Wydarzenia


Ekipa forum
Łąki
AutorWiadomość
Łąki [odnośnik]27.09.15 1:42
First topic message reminder :

Łąki

By dostać się na festiwal, należy przenieść się za pomocą przygotowanych na wydarzenia masowe świstoklików lub udać się pieszo z centrum najbliższego miasta na wybrzeże Dorset. Cały teren, gdzie będzie odbywać się wydarzenie, obłożono silnymi zaklęciami ochronnymi oraz uniemożliwiającymi teleportację. Wzgórza w porastają maki i chabry, stanowiące ciekawe kolorystyczne połączenie dla gromadzących się gości. Kilkaset metrów na zachód wyznaczono niewielkie pole namiotowe dla gości z różnych stron świata, chcących spędzić więcej czasu w urokliwym Dorset.

Labirynt

Nieopodal głównej części festiwalu zaprojektowano labirynt. Nie przytłaczał swoją wielkością – wystarczyło stanąć na palcach, żeby zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Składał się z kilku komnat, połączonych ze sobą plątaniną korytarzy. W każdej znajdowała się biała drewniana ławka i donice z kwiatami, a w niektórych ustawiono także nieduże rzeźby i fontanny. Czarodzieje mogli tu odpocząć od tłumu i harmidru festiwalu.

Gra zostanie rozpoczęta postem Ain Eingarp.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:06, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąki - Page 16 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Łąki [odnośnik]14.08.23 20:52
Widok jaśniejącej Pani Jeziora napełnił ją trudną do nazwania czułością, jakby ze snu zbudziła się dusza bardzo jej bliska. Woda i eliksir tchnęły w otaczający ich krajobraz zieleń, nowe, świeże listki otwierały swoje powieki do pierwszego oddechu łaskoczącego je powietrza, a ściany labiryntu, wcześniej ogołocone i smutne, pokryły się gęstą pierzyną szmaragdu wystrzeliwującą z gałązek; zanim liście rozkwitły, zauważyła, że nawet kolor drewna wydawał się zdrowszy. Natura scaliła się także z sylwetką samej postaci, obrosła ją, tworząc bujne, fantazyjne szaty, skromne w porównaniu do każdej magicznej kreacji, lecz tak cudownie baśniowe, że niemalże poczuła w sercu ukłucie zazdrości; czy nie tak, w oczach i wyobraźniach mężczyzn, musiały kiedyś wyglądać wile? Zjednoczone z lasem i przyrodą, oszałamiająco piękne. Baletnica zadarła głowę, by odnaleźć wzrokiem oblicze Pani Jeziora, która, powstając z klęczek, przewyższała ich wzrostem niczym istota zbudowana z kostnej fantasmagorii, podkreślająca niesamowitą fizjonomią swoją przynależność do mitu. - Och, tak się cieszę, że nic pani nie jest - szepnęła, usta Celine rozciągnęły się w ciepłym, szerokim uśmiechu; pochwała od uratowanej kobiety przypominała jej efekt, który w sercu rozlały wcześniejsze słowa Hazel, pełne inspiracji, zagrzewające do zapomnienia o niepewnościach i zagubieniu, zniechęcające wręcz, by poddawać w wątpliwość czy cokolwiek mogli byli zrobić lepiej. Kiedy Pani Jeziora zwracała się do Hectora i Neali, obdarowując tę drugą pączkiem kwiatu, oczy półwili pełne były wzruszenia. Z przekonaniem pokiwała głową, wtórując słowom postaci, podkreślającej medyczną przyszłość tej dwójki, natomiast gdy uwaga Pani Jeziora zogniskowała się na niej, serce niemal stanęło w jej piersi. Jego dwutaktowe melodie bledły w zestawieniu z jej słowami. Mówiła o strachu, o nadziei, o odwadze, mówiła tak, jakby zajrzała w głębiny ich dusz i zrozumiała je w mgnieniu oka, wyczytując spomiędzy ciasno spisanych wersetów istnienia ten najtrudniejszy do uchwycenia sens. Wzruszenie zacisnęło palce na gardle, nie wykrzesała z siebie głosu, ponownie jednak zatrzepotała głową w niemej zgodzie, całą swą wdzięczność wyrażając spojrzeniem. Ach, jakże pięknym było to zakończeniem! Rześki chłód otulił ją wraz z dotykiem bladobłękitnej dłoni postaci, podniosła własną dłoń do wyczarowanego przezeń wianka i delikatnie przesunęła opuszkami po odnalezionych tam listkach, miękkich, roztaczających wokół siebie słodki zapach wiosny. Czy taki wianek miał szansę przeżyć dłużej, oprzeć się sztywnym regułom rzeczywistości? Czy mogłyby wyjść z nim z krainy iluzji, zasuszyć te kwiaty na wieczność?
Wyglądało na to, że Pani Jeziora posiadała w sobie pokrzepiające słowo dla każdego śmiałka. Celine wodziła wzrokiem po każdej sylwetce, do której się zwracała, na dłuższą chwilę zawieszając spojrzenie na Theo, który powrócił do ich kręgu z mieczem u boku; popatrzyła na niego pytająco, z zaintrygowaniem, czy to był legendarny Miecz z Kamienia? Skąd go wziął, co czekało na niego w miejscu, które musiał odnaleźć na wysłużonej miotle? Drgnęła łagodnie, kiedy baśniowa istota po raz kolejny zwróciła się do nich wszystkich, Celine spiła z jej ust każde słowo, opuściwszy lekko brodę na kolejne wspomnienie lęków kłębiących się w sercu, koszmarów przebijających się przez membranę jawy i rzucających na nią długi cień. Nie zostawię was z tym samych; nie mogła się powstrzymać, do jej oczu napłynęły łzy. Wszyscy z nich nosili w sobie demony, dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo pragnęła takie słowa usłyszeć od własnej znienawidzonej matki, słowa, których nigdy od niej nie usłyszy. Przez mgłę szklistych łez patrzyła na Panią Jeziora zbliżającą się do kielicha, na fiolki pojawiające się przy każdym śmiałku, patrzyła na decydującego się postąpić inaczej Hectora, którego spojrzenie ściągnęło ją ku sobie jak płomień, do jakiego bezwolnie mknęły ćmy; w jego oczach drzemało coś, czego nie mogła ni dojrzeć, ni nazwać, coś, co zaległo między nimi dziwnie niesprecyzowaną ciszą. Potem jej wzrok przesunął się do Adriany, która również wydobyła ze swojej skroni błyszczącą smużkę wspomnienia i podarowała ją Pani Jeziora, zerknęła też na Nealę, ciekawa reakcji przyjaciółki. Czy przyjdzie jej to łatwo? Znajome twarze rozmywały się jak kształty namalowane na płótnie świeżą farbą, na które wylano wodę. Powoli obróciła w dłoniach różdżkę i przymknęła oczy, przez moment pozwoliwszy sobie po prostu oddychać. Własne lęki, obawy, cząstka siebie. Szpic grenadillowego drewna musnął skroń, a na powłóczystym wydechu poniosła się szeptana melodia memorii.

Ciemna, zatęchła cela, echo kroków dudniących o kamienną posadzkę korytarza, kruche, wychudłe ciało wciśnięte w kąt. Pragnienie ucieczki, strach, siniaki kwitnące na nogach, podłużne zadrapanie biegnące przez lewy bok. Brudna tunika lepiąca się do ciała, szorstki materiał trący o niezdrowo bladą skórę. Metaliczny odgłos przekręcanego klucza, zamaszyście otwierane drzwi, dwie postawne sylwetki wchodzące do środka, pogrążone w niezwiązanej z nią anegdocie i gromkich wybuchach śmiechu, przypominających cięcie ostrza. Paniczny lęk przelewający się przez żyły, dłonie sięgające po nią w ciemności tak śmiało, jakby należała do tego miejsca, jakby była ledwie lalką na grubych niciach uwiązanych u krzyżaka. Płaczliwa prośba, gorący, odrażający oddech łaskoczący płatek ucha, druga para rąk odciągająca ją w przeciwległą stronę, usta wpijające się w usta, jej zęby odruchowo zaciskające się na języku. Oburzone warknięcie bólu, policzek wymierzony w przypływie szału, cios jeden za drugim, pięści omijające twarz, spazmy katuszy skapujące z każdej pięści. Echo rozjuszonych gróźb, palce zdzierające z niej tunikę, dłoń zaciśnięta na jej włosach i podnosząca głowę do góry. - Na ubrania trzeba zasłużyć, kurwo - bezlitosny syk rozrywający tkaninę ciszy przerzedzoną przez jej łkanie, puszczające ją dłonie, dźwięk rozgniewanych kroków wydostających się z celi, szczęk zamykanego zamka. Nagie, pobite ciało pozostawione na zimnym kamieniu. Marzenie o śmierci.

Tego właśnie chciała się pozbyć. To chciała za sobą zostawić. Wspomnienie spłynęło z jej skroni do szklanego naczynka i ułożyło się na jego dnie jak lis układający się do snu. Policzki półwili zrosiły łzy, których ciepła nie była świadoma, otarła je jednak, gdy tylko zdała sobie sprawę z istnienia wyczuwalnej na skórze wilgoci, i z dozą niepewności wyciągnęła drżącą dłoń ujmującą flakon ku Pani Jeziora, jeśli ta zamierzała je przyjąć; bała się, to, co tam drzemało, było najwrażliwszą toksyną jej duszy, bała się myśli, że powierzała ją komuś innemu. Nawet Hector nie wiedział wszystkiego. Domyślał się, lecz co innego snuć domysły, a co innego znać najciemniejsze szczegóły; czy istniała jakakolwiek magia, która mogła wypełnić tak głębokie rysy?

tears


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Łąki [odnośnik]14.08.23 23:16
Tak to właśnie składniowe nabierały sensu, a ciepło otoczyło wszelkie działanie podejmowane przez więźniów labiryntu. Zauważywszy łzy najsłodszej dziewczyny, spojrzała na nią łagodnie i sięgnęła dłonią do policzka, gładząc delikatne rysy. Nie płacz - zdawały się mówić usta, z gardła nie wysmyknęły się jednak żadne słowa. Spojrzawszy na Hectora z niemałym oburzeniem, zaprzepaściła wizję walki, skupiając się na eliksirze, który nabierał barw i charakterystycznego zapachu skrytej wilgocią trawy. Nie mówiła nic więcej, pozwalała działaniom ukazać wartość wykonywanych przez Marię starań, gładząc ją jedynie po ramieniu, gdy wszystko zaczęło układać się w całość. Mistyczny scenariusz rozgrywał się pomniejszymy scenami, a pejzaż unoszącej się wokół magii zauroczył nawet ją, na pozór niewzruszoną pięknem i eterycznością. Jak zwykło jej się zdawać, była praktyczna, ale nawet ten logiczny umysł odebrał przebudzenie Pani Jeziora jako seans godny wszystkich zmysłów, które podarowała je z iskrzącymi się w spojrzeniu emocjami. Jej słowa, wygórowane i podniosłe, wypłynęły na kobiecej twarzy subtelnym uśmiechem - ponownie sięgnąwszy do pleców Marii spoglądała, jak zieleniejący świat podarował im żywe uosobienie natury - te kierowało słowa po kolei, w pewnym momencie trafiając i do niej. Moment konsternacji objął jej umysł, siła zdawała się polec głęboko ponad jej ramionami, gdy w słabości uległa Francji, a i słabością był powrót do kraju. Miała jednak Raanana i Florusa, a ich obecność musiała wykrzesać z niej resztki nagromadzonej werwy, którą winna trącić i podarować jedynym podarunkom, jakie niegdyś podarował jej los. Zdrowe, silne, mądre dzieci - nie te z marzeń, ale te z rzeczywistości, która co rusz przemieniała słodkie barwy z obłudnej szarości, gdy tylko dziecięce ciało wplatało się w jej objęcia. Była złą matką, ale złe matki nie są stracone, gdy z owego braku umiejętności zdają sobie sprawę. Ona zdała sobie, nawet bardziej.
Kolejne wyzwanie było jednak ponad jej ramy, sprowadzając na kobiecy umysł gorzki posmak niezadowolenia, który zaraz przeszedł w lęk. Nie była gotowa porzucić czegokolwiek, co miało podarować jej aktualną wizję świata. Wszystkie przeżycia ukształtowały ją taką, jaką teraz była i taką powinna być, gdy przyjdzie zmierzyć się jej z pytaniami o jestestwo dzieci. Winny znać prawdę, która nadała ich życiu obecność - winny znać ojca, który stanowił integralną część ich istnienia. Kłucie w klatce poszerzyło się, gdy sięgnęła jednak po fiolkę. Moment analizy dopuścił możliwość rezygnacji z postawionych celów, a chwilowy przypływ emocjonalności przerósł jej oczekiwania. Wiedziała doskonale, czego nie chciała pamiętać, a skryte pod powiekami oczy nabrały szklistości, gdy rytuałowi miało stać się zadość.
Nie chciała pamiętać go źle.

Ciało spoczywało na małżeńskim łóżku, choć jej ciało zwykle spało na rozkładanej kanapie. Odór stęchlizny dobierał się do nosa w akompaniamencie płaczu dzieci, które przestraszone tymże widokiem, wybiegły z domostwa i - zgodnie z typowym dla matki poleceniem - udały się do sąsiadki. Wysuszone ciało otoczone było wszelkimi wydzielinami, gdy na męskiej twarzy rysował się wstyd. Musiała spędzić dzień w szkole, brała wszakże nadgodziny, gdy on nie był w stanie podejmować pracy. A nie był, bowiem ciało wyzbyte było jakiejkolwiek energii, pozbywając się zapasu tkanki z rosłego niegdyś ciała. Kości wysuwały się spod suchej skóry, zapach moczu potęgował stęchłe odleżyny, gdy nie pozwalał jej się dotknąć. Spoglądał na nią złowrogo, na wpół przepełniony urazą, na wpół wstydem, gdy dłonie zdejmowały oblepiający go materiał. Był lekki - była w stanie przenieść ciało z jednego końca łóżka na drugi, kryjąc upokorzenie zapachem świeżej pościeli. Dłonią ujął rękę noszącą pierścionek, gdy w momencie bólu, druga dłoń Hazel zajęta była gładzeniem rosłego, ciążowego brzucha. Rosalie - wierzyła, że to córka - powoli poznawała świat, ledwie za kilka miesięcy mając zaczerpnąć pierwszy raz powietrza. On, on miał umrzeć lada chwila.

Pamiętała jednak nadal, że umarli razem - on, w agonii wygłodzenia; ona - w cierpieniu zbierając resztki sił do życia; ich córka - gdy plama krwi rozpłynęła się po drewnianej podłodze w sugestywnej kałuży. Ale pamiętała go dobrze - pamiętała jego ambicje i uśmiech. Pamiętała, gdy następnego dnia pogładził jej brzuch w cichym, niewypowiedzianym pożegnaniu. Pamiętała Blaise'a, nie męża.


poetry and anarchism
it’s survival of the fittest, rich against the poor. I’m not the only one who finds it hard to understand I’m not afraid of God, I am afraid of man
Hazel Wilde
Hazel Wilde
Zawód : naukowczyni, botaniczka, głos propagandy podziemnego ministerstwa
Wiek : 32 lata rozczarowań
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowa
widzę wyraźnie
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 trust me
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11597-hazel-wilde-nee-summers-budowa#358577 https://www.morsmordre.net/t11630-konwalia#359622 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11632-hazel-wilde#359624
Re: Łąki [odnośnik]17.08.23 0:26
Sen to czy jawa? Nadal nie wiedziałam. Nie potrafiłam rozeznać, co prawda serce spokojniejsze już miałam, ale obawa nadal pozostawała a tęsknota ściskała mi niezmiennie serce. Niby zdawało się, że jawa. Była tu przecież Celine i Roratio, ale przecież, sny też miały w sobie elementy realne tak bardzo czasem, że trudno było je z czymś innym
Ale zajęcie - zajęcie było zawsze dobre, bo na nim skupić się trzeba było i tyle. Za robotę się wziąć i w niej pozostać, na nią skierować swoje myśli i swoje siły.
- Oh, hmm, chyba jemu. Jeśli jest tam tylko jeden. - odwzajemniłam niepewnie uśmiech. Bo Tedów mogło być dużo - a ilu było uzdrowicieli Tedów, tego w sumie wiedzieć nie mogłam. Już unosiłam różdżkę, żeby je rzucić, ale nagłe przerwanie wypowiedzi zatrzymało mnie w pół gestu. Odwróciłam trochę głowę. Obserwowałam wszystko to co się działo, te eliskiry i ten posąg, znaczy Panią - Jeziora dokładnie, z otwartymi ustami. Zamrugałam kilka razy, a potem już znajomym sobie zwyczajmiem uniosłam wolną rękę, żeby wziąć i się uszczypnąć sprawdzić, czy to sen jednak nie był, bo całość nierealna była całkiem. Drgnęłam, kiedy spojrzała na mnie zamierając całkiem.
- D-dziękuję. -szepnęłam cicho, zezując na chwilę na kwiat, ale nie ruszając się nadal. Podziękować w sumie wypadało. W ciszy słuchałam kolejnych słów jedynie wodząc wzrokiem po reszcie. A potem moje brwi zamrszczyły się bardziej w zastanowieniu. Zmierzyć z lękami? Mimowolnie pomyślałam o Panie Śmierci. Ale kolejne słowa sprawiły, że cofnęłam się o pół kroku. Zacisnęłam dłoń na której miałam różową podłużna bliznę. Otworzyłam wargi spoglądając na fiolki. Nie brakowało mi siły, by kroczyć dalej. Żadne ze wspomnień nie wiązało na tyle, by mi to uniemożliwić. A Brenyn, choć było straszne niosło ze sobą coś jeszcze… innego. Moc relacji, która umocniła się wtedy. Bezpieczeństwo które czułam mimo strachu, pewność, że razem jakoś damy radę. Na tym co złe, dobre mogło wyrosnąć, tak mama zawsze mówiła. - Ja… - zaczęłam robiąc krok w jej stronę, marszcząc brwi, unosząc ku niej spojrzenie. - W zgodzie z twierdzeniem pana Vale jestem. - powiedziałam, mimowolnie się prostując jakby tym chcąc sobie dodać pewność. - Ból przygasa, ale gdyby nie to, przez co przeszłam, dziś nie byłabym taka. A może, miałam po prostu dużo szczęścia. - te ostatnie słowa szepnęłam odwracając spojrzenie. Owszem, straciłam rodziców, jednego nawet nie poznałam. Teraz straciłam też brata. Ale nie chciałam stracić żadnej kłótni którą przeżyłam z Brendanem. Żalu, po śmierci mamy. Bo płakałam z miłości, mimo że serce bolało mnie całkiem. Obróciłam różdżkę w palcach. - Jest jednak coś, co pewną rzecz dla mnie trzyma w miejscu. - orzekłam w końcu dochodząc do pewnego postanowienia. Może, jeśli pozwolę rozwiać się tym słowom, jeśli porzucę je, pamiętając je jedynie w słowach powtórzonych komuś, nie będę tak sceptycznie podchodzić do Eve. Może to był sposób, nawet, jeśli miała winić mnie dalej. W końcu wypełniłam fiolkę wspomnieniem naszej ostatniej rozmowy, tego jak przyszła przeprosić, ale jednocześnie uraziła mnie jak nikt. Kiedy chciała tych swoich pewności, sprawiając, że poczułam się jakby nie posądzała mnie o posiadanie jakiejkolwiek moralności. Wypełniłam ją tym, czego na razie nie umiałam jej wybaczyć. A może nie chciałam? Może to nie było odpowiednie, może to nie było takie jak powinno, ale to było jedyne, co mogłam dzisiaj oddać licząc na ruszenie dalej - wszystko inne, zamierzałam zachować i na tym budować własną siłę. Widząc łzy Celine, po tym jak przekazałam fiolkę zbliżyłam się do niej, żeby objąć palcami jej własne. Nic nie powiedziałam, bo nie o mówienie zawsze chodziło. Czasem starczało być blisko.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Łąki [odnośnik]17.08.23 19:36
Gorzki smak nagany ― zupełnie niepotrzebnej, podminowującej jedynie poczucie własnej wartości młodego wszak dziewczęcia ― zaczynał powoli słabnąć w ustach, uciekać gdzieś, aby ustąpić miejsca drobnej słodyczy nadziei. Pojawiające się na powierzchni eliksiru bąble stanowiły przecież znak ― Maria nie była jeszcze pewna, czy dobry, czy zły, ale na pewno jakiś. Wstrzymała nawet dech, wzrok swój, nieco rozmazany przez wciąż obecne w oczach łzy, skupiając wyłącznie na zawartości kielicha, na tym, co działo się z nią dalej. Przez moment to właśnie owy przedmiot stał się centrum jej wszechświata. Pchnięta ekscytacją, przez ułamek sekundy złączyła swą dłoń z dłonią Hazel, w geście zupełnie ufnym, podszytym czymś w rodzaju siostrzeństwa czy nawet relacji między matką i córką. Kobieta stała się wszak uosobieniem bezpieczeństwa, przystanią, w której ochronie Multon mogła przeczekać to, co uważała za najgorsze. Gdy jednak zorientowała się, że gest, płynący wyłącznie z wewnętrznej potrzeby, a zupełnie niespodziewany, mógł wprowadzić kobietę w konsternację lub nawet napoić ją niechęcią względem blondynki, cofnęła dłoń, opuszczając głowę w wyrazie przeprosin.
W tym samym czasie rysy w podłożu poczęły... Właściwie Maria nie była pewna, co właśnie działo się pod ich stopami, lecz od razu zareagowała na ostrzeżenie, cofając się poza zasięg szczelin. Z bijącym ciężko sercem zastanawiała się, czego pragnęła bardziej ― dowiedzieć się, co właśnie miało miejsce, czy może zakończyć tę historię, przepełnioną wszak bólem i cierpieniem. Nie tylko bohaterów tej smutnej historii, ale i ich wszystkich.
Z zapartym tchem obserwowała, jak woda wlewa się do pucharu, jak rozcieńcza eliksir, doprowadzając go ― chyba ― do stanu ostatecznego. Szarozielone oczy otworzyły się szerzej, rozchyliła nawet pełne usta w wyrazie zdziwienia, powstrzymując się na chwilę od oddechu. Wszystko, co działo się przed jej oczami wydawało się zupełnie nierealne i magiczne, ale chyba właśnie takie miało być. Właśnie dlatego skierowała swoje kroki do labiryntu po zachęcie Nanny. Wraz z powrotem roślinności, uśmiech na jej wargach nie tylko zaskarbił należne dla siebie miejsce, ale także rozszerzał się coraz bardziej; największą radość do jej serca wlały lilie, jej ulubione kwiaty. Ale nawet to nie mogło równać się z cudem, który stał się później.
Pani Jeziora ożyła.
Blondynka nieśmiało zadarła głowę w górę, chcąc wejrzeć w lico wysokiej kobiety; czarownicy, a może kogoś, kto w swej naturze w ogóle nie należał do rodzaju ludzkiego? Mimo wzrostu Maria uznała ją za piękną ― piękną w kwiatach, piękną w całej naturze, piękną tak, jak mogą być piękni tylko ci, którzy nie należeli do ich brudnego, przesiąkniętego krwią świata.
Słuchała jej z zupełnym przejęciem, a gdy ta zbliżyła się do niej i dotknęła skroni, Maria nie śmiała nawet drgnąć. Dopiero później, gdy ta odeszła, wzniosła drżące palce do magicznie powstałego wianka, raz jeszcze czując, że serce ściska się jej we wzruszeniu. Teraz tym zupełnie dobrym, wynikającym ze szczerego szczęścia, że udało się jej pomóc. Słowa Pani Jeziora niosły za sobą lekcje, zaś Multon odrabiała takowe z pełnym oddaniem. Słowa o odwadze były jak najbardziej na miejscu. Zagryzając w determinacji dolną wargę, skinęła więc głową, dając znać, że nie tylko przyjmuje słowa Pani Jeziora do wiadomości, ale także zamierza je wypełnić.
Wydawało się, że to już koniec. Kiedy Hazel otrzymała w prezencie od Pani Jeziora pąk magnolii, Maria posłała jej szeroki, wdzięczny uśmiech. Na prawdziwe podziękowania przyjdzie jeszcze czas, tego była pewna. Czarownica bowiem wyjątkowo pomogła Marii, zyskując tym samym jej dług wdzięczności.
Wreszcie byli w komplecie. Powrót Theo w laurowym wieńcu stanowiłby idealne zakończenie tej historii, lecz Pani Jeziora miała na nich jeszcze inne plany. Słysząc o ostatniej próbie, Maria przełknęła ślinę, lecz ― zgodnie ze złożoną wcześniej obietnicą ― nie cofnęła się przed jej wykonaniem. Myśl o wspomnieniu łączącym się z bólem, który najbardziej wpływał na jej życie zazwyczaj przerażała. Paraliżowała samym przypomnieniem swego istnienia. Jednakże dziś nie był zwykły dzień, czy też zwykła noc. Nadszedł czas na ostatnią próbę, dowiedzenie tego, że Pani Jeziora nie myliła się. Nie myliła się co do Marii Multon, a Maria Multon musiała sprostać jej wyzwaniu.
Zrobiła więc krok do przodu. Potem kolejny, aż wreszcie wyciągnąwszy dłoń do przodu, pozwoliła palcom lewej dłoni zacisnąć się na pustej fiolce. Palce prawej ręki zaś powitały znajome ciepło drewna migdałowca, gdy koncentrowała magię, aby ta wydobyć mogła wspomnienie pierwsze. Może nie to najbardziej bolesne, ale to, które towarzyszyło jej od tak dawna, że stało się już ― do dziś nierozerwalną ― częścią jej. Takie wspomnienie, które da Pani Jeziora ogląd na to, komu podarowała wianek z białych płatków, komu życzyła odwagi.
― Memoria.

Narastający szum rozmów w niezrozumiałym języku. Pomieszczenie jest jasne, przestronne, wiązki światła wpadają do środka przez wysokie okna ― na zewnątrz jest pogodny, wczesnojesienny ranek. Czuje gorąco, czerwone policzki i dziwne ściśnięcie w żołądku, które przechodzi później w mrowienie nóg i czubków palców. W ławkach siedzi kilkanaście dzieci, chłopcy i dziewczynki, wszyscy w jasnobłękitnych mundurkach. Gdy wzrok opada w dół, widać chude nogi skryte pod wyblakłą, niebieską spódnicą, wyraźnie odcinającą się kolorem od n o w y c h mundurków reszty.
Nagle huk.
Ból, gorący ból przenikający przez wszystkie nerwy dłoni, która w odruchu proszącym o ratunek cofa się pod szkolną ławkę. Rozmazane, bo załzawione spojrzenie wędruje w górę w akompaniamencie skrzeczącego krzyku ― nie jest w stanie zrozumieć wszystkich słów. Te, które rozumie oraz ton, w jakim są wymawiane zwiastują kłopoty. Zimne dreszcze na plecach potęgują się przez chichot dzieci siedzących po jej prawej stronie. Wygięta w nieładnym grymasie twarz starszej kobiety trzymającej w ręku wierzbową witkę, narzędzie poprzedniej zbrodni, pozostaje w centrum obrazu na dłużej, niosąc za sobą konkretną myśl.
Maria Multon tu nie pasuje. Maria Multon nie należy do tej grupy. Maria Multon jest tylko biedną, głupią dziewczynką, która do niczego się nie nadaje.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Łąki [odnośnik]18.08.23 1:22
Odetchnęła z ulgą słysząc odpowiedź Ady. Kiwnęła głową w stronę stworzenia, które trzymała w dłoniach. - Jest ci przeznaczony – skwitowała z wolna. – Chciałabym zobaczyć minę twojego męża, gdy powiesz mu, że dorobiliście się dziecka, ale cóż, pozostaje mi wierzyć, że opowiesz mi to ze wszystkimi szczegółami – mruknęła z wyczuwalną nutą rozbawienia. Nie miała zamiaru zdradzać się z myślą, że ten mały nicpoń mógłby całkowicie wywrócić ich rutynę do góry nogami, a przynajmniej przyłożyć łapkę do nagłego osiwienia swoich opiekunów. Sama miała swojego Rufusa odkąd sięgała pamięcią, a więc przeżyła z nim tyle lat, by przywyknąć do ciągłego chaosu, setek zniszczeń i wielokrotnych kradzieży. Mieli nawet swoją tygodniową rutynę: w poniedziałki kradł sztućce, a w czwartki wyjątkowo lubował przywłaszczać sobie wszystkie spinki, jedynie klamki kradł nagminnie każdego dnia.
Powiodła spojrzeniem do Hectora, unosząc brew w niemym pytaniu, nie mogąc obiecać, że zapamięta wypowiedziane przez mężczyznę imię na dłużej, tym bardziej, że zdążyła już przypisać inne, bardziej lub mniej pasujące określenie. – Och, miejże litość Hectorze. Gdyby tak było, wróciłby zanim zadałam pytanie, niemniej zgodzę się, że najwyraźniej lata chyżo -  wygięła kącik ust ku górze w grymaśnym, krzywym półuśmiechu. Miała nadzieję, że jego przyjaciel nie zniknął na długo, w końcu wierzyła, że już niedługo osiągną coś, co pozwoli im iść dalej, rozwiązać zagadkę i nie chciałaby skupiać się wtedy na poszukiwaniach zaginionego mężczyzny. Zbyt długo już tu tkwili. Zbyt wiele nerwów zaczynało się wokół nich gromadzić.
Zadrżała, gdy żyła posłuchała się magii Everetta, budząc się leniwie, krok za krokiem, szczelina po szczelinie. Udało ci się, naprawdę ci się, cholera, udało; pomyślała z rozkwitającym w piersi uczuciem dumy. Obserwowała rozchodzące się pajęczą nicią pęknięcia w ziemi, które po kilku chwilach zaczęły być swoistymi korytami dla wody, nadając jej kierunek. Śledziła jedną ze strużek od samego początku, aż do momentu w którym sięgnęła pucharu. Niewiele trzeba było czekać, nim naczynie wypełniło się po brzegi, wreszcie wylewając wszystko, czego nie mógł już pomieścić. Roślinność nabierała barw, wzrastała, zawłaszczając spopielone ziemie gęstością własnej, odzyskanej siły. Szkotka mogłaby przysiąc, że nawet powietrze zaczynało mieć inny zapach, ale wszystko działo się tak szybko, że równie dobrze to jej zmysły mogły już wariować. Odżyła też i kobieta, ubrana teraz w naturalne, roślinne sploty. Pani Jeziora we własnej osobie. Była inna niż początkowo ją sobie wyobrażała. Wyższa, zaskakująco wysoka i zdecydowanie bardziej baśniowa niżeli przyziemna.
W ogóle nie spodziewała się słów, które melodyjnie spływały z ust kobiety. Tak bezgranicznie ciepłych, wypełnionych ogromnymi pokładami czułości i przede wszystkim, zdawało się, że szczerych. Przechodziła między nimi, obdarzając swą uwagą każdego z osobna, co Szkotka osobiście pochwalała, w końcu uważała, że wszyscy zgromadzeni tu ludzie, których ciężko jej teraz było objąć swym spojrzeniem, wykonali ogrom pracy i zasługiwali na docenienie. Wtedy też Pani Jeziora zwróciła się między innymi do niej. Ledwie zdążyła przetrawić wypowiedź, nieruchomiejąc prędko w obliczu gestu Pani Jeziora. Uczucie, którego się tak bała jednak nie nadeszło, co przyjęła ze zdumieniem wyznaczonym w rozszerzonych oczach wypełnionych nagłą wilgocią. Nie rozumiała jak to się stało, jednak dobrze było choć raz przyjąć dotyk w tak naturalny sposób. Skinęła głową, nie mogąc zdobyć się na wypowiedzenie jakichkolwiek słów. Nie odważyła się też sięgnąć spojrzeniem ku przyjaciołom. To była chwila dla niej, moment na przetrawienie podarowanych słów i mogło się okazać, że myśli, które kłębiły się w jej głowie, wcale nie były tak straszne, jak jej się to pierwotnie wydawało.
Przechyliła głowę, wysłuchując kolejnej prośby, kolejnego zadania, kolejnej próby. Chciała wspomnienia, jawnie sugerując jego rodzaj. Kruczowłosa cofnęła się o krok, unosząc wyżej brodę, zastygając pod wpływem ogromnego wyrzeczenia przed którym stawiała ich Pani Jeziora. Wolno złapała jedną z fiolek w palce, nie zamierzając protestować, choć zupełnie jej się to nie podobało.
Czego mogła się pozbyć? Co mogła jej ukazać? Było tyle wspomnień, które niegdyś oddałaby z przyjemnością, ba, błagałaby byle tylko ktoś je zabrał, odbierając całe towarzyszące im cierpienie. Chętnie zapomniałaby krzywdy, której doznała ze strony brata, zapomniałaby o bólu każdej pełni, o stratach, lękach, łzach przelanych w imię bezgranicznej słabości. Niemniej teraz wiedziała, że to one czyniły ją silną. Wszystko to, co przysparzało jej ból, wykuło ostatecznie osobę, którą była teraz i za nic w świecie nie chciała czynić kroku wstecz. Obróciła drewno w palcach, skupiając się na tym, by wytrwać w tej próbie bez ujawnienia emocji skrytych wewnątrz, tych samych, które prześladowały ją za każdym tego typu wspomnieniem. Były niczym niewidoczne gołym okiem blizny wywołane przez wielorazowe smagnięcia. Miała zamiar oddać jedno z tych, które teraz odbijały się na niej najbardziej. Było ich jednak zbyt wiele, by odebranie jednego zmieniło cokolwiek, prócz chwilowego ukojenia. Przyłożyła czubek różdżki do skroni, biorąc wdech. – Memoria

Lewa część twarzy wciąż jeszcze paliła niemiłosiernie, gdy kobieta stojąca przed nią zamachnęła się ponownie, wymierzając drugi, znacznie bardziej siarczysty, podszyty frustracją policzek. Nie osłaniała się, nie uginała karku, nie okazywała lęku. Pozwalała by matka wyrządzała jej krzywdę. Jak za każdym razem, odkąd stan ojca pogorszył się na tyle, by nie mógł interweniować. Jak za każdym razem, odkąd zniknął Soren, przyprawiając matkę o wzmożone stany agresji. Jak za każdym razem, odkąd wiedziała o jej klątwie.. Pod wpływem uderzenia głowa odskoczyła w bok. Zagryzła zęby, dając sobie chwilę, zaledwie ułamek sekundy, nim na powrót spojrzała w matczyne oczy.
- Dlaczego Merlin pokarał mnie takim odmieńcem? Już wcześniej do niczego się nie nadawałaś, ale teraz? Jedna pełnia i tyle niewykonanej pracy – marnotrawstwo czasu. Jak myślisz, kto to za ciebie zrobi? Ja? Czy może ten, który zmienił cię w to coś? – słowa uderzały raz za razem i choć słyszała je często, to wciąż nie potrafiła poradzić sobie z ich ciężarem. Nigdy nie przyznała się matce, że to Soren ją wtedy zaatakował. Nie uwierzyłaby jej, dalej snując swoje chore domysły. Im dłużej to trwało, tym bardziej nie mogła tego słuchać, mimowolnie uciekając spojrzeniem w bok, ku oknu. Nie umknęło to jednak uwadze matki, która zaraz przypadła do niej, zaciskając dłonie na nadgarstkach córki.
Ogień. Ból. Czerwień wybuchająca przed oczami.
- Patrz na mnie jak do ciebie mówię! – krzyknęła. Łzy zbierały się w stalowoniebieskich oczach, ciało drżało pod wpływem nagłego, narastającego bezgranicznie lęku. Gotów była błagać, by to się skończyło. Zachwiała się na wciąż słabych nogach, ku uciesze matki, która doskonale wiedziała o swojej przewadze. – Musiał wyrządzić ci przerażające rzeczy, pomyśleć tylko, że to jedynie twoja wina. Jesteś rozczarowaniem, Evelyn – matka okraszała słowa krzywym, pełnym odrazy grymasem. Kruczowłosa wierzyła w te słowa, we własną winę, a brzemię, które miała nosić najwyraźniej nie było wystarczającą karą. Sprzeciw nie był tu dobrze widziany i choć mogłaby się bronić – nigdy nie podniosłaby ręki na własną rodzicielkę, choć nie raz i nie dwa wyobrażała sobie, że to czyni. Matka mogła jej nie kochać, ale ona wciąż obdarzała ją bezgraniczną miłością.
Nagłe szczęknięcie drzwi, zgrzyt nienaoliwionych zawiasów. – Dzień do… - mężczyzna zatrzymał się w pół kroku, przeskakując wzrokiem między kobietami. Matka momentalnie odpuściła swój chwyt, odwracając się i jak gdyby nigdy nic podążając w kierunku schodów. Evelyn zaś osunęła się wpierw na kuchenny blat, nie mogąc odzyskać kontroli nad szalejącym w panice umysłem.
Jeden wdech.
Drugi.
Trzeci.
Wreszcie otrzepała spódnicę z wyimaginowanego pyłu, poprawiła włosy w dwóch nieskoordynowanych ruchach, złapała w locie naręcze dokumentów i szybkim krokiem ruszyła w kierunku drzwi, mijając mężczyznę bez słowa, będąc pewną, że zaciśnięte gardło nie pozwoli jej wydobyć żadnego dźwięku, wyzwalając zamiast tego masę łez, których przecież nie mogła ukazać światu. Zamiast tego gestem poprosiła, by podążał za nią. Byle jak najszybciej znów wpaść w wir pracy, przestać myśleć i analizować robaczywe relacje rodzinne. Byle dalej stąd.


Łapczywie nabrała powietrza, zupełnie tak, jakby przez cały ten czas musiała je wstrzymywać. Zmarszczyła brwi, dostrzegając, że substancja we flakonie miała ciemnoniebieską barwę, zresztą podobnie smakowała – żalem, smutkiem, poczuciem winy. Nie była tym zaskoczona, przecież właśnie wtedy, te przeszło osiem lat temu, właśnie taka była. Dopiero z czasem wytworzyła w sobie złudne poczucie, że wreszcie udało jej się uciec przed przeszłością. Ostatnie miesiące jednak dobitnie uświadamiały ją, jak bardzo jest w błędzie. Zagryzła zęby, prędko oddając fiolkę Pani Jeziora, skupiając swoje zamglone, rozemocjonowane spojrzenie gdzieś ponad jej ramieniem.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Łąki - Page 16 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Łąki [odnośnik]22.08.23 12:56
Skupiałem się na powtarzanej w kółko inkantacji, na płynnym ruchu różdżki, nie będąc pewnym, czy starania te przyniosą jakikolwiek efekt. Ani jak długo musiałbym zachęcać żyłę do otworzenia się, by móc zauważyć pierwsze sygnały, że podjęta przeze mnie próba wpłynięcia na rozciągające się na polanie szczeliny ma szansę powodzenia – lub wprost przeciwnie, że powinienem przestać z nimi igrać i to w tej chwili. Serce waliło mi niczym młot, nerwy utrzymywałem jednak na wodzy. A przynajmniej do czasu. Zawahałem się – dosłownie i w przenośni – dopiero w momencie, w którym znaczące glebę pęknięcia zwiększyły swe rozmiary; odruchowo oderwałem stopę, przestawiłem ją nieco dalej, by nie ryzykować wpadnięcia w jedną z uformowanych w ten sposób dziur. Słowa zamarły mi na ustach w chwili, w której okruchy magii były już na tyle silne, że bez trudu wnosiły krople wody wyżej i wyżej, wprost do trzymanego przez Panią Jeziora kielicha. Czy to wystarczy? Czy dzięki temu eliksir nabierze odpowiedniej konsystencji, a my zrobimy kolejny krok w kierunku rozwiązania zagadki labiryntu...? Chciałem obejrzeć się na Adę, co ona o tym myślała, czy podobne obrazy widziała w swej wizji, a także na Evelyn – jakaś cząstka mnie odczuła ulgę, że podołałem zadaniu, że nie zbłaźniłem się na jej oczach – nie potrafiłem jednak oderwać spojrzenia od rozkwitających wszędzie wokół kwiatów, od przyrody budzącej się do życia, a wraz z nią jej matki, zaklętej do tej pory w kamień, czy może raczej piasek, postaci wyjętej z kart legend. Potrząsnąłem lekko głową, jak gdybym próbował zbudzić się ze snu; magia stanowiła nieodzowną część mego życia, lecz przecież to, co działo się najpierw w zamkowej komnacie, a teraz sercu labiryntu, było czymś niezwykłym.
Musiałem zadzierać brodę, by móc spojrzeć wyratowanej od zguby kobiecie prosto w oczy. Dla każdego miała dobre słowo, zdobiąc skronie kolejnych czarodziejów wiankami czy pojedynczymi pąkami; nie potrzebowałem podziękowań, nie zrobiłem nic takiego – miałem po prostu dużo szczęścia – trudno byłoby jednak powiedzieć, że nie wyczekiwałem momentu, w którym ta tajemnicza istota skupi uwagę na mojej skromnej osobie. Drzemie we mnie ogromna moc...? Zmarszczyłem brwi, momentalnie bagatelizując w duchu dosłyszane słowa; opór ten zelżał jednak pod naporem kobiecego dotyku, niesionej nim otuchy, kiedy więc Pani Jeziora złożyła na mej głowie wieniec, lico miałem już gładkie, a na ustach widniał delikatny uśmiech. Może to zasługa li tylko jej obecności, a może również otwartej żyły o pozytywnym prądzie, czułem się jednak lżej niż do tej pory.
Wtedy też spojrzałem w kierunku kuśtykającego ku nam Theo – gdzie on się podziewał? – jednak bardziej od jego nagłego pojawienia się zdziwił mnie widok dzierżonego przez niego miecza. Czy to mógł być ten sam oręż, który ujrzeliśmy w zamkowej sali biesiadnej? Ten, którym zabito króla...? Spojrzałem to na Moore'a, to na stojącego nieco dalej Hectora, jak gdyby szukając na ich twarzach odpowiedzi, po czym wsłuchałem się w dalszą część wywodu już-nie-rzeźby. To jeszcze nie koniec, przed nami najtrudniejsza z prób? Nie to chciałem usłyszeć. Mniej martwiłem się o własny dyskomfort, który niewątpliwie będzie musiał dać o sobie znać przy okazji stawiania czoła mym największym lękom, jakiekolwiek by one nie były, a bardziej o samopoczucie mych towarzyszek i tego, co też miało to dla nich oznaczać. Jakie strachy staną przed ich oczami? Czy nie zniweczą one festiwalowej zabawy, nie przemienią jej w katorgę...? Westchnąłem cicho, bezwiednie, gdy za dotknięciem obleczonej w kwiecie niewiasty kielich przeistoczył się w coś, co przypominało raczej myślodsiewnię. Nie żebym kiedykolwiek z jakiejś korzystał, ale widzieć takie cacko widziałem. Wciąż obracałem między palcami drewienko swej różdżki, nerwowo i niespokojnie, w ciszy walcząc z kotłującymi się w piersi emocjami.
Nie mogłem odmówić Hectorowi racji. Wspomnienia utrzymywały mnie w ryzach, przypominały, dlaczego byłem taki a nie inny, z jakimi trudnościami zdołałem już sobie poradzić, a które niemalże mnie złamały. Co by się stało, gdybym zapomniał o kobiecie fatalnej, która wytrwale wodziła mnie za nos, by w końcu odrzeć ze złudzeń? Nic dobrego. Nie chciałbym również zapomnieć o procesie Jade, o piekle, przez które musiała przejść ona, ale i cała nasza rodzina czy w końcu o śmierci bliskiego sercu Louisa. Dlatego właśnie nie paliłem się do oddawania Pani Jeziora momentów, które – choć bolały jak jasna cholera – pozwoliły mi dojrzeć, dorosnąć, albo przynajmniej dotrzeć do miejsca, w którym znajdowałem się teraz.
Pomyślałem więc o jednym z tych wieczorów, kiedy zmartwienia osiadały na barkach ciężarem zbyt wielkim, by móc unieść go na trzeźwo, dalej robić dobrą minę do złej gry. Maleńki Jarvis został z moją matką, w dobrych rękach, gdy ja szukałem ukojenia w diablim zielu, Ognistej Whisky, cierpieniu niesionym pięściami zaczepianych celowo mięśniaków. Łatwiej przychodziło mi znieść ból obitych żeber czy wykwitających pod skórą siniaków niż masochistyczną wiwisekcję złamanego serca, do której zabierałem się raz po raz, gdy tylko nikt nie patrzył, gdy nie miałem zajęcia, gdy nie trzymałem niemowlaka w ramionach...
Memoria wychrypiałem cicho, nie patrząc na nikogo innego, nie chcąc krzyżować teraz spojrzeć nawet z tymi, których znałem najlepiej. Niech będzie to ofiara, która nie pozbawi mnie ani grama życiowej mądrości, a która ułatwi zapanowanie nad powracającymi niekiedy wyrzutami sumienia. Zamknąłem nić wspomnienia w jednej z pustych fiolek, po czym bez śladu niedawnego uśmiechu przekazałem ją w ręce Pani Jeziora.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Łąki [odnośnik]31.08.23 9:12
Kiedy miał pięć lat, wpadł do sadzawki nieopodal domu i niemalże zatonął.
Ciągle pamiętał to nieznośne uczucie wody wciskającej się do oczu, do nosa, do ust, ściskającej jego płuca żelaznym imadłem, wyciskającej z przerażonej głowy wszystkie myśli. Okropna, okropna świadomość tego, że nie może oddychać- dokładnie tak samo czuł się teraz. Panicznie nie mógł zaczerpnąć tchu, trzymając w zdrętwiałych rękach bezużyteczny kawał żelastwa, który właśnie wyciągnął z tej przeklętej skały. Zupełnie tak, jakby nad jego głową po raz kolejny zamykała się ciemna, bezlitosna woda, szczelnie jak kokon próbujący utulić go do wiecznego snu. Jeśli zaś istniało coś, czego Theodore Moore nienawidził bardziej, od porażek, był to strach.
Dlatego z trudem zebrał ostatnie strzępy rozproszonej, drżącej woli i- szarpnął mieczem do góry, nieco niezdarnie, palce wciąż miał wszak zdrętwiałe od strachu od pokrywającego metal szronu. Zamachnął się krzywo, celując prosto we własną twarz, wygiętą teraz w nieznośnym grymasie pogardy, albo triumfu- wszystko jedno, wszystko jedno, musiał zetrzeć ten uśmieszek z własnej twarzy, zabić odbicie strachu we własnych oczach, pozbawić przerażenie życia, zanim go udusi, utopi. Sapnął, kiedy postać w spotkaniu z mieczem rozpłynęła się jak cień, pozostawiając po sobie ostatnie słowa- o których już wiedział, że jeszcze długo, długo nie dadzą mu zasnąć.
Bo przecież nie było warto. Nie było warto. Nie był wart.
Doskonale o tym wiedzieli, oboje.
Wparadowanie na polanę z mieczem jak zwycięzca i olśnienie pięknej Celine przestało wchodzić w rachubę- ledwie pamiętał moment, w którym wsiadł na miotłę, wciąż kurczowo zaciskając dłoń na rękojeści miecza. Poprzednia ulotna radość spowodowana lotem minęła; teraz nie czuł nic, przebijając się przez mgłę, szarpany porywami wiatru. Nie czuł nic, lądując; nie miał nawet siły, żeby unieść brwi na widok, który przywitał go na polanie.
-T o jednak żyje- Mruknął sam do siebie pod nosem na widok posągu, który widocznie okazał się jednak prawdziwą kobietą, wciskającą teraz na jego głowę wieniec laurowy. Skrzywił się, słysząc jej słowa i tylko siłą woli zmusił się do pozostania w miejscu, zamiast odsunąć się od niej o krok.
-Dajcie mi wszyscy spokój- Warknął, po czym sięgnął po cholerny wianek i ściągnął go z głowy. Nie był żadnym pierdolonym zwycięzcą, zresztą wszyscy w tym labiryncie zdawali się już o tym wiedzieć- i z rozkoszą przypominać mu, kim tak naprawdę był. Kim tak naprawdę się stał. Wyschnięte gałęzie labiryntu zaczynały się wić i zbliżać, i pęcznieć, zaciskając się nad jego głową i odbierając mu oddech. Wyjść- chciał się stąd tylko wydostać, natychmiast, i wrócić do swojego małego, smutnego, bezwartościowego życia, tam, gdzie nikt nie mógł go widzieć ani oceniać, ani zmuszać go do rozdrapywania jątrzących się wciąż ran. Z impetem wbił miecz w ziemię, nieszczególnie przejmując się hałasem, który spowodował. Ledwie zdołał usłyszeć kolejne słowa Pani Jeziora przez coraz szybsze, coraz bardziej rozpaczliwe bicie własnego serca. Przynajmniej co do tej jednej kwestii nie musiał mieć żadnych wątpliwości- dlatego też wyrwał do przodu, łapiąc fiolkę dłonią, która zdawała się drżeć. Pospiesznie przysunął różdżkę do skroni, mógł wybrać tyle złych wspomnień, ale tak naprawdę zawsze chciał się pozbyć tylko jednego- i powolnym ruchem przeniósł do fiolki wspomnienie pobladłej twarzy Billy’ego, kiedy po raz pierwszy i ostatni wyrzucił go ze szpitalnej sali, paląc wszystkie łączące ich mosty. Prawdziwa miłość zawsze bolała najbardziej, i nigdy nie żałował niczego bardziej, niż tego, że ją utracił.
Theo Moore
Theo Moore
Zawód : eks-zawodnik Jastrzębi, obecnie magikowal
Wiek : 33
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
When the heart would cease
Ours never knew peace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11769-theo-moore https://www.morsmordre.net/t11956-goblin#369851 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f430-irlandia-okolice-dungiven-stara-farma-moore-ow https://www.morsmordre.net/t12124-theo-moore#373220
Re: Łąki [odnośnik]04.09.23 17:04
Gdy pozbawiliście się wspomnień, w waszych głowach pozostała niewytłumaczalna pustka - odczucia związane z danym wspomnieniem zniknęły, w głowie nie było pytań, nie było smutku ani żalu, pozostała jakby stara blizna, która nieczuła była na dotyk. Zdawaliście sobie jednak sprawę z tego, co zniknęło, choć myśląc o tym, słyszeliście tylko ciszę i widzieliście jakby czarne płótno okrywające lustro.

Pod waszymi stopami znów poczuliście płytką warstwę wodą, która za każdym poruszeniem stopy tworzyły drobne kręgi na wodzie. Z tej wody unosiły lśniące drobiny uwolnionej dzięki waszym staraniom magii, a osadzając się na ubraniach, pozostawiały po sobie migoczący światłem brokat - mógł być strzepnięty, ale niedotykany trzymał się spódnic, sukienek i spodni całkiem mocno. Pani Jeziora przyglądała się wam w zadumie, nie przeszkadzając w namysłach, nie popędzając, a gdy oddawaliście jej kryształowe fiolki, na każdej z nich złożyła łagodny, pełen szacunku i wdzięczności pocałunek, po czym delikatnie unosiła ku górze i pozwalała, by fiolka otworzyła się nad wyczarowaną z pucharu myślodsiewnią. Każde wspomnienie srebrnymi smugami wydostało się z fiolki i wylało się czystą strugą wprost do kamiennej misy, której tafla delikatnie zadrgała przy spotkaniu z efektem zaklęcia „Memoria”. Hector jako pierwszy oddał swoje wspomnienie Pani Jeziora i również jako pierwszy mógł zobaczyć to, co się z nim stało. Lśniące drobiny uniosły się znad myślodsiewni i popłynęły ponad jego ramieniem dalej, ciągnąc za sobą znajome rżenie Melancholy, aż zatrzymały się przy przeciwległej ścianie labiryntu i zaczęły powoli opadać, pozostawiając w powietrzu zarys końskiej sylwetki - ta poruszyła się, potrząsnęła łbem i grzywą i prychnęła zachęcająco na Hectora, zachęcając, by ten podszedł bliżej. Zaraz za nią otworzyło się w żywopłocie przejście - takie samo, przez jakie wcześniej Vale miał okazję w labiryncie przechodzić. Klacz wskazała mu drogę i sama ruszyła w głąb, ciągnąc go dobrą energią, ciepłem i bezpieczeństwem, niczym patronus. Zanim jednak Hector wykonał krok, poczuł na swojej skroni chłodne, delikatnie wilgotne palce Pani Jeziora. We włosach wplątała mu gałązki lauru podobne do tych, które posiadali również Theo i Everett.
- Łatwo jest być człekiem mądrym, znacznie trudniej z tej mądrości korzystać, dla ciebie jednak mądrość to przyjaciółka, nie zaledwie służąca - uśmiechnęła się i chwyciła go za dłonie. Hector mógł poczuć przypływ niewytłumaczalnej siły, gorąc oplatający serce, wtłaczające się w naczynia krwionośne ciepło.
Fiolka Ady, ucałowana przez Panią Jeziora, powędrowała ku górze podobnie do tej, która należała do Hectora - srebrne drobiny uniosły się znad tafli płynu w myślodsiewni i powędrowały nad ramieniem kobiety, by skupić się przy żywopłocie i ukształtować się w srebrny zarys lisiej sylwetki, która niosła za sobą echo dawnych lat, prostszych, beztroskich. Zwierzę przypominające patronusa potrząsnęło łebkiem, a gdy przejście się otworzyło, weszło dalej, głębiej. Nim Ada ruszyła, Pani Jeziora objęła dłońmi jej twarz, a na czole złożyła pocałunek. Niuchacz chyłkiem wdrapał się Pani Jeziora na ramię i przysiadł na nim, łapką trzymając za jedną z gałązek w jej włosach.
- Nikt nie odbierze ci siły, która w tobie drzemie - w miejscu, w którym kobieta dotknęła skóry Ady, pojawiło się ciepło i ulga. - A jeśli będzie próbował, nie zdoła.
Pani Jeziora, gdy postawiła krok w stronę Celine, zdawała się zmartwiona niczym matka, której córce przydarzyła się coś złego, czego sama zatrzymać się mogła. Objęła jej jasne policzki i ucałowała je oba, chłodnymi opuszkami kciuków ocierając łzy. Półwila poczuła na skórze ciepło, a łzy, choć zimne i tknięte smutkiem, okazały się niemal gorące i przyniosły niesamowitą lekkość duszy. W ślad za palcami rozlało się poczucie ulgi, szczęście. Palcem wskazała młodej dziewczynie smugę światła, która utworzyła z drobin uzyskanych ze wspomnienia sylwetkę łabędzia. Ptak powachlował skrzydłami, sypiąc srebrne, migotliwe cienie i zaczekał, aż w żywopłocie otworzy się przejście, by ruszyć nim dalej.
- Łabędziom, wspaniałym i majestatycznym, nikt jeszcze nie odmówił piękna. Kiedyś maleńkie, szare i niezaradne, potem wyrastają na cudowne stworzenia, które podziwia każdy - szepnęła do Celine, uśmiechając się do niej troskliwie. - Choć poraniona jest twoja dusza, kiedyś zgubi szare i obrośnie w śnieżnobiałe pióra.
Drobiny unoszące się znad myślodsiewni również przybrały znajomy kształt, na pewno już w pierwszym momencie rozpoznany przez Hazel - puszysty koci ogon otarł się o kobiecą nogę, by zaraz w kilku drobnych susach wylądować i przysiąść przy rozkładających się w łuk gałęziach żywopłotu. Żbik oblizał się, zastrzygł uszami i ruszył w zielony korytarz powoli, czekając na ruch tej, która nadała mu swoją myślą postać.
- Śmierć to kapryśna Pani - dłoń Pani Jeziora pogładziła włosy Hazel, wierzch palców pogładził jej policzek, a usta pozostawiły miękki pocałunek na prawej skroni. - Ale ty jesteś posłanniczką Życia, nadajesz kształt nowemu stworzeniu.
Przy Neali Pani Jeziora wydawała się zainteresowana jej osobą, przyglądała jej się, gdy panna Weasley oddawała jej kryształową fiolkę. To naczynie również wylało swoją zawartość do myślodsiewni, a magiczne drobinę uniosły się, by opaść swobodnie przy rozsuwających się na boki łodygach pokrytych zielonymi liśćmi.
- Miast ułożonych i pewnych ścieżek, ty wybierasz te, gdzie ciernie i kłujące pokrzywy. Ale... to właśnie tam czekać będą na ciebie najsłodsze maliny, najpiękniejsze jabłka i najgęstsze poziomkowe krzewiki. - usta Pani Jeziora spoczęły na czole Neali, a za jej pocałunkiem rozlało się uczucie odpoczynku, lekkości, szczęścia, którego źródło zdawało się tkwić w samym sercu. Przy przejściu, które się otworzyło, stała dobrze znana Neali postać - niedźwiedź. Jej myśli powędrowały ku Brendanowi. Majestatyczne stworzenie utkane ze srebrnej mgły i drobin magii jej wspomnienia mruknęło głęboko, ale spokojnie, po czym ruszyło w głąb korytarza. - Na ścieżkach, które wybierasz, szczęście przyda ci się na pewno, kochana.
Zatrzymując się przy Marii, Pani Jeziora pozwoliła sobie zawinąć jasne kosmyki jej włosów za uszy, drobiną magii splatając kosmyki w warkocz, wplatając w nie maleńkie, błękitne i białe pączki kwiatów, wywijając w drobne fale te cieńsze pukle. Na czole złożyła swój pocałunek, dodając Marii odwagi, pewności, wsparcia.
- Nikt nie wie, jak wygląda Piękno - szepnęła do niej, uśmiechając się łagodnie, pogładziła jej włosy splecione w śliczne, dziewczęce uczesanie. - Nie obcym sądzić, kim jesteś. - spojrzała w stronę otwierającego się w zielonej ścianie przejścia i lekko nakierowała Marię na ten sam widok. Na gałązkach przysiadło nieduże stadko ćwierkających urokliwie ptaszków, które przelatywały nad sobą i lądowały na innych łodyżkach. Wszystkie patrzyły na Marię, jakby zapraszając do tajemniczego tunelu. - Choć teraz stworzone ze srebrnej magii, w rzeczywistości są szare. Ja jednak nigdy nie odmówiłam im uroku. - wystawiła palec, by jeden z nich na nim wylądował, a potem pozwoliła, by przysiadł na dłoni Marii. Stworzonko przyglądało jej się z zaciekawieniem. - Tylko one wiedzą, jakie są piękne. I tylko twoje serce wie, jak wiele w tobie uroku i oddania.
Gdy Evelyn oddała swoje wspomnienie, a jego treść zanurzyła się w myślodsiewni, znad tafli znów uniosły się drobiny, by mogły uformować kolejną manifestację magii właściciela. Tym razem jednak pył opadł dopiero, gdy przejście w pełni się uformowało, otwierając drogę do ciemnego korytarza. Srebrne okruchy otuliły sylwetkę wilczycy, która z duma patrzyła prosto w oczy Despenser, nie poruszając się ani o milimetr, leniwie, ostrożnie kręcąc puszystym, ciężkim ogonem.
- Twój cień to twoja siła, moja droga - szepnęła Pani Jeziora, łagodnie i nienachalnie ujmując kobietę za dłoń. Palce Evelyn rozgrzały się czule, pozwoliły temu uczuciu zajrzeć w głąb duszy, oswoić ją. - Siła wilczycy walczącej o siebie wśród zgiełku i krzyków. Przejdziesz przez chaos, odnajdziesz drogę w ciemności, a rany i blizny, które znaczą twoją skórę, będą nie klątwą, a zaledwie płomykiem, która gaśnie pod ciężarem tchnienia.
Pani Jeziora przyglądała się opróżnianej samoistnie fiolce Everetta w lekkiej zadumie, delikatnie nachylając się ku strumieniowi magii, jakby chciała poznać jego głębię. Zaraz nad ich głowami rozbrzmiało orle wołanie, a srebrna ptasia sylwetka zatoczyła kilka kółek, by w końcu lśniącymi szponami uchwycić się szczytu utworzonego z gęsto splecionych gałęzi łuku otwierającego kolejny korytarz.
- Doskonale wiesz, co czyni cię wytrwałym, i nigdy nie odważyłabym się tego odebrać - powiedziała, palcami otaczając jego ramię, przez które do ciała Everetta wlało się poczucie odzyskania cząstki siebie, ale i otrzymania cząstki mocy, której wcześniej nie posiadał. - Jesteś podporą dla wielu, wiedz również, że oddaję tobie część siebie, byś również miał się na czym wesprzeć, gdy zabraknie siły. Niech twoje kroki będą pewne, a umysł pełen spokoju.
Gdy nadeszła kolej Theo, Pani Jeziora oddała mu przestrzeń, której potrzebował oddając wspomnienie, a gdy to przelewało się do myślodsiewni, ujęła rękojeść miecza, by płynnie wyciągnąć go z ziemi i oprzeć ostrze na drugiej, otwartej dłoni.
- Nawet Excalibur, przepełniony magią i dumą starszą nawet niż ja, skruszał pozostawiony na pastwę świata. Rdza obrosła klingę, a ostrze stępiało - szepnęła ze smutkiem. Uniosła palce, by swoją magią zmyć brud i ciemny, miedziany nalot wgryzający się w szlachetny metal. Miecz z chwili na chwilę coraz bardziej lśnił, a drogie kamienie, którymi oblana była rękojeść, w świetle księżyca odzyskała swój dawny blask. Broń znów pojaśniała legendą dawnych lat, wywołując tym uśmiech na twarzy Pani Jeziora. Kobieta podniosła wzrok na Theo i ukłoniła mu się głęboko, dziękując i oddając cześć za to, co zrobił. Uchwyciła jego dłoń, a jej moc popłynęła w górę po jego ramieniu, wypełniając ciało ciepłem i spokojem. - Rdzę można zetrzeć, a ostrze naostrzyć, by znów zwrócić mu dawną chwałę - powiedziała do niego troskliwie, wzrokiem, w którym brak było ulitowania czy pobłażliwości. - Ludzie czasami zapominają, że są takimi ostrzami, Excaliburami własnych żyć. - odwróciła wzrok, by osiadł na formującej się ze srebrnego pyłu sylwetce potężnego, szlachetnego jelenia, którego ogromne poroże sięgało aż do bocznych krawędzi supłanego w żywopłocie przejścia. Stworzenie buchnęło z nosa kłębami pary i grzebnęło w ziemi kopytem, przywołując do siebie Theo.

Pani Jeziora wycofała się nieco, a Excalibur oparła przed sobą o ziemię, dłonie splatając na jego rękojeści. Wzięła głęboki wdech, dwa kruki odnalazły miejsce na jej ramionach.
- Pobłogosławiłam was na dalszą podróż, na jej ostatni skrawek, dalej poprowadzą was przyjaciele, których przywołały wasze wspomnienia. - objęła wzrokiem was wszystkich. - Moje słowa pozostaną z wami na zawsze, choć moja podróż kończy się w tym miejscu. Dziękuję wam raz jeszcze za ratunek. Idźcie zdrów. I pamiętajcie - najtrudniejsze walki stoczycie z własnymi duszami.
Dziewięć korytarzy, które otworzyły się przed wami, i dziewięciu strażników, którzy mieli chronić was do końca

Wracamy do znajomych dźwięków, które będą towarzyszyć nam już do końca.

Pięknie poproszę, żeby czynności, których się podejmujecie, były w waszych postach podkreślone. W swoich postach możecie podejmować kilka aktywnych akcji, oby tylko mieściły się w możliwościach waszych postaci.

Dzięki przywódczym działaniom Hazel, wszyscy do końca wydarzenia dostajecie +5 do wszystkich rzutów.
Błogosławieństwo Pani Jeziora daje wam do końca wydarzenia +5 do wszystkich rzutów.

Czas na odpis trwa do 7.09. Jeśli napotkacie po drodze problemy z czasem, koniecznie dajcie mi znać!

Na wszelkie pytania odpowie na pw Ted Moore (na discordzie również zapraszam!).


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.09.23 1:13, w całości zmieniany 4 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąki - Page 16 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąki [odnośnik]05.09.23 20:46
Błyszczące nici wspomnień skraplały się w fiolkach, wypełniwszy szkło migotliwym ciężarem tylu przeżyć, tak wielu nadkruszonych serc. Choć pragnęła wesprzeć pozostałych świadków spojrzeniem, skoro tkwili w tym razem, to nie podniosła wzroku ku ich twarzom, kiedy opróżniali skronie ze stłoczonych w pamięci trudów, trosk, łez i swych fundamentów, wierząc, że powinni mieć przy tym odrobinę prywatności. To nie było łatwe, nie było przyjemne - każda dotykająca skóry różdżka oznaczała odtwarzaną kakofonię bólu, a skoro Celine nie chciała, by w takiej chwili ktoś przyglądał się jej, podchodziła z szacunkiem do podobnego, niemego życzenia dopisanego do otaczających ją sylwetek. Z uporem wpatrywała się zatem w ziemię pokrytą pierzyną skrzącej się wody, we własne, spoglądające na nią z tafli oczy, w których na próżno szukała już świadomości wspomnienia, które oddała Pani Jeziora; splecione z dłonią Neali palce zacisnęły się tam z czułością i troską, bo nie musiała znać treści żadnego flakonu, by wiedzieć, że obie okupiły je czymś cennym. Trwała obok niej, ramię przy ramieniu, serce przy sercu.
Na miejscu niezaleczonej upływem czasu blizny na tkance umysłu rozrosła się błoga pustka, przypominająca świeżą, zdrową skórę odkrytą pod zgrubieniem strupa, a wokół nich znów rozkwitła magia przybierająca zwierzęce formy, przepiękne, lunarne smugi kształtów, zapewne wybrane nieprzypadkowo - i wszystko to okraszone orzeźwiającą mozaiką mądrości i otuchy, która spływała z warg Pani Jeziora. Kiedy boginka zwróciła się w jej kierunku, postawiwszy krok przez wodne lustro i drobiny unoszącego się znad niego srebrzystego pyłu, półwila uniosła spojrzenie do jej przenikliwych oczu, napotykając przed sobą jedynie czyste zrozumienie. Żadnej dezaprobaty, żadnego wstrętu, chociaż cokolwiek musiała jej oddać, z pewnością pęczniało od larw. Dotyk błękitnych dłoni na jej policzkach przeszył ją falą ukojenia, pocałunki pozostawione na rumianej skórze nasycały ją błogością, jakiej nie czuła od dawna; to, co objęło jej duszę ciepłem i spokojem, przypominało zsuniętą z nadgarstków żelazną obręcz kajdan, upadającą na kamienną posadzkę z metalicznym echem wyzwolenia. Wolność. Jeden jej refleks, świetlisty jak promyk słońca po wyjątkowo długiej nocy. Delikatnie rozsupłała palce z uchwytu Neali, po czym przyłożyła dłonie do dłoni Pani Jeziora, dotykając ich z miłością i wdzięcznością, z ulgą, którą niespodziewanie odnalazła w labiryncie Weymouth.
- A potem nie będzie jej straszne nawet przeklęte jezioro, och, to byłoby cudowne... - zgodziła się z kobietą drżącym od emocji szeptem, pociągnąwszy nosem, i uśmiechnęła się urokliwie, układając wargi w ściegu rozanielonego spokoju, miękkiego jak miód. - Dziękuję. Dziękuję za wszystko - dodała cicho, spoglądając potem w kierunku łabędzia oczekującego przy tarczy szmaragdowego żywopłotu. Był piękny - dumny, eteryczny, zapraszający pozbawioną dźwięku wibracją magii; napawał ją bezpieczeństwem tak intensywnym, że niemalże czuła smak jego słodyczy na języku. Serce wygrywało w piersi zachwyconą melodię, kiedy podążała w jego stronę, wiedziona naprzód tak instynktownie jak ćma poszukująca ciepła płomieni, a tam, zatrzymawszy się niedaleko otwartego w zieleni korytarza, obróciła się w stronę Pani Jeziora, wspartej na majestatycznym, kamiennym mieczu, owocu samotnej wędrówki Theo. - To była piękna historia - odpowiedziała Pani Jeziora, podczas gdy z ust nie gasł ten sam uśmiech, owładnięty roztkliwioną sympatią, a zanim ruszyła w przeznaczoną sobie drogę, odnalazła spojrzeniem twarz każdego śmiałka, im także posyłając uroczy, błogi uśmiech, pełen dumy sprawionej ich gestem i słowem, a także pełen nadziei, że nie przyjdzie im wydostać się w różnych częściach Weymouth - liczyła przecież, że resztę tego wieczoru spędzą wszyscy razem, dzieląc się wrażeniami i perspektywami, radością i melancholią, ekstazą zwycięstwa i pozostawionym przez niego niedosytem. Dopiero po tym, jak spróbowała pochwycić spojrzenie każdego z osobna, wkroczyła do meandra za lśniącym przewodnictwem łabędzia. Byłeś przyczyną smutków i cierpienia, ale nie zapomnę cię. Nikt nie zasługuje na zapomnienie, rozbrzmiały myśli kierowane do milczącego od dawna Króla Rybaka, kiedy opuszki palców przesuwały się na mijanych drobnych listkach, a wzrok wypatrywał tego, co miała przed sobą.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Łąki [odnośnik]07.09.23 14:50
W milczeniu obserwowała, jak błyszczące drobiny tańczą na powierzchni myślodsiewni i w milczeniu również oglądała, jak na jej oczach przyjęły postać lisa. Sylwetka łudząco przypominała tamtego lisa ― jej lisa ― który pojawiał się od kiedy tylko nauczyła się rzucać zaklęcie patronusa. Puchata kita, smukła sylwetka i uszy w formie zgrabnych trójkącików; wszystko było w nim boleśnie podobne, przywoływało echo przeszłości. Żeby go uformować, sięgała zwykle wspomnień związanych z bratem, ale od kiedy Louis umarł, utraciła tę zdolność. Patronus był bezkształtny, nijaki, a często w ogóle się nawet nie pojawiał, dając jasny dowód na to, że nie posiada wystarczająco mocnych wspomnień by przekuć moc w zwierzęcą sylwetkę utkaną z białej magii.
Choć teraz, kiedy znów miała przy sobie Michaela, kiedy odzyskała kontakt z Evelyn, kiedy mogła otwarcie nazwać Everetta swoim przyszywanym bratem, być może ten stan rzeczy miał ulec zmianie? Adda uśmiechnęła się kątem warg, sama do siebie, do własnych myśli i wspomnień. Za jakiś czas spróbuje, zacznie szukać wspomnień wystarczająco potężnych, by zbudować na nich patronusa. I być może tym razem się uda, a puchata kita znowu zagości w jej życiu.
Drgnęła, kiedy Pani Jeziora zbliżyła się do niej; nie do końca przewidziała ten ruch, za mocno zatopiła się we własnych myślach, ale nie poczuła nic poza krótkim ukłuciem zaskoczenia, które szybko zalała fala ciepła i ulgi mających swój początek w miejscu, którego dotknęły usta tajemniczej istoty. Skinęła powoli głową w odpowiedzi na jej słowa, a smutna aura wywołana wspomnieniami związanymi z bratem rozmyła się, zniknęła, zastąpiona figlarną iskrą w oku.
Miło, że się zgadzamymruknęła swobodnie, a jej uśmiech nabrał charakterystycznego, chochliczego uroku. Obejrzała się w stronę innych; namierzyła czujnym spojrzeniem Everetta, a zaraz po nim odnalazła także Evelyn, skinęła głową Celine. Przez moment obserwowała ich sylwetki, choć nie było w tym wścibstwa czy nachalnej ciekawości, raczej chęć upewnienia się, że i oni zyskali błogosławieństwo Pani Jeziora.
Kiedy tak się stało, odwróciła się i podążyła w ślad za swoim lisim kompanem, zastanawiając się, co będzie czekać ją po drugiej stronie.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Łąki [odnośnik]07.09.23 15:40
Słów, które Pani Jeziora kierowała do innych zebranych na polanie czarodziejów, słuchałem ledwie jednym uchem. Wciąż pogrążony we wspomnieniach niewesołej przeszłości, wbijałem wzrok w swoje buty, w taflę wody, która falowała przy każdym, choćby najdelikatniejszym, ruchu. Kto by pomyślał, że labirynt – jeszcze do niedawna wysuszony, zgniły, chory – tak prędko odżyje, racząc nas nie tylko rozkwitającymi kwiatami, zieleniącymi się liśćmi, ale i tańczącymi na wietrze drobinami magii. Może zachwyciłbym się tym widokiem, albo zdziwił mglistą klaczą, która pojawiła się dosłownie znikąd i ruszyła w kierunku dopiero co powstałego w żywopłocie przejścia, wpierw jednak musiałem uporać się ze sobą samym i obrazami, które wypłynęły na powierzchnię świadomości, skutecznie odciągając moją uwagę od odzianej jedynie w kwiecie kobiety, a także towarzyszących nam śmiałków.
Drgnąłem dopiero w chwili, gdy dobiegło mnie to konkretne, kojarzące mi się nie bez przyczyny z Evelyn słowo: wilczyca. Skąd ona, Pani Jeziora, wiedziała? Skąd oni, organizatorzy festiwalu, wiedzieli...? Ściągnąłem brwi, odruchowo szukając spojrzeniem sylwetki Szefowej. Podejrzewałem, że może być nie tylko pobladła z powodu konieczności roztrząsania bolesnych wspomnień, ale i spięta z uwagi na ten komentarz. Błogosławieństwo dotykające do żywego. Chciałem coś zrobić, a jednocześnie – wiedziałem, że nie powinienem. I by nie zakłócać przebiegu tej przedziwnej, zabarwionej wzniosłością chwili, i z powodu kłótni, która wciąż kładła się na naszych relacjach cieniem.
Na swoją kolej nie musiałem czekać długo. Srebrzysta, zamknięta w fiolce rosa myśli spłynęła do kamiennej misy, zaś jej opiekunka wpatrywała się w taflę przedziwnej cieczy, jak gdyby mogła w ten sposób poznać każdy szczegół złożonego w ofierze skrawka mojej historii. Czy tak było? Czy została właśnie świadkiem zagubienia, gniewu, wstydu? Przełknąłem głośniej ślinę, gdy dotknęła mnie do ramienia, tym samym napełniając serce otuchą i utraconą gdzieś po drodze siłą. Czułem, jak gdyby spojrzeniem mogła przewiercić mnie na wskroś. Co zresztą potwierdzały słowa, którymi mnie uraczyła.Dziękuję. – Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. Bo co innego mógłbym powiedzieć? Czy inni widzieli we mnie podporę? Czy potrafiłem być dla nich wsparcie? Miałem taką nadzieję. Jednak by móc ich podtrzymywać na duchu, musiałem również zadbać o to, by nie pogubić własnych kroków.
Uważaj na siebie – odparłem, gdy przyszedł czas pożegnania. Może nie były to najodpowiedniejsze słowa, mieliśmy do czynienia z postacią legendarną, owianą mgłą tajemnicy, nie zwróciłem jednak na to uwagi, przynajmniej nie wtedy. – Uważajcie na siebie. – Powtórzyłem, tym razem zwracając się do pozostałych czarodziejów; wpierw wzrokiem odnalazłem Adę, która sprawiała wrażenie pewnej siebie, jak zwykle, później oglądającą się na wilczycę Evelyn i rozpromienioną Celine, której policzki wciąż mokre były od łez. – Wszyscydodałem jeszcze, obejmując spojrzeniem pozostałych, tych mniej lub bardziej znanych, duchy odległej przeszłości i tej, która ledwo co przeszła do historii. Dopiero wtedy odetchnąłem, przeczesałem dłonią czuprynę i ruszyłem w kierunku przypominającego patronusa orła, który przysiadł nad jednym z dopiero co utworzonych przejść w ścianie labiryntu.
Nie żebym miał jakąkolwiek ochotę na toczenie walki ze swoją duszą, ale chyba nie miałem wyboru.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Łąki [odnośnik]07.09.23 18:43
Pustka pojawiająca się w głowie była... Przynajmniej dziwna. Coś, co tak bardzo ciążyło jej na sercu, nagle po prostu zniknęło. Nic nie wstąpiło na jej miejsce — ani radość, ani spokój — pozostawiając Marię z pewną niezrozumiałą, niematerialną wyrwą.
Spoglądała więc na Panią Jeziora dużymi, przeszklonymi od łez (które do tej pory dzielnie powstrzymywała w sobie) oczami, podobna bardziej do dziecka, które nie rozumiało, co właśnie miało miejsce, co działo się z nią samą. Bo prawda nie różniła się od tego opisu znów tak dalece. Pewne rozproszenie uwagi przyszło wraz z ponownym poczuciem wody pod stopami. Opuściła więc wzrok, aby przyjrzeć się temu zjawisku dokładniej. Nie żałowała. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś podobnego — czy to naprawdę mogła być magia? Wiedza numerologiczna mówiła jej, że nie mogło być to nic innego oraz że uwolniona przez nich magia musiała być dobrą energią. Możliwe, że przylegała do ubrań tak mocno dlatego, że pochodziła z ich wnętrza? To była dobra myśl. Z pewnością choć minimalnie pokrzepiająca. Na tyle, że wargi dziewczęcia wygięły się w drobnym uśmiechu, gdy próbowała dotknąć jednej z drobinek magii, która zahaczała o krańce jej sukienki.
Zaprzestała tego dopiero, gdy kątem oka dostrzegła ruch Pani Jeziora. Skupiła się więc na niej ponownie, na niej oraz na fiolkach ze wspomnieniami, które trafiały do Myślodsiewni. Krótkie spięcie strachu sięgnęło jej serca — wspomnienie, którym podzieliła się z Panią Jeziora było przecież dla niej skrajnie intymne i wstydliwe. Co jeżeli ktoś do niego dotrze?
Myśli rozmyły się od razu, gdy tylko Pani Jeziora zjawiła się obok. Maria przymknęła powieki, gdy ta dotykała jej włosów, wyjątkowo pozwalając na zaczesanie ich za uszy (które — jako odstające — były kolejnym z jej kompleksów). Nie spodziewała się jednak, że ich reszta zwiąże się w warkocz, a inne w drobne fale. Wstrzymała oddech, gdy Pani Jeziora ucałowała ją w czoło. Czy tylko jej się wydawało, czy nagle objęła ją fala ciepła? Pewności siebie? No i ten zapach, zapach małych, ale przepełnionych wonią kwiatów. Może nie musiała być różą, czy pięknym ptakiem. Może mogła być po prostu sobą, najsilniejszym z polnych kwiatów, żyjącym według własnych zasad. Może trochę pospolitym. Może nawet bardzo pospolitym. Ale potrafiącym odnaleźć drogę tam, gdzie bardziej drogie, wymagające rośliny nie potrafiły przeżyć?
Słuchawszy słów Pani Jeziora, skinęła głową na znak, że rozumie jej słowa. Normalnie uznałaby je pewnie za truizm, za sposób na poprawienie nastroju, lecz teraz czuła, że Pani Jeziora mówiła prawdę. Miała czyste intencje. I dlatego także, niespodziewanie dla samej siebie, spróbowała objąć Panią Jeziora w pasie, w podzięce za wszystko, co dla niej, dla nich, dziś zrobiła.
— Dziękuję — szepnęła, czując, że gardło zasycha jej we wzruszeniu; tym razem jednakże z pewnością dobrym. Pięknym i czystym. Podążyła wzrokiem za przewodnictwem kobiety, dostrzegając stado ptaszków. Uśmiechnęła się na ich widok niemalże od razu; były zupełnie urocze, wzbudzały w dziewczęciu instynkt opiekuńczy. A gdy jeden z nich pragnął usiąść jej na dłoni, wystawiła ją w geście zaproszenia, chcąc również pogłaskać małego ptaszka po główce. — Są prześliczne. Jedyne w swoim rodzaju — zdradziła Pani Jeziora jeszcze na odchodne, nim przyszła pora pożegnania.
Przed ruszeniem w dalszą drogę odwróciła się jeszcze, słysząc słowa Everetta.
— Uważajcie na siebie. I ufajcie sobie — poprosiła na koniec, nim ruszyła w kierunku przejścia strzeżonego przez maleńkie ptaszki, ze swym przewodnikiem dalej na ręku.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Łąki [odnośnik]07.09.23 19:27
Nie była przyzwyczajona do oddawania tego, co należało do niej, a samo uczucie niewielkiej wyrwy w umyśle przywołało grymas niezadowolenia na bladych wargach. Wspomnienia nadawały sens drodze, którą obrała, utrzymywały jej wiarę w to, że nie stoi w miejscu. Ciężko było zachować ten sposób myślenia, szczególnie teraz, gdy czuła, że coś jest nie tak, że jakaś mała część jestestwa została jej odebrana i nigdy już nie powróci. Uspokajała ją jedynie pewność, że oddała jedynie fragment z wielu mu podobnych kopii, nie pozbywając się ani jednej chwili niezwykłej, niepowtarzalnej. Przywoływała szereg tego typu wspomnień, kurczowo się ich trzymając i poniekąd ciesząc się, że wciąż z nią były.
Zauważyła, że znów może chodzić po wodzie, która krystaliczną powłoką zagościła pod jej stopami. Przestąpiła z nogi na nogę, by móc obserwować nieznaczne poruszenie cieczy, wzburzając kolejne, unoszące się leniwie krople. Z burknięciem wzburzyła dłonią materiał spódnicy, próbując strząchnąć natrętny osad magii, byleby tylko odwrócić czymś uwagę od narastającej niechęci wobec dzisiejszego przedsięwzięcia. Zaledwie na moment skrzyżowała spojrzenie z Adrianą, która była już po rozmowie z Panią Jeziora, stojąc bez lęku przed wzniesionym na nowo korytarzem. Nie bała się o nią, wiedząc, że przyjaciółka niczego się nie ulęknie, a cokolwiek złego stałoby jej tam na drodze, powinno obawiać się jej, nie odwrotnie.
Jak na złość, kątem oka dostrzegła przed sobą uformowane magicznymi drobinami przejście. Pył opadł gęsto, odkrywając ciemność tunelu, wyduszając ze Szkotki ledwie prychnięcie – nie bała się cieni, żyła z nimi wystarczająco długo, by uznawać je za nieodrębny element życia. Uniosła z powątpieniem brew, nie mając jednak ochoty na dalsze zagadki, czując niewidzialny ciężar na barkach i serce, które – gotów była przysiąc – rwało już w kierunku domowego zacisza. Chciała się odwrócić, wydusić ze śpiącej królewny, Pani Jeziora, czy jakkolwiek nazywała się ta kobieta, instrukcję najszybszej drogi do wyjścia, ale wtedy też jej stalowoniebieskie spojrzenie zetknęło się z wilczycą. To był moment, zaledwie ułamek sekundy, gdy pozwoliła sobie odczuć zaskoczenie, by zaraz instynktownie spiąć mięśnie. Spodziewała się czegoś innego, stróża, którego postać znała zbyt dobrze, potrafiąc przywołać go od pierwszego mozolnie udanego zaklęcia. Dostała jednak coś, co kojarzyło jej się z parszywą częścią własnej osobowości, drugą stroną medalu, odbiciem pękniętego lustra. Wstrząsnął nią ten widok, choć zupełnie nie miała zamiaru tego okazywać, przybierając zupełnie obojętny, może lekko sfrustrowany wyraz twarzy.
Nie zadrżała, gdy Pani Jeziora ujęła ją za dłoń, zbyt sfrustrowana sytuacją, nad wyraz skupiona na sylwetce wilczycy. Próbowała analizować ten wybór, pozornie oczywisty dla niej, choć przecież nie zwykła mówić o tym głośno, ba, starała się wytrącać wilczą naturę z własnych myśli. Wytrwale przyjmowała słowa kobiety, próbując się przy tym nie odezwać, nawet jeśli z ironią podchodziła do opisu, który został wypowiedziany na głos, tym bardziej, że szczerze nie chciała, by został zasłyszany przez innych, teraz pokładając nadzieję, że byli wystarczająco skupieni na własnych korytarzach i tym, co się w nich znajdowało, by nie zwracać uwagi na pozostałych uczestników. Przejdziesz przez chaos, pokręciła głową, jakbym już od dawna nie żyła w chaosie, prychnęła w myślach. Skinęła głową na znak, że przyjęła do siebie pełną wypowiedź, pozwalając tym samym, by Pani Jeziora ruszyła dalej, ku innym, z ulgą przyjmując jej odejście, pospiesznym szeptem żegnając się jeszcze z niuchaczem, którego ów kobieta dzierżyła na ramieniu.
Przez moment, krótki, ale jednak, zaczęła myśleć nad ustąpieniem od korytarza i wypaleniem sobie ścieżki wyjścia wprost przez ściany labiryntu – wtedy przecież nie musiałaby się mierzyć z własnym, ciemnym korytarzem i okrytą srebrnym pyłem wilczycą. Była to myśl prędka, niebywale kusząca i z niechęcią odstąpiła od niej, słysząc jak wszyscy poniekąd się żegnają. Jej własne pokłady uprzejmości zostały na dziś wyczerpane, nie chciała też pozwolić sobie na opuszczenie wilczego spojrzenia na zbyt długo, dlatego ledwie na moment sięgnęła wzrokiem ku Everettowi, pozwalając sobie wybadać jego reakcję i krótkim ruchem głowy pospieszyć go, w końcu tam, gdzie mieli się udać nie mogło czekać na nich nic niebezpiecznego.
Nie oglądając się dłużej, ruszyła własną drogą, zatrzymując się na moment tuż obok wilczycy. – Jeśli jesteś choć trochę do mnie podobna, to liczę, że nie będziesz się guzdrać i zbaczać z drogi, mam nadzieję, że to jasne – mruknęła z rezerwą, na kilka chwil zatrzymując spojrzenie na wilczycy, by zaraz prędko stawiać dalsze kroki w nadziei, że ten trakt doprowadzi ją do miejsca z dala od łamigłówek, Pań Jeziora i dziwnych Rybaków, których zwą królami.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Łąki - Page 16 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Łąki [odnośnik]07.09.23 19:44
Śmierć jej przyświecała, czarna niczym bezgwiezdna noc pośród łanów pola; bezduszna, bowiem odbierająca moc również tym, którym nie zdołano jeszcze podarować życia. Niekiedy zapominała, że dała życie - rola matki odchodziła na drugi plan, gdy w głębi serca przypominała sobie o krzywdzącym uczuciu niespełnienia i nienawiści. Choć kochała swoich synów bardziej niż cokolwiek na świecie, to trudy samotnego macierzyństwa - również tego, które trwało, gdy Blaise towarzyszył jej w tej drodze - zdobiły ramiona kobiety i niosły za sobą smugę, której żadne czasy nie mogły zetrzeć. Smugę wstydu, smugę łez idących po policzkach, gdy próbowała ułożyć do snu płaczące niemowlę, które samym sobą manifestowało jej własny ból. Nie chciała dzieci, nie wtedy, gdy była ledwie dwudziestoletnią dziewczyną z ambitnymi, niekiedy przerośniętymi marzeniami - ale taki był świat, taka była powinność jej - kobiety - wobec niego. Gdy wreszcie dostrzegła to, czego sama zachciała, bycie matką odepchnęła na margines swoich zasług. Czy powinna?
Głos Pani Jeziora łagodził, podobnie jak złożony na skroni pocałunek. Jej bliskość, słowa niosące wartość dodaną, były niczym antidotum na podnoszące ciśnienie scenerie. Umysł wyzbyty uwłaczającej wizji tego jednego, jedynego wieczoru, gdy naprawdę go nienawidziła, nie wydawał się lżejszy, ale stanowił wierzchołek góry lodowej osobistego katharsis, które wieść miało prym przez najbliższe lata. Z takich przeżyć, bowiem, jak śmierć męża i utrata nienarodzonego dziecka, wychodziło się latami. Nie za pstryknięciem palca, nie za odjęciem ledwie ciężaru z rąk - szła dalej, troszczyła się o te odchowane już latorośle i karmiła ciało podprogowymi romansami, ale tam gdzieś w głębi, pośród woluminów spisanych emocji i odczuć, lęk i ból miały przy niej być zawsze, podobnie jak on - Blaise - którego nigdy za męża nie chciała, a który wydawał się scenariuszem spisanym w młodości i horrendalnie wprost przestrzeganym. Spojrzała na moment na Hectora i Marię, łagodnie oplatając ich spojrzeniem na wpół troskliwym, jak gdyby potrzebowała się upewnić, że słowa docierające od Pani Jeziora wprawiły ich w podobnie błogi nastrój, takim samym spojrzeniem oplotła całą resztę towarzystwa, na wpół nie potrafiąc zrozumieć dlaczego, w istocie, to wszystko wydaje się być tak bardzo personalnie. W istocie, miała to być ledwie gra - ledwie zabawa podczas festiwalu, tutaj jednak rozgrywał się spektakl uwolnienia dusz; rytuał prawdziwego oczyszczenia, by móc ponownie kochać.
Żbik zdawał się na nią czekać, a ona - wiedziona słowami - udała się za nim, spokoje i statycznie, z wrodzoną i współdzieloną z nim gracją, pierwszy raz od dawna przypominając sobie o kocie, którego przygarnęła po przyjeździe do Anglii. Chłopcy nadali mu imię, ale jakie? Nawet tego nie pamiętała, choć w pocie czoła gnała do mieszkania, gdy Florus poinformował ją o kasłaniu z gardła - ten jeden raz doprawdy poczuli się do siebie przywiązani, choć nadal pozostawali indywidualistami. Tak jak ona i obrana w magię mara kociego ciała, które teraz - na pozór niezależnie - wkroczyły w labirynt, przeznaczony tylko dla dwóch zwodniczych, samolubnych i stroniących od ludzi istot.


poetry and anarchism
it’s survival of the fittest, rich against the poor. I’m not the only one who finds it hard to understand I’m not afraid of God, I am afraid of man
Hazel Wilde
Hazel Wilde
Zawód : naukowczyni, botaniczka, głos propagandy podziemnego ministerstwa
Wiek : 32 lata rozczarowań
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowa
widzę wyraźnie
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 trust me
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11597-hazel-wilde-nee-summers-budowa#358577 https://www.morsmordre.net/t11630-konwalia#359622 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11632-hazel-wilde#359624
Re: Łąki [odnośnik]07.09.23 21:43
Cieszyłam się, że Celine, była obok. Jak nigdy nie mówiłam zbyt, dużo, nawet mimo tego co widziałam i co piękne było takie, choć powodów mojego milczenia nie poszukiwałam za mocno. Wzrok poruszyłam się, powracając co chwila do Pani Jeziora, może nie chciałam burzyć chwili, może jej nie rozumiałam. Nie byłam pewna. Więc stałam. Stałam i słuchałam. Patrząc za kolejnymi kształtami, które się pojawiały.
Drgnęłam lekko, kiedy zatrzymała się przy mnie, niepewna, speszona. Ale wzroku nie odwróciłam, zadzierając podbródek lekko, by dodać sobie samej odwagi. Los przecież - jak mówiła mama - sprzyjał śmiałym. Za bardzo, nie chciałam nic oddawać. Bo choć straszne, wszystko to co zdarzyło się na Brenyn, było też jednocześnie moją własną próbą. Którą - czasem mi się zdawało - w jakiś sposób przegrałam. A może od przegrania jej, dzieliło mnie naprawdę niewiele. Ale znów, teraz wiedziałam już więcej. Nic złego tak naprawdę - tak strasznego jak innych - mnie nie spotkało. A wszystko co dobre, chciałam nieść dalej ze sobą. Była tylko jedna rzecz, jedna myśl której nie umiała sama puścić bokiem. Więc… czemu nie miałam spróbować? Może to mogło mi pomóc, pójść dalej. A kiedy w to zrobiłam, uraza, niechęć odsunęły się. Słowa był jasne, ale uczuć już nie było. Przekręciłam odrobinę zdziwiona głowę rozwierając na chwilę wargi, ale nic nie mówiąc. Może to to jej spojrzenie mnie powstrzymało, może uczucia, a może nie wiedziałam co powiedzieć tak naprawdę. Za to ona coś powiedziała, a moje oczy rozszerzyły się trochę. Robiłam coś takiego? Zmarszczyłam lekko nos w zastanowieniu. To chyba zależało, o czym mówiła. O wszystkim, czy konkretnie czymś? Nie miałam pewności. Ale to chyba, była pochwała, więc uniosłam łagodnie kąciki ust, chcąc otworzyć usta. Ale zanim zdążyłam jej własne znalazły się na moim czole wypełniając mnie znów zaskoczeniem. Zaskoczeniem zastąpionym lekkością i poczuciem szczęścia. A potem go zobaczyłam. Niedźwiedzia. Zwabił mnie dźwięk mruknięcia. Wargi zadrżały. Brendan. Wiedziałam, jaki kształt przybierał. Odwróciłam wzrok zerkając znów na Panią Jeziora przez chwilę badając ją spojrzeniem. Wzięłam wdech w płucach.
- Szczęście nie bardzo za mną przepada. - odpowiedziałam jej, wzruszając niby-lekko-ale-wcale-nie ramionami, bo widać było. - Przeważnie. - dodałam. Biorąc wdech. Spoglądając znów na niedźwiedzia. - Pójdę. - zdecydowałam skinając jej głową w podziękowaniu ostatni raz. A potem ruszyłam do przejścia w którym zniknął niedźwiedź, nie potrafiąc nie pomyśleć o bracie. O nie potrafiącej zgasnąć nadziei, choć rozsądek i logika mówiły co innego.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909

Strona 16 z 21 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 21  Next

Łąki
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach