Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
Widocznie upał nie tylko męczył jej ciało, co i nieco naciągał granice wyobrażeniowej przyzwoitości, bo znów czuła się jak nieco wstawiona młódka, mająca przed oczami same niegrzeczne obrazki. Kiedyś głównym ich bohaterem był jej ojciec, teraz jej syn, tak wspaniale wyznający jej wieczne przywiązanie.
Uśmiechnęła się do niego lekko, promieniejąc szczęściem, zalewającym całe wymarłe miasto bólu, niepokoju, dyskomfortu i fantomowego ciężaru Reagana na swoim ciele. Liczyło się wyłącznie towarzystwo Samaela, jego zapach i stanowcze poczynania. Mężczyźni często gubili się w tej trudnej do osiągnięcia sztuce zachowania stuprocentowej męskości przy jednoczesnym okazywaniu kobiecie swych uczuć, jednak jej syn posiadł tą wiedzę już dawno. Mogła czuć się przy nim drobna, bezpieczna, pożądana i jednocześnie posiadana. Każda przedstawicielka płci słabszej powinna mieć nad sobą mocną, męską rękę. Gotową do pieszczot i kierowania (życiem?) krokami swej partnerki.
Pozwalała mu się prowadzić a gdy dotarli do głośnego jarmarku nawet się nie skrzywiła, przystając przy jednym ze stoisk. Najpierw przyjrzała się leżącym na prowizorycznej ladzie przedmiotom, dopiero później przesuwając wzrok na przedstawianego jej mężczyznę. Wysokiego, postawnego, przystojnego - obdarzyła Colina łaskawym uśmiechem, odgarniając z czoła niesforne blond kosmyki.
- Nigdy nie opowiadałeś mi o swoim zachwycającym przyjacielu - powiedziała nieco karcąco do Samaela, chociaż ciągle przyglądała się Fawleyowi z umiarkowanym zainteresowaniem. Bliscy jego syna powinni stanowić i dla niej istoty ważne, chociaż nie wyobrażała sobie szczerej rozmowy z młodym paniczykiem. Mogłaby dopytać o jego zajęcie, o narzeczoną lub o zdrowie rodziców, ale była zbyt słaba na toczenie głupiutkich pogawędek. Pogłaskała tylko bezwiednie Samaela po ramieniu, po czym oderwała się od jego ciała, powoli przeglądając oferowane na stoisku przedmioty. Perły, kamienie, drogie materiały - dobrze pamiętała, że kiedyś przyglądała się im rozpłomieniona, ale z biegiem czasu chęć gromadzenia pięknych rzeczy nieco przygasła. Teraz także zainteresowała się tylko białymi kryształami, chociaż nie wspominała nic na ich temat. Nie była przecież marną utrzymanką, łasą na prezenty.
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
Wyglądała cudownie, świeżo i młodo i przy jej urodzie każda mijana panna wypadała niezwykle blado. Nie omieszkał szeptać jej na ucho komplementów oraz niewybrednych uwag na temat przemykających między nimi dziewcząt; powinna mieć świadomość, iż nikt nie stanowi dla niej zagrożenia. Nawet Judith. Rychły ślub burzył uporządkowane życie Avery’ego, odbijając się krzywą rysą na szkle, oprawiającym idealny rodzinny obrazek, lecz on robił wszystko, by przekonać matkę, iż jest niezastąpiona. Nie mógł się powstrzymać, by nie snuć cicho opowieści o miłosnych uniesieniach, niezobowiązująco przesuwając dłonią po smukłej kibici Laidan i dzieląc z nią spojrzenia pełne wzajemnego oddania oraz troski. Uśmiech kobiety opromienił jej twarz niemal mistycznie i Samael kiwnął z aprobatą głową, niezauważenie przyciągając ją bliżej siebie. Mógł to przecież łatwo usprawiedliwić, powołując się na tłoczący się dookoła motłoch i niechęć separacji z ukochaną matką. Avery nie wątpił wprawdzie, by nie poradziła sobie z ciżbą maluczkich – była wszak nieodrodną potomkinią Marcolfa i miewał czasem wrażenie, iż posiada ona charakter silniejszy, niż wielu znanych mu mężczyzn. Leniwe skinienie ręki jasnowłosej królowej rozpędziłoby to bydło, które rozstąpiłoby się przed nią niby Morze Czerwone, torując drogę ku obietnicy, jaką złożył jej jeszcze stojąc na progu dorosłości. Zapragnął zabawić ją dzisiejszego dnia, słusznie wybierając do tego celu Colina. Mało brakowało, by przyczepił mu do pleców sznurki i zaczął sterować nim, niby lalkarz wprawiający w ruch swą marionetkę. Uznał wszakże, że daleko większej rozrywki dostarczą im samodzielne podrygi księgarza, znajdującego się w szponach dwójki Averych. Nie zareagował gniewem na nieudolny popis rzekomej niezależności Fawley’a (chyba nie wspominał mu, jak wielkim uczuciem darzy swą matkę), choć postanowił, że rozkaże mu poćwiczyć dyganie, które nie szło mu tak wprawnie jak opadanie na kolana. Praktyka czyni mistrza?
Obrazoburcze myśli, w jakie natychmiast jął wplatać własną ekscytację, nie wzburzyły jednak stoickiego spokoju Colina, co Samael natychmiast uznał za swój niepodzielny sukces. Do niedawna doszukiwałby się na jego obliczu zdradzieckich rumieńców i szukał błysku wstydu w nieśmiałym spojrzeniu, lecz teraz... Daremne żale, próżny trud…
- Wybacz, matko – rzekł (ze skruchą?) – jednakże pan Fawley jest raczej postacią nieinteresującą – dodał, obserwując zmieniającą się mimikę mężczyzny i uśmiechając się do niego wręcz promiennie. Nadal utrzymywał dystans, momentami zakrawający o nieznośny dysonans. Między mistrzem a przyjacielem, choć traktowanie Colina jak równego sobie odbywało się tylko w lustrzanym świecie, odbijającym groteskowo wykrzywiony obraz.
- Skoro już miałeś zaszczyt poznać moją matkę… Może zechciałbyś przyjąć zaproszenie na jej najbliższą wystawę? – spytał neutralnie, ignorując jego wcześniejsze, całkowicie zbędne pytanie. I niechętnie pozwalając, aby Lai wymknęła się z jego ramion, poddając dokładnym oględzinom kramy, na jakich wystawiono unikatowe towary. Ze spojrzenia, jakie jej posłał, mogła wyczytać, iż da jej znacznie więcej niż perły, klejnoty czy naszyjniki. Tuż po powrocie do domu.
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
- Z przyjemnością skorzystam z zaproszenia, zwłaszcza że niejednokrotnie miałem już okazję podziwiać pani dzieła - skinął lekko głową w stronę kobiety, która nagle zainteresowała się przedmiotami leżącymi obok. Sprzedawca, jakby wietrząc nową ofiarę, począł zachwalać każdy z okazów, jakby było co najmniej na wagę brylatów, księżycowymi kamieniami zesłanymi w boskim darze ludzkości. Przewrócił oczami; doskonały sposób, by swoim beznadziejnym gadaniem zniechęcić klienta do jakiegokolwiek zakupu. Być może temu głupcowi również przydałaby się drobna nauka milczenia i powściągania języka, wszak o ile mowa jest srebrem, milczenie zawsze procentowało złotem. Rzucił spojrzenieje Samaelowi - powstrzymał się od błysków zachwytu i uległości, skupiając się na bezczelnej prowokacji. Mnie nauczyłeś zachowywać szlacheckie milczenie i szczędzić słów tam, gdzie nie były one potrzebne i jestem za to wdzięczny, ale nie sądź, że będę twoją marionetką do zabawy także i tutaj. Nie tak prędko, Samaelu, moja nauka jeszcze się nie skończyła. Trzeba czegoś więcej, by ujarzmić narowiste zwierzątko, niż dziecinne popisywanie się przed matką.
Spojrzenie Colina przesunęło się z syna na matkę, otaczając jej sylwetkę uprzejmym, zaciekawionym wzrokiem; zastanawiał się, czy kobieta wie o poglądach swojego syna, o jego prywatnym życiu i zainteresowaniach, o stosunku, jaki miał do płci przeciwnej. W jego myślach tańczyły dziesiątki hipotez, dopiero teraz gotowych ujrzeć światło dzienne, a do tej pory ze strachem skrywane w podświadomości, by Avery nigdy do nich nie dotarł: czy jego postawa wynikała z przeżyć z dzieciństwa, wpajanych od urodzenia wartości? Czy ta nieskrępowana nienawiść do kobiet miała coś wspólnego z tą, która stała obok, uprzednio wspierając się na ramieniu syna, jakby stanowili jedność rzadko spotykaną w świecie powszechnego egoizmu?
Rozwijającą się z wiekiem, pilnie pielęgnowaną przez nią samą, niezauważającą, że ta niewinna zaleta wymyka się spod kontroli. Dalej pozostawała zaślepiona miłością, w ogóle nie pozwalając sobie na chłodne spojrzenie na swego pierworodnego i jego dokonania. Tragiczny los wątłej Cecile i jej dziecka powinien wstrząsnąć światem nawet tak zdeprawowanej kobiety, brutalnie odsłonić przed nią prawdziwą twarz Samaela, ale nawet to wydarzenie tylko upewniło Laidan w bezgranicznej miłości, jaką obdarzał ją jej syn. Nie było czynu, który przekreśliłby go w jej oczach, a przynajmniej nie zdawała sobie teraz z tego sprawy, zaczynając wręcz czerpać radość z tego upalnego dnia.
W podcieniu rozstawionych straganów słońce aż tak jej nie drażniło, ledwie muskając odkryte ramiona, i tak ocienione rondem kapelusza. Pozwalającego jej w pewien sposób odciąć się od skwaru, a także zbyt namolnych spojrzeń sprzedających, których po królewsku ignorowała, przesuwając między palcami jedwabne chustki, jakby to oferowane błyskotki interesowały ją bardziej od towarzystwa dwójki mężczyzn. Do których stała odwrócona bokiem, ciągle uczestnicząc jednak w przemiłej rozmowie.
- Och, nie sądzę, synu, byś nazwał kogoś nieinteresującego swoim przyjacielem - odparła lekko, nieświadomie oferując Colinowi niezamierzony komplement. Przelotnie powróciła wzrokiem do Samaela, uśmiechając się znacząco i robiąc krok w jego stronę, w końcu poświęcając całą swoją uwagę nowo poznanemu mężczyźnie. Najpierw biżuteria, potem drogie materiały, w końcu wysoki brunet. Należało znać swoje priorytety. -Dlatego myślę, że pan Fawley musi mieć w sobie coś wyjątkowego...Może, na przykład, doskonale zna się na sztuce? Zwłaszcza mojej?- zasugerowała z ledwo wyczuwalną ironią, wyjątkowo nie wpadając w otchłań samozadowolenia, kiedy ktoś okazywał się zaznajomiony z jej galerią, będącą drugim ukochanym dzieckiem Laidan. Aczkolwiek, mimo względnego dystansu, Colin i tak mile połechtał ego Avery. Posłała mu uroczy uśmiech, na nowo przystając u boku Samaela, po raz pierwszy tego dnia żałując braku szpilek. Mogłaby oprzeć głowę na ramieniu syna, może nawet - w półcieniu bliskiego zagajnika - musnąć ustami delikatną skórę jego szyi. Ograniczona spojrzeniami setek ludzi nie mogła pozwolić sobie jednak na żadną słabość, dlatego też wolała koncentrować uwagę na Colinie, niż zapędzać się w masochistyczne wyobrażenia. - Co podobało się panu najbardziej? Akty? Martwa natura? - spytała powoli, poprawiając wysuwające się spod kapelusza loki, ciągle cała w uśmiechach, jakby właśnie to miejsce na ziemi i to towarzystwo czyniło ją najszczęśliwszą na świecie, a dokuczliwy upał wcale nie utrudniał oddychania.
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
Obok kramu panny Edwards stało stoisko Juliena Brogana z którym wiązałem największe nadzieje. Chociaż nie robiłem nic złego, czułem się nie na miejscu, niczym złodziej. Kątem oka rozglądałem się czy aby na pewni nikt z moich znajomych nie zmierza w tym samym kierunku. Gdy byłem już przy ladzie i wymieniałem z nim uścisk dłoni, ręce były już całkiem wilgotne. Na czerwonym aksamicie w blasku unoszących się świec, prezentowały się pysznie medaliony i kamienie szlachetne. Uważnie przyglądałem się każdemu, wysłuchując informacji jakich udzielał mi Brogan. Jedynym powodem poza książkami, dla którego przyszedłem na jarmark był świąteczny bursztyn. Może i byłem naiwny, nie wiem co we mnie wstąpiło, ale nagle pojawiło się pragnienie, by ofiarować go Hazel. Decyzja zapadła i właśnie jeden egzemplarz Julien pakował w ozdobne pudełeczko. Zastanawiałem się ile mógłbym jeszcze wydać w tym miesiącu by później nie prosić brata o kolejną pożyczkę. Po krótkiej walce z własnym rozsądkiem zdecydowałem się na odłamek spadającej gwiazdy, fluoryt i czarną perłę. Sakiewka nagle zrobiła się pusta, a sprzedawca tłumaczył mi z czego najlepiej wykonać spinkę do mankietu, a z czego sygnet na palec. Wysłuchałem cierpliwie nagle uświadamiając sobie, że nawet jeżeli znajdę księgę o smokach, nie będzie stać mnie na jej zakup.
Po krótkim pożegnaniu ruszyłem dalej aleją. Odkąd opuściłem przyjaciół minęła prawie godzina. Życzyłem sobie, by tutaj nie odnalazła mnie Hazel. Nie byłem gotowy, by wręczyć jej zawiniątko. Wzbudzaliśmy zbyt duże zainteresowanie. Ojciec z daleka dał tego wyraz.
Ostatnio zmieniony przez Ignatius Prewett dnia 28.10.15 22:33, w całości zmieniany 1 raz
Jak mógłbym zapomnieć.
Bałem się zadać pytania o powód dla którego chciała się ze mną oddalić. Bałem sie, że odpowie mi na to pytanie zgodnie z tym, co mi wciąż w głowie kołotało. Więc stoję nad kramem i przeglądamy piękne chusty, co chwila macam kolejną, chociaż wszystkie mają ten sam materiał. Natomiast podtykają mi je pod nos, więc je dotykam, nie mogę tego nie czynić.
- Która bardziej przypadła panience do gustu?
Byłbym zapomniał nadmienić, że mimo potrzeby zamienienia kilku słów z panną Yaxley, bardzo zasmuciłem się, kiedy uświadomiłem sobie, że nie będę mógł dalej wpatrywać się w Cedrinę R o s i e r Crouch. Cóż za rozczarowująca świadomość. Nie mogłem jednak narzekać, wszak u mego boku kroczy półwila.
Jakkolwiek nie zakończyła się twoja wizyta poza festiwalem, wróciłaś do ludzi pod sam koniec dzisiejszych zabaw. Większość z nich była już odurzona sfermentowanym sokiem z winogron, przed Twoimi oczami pojawiały się więc bardzo specyficzne widoki. Jak zataczające się białogłowy, które nie mogły zataczać się, bowiem opierały się wygodnie o swoich narzeczonych, ci bowiem umieli zapanować nad zmysłami i nawet po trzecim drinku wykazywali trzeźwość. Przynajmniej jeżeli mowa o utrzymywaniu pionu. W tym tłumie rzeczą zabawnie łatwą było rozpoznanie członków najwyższej warstwy społecznej uprzywilejowanej dzięki urodzeniu i bogactwu. Wystarczyło dojrzeć grupki trójosobowe, gdzie do wyżej pokazanej pary dołączona była przyzwoitka. Jeżeli kiedykolwiek w twoim sercu pojawiłaby się tęsknota za nazwiskiem, które przez pół zycia nosiła matka, zastanów się, czy dałabyś radę funkcjonować w społeczeństwie narzucającym tak poważne zasady. Będąc za granicą spróbowałaś już wszystkiego, natomiast będąc członiknią tego elitarnego grona ludzi nie miałabyś szans nawet na wycieczkę, już bez wspominania o doświadczeniach.
Do kolorowych jarmarków podchodzisz w typowych dla siebie powolnych krokach. W czasie tego tańca niepozorów mijają cię miljony par, których jedyne prawdziwe myśli zostaną dziś w ostępach leśnych spełnione. Znów przypominasz sobie lekki wiatr, który spowijał twoją twarz, kiedy siedziałaś do rana na plażach zachodniego wybrzeża. Zatrzymałaś się przy stoisku z sukniami, bo oczarowały twe zmysły. Jak każda kobieta na tym świecie, oddałabyś wszystko, by móc wystąpić tak pięknie odziana. W milczeniu dotykasz każdego koralika, celebrując te chwile, kiedy ty i sukienka patrzycie na siebie. Daj sobie spokój, marzenia.
Ożywiasz się czując czyjś wzrok na sobie, zerkasz przez ramię i dostrzegasz, że znalazł się u Twego boku Ignatius. - Wciąż tu jesteś - mówisz, bo to nawet nie było pytanie. Z uśmiechu delikatnego uformowały się te słowa, zabarwione ulgą i szczęściem, zadowoleniem, że udało się wam spotkać na osobności.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
– Ta fiołkowa, myślę, że jest śliczna – stwierdziłam, nie wiedząc, czy kupuje ją dla swojej przyszłej małżonki czy dla mnie.
Odwlekałam naszą rozmowę jak najdłużej mogłam. W końcu jedna trzeba było się za to zabrać, mimo że nie było ani miłe, ani przyjemne. Po wykonaniu zakupu przez Deimosa odeszliśmy kawałek, w bardziej puste miejsce, nie oddalając się jednak zbytnio od samego jarmarku. Spojrzałam mu w oczy, zacisnęłam mocniej usta nie bardzo wiedząc jak mam zacząć.
– Przepraszam, że tak Pana odciągnęłam od mojej cioci i ojca, aczkolwiek uważam, że to nie było dobre spotkanie – zaakcentowałam ostatnie słowo. – Chciałam z Panem porozmawiać. Właściwie przeprosić, za to co się wydarzyło na stypie. Nie było okazji, aby zrobić to wcześniej, a sową nie chciałam.
Posłałam mu delikatny uśmiech. Cóż, najważniejsze formalności mieliśmy już chyba z głowy, nawet lżej mi się trochę zrobiło, aczkolwiek wiedziałam, że najważniejsza rozmowa była jeszcze przed nami. Znów zacisnęłam usta, zastanawiając się, co by tu powiedzieć. Stwierdziłam więc, że chwilę pomilczę i zobaczę jego reakcję. Może pan Carrow sam zacznie na temat naszego przed ostatniego spotkania i ściągnie ze mnie ten ciężar?
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Jej głos jest melodyczny, słucham go z przyjemnością. Sama miękkość akcentu wywołuje mój nieczęsty uśmiech. - Tak, ukrywam się - przyznaję, wyciągając do niej swoje ramię. - Wybrałaś coś? - Pytam, spoglądając na uginające się półki pod ciężarem przedmiotów.
- Ktoś nie chce dać ci spokoju? - współczujesz mu chociaż odrobinę? Gdyby było można, rozkazałabyś niebiosom, by składniki jego przyszłości ubrały w ciągłą ucieczkę, bo to właśnie zbiegów zdarza ci się najczęściej dostrzegać. Kim jest osoba przed która się chowa, czy chodzi tu o pannę, której towarzyszył? Przyjaciółki bywają natrętne. Bo ty jeszcze nie wiesz, że jego aktualnie wszyscy goście mogą szukać, skoro jest głównym organizatorem. Ale skąd masz wiedzieć, nie przedstawił ci się oficjalnie, poznaliście pobieżnie Imiona. Prawdę powiedziawszy byłaś zaskoczona całą sytuacją, która zaistniała przy misach. I tym, że cię rozpoznał.
- Myślisz, że byłoby mi w niej ładnie? - powracasz spojrzeniem do wciąż trzymanego materiału najpiękniejszej z sukni, które są do kupienia. Twoje dziecinne pytanie na pewno rozczuli go do reszty, ale w żadnym wypadku to nie było Twoim celem. Pragniesz jedynie tych kilku chwil, które przyniesie ze sobą wasze przyszłe spotkanie. Liczysz na nie mocno, gdybyś wiedziała kiedy nastąpi, odliczałabyś minuty. Przysuwasz rękaw czarnej sukni z koronkowymi wykończeniami do twarzy i spoglądasz w górę, by dowiedzieć się, co też on tym sądzi. Przez jakiś czas zastanawiasz się, czy nie weźmie cię za natrętną, lecz czy doprawdy narzuciłaś mu się w jakiś sposób? Twoje oczy go lubią, to nic szkodliwego póki nie zejdzie na inne narządy i organy.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
- Rzeczywiście jest piękna - mówię olśniony spotęgowaną urodą Rosalie, bo oczywiście o ukrytej mocy chusty nie mogłem dowiedzieć się od sprzedawczyni, bo nie słucham osób niżej urodzonych. Dlatego zwykle nie ja robię zakupy, tylko mój służący.
Wpatruję się w Rosalie jak w obrazek, jeżeli ktoś teraz zrobi mi zdjęcie, to będzie miał twarz prawdziwego głupka przed sobą. Ona zaś ciągnie mnie od stoiska, odruchowo chowam drugą chustkę do kieszeni, ale w tym momencie trudno mi jest powiedzieć, dla kogo ją kupiłem. Ciotka, ojciec, spotkanie. Czuję się, jakbym był pijany, więc mrugam, by się ocucić.
- Ależ oczywiście, nie.. nie, nic sie nie stało. Na pewno spędzą uroczo razem resztę wieczoru - ciekawe w jakiż to sposób, może szydząc z plotek na temat młodych panien z dobrych domów. Mógłbym kilka plotek im podrzucić, ale czy teraz nie czeka mnie coś o wiele lepszego? Jak rozmowa z piękną Rosalie? Marszczę czoło, nie do końca rozumiejąc. - Przeprosić? Ależ za co, panno Yaxley, przecież to nie z panienki winy zdarzyły się te wszystkie nieprzyjemności. A ochranianie panienki poczuwam jako obowiązek - tu przykładam rękę gdzieś na serce, żeby zdawała sobie sprawę, jak się cieszyłem mogąc odciągnąć ją od całego tego zgiełku. Chociaż może przeprasza, że tak szybko uciekła i mi nie podziękowała?
Więc kupiłem jej chustę. Zachowuję się co najmniej dziwnie.
Moje słowa to nie pusta pochwała, suknia wygląda tak, jakby uszyto ją dla Mathildy. Niewątpliwie podkreśliłaby wąską talię i jej zgrabne ciało. Gdy podsuwa mi rękaw, biorę go między palce. Nie wiem co mówi krawcowa. Patrząc w oczy mojej tajemniczej towarzyszce, mówię bez zastanowienia. - Kupuję. - Jak na komendę rozbrzmiewają wokół głośne protesty. - Możemy ją przymierzyć? W razie ewentualnych poprawek? - Pytam, a Helen podaje rachunek na którym składam zamaszysty podpis. - Nie rób takiej miny! - Mruczę z przyganą, gdy przez grzeczność chce zaprotestować.
-Pan Fawley bardzo się stara, matko – odparł po prostu, już nie walcząc z chęcią obdarzenia jej pieszczotą i po prostu się jej poddając. Opiekuńczym ruchem przygarnął ją do siebie, lekko obejmując w talii i ignorując natarczywe, pytające spojrzenie Colina. Zapewne zdumionego tak jawnym przywiązaniem i okazywaną troską. Nie, Avery nie wyrzekł się swych poglądów… Matka po prostu zawsze była kobietą, którą szanował i kochał bezgranicznie (wzorem swego ojca), a do tego nie odznaczała się żadną irytującą niewieścią cechą. Objawiane w pełnej krasie przez Colina, czemu musiał zapobiec, najlepiej od razu. Samael obojętnie prześlizgnął wzrokiem po jego sylwetce, skupiając się na towarach wystawionych na kramie. Palce zsunęły się z talii kobiety i powędrowały ku niewielkiemu przedmiotowi, wyłożonemu na ladzie, który porwał z niebezpiecznym błyskiem w ciemnoniebieskich oczach.
- Powinna pasować – stwierdził zadowolony, wykorzystując bezwolność Fawley’a, aby zapiąć mu na szyi inkrustowaną szafirami (a jakże) obrożę. Idealnie dopasowaną (jakby zrobioną na zamówienie) i przepięknie podkreślającą ich wzajemne relacje. Przecież się ich nie wstydził? Avery sypnął złotem, nie żałując galeonów na ten niecodzienny prezent, po czym z enigmatycznym uśmiechem ujął matkę pod ramię, jakby nie potrafił znieść dłuższej separacji. Widząc jej lekko omdlewającą minę, wyczarował parasol i wręczył go Colinowi, aby łaskawie raczył osłaniać ich od słońca w trakcie uroczego, rodzinnego spaceru.
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
Spojrzenie niebieskich oczu znów powędrowało do Laidan, znów zastanawiając się nad rolą tej kobiety w życiu Samaela; w jego przyszłości i teraźniejszości. Patrząc na łączącą ich bliską więź, dotyk, który był udziałem matki i syna, ciężko było choćby podejrzewać, że ta drażniąca niechęć Avery'ego do kobiet wynika z dziecięcych problemów z matką. Nie skomentował tego jednak, ani nie zapytał; życie Samaela, jakkolwiek interesujące mogłoby być - szczególnie że ten niechętnie dzielił się szczegółami - było wszak jego prywatną sprawą. A nawet największa ciekawość powinna mieć swoje granice. Zwłaszcza tam, gdzie dotykają one niejako przyjaciela. W przeciwieństwie do młodszego mężczyzny Colin nie myślał o tym w kategoriach zjadliwej ironii i nawet uległy szacunek, jakim darzył Avery'ego, nie zmieniał nic w relacji, jaką między nimi widział. Zalążek przyjaźni, która złączona była wspólną tajemnicą; wspólnymi naukami i wiedzą, którą Samael nie z każdym się dzielił; wspólnymi przekonaniami, które w końcu uczyniły Colina - po latach ulotnej bylejakości, w czasie której pozostawał pod wpływem matki - szlachcicem godnym swojego stanu i pozycji.
- Ciężko stwierdzić, patrząc na pani wszechstronność - odrzekł dyplomatycznie, unosząc kąciki ust w uśmiechu. Bez przesadyzmu w komplementach, pierwsza zasada dobrego wychowania. Kobiety zawsze wykryją nieszczerość intencji. - Jednakże skłamałbym, nie doceniając głównie aktów - tym razem uśmiechnął się wyraźnie, nie kryjąc zwykłego męskiego zakłopotania, zupełnie jakby przyznanie się do najbardziej naturalnych reakcji było czymś wstydliwym i niegodnym. Jego zakłopotanie ustąpiło jednak błyskawicznie miejsca zdziwieniu (szokowi), wyzwalając go spod konieczności tłumaczenia, czemuż właśnie akty zrobiły na nim wrażenie najsilniejsze, wzburzając stonowane emocje. Nic dziwnego - gdy szanowany w magicznym świecie szlachcic zapina ci na szyi obrożę, mrucząc coś o idealnym dopasowaniu, a przy tym wręcz a dłoń wyczarowany parasol, możliwości reakcji jest naprawdę niewiele. Ot, chociażby pozwolenie, by na twarzy pojawił się rumieniec, którego pozazdrościłaby z pewnością niejedna nadobna (i mniej nadobna) dziewica (i nie dziewica). Zanim Colin zorientował się w zdradliwych reakcjach swojego ciała, jego twarz zaczęła błyskawicznie płonąć, demonstrując (uroczą?) mieszankę zawstydzenia i złości. Opanował się szybko (cóż, Samaelu, jesteś dumny ze swoich nauk?), obdarzając mężczyznę spojrzeniem cokolwiek niechętnym, podczas gdy jego wolna dłoń powędrowała do obróżki, zręcznie ją odpinając - czyżby jakieś doświadczenie w tym zakresie? - i unosząc w górę jak jakieś mroczne trofeum. W drugiej ręce trzymał wciąż parasol, usłużny sługa w kobiecej potrzebie, tworząc paradoksalny kontrast.
- Doprawdy, Samaelu - zdążył wysyczeć, obracając obrożę w dłoniach i skupiając się na połyskujących kamieniach. Prawdziwe? Czy tylko dobrze zrobione imitacje, które miały skusić niewprawne oko? Obstawiał drugą wersję; żaden z handlarzy tak drogim towarem nie wystawiałby na sprzedaż w miejscu, które nie było doskonale strzeżone. - Mam nadzieję, że poczucia humoru nie odziedziczyłeś po matce - dodał po chwili z wyraźnym chłodem w głosie. Bardziej niż urażona duma bolała go świadomość, że Avery zadrwił sobie z niego w towarzystwie własnej matki; wystawiając niejako na widok publiczny ich wspólną relację, nie bojąc się klątwy zesłanej przez ziemskie bóstwa i moralnych strażników. Sam gest, jakkolwiek podniecający i burzący zmysły i krew w żyłach w innej sytuacji, wprowadził niemałe zamieszane w poukładany świat zasad, do których Colin był przyuczany. Jak zachować szlachecką postawę, do której zachęcał do Samael, gdy sam tę postawę burzył prostymi gestami?
- Tak myślałam - skwitowała w końcu wypowiedź Colina dość skromnie, nie odrywając jednak intensywnie niebieskich oczu od jego przesadnie zakłopotanej twarzy. Zmieniającej się w totalny obraz zdemoralizowanej niewinności chwilę później, kiedy jeden ruch Samaela mocno zburzył sacrum antycznej tragedii i trójpodziału swoistej towarzyskiej władzy. Kiedy na szyi Fawleya zacisnęła się bogato zdobiona obróżka, uniosła tylko wysoko jasne brwi, na sekundę zaciskając krwistoczerwone usta w wąską linię. Typowa mina zdziwienia, zdezorientowania i statecznej dezaprobaty dla wyczynów syna. Zerknęła na Samaela znacząco, chociaż nikt postronny nie odczytałby z tego spojrzenia jakichkolwiek oznak dezaprobaty czy też karcenia - nikt postronny, bo sam dziedzic Avery na pewno mógł dostrzec iskrę niezadowolenia w identycznie błękitnych tęczówkach. Surowe wychowanie, jakie przecież obydwoje otrzymali od swojego ojca, powinno powstrzymać niefrasobliwą chęć zabawienia się kosztem Colina. Chociaż, gdzieś w głębi nieposłusznej duszy, Laidan uznała niezwykle zawstydzonego Fawleya za widok warty tej drobnej niesubordynacji. Nie skomentowała jednak w żaden sposób zachowania Sama, po chwili znów uśmiechając się do Colina sympatycznie i czysto, chociaż z nieprofesjonalną nutką czystej kpiny. - Na szczęście żywiołowy charakter Samael odziedziczył po swoim ojcu. Ja równoważę ten cały rozbuchany testosteron swoją artystyczną wrażliwością - odparła lekko, swobodnie, z teatralną niemalże nieśmiałością, uprzejmym skinieniem głowy dziękując za roztoczenie nad nią zbawiennej opieki parasolki. Oraz opieki dwóch postawnych mężczyzn, stanowiących rozkoszną eskortę w rozbawionym miłośnie tłumie. - Czym, oprócz zachwytu aktami i przymierzaniu zwierzęcych akcesoriów, zajmuje się twój drogi przyjaciel? - spytała bardzo kulturalnie, swe słowa kierując właściwie do Samaela, spojrzeniem obdarzając jednak Colina, któremu przypatrywała się z ukosa, jednocześnie mimowolnie gładząc ramię syna.
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
Strona 2 z 34 • 1, 2, 3 ... 18 ... 34
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset