Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
Fluoryt znalazł się w torbie równie szybko, co sama wymiana słów ze sprzedającym. Nie bawił się w targowanie, nie czekał na zachwalenie towaru. Wiedział czego oczekiwał i co chciał otrzymać. Dłużej za to zatrzymał się przy przedmiocie, który zwrócił uwagę czymś zupełnie innym. Wspomnieniem. A właściwie fragmentem opowieści, legendy samych Skamanderów, którą dawno temu opowiadał mu dziadek. Pazur gryfa zatopiony w bursztynie. Tylko przez moment zastanawiał się nad metodą, która pozwoliła na podobny wyczyn. Jaka była historia stworzenia, które pozostawiło po sobie fragment ostrego szpona? I może kierowała nim zwykła, rodowa duma, czy nieuchwytna tęsknota, poprosił także o kamień, w którym odbijały się złote promienie zachodzącego słońca. Wiedział nawet, gdzie obie zdobycze znajdą się, by mógł bez problemu nosić je ze sobą, bez wątpliwej możliwości zgubienia. Na nadgarstku od jakiegoś czasu nosił kilka splecionych rzemieni. Odrobina magii i zwinne dłonie rzemieślnika pozwoliłby wpleść kamienie w cienkie paski, które bez problemu chował pod rękawem koszuli, czy kurtki.
Odchodził z terenu jarmarku w zamyśleniu, obracając w palcach błyszczące kamienie, niby zebrane z pola walki kości. Porównanie było nawet trafne. Czekało go zbyt wiele bitew, by mógł odpuścić podobnej pomocy. Każde narzędzie, które mogło przechylić szalę walki na ich korzyść, było konieczne. te, należały do cenionych i spotykanych często. Trudniej, gdy będzie trzeba sięgnąć po narzędzie dużo brutalniejsze, niż przewidywała moralność.
zt.
Nie do końca jest tak, że zaraz po konkursie pomaszerowałem do domu. Jakimś takim dziwnym zbiegiem okoliczności nogi niosą mnie na targowisko festiwalu. Od razu widzę tłumy ludzi oraz kramy z powystawianymi różnymi przedmiotami. Dość długo zastanawiam się nad tym w co mógłbym się zaopatrzyć. Powinienem skoncentrować się na pewno na narzeczonej oraz jej potrzebach, ale prawda jest taka, że mam za dużo obowiązków, z których muszę się wywiązać. To natomiast prowadzi mnie do wniosku, że potrzebuję środków na spełnienie oczekiwań jakich się ode mnie wymaga. Sam nie umiem do tego dojść. Może nie chcę? Nie zastanawiam się nad tym długo. Przyjmuję do wiadomości, że muszę przedłożyć dobro innych nad dobro drugich - tak, jest to naprawdę potworne, ale to nie tak, że mam też nieograniczoną ilość pieniędzy. Wuj Alaric mocno dba o interesy rodu, wszystko musi się zgadzać, a ja nawet nie mam odwago trwonić przecież nie swojego majątku.
W każdym razie zjawiam się tutaj z konkretnym zamiarem. Kupuję fioletowy kryształ mający wspomóc moje zdolności eliksirotwórstwa, co jest ważne pod kątem jednostki badawczej Rycerzy Walpurgii, do tego złoty sierp dzięki któremu w przyszłości zaoszczędzę na ingrediencjach. W ostatniej chwili co mnie niesie ku zasuszonemu kwiatowi paproci. Sprzedawca przekonuje mnie, że to bardzo romantyczny prezent, a ja bardziej niż jemu nie ufam tylko sobie, więc decyduję się na ten skromny gest. Ponoć liczy się pamięć.
Pakuję wszystko do poręcznej torby, płacę, a potem już naprawdę znikam z horyzontu Weymouth.
zt.
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
A jednak widok Elise, wpasowującej się w letni krajobraz tak naturalnie, jakby została wymalowana na nim przy użyciu dokładnie tych samych farb, co kwiaty na drzewach i słońce na niebie, z jakiegoś powodu koił jego nerwy, sprawiając, że uśmiechał się naprawdę szczerze – nawet jeżeli uniesienie kącików warg wydawało mu się dziwnie sztywne, jak czynność znana, ale zapomniana, której nie wykonywało się od dłuższego czasu. Być może powodował to fakt, że nieodzownie kojarzyła mu się z domem, i to w prawdziwym znaczeniu tego słowa; do tej pory bezpiecznie chowana za szczelną zasłoną lasów Nottinghamshire, była w jego życiu od zawsze – wciąż pamiętał, jak nachylał się nad kołyską na kilka dni przed własnymi urodzinami, nie mogąc nadziwić się, jak drobna i maleńka była. W rolę starszego brata wszedł odruchowo i dziwnie naturalnie – najprawdopodobniej ze względu na zaledwie kilka lat starszą Ullę – i tak naprawdę nigdy jej nie porzucił, gdzieś między wspólnymi konnymi przejażdżkami, a ciemnym dniem, w którym umarła Rosalind, postanawiając za wszelką cenę chronić Elise przed wszelkimi niebezpieczeństwami tego świata.
A w obecnych czasach zdecydowanie ich nie brakowało.
– Cieszę się, że chociaż ty tak uważasz – odpowiedział, rozjaśniając się lekko w reakcji na szczery entuzjazm w głosie kuzynki. – W drodze na jarmark minąłem jedną z lady Prewett. Na mój widok tak zmarszczyła nos, że zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie założyłem szaty w tył na przód – dodał żartobliwie, nie mijając się zbyt daleko z prawdą; spór Nottów z Prewettami sięgał znacznie dalej niż sam Festiwal, i póki co nie zanosiło się, by ta sytuacja miała się poprawić. Właściwie dziwił się, że tegoroczne święto upłynęło bez żadnego towarzyskiego skandalu; być może miało to coś wspólnego z faktem, że nie natknął się do tej pory na Archibalda. – Na kilku rzeczach warto zatrzymać spojrzenie na dłużej, to prawda – zgodził się, chociaż duma nie pozwoliła mu na otwartą pochwałę skierowaną ku gospodarzom; pozytywna wypowiedź pod adresem oferowanych przez handlarzy towarów wydawała się bardziej znośna. – Słyszałem, że sporo z nich ma magiczne właściwości.
Podążył spojrzeniem za wzrokiem Elise, ale mimo chęci nie potrafił zachwycić się wyszywanymi starannie chustami; znacznie większym zainteresowaniem obdarzył parę białych kamieni, które według zapewnień sprzedającego je mężczyzny, miały rozpalać się czerwienią, gdy jeden z właścicieli znalazł się w niebezpieczeństwie. Nie umknęły mu też kryształy wzmacniające zdolności magiczne; te z kolei na pewno przydałyby mu się w trakcie misji. – Niełatwo zgubić się w tym tłumie. No i muszę przyznać, że w tym roku ominąłem większość atrakcji, chociaż sądziłem, że dostrzegę cię na wiankach. Wybrałaś się na wybrzeże? – zapytał, odrywając spojrzenie od wystawy i zatrzymując je na Elise. Ciekawiło go, z kim spędziła wieczór po oficjalnej części zabawy – i czy okazał się dla niej tak samo zaskakujący, jak i dla niego.
Zamilkł na chwilę, znów przebiegając spojrzeniem po zastawionych po brzegi stolikach. – Nie chciałabyś mi doradzić? – zapytał, unosząc wyżej brwi i przyglądając jej się pytająco. – Przyszedłem tutaj nie do końca wiedząc, czego właściwie chcę, a podobno nie ma to jak kobiece oko.
I am not there
I do not sleep
Niekiedy dosłownie, słyszał wiele o właściwościach czarnej perły. Wzmacniała, dawała niezwykłą wytrzymałość i pozwalała dłużej cieszyć się dobrą formą. Odnalazł je u jednego ze sprzedawców pochodzących z rejonów śródziemnomorskich i przez chwilę ważył zdobycz o barwie onyksu w dłoni, ostatecznie decydując się na jej zakup. Przewieszona na rzemieniu nie miała być ozdobą, miała wzmacniać jego ciało i pozwolić mu dać z siebie wszystko. W różnych sytuacjach, choć nie takich, o jakich myśleli stojący przy straganie nastolatkowie.
Drugie stanowisko, które przykuło jego uwagę, należało do czarnoskórego jegomościa, który niewątpliwie przybył tu z bardzo dalekich stron. Jego akcent był zły, a język słaby, najpewniej przyjechał do Anglii wyłącznie na jarmark. Jego stół zastawiały płaszcze i kufry dobrej jakości, lecz tym, co go zainteresowało, był pas - według samego sprzedawcy wykonany ze skóry prawdziwego nundu. Ponoć przesiąkł jego mocą - postanowił opróżnić sakiewkę i uwierzyć w te rewelacje.
zt
To miłe, że powiedziałam coś dobrego, przyjemnego. Taki miałam zamiar. Co więcej - naprawdę tak uważam. Nie wszystko musi być romantyczne - najważniejsze, że jest szczere. Posiada w sobie wartość naukową, którą doceniam jako nauczycielka. Mydlenie oczu oraz ubieranie prawdy w piękne opakowanie nie jest drogą, którą chciałabym obierać w swojej codzienności. Nie polecałabym jej nikomu. Niektórzy jednak wolą taplać się w iluzji wspaniałości nie dopuszczając do siebie myśli, że świat nie jest i nigdy nie będzie grać pod ich dyktando. Wszystko dlatego, że świat nie jest doskonały - ma rysy, skazy, bywa przerażający. Jednocześnie jest w swym naturalizmie piękny. To właśnie to czyni go podobnym do nas, a próżno w nas szukać perfekcji, wszak jesteśmy jedynie ludźmi. Najważniejsze, żeby słabości przekuwać w moc i nie dać się pożreć mrokowi czyhającemu w każdym zakątku trwającej rzeczywistości. Zabawne, że odnoszę te poglądy do czegoś, na co nie mamy nawet wpływu. Gwiazdy rodzą się oraz umierają, ale zachodzi w tym pewien proces fizykochemiczny, nie podniosłość chwili. Tak jak spadające ciała niebieskie nie spełniają życzeń, chociaż może czasem rzeczywiście dobrze jest się porwać marzeniom? Chwytać się tej ostatniej iskierki nadziei, nieśmiało tlącej się w piersi? Kto wie.
Uśmiecham się, żeby później wytłumaczyć wieloletnią tradycję związaną z zaplataniem wianków. Kąciki ust z każdą chwilą wędrują wyżej, gdyż strapienie mężczyzny ma w sobie wiele uroku. Nie chcę jednak, żeby się smucił - to nie czas na to. Dlatego zamierzam od razu wyjaśnić całe to nieporozumienie. - Hej, Jay, spokojnie! - mówię z mocą. - Nie czekałam na nikogo, nikt też nie chciał złowić mojego wianka. Wiesz, że sama nie wiem dlaczego wzięłam w tym udział? Chyba dlatego, że wypada będąc w Weymouth o tej porze roku. Przyjaźnię się z Prewettami i nie chciałam, żeby wzięli moją nieobecność za coś osobistego - tłumaczę więc, chociaż nie jestem nawet pewna czy zauważyliby, że mnie nie ma. Julka pewne tak. Jest w tym jednak trochę smutku, bo chyba nikt nie chciałby być niekochanym, a w takich chwilach dobitnie to sobie uświadamiamy. Żałuję nawet, że powiedziałam o tym panu astronomowi, bo właśnie zepsułam mu humor. - I nie zepsułeś, cieszę się, że to właśnie ty go zabrałeś, gdyż spędzony z tobą czas zawsze jest przyjemny - stwierdzam. Naprawdę tak myślę. Jednak nie dodaję nic więcej - pytanie, chociaż w ogóle nie dziwne, to jednak wprowadza mnie w chwilową konsternację. Nie spodziewałam się go. - Jasne! - potwierdzam wesoło. Wtulam się więc w mężczyznę, chcąc oddać mu swoją energię oraz dobry nastrój. Zastygam tak nawet dłuższą chwilę; zapomniałam już jakie to przyjemne, ta bliskość drugiego człowieka.
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
Tam gdzie stragany tam i moje zręczne rączki, chciałoby się rzec, i właściwie było w tym trochę prawdy. Jarmarki przyciągały takich ja, szczególnie te niecodzienne, organizowane na specjalne okazje, na taki Festiwal Lata, chociażby, podczas którego każdy był trochę jakby mniej ostrożny, spętany sidłami zauroczenia, które nakładało na wpół przezroczyste klapki na jego oczy. Nawet sprzedawcy! A to z kolei oznaczało całkiem łatwy łup dla złodziejów wszelkiej maści. Włóczyłem się więc między kolejnymi stoiskami, oglądając barwne kamienie, powłóczyste chusty, pachnące kwiaty i wiele, wiele, wiele całkiem innych pierdół, które skrzyły się w promieniach południowego słońca. Zewsząd słyszałem nawoływania kupców, co rusz zresztą zatrzymując się przy kolejnym straganie. Chwyciłem w dłonie słoiczek pełen muszelek, a starszawa sprzedawczyni zachęciła do potrząśnięcia i przyłożenia do ucha - więc zrobiłem to. Usłyszałem muzykę i śmiechy, trzaskające w ognisku drewno, a moje usta wykrzywił szeroki uśmiech, w oczach zaś zalśniła radosna iskierka. Słoiczek więc znalazł nowego właściciela, tak samo jak jeden z wonnych mieszków wypełnionych zasuszonymi płatkami kwiatów. Z wnętrza unosił się tak bliski mojemu sercu zapach morza i bryzy, rozgrzanego, złotego piasku lokalnych plaż... Coś jeszcze zwróciło moją uwagę - lśniące, długie włosy syreny, zaplecione w elegancką bransoletkę. Zwykle nie nosiłem biżuterii, ta jednak wyjątkowo mi się podobała i już niebawem miała ozdobić mój szczupły nadgarstek. Chociaż ręce aż mnie świerzbiły do kradzieży, to wygrzebałem z sakwy kilka monet, podając je kobiecie, a ona podarowała mi zapachowy mieszek w gratisie do dwóch innych rzeczy. Pożegnałem ją z uśmiechem, wciskając na dłoń syrenie włosy, płatki zaś i muszelki upychając w obszernych kieszeniach płaszcza.
Ale nie byłem tutaj tylko po to, by przetrzepać stragany. Ci kupcy, którzy nie mieli swojego stałego miejsca interesowali mnie równie mocno, jeśli nie jeszcze bardziej. Ukryci w cieniu drzew, nie rzucający się w oczy, obserwujący wszystkich z boku... Jeden z nich przyciągnął moje spojrzenie - zresztą nie był tak do końca nieznajomy. Mieliśmy przyjemność poznać się w porcie, więc witam go uściskiem dłoni i zagaduję. Od słowa do słowa, tak jakoś wyszło, że gdy się żegnaliśmy wciskał mi w rękę mieszek pełen wysuszonych, magicznych grzybków, a ja mu kilka kolejnych monet.
/zt
Bibeloty i śmiecie przyciągały. Trochę się prosiły o to, by pozwolić się wypożyczyć. hehe. Jednak nie było na to za bardzo szans. Sprzedawca czujnie baczył na swój towar. Czujniej gdy tylko podszedłem zwabiony czarnym błyskiem kamienia na surowym rzemieniu. Czarna perła. Brzmiało klawo i spoko się prezentowało. Kumpel mi mówił, że wzmacnia wpierdol więc kiedy w rzeczywistości udało mi się trafić na podobny fant nie mogłem nie skorzystać.
Trochę z przyzwyczajenia patrzyłem tez na coś co mogłoby się zdać Lil i tym sposobem trafiłem na pęk włosów. W pierwszej chwili sobie pomyślałem, że to jakaś peruka lub jakieś babskie uzupełniacze futra na głowę, a wiadomo - Lil co prawda jakoś to co jej z głowy powypadało to już poodrastało, lecz zawsze może być lepiej, co nie? Chwyciłem więc garść ten pęk by po chwili stać się ofiarą obruszonego sprzedawcy według którego syrenie włosy mu tu kołtunię. Dopiero po chwili się okazało że to przyjemna ozdoba nie tylko przyjemnie dająca wrażenie ślizgającego się, najdelikatniejszego, kobiecego włosia na skórze, lecz również magiczna. W to drugie co prawda nie bardzo wierzyłem, lecz to pierwsze - o mamo, faktycznie milusie. Jak dla mnie więc i moje się stało.
Potem przeniosłem swoje spojrzenie na przeciwległy stragan pełen ckliwych bubli zatrzymując swoje spojrzenie na dłużej na białych kryształach ostatecznie się na nie decydując. Nie wiedzieć czemu. Eh.
zt[bylobrzydkobedzieladnie]
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 19.10.18 23:41, w całości zmieniany 1 raz
Słuchał jej słów, gdy mówiła, że nie zrobił nic złego. Pewność, która od niej biła, podreperowała jego zdruzgotane przespiesznym uczynkiem serce, a na twarzy wykwitł delikatnym uśmiech. Ulgi? Spokoju? Błogości? Może wszystkiego na raz bez konkretyzowania. Poczuł się jednak od razu lepiej, gdy ramiona Pomony przygarnęły go do siebie, a on ukrył na moment twarz w zagłębieniu jej ramienia. Jego policzek stał się mokry, od skapującej z wieńca i kwiatów wody, ale nie było to wcale nieprzyjemne uczucie. Przy bliskiej osobie można było zapomnieć o wszelkich troskach - nawet na kilka sekund, lecz nie było lepszego lekarstwa. Znał je jeszcze od dziecka i być może właśnie dlatego ów gest był dla niego taki ważny. Gdy w końcu się wyprostował, uśmiechnął się już szeroko do swojej towarzyszki, a jego wzrok po chwili natrafił na jarmarcze wspaniałości. - O, co to? - rzucił, łapiąc ją za rękę i ciągnąc ją w stronę jednego ze stoisk, by wziąć z niego małe zawieszki w kształcie przypominającym mu gołębia. Podniósł spojrzenie znad zabawek, gdy odezwała się sprzedawczyni tłumacząc, że gołębie to turkawki i symbolizują przyjaźń oraz miłości. Należało jedną z nich podarować bliskiemu na znak przywiązania. Bardziej zainteresowała jednak Jaya część o tym, że nieruchome stworzonka drżały, gdy jedna osoba myślała o drugiej. Zaraz też odwrócił się do Pomony i włożył do jej dłoni amulet, obserwując go uważnie. Myślał o nauczycielce zielarstwa dość intensywnie, patrząc czy sprzedawczyni mówiła prawdę. Gdy turkawka w palcach kobiety naprzeciwko poruszyła się, Vane zaśmiał się głośno niczym małe dziecko odkrywające kolejne wspaniałości. - Wspaniałe! - rzucił, ciesząc się ze swojego eksperymentu. - A to? - dodał, odkładając swoją turkawkę i wskazując bursztyn, a później to samo robiąc z białymi kryształami. - Co myślisz? Które? A może amulet z jeleniego poroża? - mówił, odwracając się do Pomony i czekając na jej ekspertyzę.
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 08.08.19 12:48, w całości zmieniany 1 raz
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Ponadto Elise miała dość mierne pojęcie o polityce oraz obecnej sytuacji, nie wiedziała tego, co wiedział Percival, który już uczestniczył w konflikcie, który nieuchronnie nadciągał. Była kobietą, i to młodą, ledwie skończyła szkołę – i jak na damę przystało trzymała się z tyłu, za męskimi plecami, nie angażując się w nic nieodpowiedniego. To mężczyźni mieli ratować ich wspaniały szlachecki świat i tradycje przed złym wpływem postępowego plebsu. Ona mogła zrobić tylko to, co każda kobieta – wyjść za mąż i urodzić dzieci, by przedłużyć czystą linię. Ale na razie nie miała nawet narzeczonego, podczas gdy jej kuzynki się zaręczały. Och, tak bardzo zazdrościła Marine! I to zaręczyny i marzenia o życiu godnym damy absorbowały teraz jej myśli bardziej niż umierający mugole i mugolacy.
Widok Percivala ją ucieszył, choć mogła odnieść wrażenie, że się zmienił, nie był taki, jak kiedyś. Na nim niewątpliwie to wszystko odciskało większe piętno. Czasem znikał i wracał w niekoniecznie dobrej formie, a Elise mogła się tylko zastanawiać, co robił, kiedy akurat nie było go w posiadłości. Również był w jej życiu od zawsze, nie licząc momentów, kiedy wyjeżdżał – czy to do Hogwartu, czy na wyprawy, albo kiedy to ona wyjeżdżała do szkoły. Była otoczona całkiem sporą gromadą krewnych i nie było mowy o samotności i nudzie. Zawsze mogła pójść do Percivala lub Eddarda, którzy mieli zdumiewająco wiele cierpliwości do dużo młodszej od nich Elise. Przy nich zawsze czuła się bezpiecznie i tak czuła się też teraz – bezpieczna i spokojna, bo przy niej znajdował się dorosły i silny Percival, posługujący się magią znacznie bieglej od niej. Przy nim nie musiała się bać, więc tym łatwiej przychodziło jej bycie pogodną i beztroską. Jak więc miałaby się nie cieszyć ze spotkania go tutaj, na ziemiach należących do nieprzyjaznego im rodu?
- Prewettowie są... dziwni – przyznała cicho, tak, żeby nikt poza nim go nie usłyszał, bo otwarte obrażanie gospodarzy byłoby w bardzo złym tonie, choć jak widać, ci też nie kryli się z niechęcią do Nottów, co nie było niczym nowym, bo ich rody rywalizowały na długo przed tym, zanim Elise i Percival pojawili się na świecie. – Najwyraźniej wolą towarzystwo mugolaków od Nottów.
Zmarszczyła nosek, naprawdę nie rozumiejąc, jak szlachecki ród może pragnąć zrównania się z pospólstwem, zamiast w pełni korzystać ze swojej pozycji. Najgorsi byli i tak Weasleyowie – ich darzyła najgłębszą pogardą, zdrajcy z premedytacją depczący tradycje i żyjący jak nędzarze byli nawet gorsi niż szlamy. A że Prewettowie sympatyzowali z nimi, nie potrafiła darzyć ich prawdziwym szacunkiem. Ale Festiwal lubiła, starając się po prostu nie myśleć zbyt wiele o tym, kto go organizował.
- Ciekawe, ile w tym jest prawdy – rzekła, przechadzając się wraz z nim wzdłuż stoisk i oglądając przedmioty, szukając czegoś, co skradnie jej serce. Na ten moment upatrzyła sobie chustę haftowaną z włosiem jednorożca, wybierając tę w kolorze najbardziej zbliżonym do rodowych barw Nottów. – Może sobie któryś kupisz? – zapytała, wskazując na kamienie, które podobno miały dodatkowe właściwości. – Chociaż jesteś wspaniałym czarodziejem i wielu mogłoby ci pozazdrościć umiejętności – dodała, mając w pamięci talent Percy’ego do uroków.
- Byłam tu prawie codziennie, ale też nie uczestniczyłam w większości zabaw. Byłam na wróżbach, gdzie napotkałam lady Rosier – wciąż zastanawiało ją jej niepokojące zainteresowanie Flavienem i czuła, że to kolejna panna, o którą będzie musiała być zazdrosna, zaborczo nie chcąc dzielić się ukochanym kuzynem ze zbyt wieloma dziewczętami. – A czwartego dnia poszłam po kwiaty na wianki wraz z Marine i siostrą jej narzeczonego – w tym momencie w jej oczach błysnęła jeszcze wyraźniejsza zazdrość. – Niestety w lesie miałam pewien nieszczęśliwy wypadek. Prewettowie naprawdę powinni bardziej dbać o swoje tereny, by nie wystawiać niewinnych dam na uszkodzenia ciała i ubioru – westchnęła z egzaltacją, bacząc na to, by nikt nieodpowiedni nie słyszał ich rozmowy. – Przeżyłam prawdziwą traumę, drogi Percivalu, bo spadłam ze skarpy... I tam w dole leżało martwe ludzkie ciało. To było takie straszne! – do tej pory wzdrygała się na samą myśl o tym, jak spadła tuż obok ludzkiego szkieletu, który leżał tam prawdopodobnie od lat. – Gdybym miała trochę mniej szczęścia, mogłam tam zostać na lata jak ten nieszczęśnik, ale skończyło się na siniakach i podartej sukience. – Czuła potrzebę, żeby się komuś poskarżyć na tak skandaliczne zaniedbanie ze strony Prewettów, bo jakby nie patrzeć, została narażona na niebezpieczeństwo. Ale zamiast winić siebie za ten upadek, wolała obwiniać wrogi ród gospodarzy festiwalu. – Później Marine pomogła mi się doprowadzić do ładu. Poszłyśmy na wybrzeże, a mój wianek wyłowił lord Shafiq. Naprawdę się bałam, żeby nie złowił go ktoś z... pospólstwa – znowu zniżyła głos, myśląc z pogardą o mugolakach i biedocie. Na szczęście lord Shafiq był odpowiednim dla niej towarzystwem, choć i tak zazdrościła swoim zaręczonym kuzynkom. To było takie urocze, jak ich wianki łowili narzeczeni! Miała nadzieję, że za rok też będzie mogła pysznić się pierścionkiem tak jak Marine. Którą naprawdę kochała i uważała za przyjaciółkę, towarzyszkę siedmiu nieprzyjemnych lat w Hogwarcie, ale zawsze rywalizowały ze sobą na różnych polach. – Mam nadzieję, że ty też bawiłeś się dobrze ze swoją żoną – dodała, pewna, że Percival złowił wianek Inary. Nie była wtedy przy nich, skupiona na obserwowaniu swojego wianka oraz tęsknym wzdychaniu do Flaviena, który wybrał wianek lady Rosier.
- Oooch, z przyjemnością ci doradzę! – ucieszyła się, że Percival liczył się z jej zdaniem i oczekiwał od niej rady. – Powiedz mi tylko, między czym się zastanawiasz i czy chcesz uszczęśliwić tym przedmiotem siebie, czy może szukasz czegoś specjalnego dla Inary?
Nadal nie lubiła tłumów. Nie czuła się tu mocno swobodnie, jednak nie zamierzała popadać całkowicie w swoje paranoje. W sumie to wciąż starała się z nich trochę kurować, trochę uspokajać. A Festiwal Lata był świetny, była tu pierwszego dnia i chyba będzie codziennie obserwować jakąś konkurencję, mnóstwo znajomych, przyjaznych twarzy brało w nich udział więc jest komu kibicować. Teraz szła straganami, oglądając kolejne bzdurki. Nie znała się na nich zbytnio, nie grzeszyła także jeszcze zbytnią fortuną, choć o dziwo szło jej nieźle. Wpadło jej już kilka zleceń na naprawę - choć ogłoszenie podpisała jako L. MacDonald by nie zdradzać swojej płci, z czego później klienci zwykle byli niezadowoleni. W końcu jak kobieta ma umieć trzymać młotek, a co dopiero wiedzieć do czego on czy inne narzędzia służą. Ostatecznie jednak wykonywała pracę i wszystko działało - może z czasem zaczną jej więc ufać. Albo znajdą sobie jakiegoś faceta na złotą rączkę, ważne jednak że za wykonaną pracę płacili.
Pierwszy raz od dawna Lily nie bała się bardzo o swoje finanse. Jest się chyba czym pochwalić. Powoli odbijała się od dna i wierzyła że będzie lepiej. Nie szastała jednak zbyt mocno. Kupiła chustę z włosiem jednorożca. Nie wiedziała czy na prawdę dodaje urody jak mówiła sprzedawczyni ale była bardzo ładna i Lily jakoś nie mogła się powstrzymać. Czyżby kryzys staropanieństwa? Kiedy jednak zaoferowano jej czarodziejską wstążkę, zaczerwieniła się i czmychnęła byle dalej oglądać kolejne stoiska.
Przed malinowymi cukierkami przywołującym wspomnienia nie mogła się jednak powstrzymać. Zatrzyma je na jakiś wieczór z kimś bliskim - powinno być wesoło, przynajmniej MacDonald wspomina dziecięce lata świetnie nawet mimo swoich fobii. Trochę ckliwie, trochę sentymentalnie się pewnie zrobi, ale nadal była to kusząca, miła opcja.
Jeszcze na zasuszony kwiat paproci się skusiła do własnego domu jednak, nie na prezent - miała wrażenie że przyda jej się coś co trochę odczaruje dla niej to miejsce. Potrzebowała więcej przytuloności, może takich właśnie bzdurek? Szła jednak dalej, w sumie nie szukając niczego konkretnego. Trochę dla siebie, trochę myśląc o przyjaciołach, trochę może o jednym konkretnym nawet jeśli ten zaczynał ją ostatnio denerwować. Zatrzymywała się czasem przy kolejnych magicznych stoiskach. Trochę się bała trafić na jakieś kompletne buble bo o magicznych przedmiotach nic nie wiedziała więc można jej bez problemu coś wcisnąć. W jednej chwili rzucił jej się w oczy skórzany pas bardzo w typie czegoś co pewien kretyn lubi. Przystanęła przy stoisku, starając się trochę wmieszać w tłum bo sprzedawca nie wyglądał jakoś przyjemnie. W sumie to trochę ją odrzucał, był wielki i dużo przeklinał rozmawiając z jednym z kupców. Kiedy jednak spojrzał na nią, odezwał się całkiem przyjaźnie.
- Wspaniały przedmiot. Skóra Nundu. Nie łatwo coś takiego zdobyć, nie ma ich wiele, wie pani to niebezpieczne bestie. - stwierdził mężczyzna jakby całkowicie inna osoba siedziała w tym samym ciele i przed chwilą nie wypowiadała trzech słów bez stosownego przecinka. Lily zerknęła na niego trochę nieufnie.
- Czyli powoduje agresję albo coś w tym stylu? - czego innego się spodziewać po skórze bestii? Możliwe jednak że była dość naiwna, sprzedawca na pewno za to zdołał zauważyć z jakiego typu osobą ma do czynienia, choćby przez to jak Lily automatycznie chciała przedmiot odłożyć.
- Absolutnie. - zapewnił, łapiąc końcówkę pasa swoją wielką dłonią. Rany, to musi być jakiś półolbrzym. Albo trzyczwarte olbrzym. Lily wpatrywała się w niego dość nieufnie, wcale nie była pewna czy chce kupować coś związanego z Nundu. Szczególnie że pas wcale nie był tani a ona nazbierała już sporo pierdoł. - Raczej chroni. Pomaga przejść przez różne rzeczy żywym, utrzymuje siły przy czarodzieju.
Oznajmił. Brzmiało lepiej. W sumie brzmiało dobrze. Tylko Lily wcale nie była pewna czy taki Matt jak przystało na półgłówka tych dodatkowych sił nie przeznaczyłby na jeszcze gorszą bitkę. Rany. A jednak słowo chroni jakoś się jej trzymało. Bo Matta trochę trzeba chronić. Przed nim samym.
Rany jeśli ona tu wyda tyle pieniędzy i się okaże, że to jest skóra jakiegoś konia czy w ogóle psa bez żadnych właściwości... no, ale z drugiej strony to festiwal Prewettów, szanowanej rodziny, czy powinna aż tak oczekiwać tu oszustów?
Po dłuższym czasie namysłu w końcu ruszyła dalej. Zakupiwszy juchtową szarfę.
zt.
any other person.
Być może dlatego ostatnimi czasy trzymał się tak blisko rodziny, jak nigdy wcześniej, odnawiając relacje nadszarpnięte przez jego własne wątpliwości i czcze mrzonki; żałował czasu, który spędził w oddaleniu, kryjąc się w prywatnym mieszkaniu w Londynie i unikając rodzinnych spotkań, pochłonięty bezsensowną walką o wolność, podczas gdy w rzeczywistości dobrowolnie zamykał się we własnoręcznie utkanej z samotności klatce, w której nie był ani szczęśliwy, ani nie czekał z nadzieją na nadchodzącą przyszłość. Dzisiaj, gdy patrzył wstecz, przypominając sobie samego siebie, miał wrażenie, że obserwował niemądre dziecko, buntujące się dla samego buntowania, na które dorośli mogli jedynie przewracać oczami, licząc na to, że opamięta się samo. Więzy rodzinne były wszystkim, zwłaszcza teraz, gdy kruszały pielęgnowane przez lata wartości, a czarodziejska społeczność obracała się sama przeciwko sobie – i nie mógł uwierzyć, że tak długo zajęło mu zrozumienie tej prostej oczywistości.
Obecnie mógł jedynie mieć nadzieję, że nie było jeszcze za późno.
– To prawda, zawsze patrzyliśmy na rzeczywistość nieco inaczej – przytaknął kuzynce, kiwając lekko głową, choć powstrzymując się od radykalniejszych słów; nigdy nie rozumiał sympatii, jaką Prewettowie darzyli mugoli, ani nie widział sensu w angażowaniu się w ich życie, ale jednocześnie wiedział, że był to ród wielopokoleniowy i dumny, i nie mógł zaprzeczyć, że na pewien sposób szanował jego przedstawicieli – trwanie we własnych przekonaniach, zwłaszcza odmiennych od większości, też wymagało swego rodzaju odwagi.
Uśmiechnął się półgębkiem, przez moment obserwując, jak Elise przegląda gładkie, misternie zdobione tkaniny, które dla niego samego nie przedstawiały prawie żadnej wartości – raczej nie pociągały go świecidełka ani piękne szaty; te ostatnie były dla niego raczej przebraniem niż ubraniem, koniecznym, by zostać dopuszczonym do rozgrywającej się na salonach gry wpływów, ale oprócz tego kompletnie nieinteresującym. Znacznie więcej jego uwagi kradły przedmioty rzekomo magiczne, których właściwości miał ochotę zbadać, zrozumieć i wykorzystać dla własnych celów. – Skąd ten sceptycyzm? – zapytał żartobliwie, unosząc wyżej jedną brew; słaby uśmiech zamienił się w cichy śmiech, gdy wspomniała o jego umiejętnościach. – Chciałbym, żeby to była prawda, ale wciąż mam jeszcze wiele do nauczenia się – na przykład, jak nie umrzeć na polu walki, dopowiedział w myślach, nie decydując się jednak na wypowiedzenie tych słów na głos. Nie był pewien, na ile Elise była świadoma jego dodatkowej działalności – starał się zachowywać dyskretnie, ale nie wszystkie blizny dało się ukryć, i nie każdą noc spędzoną poza rezydencją wytłumaczyć koniecznością pozostania w pracy – nie miał jednak zamiaru poruszać tego tematu tutaj, w tłumie ludzi i świetle dziennym, zamiast tego odwracając się i przez chwilę udając, że nagle żywo zainteresował go jeden z zaczarowanych amuletów.
Przez jakiś czas milczał, zwyczajnie słuchając opowieści o festiwalu i atrakcjach, które opuścił, jedynie czasami wtrącając zdanie lub dwa. – I co takiego w przyszłości planują dla ciebie gwiazdy? – zapytał z nutą ciekawości, chociaż osobiście nie wierzył w sens szukania odpowiedzi w kartach czy szklanej kuli, przepowiednie samozwańczych wróżbitów traktując niewiele poważniej, niż baśnie i legendy, które w dzieciństwie opowiadała mu stara guwernantka. Zdawał sobie co prawda sprawę, że istnieli obdarzeni prawdziwym talentem wieszcze, ale był to talent tak rzadki, że sensowniejszym rozwiązaniem wydawało się założenie, że wszelkie wróżby i przewidywania były fałszywe, niż wyłuskiwanie ziarenek prawdy z wiader ułudy.
Zmarszczył brwi, gdy zaczęła mówić o wypadku na wiankach, automatycznie rysując w głowie najczarniejsze scenariusze, zanim zorientował się, że nie mogło stać się nic złego – bo Elise stała przed nim, cała i zdrowa. – Ciało? Ktoś zginął? – zapytał żywo i z lekkim przestrachem, w pierwszej chwili nie myśląc wcale, że zwłoki mogły leżeć tuż obok terenów festiwalu od lat. – Nic ci się nie stało? – postanowił się upewnić, obracając się przodem do kuzynki i lekko dotykając jej ramienia, jakby instynktownie chciał dodać jej otuchy. Nie miał wątpliwości, że dla kogoś, na kogo od urodzenia chuchano i dmuchano, bliskie spotkanie ze śmiercią – nieistotne, w jakiej formie – musiało stanowić przerażające przeżycie. – Nawet tak nie mów. Nie pozwolilibyśmy, żeby cię to spotkało. – Nie po raz kolejny; potrząsnął lekko głową, nie chciał myśleć o bezbronnej Elise, umierającej gdzieś powoli i samotnie, jak Julius, którego ciała nie odnaleziono do dzisiaj – i zapewne nigdy nie miało się to zmienić.
Od utkwienia w samonapędzającej się spirali destrukcyjnych myśli uratowała go zmiana tematu, z ulgą skierował więc swój umysł ku słonecznemu wybrzeżu, nawet jeżeli wciąż krzywił się wewnętrznie na wspomnienie Inary odchodzącej ku ogniskom w towarzystwie nieznajomego mu mężczyzny. – Cóż, chciałbym powiedzieć, że owszem, ale niestety łowienie wianków również i dla mnie nie obyło się bez przykrych niespodzianek – odpowiedział wymijająco, nie chcąc dzielić się szczegółami, które wywoływały u niego zażenowanie. Nie to, żeby nie bawił się dobrze w towarzystwie Sigrun – lubił i szanował jasnowłosą czarownicę, doceniając zwłaszcza jej nietypowe poczucie humoru – ale egoistyczna część jego osobowości miała nadzieję, że Inara nie mogła powiedzieć tego samego o swoim wiankowym towarzyszu.
– To wspaniale – odpowiedział z uśmiechem, znów kierując wzrok w stronę jarmarcznych straganów. – Na pewno chciałbym kupić coś dla Inary. No i mam też drogą kuzynkę, która jutro obchodzi urodziny, i dla której nie mam jeszcze prezentu – dodał, zerkając na nią z ukosa; przez głowę przemknęła mu myśl, by kupić coś również dla Bena, ale zamordował ją niemal natychmiast, z brutalnością godną walki toczonej z najgroźniejszym przeciwnikiem.
I am not there
I do not sleep
Nie czuł się tu komfortowo. Prawdę mówiąc, w ogóle by się tu nie pojawiał, gdyby nie chęć zapoznania się z tegoroczną ofertą festiwalowego jarmarku. Za nic miał sobie całą tę tradycję, plecenie wianków czy zbieranie malin - jedyną zaletą tego wszystkiego był fakt, że większość czarodziejskiej społeczności spędzała tu długie godziny, a tym samym ulice Londynu robiły się wyludnione. W trakcie festiwalu Prewettów zapewne żadnemu aurorowi nie chciało się dumać nad rozbiciem ich przemytniczego półświatka; nawet jeśli ktoś został do tego zmuszony, to z pewnością był na tyle rozeźlony z tego powodu, że nie dochodził do żadnych przełomowych wniosków.
Goyle wydał z siebie gardłowy pomruk, kiedy przystanął przy jednym ze straganów i zaczął zapoznawać się z oferowanym przez niego towarem. Jego wzrok ślizgał się od jednego przedmiotu do drugiego, wciąż jednak nic nie mówił. Gdyby tylko mógł sobie na to pozwolić, wróciłby do domu z przynajmniej kilkoma nowymi upominkami. Nie było go jednak na to stać, a nawet gdyby było - rozsądek z pewnością odwiódłby go od tego pomysłu.
W końcu zdecydował się jedynie na zakup dwóch porcji suszu z grzybów - niech będzie, może to pozwoli mu się zrelaksować... Tego lub innego wieczoru.
Dokończył obchód po jarmarku, a następnie zdecydował się na powrót do Londynu. Nie było tu niczego innego, co mogłoby go zainteresować.
| zt
paint me as a villain
| Zt.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Evandra Rosier dnia 11.09.18 16:39, w całości zmieniany 1 raz
Nottowie z niezwykłą starannością dbali o swoje dzieje i powiązania, to właśnie oni stworzyli Skorowidz Czystości Krwi, z którym Elise została szczegółowo zapoznana gdy tylko nauczyła się czytać i rozumieć zawiłości rodzinnych koligacji. Takich rodów nie pozostało już wiele, ledwie dwadzieścia siedem, jeśli liczyć także podłych zdrajców Weasleyów, których jej przodek z jakiegoś powodu tam umieścił, a którzy i tak wzgardzili tym zaszczytem, jakiego pragnęło wiele innych rodzin, których genealogia okazała się zbyt krótka, a skrytki zbyt mało zasobne by można było mówić o szlacheckim statusie. Prewettowie nie byli aż tak źli jak oni, ale Elise i tak trudno było darzyć ich sympatią. Była też zwyczajnie oburzona, że nie sprawdzili dokładnie terenu festiwalu i narazili ją na ten wypadek w lesie, na kogoś musiała zrzucić winę, nie chcąc przyznać nawet sama przed sobą, że to ona w swojej pysze, arogancji i pragnieniu bycia najlepszą zapuściła się zbyt daleko, bo koniecznie chciała zdobyć kwiaty, które przyćmią Marine. Poszła daleko w las niesiona emocjami i przebijającą się spod nich zazdrością – choć Elise tak naprawdę nie chciałaby zostać przyrzeczona komuś z Yaxleyów i podobnych im ponurych, stroniących od salonów rodów, mając naiwną nadzieję na narzeczonego, który wyznawałby podobne poglądy co Nottowie. Chodziło o sam fakt, że Marine była pierwsza, choć przecież debiutowały na salonach razem.
Była kobietą, i to młodą, więc kochała ubrania i świecidełka. Jej nigdy nie było dość nowych kreacji, i nie mogła się już doczekać obiecanej przez matkę wyprawy do domu mody Parkinsonów, by po dziesięciu miesiącach spędzonych w Hogwarcie mogła nadrobić modowe braki i uzupełnić garderobę o kilka nowych kreacji. Wciąż pozostawała panną na wydaniu, więc musiała błyszczeć urodą, by przyciągnąć wartościowych kandydatów do swojej ręki. Z ekscytacją oglądała piękne szale tkane włosiem jednorożca i na próbę przymierzyła ten wybrany, szmaragdowy.
- I jak wyglądam, drogi Percivalu? – zapytała, śmiejąc się cicho, po czym odłożyła go na miejsce, jeszcze się zastanawiając, ostatecznie mogła dokonać zakupów po obejściu wszystkich straganów. – I tak nadal uważam, że jesteś bardzo dobrym czarodziejem. A te kamienie na pewno można ładnie oprawić, byś mógł je nosić zawsze przy sobie. Może w formie pierścienia albo amuletu do schowania w kieszeni? – zastanawiała się, jaka forma najbardziej by pasowała do Percivala, mężczyźni z reguły nie lubili chodzić poobwieszani świecidełkami.
Nie była świadoma jego działalności, a wszelkie urazy, z którymi pojawiał się w domu, zrzucała na karb jego pracy – w końcu obcowanie ze smokami musiało być bardzo niebezpieczne. Łatwiej było jej myśleć, że na pewno poobijał go jakiś smok lub inne magiczne stworzenie. To między innymi za jego sprawą swego czasu trochę interesowała się magicznymi stworzeniami, sporą część wiedzy zdobywając właśnie od Percivala, a część od Lestrange’ów, obserwując piękne syreny pluskające się w wodach wokół wyspy, a nawet jeżdżąc z Flavienem na hipokampusach podczas wakacyjnych wizyt kilka lat wstecz. Choć z całą pewnością najbardziej lubiła te ładne, miłe stworzenia, jak na przykład jednorożce.
- Mój wosk ułożył się w chmurę. Nic specjalnego, to pewnie oznacza, że za bardzo bujam w obłokach – stwierdziła. – Ale tak właściwie chyba nie wierzę w tego typu rzeczy, skąd taka plama wosku ma wiedzieć, co mnie czeka w przyszłości? – zastanowiła się. Również nie wierzyła zbytnio we wróżby, a prawdziwi jasnowidze zdarzali się naprawdę rzadko. I Elise chyba wolałaby nie wiedzieć, co ją spotka, gdyby to miało być cokolwiek innego od jej wyobrażeń.
- Ten ktoś mógł zginąć lata temu, pozostały po nim tylko kości – wyznała, kiedy zapytał ją o wypadek. – To był straszny widok, naprawdę makabryczny! Ten ktoś, kimkolwiek był, musiał spaść z tej samej skarpy, tylko miał mniej szczęścia, ale Prewettowie powinni dawno zakopać to ciało i oznakować niebezpieczne miejsce, bo idąc tam w ogóle go nie widziałam. Przecież mogłam się tam zabić, a to byłby prawdziwy skandal! – zakończyła z egzaltacją, wciąż przeżywając to zdarzenie. Dla młodej Elise było to pierwsze zetknięcie z czymś tak makabrycznym i brzydkim jak prawdziwe ludzkie kości, w tamtej scenerii uosabiające śmierć gotową zabrać nieuważnych leśnych gości, coś, co mogło spotkać też ją, gdyby upadła trochę bardziej niefortunnie. Uciekła stamtąd z krzykiem, a w nocy śnił jej się koszmar, w której ten szkielet wstał i gonił ją po lesie, klekocząc ocierającymi się o siebie kośćmi. – Przy upadku nabiłam sobie trochę siniaków, ale w domu skrzat znalazł trochę maści i już nie ma po nich śladu. Podartą suknię naprawiła Marine, dzięki czemu nie musiałam rezygnować z pójścia na plażę. Na pewno nie pojawiłabym się wśród ludzi w rozdartej i brudnej od trawy sukni.
Elise bardzo dbała o swoją prezencję, i nie chciałaby, żeby ktoś widział ją wyglądającą źle. Tym bardziej nie chciałaby zostać tak opisaną na łamach Czarownicy, ale Marine i Leia znalazły ją w lesie, i została doprowadzona do porządku. Nikt poza nimi dwoma jej tak nie widział.
- Och, co się stało? – zapytała, słysząc, że i jego nie ominęły przykre niespodzianki. Była zwyczajnie ciekawa, co mogło się stać. – Więc ten dzień najwyraźniej był trochę pechowy dla Nottów. Widziałam też wyścig... Tylko z daleka, bo mama nie pozwoliłaby mi wziąć udziału – dodała po chwili, choć zdawała sobie sprawę, że dla Percivala to musiał być żenujący występ, więc odpuściła mu i nie ciągnęła za język. Chociaż poszła tam, żeby patrzeć na krewnych i miała nadzieję, że wygra właśnie Percival lub Flavien. Temu drugiemu poszło znacznie lepiej, dobrze szło też Inarze, ale trudno było się dziwić, biorąc pod uwagę jej pochodzenie. Może to Prewettowie specjalnie dali mu wyjątkowo krnąbrnego, złośliwego konia?
- Oooch – ucieszyła się, kiedy Percival wspomniał o prezencie na urodziny. Elise zawsze uwielbiała wszelkie podarki. – To takie miłe! Jestem pewna, że to będzie coś ładnego – rzekła, uśmiechając się promiennie. – Zawsze lubiłam twoje podarki z wypraw. Zresztą, która kobieta ich nie lubi? – zaśmiała się cicho. – Inarę zapewne też wspaniale obdarowujesz. Och, jestem taka ciekawa, kiedy mi ojciec przedstawi narzeczonego. Mam nadzieję, że za rok lub dwa będę już mogła dumnie przechadzać się po Weymouth z pierścionkiem. Marine jest w moim wieku, a już ją zaręczono – mówiła wciąż. Kwestia narzeczonego w ostatnich dniach, odkąd zobaczyła pierścionek na palcu Marine, nurtowała ją nieustannie. Czy ojciec już coś planował? Kiedy ona dowie się, komu zostanie oddana i z jakim rodem zamieszka? Miała nadzieję na rozwiązanie, które pozwoli jej podtrzymywać relacje z rodziną oraz często bywać na salonach. Cóż, takie właśnie były jej priorytety. Gdzieś w tym kraju umierali ludzie, a ona myślała o narzeczonych, pierścionkach i salonach.
I kochać. Bliskich oraz najbliższych, życie oraz podarowany nam czas. Właśnie to czynię przechadzając się spokojnie po urokliwym Weymouth. Po nim nie widać zachodzących na świecie zmian. Wszystko prezentuje się nienagannie, jak wyjęte z jakiegoś journala. Idylliczny świat wypełniony śmiechem oraz rozmowami mijającego nas tłumu. Jednak ja widzę tylko Jay’a, tak uroczo niefrasobliwego, wiecznie optymistycznie nastawionego do wszystkich. Emocjonalnego. Takiego chciałabym go zapamiętać. Czy mogłabym, gdyby jednak nie wymazano mu pamięci? Czy troska nie odbijałaby się na nim intensywniej niż teraz? Znów za dużo myślisz, Sprout.
Mam nadzieję, że mi wierzy i wszystkie wypowiedziane słowa trafiły na podatny grunt w sercu. Chyba tak, sądząc po jego reakcji. Uśmiecham się zatem szeroko, ciesząc się z wyjaśnionego nieporozumienia. Później zbliżamy się do siebie w pełnym uczucia uścisku - czuję, jak mój nastrój polepsza się jeszcze bardziej, krążąc przyjemnym uczuciem w żyłach po całym organizmie. Drobne, chłodne krople skapujące z wianka powodują lekkie drżenie ciała; ledwie wyczuwalne. Aż wreszcie pogłębiamy dystans, kierując się tym samym w stronę kolorowych kramów. Z zainteresowaniem oglądam wszystkie wystawione towary. Mniej lub bardziej przydatne przedmioty - różne błyskotki, fantazyjne chusty czy makramy, po prostu różne bibeloty. Wpatruję się we wszystko, chcąc jak najlepiej pomóc memu towarzyszowi w wyborze tego, czego potrzebuje. Z zafascynowaniem przyjmuję od Jaydena jedną z turkawek, czując, jak ta lekko wibruje w dłoni. - A to ciekawe - śmieję się cicho, zaraz odkładając przedmiot na blat. - Wszystkie są piękne. Zależy dla kogo kupujesz. Z tego co pokazałeś najbardziej podoba mi się chyba bursztyn i amulet z jeleniego poroża - wydaję jakże profesjonalną opinię, wszystko biorąc do ręki i skrupulatnie oglądając. Sama zerkam na niektóre perły oraz kryształy, ale cena zwala z nóg.
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset