Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
– Sądzę, że czasu będę miała aż nadto – odparła krótko, kwitując temat uprzejmym uśmiechem. Chociaż mogłaby mówić o magicznych istotach i jeździectwie oraz o odpowiednim wierzchowcu pasującym do Flaviena jeszcze przez następną godzinę, tak zdecydowanie bardziej zainteresowała się poruszonym tematem wybranki serca kuzyna. Z doświadczenia wiedziała, że posiadał zdecydowanie zbyt kochliwe serce, najczęściej rzucając podobne słowa przy każdej kobiecie, o której słyszała, tak teraz skrupulatna obserwacja jego twarzy zdecydowanie się jej nie spodobała. Znała bowiem to spojrzenie, tę specyficzną iskrę nieśmiało tańczącą w tęczówkach, gdy rozum walczył ostatkiem sił z sercem i uczuciami weń rozwijającymi się. Sama wyglądała podobnie zaledwie raz w życiu, żeby teraz wspomnienia tamtych słodkich lat wbijały bolesny cierń w jej serce. Lecz mimo ukłucia zazdrości, słuchała uważnie, odpowiednio kontrolując mimikę; nie chciała, by Flavien poczuł się urażony, bądź – co gorsza – domyślił się, że wiedziała dużo wcześniej o jego wybrance. Nie zamierzała mówić skąd i dlaczego, wolała dowiedzieć się wszystkich szczegółów z pierwszej ręki.
– Prawdziwy skarb – rzekła z subtelnie ironiczną nutą, odkładając kolejny kamień na swoje miejsce – komuż to niosła pomoc? – Lady Rosier znała jedynie od strony próżnej panienki, lubującej się w skupianiu na sobie uwagi, a w głębi ducha szczerze wątpiła w to, by była zdolna do jakichkolwiek ludzkich odruchów. Szczególnie osobom gorszym od niej, czyli znacznej części świata. Szczęście kuzyna jednak kładła ponad zatargi wynikające z historii i prywatne przekonania, dlatego wcale nie zamierzała siać ziarna niepewności w jego kiełkujących uczuciach.
– Onyks – czarny jak dusza Rosierówny – powinien się jej spodobać. A przy okazji ma wymiar praktyczny i wcale nie takie oczywiste znaczenie – przynajmniej ona doceniłaby onyks jako oznakę troski o jej osobę, niż choćby tandetne turkawki, z góry narzucające pewne stereotypowe myślenie; w przypadku Fantine – nie miała żadnej pewności.
Don't underrate it.
- Ja także nie odziedziczyłem po niej talentu, ale gdyby oceniać przynależność do rodziny po wyborze kariery, ja w ogóle do swojej nie pasuję. – nie było mu wiadomo, by jakiś McKinnon przed nim wykazywał się równie wielkim co on zainteresowaniem zwierzętami, żaden z jego krewniaków, choćby dalekich (a takich znał wielu, dzięki wspaniałej szkockiej tradycji urządzania zjazdów rodowych) nie został też uwieczniony na żadnym z portretów w świętym Mungu; Aldrich przecierał najwidoczniej nowe szlaki w rodzinnej kronice. Przypominał matkę z charakteru, owszem, ale nie mógłby nazwać się artystą, a już na pewno nie poszukiwaczem przygód, a tak właśnie należałoby określić jego ojca. Al wcale go już nie pamiętał, nie ubolewał więc zbytnio nad tym brakiem podobieństw do rodzica, ale za dawną matką tęsknił bardzo, bardziej niż odważyłby się przyznać. Nie Sophii, jej opowiedziałby jak wszystko inne bez śladu zahamowań, ale przed siostrzenicą bałby się obnażyć podobną słabość.
- To godne podziwu, jak sobie ze wszystkim radzisz. – bąknął, gdy wspomniała o swoich rodzicach. Opisywany przez nią obrazek jawił się w jego wyobraźni jako bardzo uroczy, coś, o czym chętnie usłyszałby więcej, pogawędził bez skrępowania, ale odkąd rodziców Sophii zabrakło, zdarzało mu się niezręcznie omijać ten temat. Nie zawsze udawało mu się godzić pobożne życzenie, by wszystko w jej życiu układało się jak najlepiej z akceptowaniem odmiennych planów rzeczywistości. Nie zasłużyła na żadną z przykrych rzeczy, jakie dotąd się jej przytrafiły, a Aldrich, gdyby tylko mógł, zrobił by wszystko, by uchronić ją przed kolejnymi nieszczęściami.
No właśnie – gdyby mógł. O to niefortunne wyrażenie rozbijała się większość jego rycerskich zapędów, a Aldrich zostawał sam, bezsilny w ogólnym rozrachunku. Przynajmniej, chociaż to nadzwyczaj marna pociecha, rozumiał ją w zupełności.
- No to chodźcie. – rzekł dziarsko, biorąc siostrzenicę za rękę, gdy ruszyli przed siebie, by opuścić jarmark. Chociaż nie żałował rzucenia się na głęboką wodę po wianek wrzucony do morza przez Sophię, był jej wdzięczny za to, że nie poprowadziła ich do ogniska. Jeszcze by się zbłaźnił, znalazłaby się okazja do rozmowy, z której wniosków nie chciałby roztrząsać.
Tak przecież było dobrze, doskonale, nawet jeśli ten stan potrwa tylko moment.
zt.
Obserwował turkawkę trzęsącą się w małej dłoni zielarki i roześmiał się. Znów jakby mieli po kilkanaście lat i nie musieli się martwić o nic innego jak tylko o oceny. Jayden miło wspominał Hogwart, a uczenie w nim po tylu latach sprawiało jedynie, że bez względu na wszystko chciał być związany z tym miejscem. Dzięki niemu doświadczył tak wiele, poznał ludzi, którzy mieli być związani z nim już do końca życia. Jedna z tych osób starała się teraz wspomóc go przy zakupie, ale że wszystko podobało się profesorowi, musiał przez moment pomyśleć. - No, to niech będzie bursztyn - zawyrokował, obserwując to cudne cacko. Nie miał pojęcia, dla kogo miałby być, ale pamiątką z jarmarku był pierwszorzędną. Gdy odebrał swój zakup, posłał ciepły uśmiech czarodziejowi naprzeciwko i zaraz wrócił do Pomony, by wraz z nią spędzić jeszcze trochę czasu na Festiwalu Lata.
|zt Pom i Jay
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Długo zwlekałem z przyjściem w to miejsce, ale tylko dlatego, że znam siebie. Gdybym przyszedł tutaj nieprzygotowany, wyszedłbym z torbami. To znaczy, tak, dosłownie miałbym torby pełne zakupów, ale i poszedłbym z torbami, zbankrutował po prostu! Zdarza mi się być zakupoholikiem, szczególnie w takim miejscu jak to. Jarmark festiwalu lata był tak kolorowy i pachnący, że aż nie potrafiłem się skupić na jednym stoisku. Chciałem pochłonąć wszystkie naraz! Chodziłem od jednego do drugiego, od drugiego do trzeciego, od trzeciego do czwartego, i tak w kółko. W końcu, jakimś cudem, moje oczy skupiły się na białych kryształach. Pięknie lśniły odbitym światłem, chociaż były nieduże. Co prawda miałem poczekać na konkretniejsze zakupy na Florence, ale musiałem zapytać jaką mają w sobie moc. A kiedy tylko się dowiedziałem, musiałem je kupić. Nie dla siostry, a dla Frances - będąc w Zakonie, wystawiała się na ogromne niebezpieczeństwo, tak samo jak ja. Muszę wiedzieć, że wszystko z nią w porządku, skoro za parę tygodni ma się przeprowadzić do Hogwartu. Hogwartu! Nawet nie chcę myśleć o tym jak to daleko. Podałem pani odliczoną kwotę galeonów i włożyłem kryształy do kieszeni spodni. Flo nie musiała wiedzieć, że kupuję takie rzeczy.
O wilku mowa! Pomachałem jej energicznie, skacząc przy tym jak głupi, ale w tym tłumie mogła mnie nie zauważyć. Nawet mój kolorowy strój niewiele pomagał, tyle tu było jaskrawych barw wokół. - Siostro! - Jakbym nie widział jej od miesiąca, a przecież widziałem ją wczoraj wieczorem. Chociaż faktycznie od paru dni nie mieliśmy okazji pobyć w swoim towarzystwie trochę dłużej niż parę minut. - Jak ci mija czas? Nie jesteś na wyścigu konnym? Podobno jest emocjonujący - chociaż co ja mogłem o tym wiedzieć, moja znajomość koni ograniczała się do tego, że potrafiłem zdefiniować je jako zwierzęta. Wyjąłem z kieszeni garść pieniędzy, która mi została po zakupie kryształów, i szybko je przeliczyłem. Tyle musi mi wystarczyć, nie wydam ani grosza więcej!
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Floreana dostrzegła w sumie bardzo szybko - pomimo tego, że jego charakterystyczne ubranie faktycznie nieco ginęło wśród całej ferii barw jarmarkowych ozdób, ciężko było przegapić jego niezwykle żywiołowe podskoki. Florence pokręciła głową z rozbawieniem, zaraz do niego dołączając. - No już, braciszku, bo wydłubiesz komuś oko! - było to raczej mało prawdopodobne, chociaż wokół były takie tłumy, że kto wie? Naprawdę mógł komuś zrobić krzywdę takimi podskokami! Jeszcze by kogoś popchnął, ten ktoś wpadłby na stragan, rozsypał wszystkie towary i... co wtedy? - Zastanawiałam się nad tym, ale uznałam, że jednak sobie odpuszczę. - lubiła aetonany, ale co to za frajda obserwować ich tyciuńkie sylwetki na tle plaży lub nieba, jak gnają przed siebie na łeb, na szyję? Nie należała też do osób, które lubią obstawiać, który z nich będzie pierwszy na mecie. Zdecydowanie bardziej wolała spędzić to popołudnie na spokojnym oglądaniu towarów sprzedawanych na jarmarku. Szczególnie kiedy mogła dodatkowo liczyć na nienajgorsze towarzystwo. - Rozglądałeś się już? Wypatrzyłeś coś ciekawego? - zapytała z ciekawością. Doskonale wiedziała, że gdyby Florek tylko mógł, najpewniej wykupiłby pół jarmarku. A, co tam pół. Pewnie kupiłby calutki! Nic by nie zostało dla innych!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 28.02.19 19:28, w całości zmieniany 1 raz
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Potrząsnął lekko głową, udając, że pozbywa się w ten sposób nie natrętnych myśli, a niewidzialnego owada, brzęczącego mu tuż przy uchu, po czym przykazał sobie samemu skupienie na tym kruchym tu i teraz, nawet jeżeli tworzył tym samym wspomnienia, które w niedalekiej przyszłości miały złamać mu serce. – Nigdy nie jest się tak dobrym, że nie można już być lepszym – zauważył, postanawiając nie sprzeczać się już dłużej; zdawał sobie sprawę ze swoich umiejętności tak samo, jak był świadom rażących braków, ale nie chciał skupiać uwagi na sobie, woląc wykorzystać darowany im czas na wysłuchanie kuzynki. Mimo że z pozoru mogłoby się wydawać, że nie mieli zbyt wielu wspólnych tematów do rozmów, skupieni na drastycznie innych zainteresowaniach i patrzący na świat w zupełnie inny sposób, to nigdy nie przeszkadzało mu słuchanie jej opowieści. Nie uważał ich za płytkie ani pozbawione sensu, być może posługując się tutaj swoim słynnym filtrem, który nie pozwalał mu na dostrzeganie wad członków własnej rodziny (czy nie idealizował we własnym umyśle Juliusa, ślepy na fakt, że jego brat tak naprawdę nie zasługiwał na miano dobrego człowieka?); teraz również wsłuchiwał się w słowa Elise z uwagą godną prowadzenia poważnej dyskusji o polityce czy magicznych stworzeniach – nie sukienkach i układających się w najróżniejsze kształty, woskowych plamach. – Tak, myślę, że to dobry pomysł – przytaknął, na razie jednak odkładając lśniący w słońcu fluoryt na bok; nie spieszył się do dobijania targu, bez skrupułów czy wyrzutów sumienia kradnąc kolejne minuty towarzystwa kuzynki.
Zmarszczył brwi, kiwając powoli głową z udawanym skupieniem. – Chciałbym pomóc ci w interpretacji, ale obawiam się, że nie błyszczałem szczególnie mocno na lekcjach wróżbiarstwa. Zawsze chciało mi się kichać od kadzideł i skraplających się w powietrzu perfum – powiedział, pół-żartem, pół-serio, jednocześnie wzruszając ramionami. W Hogwarcie miał w zwyczaju nabijanie się z prowadzonych na dusznym poddaszu zająć, największą rozrywkę odnajdując w tworzeniu zmyślonych wytłumaczeń do wszelakich wróżb, podświadomie odmawiając uwierzenia, że przyszłość była już zapisana w gwiazdach, czy gdziekolwiek; wtedy jeszcze co prawda nie zdawał sobie z tego sprawy, ale odrzucało go przekonanie, że jego los był już przesądzony, a on sam nie miał na niego żadnego wpływu. Podświadomie bił się przecież z tą możliwością od wczesnej młodości, nigdy nie zadowalając się rzeczywistością i zawsze marząc o czymś więcej – szerokich przestrzeniach, niezapomnianych przygodach, sławie odważnego łowcy smoków. Koniec końców, życie i tak zweryfikowało te młodzieńcze mrzonki po swojemu, wciskając go w ministerialny fotel, czyli dokładnie tam, gdzie nie chciał się znaleźć – ale w głębi ducha chyba nie zdołał pozbyć się szepczącego po cichu a może kiedyś.
– Powinni. To bardzo nieodpowiedzialne z ich strony – zgodził się z Elise, chcąc dodać jej otuchy, chociaż gdyby podobny wypadek spotkał jego osiemnastoletnie ja, zapewne byłby nim zachwycony, spędzając następnych kilka tygodni na snuciu nieprawdopodobnych historii co do prawdziwych losów nieznanego śmiałka, po którym zostały tylko spróchniałe szczątki. Wątpił jednak, by lady Nott podzielała to zdanie, zdecydował się więc na coś, co nie nudziło mu się nigdy (a przynajmniej dopóki nie znajdował się w zasięgu słuchu Lorraine) – czyli zrzucania winy za całe zło świata na Prewettów. – Całe szczęście, że nie stało się nic poważnego – dodał; zniszczenia sukienki nie zaliczał do listy zdarzeń niewybaczalnych, choć zdawał sobie sprawę, że większość arystokratek by się z nim nie zgodziła; nie miał jednak zamiaru sprzeczać się na ten temat z kuzynką, głównie z obawy, że mogłaby przygnieść go siła wyrafinowanych argumentów.
Z drugiej strony, wszystko byłoby lepsze niż wspominanie przeklętych wianków – albo jeszcze bardziej żenującego wyścigu. – Wianek Inary złapał jakiś osiłek. Kompletnie nieokrzesany. Nie wiadomo, jakiego pochodzenia – przyznał z niesmakiem, nadal prawie zgrzytając zębami na samą myśl, z lubością obrzucając nieznajomego mężczyznę epitetami, których prawdziwości co prawda nie był pewien, ale i tak specjalnie mu to nie przeszkadzało. – Nie chciałem robić sceny publicznie, ale na pewno dowiem się, kim jest – dodał, nie przyznając się, że tak naprawdę już rozpoczął subtelny proces wypytywania to tu, to tam, starając się ustalić tożsamość bezczelnego jegomościa. – A udziału w wyścigu nie żałuj. Cała ta zabawa była mocno przereklamowana – obwieścił, nie wspominając o swoim mało widowiskowym występie, głównie dlatego, że nie było o czym; do tej pory nie wiedział, co właściwie poszło nie tak, ani dlaczego jego aetonan zachowywał się jak zaklęty, ale starał się myśleć o tym najmniej, jak mógł. Częściowo dlatego, że naprawdę nie znosił przegrywać – w lwiej części ze względu na to, co miało miejsce później, gdy zawodnicy się rozeszli, a on poszedł szukać samotności na zacienionej łące.
Odchrząknął cicho, zmuszając swoje myśli do odsunięcia się od tamtego wieczoru jak najdalej.
Najlepiej na smocze bezdroża. – Być może wkrótce uda mi się znowu coś ci przysłać – powiedział, zerkając na nią z ukosa i uśmiechając się uśmiechem tylko odrobinę podszytym niewypowiedzianym smutkiem i obawą o nieznane; nie był pewien, czy jakiekolwiek jego plany wciąż miały szansę się ziścić, ani w którym momencie patrzenie w przyszłość ograniczyło się do ciemnego, wąskiego tunelu, z którego widać było jedynie kilka najbliższych godzin. – Zastanawiam się nad ponownym przeniesieniem do pracy w terenie – przyznał, unosząc wyżej brew w wyrazie pytania, które nie odnalazło jednak drogi na jego usta. Chciał wiedzieć, co o tym myślała. – A do zamążpójścia nie musisz przecież aż tak bardzo się spieszyć. Dopiero co wróciłaś, już chciałabyś nas zostawić? – zapytał, śmiejąc się cicho, chociaż nie do końca szczerze, nie wypowiadając na głos tego, co myślał naprawdę – że wolałby, żeby Elise pozostała we wciąż jeszcze bezpiecznych murach Ashfield Manor tak długo, jak tylko było to możliwe.
I am not there
I do not sleep
Patrzyła więc na Percivala z tym samym pogodnym uśmiechem, nieświadoma toczącej się w jego umyśle walki.
- Och, to cudownie, w takim razie go kupię! – powiedziała, prosząc sprzedawcę, by spakował dla niej wybrany szal w barwach Nottów. Elise najchętniej ubierała się właśnie w rodowe zielenie. – Wyglądasz na zamyślonego – zauważyła nagle i dość bezpośrednio, bo mimo uśmiechu na jego twarzy mogła przysiąc, że wcześniej w jego oczach błysnęło coś dziwnego. A może tylko jej się wydawało? To mogło być tylko złudzenie. Może Percival zastanawiał się po prostu nad tym, co powinien kupić? – Na pewno będziesz jeszcze lepszy – dodała. Zawsze miała skłonności do idealizowania bliskich sobie osób oraz wiary w ich umiejętności. Była też niezwykle krytyczna wobec tych, których nie darzyła sympatią.
Mogło się wydawać, że ją i Percivala więcej dzieliło niż łączyło, choćby różnica wieku czy zainteresowań, ale pozostawali rodziną, więc uważała go za jedną z ważniejszych osób w swoim życiu i jego spotkanie autentycznie ją ucieszyło, nie musiała wcale udawać radości. Paplała więc z podekscytowaniem, a on jej słuchał, wyglądając na zaaferowanego. Jeśli nudziły go pogawędki o błahostkach i woskowych kształtach, nie dawał tego po sobie poznać.
Zdawała sobie sprawę, że nie będzie mogła decydować o własnym losie, bo zdecyduje o nim rodzina. To ojciec wraz z nestorem wybiorą jej narzeczonego i zdecydują, kiedy wyjdzie za mąż. Zawsze to rodzina decydowała o jej życiu. Ale czy wierzyła, że los był zapisany w gwiazdach, herbacianych fusach czy woskowych kształtach? Raczej nie. Nawet jej naiwność i płytkość miały swoje granice i na lekcjach wróżbiarstwa zwykle skrycie podśmiewała się ze słów nauczycielki i plotkowała z koleżankami, nie wierząc zbytnio we wróżby.
Może gdyby była chłopcem i posiadała w sobie więcej odwagi także czułaby ekscytację podobną przygodą. Ale była osiemnastoletnią damą z rodzaju tych, które uważały podarcie sukni za tragedię, dlatego bardzo przeżyła to zajście oraz znalezienie czyichś kości, nasuwających na myśl lęki, że sama też mogłaby tak skończyć. Ale pozbierała się szybko, nie była osobą, która zamartwiała się długo. Teraz traktowała to głównie jako pretekst do narzekania na nielubiany ród, złe zabezpieczenie terenu festiwalu czy powody, dla których jej wianek był brzydki.
- Całe szczęście – powtórzyła jego słowa. Suknia została naprawiona, najpierw przez Marine, a potem, już w dworze, skrzaty dokończyły robotę, starannie piorąc i zszywając tkaninę. Wianek mimo brzydoty także został wyłowiony, i to przez szlachcica, niestety takiego, z którym na pewno nigdy nie zostałaby zaręczona. Więc i ta festiwalowa wróżba nie miała szans się ziścić. O wiele bardziej zbulwersowały ją jednak słowa Percivala o wianku Inary. Z przejęcia aż zakryła usta dłonią. – Och, to brzmi strasznie! – westchnęła z egzaltacją, przerażona tym, że wianka żony jej kuzyna dotykał jakiś nieokrzesany plebs. – Bezczelność! Mam nadzieję, że Inara z nim nie poszła? Ja nigdy nie splamiłabym się zatańczeniem z kimś o nieczystej krwi, nie obchodziłyby mnie w tym momencie tradycje Prewettów. Sama myśl o czymś podobnym budzi we mnie zbyt wielki wstręt. Uciekłabym z wybrzeża, gdybym tylko zobaczyła swój wianek w rękach kogoś, z kim na pewno nie wypadałoby mi spędzić wieczora – mówiła, krzywiąc ładną twarzyczkę. Jej słowa były jednak ciche, nie chciała, by słyszał ją ktoś poza Percivalem. Niemniej jednak całkowicie wierzyła w swoje słowa. Żadne festiwalowe tradycje nie miałyby w tym momencie znaczenia, uciekłaby z wybrzeża, zanim plebejusz dotarłby do niej z wiankiem. O spędzeniu razem wieczora nie byłoby mowy, wolałaby spędzić go samotnie, rozpaczając nad swoim pechem i przedstawicielami pospólstwa kładącymi łapska na czymś, co nie należało do nich. Miała też nadzieję, że Percival odpowiednio zajmie się tą sprawą, nikt nie powinien dotykać wianka jego żony.
Nie żałowała braku udziału w wyścigu. Wolała bardziej kobiece aktywności, choć potrafiła jeździć konno, przynajmniej w stopniu podstawowym umożliwiającym przejażdżki z krewnymi po lasach Sherwood. Ale wiedziała, że Percival miał wczoraj po prostu pecha, jego umiejętności nie kwestionowała, przekonana o tym, że je miał. To była wina Prewettów i konia, którego mu dali. Nie wiedziała też o tym, co stało się już po wyścigu, bo pozostawała wtedy ze swoją matką i siostrą, i szybko wróciły do dworu.
- Naprawdę? – uniosła brwi. – Planujesz jakiś wyjazd w nadchodzącym czasie? – zapytała zdziwiona. – Pewnie tęsknisz za podróżami, prawda? – Dla kogoś, kto lubił zew przygód, tkwienie za biurkiem musiało być nudne. Ale z drugiej strony się zmartwiła, bo przecież obcowanie z żywymi smokami było niebezpieczne, nawet jeśli same bestie wydawały się na swój sposób interesujące, były w końcu odwieczną częścią ich magicznego świata.
- Nie chciałabym was zostawić aż tak szybko, ale nie chcę też zostać starą panną – westchnęła. Staropanieństwo ją przerażało, uważała je za coś złego, a stare panny, z wyjątkiem lady Adelaide, darzyła pewną wzgardą i niechęcią jako kobiety niepełnowartościowe, których nikt nie zechciał, lub które wolały robić niestosowną dla damy karierę zamiast spełniać wolę rodu. – Coraz więcej dziewcząt się zaręcza, nie mogę być gorsza, poza tym... chciałabym po prostu wiedzieć, z kim spędzę resztę życia, bo póki co trwam w niepewności i tylko się zastanawiam co będzie, kiedy już nadejdzie ten dzień, gdy ojciec wezwie mnie do siebie i postawi przed faktem dokonanym. – Ciekawe, jak Percival czuł się przez te wszystkie lata? W jego przypadku minęło długich czternaście lat od skończenia Hogwartu do ślubu, ale mężczyznom pozwalano na więcej. Kiedy kończyli magiczne dwadzieścia pięć lat, nie krążyły wokół nich krzywdzące plotki kwestionujące ich wartość, nie byli wytykani palcami na salonach. Elise miała najprawdopodobniej rok, może dwa wolności; Rosalind wyszła za mąż mając dwadzieścia lat, jej matka miała osiemnaście, kiedy powiedziała „tak” Perseusowi Nottowi, którego nie kochała, ale posłusznie spełniła wolę rodu. – Ale będę za wami tęsknić, kiedy ten dzień już nadejdzie. Choć oczywiście będę was często odwiedzać, tak często jak tylko będzie to możliwe – obiecała. Jej matka często odwiedzała swoje rodzinne strony, Elise zamierzała robić to samo. Przecież w duchu zawsze będzie Nottem. I zawsze będzie pamiętać o więziach rodzinnych, chciała zresztą, by jej przyszłe dzieci zaprzyjaźniły się z dziećmi jej sióstr i kuzynostwa.
Nie myślała o tym, że w obecnych czasach takie wyobrażenia były tak bardzo niepewne. Nie wiedziała tego co Percival, więc podczas kiedy on martwił się i widział przyszłość w czarnych barwach, ona starała się doszukiwać w niej kolorów i wyobrażać sobie przyszłe życie damy, kiedy już przyjdzie jej kolej na wypełnienie obowiązku i zamążpójście. Oby piękne i szczęśliwe, choć raczej nie wierzyła w to, by potrafiła swojego męża kochać. Nie po słowach matki, którymi ta dławiła w córkach romantyczne mrzonki o miłości i przypominała, że dla rodziny liczą się przede wszystkim interesy polityczne, nie jej uczucia.
Miał tutaj nie przychodzić. Nie tylko dlatego, że Nestor otwarcie zbojkotował tę, pożal się Merlinie, imprezę. Nie miałby ochoty nawet wtedy, gdyby jakimś cudem uznał Festiwal Lata za wydarzenie roku. Ot, nie lubił dużych skupisk ludzi, szczególnie mieszanego pochodzenia. A jednak przyszedł, niestety chęć ujrzenia asortymentu tegorocznego jarmarku wygrała z jego niechęcią. Nie miał zamiaru zabawiać tutaj dłużej niż to naprawdę konieczne - planował jedynie przejrzeć co ciekawsze towary, parę z nich kupić, i wrócić do Durham. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy (czy raczej w uszy) po postawieniu stopy na ziemiach Weymouth, to hałas. Śmiejące się tłumy, krzyczące dzieci - nie dało się usłyszeć własnych myśli. Edgar klął pod nosem, kiedy próbował przedostać się do kolejnych straganów - bez przerwy ktoś się o niego ocierał, a momentami i wpadał mu prosto w twarz. Doprawdy, czasem musiał po prostu kogoś od siebie odepchnąć, żeby móc w spokoju przyjrzeć się sprzedawanym produktom. Większość z nich była typowo jarmarczna: czekoladki, cukiereczki, baloniki. Niektórzy pewnie zapychali sobie tym kieszenie, wnioskując po niskich cenach. On szukał czegoś szczególnego, i choć większość rzeczy była po prostu tandetna, wiedział, że nie może się zrazić. Gdzieś znajdzie coś godnego uwagi, był tego pewien. Każdego roku udało mu się upolować tutaj coś ciekawego, nierzadko samemu będąc zdziwionym, że ktoś w ogóle postanowił to tutaj sprzedawać. Chociażby te buty, nieszczególnie piękne, ale z pewnością budzące grozę. Ostatecznie zdecydował się na fluoryt, coś urzekło go w tym kamieniu. Kolejne galeony wydał na amulet z jeleniego poroża - z początku podchodził do niego z pewną rezerwą, jednak jeżeli faktycznie zawsze wskazuje odpowiednią drogę, któregoś dnia może okazać się przydatny. Już miał wracać do Durham, kiedy jego wzrok przykuła jeszcze jedna rzecz - złoty sierp, nie był pewny do czego służy ani jak dokładnie działa, ale postanowił go zakupić. Luźniejszy o kilkaset galeonów, z przyjemnością zawrócił się na pięcie i wrócił do domu.
|zt
kings and queens
Nie lubiła samotności, podobnie jak nie przepadała za ciszą własnych myśli — zawsze w biegu, zawsze z gotową odpowiedzią cisnącą się na pełne usta, prawdziwie niepowstrzymana furia o włosach równie ognistych, co temperament. Teraz jednak, pośród zgromadzonych w jednym miejscu ciał, przeciskających się między sobą niczym różnokolorowa skłębiona masa, nie potrafiła przegonić uczucia kompletnego osamotnienia. Nawet jeśli zewsząd dało się słyszeć dźwięki rozmów, śmiechów wymykających się spomiędzy warg, krzyków, pisków dzieci oraz pojedynczych wrzasków dorosłych, gdy anomalie dotykające pociech stały się nadto złośliwe. Nie rozumiała do końca, jakim cudem zdołało się ono zrodzić w jej wnętrzu. W którym momencie chłodem przeszyło ciało, sprawiając, iż blada skóra niepomna była na czuły dotyk promieni słonecznych. Czy brało się to z tak prozaicznego powodu, jak zwyczajny brak towarzystwa? A może z cieni osiadłych na jej sercu, rozrastających się niepostrzeżenie z każdym mijanym dniem? Czy nienaturalny spokój, jaki otoczył umysł dziewczęcia, pochodził z zadowolenia, czy też obojętności dopadającej jej w najmniej spodziewanym momencie? Nie znała odpowiedzi na te pytania, być może nawet obawiała się musnąć, chociażby ten temat w obawie, iż prawda odbierze panience Sprout resztki brawury, z jakiej zwykła słynąć. Wzdycha więc cichutko, powstrzymując się przed miarowym pocieraniem ramion i wzrokiem niezaprzeczalnie czujnym, stara się wypatrzeć co ciekawsze przedmioty zasilające liczne stragany. Statuetki przedstawiające elfa skwitowała lekkim zmarszczeniem nosa, wszelkie alchemiczne nowości wymijała spłoszonym krokiem, tylko po to, by zaraz mogła zatrzymać się przy kramie z chustami i wstążkami. Red przygryza delikatnie dolną wargę, bo teoretycznie jej pewność siebie gór sięga, niemniej odrobina pomocy nigdy jeszcze nie zaszkodziła, nieprawdaż? Kupuje więc kilka chust haftowanych włosiem jednorożca, sięga po kilka czarodziejskich wstążek cudownie komponującymi się z ognistymi kosmykami. Dla młodszego brata wybiera słoiczek z muszelkami, siostrom zaś chce sprezentować ładnie zasuszone kwiaty paproci oraz malinowe cukierki, aby miło przypominały sobie dziecięce lata, podczas których były zmuszane do uczestnictwa w Rowanowych podwieczorkach. Z zainteresowaniem przygląda się butom pogardy, jednak zaraz to się na ich widok krzywi, jako że są zwyczajnie brzydkie i nijak się mają do przeuroczych, różowych szpilek, jakie właśnie nosiła. Może w przyszłym roku, gdy będzie ładniejszy model — decyduje, kiwając główką poważnie. Zakupuje jednak czerwony kryształ, uznając, iż w jej profesji będzie niezbędny. Nieco się zastanawia nad trzosikiem, lecz po chwili decyduje się porzucić pomysł zakupu sakiewki, gdy czerń oczu przyciąga coś zgoła innego. Nogi wydają się same prowadzić ją do stoiska, a dłoń sięga niemal natychmiast po białe kryształy. Gula zalega raptownie w jej gardle, choć w ustach odczuwa jedynie suchość. Znała tradycję tych przedmiotów, pamiętała również że w zasadzie nie miała komu podarować jednego z nich, ale nie potrafiła ich zostawić. Z niezrozumiałym ciężarem na ramionach, dokonała zakupu, ignorując z nieznacznym rumieńcem na twarzy wymowne spojrzenie sprzedawcy. Najwyraźniej to mężczyźni zwykli brać kryształy, chcąc ofiarować je swej wybrance — jak więc musiała wyglądać Sprout w tym przypadku? Fantastycznie. Wyglądała wprost fantastycznie, o czym świadczył wysoko uniesiony podbródek oraz złośliwość wykrzywiająca rysy twarzy, przez co wyglądała niczym chochlik planujący spłatać jakiś podły fortel. Z prychnięciem odrzuciła włosy, dumnym krokiem opuszczając teren jarmarku. Też coś! Żeby ją tak bezczelnie oceniać! Tylko policzki piekły ją nieprzerwanie, nadając pozornie drobnemu zakupowi większą wagę niż na początku.
| zt
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
| zt
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Był odziany w jasną, letnią szatę zdobioną czerwonymi i czarnymi nićmi układającymi się w mistyczne, roślinne wzory na rąbku materiału. Włosy miał zaczesane schludnie do tyłu, wąs zadbany i wymodelowany. Prezentował się pozwalając swej szlachetnej aurze rozbrzmiewać z mocą dostojeństwa tak jak powinna to robić zawsze. On sam jedynie z demonstracją swej krwi ograniczał się do takich chwil jak ta - tego wymagających. Tej odrobiny prezencji,ułudy mającej podtrzymać wizerunek godnego dziedzica spuścizny swego nazwiska.
Przemierzał wzdłuż i wszerz straganów wiedząc, że jarmark stanowi doskonałą okazję do zdobycia rzadkich artefaktów oraz ingrediencji - tych drugich wypatrywał przez wzgląd na swą córkę i dlatego też gdy tylko dostrzegł odłamki spadających gwiazd poprosił bez zająknięcia o odliczenie dziesięć tychże zastanawiając się czy rozsądnym nie będzie o zwielokrotnienie tej prośby. Na razie jednak się powstrzymał przed tym, przyjmując schludnie spakowane zawiniątko pozwalając swoim oczom zawiesić się na dłużej na broszy z alabastrowym jednorożcem znajdującym się za gablotką. Początkowo uwagę uzdrowiciela przykuł jedynie kształt biżuterii, a dopiero później właściwości. Rozrzutność przychodziła mu z typową dla posiadanej krwi łatwością - zakupił dwie. Uwagę przykuła również bransoleta z syrenich pasm włosów, którą również nabył.
Chciał już odchodzić z jarmarku zatrzymał się jednak przy niepozornym straganiku na dłuższą chwilę dostrzegając magiczny proszek - pył złamanych serc. Podszedł do niego, tego straganiku, nie do końca wiedząc, czy rodząca się w jego głowie chęć jest odpowiednia. Czy powinien sobie na niego pozwolić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Adrien Carrow dnia 19.10.18 20:15, w całości zmieniany 2 razy
Troski dni minionych rozmyły się pośród fal ludzkich ciał, mijających się niby w tańcu, byleby tylko nie zetknąć skóry z obcą skórą. Gwar, jaki im towarzyszył, wypełniał nagrzane słońcem powietrze, śmiech oraz przejęte rozmowy na owadzi wzór obrały kształt jednolitego brzęczenia, ledwie tła przetykanego pojedynczym krzykiem zaskoczenia, kiedy jakaś dziecięca anomalia okazała się nader przykra. Tkwił w tym jakiś czar, swoisty urok niwelujący odczuwane dotąd niezadowolenie z powodu tłumów wątpliwego pochodzenia oraz kojący podekscytowanie, splatające się naprzemiennie z narastającymi obawami. Festiwal lata był czasem szczególnym i chociaż poprzez prowadzoną politykę rodów tracił stopniowo na znaczeniu w oczach rodzin o bardziej konserwatywnych poglądach, tak dla młodych panienek był niewątpliwą szansą zaistnienia pośród towarzystwa, okraszoną przyjemnymi oraz całkowicie nieszkodliwymi atrakcjami, w których mogły brać śmiało udział. I chociaż lady Parkinson mogła się przychylić do sympatii dla tegoż wydarzenia, celebrującego wszak jej ulubiony przymiot człowieczy, jakim była miłość, tak myśli arystokratki, ciągnęły bardziej do chwil, mających rozegrać się tuż po jego zakończeniu. Kiedy półki księgarniane zapełni starannie wyselekcjonowana pośród wielu innych okładka, a srebrny tytuł lśnić będzie w półmroku, przyciągając instynktownie spojrzenia. Czy jednak zawartość powieści zdoła zadowolić wygłodniałe dusze, złaknione, chociażby kropli romantyzmu w swym życiu? Elodie nie wie, choć tli się weń nieśmiała nadzieja, iż tak się jednak stanie — jednocześnie jej serce ściska się w bólu, na samą myśl, że tylu nieszczęśników prowadziło swą szarą egzystencję, nie zaznawszy choćby i zauroczenia. Poświęcenie się pracy bądź pasji nawet tak cudownej, jak jej własna, wydawało się wprost nie do pomyślenia. Rezygnacja zaś z ról wytyczonych przez społeczeństwo przyprawiała ją o metaforyczny zawrót głowy. Kobieta winna być niczym ogień, ciepłem swym ogrzewający rodzinę, chroniący z troską przed niedogodnościami sprowadzanymi przez chłód rzeczywistości. I jeśli zaistniała sytuacja tego wymagała, powinna być gotowa przeistoczyć się w najprawdziwszą pożogę, broniąc tym samym czci własnej i najbliższych. Nie mogłoby być inaczej, tego była pewna i właśnie to pragnęła przekazać w swych książkach. Czy jednak było to wystarczająco klarowne, a przy tym nienachalne? Czy każda scena, jakże pieczołowicie poprawiana w ostatnich miesiącach, rozpisana została ze smakiem? Tyle pytań kłębiło się w okrągłej główce dziewczątka, stąpającego lekko pośród jarmarcznych kramów. Zatroskany wzrok orzechowych tęczówek sunął po otoczeniu, raz po raz zatrzymując się na postaci niższej damy, kroczącej tuż obok.
— Och, nie powinnaś się tak dąsać Cressie — odzywa się łagodnie Ellie, delikatnie ściskając podtrzymywane ramię drobnej kobietki — To źle działa na ciało i duszę — dodaje, nie kryjąc już swego zmartwienia stanem lady Fawley. Zaraz czujnym spojrzeniem stara się wyłapać choćby i cień zmarszczek, mogących oszpecić urocze, acz ponaznaczane paskudnymi znamionami — inaczej wszak piegów nazwać nie można — lico szlachcianki. Zapewne, gdyby przyjrzeć się pochodzeniu Cressidy, ze zdziwieniem przyjęto by widok perły Parkinsonów towarzyszącej rudzielcowi. Wiadome było, iż Flintowie z panami Gloucestershire, Worcestershire oraz Herefordshire nie żywili do siebie ciepłych uczuć i podobna rzecz zazwyczaj miała się z najmłodszymi latoroślami. Jednak czas spędzony w obcym kraju, pośród francuskich zwyczajów potrafił zbliżyć nawet tak różne od siebie persony, a zmiana nazwiska potomkini Blodeuwedd mogła jeszcze bardziej naznaczyć sympatią tą jakże przedziwną znajomość. Której w żadnym wypadku Elodie nie musiała się wstydzić, tak też z uniesionym podbródkiem oraz miarowym ruchem niewielkiego wachlarzyka, mogła się spokojnie oddać pocieszaniu towarzyszki po jakże niefortunnej przegranej we wczorajszym wyścigu.
Tell me I'm the fairest of the fair
– Na pewno – mruknął tylko w odpowiedzi, na moment przestając koncentrować się na rozmowie, przez co nie był tak naprawdę pewny, na co przytaknął. Odwrócił się w stronę stoiska, wzdłuż którego przesuwali się już od jakiegoś czasu, po raz pierwszy tak naprawdę na niego spoglądając. Chociaż niemal wszystkie stragany na tegorocznym jarmarku chowały w sobie coś wartego uwagi, to ten był szczególnie niezwykły, bo czarodziej stojący za drewnianym, nakrytym ciemną tkaniną blatem, miał do zaoferowania całe stadko świetlistych zwierząt, na pierwszy rzut oka przypominających patronusy. Percival zatrzymał się przy nim na moment, obserwując, jak utkana z błękitnego blasku wiewiórka, ściga się z zającem. – Poszła – odpowiedział nieco nieprzytomnie, powoli odrywając spojrzenie od fruwającej im nad głowami jaskółki i zwracając się z powrotem w stronę Elise. Dopiero teraz dostrzegł jej oburzone spojrzenie i dotarła do niego reszta jej słów; sięgnął dłonią do karku, po którym podrapał się ze słabo skrywanym zakłopotaniem. Nie był wcale zadowolony z takiego obrotu wypadków, ale nie chciał też przyznać głośno, jak bardzo nie podobał mu się widok Inary, odchodzącej z innym mężczyzną. – Przez cały wieczór miałem jednak na nią oko, poza tym, nie chcieliśmy robić sceny. Czarownica miałaby używanie – odpowiedział, wzruszając ramionami, choć była to tylko połowa prawdy.
Z trudem powstrzymał rozbawione drgnięcie kącików ust, widząc gwałtowną reakcję kuzynki, chociaż wesołość była w rzeczywistości podszyta jakimś smutkiem, którego źródło co prawda wyczuwał, ale nie potrafił go jeszcze jednoznacznie umiejscowić. Zdecydowane odrzucenie czarodziejów o krwi mniej szlachetnej niż ta, która płynęła w ich żyłach, powinno być dla niego czymś naturalnym – i do pewnego stopnia było – wywoływało jednak również jakieś odruchowe wzdrygnięcie, uświadamiające go, że ścieżka, jaką dopiero co zaczynał obierać, odrywała się mocno od tej, którą od lat zgodnie kroczyli Nottowie, zbaczając z kursu i niknąc gdzieś w oddali. Gorąca wiara, że uda im się odnaleźć w tym wszystkim złoty środek, odrobinę przygasła, lecz nie zniknęła zupełnie; musiały przecież istnieć więzy silniejsze niż podziały.
Mniej więcej ta właśnie myśl krążyła po jego głowie, gdy minutę później dokonywał wreszcie swojego pierwszego zakupu, płacąc kilka galeonów za elegancką broszę z wykonanym z alabastru jednorożcem, która według sprzedawcy, epatowała pozytywną energią, chroniącą czarodzieja, który ją nosił. Wyglądem nie trafiała do końca w percivalowe poczucie estetyki, ale przecież nie o poprawę prezencji mu chodziło; przekazując mężczyźnie pokaźną sumę, kierował się raczej niezwerbalizowanym jeszcze przeczuciem, że mogła mu się przydać. – Jak myślisz, da się je jakoś ładnie oprawić? – zapytał Elise po chwili, wskazując na parę białych kryształów, czarną perłę oraz fluoryt, który zwrócił jego uwagę wcześniej, i po namyśle nabywając wszystkie trzy. – Jeden z kryształów podarowałbym Inarze. – Na wszelki wypadek, dodał milcząco i z ciężkim sercem; żałował, że żaden z jarmarcznych handlarzy nie miał w swoim asortymencie czegoś, co ochroniłoby Inarę przed całym bagażem, który wkrótce miały wnieść w ich życie podjęte przez niego decyzje.
Oraz czegoś, co podpowiedziałoby mu, co zrobić z tymi jeszcze niepodjętymi. – Och, tak – przytaknął, bo rzeczywiście tęsknił, czasami wspominając spędzone na wyprawach chwile z tęsknotą niemal bolesną. – Ale to na razie nic pewnego – dodał szybko, nie było sensu robić sobie samemu fałszywej nadziei; wciąż jeszcze nie napisał przecież listu do szefa departamentu, nie wiedział też, czy jego kandydatura miała w ogóle szansę na pozytywne rozpatrzenie. Od spowodowanej przez niego tragedii minęły co prawda aż trzy lata – ale były to jednocześnie tylko trzy lata. – Myślisz, że to dobry pomysł? – zapytał po chwili zawahania, nieco bojąc się usłyszeć odpowiedź, ale również i chcąc poznać zdanie kuzynki. Cenił jej opinie; jej zainteresowania mogły leżeć w zupełnie innych rejonach niż jego, ale trudno było jej odmówić spostrzegawczości, czy bystrości umysłu.
Nie wiedział, w którym momencie dotarli niemal do końca stoisk, ani dlaczego niepozorny, czarny, lśniący kamień zwrócił jego uwagę, ale zatrzymał się przy nim na chwilę, odczytując opis wykaligrafowany na dołączonym skrawku pergaminu. Po chwili zastanowienia z całego stosu minerałów wybrał ten najzgrabniejszy, podłużny, o zaokrąglonych brzegach i lśniących w słońcu, jaśniejszych drobinkach. Po uiszczeniu opłaty, w przeciwieństwie do reszty przedmiotów, nie schował go jednak do kieszeni, zamiast tego sięgając po drobną dłoń Elise. Ułożył na niej turmalin ostrożnie, pilnując, by nie upadł na zakurzoną ziemię, po czym zamknął na nim jej palce. – Mam nadzieję, że uda mu się odpędzić koszmary. – I te związane z martwym ciałem u stóp urwiska, i te, które dopiero miały nadejść, odbierając nieco światła z wypełnionego barwami świata młodej kobiety. – I nie śpiesz się do zamążpójścia, Elise – dodał, wypuszczając delikatną, dziewczęcą dłoń spomiędzy palców – zdecydowanie bardziej szorstkich i poznaczonych bliznami. – Wiem, że to raczej nie jest popularna rada, ale nie wiąż swojej przyszłości z mężczyzną, który zamieni twoje dni w zbiór niekończących się powinności. Na pewno jest gdzieś tam ktoś, kogo pokochasz, i kto pokocha cię z wzajemnością. Zaczekaj na niego. Chociaż odrobinę. – Uśmiechnął się, tym razem znacznie cieplej, podciągając wyżej kącik ust. Kiedyś nie pozwoliłby sobie na taką chwilę szczerości, ale chyba coraz mniej przejmował się powściąganiem swoich opinii; robił to już zbyt długo.
Uniósł wyżej podbródek, wskazując nim w stronę wyjścia z terenu jarmarku. – Wracamy? Czy chciałabyś coś jeszcze obejrzeć? – zapytał, pozostawiając decyzję po stronie kuzynki.
I am not there
I do not sleep
Ostatnio zmieniony przez Percival Nott dnia 19.10.18 23:22, w całości zmieniany 1 raz
- Ten sarkazm jest tutaj zbędny – powiedziałem stanowczo, marszcząc czoło. Po kilku sekundach rozpogodziłem się, zerkając na przedziwne turkawki, które zacząłem oglądać w dłoniach. – Swojej przyjaciółce. I również naszej wspólnej, miała ostatnio trochę problemów – wyjaśniłem skwapliwie, nie chcąc jednak zagłębiać się w szczegóły natury kłopotów zmartwionej lady. Była jednak w kiepskim stanie po zerwanych nagle zaręczynach oraz napadzie choroby genetycznej, która uaktywniła się z powodu silnego stresu. Nie wiedziałem dlaczego lady Rosier miałaby nie być skłonna do pomocy, skoro nie miała tak zepsutego i czarnego serca jak chciałaby to widzieć Aurelia, wiedziona rodowymi niesnaskami. Zastanawiające, bo nawet nie powiedziałem z którego rodu owa dama się wywodziła, a mimo to wyczułem w kuzynce postępującą niechęć względem kobiety z opowieści. Znałem ją jednak na tyle by nie sądzić, aby chodziło o zazdrość względem mnie, nie była takim typem czarownicy. – Wyczuwam, że masz z tym jakiś problem. Powiedz mi lepiej o co chodzi – zażądałem, bo jednak byliśmy szczerzy względem siebie, więc nie podobało mi się to dziwne ukrywanie swoich uczuć, zwłaszcza, że się dość mocno obnażyłem przed kroczącą obok krewną. W gruncie rzeczy nie uważałem swojej opinii za nic złego lub naiwnego; Fantine dała się poznać z wielu różnych stron i choć dalej nie znaliśmy siebie na wskroś i na pewno, to byłem dobrej myśli. Zresztą, wciąż biłem się z myślami co do tego jak powinienem postąpić. Tak, była próżna i dumna, ale to jak większość arystokratek; nie zniżyłaby się również do pomocy mieszańcom, ale przecież przyjaźnie między szlachtą warto było zacieśniać, a już na pewno w tak niebezpiecznych i niepewnych czasach. – Mhm, ciekawy – potwierdziłem, odkładając turkawki i badając ten cały onyks. Sprzedawca od razu zreferował jego magiczne właściwości i stwierdziłem, że na pewno przydałby się on uzdolnionej alchemiczce. – Ta bransoletka z włosiem syreny jest piękna – rzuciłem, przenosząc wzrok właśnie na nią. Nic dziwnego, że mi się spodobała, byłem Lestrangem. A jednak zamiast po nią sięgnąłem po woreczek z pyłem złamanych serc i jakoś tak… automatycznie pomyślałem o Melisande.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Świat Elise wciąż był dość czarno-biały. Szczerze wierzyła we wpojone jej zasady i przekonania, była dumna z bycia Nottem i chciała, by ród mógł być dumny z niej. Nawet w Hogwarcie, z dala od rodziców, pilnowała tego z kim przystaje, nie pozwalała by jej umysł został wypaczony złymi wzorcami przynoszonymi przez osoby nieczystej krwi. Nie mogła wiedzieć, że Percival w przeszłości (i nawet w teraźniejszości) błądził, że jego świat był pełen odcieni szarości oraz sprzecznych myśli, ale będąc tyle starszym z pewnością miał większe życiowe doświadczenie i wiedział rzeczy, o których Elise nie miała pojęcia. Być może kiedy i ona będzie starsza także spojrzy na niektóre sprawy inaczej, może zrozumie błędy młodzieńczego myślenia. Ale na ten moment myślała jak typowa lady Nott i była stereotypową młodą szlachcianką. Nieświadomą tego, że Percival nie był tak idealnym Nottem, że jego fasada była pełna rys, a wewnątrz kłębiły się wątpliwości. Idealizowała go, co dzięki różnicy wieku było łatwiejsze.
Przeraziła ją sama myśl o tym, że ktoś mógłby ją zobaczyć tańczącą z czarodziejem nieczystej krwi, dlatego tak zbulwersowało ją to, że Inara nie odmówiła czarodziejowi z plebsu, chociaż miała męża i to jego towarzystwo powinna była wybrać. Dla Elise sprawa byłaby jasna i klarowna, gdyby to jej wianek został złowiony przez kogoś z gminu. Uciekłaby, a potem samotnie przepłakała resztę wieczoru, myśląc o tym, że jej kuzynki tańczą z przystojnymi szlachcicami, a ona została tej szansy pozbawiona przez jakiegoś prostaka. Jej poglądy na ludzi niższego stanu wciąż były dość zapalczywe i nie kryła się ze swoją niechęcią do tych, których krew nie była czysta. W Hogwarcie była Ślizgonką z krwi i kości, i choć nie brała udziału w prześladowaniu mugolaków, jasno dawała im odczuć swoją pogardę i wyższość. W końcu tak ją wychowano – w przekonaniu, że jest kimś lepszym od innych.
- Mam nadzieję, że nic złego jej nie zrobił, ale obawiam się, że Czarownica i tak zainteresuje się tym faktem, oni wiedzą pewnie o wszystkim, co się tu dzieje. A to przecież prawdziwy skandal, że ten osobnik sięgnął po wianek twojej żony – skrzywiła się, podejrzewając, że na którejś ze stronic zobaczy opis zamężnej Inary tańczącej z obcym mężczyzną, i to z gminu. Czarownica uwielbiała tego typu plotki i Elise obawiała się, że i tak będzie snuć spekulacje na temat małżeństwa jej kuzyna, a później będzie to tematem do ploteczek na salonach jeszcze przez długi czas. A choć Elise uwielbiała ploteczki, nie lubiła, kiedy tematem złośliwych pogłosek byli jej najbliżsi. Nie chciała, by ktoś mówił źle o Percivalu, by ktoś uważał, że jest złym mężem, skoro jego żona spędziła wiankowy wieczór z innym.
Podczas gdy sama zakupiła sobie chustę i po krótkim wahaniu także kilka wstążek i innych dziewczyńskich ozdóbek i dodatków, patrzyła na zakupy dokonywane przez kuzyna, unosząc lekko brwi na widok broszki z jednorożcem – ale ostatecznie było to piękne i majestatyczne stworzenie, w sam raz dla szlachetnie urodzonych. Nabył też fluoryt i białe kryształy.
- Na pewno – zapewniła go. – Jestem pewna, że Inarze bardzo się spodoba. – W końcu która kobieta nie lubiła błyskotek?
Zastanowiła się na moment. Z jednej strony wolała, jak Percival był bezpieczny i rodzina nie musiała się bać, że pożre go lub spali jakiś smok, ale z drugiej wiedziała, że kochał podróże i nużyła go praca w ministerstwie. Kogo by nie nużyła?
- Jeśli za tym tęsknisz, to może powinieneś spróbować? – zastanowiła się. – Tylko błagam, uważaj na siebie, dobrze? – Nie chciałaby, żeby mu się coś stało, ale z drugiej strony wierzyła, że był zbyt dobry, żeby dać się tak po prostu zabić jakiemuś zwierzęciu, zdawał się przecież wiedzieć o nich wszystko, a jego opowieści o nich zawsze były fascynujące, i wiele rzeczy, które wiedziała o smokach i innych stworzeniach, poznała właśnie od niego, jako dziecko pałętając się za nim i męcząc go o to, by opowiadał o wyprawach i tym, co na nich robił. To rozbudzało jej dziecięcą wyobraźnię, kiedy wyobrażała sobie, jak dzielny Percival staje naprzeciwko wielkiego, groźnego smoka i wychodzi z tego zwycięsko.
Po chwili dotarli do końca rzędu straganów, gdzie leżały czarne, wydłużone kamienie. Percival wybrał jeden z nich, ale nie schował do kieszeni jak poprzednie zakupy, a wyciągnął go w jej stronę, układając go na jej dłoni. Elise ścisnęła go, czując pod palcami zarys chłodnego kamienia oraz dotyk szorstkich, poznaczonych bliznami palców na jej własnej alabastrowej skórze.
- Dziękuję, jest piękny – szepnęła, obejmując lekko kuzyna. Przylgnęła do niego na moment, tak jak często robiła to, kiedy była młodsza i spotykali się po okresie rozłąki, na przykład po jej powrotach z Hogwartu, czy jego powrotach z wypraw.
Wysłuchała jego słów, czując, że jego rada jest szczera, wypływająca z doświadczenia. W głębi duszy nie chciała żyć w nieszczęśliwym małżeństwie, bała się tego, że mógłby ją czekać tak smętny żywot pełny wzajemnej niechęci żywionej z małżonkiem, ale bardziej bała się staropanieństwa i ostracyzmu społeczeństwa, i dla spełnienia woli rodu oraz zadowolenia otoczenia była gotowa na wypełnienie obowiązku. Byle tylko nie być tą gorszą, wzgardzoną przez rodzinę i wszystkich, byle nie utracić więzi z najbliższymi. Matka mówiła jej dawno temu, że to nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie woli rodu, dusząc w córkach naiwne mrzonki, że dane im będzie wyjść za mąż z miłości. Była Nottem, więc bardzo dbała o opinię otoczenia, a wzorce wpojone przez rodziców tkwiły w niej silnie. Oczywiście, że w głębi duszy chciałaby coś do męża czuć i żeby on czuł coś do niej – ale matka mówiła, że przecież i tak jej uczucia nie będą obchodziły nestora i ojca, choć w osiemnastoletnim umyśle zaręczyny jeszcze jawiły się jako coś romantycznego i niezwykłego, chciała je przeżyć, dołączyć do grona panien, które już miały to za sobą, choć pewnie miał na to wpływ fakt, że niedawno dowiedziała się o zaręczynach kuzynek będących w bliskim jej wieku i nie chciała być jedyną panną wśród samych zaręczonych krewniaczek puszących się błyszczącymi na dłoniach pierścieniami. Może to było i głupie, ale Elise przejmowała się takimi szczegółami, choć pewnie kiedy przyjdzie co do czego, jednak zatęskni za panieńską wolnością pozbawioną obowiązków żony.
- Och, Percivalu – westchnęła cicho. – Chciałabym, żeby tak było, ale czy to nie byłoby zbyt piękne, by mogło być prawdziwe? – Myśl o tym, że ktoś mógłby ją szczerze pokochać była piękna, ale nie znała zbyt wielu par, które wyszły za mąż z miłości, a nie tylko dla dobra rodu. Nie była pewna, co właściwie powinna mu odpowiedzieć, więc umknęła wzrokiem i spojrzała gdzieś w bok, w stronę straganów. Wiedząc, że ich pobyt tutaj się kończy, jeszcze przesunęła wzrokiem po stoiskach po raz ostatni i wtedy wypatrzyła śliczne bransoletki z włosami syreny - i spontanicznie poprosiła sprzedawcę o spakowanie tej, którą uznała za najładniejszą i najbardziej do niej pasującą. Później zwróciła spojrzenie w stronę wyjścia z jarmarku.
- Tak, chodźmy już. Mama pewnie będzie się martwić – odezwała się. Troskliwie schowała prezent od kuzyna do kieszeni, a zakupiony zielony szal owinęła wokół szyi; zaczęło się robić jakby chłodniej.
Uśmiechnęła się do Percivala i uchwyciła go lekko pod ramię, a potem razem opuścili jarmark w tym ostatnim już dniu tegorocznego Festiwalu Lata.
| zt. x 2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Elise Nott dnia 19.10.18 21:03, w całości zmieniany 1 raz
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset