Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
Zmarszczył jasną brew, w kłębowisko...
Złaź ze mnie wariatko poderwało do lotu okoliczne mewy, ale to nie sens słów zwrócił jego uwagę, a brzmienie głosu, który je wypowiedział, a który brzmiał zupełnie jak...
- Jim?! - Krzyknął, nie oglądając się za siebie, wzrok pozostał utkwiony na dwójce dziewcząt zachłannie zbierających splendor dzisiejszego popołudnia. James gdzieś się tu kręcił, nie był pewien, czy był obok, nie chciał tracić dziewczyn z oczu. - JIM!!! - powtórzył, ale nie czekał, zerwał się do biegu w kierunku dziewcząt; w kilka susów zbiegł na plażę, prześlizgując się po piaskowej zaspie i zaraz znalazł się obok, bez ostrzeżenia oplatając ramionami znajdującą się na górze Yulię w pasie - bez słowa, bo na słowa nie miał przecież czasu. Jeszcze chwila i wydrapie Neali oczy albo przynajmniej powyrywa włosy, a byłoby trochę szkoda. Dłonie oplotły się wokół jej nadgarstków, a może i palców, usiłując odciągnąć - odczepić? - jej pazury od drugiej z dziewcząt. Był od niej silniejszy, ale nie był pewien, czy bardziej zdeterminowany. - Nienienienie, jej nie bijemy - zapowiedział, bardziej zdecydowanym ruchem odciągając ją w tył, ku sobie - z zamiarem przeważenia jej na piasek ciężarem własnego ciała. Zamknął ją w ciasnym uścisku ramion, chcąc powstrzymać w ten sposób ewentualne dalsze ciosy. - ŁAPY W TYŁ, ALE JUZ! - zawołał do Neali, na wypadek, gdyby przypadek ten w przypływie zaskakującej adrenaliny odczytała inaczej i uznała za zyskanie w tym osobliwym pojedynku przewagi; wyciągnął do przodu prawe ramię, gotów przyjąć nań ewentualne dalsze uderzenia. Chwilę później wyprostował je na całą długość, rozkładając dłoń, by utrzymać między nimi dystans. Neala ręce miała krótkie. - SPOKÓJ! KONIEC! CISZA! - krzyknął, chcąc przedrzeć się przez rzucane przez nie wyzwiska, napastliwie, nie kontrolując tej odzywki wcale; w ten sposób zwracał się do kumpli, którzy rozwiązywali swoje sprawy po męsku, kiedy nie powinni tego robić. Jak z kolei winien w takiej sytuacji zwrócić się do dziewczyn, nie wiedział, choć czuł w sercu, że chyba nie tak. - Nikt nie sprawdza, kto jest smaczny. Nikt nikogo nie zamyka. I nikt nie szczeka. SPOKÓJ! - Powtórzył, nie opuszczając ramienia - za to zamierzając zepchnąć Yulię bardziej w bok, dalej od Neali, nie wypuszczając jej spod lewego ramienia, a tym samym znaleźć się gdzieś pomiędzy nimi, na klęczkach.
Najwyżej funkcjonariuszy też pogryzie, a co. Trochę to było ryzykowne, na pewno wiedzieli jak się bronić i generalnie jak postępować w takich sytuacjach, ale Yulia straciła kontakt z rzeczywistością tak bardzo, że nie miało to teraz znaczenia. Liczyła się tylko obrona złodziejskiego honoru i pieniądze, którymi zamierzała spłacić do końca dług za lekarstwo dla Funta, a za resztę kupić sobie ładne albo chociaż smaczne rzeczy. Czemu ta ruda małpa tego nie rozumiała? Czemu brak w niej było poszanowania dla cudzych planów, tak zresztą szlachetnych?
Na pewno chciała tych pieniędzy dla siebie, tylko udawała taką moralną. Już ona znała te przypadki.
– DUMNY BYŁBY, NIC NIE WIESZ! – ryknęła w obronie swojego ojca, który być może żył, a być może wcale nie. Nie byłby zadowolony, w zasadzie: przetrzepałby jej ostro skórę pasem, ale od dłuższego czasu Yulia tworzyła we własnej głowie wyidealizowany obraz rodziców. I według prawideł tego obrazu, ojciec jeszcze by jej przyklasnął. I na pewno sprzedał tę rudą małpę ludziom z Nokturnu.
– OHYDNA!!! – krzyczała dalej, wyraźnie zadowolona ze znalezienia punktu, który najwyraźniej tę furiatkę zabolał. – I TERAZ BOLI MNIE BRZUCH, BO NA PEWNO MASZ TRUJĄCĄ SKÓRĘ I MNIE OTRUŁAŚ TERAZ, TY… TY… TY JĘDZO! – Zamachnęła się, palce natrafiły na materiał – chyba rękaw? – pociągnęła z całą mocą, chcąc naruszyć szwy albo od razu zrobić dziurę. Za ładny miała ubiór, zaczynało ją to irytować.
– ZNALEZIONE, NIE KRADZIONE!!! – Łups, chrzęst, chrup! Z nosa rudej poleciała krew. – NIE BĘDĘ NIC ODDAWAĆ, BO TO MOJE! JAK ZAZDROŚCISZ TO ZNAJDŹ SOBIE SWOJE!
Wrzeszczała tak zapamiętale, targała ją za materiał tak wściekle, że nawet nie zauważyła tej pięści, ale za to poczuła ją wyjątkowo mocno. Powstająca pod okiem śliwa tętniła świeżym bólem, delikatna skóra puchła, wywołując irytujący nacisk na tkanki. Znalazła się, obrończyni sakiewek, wielka panienka, a biła się jak pospolita dziewucha z rynsztoka!!!
Yulia powaliła rudą na piasek, zadrapała, głucha na wyzwiska i obelgi – wcale nie czuła się wariatką! – zamachnęła się, chcąc poprawić uderzenie w ten jej głupi nos, ale wtedy nagle straciła równowagę, coś złapało ją w pasie i jednym ruchem pociągnęło do tyłu.
– Co do chu – Ruch wydusił z niej powietrze, urwał wulgaryzm w pół słowa. – PUSZCZAJ!!! – Wierzgnęła ostro, ale uchwyt był mocny, stanowczy. Yulia zamachała rękami, ale i te zaraz zostały poskromione, przynajmniej na moment. Adrenalina minimalnie opadła, czerwona mgiełka szału przerzedziła się na tyle, by dotarło do niej, że to nie intruz, nie kolejny prawy obywatel psia jego mać, tylko Marcel. A Marcel był przecież po jej stronie.
– NIE CICHAJ NA MNIE! – wrzasnęła w odpowiedzi, ani trochę niezrażona jego tonem; przywykła do ostrych nut, w rosyjskim porcie traktowano ją przecież tylko tym.
Naburmuszyła się, gdy kontynuował, obmacała spuchniętą skórę przy oku.
– Właściwie to sprawdziłam czy jest smaczna – wtrąciła, pokazując rudej język – i ona wcale nie jest. I NIE KRZYCZ NA MNIE! TO JA TU JESTEM OFIARĄ!
Zmierzyła przyjaciela ostrym spojrzeniem, w głowie już przeliczając kolejne ruchy. Klęczał na piachu, piach był grząski, niby ją trzymał, ale czy to był stabilny uchwyt? Szarpnęła się na próbę, najwyżej oboje polecą i wtedy mu się wyślizgnie.
I was born who I am
But that doesn't mean that I'm going to
- Oszalałaś? Przecież cię nikt nie będzie zabijać! - odpowiedziałam jej zezłoszczona. Nie byli przecież okrutni. Kradzież dobra nie była, ale nikt jej nie miał zamiaru zabić przecież.
- DUMNY ZE ZŁODZIEJKI?! - zapytałam jej z niedowierzaniem nie potrafiąc sobie tego wyobrazić. Tego jak wuja, mój ojciec którego nie poznałam, albo kuzyn Garrett albo Brendan byliby dumni, że tak świetnie mi szło coś wątpliwie moralnego. - poza tym DAŁAŚ SIĘ PRZYŁAPAĆ. - wyrzuciłam jej jeszcze, nadal uprzejmie rozpatrując ten aspekt całej dumy. Jakby już miał być za to dumny - choć to wysoce nieprawdopodobne, całkowicie mało moralne i nieodpowiednie - to jakby dokonała jakiejś imponującej kradzieży, albo nie dała się złapać. A ja wszystko widziałam.
- WCALE ŻE NIE! - obruszyłam się, założyłabym dłonie na piersi, ale musiałam trzymać to dziewuszysko. - BRZUCH CIĘ BOLI Z UCZYNKI NIECNE. TO SUMIENIE. - odpowiedziałam jej wykrzywiając usta w złości. Nie byłam ohydna. Co to to na pewno nie. A co jeśli to dlatego? Nie przez wględu na twarz, tylko inni wiedzieli, że smak mam nie ten? Nie, nie, nie, Neala ogarnij się, to bzdury są. Banialuki.
- ZABRAŁAŚ TO. Znaleźć a zabrać to dwie BAAAAAAAAAAAAAAAAAARDZO różne rzeczy. - wytłumaczyłam jej, jakby rozumu jej trochę brakowało i nie wiedziała podstawowych rzeczy. Może nie wiedziała? Może ten jej tata też nie wiedział - ale to było niemożliwe przecież, bo stróż prawa wiedzieć i znać tą różnice powinien.
Ale z każdą chwilą robiło się coraz gorzej. Z nosa pociekła krew, moja ręka w coś trafiła, włosy zabolały, ale wiedziałam że przegrywać zaczynałam byłam mniejsza, a ona wyglądała jakby wiedziała co robi. A to tylko potwierdziło moje przypuszczenia, że pewnie nie robiła tego pierwszy raz. Pomocy, potrzebowałam ratunku. Ale gardło zacisnęło mi się z przerażenia, a jedyne o czym potrafiłam myśleć to jak nie dac się zlać bardziej. Świetnie mi poszła, ta interwencja. No trudno, najwyżej umrę robiąc rzeczy właściwie jak powinno się robić. Zamknęłam oczy, wykrzywiając usta, ale to wcale nie był dobry sposób więc otworzyłam je szybko żeby zamachnąć się ręką. Ale nagle nade mną zrobiła się pustka, a nim się zorientowałam usłyszałam znajomy głos. Ręce zastygły mi w górze w zaskoczeniu. Zakaszlałam, mrugając w szoku oczami. Opuściłam ręce, układając je po bokach ciała, wspierając się na nich dźwignęłam plecy w górę jęknęłam, wszystko mnie bolało, spojrzałam najpierw na nią, łapiąc ciężko oddech. - To wariatka. - powiedziałam do Marcela, nie przekrzykując się z nią unosząc ciało wyżej, ale odsunęłam się mimowolnie bardziej w tył. Wyciągnęłam spod pleców sakiewkę na którą upadłam. Zbierając się z trudem z ziemi. Próbowałam wstać, ale zakręciło mi się w głowie więc usiadłam ponownie. Zmierzyłam ją rozeźlonym spojrzeniem kiedy znów powiedziała że smaczna nie jestem, ale tej bzdury nie zamierzałam kontynuować. Trudno, jestem to jestem. - Było mnie nie gryź. - odcięłam się, wtedy nie musiałaby marudzić jak jej nie smakowałam. - Nie jesteś. - powiedziałam na wydechu, krzyczeć nie miałam już siły. - Zabrała pieniądze, które zbierała pani Dearborn. Te na sieroty. Widziałam to. I zaczęła wymyślać jakieś głupoty jak powiedziałam jej, żeby je oddała. Zaproponowałam nawet że pomogę jej babci jak potrzebuje lekarstw, ale to też zmyśliła na bank. Nie istnieje choroba którą podała. - rzuciłam spojrzenie znawcy. Uczyłam się o chorobach przecież. - A potem się na mnie rzuciła. - zakończyłam streszczenie stacji. Spróbowałam się drugi raz podnieść. Tym razem z większym sukcesem, chociaż zachwiałam się i zatoczyłam kółko w miejscu. Uniosłam rękę do nosa. Syknęłam, bolał, krew została na palcach. - Trzymaj ją - poleciłam Marcelowi nadal łapiąc powietrze. - pójdę po kogoś kto zajmie się tym dalej. A potem do namiotu medycznego, sama sobie tego nie naprawię. No i oddam te pieniądze. - dodałam, streszczając krótko plan działania który powzięłam w głowie.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Co zrobiłaś... - zaczął ze zdezorientowaniem, gdy wspomniała o smakowaniu; potrząsnął głową, odpędzając od siebie te myśli. Nie chciał o tym myśleć. Szarpnęła się - zaskoczony został wytrącony z równowagi i poleciał na bok razem z nią, ale dłoń wystrzeliła od razu, obejmując ją ponownie. Nie mógł, nie zamierzał pozwolić jej zwiać, nie teraz i nie przy niej, ścisnął ją mocno, spodziewając się, że znów zacznie się wierzgać. Mogła mieć za to kłopoty - poważne - jeśli Neala zechce jej ich narobić. - Dopiero zacznę na ciebie cichać! - odparował ze złością, niezrażony jej ostrym spojrzeniem. - USPOKÓJ SIĘ, PRZECIEŻ NA CIEBIE NIE KRZYCZĘ! - krzyknął, szarpiąc nią - wciąż na leżąco - tak, by jej głowa znalazła się dokładnie naprzeciw Neali. - To - przedstawił ją - jest lady Neala Weasley - przedstawił ją powoli, akcentując najważniejsze głoski, rozkwasiła nos arystokratce, może i ubogiej, ale w tym miejscu cieszącej się specjalnymi względami. Chora babcia musiała na parę chwil wrócić do trumny, w tym starciu była na straconej pozycji - nikt jej w nic nie uwierzy. Słowo Neali będzie święte, jej gówno warte, a co najgorsze Neala przeważnie rzeczywiście miała rację. Podniósł własny łeb w górę, by spojrzeć na profil Yulii, w oczekiwaniu, aż przetworzy tę informację. Pokiwał głową parę razy, do głuchego taktu przewracających się w głowie kołowrotków. Bardzo chciał je usłyszeć. Zmarszczył brew, przyglądając się jej twarzy, po czym przeniósł wzrok na Nealę. - Pobiłaś ją? - spytał z wyrzutem, była wyraźnie opuchnięta. Krótkie streszczenie zdarzeń nieszczególnie zaskakiwało, ale zdecydowanie nastręczało problemów, które należało rozwiązać czym prędzej. Kiedy nazwała ją wariatką, Marcel uniósł brudną od piasku dłoń z zamiarem zakrycia Yulii ust - na wszelki wypadek, naprawdę nie chciała jej już denerwować. Jeśli Neala faktycznie na nią doniesie, będzie mogła zwijać się do domu. Już do końca tej imprezy. W kwestii potencjalnego łupu Neala pozostanie nieprzejednana, wiedział o tym, nawet jeśli pani Dearborn zbierała na sieroty, a Yulia nie miała rodziców. Szarpnął się w górę, chcąc podnieść do pozycji siedzącej siebie i ją.
- Stój! Nikogo tu nie trzeba! - zawołał Nealę od razu. Do żadnych służb pójść nie mogła, kompletnie wykluczone. - To nie jest wariatka ani dzikie zwierzę, tylko Yulia. Źle znosi aresztowania. Pobiłaś ją i zamierzasz ją teraz zostawić bez pomocy i jeszcze na nią donieść? Dostała już swoją karę. - Może nie były to najszczęśliwsze słowa biorąc pod uwagę całokształt okoliczności, ale najpewniej jedyne, które mogły trafić do jej empatycznego serca. - Zacznijmy... jeszcze raz, co? Od nowa... - zaproponował, ostrożnie i bez przekonania uwalniając usta Yulii.
Mądrala mogła sobie kpić i nie dowierzać, hodować mocny kręgosłup moralny. Ale powinna brać przy tym pod uwagę, że nie każdy chce podążyć tą samą ścieżką. Nie każdy może. Nie każdy potrafi.
Ona nie potrafiła. A oprychy z Nokturnu, ich przerażająca renoma, kusiły coraz bardziej. Co trzeba zrobić, żeby mieć taki szacunek? Którą granicę złamać, a którą tylko przekroczyć?
Ruda nie rozumiała, a do Yulii coraz mocniej docierał prosty fakt: będzie musiała ją ogłuszyć żeby dać stąd nogę. Funt stał niedaleko, gdzieś przy brzozowym zagajniku, dobiegnie do niego zanim zleci się tu jakiś przygłup w mundurze. Przekreślało jej to dalsze plany, ale od czego był jeszcze Festiwal w Londynie? Miałą opcję zapasową, koło ratunkowe. Trzeba było tylko z niego skorzystać.
Cios z góry, znów w nos, miał być tym finalnym; ruda zołza nie wyglądała na szczególnie zaprawioną w boju, eksplozja bólu powinna ją otumanić na tyle, by dała jej spokój.
Wyrok zapadł.
…I nie został wykonany.
Trzecia siła pojawiła się kompletnie nieproszona i niechciana, ale gdy tylko dotarło do niej, że to Marcel, Yulia poczuła jak rozkład sił ulega dziwnej zmianie. Nie podejrzewała jedynie, że zna również tę rudą pyskulę, ba, nie przeszło jej to przez myśl! W przypływie nowych sił przetestowała jego refleks, ale nie, nic z tego. Runęli tylko oboje na piasek, a nim zdążyłaby zrobić fikołka i odturlać się dalej, Marcel znów ją złapał, ścisnął tak, że prawie straciła dech.
– KRZYCZYSZ NA MNIE WŁAŚNIE TERAZ! – odparowała butnie, bo krzyczał przecież i to tuż nad uchem, aż jej w głowie zadzwoniło. Szarpnęła się znowu, wierzgnęła, przyłożyła mu pięścią w pierś, ale niewiele wskórała. Marcel zmusił ją do obejrzenia się na rudą małpę, potem zaczął przedstawianie.
– Super – burknęła – a ja jestem Minister Magii, co nie. – Poruszyła głową, chcąc wyswobodzić mu się z uścisku, przechyliła ją ostro w bok, a gdy tylko nadarzyła się okazja – ugryzła go w palce. – Może być nawet wielkim goblinem z Gringotta i… fuj, Marcel, co ty dotykałeś ostatnio? – Yulia skrzywiła się ostentacyjnie, z widocznym zdegustowaniem i straciła ochotę do uskuteczniania dalszych prób uwolnienia się. Niech mu będzie. Rozluźniła się, wsparła wygodnie o jego ciało, popatrzyła jeszcze na Nealę spod byka.
– Nie pobiłam. Sama się napatoczyła. – I było to chyba najbliższe prawdy stwierdzenie jakie tego wieczoru opuściło jej usta; w końcu Neala zaczepiła ją całkiem sama, całkiem nieproszona. A potem… no, potem sytuacja lekko wymknęła się spod kontroli.
“To wariatka” przecięło wieczór jak bicz, skutecznie drażniąc pojmaną Yulię; już nabierała powietrza żeby coś jej odszczekać, ale Marcel odebrał jej nawet to. Rękę miał zimną, brudną od piachu, uścisk pewny, teraz nie miała nawet głosu. Przez chwilę nawet protestowała, wydając z siebie bliżej nieokreślone pomruki i buntownicze piski, ale im dłużej ją tak trzymał, tym mocniej kojarzyło jej się to z inną sytuacją, z innym czasem. Woda pachniała tu inaczej niż w tamtym porcie, plaża nie była ciemnym zaułkiem, ale zaciśnięta na ustach dłoń wystarczyła, by zepchnięte na skraj świadomości demony podniosły łeb. Rozluźnienie zniknęło bez śladu, mięśnie napięły się do granic możliwości, dłonie zwinęła w pięści, w oczach błysnął strach. Powtarzała sobie w myśli, w kółko i w kółko, że to nie port, że to nie tamten chuj z zaułka, że to nie ten rok, nie to miejsce, nie ten czas, nie ten człowiek, ale granica pomiędzy wspomnieniem, a rzeczywistością zacierała się niebezpiecznie szybko, a nieprzepracowana nigdy trauma blokowała stawy w zimnym poczuciu bezradności i zwykłego przerażenia.
Cała ich rozmowa przepłynęła gdzieś obok niej, pozostając jedynie szumem tła, a gdy w końcu cofnął dłoń, Yulia zdołała wydusić z siebie jedynie ciche, pozbawione ducha:
– Puść mnie. Proszę.
I was born who I am
But that doesn't mean that I'm going to
- Marcel! - upomniałam go, wykrzywiłam wargi, kiedy przedstawiając mnie użył lady. Jeszcze bardziej, że nazwisko powiedział, jakiejś flądrze, która próbowała okraść biedne dzieci. Ale to mniejsza, mógłby sobie po prostu darować to lady całe. Bo sprawa nie rozchodziła się o to kim byłam albo nie, tylko o to, co ona zrobiła.
- Ja? - uniosłam się w tym samym momencie co to rude dziewuszysko zaciskając mocniej wargi. Zaplotłam dłonie na piersi unosząc brwi wyżej. NAPRAWDĘ SIĘ MNIE O TO PYTAŁ? Co się działo właściwie. Martwił się zdrowiem jakiejś złodziejki bardziej niż tym, że krwawiłam z nosa? Nie pobiła mnie, no jasne, wcale a wcale - w ogóle przecież. I sama się napatoczyłam. Co za bzdury, czy ona w ogóle umiała prawdę jakąkolwiek powiedzieć? Przesunęłam tęczówkami od niej do niego, nadal splatając dłonie przed sobą. Nieważne. Trzeba to zgłosić i tyle, nie ma co gdybać. Odwróciłam się na pięcie opuszczając ręce trochę bardziej, ale przystanęłam zaraz na padające słowa odwracając gwałtownie głowę żeby spojrzeć z uniesionymi brwiami na jasnowłosego przyjaciela.
- Ja? - zapytałam go unosząc brwi wyżej. Obracając się całkiem zaplatając dłonie na piersi. Otwierając usta w oburzeniu i zamykając je jakbym zastanawiała się czy na pewno usłyszałam to dobrze. - JA JĄ POBIŁAM?! - zapytałam się go marszcząc gniewnie brwi. - Serio? SERIO MARCEL? - zapytałam się go wykrzywiają wargi. Cios poniżej pasa z tą pomocą. - Pogryzła mnie i rozwaliła mi nos, a ty ze mnie robisz agresora? Dostała swoją karę? - powtórzyłam po nim z niedowierzaniem. Walnęłam ją jak o życie swoje własne walczyłam. Pokręciłam głową. - Co ty chcesz od nowa zaczynać? - zapytałam go. - Musiałaby mi wieczystą złożyć, że na tych ziemiach kraść nie będzie. Albo trudno, niech siedzi w areszcie. Inaczej się nie nauczy, że takich rzeczy się nie robi po prostu. - ułożyłam jedną z dłoni na biodrze tą w której trzymałam sakiewkę. A potem drugą uniosłam do nosa, żeby sprawdzić, czy on żył jeszcze jakoś jeszcze.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Ja... - zaczął, ale nie wiedział, co powiedzieć, przesadził? Uderzył ją przez przypadek, gdzieś po drodze? Chciał dobrze, często chciał dobrze i często wychodziło jak zawsze. Skarcił sam siebie, winien był dać jej wtedy uciec, kilka chwil temu, gdy miał jeszcze okazję wypuścić ją z rąk dyskretnie. Miał nadzieję, że zdoła rozwiązać to inaczej, bo nadzieja była matką głupich, a on nie był mądry. Miała mu to za złe? Chyba nie, spięła się dopiero teraz, gdy pozbawił ją głosu. Przepraszam, chciał powiedzieć, ale nie potrafił, bo naprawdę nie chciał być dla niej zagrożeniem. - Wszystko w porządku? - spytał, bez przekonania. Niechętnie przeniósł wzrok na Neale, kiedy nie odpuszczała - naprawdę zamierzała ją dręczyć, nie widząc, w jakim była stanie? - Nie wiesz, kiedy odpuścić, co? - zapytał Neali z niezadowoleniem, po czym dyskretnie kiwnął brodą Yulii, wskazując kierunek za swoim lewym ramieniem, chcąc jej przekazać, że mogła wiać. Nie zamierzał jej dłużej zatrzymywać, nie po tym, co zrobił, nawet jeśli nie był pewien, co właściwie zrobił. - Wymieniłaś się na rozumy z Thomasem?! Nie będzie ci nic przysięgała wieczyście - zaoponował od razu. - Mnie też pogryzła, widzisz, żebym się mazał? - spytał, wyciągając do przodu rękę z pogryzionymi pacami. - Ma podbite oko, sama to sobie zrobiła?! Na litość Merlina, jesteście kwita! Wzięłaś sprawiedliwość we własne ręce, gratuluję, możesz być z siebie dumna. Oszczędziłaś strażnikom roboty. Skończ wreszcie z tym całym aresztem, to ty trzymasz sakiewkę, nie ona. Nie może iść siedzieć za coś, czego nie zrobiła! - Zmarszczył gniewnie brew, wbijając ostry wzrok w Nealę. Nie mogła być tak bezduszna.
Nie miała pojęcia co działo się w Weymouth; mimo bliskich relacji z chłopakami więcej czasu siedziała w Londynie. Wycieczka na półwysep z Funtem była długa i choć Yulia świetnie czuła się w powietrzu i lubiła oglądać świat z grzbietu aetonana, tak niespecjalnie uśmiechało jej się częste kursowanie pomiędzy dwoma imprezami. Teleportacja bez wierzchowca była oczywiście opcją, ale niespecjalnie kuszącą. Już i tak sporo czasu spędzał w boksie…
– Przepraszam – rzuciła buntowniczo, bez wyraźnej skruchy – to było w afekcie. Za późno zorientowałam się, że to ty – dodała, oglądając się na przyjaciela. Przecież wiedział, że by go nie ugryzła. W każdym razie nie bez wyraźnego powodu lub ewentualnej korzyści. Ognik dobrego humoru błysnął w jej oczach, ale zaraz zgasł, gdy złapał ją mocniej i zasłonił usta. Nie trwało to długo – nie w obiektywnym ujęciu – ale jej wydawało się, że ma czas dogłębnie przemyśleć każdy błąd swojego krótkiego życia i każdą noc spędzoną w paskudnym pokoiku na poddaszu na równie paskudnym sienniku na który musiała zapracować własnym ciałem.
Gdy ją puścił, odskoczyła w bok jak oparzona, ale myśli i wspomnienia pozostawały rozsypane, jak stłuczony witraż. Echo słów szlachcianki niespecjalnie do niej docierało, w uszach słyszała tylko cichy, irytujący pisk, gardło pozostawało ściśnięte tak mocno, że przez chwilę miała wrażenie, że ktoś ją dusi. Oprzytomniała połowicznie, gdy fala przypływu podmyła jej nogi, oblizała kostki. Wtedy dotarło do niej, że dusząca ręka należy do niej samej.
Zachłysnęła się powietrzem, zatoczyła i opadła na czworaka na mieliźnie. Płuca piekły, oczy piekły, chyba zachlapała się wodą. Nie dotarło do niej ani pytanie Marcela, ani dalsze słowa Neali o przysiędze wieczystej, cała ta sytuacja przestała mieć znaczenie. Chciała uciec. Uciec w powietrze, w górę, między chmury i pojedyncze pasma suchego, ciepłego wiatru. Tam nic nie mogło jej się stać, tam nic nie mogło jej dosięgnąć. Żadna myśl, żadne wspomnienie, czasami nawet naiwnie uważała, że żaden człowiek.
Funt. Potrzebowała Funta.
Nie myśląc wiele więcej, wsunęła palce w usta i gwizdnęła głośno, ostro, z całych sił. Kolejna smuga wiatru uderzyła ją w plecy, rozwiała włosy, poniosła dźwięk dalej, w stronę brzozowego zagajnika przy którym go zostawiła. Na odpowiedź nie musiała wcale długo czekać; smukła końska sylwetka zamajaczyła w oddali, postać rosła w oczach, charakterystyczny krok w trzy takty sugerował pełny galop.
I was born who I am
But that doesn't mean that I'm going to
| jak Julka nie umiera na omdlenie to Nela zt
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Yulia - wypowiedział w końcu jej imię - cicho - ale się nie poruszył. Wsparł się ramionami o zgięte kolana i zerwał się z piasku, ale nie wstał, nachylając się w jej stronę, gotów zerwać się do biegu w każdej chwili. Widział dłoń ściskającą jej gardło, ciało staczające się na mieliznę, chciał wstać i jej pomóc, ale to przecież od niego, przecież to przed nim uciekła. Nie rozumiał - skrzywdził ją? Spojrzał na własną dłoń, niechętnie ocierając ją z brudu o kolano. Nie chciałem źle, zza zamkniętych warg nie wydostał się żaden dźwięk. Nie odjął od niej wzroku, jak skryty w trawie kot gotów do skoku, na wypadek, gdyby opadła w głębszą wodę, nie opadła. Znał gwizd, który się rozległ chwilę potem, wiedział, co próbowała zrobić. Nie zareagował, nie obejrzał się nawet przez ramię, słysząc już zbliżający się do nich tętent kopyt. Nie chciał, żeby odchodziła, ale ona podjęła już decyzję - i wiedział, że jej nie zmieni. Przepraszam, chciał powiedzieć, nie potrafił. Wbite w jej sylwetkę spojrzenie pozostawało czujne, gotowe wziąć ją w obronę, ale po prawdzie czekało na więcej, niż tylko to, czekało na gest, spojrzenie, słowo. Powoli - chwiejnie - podniósł się na nogach, kątem oka spostrzegł Nealę. Chyba zamierzała odejść.
- Czekaj, Neala! - zawołał za nią, ale się na nią nie obejrzał. - Pomogę ci - zapowiedział, przenosząc wzrok na biegnącego ku nim rumaka. Nie odejdzie stąd, póki nie upewni się, że Yulia była bezpieczna. Jeśli Neala go nie posłucha, pobiegnie za nią za chwilę - wiedział, że ją dogoni. Znał ból, który odczuwała. Z tym nosem sama nie zajdzie daleko, była drobna i niska, wystarczy wejść jej w tłum, żeby ktoś, choćby przypadkiem, przetrącił go po raz drugi, drażniąc ranę. Nie zamierzał jej przecież tak zostawić, niezależnie od tego, co zrobiła.
Może jednak byli trochę siebie warci.
Rysująca się w oddali sylwetka Funta przyniosła krótkie ukojenie, rozluźniła nacisk na gardle, pozwoliła wziąć głębszy oddech. Otoczenie – na chwilę zapomniane i wyparte – znów zaczęło rysować się na skraju jej świadomości. Najpierw szum wody. Potem kroki na piasku. Potem…
Odwróciła głowę, bezwiednie odnajdując spojrzenie Marcela. “To nie była twoja wina” – chciała mu powiedzieć, ale żadne słowo nie wydobyło się z jej ust. Był tylko wzrok pustych oczu i bezruch, jakby zamroziło ją w czasie, jakby coś trzymało ją w miejscu wbrew woli i z nagła wyssało wszystkie siły. Czasem wydawało jej się, że zrozumiałby to, co miało miejsce w tamtym porcie. Czasem wydawało jej się, że nic by do niego nie dotarło. Czasem wydawało jej się, że wmówiła sobie tę historię po pijaku, że to tak naprawdę się nigdy nie stało, bo przecież nie można człowieka tak upodlić, nie tak.
Czasem wydawało jej się, że ten element jej historii niczego tak naprawdę nie zmienia i powinien należeć tylko do niej samej.
Podniosła się z trudem, chwiejnie. Spódnicę miała mokrą aż do kolan, ciężki materiał ociekał wodą pozostawiając na piasku wilgotne ślady, ale Yulia zdawała się tego nie zauważać. Pędzący w jej stronę Funt zwolnił znacząco, z galopu zszedł w kłus, później w stęp. Zbliżył się do niej zaskakująco łagodnie, jakby sam wychwycił z powietrza co dręczy jego właścicielkę. Yulia wgramoliła się na jego grzbiet bez właściwej sobie gracji i lekkości, zadarła materiał spódnicy nad kolana, usiadła na grzbiecie okrakiem, wplotła palce w gęstą grzywę.
Krótki impuls łydkami wystarczył, by pchnąć aetonana w ruch. Funt ruszył, szybko nabrał prędkości, rozłożył potężne skrzydła, uderzył nimi w powietrze wzbijając tuman kurzu i piachu, wystartował.
Coś kłuło ją pod mostkiem, ale nie miała odwagi się obejrzeć na plażę.
|Yula zt
I was born who I am
But that doesn't mean that I'm going to
- Cholera... Neala! Mówiłem ci, żebyś poczekała! - rzucił w przestrzeń, z wyrzutem, choć teraz pewnie i ona nie mogła go usłyszeć; oglądając się jeszcze raz na przestrzeń, w której zniknęła jego przyjaciółka, w końcu ruszył biegiem za Nealą, znając przecież drogę, którą musiała się udać - prosto do namiotu medyka. Zamierzał pomóc jej do niego dojść, niezależnie od tego, czy tego chciała, czy nie. Mijał ludzi, nie wchodząc w tłumy, wiedząc, że i ona w nie nie weszła - ze zranioną twarzą było to zdecydowanie za bardzo ryzykowne. Gdzieś niedaleko, gdzieś w pobliżu, musiała zamajaczyć jej sylwetka. - Stój, Neala! - krzyczał za nią.
/zt i dla mnie
- Dziewczyny zostały przyjęte. - wyjaśniała mu krótko. Nie było sensu ani przepraszać, ani tłumaczyć tego mocniej. Po wczoraj Sanatorium pękało w szwach, życie - zwłaszcza w czasie wojny nie należało do najłatwiejszych. Nie było sprawiedliwe, czasem nie trochę nie było dobre.
Uniosła głowę łapiąc spojrzenie Notta, kiedy stwierdził, że pojawienie się tam i zniknięcie zajmie mu to nie więcej niż minutę. Nie miała powodów żeby mu nie wierzyć. Skinęła głową milcząco. Niech więc będzie i tak. Nie zamierzała go powstrzymywać. Potrzebowała odpocząć, jeszcze dzisiaj musiała stawić się w Biurze w którym wyznaczone zostaną kolejne zadania. Nowe jak sądziła - głównie dlatego, że to co stało się wczoraj zaskoczyło dosłownie każdego.
- Siedź. - poleciła młodemu. Ale nie słuchał jej ani trochę. - Na Merlina, dzieciaku. Usunie ci tylko informacje o tym gdzie mieszka. Jak się nie zatrzymasz po prostu cię spetryfikuje. - ostrzegła, była zmęczona, a to potęgowało jej rozdrażnienie. - Wspomogę cię magicusem. - powiedziała jeszcze do mężczyzny unosząc białe drewno. - Magicus extremos. wybrała zawijając różdżkę w znajomym geście.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 7, 1, 6, 2, 2, 1, 8, 2, 8, 3, 6
Jeszcze wcale nie chwiejnym krokiem, Caradog dotarł na jarmark Festiwalu Lata. Chociaż planował być grzecznym chłopcem i chodzić spać po wieczornej audycji radiowej, doskonale wiedział, jak potoczy się reszta zabawy w towarzystwie, w którym planował ją spędzić. Dlatego na jarmark w celu zakupienia prezentów przyszedł już na samym początku. Kiedy jeszcze trzeźwo potrafił ocenić, co potrzebuje, a czego nie, czy nie wydaje za dużo, a przede wszystkim, dopóki miał pieniądze. Mogło się bowiem okazać, że za parę dni jego kieszenie zaświecą nieprzyjemnymi pustkami i marzenia o przyniesieniu pamiątki sobie i dziadkom (babci bardzo zależało na konewce) spełznął na niczym. Cecil bardzo nie chciał zawieść rodziny. Więc swoje kroki skierował do straganów już na samym początku, bez zbędnego oczekiwania. Większość rzeczy zostawił w namiocie, do kieszeni chowając jedynie sakiewkę i różdżkę, którą włożył za pasek spodni. Tak przygotowany mógł ruszyć na przeglądanie niecodziennych pamiątek, których dostanie w czasach wojny było wyjątkowo ciężkie. Ale panował spokój i szansa na zasmakowanie normalności i szczęścia, co Caradog postanowił wykorzystać w pełni. Beztroskie chwile nie zdarzały się obecnie często.
Na początku szukał konewki, o którą prosiła go babcia, ale im więcej przerzucił przedmiotów, tym bardziej zapominał, po co tak naprawdę tutaj był. Aż wreszcie w dłonie wpadła mu drobna muszelka na rzemyku, w sam raz do założenia na nadgarstek, która, Caradog był tego pewien, cicho szumiała morzem. I kiedy tak mu się przysłuchiwał, miał wrażenie, że powietrze wokół niego wibruje magią, która tylko prosiła o to by wreszcie jej użyć. Nie musiał się specjalnie starać by skupić na tym uczuciu i mieć całą tę moc gotową na wyciągnięcie ręki. Gdyby sięgnął po różdżkę, miał pewność, że poradziłby sobie ze wszystkim. Spojrzał na cenę. Przeliczył galeony. Nie będzie go już stać na konewkę. Ale nie potrafił odłożyć niepozornej muszelki, nie umiał się już z nią rozstać. Babcia z pewnością zrozumie. Albo lepiej, wpadnie na chwilę do domu i weźmie więcej pieniędzy i przyjdzie na zakupy po raz drugi. Z takim planem zapłacił nieprzyzwoicie dużo za drobną muszelkę i odszedł w swoją stronę.
|Kupuję Muszlę porcelanki +3 do uroków
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
Strona 33 z 34 • 1 ... 18 ... 32, 33, 34
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset