Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Rozlewisko
Od najdawniejszych czasów zakochani wchodzili podczas Lughnasadh w chabrowe związki, powszechnie rozumiane jako małżeństwa na próbę. Festiwal Lata, czas święta i radości, był jedyną okazją do złożenia przysięgi, która tradycyjnie trwała rok i jeden dzień. Po tym czasie, związek mógł zostać przypieczętowany na zawsze albo zerwany bez żadnych konsekwencji. Tradycja celebrująca nade wszystko siłę miłości i gwałtowności uczuć ośmielała niezdecydowanych mężczyzn i rozpalała serca zakochanych dziewcząt. Bywała sposobem na przypieczętowanie związku wbrew woli rodziny, do czego ta musiała się dostosować, obrzędy wykorzystywało też wiele sprytnych kobiet i mężczyzn usiłujących uwieść ukochaną osobę. Czarodziej i czarownica, którzy złożyli chabrową przysięgę, stawali się chabrowymi mężem i żoną i byli przez ogół społeczeństwa traktowani jak małżeństwo, lecz nie na zawsze.
Pogrzebana przez upływ czasu tradycja powróciła w obliczu wojny i kruchości ludzkiego życia. Po upływie roku i jednego dnia złożoną przysięgę należy odnowić w myśl tradycyjnego małżeństwa, w innym przypadku związek przechodzi do historii.
W przygotowaniach dopomagają starsze czarownice przybrane w powłóczyste chabrowe szaty, o kwietnych wiankach na skroniach, które malują na twarzach przygotowujących się do obrzędu czarodziejów runy mające pieczętować moc miłości - w myśl tradycji nie można zmazać ich aż do najbliższego świtu. Dla zakochanych chcących związać się obrzędem przygotowano drewnianą altanę w miejscu, gdzie las łączy się z plażą. Pośrodku niej znajdują się drzwi, prowadzące zgodnie z wierzeniami do innego wymiaru. Na drzwiach znajdują się dwa okrągłe otwory - zakochani wsuwają przez nie ręce, by spleść za drzwiami symbolicznie swoje dłonie, a tradycyjnie - dusze. Za drzwiami jedna ze starych wiedźm przecina skórę dłoni zakochanych złotym sierpem, łącząc ich rany. Wokół palą się kadzidła o słodkawym zapachu, rozbudzającym krew i pożądanie. Samą przysięgę powtarza się za najstarszą z wiedźm w języku staroceltyckim, ma oznaczać szczere wyznanie miłości, pozbawione jest jednak zapewnień wieczności lub stałości. Na koniec panna młoda otrzymuje od męża wianek z chabrów, a oboje otrzymują od najmłodszej z wiedźm misę z fermentowanym słodkim miodem z akacji, którym mają się wspólnie posilić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Droga z Tauton do wybrzeży Dorset była sprzecznością samą w sobie – zbyt krótka, aby przedstawiony przez Justine plan wydawał się zbyt mało rozważony w umyśle kłębiącym się pod rudą czupryną (chociaż rozumiała każdą jego część i nie miała do nich zastrzeżeń, umysł jednak starał doszukiwać się czegoś, co można było wykorzystać przeciwko zgromadzonej grupie, a o co mogła zapytać Tonks, tak aby wiedziały, czego się spodziewać), z drugiej dłużyła się niemiłosiernie, tak jakby nagle miały wrażenie, że każda kolejna mila będzie sprawiała im dodatkowy problem. Mimo to, musiała przyznać, że bardzo szybko udało się im zebrać – informacja dotarła do niej błyskawicznie, a jej zjawienie się w Tauton było raczej kwestią minut niż godzin, a dalsze zorganizowanie również było godne podziwu.
Cieszyła się, a jednocześnie martwiła – obawy przebijały się głównie, jeżeli chodziło o towarzyszącą im Ettę. Kuzynka jej dawała sobie rade, ale chociaż Thalia nie umniejszała jej umiejętnościom, które najpewniej były większe niż jej samej, tak nie mogła się zastanawiać, czy niebezpieczeństwo czasem nie dosięgnie jej, przed czym zdecydowana była ją bronić. Takie sytuacje wyzwalały w ludziach najróżniejsze instynkty, emocje były jednak złymi doradcami, dlatego gdyby miała powiedzieć, że jest zupełnie przekonana, że wszystko pójdzie gładko i wcale się nie obawiała, byłoby to kłamstwo, Jak dobrze, że tym zajmowała się od dawna.
Ostrożnie kierując się w stronę migającego światła, bezgłośnie odetchnęła z ulgą, że nie musiała martwić się o informacje przekazane im na miejscu – część szmalcowników i sprawców wydarzenia z Tauton oddaliła się właśnie w kierunku Dorset, zapewne spodziewając się, że w tym kierunku mało kto postanowi ich gonić. Na szczęście były to wciąż ziemie znajdujące się pod sojuszem, z ludźmi wiernymi Zakonowi Feniksa, dlatego też nie sprawiło problemu Justine, aby odnaleźć zaufanych informatorów którzy nie tylko mogli pokierować wszystkie kobiety w odpowiednim kierunku, ale także opowiedzieć o przemytnikach, których Thalia znała – za odpowiednim „przekonaniem” z drobną pomocą czyszczenia pamięci panowie nie byli już dłużej zainteresowani sprawą, co pozwalało Ettcie, Justine i Thalii skierować się na wybrzeże.
Zgodnie z umową, zmieniła swoje kształty, zadowolona, że dzięki Tessie mogła powiększyć swój płaszcz, tak by pasował na większą osobę i niekoniecznie sprawiał wrażenia, że nosiła go kobieta. Lekko kręcone, brązowe włosy przysłaniały jej teraz twarz, kiedy przykucnęła ostrożnie, nie wychodząc jeszcze w światło ogniska, ani też nie podchodząc na odległość, gdzie można by wychwycić ich obecność. Czekała na ostatnie słowa albo działania od panny Tonks, różdżkę tylko ostrożnie unosząc, mając nadzieję, że nikt nie wykrył ich do tej pory.
- Homenum revelio – szepnęła cicho, ale różdżka ani drgnęła, spojrzenie więc nieco skwaszone posłała w kierunku pozostałych pań. Nie chciała teraz siedzieć i rzucać zaklęcia do końca świata, więc może ktoś pomoże jej, albo wejdą na improwizację.
Ekwipunek: różdżka, szata, dobrze wyważony nóż (+10 do obrażeń ciętych), kryształ teleportujący
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
Nie mówiła wiele, kłębiąc emocje wokół - a właściwie odsuwając je od siebie, tak by nie przeszkodziły jej w tym, co miały do zrobienia. A zadanie, wcale nie należało do najłatwiejszych.
Dorest nadal jednak było im przychylne a rozsiane w różnych miejscach osoby, mogły zasięgnąć informacji i języka. To im pomogło, zlokalizować pierwszą dwójkę. Rozmowa zdecydowanie przyniosła informacje, które miały im pomoc. Tak samo jak twarze mężczyzn, których jak się okazało kojarzyła Thalia. Czyszczenie pamięci, miało pozwolić na zadbanie o to.
Więc było miejsce w którym mieli się spotkać z innymi. Dobrze, lepiej nawet, odpowiednia doza perswazji pozwoliła im na to, żeby uzyskać miejsce do którego mieli się udać. Lasy nie były głupim miejscem na spotkanie - zwłaszcza, jeśli posiadały punkty na tyle wybijające się, że łatwo było je odnaleźć, albo o których każdy wiedział.
Las nie bywał cichy, za to one musiały postarać się takimi być, kiedy przedzierały się w stronę miejsca które wskazała dwójka mężczyzn wcześniej. W końcu dostrzegły jasność będąca ogniskiem, podejście ich w formach, które wydawały się znajome, nawet jeśli prawda miała za chwilę się wydać, była możliwością która miała pozwolić im dowiedzieć się więcej. Wybrała drugą sylwetkę, zmieniając swoje kształty, narzucając na ramiona płaszcz, który zabrała mężczyźnie.
- Spróbujmy dowiedzieć się, czy może ich być więcej w Dorset, albo czy planują kolejny atak. Może uda się mu zapobiec. Jeśli się zorientują… cóż… - zawiesiła głos, przesuwając spojrzeniem od Thalii do Etty. - będą żałować, że nie pozostali w niewiedzy. Etta, rozejrzyj się wokół na wszelki wypadek.- niższy tubalny głos, który usłyszała od mężczyzny teraz wydobywał się z jej gardła. Wyprostowała się wkładając dłonie w kieszenie. Jako pierwsza wychodząc zza krzaków i zmierzając pewnie w stronę ogniska. Dłonie wciskała w kieszenie nie swojego płaszcza, prawą zaciskając na już własnej różdżce. - Gdzie reszta? - zapytała, z odległościz której była już widoczna dla dwójki mężczyzn przy ognisku.
| ekwipunek we wsiąkiewce
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Cierpliwie czekała na rozdzielenie zadań, z ulgą konstatując, że przypadło jej towarzystwo nie tylko kuzynki, która od zawsze, nawet gdy nieświadome były łączących ich więzów krwi, była dla niej wsparciem, ale i Justine, o której zaangażowaniu i doświadczeniu nie tylko wiedziała, ale i słyszała już wielokrotnie. Po raz pierwszy miała brać udział w tak istotnej akcji po stronie Zakonu, podskórnie towarzyszyła jej więc pewnego rodzaju ekscytacja, zakłócona jednak niepokojem i bezradnością wobec obrazów, które zarysowały się przed jej oczami, gdy przybyła na miejsce zbiórki. Chaos i ślady nie wyrównanej walki sprawiły, że ze złości nieco podniosło się jej ciśnienie, przybrała poważną minę, obiecując sobie, że zrobi wszystko, aby pomóc złapać ludzi odpowiedzialnych za tę masakrę.
Plan wymyślony niemal w ułamku sekund wydał jej się sensowny, lekkomyślnością byłoby niewykorzystanie umiejętności posiadanych przez jej towarzyszki. Sama miała pozostać nieco w tyle i obserwować z cienie rozwój sytuacji.
- Oczywiście, będę zaraz obok - odparła, posyłając w stronę Justine uśmiech. Gdy sylwetki kobiet zniknęły za rozłożystymi, pokrytymi połaciami śniegu krzakami, Herrietta, po chwili głębokiego skupienia, przemieniła się w kota, dochodząc do wniosku, że w tej postaci łatwiej przyjdzie jej dostrzeżenie w ciemności jakiegoś niechcianego gościa, jeżeli takowy miał pojawić się w przeczesywaniu przez nią okolicy. Poruszała się ostrożnie, niemal bezszelestnie, czekając aż jej kocie oczy przyzwyczają się do panującej wokół ciemności, umiejętnie korzystając ze zwinności swojej zwierzęcej postaci, nie oddalając się jednak za bardzo od rozpalonego nieopodal ogniska. Skontrolowała okolicę, upewniając się, że nikt niepowołany nie znajdował się w pobliżu, uważnie nadstawiała uszu wsłuchując się w wymianę zdań, gotowa w każdej chwili zareagować i wychylić z ciemności, aby wspomóc swoje towarzyszki.
| ekwipunek: różdżka[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Henrietta Bartius dnia 11.10.21 18:09, w całości zmieniany 1 raz
Kucając, widziała migające w oddalili płomienie, lekko przebijające się przez drzewne gęstwiny. Nie przejmowała się zbytnio faktem obecnej sytuacji jej „sobowtóra” – mężczyznom nic się nie stało, a w związku z tym, nie mogła też mówić o czymkolwiek, co by im zaszkodziło. A fakt kojarzenia ich osobiście nie wpływał też na to, że jakkolwiek z nimi sympatyzowała, chociaż przyznać musiała, że jeżeli chodziło o działalność przemytniczą, mogli trafić o wiele gorzej.
Posłała pocieszający uśmiech w stronę Henrietty, wiedząc, że w tym momencie sama wyglądała raczej posępnie – zarośnięta twarz, nieco krzywy nos i zgryz, który widział dni poprawnego nastawienia tylko w snach. Podniosła się jednak, różdżkę trzymając w kieszeni, samej zaś kierując się za Justine, wyjmując znalezionego w kieszeni płaszcza papierosa. Przyda jej się na tę okazję, przynajmniej przez chwilę mogła zaciągnąć się dymem, przyjmując postawę skupionego ale spokojnego przemytnika. Interesy w końcu szły dobrze, dlaczego więc miałby mieć powód do zmartwień kiedy poświęcał czas na zarobienie i to całkiem przyzwoicie.
Jeden z mężczyzn uniósł głowę, rozbieganym spojrzeniem wciąż przechodząc pomiędzy Justine, która obecnie pod inną postacią wydawała się wynajętym przed paroma godzinami człowiekiem, to zaś krawędzią lasu. Miał wrażenie, że minuty stają się godzinami, a jego towarzysz od razu poderwał się z różdżką w gotowości, jednak gdy tylko dostrzegł znajome postacie, zdusił rzucone pod nosem przekleństwo, spacerując po drobnej polance.
- Czekamy jeszcze na Jacka, inni niech sobie ratują własne tyłki. – Pisał się w końcu na prostą misję, nie na jakieś gówniane ucieczki z ludźmi z cholernych plakatów konkursu przestępczej miss piękności na karku. Sam tęsknie spojrzał na papierosa, którego trzymała akurat Thalia, po chwili jednak machnął ręką, nie chcąc się zbytnio wdrażać.
- Łódź gotowa? Tylko nawet nie myślcie, by wysadzać nas gdzieś pod nosem bojówek, jak nie my to inni wam karki skręcą. – Johan wydawał się rzucać groźbami bez pokrycia, jego nastrój jednak nie uchodził za radosny. Jeżeli miały działać, najlepiej było to zrobić teraz.
Rzut k3 na dodatkowe zdarzenie:
1. Etta spacerując mogła usłyszeć, jak w jej stronę zbliża się jeszcze jedna osoba. Nawet jednak, kiedy zdążyła się ukryć, nagle poczuła silne szarpnięcie i lecący nad nią kształt, nim ciało trzeciego ze szmalcowników upadło obok niej. Po lesie rozeszło się głośne „KURWA”, a zaraz potem do uszu stojących na polanie dobiegło „Ej, tutaj jest jakieś zwierzę?!”
2. Drugi z mężczyzn o wiele słabiej radził sobie z presją, nie skupiając się nawet na słowa Johana, bo gdy tylko ten pierwszy zakończył swoje przemowy, Evan złapał Justine mocno za ramię, usiłując zaciągnąć ją w stronę wybrzeża, wciąż oglądając się przez ramię. „Nie będziemy czekać na tego idiotę, dalej, gdzie jest łódź?!”
3. Johan wydawał się jeszcze chwilę siedzieć spokojnie, po chwili jednak chyba kolejny plan wpadł mu do głowy – podniósł się ze swojego miejsca, obejmując ramieniem Thalię i zabierając papierosa, spoglądając jeszcze na swojego kolegę i Justine, skrytą pod inną postacią. „My z kolegą skoczymy jeszcze szybko po zapasy z jakiegoś okolicznego domu, Evan, trzymasz straż, jakieś żarcie na drogę się przyda”
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
'k3' : 2
- Inni? - powtórzyła po mężczyźnie tubalnym głosem wykrzywiając usta w niezadowoleniu w końcu wzdychając. - Jeśli są niedaleko, możemy ich też zgarnąć. - oznajmiła nie do końca zadowolona, nadal trzymając dłonie w kieszeniach. Splunęła obok siebie. - Niech stracę. - mruknęła widocznie okazując łaskę, za którą ta dwójka powinna być wdzięczna. W rzeczywistości licząc na to, że jeśli ktoś w Dorset pozostawał ta dwójka obok wskaże im dokładną lokalizację.
Kiedy poczuła uścisk na ramieniu nie przesunęła się od razu, powietrze prawie automatycznie zgęstniało. Uniosła wzrok na mężczyznę marszcząc krzaczaste brwi. Prawa ręka wyciągnęła z kieszeni różdżkę, która wbiła się w gardło mężczyzny. Adrenalina zaczęła krążyć szybciej, nieprzeniknione spojrzenie przesunęło się w kierunku Tahlii i zaraz drugiego, spokojniejszego mężczyzny. Z nią się nie zadzierało, niezależnie w której postaci. Grymas złości wyostrzył męskie rysy które przybrała. A jednocześnie przebijała się przez nie kpiąca nuta. Nieprzyjemny śmiech rozszedł się pomiędzy nimi, kiedy wypuściła go z ust. Widocznie obierając słowa mężczyzn jako mało śmieszny żart, lub też coś, co słyszała już nie raz wcześniej. Pustą groźbę.
- Skręcicie nam karki, hm? - powtórzyła po nim, mocniej naciskając na różdżkę, która weszła głębiej w szyję. - Słyszałeś Dave? Skręcą nam karki. - mruknęła niby to w rozbawieniu do swojego towarzysza. Przeniosła ciemne teraz tęczówki na Johana a później na mężczyznę zaczepionego jej ramienia. - Nie zapominajcie, że to my robimy wam przysługę. Puść mnie. - poleciła mężczyźnie, nie oczekując niczego innego, ponad wykonanie polecenia. Głos miała szorstki, mało przyjemny. - W którą stronę poszedł Jack. - chciała wiedzieć, zmrużyła odrobinę oczy. - Łódź jest gotowa. - skłamała gładko, przeciągając jeszcze chwilę. Jeszcze kawałek, rzucając Thalii porozumiewawcze spojrzenie. Niech odpowiedzą na to, co je interesowało. Wskażą gdzie polazł trzeci, albo gdzie znajdują się ci nienazwani inni. Wtedy nic więcej nie będzie im potrzebne.
k3:
1. Jack wraca, ale razem z nim wraca jeszcze jeden mężczyzna, wydaje się, że pozostała dwójka zna czwartego gościa. Etta możesz rzucić w rzutach na to, czy któryś z nich cię dostrzegł. Jesteś mała i jest ciemno więc St dostrzeżenia 80. Albo możesz uznać jak będziesz chciała
2. Jacka ani widu ani słychu
3. Nadchodzi Jack, nie zauważa Etty
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
'k3' : 1
Obserwowała scenę z oddali, marszcząc nieco koci nosek i starając się nie uronić ani jednego słowa, które dochodziły do jej nastroszonych uszu, aby w razie czego wkroczyć do akcji i przynieść dziewczynom pomoc na miarę swoich umiejętności. Może nie operowała z łatwością zaklęciami z dziedziny obrony przed czarną magią, miała jednak w zanadrzu komplet uroków i czarów transmutacyjnych, które mogły przynajmniej opóźnić reakcję ich wrogów, czy zatrzymać ich w miejscu. Wolała się jednak nie wychylać, świadoma, że brakowało jej doświadczenia. W trakcie potyczek, które przyszło jej w przeszłości stoczyć, stawała głównie oko w oko z rozsierdzonymi mugolami, których o wiele łatwiej było w takiej sytuacji opanować. Ona w końcu miała przy sobie różdżkę, co wiązało się z przewagą, która w przypadku konfrontacji z innymi czarodziejami nie miała tak naprawdę większego znaczenia. Potrafiła więc mierzyć siły na zamiary.
A tak jej się w każdym razie wydawało. Na chwilę straciła koncentrację, gdy przez prześwit między drzewami dostrzegła jak Justine wbija różdżkę w gardło jednego z mężczyzn. Dostrzegła przebłysk złości odbijający się na jej twarzy, spięła się nieco bardziej i na chwilę straciła zainteresowanie tym, co działo się wokół niej. Zapewne właśnie dlatego nie usłyszała zbliżających się do ogniska kroków. Ich szelest umknął jej, sprawiając, że zdała sobie sprawę z obecności dwóch kolejnych mężczyzn dopiero wtedy, gdy jeden z nich, Jack, wycharczał:
- Co to za parszywy zwierzak? - Zareagowała instynktownie, sycząc przeciągle i podskakując wysoko w powietrze w kocim przestrachu. Znalazła się tym samym w świetle bijącym od ogniska, nastroszyła sierść, a jej oczy powiększyły się wyraźnie, odbijały się w nich płomienie. Wygięła lekko grzbiet starając się jak najbardziej wiarygodnie odgrywać rolę przestraszonego zwierzaka, równocześnie kontrolując każdy kolejny ruch Jacka, który wraz ze swym towarzyszem, wychynął w końcu zza krzaka, za którym tak niewprawnie się ukryła. Pamiętaj o nie traceniu zimnej krwi przemknęło jej przez myśl, gdy mimochodem zbliżała się w stronę Thalii, starając się zająć miejsce parę kroków za nią. Miała nadzieję, że w żadnym mężczyzn nie obudzi się nagle jakiś chory instynkt i nienawiść wobec futrzaków. Nie chciała krzyżować dziewczynom planów, a w takiej sytuacji niewątpliwie bez wstępu któraś z nich rzuciłaby się jej na ratunek. Przysiadła w końcu, podnosząc do buzi prawą łapkę i obserwując wszystkie postaci z kocią wzgardą. Po wcześniejszym strachu nie pozostał nawet ślad, jak to kot, udawała, że nic takiego się nie stało i wciąż pozostawała panem sytuacji, gotowa w każdej chwili albo umknąć przed nagłym ruchem swojego prześladowcy, albo z powrotem przybrać swoją ludzką postać.
| spostrzegawczość Jacka: 89, skradanie Etty: 1
- Widzisz, Stevie, jak trzeba ich zabrać to chętni, ale do przypominania sobie, że za każdego dodatkowego trzeba płacić, to już ostatni. – Wywrócił oczyma, zaciągając się znów papierosem i oddychając głęboko, a dym z płuc uciekł w powietrze i zniknął w ciemnościach nocy. Kolejne spojrzenie, tym razem na to, jak Just wciskała różdżkę w podbródek, tym razem nie zwracając również uwagi na to, jak Johan sam poderwał się z miejsca, sięgając po swoją różdżkę.
- Możecie się chwalić ile chcecie, ale w tym momencie musicie wypłynąć łodzią. A patrząc po was, nie umielibyście nią płynąć nawet gdyby po was jedna przejechała. Dlatego lepiej abyście się przymknęli kiedy ktoś chce wam pomóc. Na tych ziemiach nie możecie zbytnio liczyć na więcej. – Rzuciła papierosa na ziemię, spoglądając na wszystkich. Prawie zaklęła, kiedy tuż przed nimi pojawił się czwarty mężczyzna – miało być ich trzech! Mimo to, od razu spojrzała na kota, chichocząc lekko kiedy pojawił się w kręgu światła.
- No proszę, tyle rabanu narobiliście, że nawet kot starej Marge tu przylazł. Ile jeszcze was tu przyjdzie? Bo odmrażać sobie jaja na tym zimnie może każdy, ale ja bym wolał płynąć. - Nikogo to chyba nie zdziwiło, że na ten moment największą ochotę miała coś ruszyć. Evan zaś odsunął się, przerażony tym, że tak szybko różdżka wbiła się w jego gardło, a mężczyzna przed nią wyglądał na przerażającego. Pozostali też byli nerwowi, chociaż w tym momencie wydawało się, że każdy z nich bardziej chciał uciekać niż bić się z dwoma szmalcownikami.
- To już wszyscy, nikt więcej nie przyjdzie. Jak wsiądziemy na łódź, dostaniecie resztę pieniędzy. No już, szybciej, nie mamy całego dnia! – Chyba chęć ucieczki sprawiała, że łatwiej im było zignorować pojawienie się kota, chociaż dwójka mężczyzn wciąż spoglądała na niego podejrzliwie, nie wiedząc, skąd ten zwierzak miał się wziąć tutaj.
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
Uścisk na ramieniu ją zaskoczył, ale wypracowany nawyk odezwał się od razu, wyciągając rękę z różdżką z kieszeni zaledwie w ułamku sekundy. Odnajdując nią krtań mężczyzny i naciskając na nią. Pozwalając, żeby twarz przybrała groźny wyraz twarzy, zezwalając na złość, która zalśniła w oczach. Evan widocznie posiadał jeszcze jakieś resztki zdrowego rozsądku, bo odsunął się w przestrachu. Bardzo prawdopodobne, że szybkością reakcji. Nie miało znaczenia. Ważnym było, że była wolna od uścisku. Jej uwagę przykuł wyskakujący z krzaków kot, ale zmierzyła go ledwie znudzony spojrzeniem, choć zdawała sobie sprawę, że to więcej niżli przypadkowy futrzak. Złapała spojrzenie Thalii, kiedy padło oznajmienie, że nikt więcej sie nie pojawi, przechodząc kilka kroków ze ściśniętą w dłoni różdżką tak, by znaleźć się pomiędzy nią, a kotem. Taktycznie, najlepiej żeby znajdowała się pośrodku, jej tarcza mogła wspomóc jedną albo drugą, kiedy zajdzie taka potrzeba. Pozostając na jednej z zewnętrznych stron, jedną z kobiet pozostawiałaby niechronioną - a w jakiś sposób, czuła za nie odpowiedzialność. Pomimo niedawnych wydarzeń w domu Vincenta.
- Złe wieści panowie. - powiedziała, unosząc dłoń, żeby podrapać się po karku. - Wasza wycieczka kończy się tutaj. - zapowiedziała, unosząc różdżkę by wycelować w tego z nich, który zdawał się najmocniej wysuwać na przewodzenie w grupie. Teraz, póki się jeszcze nie spodziewali była najlepsza okazja do tego, by wyprowadzić atak - zwłaszcza, że udało im się dowiedzieć, że poza nimi nikt więcej nie znajduje się w okolicy. Pojawienie się czwartego mężczyzny było problemem, ale nie sądziła, by na tyle dużym, by miał jakoś wpłynąć na końcowy efekt, który zamierzały uzyskać. Wypowiedziane słowa miały też zaalarmować kobiety obok. Nie było już powodów by zwlekać, czas by podjąć się walki.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Była pełna podziwu dla Justine i Thalii, tego z jaką gładkością i łatwością wcielały się w swoje role, bez zawahania, prowadząc swobodny dialog jakby naprawdę na co dzień miały do czynienia z takim typem ludzi. O ile jej droga kuzynka rzeczywiście miała za sobą lata spędzone na statku, co, jak Henrietta podejrzewała, zmusiło ją do opanowania sztuki obchodzenia się z nieco prymitywnymi w swych zachowaniach mężczyznami, to Justine znała tak naprawdę jedynie od strony młodzieńczych wspomnień z Hogwartu i kilku momentów, gdy ich drogi skrzyżowały się w pracy w Ministerstwie. Nie była jednak zaskoczona, do jej uszu dotarło już niejednokrotnie, że kobieta była jednym z większych atutów Zakonu Feniksa.
Opuściła kocią łapkę i stanęła na czterech łapach słysząc uwagę, która padła z ust Tonks. Zdawała sobie sprawę, że to był znak. Wiedziały już dokładnie z czymś miały się zmierzyć, wyglądało na to, że nie miał już do nich dołączyć żaden nieprzewidziany gość, nie było już więc sensu dłużej zwlekać. Skoncentrowała się bardzo mocno, nie mogła sobie teraz pozwolić na kolejny błąd. Jej drobna, kocia sylwetka nagle zaczęła rosnąć. W świetle padającego na nią ogniska, jej ciało wyglądało jak przybierający coraz wyraźniejsze kształty cień. W mgnieniu oka sięgnęła po schowaną w kieszeni płaszcza różdżkę.
- Witam, panowie. Zaskoczeni? -- wysyczała z krzywym uśmiechem, wysuwając do przodu prawą nogę i rękę, w której trzymała różdżkę, uginając lekko kolana. Mrugnęła kilka razy oczami, chcąc przyzwyczaić swoje oczy do światła. W postaci kota o wiele lepiej odnajdywała się w ciemności, teraz jej wzrok musiał na nowo przyzwyczaić się do panującego wokół półmroku.
| idziemy do szafki
Opuściła dłoń – wydawało się, że mięśnie drżały jej ze zmęczenia, a jej ramiona sprawiały wrażenie, jakby właśnie skończyła ustawiać maszty. Podejrzewała, że nie tylko ona miała teraz takie odczucia, a w momencie, kiedy pojedynek się przeciągnął, wymagało to od nich jeszcze większego wysiłku. Dlatego spojrzeniem od razu przebiegła po wszystkich obecnych pannach, mając szczerą nadzieję, że żadna z nich nie jest ranna. Dopiero teraz spojrzenie jej dotarło do zamrożonych palców Justine i zmarszczyła brwi, nie wiedząc, czy powinna już reagować.
- Wszystko z tym w porządku? – Pytanie było bardziej dyskretne i na tyle ciche, by nieprzytomni (umierający?) mężczyźni nie musieli ich słyszeć. To była dobra chwila, aby zająć się obrażeniami i ewentualnymi problemami, tak aby potem móc w pełnej sprawności wrócić do siebie. Spojrzała jeszcze na leżących na ziemi ludzi, wzdychając cicho. Jeszcze jakoś się trzymali, ale to tylko kwestia czasu zanim nie skonają na ich oczach. Przetarła nos rękawem płaszcza i spojrzała w stronę Just i Etty, mając nadzieję, że mogły się jakoś zabrać teraz do pracy.
- Co dalej? – spojrzenie ostatecznie skierowała na Tonks, wiedząc, że to ona w tym miejscu miała nad nimi doświadczenie. – Skoro ma gdzieś być łódź, mogę nią spokojnie pokierować, wystarczy, że załatamy ich na tyle, aby nie wykrwawili się podczas podróży. Nie znam na tyle magii leczniczej, ale mogę zrobić jakieś podstawowe opatrunku z ubrań. – W końcu nie raz i nie dwa musiała się „łatać” w bardziej prowizoryczny sposób, a jeżeli żadna z nich nie znałaby magii leczniczej na tak wysokim poziomie, to przynajmniej mogły jakoś zmniejszyć prawdopodobieństwo, że któryś z mężczyzn zejdzie im zupełnie podczas podróży. No, Pascalem pod drętwotą nie musiały się martwić.
- Albo mogę iść teraz poszukać transportu, jeżeli dacie radę zająć się tym beze mnie. – Wierzyła, że dadzą radę, póki co raczej wysnuwając z siebie opcje i prawdopodobieństwa. I starając się stać przez chwilę, tak by zeszła z niej adrenalina i nie musiała już ściskać mocniej różdżki, tak by ta nie wypadła jej z rąk.
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
- Nic mi nie będzie. - zapewniła ze spokojem. Ten mróz był niczym w porównaniu z godzinami, dniami, które spędziła na panoptikonie Azkabanu. Chłód, który wnikał w skórę, kości, pamięć. Chłód, którego nie miała zapomnieć. Rozejrzała się wokół próbując dostrzec, czy nikt nie zerka w ich kierunku spomiędzy drzew.
Co dalej? Odwróciła się znów w kierunku Thalii i Henrietty. Krzyżując tęczówki z tą pierwszą wysłuchując słów, które wypowiadała. Dopiero po chwili dokładnie rozumiejąc co miała na myśli mówiąc o łataniu. Jej brew uniosła się do góry.
- Łodzi może nie być, zwłaszcza że to my mieliśmy zagwarantować transport. - orzekła, bo w sumie podszyły się się pod tych, co ten transport mieli gwarantować. - Możecie spróbować ją znaleźć. - powiedziała do obu wkładając ręce w kieszenie płaszcza. Potrzebowała czasu, żeby jej energia magiczna odnowiła się ponownie, ale była w stanie rzucić jeszcze kilka zaklęć. - Jeśli jest, może się przydać Zakonowi więc ją zabierzemy - albo podpłyniemy w bezpieczne miejsce. Jeśli nie znajdziecie jej, puśćcie jedno Periculum. Jeśli znajdziecie dwa. Wam zostawiam decyzję czy lepiej ją pomniejszyć, odciążyć i zabrać lądem, czy popłynąć.- zmarszczyła na chwilę jasne brwi, nad czymś się zastanawiając. - Nimi zajmę się sama. - nie sprecyzowała, co dokładnie miała na myśli przez zajmowanie się, nie chciała zostawiać tego na ich ramionach. Ona miała już i tak dłonie skąpane we krwi. Była gotowa na to, na co reszta wcale nie musiała być.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Odetchnęła z ulgą, gdy Justine zdawkowo odpowiedziała na pytanie Thalii, które jej samej nasuwało się na usta. Była najmniej doświadczona, dlatego spokojnie czekała na dalsze instrukcje swoich towarzyszy, oddychając głośno, próbując uspokoić przyspieszony oddech.
- W takim razie chodźmy poszukać łodzi - powiedziała. - W razie czego, jeśli uda mi się wystarczająco zregenerować siły, znowu skorzystam z moich umiejętności, w ciemności o wiele więcej dostrzegam kocim okiem. Jesteś pewna, że nie będziesz potrzebować naszej pomocy? - zwróciła się jeszcze do Justine, podejrzewając jaką otrzyma odpowiedź, chciała się jednak upewnić, że kobieta naprawdę czuła się wystarczająco na siłach, aby zostać z mężczyznami zupełnie sama. Nie dlatego, że nie wierzyła w jej możliwości czy kierowała nią zbędna nadgorliwość, raczej zwykła ludzka życzliwość.
- Cokolwiek się tam zadzieje, nie patrz. – Wiedziała, że życie będzie jedynie sprawiać coraz większe problemy, ale w tym momencie chciała tego Ettcie oszczędzić. Miała już doświadczenie z czyszczeniem pamięci, ale to mogła być dla niej pierwsza misja w terenie i ciężko mogło być po męczącym pojedynku oglądać jeszcze coś takiego.
- W razie czego, mogli transmutować łódź w coś, albo zakamuflować ją w cokolwiek, co nie zwraca uwagi. Kamienie, przewrócone drzewo, cokolwiek. Uważaj na wszystko, co wygląda dziwacznie, albo czy może coś nie jest zakryte. A może po prostu tez leżeć, ale nie sądzę, nie byli aż tak głupi i wydaje mi się, że mogli gdzieś ją schować. – Thalia pozwoliła sobie na pozostanie w formie męskiej; nie wiedziała, kto jeszcze zamierza jeszcze kręcić się po tej okolicy, ale lepiej było wiedzieć, że nikt nie rozpozna jej osoby i będzie mógł przejść obok niej obojętnie. W końcu problemy mogli mieć ci ludzie, pod których się podszywała, a nie ona sama.
W tym czasie jeszcze raz przyjrzała się ostrożnie samej Henriettcie, starając się dostrzec ostrożnie czy nie ma na sobie żadnych obrażeń i czy poza zmęczeniem nic jej się nie stało. Jak tylko upewniła się jednak, że wszystko w porządku, skupiła się na poszukiwaniu łodzi, która mogłaby pomóc im, a także ludziom z zakonu.
1. Łodzi nie ma w okolicy, bo przemytnicy nie zdążyli jej przygotować.
2. Łódź znajduje się w okolicy i Etta z Thalią ją znalazły, jednak jest tak podniszczona, że będzie wymagała naprawy.
3. Łódź zostaje odnaleziona i znajduje się w idealnym stanie.
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset