Studnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Studnia
Błądząc w nokturnowych uliczkach można natrafić na wiele odpychających miejsc, jak i sprawiających wrażenie opuszczonych. Tynk odchodzi od ścian przy najdelikatniejszym dotknięciu, na niewielkich betonowych placykach za budynkami, dawniej służącymi jako prowizoryczne ogródki, leżą najróżniejsze śmieci, od kartonów po zdezelowane meble. Ten ciąg kamienic nie należy do wyjątku, pokoje to najtańsze, najciaśniejsze klitki, wynajmowane głównie przez podejrzanych oprychów lub lokalnych alkoholików i ćpunów, którzy niejednokrotnie dla każdego knuta są w stanie wyciągnąć różdżkę lub przystawić nóż do gardła. Gdy wkroczysz na teren kamienicy przez łukowate przejście zamykane drewnianymi drzwiami naruszonymi w zawiasach, twoim oczom ukaże się studnia z zablokowanym wlotem. Mówi się, że często tutaj lichwiarze dopadają swoich dłużników, by otworzyć wieko i nastraszyć delikwentów.
Wraz z początkiem lipca podjęła pracę u lorda Avery. Sam nestor starego, szanowanego rodu słynącego z polowań na krwiożercze wilkołaki wystosował doń list z propozycją współpracy. Poprzednie stanowisko utraciła przez feralną czerwcową noc, gdy została aresztowana i wtrącona do Azkabanu. Sprawa, przez spalone w pożarze Ministerstwa Magii dokumenty, rozeszła się po kościach, a ostatecznie, jeśli chodziło o sprawy zawodowe, to Rookwood nie wyszła na tym najgorzej. Zarabiała zdecydowanie lepiej i miała więcej swobody. Praca dla lorda Avery nie była tak ograniczona licznymi procedurami i prawem, balansowali na jego krawędzi, niejednokrotnie brutalnie je łamiąc.
Choć lord Avery osobiście zaproponował jej współpracę, to została przyjęta jako łowczyni, a nie dowódczyni swojej grupy, musiała się dostosować w panującej tam hierarchii. Uczyniła to, w szeregach Rycerzy Walpurgii przywykła do słuchania rozkazów, stała się bardziej zdyscyplinowana i skupiona, pragnęła jednak wspiąć się wyżej, pragnęła awansu - wierzyła we własne możliwości.
Jeszcze w sierpniu, gdy utracili kontakt z alchemikiem, a jednocześnie skończyły im się zapasy eliksirów, pozyskała dla ich grupy innego, jeszcze bardziej utalentowanego i nie mającego oporów przed warzeniem trucizn. To ona zajęła się zawarciem kontraktu z Dolohovem i - póki co - wszyscy byli z tej współpracy zadowoleni. W chwili, kiedy nie zajmowała się śledztwem, śledziła informacje, które pomocne byłyby w walce z wilkołakami - wszystkimi. Usłyszawszy o amuletach osłabiających bestie, które tworzono na dalekiej Skandynawii, poinformowała o nich swego dowódcę i na jego polecenie skontaktowała się ze znajomym przemytnikiem. Wyjątkowo znajomym. Goyle sprowadził dla niej amulety, jednakże nie obyło się bez drobnego rozczarowania - na jeden z nich nałożono klątwę.
Sigrun nie wiedziała zbyt o wiele o runach, właściwie tyle co nic, wiedza zdobyta podczas lekcji w Hogwarcie dawno już z niej wyparowała; nie szkodzi. Lyanna Zabini była utalentowaną czarownicą i łamaczką klątw, dlatego to do niej zwróciła się o pomoc - oczywiście odpłatną. Do pełni zostało ponad dziesięć dni, nie była jednak pewna, ile czasu może to zająć rzeczywiście.
Umówiła więc spotkanie z czarownicą ósmego października. Czekała na nią na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, w ciemnym zaułku, przy opuszczonej, starej studni. Miejsce ponure i cuchnące, lecz ustronne i zapewniające dyskrecję ich rozmowy. Czekając wsparła się u studnię, wyjątkowo nie paląc przy tym papierosa, splotła ręce na piersiach; miała na sobie ciemnozieloną szatę składającą się z powłóczystej spódnicy i koszuli. Jasne włosy pozostawiła rozpuszczone, jedynie wsunęła je za uszy, odsłaniając bladą twarz, na której jawił się dość beznamiętny wyraz.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lyanna od kilku miesięcy regularnie odwiedzała Nokturn. Zawsze można było tu znaleźć ciekawsze i bardziej emocjonujące zlecenia niż po tej porządnej stronie miasta. Praca dla ministerstwa była dość nudna i monotonna, okraszona dodatkowo uprzedzeniami. Bo choć w takich zawodach jak aurorzy, brygadziści czy łamacze klątw pojawiały się już kobiety i osiągały rezultaty nie gorsze od mężczyzn, w pewnych kręgach wciąż panowały uprzedzenia i sceptycyzm odnośnie tego, czy młode, śliczne dziewczę mające niewiele ponad dwadzieścia lat poradzi sobie z trudnymi i niebezpiecznymi zadaniami. Po kursie wytrzymała tylko kilka miesięcy, zdejmując klątwy z przedmiotów przechwyconych przez aurorów od czarnoksiężników lub odczarowując ich obłożone przekleństwami kryjówki, szybko uznała, że to nie dla niej i nie zamierza marnować swojej wiedzy i umiejętności w ten sposób do końca życia. Niech inni naiwni pomagają cholernym aurorom, Lyanna wolała na dwa długie lata wyjechać z kraju wraz z bratem i jego kompanami, i nauczyła się przy nich więcej niż w ministerstwie, także rzeczy której tam nigdy by jej nie pokazano, jak czarna magia i podstawy zaklinania. Później jednak nadszedł czas powrotu i zaczęła pracować na własną rękę, godząc się z tym, że zlecenia czasem były, a czasem nie, bo nie miała wyrobionej renomy i musiała niekiedy zaciskać pasa, kiedy trafiał się suchszy okres.
Ale na Nokturnie zawsze miała oczy i uszy otwarte, czasem ktoś potrzebował biegłej w magii runicznej osoby gotowej wyruszyć na poszukiwanie jakiegoś artefaktu lub chętnej do odczarowania jakiegoś niekoniecznie legalnego przedmiotu. To miejsce również nie było szczególnie wyrozumiałe dla młodych kobiet, ale jakoś funkcjonowała, zwłaszcza odkąd dołączyła do rycerzy.
Kiedy otrzymała wiadomość od Sigrun zgodziła się jej pomóc i zaoferowała, że może zbadać przedmiot i zdjąć z niego klątwę. Przybyła więc w umówione miejsce, w okolice opuszczonej studni w jednym z zaułków. Wiedziała jak tu trafić, bo zdarzało jej się już tędy przechodzić, a miejsce to wydawało się odpowiednio ustronne do takich spraw.
Kiedy doszła na miejsce, spowita w ulubiony czarny płaszcz z kapturem, spod którego było widać fragment jej twarzy i trochę bujnych, ciemnobrązowych włosów, zastała Sigrun już czekającą przy studni, o dziwo nie palącą papierosa. Na jej widok odrzuciła kaptur, odsłaniając swoje blade oblicze i burzę włosów w całej okazałości. Skinęła towarzyszce głową na powitanie, nie była wylewna, ale radosność i spontaniczność nie była w jej stylu i zapewne również nie w stylu Sigrun. Dlatego od razu przeszła do rzeczy.
- Co to za przedmiot i skąd go zdobyłaś? – zapytała, chcąc najpierw zebrać informacje mogące być pomocne przy ustalaniu, jaka klątwa może być na niego nałożona. – Muszę go dokładnie obejrzeć, by zidentyfikować przekleństwo.
Była ciekawa, co Rookwood miała w zanadrzu i jaka ciążyła nad tym klątwa.
Ale na Nokturnie zawsze miała oczy i uszy otwarte, czasem ktoś potrzebował biegłej w magii runicznej osoby gotowej wyruszyć na poszukiwanie jakiegoś artefaktu lub chętnej do odczarowania jakiegoś niekoniecznie legalnego przedmiotu. To miejsce również nie było szczególnie wyrozumiałe dla młodych kobiet, ale jakoś funkcjonowała, zwłaszcza odkąd dołączyła do rycerzy.
Kiedy otrzymała wiadomość od Sigrun zgodziła się jej pomóc i zaoferowała, że może zbadać przedmiot i zdjąć z niego klątwę. Przybyła więc w umówione miejsce, w okolice opuszczonej studni w jednym z zaułków. Wiedziała jak tu trafić, bo zdarzało jej się już tędy przechodzić, a miejsce to wydawało się odpowiednio ustronne do takich spraw.
Kiedy doszła na miejsce, spowita w ulubiony czarny płaszcz z kapturem, spod którego było widać fragment jej twarzy i trochę bujnych, ciemnobrązowych włosów, zastała Sigrun już czekającą przy studni, o dziwo nie palącą papierosa. Na jej widok odrzuciła kaptur, odsłaniając swoje blade oblicze i burzę włosów w całej okazałości. Skinęła towarzyszce głową na powitanie, nie była wylewna, ale radosność i spontaniczność nie była w jej stylu i zapewne również nie w stylu Sigrun. Dlatego od razu przeszła do rzeczy.
- Co to za przedmiot i skąd go zdobyłaś? – zapytała, chcąc najpierw zebrać informacje mogące być pomocne przy ustalaniu, jaka klątwa może być na niego nałożona. – Muszę go dokładnie obejrzeć, by zidentyfikować przekleństwo.
Była ciekawa, co Rookwood miała w zanadrzu i jaka ciążyła nad tym klątwa.
- A może tak: dzień dobry, Sigrun, jak miło cię widzieć? - odpowiedziała pytaniem na pytanie; rozbawiona stanowczym przejściem do rzeczy Lyanny, której chyba się nie spodziewała po tak eterycznej i filigranowej czarownicy - choć nie lekceważyła jej umiejętności, ani osoby, zdołały już wspólnie odnieść kilka sukcesów - dlatego pozwoliła sobie na żart. W pytaniu pobrzmiewała ironia, Zabini musiałe się domyślić, że jedynie się zgrywa; uprzejmości i przywiązanie do dobrych manier nie leżały w naturze Rookwood. Ona bywała zwyczajnie gburowata.
- No ale dobrze, skoro tak... Sprowadzono dla mnie z zagranicy amulety. Mają osłabiać siłę wilkołaków. Kilka z nich wydaje się w porządku, jednakże na jednym, jak sprawdziłam, ciąży klątwa. Nie potrafię jej jednak rozpoznać, ani tym bardziej przełamać, dlatego powierzam to w twoje ręce. Potrzebuję go. Zapłaciłam za niego. Postaraj się, a zapłacę i tobie. Umowa stoi?
Rookwood także przeszła do rzeczy i nie trwoniła czasu na przekomarzanki, choć dziś była w dobrym humorze, skora do żartów i komedianctwa. Wyjaśniła Lyannie sedno problemu, wierzyła, że nie będzie musiała powtarzać dwa razy. Sięgnęła prawą dłonią do kieszeni szaty, skąd wyciągnęła niewielkie puzderko oprawione w skórę. Położyła je na brzegu studni, wycelowała w nie różdżką. Czarami sprawiła, że wieko otworzyło się, a gruby, atłasowy materiał opadł na boki, odsłaniając wnętrze zawiniątka. Był nim ciężki naszyjnik. Onyks oprawiony w srebro na grubym łańcuszku. W przebłysku promieni słońca, które wychyliło się zza chmur, zalśnił czernią niemal niewinnie. Czar uniósł amulet do góry, zmuszając do lewitacji kilka centymetrów nad brzegiem studni, aby Zabini mogła mu się przyjrzeć.
- Jak rozpoznać klątwę? - spytała z ciekawością.
Starożytne runy były dla niej tajemniczą dziedziną, niewiele o nich wiedziała, choć bez mała fascynującą. Zagadnienie klątw jeszcze bardziej; słyszała o kilku naprawdę interesujących. Gdyby tylko potrafiła je nakładać, mogłaby podarować bardzo ciekawe prezenty. Czuła zresztą wewnętrzną ciekawość tej dziedziny magii, być może przez fakt, iż po części urodziła się Borginem, a nikt, tak jak oni, na runach i klątwach się nie znał. Matka Sigrun, Gudrun, wywodziła się właśnie z tej rodziny; zmarła jednak przy porodzie i nie mogła przekazać córce swojej wiedzy.
- No ale dobrze, skoro tak... Sprowadzono dla mnie z zagranicy amulety. Mają osłabiać siłę wilkołaków. Kilka z nich wydaje się w porządku, jednakże na jednym, jak sprawdziłam, ciąży klątwa. Nie potrafię jej jednak rozpoznać, ani tym bardziej przełamać, dlatego powierzam to w twoje ręce. Potrzebuję go. Zapłaciłam za niego. Postaraj się, a zapłacę i tobie. Umowa stoi?
Rookwood także przeszła do rzeczy i nie trwoniła czasu na przekomarzanki, choć dziś była w dobrym humorze, skora do żartów i komedianctwa. Wyjaśniła Lyannie sedno problemu, wierzyła, że nie będzie musiała powtarzać dwa razy. Sięgnęła prawą dłonią do kieszeni szaty, skąd wyciągnęła niewielkie puzderko oprawione w skórę. Położyła je na brzegu studni, wycelowała w nie różdżką. Czarami sprawiła, że wieko otworzyło się, a gruby, atłasowy materiał opadł na boki, odsłaniając wnętrze zawiniątka. Był nim ciężki naszyjnik. Onyks oprawiony w srebro na grubym łańcuszku. W przebłysku promieni słońca, które wychyliło się zza chmur, zalśnił czernią niemal niewinnie. Czar uniósł amulet do góry, zmuszając do lewitacji kilka centymetrów nad brzegiem studni, aby Zabini mogła mu się przyjrzeć.
- Jak rozpoznać klątwę? - spytała z ciekawością.
Starożytne runy były dla niej tajemniczą dziedziną, niewiele o nich wiedziała, choć bez mała fascynującą. Zagadnienie klątw jeszcze bardziej; słyszała o kilku naprawdę interesujących. Gdyby tylko potrafiła je nakładać, mogłaby podarować bardzo ciekawe prezenty. Czuła zresztą wewnętrzną ciekawość tej dziedziny magii, być może przez fakt, iż po części urodziła się Borginem, a nikt, tak jak oni, na runach i klątwach się nie znał. Matka Sigrun, Gudrun, wywodziła się właśnie z tej rodziny; zmarła jednak przy porodzie i nie mogła przekazać córce swojej wiedzy.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lyanna również się uśmiechnęła, słysząc ironiczne i rozbawione słowa Sigrun; czarownica musiała być dziś w dobrym nastroju. Do tej pory przywykła z jej strony do bardzo rzeczowej, szorstkiej i niespoufalającej się postawy, dlatego sama również zachowywała się w podobny sposób. Ich dotychczasowa współpraca opierała się na konkretach, Sigrun nie dopytywała jej o nowinki z prywatnego życia ani Lyanna nie dopytywała jej, sama zresztą nie miałaby się specjalnie czym pochwalić, bo jej życie rodzinne zasadniczo nie istniało, towarzyskie też było skąpe i ograniczone głównie do rycerzy i spraw zawodowych. Nie czuła się też upoważniona do dopytywania Sigrun o sprawy niezwiązane z rycerzami. Żadna z nich nie była typem kobiety uwielbiającej ploteczki, nawet jeśli Zabini z pozoru mogła na taką wyglądać. Ładna, delikatna buźka i drobna budowa ciała pozornie nie pasowały do świata Nokturnu, dlatego wielu ludzi ją lekceważyło i nie doceniało. Nie była też wścibska, a życie zwyczajnie nie nauczyło jej bardziej otwartej i poufałej postawy, bo szła przez życie dość samotnie i nigdy nie miała zbyt wielu przyjaciół.
- Zaiste się cieszę – odpowiedziała w podobnym tonie, a na jej ustach wciąż igrał lekki, niewymuszony uśmiech. Towarzystwo Sigrun mimo jej zdarzającej się uszczypliwości i kąśliwości odpowiadało jej, obie były przede wszystkim konkretne i wiele je łączyło, były kobietami pracującymi w męskich zawodach i wywalczającymi dla siebie pozycję i szacunek w świecie zdominowanym przez płeć brzydszą, nie tylko w pracy, ale i wśród rycerzy. Odkąd należały do organizacji, powoli budowały wzajemne zaufanie i wspólnie działały.
Rookwood zaraz też przeszła do wyjaśnień odnośnie przeklętego przedmiotu.
- Oczywiście, zaraz go zbadam i zobaczę, co da się zrobić, więc umowa stoi – zapewniła. – Postaram się zdjąć klątwę tak, by nie zepsuć właściwości przedmiotu.
Patrzyła, jak Sigrun wyciąga odpowiednio zabezpieczony amulet; przeklęte przedmioty najbardziej niebezpieczne były przy bezpośrednim dotyku, czarnoksiężnicy musieli w końcu jakoś podrzucać je ofiarom tak, by samemu nie narazić się na skutki przekleństwa. Sama zawsze więc zachowywała środki ostrożności i nie dotykała takich przedmiotów, a jeśli już musiała to robić, zakładała szczelne skórzane rękawiczki i chwytała je przez coś.
- Hexa revelio pomaga wykryć, czy na przedmiot jest nałożona klątwa, ale to już pewnie wiesz, skoro przezornie wykryłaś ją zanim odczułaś na sobie skutki. To dobry sposób dla czarodziejów nieobeznanych w zaawansowanych runach, ale osoba bez odpowiedniej wiedzy nie rozpozna w ten sposób dokładnej natury przekleństwa, a zazwyczaj jest tylko ostrzeżona przed tym, że może się jakiejś klątwy spodziewać – zaczęła, zaczynając od może oczywistości, ale nie wiedziała, ile Sigrun wie na temat nakładania i zdejmowania klątw; nie miała też pojęcia o jej matce z Borginów. – Wyszkolony łamacz potrafi jednak dostrzec i rozpoznać runy, które posłużyły do przeklęcia przedmiotu. Każda klątwa ma własną indywidualną sekwencję run, ale najważniejsza z nich zawsze jest wyryta na artefakcie i to ją musi rozpoznać łamacz, zanim w ogóle przystąpi do próby jej złamania. To właśnie zrobię teraz.
Spojrzała na ciężki naszyjnik który wyłonił się z pudełka, oprawiony w srebro onyks na grubym łańcuszku. Skierowała na niego różdżkę, ale nie rzucała żadnych zaklęć, jedynie go obracając, by uważnie przyjrzeć się każdemu detalowi, doszukując się zakamuflowanych run, które mogłyby jej coś powiedzieć na temat natury przekleństwa ciążącego na przedmiocie.
- Zaiste się cieszę – odpowiedziała w podobnym tonie, a na jej ustach wciąż igrał lekki, niewymuszony uśmiech. Towarzystwo Sigrun mimo jej zdarzającej się uszczypliwości i kąśliwości odpowiadało jej, obie były przede wszystkim konkretne i wiele je łączyło, były kobietami pracującymi w męskich zawodach i wywalczającymi dla siebie pozycję i szacunek w świecie zdominowanym przez płeć brzydszą, nie tylko w pracy, ale i wśród rycerzy. Odkąd należały do organizacji, powoli budowały wzajemne zaufanie i wspólnie działały.
Rookwood zaraz też przeszła do wyjaśnień odnośnie przeklętego przedmiotu.
- Oczywiście, zaraz go zbadam i zobaczę, co da się zrobić, więc umowa stoi – zapewniła. – Postaram się zdjąć klątwę tak, by nie zepsuć właściwości przedmiotu.
Patrzyła, jak Sigrun wyciąga odpowiednio zabezpieczony amulet; przeklęte przedmioty najbardziej niebezpieczne były przy bezpośrednim dotyku, czarnoksiężnicy musieli w końcu jakoś podrzucać je ofiarom tak, by samemu nie narazić się na skutki przekleństwa. Sama zawsze więc zachowywała środki ostrożności i nie dotykała takich przedmiotów, a jeśli już musiała to robić, zakładała szczelne skórzane rękawiczki i chwytała je przez coś.
- Hexa revelio pomaga wykryć, czy na przedmiot jest nałożona klątwa, ale to już pewnie wiesz, skoro przezornie wykryłaś ją zanim odczułaś na sobie skutki. To dobry sposób dla czarodziejów nieobeznanych w zaawansowanych runach, ale osoba bez odpowiedniej wiedzy nie rozpozna w ten sposób dokładnej natury przekleństwa, a zazwyczaj jest tylko ostrzeżona przed tym, że może się jakiejś klątwy spodziewać – zaczęła, zaczynając od może oczywistości, ale nie wiedziała, ile Sigrun wie na temat nakładania i zdejmowania klątw; nie miała też pojęcia o jej matce z Borginów. – Wyszkolony łamacz potrafi jednak dostrzec i rozpoznać runy, które posłużyły do przeklęcia przedmiotu. Każda klątwa ma własną indywidualną sekwencję run, ale najważniejsza z nich zawsze jest wyryta na artefakcie i to ją musi rozpoznać łamacz, zanim w ogóle przystąpi do próby jej złamania. To właśnie zrobię teraz.
Spojrzała na ciężki naszyjnik który wyłonił się z pudełka, oprawiony w srebro onyks na grubym łańcuszku. Skierowała na niego różdżkę, ale nie rzucała żadnych zaklęć, jedynie go obracając, by uważnie przyjrzeć się każdemu detalowi, doszukując się zakamuflowanych run, które mogłyby jej coś powiedzieć na temat natury przekleństwa ciążącego na przedmiocie.
Zaufanie było najcenniejszym, czym mogła obdarzyć drugiego człowieka. Szafowanie nim zbyt często i nieostrożnie było niezwykle lekkomyślne, a Sigrun, choć nader często balansowała na krawędzi, to ceniła własne życie. Nie ufała wielu, tych, którym ufała naprawdę, mogła policzyć naprawdę. Znały się z Lyanną z lat szkolnych, jednakże ich ówczesna znajomość była bardzo powierzchowna, opierająca się zaledwie na wspólnym domu w Hogwarcie i treningach, trudno nazwać to koleżeństwem; później ich kontakt zwyczajnie się urwał. Oczywiście, w ostatnich tygodniach miały ze sobą zdecydowanie więcej do czynienia, nie mogła zaprzeczyć, że Zabini jej nie zaimponowała - zarówno umiejętnością poskromienia anomalii, jak i walecznością w rezerwacie jednorożców. Nie bała się walki, działała szybko, miała bystry umysł. Zdobyła szacunek i uznanie Sigrun, która doceniała silne kobiety, nie bojące się życia i czarnej magii, mające pasję i odwagę. To wciąż jednak zbyt niewiele, aby obdarzyła ją prawdziwym zaufaniem, by zaczęła dzielić się z nią swymi sekretami. Znały się zbyt krótko. Ufała jej na poziomie Rycerzy Walpurgii, w sprawie ich wspólnej walki, prywatnie - wciąż nie.
Nie przeszkadzało jej to jednak w żartach i droczeniu się. Dotychczas Lyanna nie miała okazji poznać tej części natury Sigrun, bo i okoliczności ku temu nie sprzyjały; długie tygodnie po Azkabanie przypominała cień własnej siebie, snuła się markotna i ponura, albo zezłoszczona. Powróciła do własnej równowagi. Lyanna przytaknęła, a Sigrun odpowiedziała jej prychnięciem rozbawienia.
- No myślę, że właśnie to zrobisz, bo inaczej będzie bezużyteczny - stwierdziła Rookwood. Nawet ona, laik w dziedzinie starożytnych run, wiedziała, by nie dotykać przedmiotów, na które nałożono klątwę - nie miała ochotę paść martwa w ciągu kilku sekund. - Wiem - przytaknęła z niecierpliwością. Większość, o czym mówiła Lyanna, wiedziała. Potrafiła wykryć zaklęciem klątwę, nie mogła jednak rozpoznać jej natury, skoro nie wiedziała co oznaczają runy. Zabini nie musiała tłumaczyć jej podobnych oczywistości i traktować Sigrun jak idiotki.
- No to zrób to - pogoniła ją, biorąc głęboki oddech. Dotychczas to ona pełniła funkcję mentorki Lyanny, ucząc ją czarnej magii i wykonywania rozkazów Czarnego Pana. Wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów i wetknęła sobie w końcu jednego do ust. Ten rytuał ją uspokajał. - Długo ci to zajmie? Potrzebuję mieć go do pełni - przeszła do konkretów. Temat zapłaty miała poruszyć za chwilę.
Nie przeszkadzało jej to jednak w żartach i droczeniu się. Dotychczas Lyanna nie miała okazji poznać tej części natury Sigrun, bo i okoliczności ku temu nie sprzyjały; długie tygodnie po Azkabanie przypominała cień własnej siebie, snuła się markotna i ponura, albo zezłoszczona. Powróciła do własnej równowagi. Lyanna przytaknęła, a Sigrun odpowiedziała jej prychnięciem rozbawienia.
- No myślę, że właśnie to zrobisz, bo inaczej będzie bezużyteczny - stwierdziła Rookwood. Nawet ona, laik w dziedzinie starożytnych run, wiedziała, by nie dotykać przedmiotów, na które nałożono klątwę - nie miała ochotę paść martwa w ciągu kilku sekund. - Wiem - przytaknęła z niecierpliwością. Większość, o czym mówiła Lyanna, wiedziała. Potrafiła wykryć zaklęciem klątwę, nie mogła jednak rozpoznać jej natury, skoro nie wiedziała co oznaczają runy. Zabini nie musiała tłumaczyć jej podobnych oczywistości i traktować Sigrun jak idiotki.
- No to zrób to - pogoniła ją, biorąc głęboki oddech. Dotychczas to ona pełniła funkcję mentorki Lyanny, ucząc ją czarnej magii i wykonywania rozkazów Czarnego Pana. Wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów i wetknęła sobie w końcu jednego do ust. Ten rytuał ją uspokajał. - Długo ci to zajmie? Potrzebuję mieć go do pełni - przeszła do konkretów. Temat zapłaty miała poruszyć za chwilę.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lyanna także nie należała do najbardziej ufnych osób. Nie była też otwarta i przyjacielska, już w Hogwarcie stała się skryta i wycofana, skupiona na konkretach, na co wpływ miała nie tylko jej relatywnie niska pozycja w ślizgońskiej hierarchii, bo jako mieszaniec nigdy nie mogła stać na równi z uczniami o szlachetnej lub czystej krwi, ale przede wszystkim chłodne, konserwatywne wychowanie pozbawione rodzicielskiego ciepła i miłości. Dla ojca była piątym kołem u wozu, matki nie pamiętała i nigdy za nią nie tęskniła, wiedząc że zawdzięcza jej tylko skazę na krwi.
W Hogwarcie nigdy nie były blisko, dzieliły je trzy lata, a łączyły w zasadzie tylko wspólne domowe barwy i quidditch. W dorosłości nie słyszała o niej aż do momentu dołączenia do rycerzy, ale nie była wcale zaskoczona, widząc ją wśród nich. Spodziewała się ujrzeć wielu byłych Ślizgonów znanych sobie ze szkolnych czasów, i choć w szkole z większością z nich łączyły ją dość chłodne stosunki, teraz wszyscy byli częścią większej całości i walczyli o wspólną sprawę.
Lyanna nie miała też w zwyczaju się narzucać, nie szukała usilnie przyjaciół, radziła sobie sama, a większość jej relacji była oparta na sprawach rycerzy lub zawodowych, tak samo było i z Sigrun, choć jako rycerkę i czarownicę ceniła ją, nawet jeśli nie mówiła tego głośno. Rookwood była od niej zdecydowanie lepsza w czarnej magii, a także bardziej bezwzględna, polując na wilkołaki z pewnością już wcześniej wyrobiła w sobie odpowiednie cechy, podczas gdy jedyne na co polowała Lyanna to przeklęte artefakty, ciekawe przedmioty i niekiedy ingrediencje roślinne.
Zdawała sobie sprawę, że Sigrun po pobycie w Azkabanie dłuższy czas odczuwała tego skutki. Nawet jeden dzień w tym plugawym miejscu wystarczał, by wpłynąć nawet na osobę tak silną jak ona. Zabini nie zdążyła załapać się na tę wyprawę, ale słyszała o niej od innych.
Absolutnie nie uważała jej za głupią, wiedziała że Rookwood jest nie tylko silna i uzdolniona magicznie, ale też inteligentna. Ale miała świadomość tego, jak niewielu czarodziejów ma jakiekolwiek pojęcie o runach i klątwach, bo nawet osoby biegłe w używaniu czarnej magii niekoniecznie umiały nakładać klątwy, nie mówiąc o ich zdejmowaniu. W swojej niezbyt długiej karierze łamaczki zetknęła się z wieloma przypadkami głupoty i lekkomyślności, z osobami które padły ofiarą przekleństw, ale i z ignorantami, którzy nie wiedzieli na ten temat niczego. Nie miała pojęcia, jaki jest stan wiedzy w tej materii Sigrun, bo nie rozmawiały o tym wcześniej. Zazwyczaj to Sigrun przewodziła i uczyła Lyannę jak być dobrą rycerką.
- Niedługo, jak poznam naturę klątwy, to w zasadzie mogę od razu zabrać się do jej zdejmowania, nawet tutaj. W przypadku klątw o niskim stopniu skomplikowania to nie trwa długo, gorzej, gdyby było to coś bardziej złożonego, ale zaraz się dowiem – rzekła, uważnie oglądając naszyjnik. Przez dłuższą chwilę milczała, pragnąc się skupić na oględzinach. Gdy znalazła runę, mogła zinterpretować klątwę. – To Klątwa Bezsenności – orzekła. – Nie należy może do najbardziej skomplikowanych, ale po dotknięciu przedmiotu zapada się na trwającą siedem dni bezsenność, która wycieńcza organizm – wyjaśniła pokrótce. – Zdjąć ją teraz? – dopytała jeszcze; bo może Sigrun postanowi jednak zachować przeklęty przedmiot, by zrobić komuś przykrą niespodziankę. Nie do końca wiedziała, jak działają te amulety, czy nosili je na sobie łowcy, czy może nakładano je w jakiś sposób nieprzemienionym wilkołakom, a w przypadku tej drugiej opcji zapadnięcie wilkołaka na bezsenność i wycieńczenie go nie brzmiało wcale źle. W kwestii polowania na te istoty była kompletną ignorantką, nigdy nie była zbyt biegła w wiedzy o magicznych zwierzakach i znała głównie szkolne podstawy.
W Hogwarcie nigdy nie były blisko, dzieliły je trzy lata, a łączyły w zasadzie tylko wspólne domowe barwy i quidditch. W dorosłości nie słyszała o niej aż do momentu dołączenia do rycerzy, ale nie była wcale zaskoczona, widząc ją wśród nich. Spodziewała się ujrzeć wielu byłych Ślizgonów znanych sobie ze szkolnych czasów, i choć w szkole z większością z nich łączyły ją dość chłodne stosunki, teraz wszyscy byli częścią większej całości i walczyli o wspólną sprawę.
Lyanna nie miała też w zwyczaju się narzucać, nie szukała usilnie przyjaciół, radziła sobie sama, a większość jej relacji była oparta na sprawach rycerzy lub zawodowych, tak samo było i z Sigrun, choć jako rycerkę i czarownicę ceniła ją, nawet jeśli nie mówiła tego głośno. Rookwood była od niej zdecydowanie lepsza w czarnej magii, a także bardziej bezwzględna, polując na wilkołaki z pewnością już wcześniej wyrobiła w sobie odpowiednie cechy, podczas gdy jedyne na co polowała Lyanna to przeklęte artefakty, ciekawe przedmioty i niekiedy ingrediencje roślinne.
Zdawała sobie sprawę, że Sigrun po pobycie w Azkabanie dłuższy czas odczuwała tego skutki. Nawet jeden dzień w tym plugawym miejscu wystarczał, by wpłynąć nawet na osobę tak silną jak ona. Zabini nie zdążyła załapać się na tę wyprawę, ale słyszała o niej od innych.
Absolutnie nie uważała jej za głupią, wiedziała że Rookwood jest nie tylko silna i uzdolniona magicznie, ale też inteligentna. Ale miała świadomość tego, jak niewielu czarodziejów ma jakiekolwiek pojęcie o runach i klątwach, bo nawet osoby biegłe w używaniu czarnej magii niekoniecznie umiały nakładać klątwy, nie mówiąc o ich zdejmowaniu. W swojej niezbyt długiej karierze łamaczki zetknęła się z wieloma przypadkami głupoty i lekkomyślności, z osobami które padły ofiarą przekleństw, ale i z ignorantami, którzy nie wiedzieli na ten temat niczego. Nie miała pojęcia, jaki jest stan wiedzy w tej materii Sigrun, bo nie rozmawiały o tym wcześniej. Zazwyczaj to Sigrun przewodziła i uczyła Lyannę jak być dobrą rycerką.
- Niedługo, jak poznam naturę klątwy, to w zasadzie mogę od razu zabrać się do jej zdejmowania, nawet tutaj. W przypadku klątw o niskim stopniu skomplikowania to nie trwa długo, gorzej, gdyby było to coś bardziej złożonego, ale zaraz się dowiem – rzekła, uważnie oglądając naszyjnik. Przez dłuższą chwilę milczała, pragnąc się skupić na oględzinach. Gdy znalazła runę, mogła zinterpretować klątwę. – To Klątwa Bezsenności – orzekła. – Nie należy może do najbardziej skomplikowanych, ale po dotknięciu przedmiotu zapada się na trwającą siedem dni bezsenność, która wycieńcza organizm – wyjaśniła pokrótce. – Zdjąć ją teraz? – dopytała jeszcze; bo może Sigrun postanowi jednak zachować przeklęty przedmiot, by zrobić komuś przykrą niespodziankę. Nie do końca wiedziała, jak działają te amulety, czy nosili je na sobie łowcy, czy może nakładano je w jakiś sposób nieprzemienionym wilkołakom, a w przypadku tej drugiej opcji zapadnięcie wilkołaka na bezsenność i wycieńczenie go nie brzmiało wcale źle. W kwestii polowania na te istoty była kompletną ignorantką, nigdy nie była zbyt biegła w wiedzy o magicznych zwierzakach i znała głównie szkolne podstawy.
Rookwood była trudna w obejściu i tak po prawdzie łatwiej było ją urazić rozkładaniem wszystkiego na czynniki pierwsze i tłumaczeniem oczywistości, o których wiedziała, niż ironicznie wypowiedzianą obelgą. Może i nie była w szkole prymuską, nie uważała się jednak za czarownicę głupią, odebrała porządne wykształcenie i posiadała elementarną wiedzę o wielu dziedzinach magii. Poczuła się podirytowana, nie wybuchła jednak gniewem, czy złością; nie wierzyła w złe intencje Lyanny, ani w to, że mogłaby celowo nadepnąć jej na odcisk. Chyba już wiedziała, że prędko by tego pożałowała - a szkoda byłoby psuć tak dobrze układającą się współpracę, czyż nie?
- Klątwa bezsenności? - powtórzyła za Lyanną, a w tonie jej głosu wyraźnie rozbrzmiał zawód. Liczyła na coś bardziej spektakularnego, o czym będzie mogła opowiedzieć innym łowcom: o naszyjniku, który zaciska się wokół szyi, gdy człek włoży, bądź wypala opuszki palców przy zaledwie przelotnym dotyku. Brak snu w obliczu okropności, jakie mogły uczynić czarodziejowi klątwy, wydawał się naprawdę niewinną pieszczotą. Westchnęła lekko. - Tak. Jeśli możesz zrobić to teraz, to działaj. Im szybciej, tym lepiej - poleciła.
Nie spodziewała się, że załatwi sprawę tak prędko i gładko, lecz może po prostu za mało ufała w umiejętności Lyanny. Nie powinna była, Zabini udowodniła już nie raz, że jest czarownicą utalentowaną. Podobny obrót sprawy wzbudził w Rookwood zadowolenie, uśmiechnęła się więc lekko i splotła ręce na piersi, prawą opierając o lewą, by móc dalej popalać i obserwować z uwagą każdy ruch brunetki. Chyba nigdy jeszcze nie była świadkiem łamania klątw, ciekawił ją więc ten proces. Na czym to polegało, na czym się opierało? Przechyliła głowę, przyglądając się Lyannie z ciekawością. Czy powinna była się odsunąć?
- Pięć galeonów wystarczy? - spytała w końcu, czując ciężar nieswojej sakiewki, przekazanej Sigurn przez przełożonego na zdobycie amuletów; część wydała już na samo sprowadzenie amuletów i zapłacenie za nie, Caelan nie był skłonny do spuszczenia z ceny, nawet pomimo wyraźnej wady jednego z naszyjników w postaci niechcianej klątwy. Nie uśmiechało się Sigrun dopłacać do tego z własnej kieszeni, byłaby jednak gotowa to uczynić, gdyby zaszła taka potrzeba - zależało jej na tej robocie.
- Klątwa bezsenności? - powtórzyła za Lyanną, a w tonie jej głosu wyraźnie rozbrzmiał zawód. Liczyła na coś bardziej spektakularnego, o czym będzie mogła opowiedzieć innym łowcom: o naszyjniku, który zaciska się wokół szyi, gdy człek włoży, bądź wypala opuszki palców przy zaledwie przelotnym dotyku. Brak snu w obliczu okropności, jakie mogły uczynić czarodziejowi klątwy, wydawał się naprawdę niewinną pieszczotą. Westchnęła lekko. - Tak. Jeśli możesz zrobić to teraz, to działaj. Im szybciej, tym lepiej - poleciła.
Nie spodziewała się, że załatwi sprawę tak prędko i gładko, lecz może po prostu za mało ufała w umiejętności Lyanny. Nie powinna była, Zabini udowodniła już nie raz, że jest czarownicą utalentowaną. Podobny obrót sprawy wzbudził w Rookwood zadowolenie, uśmiechnęła się więc lekko i splotła ręce na piersi, prawą opierając o lewą, by móc dalej popalać i obserwować z uwagą każdy ruch brunetki. Chyba nigdy jeszcze nie była świadkiem łamania klątw, ciekawił ją więc ten proces. Na czym to polegało, na czym się opierało? Przechyliła głowę, przyglądając się Lyannie z ciekawością. Czy powinna była się odsunąć?
- Pięć galeonów wystarczy? - spytała w końcu, czując ciężar nieswojej sakiewki, przekazanej Sigurn przez przełożonego na zdobycie amuletów; część wydała już na samo sprowadzenie amuletów i zapłacenie za nie, Caelan nie był skłonny do spuszczenia z ceny, nawet pomimo wyraźnej wady jednego z naszyjników w postaci niechcianej klątwy. Nie uśmiechało się Sigrun dopłacać do tego z własnej kieszeni, byłaby jednak gotowa to uczynić, gdyby zaszła taka potrzeba - zależało jej na tej robocie.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lyanna z pewnością nie chciała w żaden sposób urazić Sigrun ani absolutnie nie uważała jej za głupią. Za bardzo jednak przywykła do ludzi, którzy nie mieli nawet elementarnego pojęcia o runach i zdejmowaniu klątw. Gdyby mieli, nie byłoby tak wielu ofiar przekleństw, które potem trzeba było odczarowywać, i z przyzwyczajenia opisywała cały proces dość dokładnie, nawykła do pytań ze strony klientów, którzy często chcieli wiedzieć co krok po kroku będzie robiła z jakąś ich błyskotką lub innym cennym, ale skażonym klątwą nabytkiem. Jednak Sigrun nie była jak inni, i może Lyanna trochę się zagalopowała z nadmierną ilością szczegółów, nie wiedząc które spośród tych faktów są jej znane, a które nie. Sama z czasów szkolnych sporo pozapominała z dziedzin, których nie użytkowała na co dzień i gdyby ją zapytać o bardziej szczegółowe fakty z niektórych szkolnych przedmiotów też nie wszystko by pamiętała, mimo że należała do pilnych uczennic. Nie wiedziałaby na przykład, jak skutecznie zapolować na wilkołaka, bo jej podstawowa wiedza ze szkoły z pewnością nie była wystarczająca. Ale skoro nie miała czystej krwi, to musiała nadrobić wiedzą i umiejętnościami, tyle że w dorosłości skupiała się już przede wszystkim na tym, co było jej faktycznie potrzebne.
Klątwa bezsenności nie brzmiała makabrycznie ani krwawo w porównaniu z niektórymi klątwami, ale potrafiła być bardzo upierdliwa, kiedy przez tydzień nie dało się zmrużyć oka. Na początku może nie było to odczuwalne, ale po kilku dniach stawało się udręką wycieńczającą organizm.
- Wiem, że brzmi mało brutalnie i pewnie liczyłaś na coś o wiele bardziej spektakularnego, ale na dłuższą metę potrafi dokuczyć bardziej niż jednorazowe rany. To nie jest klątwa z rodzaju tych, które mają zabić lub poważnie zranić, ale osłabiać. – A u brygadzistów ważna była sprawność i refleks. Brygadzista nie śpiący od tygodnia i słaniający się ze zmęczenia nie byłby wydajnym łowcą, a prędzej łatwą ofiarą dla wilkołaka. Kto wie, może ktoś nałożył tę klątwę celowo, by osłabić tego, kto dotknie naszyjnika, ale go nie zabić; wilkołak i tak dokończyłby resztę. W sumie sprytny sposób na pozbycie się kogoś bez brudzenia sobie rąk. Być może ten, kto zaklął ten amulet, z jakiegoś powodu nie lubił brygadzistów. Może sam był wilkołakiem?
- Wystarczy – rzekła. To nie było w końcu bardzo trudne zlecenie, nie wymagało od niej dalekiej wyprawy i długich przygotowań, nie było też szczególnie niebezpieczne. W przypadku niebezpiecznych lub czasochłonnych zleceń domagała się odpowiednio wyższych stawek, ale zdjęcie klątwy o nieskomplikowanych runach z jednego naszyjnika było kwestią kilku minut.
Na wypadek komplikacji (mieli w końcu do czynienia z anomaliami) kazała Sigrun nieco się odsunąć, po czym skierowała różdżkę na amulet, myśląc niewerbalną formułę: Finite Incantatem. Oby obeszło się bez żadnych anomalii, które często czyniły łamanie klątw zajęciem bardziej ryzykownym niż normalnie.
Klątwa bezsenności nie brzmiała makabrycznie ani krwawo w porównaniu z niektórymi klątwami, ale potrafiła być bardzo upierdliwa, kiedy przez tydzień nie dało się zmrużyć oka. Na początku może nie było to odczuwalne, ale po kilku dniach stawało się udręką wycieńczającą organizm.
- Wiem, że brzmi mało brutalnie i pewnie liczyłaś na coś o wiele bardziej spektakularnego, ale na dłuższą metę potrafi dokuczyć bardziej niż jednorazowe rany. To nie jest klątwa z rodzaju tych, które mają zabić lub poważnie zranić, ale osłabiać. – A u brygadzistów ważna była sprawność i refleks. Brygadzista nie śpiący od tygodnia i słaniający się ze zmęczenia nie byłby wydajnym łowcą, a prędzej łatwą ofiarą dla wilkołaka. Kto wie, może ktoś nałożył tę klątwę celowo, by osłabić tego, kto dotknie naszyjnika, ale go nie zabić; wilkołak i tak dokończyłby resztę. W sumie sprytny sposób na pozbycie się kogoś bez brudzenia sobie rąk. Być może ten, kto zaklął ten amulet, z jakiegoś powodu nie lubił brygadzistów. Może sam był wilkołakiem?
- Wystarczy – rzekła. To nie było w końcu bardzo trudne zlecenie, nie wymagało od niej dalekiej wyprawy i długich przygotowań, nie było też szczególnie niebezpieczne. W przypadku niebezpiecznych lub czasochłonnych zleceń domagała się odpowiednio wyższych stawek, ale zdjęcie klątwy o nieskomplikowanych runach z jednego naszyjnika było kwestią kilku minut.
Na wypadek komplikacji (mieli w końcu do czynienia z anomaliami) kazała Sigrun nieco się odsunąć, po czym skierowała różdżkę na amulet, myśląc niewerbalną formułę: Finite Incantatem. Oby obeszło się bez żadnych anomalii, które często czyniły łamanie klątw zajęciem bardziej ryzykownym niż normalnie.
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
- Na nic nie liczyłam. Gdybym chciała podarować komuś spektakularny prezent z klątwą, zwróciłabym się do ciebie, albo Macnaira w tej sprawie. Swoją drogą: łamiesz tylko klątwy, czy udało ci się kiedyś nałożyć jakąś? Pytam z ciekawości - odparła, wzruszając przy tym nonszalancko ramionami. Myślała po prostu, że nałożona na amulet klątwa będzie bardziej niebezpieczna, po tym jak Goyle ostrzegał ją, by pod żadnym pozorem nie dotykała go nagą skórą, a najlepiej nie wyjmowała z pudełka, dopóki nie trafi do profesjonalisty. Owszem, ciekawie byłoby opowiedzieć swojej grupie o brutalnej klątwie, lubiła takie opowieści, jednakże w ostatecznym rozrachunku musiała stwierdzić, że dobrze się stało z tą klątwą bezsenności. Zabini potwierdziła, że nie będzie ona trudna do ściągnięcie, że mogła to zrobić to nawet tu i teraz. Odetchnęła z ulgą. Przybywając na to spotkanie trochę martwiła się, ze zabierze amulet ze sobą, a prace nad przełamaniem klątwy potrwają kilka tygodni, a pełnia minie. Obawiała się, że wówczas to ona, odpowiedzialna za ich sprowadzenie, będzie musiała obyć się bez niego.
To nie tak, że był jej niezbędny, bo dotychczas doskonale radziła sobie przecież i bez niego. Była specjalistką w swoich fachu, utalentowaną łowczynią, jednakże nigdy nie lekceważyła zagrożenia jakie stwarzały krwiożercze bestie. Wilkołaki były silne i podstępne, osłabienie ich wyjdzie im jedynie na dobre - sukcesy będą łatwiejsze do osiągnięcia.
Odsunęła się zgodnie z poleceniem Lyanny. Nigdy dotąd nie była świadkiem przełamywania klątwy, nie wiedziała, czy to niebezpieczne. Obserwowała uważnie ruchy czarownicy, która uniosła różdżkę. Zaczynała aż żałować, że nigdy nie zadała sobie trudu, by poznać lepiej starożytne runy i przyswoić sztukę nakładania klątw - to mogło być niezwykle ciekawe.
Niedługo później kamień oprawiony w srebro stracił czarną barwę, przybierając błękitną, lśnił już jak pozostałe. Sigrun pozwoliła sobie zrobić krok do przodu.
- A więc po wszystkim, tak? Jest już bezpieczny? Nie trzeba usunąć, wiesz, tej... runy? - pytała podejrzliwie, uważnie przyglądając się biżuterii. - Ufam ci, Zabini, żeś ściągnęła tę klątwę. Jeśli nie będę mogła zasnąć tej nocy, to spodziewaj się mnie - stwierdziła. Zdawała się mówić żartobliwym tonem, jednakże bynajmniej nie był to żart.
Wyciągnęła z kieszeni sakiewkę, w której spoczywało jeszcze kilka monet, przekazanych Sigrun przez przełożonego na ten cel. Wyciągnęła zeń pięć złotych, okrągłych galeonów i wręczyła je Lyannie.
- Dobrze się robi z tobą interesy - powiedziała z zadowoleniem; przełożyła papierosa do lewej dłoni, a prawą wyciągnęła w kierunku brunetki, by uścisnęła ją w ramach przypieczętowania tejże współpracy.
To nie tak, że był jej niezbędny, bo dotychczas doskonale radziła sobie przecież i bez niego. Była specjalistką w swoich fachu, utalentowaną łowczynią, jednakże nigdy nie lekceważyła zagrożenia jakie stwarzały krwiożercze bestie. Wilkołaki były silne i podstępne, osłabienie ich wyjdzie im jedynie na dobre - sukcesy będą łatwiejsze do osiągnięcia.
Odsunęła się zgodnie z poleceniem Lyanny. Nigdy dotąd nie była świadkiem przełamywania klątwy, nie wiedziała, czy to niebezpieczne. Obserwowała uważnie ruchy czarownicy, która uniosła różdżkę. Zaczynała aż żałować, że nigdy nie zadała sobie trudu, by poznać lepiej starożytne runy i przyswoić sztukę nakładania klątw - to mogło być niezwykle ciekawe.
Niedługo później kamień oprawiony w srebro stracił czarną barwę, przybierając błękitną, lśnił już jak pozostałe. Sigrun pozwoliła sobie zrobić krok do przodu.
- A więc po wszystkim, tak? Jest już bezpieczny? Nie trzeba usunąć, wiesz, tej... runy? - pytała podejrzliwie, uważnie przyglądając się biżuterii. - Ufam ci, Zabini, żeś ściągnęła tę klątwę. Jeśli nie będę mogła zasnąć tej nocy, to spodziewaj się mnie - stwierdziła. Zdawała się mówić żartobliwym tonem, jednakże bynajmniej nie był to żart.
Wyciągnęła z kieszeni sakiewkę, w której spoczywało jeszcze kilka monet, przekazanych Sigrun przez przełożonego na ten cel. Wyciągnęła zeń pięć złotych, okrągłych galeonów i wręczyła je Lyannie.
- Dobrze się robi z tobą interesy - powiedziała z zadowoleniem; przełożyła papierosa do lewej dłoni, a prawą wyciągnęła w kierunku brunetki, by uścisnęła ją w ramach przypieczętowania tejże współpracy.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W gronie rycerzy bez wątpienia znalazłyby się osoby mogące zdobyć dla Rookwood coś obłożonego bardziej potężną i niebezpieczną klątwą powodującą bolesne i krwawe skutki. Lyanna znała odpowiednie dojścia, by taki przedmiot załatwić, a niektórzy spośród nich umieli zaklinać sami. Zabini dopiero się tego uczyła, bo jej umiejętności czarnomagiczne nie dorównywały Macnairowi, Burke’owi ani samej Sigrun.
- Od pewnego czasu uczę się też zaklinania i mam za sobą kilka udanych prób, ale jak dotąd nie były to jeszcze rzeczy szczególnie widowiskowe – odrzekła. Od czegoś trzeba było jednak zacząć, a jej pierwszą klątwą była klątwa zazdrośnicy podrzucona jednej z dawnych szkolnych niechęci, która właściwie była dla Lyanny bardziej testerem i sprawdzianem umiejętności niż faktyczną bolesną zemstą, ale wiedziała, że dla dużej części młodych kobiet obrzydnięcie było prawdziwą tragedią, a tamta należała do właśnie tej kategorii. Tak czy inaczej głównym celem, który jej przyświecał była nauka, a na pierwszą próbę rozsądnie wybrała klątwę prostą i nie wywołującą ciężkich powikłań, gdyby tak okazało się, że przeceniła swoje możliwości. Jej początki z czarną magią były pełne ostrożności, czuła się wtedy, jakby stąpała po bardzo kruchym lodzie, bo miała świadomość jak niebezpieczne jest igranie z tą siłą, i dopiero z czasem, po pierwszych sukcesach, zaczęła poczynać sobie odważniej.
Spotykając jednak na swojej drodze przeklęty przedmiot można było spodziewać się dosłownie wszystkiego. Szczęśliwie w tym przypadku nie była to wysoko złożona klątwa, a coś co mogła złamać od razu, by Sigrun mogła zabrać błyskotkę ze sobą i użyć jej w najbliższą pełnię bezpiecznie.
Po zbadaniu amuletu i zidentyfikowaniu klątwy mogła przystąpić do jej przełamywania. Finite incantatem rozbrzmiało tylko w jej myślach, ale naszyjnik błysnął lekko i stracił czarny kolor, stając się błękitny i lśniący.
- Tak, już po wszystkim. Finite incantatem załatwiło sprawę, a runy zniknęły wraz z przekleństwem – powiedziała, po czym, by uspokoić sceptycyzm Rookwood i zapewnić ją o tym, że przedmiot jest już nieszkodliwy, zdjęła skórzaną rękawiczkę i dotknęła go jako pierwsza. Wiedziała, że klątwa była już nieaktywna, zaklęcie zadziałało jak trzeba, więc mogła bezpiecznie dotknąć go gołą skórą.
Przyjęła zapłatę i schowała monety do własnej sakiewki. Zlecenie zostało wykonane, a amulet był już bezpieczny do użytkowania.
- Z tobą też – rzekła, podając Sigrun rękę.
Niedługo później, gdy już było po wszystkim, pożegnała się i obie rozeszły się w swoje strony, ale wiedziały, że zapewne spotkają się jeszcze nie raz, w końcu w Londynie wciąż czekały nienaprawione anomalie.
| zt. x 2
- Od pewnego czasu uczę się też zaklinania i mam za sobą kilka udanych prób, ale jak dotąd nie były to jeszcze rzeczy szczególnie widowiskowe – odrzekła. Od czegoś trzeba było jednak zacząć, a jej pierwszą klątwą była klątwa zazdrośnicy podrzucona jednej z dawnych szkolnych niechęci, która właściwie była dla Lyanny bardziej testerem i sprawdzianem umiejętności niż faktyczną bolesną zemstą, ale wiedziała, że dla dużej części młodych kobiet obrzydnięcie było prawdziwą tragedią, a tamta należała do właśnie tej kategorii. Tak czy inaczej głównym celem, który jej przyświecał była nauka, a na pierwszą próbę rozsądnie wybrała klątwę prostą i nie wywołującą ciężkich powikłań, gdyby tak okazało się, że przeceniła swoje możliwości. Jej początki z czarną magią były pełne ostrożności, czuła się wtedy, jakby stąpała po bardzo kruchym lodzie, bo miała świadomość jak niebezpieczne jest igranie z tą siłą, i dopiero z czasem, po pierwszych sukcesach, zaczęła poczynać sobie odważniej.
Spotykając jednak na swojej drodze przeklęty przedmiot można było spodziewać się dosłownie wszystkiego. Szczęśliwie w tym przypadku nie była to wysoko złożona klątwa, a coś co mogła złamać od razu, by Sigrun mogła zabrać błyskotkę ze sobą i użyć jej w najbliższą pełnię bezpiecznie.
Po zbadaniu amuletu i zidentyfikowaniu klątwy mogła przystąpić do jej przełamywania. Finite incantatem rozbrzmiało tylko w jej myślach, ale naszyjnik błysnął lekko i stracił czarny kolor, stając się błękitny i lśniący.
- Tak, już po wszystkim. Finite incantatem załatwiło sprawę, a runy zniknęły wraz z przekleństwem – powiedziała, po czym, by uspokoić sceptycyzm Rookwood i zapewnić ją o tym, że przedmiot jest już nieszkodliwy, zdjęła skórzaną rękawiczkę i dotknęła go jako pierwsza. Wiedziała, że klątwa była już nieaktywna, zaklęcie zadziałało jak trzeba, więc mogła bezpiecznie dotknąć go gołą skórą.
Przyjęła zapłatę i schowała monety do własnej sakiewki. Zlecenie zostało wykonane, a amulet był już bezpieczny do użytkowania.
- Z tobą też – rzekła, podając Sigrun rękę.
Niedługo później, gdy już było po wszystkim, pożegnała się i obie rozeszły się w swoje strony, ale wiedziały, że zapewne spotkają się jeszcze nie raz, w końcu w Londynie wciąż czekały nienaprawione anomalie.
| zt. x 2
Stąd
Czarna magia ponownie go zawiodła. Nie byłby na nią aż tak wściekły, gdyby nie kłębowisko emocji, które kotłowało się w jego umyśle. Był zły, był przestraszony, rozdygotany wręcz, co spowodowane było pojawieniem się na Stonehenge jednego z największych koszmarów Burke'a - dementorów. Nawet jeśli służyły one teraz Czarnemu Panu, wciąż były tak samo przerażające, wciąż kojarzyły mu się z murami Azkabanu, gdzie każdy oddech był tylko przedłużeniem cierpienia, chłód wgryzał się w kości a mrok zalewał umysł. Być może to z ich powodu znowu nie potrafił przemienić się w czarną mgłę i uciec z walącego się kręgu. Chociaż, szczerze powiedziawszy, nie bardzo wiedział, co byłoby gorsze - świadomość, że jego umiejętności sięgania po najmroczniejszą z magii wciąż są tak żałośnie niskie, czy może raczej fakt, że nadal nie pozbył się pozostałości po swojej traumie? Chociaż - bał się czy kiedykolwiek w ogóle będzie w stanie to zrobić.
Czuł się upokorzony. Myśl, że musiał zostać po raz kolejny uratowany z opresji wypalała się w jego umyśle płonącymi literami, niosąc ze sobą poczucie wstydu. Ale tym razem było chyba nawet gorzej, bo dziś na ratunek zdecydował się mu przyjść sam Czarny Pan. Przemiana we mgłę była chaotyczna, bardzo szybka, a lot do Londynu minął mu niemal w mgnieniu oka. Gdy tylko znów odzyskał swoją materialną postać i rozejrzał się dookoła, mógł bez trudu rozpoznać Nokturn. Burke zdołał jeszcze tylko dostrzec znaną sobie sylwetkę - widział, jak Voldemort oddala się, a potem znika w mrocznej chmurze, rozpływając się w mroku nocy.
Dopiero gdy został już sam, Craig zaklął szpetnie - zarówno z powodu palącego uczucia wstydu, gniewu, ale także z powodu bólu. Stonehenge nawet na nim pozostawiło swoje ślady a trzęsienie ziemi sprawiło, że nieźle obtłukł sobie żebra. Miał świadomość, że następnego dnia prawdopodobnie będzie świętował - w końcu Czarny Pan odniósł dziś niezwykłe zwycięstwo. Ale jednak dziś Burke czuł się co najmniej żałośnie, kiedy podnosił się z bruku, krzywiąc się i trzymając za pulsujący bólem bok. Gdy już stanął na nogach, pospiesznie sprawdził jeszcze różdżka tkwi na swoim miejscu, czy nie wypadła mu z kieszeni. Tkwiła, więc mężczyzna odetchnął z ulgą. Musiał czym prędzej wrócić do domu, rodzina na pewno się o niego zamartwiała.
Czarna magia ponownie go zawiodła. Nie byłby na nią aż tak wściekły, gdyby nie kłębowisko emocji, które kotłowało się w jego umyśle. Był zły, był przestraszony, rozdygotany wręcz, co spowodowane było pojawieniem się na Stonehenge jednego z największych koszmarów Burke'a - dementorów. Nawet jeśli służyły one teraz Czarnemu Panu, wciąż były tak samo przerażające, wciąż kojarzyły mu się z murami Azkabanu, gdzie każdy oddech był tylko przedłużeniem cierpienia, chłód wgryzał się w kości a mrok zalewał umysł. Być może to z ich powodu znowu nie potrafił przemienić się w czarną mgłę i uciec z walącego się kręgu. Chociaż, szczerze powiedziawszy, nie bardzo wiedział, co byłoby gorsze - świadomość, że jego umiejętności sięgania po najmroczniejszą z magii wciąż są tak żałośnie niskie, czy może raczej fakt, że nadal nie pozbył się pozostałości po swojej traumie? Chociaż - bał się czy kiedykolwiek w ogóle będzie w stanie to zrobić.
Czuł się upokorzony. Myśl, że musiał zostać po raz kolejny uratowany z opresji wypalała się w jego umyśle płonącymi literami, niosąc ze sobą poczucie wstydu. Ale tym razem było chyba nawet gorzej, bo dziś na ratunek zdecydował się mu przyjść sam Czarny Pan. Przemiana we mgłę była chaotyczna, bardzo szybka, a lot do Londynu minął mu niemal w mgnieniu oka. Gdy tylko znów odzyskał swoją materialną postać i rozejrzał się dookoła, mógł bez trudu rozpoznać Nokturn. Burke zdołał jeszcze tylko dostrzec znaną sobie sylwetkę - widział, jak Voldemort oddala się, a potem znika w mrocznej chmurze, rozpływając się w mroku nocy.
Dopiero gdy został już sam, Craig zaklął szpetnie - zarówno z powodu palącego uczucia wstydu, gniewu, ale także z powodu bólu. Stonehenge nawet na nim pozostawiło swoje ślady a trzęsienie ziemi sprawiło, że nieźle obtłukł sobie żebra. Miał świadomość, że następnego dnia prawdopodobnie będzie świętował - w końcu Czarny Pan odniósł dziś niezwykłe zwycięstwo. Ale jednak dziś Burke czuł się co najmniej żałośnie, kiedy podnosił się z bruku, krzywiąc się i trzymając za pulsujący bólem bok. Gdy już stanął na nogach, pospiesznie sprawdził jeszcze różdżka tkwi na swoim miejscu, czy nie wypadła mu z kieszeni. Tkwiła, więc mężczyzna odetchnął z ulgą. Musiał czym prędzej wrócić do domu, rodzina na pewno się o niego zamartwiała.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 10.03.19 13:53, w całości zmieniany 1 raz
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potworny głód rządził życiem wysokiego, przerażająco wychudzonego mężczyzny, snującego się teraz po ciasnych uliczkach ulicy Śmiertelnego Nokturnu - wzrost przestał mieć znaczenie, gdy zaczął kulić się i garbić, wciskając łokcie w boki, jak gdyby przykrycie brzucha rękoma miało pomóc w rozwiązaniu problemu albo choć złagodzić go na chwilę. Nie górował już nad nikim, choć prawdę powiedziawszy w przeszłości górować mógł tylko fizycznie. Nie przypominał dawnego siebie, ale wciąż żył w przekonaniu, że zmieniło się niewiele - nie widział swojego upadku na dno. Od dawna miał skłonności do nadużywania alkoholu, lecz teraz wszyscy dziwili się, jak w ogóle jest w stanie przeżyć, chlejąc tyle na pusty żołądek. Okazjonalnie bywał całkiem sławny, ludzie gęsto zakładali się, czy zdechnie, wychylając kolejną butelkę - do tej pory jakoś się śmierci wymykał, co napawało go niesamowitą dumą. Zwłaszcza, że na Nokturnie nietrudno było o prędkie ukrócenie żywota, a nie krępował się z podchodzeniem do ludzi.
Zalatywało od niego tanim alkoholem, którego szlachetnie urodzony mężczyzna pewnie nawet by nie rozpoznał - nędznik mógłby przysiąc, że zauważył nieznajomego z daleka, tak kosztownie był ubrany, lśnił w tym rynsztoku i pojawił się znikąd, a przecież teleportacja nie działała - co znaczyło, że spadł mu z nieba. Oczywiście, lordowie czasem szwendali się w okolicy, ale zawsze wstrzymywał się przed zbliżaniem do nich, czując, że wtedy szczęście do życia może go opuścić. Grasował przy fontannie z przygotowaną różdżką, planując zaczaić się na kogoś słabszego od siebie (pomijając zakrzywiony obraz rzeczywistości i fakt, że mało kto był w słabszej kondycji niż on) i zmusić go do oddania wszystkiego, co miał przy sobie, lecz na widok szlachetnej postaci drewno prędko schował, wracając do najbardziej skulonej pozy.
- Panie - wybrzmiało bełkotliwie z jego ust, kiedy podchodził do lorda Burke - nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia, nawet jeśli kiedyś, we względnej trzeźwości, kojarzył jego nazwisko oraz wpływy na Nokturnie; teraz pragnął tylko zjeść - i zapić. - Potrzbje żyć, poczbuje - wymamrotał, ledwo składając zdania, gdy dłońmi chwytał za materiał szaty mężczyzny. - Paaaanie, głodnoo - wycharczał, zionąc kolejną falą nieprzyjemnego zapachu.
Zalatywało od niego tanim alkoholem, którego szlachetnie urodzony mężczyzna pewnie nawet by nie rozpoznał - nędznik mógłby przysiąc, że zauważył nieznajomego z daleka, tak kosztownie był ubrany, lśnił w tym rynsztoku i pojawił się znikąd, a przecież teleportacja nie działała - co znaczyło, że spadł mu z nieba. Oczywiście, lordowie czasem szwendali się w okolicy, ale zawsze wstrzymywał się przed zbliżaniem do nich, czując, że wtedy szczęście do życia może go opuścić. Grasował przy fontannie z przygotowaną różdżką, planując zaczaić się na kogoś słabszego od siebie (pomijając zakrzywiony obraz rzeczywistości i fakt, że mało kto był w słabszej kondycji niż on) i zmusić go do oddania wszystkiego, co miał przy sobie, lecz na widok szlachetnej postaci drewno prędko schował, wracając do najbardziej skulonej pozy.
- Panie - wybrzmiało bełkotliwie z jego ust, kiedy podchodził do lorda Burke - nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia, nawet jeśli kiedyś, we względnej trzeźwości, kojarzył jego nazwisko oraz wpływy na Nokturnie; teraz pragnął tylko zjeść - i zapić. - Potrzbje żyć, poczbuje - wymamrotał, ledwo składając zdania, gdy dłońmi chwytał za materiał szaty mężczyzny. - Paaaanie, głodnoo - wycharczał, zionąc kolejną falą nieprzyjemnego zapachu.
I show not your face but your heart's desire
Najprostszym sposobem na powrócenie do domu było rzecz jasna ponowne sięgnięcie po czarną magię. Przynajmniej o tyle dobrze, że tym razem sytuacja nie była gorączkowa - nie musiał znikąd uciekać, nie musiał się spieszyć. I kiedy skupiał się, aby ponownie przybrać postać czarnej mgły, zorientował się, że jednak nie jest tutaj sam. Nie było to jednak, Salazarowi niech będą dzięki, Czarny Pan. Po tym, jak Burke dostrzegł żebraka, właściwie przestał zwracać uwagę na łachudrę, która zbliżała się w jego stronę. Widział go, ale nie poświęcił mu głębszej myśli - w jego mniemaniu mężczyzna wyraźnie nie stanowił zagrożenia, tak był wychudły i obszarpany. Nawet pomimo faktu, ze Burke wciąż nie był w swojej szczytowej formie po pobycie w Azkabanie, byłby zapewne położyć obszarpanego napastnika jednym uderzeniem. Sytuacja byłaby za to zdecydowanie gorsza, gdyby mężczyzna postanowił zaatakować zaklęciem - ale szczerze mówiąc, nie wyglądał nawet na takiego, co posiadał różdżkę.
Taki tok myślenia był nieroztropny, właściwie nawet głupi i narażający Craiga na niebezpieczeństwo - choć na szczęście nie dziś. Ledwo bowiem tylko arystokrata usłyszał bełkotliwy, trudny do zrozumienia charkot dobiegający z ust żebraka, ledwo tylko poczuł tę paskudną woń zwietrzałego alkoholu, już właściwie był gotowy do obrony. Lub ataku. I w tym samym momencie, kiedy dłonie obszarpańca dotknęły drogiej, wyjściowej szaty, którą Burke przywdział specjalnie na szczyt, szlachcic nie wahał się ani chwili, uderzając nieznajomego zaciśniętą pięścią prosto w twarz.
- Łapy precz, śmieciu! - warknął, przerywając nocną ciszę zalegającą w tym brudnym zakątku Nokturnu. Nie bał się, że ktoś może go usłyszeć. Nawet jeśli jego głos doleciałby do czyichś uszu, nikt inny raczej nie przybiegłby z pomocą żebrakowi. Ponadto, tylko takie bezradne, zdesperowane męty były zdolne wyciągać łapska do Burke'a. Cała reszta wiedziała, że lepiej było zejść mu z drogi. - Dotknij mnie jeszcze raz, a sam zostaniesz pokarmem dla szczurów - dodał na koniec, spluwając obok leżącego na bruku mężczyzny. Kiedy obok niego przechodził, z premedytacją nadepnął na jego dłoń, czując przez podeszwę buta jak kości nieprzyjemnie trzeszczą pod jego stopą. Może mu coś złamał, może nie. Nie obchodziło go to. To w końcu tylko karaluch.
Tym razem gdy sięgnął po czarną magię, usłuchała go od razu, więc Burke wzleciał w niebo, niknąc w ciemności. Kierował się się do domu, do Durham.
zt
Lusterko też out.
Taki tok myślenia był nieroztropny, właściwie nawet głupi i narażający Craiga na niebezpieczeństwo - choć na szczęście nie dziś. Ledwo bowiem tylko arystokrata usłyszał bełkotliwy, trudny do zrozumienia charkot dobiegający z ust żebraka, ledwo tylko poczuł tę paskudną woń zwietrzałego alkoholu, już właściwie był gotowy do obrony. Lub ataku. I w tym samym momencie, kiedy dłonie obszarpańca dotknęły drogiej, wyjściowej szaty, którą Burke przywdział specjalnie na szczyt, szlachcic nie wahał się ani chwili, uderzając nieznajomego zaciśniętą pięścią prosto w twarz.
- Łapy precz, śmieciu! - warknął, przerywając nocną ciszę zalegającą w tym brudnym zakątku Nokturnu. Nie bał się, że ktoś może go usłyszeć. Nawet jeśli jego głos doleciałby do czyichś uszu, nikt inny raczej nie przybiegłby z pomocą żebrakowi. Ponadto, tylko takie bezradne, zdesperowane męty były zdolne wyciągać łapska do Burke'a. Cała reszta wiedziała, że lepiej było zejść mu z drogi. - Dotknij mnie jeszcze raz, a sam zostaniesz pokarmem dla szczurów - dodał na koniec, spluwając obok leżącego na bruku mężczyzny. Kiedy obok niego przechodził, z premedytacją nadepnął na jego dłoń, czując przez podeszwę buta jak kości nieprzyjemnie trzeszczą pod jego stopą. Może mu coś złamał, może nie. Nie obchodziło go to. To w końcu tylko karaluch.
Tym razem gdy sięgnął po czarną magię, usłuchała go od razu, więc Burke wzleciał w niebo, niknąc w ciemności. Kierował się się do domu, do Durham.
zt
Lusterko też out.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|30 grudnia
Powrót do Anglii wiązał się nie tylko ze zmierzeniem z pozostawionymi w niej demonami. Musiałem także odzyskać swoje miejsce w świecie Nokturnu, zaznaczyć powrót, na nowo zyskać klientów. W pierwszej kolejności więc skierowałem się do Białej Wywerny, gdzie siedząc przy jednym ze stolików w cieniu wpatrywałem się w przewijające się w lokalu twarze. Wyszukiwałem te znajome, szczególnie jednak przyglądając się obcym. Wyglądało jednak na to, że zmiana wcale nie była wielka. To dobrze, wciąż mogłem się w czarnomagicznym półświatku odnaleźć. Upiłem stojące przede mną piwo, które w trakcie moich obserwacji zdążyło się już zagrzać. Nie jednak o poszerzanie kręgów towarzyskich mi chodziło. Przyszedłem, by rozeznać się w zmianach, jakie nastąpiły i być może znaleźć dla siebie odpowiednie zlecenie. Nokturn nie przywykł do pustki. Nie byłem nie do zastąpienia. Musiałem więc ponownie pokazać, że jestem i nie zamierzam tolerować konkurencji. Wypiłem ostatniego łyka ciepłego piwa upewniwszy się, że zmiany nie zaszły tak daleko i wstałem od stołu. Barman rozpoznał nie natychmiast.
- Drugie piwo? - Spojrzał na mnie wyczekująco, sięgając po kolejny kufel. Powstrzymałem go jednak machnięciem ręki i poszedłem do mniej zaludnionej części baru. Tom był przy niej po chwili.
- Wracasz do pracy, panie Mulciber? - Pozostało mi jedynie skinąć głowa. W tym celu właśnie przyszedłem do Wywerny.
- A masz coś dla mnie? - Oparłem się o bar przyglądając się stojącemu za nim człowiekowi. Pomijając zawodowe interesy, wybrałem to miejsce także po to, by poinformować o powrocie. Nie miałem wątpliwości, że Czarny Pan już o nim wiedział. Jednak przyjście tutaj oznaczało, że wiedział też każdy, kto mógłby mnie potrzebować. Obaj to wiedzieliśmy. Tom, jeśli nie zechciałby mi w tym momencie pomóc, mógł z czystym sumieniem spławić mnie jednym wzruszeniem ramion.
- Ode mnie nic, ale przy stoliku po lewej siedzi ktoś, z kim mógłbyś porozmawiać - i z tymi słowy wrócił do szorowania kufli i obserwowania swojego baru. Z cichym westchnieniem wyprostowałem się zmierzając do wskazanego stolika. Siedział przy nim Karaluch. Człowiek, który zawsze wiedział wszystko i odrobinę więcej. Jeżeli coś się na Nokturnie działo, on prawdopodobnie znał każdy szczegół. Wielu próbowało się go pozbyć i nikomu jeszcze się nie udało. Był niezniszczalny i potrafił przetrwać wszystko. A swoją wiedzą zwykł dzielić się. Za odpowiednim wynagrodzeniem. Im większa tajemnica, tym więcej kosztowało sykli. Ja jednak nie chciałem zdobywać od niego żadnych sekretów.
- Zastanawiałem się, kiedy mnie odwiedzisz - Karaluch swojemu przydomkowi odpowiadał także wyglądem. Był obrzydliwy z prawie białymi źrenicami i bliznami na łysej głowie, śladami po czarnej magii na całej jego twarzy, uśmiechem, z którym wyglądał jakby nieustannie coś knuł. - Sporo się pod twoją nieobecność wydarzyło. Jedni zmarli, inni się urodzili, a jeszcze inni niebawem zostaną ojcami - wyszczerzył swoje żółte zęby opierając się o stolik i przybliżając swoją twarz do mojej wystarczająco, żebym zdążył pouczyć jego smród.
- Nie przyszedłem po plotki.
- Szkoda. Mogłyby ci się spodobać - wyruszył jednak ramionami rozsiadając się w krześle. - Czego w takim razie ode mnie możesz chcieć?
Też usiadłem na krześle korzystając z faktu, że Karaluch zaprosił mnie do rozmowy.
- Podobno wiesz o pracy, która może mnie zainteresować - uniosłem brwi w milczącym oczekiwaniu na cenę, jakiej za informacje zażąda Karaluch. Nie słynął z bezinteresownej pomocy. Wiedza była jego towarem ekskluzywnym. I mogłem gardzić nim za obleśną oślizgłość, z jaką prowadził swoje interesy, ale nie mogłem czasem uniknąć konieczności skorzystania z jego usług. Robiłem to jednak niechętnie. A Karaluch, jak to Karaluch, doskonale o tym wiedział.
- Gdzie byłeś? - Przekrzywił głowę w geście zainteresowania, które u każdego innego przywodziłoby na myśl ciekawskiego kota. Karaluch jednak nie był kotem.
- Nie uwierzę, że nie wiesz.
- Słusznie. Ale wolę informacje z pierwszej ręki. Klątwą to też prawda?
Karaluch handlował informacjami. I często były też jedyną zapłatą, jaką przyjmował.
- Byłem w Rosji z powodu klątwy - potwierdziłem krótko, bez rozwodzenia się. Tyle najwyraźniej Karaluchowi jednak wystarczyło. - Wiesz coś o klątwie? - Zapytałem zanim otworzył usta.
- Jeszcze nie, ale jak się dowiem, będzie cię to kosztowało znacznie więcej - znowu obrzydliwy uśmiech. - A tymczasem, możesz udać się w okolice studni. Pewien młody człowiek chce nałożyć klątwę i nie chce mieszać w całą zabawę swojego nazwiska. Brzmisz jak idealne rozwiązanie.
Skinąłem głową w milczącym ni to podziękowaniu, ni potwierdzeniu i zwolniłem miejsce świadom, że już przynajmniej dwie osoby niecierpliwie się w nie wpatrywały. Karaluch był Wywernowym celebrytą.
- Mulciber - zawołał, kiedy już odchodziłem do drzwi. - To tylko dzieciak. Za stary do zabawy dla twojego syna, za młody żeby mu marnować życie.
- Za kogo ty mnie masz, Karaluch?
Mężczyzna wzruszył ramionami i uśmiechnął. Znowu nieprzyjemnie, ale tym razem jakby szczerze.
- Jeszcze nie wiem. Ale kiedyś się dowiem.
Nie kontynuowałem rozmowy, unosząc jedynie rękę w geście pożegnania. Nie zamierzałem mówić mu o sobie i o nikim innym więcej niż wiedział dotychczas. Strzegłem swoich sekretów i swojej prywatności i nie zamierzałem wystawiać ich na sprzedaż. Dlatego nawet dzisiejszej transakcji dobijałem niechętnie. Ze świadomością jednak, że nie stać mnie na zbyt długie wybrzydzanie. Czas był ważny, musiałem ponownie zaistnieć na Nokturnie jak najszybciej. Zanim całkowicie mnie zastąpi, zanim o mnie zapomni. Podszedłem więc na wskazane miejsce, wkładając zmarznięte dłonie w kieszenie płaszcza. Londyn nie był może Syberią, ale wciąż potrafił być nieprzyjemny. Koło studni faktycznie stał młody chłopak z pryszczami na twarzy i nerwowo przestępował z nogi na nogę.
- Nareszcie! Karaluch cię przysłał?
Wiedziałem, że prawdopodobnie z dzieciakiem się nie polubimy. Interes pozostawał jednak interesem i musiałem go dobić.
- Powiedział, że potrzebujesz pomocy - odparłem stając w pewnym oddaleniu i czekając na dalszy rozwój sytuacji. Chłopak pokiwał tylko głową.
- Od tygodnia codziennie tu przychodzę, myślałem, że będziesz wcześniej - pozostałem niewzruszony na głupie próby sprowokowania mnie do słownej sprzeczki. Najwyraźniej chłopak też nie zamierzał brnąć w nią dłużej. Wyciągnął bowiem z kieszeni ładny zegarek na rękę. Srebrny, z ciemną, granatową tarczą i lśniącymi cyframi. Jego skórzany pasek nosił ślady zużycia i tylko po nim dało się określić, że prawdopodobnie był pamiątką dziedziczoną w czarodziejskiej rodzinie zgodnie z tradycją.
- Chcę nałożyć na niego klątwę. Ktoś, kto go ubierze ma pożałować na całe życie. Niech zostanie wilkołakiem! - Westchnąłem w myślach słysząc bzdurną prośbę dzieciaka. Było wiele powodów, dla których nie powinien tego robić. Niewiele jednak, które mogłyby go przekonać. I gdyby nie jeden, jedyny powód, który powstrzymywał mnie przed przyjęciem zlecenia bez żadnych zastrzeżeń, zdecydowałbym się nawet niespecjalnie nad tym zastanawiając.
- To będzie niebezpieczne - poinformowałem go obojętnym głosem maskującym moją irytację. - A tym samym bardzo drogie. Mówimy o tysiącach galeonów. O ile w ogóle znajdziemy kogokolwiek, kto podjąłby się takiego zlecenia dla kogoś, o kim nie wie zupełnie niczego.
Argument finansowy zdawał się pomału trafiać do głowy dzieciaka, gdy jego pryszczata twarz coraz bardziej przybierała barwę buraka. Musiałem to wykorzystać. Nie dlatego, że martwiłem się o jego pieniądze. Ale tak potężna klątwa w rękach takiego partacza oznaczała jedynie kłopoty. A kłopoty prowadziłyby bezpośrednio do mnie. Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego. Ściągnięcie sobie biura aurorów na głowę, szczególnie teraz, naprawdę nie było rzeczą, na której mi zależało.
- Ale są klątwy mniej niebezpieczne. Wciąż groźne, to dalej czarna magia, ale takie, które pozwolą ci sprawić, by ktoś pożałował i nie zapłacić za to majątku. A jak nie wystarczy, sięgniemy po coś silniejszego - brzmiałem rzeczowo, może nawet profesjonalnie. W każdym razie, wystarczająco przekonująco, bo chłopak pokiwał tylko głową i wcisnął mi zegarek. Z drugiej kieszeni wyciągnął sakiewkę z syklami.
- To zaliczka na klątwę, resztę dostaniesz przy odbiorze - dzieciak próbował odzyskać rezon, ale nie było już takiej siły, która kazałaby mi spojrzeć na niego jak na poważnego czarodzieja, który wie, co robi. Skinąłem więc tylko głową. Tyle przynajmniej o interesach na Nokturnie wiedział - bez przynajmniej części pieniędzy z góry, mógł zapomnieć o jakiejkolwiek umowie tutaj.
- Odezwę się, jak wszystko będzie. Podam termin, spotkamy się tutaj - rzuciłem odwracając się w stronę ciemnej alejki, w stronę której zacząłem zmierzać.
- To ja się odezw… - na szczęście wystarczyło jedno moje spojrzenie, w którym przestałem ukrywać, co dokładnie myślę o jego pomysłach, by zamknął się na dobre i jedynie pokiwał głową. A ja mogłem jedynie w duchu westchnąć. Wytrwałem. Potrzebowałem wrócić do dawnych zajęć. Jeszcze bardziej potrzebowałem jednak odkryć, kto rzucił na mnie klątwę, która wygnała mnie z Anglii. A to rysowało się jako wyśmienita okazja, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nawet jeśli przypłacę to odrobiną zagryzania zębów.
[z/t]
Powrót do Anglii wiązał się nie tylko ze zmierzeniem z pozostawionymi w niej demonami. Musiałem także odzyskać swoje miejsce w świecie Nokturnu, zaznaczyć powrót, na nowo zyskać klientów. W pierwszej kolejności więc skierowałem się do Białej Wywerny, gdzie siedząc przy jednym ze stolików w cieniu wpatrywałem się w przewijające się w lokalu twarze. Wyszukiwałem te znajome, szczególnie jednak przyglądając się obcym. Wyglądało jednak na to, że zmiana wcale nie była wielka. To dobrze, wciąż mogłem się w czarnomagicznym półświatku odnaleźć. Upiłem stojące przede mną piwo, które w trakcie moich obserwacji zdążyło się już zagrzać. Nie jednak o poszerzanie kręgów towarzyskich mi chodziło. Przyszedłem, by rozeznać się w zmianach, jakie nastąpiły i być może znaleźć dla siebie odpowiednie zlecenie. Nokturn nie przywykł do pustki. Nie byłem nie do zastąpienia. Musiałem więc ponownie pokazać, że jestem i nie zamierzam tolerować konkurencji. Wypiłem ostatniego łyka ciepłego piwa upewniwszy się, że zmiany nie zaszły tak daleko i wstałem od stołu. Barman rozpoznał nie natychmiast.
- Drugie piwo? - Spojrzał na mnie wyczekująco, sięgając po kolejny kufel. Powstrzymałem go jednak machnięciem ręki i poszedłem do mniej zaludnionej części baru. Tom był przy niej po chwili.
- Wracasz do pracy, panie Mulciber? - Pozostało mi jedynie skinąć głowa. W tym celu właśnie przyszedłem do Wywerny.
- A masz coś dla mnie? - Oparłem się o bar przyglądając się stojącemu za nim człowiekowi. Pomijając zawodowe interesy, wybrałem to miejsce także po to, by poinformować o powrocie. Nie miałem wątpliwości, że Czarny Pan już o nim wiedział. Jednak przyjście tutaj oznaczało, że wiedział też każdy, kto mógłby mnie potrzebować. Obaj to wiedzieliśmy. Tom, jeśli nie zechciałby mi w tym momencie pomóc, mógł z czystym sumieniem spławić mnie jednym wzruszeniem ramion.
- Ode mnie nic, ale przy stoliku po lewej siedzi ktoś, z kim mógłbyś porozmawiać - i z tymi słowy wrócił do szorowania kufli i obserwowania swojego baru. Z cichym westchnieniem wyprostowałem się zmierzając do wskazanego stolika. Siedział przy nim Karaluch. Człowiek, który zawsze wiedział wszystko i odrobinę więcej. Jeżeli coś się na Nokturnie działo, on prawdopodobnie znał każdy szczegół. Wielu próbowało się go pozbyć i nikomu jeszcze się nie udało. Był niezniszczalny i potrafił przetrwać wszystko. A swoją wiedzą zwykł dzielić się. Za odpowiednim wynagrodzeniem. Im większa tajemnica, tym więcej kosztowało sykli. Ja jednak nie chciałem zdobywać od niego żadnych sekretów.
- Zastanawiałem się, kiedy mnie odwiedzisz - Karaluch swojemu przydomkowi odpowiadał także wyglądem. Był obrzydliwy z prawie białymi źrenicami i bliznami na łysej głowie, śladami po czarnej magii na całej jego twarzy, uśmiechem, z którym wyglądał jakby nieustannie coś knuł. - Sporo się pod twoją nieobecność wydarzyło. Jedni zmarli, inni się urodzili, a jeszcze inni niebawem zostaną ojcami - wyszczerzył swoje żółte zęby opierając się o stolik i przybliżając swoją twarz do mojej wystarczająco, żebym zdążył pouczyć jego smród.
- Nie przyszedłem po plotki.
- Szkoda. Mogłyby ci się spodobać - wyruszył jednak ramionami rozsiadając się w krześle. - Czego w takim razie ode mnie możesz chcieć?
Też usiadłem na krześle korzystając z faktu, że Karaluch zaprosił mnie do rozmowy.
- Podobno wiesz o pracy, która może mnie zainteresować - uniosłem brwi w milczącym oczekiwaniu na cenę, jakiej za informacje zażąda Karaluch. Nie słynął z bezinteresownej pomocy. Wiedza była jego towarem ekskluzywnym. I mogłem gardzić nim za obleśną oślizgłość, z jaką prowadził swoje interesy, ale nie mogłem czasem uniknąć konieczności skorzystania z jego usług. Robiłem to jednak niechętnie. A Karaluch, jak to Karaluch, doskonale o tym wiedział.
- Gdzie byłeś? - Przekrzywił głowę w geście zainteresowania, które u każdego innego przywodziłoby na myśl ciekawskiego kota. Karaluch jednak nie był kotem.
- Nie uwierzę, że nie wiesz.
- Słusznie. Ale wolę informacje z pierwszej ręki. Klątwą to też prawda?
Karaluch handlował informacjami. I często były też jedyną zapłatą, jaką przyjmował.
- Byłem w Rosji z powodu klątwy - potwierdziłem krótko, bez rozwodzenia się. Tyle najwyraźniej Karaluchowi jednak wystarczyło. - Wiesz coś o klątwie? - Zapytałem zanim otworzył usta.
- Jeszcze nie, ale jak się dowiem, będzie cię to kosztowało znacznie więcej - znowu obrzydliwy uśmiech. - A tymczasem, możesz udać się w okolice studni. Pewien młody człowiek chce nałożyć klątwę i nie chce mieszać w całą zabawę swojego nazwiska. Brzmisz jak idealne rozwiązanie.
Skinąłem głową w milczącym ni to podziękowaniu, ni potwierdzeniu i zwolniłem miejsce świadom, że już przynajmniej dwie osoby niecierpliwie się w nie wpatrywały. Karaluch był Wywernowym celebrytą.
- Mulciber - zawołał, kiedy już odchodziłem do drzwi. - To tylko dzieciak. Za stary do zabawy dla twojego syna, za młody żeby mu marnować życie.
- Za kogo ty mnie masz, Karaluch?
Mężczyzna wzruszył ramionami i uśmiechnął. Znowu nieprzyjemnie, ale tym razem jakby szczerze.
- Jeszcze nie wiem. Ale kiedyś się dowiem.
Nie kontynuowałem rozmowy, unosząc jedynie rękę w geście pożegnania. Nie zamierzałem mówić mu o sobie i o nikim innym więcej niż wiedział dotychczas. Strzegłem swoich sekretów i swojej prywatności i nie zamierzałem wystawiać ich na sprzedaż. Dlatego nawet dzisiejszej transakcji dobijałem niechętnie. Ze świadomością jednak, że nie stać mnie na zbyt długie wybrzydzanie. Czas był ważny, musiałem ponownie zaistnieć na Nokturnie jak najszybciej. Zanim całkowicie mnie zastąpi, zanim o mnie zapomni. Podszedłem więc na wskazane miejsce, wkładając zmarznięte dłonie w kieszenie płaszcza. Londyn nie był może Syberią, ale wciąż potrafił być nieprzyjemny. Koło studni faktycznie stał młody chłopak z pryszczami na twarzy i nerwowo przestępował z nogi na nogę.
- Nareszcie! Karaluch cię przysłał?
Wiedziałem, że prawdopodobnie z dzieciakiem się nie polubimy. Interes pozostawał jednak interesem i musiałem go dobić.
- Powiedział, że potrzebujesz pomocy - odparłem stając w pewnym oddaleniu i czekając na dalszy rozwój sytuacji. Chłopak pokiwał tylko głową.
- Od tygodnia codziennie tu przychodzę, myślałem, że będziesz wcześniej - pozostałem niewzruszony na głupie próby sprowokowania mnie do słownej sprzeczki. Najwyraźniej chłopak też nie zamierzał brnąć w nią dłużej. Wyciągnął bowiem z kieszeni ładny zegarek na rękę. Srebrny, z ciemną, granatową tarczą i lśniącymi cyframi. Jego skórzany pasek nosił ślady zużycia i tylko po nim dało się określić, że prawdopodobnie był pamiątką dziedziczoną w czarodziejskiej rodzinie zgodnie z tradycją.
- Chcę nałożyć na niego klątwę. Ktoś, kto go ubierze ma pożałować na całe życie. Niech zostanie wilkołakiem! - Westchnąłem w myślach słysząc bzdurną prośbę dzieciaka. Było wiele powodów, dla których nie powinien tego robić. Niewiele jednak, które mogłyby go przekonać. I gdyby nie jeden, jedyny powód, który powstrzymywał mnie przed przyjęciem zlecenia bez żadnych zastrzeżeń, zdecydowałbym się nawet niespecjalnie nad tym zastanawiając.
- To będzie niebezpieczne - poinformowałem go obojętnym głosem maskującym moją irytację. - A tym samym bardzo drogie. Mówimy o tysiącach galeonów. O ile w ogóle znajdziemy kogokolwiek, kto podjąłby się takiego zlecenia dla kogoś, o kim nie wie zupełnie niczego.
Argument finansowy zdawał się pomału trafiać do głowy dzieciaka, gdy jego pryszczata twarz coraz bardziej przybierała barwę buraka. Musiałem to wykorzystać. Nie dlatego, że martwiłem się o jego pieniądze. Ale tak potężna klątwa w rękach takiego partacza oznaczała jedynie kłopoty. A kłopoty prowadziłyby bezpośrednio do mnie. Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego. Ściągnięcie sobie biura aurorów na głowę, szczególnie teraz, naprawdę nie było rzeczą, na której mi zależało.
- Ale są klątwy mniej niebezpieczne. Wciąż groźne, to dalej czarna magia, ale takie, które pozwolą ci sprawić, by ktoś pożałował i nie zapłacić za to majątku. A jak nie wystarczy, sięgniemy po coś silniejszego - brzmiałem rzeczowo, może nawet profesjonalnie. W każdym razie, wystarczająco przekonująco, bo chłopak pokiwał tylko głową i wcisnął mi zegarek. Z drugiej kieszeni wyciągnął sakiewkę z syklami.
- To zaliczka na klątwę, resztę dostaniesz przy odbiorze - dzieciak próbował odzyskać rezon, ale nie było już takiej siły, która kazałaby mi spojrzeć na niego jak na poważnego czarodzieja, który wie, co robi. Skinąłem więc tylko głową. Tyle przynajmniej o interesach na Nokturnie wiedział - bez przynajmniej części pieniędzy z góry, mógł zapomnieć o jakiejkolwiek umowie tutaj.
- Odezwę się, jak wszystko będzie. Podam termin, spotkamy się tutaj - rzuciłem odwracając się w stronę ciemnej alejki, w stronę której zacząłem zmierzać.
- To ja się odezw… - na szczęście wystarczyło jedno moje spojrzenie, w którym przestałem ukrywać, co dokładnie myślę o jego pomysłach, by zamknął się na dobre i jedynie pokiwał głową. A ja mogłem jedynie w duchu westchnąć. Wytrwałem. Potrzebowałem wrócić do dawnych zajęć. Jeszcze bardziej potrzebowałem jednak odkryć, kto rzucił na mnie klątwę, która wygnała mnie z Anglii. A to rysowało się jako wyśmienita okazja, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nawet jeśli przypłacę to odrobiną zagryzania zębów.
[z/t]
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Studnia
Szybka odpowiedź