Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
Cressida nie mogła narzekać na brak miłości i uwagi. Matka okazywała ją bardziej czule, ojciec był surowy i konserwatywny, ale nie mogłaby powiedzieć, żeby jej los go nie obchodził, bo byłoby to bardzo niesprawiedliwe. Flintowie nie należeli jednak do szczególnie emocjonalnych, wylewnych i ciepłych rodów, ale więzi rodzinne były dla nich ważne. Niemniej jednak to surowość i wymagania ojca w sporej części przyczyniły się do powstania pierwszych dziecięcych kompleksów dziewczątka. Była najmłodsza z trójki rodzeństwa i zawsze czuła się mniej doskonała niż jej brat i siostra, którzy zawsze mogli liczyć na więcej uwagi ojca. Dla Cressidy siłą rzeczy pozostawało jej najmniej, zwłaszcza odkąd stało się jasne, że była zbyt delikatna i wrażliwa na niektóre tradycje Flintów. Płakała kiedy kazano jej pozbawiać życia niewinne leśne stworzenia, nienawidziła polowań i zamiast doskonalić się w strzelaniu z łuku wolała malować. Ojciec był nią wtedy zawiedziony, wiedziała o tym, choć bycie kobietą i tak dawało jej większe przyzwolenie na odstępstwa i bycie słabą. Po tym, jak kiedyś ostrzegła leśne ptactwo, nie mogąc patrzeć jak jej zwierzęcy przyjaciele giną, ojciec już jej na polowania nie zabierał. Ale nawet jeśli było to często irracjonalne, kompleksy czuła zawsze. Przede wszystkim wobec rodzeństwa i kuzynostwa, bo bardzo nie chciała odstawać, a być bardziej jak oni. Również w latach szkolnych czuła że odstaje, co było dodatkowo wzmagane przez jej nieśmiałość i niepewność siebie. Nakrapiane piegami policzki często pokrywały się rumieńcem zawstydzenia, ale w małym serduszku tliło się mocne pragnienie bycia taką jak reszta rodziny i niewyłamywania się. Na buntujące się panny spoglądała z niechęcią i obawą, bo sama wiernie i bez sprzeciwu podążała ścieżkami wytyczonymi przez rodzinę, i robiła to nawet po ślubie. Bez względu na to jakie nazwisko nosiła teraz, urodziła się jako Flint i w sercu zawsze nim pozostanie.
Tym też różniła się od Elodie jeszcze w szkole. Kontrast między śliczną i pewną siebie panienką Parkinson a nieśmiałą, zahukaną Flintówną o zarumienionej buzi i płochym spojrzeniu zielonych oczu od samego początku był widoczny, ale mimo tej ogromnej różnicy z czasem nawiązała się między nimi relacja z biegiem czasu stająca się coraz bardziej pozytywna i ciepła.
Uśmiechnęła się do niej lekko, mając nadzieję, że młodziutka lady Parkinson również odnajdzie w swym małżeństwie szczęście i nie zmarnieje wśród ponurych Burke’ów, a wniesie w mury ich posiadłości blask. Jej ród niewątpliwie miał swoje powody, dla których oddawał ją właśnie jednemu z Burke’ów, a Elodie nie miała innego wyboru jak tylko się dostosować, co na swój sposób było smutne, ale tak już wyglądało życie szlachcianek. Oby rzeczywiście było w nim więcej radości niż goryczy; bo choć Cressida już miała za sobą zaręczyny i ślub, to anomalie i widmo rozłamów w magicznym świecie spędzały jej sen z powiek i napełniały serduszko ściskającym lękiem.
Obie dokonały swoich zakupów. Cressie starannie spakowała do torby paczuszki z zakupami, zarówno tymi dla siebie, jak i dla bliskich. Zamierzała obdarować ich możliwie jak najszybciej; musiała na dniach poprosić męża o świstoklik i udać się do dworku Flintów, koniecznie. Uśmiechnęła się i podziękowała, kiedy Elodie podarowała jej jeszcze słoiczek z muszelkami, a później razem opuściły jarmark, kontynuując swoją rozmowę i spędzając razem czas, dopóki po Cressidę nie przyszedł jej mąż.
| zt.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Sam festiwal z resztą był spoko. Muzyka dookoła. Tłumy. Tańczyła z Titusem, tak po prostu, między ludźmi. I mogła, bo wylosował jej wianek, przez chwilę mogła zapomnieć, że dzieje się masa złych rzeczy, że ona robi ludziom krzywdę i, że oni muszą się ukrywać. Po prostu było wesoło i świat dookoła nie istniał. Istniała fryzura którą Ben pomagał jej zmajstrować, a którą potem poplątał bezlitośnie wiatr, liczył się ogień który ich ogrzewał i liczyła się ta chwila, kiedy razem wznieśli się delikatnie nad ziemię i tańczyli trochę bliżej gwiazd.
Przystanęła przy jakimś stoisku. Nie bardzo było jej na cokolwiek stać. Co prawda anomalie z Zaułka zniknęły więc niedługo wróci do pracy, jednak niedługo to jeszcze nie teraz. Niczego z resztą nie potrzebowała. Nie miała wielkich wymagań od życia. Lubiła jednak oglądać. Podziwiać. Czasem brała coś do ręki chcąc sprawdzić czy mogłaby wyczuć magię artefaktu - co oczywiste, te działały nawet przy jej braku magii. Lubiła to uczucie. Delikatny dreszcz na skórze. I myśl, że niektórzy odczuwają tę energię, ten jakby delikatny dreszcz w sobie, w swoich żyłach.
I wszystko było w porządku, kiedy między innymi postaciami dostrzegła... kogoś. Kogoś kto nie odezwał się od dawna. Kto namieszał jej w głowie, rzucił idiotycznymi obietnicami i zniknął. Zacisnęła usta w cienką linię. Chciała wyjaśnień. Choć nie była pewna. Powinna mieć to gdzieś. Powinna go olać i po prostu pójść w swoją stronę, jednak wtedy nadal dałaby sobie furtkę do łudzenia się, że to wszystko co on mówił było prawdą. A ona potrzebowała prawdy - choć trochę.
Stanęła mu więc na drodze, może trochę gwałtownie wiedząc, że się nie spodziewał, dosłownie zrobiła krok w bok, kiedy on szedł przed siebie. I nie bardzo jej obchodziło czy się wywróci, byle jej nie wywalił. Uniosła lekko brodę, patrząc na niego z chłodem który w sobie miała, który był doskonałą przykrywką dla żalu czy złości które były emocjami zdecydowanie zbyt intymnymi by odkrywać je przed tym błaznem.
- To jak braciszku? - jedna z jej brwi lekko uniosła się ku górze, dłonie założyła na piersi i patrzyła na niego trochę wyczekująco, nie próbując nawet kryć się z sarkastycznym tonem. - Wydaje ci się, że twój żarcik był zabawny?
'Anomalie - DN' :
- Jaki żart? - zapytałem, nie mogąc zrozumieć, co właśnie zaszło. - Nie pamiętam niczego. Straciłem pamięć w połowie czerwca, przykro mi - pokręciłem głową, a w moim spojrzeniu pojawił się smutek. Szlag by to, miałem niepodważalną wręcz pewność, że powinienem ją pamiętać. - Ale czuję, że się znamy. I że byłaś dla mnie kimś ważnym - powiedziałem, po czym zagryzłem wargi nie będąc pewnym, co teraz zrobić. Chyba pozostawało mi jedynie to, co przy wszystkich innych, podobnych tej, sytuacji. - Jeśli chciałabyś mi wytłumaczyć, co nas łączyło to byłbym bardziej niż wdzięczny - dodałem jeszcze, próbując spod tego całego skonfundowania uśmiechnąć się ciepło. Wyczytałem w rodzinnych kronikach, że kiedyś miałem mieć siostrę, jednak ta była już martwa przed przyjściem na świat.
Kolejne słowa Alexandra jednak trochę... cóż sprawiły, że zaniemówiła. Dało się jednak wyczuć od niej pewną nieufność, przyglądała mu się doszukując się jakichkolwiek przejawów tego że mógłby kłamać. Nie mogła być pewna. Ale niby po co? Właśnie: po co to wszystko? Nie odpuszczała jednak dość bojowej postawy i na pewno wciąż wyglądała na złą czy niezadowoloną.
- Nic nas nie łączyło. - oznajmiła mu więc. - Ledwo cię kojarzyłam bo raz na siebie wpadliśmy. - wywróciła oczami. Byli dla siebie nikim, przecież nawet nie zapamiętała jego imienia. Ot, kolejny człowiek z ulicy. Miły, pomógł jej, jednak nadal - po prostu kolejny człowiek.
- Dopóki nie oznajmiłeś mi, że jestem twoją siostrą, ale twoja rodzina postanowiła się mnie pozbyć. - dodała. Czekała na jego reakcję. Zastanawiała się nad opcją utraty pamięci. Jak? Dlaczego? I czemu akurat w takiej chwili? To wszystko było zbyt dziwne, na tyle dziwne, że przecież nie mogła mu tak po prostu zaufać.
- W jaki sposób straciłeś pamięć? - spytała po chwili. - Trochę dziwny zbieg okoliczności.
Czemu miałaby mu tak po prostu ufać? Nie ufała. Nie do końca też mu wierzyła. Nie wiedziała chyba po prostu co w tej kwestii myśleć i chciała zrozumieć co tak właściwie się działo. Wpatrywała się w chłopaka który jeszcze chwilę temu chciał stać się częścią jej życia, a zaraz po tym po prostu zniknął w czeluściach reszty świata nie zostawiając żadnej informacji. A ona? Jak to ona, w pierwszej chwili postanowiła zapomnieć o sprawie. Tylko że teraz mogła otrzymać jakieś wyjaśnienia.
- Z resztą ta sytuacja cała jest popieprzona.
Mruknęła tak na dodatek. Spodziewała się, że Selwyn zaraz odciągnie ją trochę z tłumu. Czarownica niewątpliwie węszy. Oh tak, pewnie dlatego udaje, że nie wie o co jej chodzi. Unika problemów.
'Anomalie - DN' :
Chyba czuła wszystkie kości, jak odbijają się od twardego podłoża. A fakt, że trochę ludzi mogło podziwiać jej brak umiejętności w poruszaniu się zdecydowanie nie pomagał. Do tego chyba obiła sobie siebie tu czy tam. Dlatego leżała, próbując bez ruchu sprawdzić, czy jeszcze w ogóle żyje i się rusza. Głos docierający do niej jednak jasno potwierdzał pozostawanie na świecie, którego znała. No, chyba że Prang też się na drugi świat wybrał przez tą swoją szaleńczą jazdę - ale wątpiła.
- Cholibka. - zamamrotała pod nosem w końcu zwracając swój wzrok w kierunku mężczyzny, który kucał przed nią. Zmarszczyła brwi mocniej na te jego słowa wykrzywiając usta, już nie wiedząc czy z bólu, czy też z tego, co wydobywało się z jego ust.
- Biały się szybko brudzi. - odpowiedziała jedynie, bo tylko na tyle była w stanie się zdobyć. Pozwoliła by pociągnął ją ku górze. Jednak zrobił to na tyle szybko, że zakręciło się w jej głowie, a zgięcie i wyprostowanie kolan rozlało falę bólu po niej całej. Ale zamiast zerknąć w dół i odkryć co to powodowało nagle dziwnie zamarła odkrywając nagle, że znajduje się zdecydowanie za blisko. A jej oczy są w stanie dostrzec każdą jedną rzęsę i plamki w jego oczach. Zamrugała kilka razy by odgonić to dziwne, nienaturalne uczucie, które owinęło się wokół niej i skupić się na tym, co do niej mówił. Bo coś mówił, słyszała, że tak. Zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, co to było. I chwilę jej to zajęło nim w końcu odnalazła słowa, które uciekły jej. Wredne, wredne wszystko właściwie.
- Boleśnie. - odburknęła, krzywiąc się znacznie i nie ukrywając tego wcale. Dłonie Pranga zniknęły gdzieś, pozwalając jej odkrywać, że jest w stanie stać na własnych nogach. A gdy on wskazywał coś palcem, ona uświadomiła sobie, że nadal czuje ból promieniujący z jej dolnych kończyn. Spojrzała w dół, czując jak blednie znów. Widok krwi nigdy nie zderzał się z nią przyjemnie. Zacisnęła zęby walcząc znów z pionek jednak pochyliła się, by dotknąć palcem jednego ze zranionych kolan. To drugie chyba wyglądało gorzej, ale nie znała się na tym za bardzo, nie to Cecily.
- Ernie. - mruknęła słysząc znów jego głos, uniosła na niego spojrzenie, dłonie opierając na udach. - Chyba, chyba kręci mi się w głowie. - powiedziała nie odrywając od niego spojrzenia. Z jednego z kolan nadal leciała krew, to drugie chyba było tylko powierzchownym zranieniem. Chyba. - Powinnam to przemyć? - zapytała go, licząc na jakąś radę. Może wiedział więcej o ranach niż ona. Jej właściwie zazwyczaj niewiele się działo, chociaż dzisiaj czuła wyraźny ból.
for angels to fly
- Wypluj to, Florku, bo jeszcze zapeszysz! - upomniała go, sama nie odnajdując niczego śmiesznego w tym, co powiedział. Zwykle nie była przesądną osobą, chociaż zdarzało jej się czasem myśleć, czy aby konkretne zdarzenia nie były czasem wynikiem złośliwości losu, gdy powiedziała lub zrobiła coś niewłaściwego. Aby więc już o tym nie myśleć i przypadkiem czegoś nie zapeszyć, skupiła się razem z bratem na zakupach. W końcu przecież po to tutaj przyszli. - Ale idąc na żywioł na pewno coś pominiemy! - chciała zaprotestować, ale dała się zaraz pociągnąć bratu. No i co miała począć, podążyła za nim, bo przecież zaraz by jej się w tym tłumie zgubił - i tym razem już by go pewnie nie odnalazła. Kolory, dźwięki i zapachy unoszące się w powietrzu skutecznie utrudniały orientację a co dopiero szukanie braci zgubionych gdzieś po drodze! Tak więc swoim zwyczajem, Florence próbowała - choć z miernym skutkiem - robić zakupy z głową. Przeglądała właśnie kolekcję pięknie zdobionych, porcelanowych kubeczków, kiedy na jej głowie wylądowało coś bardzo czerwonego i bardzo miękkiego.
- Ojej, Florku - odezwała się, oglądają piękną chustę. Była śliczna, musiała to przyznać. I choć na co dzień Florence nie za bardzo lubiła się stroić, ten prezent bardzo przypadł jej do gustu. - Bardzo ci dziękuję! - zawołała i jednocześnie zaraz zaczęła się rozglądać za czymś, co również mogłaby sprezentować bratu. Właściwie to nawet zastanawiała się przez chwilę nad tą statuetką elfa, ale ten śpiew trochę ją odstraszył. Finalnie znalazła mu kilka par skarpetek dosłownie we wszystkich kolorach tęczy.
- Och, braciszku, ale każ jej śpiewać po cichu, dobrze? - poprosiła, wręczając mu prezent i zerkając niepewnie na elfa.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
- Masz rację - wzdycham, bo przecież takie rzucanie słów na wiatr faktycznie potrafi przynieść nieszczęście. Nie życzę żadnemu ze swoich znajomych pobytu w skrzydle szpitalnym, miałem okazję parę razy tam się znaleźć, i to żadna przyjemność. Zresztą Florence wie o tym lepiej, w końcu przeleżała tam wiele długich tygodni. Gdyby nie ja, pewnie umarłaby z nudów!
- To chyba dobrze? Będzie mniejszy wybór - śmieję się, wszak tych straganów były tu dziesiątki jeżeli nie setki, więc jeżeli parę ominiemy to nic się nie stanie. Zresztą zdążyłem już wydać większość galeonów, które przeznaczyłem na zakupy, a przecież to był dopiero początek. - Mam nadzieję, że ci się podoba - bo niby jesteśmy bliźniakami, ale gust mamy inny. W zasadzie wbrew pozorom różni nas wiele rzeczy, nawet do domów w Hogwarcie trafiliśmy różnych, ale to nie przeszkadza nam w świetnym dogadywaniu się. Wytrzymaliśmy ze sobą już dwadzieścia siedem lat, wytrzymamy i drugie tyle. - Florence, są cudowne! - Zareagowałem żywo na skarpetki, ale przecież były w każdym kolorze jaki bym sobie wymarzył, więc jak tu się nie cieszyć. Żółte, zielone, bordowe, różowe, brązowe, białe, czarne, szare, niebieskie, błękitne... Teraz chyba nie zabraknie mi skarpetek do końca życia.
- Będzie nas codziennie budzić zamiast tego starego budzika - stwierdziłem, bo to mugolskie urządzenie było chyba starsze od nas, a ta figurka miała być powiewem świeżości w naszym niedużym mieszkanku.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
- Teraz tak mówisz, a jak wrócimy do domu, będziesz mi narzekać, że nie byłeś w stanie zobaczyć wszystkiego! - zawołała, kręcąc głową i jednocześnie rozglądając się znów po straganach. Miała zamiar kupić trochę słodyczy, bo sprzedawali tu takie rodzaje cukierków i ciastek, których nie sposób było dostać potem nigdzie indziej! Wiedziała, że brat poprze ją w tym pomyśle, więc wybrała trochę najzabawniej wyglądających łakoci i zaraz za nie zapłaciła.
- Jest piękna, Florku. No i jest czerwona! - zaśmiała się, otulając się jednocześnie chustą. Florence lubiła czerwień (było się w końcu kiedyś dumną gryfonką!), nawet jeśli niezbyt często ją nosiła. Podziękowała więc bratu całując go w policzek, chociaż doskonale wiedziała, że te skarpetki ucieszą go bardziej. Niby taki prosty prezent, a ile mu dał radości! Niektóre rzeczy się nie zmieniają - Cieszę się, że ci się podobają.
Na elfa jednak nadal patrzyła nieco sceptycznie. Miała chociaż nadzieję, że nie będzie w kółko śpiewał jednej piosenki, bo tego by chyba zwyczajnie nie zdzierżyła.
- Ale ja bardzo lubię nasz stary budzik - zaprotestowała, chociaż bardziej dla podroczenia się z bratem, niż dla samego sprzeciwu. Chociaż fakt faktem, nie zamierzała pozbywać się tego mechanizmu. Był w końcu jedną z nielicznych pamiątek, które zostały po ich rodzinnym domu. Elf mógł więc im śpiewać nad ranem, ale stary zegarek też się nigdzie nie ruszał.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
- Gdybyś wiedział, nie rozmawialibyśmy właśnie w tej chwili - stwierdziła, wierząc w swoje słowa. Były prawdziwe - gdyby nie ukradł jej własności, prawdopodobnie nie mieliby kontaktu. Teraz była już bardzo poważna.
Mały zabieg z odwróceniem uwagi mogła uznać za udany, teraz pozostawało jednak poprowadzić sprawę dalej, nim sama zacznie się w niej plątać. - Właśnie - nie znam, dlatego nie wiem do kogo powinnam cię odprowadzić, nie powinieneś pozostawać w takim miejscu bez opieki - odparła lekko, kierując spojrzenie na nieznajomego mężczyznę - ten jednak zniknął już z zasięgu ich wzroku, dlatego ponownie skupiła się na młodzieńcu. - Wracając do dobra. Bardzo źle trafiłeś, Antoninie - zabierając moją własność, również tracisz. To może być jedna rzecz, dwie, a nawet siedem - nie mogę ci tego powiedzieć. W dodatku wcale nie musiałeś mieć tego przy sobie - przestrzegła. - Na dowód mogę pokazać ci to - sakiewkę ze złotem leprokonusów uniosła wyżej, od razu przekazując ją chłopcu. - Na pewno jest twoja. Nie lubię, gdy tak się dzieje. Nie lubię mieć rzeczy, które nie należą do mnie - to nie jest dobre - dlatego oddaję ją właścicielowi - skinęła głową z subtelnym uśmiechem, widząc, że jakiś niecny plan tworzy się w głowie Antonina. Była uważna cały czas, dzieci potrafiły być niesamowicie sprytne i trzymała ten fakt w pamięci. Pamiętała swoje cudaczne pomysły, te mniej i bardziej oczywiste. - Niestety, nie mogę pozwolić, by taki uczynek uszedł ci płazem. Reszta twoich rzeczy wróci na swoje miejsce, jeżeli oddasz mi moją własność - zapowiedziała, mając nadzieję - skutecznie przekonując rozmówcę o działaniu niezwykłej magii. - Byłoby mi przykro, zgaduję że tobie także, gdyby coś twojego zniknęło bezpowrotnie - zastanów się, czy chciałbyś być okradzioną osobą? Dobra decyzja pociągnie za sobą dobre rzeczy, również dla ciebie - może była w tym gadaniu jakaś szansa? Nie zamierzała odpuścić, póki ją widziała. Drgnęła, kiedy szkło pękło nieopodal - najbliższa znajdowało się na stoisku w pobliżu, lecz zamieszanie pozostało poza jej zasięgiem. Możliwe, że winnym tej drobnostce pozostawał Antonin.
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
— Dbaj, żeby zawsze były to dobre niespodzianki — niegłośna wypowiedź opuściła jej usta, kiedy akurat zsuwał okulary z jej nosa. Zastanawiała się, co w nim kiedyś uznawała za urzekające. Potrafiła przyznać, że jego pewność siebie była atrakcyjna. Brak zawahania w zachowaniu, nawet w chwilach takich jak ta, w których zakrawało ono o niestosowność. Niebezpiecznie balansował na granicy przyzwoitości i etyki szlacheckiej, a jego bezkarna postawa była tak przekonująca, że niemalże mu uwierzyła, że nie robił nic złego, choć właśnie łamał jej strefę komfortu. Tylko przez nadmierną czujność, tym razem, nie dała się na to złapać. Obserwowała jego ruchy, wyraz jego twarzy, jego krytyczne spojrzenie i niezadowolenie. Kiedyś poczułaby się urażona. Zdruzgotana? Teraz zaśmiała się, prawie idealnie insynuując szczere rozbawienie.
— Nie jesteś teraz poważny, prawda?
Lawirowała pomiędzy pozą jaką przyjmowała, a tym co naprawdę teraz zajęło jej myśli, bo zaraz później uśmiech na ustach zelżał, a twarz, dotychczas łagodna, nabrała większej obojętności.
— Udam, że tego nie słyszałam. W innym razie musiałabym ci powiedzieć, że chciałabym żeby na twoją odrzucającą osobowość istniało tak samo łatwe rozwiązanie, jak kapelusz na moją obrzydzająca fryzurę. A przecież tego bym nie chciała.
Uśmiechnęła się do niego łagodnie, odnajdując w sobie nowe pokłady cierpliwości, żeby wrócić do żartobliwego tonu i pobłażania jego osobie. Zebrała w sobie na tyle opanowania, że nie wyrwała się mu kiedy pociągnął ją za sobą, chociaż przeczuwała, że kierunek, w którym ją prowadził jej się nie spodoba. Mimo wszystko odpowiedziała z pełnym przekonaniem:
— Bezdyskusyjnie.
Chociaż słowa te można było odebrać dwuznacznie. “Bezdyskusyjnie zachwycona” jego planem, bądź “bezdyskusyjnie”, bo nie dał jej wcale wyboru co do wyrażenia dezaprobaty zanim wcielił ten plan w życie. Choć mogło się wydawać, że nie użył w tym celu żadnej siły, Blaithin miała na tą kwestię nieco inną sprawę. Nie mając szansy na protest, po prostu szła za nim. Przez przestrzeń nieco bardziej odosobnioną i oderwaną od ogólnego zgiełku jarmarku. Jej wzrok automatycznie wędrował za ramieniem mężczyzny po twarzach mijanych osób i wąskich uliczek pomiędzy straganami. Oceniała wzrokiem otoczenie, zapamiętując drogę i upewniając się, że podążając za lysanderem, sylwetki innych osób dalej pozostają w zasięgu ich wzroku.
— Myślałam, że wolałbyś takie miejsca pokazywać swojej narzeczonej, Lysander. Nie ukrywam, że zasmucił mnie fakt, że nie dowiedziałam się tego od ciebie. Lady Lestrange? Czy to coś poważnego, Lys?
W pozornie niewinnym – pełnym troski o jego przyszłość – pytaniu przemyciła zarówno rozgoryczenie, złośliwość, jak i zwykłą ciekawość.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
- Tak myślałem, że ci się spodoba - uśmiechnąłem się, szczerze rozradowany - od zawsze lubiłem dawać ludziom prezenty, choćby to był najmniejszy drobiazg, ale sprawiający uśmiech na twarzy obdarowywanego. A właśnie taki pojawił się na twarzy Florence, dla mnie to naprawdę wystarczające podziękowanie. Zresztą skarpetki również były strzałem w dziesiątkę - zdecydowanie nie jestem wymagający jeżeli o prezenty chodzi, ucieszę się nawet z małej naklejki, choćby była dana mi z miłością. A te skarpetki przecież były tak kolorowe i miękkie, że aż chciało się je natychmiast założyć, chociaż temperatura na zewnątrz raczej sprzyjała rozbieraniu. Słońce tak dawało po plecach, że byłem pewny, że po powrocie do domu spojrzę w lustro i zobaczę brązową opaleniznę.
- No wiem, wiem. Przecież wcale nie mam zamiaru go wyrzucać, żartuję tylko - pocieszyłem siostrę, bo doskonale rozumiałem skąd się u niej wzięło to przywiązanie do budzika. Sam nie byłbym w stanie go wyrzucić, tak jak tego starego zegarka ojca, który zawsze mam przy sobie. Westchnąłem cicho, zatrzymując się przy kolejnym straganie. Przeszłość chyba zawsze będzie nam ciążyć.
- A co ci na wróżbach wyszło? - Zapytałem, diametralnie zmieniając temat, bo przecież spotkałem ją tam z Josephem i chciałem dowiedzieć się więcej. Jak jakaś stara plotkara albo przynajmniej nasza sąsiadka z trzeciego piętra - cóż, trudno, jako brat bliźniak miałem swoje prawa, a wścibskość była jedną z nich.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Zaburzanych odrobinę niegrzecznym zachowaniem Blaithin. Nie przywykł do takich reakcji nadobnych dziewcząt, arystokratki przyuczono do tego, by z pokorą i uśmiechem znosiły fanaberie swych ojców, braci oraz mężów - i tak powinno zostać, Lysander nie był przyzwyczajony do toczenia dyskusji z kobietą, która śmie odpowiadać na dobre rady sykiem złośliwości. Ubranym w przemiły uśmiech, ale nie był aż tak zadufany w sobie, by nie zorientować się, że właśnie został obrażony. - To chyba lady raczy sobie żartować - odparł od razu, nieco niższym, groźniejszym tonem. Pozornie nie zdołała wyprowadzić go z równowagi, lecz tak naprawdę zirytował się niepomiernie tym pokazem braku manier. Pozostawał ślepy na to, że obiektywnie i on zachował się dość obcesowo, ale - na litość Merlina - chciał dobrze. W tych dziwacznych okularach i przykrótkiej fryzurce Blaithin prezentowała się jak jakaś nawiedzona mieszczanka a nie reprezentantka artystycznego rodu. To bolało go najbardziej, szanował Fawleyów i pomimo niesnasek związanych z niedokończonymi zaręczynami, pragnął dla nich jak najlepiej. Nawet jeśli oznaczało to delikatne wychowanie ich krnąbrnej latorośli. - Takie słowa nie przystają dobrze wychowanej damie. Obrażanie lorda, który pragnie dla lady dobrze, jest niezwykle haniebne - odparł poruszonym tonem, mrużąc nieco oczy. - Na pewno twoi krewni, droga lady, nie ucieszą się z mej opinii na temat panienki - uśmiechnął się czarująco, nie zamierzając nawet skrywać pogróżki pod woalką pozornej sympatii czy żartu. Był Nottem, cholernym Nottem, trzymającym w ryzach cały skorowidz błękitnej krwi; liczono się z jego zdaniem, zwłaszcza, że prawie zerwane zaręczyny i tak stawiały Fawleyównę w gorszym świetle. W szowinistycznym, patriarchalnym świecie szlachty, dobrze było być mężczyzną, Lysander nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Nie wyobrażał sobie innego świata - ani innego zachowania dość opornej Blaithin, prowadzonej w bardziej dyskretne miejsce. Zaciągnięcie jej na jakąś polanę nie wchodziło w grę, ciągle znajdowali się w przyzwoitym zasięgu ludzkich spojrzeń, ale mogli rozmawiać znacznie swobodniej. Z boku mogło wydawać się, że troskliwy lord wyprowadził omdlewającą damę z tłumu, pozwalając jej zaczerpnąć świeższego powietrza i wspierając ją swym silnym ramieniem. Kurczowo przytrzymywał jej rękę, prychając tylko na krótkie, bezdyskusyjne stwierdzenie. - Czyżbym cię rozzłościł, Blaithin? - spytał słodko, gdy znaleźli się już na obrzeżach głośnego jarmarku. Sugestię, że narzeczona mogłaby nie być zadowolona z ich bliskiego towarzystwa, zbył wybuchem krótkiego, przyjemnego dla ucha śmiechu, skrywającego jednak irytację. Drażnił go temat narzeczeństwa, powinności wobec ukochanej, i chociaż piękna półwila zawróciła mu w głowie, to gdy znajdował się poza zasięgiem jej uroku, otrzepywał się z chłopięcego zauroczenia. - Jesteśmy zaręczeni, niedługo planujemy ślub. Oczywiście otrzymasz zaproszenie - odparł pozornie lekko, przystając pod jednym z drzew, zacieniającym ich i gwarantującym nieco więcej prywatności. - Alix jest oszałamiająco piękna, nie sądzisz? - spytał po prostu, akcentując największą zaletę lady Lestrange. - A ty, moja droga? Kiedy twoją dłoń obciąży jakiś niesamowicie drogi kamień szlachetny? - Puścił jej ramię, obejmując dłonią drobny nadgarstek Blaithin, by przyjrzeć się jej delikatnym, długim, szczupłym palcom.
— W której dokładnie części swojej wypowiedzi uraziłam twoje lordowskie mienie? W tej, w której zaakceptowałam fakt, że twoim zdaniem jestem, cytuję: “obrzydzająca”, czy w następnej, w której zwróciłam ci uwagę na wydźwięk twoich słów, których może nie jesteś świadomy? Skoro traktujesz mnie jak pierwszą, obojętnego pochodzenia płotkę z ulicy.
Surowość jego tonu i oskarżające słowa byłyby dla niej policzkiem, gdyby wcześniej sam nie dopuścił się wielu uchybień w swoim zachowaniu. Nie czuła się winna swojej postawie, ani swoich słów, bo przecież w ani jednym momencie nie obraziła go w sposób jednoznaczny, a jedynie dała mu odnieść takie wrażenie. Choć utrzymywała zdanie, że interpretacyjnie to była jego decyzja żeby tak odebrać jej słowa. Za każdym razem pozostawiała mu dwie możliwości odbioru jej słów. Sam wybierał tą gorszą. Mimo wszystko, miała pełną świadomość faktu, że pomimo jego błędu, to ona powinna go za to przeprosić. Podwójne standardy… nie spodziewała się usłyszeć od niego tego samego. Chociaż jego słowa można było odebrać jako dotkliwe, nieprzyjemne i godzące w jej szlachecki tytuł.
— Za oba przypadki, przepraszam. Nie powinnam była nadużywać twojej uprzejmości.
Wątpliwej uprzejmości, dodałaby, ale znów zwróciłby uwagę na jej nietakt, a nie planowała przepraszać dwukrotnie za ten sam zarzut.
— Następnym razem będę spodziewać się twojej głęboko ukrytej troski w tak przykrych słowach, jakie do mnie kierujesz. Nie rozumiem dlaczego mogłam je odebrać inaczej.
Co do swoich krewnych, nie odniosła się do tej kwestii. Jej krewni, pomimo dbałość o szlachecką etykietę, kochali ją bardziej niż jakiegokolwiek lorda spoza ich rodu, nawet jeśli był nim sam Nott. Jej krewni ufali jej ocenie. Jej krewni, wbrew jego założeniom, nie mieli podstaw wątpić w jej wychowanie. Nigdy im takowych nie dała. Jej krewni z pewnością znali pojęcie delikatnego ego i nadwrażliwości lordów. A spełnieni lordowie nie mają czasu na podważanie nienagannego wizerunku dam. Blaithin pozostała spokojna. Nie bała się jego groźby. Wypowiedzianej poważnie, czy w żarcie.
— Nie, Lysander. Nie jestem zła. Jestem zawiedziona.
W istocie, była. Jego podejściem do jej osoby. Spodziewała się, że po tym, jak potraktował ją przed laty, nie żywił do niej głębszych uczuć, ale nie sądziła, że będzie czuł do niej odrazę. Ona, wbrew swojej postawie, zażenowaniu, darzyła go jeszcze sentymentem. Nie wydawałaby się tak bardzo sfrustrowana jego słowami, gdyby jego zdanie przestało mieć dla niej znaczenie. Była zawiedziona nim, ale otwarcie musiała przyznać coś zupełnie odwrotnego.
— Nie tobą. Sobą. Spodziewałam się, że po tylu latach będziesz mógł mnie traktować jak przyjaciółkę. Nie wroga.
Zwróciła twarz na moment na swoje ramię. Dalej krępował jej ruchy. Nie chciała się wyrywać, odgrywać scen. Dlatego przyjęła to ze zwykłym westchnieniem. Kiedy ją puścił, intuicyjnie cofnęła się o krok, wychodząc spod cienia rzucanego na nią przez gałęzie drzewa. Nie oddaliła się jednak bardziej, bo chwilę później ściągnął jej uwagę kolejny dotyk. Ciężar jego palców na jej dłoni wywołał spięcie jej mięśni i gwałtowne ich rozluźnienie. To drżenie nie miało nic wspólnego z onieśmieleniem. Nie nazwałaby tego w ten sposób. Co robisz? Miała na końcu języka żeby o to zapytać. Ostatecznie jednak powstrzymała się od komentarza, prawie pewna, że znów odbierze to jako atak. Pomimo, że nie powinien jej dotykać w ten sposób. Prowokować.
— W przeciwieństwie do mnie? To kolejna nauka dla mnie? Powinnam brać z niej przykład?
Zgięła palce chowając je przed jego skupionym spojrzeniem.
— Lysander… puść.
Tym razem jej głos był łagodny. Nie chciała być niegrzeczna. Nie chciała też żeby naruszał jej komfort w ten sposób. W tej rozmowie.
— Podobny do tego, jakim niegdyś mnie obdarowałeś? Nigdy.
Chciałaby, ale nie to miała na myśli, chociaż chwilowe wybrzmienie tych słów sprowadziło na nią większy spokój. Zaraz jednak wyjaśniła tą kwestię, bo Lysanderowi nie można było pozostawiać otwartych wątków. Miał przykrą umiejętność wyciągania z jej słów wszystkiego co najgorsze.
— Mam na myśli, że żaden kamień szlachetny nie zastąpi tamtego.
Musiał mieć świadomość, jak wielką krzywdę wyrządził jej wizerunkowi, choć wyjazd do Francji pozwolił go jej odbudować i obejść się bez większych kontrowersji. Mimo wszystko, zamierzał wypierać się przykrości, jaką jej sprawił?
To było tak proste?
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset