Salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon
Także urządzony na sposób mugolski, jak zresztą całe mieszkanko Alice. Położony między kuchnią a sypialnią. Największe pomieszczenie w mieszkaniu. Znajduje się tutaj kanapa, regały z książkami i inne rzeczy typowe dla nowoczesnych mugolskich salonów z tamtego okresu. Przez wychodzące na znajdującą się poniżej ulicę okna wpada tutaj sporo światła, ale że w mieszkaniu jest mugolska elektryczność, Alice nawet wieczorami nie musi rezygnować z zajęć wymagających oświetlenia. Zazwyczaj to właśnie w tym pomieszczeniu czyta lub zajmuje się jakimiś sprawami przyniesionymi z pracy, a także spotyka się ze znajomymi.
Ostatnio zmieniony przez Alice Elliott dnia 08.02.16 16:56, w całości zmieniany 1 raz
/po grze z Laidan.
Aloysius zawsze był człowiekiem, który w stu procentach pochłonięty jest pracą. Jego dokładność i rzetelność, dla niektórych, mogłyby wydawać się już pracoholizmem, co było nieprawdą, ponieważ pomiędzy obowiązkami Alo znajdował czas na własne potrzeby, a także na potrzeby innych, głównie rodziny. Gdyby Alo miał patrzeć na Alice przez pryzmat ich wspólnego ojca, to zmieszałby ją z błotem w mniej niż pięć sekund. Jednakże nie potrafił tego zrobić, ponieważ opiekował się nią od jej pierwszego dnia w Hogwarcie. Poznał ją, zanim dowiedział się, że ona przez cały czas miała ojca przy sobie. Po części wiadomość, że dziewczyna była pozbawiona matki rekompensowała mu brak ojca w swoim życiu. W każdym razie, dzisiejszego dnia wcześniej skończył swoją pracę, a że pomoc medyczna, jeszcze była w jego domu i opiekowała się matką, Alo miał chwilę wolnego, aby pozałatwiać swoje sprawy, których nie było zbyt wiele. Dlatego, mając jeszcze sporą ilość czasu nogi zaprowadziły go na Lexington Street. Chwilę później już stał przed drzwiami do mieszkania siostry. Jak zwykle w godzinach roboczych był ubrany w idealnie dopasowaną szatę wyjściową, której wymagała od niego jego praca. Zapukał trzykrotnie w charakterystyczny dla siebie sposób. A kiedy drzwi się otworzyły, Alice mogła ujrzeć przyzwoicie ubranego czarodzieja z uśmiechem na twarzy. Nie był już żmiją, którą musiał być, aby osiągnąć sukces wśród piranii.
-Cześć siostrzyczko.-powitał ją, wchodząc do środka, także jak miała jakiegoś kawalera w samych slipach, to zaraz biedaczysko skonfrontuje się z nadopiekuńczym, starszym braciszkiem. Alo przytulił blondynkę na przywitanie.
-Co słychać?-spytał, uśmiechając się delikatnie.
Aloysius zawsze był człowiekiem, który w stu procentach pochłonięty jest pracą. Jego dokładność i rzetelność, dla niektórych, mogłyby wydawać się już pracoholizmem, co było nieprawdą, ponieważ pomiędzy obowiązkami Alo znajdował czas na własne potrzeby, a także na potrzeby innych, głównie rodziny. Gdyby Alo miał patrzeć na Alice przez pryzmat ich wspólnego ojca, to zmieszałby ją z błotem w mniej niż pięć sekund. Jednakże nie potrafił tego zrobić, ponieważ opiekował się nią od jej pierwszego dnia w Hogwarcie. Poznał ją, zanim dowiedział się, że ona przez cały czas miała ojca przy sobie. Po części wiadomość, że dziewczyna była pozbawiona matki rekompensowała mu brak ojca w swoim życiu. W każdym razie, dzisiejszego dnia wcześniej skończył swoją pracę, a że pomoc medyczna, jeszcze była w jego domu i opiekowała się matką, Alo miał chwilę wolnego, aby pozałatwiać swoje sprawy, których nie było zbyt wiele. Dlatego, mając jeszcze sporą ilość czasu nogi zaprowadziły go na Lexington Street. Chwilę później już stał przed drzwiami do mieszkania siostry. Jak zwykle w godzinach roboczych był ubrany w idealnie dopasowaną szatę wyjściową, której wymagała od niego jego praca. Zapukał trzykrotnie w charakterystyczny dla siebie sposób. A kiedy drzwi się otworzyły, Alice mogła ujrzeć przyzwoicie ubranego czarodzieja z uśmiechem na twarzy. Nie był już żmiją, którą musiał być, aby osiągnąć sukces wśród piranii.
-Cześć siostrzyczko.-powitał ją, wchodząc do środka, także jak miała jakiegoś kawalera w samych slipach, to zaraz biedaczysko skonfrontuje się z nadopiekuńczym, starszym braciszkiem. Alo przytulił blondynkę na przywitanie.
-Co słychać?-spytał, uśmiechając się delikatnie.
Gość
Gość
Po pracy i po zjedzeniu obiadu na mieście wróciła w końcu do niewielkiego mieszkanka w centrum, które wynajmowała od lipca i przez ten krótki czas zdążyła je polubić, a także upodobnić je do lokum, które zajmowała, będąc w Nowym Jorku. Nowojorskie wspomnienia były dla niej bardzo ważne, a jej przywiązanie do tego miasta było widoczne nawet w poszczególnych detalach jej mieszkania. Przyczepione do ścian zdjęcia i szkice (rzecz jasna, nie jej własne, bo nie należała do szczególnie uzdolnionych w tym względzie), leżące tu i ówdzie książki amerykańskich autorów, nowoczesne, choć skromne wnętrze stylizowane na nowojorską modę...
Jako, że rzadko kto do niej przychodził, w mieszkanku panował lekki nieład. Alice zdecydowanie nie należała do pedantycznych osób, jej otoczenie zwykle odzwierciedlało chaos, jaki panował w jej głowie.
Teraz siedziała na podłodze pośrodku salonu, a wokół niej leżały rozsypane zdjęcia. Jakoś tak naszła ją ochota, by wreszcie poprzekładać je z pudełek do albumów. Robiąc to, mogła przy okazji cofać się myślami do poszczególnych chwil uwiecznionych na fotografiach. Niektóre były magiczne i poruszały się, ale było tu też bardzo wiele zwykłych, mugolskich zdjęć.
Wtedy jednak, gdy prawie kończyła kolejną stronę albumu, usłyszała pukanie do drzwi. Tylko jedna osoba pukała w taki sposób, więc uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, że wpadł do niej brat. Ucieszyła się; mimo trudnej kwestii ojca, który jeszcze przed narodzinami Alice porzucił matkę Aloysiusa, kiedy się poznali w Hogwarcie, udało im się złapać dobry kontakt. Alice, która przez sporą część życia myślała, że jest jedynaczką, ucieszyła się z wieści, że ma starszego brata.
W drodze do drzwi zerknęła pobieżnie w wiszące w przedpokoju lustro. Na szczęście makijaż, mający za zadanie ukryć siniaki pozostałe po bójce sprzed ponad tygodnia, nadal spełniał swoje zadanie. Nie założyła jednak ciemnych okularów, bo to dziwnie wyglądałoby w mieszkaniu.
Otworzyła drzwi. Aloysius mógł ujrzeć jej szczupłą sylwetkę odzianą w kraciastą koszulę, luźne, podomowe spodnie i rozwleczone skarpetki.
- Miło cię widzieć, braciszku! – przywitała go z entuzjazmem, obejmując go. Nie musiał się obawiać, że kogoś tu zastanie; po powrocie do Anglii, Alice wiodła zaskakująco spokojne życie. Na razie. – Wchodź! Zostaniesz na trochę, czy wzywają cię jakieś pilne obowiązki? Mam nadzieję, że nie, bo przecież tak dawno się nie widzieliśmy.
Przesunęła się, by mógł wejść. Alo często był zajęty i od jej powrotu do Anglii spotkali się dopiero może kilka razy.
- Chcesz coś do picia? – zaproponowała, przechodząc na moment do małej kuchenki. W jej mieszkaniu działała elektryczność, więc posiadała normalną lodówkę, w tej chwili słabo wyposażoną, ale na jednej półce spoczywało kilka butelek coca-coli. – Nie wiem, czy miałeś okazję próbować coś takiego, ale to bardzo popularne w Ameryce... I niezwykle się cieszę, że dotarło także do Anglii!
Trajkotała beztrosko, licząc, że Alo nie zauważy jej wyglądu.
- Niedawno wróciłam z pracy. Nadal zajmuję się głównie papierkową robotą, więc czasami troszkę się nudzę, ale... nie jest źle! – zaśmiała się cicho, ustawiając na stole butelki zimnej coli. Nawet jeśli Alo nie zechce mugolskiego napoju, Alice z chęcią wypije swój.
Jako, że rzadko kto do niej przychodził, w mieszkanku panował lekki nieład. Alice zdecydowanie nie należała do pedantycznych osób, jej otoczenie zwykle odzwierciedlało chaos, jaki panował w jej głowie.
Teraz siedziała na podłodze pośrodku salonu, a wokół niej leżały rozsypane zdjęcia. Jakoś tak naszła ją ochota, by wreszcie poprzekładać je z pudełek do albumów. Robiąc to, mogła przy okazji cofać się myślami do poszczególnych chwil uwiecznionych na fotografiach. Niektóre były magiczne i poruszały się, ale było tu też bardzo wiele zwykłych, mugolskich zdjęć.
Wtedy jednak, gdy prawie kończyła kolejną stronę albumu, usłyszała pukanie do drzwi. Tylko jedna osoba pukała w taki sposób, więc uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, że wpadł do niej brat. Ucieszyła się; mimo trudnej kwestii ojca, który jeszcze przed narodzinami Alice porzucił matkę Aloysiusa, kiedy się poznali w Hogwarcie, udało im się złapać dobry kontakt. Alice, która przez sporą część życia myślała, że jest jedynaczką, ucieszyła się z wieści, że ma starszego brata.
W drodze do drzwi zerknęła pobieżnie w wiszące w przedpokoju lustro. Na szczęście makijaż, mający za zadanie ukryć siniaki pozostałe po bójce sprzed ponad tygodnia, nadal spełniał swoje zadanie. Nie założyła jednak ciemnych okularów, bo to dziwnie wyglądałoby w mieszkaniu.
Otworzyła drzwi. Aloysius mógł ujrzeć jej szczupłą sylwetkę odzianą w kraciastą koszulę, luźne, podomowe spodnie i rozwleczone skarpetki.
- Miło cię widzieć, braciszku! – przywitała go z entuzjazmem, obejmując go. Nie musiał się obawiać, że kogoś tu zastanie; po powrocie do Anglii, Alice wiodła zaskakująco spokojne życie. Na razie. – Wchodź! Zostaniesz na trochę, czy wzywają cię jakieś pilne obowiązki? Mam nadzieję, że nie, bo przecież tak dawno się nie widzieliśmy.
Przesunęła się, by mógł wejść. Alo często był zajęty i od jej powrotu do Anglii spotkali się dopiero może kilka razy.
- Chcesz coś do picia? – zaproponowała, przechodząc na moment do małej kuchenki. W jej mieszkaniu działała elektryczność, więc posiadała normalną lodówkę, w tej chwili słabo wyposażoną, ale na jednej półce spoczywało kilka butelek coca-coli. – Nie wiem, czy miałeś okazję próbować coś takiego, ale to bardzo popularne w Ameryce... I niezwykle się cieszę, że dotarło także do Anglii!
Trajkotała beztrosko, licząc, że Alo nie zauważy jej wyglądu.
- Niedawno wróciłam z pracy. Nadal zajmuję się głównie papierkową robotą, więc czasami troszkę się nudzę, ale... nie jest źle! – zaśmiała się cicho, ustawiając na stole butelki zimnej coli. Nawet jeśli Alo nie zechce mugolskiego napoju, Alice z chęcią wypije swój.
Uśmiechnął się ciepło na widok siostry. To właśnie był prawdziwy Aloysius, uśmiechnięty, w towarzystwie rodziny. Przy Laidan był kimś innym, sam już nie wiedział, które "JA" jest prawdziwe. Może wszystkie? A może żadne? Trudno powiedzieć, chyba nawet sam Diggory się pogubił. Jako, że na dworze zaczynało robić się coraz chłodniej, zsunął z ramion jesienny płaszcz, który odwiesił, kiedy tylko Alice wypuściła go z objęć. Przyrodnia siostra była od niego o dwadzieścia dwa centymetry niższa, nic dziwnego, że zwykł ją nazywać elfem, albo po prostu małą. Wszedł wgłąb mieszkania. Był tu kilka razy, ale zdążył polubić małe gniazdko siostrzyczki.
-Zostanę, mam jeszcze trochę czasu, a pani Gloria jeszcze jest z mamą.-poinformował, a jego wąskie usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu, chociaż nie do końca był on wesoły. Na samą myśl o chorej matce jego serce zaczynało krwawić, zupełnie tak jakby za każdym razem stare rany otwierały się na nowo doprowadzając do krwotoku wewnętrznego. Alice powinna doskonale zdawać sobie sprawę jak silne relacje Aloysius miał ze swoją matką. Skoczyłby za nią w ogień, a gdyby musiał oddać za nią życie, zrobiłby to. Wszystko, aby była szczęśliwa. Dosyć się w życiu nacierpiała. Przez lata była wytykana palcami, bo była kobietą bez ślubu z dzieckiem. To niegodne, niedopuszczalne w tych czasach.
-Chętnie się czegoś napiję.-powiedział, w przeciwieństwie do siostry nie był dzisiaj znowu aż taki rozmowny, ale to chyba przez to, że Alice nigdy nie zamykała się buzia. Zawsze miała dużo do powiedzenia i nie dawała dojść Alo do słowa, więc ten już dawno zaprzestał prób przegadania siostry. Czarodziej z zainteresowaniem wziął do ręku butelkę tego dziwnego napoju, które wyglądało jak coś gazowanego. Trochę jakby kawa była gazowana. Zmarszczył czoło, uważnie przyglądając się temu czemuś. Uniósł butelkę na wysokość oczu.
-Coca, co? Co to jest? Wygląda jak gazowana, czarna kawa.- podsumował, marszcząc nos, ale nie byłby sobą gdyby nie spróbował. Dlatego otworzył butelkę o kant stołu i upił małego łyczka. Zmarszczył czoło, a potem wzruszył ramionami.
-Całkiem dobre.- stwierdził. Spojrzał na ten cały bałagan siostry, chyba musiała grzebać w zdjęciach, ale zanim to, jego szczególną uwagę przykuła twarz siostry. Zmarszczył czoło. Odstawił butelkę z tym śmiesznym napojem i podszedł bliżej, łapiąc ją za podbródek.
-Co się stało?-spytał, bezceremonialnie jak na starszego brata przystało.
-Zostanę, mam jeszcze trochę czasu, a pani Gloria jeszcze jest z mamą.-poinformował, a jego wąskie usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu, chociaż nie do końca był on wesoły. Na samą myśl o chorej matce jego serce zaczynało krwawić, zupełnie tak jakby za każdym razem stare rany otwierały się na nowo doprowadzając do krwotoku wewnętrznego. Alice powinna doskonale zdawać sobie sprawę jak silne relacje Aloysius miał ze swoją matką. Skoczyłby za nią w ogień, a gdyby musiał oddać za nią życie, zrobiłby to. Wszystko, aby była szczęśliwa. Dosyć się w życiu nacierpiała. Przez lata była wytykana palcami, bo była kobietą bez ślubu z dzieckiem. To niegodne, niedopuszczalne w tych czasach.
-Chętnie się czegoś napiję.-powiedział, w przeciwieństwie do siostry nie był dzisiaj znowu aż taki rozmowny, ale to chyba przez to, że Alice nigdy nie zamykała się buzia. Zawsze miała dużo do powiedzenia i nie dawała dojść Alo do słowa, więc ten już dawno zaprzestał prób przegadania siostry. Czarodziej z zainteresowaniem wziął do ręku butelkę tego dziwnego napoju, które wyglądało jak coś gazowanego. Trochę jakby kawa była gazowana. Zmarszczył czoło, uważnie przyglądając się temu czemuś. Uniósł butelkę na wysokość oczu.
-Coca, co? Co to jest? Wygląda jak gazowana, czarna kawa.- podsumował, marszcząc nos, ale nie byłby sobą gdyby nie spróbował. Dlatego otworzył butelkę o kant stołu i upił małego łyczka. Zmarszczył czoło, a potem wzruszył ramionami.
-Całkiem dobre.- stwierdził. Spojrzał na ten cały bałagan siostry, chyba musiała grzebać w zdjęciach, ale zanim to, jego szczególną uwagę przykuła twarz siostry. Zmarszczył czoło. Odstawił butelkę z tym śmiesznym napojem i podszedł bliżej, łapiąc ją za podbródek.
-Co się stało?-spytał, bezceremonialnie jak na starszego brata przystało.
Gość
Gość
Naprawdę cieszyła się z jego odwiedzin. Gdy była w Ameryce, brakowało jej brata, i nawet częste listy nie były w stanie zrekompensować jej tego braku. Może to kolejny powód, dla którego lepiej się stało, że jednak przyjechała, chociaż na jakiś czas? Mogła znowu zobaczyć i ojca, i Aloysiusa.
Nic więc dziwnego, że wstąpiła w nią nowa energia, kiedy tak kręciła się wokół niego, zupełnie jak w czasach, kiedy była dziewczynką, a później nastolatką. Rzeczywiście była od niego sporo niższa, więc gdy go przytuliła, czubek jej głowy ledwie musnął jego podbródek. Nie przejmowała się tym jednak, lubiła swój wygląd i obnosiła z dumą nawet ten niezbyt wysoki wzrost.
- Naprawdę się cieszę! Powinieneś częściej do mnie wpadać – rzuciła, robiąc do niego minę. – Co słychać u twojej mamy? Lepiej się czuje?
Położyła mu rękę na ramieniu, patrząc na niego z troską. Choć nie poznała zbyt dobrze tej kobiety, właściwie prawie wcale, zdawała sobie sprawę, że Alo był do niej przywiązany równie mocno, jak ona do ojca. Każde z nich było wychowywane przez samotnego rodzica. Swoją drogą, to zdumiewająca przewrotność losu, że Thomas porzucił swoją dawną, przelotną miłość zostawiając ją samą z dzieckiem, a zaledwie kilka lat później to on został porzucony przez inną kobietę i musiał wziąć na swoje barki odpowiedzialność samotnego ojca, godząc wychowanie Alice z rozwijającą się karierą w ministerstwie. Elliott nigdy nie zaznała życia w pełnej rodzinie; miała ojca, miała dalszych krewnych, ale nigdy nie poznała matki.
Patrzyła, jak jej brat ogląda wysmukłą butelkę, a potem otwiera ją i próbuje napoju. Alice także otworzyła swoją i wypiła łyk, czując, jak bąbelki przyjemnie drażnią jej język, przywodząc na myśl smak nowojorskich czasów, ulice pełne samochodów, wysmukłe drapacze chmur i Central Park, gdzie uwielbiała przesiadywać latem. Cola była jedną z rzeczy, które nieodłącznie kojarzyły jej się z życiem w Stanach, więc zawsze dbała o to, by mieć w mieszkaniu kilka butelek.
- Coca-cola. To taki mugolski napój z Ameryki – wyjaśniła, spodziewając się jego reakcji. – Cieszę się, że ci smakuje.
Upiła kolejny łyk. Czarodzieje w Anglii tego nie znali, więc kiedy kogoś częstowała, mogła obserwować ich zabawne reakcje.
Niestety Alo zauważył wygląd jej twarzy. Najpierw Vincent, teraz on... Westchnęła i wywróciła nieznacznie oczami, kiedy złapał jej podbródek i uniósł jej głowę do góry niczym niesfornemu dziecku.
- To efekt zwykłej niezdarności. Potknęłam się i trochę poobijałam – skłamała podobnie jak każdemu, kto ją pytał. – Nie przejmuj się, braciszku. Mów lepiej, co u ciebie. Nadal zajmujesz się sztuką?
Nie do końca wiedziała, na czym polegało to jego obecne zajęcie, ale miała nadzieję, że było ciekawsze niż papierkowa robota w ministerstwie.
Nic więc dziwnego, że wstąpiła w nią nowa energia, kiedy tak kręciła się wokół niego, zupełnie jak w czasach, kiedy była dziewczynką, a później nastolatką. Rzeczywiście była od niego sporo niższa, więc gdy go przytuliła, czubek jej głowy ledwie musnął jego podbródek. Nie przejmowała się tym jednak, lubiła swój wygląd i obnosiła z dumą nawet ten niezbyt wysoki wzrost.
- Naprawdę się cieszę! Powinieneś częściej do mnie wpadać – rzuciła, robiąc do niego minę. – Co słychać u twojej mamy? Lepiej się czuje?
Położyła mu rękę na ramieniu, patrząc na niego z troską. Choć nie poznała zbyt dobrze tej kobiety, właściwie prawie wcale, zdawała sobie sprawę, że Alo był do niej przywiązany równie mocno, jak ona do ojca. Każde z nich było wychowywane przez samotnego rodzica. Swoją drogą, to zdumiewająca przewrotność losu, że Thomas porzucił swoją dawną, przelotną miłość zostawiając ją samą z dzieckiem, a zaledwie kilka lat później to on został porzucony przez inną kobietę i musiał wziąć na swoje barki odpowiedzialność samotnego ojca, godząc wychowanie Alice z rozwijającą się karierą w ministerstwie. Elliott nigdy nie zaznała życia w pełnej rodzinie; miała ojca, miała dalszych krewnych, ale nigdy nie poznała matki.
Patrzyła, jak jej brat ogląda wysmukłą butelkę, a potem otwiera ją i próbuje napoju. Alice także otworzyła swoją i wypiła łyk, czując, jak bąbelki przyjemnie drażnią jej język, przywodząc na myśl smak nowojorskich czasów, ulice pełne samochodów, wysmukłe drapacze chmur i Central Park, gdzie uwielbiała przesiadywać latem. Cola była jedną z rzeczy, które nieodłącznie kojarzyły jej się z życiem w Stanach, więc zawsze dbała o to, by mieć w mieszkaniu kilka butelek.
- Coca-cola. To taki mugolski napój z Ameryki – wyjaśniła, spodziewając się jego reakcji. – Cieszę się, że ci smakuje.
Upiła kolejny łyk. Czarodzieje w Anglii tego nie znali, więc kiedy kogoś częstowała, mogła obserwować ich zabawne reakcje.
Niestety Alo zauważył wygląd jej twarzy. Najpierw Vincent, teraz on... Westchnęła i wywróciła nieznacznie oczami, kiedy złapał jej podbródek i uniósł jej głowę do góry niczym niesfornemu dziecku.
- To efekt zwykłej niezdarności. Potknęłam się i trochę poobijałam – skłamała podobnie jak każdemu, kto ją pytał. – Nie przejmuj się, braciszku. Mów lepiej, co u ciebie. Nadal zajmujesz się sztuką?
Nie do końca wiedziała, na czym polegało to jego obecne zajęcie, ale miała nadzieję, że było ciekawsze niż papierkowa robota w ministerstwie.
Może Aloysius nie okazywał tego, bo nie był w tym dobry, ale stęsknił się za młodszą siostrą. Kochał ją, chociaż na początku wcale nie wiedział, że są rodziną to już od jej pierwszego dnia w szkole traktował ją jak młodszą siostrę, co jego znajomi przyjęli z niemałym zaskoczeniem. W końcu, mało który siódmoklasista zajmuje się tak troskliwie pierwszoklasistką. W każdym razie, nawet kiedy wyszli z Hogwartu Alo chuchał i dmuchał na swoją małą siostrzyczkę, Alice. Bo przecież ktoś musiał się nią opiekować. A kto zrobi to lepiej niz starszy brat? No dobra ojciec, ale on się nie liczy. Bo nie, obydwoje przekonali się, że na rodziców nie można liczyć. Ona nie mogła liczyć na matkę, on na ojca.
-Mama czuje się już lepiej. Od kiedy przeprowadziliśmy się na przedmieścia jest naprawdę dobrze. Codziennie odwiedza ją sąsiadka i jeszcze wynająłem opiekę medyczną na czas kiedy mnie nie ma.-oznajmił. Widać, że troszczył się o matkę jak o nikogo innego. Był z nią zżyty, w końcu tylko ona z nim była. Zawsze mógł na nią liczyć, kiedy potrzebował pomocy. Teraz ona potrzebowała jego, więc musiał stanąć na wysokości zadania. Nie tylko ona miała ten niedosyt. Aloysius nigdy nie miał w swoim życiu mężczyzny, który zastąpiłby mu ojca, który byłby dla niego autorytetem. Jego matka pełniła rolę zarówno ojca jak i matki. A do tego jeszcze siostry. Teraz Alice odciążyła panią Diggory. Co do ojca, Aloysius nie chciał się z nim widywać, co mu otwarcie powiedział jak dorosły człowiek dorosłemu człowiekowi. Nie był już dzieckiem. Uśmiechnął się przyglądając się ciągle temu dziwnemu napojowi. Bo naprawdę był dziwny. Ale smaczny. Taki słodki.
-I mówisz, że jest to już u nas w Anglii? Musze to sobie kupić.-stwierdził. No to teraz masz babo placek, uzależni się od coca-coli. Świetnie.
Uniósł brew, patrząc uważnie na siostrę.
-Powiedzmy, że ci wierzę. Tak nadal pracuję z lady Avery. Nie narzekam, jest całkiem sympatycznie.-powiedział. No tak, dostaje kasę dosyć dobrą, na dodatek trochę sobie poużywa, bo niektóre młode artystki są naprawdę zdesperowane.
-Mama czuje się już lepiej. Od kiedy przeprowadziliśmy się na przedmieścia jest naprawdę dobrze. Codziennie odwiedza ją sąsiadka i jeszcze wynająłem opiekę medyczną na czas kiedy mnie nie ma.-oznajmił. Widać, że troszczył się o matkę jak o nikogo innego. Był z nią zżyty, w końcu tylko ona z nim była. Zawsze mógł na nią liczyć, kiedy potrzebował pomocy. Teraz ona potrzebowała jego, więc musiał stanąć na wysokości zadania. Nie tylko ona miała ten niedosyt. Aloysius nigdy nie miał w swoim życiu mężczyzny, który zastąpiłby mu ojca, który byłby dla niego autorytetem. Jego matka pełniła rolę zarówno ojca jak i matki. A do tego jeszcze siostry. Teraz Alice odciążyła panią Diggory. Co do ojca, Aloysius nie chciał się z nim widywać, co mu otwarcie powiedział jak dorosły człowiek dorosłemu człowiekowi. Nie był już dzieckiem. Uśmiechnął się przyglądając się ciągle temu dziwnemu napojowi. Bo naprawdę był dziwny. Ale smaczny. Taki słodki.
-I mówisz, że jest to już u nas w Anglii? Musze to sobie kupić.-stwierdził. No to teraz masz babo placek, uzależni się od coca-coli. Świetnie.
Uniósł brew, patrząc uważnie na siostrę.
-Powiedzmy, że ci wierzę. Tak nadal pracuję z lady Avery. Nie narzekam, jest całkiem sympatycznie.-powiedział. No tak, dostaje kasę dosyć dobrą, na dodatek trochę sobie poużywa, bo niektóre młode artystki są naprawdę zdesperowane.
Gość
Gość
W czasach Hogwartu posiadanie starszego brata z pewnością okazało się niezwykle przydatne. Nie czuła się tak bardzo samotna w tym przytłaczającym swoją magią i staroświeckością miejscu. Ale później skończył szkołę i znowu została sama, nie licząc kilku koleżanek i kolegów na tyle tolerancyjnych, że nie przeszkadzał im zmugolszczony sposób bycia Alice. Musiała szybko przyzwyczaić się do zaczepek i nieprzyjemnych uwag na temat swojego pochodzenia i poglądów. Mimo to zawsze uparcie obstawała przy swoim zdaniu. Może tylko czasem żałowała, że jednak nie upierała się mocniej, by ojciec posłał ją do szkoły w Ameryce. Potem już było za późno na zmianę i musiała przetrwać te siedem lat w miejscu kompletnie oderwanym od cywilizowanego świata.
- To dobrze, że jest lepiej – powiedziała. Miała ochotę zaproponować mu, że kiedyś wpadnie ich odwiedzić w nowym domu, ale umilkła, uświadamiając sobie, że pani Diggory może nie mieć ochoty jej oglądać. Więc umilkła.
- U naszego ojca także jest lepiej – dodała jeszcze. Z Thomasem nie było aż tak źle, jak z matką Alo, ale i tak Alice martwiła się o niego na tyle mocno, że została na razie w Anglii. – Może chciałbyś kiedyś zajrzeć do niego razem ze mną? Często o ciebie pyta. Chciałby z tobą porozmawiać.
Spodziewała się jednak, że brat się nie zgodzi. Duma zapewne wciąż nie pozwalała mu wybaczyć ojcu i nie utrzymywał z nim kontaktu. Alice czuła jednak, że Thomas żałował, że nie poświęcał w przeszłości więcej uwagi synowi. Czasami wspominał o nim w rozmowie i dopytywał córkę o niego.
Westchnęła. Te rodzinne sprawy nie były łatwe, zwłaszcza że Thomas Elliott nie był bez winy, nawet Alice mimo ogromnego przywiązania do niego musiała to przyznać.
- Tak, na szczęście już jest. Jak wróciłam, przeżyłam miłe zaskoczenie. Zawsze to przyjemnie natknąć się na coś znajomego, co kojarzy mi się z prawdziwym domem – powiedziała, wyraźnie rozbawiona tym, że Aloysiusowi posmakowała cola. – Może nie jest zbyt zdrowa, ale mam to gdzieś. Uwielbiam ją.
I wypiła kolejny spory łyk, dając potwierdzenie swoim słowom.
Ulżyło jej, że nie zaczął jej wypytywać dokładniej. Z ochotą powitała zmianę tematu. Cieszyła się, że miał pracę, którą lubił i miała nadzieję, że nie był dyskryminowany z powodu swojego statusu krwi.
- Na moim stażu też jakoś leci – przyznała. – Choć nie mogę powiedzieć, bym lubiła same ministerstwo jako takie, staż nie jest zły, choć początki są nudne. Ale przynajmniej mogę zbierać na nowy samochód, bo w końcu będę musiała zwrócić ojcu jego własność. Brakuje mi mojego wozu z Nowego Jorku... Niestety musiałam go sprzedać przed przyjazdem do Anglii.
- To dobrze, że jest lepiej – powiedziała. Miała ochotę zaproponować mu, że kiedyś wpadnie ich odwiedzić w nowym domu, ale umilkła, uświadamiając sobie, że pani Diggory może nie mieć ochoty jej oglądać. Więc umilkła.
- U naszego ojca także jest lepiej – dodała jeszcze. Z Thomasem nie było aż tak źle, jak z matką Alo, ale i tak Alice martwiła się o niego na tyle mocno, że została na razie w Anglii. – Może chciałbyś kiedyś zajrzeć do niego razem ze mną? Często o ciebie pyta. Chciałby z tobą porozmawiać.
Spodziewała się jednak, że brat się nie zgodzi. Duma zapewne wciąż nie pozwalała mu wybaczyć ojcu i nie utrzymywał z nim kontaktu. Alice czuła jednak, że Thomas żałował, że nie poświęcał w przeszłości więcej uwagi synowi. Czasami wspominał o nim w rozmowie i dopytywał córkę o niego.
Westchnęła. Te rodzinne sprawy nie były łatwe, zwłaszcza że Thomas Elliott nie był bez winy, nawet Alice mimo ogromnego przywiązania do niego musiała to przyznać.
- Tak, na szczęście już jest. Jak wróciłam, przeżyłam miłe zaskoczenie. Zawsze to przyjemnie natknąć się na coś znajomego, co kojarzy mi się z prawdziwym domem – powiedziała, wyraźnie rozbawiona tym, że Aloysiusowi posmakowała cola. – Może nie jest zbyt zdrowa, ale mam to gdzieś. Uwielbiam ją.
I wypiła kolejny spory łyk, dając potwierdzenie swoim słowom.
Ulżyło jej, że nie zaczął jej wypytywać dokładniej. Z ochotą powitała zmianę tematu. Cieszyła się, że miał pracę, którą lubił i miała nadzieję, że nie był dyskryminowany z powodu swojego statusu krwi.
- Na moim stażu też jakoś leci – przyznała. – Choć nie mogę powiedzieć, bym lubiła same ministerstwo jako takie, staż nie jest zły, choć początki są nudne. Ale przynajmniej mogę zbierać na nowy samochód, bo w końcu będę musiała zwrócić ojcu jego własność. Brakuje mi mojego wozu z Nowego Jorku... Niestety musiałam go sprzedać przed przyjazdem do Anglii.
Ciekawe, czy gdyby Alice poszła do szkoły w Ameryce poznałaby kiedykolwiek Aloysiusa? Podejrzewam, że ich drogi mogłyby się nigdy nie skrzyżować, ponieważ nigdy nie stanęliby razem na peronie 9 i trzy czwarte. A tak? Alo miał rodzeństwo, o którym zawsze marzył. Siostrę, którą mógł się opiekować i być za nią odpowiedzialny. Jasne, zajmował się mamą, ale to nie to samo.
Za to o ojcu już tak bardzo nie marzył. Kiedy był małym chłopcem wyobrażał sobie, że jego tata zostawił go, ponieważ ratuje świat. Teraz już nie był małym chłopcem i w bajki nie wierzył. Thomas Eliott był dla niego tchórzem. Dlatego nie chciał nawet słyszeć o spotkaniu z nim. On nie kwapił się do tego przed siedemnaście lat i zwlekałby dłużej, gdyby nie przypadkowe spotkanie.
-Alice, znasz moje zdanie. Czekałem siedemnaście lat, żeby łaskawie się pojawił i gdyby nie przypadek nie wiedziałbym o tobie do dzisiaj. Ile razy o niego pytałem mamę. Nie chcę do niego jechać.-powiedział stanowczo. Nie miał zamiaru spotykać się z ojcem. Nie chciał i miał do prawo. Tak samo jak nikt nie gonił Thomasa z siekierą za zostawienie ciężarnej, chociaż pewnie rodzina pani Diggory miała na to ochotę. Aloysius nie był osobą, której wybaczanie przychodzi łatwo, nie wiem czy w ogóle zdobędzie się na przyjęcie przeprosin i wybaczenie swojemu ojcu.
-Jak tam jest? No wiesz w Ameryce.-spytał, bo w końcu kto pyta nie błądzi, a Alo był cholernie ciekaw jak tam jest, ponieważ nie miał okazji odwiedzić jeszcze Stanów Zjednoczonych. Miał nadzieję, że jeszcze tam pojedzie. Może nawet z lady Avery? Byłoby przyjemne z pożytecznym. Łączenie pracy i przyjemności zawsze wychodziło Aloysiusowi całkiem dobrze. Zdrowa? ALo odżywiał się zdrowo, więc taka coca-cola mu nie zaszkodzi. Musiał koniecznie pokazać ten dziwaczny, ale smaczny wynalazek mugoli swojej matce.
-W razie, gdybyś miała jakieś problemy, śmiało przychodź. Może nie kupię ci samochodu, ale trochę dorzucić się mogę.-powiedział. Cieszył się, że siostra jakoś sobie radzi. W końcu usiadł gdzieś, bo nie będzie stał jak ten słup na środku pomieszczenia.
Za to o ojcu już tak bardzo nie marzył. Kiedy był małym chłopcem wyobrażał sobie, że jego tata zostawił go, ponieważ ratuje świat. Teraz już nie był małym chłopcem i w bajki nie wierzył. Thomas Eliott był dla niego tchórzem. Dlatego nie chciał nawet słyszeć o spotkaniu z nim. On nie kwapił się do tego przed siedemnaście lat i zwlekałby dłużej, gdyby nie przypadkowe spotkanie.
-Alice, znasz moje zdanie. Czekałem siedemnaście lat, żeby łaskawie się pojawił i gdyby nie przypadek nie wiedziałbym o tobie do dzisiaj. Ile razy o niego pytałem mamę. Nie chcę do niego jechać.-powiedział stanowczo. Nie miał zamiaru spotykać się z ojcem. Nie chciał i miał do prawo. Tak samo jak nikt nie gonił Thomasa z siekierą za zostawienie ciężarnej, chociaż pewnie rodzina pani Diggory miała na to ochotę. Aloysius nie był osobą, której wybaczanie przychodzi łatwo, nie wiem czy w ogóle zdobędzie się na przyjęcie przeprosin i wybaczenie swojemu ojcu.
-Jak tam jest? No wiesz w Ameryce.-spytał, bo w końcu kto pyta nie błądzi, a Alo był cholernie ciekaw jak tam jest, ponieważ nie miał okazji odwiedzić jeszcze Stanów Zjednoczonych. Miał nadzieję, że jeszcze tam pojedzie. Może nawet z lady Avery? Byłoby przyjemne z pożytecznym. Łączenie pracy i przyjemności zawsze wychodziło Aloysiusowi całkiem dobrze. Zdrowa? ALo odżywiał się zdrowo, więc taka coca-cola mu nie zaszkodzi. Musiał koniecznie pokazać ten dziwaczny, ale smaczny wynalazek mugoli swojej matce.
-W razie, gdybyś miała jakieś problemy, śmiało przychodź. Może nie kupię ci samochodu, ale trochę dorzucić się mogę.-powiedział. Cieszył się, że siostra jakoś sobie radzi. W końcu usiadł gdzieś, bo nie będzie stał jak ten słup na środku pomieszczenia.
Gość
Gość
Wtedy pewnie nie mieliby okazji się poznać, no chyba, że ojciec zdecydowałby się powiedzieć córce o jej starszym bracie i umożliwiłby ich spotkanie się. Więc może pod tym względem lepiej się stało, że ojciec jednak zdecydował się posłać ją do Hogwartu. W dzieciństwie marzyła o rodzeństwie (najlepiej starszym), jednak pierwsze jedenaście lat życia spędziła, myśląc że jest jedynaczką. Była tylko ona i ojciec, we dwoje mierzący się ze światem i zawsze mogący na sobie polegać.
Thomas był dla niej naprawdę wspaniałym ojcem i żałowała, że Aloysiusowi nie było dane tego zaznać.
- Spodziewałam się, że tak powiesz – westchnęła cicho. – W porządku, nie będę cię zmuszać ani tym bardziej ciągnąć tam siłą, choć wiesz, że żałuję, że tak wyszło. To mimo wszystko także twój ojciec... Choć nie powinien cię wtedy porzucać.
Ale, z drugiej strony, gdyby Thomas nie porzucił matki Alo, to Alice mogłaby nigdy się nie narodzić. Ta myśl również pojawiła się w jej głowie. Wcześniejsze radosne iskierki w jej oczach jakby nieco przygasły. Będzie musiała przekazać ojcu odmowną odpowiedź.
Dopiero, gdy brat wspomniał o Ameryce, znowu się ożywiła, wdzięczna za zmianę tematu.
- Tam jest naprawdę super! – powiedziała z zachwytem. – Większa swoboda, inne podejście do życia, czarodzieje są bardziej otwarci na nowości, zaś samo życie w Nowym Jorku jest naprawdę niesamowite i pełne atrakcji.
O zaletach mieszkania w Ameryce mogłaby opowiadać godzinami, szczerze uwielbiała ten kraj i miała zamiar znowu tam wrócić. Po ponad dwóch miesiącach w Londynie cholernie tęskniła za Nowym Jorkiem i życiem, które tam pozostawiła. Dlatego cieszyły ją nawet małe jego iskierki, choćby w postaci kupowania znajomych stamtąd rzeczy, jak cola.
Co zresztą uczyniła, opowiadając bratu dość obszernie o rzeczach, które uwielbiała podczas pobytu w Stanach, o atrakcjach, które najmilej wspominała, a także o swoich wyjazdach i przeżywanych podczas nich przygodach.
- Mógłbyś tam kiedyś pojechać, jestem pewna, że i tobie by się spodobało, chętnie pokazałabym ci moje ulubione miejsca na żywo – rzekła na koniec swojej opowieści. – I mamy tam rodzinę. Zdaję sobie sprawę, jakimi uczuciami darzysz naszego ojca, ale reszta naszej rodziny nie jest niczemu winna. Jestem pewna, że z chęcią by cię poznali.
Alice dłuższy czas pomieszkiwała u amerykańskich krewnych, i oczywiście napomknęła im o przyrodnim bracie.
- Jasne – przytaknęła. – Na razie nie mam większych problemów, przynajmniej nie takich, z którymi nie mogłabym sobie poradzić, ale jeśli będę potrzebować, wiem, do kogo się odezwać. - Posłała bratu lekki uśmiech. – Dobrze mieć kogoś takiego, jak ty.
Nagle jednak wpadła na pomysł.
- Skoro rozmawialiśmy o moim życiu w Ameryce, może chcesz zobaczyć zdjęcia, które stamtąd przywiozłam? Akurat je układałam, kiedy przyszedłeś.
Z entuzjazmem ruszyła po leżące na środku salonu pudełko.
Thomas był dla niej naprawdę wspaniałym ojcem i żałowała, że Aloysiusowi nie było dane tego zaznać.
- Spodziewałam się, że tak powiesz – westchnęła cicho. – W porządku, nie będę cię zmuszać ani tym bardziej ciągnąć tam siłą, choć wiesz, że żałuję, że tak wyszło. To mimo wszystko także twój ojciec... Choć nie powinien cię wtedy porzucać.
Ale, z drugiej strony, gdyby Thomas nie porzucił matki Alo, to Alice mogłaby nigdy się nie narodzić. Ta myśl również pojawiła się w jej głowie. Wcześniejsze radosne iskierki w jej oczach jakby nieco przygasły. Będzie musiała przekazać ojcu odmowną odpowiedź.
Dopiero, gdy brat wspomniał o Ameryce, znowu się ożywiła, wdzięczna za zmianę tematu.
- Tam jest naprawdę super! – powiedziała z zachwytem. – Większa swoboda, inne podejście do życia, czarodzieje są bardziej otwarci na nowości, zaś samo życie w Nowym Jorku jest naprawdę niesamowite i pełne atrakcji.
O zaletach mieszkania w Ameryce mogłaby opowiadać godzinami, szczerze uwielbiała ten kraj i miała zamiar znowu tam wrócić. Po ponad dwóch miesiącach w Londynie cholernie tęskniła za Nowym Jorkiem i życiem, które tam pozostawiła. Dlatego cieszyły ją nawet małe jego iskierki, choćby w postaci kupowania znajomych stamtąd rzeczy, jak cola.
Co zresztą uczyniła, opowiadając bratu dość obszernie o rzeczach, które uwielbiała podczas pobytu w Stanach, o atrakcjach, które najmilej wspominała, a także o swoich wyjazdach i przeżywanych podczas nich przygodach.
- Mógłbyś tam kiedyś pojechać, jestem pewna, że i tobie by się spodobało, chętnie pokazałabym ci moje ulubione miejsca na żywo – rzekła na koniec swojej opowieści. – I mamy tam rodzinę. Zdaję sobie sprawę, jakimi uczuciami darzysz naszego ojca, ale reszta naszej rodziny nie jest niczemu winna. Jestem pewna, że z chęcią by cię poznali.
Alice dłuższy czas pomieszkiwała u amerykańskich krewnych, i oczywiście napomknęła im o przyrodnim bracie.
- Jasne – przytaknęła. – Na razie nie mam większych problemów, przynajmniej nie takich, z którymi nie mogłabym sobie poradzić, ale jeśli będę potrzebować, wiem, do kogo się odezwać. - Posłała bratu lekki uśmiech. – Dobrze mieć kogoś takiego, jak ty.
Nagle jednak wpadła na pomysł.
- Skoro rozmawialiśmy o moim życiu w Ameryce, może chcesz zobaczyć zdjęcia, które stamtąd przywiozłam? Akurat je układałam, kiedy przyszedłeś.
Z entuzjazmem ruszyła po leżące na środku salonu pudełko.
Alo nie miał zamiaru roztkliwiać się nad tym co było. Nad tym dlaczego jego ojciec zachował się jak skończony dupek. W jego przypadku idealnie potwierdziło się zjawisko karmy, która zawsze do nas wraca. Zostawił jego matkę samą, podobno przysyłając pieniądze. Ale tylko podobno. Alo nie miał zamiaru się z nim spotykać wtedy, kiedy ty było niekonieczne. I nawet teraz nie chciał się ugiąć. Może, kiedyś da się przekonać. Zrobi to ze względu na Alice. Ale na tą chwilę nie miał zamiaru odwiedzać Alice.
-Alice, może ty poleciałabyś do swojej mamy, gdyby ta nagle wróciła, ale ja nie mam zamiaru. Zostawił moją matkę, stawiając ją w świetle nierządnicy. Pozostawił ją na pastwę oskarżycielskich spojrzeń wszystkich mieszkających w okolicy. Musiała się przenosił, a i tak wszem i wobec było wiadomo, że jest samotną matką. Nie spotkam się z człowiekiem, który skrzywdził moją matkę.-powiedział. Może jego słowa były mocne, ale nie oszukujmy się, Alice nie jest już małą dziewczynką i doskonale wiedziała jakie jest życie. A Alo już nie musiał jej tak oszczędzać, nie musiał ważyć każdego słowa, zastanawiając się, czy jest ono odpowiednia dla jego małej siostrzyczki. Oczywiście, kochał ją, ale musiał ją też przygotować, że życie nie jest usłane różami, zresztą sama dobrze powinna o tym wiedzieć.
-Odejście od schematów co? To smutne, że angielska szlachta nadal zachowuje się jak arystokracja na dworze królewskim za czasów Elżbiety I.-wyznał, markotniejąc. Większość szlachciców nie brała go na poważnie, pewnie z powodu pochodzenia. Jednak nikt nic na to nie poradzi. Z obyczajami w Wielkiej Brytanii było tak samo jak ze sztuką, byli sto lat za murzynami. Tutaj nadal uwielbiało się klasykę, a Amerykanie już pewnie przyzwyczaili swe oczy do dzieł podobnych do prac panny Wroński.
Odwiedzenie rodziny w stanach?
-Muszę o tym pomyśleć, wiesz, zwolnienie i tak dalej, ale chętnie wybrałbym się do Stanów.-miała rację. To, że jego ojciec to kretyn, nie oznaczało, że ma się odgrywać na całej rodzinie, która przecież niczemu nie była winna, a może poznałby w końcu korzenie nie tylko ze strony matki, ale także ojca. Chociaż z samym ojcem do czynienia mieć nie chciał, to chętnie porozmawia z rodziną Eliottów. Skinął jedynie głową, miło mu się zrobiło, kiedy powiedziała, że dobrze jest mieć kogoś takiego jak on. A na oglądanie zdjęć, jedynie skinął głową. Zdjął wierzchnie nakrycie, z którym pewnie musiał się przeprosić i usiadł na podłodze, tam gdzie leżały zapewne zdjęcia. Tak, Alo nie miał problemów z siadaniem na podłodze. Patrzył na fotografie. To wszystko było takie nowe.
-Opowiadaj.-powiedział, wiedział, że Al lubi nawijać, a on bardziej lubił jej słuchać.
-Alice, może ty poleciałabyś do swojej mamy, gdyby ta nagle wróciła, ale ja nie mam zamiaru. Zostawił moją matkę, stawiając ją w świetle nierządnicy. Pozostawił ją na pastwę oskarżycielskich spojrzeń wszystkich mieszkających w okolicy. Musiała się przenosił, a i tak wszem i wobec było wiadomo, że jest samotną matką. Nie spotkam się z człowiekiem, który skrzywdził moją matkę.-powiedział. Może jego słowa były mocne, ale nie oszukujmy się, Alice nie jest już małą dziewczynką i doskonale wiedziała jakie jest życie. A Alo już nie musiał jej tak oszczędzać, nie musiał ważyć każdego słowa, zastanawiając się, czy jest ono odpowiednia dla jego małej siostrzyczki. Oczywiście, kochał ją, ale musiał ją też przygotować, że życie nie jest usłane różami, zresztą sama dobrze powinna o tym wiedzieć.
-Odejście od schematów co? To smutne, że angielska szlachta nadal zachowuje się jak arystokracja na dworze królewskim za czasów Elżbiety I.-wyznał, markotniejąc. Większość szlachciców nie brała go na poważnie, pewnie z powodu pochodzenia. Jednak nikt nic na to nie poradzi. Z obyczajami w Wielkiej Brytanii było tak samo jak ze sztuką, byli sto lat za murzynami. Tutaj nadal uwielbiało się klasykę, a Amerykanie już pewnie przyzwyczaili swe oczy do dzieł podobnych do prac panny Wroński.
Odwiedzenie rodziny w stanach?
-Muszę o tym pomyśleć, wiesz, zwolnienie i tak dalej, ale chętnie wybrałbym się do Stanów.-miała rację. To, że jego ojciec to kretyn, nie oznaczało, że ma się odgrywać na całej rodzinie, która przecież niczemu nie była winna, a może poznałby w końcu korzenie nie tylko ze strony matki, ale także ojca. Chociaż z samym ojcem do czynienia mieć nie chciał, to chętnie porozmawia z rodziną Eliottów. Skinął jedynie głową, miło mu się zrobiło, kiedy powiedziała, że dobrze jest mieć kogoś takiego jak on. A na oglądanie zdjęć, jedynie skinął głową. Zdjął wierzchnie nakrycie, z którym pewnie musiał się przeprosić i usiadł na podłodze, tam gdzie leżały zapewne zdjęcia. Tak, Alo nie miał problemów z siadaniem na podłodze. Patrzył na fotografie. To wszystko było takie nowe.
-Opowiadaj.-powiedział, wiedział, że Al lubi nawijać, a on bardziej lubił jej słuchać.
Gość
Gość
Alice nie potrzebowała swojej matki i nie oczekiwała, że ta nagle pokaja się i spróbuje nadrobić stracone lata, ale jednak chciała ją poznać, móc spojrzeć jej prosto w oczy i poznać jej wersję wydarzeń. Dowiedzieć się, dlaczego uciekła, zostawiając jej ojca oraz parutygodniowe dziecko, i nigdy nie próbowała nawiązać z nimi kontaktu. Chciała też dowiedzieć się, co się z nią stało. Może była już martwa, a może Alice każdego dnia mijała ją w ministerstwie czy na którejś z londyńskich ulic, i nawet o tym nie wiedziała? Charlotte z pewnością nie wyglądała już tak samo, jak na starych, spłowiałych zdjęciach które pokazywał jej ojciec, latami wierzący w to, że dawna ukochana do niego wróci.
Może po prostu nie była tak zawzięta jak Alo? Choć czasami wydawało jej się, że nienawidzi matki za to, że ją zostawiła, ani przez pierwsze dwadzieścia trzy lata życia nie próbowała jej szukać, w głębi duszy marzyła o odnalezieniu jej i po powrocie do Anglii próbowała się czegoś dowiedzieć.
- Rozumiem – westchnęła tylko. – W porządku. Może to rzeczywiście nie byłby najlepszy pomysł... – mamrotała cicho, nie wiedząc nawet, czy ją słyszał, po czym dodała głośniej: – Nie ma sprawy.
Oczywiście, że wiedziała. Sama pewnie też musiałaby się mierzyć w Anglii z licznymi spojrzeniami, gdyby żyła tu dokładnie tak, jak w Ameryce. I również mogła podzielić losy matki Alo, gdyby nie to, że po prostu miała szczęście uniknąć „wpadki”.
- Właśnie tak – podsumowała. – O ile Amerykanie próbują odnaleźć własną ścieżkę, Brytyjczycy wydają się nadal kurczowo trzymać zasad sprzed kilku wieków... Przynajmniej czystokrwiści. Postęp dokonuje się tutaj zadziwiająco powoli. Ale ty pewnie częściej się z tym stykasz, prawda? Choć dla ciebie to pewnie codzienność. Spędziłeś tutaj całe życie.
W końcu to on z ich dwójki częściej obracał się wśród tak zwanej elity magicznego społeczeństwa. Nawet sam jego wygląd wyraźnie to sugerował. O ile Alice wyglądała jak pospolita szlama, tak Aloysius mógł z powodzeniem wtapiać się w tłum i udawać jednego z nich. Przynajmniej tak myślała.
- Wiesz, do kogo się zwrócić, jak kiedyś będziesz mieć ochotę i czas na taki wyjazd, prawda? – mrugnęła do niego. Mogła zdecydowanie ułatwić mu taką wyprawę plus zagwarantować możliwość poznania rodziny, którą oboje tam mieli.
Usiadła na podłodze naprzeciwko niego. Nie widziała w tym absolutnie nic złego, zwłaszcza że lubiła proste rozwiązania. Wyglądali teraz niemal jak dwójka dzieciaków rozmyślających nad jakąś nową psotą.
Alice spojrzała na zdjęcia. Obok sporego pudła leżało kilka albumów, ponadto część fotografii była rozsypana na podłodze. Wybierała najciekawsze z nich, pokazując je bratu.
- To ja na moście Brooklyńskim – mówiła, pokazując zdjęcie, na którym w tle było widać charakterystyczną konstrukcję. – Tutaj siedzę na masce mojego starego autka. Bardzo je lubiłam. – Kolejne zdjęcie, gdzie Alice odziana w krótkie spodenki i kusą koszulkę, z mocnym makijażem na twarzy, nonszalancko opierała się o swój błękitny wóz. – A tu jest moje nowojorskie mieszkanie, zobacz, przez okno widać fragment Manhattanu.
Opowiadała tak po kolei o każdej branej do ręki fotografii, z których część była magiczna, ale niektóre w ogóle się nie ruszały. Nie wszystkie pochodziły z Nowego Jorku. Znalazły się tu wspomnienia również innych amerykańskich (i nie tylko) atrakcji, a także kilka fotografii ze znajomymi i członkami rodziny, których również przedstawiła Alo. Musieli w końcu nadrobić pięć lat kontaktowania się głównie za pomocą listów. Na kilku zdjęciach wypatrzyła nawet Vincenta, rzecz jasna przedstawiając go jako po prostu znajomego, bo wątpiła, by brat pochwalał jej przelotny „związek” z rówieśnikiem ich ojca.
- Mam nadzieję, że cię nie zanudzam, kochany braciszku? – zapytała nagle, po dobrej godzinie oglądania zdjęć. To, co dla niej było ciekawe, czyli wspominanie ulubionego okresu w życiu, dla niego nie musiało takie być. – Jeśli masz dość, po prostu powiedz.
Parsknęła cichym śmiechem.
Może po prostu nie była tak zawzięta jak Alo? Choć czasami wydawało jej się, że nienawidzi matki za to, że ją zostawiła, ani przez pierwsze dwadzieścia trzy lata życia nie próbowała jej szukać, w głębi duszy marzyła o odnalezieniu jej i po powrocie do Anglii próbowała się czegoś dowiedzieć.
- Rozumiem – westchnęła tylko. – W porządku. Może to rzeczywiście nie byłby najlepszy pomysł... – mamrotała cicho, nie wiedząc nawet, czy ją słyszał, po czym dodała głośniej: – Nie ma sprawy.
Oczywiście, że wiedziała. Sama pewnie też musiałaby się mierzyć w Anglii z licznymi spojrzeniami, gdyby żyła tu dokładnie tak, jak w Ameryce. I również mogła podzielić losy matki Alo, gdyby nie to, że po prostu miała szczęście uniknąć „wpadki”.
- Właśnie tak – podsumowała. – O ile Amerykanie próbują odnaleźć własną ścieżkę, Brytyjczycy wydają się nadal kurczowo trzymać zasad sprzed kilku wieków... Przynajmniej czystokrwiści. Postęp dokonuje się tutaj zadziwiająco powoli. Ale ty pewnie częściej się z tym stykasz, prawda? Choć dla ciebie to pewnie codzienność. Spędziłeś tutaj całe życie.
W końcu to on z ich dwójki częściej obracał się wśród tak zwanej elity magicznego społeczeństwa. Nawet sam jego wygląd wyraźnie to sugerował. O ile Alice wyglądała jak pospolita szlama, tak Aloysius mógł z powodzeniem wtapiać się w tłum i udawać jednego z nich. Przynajmniej tak myślała.
- Wiesz, do kogo się zwrócić, jak kiedyś będziesz mieć ochotę i czas na taki wyjazd, prawda? – mrugnęła do niego. Mogła zdecydowanie ułatwić mu taką wyprawę plus zagwarantować możliwość poznania rodziny, którą oboje tam mieli.
Usiadła na podłodze naprzeciwko niego. Nie widziała w tym absolutnie nic złego, zwłaszcza że lubiła proste rozwiązania. Wyglądali teraz niemal jak dwójka dzieciaków rozmyślających nad jakąś nową psotą.
Alice spojrzała na zdjęcia. Obok sporego pudła leżało kilka albumów, ponadto część fotografii była rozsypana na podłodze. Wybierała najciekawsze z nich, pokazując je bratu.
- To ja na moście Brooklyńskim – mówiła, pokazując zdjęcie, na którym w tle było widać charakterystyczną konstrukcję. – Tutaj siedzę na masce mojego starego autka. Bardzo je lubiłam. – Kolejne zdjęcie, gdzie Alice odziana w krótkie spodenki i kusą koszulkę, z mocnym makijażem na twarzy, nonszalancko opierała się o swój błękitny wóz. – A tu jest moje nowojorskie mieszkanie, zobacz, przez okno widać fragment Manhattanu.
Opowiadała tak po kolei o każdej branej do ręki fotografii, z których część była magiczna, ale niektóre w ogóle się nie ruszały. Nie wszystkie pochodziły z Nowego Jorku. Znalazły się tu wspomnienia również innych amerykańskich (i nie tylko) atrakcji, a także kilka fotografii ze znajomymi i członkami rodziny, których również przedstawiła Alo. Musieli w końcu nadrobić pięć lat kontaktowania się głównie za pomocą listów. Na kilku zdjęciach wypatrzyła nawet Vincenta, rzecz jasna przedstawiając go jako po prostu znajomego, bo wątpiła, by brat pochwalał jej przelotny „związek” z rówieśnikiem ich ojca.
- Mam nadzieję, że cię nie zanudzam, kochany braciszku? – zapytała nagle, po dobrej godzinie oglądania zdjęć. To, co dla niej było ciekawe, czyli wspominanie ulubionego okresu w życiu, dla niego nie musiało takie być. – Jeśli masz dość, po prostu powiedz.
Parsknęła cichym śmiechem.
Aloysius doceniał fakt, że siostra nie naciskała, chociaż jakby nie patrzeć obrażał właśnie jej ojca, który był dla niej ważny. Zabawne, że dla niej był kochanym ojcem, a dla niego skurczybykiem, który zostawił jego kochaną matkę. W ogóle nie przyjmował do wiadomości, że jego matka mogła się do tego przyczynić. Bo tak nie było, pani Diggory, była tylko przygodą, a kiedy powiedziała mu o dziecku uciekł jak mały, tchórzliwy kurczak. Tylko takie coś przychodziło mu do głowy jako wyjaśnienie zachowania pana Eliotta.
-Postęp? Chyba postęp wsteczny. Niedługo chwycą za broń i uderzą na wszystkie, tak zwane przez nich "szlamy", proszę cię. Gdyby jedna ze szlachcianek nie była moją pracodawczynią, słowo daję już dawno bym coś zrobił.-wyjaśnił, trochę zasmucony tym faktem. Nie tego chciał, chciał, aby Anglia się rozwijała, a ona robiła pięć kroków w tył i jeden krok do przodu, a on jako jednostka nie mógł tego zmienić. Bo czymże jest mieszana jednostka przeciwko całej arystokracji. Niczym, chociaż jak widać Tom Marvolo Riddle porwał tłumy, tylko dlatego, że wstrzelił się w gusta brytyjskiej śmietanki, albo typów spod ciemnej gwiazdy bo i taka opcja była. Tylko, że Diggory nie był czarnoksiężnikiem. Nie miał siły przebicia.
-Wiem, wiem.-rzucił wesoło. Uśmiechnął się lekko, oglądając fotografię, jakie miała mu do pokazania. Aloysius cieszył się widząc z jakim zaangażowaniem pokazywała mu te wszystkie zdjęcia. Chciał ją tam zabrać, żeby cieszyła się jeszcze bardziej. Pewnie pooglądali razem zdjęcia, a potem Alo musiał zwijać się do domu.
//zt
-Postęp? Chyba postęp wsteczny. Niedługo chwycą za broń i uderzą na wszystkie, tak zwane przez nich "szlamy", proszę cię. Gdyby jedna ze szlachcianek nie była moją pracodawczynią, słowo daję już dawno bym coś zrobił.-wyjaśnił, trochę zasmucony tym faktem. Nie tego chciał, chciał, aby Anglia się rozwijała, a ona robiła pięć kroków w tył i jeden krok do przodu, a on jako jednostka nie mógł tego zmienić. Bo czymże jest mieszana jednostka przeciwko całej arystokracji. Niczym, chociaż jak widać Tom Marvolo Riddle porwał tłumy, tylko dlatego, że wstrzelił się w gusta brytyjskiej śmietanki, albo typów spod ciemnej gwiazdy bo i taka opcja była. Tylko, że Diggory nie był czarnoksiężnikiem. Nie miał siły przebicia.
-Wiem, wiem.-rzucił wesoło. Uśmiechnął się lekko, oglądając fotografię, jakie miała mu do pokazania. Aloysius cieszył się widząc z jakim zaangażowaniem pokazywała mu te wszystkie zdjęcia. Chciał ją tam zabrać, żeby cieszyła się jeszcze bardziej. Pewnie pooglądali razem zdjęcia, a potem Alo musiał zwijać się do domu.
//zt
Gość
Gość
Żołądek zdawał się przekręcić o kilkadziesiąt stopni, tworząc wewnątrz dziwne wrażenie ucisku. Zgodził się. Przystał na jej propozycję niemal automatycznie; nie rozważał, tylko od razu skinął głową. Nim zdołał się obejrzeć, już znajdowali się wewnątrz mieszkania Alice, na które padało ciepłe, rzucane przez wiszącą lampę światło. Omiótł spojrzeniem salon, niewyglądający na miejsce, w którym mogłaby mieszkać typowa czarownica. Obecne na półkach lektury, meble, cały klimat - przywoływały na myśl mugolskie społeczeństwo. Zatrzymał się przed regałem, patrząc na grzbiety książek, zamieszczone na nich tytuły i autorów. Nie umiał określić towarzyszących mu uczuć, przybierając względną obojętność, błądząc w zupełnie nieokreślonym wyrazie.
Na chwilę. Miał wpaść na chwilę.
Wskazówki zegara płynęły powoli, poruszając się po tarczy jednolitym ruchem. Godzina była dość późna; odsłonięte szyby okien spowijały gęste warstwy ciemności. Zastanowił się przez chwilę, co właściwie robił i co zamierzał. Sierpień znów psuł mu plany, niwecząc wszystko przed samym startem. A może wręcz przeciwnie - ułatwiał? Przeciągał chwilę, postanawiając oddać się czekaniu. Przyjrzał się uważniej Alice, jakby liczył, że zdoła z jej twarzy odczytać jakieś emocje. Podpowiedź. Temat mógł zostać poruszony w każdej chwili, zapytanie mogło ulotnić się wraz z kolejno odliczanymi sekundami; przewijało się wciąż, nadal nie chciało opuścić jego głowy. A gdyby się go spytała? Nie chciałby. Nie umiałby odpowiedzieć. Czuł dziwne wrażenie zmieszania i pustki, nie umiał znaleźć sobie miejsca. Rozpaczliwie szukał potwierdzenia, dzięki któremu mógłby poczuć się choć odrobinę pewniej. Wtedy... wszystko byłoby łatwiejsze. Zdecydowanie łatwiejsze.
- Jeździsz samochodem, ubierasz się jak oni... - Zmarszczył brwi, rozpocząwszy wyliczanie wszystkiego, co zdołało mu przyjść do głowy. - I nawet w domu korzystasz z ich rzeczy. - Spojrzał na żarówkę, której rozgrzane do białości wnętrze, rzucało porozcinaną zarysami cieni poświatę. Nie mógł powstrzymać się od tych drobnych wytknięć, które oczywiście nie miały drugiego dna w formie obrazy czy zwyczajnego wyśmiania. Nawet nie wyjęła różdżki, by uraczyć go zaklęciem w chwili potencjalnego zagrożenia. Chyba nigdy nie zdoła jej zrozumieć. - Czym mnie jeszcze zaskoczysz? - zagadnął niespodziewanie, choć nie miał w tym przypadku nic złego na myśli. Słowa uleciały zupełnie niekontrolowanie i szybko, dziwiąc nawet samego mężczyznę.
Na chwilę. Miał wpaść na chwilę.
Wskazówki zegara płynęły powoli, poruszając się po tarczy jednolitym ruchem. Godzina była dość późna; odsłonięte szyby okien spowijały gęste warstwy ciemności. Zastanowił się przez chwilę, co właściwie robił i co zamierzał. Sierpień znów psuł mu plany, niwecząc wszystko przed samym startem. A może wręcz przeciwnie - ułatwiał? Przeciągał chwilę, postanawiając oddać się czekaniu. Przyjrzał się uważniej Alice, jakby liczył, że zdoła z jej twarzy odczytać jakieś emocje. Podpowiedź. Temat mógł zostać poruszony w każdej chwili, zapytanie mogło ulotnić się wraz z kolejno odliczanymi sekundami; przewijało się wciąż, nadal nie chciało opuścić jego głowy. A gdyby się go spytała? Nie chciałby. Nie umiałby odpowiedzieć. Czuł dziwne wrażenie zmieszania i pustki, nie umiał znaleźć sobie miejsca. Rozpaczliwie szukał potwierdzenia, dzięki któremu mógłby poczuć się choć odrobinę pewniej. Wtedy... wszystko byłoby łatwiejsze. Zdecydowanie łatwiejsze.
- Jeździsz samochodem, ubierasz się jak oni... - Zmarszczył brwi, rozpocząwszy wyliczanie wszystkiego, co zdołało mu przyjść do głowy. - I nawet w domu korzystasz z ich rzeczy. - Spojrzał na żarówkę, której rozgrzane do białości wnętrze, rzucało porozcinaną zarysami cieni poświatę. Nie mógł powstrzymać się od tych drobnych wytknięć, które oczywiście nie miały drugiego dna w formie obrazy czy zwyczajnego wyśmiania. Nawet nie wyjęła różdżki, by uraczyć go zaklęciem w chwili potencjalnego zagrożenia. Chyba nigdy nie zdoła jej zrozumieć. - Czym mnie jeszcze zaskoczysz? - zagadnął niespodziewanie, choć nie miał w tym przypadku nic złego na myśli. Słowa uleciały zupełnie niekontrolowanie i szybko, dziwiąc nawet samego mężczyznę.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była pewna, czy Daniel zgodzi się z nią pójść. Jednak ten po chwili ruszył za nią do kamienicy. Wspięli się po sfatygowanych od długotrwałego używania schodkach na jej piętro. Korytarz kamienicy wyglądał raczej skromnie i od dawna nie był malowany, oświetlenie też pozostawiało sporo do życzenia, ale przynajmniej brakowało tu obraźliwych napisów na ścianach, rozbitych butelek i jeszcze gorszych pozostałości ludzkiej i zwierzęcej bytności, jak zdarzało się w gorszych dzielnicach miasta.
- Wchodź – rzuciła, otwierając drzwi kluczem (na korytarzu panował półmrok, więc dopiero za drugim razem udało jej się dobrze trafić) i przepuszczając go do środka.
W przedpokoju zdjęła kurtkę i powiesiła ją na wieszaku, po czym znowu odwróciła się do Daniela, wciąż nieświadoma jego dylematów i pewna, że jego zmieszanie bierze się z faktu, że zaprosiła go do swojego mieszkania, gdzie jeszcze nigdy nie był. Może podchodził bardziej staroświecko do kwestii odwiedzania kobiet, zwłaszcza o takiej godzinie?
- Dla mnie to całkowicie normalne – powiedziała, widząc jak rozglądał się po wnętrzu. Urządzonym całkowicie mugolsko, patrząc na pomieszczenia, bardzo trudno byłoby się domyślić, że zamieszkuje je czarownica. Mogło to sugerować jedynie kilka ruchomych fotografii w ramkach na szafce. Alice korzystała z elektrycznych urządzeń, chętnie zaopatrywała się w mugolskie nowinki, oczywiście te, na które było ją stać. Większość z nich mogła się wydać Danielowi zupełnie nieznana. – Dorastałam w świecie mugoli. Nawet w domowym zaciszu nadal czuję się po części jedną z nich... Zawsze na pograniczu dwóch światów, zawsze musiałam godzić ze sobą moje dwie natury, mugolki i czarownicy. Nie wiem, którą z nich jestem bardziej, i naprawdę nie wiem, co jeszcze może cię zaskoczyć.
Zamyśliła się. Jej obecny stan wydawał się sprzyjać dziwnym rozważaniom. Po chwili jednak zamrugała szybko i wzruszyła ramionami.
- Może napijesz się czegoś? – zaproponowała nagle. – Herbaty, kawy, coca-coli? – Jej bratu wydawał się smakować ten mugolski napój, więc może i Kruegerowi przypadnie do gustu. – Czy może wolisz coś mocniejszego? Nie musisz przecież tak od razu się zbierać.
Była zmęczona, owszem, ale jutro nie musiała z rana się zrywać, więc mogła pospać dłużej. Dlatego nie spieszyło jej się do wyganiania go (zresztą w takim przypadku nie zadałaby sobie trudu, by go zapraszać). Nawet zbliżyła się nieznacznie, jakby trochę go prowokując. Tylko troszeczkę.
- Wchodź – rzuciła, otwierając drzwi kluczem (na korytarzu panował półmrok, więc dopiero za drugim razem udało jej się dobrze trafić) i przepuszczając go do środka.
W przedpokoju zdjęła kurtkę i powiesiła ją na wieszaku, po czym znowu odwróciła się do Daniela, wciąż nieświadoma jego dylematów i pewna, że jego zmieszanie bierze się z faktu, że zaprosiła go do swojego mieszkania, gdzie jeszcze nigdy nie był. Może podchodził bardziej staroświecko do kwestii odwiedzania kobiet, zwłaszcza o takiej godzinie?
- Dla mnie to całkowicie normalne – powiedziała, widząc jak rozglądał się po wnętrzu. Urządzonym całkowicie mugolsko, patrząc na pomieszczenia, bardzo trudno byłoby się domyślić, że zamieszkuje je czarownica. Mogło to sugerować jedynie kilka ruchomych fotografii w ramkach na szafce. Alice korzystała z elektrycznych urządzeń, chętnie zaopatrywała się w mugolskie nowinki, oczywiście te, na które było ją stać. Większość z nich mogła się wydać Danielowi zupełnie nieznana. – Dorastałam w świecie mugoli. Nawet w domowym zaciszu nadal czuję się po części jedną z nich... Zawsze na pograniczu dwóch światów, zawsze musiałam godzić ze sobą moje dwie natury, mugolki i czarownicy. Nie wiem, którą z nich jestem bardziej, i naprawdę nie wiem, co jeszcze może cię zaskoczyć.
Zamyśliła się. Jej obecny stan wydawał się sprzyjać dziwnym rozważaniom. Po chwili jednak zamrugała szybko i wzruszyła ramionami.
- Może napijesz się czegoś? – zaproponowała nagle. – Herbaty, kawy, coca-coli? – Jej bratu wydawał się smakować ten mugolski napój, więc może i Kruegerowi przypadnie do gustu. – Czy może wolisz coś mocniejszego? Nie musisz przecież tak od razu się zbierać.
Była zmęczona, owszem, ale jutro nie musiała z rana się zrywać, więc mogła pospać dłużej. Dlatego nie spieszyło jej się do wyganiania go (zresztą w takim przypadku nie zadałaby sobie trudu, by go zapraszać). Nawet zbliżyła się nieznacznie, jakby trochę go prowokując. Tylko troszeczkę.
Zaskoczenie, chwilowa dezorientacja, ogólne przyćmienie, które zdawało się okrywać wszystko grubymi warstwami mgły, o gęstości porównywalnej do samego mleka.
Nie zwykł ich znać.
Były mu obce, traktował konwenanse wyłącznie jako kilka niezbędnych przymuszeń, do których chcąc nie chcąc musiał się dostosowywać. W jego wewnętrznym świecie one
n i e i s t n i a ł y, były wyłącznie garścią bezwartościowych reguł, doktryn ślepo wpojonych szaremu społeczeństwu. Nie, nie obchodziło go, czy w y p a d a przychodzić do kobiety o tej porze; jedynym, co interesowało go, była chęć odbudowania (tym samym bez dalszego psucia), łączącej ich relacji. Zawsze stosował się do ustalonych planów, dlatego nie mógł się pogodzić z zaistniałym w sierpniu od tego odstępstwem, które zgrzytało wciąż podczas rozgrywających się kolejno sytuacji, chrzęściło uporczywie jak wdzierający się w całość mechanizmu piasek. Czas mijał, wciąż odliczał sekundy we właściwym sobie rytmie. Płynął. Gdy zastanawiała się przez moment, myślał, że właśnie poruszy tak wielokrotnie trawiący go temat - ale nie poruszyła, wprawiając go w kolejną konsternację, z której jednak postarał się możliwie najszybciej pozbierać.
- Słucham? - zapytał, słysząc zupełnie nieznaną nazwę (jak podejrzewał) napoju. Westchnął niemal niezauważalnie; nie chciał ewidentnie sprawiać jej większego kłopotu. - Jeśli już, wystarczy sama woda - oświadczył, nadal bacznie się jej przyglądając. Na chwilę jednak spuścił z niej wzrok, ponownie rozglądając się po pomieszczeniu. Drobny gest został mimo to wychwycony niemal natychmiastowo. Zbliżyła się, skróciła dystans. Zmysły natychmiast uaktywniły się, wychodząc z poprzedniego uśpienia. W głowie pojawiły się pytania, choć nie brał tego wszystkiego do siebie, nie mógł jednak porzucić krążących teraz myśli. Co zamierzała? Co chciała poprzez tę wizytę osiągnąć? Czy zaprosiła go zupełnie bez wyraźnego powodu? Ani trochę nie pojmował jej toku rozumowania i z każdą chwilą się coraz bardziej gubił.
- Powinnaś bardziej uważać. - Zwrócił nagle uwagę. Jego spojrzenie znowu powędrowało na nią, jakby chciało przebić się przez zewnętrzne warstwy, docierając głęboko do samych myśli. Mimo tego, dalej nie powiedział już nic. Ani nie uczynił.
Nie zwykł ich znać.
Były mu obce, traktował konwenanse wyłącznie jako kilka niezbędnych przymuszeń, do których chcąc nie chcąc musiał się dostosowywać. W jego wewnętrznym świecie one
n i e i s t n i a ł y, były wyłącznie garścią bezwartościowych reguł, doktryn ślepo wpojonych szaremu społeczeństwu. Nie, nie obchodziło go, czy w y p a d a przychodzić do kobiety o tej porze; jedynym, co interesowało go, była chęć odbudowania (tym samym bez dalszego psucia), łączącej ich relacji. Zawsze stosował się do ustalonych planów, dlatego nie mógł się pogodzić z zaistniałym w sierpniu od tego odstępstwem, które zgrzytało wciąż podczas rozgrywających się kolejno sytuacji, chrzęściło uporczywie jak wdzierający się w całość mechanizmu piasek. Czas mijał, wciąż odliczał sekundy we właściwym sobie rytmie. Płynął. Gdy zastanawiała się przez moment, myślał, że właśnie poruszy tak wielokrotnie trawiący go temat - ale nie poruszyła, wprawiając go w kolejną konsternację, z której jednak postarał się możliwie najszybciej pozbierać.
- Słucham? - zapytał, słysząc zupełnie nieznaną nazwę (jak podejrzewał) napoju. Westchnął niemal niezauważalnie; nie chciał ewidentnie sprawiać jej większego kłopotu. - Jeśli już, wystarczy sama woda - oświadczył, nadal bacznie się jej przyglądając. Na chwilę jednak spuścił z niej wzrok, ponownie rozglądając się po pomieszczeniu. Drobny gest został mimo to wychwycony niemal natychmiastowo. Zbliżyła się, skróciła dystans. Zmysły natychmiast uaktywniły się, wychodząc z poprzedniego uśpienia. W głowie pojawiły się pytania, choć nie brał tego wszystkiego do siebie, nie mógł jednak porzucić krążących teraz myśli. Co zamierzała? Co chciała poprzez tę wizytę osiągnąć? Czy zaprosiła go zupełnie bez wyraźnego powodu? Ani trochę nie pojmował jej toku rozumowania i z każdą chwilą się coraz bardziej gubił.
- Powinnaś bardziej uważać. - Zwrócił nagle uwagę. Jego spojrzenie znowu powędrowało na nią, jakby chciało przebić się przez zewnętrzne warstwy, docierając głęboko do samych myśli. Mimo tego, dalej nie powiedział już nic. Ani nie uczynił.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź