Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
the most vulgar things tolerable.
have become lions
'k100' : 72
Zdecydował się w końcu opuścić Nealę na podłoże, ostrożnie i powoli, zakańczając w ten sposób działanie zaklęcia, urywając wiązkę magii, która ciągnęła ją kilka stóp nad ziemią.
- Vensistero maxima - wypowiedział inkantację, nie odejmując różdżki od młodej Weasley, zaraz potem przenosząc czubek wierzbowego drewna na ciało chłopaka, którego przyniósł ich sojusznik, tego samego, który zniknął z charakterystycznym pyknięciem i wciąż unoszącą się za nim obietnicą dostarczenia eliksirów. - Vensistero maxima. - inkantacja była lekka, ale czuł, że magia próbowała przebić się przez opór ciała. Sam czuł się zmęczony. Napięcie rosło z sekundy na sekundę.
Przechwycił spojrzenie Justine, gdy rzucała zaklęcie patronusa, kolejne, i całą uwagę przeniósł od razu na jaśniejącą obok nich sylwetkę feniksa, który... wlał swoją moc w ciało Liddy. Patrzył na to zjawisko zszokowany, nie rozumiejąc jak, uchylił usta, żeby coś powiedzieć, ale brakło mu słów. Tym osłupiałym spojrzeniem chciał przekazać Just wdzięczność za to, że zdecydowała się podobnym pokazem mocy, najsilniejszej jaką miał okazję widzieć, pomóc jego siostrze. Jego rodzinie. Jemu. Jego uwagę odwróciła Iris biegnąca w ich stronę. Utkwił wzrok w jej oczach, teraz lśniących, zawilgotniałych, dokładnie słuchając jej słów, wzrok przenosząc na to, co nazywała świstoklikiem - cokolwiek to było, a okazała się być nim siekiera?, było ich jedynym ratunkiem. Schował różdżkę za pasek, w odpowiednie dla niej miejscu, decydując się na wzięcie Neali na ręce, ale nim zdołał przykucnąć, niedaleko nich pojawił się mężczyzny. W jego dłoniach zalśniły fiolki. Antidotum. Zadziała?
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko. Jeśli nie użyjemy wszystkich, zwrócę ci je, obiecuję - odebrał od niego fiolki, chowając je do swojej torby, bardziej sakiewki, która wcześniej mieściła notes razem z długopisem. Wtedy dopiero pochylił się i wziął Nealę na ręce, ostrożnie. - Tam jest świstoklik do Plymouth, chcemy się nim zabrać. Tamta siekierka. - skinął mu brodą w stronę pieńka i metalowego ostrza lśniącego delikatnie raz po raz. Sam zaczął prędkim krokiem, na ile pozwalały mu siły, kierować się w stronę świstoklika.
1. Vensistero maxima na Nealę, 2. Vensistero maxima na Freddiego, 3. Biorę Nealę na ręce.
jesteś wolny
przez czas, przez czas - przeklęty
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
'k100' : 52, 51, 72
W reakcji na słowa uzdrowiciela jego brwi powędrowały do góry, co to znaczyło: jeśli ich nie użyją? Nie potrzebowali ich jednak? - Wykluczone - powiedział, kręcąc głową. - Komuś przydadzą się na pewno - dodał, otaczał ich w końcu festiwal rozciągniętego na cały półwysep tragizmu. O zaopatrzenie już wcześniej było tu przecież trudno, wojna od miesięcy opróżniała magazyny i spichlerze, teraz: w większości doszczętnie zniszczone. - Dokąd prowadzi świstoklik? - podjął jeszcze, zrównując swój krok z krokiem uzdrowiciela.
| przepraszamżenaostatniąchwilę
I am not there
I do not sleep
| jeśli mogę to jak nam się udaje dotrzeć to chyba próbujemy na sanatorium lecieć (?)
i przepraszam za tą tragiczną obsuwę
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
- Więc to... to prawda? - spytała zaskoczona. - Potrzebujemy świeżych bandaży i podstawowych leków. Jakichkolwiek, ci ludzie tutaj to kropla w wodzie potrzebujących. Uzdrowicieli jest zbyt mało, sama pani widzi... Ci ludzie też potrzebują natychmiastowej pomocy. Jak i pełno innych, których nie odnaleziono jeszcze w okolicy. Chcielibyśmy pomóc wszystkim, ale to niemożliwe. Po tym, co się wydarzyło... Ach, nikt na to nie był gotowy - westchnęła przepraszająco, oglądając się na mentora, zajmował się rannym i nie zamierzał od niego odchodzić.
- Znam to duże słowo - wzruszył ramionami młodzieniec.
Dziewczyna uśmiechnęła się i zaśmiała cicho, kiedy Iris ją uściskała - wyraźnie szczęśliwa, że mogła pomóc choć w ten sposób. - Będziemy bardzo wdzięczni za pomoc. Naprawdę jej potrzebujemy - zapewniła ją na widok odznaki Niuchacza. Na prośbę o pomoc zaklęciami spojrzała na grupę - dostrzegając, że był wśród nich uzdrowiciel, który zajął się rannymi. Uśmiechnęła się przepraszająco, zapewne dochodząc do wniosku, że uzdrowicieli nie trzeba było już więcej.
Ted bowiem w tym czasie ponownie zadbał o ciała, ponownie wyciszając truciznę u najbardziej potrzebujących. Iris za drugim razem udało unieść się magią ciało młodzieńca. Percival dołączył do grupy, znalazłszy odpowiednie eliksiry. Dwaj czarodzieje pomogli nieść pozostałe ciała i wkrótce cała grupa, prowadzona przez Justine ostatecznie dopadła do świstoklika. Poczuli w okolicach pępka charakterystyczne szarpnięcie - i zniknęli ze świstem. Gdy pojawili się w ogrodach Sanatorium w Plymouth, początkowo odczuli zawroty głowy, z których wyrwał ich kobiecy głos:
- Tommy, szybko! Tommy! Następni! - I wkrótce pojawiła się przy was młoda uzdrowicielka i jej towarzysz, który najwyraźniej nieszczególnie znał się na arkanach magii medycznej, ale pomagał przy rannych. Po wysłuchaniu historii, zabrali się do pomocy od razu. Ustabilizowane ciśnienie, temperatura ciała oraz wyciszona trucizna pozwoliła zachować młodzieży życie i, być może, zachować ich przy życiu, póki uzdrowicielka nie podała im eliksirów - Justine i Ted mogli w tym pomóc, jeśli wyrazili taką wolę. Inkantacje respiro wybrzmiały głośno. Młodzież potrzebowała większej ilości eliksirów, w szczególności takich, które pomogą uzupełnić im krew, ale po minionej nocy nawet tutaj zapasy były bardzo oszczędne - gdyby nie dostarczone przez Zakonników zapasy, straciliby zapewne całą trójkę rannych. Uzdrowicielka zgodziła się - mimo kryzysu - przyjąć dziewczęta - Liddy pracowała dla Ministerstwa Magii, co zasługiwało na szacunek, a Nealę od razu nazwano panienką Weasley i jako taką otoczono większą troską. Dla bezimiennego młodzieńca z kolczykiem w uchu nie było u nich miejsca. Zasugerowała Tedowi, żeby wybudził go ze śpiączki od razu, jeśli nie widział innego wyjścia - istniała szansa, że przetrwa, był silniejszy od dziewcząt. Zabrawszy dziewczęta, zostawili was w ogrodach samych.
Liddy została położona na kocach w korytarzu szpitala, dla Neali znalazło się łóżko. Obie dziewczęta zostały przebudzone ze śpiączki 15 sierpnia z rana, po całkowitym ustabilizowaniu ich stanu.
Wszyscy troje - po przebudzeniu - mieli problem z chodzeniem. Ich ciała były bardzo osłabione, mimowolnie rozstawiali nogi zbyt szeroko i poruszali nimi powoli, co było objawem typowym dla zatrucia możliwym do rozpoznania przez każdego uzdrowiciela. Pierwszy dzień nie przyniesie poprawy, od kolejnego siły - powoli - wracały - a od 18 sierpnia wszyscy troje mogli się poruszać właściwym krokiem, choć do końca września będą odczuwać objawy osłabienia i będą szybciej tracić siły. Mimo to Liddy została poproszona o opuszczenie szpitala od razu po przebudzeniu - potrzebne było miejsce dla kolejnych rannych. Nealę tytułowaną panienką Weasley przetrzymano o dzień dłużej. Po przebudzeniu wszyscy troje nie mieli czucia w palcach dłoni i stóp - co również było objawem naturalnym, który, szczęśliwie - nie było to pewne, choć rokowania wydawały się lepsze u Liddy - zaczynał stopniowo ustępować od września, przez cały kolejny miesiąc raz za czas dając jeszcze o sobie znać drętwieniem. Utrudniało to szereg codziennych czynności, takich jak przyjmowanie pokarmów, mycie się, chodzenie i wszystkie inne czynności wymagające chwytania lub stabilności stóp. Neali pokazane zostały ćwiczenia palców - prostowanie i zginanie - które miały ułatwić rekonwalescencję i regularnie stosowane przyśpieszą dojście do zdrowia.
Wszyscy troje całkowicie utracili apetyt i będą go stopniowo odzyskiwać do końca września - jednocześnie zdrowe i pożywne posiłki były niezbędne, by w pełni powrócili do sił. W tym samym czasie w ciągu dnia czuli się senni, w nocy trudno było im usnąć. Dotykały ich okazjonalne drżenie mięśni, garbili się, wydawali się ogólnie wolniejsi: w ruchach, w mowie, w chodzie. Brakowało im energii. Czuli ogólne spięcie. Bladość skóry, sine cienie pod oczami, utrzymają się co najmniej do końca września i ulegną poprawie pod warunkiem utrzymania zdrowej i wysokowartościowej diety, spokojnego snu i odpoczynku.
Neala została umyta, ale Liddy i Freddie cuchną rybimi wnętrznościami. Zapachu nie da się zmyć z ubrań, które na sobie mieli - ale te i tak były zniszczone i nadawały się już tylko do wyrzucenia. Zapachu nie uda wam się pozbyć szybko, skóra musiała zostać kilkukrotnie porządnie wyszorowana dostępnym dla was mydłem - Liddy i Freddie będą z tym walczyć co najmniej przez tydzień od odzyskania czucia w palcach, o ile nikt nie pomoże im z tym wcześniej i o ile będą robić to dostatecznie intensywnie.
Kiedy Freddie się przebudził, odnalazł w kieszeni muszlę podarowaną mu przez Iris. Jedną z tych, które były pożegnalnym prezentem od Słodyczka - trzymane w dłoni zdawały się delikatnie wibrować, jak ciało mruczącego kota, a przyłożone do ucha pozwalały usłyszeć niezwykłą oceaniczną pieśń ramory - silną i bezkresną jak ocean, ale przepełnioną nadzieją jak blask wchodzącego nad nim jasnego słońca. Jej dźwięki budziły w sercu coś trudnego do opisania, ciepło, wzruszenie, zmuszała usta do mimowolnego uśmiechu. Niosła oceaniczny spokój, pełen czegoś, czego można było uświadczyć wyłącznie w dalekich głębinach, pełen majestatu i zachwytu nad ogromem leniwie pęczniejącego wszechświata. Ta melodia pozwalała uspokoić myśli, zatrzymać się w gonitwie życia. Poczuć się bezpiecznie. Poczuć się daleko stąd.
Muszla mogła pomagać mu przełamać utrzymującą się bezsenność.
Po jakimś czasie wewnątrz muszli pojawiła się - znikąd - czerwona wstążka, pachnąca przyjemną morską bryzą. Był pewien, że identyczną nosił przy sobie James.
Percival, eliksiry zostały odpisane z twojego ekwipunku.
Żywotność:
Percival: 275/290 - 10 - psychiczne, 5 - zatrucie
Justine: 175/220 - 40 psychiczne, 5 zatrucie; kara do rzutów: -10
Iris: 157/207 - 10 psychiczne, 20 - tłuczone, 10 - zatrucie; kara do rzutów: -10
Ted: 191/211 - 10 - psychiczne, 10 - zatrucie
Energia magiczna:
Percival: 23/50
Justine: 8/50
Iris: 40/50
Ted: 29/50
- Powiedziała, że najlepiej będzie, jeśli od razu go wybudzimy - powiedział do całej trójki, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na Iris. Jej też chciał pomóc, ale chłopak był w o wiele gorszym stanie. - Podam mu eliksiry, nie powinny mieć mieszanych rezultatów, i ocucę go, a potem... potem możemy zabrać go do Derbyshire, mam tam swoją lecznicę. Jest niewielka, ale dla niego znajdzie się miejsce. - i nagle uświadomił sobie, że tak naprawdę nie wiedział, czy lecznica wciąż tam była, czy jej mury jeszcze tam stały. Przecież nie było go tam od przedwczoraj, mogło zdarzyć się wszystko. Pobladł, mętlik w głowie był bolesny, potrzebował odpoczynku. - Chociaż... Woolmanowie na pewno zapewnią mu na chwilę pokój, żeby doszedł do siebie, prawda? Menażeria stoi bliżej. Dasz radę przewieźć go na twoim hipogryfie? - proszący, niepewny wzrok utknął w Percivalu, szukając w nim nadziei. - nachylił się nad chłopakiem, sprawdził tętno. Vensistero wciąż działało, mieli więc chwilę, żeby podać mu eliksiry teraz, chwilę przed przebudzeniem. Ostrożnie ujął go pod głową tak, żeby odruch zadziałał tylko gardłowo, zamykając przejście do tchawicy, uniemożliwiając tym zadławienie. Napoił go najpierw antidotum otrzymanym od Percivala, później eliksirem oczyszczającym krew, który podarowany został wcześniej Iris. Obserwował przez chwilę unoszące się jabłko Adama i odłożył jego głowę dopiero, gdy był pewny, że chłopak niczym się nie zakrztusi. Złapał za różdżkę, kierując jej koniec na pierś młodziaka. - Surgito. - wypowiedział cicho, ale pewnie.
| tu rzucam na surgito - udane
jesteś wolny
przez czas, przez czas - przeklęty
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
– W przypadku dwurożca, to może jeszcze byłbym w stanie to uwierzyć, zwłaszcza gdyby z oswajaniem pomogła nam jakaś dzielna czarownica... – Na przykład Evelyn; ona nie pozwoliłaby nas zjeść, prawda? Z drugiej strony, po lipcowej kłótni niczego już nie byłem pewien. Znaczy, Jarvisa z pewnością nie pozwoliłaby skrzywdzić, malec był rozczulający i niewinny, mnie jednak mogłaby – zupełnie przypadkiem, oczywiście – wepchnąć pod szarżującą krowę i nie mrugnąć nawet przy tym okiem.
Nawet nie zdołałem westchnąć nad tym niewesołym scenariuszem, a syn pomknął już dalej, w kierunku stworzenia, którego tresura zdawała się więcej niż trudna. Zagadnięta czarownica zdradziła nam wiek swego podopiecznego, cztery lata. Czyli osiągnął już rozmiary dorosłego osobnika, był w stanie odbywać dalekie, wymagające loty, i wciąż miał przed sobą całe dekady życia. To z kolei oznaczało, że musiał kosztować krocie.
Wciąż trzymałem dłoń na ramieniu Jarvisa, tak na wszelki wypadek, gdyby z jakiegoś powodu spróbował zrobić kolejny krok do przodu, w stronę przyglądającego się nam zwierzęcia. Nie posądzałem go o złośliwość, nie, prędzej o pewną dozę wynikającej z wieku naiwności lub nawet lekkomyślności; w jego rozumieniu hipogryf nie miał powodów, by go zaatakować, toteż z pewnością by tego nie zrobił. Proste? Proste. W gruncie rzeczy, czasem zazdrościłem mu tego nieskomplikowanego sposobu myślenia, z drugiej strony – pewnie nie pożyłbym jakoś szczególnie długo, gdybym wyzbył się wszelkiej podejrzliwości i tej namiastki rozwagi, której dorobiłem się na przestrzeni lat.
– To znaczy, że... że trzeba być przy nich bardzo ostrożnymi, uważać na to, co się robi i mówi, inaczej można sprowadzić na siebie ich gniew – wyjaśniłem pokrótce, wkładając niemały wysiłek w to, by dobrać odpowiednie słowa, jednocześnie mając nadzieję, iż takie wytłumaczenie wystarczy, mały Sykes nie będzie drążył tematu.
Sam wprawiłem się w szok, gdy wspomnienie psidwaków skutecznie odwróciło uwagę syna; jakiż ja byłem sprytny. Skinąłem głową, bez słów żegnając się z nieznajomą czarownicą, po czym jąłem prowadzić Jarvisa w kierunku, z którego dobiegały coraz to wyraźniejsze poszczekiwania; cienkie, muszące należeć do młodych osobników. – A chciałbyś tego? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Cóż, adopcja szczeniaka z pewnością wiązała się z mniejszym ryzykiem niż sprowadzenie pod nasz dach hipogryfa, na przykład, wciąż jednak wymagałaby od nas niemałego zaangażowania. – Bawiłbyś się z nim codziennie? I dbałbyś o jego sierść? O kąpiele i czesanie? I spacery, i posiłki? – Wyliczanka ta miała naprowadzić chłopca na odpowiednie tory, uświadomić mu, że psiak z pewnością stanowiłby wspaniałego towarzysza, ale również należałoby o niego dbać, brać odpowiedzialność za jego stan. Z drugiej strony, może to był ten wiek, w którym Jarvis powinien zacząć oswajać się z taką dawką obowiązków?
Jednak nie dotarliśmy do hodowcy psidwaków, przynajmniej jeszcze nie. Zamiast tego zboczyliśmy w kierunku stoiska przyozdobionego sianem, przy którym uwijała się para starszych czarownic. Tyle dobrze, że syn cały czas kurczowo ściskał mnie za przegub, już nie ginął w tłumie. – Weźmiemy udział, dlaczego nie – odparłem z lekkością, składając przy tym usta w uśmiechu. Symboliczny knut, niech i tak będzie; rozsupłałem sakiewkę, po czym wręczyłem jedną z monet Jarvisowi, drugą zostawiając dla siebie. – Wrzuć do tej skrzyneczki. Podsadzić cię, czy sięgasz? Później będziemy mogli wylosować nagrody – objaśniłem, tak na wszelki wypadek, choć moje słowa utonęły w podekscytowanych komentarzach dotyczących latawca w kształcie legendarnego ptaka. – A chciałbyś, żeby płonął? Gdyby tak było, od razu strawiłby go ogień – i coś czuję, że w przeciwieństwie do feniksa, sam latawiec nie zacząłby istnieć na nowo – zaśmiałem się lekko, reakcja obsługującej loterię czarownicy zdawała się potwierdzać me słowa. – Oho, coś mi mówi, że ktoś tutaj chciałby otrzymać swoją pierwszą miotłę – dodałem w reakcji na werbalizowane marzenie. Nie żebym miał coś przeciwko, doskonale rozumiałem pragnienie frunięcia w przestworzach, wysokiego – i szybkiego – lotu. Ba, miałem cichą nadzieję, że kiedy już Jarvis rozpocznie naukę w Hogwarcie, prędko dostanie się do drużyny quidditcha. – Wrócimy, ale pamiętaj, po drodze czekają na nas jeszcze psiaki... – przypomniałem, po czym uiściłem opłatę za los – próbowałem nie myśleć w tej chwili o ofiarach wojny, ich cierpieniu – i sięgnąłem do kosza z przewiązanymi wstążkami kuleczkami.
| rzucam na los
Drowning peaceful through your hands
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
'k10' : 5
Nie mogła się oprzeć, by nie wymknąć się - na chwile, na chwileczkę, by obejrzeć rozstawione stragany. Tłum, oh tłum jak woda, szumiał ścieżkami lata i rozchodził się strumykami na roześmiane boki. Podobała jej się aura, chłonęła rozjaśnioną plamę wieczoru. Nikogo nie obchodziło właściwie kim była i dlaczego. Nawet cyganka, ze skórą błyszczącą złotem, z wilgotną spódnicą od bosego biegu plażą i jasnością wypranej koszuli, której rękawy podwinęła wysoko, odsłaniając plecione bransoletki na nadgarstkach. Przemykała między tłumem lekko, nie potrącając nikogo, mijając przeszkody, podskakując nawet tanecznie, gdy znalazła wystarczająco miejsca. Cieszyła się, czerpała energię z otoczenia, wiedząc, że jej zachowanie, nie wybijało się ponad zebranych. Każdy niemal korzystał z czasu, w którym dane im było na trochę zapomnieć o wojennej ciemni, co gęstymi chmurami tłoczyła się nad głowami całej Anglii. Spoglądając w niebo widziała po prostu niebo, rozświetlone jasnością ognisk i ustawionych na tę okazję latarni.
Swój taniec zatrzymywała od czasu do czasu, skuszona błyskotką, co wołała żywicą koloru, miękkością materiału, czy zabawką, co gnała wokół straganu, napędzana magią. Na dłużej jednak drobiła przy stoisku, gdzie szumiały melodie z muszli. Znajdowała podobne, czasem na plaży, ale - w tych konkretnych było coś zdecydowanie innego.
Początkowo, tylko kręciła się w pobliżu, słuchając wciąż kolejnych gości, którzy zachwycali się cennością talizmanów, czy rozmaitych akcesoriów, pomocnych w tej czy innej magicznej profesji. I chociaż początkowa niepewność, wciąż odsuwała ją upatrzonego przedmiotu, miękki, odr0obinę nieufny kobiecy głos wyrwał ja z zamyślenia, zmuszając - do konfrontacji - Błyskotek tu nie znajdziesz, a jednak - widzę cię po raz piąty - Aisha spojrzała w zieleń starszej kobiety, która przyglądała jej się badawczo, akurat, gdy kolejny z klientów odszedł z nowym skarbem - Jeśli naprawdę coś cię stad interesuje, musisz mieć pieniądze, ale...- mrugnęła jakoś weselej - dziś naprawdę mamy duże upusty i jest późno... - podsunęła gablotkę, wskazując na muszle. Czarnowłosa, szybko upatrzyła to, co marzyło jej się już jakiś czas - Mieszadło - odezwała się lakonicznie, z przejęciem, by musnąć palcem wysokie brzegi muszli, o której - już wiedziała, podsłuchawszy z wcześniejszych prezentacji, miało właściwości pomocnicze podczas procesu warzenia eliksirów. W ciemni ślepi zakołysała się tęsknota. I chociaż miała odłożone nieco grosza, wiedziała, że wciąż sporo jej brakowało. Przygryzła wiec wargi, zerkając to na starsza czarownicę, to na podsunięty przedmiot - Nie stać mnie - przyznała w końcu, spuszczając wzrok - Tak mi się zdawało... ale interesujesz się czymś, co wiąże się z pracą. To dobre - cięższe westchnienie - dziś jest dobry dzień, dziecko, dlatego mam propozycję....
Dwie godziny później, gdy pomogła uporać się ze brudnymi rzeczami ze stoiska, a czarownica upewniła się, że wszystko było na miejscu, zamiast kilku monet, które mogłaby zarobić, otrzymała smukłą Muszlę wieżycznika, mieszadełko, które już niedługo, mogła wykorzystać w alchemicznych przygotowaniach. Westchnęła, obracając przedmiotem w dłoniach, jeszcze machając na pożegnanie, kobiecie, która w końcu - zniknęła z pustoszejącego - przynajmniej ze sklepików - pola jarmarku.
| zt
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
But don’t make a sound
Byłem przekonany, że moja twarz wykrzywiła się w grymasie, gdy tylko zaczerpnąłem haust powietrza – pierwszy, a potem drugi i trzeci. Łapczywie, jakbym co najmniej nie oddychał od kilku dni. Nie wiedziałem co było okrutniejsze; sztywność ciała, mdłości czy światło przedzierające się przez lekko uchylone powieki. Cóż za syf musiałem wziąć, aby mieć taki lot? Zielonego pojęcia nie miałem gdzie byłem, co robiłem, z kim, a przede wszystkim co tak śmierdziało. Paskudny odór uderzył w moje nozdrza wraz z kolejnym głębokim wdechem i choć mógłbym przysiąc, że czułem rybę, to z pewnością nie była ona pierwszej świeżości. Cuchnęło tak, jakbym wsadził wiadro pełne płoci pod stół i zapomniał o nim na tydzień. Tydzień? Szlag by to, miesiąc. Co najmniej trzydzieści dni w pełnym słońcu. Wzdrygnąłem się. Chciałem otworzyć oczy, rozeznać się w sytuacji, ale chyba sam obawiałem się swojego stanu. Co jeśli byłem cały w wymiocinach i stąd ten wykwintny zapach? Co jeśli leżałem w jakimś rowie lub trafiłem do niesławnej kamienicy w Warwick i tam już kompletnie straciłem rozum od ilości używek? Spróbowałem unieść dłoń; wymacać koszulkę, spodnie, bo nawet nie miałem pewności czy byłem ubrany. Palce jednak odmawiały mi posłuszeństwa, ledwie byłem w stanie je zgiąć, a rozprostowanie zajęło mi jeszcze więcej czasu. Nigdy więcej Fred. Nigdy. Kurwa. Więcej. Rzucasz to świństwo raz na zawsze. Masz fart, że żyjesz. Powtarzałem sobie niczym mantrę czując rosnącą senność, jakby mary na nowo chciały zająć umysł, choć dopiero udało mi się wyzwolić z ich sideł. Odrętwiałe ciało chciało się poddać, odpocząć jeszcze chwilę, ale cichy, absurdalny głos w głowie podpowiadał mi, że coś było nie tak. Cholernie nie tak jak powinno.
Myśl Fred, myśl co się mogło wydarzyć, dlaczego nic nie pamiętasz.
Od natłoku rozważań zakręciło mi się w głowie i finalnie zebrało na jeszcze większe mdłości. Nie wytrzymałem, zdążyłem tylko obrócić głowę i tym samym zwrócić zieloną maź, która zalegała w moim gardle. Cały się wzdrygnąłem; ucisk, spazm i znów powtórka z rozrywki. Jeśli ktokolwiek twierdził, że pozbycie się treści żołądkowych pomagało, to był w ogromnym błędzie. Nic się nie zmieniło – wręcz było jeszcze gorzej. Niczym ostatni inwalida chwyciłem wiodącą ręką za przeciwległy bark, szarpnąłem i przewróciłem całe ciało w kierunku przeciwnym od pozostawionego prezentu, a potem… otworzyłem oczy i zamarłem.
Uniosłem spojrzenie na mężczyznę, który kucał tuż obok mnie, po czym przeniosłem je na towarzyszące mu osoby. Kompletnie spanikowałem. Zerwałem się do wstania na równe nogi, ale na nic się to zdało – zesztywniałe, obolałe ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Przełknąłem ślinę czując jakoby ta dosłownie paliła mnie na wysokości klatki piersiowej. Instynktownie rozejrzałem się po otoczeniu chcąc znaleźć jakąś kryjówkę, miejsce, w którym będę mógł się zaszyć i dojść do siebie.
-Ni- chciałem coś powiedzieć, ale uniemożliwiła mi to zbierająca się w gardle gula, która przerodziła się w głośny kaszel. Prawie mi płuca wyrwało! -Nie mam pieniędzy- dajcie mi spokój, zostawcie samego. Skuliłem się jak ostatni leszcz, ale naprawdę nie miałem siły stawać z nimi w szranki. Toż przecież mieli przewagę liczebną!
kim tak naprawdę jest
- Zobaczymy w jakim wstanie humorze. - podsumowała ponuro siląc się na żart. Droga do Derbyshire mogła nie być najłatwiejsza dla kogoś po takich przejściach. Menażeria - trudno było przewidzieć, czy posiadała jeszcze jakieś miejsca. Ale powinni zająć się rzeczami po kolei. Obserwowała Teda, nie zmieniając pozycji.
- A liczyłam że trafiliśmy na jakiegoś nadzianego szlachcica. - mruknęła, przesuwając zmęczone - choć mogło wyglądać na znudzone - spojrzenie na młodego chłopaka. Para niebieskich tęczówek zawisła na nim oceniająco. Odciągnęła dłonie od głowy, przesuwając rękę tak, by podeprzeć na jednej z dłoni głowę. - Dobra pinokio, po kolei. Tak wyszło, że wyciągnęliśmy cię z bebechów strasznie starej ryby. Po wczoraj sytuacja jest nieciekawa i Sanatorium nie weźmie cię do siebie. Jesteś z Devon? Masz jakąś rodzinę, przyjaciół, mieszkanie do którego możemy cię odstawić? Wychodzi na to, że jeszcze nie wybierasz się na następny świat, ale na tym w najbliższym czasie też może nie być najwygodniej. - nie mówiła głośno, niewiele się też ruszała nie odciągając od niego spojrzenia jasnych, przenikliwych oczu. - A zacząć powinieneś od dziękuję. - westchnęła jeszcze unosząc tęczówki na Teda. - Strasznie niewychowana ta młodzież dzisiaj. - mruknęła marszcząc nos. Przez chwilę spoglądała na uzdrowiciela by w końcu dodać coś jeszcze. - Dać znać Billowi czy ty to zrobisz? - pewnie odchodził od siebie nie wiedząc czy jego siostra jest cała.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Już miał powiedzieć o swoich planach reszcie, kiedy z zamyślenia wyrwał go głos Teda, mężczyzny, którego imię zdołał wychwycić z ogólnego rozgardiaszu. Przeniósł wzrok na chłopaka, czy mógł go przewieźć? Zawahał się, Wichroskrzydły nie miałby problemu z uniesieniem ich obu, ale młodzieniec wyglądał na ledwo żywego; czy miał znieść podobną podróż? – Dam. A on? Da radę? – zapytał, robiąc krok w stronę uzdrowiciela, żeby przykucnąć obok. Sięgnął dłonią karku, drapiąc się po skórze bezwiednie. – U Woolmanów jest pełno, ale mam tam pokój – odparł, w nocy do kamienicy ściągnęło mnóstwo ludzi, a podejrzewał, że z każdą chwilą będzie ich więcej – po tym jak setki, jeśli nie tysiące mieszkańców półwyspu w ciągu paru godzin straciło dachy nad głową. – Może u mnie zostać, tylko – nie będzie potrzebował uzdrowiciela? – zapytał, obserwując, jak mężczyzna podnosi chłopakowi głowę, żeby podać mu eliksiry; nie znał się na tym kompletnie.
A zielona maź, którą wykrztusił z siebie trzęsący się w spazmach młodzieniec, wyglądała co najmniej niepokojąco.
Odsunął się nieco, nie tyle zrażony kwaśnym i ostrym zapachem wymiocin (po kąpieli w pozostałościach kolacji Słodyczki sam nie pachniał prawdopodobnie wiele lepiej), co starając się nie przeszkadzać. Pierwsze słowa wykrztuszone przez nieznajomego zdawały się nie mieć sensu, ale może nie było w tym nic dziwnego; po nocy spędzonej w rybich wnętrznościach musiał być co najmniej zdezorientowany. – No, my też nie – wtrącił, mimowolnie lekko się uśmiechając; coś w aparycji chłopaka – może wysoki wzrost, może ciemne loki zwijające się nad czołem – budziło w nim mgliste skojarzenia z młodym Benem, takim, jakim pamiętał go z Hogwartu. – Ale postaramy się pomóc – dodał, uzupełniając niejako słowa Justine, która bez zbędnego ociągania zarysowała przed młodzieńcem jego sytuację. – Możesz wstać? – zapytał, wyciągając w jego stronę rękę, gotów pomóc mu się podnieść – gdzieś w połowie orientując się, że być może to nie na jego ocenie powinien się oprzeć. – Może wstać? – poprawił się, tym razem kierując spojrzenie na Teda. Na pytanie Justine nie zareagował, zakładając, że nie było skierowane do niego; nie miał pojęcia, kim był Bill.
I am not there
I do not sleep
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset