Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
- A wiesz może czy startuje tam ktoś z naszych znajomych? - Wtedy oglądanie wyścigu mogłoby się okazać o wiele ciekawsze niż teraz nam się wydaje. Byłoby za kogo trzymać kciuki i komu kibicować. Moglibyśmy stać z wielkim transparentem, skakać i krzyczeć chwytliwe hasła. Tak, wtedy całe to wydarzenie nabrałoby kolorów. Chociaż wizja spędzenia tego czasu tutaj wcale mnie nie smuciła, obudził się we mnie zakupowy szał.
- Trochę się rozglądałem, ale tutaj jest tak dużo tego wszystkiego, że nie wiem od czego zacząć - przyznaje ze smutkiem, już nie wspominając o ograniczonej sumie pieniędzy, która ostatkiem sił trzyma nie przy ziemi. W przeciwnym wypadku już dawno wykupiłbym połowę asortymentu! - Przy którymś stoisku widziałem ciekawe kamienie, zaszedłbym tam. O! O, zobacz! - Spoglądam na sprzedawcę, który wziął do ręki malutki pantofelek (jak dla lalki!), a jego ubranie nagle wyczyściło się i wyprasowało. Niesamowite, miał na sobie to samo co przedtem, a wyglądał dziesięć razy lepiej. - Biorę to - zadecydowałem wyjątkowo szybko, płacąc sprzedawcy odpowiednią sumę. Schowałem pantofelek do swojego woreczka ze skóry wsiąkiewki - w zasadzie mogłem tam też włożyć te kryształy. - Flo, zbankrutuję tutaj! - Jęknąłem, niby zaniepokojony tym faktem, ale tak naprawdę już nie mogłem się doczekać kiedy wynajdę coś jeszcze.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Nabrał się. Na brodę Merlina, nabrał się! Odwrócił wzrok, zauważając mężczyznę, i choć szybko zreflektował się w swojej pomyłce, było już za późno. Naburmuszył się, spoglądając na kobietę. - To wcale nie był on. Przecież to nie mógł być on, nawet go nie znasz! - gdyby tylko o tym pomyślał kilkanaście minut wcześniej. Skrzyżował chudziutkie ręce na piersi, tracąc już do niej cierpliwość. - Miałem się z nim spotkać. Miałem się z nim spotkać, a ty mnie tu trzymasz! - O, tak jej powiedział, choć mocno mijało się to z prawdą. To jeszcze nie była jego ostatnia deska ratunkowa, właśnie zaczął planować kopnięcie ją w piszczel.
'Anomalie - DN' :
– A możemy iść same? – spytała, gdy jej usteczka przesłonięte niewielką dłonią dotarły do ucha panny Baudelaire. Kiedy obserwowała wokół kroczące obok siebie damy, aż chciało jej się choć odrobinkę poudawać jedną z nich! Do dorosłości było jej daleko, bycie dzieckiem miało ogrom zalet, ale może… tak przez kilka chwil? – Chustki! Musimy wybrać… - policzyła szybko w główce, marszcząc przy tym rude brewki. Dla mamy dwie, dla cioci Julki jedna, dla pani Picks i dla babci. – Musimy wybrać pięć! – zakomenderowała odważnie, chwytając Solene za jasną dłoń, żeby razem dotarły do kramu, od którego stosunkowo niedawno odeszła z papą. – Sobie? Tata powiedział, że kupi mi aparat! – uśmiechnęła się szeroko, świecąc białą główką zaglądającą na świat nowego, stałego zęba. Poprzedni skończył pod poduszką i następnego ranka okazał się być jednym, złotym galeonem. – Ale to sobie to nie wiem… a ciocia by coś chciała? Chustkę? Ja wybiorę!
Kram nie był tak wysoki, jakiego by potrzebowała, ale wciąż mogła sięgnąć po pewne rzeczy. Do tej pory nie miała okazji samej sobie coś kupować. Znała wartość pieniędzy, którymi dysponowali rodzice i dziadkowie, ale wydawanie było poza jej zasięgiem. To będzie pierwszy raz, kiedy sama będzie za coś płaciła! Spojrzała do góry, na ciocię Solene, żeby upewnić się, czy faktycznie może.
- Och, my to kiedyś mieszkaliśmy nad morzem! – ucieszyła się i znów pokazała w uśmiechu wstydliwego mieszkańca swojej krainy za Ustami. – I tam codziennie słychać było morze. Ale morze nigdy nie jest tak samo błękitne. Raz jest niebieskie, raz granatowe, to w czasie burz – zaczęła swoją opowieść. – Kiedy słońce zachodzi, to jest takie piękne niebieskie, ale wciąż nie granatowe. Ciemno niebieskie, tak. A jak wstaje, to jakby troszeczkę zielonkawe!
a może w ogródku na grządce
'Anomalie - DN' :
– Znajdujesz się tak bardzo poza granicami Weymouth, że dziwię się, że wciąż jeszcze potrafisz stać w miejscu i nie stracić przy tym równowagi – uśmiechnęła się do niego z uniesionymi brwiami, jakby oczekiwała odpowiedzi na niezadane jeszcze pytanie. – Wszystko w porządku?
Nie mogła powiedzieć o nim, że wyglądał gorzej – wciąż widziała w nim dojrzałego czarodzieja, który osiągnął w swoim życiu pułap odpowiedni ku temu, by z dumną nosić rdzawo-srebrną brodę i fryzurę aspirującą powoli do miana stylizacji na rozentuzjazmowanego alchemika. Wziął głębszy wdech i spojrzał na nią siląc się na rozczulenie i spokój.
– Wybacz. Niepotrzebnie przeczytałem dzisiaj kolejne wydanie Proroka Codziennego – odparł, wzrokiem biegnąc wzrokiem po wystawionych na blacie kramu przedmiotach. Zatrzymali się przy tych dumnie wypinających pierś samomieszających kociołkach, magicznych medalikach i pozytywkach, niewielkich, chronionych warstwą srebra moździerzach. Przeszli dalej, do wyrobów krawiecko-leczniczych.
– Och, senesowy trzosik – wskazała mu palcem na niewielki przedmiot, który mieścił jej się w palcach. Rozpoznała aromat szałwii i rozmarynu. – Miałeś kiedyś taki, prawda?
– Tak – zerknął na córkę z uśmiechem, który szybko dotarł do oczu i błysnął pogodnie. – Tak wam się podobał, że kłóciłyście się, która z was ma go nosić częściej. W końcu tak mocno nim targnęłyście, że materiał rozpruł się, a susz wniknął w kudłaty dywan w salonie. – odruchowo położył dłoń na jej ramieniu. – Mam nadzieję, że wasze dzieci nigdy nie będą musiały się kłócić o takie drobiazgi. Bo wcale nie chcecie skończyć na jednym, prawda? Razem z mamą sądzimy…
Poklepała go po dłoni.
– Tak, tak, wiem, co sądzicie. Zobacz, ta chustka na pewno będzie pasowała mamie do tej purpurowej sukienki w kwiaty. Co o tym sądzisz? – uniosła brwi. Nauczyła się z nim żyć, odpowiadać jego wymaganiom i dostosowywać się do nich tak, żeby wyjść z tego kompromisu obronną ręką. Wyjść z niego tak, żeby to jej było na wierzchu.
Ojciec albo doskonale udawał, że nie dostrzega uszczypliwości córki, albo faktycznie jej nie dostrzegał – może z czystej, rodzicielskiej miłości do swojego dziecka. Ujął w dłonie zwiewny, kremowy materiał przy krawędziach obwiedziony delikatnym haftem z ciemnymi wstawkami na rogach. Pokiwał głową i wyciągnął z kieszeni kilka monet, które zaraz znalazły się przed sprzedającą swoje wytwory kobietą. Eileen zdecydowała się tylko na zakup zasuszonego kwiatu paproci i już chciała wyciągnąć ze swojej sakiewki garstkę sykli, kiedy ojciec ją wyprzedził. Podziękowała mu, gładząc jego ramię. Oboje jeszcze przez jakiś czas przechadzali się wśród stanowisku z drobiazgami. Wieczorem z pomocą świstoklika powrócili do domu.
| zt
Nasze serca świecą w mroku
– O nic – powiedziała, wpadając za to na pomysł jak jeszcze może wybrnąć z sytuacji – znasz moje zdanie o większości arystokratek, więc wiesz, że raczej uważam ich troskę za fałszywą, niż wynikającą z potrzeby serca i naturalnego dobra – nie mógł się nie zgodzić z tym argumentem, gdy sam miał świadomość, że w ich klasie społecznej każdy udawał, grał i stwarzał pozory. Mało było osób, które były dobre tak po prostu, a nie interesownie, żeby przy najbliższej okazji wytknąć niesioną wcześniej pomoc. Tyczyło się to nie tylko Rosierówny, ale każdej znanej jej damy i również ona sama nie należała do szczególnie bezinteresownych osób – miała tego świadomość, lecz wszystko dyktowane było naukami wyniesionymi z domu oraz przebywaniem wśród tych ludzi. A skoro weszło się między wrony, należało krakać tak jak one, prawda?
– Dlatego wolę z góry założyć, że twoja wybranka jest taka sama, żeby później miło się zaskoczyć – dodała na koniec, odkładając trzymany w dłoni kamień. Szybko poczuła jak ochota na zakupy i przebywanie na jarmarku przeszła, kierując jej myśli w stronę prywatnej komnaty – jeśli jednak sądzisz, że jest inna, niż wszystkie, to dobrze, miejmy nadzieję, że się nie zawiedziesz – życzyła kuzynowi jak najlepiej, chociaż odnosiła czasami wrażenie, że jego miłosne uniesienia przyćmiewały zdolność do racjonalnego myślenia i wyciągania wniosków. Czy było tak tym razem? Zauważyła w nim wprawdzie pewną zmianę, dopóki po raz kolejny nie wkroczyli na tak drażliwą kwestię.
Bransoletę obrzuciła jedynie krótkim spojrzeniem, nie poświęcając jej więcej uwagi, i ruszyła wzdłuż straganów przed siebie. Tym razem postanowiła nie kupować nic, zauważając, że wiele podobnych drobiazgów zaśmieca jej sypialnię i zbiera niepotrzebny kurz. – Przejdźmy się na spacer – zażądała i gdy tylko Flavien dokonał zakupu, ruszyła przed siebie.
zt
Don't underrate it.
Ruszyła dalej. Zatrzymując się przy białych i czarnych perłach, oraz różnorakich bransoletach. Sięgnęła dłonią do białej, wysłuchując o jej przymiotach. Ale nie zainteresowała ją dostatecznie. W końcu skupiła wzrok na czarnej. Sprzedawca spojrzał na nią z uniesioną brwią, mamrocząc coś o męskim wigorze. Posłała mu lekki uśmiech. Cóż, może wyrosną jej wąsy. Finalnie i zakup Czarnej Perły został przesądzony.
Ostatnią rzeczą, którą postanowiła był Pazur Gryfa. Ponoć wspomagał w urokach, a wiedziała doskonale, że do doskonałości brakuje jej jeszcze trochę. Musiała więc Znajdować rozwiązania nieszablonowe, zastępczy a teraz, licząc, że rzeczy z jarmarku rzeczywiście niosą ze sobą moc, o której opowiadali sprzedawcy.
Z zakupami oddaliła się, nie będąc pewną, czy w drodze do domu znów coś jej nie zatrzyma.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
– Jeśli nie będziesz się ode mnie oddalać – odparła więc cicho, wystawiając mały palec na znak porozumienia i przypieczętowanej umowy, chociaż wiedziała, że nie pozwoli im oddalić się zbyt daleko od czujnych spojrzeń opiekunki lady. Później skupiła się na chustkach, stając za dziewczynką, tak, by przypadkiem nikt nie wpadł na pomysł przypadkowego popchnięcia jej; chociaż wiedziała, że ma ich sporo w swojej szafie i części nie założyła więcej, niż może dwa razy, jedna z nich – najbardziej lubiana i sentymentalna – została zmieszana z błotem podczas próby porwania. Nic więc dziwnego, że jej wzrok padł na kawałek materiału w odcieniu zbliżonym do tamtego kaszmirowego szala.
– Popatrz Mirciu, ta jest śliczna. Pasowałaby mi? – Spytała, wskazując na chustkę, a potem pokazała na kolejną – Ta pasowałaby tobie. Dobrze komponowałaby się z biedronkowym płaszczykiem i aparatem – kontynuowała, w naturalnym dla siebie odruchu dotykając materiału. Miękki i gładki, zachęcający do noszenia, choć nie umiała jeszcze odgadnąć który rodzaj tkaniny w nich przeważał – komu będziesz robić zdjęcia? Opowiedz mi Biedroneczko skąd ten pomysł – poprosiła zachęcająco, rzeczywiście będąc ciekawa dlaczego spośród tylu rzeczy Miriam wybrała aparat; w końcu dziewczynki w jej wieku preferowały sukienki i lalki, przynajmniej tak wynikało z jej obserwacji, a co dopiero książki, czy aparat.
Ostatecznie kolorowe tkaniny i opowieść dziewczynki wciągnęła ją bardziej, niż słoiczki z muszelkami połączone z rozmyślaniem o scysji z Anthonym.
– Musiało być tam pięknie, prawda? Widziałaś kiedyś latarnię morską? – Spytała zupełnie mimowolnie przypominając sobie, że w swoim życiu chyba nie miała okazji takowej spotkać na swojej drodze, gdy znaczną część spędzała wśród lasów i łąk, niż mórz. Szybko jednak wróciła myślami do zakupów, zaopatrują się we fluoryt, który zamierzała podarować swojej aurorskiej zmorze, woreczek z pyłem rozgwiazdy dla siebie rzecz jasna oraz czarodziejską wstążkę w komplecie z zasuszonym kwiatem paproci; te zamierzała podarować swojemu kuzynowi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 19.10.18 17:26, w całości zmieniany 1 raz
Emocje po wyścigu zdążyły już opaść, a nagroda została oddana w dobre ręce i przetransportowana do miejsca, w którym miała cieszyć się doskonałą opieką i częstymi wizytami nowej właścicielki. Caley nie zamierzała wracać prosto do domu, chciała rozejrzeć się po Weymouth i czerpać z tej wizyty tyle, ile tylko będzie w stanie. Niesiona na skrzydłach zwycięskiej euforii, wciąż trzymając w dłoniach bukiecik od Miriam, zawędrowała na jarmark i szybko znalazła się pomiędzy straganami.
Nie szukała niczego konkretnego, lecz wiele rzeczy przykuło jej uwagę, były to głównie kamienie szlachetne, które oczyma wyobraźni widziała już umieszczone w stworzonych przez siebie pierścieniach czy naszyjnikach. Sakiewka nie ciążyła jej specjalnie i wiedziała, że nie powinna wydawać galeonów bez opamiętania, lecz nie mogła się powstrzymać i skusiła wreszcie na pierwszy zakup. Piękny, złocisty bursztyn wołał ją ze stoiska; zwrócił jej uwagę niemalże od razu, gdy tylko pojawił się w zasięgu wzroku, dlatego blondynka nie wahała się, szybko dokonując transakcji. Od właścicielki stoiska dowiedziała się o magicznych właściwościach bursztynu, a to jedynie wywołało u niej delikatny uśmiech. Było kilka osób, które chciałaby obdarować takim kamieniem; ochrona bliskich zawsze była jednym z jej priorytetów. Zastanawiała się, czy błyskotki wystarczy na wykonanie trzech bliźniaczych sygnetów, lecz już po chwili do głowy przyszedł jej pomysł na bransoletę. Jeśli chciała kontynuować zakupy z jasnym umysłem, musiała czym prędzej schować świetlny bursztyn i to też uczyniła, skrywając go głęboko w kieszeni szaty.
Kilka minut później zdawało jej się, że nic więcej nie jest warte zakupu, lecz wtedy zwróciła uwagę na stragan nieco oddalony od pozostałych, przy którym nie kręciły się tłumy ludzi. Wiedziona ciekawością podeszła bliżej, trafiając do prawdziwego raju dla zielarzy oraz alchemików – obiecała sobie, że na pewno napisze list do Eir i poleci jej zakup niektórych z zachwalanych przez właściciela straganu specyfików. Sama za to po raz kolejny sięgnęła do sakiewki, wydobywając z niej kilka sykli i knutów, którymi zapłaciła za dwie małe, niepozorne saszetki, zawierające w sobie halucynogenny susz z grzybów. Zastanawiając się, co przyniosą jej wywołane przez niego wizje, ruszyła w drogę powrotną.
| zt
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
the pain
| zt
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
- Nic mi o tym nie wiadomo. Jeśli ktoś szedł, to mi się nie chwalił – odpowiedziała. Nie oglądała też listy zawodników, która była wywieszona na krótko przed gonitwą. Może to i lepiej, bo gdyby dowiedziała się, że w wyścigu wzięło udział dziecko, chyba nie byłaby do końca zadowolona. Mimo wszystko, wyścig na skrzydlatych koniach nie należał do najbezpieczniejszych aktywności! Pewnie strasznie by się zamartwiała o tego chłopca, nawet świadoma faktu, że przecież organizatorzy musieli jakoś czarami ochronić młodzieńca przed poważniejszym wypadkiem.
Oglądała z zaciekawieniem każdy przedmiot, który pokazywał jej brat. Każda kolejna rzecz wydawała się ciekawsza, piękniejsza, bardziej błyszcząca niż poprzednia. Buszowanie wśród straganów zawsze przypominało jej trochę zabawę w odkrywców – nie tylko wynajdywało się na stoiskach co ładniejsze skarby, ale później jeszcze nadchodził ten ekscytujący moment, w którym sprzedawca prezentował ci niezwykłą właściwość danego przedmiotu: śpiewające kamienie, wisiorek odnajdujący zagubione przedmioty, cukierki po których się lewituje czy magiczne, świetliste zwierzątka ozdobne? Proszę bardzo, wszystko to tu było – a nawet jeszcze więcej.
- Więc może obejdźmy cały jarmark po kolei? Tylko pamiętaj, nic nie kupujemy od razu, najpierw tylko oglądamy. - zaproponowała, jednak jej pomysł od razu spalił na panewce, bo przecież ledwo skończyła mówić, Florean już przekazywał sprzedawcy kilka monet za ten dość ciekawy i, też musiała to przyznać, przydatny pantofelek. - Postaram się być twoim głosem rozsądku. No choooodź! - zawołała jeszcze, łapiąc brata pod ramię i próbując go odciągnąć od kolejnego stoiska. Och, to będzie z pewnością ciężkie zadanie, tym bardziej, że ona sama wypatrzyła już kilka ciekawych przedmiotów i bardzo, ale to bardzo chciałaby je już mieć w swoich łapkach. Ale jeśli kupi je od razu, bez pomyślunku, co będzie później, jak zobaczy kolejne, jeszcze lepsze rzeczy a w sakiewce będzie już pusto?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Czy była to zwykła, kobieca ciekawość, czy też chęć znalezienia czegoś bardziej konkretnego, czy może moment, który pozwolił jej na bezkarną chwilę samotności, pojawiła się na jarmarku już pierwszego dnia festiwalu. Częściej ostatnio milczała, to samo milczenie obserwując wśród tych najbliższych. Nie mogło jej się to podobać. I zamiast kolejnej refleksyjnej bitwy, z które nie wynikało nic sensownego, rzuciła umysł na falę czegoś całkiem przyziemnego.
Prosta, skrząca się bielą i zielenią suknia, nie wybijała się przepychem, ponad wędrujące między straganami sylwetki, ale bez najmniejszego kłopotu można było rozpoznać w jej sylwetce coś z dumy szlacheckiego rodu. Z czarnymi włosami, które zaplatały się na bokach, pozostawiając dół całkiem rozpuszczony. Nie szukała jednak podziwu, skupiając się na kolejnych półkach i stoiskach, które rozstawiali sklepikarze. Musiała tez przyznać, że niektóre elementy, wybijały się wartością, wcale nie wizualną. Tym była juchtowa szarfa, przy której stanęła na dłużej. Podobno wzmagały witalność. Nie, nie dla siebie. To, co widziała, to co działo się z Percym, popychało ja mimowolnie, do próby pomocy. Może niewidzialnej. Zanim jednak zapłaciła kupcowi, wysuwając z sakiewki galeony, błysk złota przyciągnął wzrok i dopytawszy starszego mężczyznę o upatrzoną biżuterię, dołożyła kolejne monety, zaopatrując się tym razem w Pazur gryfa zatopiony w bursztynie. Przez kilka chwil obracała kamień w palcach, patrząc jak bursztyn mieni się w chwytanych promieniach zachodzącego słońca.
Ruszyła dalej, ale jak się okazało, nie był to koniec jej wędrówki. Błysk fioletu, otoczony oprawą srebra i kryształu był celnym strzałem (fioletowy kryształ). Eliksiry. Magiczna aura miała pomóc przy warzeniu alchemicznych specyfików i tu Inara nawet się nie zawahała. Zapłaciła za zakup, od razu prosząc do kompletu o pleciony, wzmocniony srebrem łańcuszek, dzięki któremu mogła założyć go na szyję. Odetchnęła cicho, uśmiechając się do siebie, tym samym wyrazem obracając się na stoisko obok, gdzie pośród innych, dostrzegła kogoś, kto uwolnił jej wargi do szerszego uśmiechu.
Obróciła się, wycofując się nieco, by obejść stragan i znaleźć się za plecami jasnowłosego szlachcica, który pochylał się nad stoiskiem - Tato! - wsunęła się niemal pod ramię mężczyzny, dociskając policzek do pochwyconej
we własne palce dłoni.
zt
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Nott dnia 17.10.18 19:55, w całości zmieniany 1 raz
Chyba nigdy nie miało mu być za wiele atmosfery Festiwalu Lata. Nie chodziło mu wcale o to, że ludzie udawali, że wszystko było w porządku, podczas gdy na zewnątrz poza granicami terenów należących do Prewetów szalała nieokiełznana burza konfliktów. Absolutnie nie to sprawiało, że czuł się dobrze. Świadomość nieporządku była silna, nie wątpił, że inni również ją odczuwali, ale między nieładem musiała istnieć również i harmonia. Wszyscy w dniach próby potrzebowali oddechu i ponownego zregenerowania nie tyle pod względem fizycznym a psychicznym. Oderwanie się chociażby na moment było wskazane dla zdrowia, dostrzeżenia, że nie tylko zło istniało w świecie. Że wciąż mieli coś takiego jak radość, przyjaźń, piękno i mogli się nim dzielić między sobą. Czerpanie z tych chwil sprawiało, że Jayden uśmiechał się jak każdego dnia; chciał, by również i inni dostrzegali magię w drobnych momentach, chwilach, nie dając się zwieźć powierzchownej katastrofie smutku i tęsknoty. Nie bagatelizował przy okazji terroru, który dokonał się i wciąż dokonywał na ulicach Wielkiej Brytanii niemalże nieustannie. Astronom wiedział jak wielu osób dotknął koszmar ostatnich miesięcy i boleśnie odczuwał wszelką stratę. Sam był przecież ofiarą i świadkiem chaotycznych teleportacji na skutek jakiegoś tajemniczego wyładowania magicznego z kwietniowej nocy na majową, a rany, które zostały mu zadane pochodziły niewątpliwie od czarnej magii. Zresztą nie tylko on miał z tym do czynienia. Niestety... Przerzuciło go w bliżej nieznane miejsce tuż obok Jocelyn, z którą na szczęście zdołał dostać się do Munga po zorganizowaniu pomocy, co w ich stanie nie było proste. Nie wyobrażał sobie, co musieli przechodzić pozostali. Oszołomieni, bezbronni, wyrwani nocą ze swych łóżek, rzuceni w ciemność. Nieporządek, bezład, które wywołała tamta anomalia sięgnęła tak wielu i tak daleko, że nie sposób było nawet do teraz ocenić liczby ofiar. Widok tłumów zajmujących każde wolne miejsce w Szpitalu Świętego Munga, korytarz, podłogę przerażał. Niektórzy zakrwawieni, inni oślepieni, kolejni majaczący na granicy psychicznej wytrzymałości. Jay nie potrafił nigdy myśleć o sobie, a w tamtym momencie serce podchodziło mu do gardła, gdy spisywał krótkie listy i rozsyłał pod wskazane adresy, gdy tylko złapał jakąś wolną sowę. Gdy to nie starczało, słał patronusa. Musiał się upewnić czy z jego bliskimi było wszystko w porządku, czy przypadkiem również i ich nie porwała tajemna siła, ciskając w nieznane tereny Wielkiej Brytanii. Jednak nie tylko oni byli jego zmartwieniem, bo jeszcze tej samej nocy udał się do Hogwartu, gdzie przeszukiwał dormitoria z innymi ocalałymi nauczycielami, pracownikami szkoły w celu zweryfikowania liczby uczniów. Brakujące jednostki przyprawiały go o bolesne skręcenie żołądka i nie mógł spać jeszcze przez długi czas, czekając na ich powrót. Na szczęście część znajdowała się w Mungu, lecz losy pozostałych nie potoczyły się w podobny zbawienny sposób. Mając w pamięci katastrofę, w której zmarło kilkoro jego uczniów, rana otworzyła się i zaczęła krwawić na nowo, infekując paskudnie umysł astronoma. Później spłonęło Ministerstwo Magii i liczba ofiar jedynie wzrosła... Nie. Festiwal Lata był potrzebny. Tak samo mocno jak zobaczenie się z pannami Wright.
Przejechał dłonią przez włosy, gdy ocknął się i zdał sobie sprawę, że stał niedaleko wejścia na jarmark jak ten słup soli zamiast wypatrywać znajomych twarzy. Nie czekał na nie specjalnie z zakupami z tego względu, że musiał, po prostu musiał sięgnąć po parę rzeczy. Broszka z alabastrowym jednorożcem, czarna perła, fluoryt i pazur gryfa zatopiony w bursztynie leżały bezpiecznie w jego kieszeni. Wydał na nie wszystkie zdecydowanie za dużo lecz był zadowolony. I musiał pochwalić się swoimi zdobyczami pannom Wright. Podobne do siebie z dużymi oczami, obie malutkie i chłonące wiedzę jak gąbka. Nie dałoby się ich przegapić. Ta znajomość zaczęła się tak dawno temu, że ledwo pamiętał. Jednak Jay w Lyn wciąż widział tę dziewczynę z roku niżej w Szkole Magii i Czarodziejstwa, z którą połączyło go wiele niefortunnych zdarzeń. Przypadkowa złośliwość nieznanego Ślizgona, zagubiony kafel, pomocna dłoń, a później nić porozumienia. Nie spodziewał się, że mogłaby chcieć z nim utrzymywać kontakt po tylu latach, a jednak miło się zaskoczył, gdy pewnego dnia dostał ponaglający list proszący o spotkanie. Dopiero niedawno tak naprawdę znów odnowili osłabiony kontakt, bo trzy lata dla Vane'a nie stanowiły żadnej przeszkody. Tyle w tym czasie się wydarzyło... Głównie w życiu Roselyn. Której czupryna mignęła mu właśnie w tłumie. - Lyn! - krzyknął, machając energicznie i podbiegając z uśmiechem na twarzy do kobiety, która szukała właśnie wzrokiem źródła wrzasku. Mniej lub bardziej interesującego. - Przyszłaś! - oznajmił radośnie coś oczywistego, lecz równocześnie cieszył się z tego faktu. Musiał więc go odpowiednio dla siebie celebrować.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 16.10.18 3:24, w całości zmieniany 2 razy
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Złociste ozdóbki, lśniące w blasku wiszącego wysoko na nieboskłonie słońca, łaskawie przepędzającego na czas festiwalu ciemne chmury. Szmaragdy, rubiny, awenturyny, mieniące się wszelkimi barwami, odcinające się od bukowego drewna kramików. Lejące się aksamity, egzotyczne materiały o przedziwnych właściwościach. Artefakty mniej lub bardziej przydatne, zaklęte drewienka z najdalszych zakątków magicznego świata, świece, wonności i suszone specjały - wszystko to w jednym miejscu, zamknięte w rozłożystym półokręgu jarmarku. Weymouth przyciągnęło najlepszych dostawców i kupców z orientalnych okolic, nic więc dziwnego, że przy straganach kłębiły się setki podekscytowanych ludzi, pragnących wydać swoje ciężko zarobione galeony na coś wyjątkowego.
Lysander nigdy nie miał problemu z wydawaniem pieniędzy. Rozrzutny, wręcz niechlujny w postępowaniu z rodowym majątkiem, na co dzień entuzjazmował się zakupami większego kalibru, dlatego też podczas festiwalu u Prewettów zachowywał względnie zdrowy rozsądek. Przynajmniej w porównaniu z tłumem nie mogącym pozwolić sobie na sprowadzanie najciekawszych egzemplarzy zza granicy. Co, rzecz jasna, nie oznaczało, że odmówiłby sobie przeglądania magicznego asortymentu: w oczy rzuciło mu się kilka prawdziwych perełek, ale za każdym razem jego uwagę odciągał dawny znajomy, bliska ciotka, ulubiony wuj. Taki los Notta, popularnego, rozchwytywanego, nie mogącego odmówić króciutkiej konwersacji. Naprawdę to lubił, nigdy nie żałował, że nie urodził się - przykładowo - milczącym, ponurym Burkiem. Reprezentanci tego rodu nie wyglądali na szczęśliwych, a on całym sobą stanowił doskonałą definicję tego stanu. Zwłaszcza w eleganckim ubiorze, z ułożonymi włosami, typowym cwaniackim uśmieszkiem, w promieniach letniego słońca.
Samopoczucie nie zmieniło się nawet o jotę, gdy nieopodal ujrzał znajomy profil. Lekko zadarty nosek, wydęte usta, doskonale utrzymujące farsę uprzejmego uśmiechu, zielone oczy błyszczące niczym aleksandryt. Blaithin w swej całej nieskromnej osobie - nie byłby sobą, gdyby do niej nie podszedł, nonszalanckim, wolnym krokiem, dając jej czas na przybranie maski, którą sobie wybrała. - Lady Fawley, olśniewająca jak zawsze - Wstępny komplement ze stałego repertuaru Notta, rodowy błysk w błękitnym oku, lekki ukłon oddający szacunek damie. Postępował tak i wobec wiekowej matrony i nęcącej niewinnym urokiem dzierlatki. I - wobec swojej byłej-niedoszłej narzeczonej, nie widzianej już od dłuższego czasu. - Wolałem cię w dłuższych włosach - kontynuował, szybko przenosząc się na wody konwersacji już nie tak eleganckiej. Wokół falował tłum, nie obawiał się, że ktoś ich podsłucha, zachowywał się swobodnie: jak zresztą zawsze. Badał twarz kobiety uważnym, nieco bezwstydnym spojrzeniem, zastanawiając się, co właściwie wzbudza w nim to przypadkowe spotkanie. Nostalgię? Niechęć? Drobne zawstydzenie? Złośliwy triumf? Na razie nie decydował się na żadne z uderzeń serca, kulturalnie oferując lady swe ramię, by łatwiej mogła przesuwać się przez jarmark, nie wpadając na zaaferowanych zakupami czarodziejów. Dobrze się stało, że spotkali się właśnie tutaj, w ferworze i chaosie - na salonach każdy bacznie obserwowałby zachowanie nie do końca byłych narzeczonych, a tutaj mogli bezpiecznie przećwiczyć swoje maski oraz dopracować didaskalia występu dwóch niezbyt dobranych aktorów.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset