Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
Słyszał o plotce na swój temat, oczywiście, że słyszał. Czy cokolwiek z tym zrobił? Niespecjalnie. Zaopatrzył się tylko w nóż w skórzanej pochwie, zatknął go za pasek i przykrył koszulą, by w razie czego mieć coś jeszcze na obronę niż tylko pięści i różdżka. Niezbyt widziało mu się traktować kogoś ostrzem, ale kto wie co strzeli do głowy jakiemuś rycerzykowi na białym koniu, który zechce odnaleźć tragicznie zaginioną Letę, która pewnie w chwili obecnej próbowała wmusić Orpheusowi kawałek ziemniaka czy tam gotowanej marchewki. (Ewentualnie: uchylała się przed rzeczonym ziemniakiem bądź marchewką w formie lewitującej).
Ciekawiło go to, ilu tak naprawdę jest tutaj strażników, ilu ludzi zaangażowano w pilnowanie porządku. Ciekawiły go zabezpieczenia i świadomość ludzi rozluźnionych trwającym zawieszeniem. O, choćby tamta podchmielona parka spacerująca pod rękę pomiędzy stoiskami ― Victor oparł się barkiem o pień drzewa, odpalił papierosa ― kompletnie odsłonięci, gość miał różdżkę wsadzoną w buta, widział jej finezyjnie skręconą rączkę wystającą zza cholewy, panna i tak ledwo trzymała się na nogach, nie stanowiła zagrożenia. Odruchowo przeprowadził w myślach potencjalną egzekucję: szybki doskok od pleców, przyduszenie ramieniem, potem nóż. Albo lepiej ― bez noża, potem będą mu się kleić ręce; krew za szybko zasychała, zwłaszcza w takich temperaturach.
Przymknął na moment oczy, zaciągnął się dymem. Powinien przestać widzieć w każdej sylwetce potencjalny cel. Powinien przestać analizować. Powinien przestać, kurwa, myśleć i zająć się życiem.
Oderwał bark od drzewa, przeszedł niespiesznie parę kroków, kiedy pojawiło się to nieprzyjemne wrażenie bycia obserwowanym. Victor odruchowo rozejrzał się na boki ― z lewej stragan z kurami, z prawej jakaś dziewczyna handlująca koralami ― ale nie dostrzegł nic niepokojącego. Powinien wyzbyć się paranoicznego myślenia. Powinien… powinien sprawdzić czyje spojrzenie przykleiło mu się do dupy.
Obejrzał się przez ramię, kiedy dobiegł go dźwięk rzuconych w gniewie słów ― zajebiście ― zaraz potem spostrzegł jakiegoś chłystka ― kojarzył twarz ― a w następnej sekundzie już musiał uciekać się do uniku. Szczeniak go popchnął ― nawet mocno, aż papieros wypadł mu z ręki ― ewidentnie szukał zaczepki, ale…
― Kim jest, kurwa, Celine? ― warknął, kompletnie zbity z tropu. Nie znał żadnej dziewczyny o takim imieniu, więc oskarżenie z miejsca wydało mu się bezpodstawne. Zresztą, podobno porwał Letę, a nie jakąś durną gęś. ― Wyglądam ci na jebaną wróżkę, że mnie pytasz, gdzie zgubiłeś dziewczynę na noc? ― parsknął; w głosie wybrzmiała kpina i irytacja, a wspomnienia z początków na Nokturnie same znalazły ujście na powierzchnię pamięci, dobitnie przypominając mu, że teraz nie może mu już puścić płazem.
Ciało zareagowało instynktownie i odwinął mu się szybko ciosem w nos.
silny cios w nos, proszę państwa, a tu był unik
Ostatnio zmieniony przez Victor Vale dnia 23.07.23 23:31, w całości zmieniany 1 raz
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 1, 5
W jego gniewnych oczach zatańczyły iskry złości, tym silniejsze, gdy Victor zabrał głos. Kim była Celine? Czy zapomniał już jej imię?
- Widziałem was! - oznajmił oskarżycielsko, dlaczego się wypierał? Dlaczego rżnął głupa? Widział przecież ich wymianę spojrzeń, Celine niczemu nie zaprzeczyła, tam, pierwszego dnia, na morskim brzegu. Ten człowiek go okłamywał - i pewnie nie robił tego bez powodu. Co miał na sumieniu?! - Gapiłeś się na nią na plaży jak zwierzę! Mów! Mów, co jej zrobiłeś! - zażądał, nic sobie nie robiąc z papierosa, który upadł im gdzieś pod nogi. - Celine nie jest dziewczyną na noc, łajdaku! Ona... - Nie dokończył, nie zdążył umknąć przed rewanżem, wyćwiczone ruchy Victora były celniejsze od tych, z którymi Marcel zmagał się w przeszłości; jego głowa odwinęła się w bok, przysłoniła ją kurtyna złotych włosów, gęsto chlusnęła krew, która półokręgiem zrosiła ziemię wokół niego, przeraźliwy ból okrył jego twarz niby pajęczyna; na materiale białej koszuli zbierała się karmazynowa plama z kropel gęsto spływających z jego nosa. Kpina i irytacja w głosie nieznajomego mężczyzny rozzłościły go jeszcze bardziej, złościł go też ból, złościł go cios, który przecież niesłusznie dostał. Złościł go cały on. - Sam jesteś... na jedną noc! - odparował, urywając zdanie, by nabrać oddechu, przez nos sprawiało mu to ból. Przyciągnął prawą dłoń do nosa, chcąc palcami powstrzymać krwotok, lecz krew przelewała mu się przez palce; wybił w jego stronę lewe ramię, zgięte, łokciem zamierzając - co sił - natrzeć na jego bark.
poprzednia tura - wyważony cios - udany - rzut na zaległe obrażenia - 24/12=12 ; poprzedni cios Marcel zadał 22 pkt obrażeń
cios Victora - odskok Marcela nieudany - 26 pkt obrażeń + pęknięcie przegrody nosowej
rzucam na: wyważony cios w górną kończynę (bark) + obrażenia
Żywotność Marcela:
234/260; -5 do rzutu (pęknięta przegroda nosowa )
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 6, 3, 8
- Ogniomiot ci nie wystarcza? - parsknęła, leniwe stworzonko lubiło wspinać się na ramiona Bena i wygrzewać się w ogrodowym słońcu, pełzało po nim trójkątnymi odnóżami jakby był wyjątkowo wysokim drzewem, na którym przyjemnie byłoby się zawiesić na przynajmniej pół dnia. - Skoro można było wylosować dywan, to miotłę pewnie też. Chociaż nie wiem czy taką profesjonalną i szybką, może raczej model dla dzieci... - zastanowiła się, latający dywan musiał być główną nagrodą, tak egzotyczny i rzadko spotykany, nic więc nie mogło go przebić. Ani smok, ani żaden inny środek transportu. Nadzieja Celine lokowała się zgoła gdzieś indziej, zastanawiała się, czy można byłoby wygrać ładną letnią sukienkę, podobną do fartuszków, które widziała wcześniej na jarmarku, z ruchomymi haftami. W normalnych okolicznościach nie mogłaby sobie pozwolić na podobnie magiczne ubranie, ale tutaj? Za byle knuta?
Za monetę, której Ben nawet przy sobie nie posiadał. Rumieńce rozlały się lekko ponad granicę brody, wychylając się jak łuna wschodzącego słońca nad linię horyzontu, pierwsza czerwień zwiastująca nadejście poranka. Półwila zdusiła w sobie wyrzuty sumienia wzbudzone myślą, że może nie powinna była mu tego proponować, żeby nie nadkruszyć zdrowiejącego męskiego ego, ale przecież to tylko zabawa, niewinna pożyczka bez konieczności jakiejkolwiek spłaty. - Możemy udawać, że leżały na ziemi i nie należały do nikogo - wzruszyła delikatnie ramionami, wciąż uśmiechnięta leniwie, zachęcająco. - Wiem - zapewniła równie cicho, ufnie, dyskretnie przesuwając przy tym opuszkami palców po jego dłoni, kiedy odbierał od niej monety. Starowinki obsługujące loterię przywitały ich serdecznością wylewającą się z zachęt, przypominały jej babcię, która uśmiechała się w podobny, równie szczery i ciepły sposób, odwzajemniła więc ich promieniującą radość, a potem przyjrzała się zawiniątku z siana i kwiatów w dłoni Percy'ego. - W takim razie lepiej wylosuj smoka - stwierdziła z zaczepną żartobliwością na jego orzeczenie o tym, że losował dla niej; rysunek na skrawku pergaminu przypominał kubek, który wymienili u staruszek na ceramiczne naczynko z malowidłem letniego pejzażu wykonanego z impresjonistycznych, drobnych plamek. - Jaki śliczny - westchnęła błogo, odbierając od kobiety kubek. - Idealny do porannej kawy, gdybyśmy ją mieli - zęby błysnęły w poszerzającym się uśmiechu, który rozświetlał jej oczy iskierkami podekscytowania. Nie potrzebowała skarbów, a pamiątek. Czegoś, co przez wiele lat będzie przywodzić wspomnienie ciepłego lata nad brzegiem Dorset, gdzie popełniała tyle błędów, przeżywała tyle przygód i poczuła tyle różnych melodii, w których rytmie trzepotało serce ukryte za pnączami żeber.
A jego melodia nagle ściągnęła się nutami skonsternowania. Gdzieś za plecami rozgorzały niepokojące głosy, usłyszała swoje imię otoczone odgłosami szarpaniny, która pchnęła w nią ziarno strachu. Wszędzie poznałaby ten głos; Marcel. Szukał jej, do kogo tak krzyczał? Z szeroko rozwartymi oczami, w których zamglił się lęk, spojrzała na Bena, zastygając na kilka sekund jak sarna, która nie była pewna czy czmychnąć w gęstwinę drzew, czy udawać, że w ogóle nie istniała. - Słyszysz to? - zapytała cicho, zdążyła rzucić jeszcze zduszone chodź, po czym jej ciało zareagowało bezwolnie, odwracając się w stronę brzęczącego konfliktu i biegnąc przed siebie, tam, gdzie wreszcie dojrzała dwie skaczące sobie do gardeł sylwetki. Jedna niższa, umięśniona, druga wysoka jak dąb, obie znajome. Pięść Victora akurat trafiła w nos Marcela, który nie zdążył odskoczyć dostatecznie daleko, widziała krew buchającą z nozdrzy i rozdartej skóry, słyszała chrząstki rąbiące o kość niczym taran, on krwawił, tymczasem z jej twarzy odpłynęła niemalże cała krew, pozostawiwszy skórę bladą jak kartka papieru. Całe jej wnętrze napięło się do granicy bólu, w piersi zapłonął płomień - strachu, gniewu, paniki, wszystkiego jednocześnie.
- Marcel! Victor! Przestańcie! - pisnęła przerażona, ona, dziewczyna na jedną noc, dziewczyna nie na jedną noc. Twarz Marcela oblewała się płynnym karminem, w jego twarzy musiał promieniować okrutny ból. Przez nią? - Tu jestem! - krzyknęła nieporadnie, by potem na drżących nogach zbliżyć się do nich, z sercem dzwoniącym w piersi tak głośno, że niemal słyszała tylko jego obezwładniający huk. - Tu jestem, Marcel - powtórzyła, siląc się na spokój, chociaż w jej oczach pojawiła się połyskująca delikatnie obecność łez. - Coś ty mu zrobił?! - huknęła na Victora, unosząc przez siebie rozedrgane dłonie tak, jakby chciała dotknąć twarzy Carringtona, zatrzymała je jednak i przycisnęła do własnych policzków, kryjąc usta za roztrzęsioną skórą i chłodną ceramiką wciąż trzymanego kubka. Vale znał ją pod innym imieniem, pseudonimem wymyślonym naprędce, żeby chronić newralgiczną prawdę o swojej tożsamości, której dziś nie podawała już byle komu; nie wiedział, że Marcel szukał Ryne, bo wiedzieć tego nie mógł. Nie pomyślała o tym, zbyt dotknięta widokiem krwawiącego przyjaciela; świat stracił swoją realność, gdy na nogach jakby z waty postąpiła kolejny krok do przodu w kierunku szamoczących się czarodziejów, niepewna, czy Ben za nią podążał, przez chwilę nie liczyło się dla niej nic poza tym, że Marcela bolało. I widmem ciosów, które wymierzano jej w Tower. - Przestańcie już, to musi... medyk obejrzeć... - jęknęła bezradnie, płochliwie, z leciutko drżącą brodą, zawieszona pomiędzy przerażeniem, a chęcią wskoczenia pomiędzy nich i rozdzielenia jednego od drugiego. Zamrożona.
Gapiłeś się na nią na plaży jak zwierzę! Ach, czyli jednak. Tak podejrzewał, że dziwka fortuna nie podaruje mu chwili świętego spokoju i prędzej czy później znajdzie sposób by się do niego dopierdolić w mało przyjemny sposób i proszę bardzo. Oto miał swoje starcie stulecia.
I żeby tylko na tym się skończyło. Na ostrym bólu kwitnącym w okolicy klatki piersiowej i jego szybkim odwecie. Nie był w nastroju na cackanie się z małolatami.
― Odpierdol się ― poradził mu. Ton wyszedł ciemny, matowy, jawnie ostrzegawczy, a kiedy nieznajomy podsunął mu kolejne argumenty ― znów pojawił się cień kpiny. Victor parsknął, ale śmiech był pozbawiony wesołości; zimny i nieprzyjemny. ― Nie jest? Posłuchaj mnie, chujku, dam ci całkiem dobrą radę i to nawet za darmo. ― Cios był celny i mocny, struga krwi znacząca jego twarz i dłoń wyjątkowo intensywna. Gdzie teraz? Mógłby celować w oko, mógłby mu wybić parę zębów, mógłby…
Nie spodziewał się, że chuj będzie taki szybki. Nie zdążył do końca uniknąć, szczyl trafił go w bark. Cios nie był wybitnie mocny, ale spowolnił go na tyle, by przestał myśleć o wybiciu mu oka. Zamiast tego obrał inny cel ― znacznie większy, prostszy do trafienia. Brzuch.
― Wiesz czemu ta twoja Celine cię unika? Czemu nie możesz jej znaleźć? Bo pewnie daje dupy gdzieś po krzakach, tak jak one wszystkie. ― Nie miał pojęcia, czy zgadł, czy nie, sięgnął po pierwszy-lepszy frazes, który miał go zaboleć, ugodzić do żywego. Skoro z miejsca rzucał się do bitki, to musiał coś do smarkuli mieć. Przytyk był prymitywny, ale ani myślał się nim przejmować. Tak samo jak jakąś krzyczącą obok dziewczyną; był głuchy na własne imię, na imię przeciwnika, na wypowiedzianą złamanym głosem prośbę o spokój.
Miało boleć. Świadomość, psychika, ciało. A on mógł zadbać o każdy ten aspekt; w końcu tego właśnie uczył Nokturn i Familia.
poprzedni cios Marcela (22) + 5 za cios w bark (unik nic nie zmienił) = -27 do żywotności
żywotność Victora:
215/242 -5 do rzutów
rzucam na silny cios w brzuch (śledziona)
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 6, 8
Przełknął zawstydzenie wyjątkowo dzielnie, rumieniec powoli spływał w zakamarki brody - nie chciał psuć sobie tego dnia, tego spokoju, jaki Lovegood mu ofiarowywała. Ciągle pozostawał nią oczarowany, jej powabem, smukłą sylwetką, ruchami zwinnego ciała, melodyjnym głosem, potrafiącym złagodzić ewentualne kanty złych decyzji. Lub nieudanego losowania, na wyciągniętej karteczce nie znajdował się ani smok ani miotła, a kubek. Ben zasępił się w pierwszej chwili, zerkając z ukosa na Celine, ale ta wydawała się...zadowolona. A jej piękny uśmiech do razu sprowokował bliźniaczy grymas na jego twarzy. - Nie wolałabyś miotły? Albo puchatego kugucharka? - upewnił się jeszcze, gdy odbierał od pociesznej starowinki upragnioną nagrodę. Obejrzał kubek ze wszystkich stron, upewniwszy się, że nie jest obtłuczony, po czym wręczył go półwili, na dłuższą chwilę przytrzymując jej drobne dłonie we własnych. - Mogę spróbować wyryć ci coś na nim, na przykład "dla pięknej Celine" - zaproponował prostolinijnie, ignorując fakt, że zapewne kubek rozpadnie się pod naporem dłutka. Potrafł je obsługiwać tylko w przypadku drewna, różdżki nie miał, a porcelana wydawała się bardzo delikatna. Nie mógł jednak powstrzymać tej obietnicy, romantycznej i niemal czułej - te same emocje widoczne były w jego ciepłych oczach, na dłuższą chwilę wpatrzonych w te jasne, błękitne, zaniepokojone...Zaniepokojone?
- Co? - palnął niezbyt bystrze na pytanie Celine, znów się na nią zagapił, a każda taka sytuacja przypominała mini utratę pamięci. Łatwiejszą do opanowania, szybko wrócił na ziemię, słyszał za plecami jakieś pokrzykiwania, hałasy, tumult stóp, zamieszanie zupełnie odmienne od tego zdrowego, jarmarcznego chaosu. Ruszył kilka kroków za dziewczyną, mając większą trudność z przebiciem się przez zaaferowany tłum, nie chciał przecież rozpychać się łokciami, a jego gabaryty nie ułatwiały zwinnego prześlizgnięcia się pomiędzy kupcami, straganiarzami i łaknącymi rozrywki gapiami. Słyszał coraz wyraźniej konwersację dotyczącą, o dziwo, Celine. Kim była ta dwójka drących się na siebie jegomościów? Dlaczego obrażali półwilę? O co w ogóle chodziło? Pytań było wiele, odpowiedź tylko jedna - przemoc.
- Panowie, co tu się odpierdala? - huknął niezwykle kulturalnie, gdy już wychynął zza zbierającego się tłumu, próbując rozeznać się w sytuacji. Jeden smarkacz, jeden dryblas, trochę krwi, dużo wyzwisk ciężkiego kalibru, uderzającego rykoszetem w jego kobietę. Nie dziewczynę, nie sympatię, co to, to nie, ale w pewien sposób czuł się za Celine odpowiedzialny. Zwłaszcza, gdy ta pchała się między ognistą a zakąskę, machając w powietrzu rączkami tuż obok elegancko bijących się mężczyzn. Zaklął szpetnie pod nosem i złapał blondynkę za ramię, odciągając ją gwałtownie i mało delikatnie w tył, poza zasięg prawego sierpowego postawniejszego mężczyzny. - Stój tu - polecił jej warkliwie, rzucając jej ostatnie spojrzenie przez ramię. Była wyraźnie drżąca, niezdrowo pobladła, ale na razie miał inne priorytety niż zajmowanie się ją. - Pilnuj kubka - dodał jeszcze, pamiętając (skąd?), że dobrze dać ofierze jakieś zajęcie, by nie czuła się niepotrzebna i by znalazła się z dala od sedna problemu.
Trudnego do zdefiniowania, nie było jednak czasu na myślenie i na analizę. Ważne, że do uszu Percivala dotarły niezwykle wulgarne określenia i sugestie, dotykające jego...przyjaciółki? Podopiecznej? Koleżanki? To szufladkowanie również należało ominąć i przejść od razu do działania. - Celine wcale nie daje dupy po krzakach - huknął, zapowiadając swe dołączenie do bójki, łaskawie nie dodając, że czyni to w kulturalny sposób, w namiocie, co prawda niewielkim i prowizorycznym, ale jednak wyposażonym w miękkie koce i uniemożliwiającym przypadkowym przechodniom dostrzeżenie niemoralnej bliskości. - I nie jest panną na jedną noc, a nawet jeśli, to kurwa nieładnie tak o tym strzępić ryja na środku jarmarku! Co, zazdrośni jesteście? - dodał równie głośno, coraz bardziej oburzony zachowaniem tej dwójki. Marcela, Victora; chuj wie kto, nie obchodziły go teraz personalia. - Albo cofniecie te obelgi albo dostaniecie wpierdol taki, że rodzona matka was nie pozna. I ty, śmierdzący tępaku - łypnął na barczystego Victora - i ty, szczeniaku z koprem pod nosem - równie wrogo spojrzał na uroczego blondynka, podciągając rękawy koszuli. Jego barczysta sylwetka zasłaniała Celine, a on sam gotów był do rycerskiej walki o dobre imię swej damy - może imię Percivala jednak doskonale do niego pasowało?
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
- Odsuń się! - Ostro, krótko, przecież mogła oberwać. Bo czy mógł teraz odpuścić, zostawić Victora od tak, po tym wszystkim, co o niej powiedział? Okropne i podłe wyzwiska, Marcel doskonale wiedział, że Celine nigdy by się tak nie zachowała, była niewinna. Zapatrzony w nią nie spostrzegł nadchodzącego ciosu, głośno wypuścił z ust powietrze i zgiął się nieznacznie, czując uderzenie na brzuchu; z dołu spojrzał na niego jednak z zajadłą złością, w którą włożył cały swój gniewny temperament. Źrenice iskrzyły, zwężone oczy przypominały oczy wściekłego drapieżnika - biorąc pod uwagę jego posturę, nieszczególnie może przerażającego. - Sam chuja widziałeś! - odszczeknął, wypluwając krew; zacisnął pięści, znów rzucając się na Victora - niemal na ślepo - uderzając w twarz, pod oko, nie bacząc na nos, z którego nie przestawała lać się krew; jego pięść też była od jego własnej krwi brudna. - Odszczekaj to! Odszczekaj wszystko, co o niej powiedziałeś! To nie jest taka dziewczyna, dupku! - W jego głosie wybrzmiewała niezachwiana pewność. Pewien był przecież tego, że znał Celine, jego słowa tej wiary nie mogły poruszyć. Tak jak nie mógł puścić urazy, gotów walczyć o honor i reputację przyjaciółki. - Może... może dziewczyny wokół ciebie takie są, ale nie ona! Trzymaj się od niej z daleka! - powtórzył, wściekle. - Odszczekaj to, kundlu, powiedziałem! - zawołał, gdy obok zjawił się olbrzym; kim był? Jego twarz wydawała mu się znajoma, ale czy to możliwe, żeby... nie, pomylił go z pewnością z kimś innym.
Był większy od nich obu, od nich obu też starszy, czego chciał od Celine?
- Co ty możesz o niej wiedzieć?! - zawołał z głupia frant, choć przecież się z nim zgadzał. - Przestań to powtarzać! - zawołał wściekle również w jego stronę, bo czemu w ogóle rościł sobie prawa do wchodzenia w tę rozmowę? Dlaczego dotykał Celine? - Zazdrośni kurwa o co?! Że ty niby coś o niej wiesz?! - zapytał, zadzierając brodę, by wydać się wyższym; na niewiele się tu przy nich obu zdało. - Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy! I zostaw ją! - zawołał, prowokującym tonem, skinąwszy głową na Celine, dobrze zrobił odciągając ją od nich, ale dlaczego w ogóle traktował ją w taki sposób? - A koper to ty masz na gębie! - fuknął na fali, był impulsywny, był buntowniczy, nigdy przecież nie odpuszczał w walce o to, na czym mu zależało. Zbyt silne emocje nie pozwoliły mu rozsądnie ocenić sytuacji - ani sylwetki barczystego mężczyzny, która w każdej innej chwili wywołałaby u niego respekt.
Żywotność Marcela:
229/260; -5 do rzutu (pęknięta przegroda nosowa )
nie bronię się, bo Celine mnie zdekoncentrowała; wyważony cios w oko Victora
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 4, 5, 7
Sztylety okrutnych słów z trudem przebijały się przez szum krwi, metaliczne, głuche wrzenie budzące się w korytarzach żył i owijające wokół zmysłu słuchu, to jednak, co do niej dotarło, sprawiło, że z jej twarzy odpłynęły kolory. Daje dupy, twierdziły usta, które jeszcze niedawno recytowały przed nią antyczną poezję; pięści, które ani razu nie zrobiły jej krzywdy, dziś niemalże na oślep okładały Marcela, próbującego bronić jej honoru - tego mistycznego, ledwie istniejącego bytu, z którego nie pozostało zbyt wiele. A choć sama nie postrzegała tego, co stało się zeszłej nocy, w wulgarnych kategoriach kreślonych przez Victora, to ten niebezpiecznie blisko znalazł się prawdy, warcząc i cedząc śmiałe komentarze jak rozeźlone zwierzę. Celine nie widziała początku bijatyki, nie wiedziała kto kogo zaczepił, liczyło się wyłącznie to, że Carrington krwawił i cierpiał - z jej powodu. Znowu. Cierniste nieporozumienie zawładnęło testosteronem i dumą, wyznaczając tory żelazno zaciśniętym dłoniom, które rozbijały kłykcie o skórę i kości przeciwnika. A kiedy ruszył ku nim Ben, obaj nagle wydali się tacy malutcy.
Victor co prawda nie ustępował mu wzrostem, lecz w porównaniu do zbudowanej z czystej mięśniowej masy sylwetki nawet dochodzącego do zdrowia Wrighta, wydawał się wręcz miękki, bliższy przypadkowemu człowiekowi niż komuś, kto całe życie poświęcił sportowej aktywności. Celine sapnęła bezsilnie, kiedy Benjamin odciągnął ją w tył, zwiększając tym samym dystans, w którym zastygła od walczących mężczyzn. Marcel kazał się jej odsunąć, ale nie ufała swoim kolanom, nagle zbudowanym z waty i trzęsącym się pod wpływem nagromadzonej w żyłach paniki. Mogła tylko stać. Stać i patrzeć. I bać się - o niego.
Zatoczyła się lekko na piętach, zanim odzyskała równowagę, szeroko otwartymi oczyma patrząc błagalnie na twarz kochanka, w nadziei, że będzie potrafił przemówić im do rozsądku, rozdzielić, zanim poleje się więcej krwi, zanim złamanych zostanie więcej kości. Niezdolna wydusić z siebie słowa, otumaniona i rozstrojona obawą, przycisnęła do piersi wylosowany przez niego kubek, zasłonięta nagle barczystymi plecami Bena, który w pełnej krasie dołączył do pozostałej dwójki. Twarze umykających jarmarkowiczów i niezdrowo zaciekawionych gapiów mieszały się w nierozerwalną breję kolorów, półwila nie widziała wyraźnie żadnego z nich, pozostawiona głęboko w trzęsawisku domysłów dopisywanych do odgłosów bójki, od której ją odgrodził; gniewne krzyki ścierały się z kakofonią sapnięć, trzasków i plaśnięć, słowa rozmywały się na krawędziach, rozwodnione przez rezonujący od skroni łoskot. W innych okolicznościach schlebiałoby jej, że aż dwóch mężczyzn stanęło w jej obronie, lecz teraz jej pierś unosiła się i upadała wręcz gwałtownie, a oddech wyślizgiwał się płucom, paląc je od środka uczuciem rozżarzonych węgielków wciąganych przez rozwarte wargi. Strzępki obrony swojego imienia, którą wyłapywała, podsycały w niej wątły, zagłuszony płomień wdzięcznego gorąca, oszronionego zimnem strachu o każdego z nich - na niepewnych nogach przesunęła się w bok, na stronę bliższą Marcelowi, bo chociaż w okowach paniki nie zdołałaby wyjaśnić nieporozumienia, które rozgorzało między nimi jak złote jabłko wręczone Parysowi, musiała znaleźć w sobie odwagę i siłę woli, by zrobić chociaż to. - Percy, t-to mój przyjaciel - pisnęła, wskazując na Carringtona rozedrganą dłonią, jakby szarpał nią wicher smagający kruche kości. Ten zakrwawiony, poobijany młodzieniec bez zawahania rzucający na szalę swoje zdrowie, by ją obronić; okładany bezlitosnymi pięściami Victora, nie mógł stanąć jeszcze naprzeciw Bena. Przyjaciół się nie biło, przyjaciołom się nie groziło; nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wielką nadzieję pokładała w kochanku, w tym, że będzie w stanie odgrodzić od siebie dwóch czarodziejów ogarniętych awanturniczą czerwienią i położyć kres ich potyczce. - Proszę was, proszę... Proszę, przestańcie! - wysoki jak melodia dzwoneczków głos pełen był lęku i łez, pamiętała każdą pięść, która pozostawiła na niej sińce w Tower of London, pamiętała zamglone wiązki zaklęć, które przecinały pociągowe powietrze, chcąc wydusić z Marcela zdolność obrony i ucieczki, pamiętała sykliwe szepty skapujące do uszu z końcówek rozgrzanych języków. Nie udawaj cnotki, wiem, że czekałaś na to cały dzień. Dla takiej kurwy jak ty to prawie jak oddychanie. Wszystkie tak macie. Skryła uszy za drżącymi dłońmi, czując, jak chłodna ceramika bocznej ścianki kubka obijała się lekko o kość żuchwy; niech to się skończy. Niech przestanie lecieć krew, niech przestaną huczeć pięści, niech kości przestaną gruchotać. Niech Marcelowi więcej nie dzieje się krzywda. Niech człowiek, który niedawno zawrócił spod bram śmierci, skatowany, spopielony bólem - Percy, jej Percy - nie musi się bić.
Zdecydowałam się sama wyruszyć. Głównie dlatego, że chciałam zrobić zakupy i przy okazji też może, jeśli coś mi się pokaże, coś, co naprawdę przypominać mi będzie o kimś, albo będzie takie jakby stworzone prosto dla niego, to żebym mogła je kupić, jako prezent, niespodziankę, coś co podaruję drugiej osobie z potrzeby serca mojego własnego. Dlatego wędrowałam między straganami, rozglądając się, patrząc na to wszystko, co było tutaj wystawione. Na kolorowe, różnorodne skarby mniejsze i większe. Pamiątki i ozdoby.
Podobało mi się na festiwalu w sumie. Mimo marnego początku, było naprawdę w sumie miło. Wspólny namiot, śmiechy i zabawy. Nawet z Eve, której teraz, ja nie potrafiłam zaufać całkiem. Nie umiałam już - a może nie chciałam urażona nadal tym, co powiedziała mi wcześniej. Ale starałam się nie okazywać tego bardziej, niż było widoczne. Chciałam - mimo wszystko - żebyśmy byli razem.
Zaplatając dłonie za plecami, co jakiś czas podskakując mimowolnie przesuwałam się dalej, a moje ręce wypełniały się kolejnymi znaleziskami. Jednak - pomyślałam sobie - to było naprawdę miłe, że pan - znaczy nie pan - Ted zdecydował się dać mi na festiwal wolne. Znaczy, spowodowane niby tym remontem i tak dalej, ale myślę, że był po prostu miłym człowiekiem.
Ale nagle się zatrzymałam, stanęłam, wielkimi niebieskimi oczami spoglądając na sylwetkę którą znałam i która jednocześnie wyglądała niemalże inaczej. Nie czekałam, bojąc się, że to jakaś moja mara kolejna. Ruszyłam szybciej, żeby znaleźć się blisko, żeby mi przypadkiem nie uciekła.
- Anne! - powtórzyłam raz jeszcze, unosząc rękę, żeby jej pomachać, nie zwalniając z tępa. - Oh Anne. - powtórzyła, kiedy znalazła się blisko. Odbierając od niej zupę, która postawiła koło swoich nóg nim zgarnęła ją w swoje własne objęcia.
- Nieważne, nieważne. - też ściągnęłam głos do szeptu. - Znaczy ważne, ale już nie. - dodałam jeszcze odsuwając się. - Chodź, weź zupę, usiądziemy tutaj na chwilę, dobrze? - zapytałam jej, kucając by podać jej jedzenie. Puściłam ją przodem jakby bojąc się, że jeśli zostanie z tyłu to mi zniknie, kiedy odwrócę na chwilę wzrok. - Martwiłam się Anne, mimo wszystko. Ale jesteś cała. To najważniejsze, wiesz. - orzekłam spokojnie. - Wszyscy tu jesteśmy. - wyjawiłam jej, zerkając ku jej twarzy. - Razem. Może zostaniesz z nami? - zapytałam jej od razu.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Cios był celny, choć nie tak mocny jakby sobie tego życzył; dzieciak nie zawył, nie zaskowyczał, nie padł na ziemię i ― niestety ― nie dał mu świętego spokoju, nie skończył całej tej farsy. Victor splunął na ziemię, na szybko ocenił sylwetkę szczeniaka; dobrze zbudowany, ale szczupły. Zwinny, dość elastyczny, dobrze zamortyzował uderzenie w brzuch. Gdzie był jego słaby punkt? ― zastanowił się w zaciszu własnych myśli, ale słaby punkt postanowił znaleźć się sam.
I przyprowadzić kolejne kłopoty.
Victor obejrzał się przez ramię. W zacieśniającym się pierścieniu drących mordy gapiów mignęła mu znajoma twarz, znajome, jasne włosy. Ryne? A ona co tu do chuja robiła? No i ten dryblas; starszy brat? Facet? Ochroniarz?
Coś kliknęło zdradzieckim odgłosem zrozumienia, ale Victor w odpowiedzi tylko zacisnął zęby. Szczeniak widział go podobno na plaży z tą całą Celine, teraz wołał tak w stronę Ryne. Odpowiedź ― wyjątkowo prosta i logiczna ― kłuła nieprzyjemnie, pozostawiała po sobie irytujące wrażenie niewiedzy. Co dziwne, nie czuł złości w stosunku do Ryne ― czy też może Celine ― na jej miejscu zrobiłby to samo. Przedstawiłby się fałszywym imieniem i zniknął przy pierwszej lepszej okazji.
Co go za to wyjątkowo wkurwiło, to napaść w wykonaniu jakiegoś patyka i jego absolutna pewność, że czyn popełniony został w słusznej wierze. Ów patyk zmyślnie wykorzystał jednak moment jego nieuwagi, naparł, zamierzył się pięścią w jego twarz; Victor nie zdążył się nawet uchylić, a świat zadrżał, rozmył się i zafalował, a oko odezwało się piorunującym, nieznośnym bólem. Jak on kurwa nie znosił takich sytuacji.
― To nie jest twój biznes ― burknął w stronę nieznajomego osiłka i potrząsnął głową, zrzucając z siebie chwilowe otępienie i oszołomienie ciosem, choć rozmycie w jednym oku wcale nie ustąpiło, utrudniając mu celowanie. Na resztę słów nie zwrócił szczególnej uwagi; na groźby i obelgi był niewrażliwy, wręcz przyzwyczajony. Nieznajomy nie wzniósł się na wyżyny kreatywności i nie zaskoczył go niczym nowym.
Głos Celine wzniósł się, przeciął powietrze z ostrością pękającego kryształu; oczy Victora zwęziły się niebezpiecznie, kiedy łypnął w stronę osiłka.
― Nie słyszysz? Dama płacze ― syknął w jego stronę, jasno dając tym do zrozumienia, żeby się odpierdolił i nie wtrącał. A potem wyprowadził kolejny cios, prosto w zęby szczeniaka z koprem pod nosem.
Żywotność Victora:
194/242 (-10 do rzutów)
nie wykonuję uniku, rzucam na silny cios w żuchwę
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 8, 5
- Wiem dużo, smarkaczu, tyle, ile wiedzą o sobie dorośli. Wytrzyj mleko spod nosa i przestań tu burdy wszczynać - fuknął na blondaska, który zamiast paść na kolana w podziękowaniu za jego (na razie niezbyt skuteczną) interwencję, rzucił się do niego z buzią. Ładną buzią, zauważył to, chłopiec był uroczy, ale dziwnie rozpaczliwy, rozdygotany i z całą pewnością zdeterminowany. Nie tyle do tego, by pobić większego jegomościa, co żeby dać się temu nieznajomemu zabić - nie miał zbytnio szans z nacierającym na niego Victorem. - No to moja sprawa, jak mi pannę obrażasz, nawet jeśli - urwał, wykazując się niezwykłą przytomnością, by ugryźć się w język zanim dopowiedziałby, że właściwie te sugestie, które usłyszał, to prawdy objawione. Szczęśliwie w sukurs przyszły mu kolejne ciosy oraz wkurwiający ton wyższego z mężczyzn.
- Zaraz ty zaczniesz płakać, śmierdzielu - zapowiedział lojalnie, wrogo łypiąc w stronę Victora. Nie podobał mu się ten typek, no nie podobał mu się, a owy brak sympatii zamierzał okazać bardzo bezpośrednio. Musiał przystąpić do czynów i wprowadzić w życie plan misji pokojowej. Rozpoczynający się od unieszkodliwienia blondynka, zanim ten zrobi sobie krzywdę. Potem wgniecie w piach dryblasa, a potem każe mu przeprosić Celine. I wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. - Wybacz, młody, ale pora spać - mruknął, podwijając rękawy koszuli, po czym zrobił krok do przodu, z zamiarem walnięcia z całej siły Marcela w bok żuchwy, by łaskawie wyłączyć go z dalszej walki.
| silny cios w żuchwę Marcela
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset