Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Plaża
Na oświetlonej zachodzącym słońcem plaży rozpalano powoli pochodnie, które ustawiono przy niewielkich, okrągłych stolikach suto przykrytych wzorzystymi, kwiatowymi materiałami. W powietrzu unosił się zapach morskiej bryzy zmieszany ze słodkawym aromatem kwiatów, a te zebrane w bukiety rozwieszone wśród drzew, kołysane przez delikatny wiatr kusiły i zachęcały, aby zbliżyć się do plaży. Tutaj bowiem miał odbyć się rytuał oczyszczenia i odrodzenia, otwierający nowy rozdział, zamykający to co złe. Każdy czarodziej oraz czarownica, byli witani przez młodych i starszych mężczyzn ubranych w zwiewne, lniane szaty. Na ich piersi kołysały się woreczki przewiązane różnokolorowymi sznureczkami. Uśmiechami oraz przyjaznymi gestami zachęcali do zajęcia miejsc przy okrągłych stolikach, wokół których ułożone były poduchy. Na stołach zaś stały misy, jedne większe, a drugie mniejsze, w których mieściły się kamienie, rośliny suszone oraz świeże oraz wyryte runy na drewnianych krążkach.
Każdego wchodzącego w krąg stołów witano czarką miodu pitnego ze słowami: “Szczęśliwego Lughnasadh”. Miód, owoc pracy, dar natury symbolizował połączenie z Matką Ziemią, którą w czasie obchodów czcili, której zawdzięczali życie. Święto życia obchodzili wszyscy, zarówno starzy i młodzi, zatem w kręgu pochodni witano każdego kto się pojawił. Młodszym zamiast miodu pitnego, podawano szczodraki, miodowe ciasteczko, które symbolizowało pomyślność.
Rytuał oczyszczenia w ramach obchodów święta Lughnasadh właśnie się rozpoczął. Postaci mogą się gromadzić na plaży, zajmować miejsca przy stolikach. Stolików jest 6, przy każdym może usiąść max 5 osób. Proszę na samym końcu swojego posta napisać nr stolika.
Wydarzenie bez zagrożenia życia.
Sama ceremonia rozpocznie się wraz z postem Mistrza gry. Mistrzem Gry jest Primrose Burke, wszelkie pytania proszę kierować do niej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.05.23 8:40, w całości zmieniany 3 razy
I mimo faktu, że jego urocza, prawdopodobna kuzynka mocno przycichła - przynajmniej wobec niego, gdy pojawiła się panna Lovegood, to bynajmniej nie zapomniał o obietnicy, tak swojej jak i Alice.
- Zdaje się, że całkiem niezły - odbił piłeczkę, odsłaniając zęby w najbardziej zawadiackim uśmiechu - na jaki było go stać. A stać go było przecież na wiele! - tylko te, które nie znają swojej wartości - zakpił odrobinę - Ty Moja Droga, do nich nie należysz, prawda? - dalej drążył, choć były to ostatki tej "słodkiej" przepychanki. Niedługo po tym, obie damy wisiały sobie - mniej lub bardziej grzecznie - przerzucone przez jego barki.
- Zapewne...i proszę się nie obawiać, jeszcze chwilę, zaraz puszczę - choć musiał trochę się napracować, by szarpiąca się wciąż w uchwycie, Selina - przypadkiem nie wysunęła mu się z objęć. Dłoń objęła mocniej smukłą talię, tym samym upewniając uścisk. Mimo wszystko, nie chciał, by upadła wcześniej. Miała..bezpiecznie dotrzeć do wody, albo przynajmniej na "jego warunkach".
- Bo to nie jest przywłaszczanie - wydusił, próbując już na wydechu przerzucić obie panie do wody.
Pierwsza wynurzyła się Alice, jak przewidywał - ze śmiechem, posyłając w jego stronę porządną wodna falę - Wiem - zaśmiał się w głos, w odpowiedzi na stwierdzenie panny Elliot - jak widzisz, robię sobie renomę...- zaczął, gdy z toni wychyliła się Selina. Znowu mokrusieńka, powodując, że Samuel - ledwie powstrzymał się od niesfornego gwizdnięcia. Chyba rzeczywiście mogłaby go wtedy udusić. Kolejna fala chlusnęła w twarz aurora, wywołując salwę krztuszącego się odrobinę śmiechu. Woda strugami płynęła po jego twarzy, oblepiając ramiona czarnymi pasmami włosów, które wysunęły się z utrzymującego je w ryzach, rzemienia.
Na "atak" Seliny, już ledwie stał na nogach ze śmiechu, pozwalając, by drobne dłonie dziewczyny, próbowały zmusić go do zanurzenia. Ostatecznie pozwolił jej na to, ale przy okazji pociągnął ją za sobą, by powstając, podnieść ją najpierw do góry, przytrzymując w pasie, a potem odstawić ją bliżej brzegu. Zdecydowanie sobie dziś nagrabił...i proporcjonalnie rósł jego humor. na szczęście, z Alice dzieliła go zupełnie inna relacja, ale nie potrafił uwierzyć, że znalazłaby się "druga" taka Selina, z całą swą nieprzebraną i gwałtowną osobowością.
Podczas kolejnej przepychanki zaczęła przesuwać się w stronę brzegu, idąc przez chłodną wodę i stopniowo znajdując się coraz płycej. Gdy się wynurzyła, mokre ubrania zaczęły ziębić jej skórę, więc zapragnęła szybko się osuszyć, co też chwilę później zrobiła, gdy już stanęła na brzegu. Wyjęła różdżkę (magia czasami naprawdę się przydawała) i po chwili jej ubrania i włosy były suche.
Odnalazła swoje buty i chwyciła je w dłoń za sznurówki. Przed odejściem pożegnała się jeszcze zarówno z Samuelem, jak i Seliną. Z kobietą miała spotkać się już za kilka dni na wyścigu konnym, ale żywiła nadzieję, że również z młodym aurorem uda jej się jeszcze kiedyś porozmawiać. Może już niedługo? Oby tylko pamiętał o wypytaniu swojej rodziny o Charlotte; Alice bardzo chciała dowiedzieć się czegoś o matce, a teraz otrzymała niespodziewaną szansę, którą musiała wykorzystać jak najlepiej. Sama także zamierzała podpytać ojca w kwestiach, o które prosił ją mężczyzna.
Oddaliła się w kierunku wyjścia z plaży, zmierzając w stronę festiwalu.
zt.
- Och, pracoholicy są istotnym fundamentem naszego społeczeństwa! Szanuję wszystkie jednostki dzielnie poświęcające się pracy. Jeśli Pan tak twierdzi... Przyznaję, że w takim świetle doceniam obrót sytuacji - roześmiała się melodyjnie, wzrok kierując na piach, który teraz bezmyślnie nabierała w dłonie.
- Prefekt Naczelny i reprezentant najlepszej drużyny w szkole... Godne funkcje wiążące się z ogromną odpowiedzialnością, ale śmiem twierdzić, iż dobrze się Pan w nich sprawdzał, zważywszy na dzisiejszą szybkość reakcji - powiedziała bez cienia fałszywości w głosie. Zawsze podziwiała osoby zajmujące się szczytnymi zajęciami, czy to chodziło o czasy hogwarckie czy też obecnie. Nie każdy bowiem miał do tego predyspozycje.
- Pogoda jest wyśmienita na tego typu wydarzenia, nie dokucza mi brak atrakcji, muszę przyznać, iż Prewettowie w tym roku przeszli samych siebie. Ma Pan moje słowo, iż będę, nie powinno odmawiać się wybawcy! - spojrzała na niego z wciąż dostrzegalną wdzięcznością, czającą się gdzieś w oczach. Życzyła mu jak najlepiej; aby to jego koń pierwszy znalazł się na mecie.
- Nigdy nie zrozumiem czarodziei podchodzących lekceważąco do pełnionych obowiązków. To zakrawa wręcz na obrazę instytucji, które reprezentują. Miło mi zatem słyszeć, iż Pan ma podobne zdanie - pokiwała z zamyśleniem głową, myślami zahaczając o własny wydział w Ministerstwie. Właśnie! Festiwal festiwalem, ale czy nie powinna przypadkiem złożyć raport? Po jakimś czasie ich rozmowy niechętnie podniosła się z piasku, czekając, aż podobnie uczyni Neleus. - Niestety, muszę już zbierać się do domu, moja zacna matka prosiła mnie o odwiedziny, co zupełnie wyleciało mi z głowy. Mam nadzieję, iż Pan się nie gniewa? - spytała niepewnie, kierując na niego swoje spojrzenie. Pozwolę sobie założyć, że Neleus zaproponował odprowadzenie kawałek Cassio, na co ona przystała z ochotą. Mieli więc okazję jeszcze chwilę porozmawiać, niedługo po tym Cassiopeia, żegnając mężczyznę dobrym słowem, ruszyła w swoją stronę.
|zt, dziękuję za grę
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
Na nic zdały się jej próby, bo Samuel chyba wziął sobie na cel, by dziś zaprezentować jej bardzo dokładnie stan swojego uzębienia bądź też każdy możliwy sposób, w jaki potrafił się uśmiechać. I nie mogła tego nie zauważyć. I musiała parsknąć lekceważąco na jego prowokację - bo dobrze wiedział (ona również), że Lovegood znała swą wartość aż nadto. Oczywiście ta przepychanka niedługo przybrała bardziej fizyczny wymiar.
Sama nie miała pojęcia jak reagować na jego dotyk. Nie zastanawiała się nad jego zamiarami. A raczej nad faktem, że śmiał to robić wbrew jej woli! Jakże mógł?! Dlatego wierciła się jak osika, szarpiąc się, wijąc, bijąc, kopać powietrze i inne bliżej nieokreślone ruchy, które miały jej pomóc w oswobodzeniu się. Nic z tego jednak nie było dla niej ratunkiem, bo i tak - zgodnie z życzeniem Skamandera - zatopiła się w wodzie.
Oczywiście, że musiałaby go udusić! Wzrok, którym ją obdarzył, tylko ją rozwścieczył. I tłumaczyła sobie, że to właśnie dlatego auror zanurzył się pod taflą wody. Nie spodziewała się tylko, że i również ona ponownie się pod nią znajdzie! Oczywiście, nieco ją to ostudziło. Została jednak zaraz "wyłowiona" przez winowajcę całej sytuacji i odstawiona, znajdując równowagę na własnych nogach.
Czuła się jak rozjuszone zwierzę. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zanim wydobył się jakikolwiek dźwięk z jej gardła, zacisnęła wargi, mierząc go nieprzychylnym spojrzeniem i prychnęła, odwracając się na pięcie w nagłym ruchu. Oddaliła się gniewnym krokiem w stronę brzegu, porwała po drodze koszulę mężczyzny i nałożyła ją na wilgotną sukienkę - nie miała zamiaru prowokować kolejnego tabuna mężczyzn do wrzucania jej do morza. Zdecydowanie jej już wystarczyło! Zostawiła jego papierosy, na moment oglądając się na dotychczasowego towarzysza.
-Następnym razem nie będzie ci tak do śmiechu, Skamander!-obiecała mu, by potem - z ukradzioną koszulą - złapać swoje rzeczy i oddalić się w stronę namiotów.
/zt x2?
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
- Evandro, ja... – zaczął niepewnie, prowadząc ją wzdłuż plaży, z dala od tłumu, które zresztą również na wybrzeżu zdążył się już przerzedzić. Nie przystanął, nie spojrzał na nią – wzrok miał skierowany przed siebie – jedynie kątem oka wychwytując kwiaty zdobiące jej głowę, wyłowione z morskiej toni trofeum, za którym tak perfidnie rzucił się Perseus. Avery nie mógł już na nic liczyć – miał nadzieję, że obydwoje o tym wiedzą. Nie zapominał jednak o ich ostatnim spotkaniu... kiedy nie zdążył pożegnać jej choćby słowem. Uginał się pod ciężarem wyrzutów wątpliwości, po omacku poszukując wyjścia z tej tragicznej matni. Przecież przyszedł na ten konkurs dla niej – ale bynajmniej nie z poczucia obowiązku, jak sobie początkowo wmawiał. Zniknęła wtedy. A potem go unikała – dobrze wiedział, że robiła to umyślnie. Lecz przez myśl mu nie przeszło, by mogła to czynić z powodu Harriett. Bardziej od słów ranił jej głos – opanowany, lodowaty... czy mógł być obojętny? Czy ta pogarda mogła przekuć się w okrutny, nierówny dystans? Nie powstrzymał wyrazu niezadowolenia, kiedy przemianowała pannę Lovegood w panią Naifeh, choć Evandra nie mogła znać prawdziwej przyczyny tej niechęci – nie mającej wiele wspólnego z zazdrością.
- Harriett napadła dziennikarka Czarownicy – wyjaśnił pokrótce, wciąż unikając jej spojrzenia. - Chciałem jej pomoc – a potem zniknęłaś. Przepadłaś, jak kamień w wodę. Martwiłem się, Evandro. - Gdybym przyszedł na festiwal spotkać się z nią, zamiast szukać ciebie, umówiłbym się z nią w innym miejscu – dodał nieco ostrzej, nim zdążył ugryźć się w język; ostrzej, niż planował, lecz oskarżenia Evandry wymykały się dziś zasadom logicznego myślenia. To jej osoba go zamartwiała, to przez nią nie spał po nocach, to o niej myślał każdego ranka. Mocniej zacisnął dłoń na wciąż trzymanych w dłoni odłamkach spadającej gwiazdy, niepostrzeżenie obracając je w palcach lewej ręki, zbyt mocno. Starał się trzymać nerwy na wodzy, nie chciał jej przecież spłoszyć. - Czekałem na ciebie. – Dopiero teraz przeniósł wzrok ku jej sarnim oczom, tak zgrabnie omijając temat będący w istocie sednem sprawy. Ich jedynym spotkaniem po tamtej pamiętnej nocy był obiad zaręczynowy, podczas którego nie uraczyła go żadnym słowem ponad te, które wypowiedzieć musiała. Tristan wziął ją w posiadanie, uzależnił od siebie jej los, a w całej palącej go złości – nie rozumiał, czemu wciąż nie odczuwał satysfakcji. Nie rozumiał, dlaczego to małe zwycięstwo w tej ponurej gonitwie smakowało wyłącznie goryczą. Nie rozumiał, że jej fizyczność to za mało, nie rozumiał, że bardziej, niż czegokolwiek, pragnął dziś jej serca.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Lecz przecież był bestią, bezwzględną, drapieżną bestią, która polowała na nią, na jej ciało, bezustannie bawiąc się z nią w kotka i myszkę. Dopiero co odgonił od niej brata, dopiero co bił się z Perseuszem o jej wianek, o niewygodną prawdę, zaś teraz urywał wypowiedzi, jak niedoświadczony, skołowany młodzieniec... Ten sam, który miał kontakty z pannami lekkich obyczajów! Ten sam, który szarpał nią ostatnim razem!
Kącik ust drgnął jej lekko, kiedy tak z niedowierzaniem przysłuchiwała się jego słowom, lecz nadal nie spoglądała w jego stronę - tak było łatwiej panować nad swymi reakcjami, tak było łatwiej okazywać chłód i raniącą wyniosłość. Bo co by było, gdyby znów ujrzała tę zwierzęcą agresję?
- Biedna pani Naifeh - odpowiedziała po chwili, prawie doskonale obojętna, choć w jej głosie pobrzmiewała również nuta kpiny. Napadnięta przez dziennikarkę? Ach, ciekawe dlaczego, ciekawe, gdzie był wtedy jej mąż, ciekawe, dlaczego akurat w takim miejscu. Ciekawe również, skąd ta wyraźna poufałość - lecz nie miała najmniejszej ochoty o nią pytać, zostawiając swym niewesołym domysłom pełne pole do popisu.
Wolną dłonią odgarnęła opadające na twarz kosmyki włosów, przelotnie poprawiając również ten przeklęty, przekrzywiający się co chwila wianek; nie spoglądała w kierunku coraz rzadziej mijających ich czarodziejów, próbując udawać, że nie istnieją, nikt jej nie widzi w tym stanie, przed nikim nie musi grać. Pokiwała krótko głową, gdy dosłyszała jego ostre słowa; czyżby znów zaczynał się denerwować? Najwidoczniej trafiła w samo sedno, jednak nie sprawiło jej to większej satysfakcji - Harriett nie była dla niego obca, nie była mu też obojętna, co wbijało kolejne noże w jej zmęczone serce, co zwiększało tylko dzielący ich dystans.
- Twierdzisz więc, że szukałeś mnie, lecz, mimo to, wybrałeś jej towarzystwo - to dosyć wymowne - dodała tym samym tonem głosu, przeczuwając, że spokój wyprowadzi go z równowagi znacznie szybciej niż ostrość podobna tej, którą ją raczył. Nie rozumiała już tego, co nią powoduje, nie rozumiała również, czy chce uniknąć konfrontacji, czy raczej pragnie rozpalić ją na nowo, a następnie zginąć w jej płomieniu.
Mimowolnie zerknęła ku licu Rosiera, gdy wyczuła jego wzrok błądzący po swej twarzy - choć uczyniła to niechętnie, ledwie na chwilę. Gdyby mogła, zmroziłaby go swym spojrzeniem, za to wszystko, co jej zrobił, za to, do czego doszło między nimi ostatnim razem. Prawie popełniła największy błąd swego życia, prawie, lecz jego samcza władczość i całkowity brak poszanowania dla jej potrzeb otrzeźwiły ją w odpowiednim momencie. Co by było, gdyby potrafił wtedy zapanować nad swym zwierzęcym pożądaniem i odegrał rolę szarmanckiego amanta...? A później usłyszałaby z ust Perseusza to, co odważył się dzisiaj powiedzieć?
- Może czekałeś, Tristanie, lecz najwidoczniej czekanie nie jest twoją najmocniejszą stroną - odpowiedziała cicho, nie patrząc już w jego stronę, odwracając się w kierunku szumiącego ze wzburzeniem morza. - Najwidoczniej oznakowanie jednego trofeum wystarczyło, by zacząć szukać innego. Przyznaję, myślałam, że będziesz się z tym nieco lepiej kryć, choć z drugiej strony... Czy to nie znakomity sposób, by pokazać mi, gdzie moje miejsce? - Mówiła dużo, za dużo, lecz emocje brały nad nią górę; wszystkie przeżywane w samotności obawy i lęki wypływały na wierzch, obrzydzając jej narzeczonego, obrzydzając jej całą egzystencję. Chciałaby powrócić do tych chwil z ogrodu, kiedy naprawdę w niego wierzyła, kiedy widziała w nim poetę, rycerza i wybawcę - lecz była to tylko nocna mara, było to tylko złudzenie...!
Czekała na reakcję, na szarpnięcie czy inną oznakę bezsilności - skoro ona cierpiała, dlaczego nie miała go przy tym nieco zdenerwować?
- To niedorzeczne, nie wymowne - odparł krótko, ostro, nie miała racji. Przyszedł na ten pieprzony konkurs tylko dla niej, wiedząc, że tam spotka ją na pewno, po tym, jak zbyła okrutnym milczeniem jego list. Wybrał? Czy miał jakikolwiek wybór? Była otoczona gronem gratulującej jej starszyzny, była zajęta, a nim się obejrzał, zniknęła z polany. Czego oczekiwała - że znajdzie ją trzecim okiem? Nie był jasnowidzem. - Uciekłaś - przecież sama się do tego przyznała, uciekała, a on gonił ją nietrudzenie; od jak dawna? Od siedmiu lat. Siedmiu. Tu i teraz miał nadejść kres tej gonitwy. Nie, on już nadszedł - kilka dni temu, kiedy włożył na jej palec pierścionek. Czuł się bezsilny, czy zniechęcony? nie, nie potrafił wyzbyć się tych uczuć. Nigdy nie potrafił. Winien odwrócić się i odejść - zostawić ją, skoro tego właśnie chciała, coś jednak mu na to nie pozwalało. Palący wyrzut sumienia po zeszłej nocy? Być może, z coraz większym trudem przychodziło mu oddzielenie własnych fantazji od rzeczywistości. Coraz trudniej było mu opisać przebieg tamtej nocy.
Jej słowa raniły. Były jak sztylety wbijane w serce, sprawiały, że ten jego lichy, z trudem odbudowywany świat ponownie przeobrażał się w ruiny. Ruiny suche, samotne i okryte kurzem; kiedyś łudził się, że rozświetli je jej śmiech. Dziś z tych marzeń nic nie pozostało, wielkie uczucie przeobraziło się w interes, rodzinny obowiązek. Czy mógł dać jej odejść? Nie mógł, potrzebowała opieki. Potrzebowała jego. Choćby miała go za to znienawidzić po grób. Dopiero teraz przeniósł utkwiony w falującym morzu wzrok na twarz półwili; srogo ściągnięta brew, złowrogie iskry w oczach i usta, ni to uśmiechnięte, ni zasmucone. Był bezradny, lecz bał się przyznać do słabości, kryjąc się za maską gniewu. Tak było łatwiej udawać.
- Nie bądź głupia - wycedził przez zęby. - Czekałem jak pies, aż odpiszesz na mój list. Czekałem wiernie jak pies, aż Slughornowie złożą ci gratulacje, bym również mógł to uczynić. Ale uciekłaś, Evandro, uciekłaś przede mną - Zatrzymał spojrzenie na jej twarzy, złowrogo i napastliwie, nawet nie spostrzegł się, kiedy podniósł głos. Coś - gniewna iskra - błysnęła w jego oku, powróciły do niego najbardziej ponure myśli. - Uciekłaś dokąd? - kontynuował, ciszej, choć wciąż stanowczo. - Z kim byłaś po zawodach? - Perseus nie wziął się na wiankach znikąd, nie bez powodu rzucił się na wianek Evandry; może Tristan popadał w obsesję - lub obłęd - z zazdrości o najpiękniejszą z kobiet, a może po prostu nie był głupi. - Szukałem cię wszędzie... - Naprawdę masz odwagę nazywać to moją decyzją? Evandra nosiła na dłoni pierścień Rosierów - co oznaczało, że winna mu była posłuszeństwo, tymczasem kpiła sobie z niego jawnie i otwarcie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Słuchała go pozornie głucha na wypowiadane przez niego słowa - to niedorzeczne, uciekłaś, i co jeszcze? Powinien usłyszeć sam siebie i zobaczyć, jak niedorzeczną była jego obrona, wszak nie myślał tak naprawdę, jedynie próbował ją pokonać, wmawiając alternatywną, przekłamaną wersję rzeczywistości. Przecież to nie on, to wszystko ona - ona zachowała się źle, ona okazała mu lekceważenie, ona nim szarpała i ona próbowała go ostatnio skrzywdzić, doprowadzając do kolejnego silnego ataku, wywołując kolejne przerażające koszmary o tonięciu, tonięciu we własnej krwi. I lekceważyłaby go tak dalej, za nic mając jego słowa, gdyby znów nie podniósł na niej głosu, gdyby nie nazwał jej przy tym głupią.
Wtedy spojrzała też ku jego twarzy, mrużąc przy tym ślepia jak szykująca się do ataku kocica, jak legendarny bazyliszek polujący na swe bezbronne ofiary; zaciskała swe niewielkie dłonie w piąstki, wbijając przy tym paznokcie w skórę, a jej pierś falowała niespokojnie, gdy - uspokojone na chwilę emocje - znów wzięły nad nią górę.
- Czekałeś wiernie jak pies, dlatego ruszyłeś na ratunek swej biednej, przypomnę ci, zamężnej już Harriett? Jeśli to nazywasz wiernością, nie dziwię się zatem ani krążącym na twój temat plotkom, ani twemu jakże wymownemu zachowaniu - syknęła momentalnie, czując już tylko złość i ślepą chęć zemsty. Skoro ona cierpiała, cierpiała przez niego, on również powinien. - Może jeszcze powinnam do was podejść, cierpliwie odczekać aż skończycie swoje, a następnie poprosić, żebyś łaskawie poświęcił mi chwilę lub dwie, bo musimy poudawać szanujące się narzeczeństwo? - Po jej ustach błądził złośliwy, cierpki uśmiech, bo to, co mówiła, biło nie tylko w Tristana, ale i w nią. Odkrywała się ze swymi uczuciami, ze swymi lękami, i gdyby tylko mężczyzna potrafił wyciągać z takich rozmów jakiekolwiek wnioski, wiedziałby o niej zdecydowanie więcej, niż powinien. Rozumiałby, że nie jest jej obojętny, że zranił ją, zranił do żywego, a ich ostatnie spotkanie mogło zakończyć się zupełnie inaczej... Gdyby tylko potrafił okazać jej odrobinę szacunku.
Pokręciła krótko głową, gdy zaczął drążyć temat zniknięcia, gdy zaczął wypytywać z kim była po zawodach. Jeszcze wczoraj oddałaby wiele, by się dowiedział - dowiedział i cierpiał, lecz teraz? Po tym, co przed chwilą pokazał? Za nic nie powiedziałaby mu o spacerze z Perseuszem - inaczej znów mógłby się na niego rzucić z pięściami, niczym rozjuszone, pozbawione jakichkolwiek zasad zwierzę. Zaś sam Avery... Wypowiedziane przez niego słowa echem odbijały się po jej głowie, sprawiając, że wzbierały w niej kolejne fale smutku, złości i dojmującej bezsilności.
- Gdybyś naprawdę szukał mnie wszędzie, Tristanie, z pewnością byś mnie odnalazł - odpowiedziała już ciszej, z większym opanowaniem, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Odniesione rany brały górę nad chęcią zemsty, cierpiała. - Lecz skoro tego nie zrobiłeś, nie mam zamiaru odpowiadać na żadne z twych pytań. Nie mam również zamiaru pytać o tę pannę lekkich obyczajów, o której się dzisiaj dowiedziałam. Kiedyś myślałam, że cię znam, lecz chyba już nie jestem na tyle głupia, by w to wierzyć.
Nie czekała nawet na jego odpowiedź, tylko ruszyła dalej, za nic mając już pozory - wzniosła dłonie ku zmęczonej, skropionej kolejnymi łzami twarzy, czując, jak jej pierś faluje pod wpływem wzbierającego w niej szlochu. Jak długo to jeszcze potrwa? I ile zniesie? Ostatnie miesiące były dla niej prawdziwą katorgą, zaś teraz, teraz cały jej świat legł w gruzach - Tristan istniał jej w życiu od wielu długich lat i zapomniała już, jak wyglądało ono bez niego. I choć niejednokrotnie wyobrażała sobie, co będzie, gdy będą razem, gdy okaże się, że jednak są dla siebie stworzeni, to wiedziała już, że nic z tego, że naiwne marzenia podlotka nigdy nie miały się spełnić; rzeczywistość była brutalna, bezwzględna i całkowicie pozbawiona magii. Czekał ich ten sam los, co dziesiątki innych arystokratów, los, od którego nie mogła uciec inaczej niż wyrzekając się wszystkiego i wszystkich - lub przez śmierć.
Ugiął się pod jej spojrzeniem, przenosząc je znów na pobliskie morze. Zbierały się coraz silniejsze fale, niebawem zajdzie słońce; kiedyś morska woda kojarzyła mu się z dzieciństwem, lecz już od siedmiu lat przywodziła na myśl półwilą syrenę, tę jedną jedyną wodną nimfę. Nieposkromioną, delikatną i burzliwą zarazem, a choć kapryśną i nieprzewidywalną, to jednak - kojącą. Miała słuszność w pozostałych słowach, godnie zapracował sobie na ciągnącą się za nim reputację. Nie mógł oczekiwać, że Evandra pozostanie obojętna plotkom.
- Nie zostawiam przyjaciół w potrzebie - zaczął, wciąż stanowczym tonem, nadal nie przenosząc ku niej wzroku. - Jak słusznie zauważyłaś, Harriett jest zamężna - Nie było to jednak już ostrzegawcze warknięcie, głos Tristana był głosem dezertera, coś w nim pękło. - Szczęśliwe zamężna. Jest też damą, możesz odłożyć na bok te idiotyczne insynuacje.
Jej kolejne słowa, jednakże, spopieliły i zdeptały jego serce - bo nie usłyszał ich od niej po raz pierwszy. Znów umknęła, znów szukał jej wszędzie... a ona znów pozostawała nieuchwytna. Może jednak - tylko wmawiał sobie zrządzenie losu, ślepe przeznaczenie? Działał mu wbrew, na przekór... a ona nawet nie dawała temu wiary. Wyraz jego twarzy uległ znaczącej zmianie, lecz gdy wpatrywał się w morską toń, trudno było to wychwycić. Czy tylko się usprawiedliwiał, mówiąc, że chce ją wziąć, by ją chronić? Czy potrafiłby? Jak widać - nie. Nie potrafił pomóc jej wtedy, nie potrafił pomóc teraz samemu sobie. Wygiął usta w ironicznym uśmiechu, zażenowany własną nieudolnością. I kiwnął głową, przytakując. Tak, Evandro. Z pewnością bym cię odnalazł, gdybym naprawdę tego chciał. Tak właśnie by było.
Słowa padały na niego jak kamienie, czuł się jak kamieniowany - ani jedno nie było kłamstwem, a każde brzmiało jak wyrok skazujący go na porażkę, rujnując jego świat. Może tak naprawdę powinien zagrać w tę grę, może tak naprawdę powinien brnąć w kłamstwa i wyznać, że kocha się w Harriett od dawna, by dać jej powód do odejścia? Chciał jej niewoli, czy chciał jej szczęścia? Ostatnimi czasy wydawało mu się to wszystko jedno, ale przecież nie było mu wszystko jedno. Zamotał się w sieci łgarza, nie potrafiąc w niej już odnaleźć swoich prawdziwych uczuć. Czy chciał wieść takie życie? Czy chciał, by jego żona traktowała go w taki sposób? Nic nie rozumiała... i tak łatwo uwierzyła w półsłówka Avery'ego? Przez moment się nie zawahała nad ich prawdziwością? Być może niepotrzebnie lata temu próbował ją przed nim chronić. Kiedyś myślałam, że cię znam; bolesne echo znów oskarżycielsko zagrzmiało w jego głowie.
Spojrzał na nią, nie odwróciła się ku niemu - ruszyła dalej. Nadmorski wiatr rozwiewał złote fale jej włosów, zwiewny materiał jej dziewczęcej sukienki zachłannie otulał jej nogi. Tristan nie drgnął, wierząc, że pozwolić jej teraz odejść - będzie najlepiej dla niej. Milczał, milczał jak towarzyszące im morze, ciężko trawiąc każde z kolejno wypowiedzianych słów. Miała wobec niego tak wiele żalu, tak wiele żalu, który miała prawo mieć. A on, jak ślepe dziecko we mgle, nie potrafił odnaleźć rozwiązania.
- Przepraszam - powiedział już ciszej, mimo dzielącej ich odległości, mimo coraz głośniejszego szumu morza, powinna to usłyszeć, jak tonący chwytający się ostatniej deski. Za siebie. Za to, że musiała czekać, za to, że nie potrafił jej odnaleźć, za to, że ją na siebie skazał. Choć wiedział, że słowa to za mało. Choć wiedział, że słowa to tylko słowa. Nie drgnął, nie ruszył za nią - patrzył, boleśnie znosząc drzazgę utkwioną w sercu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
- Przyjaciółek - poprawiła go cicho, wyraźnie dotknięta i choć pewnie powinna milczeć, to nie potrafiła się powstrzymać przed tą złośliwością. Była zazdrosna, czuła, że przegrała, choć przecież była tą przeklętą półwilą, trofeum, które chciał zdobyć. Lecz czy niegdysiejsza kobieta sławnego Benjamina Wrighta, spozierająca na wszystkich z okładek Czarownicy również nie była jedną z nich? Czarodzieje spekulowali, prasa plotkarska spekulowała, zaś ona - ona była pewna. W żyłach Harriett Naifeh również płynęła krew wil, zaś Rosier, kiedy tylko miał do wyboru dwie z najpiękniejszych, nie do końca ludzkich istot... Wybierał tę drugą, zakazany owoc, do którego winien jedynie wzdychać z daleka. Lecz czy na pewno to robił? A co jeśli założył na jej palec pierścionek zaręczynowy z myślą o tamtej?
Nie potrafiła zapanować nad dojmującym smutkiem, który ściskał jej pierś niczym metalowa obręcz, nie potrafiła powstrzymać płynących do oczu łez i wykrzywiających się w płaczliwym grymasie ust. Po to ją zatrzymał? Po to porwał od brata? Żeby złamać i łatwiej podporządkować swej woli? Żeby zmusić do spędzenia reszty festiwalu razem, jak przykazywały konwenanse?
Kiedy zaczęła odchodzić, tym samym okazując mu lekceważenie, wierzyła, że znów chwyci ją za rękę, znów zaciśnie palce mocno, zbyt mocno i zatrzyma siłą, rozjuszony jej nieposłuszeństwem. Lecz wykonała chwiejny krok, później kolejny i nic takiego się nie wydarzyło. Przetarła oczy, za nic mając wykonany przed pojawieniem się na plaży makijaż, i pociągnęła cicho nosem, próbując zapanować nad narastającym szlochem; nie chciała i nie mogła płakać tutaj, przy nim, przy wszystkich. Jeszcze ten przeklęty, ciążący na palcu pierścień...!
Wtedy też dosłyszała wypowiedziane przez niego słowa - choć nie bez trudu. W pierwszej chwili nie mogła uwierzyć, nie rozumiała też, co dokładniej miał na myśli. Przepraszał - za co? Za którą z zadanych jej ran? A może po prostu miał nadzieję, że tym słowem załatwi sprawę, że uspokoi skołatane nerwy i łatwiej nakłoni do uległości?
Powoli odwróciła się w jego stronę, a przeraźliwa bladość jej skóry sprawiała jeszcze straszniejsze wrażenie, tylko podkreślana przez rozmazany dłońmi makijaż, przez zdobiące ją czarne smugi łez. Mogłaby być ozdobą festiwalu, lecz w tej chwili, z rozwianymi, ozdobionymi zniszczonym wiankiem włosami, z ubrudzoną od piachu suknią i tak smutnym wzrokiem mogła jawić się jedynie jako wielka przegrana, jako pośmiewisko.
- Za co? - zapytała cicho, a żałość mieszała się w jej drżącym głosie z wyrzutem. - Czy w ogóle wiesz, za co mnie przepraszasz? - Zrobiła krok, skracając dzielący ich dystans, nie spuszczając wzroku z jego twarzy, szukając na niej odpowiedzi na dręczące ją pytania. - I czy w ogóle chcesz to zrobić? Bo jeśli mają to być jedynie puste słowa, to nie chcę ich słyszeć, Tristanie.
- Też – odparł stanowczo w odpowiedzi na jej złośliwość, powstrzymując nerwy na wodzy, poszukując spojrzenia błękitu jej oczu; musiała zrozumieć, że Harriett była tylko jego przyjaciółką, nikim więcej. Kobietą w potrzebie, która wymagała pomocy. Półwilę, która zdobyła jego serce, miał przecież przed sobą.
Wyciągnął ku niej dłoń, kiedy uczyniła krok w jego kierunku, ostrożnie, i powoli, nie chciał jej przecież spłoszyć po raz kolejny, nie chciał jej wystraszyć. Nadzieja narodziła się na nowo, Evandra nie chciała go opuszczać – coś wciąż ją tutaj trzymało, coś nie pozwoliło jej stąd odejść. Podtrzymał jej spojrzenie, jego wzrok był już mniej srogi, w źrenicach wygasła złowroga iskra, pojawiło się w nich coś więcej – strach? Bał się, bał się, że znów spojrzy nań z pogardą, że jednak odwróci się z powrotem – i odejdzie, że wyśmieje tylko jego przeprosiny, że odraza, jaką w niej pielęgnował przez ostatnie dni, okaże się zbyt potężna. A przecież nie musiała stać tutaj sama, przecież mogła skryć twarz w jego ramieniu, mógł ją osłonić, nie pozwalając, by ktokolwiek ujrzał twarz, której się – niepotrzebnie – wstydziła. Nawet, jeśli wokół nich przechodziło już coraz mniej czarodziejów, nawet, jeśli byli na tej plaży coraz bardziej sami – i samotni zarazem.
Nie chciał skazać jej na niewolę, nie chciał, by małżeństwo z nim było dla niej wyrokiem, a każdy jej kolejny sprzeciw wbijał w jego serce kolejną drzazgę. Kochał ją – nad życie – kto, jeśli nie on, zapewni jej lepsze życie? Niemal usłyszał w głowie rechot własnego sumienia, każdy. Za co powinien przeprosić? Nie za rozmowę z Harriett, nie zrobił przy tym nic niewłaściwego, nie za sprzeczkę z Averym, którego stłuczony czerep najchętniej zakopałby głęboko pod milczącym morzem – ale za siebie. Dłuższą chwilę milczał, nim podjął się odpowiedzi, po tym, jak usłyszał jej łamiący się głos; zbierał chaotyczne myśli, penetrował pamięć w poszukiwaniu wskazówek odnośnie przebiegu ich poprzedniego wspólnego wieczoru. Zamroczony ognistą nie pamiętał wszystkiego, a to, co pamiętał, wcale nie musiało wydarzyć się naprawdę. Czy rzeczywiście nie mógł później wyjść do rezerwatu, czy po prostu zbyt mocno obawiał się konfrontacji, łudząc się, że wrażliwość siostry pomoże załagodzić sytuację?
- Nie byłem sobą, Evandro – odparł w końcu, wciąż wpatrując się w oczy, zdawały się drżeć od napierających do nich łez. Wyjaśnienia uznał za zbędne, był pewien, że Evandra będzie doskonale wiedziała, o jakiej sytuacji mówił. Był pijany, nie miał dla siebie żadnego usprawiedliwienia; o tym również wiedzieć musiała. - Nie wiem, co mnie opętało – dodał, nie będąc pewnym, czy bardziej chce to powiedzieć jej, czy może samemu sobie. Alkohol, gniew, obsesja na jej punkcie – jej, najpiękniejszej. Słowa przychodziły mu z taką trudnością, a przecież tak odważnie nią przed momentem pomiatał. Milczał, milczał, wciąż zbierając myśli – a przecież zwykle miał tak dużo do powiedzenia. - Przepraszam – powtórzył, ciszej, nie odejmując spojrzenia od jej oczu. Nie, nie były to puste słowa, był jej winien te przeprosiny. - To, co się wydarzyło, nigdy nie powinno było mieć miejsca. To, co zrobiłem... – Błądził spojrzeniem po jej twarzy, poszukując jakichkolwiek zmian, najbledszego przejawu emocji, pogardy, strachu, kpiny. Czegokolwiek.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Nieufnie zerknęła w kierunku wyciągniętej przez niego dłoni, niczym żyjąca na wolności, spotkana w lesie łania. Obawiała się krzywdy, którą mógł jej wyrządzić, uścisku, w którym mógł zamknąć jej kruchy, obolały nadgarstek. Skąd mogła mieć pewność, że nie jest to jedynie gra pozorów? Że mężczyzna nie próbuje złapać jej w pułapkę i brutalną, zwierzęcą siłą zmusić do posłuszeństwa? Wszak ktoś mógł ich tutaj zobaczyć, a to wstyd, to nie przystoi... Lecz wydawało jej się, że dostrzegła w jego oczach jakąś zmianę, przebłysk ludzkich uczuć; wyobraźnia płatała jej figla? Może to łzy zniekształciły obraz?
Zrobiła kolejny chwiejny krok w jego stronę, przeklinając w myślach założone na plażę obcasiki, a później jeszcze jeden – i rozpaczliwie chwyciła się silnego ramienia Tristana, próbując uchronić się przed upadkiem, gdy zdradliwy piasek usunął się spod nóg i straciła równowagę. Dzięki niemu ustała, lecz tym samym dzieląca ich odległość gwałtownie została skrócona, na krótką chwilę zatrzymując jej dech w piersi. Widział ją z bliska, widział wszelką szpecącą niedoskonałość, jego uwadze nie mogło również umknąć, jak szybko powodujące nią uniesienie ustąpiło miejsca niepewności.
Wtedy też zaczął mówić, zaś Evandra nie mogła uwierzyć w wypowiadane przez niego słowa; czy potrafił łżeć bez mrugnięcia okiem? Czy mógł okłamać, a jednocześnie spoglądać na nią w ten sposób? Pokręciła głową, jak gdyby chciała odgonić od siebie natrętne myśli, próbując tym samym powstrzymać kolejne cisnące się do oczu łzy. Jeśli naprawdę tak myślał, jeśli naprawdę żałował, jeśli nie był wtedy sobą... Zastygła w bezruchu z opuszczoną nisko głową, z licem skrytym za kurtyną rozwiewanych przez wiatr włosów. To, co się wydarzyło, nigdy nie powinno mieć miejsca? Wspomnienia tamtego wieczoru uderzyły ją ze zdwojoną mocą, przypominając naiwnie, romantyczne mrzonki, którymi łudziła się, nim nadszedł strach przed nim, przed płynącym w jego żyłach alkoholem...
- Nie powinno – przyznała cicho, ledwo słyszalnie, słabo bijąc przy tym piąstką w jego pierś; gdy tylko rozwarła zaciskane wcześniej mocno wargi, spomiędzy nich wyrwał się głośniejszy, żałośniejszy szloch. Mimowolnie, wiedziona przedziwnym impulsem, podeszła jeszcze bliżej i wsparła głowę na jego torsie, chcąc skryć się przed wzrokiem innych, chcąc ukryć się przed całym światem. Byli tu we dwoje, tylko we dwoje, zaś Tristan bez trudu mógł ją objąć, zamknąć w szczelnej klatce ramion... I pokazać, że ostatnim razem naprawdę postąpił tak bestialsko jedynie z powodu opętania, że jego zbroja została wyszczerbiona, lecz nie zniszczona.
- Boję-ę się, że... że znowu-u to zrobisz – próbowała przemówić, nim udało jej się opanować kolejny wstrząsający jej wątłym ciałem atak szlochu. I pewnie nie przemówiłaby do niego tak szczerze, tak mało dostojnie, gdyby nie kotłujące się w niej emocje. Od razu pożałowała, porażona swą niespodziewaną otwartością, zawstydzona lękiem, z którym się zdradziła. Przecież nie mogła, przecież nie tak to miało wyglądać...
- Evandro – szepnął tylko, nachylając się ku niej, kiedy powtórzyła jego słowa, słowa przeczące gestom, którym Tristan wierzył dużo bardziej. Uniósł głowę i, zsunąwszy z jej włosów wyłowiony wianek, zanurzył twarz w jej złotych lokach, pragnąc skryć ją przed światem mocniej. To nie był stan, w którym dama powinna prezentować się światu. Nie zareagował, kiedy uderzyła go lekką piąstką, jak muśnięcie wiatru, była zbyt słaba; czym miał być ten gest – bezradnością? Tylko tyle ci pozostało, Evandro? Była jak porcelanowa lalka, a porcelana była przecież tak krucha.... Przyciągnął ją ramionami jeszcze bliżej, mocno, szczelnie odgradzając od świata, kiedy z jej ust wydobył się szloch. Ponownie zatopił się w odmętach niepamięci, poszukując trzeźwych wspomnień dotyczących ich wspólnego wieczora; naprawdę pamiętał tak niewiele? Co się właściwie wtedy wydarzyło? A jeśli – jeśli – rzeczywiście ją skrzywdził, a nie tylko zamierzał? Niemożliwe, nigdzie nie było krwi. Niemożliwe. Niemożliwe.
Jego wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę, kiedy półwila zdradziła się przed nim ze swoim lękiem, czy było w tym coś zaskakującego? Nie, być nie mogło, obydwoje się tego bali. Czy nie zaglądał do butelki zbyt często? Czy jej zawartość nie rozbudzała go zbyt mocno? Czy byłby w stanie skrzywdzić ją ponownie?
- Dlaczego miałbym – szepnął, ani nie do niej, ani nie do siebie.
- Przysięgałem – dodał nieco pewniej, zachłanniej zagarniając dziewczynę ku sobie, mocniej przyciskając ku sobie ramionami. - Przysięgałem, że nigdy nie dam cię skrzywdzić. - Że zarżnę każdego, kto spróbuje; a jeśli to będę ja? - Siedem lat temu, kiedy oddałem ci swoje serce. - Tłumiony przez szum pobliskich fal głos Tristana nie mógł być słyszalny dla nikogo więcej. - Nie kłamałem wtedy i nie kłamię teraz. - Czy sam potrafi odnaleźć się w kłamstwie? - Wybacz mi, proszę, nie byłem sobą – powtórzył, spoglądając przed siebie, na podmywające piaszczysty brzeg morze. Słońce zaczynało zachodzić, krwistoczerwona poświata ozdobiła bezchmurne niebo. Tristanie, kiedy ostatnio byłeś sobą? Czy w ogóle pamiętasz jeszcze taki dzień? - Czynisz mi zaszczyt, nosząc mój pierścień, a twoje łzy łamią moje serce. Pozwól je otrzeć, daj mi spojrzeć na twój uśmiech. Dla niego zrobiłbym wszystko, szepnij tylko słowo.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Już nie biła, nie miotała się, wciąż wspierając się na jego piersi; mimowolnie przekręciła głowę, by móc wsłuchać się w bicie jego serca, a przy tym spróbować zrównać ich oddechy. Musiała się uspokoić, musiała stłamsić wszystko to, co brało nad nią górę i odbierało zdrowy rozsądek, nawet jeśli nadal zazdrość wprawiała jej krew we wrzenie, a wspomnienia ostatniego spotkania przejmowały dreszczem. Mimo to, w tej chwili, kiedy chronił ją przed całym światem, kiedy zasłaniał przed wzrokiem niepożądanych, czuła się przy nim... bezpiecznie. Lecz czy powinna? Przecież szarpał, przecież nie uszanował jej prośby... Przecież... Minęło tyle długich lat, odkąd ich losy zostały ze sobą złączone. Minęło tyle długich lat, odkąd zawrócił jej w głowie, nie pozwalając spojrzeć na żadnego innego z niekłamanym podziwem. Lecz jakie było jego prawdziwe oblicze? Kiedy był sobą? Wtedy, w ogrodzie różanym Rosierów, czy na parkiecie, kiedy bagatelizował jej zdenerwowanie? Kiedy wysyłał listy pełne poetyckich wyznań miłosnych, czy ostatnio, gdy zostali sami, gdy miał okazję zrobić z nią, co tylko chciał...?
Milczała, już nie trzęsąc się od kolejnych spazmów, nie szlochając i nie bijąc. Ukradkiem otarła wilgotne jeszcze oczy, przybierając na twarz maskę spokoju i opanowania; była zmęczona. Zmęczona wszystkim, co się działo, zmęczona popadaniem ze skrajności w skrajność, walką między sercem a rozumem. Nie da jej skrzywdzić, nie da jej skrzywdzić nikomu innemu... Lecz co z nim? Czy potrafił utrzymać nerwy na wodzy? Czy potrafił ochronić ją przed samym sobą?
- Zabierz mnie stąd – powiedziała cicho, bojąc się odnieść bezpośrednio do jego słów, do wypowiadanych żarliwie obietnic. Nie kłamał? Przecież ich znajomość rozpoczęła się od kłamstwa, przecież uciekała z Sali weselnej, kiedy tylko dowiedziała się o kuzynce... Nie była dla niego pierwszą – lecz czy będzie ostatnią? Nie chciała o tym myśleć, nie mogła. – Idźmy dalej, nie chcę tu nikogo spotkać, nie chcę nikogo widzieć. – Powoli wzniosła na niego zamglony wzrok, nie wyrywając się z jego objęć, bo choć taka bliskość bez wątpienia mogła zostać nazwana nieprzyzwoitą, to jednocześnie przyprawiała ją o to wstydliwie przyjemne drżenie, które rozbudził w niej po raz pierwszy siedem lat temu, uwodząc poezją najznakomitszych. – Obiecaj, że... – urwała, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy, jednocześnie bijąc się z natarczywymi myślami, jaskrawymi wspomnieniami. Zmarszczyła lekko brwi, gdy wypowiedziane przez niego słowa echem odbijały się po jej głowie, przelotnie spuściła wzrok, a cień czegoś niezrozumiałego pojawił się na jej licu. – Ja również wtedy nie kłamałam, Tristanie – dodała cicho, choć wiedziała, że nie powinna, a ta chwila niewieściej słabości obróci się przeciwko niej. Wszak lgnęła wtedy do niego niczym ćma do ognia, spijała z jego ust każde kolejne słowo...
- Odejdziemy – spokojnie, ostrożnie, obawiając się rozdrażnić ją na nowo; czy mu wybaczyła? Z pewnością nie zapomniała. Minie jeszcze dużo czasu, nim zapomni, a on – on mógł jedynie łudzić się, że zaufa mu na nowo. Otarł się o jej włosy raz jeszcze, składając na jej czole krótki, niedbały pocałunek, nie od razu odrywając się od niewiasty, jedną z dłoni odszukując jej dłoń, by włożyć w nią wyłowione z morskiej toni odłamki spadającej gwiazdy, delikatnie zamykając jej piąstkę. Pięknie mieniły się w słońcu i ponoć posiadały dużą wartość alchemiczną, wyłowił je przecież jedynie z myślą o niej. - Obiecuję – dodał, wciąż szeptem, choć w strumieniu myśli nie był pewien, co w tym momencie jej obiecuje; jeśli tylko chciała, mógł jej przecież obiecać wszystko. Że będzie przy niej zawsze, że nigdy jej nie skrzywdzi, że dotrzyma każdego złożonego jej w młodzieńczej fascynacji przyrzeczenia. Wciąż cię kocham, Evandro, niezmiennie od siedmiu lat tak samo.
Wykonał niepewny ruch, nie będąc pewien, czy powinien zwrócić jej suchy już wianek, czy nie chciała go już ubrać; zachował go w ręku, po krótkiej chwili biorąc ją pod ramię, by móc zgodnie z jej wolą ruszyć w dalszy spacer. Zaszedł ją od strony plaży – wciąż pragnąc być dla niej schronieniem, mając zamiar ustrzec ją przed spojrzeniami czarodziejów, którzy wciąż mogli się tutaj zagubić.
- Oskarżać ciebie o kłamstwo, to jak szukać skazy na anielskiej bieli - mówił wciąż szeptem, idąc blisko niej, na tyle blisko, by nie miała problemów z rozróżnieniem jego słów, zagłuszanych przecież szumem falującego morza. Nigdy nie wątpił w jej szczerość, Evandrze daleko było do manipulantek, jakich na salonach przecież nie brakowało; jawiła mu się jako uosobienie piękna, delikatności i kobiecości, kruchej kobiecości, czego świadectwem były wciąż świeże łzy na jej bladych jak kreda policzkach. - Nie śmiałbym, Evandro, ani nigdy nie miałem ku temu powodów. Chciałbym, byś mogła powiedzieć o mnie to samo. - Spojrzał przed siebie, wzmógł się wieczorny wiatr. - Popełniłem więcej błędów, niż potrafię zliczyć, ale wiem, że to jedno – musnął dłonią pierścień na jej palcu – błędem nie było.
Objął ją delikatnie, odwracając w kierunku zachodzącego słońca; z wolna otulał ich mrok, a odcienie czerwieni, fioletu i pomarańczy mieszały się na niebie, na którym zaczynał już migotać srebrzysty księżyc. Był pełen obaw, mimo spokojnego i pozornie stanowczego tonu jego głosu wątpił w każde z wypowiadanych przezeń słów; dobrze wiedział, ze zmuszanie jej do ślubu nie było najlepszym pomysłem – podobnie jak wiedział, że nie miał innego wyjścia. Nie widział przyszłości i nie wiedział, jakim mężem będzie, ani kiedy uda mu się przestać rozpamiętywać przeszłość. Przerwana przyjaźń rodów miała rozkwitnąć na nowo, czy to nie wspaniale?
Zbliżył usta ku do jej ucha, powoli, z zawahaniem, wciąż czule gładząc jej dłoń.
- Powiedz mi, gdzie byłaś – szepnął.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset