Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 18:02, w całości zmieniany 4 razy
- Nie musisz nam za nic płacić. Nie masz wobec mnie żadnego długu - nie chciał mówić za resztę, nie wiedział, czy nie poczuli się formalnie odpowiedzialni. Kaszel też potraktował jako dobry sygnał. Jego ciało właśnie samo chciało się oczyścić, mając ozdrowieńczy wpływ eliksirów płynących we krwi. Spojrzał też na dłonie, jak próbował zginać palce, z jaką trudnością cienkie kości dają się ciągnąć mięśniowym włóknom. Dużo wody w rzece upłynie, nim wróci do pełnej sprawności. Wsparł go ramieniem na plecach, drugą ręką kładąc na łokciu, żeby pomóc mu utrzymać równowagę. - Masz jakąś rodzinę? Przyjaciół, których powinniśmy powiadomić? Ktoś musi o ciebie zadbać. Wciąż jesteś bardzo słaby. - odparł i odwrócił głowę w stronę Just, słysząc pytanie. Był zmęczony. Adrenalina dopiero zaczęła opadać, ciążąc ciału tak, że to parło ku ziemi. - Napiszę do niego, powinni mieć tutaj... - na niebie krążyło kilka sów. Kilka z nich wracało do wyżej położonego punktu Sanatorium, inne z niego wylatywały. - Powinni mieć tutaj sowy. - w następnej chwili obserwował już twarz Percivala. - Nie jestem pewien... ale nie może też zostać tu na tej gołej ziemi. My też mieszkamy u Woolmanów. Ja z Iris. Będę na miejscu - obrócił się w stronę chłopaka, badając wzrokiem jego twarz. Kolory delikatnie wracały, ale wciąż nie były w stanie przecisnąć się przez wyczerpanie, chorobę i osłabienie. - Respiro - wyszeptał, różdżkę nakierowując na jego pierś. Magia oddała mu czysty tlen, którym mógł odetchnąć, przyniosła ulgę w słabości. - Może, ale ostrożnie. - dalsze słowa kierował już do chłopaka. - Nie gwiazdorz, twoje mięśnie są słabe, byłeś w śpiączce. Chcemy ci pomóc, nie wyciągnąć przysługi albo pieniądze. Masz dom, w którym dojdziesz do siebie? Jeśli nie, zabierzemy cię do bezpiecznego miejsca. Jesteś słaby, nie ignoruj tego.
Zdawał sobie sprawę z tego, jaką pewnością siebie mogły być obdarzone teraz dzieciaki, ale nie mógł dopuścić, żeby ten pogrzebał wszystkie ich starania i zwyczajnie padł.
| rzut na respiro, idealnie 70 :')
Freddy pż - 44/240
jesteś wolny
przez czas, przez czas - przeklęty
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
Nie chciałem, żeby kogokolwiek informowali. Z resztą kogo niby mieli? Ośmieszyłem się i zupełnie nie pamiętałem od czego to wszystko się zaczęło. Uciekło mi kilka dni? Oby nie… ale nie miałem odwagi zapytać o datę. -Ja- wyszeptałem, a paskudny ból przeszył moją klatkę piersiową -gdzie my jesteśmy?- Przełknąłem ślinę, ale ta niezmiennie paliła mnie w gardło. -Muszę- starałem się zgiąć nogę w kolanie i choć licho mi to wyszło, to i tak było już znacznie lepiej. Bolało jak cholera, całe ciało zdawało się kompletnie ze mną nie współpracować, ale naprawdę chciałem już stąd zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu. -Do Warwick, tam mam rodzinę- skłamałem właściwie nie rozumiejąc czemu. Może instynktownie? Proponowali pomoc, jednak nie miałem nic co mogłem dać im w zamian, a ponadto nie znałem ich. Co jeśli była to pułapka? Litości Fred, komu by w ogóle na tym zależało. Nagła myśl nie pomogła.
-Ja- przeniosłem spojrzenie na kobietę. -Dziękuję, naprawdę- nie było to nadto szczere, ale być może w moim stanie mogło mieć taki wydźwięk. W każdej innej sytuacji, gdybym tylko znał prawdę, pytałbym o możliwość zrewanżowania się, cokolwiek, lecz obecnie… byłem z nimi wyłącznie ciałem. W myślach lawirowałem pomiędzy tym co serwował mi wzrok, a obłędem kreowanym przez ospały umysł. Przyszła ulga, pierwszy, głęboki oddech. Spojrzałem na mężczyznę z wyraźną wdzięcznością, która malowała się w moich oczach.
-Proszę, zabierzcie mnie do domu- wydusiłem w końcu z siebie mając już pewność, że nie będę w stanie trafić tam sam.
kim tak naprawdę jest
Ale kiedy wyjawił miejsce do którego się dostał mimowolnie stała się uważniejsza. Oczy nabrały na wyrazistości, wargi rozciągnął uśmiech, ale wcale nie wyglądał na przyjemny. Palce zacisnęły się wokół różdżki, której nadal nie wypuściła z dłoni.
- Warwick, żartowniś. - mruknęła, biorąc wdech w płuca. Mrużąc oczy. Westchnęła trochę ciężej zanim ktokolwiek inny by się odezwał. Potrzebowali Teda bo był wprawnym uzdrowicielem, wysyłanie go do Warwick, żeby kogoś odprowadzić było absurdalne, bo w razie niebezpieczeństwa mogło zrobić się nieciekawie. Choć nie darzyła go zbytnią sympatią, Nott też bywał przydatny, jego umiejętności w dziedzinie zaklęć robiły wrażenie - a kiedy wspomagała ją jej magia stawały się zabójcze. Ona mogłaby bez problemu go odporowadzić, ale w obecnym stanie były łatwym celem. - Ja i Blake jesteśmy poszukiwani - wskazała brodą stojącego nad nią mężczyznę - a twój wybawca - tu wskazała brodą na Teda - niekoniecznie wpisuje się w sylwetkę idealne obywatela by zwiedzać tamte rejony. Mogę cię tam dostarczyć jak trochę odpocznę, ale to nie będzie dzisiaj. - wypuściła powietrze z płuc, uniosła głowę, a rękę przeniosła na kark, który potarła. - Jak dla mnie opcje są trzy. - orzekła po krótkiej chwili. - Zostaniesz na kilka dni u Blake’a, Teda i Iris, albo u mnie. Po nich powinieneś był w stanie się teleportować. Jeśli zależy ci na czasie, jak mówiłam, jutro cię mogę odstawić. Chyba, że są inne propozycje...? - przekrzywiła głowę spoglądając na Percivala. - Ale na twoim miejscu, porzuciłabym Warwick. Nic dobrego w nim nie czeka. - nie udawała, że jest inaczej. Ziemie niemal całkowicie były przejęte przez zwolenników Rycerzy Walpurgi.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
– Bawiłbym się z nim cały czas! – Zapewnił, już widząc oczami wyobraźni wesołego psidwaka, podążającego za nim krok w krok. – Biegałbym z nim koło doooomu i rzucałbym mu patyczki i nauczył aportować – wymieniał, jakby miał już na nowego pupila cały obmyślony plan. – Kąpałbym się razem z nim! Ale nie codziennie... A po co go czesać? Przecież nie ma długich włosów – zamyślił się na chwilę. – No, tatooo – jęknął na ilość tych wszystkich pytań. – Wszystko bym zrobił! I mógłby ze mną spać w łóżku. Byłoby super – Jarvis miał w swoim niedużym sercu mnóstwo miłości dla zwierzęcej braci. Jednym z jego wielu marzeń (a każdego dnia pojawiały się kolejne) było posiadanie własnego zoo, w którym znalazłoby się miejsce dla wszystkich stworzeń, nawet dla smoka.
Psidwaki musiały jednak poczekać, ponieważ loteria chwilowo wydała mu się jeszcze bardziej pociągająca. Przyjął od ojca niedużą monetę, ważąc ją w dłoni. – Dlaczego nie? Nie można go zaczarować tak, żeby się odrodził? – Według Jarvisa większość problemów można było rozwiązać magią i za każdym razem się dziwił, kiedy jednak tak nie było. Już nie mógł się doczekać aż dostanie własną różdżkę. –Gdybym miał miotłę to mógłbym latać do cioci na wycieczki? – Ekscytacja dzisiejszego dnia sięgała zenitu. Tyle pomysłów, tyle możliwości. Psidwak? Miotła? Feniksowy latawiec? Hipogryf, dwurożec? Jarvisa pomału zaczynała od tego wyboru boleć głowa.
– Sięgam! – Zapewnił, choć nie była to do końca prawda. Musiał wspiąć się wysoko na palce, a rękę wyciągnąć daleko przed siebie, ale w końcu się udało. Czekał podekscytowany na to co mu się wylosuje.
– Och... – westchnął zawiedziony, kiedy pani z obsługi podała mu słomkowy kapelusz ozdobiony wielobarwnymi kwiatami i koralikami. Nie taki prezent sobie wymarzył, poza tym nie wyobrażał sobie, że miałby chodzić w takim kapeluszu. Był bardziej dziewczyński. Bardziej spodobał mu się kubek taty, przynajmniej miał na sobie ładne obrazki.
Rzut na loterii
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale umilkł, kiedy odezwała się Justine. Częściowo podzielał jej zdanie na temat Warwick, z półwyspu było tam daleko, nie wiedzieli też, w jakim stanie znajdowało się po deszczu meteorytów, poza tym... – Tonks – wszedł jej w słowo ostro, podnosząc nieznacznie głos i spoglądając na nią z niedowierzaniem – czy naprawdę właśnie lekkomyślnie rzuciła jego nazwiskiem, dodając przy tym, że jest poszukiwany – i to zaraz po tym, jak wspomniał, gdzie mieszka? Zerknął na kołyszącego się na ziemi młodzieńca, nie wiedzieli przecież, kim był; co powstrzymywało go przed tym, żeby zanieść tę informację prosto do Rycerzy albo ministerstwa? Nie był naiwny, zdawał sobie sprawę z tego, że jego podobizna wciąż znajdowała się na listach gończych, ale odkąd wrócił do kraju, robił wszystko, żeby stać się mniej podobnym do tamtego roześmianego arystokraty; chroniąc tak i siebie – jak i starając się nie ściągnąć zagrożenia na całą menażerię. – Odstawię cię do Warwick jak tylko staniesz na nogi – zadeklarował, powściągając bulgoczącą we wnętrznościach złość; nie było sensu sprzeczać się tutaj, nie mieli też na to czasu – musiał jeszcze zdążyć wrócić do ramory i pomóc Michaelowi w zorganizowaniu jej podziału i transportu, im dłużej drogocenny szkielet leżał na wybrzeżu, tym mocniej kusił przemytników i samozwańczych handlarzy. – Na Wichroskrzydłym mogę tam wylądować i zniknąć w ciągu minuty – dodał, tym razem kierując słowa bardziej do Justine, niż do chłopaka; wątpił, by ludzie Rycerzy patrolowali każdy skrawek hrabstwa, zwłaszcza w chaosie powstałym po wczorajszej katastrofie. – Wcześniej usunę ci wspomnienia o tym, gdzie i u kogo przebywałeś. Nie ruszę niczego innego – zastrzegł, mając na myśli zarówno siebie, jak i Teda i Iris; oboje również należeli do Zakonu Feniksa.
I am not there
I do not sleep
Że Jarvis chciałby się bawić z takim szczeniakiem cały czas – nie wątpiłem choćby przez chwilę. Bieganie z nim wokół Gawry, rzucanie patyków czy nauka podstawowych komend, to wszystko musiało jawić się pod jego rozczochraną czupryną jako spełnienie marzeń. – Nie chciałbyś się codziennie kąpać razem z nim, czy po prostu codziennie kąpać? – dopytałem czujnie, bo to przecież dość istotna różnica, a na ewentualny bunt wobec dbania o higienę osobistą chciałem zareagować możliwie jak najszybciej. – Ty też nie masz długich włosów, a jednak trzeba cię czasem czesać. Z psidwakami jest podobnie. Trzebaby takiego urwipołcia regularnie wyczesywać, inaczej jego sierść byłaby dosłownie wszędzie. W ciastkach, w obiedzie, nawet w twoim nosie. – Dla podkreślenia wagi wypowiedzianych właśnie słów pacnąłem młodego w czubek wspomnianej części ciała. Jego entuzjazm był zaraźliwy; musiałem być tym rozsądnym, stanowczym, sięgać wzrokiem tam, gdzie młody nie sięgał, lecz im dłużej o tym wszystkim myślałem, tym bardziej przekonywałem się do wizji sprawienia mu jakiegoś zwierzaka. Może nie akurat dzisiaj, teraz, jednak prędzej niż później. Tak czy inaczej, powinniśmy zahaczyć o stanowisko ze szczeniakami – chciałbym przekonać się, jak Jarvis zachowa się w towarzystwie stadka małych psich kulek.
– To mogłoby być dość trudne. Ale przyznaję, że nigdy nie próbowałem podobnych rzeczy. Musimy więc uwierzyć paniom na słowo, że tych latawców lepiej nie wystawiać na próbę ognia – skomentowałem, kiedy już stanęliśmy przy stanowisku z loterią, a młody Sykes zadumał się nad właściwościami jednej z dostępnych nagród. Zaraz jednak jego uwaga przeskoczyła na kolejny z poruszanych tematów. – No, najpierw musiałbyś się nauczyć bardzo, bardzo dobrze latać, do cioci jest jednak kawałek. – Nawet nie dopytywałem, którą dokładnie miał na myśli, do każdej było zdecydowanie za daleko, bym puścił go sam, i to jeszcze na dziecięcej miotełce. Wolałem więc postawić sprawę jasno. – Ale będziemy mieć czas na trening. A później na wspólne wycieczki. Dobra?
Skoro powiedział, że sięga, że jest w stanie uiścić opłatę za udział w loterii samodzielnie, to nie zamierzałem mu na siłę pomagać, by przypadkiem jego chłopięca duma nie została urażona. Wyczekiwaliśmy jego nagrody podobnie niecierpliwie, chciałbym, by w rączki młodego trafił upatrzony feniks, tym razem jednak fortuna się do nas nie uśmiechnęła. Wystarczyło to jedno westchnienie, bym zrozumiał, iż słomkowy kapelusz nie był czymś, co mogłoby mu sprawić jakąkolwiek przyjemność. – Nos do góry. Możemy się wymienić, co ty na to? Kubek za kapelusz? – zaproponowałem z entuzjazmem, którym miałem nadzieję go zarazić, jednocześnie podrywając Jarvisa z ziemi; przycisnąłem syna do boku, zachęcając gestem, by oplótł mnie ramionami. Ponieważ jednak i mój los nie przyniósł nam upragnionego latawca, wiedziałem, że wyjście z tej nieciekawej sytuacji było jedno: strategiczny odwrót w kierunku szczeniaków.
Drowning peaceful through your hands
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
- Nie jedynie tyle, że tylko czas do końca może go uleczyć. Ja niewiele tu już zdziałam, reszta należy do eliksirów, do tego, czy prawidłowo się wchłoną i właściwie ile z nich się wchłonie. Dałem mu oddech, zneutralizowane toksyny z rybich wnętrzności muszą wydalić się z jego organizmu same, a do tego potrzebuje odpoczynku, jedzenia i spokoju. - cały czas podtrzymywał chłopaka, ale jemu samemu zabrakło na tyle siły, by robić to niezmiennie z tą samą siłą, więc przykląkł. - Diagno haemo - wyszeptał zaklęcie, różdżkę kierując na jego ciało, rysując w powietrzu powoli szlaki wzdłuż najważniejszych naczyń krwionośnych. Badanie było krótkie, ale treściwe. Zerknął na Justine i łagodnie wzruszył ramionami i zacisnął usta. - Zrobiliśmy wszystko, więcej zrobi tylko czas i dobry sen. Słyszysz, młody? - spojrzał na chłopaka. - Na pewno tylko w Warwick masz rodzinę? Może zaufanych przyjaciół? - chciał go chwycić za rękę, żeby pomóc mu tak może się podnieść, żeby oszacować, jak dobrze eliksiry zaczynały działać, jak się wchłonęły, ale poczuł, że uścisk jego palców jest o wiele słabszy niż sądził, że powinien być. Rozbiegane myśli z trudem łączyły się choć i w dwójki, ale szczęśliwie pochwycił kilka z nich - czy to neurotoksynami zatruła ich ta ryba, czy jednak konsekwencje przedłużającej się śpiączki? Cokolwiek to było, wskazywało na to, że minie, jeśli da się medykamentom czas na działanie. Magia niewiele mogła teraz zdziałać. Zerknął na Just i Percy’ego, głównie na niego, bo wyglądało na to, że miał już rozsądny plan.
| Szalenie przepraszam za taką obsuwę
edytowałam tylko końcówkę, diagno haemo było od początku, przepraszam [*]
jesteś wolny
przez czas, przez czas - przeklęty
Ostatnio zmieniony przez Ted Moore dnia 27.05.24 21:26, w całości zmieniany 2 razy
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
'k100' : 27
Plymouth? Znaleźli w Dorset… czyli tam, gdzie miałem zamiar dotrzeć i najwyraźniej się udało. Czyli to był fakt, nie moja wyobraźnia. Wyścig – wraz z dźwiękiem tego słowa przeszedł mnie dreszcz. Zimny, paskudnie nieprzyjemny. Poczułem podmuch wiatru, otuliłem się jednym z ramion, zadrżałem. Ponownie zamknąłem powieki. Wysoka na kilkanaście stóp, pędząca i niszcząca wszystko na swej drodze ściana wody. Wrzawa, podniesione głosy, krzyki. Skrzywiłem się, ignorując ból szarpnąłem wolną dłoń zakrywając nią ucho, nie chciałem tego słyszeć. Tej rozpaczy, wołania o pomoc. Nie potrafiłem.
-Freddy- mruknąłem. Byłem na granicy, walczyłem sam ze sobą. Nie tylko z ciałem, ale przede wszystkim umysłem, który z każdym kolejnym słowem ukazywał obrazy. Zduszone przez truciznę wspomnienia, jakie no nowo zaczęły nabierać barw; głębi błękitu okraszonego szkarłatem.
Nie skomentowałem informacji, że byli poszukiwani. Tak naprawdę w świetle tego co się ze mną działo nie miało to większego znaczenia, a ja nie zwykłem wtrącać nosa w nie swoje sprawy. Przemknąłem jedynie wzrokiem po dziewczynie i obu mężczyznach, po czym starałem się cokolwiek zrozumieć ze snutych planów. -Nie chce- zacząłem, ale potrzebowałem przerwy na oddech. Ten wciąż był ciężki, świszczący. -Nadużywać gościnności- dodałem nie wyobrażając sobie pakować im się na głowy, zwłaszcza że i tak już dużo zrobili. Naprawdę mi pomogli. -Mam tam dom- odparłem słysząc, że w Warwick nic dobrego na człowieka nie czeka. Tam było całe moje życie, nie miałem nic poza tą małą łajbą.
-Za chwilę wstanę, obiecuję- bo musiałem stanąć na nogi. Tak jak mówił. Jeśli rzeczywiście istniał sposób, żeby odstawić mnie na miejsce bez konieczności użycia magii, która w tej sytuacji nie wchodziła w grę, to musiałem znaleźć w sobie tę siłę. Ostatni raz, później odpocznę. Powtarzałem to w głowie niczym mantrę.
-Tylko tam- odparłem mężczyźnie, jaki chwilę wcześniej wypowiedział kolejną już, nieznaną mi inkantację. Tamta przyniosła ulgę, a zatem i przy tej nie oponowałem. -Dziękuję- powtórzyłem, bo naprawdę byłem mu wdzięczny. -Przyjaciele- odwróciłem od niego spojrzenie nie wiedząc co odpowiedzieć. Tak naprawdę nawet nie miałem pewności czy byli cali. -Ja… nie wiem gdzie oni są- powiedziałem zgodnie z prawdą, po czym spuściłem głowę. Kolejny kubeł zimnej wody, kolejne dreszcze. Nie powiedziałem jednak nic więcej, nie zadawałem też żadnych pytań. Wciąż łączyłem fakty, scalałem te parszywe obrazy. Może Liddy, Neali i Eve wcale tam nie było? Może tylko mi się wydawało?
Oparłem dłonie o podłoże i wolno podniosłem się do siadu. Potrzebowałem jeszcze chwili, aby odrętwiałe ciało nabrało stabilności, do tego cholernie kręciło mi się w głowie. -Co?- uniosłem zmęczone spojrzenie na mężczyznę, który napomknął o usuwaniu wspomnień. USUWANIU. Co u licha…? -Dla..dlaczego, ja- przerażenie wysunęło się na pierwszy plan. To właśnie ono zdominowało wszystkie inne emocje i z pewnością mógł to dostrzec. -Ja nic nie… ja sobie poradzę już- wyrzuciłem z siebie znacznie szybciej niżeli wszystkie wcześniejsze słowa. Gdybym tylko mógł zerwać się na równe nogi… gdybym tylko mógł to bym uciekł, a chociaż podjął taką próbę. Kim oni byli, dlaczego chcieli mi jeszcze bardziej namieszać w głowie?
Podjąłem próbę wstania, zachwiałem się, upadłem. Nie poddawałem się, spróbowałem ponownie.
kim tak naprawdę jest
Dzień powoli się kończył. Słońce chyliło się ku zachodowi, gorąc nieznacznie zelżał, powoli, acz nieubłaganie zapadał półmrok, zwiastując tym wybicie godziny złodziejskiej. Ludzie na Festiwalu byli bardziej rozluźnieni i – jak się Yulii wydawało – bardziej wyrozumiali. Wciąż trafiały się co prawda jednostki z kijem w dupie, należało uważać na stróży w tej czy innej budce, ale nie można było zaprzeczyć: teren Festiwalu i pora wieczorna były idealnym miejscem na zwędzenie komuś sakiewki, zegarka, bransoletki czy też – jeśli ktoś czuł się wyjątkowo odważnie – całej puszki z pieniędzmi dla sierot.
Yulia rozpatrywała swoje życie w dowolnie pasującym do narracji kontekście, zatem gdy zauważyła jak dwie starsze kobiety opróżniają drewnianą skrzynkę przy loterii, od razu postawiła się w miejscu biednej, bardzo potrzebującej sieroty, której te pieniądze jak najbardziej się przydadzą. Los innych, nieco bardziej prawdziwych sierot, niespecjalnie ją w tym momencie obchodził; od dawien dawna była zdana na siebie i to jej komfort zawsze liczył się najbardziej.
Grzechoczące monety trafiły do płóciennych woreczków – dzisiejszy dzień musiał być udany, bo sakiewek doliczyła się aż ośmiu, a osiem to więcej niż jeden, zatem nikt nie powinien się zorientować, jeśli jednej nagle zabraknie. Zwłaszcza, że zadanie powierzono starszym kobietom, a im nie można było ufać, bo demencja i te sprawy.
Zaczaiła się w krzakach, uważnie śledząc każdy ruch staruszek. Odprowadziła je wzrokiem na drogę, potem przemknęła bezszlestnie wśród zarośli, by zmienić punkt obserwacyjny. Odeszły trochę dalej, poza jarmark, sakiewki taszcząc we dwójkę w jednym wiklinowym koszu, a celem ich podróży – jak się okazało – był wózek zaprzężony w pospolitego konia. Kosz trafił na ziemię, jedna staruszka wspięła się na wóz, druga pospieszyła do konia – zwierzak zaniepokoił się wyraźnie, gdy Yulia strzeliła go w zad drobnym kamyczkiem.
Kosz – niepilnowany – stanowił idealna okazję. Wciąż przyczajona w krzakach, wychyliła się z nich ledwie na moment, na czworaka, nisko przy ziemi, by staruszka z góry jej tak szybko nie zauważyła, i złapała jedną sakiewkę. Błyskawicznie się wycofała, schowała głębiej w krzakach, a gdy nie usłyszała głosów pełnych oburzenia – ruszyła dalej w zagajnik, przed siebie. Kto mógł to widzieć? Nikt, ot co. Rozegrała sprawę śpiewająco.
Yulia szybko wpadła w dobry humor, a jej myśli odpłynęły w kierunku możliwych sposobów upłynnienia tych pieniędzy. Może powinna kupić Funtowi ogłowie? A może magiczne podkowy? A może pączki? Cały zapas pączków. I objeść się nimi tak, że aż pęknie, ale będzie to w sumie miła śmierć.
Zanurzona we własnych fantazjach wyszła z zagajnika na leśną ścieżkę pomiędzy jarmarkiem, a plażą, skutecznie pozostawiając za sobą głosy ludzkie, zabawę, zapachy i cały zgiełk. W oddali słyszała szum wody, powietrze przesiąknęło wilgocią. Co za cudowny wieczór. Co za…
Zesztywniała cała, gdy ktoś nagle złapał ją za nadgarstek i szarpnął.
– Co jest… – Ciało samo zamortyzowało brak równowagi; noga wysunęła się do tyłu, a Yulia groźbę upadku zamieniła w zgrabny piruet, przy okazji odwracając się twarzą do intruza. Intruzki w sumie. Rudej, jakiejś takiej przemądrzałej z twarzy. Kłopoty.
– Weź, puść mnie, co? – Szarpnęła ręką z sakiewką, ale intruzka nie puszczała, tym samym skutecznie podnosząc Yulii ciśnienie. Na ulicy takie zaczepki kończyły się w jeden sposób. – Puszczaj, bo jak nie, to stracisz te rude kudły – burknęła, chcąc dziewczynę zastraszyć.
Nie będzie jej tu praworządna obywatelka wieczoru zakłócać!
I was born who I am
But that doesn't mean that I'm going to
- Weź oddaj co nie swoje, to pomyślę i może cię nigdzie nie zgłoszę. - wypaliłam do niej unosząc wyżej brodę, marszcząc oczy z powagą mocniej zaciskając palce tylko kiedy szarpnęła ręką w której trzymała NIE SWOJĄ sakiewkę. Bo jak nie to co? Miałam wyparować odważnie, ale zaskoczenie rozlało się na mojej twarzy. Stracę włosy? Będę ŁYSA? Nie umiała tego zrobić. Poza tym. POZA TYM. - SAMA MASZ RUDE KUDŁY! - uniosłam się nie zwalniając uścisku ani odrobiny. - I charakter paskudny. - dodałam do kompletu, nie przestraszy mnie, nie puszczę jej choćbym wszystkie miała stracić włosy, postanowiłam. Niektóre rzeczy po prostu trzeba było zrobić.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
– Grozisz mi? – rzuciła zaraz z wibrującym w głosie oskarżeniem, zmrużyła oczy. Co za flądra! – To moje pieniądze, zbieram na lekarstwo dla chorej babki! Ona umiera! I potrzebuje… leku! – dodała z pewnością nowonarodzonego oszusta. Nie mówiła jej jeszcze chyba o babci? Yulia obrzuciła nieznajomą szybkim, badawczym spojrzeniem, ale nie, nie kojarzyła tej twarzy. Nie wciskała jej zatem kitu, nie okradła, ani nie groziła. No i chyba nie podłożyła jej nigdy nogi, miała pamięć do swoich ofiar.
Świetnie. Zatem pole kłamstwa było bardzo szerokie, nieskończenie wręcz.
– To jest KASZTAN!!! – wydarła się znowu, bardzo zadowolona ze zmiany tematu z jej oczywiście nieprawdziwej profesji. – Brzydzę się złodziejstwem! I rudym! I. Oddawaj. To! – Szarpnęła się znowu, tym razem mocniej, ale gdy nie udało jej się oswobodzić, po prostu zanurkowała w dół, prosto w stronę nadgarstka dziewczyny i najzwyczajniej w świecie ją ugryzła.
Wzmianka o charakterze tylko dolała oliwy do ognia. Sakiewka upadła na ziemię, Yulia rzuciła się na nieznajomą, chcąc obłapić ją w pasie, ugryźć i kopnąć, a najlepiej wszystko na raz i wszystko jednocześnie. Wolna ręka wspięła się po ciele niedoszłej ofiary, szukając drogi do rudych kudłów, które przecież obiecała jej powyrywać, jeśli jej nie puści.
A jeśli istniał jakikolwiek obszar w którym Yulia dotrzymywała słowa, to były to groźby w większości uznawane za karalne lub zagrażające czyjemuś zdrowiu i włosom.
– Ty ruda flądro! – zawołała, gdy już przestała gryźć ją w rękę. – Dałam ci szansę żebyś sobie poszła! Chciałam być MIŁA! – Uderzyła gdzieś pięścią na oślep, szarpnęła się, wierzgnęła. Dłoń przetarła po podłożu, palce odruchowo zacisnęły się, zbierając piech. Yulia bez cienia namysłu cisnęła go w stronę wroga.
– Ale, khe! – zakrztusiła się piaskiem. – Ale nie skorzystałaś! Życie ci niemiłe?! Wracaj do domu do… – co robią normalni ludzie w domu? – …no! – dodała niezgrabnie; nagła pustka w głowie była wyjątkowo zdradziecka.
I was born who I am
But that doesn't mean that I'm going to
- KASZTANOWY TO CIEMNY ODCIEŃ RUDEGO!!!! - odwrzasnęłam jej nie wiedząc po co w ogóle wchodzę w dywagacje. Ale nikt nie będzie mi włosów nazywał kudłami, bo nimi nie były. Dbałam o nie, żeby były ładne i zdrowe. Na pewno nie miałam żadnych kołtunów czy coś. Z ona sama miała RUDE. - A jednak - odpowiedziałam kpiąco,. - I kradniesz i włosy masz rude! CO ZA NIEFART brzydzisz się samym sobą!!! - chociaż to akurat dobrze dość znałam; zacisnęłam mocniej rękę, czując że coraz bardziej czerwona z tej złości się robię. - NI - zaparłam się bardziej. - IE. - wypowiedziałam przez zeby które zacisnęłam, próbując przetrwać przychodząc szarpnięcie. Ale siły nie miałam zbyt wiele. Pociagnęła mnie trochę za sobą, ale nie dałam się. Co to to nie, tak łatwo nie bedzie. Odda co zabrała choćbym miała życie swoje na to wziąć i złożyć. - AŁA!!! - wypadło z moich ust, kiedy jej zęby zacisnęły się na moim nadgarstku nawet nie wiedzieć kiedy. Palce na chwilę uścisk rozluźniły, ale odrobinę, bo zacisnęłam zeby. - WARIATKA!!! - krzyknęłam na nią, wyciągając walną rękę, żeby odepchnąć jej twarz od siebie rękę układając na czole RUDOWŁOSEJ złodziejki próbując ją od siebie odepchnąć najzwyczajniej. Co ona się wścieklizny najadła? Była totalnie nieprzewidywalna.
- SAMA JESTEŚ RUDA!!!! - wykdarłam się na całe gardło. Co to była za obraza w ogóle? Stwierdzenie faktu, ale tak mnie wkurzała, że musiałam i ja się wydrzeć. - To ja byłam miła! Ty okradłaś starsze babcie dziewczyno!!! - przypomniałam jej, jakby już zapomniała o co ta afera była cała. Ale to wcale jej nie zatrzymało, bo zaczęła wierzgać i kopać i choć początkowo starłam się po prostu nie dać, to w pewnym momencie coś poszło nie tak i jedna z jej pięści uniosła się i dotarła. Do celu nie, bo waliła na ślepo, ale prosto w mój nos. Poczułam coś ciepłego na twarzy. - Ty... Ty... TY ZOŁZO ROZWALIŁAŚ MI NOS! - wykrzyczałam na nią, patrząc jak dławi się piaskiem. Jeszcze nie uciekając się do przemocy, wyciągając dłonie, żeby złapać ją znowu. Zaparłam się na nogach i ją pociągnęłam. - Idziemy. Do punktu organizacyjnego. Zgłoszę cię, chciałam załatwić to polubownie bo jest festiwal ale TY JESTEŚ NIENORMALNA. - wykrzyczałam. - AŁA! - krzyknęłam zaraz, kiedy poczułam jak szarpie mnie za włosy. O nie, o nie, nie, nie, nie, nie. Miarka się przebrała. Puściłam ją jedną ręką drugą zaciskając w pięść. Proszę bardzo, nie będę workiem do lania. Zamachnęłam się na ślepo byle w nią.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
– Naaaa gorączkę goblina-leprekonusa! – zawołała z przejęciem, jakby właśnie wpadła na olśnienie godne starożytnego naukowca. – I musi dostać złoto! Pieniądze znaczy się!
Po co ona jej się w ogóle tłumaczyła? Myśl uderzyła w Yulię z mocą tłuczka.
– Te pieniądze są mojeeeee! Nie zabierzesz mi ich, chociaż widzę, że bardzo chcesz! To jest KRADZIEŻ!!! ZŁODZIEJKA!!!
– SAMA JESTEŚ ODCIEŃ RUDEGO! – darła się dalej, bo przecież pomiędzy rudym, a kasztanowym istniała bardzo sensowna i ogromna różnica. Yulia nie mogła puścić płazem tego przyrównania, ubodło w jej honor, ubodło do żywego mięsa. Rudy, też coś. Może jeszcze miedziany?
– To ty kradniesz! I napastujesz ludzi wieczorami! Powiem… zawołam tatka! A on jest tutaj stróżem i przetrzepie ci skórę tak, że bliżej ci będzie do gumochłona niż do dziewczyny!
Słowa ledwie rozmyły się w powietrzu, a Yulia przypuściła atak na nadgarstek. Zęby zacisnęły się bezlitośnie, wgryzając w skórę i ani myślała puszczać nawet wtedy, gdy ruda próbowała ją odepchnąć. Zdawać by się mogło, że zacisnęła szczęki na wzór groźnego zwierza, że nie puści już nigdy więcej i będzie musiała ją dowlec do punktu medycznego, żeby ją odczepili, ale wtedy nastąpił niespodziewany przełom w postaci brudnego palucha w oku. Yulia wrzasnęła, skrzywiła się, złapała za oko.
– Posrało cię?! Brudnego palucha mi wsadzasz do oka?! Ja chociaż zęby myłam, to się niczym nie zarazisz!
Yulia splunęła i otarła usta rękawem.
– NIE GRYZŁAM NIGDY NIKOGO O TAK PASKUDNYM SMAKU! – wydarła się na nieznajomą, gdy ta zarzuciła jej bycie wariatką. Też coś, Amerykę odkryła. Znaczy chwila, co?
– Nikogo nie okradłam! Znalazłam to na drodze! A to TY teraz chcesz mnie okraść i wszystko zwalasz na mnie, bo rudych częściej zamykają niż kasztanowych! HA! PRZEJRZAŁAM CIĘ! – obwieściła trzeźwo, nie dbając ani trochę o to, czy była to prawda, czy może statystyki magicznej policji prezentowały się inaczej.
– MASZ ZA SWOJE!!! – Pięść znów świsnęła koło nosa rudej, ale tym razem chybiła. – TY RUDA AFERZYSTKO!!!
Kiedy ruda małpa znowu próbowała się z nią siłować i zawlec do jakiegoś głupiego punktu dla głupich ludzi, Yulia zaparła się nogami i ani myślała by się poddać. O nie. A jak jej nie puści to zaraz zaczną się bić na poważnie. Wyciągnęła ręce, pochwyciła ją za włosy, ale to był błąd, znalazła się w bezpośrednim zasięgu jej pięści i to wcale nie była dobra pozycja. Spróbowała się pochylić, wygiąć, tak jak wygiąć potrafił się Marcel, ale nic z tego. Brakowało jej sporo do jego szybkości reakcji i zwinności, więc zarobiła boleśnie pod oko.
– Zaraz. To. Wszystko. Odszczekasz! – warknęła. Dłonie zwinęła w pięści, spojrzenie z początkowego szału stało się bardziej przytomne, czujniejsze. Co ci mówił Echo, Yula? Bić się z sensem, nie marnować sił na głupie przepychanki i darcie się. No dobra.
Wystrzeliła jak żmija, w tempo dyktowane krokiem i oddechem, złapała zadymiarę w pasie i powaliła na piasek. Coś w niej, coś ukrytego głęboko pod pokładami wychowania godnego ulicznicy, nie chciało rozgrywać tej walki tak, jak zrobiłaby to w zaułku czy na Crimson. Coś w niej po prostu bardzo chciało powyrywać jej te rude kudły, powrzeszczeć, gryźć i drapać jak zdziczały zwierzak. Wbiła pazury w przedramię rudej i szarpnęła, jakby teraz sama zamierzała ją gdzieś zaciągnąć.
Merlin jeden wiedział gdzie.
I was born who I am
But that doesn't mean that I'm going to
- Nie istnieje taka choroba! - powiedziałam do niej z niezachawianą pewnością, bo choć nie wiedziałam wszystkiego, to wiedziałam że choroba w której potrzebne było złoto nie istniała po prostu.
- Świetnie, krzycz. Zaraz przyjdzie ktoś kto pilnuje porządku, nawet gardła nie będę musiała zdzierać. Wiesz co się stanie wtedy? - zapytałam jej nie puszczając ręki. - ARESZTUJĄ CIĘ. - powiedziałam do niej. Ja nie kradłam. - A wiesz co poświadczy za dowód? - kontynuowałam dalej, nikt mi nie będzie ubliżał, nie dam się zastraszyć też. - Twoje i moje wspomnienia. Jak swoich nie dasz, to moje wystarczą. - powiedziałam uśmiechając się z zadowoleniem i pewnością.
- JESTEM I JESTEM Z TEGO DUMNA. - odkrzyknęłam jej. To tak pół na pół było. W sensie, byłam dumna z tego kim byłam i w ogóle, włosy swoje na ogól lubiłam, bo były inne, ale wcale nie było łatwo rudym być. No i zastanawiałam się, czy nie wyglądałabym ładnie na przykład w blondzie, albo brązie. Ładnie, lepiej po prostu - ale może to kwestia twarzy była. Uniosłam brwi wyżej, kiedy dalej próbowała mi wmówić, że kradnę ja.
- Wołaj! - powiedziałam do niej odważnie. - No dalej. - pośpieszyłam. - Właściwie chodźmy do niego razem, chętnie mu powiem, że jego córka k r a d n i e. POD ZIEMIE SIĘ ZAPADNIE! - powiedziałam do niej, nie obawiając się w ogóle. Bo jeśli był stróżem prawa, to znał albo wujka albo Brendana, więc potem oni rozwiążą to dalej. Żaden problem, ja nie musiałam. Ważne było by sakiewka wróciła na swoje miejsce, nic więcej.
- Nie wsadzam! – zaprzeczyłam. - Pró - tłumaczyłam nadal ją odpychając. - buję cię odczepić krwiożercza bestio ode - zacisnęłam usta popychając mocniej. - mnie! - ale kolejne słowa sprawił, że zamarłam. Otworzyłam wargi w całkowitym oburzeniu otwierając też oczy. Rozwierając je i zamykając trochę.
- OBURZAJĄCE!!! NA PEWNO JESTEM SMACZNA. - odkrzyknęłam jej, założyłam bym ręce na piersi albo kazała się komuś spróbować bo na pewno okrutnie kłamała. Wredne dziewuszysko. - Jak znalazłaś na drodze to powinnaś ODDAĆ to punktu organizacyjnego. Bo to NIE NALEŻY DO CIEBIE. - wyłożyłam jej powoli jakby była o mniejszym rozumie niż to w ogóle możliwe. Każdy to wiedział. Nie brało się tego, co nie było twoje. - NAJCZĘŚCIEJ ZAMYKAJĄ WINNYCH!!! - odwrzasnęłam jej nie puszczając jej ręki w ogóle sakiewka upadła. Zerknęłam na nią i to był błąd, bo nagle zakręciło mi się w głowie i poleciała krew z nosa, po wardze, do brody. - Ała. - łzy zatańczyły mi w oczach. Ruda aferzystko?! Serio? Serio?! SERIO?! Zacisnęłam usta.
Pociągnęłam ją, nie będę się z nią na obrazy przekrzykiwać, bo już swoje powiedziałam. Ale zaparła się i nie miałam jak. Pisnęłam kiedy pociągnęła mnie za włosy i to już było za wiele. Zacisnęłam rękę jak pokazywał mi James i sama zamachnęłam się ręką.
- W. Twoich. Snach! - nie miałam co odszczekiwać. Wszystko co powiedziałam prawdą było. Samą, samiusieńką a jak miałam ginąć z rąk jakiejś wariatki i złodziejki RUDEJ do tego, to z prawdą na ustach i robiąc coś co powinno się zrobić. Trudno. Najwyżej postawią mi pomnik. Znaczy może. Raczej nie, ale nie dla chwały to robiłam tylko z powinności. Ale tego co się stało później nie spodziewałam się w ogóle. Nagle straciłam poziom gruchnęłam na plecy, plecami na ziemię i na tą nieszczęsną sakiewkę która mi się w plecy wbiła. Powietrze zacisnęło mi się w piersi. Przez chwilę całkowicie straciłam orientacje. - ZŁAŹ ZE MNIE, WARIATKO. - poleciłam jej, wyciągając ręce, żeby ją od siebie odsunąć. Była szalona. Szalona totalnie! Rzuciła się na mnie, gryzła, biła. Może to ona chora była? Oddychałam coraz ciężej. W ustach poczułam rdzawy smak własnej krwi którą się zakrztusiłam. Zakaszlałam, czując łzy w oczach. Przez chwilę zastanawiałam się, czy tam radę po różdżkę sięgnąć, ale jak odsunę którą rękę, to na bank mi walnie znów. Nie będę workiem do bicia! Nie ma szans. Tylko jak? Widziałam jak chłopaki się bili, ale teraz, w strachu i adrenalinie mieszało mi się wszystko. Walnę ją w tą pomyloną głowę to może oprzytomnieje. Zamachnęłam się od prawej strony, jak trafi to spróbuję ją z siebie rzucić, wstać, złapać za różdżkę i zaklęcie rzucić. Dobra, dobra. Tak. Wal.
Musiałam, nie chciałam umrzeć przecież.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset