Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka pamięci
Korzenie Lughnasadh sięgają legend o wielkim czarodzieju Lughu, który wyprawił pierwsze uroczystości na cześć pamięci swojej przybranej matki, matki ziemi. Zgodnie z tradycją na festiwalu - oprócz hucznej zabawy - wspomina się zmarłych i pali ogniska na ich cześć. I tym razem na bocznej części plaży płonęło wielkie ognisko na cześć czarodziejów poległych na wojnie i zmarłych w minionym roku. Każdy może dorzucić do ognia gałązkę osiki, które gromadzone są w miedzianych dzbanach rozstawionych wokół paleniska, by wspomnieć bliskich lub oddać hołd poległym bohaterom.
Jeśli zdecydujesz się cisnąć w płomienie gałąź, pomyśl o zmarłych i rzuć kostką k100:
1: wymagana interwencja Mistrza Gry
2-10: nic się nie dzieje, a płomienie zdają się przygasać - czyżbyś niedostatecznie skupił/a się na zmarłych?
11-20: płomienie buchają mocniej i nagle unosi się nad nimi duch mężczyzny w mundurze londyńskiego Ministerstwa Magii. -Co to za festiwal szlam? - syczy, a jeden z pobliskich czarodziejów wyjmuje różdżkę by odegnać ducha odpowiednim zaklęciem. Zanim to uczyni, masz kilka sekund aby wdać się z duchem w krótką pyskówkę.
21-30: nad płomieniami materializuje się duch piegowatego chłopca. -Pokonaliście już smoka?- docieka, wpatrując się w leżącą na ziemi gałązkę. Drewno drga lekko pod wpływem skupienia ducha, ale pozostaje na ziemi. -Pomógłbym wam, ale potrzebuję miecza! - duch próbuje tupnąć nóżką, również bezskutecznie i wpatruje się wyczekująco to w ciebie, to w gałązkę.
31-40: przy ognisku materializuje się duch młodej dziewczyny o długim warkoczu. -Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce? - pyta, rozchylając sukienkę. W miejscu jej serca widać jedynie pustą dziurę, przez którą prześwitują morskie fale.
41-50: płomienie zdają się przygasać, ale nagle wśród nich pojawia się duch starszego mężczyzny w mugolskim ubraniu. Przy pasie ma pistolet, ale nie wygląda na żołnierza - jest zgarbiony, a jego spojrzenie wydaje się nieco zagubione i poczciwe. Rozgląda się wkoło, szeroko otwartymi oczyma. -Co... co to za uroczystości? - pyta z wyraźną fascynacją.
51-60: za ogniskiem materializuje się postać kobiety o rozbieganych oczach i lekko zaokrąglonym brzuchu. -Nie ma i c h tutaj, prawda? - pyta, spanikowana. Jeśli uspokoisz kobietę, pośle Ci smutny uśmiech. -Dziękuję. Chciałam doczekać Festiwalu Lata... pokazać go małemu... - kładzie dłoń na brzuchu i odpływa w dal by rozejrzeć się po Festiwalu.
61-70: płomienie buchają jaśniej, a wśród nich unosi się duch młodego, zaledwie osiemnastoletniego chłopaka, z przypinką lokalnej bojówki Hipogryfów na białej koszuli. Uśmiecha się wesoło, rozgląda z podziwem po jarmarku. -To dla nas? Zostałem bohaterem? Jeśli jesteś postacią związaną z podziemnym Ministerstwem Magii, masz szansę kojarzyć tego ducha - był oddanym sprawie rebeliantem, działającym w Devon.
71-80: między płomieniami materializuje się blada, ledwo wyraźna zjawa - rozpoznajesz w duchu kogoś bliskiego, kogoś, za kim tęsknisz. Spoglądasz w twarz bliskiej osoby przez sekundę - wydaje się spokojna, pogodzona z losem. Masz szansę powiedzieć jej lub jemu kilka słów pożegnania, po których kiwnie lekko głowę by rozpłynąć się w powietrzu.
81-90: robi się zimniej i nagle obok materializuje się duch średniowiecznego rycerza w lśniącej zbroi. Zdejmuje hełm, odrzuca do tyłu, błyszczą jasne loki. -Co tu się dzieje? Kto wezwał Gilderoya Białego? - przygląda ci się uważnie. Jeśli jesteś kobietą - nachalnie oferuje ci pomoc i towarzystwo, a jeśli mężczyzną - próbuje cię wyzwać na pojedynek. Możesz porozmawiać z Gilderoyem i przekonać go do zostawienia cię w spokoju albo w inny sposób odwrócić jego uwagę.
91-99: za twoimi plecami materializuje się duch przepięknej, jasnowłosej dziewczyny w długiej, białej sukni i chabrowym wianku na głowie. Czarownica jaśnieje białą poświatą i wydaje się inna od duchów jakie do tej pory widziałeś - dostojniejsza, obdarzona silniejszą energią, właściwą prastarym zjawom. Masz wrażenie, że gdzieś w górze słyszysz łabędzi śpiew. Jasnowłosa czarownica uśmiecha się łagodnie, ale jej oczy pozostają smutne. -Cieszę się, że potomkowie pielęgnują nasze tradycje. Opowiedz mi o tegorocznym święcie. Opowiedz mi o nadziei. - prosi. Jeśli porozmawiasz z czarownicą, ta odezwie się z melancholią: -Miłość pozwoli skruszyć nawet najtwardsze serca. Nawrócić nawet tych, dla których z pozoru nie ma już powrotu. Nieś miłość i nadzieję dokądkolwiek pójdziesz, a może świat zmieni się na lepsze, a może i o n do mnie wróci... - nagle jej głos się załamuje. Zjawa odwraca się, spogląda na w dal - ale ogląda się jeszcze przez ramię. -Niech sprzyja ci szczęście, a głos twego serca niech będzie dla ciebie zrozumiały. - szepcze, rozwiewając się na wietrze. Jej słowa w dziwny sposób rozgrzeją twoje serce, a nocą będziesz mieć same piękne sny. Do końca trwania festiwalu (13 sierpnia) nie będą Cię dotyczyć efekty krytycznych porażek.
Jeśli masz biegłość historii magii I lub wyżej, rozpoznajesz w czarownicy legendarną Caer.
100: wymagana interwencja Mistrza Gry
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
- Cholera jasna, niech je… - miała właśnie puścić wiązankę, uświadamiając sobie jednak dość szybko, że chyba nie wypadało prezentować się w ten sposób przed kimś, na kim miała w końcu zrobić jakieś dobre wrażenie. Marynarze przeklinali ile wlezie, ale zatrudniona osoba wcale nie musiała tego słuchać. Podnosząc się z miejsca, odwróciła się w kierunku mężczyzny, przez chwilę przypatrując się mu zanim nie skojarzyła, skąd się znają, w tym samym momencie najwidoczniej obserwując realizację malującą się na twarzy Elrica. Tak, dokładnie, to była ona.
Zamiast złapać wyciągniętą dłoń, po prostu pisnęła z radością, co zaraz przeszło w chichot kiedy rzuciła się w jego kierunku, ściskając go mocno i niemal wyduszając z niego oddech, kiedy przylgnęła do niego na powitanie – na pewno nie było to miłe przez ten mokry rękaw – odsuwając się jednak zaraz aby na niego spojrzeć i roześmiać się lekko.
- Elric, wcale nie tak mały Elric z Ravenclaw. No proszę, kto to tu się zjawia! Miło cię widzieć, wiem, minęło trzynaście lat, umiem liczyć, spokojnie. Ale cieszę się, że jesteś. Musimy potem wyjść na piwo, najpierw praca, bo mi urwą głowę jak się tym nie zajmę. – Jak zwykle paplała gdy tylko czuła się swobodnie, zaraz jednak poważniejąc, kiedy tylko spojrzenie skierowała na nowo w stronę stawu. Ostatecznie podwinęła mokry rękaw, odsłaniając równie zwilgotniałą koszulę, ale przynajmniej nie przejmując się aż tak ciążącym jej materiałem.
- Streszczając te smętne wydarzenie, przy przenoszeniu towarów część wywędrowała do jeziora, skąd nie możemy wyciągnąć ich przy użyciu zaklęć, nie irytując trytonów a przy okazji nie tracąc też dobrego miejsca do składowania rzeczy. – Była oszczędna w informacjach, ale nie potrzebował wiedzieć więcej, niż to konieczne. – Porozmawiałabym z trytonami na ten temat i przedstawiła im sytuacje, przepraszając również za ten wypadek, problem w tym, że cała zgraja druzgotków postanowiła uprzykrzyć do działanie a także wciągnąć mnie gdzieś pod wodę. I pewnie byłby problem z wydostaniem się. Dlatego przyda się ekspertyza… - spojrzenie zawiesiła na Elricu, ciekawa, czy da radę wyjść z nowym rozwiązaniem.
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
- Powyklinaj sobie, dobrze ci to zrobi - powiedział żartobliwie, kiedy nieprzyjemne zaklęcie na krótki moment ścięło ją i oszołomiło.
Druzgotki pochowały się z powrotem pod taflą wody, tyle dobrze; teraz miał też pojęcie, że natrafili na wyjątkowo agresywne i skore do bitki bestie. Druzgotki zwykle miały paskudny temperament, ale jak u innych gatunków znaleźć można było bardziej i mniej zaciekłe.
W każdym razie stał tak jak głupek z wyciągniętą ręką, którą zaraz musiał zabrać, kiedy dziewczyna - kobieta już - rzuciła się na niego z krzykiem i śmiechem. Na początku lekko zachwiał się na pięcie, ale szybko złapał równowagę i otoczył ją mocno ramionami, żeby nie myślała, że go tym zniechęci. Co prawda rzadko już spotykał takich, co lubili irlandzkie powitania, ale niech go szlag, jeżeli nie uważał tego za coś wyjątkowo jasnego w tym całym mroku spowijającym Anglię.
Poklepał ją po plecach, nie powstrzymując własnego, choć dużo cichszego i spokojniejszego śmiechu.
- Nigdy nie byłem mały - powiedział z udawanym wyrzutem, dźgając ją palcem pod żebro. Złośliwa menda. - Nie spodziewałem się, że spotkam tu ciebie... Lav? - Przyłożył dłoń do brody, podrapał się po krótkim zaroście i spojrzał na nią poważniej. - W którym momencie stałaś się Thalią? I to Wellers? Jeżeli nie chcesz, to oczywiście nie musisz mówić, jestem tylko ciekawy - dodał od razu pojednawczym tonem. Może był trochę wścibski, ale przecież nie bez powodu Tiara zrobiła z niego Krukona. - Masz rację, najpierw obowiązki... - Nie wzdychał nawet przesadnie, bo choć kufel piwa z dawną znajomą na pewno zapowiadał się dobrze, więcej adrenaliny zapewniała mu praca.
Wysłuchał jej w skupieniu, zbliżając się ostrożnie do brzegu, lecz utrzymując pewną odległość, wystarczającą, by nie kusić złośliwych druzgotków, które mogły czaić się tuż tuż.
- Mówisz, że mieszkają tu trytony? Szlag, niedobrze... - syknął pod nosem, a potem spojrzał na nią z zaskoczeniem i podziwem. - Znasz trytoński? No ładnie. - Chciał jeszcze spytać, gdzie pracuje, ale zdecydował się zostawić ten temat na później. - Cóż, jeżeli na tym etapie nie powinniśmy korzystać z zaklęć, rozwiązań wciąż jest kilka - zaczął po chwili zastanowienia, przechadzając się wzdłuż brzegu. - Mogę wskoczyć do wody i odciągnąć uwagę druzgotków na drugi brzeg w czasie, gdy będziesz rozmawiać z trytonami. Możemy też we dwoje skoczyć do wody i popłynąć do trytonów, tak żeby jedno osłaniało drugie... - Wymruczał coś pod nosem. - Albo, a to najbardziej nudna opcja, poczekać aż trytony same je upolują lub wytępią. Prędzej czy później to zrobią, nie lubią panoszących się druzgotków. Albo je udomowią albo zabiją albo zjedzą, ciężko ocenić. - Spojrzał na Thalię z lekkim rozbawieniem.
frighten me
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
- Nie wiem, marynarze jak zaczną przeklinać to rzadko kiedy kończą szybko, dlatego lepiej się zastanów kiedy rzucasz takie słowa. – Mimo wszystko, tak na wszelki wypadek poklepała się dłonią po głowach. Będąc na lądzie starała się o wiele lepiej, aby jednak jakoś się zachowywać w towarzystwie, ale teraz, kiedy obserwowała znikające pod wodą druzgotki, tak miała ochotę zrobić im coś naprawdę niemiłego i okrasić to paroma bardzo, bardzo niemiłymi słowami. Póki co jednak jej uwaga zwróciła się w stronę Lovegooda, a ściskanie go w tym momencie było wyjątkowo miłe, zwłaszcza kiedy sam na to odpowiedział, klepiąc ją po plecach.
- Elric, mogę sobie dodać tyle wzrostu ile chcę, dla mnie możesz być mały nawet w tej chwili. – Sama dźgnęła go w zamian, robiąc to jeszcze dwa razy, tak żeby wiedział, że z nią się nie zadziera, a przynajmniej dopóki nie było się gotowym na konsekwencje. – Może wciąż zostawimy to na nasze piwo? Wiesz, to może nie jest długa historia, ale pełna środowiska w którym bycie kobietą zaczyna być niebezpieczne. A bycie sierotą jeszcze bardziej. – Zdmuchnęła kosmyk z twarzy, w irytującym odruchu poprawiając go po raz kolejny zanim w irytacji po prostu nie zmusiła włosów do skrócenia swojej rudej czupryny, pozwalając im teraz sięgać jedynie za uszy. O wiele lepiej.
- Oczywiście, że znam trytoński, bardzo wielu marynarzy zna. Chociaż nieskromnie powiem, że znam się na tym bardzo dobrze. – Więc jest jeszcze bardzo dużo rzeczy, w których mimo wszystko jestem kiepska. Nie wypowiedziała teraz jednak, że na to był czas, kiedy mogła to roztrząsać, a był i czas kiedy musiała wysłuchać co inni mieli do powiedzenia, bo byli to ludzie z doświadczeniem którzy mieli wiedzę na to, jak tę sprawę załatwić. Tak jak Elric teraz.
- Wiesz…wolałabym nie pozostawiać cię samego w wodzie, a czekać za bardzo nie powinniśmy. Dlatego jak ci nie przeszkadza, to możemy skakać do wody…tylko uważaj na siebie, bo jak nie i się przeziębisz, to biorę cię pod pachę i kuruję dopóki się nie wyleczysz, a to trochę jakby groźba. Jak myślisz, jak długo uda ci się odganiać druzgotki na czas rozmowy? Muszę wiedzieć, ile czasu mniej więcej mogę poświęcić na rozmowę. – Potarła czoło dłonią, ostrożnie spoglądając na siebie. Płaszcz wydawał się zbyt ciężki do pływania, więc mogła go zdjąć, po tym jednak musiała jak najszybciej skoczyć na statek. Albo do zajazdu. Gdziekolwiek, gdzie mogłaby się przebrać i nie ryzykowałaby tym, że Yvette udusi ją we śnie za niedbanie o siebie.
- Gotowy?
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
- Mogę zasłonić uszy, żeby mi nie uschły - zaproponował żartobliwie, opierając dłoń na sercu i dając jej moment na napawanie się widokiem wiecznie porządnego Krukona. Nie był już taki od dawna, ale nadal nie uważał swojej niegdysiejszej ostrożności za oznakę słabości, nawet jeśli obecnie wiódł życie poszukiwacza przygód i poskramiacza smoków.
A jednak nawet poskramiacz smoków wyginał się konwulsyjnie pod naporem twardych palców pani marynarz pod żebrami. Odsunął się, uskoczył, a potem wybuchnął krótkim śmiechem. Gdyby ktoś rano powiedział mu, że ten dzień przebiegnie w ten sposób... sny objawiały mu tylko złe wizje, a to, że nie spodziewał się ujrzeć tu Lavinii utwierdzało go w przekonaniu - być może naiwnym - że na razie nie mieli się czego obawiać. Obserwował z zaciekawieniem metamorfomagiczne moce Thalii, które zawsze robiły to samo wrażenie. Potem wzruszył ramieniem.
- Jak tylko sobie życzysz, panienko Wellers. Jestem cierpliwy. - Spojrzenie Elrica mimowolnie złagodniało. - Mam tylko nadzieję, że nie jest tak źle jak zabrzmiało. - Wskazówki podrzucane przez dawną koleżankę nie wyglądały bowiem zachęcająco. - To godne podziwu - uśmiechnął się i skinął głową, doceniając nowe umiejętności Thalii. Nie zapamiętał jej jako dziewczyny przesadnie skorej do nauki nowych rzeczy, ale musiał przecież zmierzyć się ze stereotypem i zrozumieć, że Lavinia była kobietą, która uczyła się chętnie tylko tego, co uważała za przydatne i ciekawe.
Towarzyszka wybrała plan, który sam uważał za najrozsądniejszy. Mimo chłodu zsunął z ramion ciężki płaszcz i pozwolił mu opaść na najbliższy głaz nadwodny, wyciągając z kieszeni tylko jesionową różdżkę. Adrenalina już stawiała mu włoski na ramionach, a nie zdążył dobrze podwinąć rękawów swetra.
- Postaram się najdłużej jak mogę, ale dla bezpieczeństwa powiedzmy, że piętnaście minut? Tyle wystarczy, czy potrzebujesz więcej? - Obejrzał się na Thalię, a potem wskazał różdżką na własną głowę, aby wyczarować wokół ochronny bąbel powietrza na moment przed rzuceniem się w taflę. Woda była lodowata, członki zawyły z bólu, ale albo teraz albo nigdy; w końcu się przyzwyczai, czyż nie?
[bylobrzydkobedzieladnie]
frighten me
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
- Możesz spróbować, ale skoro dam radę przekrzykiwać sztorm, to obawiam się że to dać może niewiele. – Parsknęła kiedy tylko przybrał minę pełną powagi, mając na nowo ochotę doskoczyć i szturchnąć go między żebra. Trochę z rozbawienia, trochę z przekory, trochę po prostu z faktu, że to lubiła – przeciągać strunę cudzej cierpliwości, patrzeć, jak się napina i gdzie dokładnie pęknie. Nie karmiła się ludzką złością, po prostu nie rozumiała granic. Te drobne złośliwości wydawały jej się naturalne, bo przecież kto by przysiadał aby ją wychować? W końcu tak było, pomiędzy przyjaciółmi, tak była przyzwyczajona. Przy Elricu również czuła się swobodnie, chociaż widocznie maskowała rozbawienie, tłocząc je aby nie ukazywało się w pełni, Nie przez złośliwość, lecz przez obowiązki.
- Mam wrażenie, że niecierpliwość w twojej pracy to dość niepożądana cecha. – Nie umiała wyobrazić sobie (a może nie chciała) hipogryfa zjadającego czyjąś rękę na śniadanie. Chyba każdy znany jej magizoolog przejawiał w sobie cechy cierpliwości. Może dlatego było im łatwiej niż jej przyzwyczaić się do tego, że to nie krzyki i działanie dają częściej efekty, chociaż i tego się nauczyła, prędzej niż później. Może dlatego Kai tak bardzo potrafił poprowadzić to ich spotkanie, kiedy po latach to ona potykała się o własne słowa, plącząc język. Po prostu był cierpliwy.
Na wyrażenie nadziei, że nie jest tak źle, Thalia po prostu wzruszyła ramionami, nie chcąc teraz się rozwijać. Miała wrażenie, że ostatnio tylko narzekała, myśląc o tym, że było jej źle, że klątwa, że problemy na statku…nie chciała skończyć tonąc, musiała więc próbować zebrać się w sobie. Nie psuć dnia i humoru. Potem czekała ją w końcu nagroda w postaci wspólnego wyjścia, dlatego wolała się najpierw wykonać pracę, potem się cieszyć.
- Tutaj i tak niewiele bym sobie dała rady bez ciebie. – Spokojnie uśmiechnęła się w jego stronę, wiedząc, że nawet jakby zaprzeczał, była to prawda. Nie chodziło o to, że był po prostu drugą osobą, ale o to, że miał wiedzę, która pozwoli im wyjść z tego wszystkiego bez większego – miała nadzieję! – uszczerbku na zdrowiu. – Pamiętaj, jeżeli uważasz, że coś się dzieje złego, że idzie źle, rób co uważasz aby ratować przede wszystkim siebie. Będę cię słuchać, cokolwiek byś nie zarządził, więc nie przejmuj się gdyby coś się nie udało.
Sama ostrożnie odłożyła wierzchnie ubranie gdzieś na bok, trzymając też swoją różdżkę. Weszła do wody w jednym ruchu, gładko przecinając taflę, czując jak chłód rozchodzi się po jej ciele. Lubiła takie chwile. Chłód przecinający ciało, nowe wrażenie, coś, co sprawiało, że nieważne, jakie miała odczucia, mogła opróżnić swój umysł, działając na nowo. W pierwszej chwili jednak chyba za bardzo skupiła się na zimnie, bo pierwsze zaklęcie w ogóle chybiło obok niej, dopiero drugie wyczarowało wokół jej twarzy bąbel powietrza. Skinęła głową, dając znać swojemu towarzyszowi, że jest gotowa, zanurzając się w ciemną i chłodną przestrzeń. Wyczarowała jeszcze światło na końcu różdżki przed tym, jak ogarnęły ją ciemności, szepcząc Lumos bardziej do siebie niż do niego. Światło mogło przyciągnąć druzgotki, ale pływając się po omacku mogli krążyć i krążyć.
Poruszała się w wodzie sprawnie – gdyby tylko mogła, chętnie zmieniłaby się w syrenkę. Życie byłoby prostsze, nie musiałaby przejmować się czymkolwiek i mogłaby po prostu pływać. Nie zapowiadało się jednak, aby zmieniła obecne życie na łuski, skrzela i ogon, dlatego musiała się wysilić. Nie rozglądała się teraz za druzgotkami, skupiając się na wyszukiwaniu odpowiednich kształtów, połyskiwania srebra, metalowych trójzębów. I były, były tam gdzie je mogła dostrzegać. Skupione na tym, co było obce, co nie należało do ich świata, ale do nich wtargnęło. Tak samo jak oni.
Płynęła szybko ale ostrożnie, przyjmując w miarę neutralną postawę. Chciała ostrożnie pokazać, że nie jest uzbrojona poza tym, co widzą i nie przypłynęła tutaj, aby stanowić dla nich zagrożenia. Ani też Elric, dlatego też protekcyjnie ustawiła się tak, aby stać (nie najlepsze słowo, ale tak było) pomiędzy trytonami a nim.
- Wybaczcie, że naruszamy spokój waszego domu. Nie przychodzimy ze złymi zamiarami. – Głos jej, gdy słowa wybrzmiewały w języku trytonów, wyrażał jedynie szacunek, bo chciała od razu pokazać, że doskonale zdaje sobie sprawę, gdzie się znajduje i że nie ma tutaj praw, ale przychodziła tez jako gość i nie chciała pokazać się od gorszej strony. Kiedy wszyscy zakotłowali się, jeden z trytonów wysunął się przed szereg, spoglądając na nią zanim nie uniósł brwi.
- Czemu burzycie nasz spokój, człowieku? Nie przeszkadzamy wam i w zamian oczekujemy tego samego. Skąd więc brak umiejętności w dotrzymaniu swojej zachowania? – Nie dziwiła im się, że wcale nie są zachwyceni, ale musiała załagodzić sytuację.
- Wybaczcie. Macie rację, że nie powinno się to wydarzyć. Ale obiecujemy, że dopilnujemy, by takie wypadki już się nie zdarzały. – Kątem oka zerknęła, jak wszystko wychodzi Elricowi i czy nie powinna postarać się przyśpieszyć sytuacji.
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
- A i owszem. Choć ja, jak pamiętasz, byłem cierpliwy zawsze - rzucił ze śmiechem, uchylając się przed szturchnięciem. Nie był delikatny, ale Thalia mogła nie zdawać sobie sprawy, jak wiele siły nabyła podczas lat pracy na morzu. Jeszcze jedno takie dźgnięcie pod żebra i zostanie mu siniak. To jest dopiero kobieta. - Czyli robimy wszystko zgodnie z planem? Płyniemy do trytonów, ty rozmawiasz, ja odganiam druzgotki? - potwierdził jeszcze tylko, a potem strzepnął przedramiona, zrzucając z ramion płaszcz (był gruby i długi, pod wodą mógł ściągać go w dół i utrudniać pływanie).
Z druzgotkami było tak, że ich upór i małe, ostre pazury mogły sprawić wiele problemów czarodziejom skupionym na pracy, ale na dłuższą metę nie były groźne i łatwo dało się je unieszkodliwić. Wymagało to tylko trochę sprytu, zwinności i uwagi. Dlatego, gdy wskoczył za Thalią do wody (całe szczęście kobieta pomyślała o tym, żeby oświetlić im zielonkawe, pełne glonów odmęty jeziora) zupełnie przestał zwracać na nią uwagę, zataczając wkoło niej to szersze, to węższe kręgi i przygotowując się na odparcie szkodników. Długo zresztą nie musiał czekać, bo zaraz z ciemności wyłoniły się dwa, szczerząc szeroko zęby.
Pierwsza próba rzucenia Relashio spełzła na niczym, tak samo jak druga. Czyżby zapomniał jak to się robi? Zaklęcie Bąblogłowy zapewniało mu przecież powietrze konieczne do wypowiedzenia czaru. Obejrzał się niepewnie na Thalię, a potem odparł pierwszego druzgotka przedramieniem, sycząc z powodu wąskich, ale głębokich zadrapań, które pozostawił mu w skórze. Strzępki koszuli załopotały w wodzie, która przybrała karminową barwę. Szlag by go. Powtórzył zaklęcie raz jeszcze, a potem schwycił drugiego druzgotka za gardło, siłując się z nim i kręcąc głową, gdy Thalia rzuciła mu pytające spojrzenie.
Wszystko było dobrze, radził sobie, niech skupi się na tym, co miała do zrobienia.
Zacisnął zęby.
Rany na przedramionach piekły jak diabli.
Cholerne małe...
- Relashio! - warknął po raz ostatni.
frighten me
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
- Absolutnie tego nie pamiętam – stwierdziła z uśmiechem, obserwując jak ucieka przed jej szturchnięciami. Bawiło ja to bardziej niż powinno, ale teraz szukała chyba po prostu rzeczy w drobnych przyjemnościach. Mieli jednak zadania do wykonania, a do tego podchodziła zawsze poważnie, zwłaszcza, że nie chciała, aby komukolwiek stała się niepotrzebna krzywda przez jej lekkomyślność i rozdrażnienie. W końcu czasem nie dało się uniknąć problemów, ostatecznie jednak najważniejsze było dla niej, aby dało się wyjść w całości i w porządku. – Dokładnie!
Uśmiechnęła się lekko, zdejmując płaszcz i zaraz też kierując się w stronę wody. Ostrożnie wsunęła się do wody, przemierzając jej fale i robiąc to, co mogła aby ostatecznie nie skończyć jednak głową w dół aby wylądować wodą w jeziorze, twarzą w tafli wody. Wystarczyło, że tak mocno bawiło ją to, że starała się prezentować jakoś godnie i nie umierać pod wodą na pierwszym spotkaniu po latach. Na szczęście jednak zdradzieckie dno jeziora okazało się o wiele mniej zdradzieckie, a oni mogli bez przeszkód dopłynąć do celu. Czy też przynajmniej ona.
Trytony poruszały się niespokojnie, nie tylko przez wzgląd na obecność Thalii, ale również na obecność Elrica – nie interweniowały, ale ciekawe były, czy w ich stronę nieznajomy również będzie rzucał zaklęcia. Thalia za to ostrożnie odwróciła się, z bijącym sercem obserwując jak woda dookoła Elrica wydaje się nieco mętniejsza. W zielonkawym świetle nie widziała, co to dokładnie, ale znając naturę druzgotków na pewno nic specjalnie dobrego. Spojrzenie, tym razem błagalne, pomknęło w stronę trytonów.
- Proszę, chcemy jak najszybciej przywrócić wam spokój i wcale nie sprawiać problemów. – Przywódca spojrzał na nich dokładnie, śledząc spojrzeniem to Lovegooda, to Wellers, ostatecznie odsuwając się i przymrużając oczy.
- Zróbcie co macie jak najszybciej i nie wracajcie – zarządził ostatecznie, chcąc pozbyć się obcych z jego jeziora, czekając aż pozostałe trytony odpłyną zanim sam nie zniknął w ciemności jeziora. Thalia za to ostrożnie podpłynęła do Elrica, zmartwiona na tyle, że nie zwróciła nawet uwagi, że dookoła było o wiele ciepłej niż w pozostałej części jeziora.
- Elric, w porządku?! – Przyjrzała się ranie, nie wiedząc, czy nie powinna jednak zawołać od razu uzdrowiciela. – Przepraszam… - zmarkotniała, wiedząc, że to w sumie ona ściągała go tutaj na szybko. Znaczy bardziej Hans, ale ona też. – Możemy wyciągnąć towar już na brzegu. – Mimo wszystko doszło do niej ciepło, a i spostrzegła, że druzgotków już nie było w okolicy.
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
- No to nie ma co odwlekać nieuniknionego. Po tym będzie nam się należeć kufel solidnego grzanego miodu - powiedział, nie okazując mimiką jak nieprzyjemnie widzi mu się konieczność nurkowania w środku zimny. No ale nie był ze słabej gliny ulepiony, poradzi sobie, bo zresztą obiecał.
Chłód i podążające za nim protesty mięśni wywołały z początku nieprzyjemne skurcze, ale przy odrobinie determinacji i skupienia myśli na czym innym - w jego przypadku było to rzecz jasna wypatrywanie druzgotków - mógł zapomnieć o tym jak lodowata jest woda. Liczył na to, że rzucone kilkukrotnie Relashio połączy przyjemne z pożytecznym i trochę go ogrzeje, w pierwszych chwilach walki ze złośliwymi stworzeniami radził sobie jednak żałośnie nieporadnie, jakby zapomniał, jak to jest unosić różdżką w środowisku innym niż powietrze. Zanim udało mu się rzucić skuteczne zaklęcie, druzgotki porządnie go już podrapały, wąskie, ale głębokie rany krwawiły obficie i piekły. Zezłościło go to i to pewnie właśnie ta złość dodała mu sił i mocy, aby kolejne Relashio zadziałało ze zwielokrotnionym efektem. Druzgotki pierzchały przed wrzątkiem, a woda wokół rozgrzewała się miarowo, aż wreszcie zaczęła bulgotać. Początkowo go to zaniepokoiło, zastanawiał się, czy magia nie splatała mu figla, ale po minucie wstrzymywania oddechu, mógł wypuścić powietrze w swojej ochronnej bańce i po prostu delektować się tym podwodnym jacuzzi, które tak skutecznie rozluźniało spięte mięśnie.
- Nic się nie stało, Thal. - Bezwiednie skrócił jej imię i machnął krwawiącą ręką. - Poradzę sobie z tym. Powiedz lepiej, czy wszystko już załatwione jak trzeba. - Gdy otrzymał potwierdzenie, posłał dziewczynie promienny uśmiech zmętniony przez podwójną barierę ich powietrznych baniek i z dumą rozłożył ramiona. - Patrz, co mi się udało zrobić. Aż szkoda opuszczać te wody. - Mając jednak wiedzę na temat zwyczajów i charakteru trytonów, rozumiał, że nie mogli zabawiać tu zbyt długo.
Wypłynęli na brzeg, gdzie po osuszeniu przemokniętych ubrań i wstępnym zaopatrzeniu jego ran mogli zabrać się za główny punkt programu; akcję ratunkową zatopionych skrzynek.
- Dowiem się, co właściwie znajduje się w tych pakunkach, czy to wiedza z rodzaju tajne przez poufne? - zapytał lekko i bez większego nacisku, a zanim jeszcze skończyli kompletować przedmioty zaoferował Thalii wspólny wypad na miód.
W ostatnich miesiącach rzadko chadzał do pubów, ale teraz wydawało się to najoczywistszą sprawą pod słońcem.
/zt <3
frighten me
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
- Dobrze, postawię pierwszą kolejkę, tak abyś jednak nie narzekał – parsknęła, wiedząc że mało kto odmawia darmowej pierwszej kolejki. Przypomniało jej to, jak kiedyś podobny wypadek spotkał się w taką propozycją, wtedy w jej stronę, a teraz, można powiedzieć, sama tak odwdzięczała się tak za pomoc. Mimo to nie narzekała, raczej ciesząc się, że po pracy czeka ją miły czas w pubie. Ciekawa była, co tam było słychać u małego Elriczka.
Ostrożnie obserwowała uciekające z miejsca druzgotki, wzdychając cicho kiedy i trytony postanowiły się wycofać. Na całe szczęście dla nich, byli przez tę chwilę bezpieczni, a ona sama poruszała dłońmi, pod palcami, oddychając się lekko kiedy mogła odpocząć w miejscu. Złapała Elrica za jego niezranione ramię, podnosząc go z miejsca i wypływając z nim na powierzchnię, pozwalając im wziąć oddech już w pełnym wymiarze i cieszyć się wyjątkowo ciepłą wodą.
- Jak to nic się nie stało… - przygryzła wargę w lekkim zmartwieniu, nie chciała jednak absolutnie matkować Lovegoodowi. Był dorosły i nie wypadało naciskać na niego albo komentować to tak, jakby była jego rodzicielem. Odetchnęła za to, samej nieco leniwie rozkładając się w wodzie, uśmiechając się lekko i jeszcze raz posyłając wodę w jego kierunku, chlapiąc lekko.
- Dobra, przyznaj się że po prostu dawno nie brałeś kąpieli i po prostu nie chciałeś chłodnego. – Roześmiała się lekko, ostrożnie wychodząc z wody i pomagając Lovegoodowi, tak by oboje mogli szybciej wyciągnąć cały towar. A ostatecznie udać się na wspólny miód, nie przejmując się czymkolwiek.
zt
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
Korzenie Lughnasadh sięgają legend o wielkim czarodzieju Lughu, który wyprawił pierwsze uroczystości na cześć pamięci swojej przybranej matki, matki ziemi. Zgodnie z tradycją na festiwalu - oprócz hucznej zabawy - wspomina się zmarłych i pali ogniska na ich cześć. I tym razem na bocznej części plaży płonęło wielkie ognisko na cześć czarodziejów poległych na wojnie i zmarłych w minionym roku. Każdy może dorzucić do ognia gałązkę osiki, które gromadzone są w miedzianych dzbanach rozstawionych wokół paleniska, by wspomnieć bliskich lub oddać hołd poległym bohaterom.
Jeśli zdecydujesz się cisnąć w płomienie gałąź, pomyśl o zmarłych i rzuć kostką k100:
1: wymagana interwencja Mistrza Gry
2-10: nic się nie dzieje, a płomienie zdają się przygasać - czyżbyś niedostatecznie skupił/a się na zmarłych?
11-20: płomienie buchają mocniej i nagle unosi się nad nimi duch mężczyzny w mundurze londyńskiego Ministerstwa Magii. -Co to za festiwal szlam? - syczy, a jeden z pobliskich czarodziejów wyjmuje różdżkę by odegnać ducha odpowiednim zaklęciem. Zanim to uczyni, masz kilka sekund aby wdać się z duchem w krótką pyskówkę.
21-30: nad płomieniami materializuje się duch piegowatego chłopca. -Pokonaliście już smoka?- docieka, wpatrując się w leżącą na ziemi gałązkę. Drewno drga lekko pod wpływem skupienia ducha, ale pozostaje na ziemi. -Pomógłbym wam, ale potrzebuję miecza! - duch próbuje tupnąć nóżką, również bezskutecznie i wpatruje się wyczekująco to w ciebie, to w gałązkę.
31-40: przy ognisku materializuje się duch młodej dziewczyny o długim warkoczu. -Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce? - pyta, rozchylając sukienkę. W miejscu jej serca widać jedynie pustą dziurę, przez którą prześwitują morskie fale.
41-50: płomienie zdają się przygasać, ale nagle wśród nich pojawia się duch starszego mężczyzny w mugolskim ubraniu. Przy pasie ma pistolet, ale nie wygląda na żołnierza - jest zgarbiony, a jego spojrzenie wydaje się nieco zagubione i poczciwe. Rozgląda się wkoło, szeroko otwartymi oczyma. -Co... co to za uroczystości? - pyta z wyraźną fascynacją.
51-60: za ogniskiem materializuje się postać kobiety o rozbieganych oczach i lekko zaokrąglonym brzuchu. -Nie ma i c h tutaj, prawda? - pyta, spanikowana. Jeśli uspokoisz kobietę, pośle Ci smutny uśmiech. -Dziękuję. Chciałam doczekać Festiwalu Lata... pokazać go małemu... - kładzie dłoń na brzuchu i odpływa w dal by rozejrzeć się po Festiwalu.
61-70: płomienie buchają jaśniej, a wśród nich unosi się duch młodego, zaledwie osiemnastoletniego chłopaka, z przypinką lokalnej bojówki Hipogryfów na białej koszuli. Uśmiecha się wesoło, rozgląda z podziwem po jarmarku. -To dla nas? Zostałem bohaterem? Jeśli jesteś postacią związaną z podziemnym Ministerstwem Magii, masz szansę kojarzyć tego ducha - był oddanym sprawie rebeliantem, działającym w Devon.
71-80: między płomieniami materializuje się blada, ledwo wyraźna zjawa - rozpoznajesz w duchu kogoś bliskiego, kogoś, za kim tęsknisz. Spoglądasz w twarz bliskiej osoby przez sekundę - wydaje się spokojna, pogodzona z losem. Masz szansę powiedzieć jej lub jemu kilka słów pożegnania, po których kiwnie lekko głowę by rozpłynąć się w powietrzu.
81-90: robi się zimniej i nagle obok materializuje się duch średniowiecznego rycerza w lśniącej zbroi. Zdejmuje hełm, odrzuca do tyłu, błyszczą jasne loki. -Co tu się dzieje? Kto wezwał Gilderoya Białego? - przygląda ci się uważnie. Jeśli jesteś kobietą - nachalnie oferuje ci pomoc i towarzystwo, a jeśli mężczyzną - próbuje cię wyzwać na pojedynek. Możesz porozmawiać z Gilderoyem i przekonać go do zostawienia cię w spokoju albo w inny sposób odwrócić jego uwagę.
91-99: za twoimi plecami materializuje się duch przepięknej, jasnowłosej dziewczyny w długiej, białej sukni i chabrowym wianku na głowie. Czarownica jaśnieje białą poświatą i wydaje się inna od duchów jakie do tej pory widziałeś - dostojniejsza, obdarzona silniejszą energią, właściwą prastarym zjawom. Masz wrażenie, że gdzieś w górze słyszysz łabędzi śpiew. Jasnowłosa czarownica uśmiecha się łagodnie, ale jej oczy pozostają smutne. -Cieszę się, że potomkowie pielęgnują nasze tradycje. Opowiedz mi o tegorocznym święcie. Opowiedz mi o nadziei. - prosi. Jeśli porozmawiasz z czarownicą, ta odezwie się z melancholią: -Miłość pozwoli skruszyć nawet najtwardsze serca. Nawrócić nawet tych, dla których z pozoru nie ma już powrotu. Nieś miłość i nadzieję dokądkolwiek pójdziesz, a może świat zmieni się na lepsze, a może i o n do mnie wróci... - nagle jej głos się załamuje. Zjawa odwraca się, spogląda na w dal - ale ogląda się jeszcze przez ramię. -Niech sprzyja ci szczęście, a głos twego serca niech będzie dla ciebie zrozumiały. - szepcze, rozwiewając się na wietrze. Jej słowa w dziwny sposób rozgrzeją twoje serce, a nocą będziesz mieć same piękne sny. Do końca trwania festiwalu (13 sierpnia) nie będą Cię dotyczyć efekty krytycznych porażek.
Jeśli masz biegłość historii magii I lub wyżej, rozpoznajesz w czarownicy legendarną Caer.
100: wymagana interwencja Mistrza Gry
Serce wiło się i skręcało w piersi, trzepoczące w rozsadzającym ją oczekiwaniu - i upomnieniu, że powinna była pojawić się tutaj już pierwszego dnia sierpnia. Powinna była rozpocząć festiwal od uczczenia pamięci zamkniętej w pierzastej klatce duszy, zamiast poddawać się zabawie tak, jakby strata nigdy nie miała miejsca; powinna uspokoić rozkołatane nerwy i zmusić się do przełknięcia kwasoty strachu. W rzeczywistości półwila wyrzucała sobie zaniedbanie wyłącznie po to, by skarcić się za przeżycie. Rozmawiały przecież o tym z Adrianą, kobieta wyjaśniła jej wtedy, że nie było nic złego w chłonięciu esencji lata przez pory skóry, w przyglądaniu się jarmarcznej ofercie rozłożonej na drewnianych stoiskach, przechadzaniu się po zatłoczonej plaży, braniu udziału we wszelkich przygotowanych na ten czas atrakcjach. Należało żyć dalej, cieszyć się słońcem, bo tego pragnęliby dla nich najbliżsi. Poczucie winy rozrastało się jednak do choroby, z której ciężko było ozdrowieć, a gdy pierwszego sierpnia nastał wieczór, zwątpiła, że w ogóle będzie na siłach uczcić pamięć ojca tak, jak należało. Stres osiadł na dnie żołądka, kotłował się w płucach, a powietrze, które do nich zapraszała, wcale nie koiło rozedrganego wnętrza. Każdy mięsień i każda tkanka zdawały się wpadać w rezonans w rytmie kroków, powolnych i niepewnych, ściągających na skąpany w czerwonej poświacie fragment linii brzegowej.
Znad rozbuchanego ogniska unosiły się kłęby ciemnoszarego dymu wznoszącego się w kierunku nieba upstrzonego tysiącem gwiazd. Celine miała ochotę przystanąć i je policzyć, spróbować nazwać, żeby zająć czymś ogarnięty napięciem rozum, lecz zamiast tego zmusiła nogi do posłuszeństwa i powłóczyła nimi w kierunku miedzianych dzbanów, gdzie znajdowały się gałązki przeznaczone do odbywającego się tu obrzędu. Prawdę mówiąc nie miała pojęcia na czym dokładnie polegał, zarejestrowała jedynie ręce sięgające po drewienka, powieki poddające się ciężarowi rozmyślań, ciszę zalegającą dookoła - i symboliczne spopielenie straty poprzez ciśnięcie jej w gorąc płomieni. Przez chwilę obserwowała to, w jaki sposób postępują zgromadzeni ludzie, nieliczni chyba w stosunku do tego, jak tłumie musieli nadciągnąć na brzeg wraz z rozpoczęciem festiwalu, by potem móc oddawać się zabawie bez skrupułów. Przystanęła przy misie, oparłszy opuszki na gałązkach wystających spomiędzy miedzianych obramowań, a długa, lniana sukienka załopotała przy głębszym oddechu wiatru, który wprawił w ruch czarne fale bujające się na horyzoncie. Ich szum, trzask ognia, przy tym niemalże żadnych głośniejszych rozmów; półwila przesunęła palcami po drewnianych powierzchniach osiki, po czym wybrała tę, którą podpowiedziało jej serce. Jeśli istniało przeznaczenie, jakaś odgórnie rządząca nimi siła, to właśnie ono dokonało za nią tego wyboru. Nie opierała się, podążyła za jego głosem, naiwnie wmówiwszy sobie, że to może nawet sam tatko wskazał jej swoje ulubione leśne ramię.
Obróciwszy gałązkę w dłoniach, zbliżyła się do ogniska, wokół którego trwali pogrążeni w kontemplacjach ludzie, pełni strat, tęsknoty i żalu za tym, co nigdy już nie powróci. Wszyscy nosili na sercach blizny, których nie powinni byli doświadczyć; patrzyła na ich dłonie, na to, czy poruszały się ich usta w wypowiadaniu specyficznego czaru, ale gdy staranie spełzło na niczym, zmarszczyła lekko brwi i spojrzała na stojącego najbliżej niej mężczyznę. Widziała stąd blizny znaczące lewą część jego twarzy, wężowisko przybladłej, lecz wciąż wyraźnie pomarszczonej skóry, którą musiał okupić bólem, jakiego nie chciała sobie wyobrażać - ale jej spojrzenie było pozbawione oceny, współczucia czy wstrętu, wydawało się po prostu przytłoczone. Smutne.
- Przepraszam - odchrząknęła cicho, mówiła szeptem, tak, by nie przeszkodzić pozostałym w przeżywaniu wspomnień powracających na wierzch umysłów w jaskrawych kolorach płomieni. Ciepło czerwieni, pomarańczu, żółci i rozżarzonego błękitu łaskotało jej policzki, znajome i dziwnie pocieszające. - Czy gałązkę wystarczy po prostu wrzucić do ognia, czy należy zrobić coś jeszcze? - bała się - ale nie jego blizn, tylko tego, że mogłaby zaprzepaścić cały proces przez brak przygotowania. A on? Ile duchów w sobie nosił, jaki ciężar opadł na jego barki, kogo przy nim zabrakło? O kim przyszedł tu pamiętać?
Nie takie okazałe jak to płonące w Weymouth; ogarnięty gniewem, złością i żalem, które nie były w stanie znaleźć ujścia, drżącymi rękami pozbierał kilka wyrzuconych na brzeg gałęzi, upychając pomiędzy nie wymięte strony przeklętego Walczącego Maga. Wypełnione czarnym, tłustym dymem powietrze pachniało paskudnie, zupełnie inaczej niż słodko-iglasty zapach, który teraz wypełniał jego nozdrza, a jednak: spoglądając na strzelające w górę płomienie i wsłuchując się w cichy szum morza, nie potrafił odepchnąć od siebie wspomnienia tamtego wieczoru. Miał wrażenie, że jeśli przymknąłby powieki, poczułby kołysanie poruszającej się pod nim wody, i usłyszałby krzyk Hannah niosący się ponad nią. To ona go wtedy znalazła, pomogła mu przetrwać najgorsze chwile – a chociaż jakaś jego cześć chciała, żeby była obok również dzisiaj, to jednocześnie czuł, że ciche pożegnanie z przyjacielem było czymś, z czym musiał – powinien – zmierzyć się sam.
Tylko – czy wrzucenie w płomienie osikowej gałązki naprawdę miało mu w tym pomóc?
Przyglądał się jej w milczeniu, zielonym listkom kołyszącym się na cienkiej, sztywnej łodyżce; obrócił ją w palcach prawej dłoni (lewa, pomimo upływu czasu, nadal wydawała mu się nieprzyjemnie sztywna, słabsza), zupełnie jakby obejrzenie jej ze wszystkich stron miało dać mu odpowiedzi na niezadane pytania. Szorstkim, zgrubiałym od latania opuszkiem palca przesunął po nierównej powierzchni, tonąc we własnych myślach coraz głębiej – tak, jak tamtego dnia tonął w morskich odmętach – dopóki czyjś szept nie wyciągnął go niespodziewanie na powierzchnię.
Drgnął lekko i zamrugał kilka razy, jak obudzony ze snu, z ociąganiem odrywając spojrzenie od gałązki, żeby odszukać źródło nieznajomego głosu. Miękkiego, dziewczęcego – łagodnego tak, jak łagodne były rysy jego właścicielki, po których przemknął wzrokiem nieco nieprzytomnie, dopiero w połowie następnego zdania orientując się, że rzeczywiście mówiła do niego. – Uhm – odezwał się cicho, powoli zbierając myśli, zawstydzająco rozproszone obecnością prześlicznej dziewczyny, a może niezwykłą aurą, którą roztaczała wokół siebie. Na sekundę, jedno uderzenie serca, zagapił się – na oczy w kolorze morskiego błękitu, na ogniste refleksy odbijające się we włosach tak błyszczących, jakby były utkane z najprawdziwszego srebra – zanim zrozumiał, że po pierwsze: to nie był pierwszy raz, kiedy ją widział, a po drugie: zdecydowanie nie powinien przyglądać jej się tak długo. Oderwał od niej spojrzenie, przenosząc je znów na gałązkę, przesuwając ją między palcami; o co go pytała? – Tak – to znaczy, t-t-tak myślę – przytaknął, również zniżając głos do szeptu. Uśmiechnął się, powracając wzrokiem do dziewczyny, tym razem już mniej zaskoczony jej niecodzienną urodą. – Podobno spalenie gałązki może przywołać duchy tych, o których się p-p-pomyśli. Nie wiem, czy to prawda. – Nie wiedział, czy chciał, by to była prawda; co by mu powiedział? – Ale mam wrażenie, że tak naprawdę nie o to chodzi – dodał – a później zamilkł, uderzony nagłą myślą. Opuścił spojrzenie, zatrzymując je na wetkniętej w drobną dłoń gałązce. Nie powinno go to dziwić – wiedział już przecież, że wojna nie wybierała, spędził wystarczająco dużo czasu w Oazie, żeby pozbyć się złudzeń – ale i tak nie mógł odepchnąć od siebie przekonania, że stojąca obok niego dziewczyna była zbyt młoda, żeby tu być. Powinna bawić się na sąsiedniej polanie, tańczyć wokół ognisk – nie oddawać cześć zmarłym. – Jesteś koleżanką Liddy i Marcela? – zapytał po chwili spędzonej w ciszy, przypominając sobie, gdzie wcześniej ją widział: siedziała z nimi przy stoliku w trakcie rytuału, kilka dni temu. Rzucił jej pytające spojrzenie, zaraz potem przenosząc je gdzieś w bok, jakby spodziewał się zobaczyć siostrę i przyjaciela za jej plecami. Oboje mogliby się tu znaleźć, Marcel niedawno stracił matkę; Liddy swoją pożegnała lata temu, ale w jakiś sposób skoncentrowane wokół matczynej postaci obrzędy wyciągały stare wspomnienia na wierzch, sprawiając, że pustka, do której się przyzwyczaił – a która nigdy nie została zasypana – stawała się wyraźniejsza, ostrzejsza.
Przez moment chciał zapytać o coś jeszcze, ale wystarczająco szybko uświadomił sobie, że chyba nie powinien – przesunął więc palcem po wiotkich listkach po raz ostatni, po czym lekkim ruchem wrzucił gałązkę w płomienie, śledząc jej lot, gdy w nie wpadała.
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
'k100' : 32
Kiedy wyrządzono mu krzywdę?
Pokiwała głową, odrobinę zbita z tropu jąkaniem Williama, natomiast na dźwięk jego wyjaśnień jej oczy zajęły się płomieniem nadziei, czystej, złotej nadziei, noszonej w sercu zbyt długo, rozpalonej teraz na nowo. Rozglądała się za półtransparentną postacią tatka, odkąd przepadł w czeluściach okrutnych wyroków i zimnych aresztów, nigdy jednak do niej nie wrócił.
- Wbrew ich woli również? - spytała trudnym do rozszyfrowania tonem głosu, jednocześnie poruszonym, przygnębionym i zdesperowanym. Spojrzenie opadło na trzymaną w dłoniach gałązkę, na te drobne liście odbijające od brązowego proporca, nieświadome nadchodzących języków ognia. - Rozłąka nawet dla ducha może być bolesna. Ale mniej bolesna, niż spotkanie w przepaści pomiędzy życiem a śmiercią, pełne niespełnionej tęsknoty, tak myślę. Może dlatego niektóre z nich... nie wracają - rzuciła szeptem, po czym zerknęła na niego kątem oka, kontrolnie, niepewnie, jakby podskórnie obawiała się kpiny wykrzywiającej usta w uśmiechu, albo pobłażliwości dla głupiej blondynki drzemiącej w błękitnozielonych oczach.
To ognisko - czy zamiast wzywać dusze zagubione w meandrach losu, miało być oczyszczeniem dla żyjących, kolejnym? Pomnikiem, gdzie można było przerodzić noszony przez siebie ból w zgliszcza, popioły, z których powstanie feniks nadziei na nowy dzień? Na życie? Górnolotne przemyślenia zamknęła w prywatności myśli, drgnęła dopiero na jego pytanie, z olśnieniem uświadamiając sobie, że tak, widziała go przecież tamtego dnia na plaży, podszedł do Liddy, a potem udał się do przeciwległej części przygotowanego pola.
- Zgadza się, nazywam się Celine. Ale koleżanką Liddy jestem od bardzo niedawna, Neala poznała nas pierwszego - uśmiechnęła się blado, jakby silniejsza wesołość tutaj, teraz, wydawała się jej nieodpowiednia. - A pan? - nie podsłuchiwała, kiedy rozmawiał z siostrą, Marcel również o nim nie wspominał - więc Billy pozostawał nierozwiązaną jeszcze enigmą, którą zrządzeniem losu napotkała na swojej ścieżce po raz drugi, znajomą, ale nieokreśloną. Zrzedła jej mina, zatroskana, gdy jego gałązka poszybowała w kierunku jarzących się objęć ogniska; kogo przypominał mu ten symbol? Czy składał go wyłącznie w swoim imieniu, czy może również w imieniu Liddy? Zamarła, niepewna w jaki sposób zadać to pytanie, ba, czy zadać je w ogóle, nim alabastrowy dym wznoszący się nad płomieniami ułożył się w kształt. Było tak jak mówił, przywołał kogoś - półwila zapatrzyła się najpierw w śliczną twarz młodej dziewczyny, by następnie opuścić wzrok na dziurę ziejącą w jej klatce piersiowej, ślad po zagubionym sercu. Z jej własnych policzków odeszła krew, ciałem szarpnął dreszcz, czy to ją próbował przyzwać Moore? Jej poszukiwał we wspomnieniach? - Nie poznaje pana - zauważyła cicho, rozumiejąc sytuację w koślawy sposób. Czy to właśnie śmierć robiła z człowiekiem? Czy to tworzył ten rytuał, skorupy cielesności z zaprzepaszczoną pamięcią, której nie sposób było wydrzeć z ochronnych murów śmierci? Zamrugała, ścisnąwszy nieco mocniej swoją gałązkę, niepewna, czy w takim rozrachunku chciała wystawiać ojca na takie doświadczenie. Może byłoby lepiej, gdyby nie próbowała go przywołać. - Tak mi przykro - szepnęła do Billa, z gardłem ściśniętym przykrym wzruszeniem. Wojna nie dbała o sanctum miłości, rozdzielała kochanków, zazdrosna o ich szczęście, a przeznaczenie, równie brutalne i bezceremonialne, nie opierało się żniwom zbieranym przez walki i głód. - To pana żona? Czy nie zdążyliście...? Przepraszam, nie powinnam - westchnęła głosem już niemalże zbyt cichym, zanim zdołałaby zatrzymać pytanie na języku, wiedziona instynktem, ciekawością, współczuciem, zrozumieniem; sądząc, że poznała jego sekret, uniosła lekko gałązkę osiki i łagodnie poruszyła nadgarstkiem, wprawiając liście w leniwy pląs. - Ta jest dla mojego taty - sekret za sekret, nie odważyła się jednak cisnąć drewienka w płomienie, jeszcze nie. Duszna młódka tymczasem przyłożyła dłoń do piersi, opuszki jej bladych, półprzezroczystych palców zahaczyły o miejsce, które przebijało ją na wylot, rozglądała się przy tym dookoła w poszukiwaniu ukochanego.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset