Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
Atrakcji na jarmarku było mnóstwo. Bodźców, które go otaczały, jeszcze więcej. Tłumy ludzi, radosne krzyki dzieci, śmiechy dorosłych, intensywne zapachy, migające światła. Oczy Jarvisa już chyba na stałe przyjęły wielkość złotych galeonów, żeby wszystko zarejestrować. Chciał odhaczyć absolutnie każdą atrakcję, nawet jeżeli nie była przeznaczona dla dzieci (Ale jak to nie mogę?), ale najbardziej chciał pójść na jarmark. Obiło mu się o uszy, że można tam kupić w s z y s t k o, i choć jego głowa nie mogła pojąć co to tak naprawdę znaczy, musiał to zobaczyć na własne oczy.
– Tato, zobacz! – Krzyknął, wskazując dłonią na pulchnego mężczyznę, który sprzedawał hodowlane dwurożce. – Kupimy? – Zerknął z nadzieją na ojca. To miał być dopiero początek długiej litanii próśb. – O, a zobacz tam, tam! Widzisz? – Podskoczył z emocji na widok kolorowych świergotników, które niemo otwierały dzioby, wyraźnie wydając z siebie niesłyszalne dla nikogo melodie. – Kupimy? – Po chwili Jarvis znowu się zapowietrzył i zaczął przeciskać się przez tłum do wypatrzonego przez siebie stoiska, zapominając o towarzyszącym mu ojcu. Drobne ciałko sprytnie omijało powolnie wędrujących ludzi, czasem na siłę przeciskało się łokciami, aż w końcu stanął przy stoisku starszej kobiety, która sprzedawała hipogryfa. Zwierzę przestało lizać trawę, uniosło dość spory łeb i zaczęło podejrzliwie spoglądać na Jarvisa. – A co to? Hipo-gryf? Słyszałem o nich, tata mi opowiadał – powiedział, nawet nie wiedząc czy ojciec zdążył go dogonić czy utknął gdzieś w tłumie przechodniów. Zawiesił wzrok na stworzeniu, podziwiając jego wielkość i majestat, grube pazury wbijające się w ziemię, niemal lśniący dziób, i hipnotyzujące spojrzenie. – A można dotknąć? A dlaczego nie? Ale ja... proszę? – Ze wszelkich sił próbował urobić staruszkę, żeby pozwoliła mu pogłaskać hipogryfa. Kobieta nie dawała się namówić, twierdząc, że to niebezpieczne, ale Jarvis jakoś jej nie wierzył.
...pozostawało mi łudzić się, iż tak samo będzie w przypadku wypatrzonego gdzieś z boku jarmarku hipogryfa. Naprawdę? Dlaczego nie od razu akromantula? Albo mantykora? Może też ją gdzieś tutaj znajdziemy? Kiedy dogoniłem Jarvisa, ten już rozmawiał z wiekową właścicielką dostojnego zwierza. Na moje szczęście kobiecina wykazała się większym rozsądkiem niż mój potomek, bo stanowczo trzymała go na dystans, nie pozwalając, by naruszył przestrzeń podopiecznego. – Hej, młody. – Dłoń wylądowała na ramieniu chłopca. – Nie uciekaj mi tak, inaczej będę musiał załatwić jakiś sznurek i nas ze sobą związać – rzuciłem w formie żartu, choć w sumie, może to nie był taki zły pomysł, powinienem go rozważyć. – Dzień dobry pani – przywitałem się ze staruszką, posyłając jej przepraszający uśmiech. Z jednej strony doskonale rozumiałem rozemocjonowanie młodego, karmiłem się nim, z drugiej – obca kobieta mogła nie mieć ochoty na dbanie o zdrowie i bezpieczeństwo cudzych dzieci. – Pięknego ma pani hipogryfa. W jakim jest wieku? – zagaiłem, upewniając się jednocześnie, że syn jest tuż przy mnie, nie planuje wymknąć się do niewątpliwie niebezpiecznego stworzenia. – Są niezwykle honorowe i dość łatwo je urazić, wiesz? Dlatego bezpieczniej będzie nam go podziwiać z pewnej odległości – zwróciłem się znów do małego Sykesa, próbując jednocześnie ocenić wyraz chłopięcej twarzy; odpuści, nie odpuści? Zacznie tupać nogą? – Wydawało mi się, że słyszałem kawałek dalej szczekanie, możemy poszukać jego źródła – podrzuciłem jeszcze w formie dodatkowego rozpraszacza. Psidwaki nie powinny urwać nam głów nawet gdyby miały zły humor, taka ich niewątpliwa zaleta.
Drowning peaceful through your hands
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
– Ale tato, zobacz! Hipogryf! – Niecierpliwe ciałko aż podskoczyło z wrażenia. Stworzenie zachwycało swoim majestatem, a sierść i pióra wyglądały na takie mięciutkie, że Jarvis ostatkiem sił powstrzymywał się przed pobiegnięciem do hipogryfa. – Co to znazy honorowy? – Zmarszczył czoło; zawsze tak robił, kiedy czegoś nie rozumiał. Nie lubił, kiedy tata czegoś mu zabraniał. Pewnie bardziej by się zezłościł i nalegał na bliższe spotkanie z hipogryfem, gdyby nie to, że na jarmarku działo się tak dużo innych rzeczy. Rozpraszacz w postaci psidwaków w zupełności wystarczył – młody Sykes momentalnie zapomniał o hipogryfie i podążył z ojcem w stronę psidwaków. – A przygarniemy psidwaka? Psidwaki nie potrzebują dużo miejsca, prawda? Mógłby spać ze mną w łóżku! I bawiłbym się z nim codziennie – rozpoczął kolejną tyradę, kiedy jego oczom ukazało się stoisko z loterią. Zauważył poruszenie wśród kolejkowiczów, którzy co i rusz klaskali z radością i odbierali coś od pracujących tam pań. – Chodź, chodź, zobaczmy jeszcze co tam jest! – Tym razem nie wyrwał się przodem tylko złapał ojca mocno za nadgarstek i pociągnął za sobą. A kiedy dotarł do stoiska z loterią, rozdziawił buzię i zrobił długie łaaaaaał.
– Tato… – zaczął niepewnie, widząc przed sobą koszyk z pieniędzmi. – Weźmiemy udział? Proszę, proszę, proszę! Na pewno można wygrać coś fajnego! O, spójrz na ten latawiec! Proszę pani, czy on płonie? Bo wie pani, że feniksy potrafią płonąć? – Zaczął zagadywać pracowniczkę stoiska, której na szczęście nie zdawało się to przeszkadzać. – Ciocia mi kiedyś o tym opowiadała. A ty, tato, wiedziałeś? Chciałbym też tak umieć latać wysoko jak feniks… – rozmarzył się, spoglądając na niebo, na którym wciąż majaczyła niepokojąca spadająca gwiazda. Ileż on by dał, żeby tak do niej dolecieć i na niej usiąść! Jak na tym hipogryfie… – A wrócimy potem jeszcze do hipogryfów? – Niezawsze był taki gadatliwy jak dzisiaj, ale ilość nowych bodźców w otoczeniu pobudzała go bardziej niż zwykle. Gdy tylko wróci do domu, zaśnie w ułamek sekundy.
Ruszył w stronę drugiej grupy szybkim krokiem, raz po raz przechodząc do truchtu; czuł się zmęczony, rzucone zaklęcia odzywały się w jego mięśniach znajomą ociężałością, która zwykła towarzyszyć mu po czarodziejskich pojedynkach, poza tym – mijały kolejne godziny bez snu, poprzedniej nocy nie zmrużył oka. Stan, w którym się znajdował, balansował na granicy pomiędzy pobudzonym adrenaliną zaalarmowaniem, a wkradającym się w zmysły rozproszeniem, wiedział jednak, że nie było czasu na odpoczynek. Musiał pomóc z rannymi, a później wrócić do Tonksa i reszty.
Jako pierwszą dogonił kobietę (Iris), której imienia wciąż nie znał, od razu dostrzegając, że starała się przetransportować nieprzytomnego chłopaka, który był nie tylko od niej większy, ale na pierwszy rzut oka również cięższy. Przerwany czar sprawił, że jego ciało opadło na wilgotny piasek, przykucnął więc bez zastanowienia, żeby wsunąć ręce pod jego kolana i łopatki, i dźwignąć go z ziemi. Był wysoki, ale szczupły, powinien być w stanie podnieść go pomimo zmęczenia; prostując się, wypuścił z płuc powietrze, napinając jednocześnie wszystkie mięśnie – pilnując, żeby plecy nie wygięły się w łuk. – Pomogę – zapewnił już po fakcie, przenosząc wzrok na łagodną, ładną twarz kobiety. Przelotnie, chwilę potem przyspieszył kroku, żeby zrównać się z Justine i towarzyszącym jej uzdrowicielem (Tedem), bezwiednie rejestrując, że przemieszczali się w kierunku jarmarków. Czy może: tego, co z nich pozostało. – Jaki jest plan? – zapytał, zakładając, że jakiś z pewnością mieli; ich krzyki mu umknęły, znajdował się wtedy zbyt daleko, by być w stanie je usłyszeć. – Czego potrzebują? – rzucił, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego; nie miał pojęcia na temat magicznej medycyny, samodzielnie potrafiąc stwierdzić jedynie, że dzieciaki wyglądały nie najlepiej, choć starał się nie spoglądać na przeraźliwie bladą twarz Neali – ani nie zastanawiać, w jaki sposób znalazła się w tej sytuacji. – W mieszkaniu mam zapas eliksirów, na wzgórzu zostawiłem Wichroskrzydłego – dodał, mógł teleportować się do Plymouth w każdej chwili – lub zabrać stąd kogoś na grzbiecie hipogryfa. Decyzję pozostawiał jednak im, zdając sobie sprawę, że była jedną z tych, których nie ośmieliłby się podjąć samodzielnie – o ile nie musiał.
| niosę Freddiego (sprawność?)
I am not there
I do not sleep
'k100' : 45
- HALO! TUTAJ! - wydarł się silnie, czując jak głos grzęźnie gdzieś na strunach. Musiał odkaszlnąć, odchrząknąć, nim kontynuował. - POTRZEBUJEMY POMOCY, BŁAGAM! MAMY TU TRÓJKĘ ZATRUTYCH DZIECIAKÓW! BŁAGAM! - lewą dłonią machał w stronę poruszających się przed nim sylwetek. To równie dobrze mogli być tamci nieprzychylni mu mężczyźni, którzy kręcili się przy Iris, przecież potem stracił ich z oczu, ale nadzieja była silniejsza niż strach. Obrócił się za siebie, sprawdzając, kto do nich dołączył, potem znów na kilka sylwetek przed sobą, ale ostatecznie zdecydował się na pochwycenie propozycji mężczyzny, nie tracąc jednak nadziei, że ludzie przed nim odpowiedzą na jego wołanie o pomoc. - Potrzebujemy eliksiru oczyszczającego z toksyn, trzech porcji i to na już. Masz je na stanie? Powstrzymamy z Just obieg trucizny jeszcze na chwilę, ale obawiam się, że bardziej im to zaszkodzi niż pomoże. Jeśli ich nie dostaną... - zerknął na Just, potem znów na pomagającego im mężczyznę. Nie chciał mówić, ale jego oczy, przerażone i lśniące, mówiły wszystko.
Wychylił się lekko, żeby sprawdzić, co z Iris. Iris. Liddy. Litości. Litości, Merlinie.
jesteś wolny
przez czas, przez czas - przeklęty
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
Wydawało się jednak, że jej wykrzykiwane marzenia o pomocy wreszcie znalazły adresata. Pojawienie się Percivala przyjęła z olbrzymią ulgą i jeszcze większą radością, która odbicie — póki co — odnalazła wyłącznie w ciemnych oczach kobiety. Oto nadszedł wybawiciel, przynajmniej z części opresji, tej najpilniejszej.
— Nawet pan nie wie, jak bardzo jestem wdzięczna — odpowiedziała mężczyźnie już ciszej, odgarniając z twarzy mokre strąki włosów, po czym ruszyła równo z nim. W wyczekiwaniu i zgodzie z jego pytaniem, spojrzała na Teda i Justine, oczekując od nich jakiejkolwiek informacji, chociażby wskazówki. Teren jarmarku pozostawał zbyt rozległy, aby mogli dokrzyczeć się do kogoś, poza i tak potrzebującymi czarodziejami. Samo przechodzenie pomiędzy tym, co jeszcze dobę temu było tętniącym życiem symbolem lata, miłości i pokoju, co dziś zostało obrócone w popiół i ruinę, wiązało gdzieś na dnie jej brzucha potężny węzeł. Ale nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek, nie teraz.
— Oczyszczający z toksyn? — powtórzyła po Tedzie, upewniając się, najpewniej przed samą sobą, że dobrze zrozumiała. Eliksir oczyszczający z toksyn, eliksir oczyszczający z toksyn. Nie było czasu do stracenia. — Pobiegnę przodem i postaram się znaleźć pomoc — zaoferowała; mobilicorpus mógł przesuwać ich tylko w wolnym tempie, Percival z kolei już mierzył się z wysiłkiem przeniesienia dorosłego mężczyzny. Ona, uwolniona od tegoż ciężaru, mogła jeszcze coś zdziałać, przynajmniej tak jej się wydawało.
Jak pomyślała, tak też zrobiła — ruszyła ostrożnym biegiem przed siebie, starając się nie poślizgnąć na błotnistej nawierzchni.
— Mamy trzech umierających, potrzebują pilnej pomocy! — wrzasnęła w biegu, ręce z zaciśniętymi pięściami poruszały się zamaszyście, jakby miały dodać jej pędu; potrzebowała każdego wsparcia, była wyczerpana. — Eliksir oczyszczający z toksyn, trzy sztuki na już! — dodała, gdy zbliżyła się do pierwszej, większej grupy ludzi. Limonkowe kitle uzdrowicieli z Munga byłyby przydatne w ocenie profesji członków tłumu, szukała ich odruchowo, choć niewiele miała na to nadziei — deszcz spadających gwiazd miał miejsce nagle, poza tym kto pracował w Londynie, ten zazwyczaj nie świętował w Dorset. Jedną z rąk wreszcie wpakowała w kieszeń sukienki, wyczuwając w niej znajomy kształt ministerialnej odznaki Niuchacza. Jeżeli będzie trzeba — zarekwiruje te eliksiry, siła wyższa.
| biegnę co sił w nogach do najbliższego zgromadzenia
the most vulgar things tolerable.
have become lions
'k100' : 44
Wziął głęboki wdech, starając się uspokoić przyspieszone po szybkim marszu tętno, cofnął się o krok - po czym obrócił się na pięcie, skupiając się jak najmocniej na celu, którym były tyły kamienicy mieszczącej w sobie Menażerię Woolmanów - a dokładniej podwórze pomiędzy tylnym wejściem do budynku, a przybudówką.
| próbuję przenieść się tutaj
I am not there
I do not sleep
próbuję użyć leczniczej mocy patronusa na Liddy
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 4, 8, 1, 5, 7, 5, 4, 4, 8, 8, 5
- Ha! Tylko trzech? Gratuluję! - ozwał się na jej słowa, nieco zgryźliwie, bardziej doświadczony uzdrowiciel, nie podnosząc głowy znad pacjenta. Mógł być równolatkiem Teda. Usta młodszej dziewczyny zbiły się w wąską kreskę w reakcji na słowa swojego mentora, ale też nie odsunęła się od zadań - żadne z nich nie miało czasu na zwłokę. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, gdy usłyszała żądanie. - Mamy jeden - przyznała z wahaniem. - Ale jeśli wam go dam... - Obróciła się przez ramię, spoglądając na pacjentów pod pniem, medykament musiał być przeznaczony dla któregoś z rannych. W istocie, jeden z mężczyzn ze zrezygnowaniem opuścił głowę. - Wiem, że pewnie macie ważniejszych ludzi, ale... To konieczne? - spytała, widocznie gotowa ulec pod autorytetem Ministerstwa Magii.
- Ani mi się waż! Te ważniaki mogą sobie załatwić własne leki - zawarczał uzdrowiciel. Dziewczyna wahała się - widocznie. - Zabierzcie swoich do Plymouth, waszych przyjmą w sanatorium. Tym ludziom nikt nie pomoże, jeśli ich tu zostawimy! - burknął, gdy silne zaklęcie - powoli - zaczęło przesuwać pękniętą kość piszczelową. Chłopiec porzucił szmaty i runął do pacjenta, z ust którego wydarł się bolesny krzyk - i całą swoją sylwetką naparł na jego ramiona, żeby powstrzymać go od niekontrolowanego ruchu.
- Znam tą małą - ozwał się na wydechu, spoglądając na grupę, od której się odłączyła. - Nosi paczki dla ważniaków, dostarczyła nam trochę zaopatrzenia od Niuchaczy. Ta druga jest od Weasleyów, były razem na festiwalu. Trzeci był z nimi, ale nazwiska nie kojarzę. Też robi dla Ministerstwa? - spytał, bez przekonania.
- Więc tracicie tutaj czas! - zawarczał uzdrowiciel, gdy kość mężczyzny wróciła na właściwe miejsce. Wyglądało na to, że zgodnie z poprzednimi domysłami, jak i słowami dziewczyny, z którą rozmawiał Ted, uzdrowiciele pomagający przy rannych na miejscu też potrzebowali pomocy.
- Mamy świstoklik do Plymouth - ozwała się niepewnie dziewczyna. Obejrzała się niepewnie przez ramię na uzdrowiciela, ale nie słysząc z jego strony sprzeciwu, jęła mówić dalej: - Tam, w pieńku - wskazała brodą kierunek. - Ta wbita siekierka. Jest silny, weźmie całą grupę. Przeniesie pod drzewo w ogrodach szpitala - zapewniła.
Percival bez przeszkód przeniósł się na tyły Menażerii Woolmanów - wiedział, że nie będzie mu trudno odnaleźć swoich kompanów. Zrujnowany krajobraz jarmarku stanowił teren, na którym trudno było się zgubić.
Przed Justine ponownie objawił się jej patronus, wrócony z drogi, czy zdążył już przekazać wiadomość - nie mogła wiedzieć. Ściągnął na siebie uwagę nie tylko stojącego obok Teda, ale i zgromadzonych przy Iris czarodziejów. Majestatycznie rozłożył imponujące skrzydła, płonące biało-błękitnym ogniem, nim opadł lekko na bezwładne ciało Liddy i wniknął w nie swoją jasną, dobrą mocą. Czarownica mogła dostrzec, jak złowrogi ślad po oparzeniu na jej biodrze, odsłoniętym przez podarte ubranie, a pozostawiony przez cienistą istotę, zanika, bladnie, nie pozostawiając po sobie najmniejszej blizny. Dziewczyna nie przebudziła się, ale jej skóra lekko się zarumieniła. Moc patronusa najwyraźniej wyszarpała dla niej więcej czasu - dla niej i tylko dla niej, a czas nie przestawał przesuwać się do przodu. Zarówno Ted, jak i Justine, zdawali sobie sprawę z tego, że każda kolejna chwila mogła doprowadzić do większych zniszczeń w organizmach cudem odnalezionych młodych ludzi.
Żywotność:
Percival: 275/290 - 10 - psychiczne, 5 - zatrucie
Justine: 175/220 - 40 psychiczne, 5 zatrucie; kara do rzutów: -10
Iris: 157/207 - 10 psychiczne, 20 - tłuczone, 10 - zatrucie; kara do rzutów: -10
Ted: 191/211 - 10 - psychiczne, 10 - zatrucie
Energia magiczna:
Percival: 24/50
Justine: 8/50
Iris: 42/50
Ted: 31/50
Zatrzymała wzrok na mężczyźnie, który ciągnął potrzebującego, na kości wystającej z nogi, kolejny raz tego dnia zmuszając się do przełknięcia śliny i resztek treści żołądkowej, które podchodziły jej do gardła. Dobrze było odwrócić wzrok, dostrzec jeszcze dwójkę młodych ludzi. Pomogą, na pewno pomogą... Zapewniła się w myślach, chcąc dodać sobie więcej odwagi przed nieuchronną konfrontacją.
Konfrontacją, która w tych warunkach okazała się być trudniejsza, niż się spodziewała. Słowa uzdrowiciela sprawiły, że sama zacisnęła mocno szczękę, nie mogąc od razu odnaleźć skutecznych argumentów. Życie ludzkie było wartością nadrzędną, każde. I całą czwórką wykonywali tutaj swoją pracę. Niuchacze nie zwykli wyrywać ostatnich fiolek eliksirów z potrzebujących rąk. Jednakże wrażliwa postawa dziewczyny sprawiła, że to na niej skupiła swój wzrok.
— Czego potrzebujecie? — zamiast odnosić się do rozkazującego usposobienia uzdrowiciela, spytała o potrzeby, choć równie dobrze sama mogła sobie odpowiedzieć: wszystkiego. — Wrócę tu i dostarczę, co tylko się da, ale oni nie mają dużo czasu. Połknęła ich ta ryba, która wisiała na niebie. Gniła, gdy udało się nam ich wyciągnąć. Jeden już odszedł... — chciała też przedstawić uzdrowicielowi, że znajdowali się nie tylko w patowej, ale i niestandardowej sytuacji. — Jeżeli nie eliksir, to chociaż zaklęcie. Coś, co im kupi trochę czasu... — choć jej głos mógł drżeć już z samej desperacji, teraz pozwoliła mu na to z premedytacją. Do ciemnych oczu napłynęły łzy, drżąca dłoń przytknięta została do bladej twarzy, gdy odwróciła się w kierunku grupy, od której się oddzieliła.
— Znasz? — spytała, od razu obdarowując uwagą chłopaka. Im dłużej mówił, tym bardziej miękły jej kolana. Jedna z Sów i ktoś od Weasleyów. Co takie dziewczęta robiły w towarzystwie kogoś, kto wyglądał jak tamten opryszek? — Ja jestem Niuchaczem, potrafię się odwdzięczyć — wtedy dopiero pokazała własną odznakę. Nie sądziła, żeby na mentorze odniosło to zamierzony skutek, ale może zadziała na jego pomocników. Może to ich opinia wpłynie na to, jak potoczą się dalsze losy powstałej naprędce grupy ratunkowej.
— Dziękuję, naprawdę bardzo dziękuję — zdążyła jeszcze podejść do dziewczyny z intencją uściśnięcia jej dłoni, ale jeżeli te miała zajęte — chociażby eliksirami czy innymi przyrządami, uściskała ją w przepływie nagłej euforii. Ostatnim momencie, przed ponownym biegiem do pozostałych.
— Prędko, tam jest świstoklik do Sanatorium, powinien zabrać nas wszystkich! — sapnęła zmęczona, gdy raz jeszcze zatrzymała się przy opryszku. — Nie mamy czasu, tutaj czeka ich tylko śmierć! — ponagliła, kierując różdżkę jeszcze raz na ciało młodego chłopaka. — Mobilicorpus — i jeżeli zaklęcie przyniosło skutek, chciała przejść z nim do miejsca, w którym znajdował się świstoklik.
| 1. wracam do grupy, 2. k100 na mobilicorpus na Freddy'ego, 3. (jeżeli uda się mobilicorpus) idę z nim do świstoklika
the most vulgar things tolerable.
have become lions
'k100' : 15
Rzeczywistość znów zawirowała mu przed oczami, kiedy podeszwy mokrych butów zderzyły się z grząskim piaskiem; wylądował na nogach miękko, choć ciężko - zmęczenie coraz mocniej dawało mu się we znaki, musiał włożyć więcej niż zwykle wysiłku, żeby utrzymać koncentrację. Rozglądając się, zorientował się od razu, że zniosło go nieco w bok - ale niezbyt daleko, niewielką grupę czarodziejów dostrzegł bez trudu, rozpoznając najpierw wyższą sylwetkę uzdrowiciela, a później jasne włosy Justine.
Pobiegł w ich stronę truchtem, dołączając do pozostałych później niż młoda kobieta (Iris); zanim jeszcze się odezwał, przeniósł wzrok na trójkę nieprzytomnych dzieciaków, czy zdążył na czas? Jego serce zabiło nierówno na widok sinych policzków Neali, jej bladość zdawała się wyjątkowo intensywna w zestawieniu z ognistą barwą przyklejonych do skóry włosów.
- Znalazłem - oznajmił na wydechu, zatrzymując się i sięgając do sakiewki; woreczek z ciemnego materiału wyciągnął w stronę uzdrowiciela, zdając sobie sprawę, że to on miał najlepiej wiedzieć, czy i w jaki sposób podać młodziakom eliksiry. - Mam nadzieję, że to te właściwe - dodał niepewnie, nie znał się na tym kompletnie; potrafił korzystać z mikstur bojowych, i to całkiem nieźle - ale w przypadku leczniczych zawsze zdawał się na innych. - Mogę zrobić coś jeszcze? - zapytał, nie usłyszał wcześniejszych słów Iris, nie wiedział jeszcze, jaki był plan.
| przekazuję Tedowi antidotum na niepowszechne trucizny (3 porcje, stat. 21)
I am not there
I do not sleep
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset