Studnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Studnia
Błądząc w nokturnowych uliczkach można natrafić na wiele odpychających miejsc, jak i sprawiających wrażenie opuszczonych. Tynk odchodzi od ścian przy najdelikatniejszym dotknięciu, na niewielkich betonowych placykach za budynkami, dawniej służącymi jako prowizoryczne ogródki, leżą najróżniejsze śmieci, od kartonów po zdezelowane meble. Ten ciąg kamienic nie należy do wyjątku, pokoje to najtańsze, najciaśniejsze klitki, wynajmowane głównie przez podejrzanych oprychów lub lokalnych alkoholików i ćpunów, którzy niejednokrotnie dla każdego knuta są w stanie wyciągnąć różdżkę lub przystawić nóż do gardła. Gdy wkroczysz na teren kamienicy przez łukowate przejście zamykane drewnianymi drzwiami naruszonymi w zawiasach, twoim oczom ukaże się studnia z zablokowanym wlotem. Mówi się, że często tutaj lichwiarze dopadają swoich dłużników, by otworzyć wieko i nastraszyć delikwentów.
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Wszyscy entuzjaści czarnej magii musieli się z jej znajomością kryć, ale jednak ich nie brakowało, tak, jak nie brakowało czarnomagicznych ksiąg, eliksirów i artefaktów. Zawsze były obecne, choć utrzymywane w tajemnicy, tak, aby nie dowiedzieli się o tym aurorzy. Lyanna pobierając nauki na łamacza klątw miała okazję odczarowywać niektóre przedmioty przejmowane przez aurorów, a tymczasem parę lat po zakończeniu kursu sama zaczęła uczyć się nakładania klątw, takich jak te, które kiedyś dla ministerstwa zdejmowała. Wychodziła jednak z założenia, że tak fascynująca dziedzina magii jak klątwy zasługuje na poznanie w całości, a nie tylko jednego jej aspektu. Taki już urok dorastania w rodzinach, w których gdzieś w tle czaiła się czarnomagiczna fascynacja żywiona przez któregoś z jej członków – wypaczony, giętki kręgosłup moralny. Mimo kiepskich relacji z ojcem Lyanna była do niego podobna w swojej fascynacji artefaktami oraz pewnymi mniej legalnymi sprawkami. Czarnej magii zaczęła się jednak uczyć stosunkowo późno, już w dorosłości, z dala od ojczyzny, ojca i reszty znanych jej ludzi. Także musiała zapłacić pewną cenę za to, by posiąść te podstawy, które miała, bo wiele razy obcowanie z czarną magią osłabiało ją i wysysało z niej siły.
Było pewne, że w gronie Rycerzy Walpurgii pozna tę dziedzinę magii dokładniej. Na razie jednak znajdowała się dość nisko w ich hierarchii, musiała dopiero udowodnić swoją przydatność sprawie. Więc udowadniała, pomagając w pozyskaniu budowniczych Białej Wywerny, nawet, jeśli brzmiało to marnie i niezbyt podniośle. Od czegoś trzeba było zacząć; w ministerstwie, jako kursantka, też zajmowała się zwykle najmarniejszymi sprawami, zwłaszcza na początku. Respektowała jednak hierarchię i swoje miejsce w szeregu, tym bardziej, że jej mieszana krew i tak stawiała ją na gorszej pozycji niż popleczników o szlachetnej lub czystej krwi.
Potrafiła rzucać zaklęcia z dziedziny obrony przed czarną magią. Jako łamacz klątw musiała być w niej biegła, i dlatego też łatwo poznała, że promień, który wydostał się z jej różdżki, nie odpowiadał swoją barwą zaklęciu, którego chciała użyć. To nie było zaklęcie petryfikujące, którego inkantację wypowiedziała. Nie wiedziała, co to za czar, ale mogła wyczuć, że zapach alkoholu i brudu wcześniej wyczuwalny od mężczyzny nagle zniknął, a on sam najwyraźniej dostrzegł błysk, bo nagle krzyknął i zatoczył się na pobliską ścianę, po czym chwiejnie przyspieszył kroku.
- Szlag – zaklęła cicho pod nosem, unosząc różdżkę i zmniejszając dzielący ich dystans, gotowa zareagować, gdyby ich ofiara próbowała uciekać; liczyła jednak, że mężczyzna po pijaku da się wpędzić w ślepy zaułek i nagle nie zboczy w inną uliczkę.
Oby Rookwood wreszcie udało się rzucić Imperiusa.
Było pewne, że w gronie Rycerzy Walpurgii pozna tę dziedzinę magii dokładniej. Na razie jednak znajdowała się dość nisko w ich hierarchii, musiała dopiero udowodnić swoją przydatność sprawie. Więc udowadniała, pomagając w pozyskaniu budowniczych Białej Wywerny, nawet, jeśli brzmiało to marnie i niezbyt podniośle. Od czegoś trzeba było zacząć; w ministerstwie, jako kursantka, też zajmowała się zwykle najmarniejszymi sprawami, zwłaszcza na początku. Respektowała jednak hierarchię i swoje miejsce w szeregu, tym bardziej, że jej mieszana krew i tak stawiała ją na gorszej pozycji niż popleczników o szlachetnej lub czystej krwi.
Potrafiła rzucać zaklęcia z dziedziny obrony przed czarną magią. Jako łamacz klątw musiała być w niej biegła, i dlatego też łatwo poznała, że promień, który wydostał się z jej różdżki, nie odpowiadał swoją barwą zaklęciu, którego chciała użyć. To nie było zaklęcie petryfikujące, którego inkantację wypowiedziała. Nie wiedziała, co to za czar, ale mogła wyczuć, że zapach alkoholu i brudu wcześniej wyczuwalny od mężczyzny nagle zniknął, a on sam najwyraźniej dostrzegł błysk, bo nagle krzyknął i zatoczył się na pobliską ścianę, po czym chwiejnie przyspieszył kroku.
- Szlag – zaklęła cicho pod nosem, unosząc różdżkę i zmniejszając dzielący ich dystans, gotowa zareagować, gdyby ich ofiara próbowała uciekać; liczyła jednak, że mężczyzna po pijaku da się wpędzić w ślepy zaułek i nagle nie zboczy w inną uliczkę.
Oby Rookwood wreszcie udało się rzucić Imperiusa.
195/215
W szeregi Rycerzy Walpurgii Sigrun także wstąpiła niedawno. Zaledwie miesiąc przez Zabini. W kwietniu przebywała jeszcze wszak w Rumunii, nie mając pojęcia ani o tym, że Tom Riddle powrócił do Anglii, ani o tym, że od ponad roku gromadził wokół siebie innych czarodziejów i czarownice, tworząc silną organizację; a sam stał się tak potężny, że nie mieli już prawa używać jego prawdziwego imienia i nazwiska. Nie byli tego godni. Rookwood nie dostąpił jeszcze ten zaszczyt, by go ujrzeć, lecz wiedziała, że to fakt, nie plotka. Mulciber nie miałby śmiałości, by na tym polu kłamać; już w latach szkolnych przekonali się, że dla ich Pana wykrycie kłamstwa nie jest niczym trudnym. On po prostu wiedział, zawsze wiedział. Rookwood pozostawało mieć nadzieję, że prędko wzepnie się po drabinie hierarchii; nic jednak nie stanie się samo - nie próżnowała, wszelkie rozkazy wykonywała bez zawahania i chętnie. Zaangażowała się w odbudowę Białej Wywerny jak mało kto; złożyła kilka wizyt opornym producentom, pojawiała się na placu budowy, aby dopilnować najętych i zaczarowanych robotników, w dniu wczorajszym sama nawet przyłożyła do niej własną rękę. Nie miała pojęcia o sztuce wznoszenia budowli, lecz nie miała innego wyjścia. Rozkaz musiał zostać wykonany jak najprędzej.
Znów rzuciła zaklęcie, lecz zamiast pożądanej złotej iskry, kraniec różdżki rozbłysł białym światłem; tym razem była przekonana, że nie zawiodły ją umiejętności, lecz to parszywa anomalia pokrzyżowała jej plany.. Nie przeklęła jednak głośno. Błysk zaczął wędrować po prawej ręce Sigrun, przyprawiając ją o przyjemne dreszcze; dotarło do klatki piersiowej, w którą wniknęło, a ona poczuła się lepiej. Światło ukoiło nieco ból, będący skutkiem sięgania po czarną magią. Wypuściła cicho powietrze z ust, świadoma, że i tak spróbować musi znowu; mężczyzna nie sprawiał wrażenia, jakby miał zamiar im się przeciwstawić. Był pijany w sztok, zataczał się i osuwał po ścianie, lecz wyglądał na zdrowego i silnego - prędko doprowadzą go do porządku, by był w stanie pracować. Oczywiście, jeśli tylko uda się go jej wziąć we władanie zaklęciem.
- Imperio - powtórzyła uparcie, jak osioł, nie miała zamiaru odpuścić.
W szeregi Rycerzy Walpurgii Sigrun także wstąpiła niedawno. Zaledwie miesiąc przez Zabini. W kwietniu przebywała jeszcze wszak w Rumunii, nie mając pojęcia ani o tym, że Tom Riddle powrócił do Anglii, ani o tym, że od ponad roku gromadził wokół siebie innych czarodziejów i czarownice, tworząc silną organizację; a sam stał się tak potężny, że nie mieli już prawa używać jego prawdziwego imienia i nazwiska. Nie byli tego godni. Rookwood nie dostąpił jeszcze ten zaszczyt, by go ujrzeć, lecz wiedziała, że to fakt, nie plotka. Mulciber nie miałby śmiałości, by na tym polu kłamać; już w latach szkolnych przekonali się, że dla ich Pana wykrycie kłamstwa nie jest niczym trudnym. On po prostu wiedział, zawsze wiedział. Rookwood pozostawało mieć nadzieję, że prędko wzepnie się po drabinie hierarchii; nic jednak nie stanie się samo - nie próżnowała, wszelkie rozkazy wykonywała bez zawahania i chętnie. Zaangażowała się w odbudowę Białej Wywerny jak mało kto; złożyła kilka wizyt opornym producentom, pojawiała się na placu budowy, aby dopilnować najętych i zaczarowanych robotników, w dniu wczorajszym sama nawet przyłożyła do niej własną rękę. Nie miała pojęcia o sztuce wznoszenia budowli, lecz nie miała innego wyjścia. Rozkaz musiał zostać wykonany jak najprędzej.
Znów rzuciła zaklęcie, lecz zamiast pożądanej złotej iskry, kraniec różdżki rozbłysł białym światłem; tym razem była przekonana, że nie zawiodły ją umiejętności, lecz to parszywa anomalia pokrzyżowała jej plany.. Nie przeklęła jednak głośno. Błysk zaczął wędrować po prawej ręce Sigrun, przyprawiając ją o przyjemne dreszcze; dotarło do klatki piersiowej, w którą wniknęło, a ona poczuła się lepiej. Światło ukoiło nieco ból, będący skutkiem sięgania po czarną magią. Wypuściła cicho powietrze z ust, świadoma, że i tak spróbować musi znowu; mężczyzna nie sprawiał wrażenia, jakby miał zamiar im się przeciwstawić. Był pijany w sztok, zataczał się i osuwał po ścianie, lecz wyglądał na zdrowego i silnego - prędko doprowadzą go do porządku, by był w stanie pracować. Oczywiście, jeśli tylko uda się go jej wziąć we władanie zaklęciem.
- Imperio - powtórzyła uparcie, jak osioł, nie miała zamiaru odpuścić.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Przez tyle miesięcy Lyanna owszem, słyszała różne wzmianki o tajemniczych zgonach i zaginięciach, ale nie wiedziała, co dokładnie się za tym kryło. Myślała że to może jacyś pojedynczy czarnoksiężnicy lub ich grupka próbuje wykorzystywać zamieszanie do swoich celów i praktykować czarną magię lub przenosić uprzedzenia z poziomu słów do czynów. Okazało się jednak, że to od dawna było coś więcej, że w ich kraju rosła nowa siła, podążająca za niejakim Czarnym Panem, który miał ich poprowadzić ku nowemu, lepszemu światu.
Musiała poczekać na swój czas i na to, by ktoś uznał ją za godną dopuszczenia do tajemnicy i wcielenia w szeregi organizacji. A kiedy to już nastąpiło i potwierdziła swoją gotowość, nie było odwrotu. Teraz sama była częścią tego wszystkiego, ze wszystkimi tego blaskami i cieniami.
Nie wiedziała zbyt wiele o tym, co działo się z Sigrun po tym, jak opuściła Hogwart. Ponownie spotkały się właśnie w szeregach rycerzy, była jedną z pierwszych członków organizacji którą poznała – przynajmniej w świadomości wspólnej przynależności, bo niektórych znała już wcześniej, nawet z Hogwartu. Nie powinno jej dziwić, że wielu innych byłych Ślizgonów zainteresowało się taką ideologią.
Niestety, mimo szczerych chęci, wciąż niezbyt im wychodziło. Były nieudolne, wciąż nie wzięły pod władanie żadnego potencjalnego robotnika do Białej Wywerny, ani przedwczoraj, ani dziś. Gdyby nie to, że mężczyzna był tak pijany, pewnie sam by je zaatakował lub uciekł. To, że nadal tu był i tak nieporadnie się przemieszczał zawdzięczały tylko alkoholowi, którego musiał wypić w dużej ilości i najwyraźniej nie był w pełni świadom zagrożenia, bo bełkotał coś niewyraźnie, zataczając się od ściany do ściany. Może właśnie to sprawiało, że tak trudno było go trafić? Jego ruchy były zupełnie nieskoordynowane. A może to magia płatała im figle? Nokturn był wypełniony czarną magią, co mogło tłumaczyć, dlaczego ta z taką łatwością wysysała z nich siły i mieszała w zaklęciach.
Po kolejnej porażce Sigrun sama postanowiła podjąć próbę.
- Imperio – wyszeptała, kierując różdżkę na mężczyznę. Nigdy nie rzucała tego zaklęcia na człowieka, co najwyżej na nieduże zwierzę, a i to niezbyt jej poszło. Istniało większe prawdopodobieństwo że sama zada sobie obrażenia niż przejmie władzę nad umysłem mężczyzny... Ale nie mogła wyjść na tchórza, nie kiedy Czarny Pan oczekiwał konkretnych rezultatów, a ona chciała pokazać, że zasługuje na szansę, którą jej dano.
Musiała poczekać na swój czas i na to, by ktoś uznał ją za godną dopuszczenia do tajemnicy i wcielenia w szeregi organizacji. A kiedy to już nastąpiło i potwierdziła swoją gotowość, nie było odwrotu. Teraz sama była częścią tego wszystkiego, ze wszystkimi tego blaskami i cieniami.
Nie wiedziała zbyt wiele o tym, co działo się z Sigrun po tym, jak opuściła Hogwart. Ponownie spotkały się właśnie w szeregach rycerzy, była jedną z pierwszych członków organizacji którą poznała – przynajmniej w świadomości wspólnej przynależności, bo niektórych znała już wcześniej, nawet z Hogwartu. Nie powinno jej dziwić, że wielu innych byłych Ślizgonów zainteresowało się taką ideologią.
Niestety, mimo szczerych chęci, wciąż niezbyt im wychodziło. Były nieudolne, wciąż nie wzięły pod władanie żadnego potencjalnego robotnika do Białej Wywerny, ani przedwczoraj, ani dziś. Gdyby nie to, że mężczyzna był tak pijany, pewnie sam by je zaatakował lub uciekł. To, że nadal tu był i tak nieporadnie się przemieszczał zawdzięczały tylko alkoholowi, którego musiał wypić w dużej ilości i najwyraźniej nie był w pełni świadom zagrożenia, bo bełkotał coś niewyraźnie, zataczając się od ściany do ściany. Może właśnie to sprawiało, że tak trudno było go trafić? Jego ruchy były zupełnie nieskoordynowane. A może to magia płatała im figle? Nokturn był wypełniony czarną magią, co mogło tłumaczyć, dlaczego ta z taką łatwością wysysała z nich siły i mieszała w zaklęciach.
Po kolejnej porażce Sigrun sama postanowiła podjąć próbę.
- Imperio – wyszeptała, kierując różdżkę na mężczyznę. Nigdy nie rzucała tego zaklęcia na człowieka, co najwyżej na nieduże zwierzę, a i to niezbyt jej poszło. Istniało większe prawdopodobieństwo że sama zada sobie obrażenia niż przejmie władzę nad umysłem mężczyzny... Ale nie mogła wyjść na tchórza, nie kiedy Czarny Pan oczekiwał konkretnych rezultatów, a ona chciała pokazać, że zasługuje na szansę, którą jej dano.
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
165/215, -10
W grudniu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego roku Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów odpowiedział na prośby o pomoc rumuńskiego ministerstwa magii; nie mogli poradzić sobie z plagą wilkołaków, które tworzyły coraz większe społeczności, silne watahy, o z pewnością mało pokojowych zamiarach. Przez dotknięcie klątwą likantropii stali się jeszcze obłąkani, szaleni wręcz, kierowało nimi pragnienie zdobywania nowych członków i zarażenia jak największej ilości osób; upatrzyli sobie zwłaszcza dzieci, młodych czarodziejów, których pragnęli porwać i wychować na swój sposób. Przyciągało to inne osobniki, z całego półwyspu bałkańskiego, a wykwalifikowanych pracowników tamtejsze Ministerstwo Magii miało z pewnością za mało. Brytyjskie Biuro Kontroli Wilkołaków odpowiedziało na te prośby, a ponieważ na ich ziemiach sytuacja z tymi bestiami zdawała się opanowana, to wielu Brygadzistom zaoferowano wyjazd - wynagrodzeniem za ponad roczną rozłąkę z własnym krajem i rodziną miały być grube sakiewki. Sigrun nie zastanawiała się długo, jedyne czego wszak wtedy potrzebowała, to bliskość własnego bliźniaczego brata, a skoro on rwał się wręcz do wyjazdu, nie widziała powodów, dla których ona miałaby odmówić; nie zniosłaby wtedy rozstania z Christopherem na długo. Wyjechała i tak pochłonęła ją praca, a także brat właśnie, że nawet jeśli docierały ich jakiegoś pogłoski, tym, co działo się na angielskiej ziemi - jednym uchem to wpuszczali, drugim wypuszczali, tak zajęci sobą. Teraz mogła pluć sobie w brodę. Gdyby tylko wiedziała wcześniej... Wróciłaby natychmiast. A wtedy byłaby w zupełnie innym miejscu, byłaby z pewnością wyżej od Lyanny.
Może wreszcie nauczyłaby się rzucać to pierdolone zaklęcie Imperio.
Ciężko znosiła porażki, a już zwłaszcza, gdy ktoś był ich świadkiem; gdy znowu nie dojrzała złotej iskry, wydała z siebie coś z pogranicza ciężkiego westchnięcia i warknięcia, zwłaszcza gdy znów poczuła ten sam ból w klatce piersiowej i prawej ręce, przez co poczuła się słabsza. Zakręciło się jej w głowie. Zabini też się nie powiodło, lecz Rookwood była zbyt wściekła, by to skomentować, za zła, by powiedzieć cokolwiek. - Imperio - syknęła po raz ostatni, licząc na... cud?
W grudniu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego roku Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów odpowiedział na prośby o pomoc rumuńskiego ministerstwa magii; nie mogli poradzić sobie z plagą wilkołaków, które tworzyły coraz większe społeczności, silne watahy, o z pewnością mało pokojowych zamiarach. Przez dotknięcie klątwą likantropii stali się jeszcze obłąkani, szaleni wręcz, kierowało nimi pragnienie zdobywania nowych członków i zarażenia jak największej ilości osób; upatrzyli sobie zwłaszcza dzieci, młodych czarodziejów, których pragnęli porwać i wychować na swój sposób. Przyciągało to inne osobniki, z całego półwyspu bałkańskiego, a wykwalifikowanych pracowników tamtejsze Ministerstwo Magii miało z pewnością za mało. Brytyjskie Biuro Kontroli Wilkołaków odpowiedziało na te prośby, a ponieważ na ich ziemiach sytuacja z tymi bestiami zdawała się opanowana, to wielu Brygadzistom zaoferowano wyjazd - wynagrodzeniem za ponad roczną rozłąkę z własnym krajem i rodziną miały być grube sakiewki. Sigrun nie zastanawiała się długo, jedyne czego wszak wtedy potrzebowała, to bliskość własnego bliźniaczego brata, a skoro on rwał się wręcz do wyjazdu, nie widziała powodów, dla których ona miałaby odmówić; nie zniosłaby wtedy rozstania z Christopherem na długo. Wyjechała i tak pochłonęła ją praca, a także brat właśnie, że nawet jeśli docierały ich jakiegoś pogłoski, tym, co działo się na angielskiej ziemi - jednym uchem to wpuszczali, drugim wypuszczali, tak zajęci sobą. Teraz mogła pluć sobie w brodę. Gdyby tylko wiedziała wcześniej... Wróciłaby natychmiast. A wtedy byłaby w zupełnie innym miejscu, byłaby z pewnością wyżej od Lyanny.
Może wreszcie nauczyłaby się rzucać to pierdolone zaklęcie Imperio.
Ciężko znosiła porażki, a już zwłaszcza, gdy ktoś był ich świadkiem; gdy znowu nie dojrzała złotej iskry, wydała z siebie coś z pogranicza ciężkiego westchnięcia i warknięcia, zwłaszcza gdy znów poczuła ten sam ból w klatce piersiowej i prawej ręce, przez co poczuła się słabsza. Zakręciło się jej w głowie. Zabini też się nie powiodło, lecz Rookwood była zbyt wściekła, by to skomentować, za zła, by powiedzieć cokolwiek. - Imperio - syknęła po raz ostatni, licząc na... cud?
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Lyanna nie była pewna, czy żałować, że nie wiedziała wcześniej. Nie wiadomo, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby wiedziała. Może po prostu musiał na to przyjść odpowiedni czas, by do takiej decyzji dojrzała. Niedawne wydarzenia niewątpliwie przyspieszyły ten proces, i może też w jakiś sposób sprawiły, że przyjęła daną jej propozycję. Anomalie i te wszystkie zawirowania miały na nią pewien wpływ, wpłynęły też na jej życie.
Także Lyanna była przywiązana do brata. Był jej najbliższą osobą, jako jedyny w domu nie krzywił się na jej widok i w dzieciństwie i wieku nastoletnim był dla niej prawdziwym wzorem. To właśnie on zainspirował ją do zainteresowania się tematem run i łamania klątw, to w jego ślady poszła po ukończeniu Hogwartu. Chciała być jak on, więc uczyła się na łamacza klątw, a później wraz z bratem podróżowała po Europie, łamiąc klątwy i dowiadując się wielu nowych rzeczy... także na temat czarnej magii, którą nauczyła się praktykować właśnie na jednym z etapów tej podróży.
Ale minęło już trochę czasu odkąd wróciła i teraz w końcu stała tutaj, na Nokturnie, nieudolnie próbując zaczarować pijanego czarodzieja. Niezbyt lubiła porażki, ale miała w sobie dość pokory by zaakceptować fakt, że niestety czasem się zdarzały, zwłaszcza że wiele jej brakowało do biegłości w czarnej magii. Nie była w niej dobra, co najwyżej początkująca, i to musiało przełożyć się na jej rezultaty. To, co wystrzeliło z jej różdżki, z grubsza przypominało promień imperiusa, ale nie ulegało wątpliwości, że nie było to udane zaklęcie. Mężczyzna wzdrygnął się i zachwiał, upadając, kiedy światło trafiło go w plecy, ale poza tym nie wydarzyło się nic. Może poza tym, że nagle zaczął się wydzierać i bełkotać o jakichś wiedźmach. Prawdopodobnie upadł przez własne pijaństwo, nie przez nieudolne zaklęcie. Nie czuła żadnej zmiany, jaką teoretycznie powinna poczuć. Nie doświadczyła niczego co opisywały księgi traktujące o tym zaklęciu. Może zabrakło jej mocy, albo po prostu odwagi, by rzucić takie zaklęcie? Może się zawahała, nie wierzyła w sukces, lub nie odczuwała, że naprawdę tego chce? To jeszcze nie było to. Może była na dobrej drodze, ale to nadal nie było to.
Mężczyzna przewrócił się na bok i nagle zwrócił się w ich stronę, patrząc prosto na nie. Znów zaczął bełkotać i odgrażać się, wymachując w ich stronę pięścią, co wyglądało karykaturalnie biorąc pod uwagę że leżał na ziemi, a choć Lyanna miała twarz starannie skrytą pod kapturem i była spowita w czarny płaszcz, miała wrażenie, że spojrzenie pijaka świdruje ją na wylot, przez co minęła jej chęć na ponowną próbę rzucenia tego zaklęcia. Na pewno już nic im nie wyjdzie z prób dyskretnego podejścia go, skoro już przekonał się, że faktycznie był śledzony, a wydawanymi odgłosami mógł sprowadzić im na głowy niepożądanych świadków. Gdyby nie alkohol, na pewno zauważyłby je już dawno.
- Chyba już nic tu po nas – powiedziała niechętnie, tak, żeby mężczyzna jej nie usłyszał, z trudem akceptując fakt, że w tym przypadku znów poniosły porażkę i niestety powinny się wycofać, zanim zjawią się tu jacyś koleżkowie tego mężczyzny, którzy przyjdą mu z pomocą. Aurorów raczej nie musiały się bać w nokturnowym zaułku, ale oprychów znających czarną magię, być może lepiej niż one, owszem. Po tym pokazie nieudolności raczej nie wyglądały groźnie i nie budziły respektu. O ile mężczyzna był choć trochę świadom, czego właśnie uniknął.
Także Lyanna była przywiązana do brata. Był jej najbliższą osobą, jako jedyny w domu nie krzywił się na jej widok i w dzieciństwie i wieku nastoletnim był dla niej prawdziwym wzorem. To właśnie on zainspirował ją do zainteresowania się tematem run i łamania klątw, to w jego ślady poszła po ukończeniu Hogwartu. Chciała być jak on, więc uczyła się na łamacza klątw, a później wraz z bratem podróżowała po Europie, łamiąc klątwy i dowiadując się wielu nowych rzeczy... także na temat czarnej magii, którą nauczyła się praktykować właśnie na jednym z etapów tej podróży.
Ale minęło już trochę czasu odkąd wróciła i teraz w końcu stała tutaj, na Nokturnie, nieudolnie próbując zaczarować pijanego czarodzieja. Niezbyt lubiła porażki, ale miała w sobie dość pokory by zaakceptować fakt, że niestety czasem się zdarzały, zwłaszcza że wiele jej brakowało do biegłości w czarnej magii. Nie była w niej dobra, co najwyżej początkująca, i to musiało przełożyć się na jej rezultaty. To, co wystrzeliło z jej różdżki, z grubsza przypominało promień imperiusa, ale nie ulegało wątpliwości, że nie było to udane zaklęcie. Mężczyzna wzdrygnął się i zachwiał, upadając, kiedy światło trafiło go w plecy, ale poza tym nie wydarzyło się nic. Może poza tym, że nagle zaczął się wydzierać i bełkotać o jakichś wiedźmach. Prawdopodobnie upadł przez własne pijaństwo, nie przez nieudolne zaklęcie. Nie czuła żadnej zmiany, jaką teoretycznie powinna poczuć. Nie doświadczyła niczego co opisywały księgi traktujące o tym zaklęciu. Może zabrakło jej mocy, albo po prostu odwagi, by rzucić takie zaklęcie? Może się zawahała, nie wierzyła w sukces, lub nie odczuwała, że naprawdę tego chce? To jeszcze nie było to. Może była na dobrej drodze, ale to nadal nie było to.
Mężczyzna przewrócił się na bok i nagle zwrócił się w ich stronę, patrząc prosto na nie. Znów zaczął bełkotać i odgrażać się, wymachując w ich stronę pięścią, co wyglądało karykaturalnie biorąc pod uwagę że leżał na ziemi, a choć Lyanna miała twarz starannie skrytą pod kapturem i była spowita w czarny płaszcz, miała wrażenie, że spojrzenie pijaka świdruje ją na wylot, przez co minęła jej chęć na ponowną próbę rzucenia tego zaklęcia. Na pewno już nic im nie wyjdzie z prób dyskretnego podejścia go, skoro już przekonał się, że faktycznie był śledzony, a wydawanymi odgłosami mógł sprowadzić im na głowy niepożądanych świadków. Gdyby nie alkohol, na pewno zauważyłby je już dawno.
- Chyba już nic tu po nas – powiedziała niechętnie, tak, żeby mężczyzna jej nie usłyszał, z trudem akceptując fakt, że w tym przypadku znów poniosły porażkę i niestety powinny się wycofać, zanim zjawią się tu jacyś koleżkowie tego mężczyzny, którzy przyjdą mu z pomocą. Aurorów raczej nie musiały się bać w nokturnowym zaułku, ale oprychów znających czarną magię, być może lepiej niż one, owszem. Po tym pokazie nieudolności raczej nie wyglądały groźnie i nie budziły respektu. O ile mężczyzna był choć trochę świadom, czego właśnie uniknął.
Wypowiedziała słowa inkantacji, lecz ton głos miała juz niespokojny, podszyty gniewem, zniekształcony irytacją na własną niemoc. Napięte przez złość mięśnie sprawiały, że cała była sztywna - nie powinno jej więc dziwić, że tak trudne zaklęcie znowu się nie powiodło. Straciła mnóstwo czasu na zgłębianie nauk o opiece nad magicznymi stworzeniami, poszerzanie swej wiedzy o wilkołaczej naturze i sposobach pokonania ich, zaniedbuąc poniekąd inne dziedziny. Straciła tyle czau na szlajanie się po pubach i barach, na zabawę, alkohol i inne, mniej legalne używki, że nie pwinna się dziwić, że stoi teraz w takim miejscu - o wiele za wcześnie, niż by sobie tego życzyła. Czuła się coraz bardziej rozgniewana, ba! Wkurwiona wręcz, gdy pijaczek zwrócił się ku nim, w końcu je zauważając. Zaczął coś mówić, lecz niesłuchała. Chciała coś krzyknąć, lecz ciałem targnęła silna słabość. Nokturn skąpany w księżycowym blasku zaczęły przysłaniać czarne plamy, które pojawiły się przed oczyma. Ból głowy stał się nie do zniesienia. Zrmużyła oczy, unosząc lewą dłoń i masując chwilę skroń. Czuła się zbyt osłabiona, by dalej lekkomyślnie sięgać po tak potężną, czarną magię.
Nie oznacza to jednak, ze gniew przeminął. Musiała go wyładować; na małej Zabini uczynić tego nie mogła, kiedy więc chwila słabości przeminęła, ruszyła do przodu, do mężczyzny pod ścianą, znajdującego się obecnie w pozycji półleżącej. Wyraźnie się ucieszył, dłonią poprawił włosy, może miał nadzieję, że spełni jego wulgarne życzenia, które zaczął wygłaszać na głos... Rookwood zatrzymała się przy nim z twarzą wykrzywioną przez gniew. Trwała chwilę w bezruchu, po czym wymierzyła mu kopniaka prosto w twarz: tak mocno, jak tylko zdołała i pozwalało jej na to osłabione ciało. Nie spodziewał się tego, a w stanie upojenia alkoholowego nie bronił się nawet. Nawet w ciemnościach dostrzegła, że twarz zalała mu krew z nosa.
Schowała różdżkę do kieszeni, zamiast tego wyciągając z niej paczkę papierosów. Wróciła do Lyanny, lecz nie zatrzymała się przy niej - po prostu szła dalej, tam skąd przyszły.
- Taaa. Spróbujemy szczęścia gdzie indziej - rzuciła drwiąco, po chwili wtykając sobie papierosa do ust, by rozładować napięcie. Nie obejrzała się, czy Zabini idzie za nią, parła przed siebie.
| zt
Nie oznacza to jednak, ze gniew przeminął. Musiała go wyładować; na małej Zabini uczynić tego nie mogła, kiedy więc chwila słabości przeminęła, ruszyła do przodu, do mężczyzny pod ścianą, znajdującego się obecnie w pozycji półleżącej. Wyraźnie się ucieszył, dłonią poprawił włosy, może miał nadzieję, że spełni jego wulgarne życzenia, które zaczął wygłaszać na głos... Rookwood zatrzymała się przy nim z twarzą wykrzywioną przez gniew. Trwała chwilę w bezruchu, po czym wymierzyła mu kopniaka prosto w twarz: tak mocno, jak tylko zdołała i pozwalało jej na to osłabione ciało. Nie spodziewał się tego, a w stanie upojenia alkoholowego nie bronił się nawet. Nawet w ciemnościach dostrzegła, że twarz zalała mu krew z nosa.
Schowała różdżkę do kieszeni, zamiast tego wyciągając z niej paczkę papierosów. Wróciła do Lyanny, lecz nie zatrzymała się przy niej - po prostu szła dalej, tam skąd przyszły.
- Taaa. Spróbujemy szczęścia gdzie indziej - rzuciła drwiąco, po chwili wtykając sobie papierosa do ust, by rozładować napięcie. Nie obejrzała się, czy Zabini idzie za nią, parła przed siebie.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Magia była ostatnimi czasy bardzo kapryśna. Także dziś nie chciała się nagiąć do ich woli. Lyannie nie wyszło nawet doskonale jej znane zaklęcie petryfikujące, bo anomalia popsuła jego działanie. Trudno było więc mówić o jakimkolwiek sukcesie w rzuceniu poprawnego Imperiusa, skoro własne różdżki płatały im figle, a czarna magia wysysała siły. Być może porwały się z motyką na słońce, a zwłaszcza Lyanna, która wciąż była w czarnej magii zbyt początkująca, żeby być w stanie wyczarować w pełni poprawnego Imperiusa. Może powinna więcej ćwiczyć, choćby na zwierzętach. Mogła nałapać w piwnicy myszy lub pająków i na nich trenować naginanie ich umysłów do swojej woli. Nie chciała się w przyszłości skompromitować przed innymi rycerzami, poza tym, biorąc pod uwagę że chciała nauczyć się dobrze nakładać klątwy, musiała poznać czarną magię lepiej, niż znała na ten moment.
To, że mężczyzna był tak pijany, działało na ich korzyść, bo za kilka godzin prawdopodobnie nie będzie niczego pamiętał. A nawet jeśli, nie rozpozna ich. Nie zachowywał się jak ktoś, kto wiedział, że próbowano na niego rzucić Imperiusa; wydawał się raczej rozbawiony widokiem idącej w jego strony Sigrun, do której zaczął rzucać sprośnymi uwagami, jakby myślał, że kobieta chce spełnić jego obleśne życzenia. Ale kobieta najwyraźniej postanowiła odreagować gorycz porażki i swoją frustrację, wymierzając mu porządnego kopniaka. Lyanna lepiej kontrolowała swoje nerwy i niezadowolenie, ale poczuła pewną satysfakcję patrząc, jak twarz mężczyzny zalewa się krwią. Już nie było mu tak wesoło i prawdopodobnie miał złamany nos, na ile mogła to stwierdzić w ciemności. Kopniak wydawał się mocny, a mężczyzna zaklął i złapał się za twarz, jeszcze bardziej osuwając się po brudnej, ceglanej ścianie. Miał dziś szczęście, że to był tylko kopniak, nie Imperius. To one miały pecha, że nie wypełniły zadania jak należy.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie; zdecydowanie nie wyglądał jakby był w stanie je gonić, więc odwróciła się na pięcie i szybko podążyła za Rookwood. Nic tu po nich. Jego już nie zaczarują, nie kiedy czarna magia je osłabiła, a ich niedoszła ofiara je zauważyła. Pozostało się wycofać, choć była pewna, że Rookwood nie spocznie, póki nie rzuci tego zaklęcia. Wydawała się bardzo mocno zaangażowana w sprawę.
| zt.
To, że mężczyzna był tak pijany, działało na ich korzyść, bo za kilka godzin prawdopodobnie nie będzie niczego pamiętał. A nawet jeśli, nie rozpozna ich. Nie zachowywał się jak ktoś, kto wiedział, że próbowano na niego rzucić Imperiusa; wydawał się raczej rozbawiony widokiem idącej w jego strony Sigrun, do której zaczął rzucać sprośnymi uwagami, jakby myślał, że kobieta chce spełnić jego obleśne życzenia. Ale kobieta najwyraźniej postanowiła odreagować gorycz porażki i swoją frustrację, wymierzając mu porządnego kopniaka. Lyanna lepiej kontrolowała swoje nerwy i niezadowolenie, ale poczuła pewną satysfakcję patrząc, jak twarz mężczyzny zalewa się krwią. Już nie było mu tak wesoło i prawdopodobnie miał złamany nos, na ile mogła to stwierdzić w ciemności. Kopniak wydawał się mocny, a mężczyzna zaklął i złapał się za twarz, jeszcze bardziej osuwając się po brudnej, ceglanej ścianie. Miał dziś szczęście, że to był tylko kopniak, nie Imperius. To one miały pecha, że nie wypełniły zadania jak należy.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie; zdecydowanie nie wyglądał jakby był w stanie je gonić, więc odwróciła się na pięcie i szybko podążyła za Rookwood. Nic tu po nich. Jego już nie zaczarują, nie kiedy czarna magia je osłabiła, a ich niedoszła ofiara je zauważyła. Pozostało się wycofać, choć była pewna, że Rookwood nie spocznie, póki nie rzuci tego zaklęcia. Wydawała się bardzo mocno zaangażowana w sprawę.
| zt.
|z wierzbowego parku
Różdżka wydała z siebie cichy świst, skumulowana magia wytrysnęła z jej końca, lecz nie zdołała objąć swym zasięgiem płonących drzew. Rowle ponuro przypatrywał się niezmienionemu krajobrazowi, chwila zawieszenia i zadumy nad własnymi - akurat w tej kategorii - wątpliwymi umiejętnościami. Nie złościł się, bo fizycznie liczył na lut szczęścia, był potężnym czarodziejem, acz nie wszechstronnie utalentowanym. Płonący lasek rozświetlił okolicę ogromną łuną, niemożliwą do przegapienie nawet przez parszywym mugoli, musieli się stad wynosić, natychmiast. Moment kontemplacji (jak długo sterczał nieruchomy i sztywny, pogrążony w swych myślach?) przypłacił upadkiem; coś wybuchło, odrzucając go na ziemię. Poczuł ostry ból, nagły strumień gorąca uderzył go w twarz i w muskularne ramiona; odetchnął głębiej i zacisnął zęby, wytrzyma piekący dyskomfort, to nic takiego.
Pora odwiedzić Cassandrę - zdecydował, rzucając Sigrun wymowne spojrzenie, musieli się spieszyć. Noc im sprzyjała, kryła w cieniu postępki i występki, a księżyc na pewno na nich nie poczeka. Poprowadził kobietę sobie tylko znanymi ścieżkami - choć kto wie, może i Rookwood czuła się na Nokturnie jak ryba w wodzie - i wkrótce wychnęli zza kamiennego zaułku, w północnej części alei. Vablatsky przyjęła ich bez zdziwienia i bez słowa; przerwanie snu zazwyczaj nie spotykało się z zadowoleniem, nawet uzdrowicielki, nawykłej do podobnych przypadków. Nie poczęstowała ich jednak wymówkami, a maścią na oparzenia i mocną herbatą. Rowle podziękował jej, jak zwykle i zostawił na wyszorowany stole trzos pełen monet. Wszyscy byli tutaj w obowiązku, lecz Cassandra narażała nie tylko siebie, ale i córkę, mała Lysa ciagle kręciła im się pod nogami, pomagając matce. Jednym łykiem wypił całą herbatę - dziwny, ziołowy napar - drażniąc gardło prawie wrzącym napojem.
Słyszałem o innym miejscu - zwrócił się do Sigrun, nie mogli przecież poddać się po jednym razie - może lepiej nie kładź się spać - rzekł do Cassandry i zgrabnie uchylił się przed lecącym w jego stronę kubkiem, z którego przed chwilą pił. Wyszli pospiesznie, wciąż czekało ich sporo pracy.
Zt
Różdżka wydała z siebie cichy świst, skumulowana magia wytrysnęła z jej końca, lecz nie zdołała objąć swym zasięgiem płonących drzew. Rowle ponuro przypatrywał się niezmienionemu krajobrazowi, chwila zawieszenia i zadumy nad własnymi - akurat w tej kategorii - wątpliwymi umiejętnościami. Nie złościł się, bo fizycznie liczył na lut szczęścia, był potężnym czarodziejem, acz nie wszechstronnie utalentowanym. Płonący lasek rozświetlił okolicę ogromną łuną, niemożliwą do przegapienie nawet przez parszywym mugoli, musieli się stad wynosić, natychmiast. Moment kontemplacji (jak długo sterczał nieruchomy i sztywny, pogrążony w swych myślach?) przypłacił upadkiem; coś wybuchło, odrzucając go na ziemię. Poczuł ostry ból, nagły strumień gorąca uderzył go w twarz i w muskularne ramiona; odetchnął głębiej i zacisnął zęby, wytrzyma piekący dyskomfort, to nic takiego.
Pora odwiedzić Cassandrę - zdecydował, rzucając Sigrun wymowne spojrzenie, musieli się spieszyć. Noc im sprzyjała, kryła w cieniu postępki i występki, a księżyc na pewno na nich nie poczeka. Poprowadził kobietę sobie tylko znanymi ścieżkami - choć kto wie, może i Rookwood czuła się na Nokturnie jak ryba w wodzie - i wkrótce wychnęli zza kamiennego zaułku, w północnej części alei. Vablatsky przyjęła ich bez zdziwienia i bez słowa; przerwanie snu zazwyczaj nie spotykało się z zadowoleniem, nawet uzdrowicielki, nawykłej do podobnych przypadków. Nie poczęstowała ich jednak wymówkami, a maścią na oparzenia i mocną herbatą. Rowle podziękował jej, jak zwykle i zostawił na wyszorowany stole trzos pełen monet. Wszyscy byli tutaj w obowiązku, lecz Cassandra narażała nie tylko siebie, ale i córkę, mała Lysa ciagle kręciła im się pod nogami, pomagając matce. Jednym łykiem wypił całą herbatę - dziwny, ziołowy napar - drażniąc gardło prawie wrzącym napojem.
Słyszałem o innym miejscu - zwrócił się do Sigrun, nie mogli przecież poddać się po jednym razie - może lepiej nie kładź się spać - rzekł do Cassandry i zgrabnie uchylił się przed lecącym w jego stronę kubkiem, z którego przed chwilą pił. Wyszli pospiesznie, wciąż czekało ich sporo pracy.
Zt
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Żar bijący od płomieni trawiących Wierzbowy Park boleśnie szczypał każdy cal odsłoniętej skóry; przedramiona, szyję, twarz, dłonie. Blask ognia oślepił, zmrużyła oczy, cofając się o kilka kroków, a wnet smagnęły ich wierzbowe witki - brutalnie, ostrzegawczo, kierowane czarna magią, bijąca ze źródła anomalii, zamierzały ich skąd wykurzyć, jakby wyczuwając zamiary Rycerzy Walpurgii. Szaty bardzo prędko zajęły się ogniem i Rookwood poczuła dotkliwy ból; od razu poczuła swąd palonej skóry, drażniący zmysły. Spomiędzy pełnych ust wyrwało się cierpiętnicze jęknięcie. Próbowała ugasić ogień, lecz był od niej szybszy; Rowle dał znak, aby się wycofać, opuścili więc alejkę w pośpiechu. W końcu udało jej się ugasić płomienie; zdążyły jednak zniszczyć szatę, tworząc gdzieniegdzie dziury, z których wyzierała czerwona, poparzona skóra. Zdążyły ją osłabić, nie mogła ruszyć tak dalej; Rowle miał słuszność, powinni byli odwiedzić Cassandrę. Na całe szczęście wciąż byli w Londynie, podróż nie zajęła im wiele czasu; wciąż nie działająca teleportacja znacznie utrudniała podróże. Rookwood wciąż pracowała na to, aby zasłużyć na poznanie sekretu przemiany w czarną mgłę, lecz póki co musiała ratować się miotłą - wolała nie ryzykować rozszczepieniem. Na Nokturnie pojawili się niedługo potem, błądząc jego cuchnącymi uliczkami, które znała lepiej, niż Magnusowi mogłoby się wydawać. Jej prawdziwe nazwisko, Sigrun Rookwood, nie było tu znane; przez los została obdarzona darem metamorfomagii, mogła zmienić się w każdego, jeśli włożyła w to odpowiednio wiele wysiłku - w podobnej sytuacji lepiej było to wykorzystać, choć o swej nienawiści do mugoli zawsze mówiła otwarcie i śmiało.
Odetchnęła z ulgą, gdy ujrzeli lecznicę. Bywała w niej od lat i żadnemu innemu uzdrowicielowi nie ufała tak jak Cassandrze; ratowała jej skórę już wielokrotnie, przynosiła ulgę w bólu i zawsze była nader dyskretna. I tym razem się na niej nie zawiedli; przyjęła ich, bynajmniej niezdziwiona. Już w kilka chwil później jej maść na oparzenia ukoiła dotkliwy ból skóry, a ziołowa herbata zadziałała znieczulająco. Błysnęło kilka zaklęć, a czerwień poparzeń na ciele jęła blednąć; skóra powróciła do swej właściwej struktury. Fizyczne obrażenia dzięki uzdrowicielce zniknęły, jedynie duma wciąż piekła - na to mógł jednak zaradzić jedynie sukces.
Podziękowała jej lakonicznie, kwiecista mowa nie była mocną stroną Sigrun, za to Rowle sypnął groszem - i dobrze. Dopiła ziołowy napar i wraz z Magnusem pośpiesznie opuściła lecznicę; musieli udać się dalej, ta noc nie mogła skończyć się tak szybko.
| zt
Odetchnęła z ulgą, gdy ujrzeli lecznicę. Bywała w niej od lat i żadnemu innemu uzdrowicielowi nie ufała tak jak Cassandrze; ratowała jej skórę już wielokrotnie, przynosiła ulgę w bólu i zawsze była nader dyskretna. I tym razem się na niej nie zawiedli; przyjęła ich, bynajmniej niezdziwiona. Już w kilka chwil później jej maść na oparzenia ukoiła dotkliwy ból skóry, a ziołowa herbata zadziałała znieczulająco. Błysnęło kilka zaklęć, a czerwień poparzeń na ciele jęła blednąć; skóra powróciła do swej właściwej struktury. Fizyczne obrażenia dzięki uzdrowicielce zniknęły, jedynie duma wciąż piekła - na to mógł jednak zaradzić jedynie sukces.
Podziękowała jej lakonicznie, kwiecista mowa nie była mocną stroną Sigrun, za to Rowle sypnął groszem - i dobrze. Dopiła ziołowy napar i wraz z Magnusem pośpiesznie opuściła lecznicę; musieli udać się dalej, ta noc nie mogła skończyć się tak szybko.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| 3 X? I:
Jak początkowo wydawał mi się to doskonały pomysł i po przedyskutowaniu sprawy z Bertim doszliśmy do wniosku, że warto spróbować, tak teraz nie byłem co do tego przekonany. Nie, żebym obawiał się tego, że leczenie mogłoby nie wyjść lub jego konsekwencją mogłyby być jakieś dziwne efekty uboczne - o to się nie martwiłem. Bertie pił tyle różnych rzeczy (przypadkiem, oczywiście), które robiły z nim jeszcze dziwniejsze rzeczy, że myśl o pójściu czegoś nie tak jakoś tak schodziła na dalszy plan. Bardziej mnie zastanawiało jak przetransportuję go w jednym kawałku tam, a potem z powrotem. Biła od niego aura naiwności i niezdarności. Albo może trochę to wyolbrzymiałem bo znałem go od zawsze i tylko w takich kategoriach potrafiłem go postrzegać. Nie wiem. W każdym razie, jak tak teraz patrzyłem na niego to poważnie zastanawiałem się czy nie sprzedać mu luja na twarz i nie przeturlać po bruku parę razy dla jego dobra. Tak by się lepiej wtapiał, czy coś. Ostatecznie jedynie westchnąłem i nie zrobiłem nic. Prawie - gadałem.
- Jak ktoś się przewróci to nie pomagasz mu wstać, jak cie chwyci to odtrącasz, jak bełkocze coś to nie zbliżasz się by spróbować cokolwiek zrozumieć nawet jeżeli wydaje ci się, że czegoś od ciebie chce - ciągnąłem kazanie widząc, że majaczy przed nami w oddali początek Alei - Właściwie nie rób nic tylko ciągnij się za mną i staraj się nie wyglądać jak jakiś powalony pufek na wycieczce krajoznawczej - Merlinie dopomóż - Naciągnij kaptur - upomniałem w chwili w której minęliśmy już kilka pierwszych kamienic niechlubnej ulicy zaraz zbaczając z jej głównego nurtu w wąską, boczną odnogę. Roiło się tu od alkoholików, ćpunów oraz lichwiarzy. Dwie pierwsze grupy o tej porze z marazmem w bezwładzie podpierały ściany lub dogorywały na schodach kamienic. Co zaś tyczy się lichwiarzy - gdy tylko któryś odkleił się od fasady budynku spojrzeniem sugerowałem mu by jednak nie marnował naszego lub swojego czasu.
- Jest trochę upiorna. Bywa. Jednak traktuje na poważnie to co robi - zagadnąłem kiedy to minęliśmy kolejny zaułek mając w zamiarze jakoś pocieszyć kuzyna prowadząc go dalej.
Jak początkowo wydawał mi się to doskonały pomysł i po przedyskutowaniu sprawy z Bertim doszliśmy do wniosku, że warto spróbować, tak teraz nie byłem co do tego przekonany. Nie, żebym obawiał się tego, że leczenie mogłoby nie wyjść lub jego konsekwencją mogłyby być jakieś dziwne efekty uboczne - o to się nie martwiłem. Bertie pił tyle różnych rzeczy (przypadkiem, oczywiście), które robiły z nim jeszcze dziwniejsze rzeczy, że myśl o pójściu czegoś nie tak jakoś tak schodziła na dalszy plan. Bardziej mnie zastanawiało jak przetransportuję go w jednym kawałku tam, a potem z powrotem. Biła od niego aura naiwności i niezdarności. Albo może trochę to wyolbrzymiałem bo znałem go od zawsze i tylko w takich kategoriach potrafiłem go postrzegać. Nie wiem. W każdym razie, jak tak teraz patrzyłem na niego to poważnie zastanawiałem się czy nie sprzedać mu luja na twarz i nie przeturlać po bruku parę razy dla jego dobra. Tak by się lepiej wtapiał, czy coś. Ostatecznie jedynie westchnąłem i nie zrobiłem nic. Prawie - gadałem.
- Jak ktoś się przewróci to nie pomagasz mu wstać, jak cie chwyci to odtrącasz, jak bełkocze coś to nie zbliżasz się by spróbować cokolwiek zrozumieć nawet jeżeli wydaje ci się, że czegoś od ciebie chce - ciągnąłem kazanie widząc, że majaczy przed nami w oddali początek Alei - Właściwie nie rób nic tylko ciągnij się za mną i staraj się nie wyglądać jak jakiś powalony pufek na wycieczce krajoznawczej - Merlinie dopomóż - Naciągnij kaptur - upomniałem w chwili w której minęliśmy już kilka pierwszych kamienic niechlubnej ulicy zaraz zbaczając z jej głównego nurtu w wąską, boczną odnogę. Roiło się tu od alkoholików, ćpunów oraz lichwiarzy. Dwie pierwsze grupy o tej porze z marazmem w bezwładzie podpierały ściany lub dogorywały na schodach kamienic. Co zaś tyczy się lichwiarzy - gdy tylko któryś odkleił się od fasady budynku spojrzeniem sugerowałem mu by jednak nie marnował naszego lub swojego czasu.
- Jest trochę upiorna. Bywa. Jednak traktuje na poważnie to co robi - zagadnąłem kiedy to minęliśmy kolejny zaułek mając w zamiarze jakoś pocieszyć kuzyna prowadząc go dalej.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Nie chciał o tym gadać i w sumie to nie na rękę mu było, że Matt wiedział. Patafian już czasem się zachowuje jakby młodszy Bott był niedorozwiniętym dzieckiem, a dodatkowe ograniczenie raczej tu nie pomoże. A jednak chyba dobrze wyszło. Tylko trochę się stresował. To nie tak, żeby jakaś dziwna wiedźma z Nokturnu która łowi kogokolwiek chorego na sinicę i tak po prostu zamierza go leczyć wydawała mu się podejrzana. W jego świecie ludzie robią takie rzeczy w celu czynienia dobra i uszczęśliwiania społeczeństwa. Eksperymentalność leczenia też go nie martwiła jakoś mocno, on na prawdę wierzył w swoje szczęście. A jednak nawet on musiał dostrzegać, że w całej tej sytuacji coś lekko upiornego jednak jest.
Zarzucił kaptur jak Matt marudził, choć nie do końca rozumiał, czemu jego twarz miałaby przyciągać zbirów. Nie sądził żeby jakoś mocno się różnił od ludzi w okolicy, ale przywykł że Matt traktuje go jak specjalnego i po postu się nie kłócił.
- A jak podejdzie do mnie małe, puchate zwierzątko to mogę je wziąć na ręce? - uśmiechnął się pod nosem, choć nie spodziewał się że Matta ten jakże górnolotny żart rozbawi. W sumie to nawet nie był pewien, czy załapie że Bertie tylko sobie żartuje.
Pierwszy raz tu był i w sumie to wyglądało jakieś dziesięć razy gorzej niż się spodziewał. Oczekiwał po prostu zapuszczonych kamienic i pijaków pod drzwiami, ale tych dziwnych ludzi tu na prawdę była masa. Nie mógł się nie rozglądać, nie zerkać na kolejne szyldy, czy cudactwa za witrynami.
- Chcę tam wejść jak będziemy wracać. - uprzedził, jak mijali jakiś sklep z zaklętymi przedmiotami. Nie miał pociągu do czarnej magii, a jednak kusiło go zobaczenie tych rzeczy, szczególnie jak już ma okazję.
- Czemu nie pracuje w Mungu? - raczej by jej tam nie blokowali, skoro traktuje poważnie. A wynalazca nowego leku pewnie nieźle by zarobił, szczególnie kiedy mowa o chorobie na którą do tej pory żadnego leku nie było. - Byle zadziałało.
Dodał tylko, bo wbrew temu jak często lądował u uzdrowicieli, na prawdę swoje zdrowie cenił.
zt x 2
Zarzucił kaptur jak Matt marudził, choć nie do końca rozumiał, czemu jego twarz miałaby przyciągać zbirów. Nie sądził żeby jakoś mocno się różnił od ludzi w okolicy, ale przywykł że Matt traktuje go jak specjalnego i po postu się nie kłócił.
- A jak podejdzie do mnie małe, puchate zwierzątko to mogę je wziąć na ręce? - uśmiechnął się pod nosem, choć nie spodziewał się że Matta ten jakże górnolotny żart rozbawi. W sumie to nawet nie był pewien, czy załapie że Bertie tylko sobie żartuje.
Pierwszy raz tu był i w sumie to wyglądało jakieś dziesięć razy gorzej niż się spodziewał. Oczekiwał po prostu zapuszczonych kamienic i pijaków pod drzwiami, ale tych dziwnych ludzi tu na prawdę była masa. Nie mógł się nie rozglądać, nie zerkać na kolejne szyldy, czy cudactwa za witrynami.
- Chcę tam wejść jak będziemy wracać. - uprzedził, jak mijali jakiś sklep z zaklętymi przedmiotami. Nie miał pociągu do czarnej magii, a jednak kusiło go zobaczenie tych rzeczy, szczególnie jak już ma okazję.
- Czemu nie pracuje w Mungu? - raczej by jej tam nie blokowali, skoro traktuje poważnie. A wynalazca nowego leku pewnie nieźle by zarobił, szczególnie kiedy mowa o chorobie na którą do tej pory żadnego leku nie było. - Byle zadziałało.
Dodał tylko, bo wbrew temu jak często lądował u uzdrowicieli, na prawdę swoje zdrowie cenił.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Studnia
Szybka odpowiedź