Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
- Był w mojej kieszeni! Nie jest twój - wyjaśniła mu prędko, nie licząc na żadne działanie tej informacji - dopiero po wypowiedzeniu odpowiedzi coś jej zaświtało, że niewiele zmieni takimi słowami. Musiała być sprytna i podejść go jakoś - i nie chodziło tylko o odzyskanie nowego nabytku. Nie, nie, teraz miała misję, światłe zadanie naprowadzania nieznajomego na drogę sprawiedliwości! Zrobiło jej się szkoda, kiedy usłyszała coś o nie jej sprawie - na pewno chciał coś dostać, ale nie miał pieniędzy. Westchnęła tylko na tę odpowiedź - oczywiście nie puszczając Dolohova nawet na sekundę! Na przekleństwo aż ją ścięło. Może nie było najgorszym, jakie słyszała, lecz padające z tak młodych ust brzmiało paskudnie. Nie powinno tak być.
- Spokojnie - powiedziała w końcu, nie chcąc go besztać. Raczej nie zdarzało jej się krzyczeć, z dziećmi zaś miała sporo do czynienia - często się nimi opiekowała i uwielbiała ich towarzystwo. Mieli jeszcze szansę się zaprzyjaźnić - wierzyła w to. Nawet lekko poklepała chłopca po ramieniu. - Będziemy rozmawiać, jak dorośli - kiwnęła głową z powagą, chcąc być zarówno autorytetem, lecz nie straszyć go oskarżeniami, nawet jeśli bardzo mu się należały. - Puszczę, jak wszystko sobie wyjaśnimy i znajdziemy kompromis* - znał to magiczne słowo? Pertraktacje czas zacząć! Nie mogła gadać zbyt dużo, efekt leżał w sposobie. Słowa to tylko dodatek.
- Nie można rozmawiać z nieznajomymi - jestem Sue - przedstawiła się krótko, spoglądając w uparte oczy chłopca z łagodnością. Nie wymagała, by się przedstawiał - zrobi to, jeśli będzie chciał. Wysunęła głowę wyżej, przyglądając się komuś w tłumie - udając przed chłopcem**, że ktoś ich obserwuje. - Czy to jest twój tata? - zapytała, chcąc odwrócić uwagę Antonina - miała mały plan, ale musiała go nieco rozproszyć. Nie chciała zabierać mu swojej własności - wolała go przekonać, by sam ją oddał - wolała sprzedać mu pewną wartościową lekcję.
| *k100 na retorykę (I) oraz ** k100 na kłamstwo (I)
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
'k100' : 92, 53
'Anomalie - DN' :
– Mogę ci polecić któregoś z moich podopiecznych na wyścig – zaproponowała – wielu z nich nie doceniają, a zapewniam, że poradzą sobie doskonale. – Musiał jej zaufać; jako jedyna spędzała z nimi najwięcej czasu, opiekowała się i trenowała, znała więc ich możliwości, mocne i słabe strony, kaprysy i wiele innych rzeczy, na które nikt nie zwracał uwagi. – A po nowego wierzchowca możemy wybrać się po festiwalu, kiedy będzie więcej czasu. – Dodała. Magiczną uprząż odłożyła z powrotem na miejsce, uznając, że musi przemyśleć jej zakup i że być może nie jest jej potrzebna a zagracałaby tylko miejsce w schowku. Szybko więc skupiła się na wyłożonych na ladzie kamieniach, woreczkach zapachowych i wielu innych drobiazgach, które cieszyły oczy kolorami, kształtami i rodzajami.
Najgorsze przypuszczenia Aurelii potwierdziły się, gdy Flavien wspomniał o sabacie, o którym chcąc nie chcąc zdążyła już porozmawiać z młodą Elise. Wiedziała więc wszystko: jak się prezentował, co robił i przede wszystkim z kim. Ta ostatnia kwestia nie podobała się jej najbardziej, gdy przecież jej ród niezbyt przepadał za rodem Rosierów i vice versa. Westchnęła cicho, nie odwracając wzroku od trzymanego w tej chwili kamienia, jak i nie dała po sobie poznać niezadowolenia. Przykryła je delikatnym uśmiechem, niby związanym z pięknem kamienia, który obracała między palcami.
– Opowiedz mi coś o tej damie. Chętnie posłucham. – Poprosiła, udając, że nie ma pojęcia o kim mowa a jednocześnie nie chciała rozpoczynać tematu swoich zaręczyn i zamierzała poznać opinię kuzyna na temat lady Rosier; może było coś, o czym nie wiedziała i coś, co sprawiłoby, że spojrzałaby przychylniej na tę osobę? Chociaż w to powątpiewała, nie zamykała się na dyskusję; nie mogła zresztą i tak nic zrobić, mając świadomość o kochliwym sercu Flaviena.
Don't underrate it.
- Mam nadzieję - mruknął niezadowolony. Cały czas chował w sobie urazę sprzed lat, a widok Anthony'ego tylko ją wzmocnił. Ostatnio widział się z nim przed ślubem z Lorraine i narodzinami jego dzieci - to tak, jakby widzieli się ostatnio w innym życiu. Na ich twarzach pojawiły się pierwsze zmarszczki, rejestrujące upływ czasu. Archibald był świadomy tego, że się zmienił. A czy Anthony wciąż był dokładnie tym samym młodym szlachcicem sprzed lat? Nie był w stanie tego wywnioskować po tej krótkiej rozmowie. Słuchał jego przeprosin z uwagą, choć jego mina nie należała do najprzyjemniejszych. Nie potrafił ot tak mu wybaczyć, uścisnąć dłoni, zapomnieć. Zawsze był pamiętliwy, a uderzenie oskarżeniami w Lorraine bolało go podwójnie. Otworzył już usta, żeby coś odpowiedzieć i nie trzymać dłużej Anthony'ego w niepewności, kiedy pojawiła się obok nich panna Baudelaire. - Dzień dobry - przywitał się uprzejmie, stawiając córkę na ziemi. Gdyby jego ręce mogły dziękować, na pewno by to zrobiły, Miriam niestety nie miała już dwóch lat i jej waga to odzwierciedlała. - Mmm - zastanowił się przez chwilę, żeby podkręcić napięcie, chociaż nie miał powodu się nie zgodzić. - Dobrze, możesz iść - dodał po chwili, po czym przeniósł wzrok na Solene. - Tylko proszę na nią uważać, niech nie biega - panna Baudelaire nie była obcą osobą, lecz i tak ciężko mu było rozstać się z Miriam, na którą ostatnimi czasy dmuchał i chuchał jak na porcelanową lalkę. A ten jej uroczy uśmiech... Dobrze wiedziała jak namówić ojca do swoich racji, a choć Archibald dobrze rozpoznawał te triki, wyjął z kieszeni parę galeonów i podał je córce. Obserwował przez chwilę jak się oddala, dopiero potem z powrotem skupił się na swoim rozmówcy. - Anthony... - zaczął, nagle odczuwając na sobie presję czasu. Tyle miejsc jeszcze miał skontrolować, z tyloma ważnymi gośćmi miał porozmawiać. Chciał wyrzucić z siebie parę gorzkich uczuć, które siedziały w nim przez te wszystkie lata, ale to chyba nie było odpowiednie miejsce na takie rozmowy. Mimo wszystko. Rysy twarzy mu złagodniały, westchnął cicho. - To było tyle lat temu, możemy o tym zapomnieć - powiedział w końcu i nawet odczuł dzięki temu jakąś ulgę. Przecież Macmillan był jednym z jego najlepszych przyjaciół, a teraz stał się dla niego prawie że obcym człowiekiem. Wyciągnął w jego kierunku dłoń, to taki mały szczegół, ale chyba znaczący. - Powinienem już iść, obowiązki wzywają. Wiesz, bycie organizatorem ma parę minusów - dodał, pozwalając sobie na lekki uśmiech, chyba atmosfera pomiędzy nimi się wyczyściła. - Koniecznie odezwij się listownie, musimy porozmawiać w spokojniejszych warunkach - te tłumy i hałas nie pozwalały na rozmowę nadrabiającą tyle lat rozłąki. Trochę głupio było mu tak nagle zostawiać tutaj Anthony'ego, ale musiał go zrozumieć. Jeszcze raz się z nim pożegnał i zaczął iść w kierunku głównego ogniska, zahaczając jeszcze po drodze o parę straganów. Już wcześniej zauważył parę interesujących przedmiotów, które chciałby sobie kupić. Przede wszystkim świetlny bursztyn dla Lorraine, zauroczył go ten niewielki bursztyn, w dodatku z paprocią w środku! Po prostu musiał go kupić i udać się do jubilera, który zrobiłby z niego piękny naszyjnik czy bransoletkę. Szkoda, że Valhakis jest już nieczynny. Poza tym czerwony kryształ, dość drogi, ale było go na niego stać. Podobno ma w sobie moc leczenia powierzchownych ran, Archibald musiał to wypróbować, ta moc mogła okazać się niezwykle przydatna w dzisiejszych niepewnych czasach. Ach, i fluoryt, ale to już z czystej rozrzutności. Spodobał mu się, a sprzedawczyni dodała, że zwiększa intuicję - to również mogło pomóc mu w pracy. Wychodząc z jarmarku pozwolił sobie jeszcze na malinowe cukierki i parę zaczarowanych zwierzątek.
zt
and began again in the morning
– P-panno Baudelaire… M-miło, że pojawiłaś się festiwalu – odpowiedział jej na powitanie w taki, a nie inny sposób, bo nie potrafił wydusić z siebie niczego innego, bardziej sensownego. Nie mógł przecież zacząć wypytywać ją o ich ostatnie spotkanie. Na pewno nie przy Archibaldzie, na pewno nie publicznie. Zauważył jednak, że półwila na pewno miała dobre relacje z małą lady Miriam. Mała natychmiast się rozpromieniła i to znacznie bardziej naturalnie niż w trakcie ich rozmowy. Spojrzał jedynie na ojca dziewczynki, po którą przyszła czarownica. – Ja tutaj nie mam nic do powiedzenia – odezwał się natychmiast, gdy tylko usłyszał grzeczne wytłumaczenie ze strony panny Baudelaire, zgodnie z prawdą. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby lady Prewett odpoczęła od naszej rozmowy – dodał ciszej, spoglądając niepewnie w stronę Solange, chociaż nikt go tutaj nie pytał o zdanie. Mimo wszystko, bił od niego żal za ich ostatnie spotkanie. Teraz jednak bardziej pochłaniało go przeproszenie Archibalda i jego reakcja.
W ciszy wysłuchał zgody lorda Prewetta na to, żeby rudowłosa dziewczynka poszła za półwilą. Uśmiechnął się szeroko do lady Prewett, jak gdyby chciał się z nią w ten sposób pożegnać. Jego spojrzenie od razu przeszło na rudowłosego czarodzieja. Przyglądał mu się długo, mając nadzieję, że zaraz usłyszy tę długo wyczekiwaną decyzję. Miał nawet ochotę powiedzieć, żeby wyrzucił z siebie wszystko, co o nim myślał, w końcu Archibald miał prawo powiedzieć w tej sytuacji nawet najgorsze słowa. Ku zdziwieniu jednak, które było zauważalne na jego twarzy, przyjął reakcję dawnego przyjaciela. Tak po prostu mu wybaczył? Przecież napisał mu tyle gorzkich słów. Nie powinien być wściekły? Patrzył jak głupi na lorda Prewetta. Co miał na to odpowiedzieć? Kiwnął tylko głową, gdy ten stwierdził, ze musi odejść. Może jednak nadal był zły? Wściekły?
– Archibaldzie! – zawołał jeszcze za rudowłosym czarodziejem – Napiszę! – Sam też postanowił się oddalić, wciąż zaskoczony obrotem sytuacji.
|zt
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
– Nigdy bym nie pozwoliła, żeby tej małej piękności się coś stało – odparła zgodnie z prawdą, choć nie tyczyło się to tylko i wyłącznie tej jednej dziewczynki a wszystkich dzieci; kochała je z całego serca, coraz częściej ubolewając nad brakiem swojego własnego. Ale częste spotkania z zaprzyjaźnionymi dziećmi, dla których była ciocią, w pewien sposób jej to rekompensowały – przynajmniej na razie. – Pani Picks może przejść się z nami, jeśli ma ochotę. – Dodała; sądziła, że obecność stałej opiekunki Miriam w pewien sposób uspokoi lorda a przy okazji kobieta miała wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia: tak wynikało z obserwacji Francuzki i krótkich konwersacji z opiekunką. Kiedy każdy powoli rozszedł się w swoją stronę, przykucnęła przed dziewczynką, zrównując się z nią wzrostem; robiła to często, by nie okazywać wyższości – i ów zabieg odnosił pewne pozytywne efekty.
– Chustki, zamki z piasku, czy zrywanie kwiatów? Co robimy najpierw? – Tłum ludzi rozrzedzał się powoli, robiąc dostęp do stoisk z pamiątkami, dlatego po ustaleniu planu działania, skierowała się do jednego ze straganów. – Chciałabyś sobie coś kupić, Biedroneczko? – Pytała dalej, przesuwając dziewczynkę przed siebie tak, by miała lepszy widok na rozłożone na blacie rzeczy i po to, by aby przypadkiem nie oddaliła się od niej; przejmowała przecież pełną odpowiedzialność nad małą lady. – Popatrz, słoiczki z muszelkami. Słyszeć co wieczór szum morza w pokoju, to musi być coś! – Przesunęła spojrzeniem po pamiątkach a jej spojrzenie skupiło się głównie na kolorowych kamieniach i zasuszonym kwiecie paproci. Znała jego przeznaczenie: może powinna sprawić Anthony'emu podobny prezent? Cóż, w ten sposób przynajmniej uniknęłaby kolejnej kłótni i być może wreszcie wyjaśniliby sobie niewyjaśnione.
ain't enough.
Miała wrażenie, że wszyscy już wiedzą, że wszyscy spoglądają na nią i szepczą do siebie, wskazując jej osobę. Rozglądała się zdecydowanie zbyt często, lecz na szczęście nie na tyle, by uznać to za pierwsze objawy paranoi. A przecież nie mogli wiedzieć, nie mogli nawet widzieć, gdyż jej drobne dłonie były tego wieczora skryte pod delikatnymi, białymi rękawiczkami, zakrywającymi także biżuterię. A zwłaszcza takie jej elementy, które wyraźnie dawały do zrozumienia, że Marine Lestrange już niedługo przejdzie spod opieki ojca pod opiekę męża.
Zaręczona. To brzmiało nierealnie, dlatego od razu po przebudzeniu młoda czarownica upewniła się, że otrzymany poprzedniego dnia pierścionek znajduje się na toaletce przy łóżku, czyli dokładnie tam, gdzie zostawiła go idąc spać. Sen przyszedł szybko i tym razem nie zakłóciło go nic, nawet oblicze narzeczonego.
Ojciec od rana tryskał dobrym humorem, lecz wiedział, że nie mogą jeszcze pochwalić się dobrą nowiną wszystkim, dlatego gdy oboje pojawili się w Weymouth bardzo dbał, by na jego jedyną córkę nie padło zbyt wiele ciekawskich spojrzeń. Specjalnie pojawili się tam dopiero wieczorem, by wysłuchać wykładu o astronomii, głoszonego przez ulubionego profesora Marine. Zanim jednak ruszyli na wzniesienie i spotkali się z Evandrą oraz jej ojcem, Theseus zaprowadził swą latorośl na festiwalowy jarmark, by wybrała sobie co tylko zechce. Nie była specjalnie rozrzutna ani za bardzo chciwa, dlatego spacerowała niespiesznie pomiędzy straganami, wyszukując rzeczy, które naprawdę jej się podobały. Zakupiła kilka czarodziejskich wstążek oraz chustę haftowaną włosem jednorożca, lecz nic więcej nie wywołało w niej chęci natychmiastowego sięgnięcia po sakiewkę. Do czasu.
Już miała odwracać się i wrócić do ojca, gdy w promieniach zachodzącego słońca jeden z kamieni wystawionych na stoisku obok zalśnił niczym smocza łuska, którą tak dobrze kojarzyła ze snów. Marine natychmiast podeszła do straganu i zagadnęła sprzedawcę, otrzymując wyczerpującą odpowiedź na temat czarnego turmalinu oraz jego magicznych właściwości. Sprowadzenie spokojnego snu oraz wyciszenie nie mogło być przypadkiem – panna Lestrange bez zawahania sięgnęła po sykle i zapłaciła za zakup, w myślach postanawiając już, jak postanowi go przerobić. Schowała go głęboko do kieszeni sukni i ruszyła za ojcem w kierunku wzniesienia, lecz jej dłoń w ciągu nocy często odnajdywała fakturę kamienia.
| zt
- O nie, nie - łapią dokładnie tak albo nawet bardziej, jeśli muszą - stwierdziła, bo i ją łapali - dla jej własnego dobra. Gdyby się nie wyrywał, mogłaby go puścić - tylko kamień musiał zwrócić, nie zamierzała tolerować kradzieży - nie mógł tak robić. Poza tym przrcież zakupu pilnowała, sięgnęła ręką do kieszeni w idealnym momencie - ostatnim z możliwych, jak jej się teraz wydawało.
- Miło mi cię poznać, Antoninie - skinęła głową uprzejmie, nie zważając na okoliczności - większość już by się rwała, by malca zbesztać. Sue wolała uczyć innymi sposobami, zwłaszcza uprzejmości i odpowiedniego zachowania - nie rozumiała, jak można wprowadzać negatywne emocje, kiedy chciało się przekazać coś prosto z serca i doświadczenia, coś dobrego. Nie wierzyła tu w przymusy, trzeba było poczuć wszystko na własnej skórze i dojść do odpowiednich wniosków. Zachichotała na pytanie - tego jeszcze nie słyszała!
- Nie, i nie chciałabym być - może to tylko stereotyp, ale ponoć były kapryśne i jakieś takie... nie takie. A fe, marudne i rozrzutne. - Jestem dobrą wróżką. Objawiam się tylko tym, którzy są wystarczająco dojrzali - to znaczy dorośli do tego, by czynić dobro, ale trochę nie wiedzą, na czym ono polega - wyjaśniła, troszkę zmyślając, ale przecież sama wierzyła w podobne dziwactwa. Dla niej był to mały teatr. - Inni też mnie widzą, ale lepiej by się nie dowiedzieli, że spotkał cię ten zaszczyt - nawet oczko mu puściła. Dała mu już dowód swojej retoryki.
- Tam, spójrz, patrzy na ciebie - wskazała głową na mężczyznę, który rzeczywiście spoglądał na nich z niewielkiego dystansu, zatrzymując się w tłumie. Korzystając z odwrócenia uwagi sięgnęła do kieszeni chłopca, starając się delikatnie wyjąć z niej monety - pobrzękiwały, gdy biegł. Nie miała pojecia, że to złoto leprokonusów, zresztą nie chciała ich zatrzymywać, tylko pokazać mu, jak to jest nie pilnować kieszeni. Drugą dłonią nadal trzymała chłopca.
| rzucam na zręczne ręce, jeśli wynik będzie niski, udaje się wyjąć złoto, ale Antonin to zauważa, jeśli wysoki - nie zauważa
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
'k100' : 72
Po zakończeniu zabawy w labiryncie i pożegnaniu z Johnnym Charlie nie od razu ruszyła w drogę do domu swoich rodziców w Kornwalii, gdzie mieszkała na czas festiwalu, by mieć bliżej. Najpierw musiała jeszcze zawitać na jarmark i kupić sobie przedmioty, na które zbierała od dłuższego czasu. Najbardziej zależało jej na fioletowym krysztale, który pragnęła sobie kupić już w zeszłym roku, ale wtedy nie było ją na niego stać i z żalem odeszła od stoiska. Kamień ten miał wzmacniać moc tworzonych eliksirów, i po porażce na festiwalowym konkursie alchemicznym Charlie tym bardziej postanowiła go sobie nabyć. Zależało jej na tym, żeby być naprawdę dobrą w alchemicznym fachu, zwłaszcza teraz, kiedy jej praca i pasja mogła dodatkowo przysłużyć się słusznej sprawie.
Festiwalowy jarmark zawsze miał w sobie coś urokliwego, przywodzącego na myśl cudowne czasy dzieciństwa, kiedy przybywała tu z rodzicami i rodzeństwem, i zawsze dostawała jakiś drobny upominek w postaci słodyczy czy niewielkich pamiątek. Obejrzała je z ciekawością, wciąż mogła odnaleźć tu wiele rzeczy, które pamiętała jako dziecko i które kiedyś tak ją zachwycały. Jarmark nawet teraz kojarzył się z tamtymi latami i rodzinnie spędzanym czasem. Mieszkający w Kornwalii Leightonowie co roku odwiedzali Dorset, choć dopiero w wieku dorosłym Charlie mogła w pełni uczestniczyć w festiwalowych atrakcjach, które wciąż miały swój urok. Nawet w obecnych czasach festiwal zdawał się wlewać w jej serce optymizm i nadzieję, że nie wszystko stracone, skoro ludzie wciąż potrafią się dobrze bawić razem bez względu na pochodzenie. Szkoda, że tak nie mogło być cały rok, nie tylko przez te siedem dni.
Podeszła w końcu do stoiska z cennymi kryształami, szybko odnajdując ten fioletowy, wychwalany przez handlarza jako cenną pomoc dla alchemików. Wyjęła z mieszka monety, które składała na ten zakup i odliczyła niezbędną ilość na kryształ, po chwili wahania, upewniając się, że ją na to stać, prosząc też o fluoryt, który według zapewnień sprzedawcy zwiększał intuicję, oraz o onyks czarny, który również mógł jej się przydać w pracy alchemika. Oprócz tego kupiła jeszcze parę małych, tańszych pamiątek dla rodziców, którzy w tym roku nie mogli się pojawić. Trochę ją te zakupy kosztowały, ale festiwal był raz w roku i mogła sobie pozwolić na takie małe szaleństwo, więc po chwili zapłaciła za wszystko i z zadowoleniem opuściła jarmark.
| zt.
Nie był pewien, w którym dokładnie momencie zaczęły przeszkadzać mu tłumy. Nigdy co prawda specjalnie za nimi nie przepadał – arystokratyczne przyjęcia cieszyły go krótkotrwale, zazwyczaj po kilkudziesięciu minutach wymieniania uprzejmości wywołując nawarstwiające się zmęczenie – ale dziwne, klaustrofobiczne uczucie niepokoju z całą pewnością należało do doznań nowych, za które winą obarczać należało najprawdopodobniej ostatnie wydarzenia w manufakturze kominków. Ściskające klatkę piersiową, niewytłumaczalne przeczucie stanowiło coś, co nie do końca potrafił umiejscowić – złudne, jak fantomowy ból odzywający się w sąsiednich nerwach, nieskoncentrowany w jednym, namacalnym punkcie, piętrzący się za to jak wstrzymywana przez pionową ścianę fala. Echo milczących szeptów gdzieś w tyle jego czaszki, niezrozumiałe słowa ostrzegające przed niebezpieczeństwem, które nigdy nie miało nadejść, sprawiające, że rozglądał się wśród ruchomej mozaiki twarzy z nieodpartym wrażeniem, że każdy z mijanych czarodziejów bez trudu prześwietlał go na wskroś, dostrzegając wszystkie czyny, których się dopuścił. Umykał przed kontaktem wzrokowym instynktownie, starając się skupić go na oferowanych na jarmarku bibelotach – był pewien, że znajdowały się wśród nich przedmioty wartościowe, w które warto było się zaopatrzyć – ale i tak trudno było mu zatrzymać myśli przy którymkolwiek z nich, gdy irracjonalne podejrzenia kazały w każdej sekundzie spodziewać się ewentualnego ataku. Odetchnął głęboko, orientując się, że od jakiegoś czasu wstrzymywał powietrze – i właśnie wtedy przy jednym ze stolików zauważył znajomy profil Elise.
Skierował się w jej stronę prawie bezwiednie, jak zagubiony wędrowiec podążający za blaskiem morskiej latarni, z każdym krokiem czując, jak namolne otoczenie stopniowo się wycisza – a może to wyciszały się głosy w jego własnej głowie, przegnane wreszcie falą ciepłych wspomnień, kojarzących się nieodłącznie z postacią kuzynki. Bliskiej mu jak rodzona siostra, i w ten sposób przez niego traktowanej, choć jeżeli by się nad tym zastanowił, nie potrafiłby jednoznacznie określić, dlaczego; kolosalna różnica wieku teoretycznie nie sprzyjała w końcu odnalezieniu wspólnego języka, choć tak naprawdę nauczył się jej nie zauważać już dawno temu, skupiając się bardziej na tych rzeczach, które ich łączyły, niż tych, które powinny ich dzielić. – Znalazłaś coś interesującego? – zapytał, znalazłszy się w zasięgu jej słuchu, przystając tuż obok i uśmiechając się przyjaźnie; jego spojrzenie przemknęło po twarzy Elise, żeby następnie skierować się na porozkładane przed nią przedmioty, zupełnie jakby chciał w ten sposób wywnioskować, który z nich przykuł jej spojrzenie. On sam jeszcze nie rozmyślał nad ewentualnymi zakupami, póki co ciesząc się jedynie, że towarzystwo kuzynki uwolniło go od zacieśniającej się pułapki własnych myśli. Szepty w tyle czaszki nie ucichły zupełnie, ale przytłumione, stały się całkiem proste do zignorowania.
I am not there
I do not sleep
Matka nie pozwoliłaby jej przebyć takiej drogi z Nottinghamshire do Weymouth samotnie, więc jeśli nie wyprawiały się razem, to posyłała ją w towarzystwie innych krewnych. Elise przez większość czasu miała więc jakieś towarzystwo, ale o wiele chętniej poruszała się po terenie festiwalu w towarzystwie kuzynostwa. Na plecenie wianków wybrała się z Marine, choć chodzenie po lesie nie skończyło się dla niej zbyt fortunnie, Prewettowie poważnie zaniedbali kwestię bezpieczeństwa, na co już poskarżyła się matce, z egzaltacją godną lepszej sprawy opisując swój nieszczęśliwy wypadek, upadnięcie ze skarpy, siniaki, podarcie sukni i znalezienie w lesie zwłok.
Ale teraz udało jej się na trochę wyrwać spod pieczy zatroskanej matki i postanowiła odwiedzić jarmark. W końcu jutro miała urodziny, więc chyba zasługiwała na to, żeby sobie kupić coś ładnego. Przechadzając się w pobliżu straganów uważała, by choć rąbek jej sukni nie dotknął co biedniej wyglądających przedstawicieli plebsu, którzy mogli jedynie tęsknie zerkać na towary, nie mogąc sobie pozwolić na większość z nich. Parasoleczką z koronkowym obszyciem osłaniała się przed słońcem, które leniwie przedzierało się przez chmury, a gdyby zaszła potrzeba, jej końcem w ostateczności mogłaby dźgnąć nachalnych plebejuszy, gdyby ktoś postanowił zakłócić jej spokój swoją niechcianą obecnością. Ale na szczęście nikt się jej nie narzucał i mogła spacerować w spokoju; emanująca od niej aura wyższości odpychała osoby niższego stanu i nikt nie próbował jej zaczepiać.
Dziś był ostatni dzień festiwalu i większa część gawiedzi zapewne wybierała się właśnie na mecz quidditcha, który nie interesował Nottówny; zawsze uważała quidditch za plebejski sport i nawet w Hogwarcie gdy tylko mogła unikała chodzenia na mecze, nie rozumiejąc, co inni widzą w lataniu za kilkoma piłkami. Sama nawet nie siedziała na miotle od czasów tych kilku niefortunnych lekcji latania na pierwszym roku, kiedy stało się jasne, że nie posiada do tego ani trochę drygu ani zamiłowania.
Była samotna do czasu, póki przy jednym ze straganów nie natknęła się na Percivala, ale jego towarzystwo było jak najbardziej pożądane. Na twarzy Elise natychmiast zalśnił najpiękniejszy uśmiech, którym obdarzyła swojego prawie-brata. Mimo dzielącej ich dużej różnicy wieku zawsze bardzo lubiła Percivala i Eddarda. Zastępowali jej braci, których nie miała, dorastali pod tym samym dachem, choć weszli w dorosłość, kiedy ona dopiero uczyła się podstaw życia. To oni przynosili jej opowieści z dalekich miejsc i zabierali do lasu Sherwood. Dzięki nim nie czuła się tak bardzo pokrzywdzona tym, że nie ma własnego brata, choć podobno mogła go mieć, tyle że niestety umarł zaraz po narodzinach, urodzony przedwcześnie i zbyt słaby, by żyć, i jej ojciec, dumny Perseus Nott, nigdy nie doczekał następcy, który przedłużyłby jego linię. Teraz, kiedy ona dopiero weszła w wiek dorosły, oni cieszyli się tym już od dawna, jeden niedawno się ożenił, a drugi pewnie wkrótce to uczyni, tym samym spełniając wolę rodu. Ich stosunek różnił się nieco od tego, którym darzyła Flaviena, ulubionego kuzyna od strony matki i skrytego obiektu nastoletnich westchnień, ale był nie mniej bliski. Oni wszyscy byli szczególnie nieocenieni w trudnym czasie, kiedy umarła Rosalind i Elise czuła się głęboko nieszczęśliwa i oburzona tą życiową niesprawiedliwością, która zabrała z tego świata jej Rosie, jej piękną, najbardziej idealną siostrę, w którą była wpatrzona jak w obraz.
- Och, Percivalu, jak się cieszę, że cię widzę! – powitała go szczerze, bo w poprzednich dniach festiwalu coś nie potrafiła spotkać żadnego z Nottów poza swoją matką i zauważoną podczas wróżb Inarą, i częściej spędzała czas w towarzystwie krewnych ze strony matki. – Prewettowie się postarali, przynajmniej jeśli chodzi o jarmark, bo niestety nie mogę tego samego powiedzieć o niektórych innych aspektach – ściszyła głos i zmarszczyła lekko nosek, myśląc o niegodnym towarzystwie, ale także o swoim małym wypadku sprzed kilku dni. – Ciekawe, ile prawdy jest w działaniu niektórych z tych przedmiotów – zastanowiła się, z ciekawością spoglądając na połyskujące kamienie i inne przedmioty. – Och, to wygląda zachwycająco! – westchnęła, spoglądając w stronę zwiewnych chust, które według zapewnień sprzedawcy były wyszywane włosiem jednorożca. Jak przystało na próżną panienkę uwielbiała wszystko co ładne, co oczywiście tyczyło się także ubioru i biżuterii, bo Elise po prostu uwielbiała dobrze się prezentować. – Nie wiem, jak to się stało, że dopiero dziś cię tu spotykam, a przecież w poprzednich dniach również byłam obecna w Weymouth. Teraz udało mi się na chwilę uwolnić od mamy, i dobrze że to zrobiłam, bo mogłam napotkać ciebie – mówiła; była tak zadowolona z towarzystwa, że momentalnie zaczęła trajkotać.
- Wierzę ci – zapewniłem jak już wreszcie ocknąłem się z dziwnego letargu, w jaki zapadłem za sprawą dość błahych wyobrażeń. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że odejście Cadmusa dotknęło mnie bardziej niż sądziłem; nie dopuszczałem jednak do siebie tych emocji, bo jako oklumenta musiałem się ich wyzbywać. Teraz poczułem jedynie nostalgię, ale ta nostalgia była spowodowana nawrotem wspomnień oraz tęsknotą za lotem w przestworzach. Musiałem uzbroić się w cierpliwość, bo za kilka dni miał nastąpić wyścig pod Durdle Door i choć nie wezmę w nim udziału siedząc na swoim wierzchowcu, to wiedziałem, że znów poczuję się wolny. – Byłbym bardzo rad, gdybyś zechciała dobrać mi wierzchowca spod twojej ręki. Byłbym o niego więcej niż spokojny – zapewniłem entuzjastycznie, jak na mnie. Wzrokiem obserwowałem odkładanie uprzęży; to zabawne, że ktoś tak bogaty i mieszkający w zamku boi się wydać pieniądze oraz znaleźć miejsce na przedmiot, ale o tym nie wiedziałem. Uznałem, że nie spełnia on wygórowanych wymagań lady Carrow. – Z wielką chęcią. Napiszę do ciebie jak będę gotowy i ustalimy termin jaki ci pasuje, dobrze? – przytaknąłem, skupiając wzrok na różnych wystawionych na straganach bibelotach. Postanowiłem nawet powąchać kilka zapachowych woreczków, dlatego nawet jeśli miałbym możliwość zobaczenia twarzy Aurelii to byłbym zbyt zajęty badaniem jarmarcznego rynku, by zwrócić na to uwagę. Zastanowiłem się krótko, jak dobrać odpowiednio słowa na temat Fantine, skoro byliśmy w miejscu publicznym. – Jest prawdziwą damą – zacząłem spokojnie, nadzwyczaj lekko. – Doskonale wychowaną, lubującą się w sztuce, tańcu oraz łaknącą blasku. A przy tym walczy o najbliższych niczym lwica, niosąc pomoc poszkodowanym. Nie minąłbym się z prawdą nazywając ją ideałem – wygłosiłem podniosłe słowa, nie przestając się przy tym uśmiechać. Moja kuzynka musiała słyszeć podobnych słów wypływających z mych ust naprawdę wiele, ale tym razem coś było zupełnie inaczej. Uśmiechałem się nie tylko twarzą, ale też spojrzeniem. Nie mogłem tego widzieć, ale chyba to czułem.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset