. Może tak było lepiej. Może tego właśnie potrzebowali.
Celine ujęła w dłonie czarkę i zanurzyła ją powoli, nabrawszy do środka trochę orzeźwiającej wody, po czym odszukała Marcela i wspięła się na palce, uniosłszy naczynie nad jego głowę.
- Oto nadchodzi oczyszczenie - rzuciła z przejaskrawioną dramaturgią i przechyliła kielich, wylewając wodę na jego złotą czuprynę, uśmiechnięta, spąsowiała, z sercem wybijającym w piersi piękne melodie. - Dla szczęścia i spokoju. Kiedyś musi nadejść - dodała miękko i znów przygryzła lekko dolną wargę, przez moment trwając w bezruchu... Aż nagle w szybkim i płynnym geście dłoń dzierżąca czarkę zapikowała w dół, nabrała więcej wody i z impetem wylała ją po raz kolejny na czubek głowy Carringtona, a zęby błysnęły w szerszym uśmiechu. - To tak na wszelki wypadek, żeby Matka nie mogła stwierdzić, że błogosławieństwo było za słabe - oznajmiła zadziornie, pozwoliwszy słodyczy chwili pokierować każdym słowem i każdym gestem. - Teraz wasza kolej, syreny, chodźcie tu do mnie - zachęciła potem Eve i Liddy, odnajdując je w morskich objęciach. Naczynie napełniło się dwukrotnie i dwukrotnie opróżniło nad ich głowami, każdą z nich racząc chłodną świeżością. - Mam nadzieję, że wszystkie wasze troski zostaną w morzu i zamienią się w wodorosty. Sio z nimi - stwierdziła w czułej maści głosu, mimowolnie wracając myślami do Neali. Uciekła rzekomo po to, by podarować amulet cioci, ale Celine przyrzekła sobie, że nie pozwoli jej nie przeżyć tej części rytuału. Odnajdzie ją później i skropi jej głowę, wypowie te same słowa, wezwie te same duchy, trudno, to bez znaczenia, czy wokoło będą bawiący się ludzie, czy staną same w świetle księżyca odbijającym się od morskiej tafli.
Mokra sukienka przylegała do nóg, włosy kleiły się do ramion i policzków, powietrze tkało w płucach kwietne girlandy, tak słodkie jak ich zapach, który docierał do nozdrzy z każdym oddechem. Obróciła w dłoniach kielich i spojrzała na dwie czarownice, niepewna dokąd zaprowadzą ich teraz.

[bylobrzydkobedzieladnie]


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.


Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 24.05.23 20:33, w całości zmieniany 28 razy
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455

Strona 18 z 23 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 23  Next

Plaża
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach