Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Syreni Ogon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Syreni Ogon
Jedna z nielicznych restauracji, która znajduje się… pod wodami zatoki Alum. Do środka wchodzi się poprzez schody prowadzące w dół, a następnie przez tunel, który wygląda na przeszklony. Lecz to tylko pozory; zarówno w nim, jak i w salach - a jest ich aż cztery - nie wybudowano ścian; tony wody morskiej odpierane są silnymi zaklęciami, uniemożliwiającymi zalanie restauracji, jak i wyjście gości w morskie tonie, co bez skrzeloziela lub odpowiedniej transmutacji nawet dla czarodziejów mogłoby się źle skończyć. W Wodniku Kappa można podziwiać życie podwodne - nie tylko magiczne morskie stworzenia, lecz także te mugolskie. Podobno czasem można dojrzeć przepływających trytony, wielkie kałamarnice, chronione Ramory. Łuski syren służą za ozdobę zastawy, w której podawane są dania.
Na środku głównej sali znajduje się wielki bar stworzony na podobieństwo rafy koralowej. Sprzedają tu najlepsze drinki, które potrafią rozweselić nawet największego ponuraka. Podobno to zasługa dodatku niewielkiej ilości tęgoskóra żelaznozębego, lecz kto wie, może to po prostu gra świateł? By uzyskać efekt podwodnego królestwa, do podłogi wyłożonej zielonym, falującym, niczym wodna roślinność, dywanem poprzyczepiano prawdziwe rozgwiazdy.
W małych akwariach znajdują się ryby przeznaczone do sprzedaży – można wybrać konkretną sztukę, która ma zostać przyrządzona. W menu znajdują się jeżanki ze sproszkowanymi kolcami ciamarnic, plumpki, ośmiornice a nawet ogniste kraby.
Na środku głównej sali znajduje się wielki bar stworzony na podobieństwo rafy koralowej. Sprzedają tu najlepsze drinki, które potrafią rozweselić nawet największego ponuraka. Podobno to zasługa dodatku niewielkiej ilości tęgoskóra żelaznozębego, lecz kto wie, może to po prostu gra świateł? By uzyskać efekt podwodnego królestwa, do podłogi wyłożonej zielonym, falującym, niczym wodna roślinność, dywanem poprzyczepiano prawdziwe rozgwiazdy.
W małych akwariach znajdują się ryby przeznaczone do sprzedaży – można wybrać konkretną sztukę, która ma zostać przyrządzona. W menu znajdują się jeżanki ze sproszkowanymi kolcami ciamarnic, plumpki, ośmiornice a nawet ogniste kraby.
/ostatni tydzień sierpnia
Siedziała sztywno przy jednym z odosobnionych stolików w zdecydowanie nietuzinkowym lokalu. Jednak nawet jego niezwykłość nie potrafiła w pełni przegonić z jej głowy ponurych myśli i obaw, i pozwolić rozkoszować się pobytem tutaj. Już na pierwszy rzut oka było widać, że coś ją wyraźnie trapiło i najprawdopodobniej pragnęła być wszędzie, byle nie tutaj. Jej dłonie nerwowo drgały, splecione na kolanach okrytych materiałem ciemnej sukienki, najładniejszej, jaką posiadała.
W końcu na własnych zaręczynach, nawet mimo ich skromnej oprawy, musiała dobrze się prezentować, tak, by nie razić na pierwszy rzut oka biedą. Rude włosy natomiast spięła w kok z tyłu głowy, odsłaniając częściowo smukłą szyję.
Niedawno poznana wieść o tym, że miała zostać zaręczona Glaucusowi, była dla niej ogromnym szokiem. Próbowała protestować, ale niestety, na nic się to nie zdało. Matka uparła się, że to już czas, by Lyra, podobnie jak jej starsi bracia, została zaręczona. Była przecież (jej zdaniem) w najlepszym wieku, ponadto w obecnej trudnej sytuacji życiowej rodziny młode zamążpójście było dla niej najlepszym wyjściem. Matka uważała, że nie ma sensu tego odwlekać, tym bardziej, że trafiła się tak znakomita partia. Ale sama Lyra zdecydowanie nie czuła się gotowa, bo przecież pod koniec sierpnia kończyła dopiero osiemnaście lat.
Dodatkowo przerażał ją fakt, że wybrano dla niej właśnie Glaucusa. Lubiła go, nawet bardzo, i w tym był cały problem. Bała się, że kiedy zostaną zmuszeni do zaręczyn, a w nieco dalszej perspektywie ślubu, ich obecnie dobre relacje ulegną pogorszeniu. Do tej pory widywali się raczej sporadycznie na Pokątnej, czasami zdarzało im się rozmawiać. Byli dobrymi znajomymi, ale nie darzyli się uczuciami. Związek z przymusu zdecydowanie nie był szczytem marzeń dla żadnego z nich. Młodziutka, naiwna Lyra musiała więc wyzbyć się marzeń o związku z miłości, najwyraźniej nie było jej dane przeżyć tych uczuć, bo rodzina już zdecydowała o wciśnięciu jej w sztywne ramy narzeczeństwa.
Pomyślała przelotnie o Samuelu, młodym aurorze, który zaimponował jej swoją odwagą oraz troską. Mężczyzna w pewnym sensie ją fascynował, ale od teraz ta młodzieńcza fascynacja stanie się czymś zakazanym. Ale w tej chwili nie chciała o tym myśleć, więc zaczęła przesuwać wzrokiem po otoczeniu, próbując skupić się na morskich stworzeniach przecinających morską toń widoczną zza kurtyny zaklęć chroniących lokal przed zalaniem.
Siedząca obok niej matka próbowała pod stołem uścisnąć jej rękę, jednak Lyra cofnęła swoją. Były same, Garrettowi w ostatniej chwili wypadło coś ważnego i nie mógł uczestniczyć w zaręczynach siostry, a Glaucus ze swoimi rodzicami dopiero miał przybyć. Lyra podejrzewała, że to on maczał palce w wyborze tego miejsca, które bardzo pasowało do jego zainteresowań; sama nigdy wcześniej tutaj nie była i żałowała, że okoliczności były tak bardzo niezręczne.
Siedziała sztywno przy jednym z odosobnionych stolików w zdecydowanie nietuzinkowym lokalu. Jednak nawet jego niezwykłość nie potrafiła w pełni przegonić z jej głowy ponurych myśli i obaw, i pozwolić rozkoszować się pobytem tutaj. Już na pierwszy rzut oka było widać, że coś ją wyraźnie trapiło i najprawdopodobniej pragnęła być wszędzie, byle nie tutaj. Jej dłonie nerwowo drgały, splecione na kolanach okrytych materiałem ciemnej sukienki, najładniejszej, jaką posiadała.
W końcu na własnych zaręczynach, nawet mimo ich skromnej oprawy, musiała dobrze się prezentować, tak, by nie razić na pierwszy rzut oka biedą. Rude włosy natomiast spięła w kok z tyłu głowy, odsłaniając częściowo smukłą szyję.
Niedawno poznana wieść o tym, że miała zostać zaręczona Glaucusowi, była dla niej ogromnym szokiem. Próbowała protestować, ale niestety, na nic się to nie zdało. Matka uparła się, że to już czas, by Lyra, podobnie jak jej starsi bracia, została zaręczona. Była przecież (jej zdaniem) w najlepszym wieku, ponadto w obecnej trudnej sytuacji życiowej rodziny młode zamążpójście było dla niej najlepszym wyjściem. Matka uważała, że nie ma sensu tego odwlekać, tym bardziej, że trafiła się tak znakomita partia. Ale sama Lyra zdecydowanie nie czuła się gotowa, bo przecież pod koniec sierpnia kończyła dopiero osiemnaście lat.
Dodatkowo przerażał ją fakt, że wybrano dla niej właśnie Glaucusa. Lubiła go, nawet bardzo, i w tym był cały problem. Bała się, że kiedy zostaną zmuszeni do zaręczyn, a w nieco dalszej perspektywie ślubu, ich obecnie dobre relacje ulegną pogorszeniu. Do tej pory widywali się raczej sporadycznie na Pokątnej, czasami zdarzało im się rozmawiać. Byli dobrymi znajomymi, ale nie darzyli się uczuciami. Związek z przymusu zdecydowanie nie był szczytem marzeń dla żadnego z nich. Młodziutka, naiwna Lyra musiała więc wyzbyć się marzeń o związku z miłości, najwyraźniej nie było jej dane przeżyć tych uczuć, bo rodzina już zdecydowała o wciśnięciu jej w sztywne ramy narzeczeństwa.
Pomyślała przelotnie o Samuelu, młodym aurorze, który zaimponował jej swoją odwagą oraz troską. Mężczyzna w pewnym sensie ją fascynował, ale od teraz ta młodzieńcza fascynacja stanie się czymś zakazanym. Ale w tej chwili nie chciała o tym myśleć, więc zaczęła przesuwać wzrokiem po otoczeniu, próbując skupić się na morskich stworzeniach przecinających morską toń widoczną zza kurtyny zaklęć chroniących lokal przed zalaniem.
Siedząca obok niej matka próbowała pod stołem uścisnąć jej rękę, jednak Lyra cofnęła swoją. Były same, Garrettowi w ostatniej chwili wypadło coś ważnego i nie mógł uczestniczyć w zaręczynach siostry, a Glaucus ze swoimi rodzicami dopiero miał przybyć. Lyra podejrzewała, że to on maczał palce w wyborze tego miejsca, które bardzo pasowało do jego zainteresowań; sama nigdy wcześniej tutaj nie była i żałowała, że okoliczności były tak bardzo niezręczne.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Jestem wielkim przegranym. Powinienem był walczyć o to, aby nie musieć wpasowywać się w standardy wyznaczone przez mój ród. Broniłem się, lecz na próżno. Ojciec dopiął swego. Nie chciałem skazywać Lyrę na więzienie w tak młodym wieku. Pragnąłem również, aby koszmar o skończeniu mej wolności nigdy nie nadszedł. Nieistotnym było to, że prędzej czy później mogłem się tego spodziewać. Całość i tak spadła na mnie tak nieprzewidywalnie, że autentycznie czułem się potłuczony i przygnieciony. Ciężarem tak mocno odpychanej przeze mnie odpowiedzialności. Nienawidziłem tego w sobie. Mogłem zostać tam, w Ameryce. Byłbym szczęśliwszy, tak samo jak początkująca malarka uliczna, z którą najpewniej niedługo będę zmuszony wziąć ślub. Aktualnie moje serce nie biło dla nikogo prócz wód całego świata, ale i tak cierpiałem. Wyobrażając sobie, że to już tylko przedostatni etap mej zguby. Że tonę i nikt już nie będzie mógł mnie poratować.
Naprawdę chciałem podejść entuzjastycznie do całego przedsięwzięcia. W poczuciu krzywdy spowodowanej bólem zarówno moim jak i wybranki mych rodziców, nie mogłem w pełni cieszyć się tym dniem. Jednym z ostatnich, letnich dni. Kiedy to pogoda dopisywała, stanowiąc pokraczny dysonans pomiędzy otoczeniem, a moim wnętrzem i kotłującymi się w nich odczuciami. Lato chyliło się powoli ku końcowi, będąc jednocześnie nieodzownym znakiem, że wraz z nim ulatnia się moja niezależność. Brawura i to, że mogę prawie robić to, co chcę. Złudne poczucie wolności. Ulotne niczym chmura ganiana przez wiatr, przeciskające się przez palce jak piasek czasu, delikatne jak skorupa jajka. Smutno mi dziś było, ale tylko ja wiem jak bardzo.
Nie cieszyła mnie obecność rodziców. Po raz pierwszy nie cieszyło mnie to, że zobaczę Lyrę. Czułem się, jak gdybym był jej oprawcą, kimś, kto zaprzepaścił jej wszystkie nadzieje. Nadzieje na miłość, na czerpanie z życia garściami. Chciałem być jej przyjacielem, ostoją, pomocą. Stając się jednocześnie kimś zgoła przeciwnym. Uśmiechałem się sztucznie, kiedy przemierzaliśmy korytarz restauracji, na którego końcu nie oczekiwałem światła i ulgi. Nie oczekiwałem już niczego, po raz setny poprawiając mankiety garnituru, który boleśnie gryzł moją skórę. Marzyłem o tym, aby go wreszcie zdjąć; z drugiej strony doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie nastąpi to zbyt prędko. Uwielbiałem tę restaurację i z bólem patrzyłem na to, co już niedługo najpewniej nie będzie mnie wcale dotyczyć. Mój statek tonął, a ja, jako jego kapitan, tonąłem wraz z nim.
Znaleźliśmy się wreszcie w sali, gdzie miała się odbyć ta cała szopka. Wciąż usiłowałem uśmiechać się naturalnie; na próżno. Przywitałem panią Weasley, osobiście się przedstawiając. Dalej myślałem o tym, czy naprawdę tylko ja jestem ostatnią deską ratunku tej rodziny? Przedstawiłem również moich rodziców, jednocześnie uważając, że za moment powinna wstać i Lyra.
Naprawdę chciałem podejść entuzjastycznie do całego przedsięwzięcia. W poczuciu krzywdy spowodowanej bólem zarówno moim jak i wybranki mych rodziców, nie mogłem w pełni cieszyć się tym dniem. Jednym z ostatnich, letnich dni. Kiedy to pogoda dopisywała, stanowiąc pokraczny dysonans pomiędzy otoczeniem, a moim wnętrzem i kotłującymi się w nich odczuciami. Lato chyliło się powoli ku końcowi, będąc jednocześnie nieodzownym znakiem, że wraz z nim ulatnia się moja niezależność. Brawura i to, że mogę prawie robić to, co chcę. Złudne poczucie wolności. Ulotne niczym chmura ganiana przez wiatr, przeciskające się przez palce jak piasek czasu, delikatne jak skorupa jajka. Smutno mi dziś było, ale tylko ja wiem jak bardzo.
Nie cieszyła mnie obecność rodziców. Po raz pierwszy nie cieszyło mnie to, że zobaczę Lyrę. Czułem się, jak gdybym był jej oprawcą, kimś, kto zaprzepaścił jej wszystkie nadzieje. Nadzieje na miłość, na czerpanie z życia garściami. Chciałem być jej przyjacielem, ostoją, pomocą. Stając się jednocześnie kimś zgoła przeciwnym. Uśmiechałem się sztucznie, kiedy przemierzaliśmy korytarz restauracji, na którego końcu nie oczekiwałem światła i ulgi. Nie oczekiwałem już niczego, po raz setny poprawiając mankiety garnituru, który boleśnie gryzł moją skórę. Marzyłem o tym, aby go wreszcie zdjąć; z drugiej strony doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie nastąpi to zbyt prędko. Uwielbiałem tę restaurację i z bólem patrzyłem na to, co już niedługo najpewniej nie będzie mnie wcale dotyczyć. Mój statek tonął, a ja, jako jego kapitan, tonąłem wraz z nim.
Znaleźliśmy się wreszcie w sali, gdzie miała się odbyć ta cała szopka. Wciąż usiłowałem uśmiechać się naturalnie; na próżno. Przywitałem panią Weasley, osobiście się przedstawiając. Dalej myślałem o tym, czy naprawdę tylko ja jestem ostatnią deską ratunku tej rodziny? Przedstawiłem również moich rodziców, jednocześnie uważając, że za moment powinna wstać i Lyra.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kątem oka spojrzała na siedzącą obok niej matkę. W ciągu zaledwie paru miesięcy musiała zaaranżować zaręczyny dla całej trójki swoich dzieci. Choć z jednej strony starała się zrozumieć kierujące nią pobudki, dążenie do zapewnienia im lepszego życia u boku partnerów z zamożniejszych rodów, z drugiej coś w niej buntowało się przeciwko takiemu rozwiązaniu, przymusowi zamiast możliwości kierowania się uczuciami. Szkoda, że w ich świecie to tak nie działało. Pobłażliwość Weasleyów i tolerancja do mugoli oraz czarodziejów nieczystej krwi najwyraźniej nie dotyczyła kwestii małżeństw ich dzieci. Ale Lyra dobrze wiedziała, że nie może nic z tym zrobić poza cichymi protestami, których nikt nie traktował poważnie, czy łkaniem w poduszkę w nocy, kiedy Garrett spał i nie mógł tego usłyszeć. Rodzina stanowiła dla niej wartość zbyt wysoką, by ryzykować otwarty bunt i wyklęcie z rodu. Zresztą, przecież mogła trafić dużo gorzej, prawda? Glaucusa przynajmniej znała i miała do niego pewne zaufanie. Z dwojga złego, wolała, żeby to był on, niż jakiś odpychający, wyniosły bufon traktujący ją z pogardą, niczym przedmiot. Gdyby jednak zaaranżowano ich związek nieco później, nie teraz, kiedy ledwie zaczynała cieszyć się dorosłością...
- Wszystko będzie dobrze, Lyro – powiedziała do niej uspokajająco matka, próbując nieudolnie załagodzić napięcie towarzyszące dziewczynie. – Pewnego dnia to docenisz i będziesz szczęśliwa.
Zanim Lyra zdążyła cokolwiek odpowiedzieć matce, zakwestionować jej słowa, w restauracji pojawił się Glaucus w towarzystwie dwójki czarodziejów w średnim wieku, zapewne jego rodziców. Lyra wstała i na samym początku powitała ich uprzejmie, tak, jak wypadało, po czym zwróciła się do już-za-chwilę narzeczonego:
- Witaj, Glaucusie.
Jej głos był cichy, a w oczach brakowało tych zwykłych radosnych iskierek, które błyszczały, gdy rozmawiali o sztuce bądź o jego fascynujących podróżach po świecie. Był to chyba pierwszy raz, kiedy nie cieszyła się na jego widok. Natknięcie się na niego na Pokątnej zawsze było dla niej bardzo miłą niespodzianką, ale teraz wszystko miało się zmienić, a to spotkanie z pewnością nie miało przypominać beztroskiej rozmowy nad rozlewiskiem podczas Festiwalu Lata.
Przedstawiła również swoją matkę i wyjaśniła, że jej bracia i ojciec nie mogli być obecni. Bliskość rodziców Glaucusa i ich spojrzenia lustrujące zarówno ją, jak i jej matkę, onieśmielały Lyrę. Co, jeśli właśnie w tej chwili je oceniali i być może żałowali, że wybrali dla swojego syna właśnie ją? Z pewnością było dużo innych panien o lepszej pozycji niż młodziutka, krucha Weasley.
Po chwili usiedli. Lyra nadal siedziała obok matki, ale teraz dyskretnie zerkała na Glaucusa, udając jednak, że wcale nie patrzy prosto na niego, a na połyskującą rybę, która podpłynęła do magicznej bariery. Nie mogła jednak nie przyznać, że Travers, choć sporo starszy, był naprawdę przystojnym i ułożonym mężczyzną. Z pewnością wiele kobiet zerkało na niego tęsknym wzrokiem.
- Jeszcze kilka tygodni temu, gdy rozmawialiśmy ze sobą na festiwalu, nigdy nie pomyślałabym, że tak to się skończy – wyznała, gdy w końcu dała radę wykrztusić z siebie coś więcej niż powitania czy grzecznościowe formułki. Nie miała jednak pojęcia, co powinna mówić do rodziców mężczyzny, więc zwróciła się do niego.
- Wszystko będzie dobrze, Lyro – powiedziała do niej uspokajająco matka, próbując nieudolnie załagodzić napięcie towarzyszące dziewczynie. – Pewnego dnia to docenisz i będziesz szczęśliwa.
Zanim Lyra zdążyła cokolwiek odpowiedzieć matce, zakwestionować jej słowa, w restauracji pojawił się Glaucus w towarzystwie dwójki czarodziejów w średnim wieku, zapewne jego rodziców. Lyra wstała i na samym początku powitała ich uprzejmie, tak, jak wypadało, po czym zwróciła się do już-za-chwilę narzeczonego:
- Witaj, Glaucusie.
Jej głos był cichy, a w oczach brakowało tych zwykłych radosnych iskierek, które błyszczały, gdy rozmawiali o sztuce bądź o jego fascynujących podróżach po świecie. Był to chyba pierwszy raz, kiedy nie cieszyła się na jego widok. Natknięcie się na niego na Pokątnej zawsze było dla niej bardzo miłą niespodzianką, ale teraz wszystko miało się zmienić, a to spotkanie z pewnością nie miało przypominać beztroskiej rozmowy nad rozlewiskiem podczas Festiwalu Lata.
Przedstawiła również swoją matkę i wyjaśniła, że jej bracia i ojciec nie mogli być obecni. Bliskość rodziców Glaucusa i ich spojrzenia lustrujące zarówno ją, jak i jej matkę, onieśmielały Lyrę. Co, jeśli właśnie w tej chwili je oceniali i być może żałowali, że wybrali dla swojego syna właśnie ją? Z pewnością było dużo innych panien o lepszej pozycji niż młodziutka, krucha Weasley.
Po chwili usiedli. Lyra nadal siedziała obok matki, ale teraz dyskretnie zerkała na Glaucusa, udając jednak, że wcale nie patrzy prosto na niego, a na połyskującą rybę, która podpłynęła do magicznej bariery. Nie mogła jednak nie przyznać, że Travers, choć sporo starszy, był naprawdę przystojnym i ułożonym mężczyzną. Z pewnością wiele kobiet zerkało na niego tęsknym wzrokiem.
- Jeszcze kilka tygodni temu, gdy rozmawialiśmy ze sobą na festiwalu, nigdy nie pomyślałabym, że tak to się skończy – wyznała, gdy w końcu dała radę wykrztusić z siebie coś więcej niż powitania czy grzecznościowe formułki. Nie miała jednak pojęcia, co powinna mówić do rodziców mężczyzny, więc zwróciła się do niego.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Które z moich uczuć dominowało? Strach przed tym, co miało nastąpić? Niepewność związana ze swoją przyszłością? Czy aby na pewno ojciec miał rację? Albo może raczej trema związana z tym, że musi mieć świadków podczas oświadczyn? Może to niema tęsknota za decydowaniem o własnym losie? Lub ciche pragnienie ucieczki? Kotłowało się we mnie wiele myśli i wiele odczuć, każde po stokroć gorsze od poprzedniego. Każdy krok przybliżał mnie do nieuchronnej kolei losu. Wola rodziców miała zostać spełniona. Nawet, jeżeli to jedynie zaręczyny, które, czysto hipotetycznie, można jeszcze zerwać (w przeciwieństwie do małżeństwa) to byłoby to najprawdopodobniej gwoździem do trumny w moich relacjach z rodziną. Kto wie, może zrobiłbym to, gdyby tylko Lyra mnie o to poprosiła? Sądzę tylko, że cały ten pomysł mógłby wpłynąć niekorzystnie także i na nią, a tego bym nie chciał. Miałem zbyt miękkie serce, aby szkodzić komukolwiek, a co dopiero tym, których lubiłem i którzy lubili mnie. Czy uczucia rudzielca do mnie się zmienią? Czy będzie patrzeć na mnie teraz jak na zło konieczne? Do tego doszliśmy w naszej relacji?
Pełen obaw witałem się to z Weasleyówną, to z jej matką.
- Witaj - powiedziałem, być może za bardzo niemrawo. To wszystko dlatego, że sytuacja nieco mnie przerastała. Wierzyłem zaś, że kiedyś się to skończy. Im szybciej, tym lepiej. Postanowiłem sobie zatem, aby czym prędzej doprowadzić to spotkanie do meritum sprawy, aby później móc odreagowywać w doskonale znany mi sposób. Przy całej mojej szczerej sympatii do Lyry, nie potrafiłem udawać, że wszystko jest w porządku. I że chcę jej krzywdy, bo, nie chciałem, Merlin mi świadkiem.
Po oczywistych, uprzejmych przywitaniach nadszedł czas, aby usiąść przy stole. Otoczenie dodawało mi nieco pewności siebie, lecz z pewnością nie na tyle, abym poczuł się komfortowo.
- Ja również nie miałem o niczym pojęcia - odparłem na słowa prawie-narzeczonej i wziąłem głęboki wdech. Rozmowa się nie kleiła, kątem oka dostrzegałem spojrzenia mojego ojca, który zachowywał się, jak gdybym i ja był w wieku nastoletnim, a całość działa się przed zwykłym, szkolnym balem.
- Z Lyry wyrosła naprawdę piękna i wrażliwa pannica, w zasadzie przechwyciliśmy ją w ostatniej chwili - odezwał się Nauplius, jak zwykle racząc żartować. Mimowolnie uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że nasze towarzyszki nie poczują się w żadnej mierze urażone. Traversowie już tacy byli.
- Koniecznie musicie spróbować ramor, są przepyszne - zmieniłem szybko temat, zachwalając kuchnię Syreniego Ogona. Tak, to zdecydowanie była moja ulubiona restauracja.
Pełen obaw witałem się to z Weasleyówną, to z jej matką.
- Witaj - powiedziałem, być może za bardzo niemrawo. To wszystko dlatego, że sytuacja nieco mnie przerastała. Wierzyłem zaś, że kiedyś się to skończy. Im szybciej, tym lepiej. Postanowiłem sobie zatem, aby czym prędzej doprowadzić to spotkanie do meritum sprawy, aby później móc odreagowywać w doskonale znany mi sposób. Przy całej mojej szczerej sympatii do Lyry, nie potrafiłem udawać, że wszystko jest w porządku. I że chcę jej krzywdy, bo, nie chciałem, Merlin mi świadkiem.
Po oczywistych, uprzejmych przywitaniach nadszedł czas, aby usiąść przy stole. Otoczenie dodawało mi nieco pewności siebie, lecz z pewnością nie na tyle, abym poczuł się komfortowo.
- Ja również nie miałem o niczym pojęcia - odparłem na słowa prawie-narzeczonej i wziąłem głęboki wdech. Rozmowa się nie kleiła, kątem oka dostrzegałem spojrzenia mojego ojca, który zachowywał się, jak gdybym i ja był w wieku nastoletnim, a całość działa się przed zwykłym, szkolnym balem.
- Z Lyry wyrosła naprawdę piękna i wrażliwa pannica, w zasadzie przechwyciliśmy ją w ostatniej chwili - odezwał się Nauplius, jak zwykle racząc żartować. Mimowolnie uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że nasze towarzyszki nie poczują się w żadnej mierze urażone. Traversowie już tacy byli.
- Koniecznie musicie spróbować ramor, są przepyszne - zmieniłem szybko temat, zachwalając kuchnię Syreniego Ogona. Tak, to zdecydowanie była moja ulubiona restauracja.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W głowie Lyry również krążyło mnóstwo myśli, rozważań na temat tej całej sytuacji. Mimowolnie wybiegała nimi w przyszłość, wyobrażając sobie dorosłe życie i małżeństwo z mężczyzną, który chwilę temu pojawił się w pomieszczeniu. Dla panny Weasley rodzina znaczyła bardzo wiele i chciała w przyszłości założyć własną, ale niekoniecznie już w wieku osiemnastu lat. Bała się tej presji, która mogła na nią spaść, gdy tylko poślubi Glaucusa, ale liczyła, że to nie nastąpi tak szybko i przed nimi jeszcze trochę względnie spokojnego czasu narzeczeństwa. Choć już samo to było tak dziwnie brzmiącą myślą! Ona i Glaucus jako para narzeczonych.
Mężczyzna również wyglądał na zmieszanego całą sytuacją. Patrząc na wodorosty kołyszące się przy dnie, Lyra przypomniała sobie tamten dzień, kiedy na Festiwalu Lata wrzuciła do wody swój wianek, który później wyłowił właśnie Glaucus. Czy to możliwe, że w ich przypadku ta wróżba się spełniła? Zaledwie cztery tygodnie po tamtym wydarzeniu oboje siedzieli naprzeciwko siebie w podwodnej restauracji, w towarzystwie rodziców obserwujących każdy ich ruch.
Nie była w pełni zadowolona z takiego obrotu spraw, bo chociaż naprawdę lubiła Glaucusa, wciąż nie oswoiła się z myślą, że miałby stać się jej mężem. Potrzebowała na to więcej czasu niż te parę dni, które jej dano. Starała się jednak nie okazywać swoich odczuć i niepokoju otwarcie, nie chcąc ranić uczuć mężczyzny, który został postawiony przed faktem dokonanym przez rodzinę, tak samo jak ona. Oboje zostali wpisani w odgórnie ustalony schemat, któremu mieli obowiązek się podporządkować.
Lyra parę razy otworzyła i zamknęła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale przychodziło jej to z trudem, mimo że przecież znała go od pewnego czasu i dawno przestała czuć w stosunku do niego taką niepewność. Może to kwestia obecności rodziców, świadomości zaręczyn i samej oprawy, czyli pobytu w eleganckiej restauracji.
- Miło mi, że pan tak uważa. – Nawet, jeśli nie do końca się z tym zgadzała, odpowiedziała uprzejmie na uwagę Naupliusa; miło wiedzieć, że ojciec Glaucusa posiadał poczucie humoru i nie był całkowicie sztywny i surowy, jak obawiała się na samym początku. Jeśli Traversowie byli podobni do swojego syna, może nie będzie tak źle?
- Proszę wybaczyć Lyrze jej nieśmiałość – wtrąciła szybko jej matka, widząc zakłopotanie córki. – To bardzo ważny, ale i stresujący moment w jej życiu. Dowiedziała się o zaręczynach zaledwie kilka dni temu.
Rumieniec dziewczyny powiększył się, ale dzielnie spojrzała na Glaucusa. To jeszcze nigdy nie było tak trudne, jak dzisiaj, ale mężczyzna rozładował napiętą atmosferę, zmieniając temat na kwestię potraw podawanych w tym lokalu.
- Chętnie ich spróbuję, Glaucusie – rzekła, nie wspominając, że nigdy nie miała okazji spróbować ramor. Zaufała jednak ocenie Glaucusa, więc kiedy chwilę później nadszedł moment złożenia zamówień, Lyra oraz jej matka poprosiły właśnie o to danie. Gdy tylko je przyniesiono, dziewczyna spróbowała go z ciekawością, jednocześnie walcząc z drżeniem rąk. – Rzeczywiście smakuje bardzo dobrze. Nie mylę się, zakładając, że jesteś tutaj częstym gościem?
Mógł z łatwością zauważyć, że wysławiała się nieco sztywniej i bardziej oficjalnie niż na co dzień, co w ustach filigranowej dziewczyny mogło brzmieć nieco dziwacznie. Na szczęście jednak to pani Weasley wzięła na siebie rozmowę z państwem Travers, najwyraźniej starając się lepiej ich poznać, więc Lyra mogła skupić się przede wszystkim na Glaucusie. Co było łatwiejsze, kiedy Traversowie rozmawiali z jej matką.
Mężczyzna również wyglądał na zmieszanego całą sytuacją. Patrząc na wodorosty kołyszące się przy dnie, Lyra przypomniała sobie tamten dzień, kiedy na Festiwalu Lata wrzuciła do wody swój wianek, który później wyłowił właśnie Glaucus. Czy to możliwe, że w ich przypadku ta wróżba się spełniła? Zaledwie cztery tygodnie po tamtym wydarzeniu oboje siedzieli naprzeciwko siebie w podwodnej restauracji, w towarzystwie rodziców obserwujących każdy ich ruch.
Nie była w pełni zadowolona z takiego obrotu spraw, bo chociaż naprawdę lubiła Glaucusa, wciąż nie oswoiła się z myślą, że miałby stać się jej mężem. Potrzebowała na to więcej czasu niż te parę dni, które jej dano. Starała się jednak nie okazywać swoich odczuć i niepokoju otwarcie, nie chcąc ranić uczuć mężczyzny, który został postawiony przed faktem dokonanym przez rodzinę, tak samo jak ona. Oboje zostali wpisani w odgórnie ustalony schemat, któremu mieli obowiązek się podporządkować.
Lyra parę razy otworzyła i zamknęła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale przychodziło jej to z trudem, mimo że przecież znała go od pewnego czasu i dawno przestała czuć w stosunku do niego taką niepewność. Może to kwestia obecności rodziców, świadomości zaręczyn i samej oprawy, czyli pobytu w eleganckiej restauracji.
- Miło mi, że pan tak uważa. – Nawet, jeśli nie do końca się z tym zgadzała, odpowiedziała uprzejmie na uwagę Naupliusa; miło wiedzieć, że ojciec Glaucusa posiadał poczucie humoru i nie był całkowicie sztywny i surowy, jak obawiała się na samym początku. Jeśli Traversowie byli podobni do swojego syna, może nie będzie tak źle?
- Proszę wybaczyć Lyrze jej nieśmiałość – wtrąciła szybko jej matka, widząc zakłopotanie córki. – To bardzo ważny, ale i stresujący moment w jej życiu. Dowiedziała się o zaręczynach zaledwie kilka dni temu.
Rumieniec dziewczyny powiększył się, ale dzielnie spojrzała na Glaucusa. To jeszcze nigdy nie było tak trudne, jak dzisiaj, ale mężczyzna rozładował napiętą atmosferę, zmieniając temat na kwestię potraw podawanych w tym lokalu.
- Chętnie ich spróbuję, Glaucusie – rzekła, nie wspominając, że nigdy nie miała okazji spróbować ramor. Zaufała jednak ocenie Glaucusa, więc kiedy chwilę później nadszedł moment złożenia zamówień, Lyra oraz jej matka poprosiły właśnie o to danie. Gdy tylko je przyniesiono, dziewczyna spróbowała go z ciekawością, jednocześnie walcząc z drżeniem rąk. – Rzeczywiście smakuje bardzo dobrze. Nie mylę się, zakładając, że jesteś tutaj częstym gościem?
Mógł z łatwością zauważyć, że wysławiała się nieco sztywniej i bardziej oficjalnie niż na co dzień, co w ustach filigranowej dziewczyny mogło brzmieć nieco dziwacznie. Na szczęście jednak to pani Weasley wzięła na siebie rozmowę z państwem Travers, najwyraźniej starając się lepiej ich poznać, więc Lyra mogła skupić się przede wszystkim na Glaucusie. Co było łatwiejsze, kiedy Traversowie rozmawiali z jej matką.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Mięśnie dłoni lekko drgały zdradzając poddenerwowanie. Tak samo jak nerwowe poprawianie kołnierza koszuli, mankietów marynarki i jednostajne wpychanie łap w kieszenie spodni. Co kilka minut musiałem upewniać się, czy zabrałem absolutnie wszystko, a zwłaszcza to, dla którego doszło do tego spotkania. Wyczuwszy niewielkie, czerwone pudełko uspokajałem się na kilka chwil, by dosłownie za moment znów o tym zapomnieć. Kąciki ust wyginały się co rusz w górę i w dół; zupełnie, jak gdyby próbowały nadążyć za moimi myślami. Nie było już odwrotu: fraza ta dźwięczała w moim umyśle i odbijała się echem w podświadomości. Była czerwonym wykrzyknikiem, alarmem, na który powinienem zareagować, w istocie nie robiąc nic. Oddychałem głęboko, rzucając uprzejme spojrzenia Lyrze i jej matce. Jednocześnie modliłem się w duchu o cud. To wszystko dlatego, że czułem się niewyobrażalnie winny. Winny całego zajścia. Z naszej dwójki to właśnie ja miałem przeszło trzydzieści lat na karku, co sprawiało, że według mego ojca koniecznie potrzebowałem narzeczonej, czyli w ogólnym rozrachunku żony. Stabilizacji, bezpiecznej przystani, do której miałem się udać. Gdybym tylko wiedział, że mogę do niej wracać po podróżach, to najprawdopodobniej nie przeżywałbym teraz tylu skrajnych emocji na raz. Wiódłbym szczęśliwe życie nawet, jeżeli ono kończyło te kawalerskie. Niestety, wymagania wobec rodu są jasne i klarowne. Nie było mnie stać na swój własny statek i dopóki nic się w tej materii nie zmieni, nie zmieni się moja sytuacja. Nauplius miał mnie w garści, wierzganie z kolei nie załatwi sprawy, wręcz ją pogorszy. Naprawdę starałem się pogodzić z moim losem. Właśnie tutaj, przy tym stole, w tej restauracji, dzięki której otaczały mnie miłe wspomnienia. Sęk tkwił tylko w tym, że przysparzam nieszczęście Lyrze.
Wszyscy, włącznie ze mną pokiwali ze zrozumieniem głową. Uśmiechnąłem się niemrawo w kierunku rudzielca, co pokrótce miało tworzyć wrażenie niemych przeprosin. Moi rodzice szybko załapali kontakt z panią Weasley, ja z kolei wciąż miałem nerwowe tiki i rozmyślałem o tym, co mnie jeszcze dziś czeka. Ze mnie także uleciała beztroska i wyluzowanie. Nie przeczę, że przydałyby się do rozładowania emocji. Zamiast tego złożyłem zamówienie, desperacko szukając w głowie tematów do rozmów. O czym się konwersuje w momencie, kiedy za chwilę dwie masz się oświadczyć? Wszystko wydawało mi się nagle niedorzeczne.
- To magiczne ryby. Dobrze byłoby zachować ich łuskę w sakiewce, ponoć przynosi szczęście - odpaliłem. To było pierwsze, co wpadło mi do głowy. Niezbyt fortunne. Cały czas za swoje wpadki winiłem to, że głównie rozmawiałem z niewychowanymi marynarzami, a nie przyszłymi narzeczonymi. Dobrze, że nie musieliśmy długo czekać na posiłek, sądzę jednak, że dużo tego typu kwiatków wypowiedziałem na głos. Zdecydowanie lepiej szło mi jedzenie niż bycie mistrzem złotego słowa.
- Częstym nie - zaprzeczyłem. - Wolę sam złowić rybę, przyrządzić ją i na przykład usmażyć. Nie wiem od czego to zależy, ale takie smakują znacznie lepiej - wyjaśniłem, zerkając znad talerza na Lyrę. - Od czasu do czasu można po prostu zaszaleć z restauracją - dodałem na koniec, uśmiechając się lekko.
Wdech i wydech. Ile już czasu minęło?
Wszyscy, włącznie ze mną pokiwali ze zrozumieniem głową. Uśmiechnąłem się niemrawo w kierunku rudzielca, co pokrótce miało tworzyć wrażenie niemych przeprosin. Moi rodzice szybko załapali kontakt z panią Weasley, ja z kolei wciąż miałem nerwowe tiki i rozmyślałem o tym, co mnie jeszcze dziś czeka. Ze mnie także uleciała beztroska i wyluzowanie. Nie przeczę, że przydałyby się do rozładowania emocji. Zamiast tego złożyłem zamówienie, desperacko szukając w głowie tematów do rozmów. O czym się konwersuje w momencie, kiedy za chwilę dwie masz się oświadczyć? Wszystko wydawało mi się nagle niedorzeczne.
- To magiczne ryby. Dobrze byłoby zachować ich łuskę w sakiewce, ponoć przynosi szczęście - odpaliłem. To było pierwsze, co wpadło mi do głowy. Niezbyt fortunne. Cały czas za swoje wpadki winiłem to, że głównie rozmawiałem z niewychowanymi marynarzami, a nie przyszłymi narzeczonymi. Dobrze, że nie musieliśmy długo czekać na posiłek, sądzę jednak, że dużo tego typu kwiatków wypowiedziałem na głos. Zdecydowanie lepiej szło mi jedzenie niż bycie mistrzem złotego słowa.
- Częstym nie - zaprzeczyłem. - Wolę sam złowić rybę, przyrządzić ją i na przykład usmażyć. Nie wiem od czego to zależy, ale takie smakują znacznie lepiej - wyjaśniłem, zerkając znad talerza na Lyrę. - Od czasu do czasu można po prostu zaszaleć z restauracją - dodałem na koniec, uśmiechając się lekko.
Wdech i wydech. Ile już czasu minęło?
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez chwilę ignorowała matkę rozmawiającą z Traversami, próbującą zjednać ich sympatię, mimo że tak naprawdę była prostą kobietą z czystokrwistej, ale nie szlachetnej rodziny, która poślubiła Weasleya, a później, po jego nagłym zniknięciu pod koniec trwania mugolskiej wojny, została zupełnie sama z trójką dzieci, biorąc na siebie ciężar ich stosownego wychowania. Tak, aby mimo biedy i licznych braków, w przyszłości mogły znaleźć odpowiednich partnerów i żyć adekwatnie do pochodzenia. Czyli lepiej, niż żyli Weasleyowie w ostatnich latach, po kryzysie, który dopadł ich ród. A to znaczyło konieczność zorganizowania zaaranżowanych zaręczyn.
Lyra również chciała żyć lepiej, ale nie chciała też, by Glaucus poślubił ją z litości, lub co gorsza myślał, że Lyra zgadza się być z nim tylko ze względu na kwestie materialne. Te oczywiście w aranżowanych małżeństwach zawsze odgrywały swoją rolę, ale panna Weasley nie była osobą zimną i wyrachowaną, by myśleć tylko w tych kategoriach. Lubiła Traversa i miała nadzieję, że z czasem uda jej się poczuć do niego coś więcej niż tylko sympatię. Chciała przeżyć prawdziwą miłość. W tej chwili nie chciała myśleć nawet o tym, że ten związek byłby dla niej dużą szansą, jeśli chodzi o malarstwo. Czy potrafiłaby czerpać z tego pełną satysfakcję, jeśli nie będą mieli uczuć, lub przynajmniej dobrych, bliskich relacji?
Skupiała się na trzymanych we wciąż leciutko drżących dłoniach sztućcach i rybie, którą jadła. Dzięki temu miała pretekst do dłuższych chwil milczenia, w końcu nie wypadało mówić z pełną buzią, a już na pewno nie w takim miejscu jak to, i nie przy już-za-chwilę narzeczonym oraz jego rodzicach. Choć ryba była bardzo dobra, Lyra jadła ją powoli, ostrożnie smakując każdy kęs, próbując choć odrobinę odwlec moment tego, co miało nastąpić po obiedzie.
Nie widziała niczego niestosownego w jego uwadze. Zresztą, jak dla niej, wcale nie musiał być sztywny i oficjalny, najbardziej lubiła go w swobodnym wydaniu spotkań z Pokątnej, ale rozumiała, że także na niego oddziaływała silna presja ze strony rodziców.
- Zachowam je na pamiątkę – ostrożnie chwyciła w palce dwie połyskujące łuski, które wcześniej odłożyła na bok. – Może kiedyś będziemy mieć okazję, by spróbować twojej samodzielnie złapanej ryby – dodała jeszcze, tym razem znacznie ciszej, i znowu z rumieńcem na twarzy. Którego nie byłoby, gdyby nie ta świadomość, że gdy stąd wyjdą, będą narzeczonymi, i ich kolejne spotkania (przynajmniej teoretycznie) będą oparte na innej relacji, niż przedtem. Czy będzie potrafiła równie dobrze czuć się przy nim z pierścionkiem znajdującym się na jej palcu? Czy Glaucus mimo nowych okoliczności w ogóle będzie chciał choć częściowo zachować ich znajomość taką, jaką była, czyli swobodną i lekką? Tak bardzo bała się, że zakradnie się pomiędzy nich sztywność, poczucie obowiązku i gra pozorów. Czy takie beztroskie jedzenie przyrządzonej przez mężczyznę ryby będzie do nich pasowało? Miała nadzieję, że tak; zresztą, gdy głębiej się nad tym zastanowiła, naprawdę trudno byłoby jej uwierzyć, gdyby Glaucus do tego stopnia uległ nakazom rodziny, że tak diametralnie by się zmienił. Zawsze uchodził w jej oczach za wolnego ducha, który teraz niespodziewanie został schwytany w pułapkę schematów i obowiązków wobec rodziny. Co, jeśli będzie obwiniać ją za utratę wcześniejszej wolności?
Pani Weasley i Traversowie wciąż rozmawiali obok, a Lyra wpatrzyła się w talerz, na którym zostały ostatnie kęsy ryby. Na myśl o tym, że obiad za chwilę dobiegnie końca, jej serce znowu zaczęło szybciej bić. Nie z powiewu nagle wzbudzonych uczuć (bo na to było stanowczo za wcześnie), a z podenerwowania, które znowu się nasiliło.
- Glaucusie... – powiedziała cicho, jednak nagle umilkła, poruszając się niespokojnie. Niechcący upuściła widelec na blat stolika, ale chwyciła go szybko i powoli, by zatuszować zmieszanie, wyprostowała się nieznacznie i wsunęła do ust kolejny kawałeczek ryby. Czasem spojrzenie mówiło więcej niż tysiąc słów, więc później spojrzała prosto w jego oczy, starając się uspokoić zarówno siebie, jak i jego.
Lyra również chciała żyć lepiej, ale nie chciała też, by Glaucus poślubił ją z litości, lub co gorsza myślał, że Lyra zgadza się być z nim tylko ze względu na kwestie materialne. Te oczywiście w aranżowanych małżeństwach zawsze odgrywały swoją rolę, ale panna Weasley nie była osobą zimną i wyrachowaną, by myśleć tylko w tych kategoriach. Lubiła Traversa i miała nadzieję, że z czasem uda jej się poczuć do niego coś więcej niż tylko sympatię. Chciała przeżyć prawdziwą miłość. W tej chwili nie chciała myśleć nawet o tym, że ten związek byłby dla niej dużą szansą, jeśli chodzi o malarstwo. Czy potrafiłaby czerpać z tego pełną satysfakcję, jeśli nie będą mieli uczuć, lub przynajmniej dobrych, bliskich relacji?
Skupiała się na trzymanych we wciąż leciutko drżących dłoniach sztućcach i rybie, którą jadła. Dzięki temu miała pretekst do dłuższych chwil milczenia, w końcu nie wypadało mówić z pełną buzią, a już na pewno nie w takim miejscu jak to, i nie przy już-za-chwilę narzeczonym oraz jego rodzicach. Choć ryba była bardzo dobra, Lyra jadła ją powoli, ostrożnie smakując każdy kęs, próbując choć odrobinę odwlec moment tego, co miało nastąpić po obiedzie.
Nie widziała niczego niestosownego w jego uwadze. Zresztą, jak dla niej, wcale nie musiał być sztywny i oficjalny, najbardziej lubiła go w swobodnym wydaniu spotkań z Pokątnej, ale rozumiała, że także na niego oddziaływała silna presja ze strony rodziców.
- Zachowam je na pamiątkę – ostrożnie chwyciła w palce dwie połyskujące łuski, które wcześniej odłożyła na bok. – Może kiedyś będziemy mieć okazję, by spróbować twojej samodzielnie złapanej ryby – dodała jeszcze, tym razem znacznie ciszej, i znowu z rumieńcem na twarzy. Którego nie byłoby, gdyby nie ta świadomość, że gdy stąd wyjdą, będą narzeczonymi, i ich kolejne spotkania (przynajmniej teoretycznie) będą oparte na innej relacji, niż przedtem. Czy będzie potrafiła równie dobrze czuć się przy nim z pierścionkiem znajdującym się na jej palcu? Czy Glaucus mimo nowych okoliczności w ogóle będzie chciał choć częściowo zachować ich znajomość taką, jaką była, czyli swobodną i lekką? Tak bardzo bała się, że zakradnie się pomiędzy nich sztywność, poczucie obowiązku i gra pozorów. Czy takie beztroskie jedzenie przyrządzonej przez mężczyznę ryby będzie do nich pasowało? Miała nadzieję, że tak; zresztą, gdy głębiej się nad tym zastanowiła, naprawdę trudno byłoby jej uwierzyć, gdyby Glaucus do tego stopnia uległ nakazom rodziny, że tak diametralnie by się zmienił. Zawsze uchodził w jej oczach za wolnego ducha, który teraz niespodziewanie został schwytany w pułapkę schematów i obowiązków wobec rodziny. Co, jeśli będzie obwiniać ją za utratę wcześniejszej wolności?
Pani Weasley i Traversowie wciąż rozmawiali obok, a Lyra wpatrzyła się w talerz, na którym zostały ostatnie kęsy ryby. Na myśl o tym, że obiad za chwilę dobiegnie końca, jej serce znowu zaczęło szybciej bić. Nie z powiewu nagle wzbudzonych uczuć (bo na to było stanowczo za wcześnie), a z podenerwowania, które znowu się nasiliło.
- Glaucusie... – powiedziała cicho, jednak nagle umilkła, poruszając się niespokojnie. Niechcący upuściła widelec na blat stolika, ale chwyciła go szybko i powoli, by zatuszować zmieszanie, wyprostowała się nieznacznie i wsunęła do ust kolejny kawałeczek ryby. Czasem spojrzenie mówiło więcej niż tysiąc słów, więc później spojrzała prosto w jego oczy, starając się uspokoić zarówno siebie, jak i jego.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Starałem się odrzucić zbędne myśli. Przegnać wątpliwości, rozwiać obawy. Uspokoić się. Spojrzeć na świat przez różowe okulary. Nie zadręczać ani siebie, ani nikogo innego swoim zachowaniem. Wygodniej byłoby myśleć, że to nie koniec świata. Będąc pogodzonym z losem prędzej odzyskam pewność siebie, której w tym konkretnym momencie nie było. Zjadana obawami i strachem, nie nadawała się do niczego. Podziurawiona, sfatygowana; żal było ją w ogóle oglądać. Musiałem się pozbierać, nawet, jeżeli nie dla siebie, to dla Lyry chociażby. Po to, aby się nie martwiła moim stanem ducha i nie myślała, że zaręczyny z nią to dla mnie tragedia na miarę śmierci najbliższych. Przecież ją lubiłem, zależało mi na jej szczęściu. Gdyby to wszystko zależało ode mnie... to prawda, nie podjąłbym decyzji, którą zaaprobowali moi rodzice. Teraz, kiedy to stało się prawdą, namacalnym zdarzeniem... muszę to jakkolwiek zaakceptować. I wierzyć, że wszystko się ułoży. Być może rzeczywiście nie od razu będziemy musieli zatonąć we wszelakich obowiązkach rodowych? Dzięki czemu wypłynę jeszcze w morze? Bardzo chciałem w to wierzyć. Dzięki temu także i Lyra mogłaby korzystać z życia, zanim przygniecie nas chmurna rzeczywistość.
A co ze zrywem serca? Poniekąd i tak nie potrafiłem określić żadnych uczuć, którymi darzyłem różne kobiety. Z żadną też nie mogłem zostać tak na zawsze, dlatego zaczynam sądzić, że takie rozwiązanie jest najlepsze. Zero skandali, ojciec i matka wydają się być bardzo zadowoleni... oczywiście, że jeszcze się z tym do końca nie pogodziłem; wciąż byłem nerwowy i skrępowany, ale mimo to usiłowałem obrócić wszystko w pozytyw. Napchać serce i kieszenie nadzieją. Skoro jadłem swoje danie, a zatem nie musiałem przesadnie dużo mówić, miałem wiele czasu na rozmyślania. Jako, że również pragnąłem zmienić swoje nastawienie, musiałem zacząć od podstaw. Od podwalin, stawiać kolejne fundamenty. Wszystko po to, aby zwyczajnie żyć, a nie umierać w wieku trzydziestu lat. Nawet, jeżeli to był najwyższy czas na ustatkowanie się, to w perspektywie długowieczności czarodziejów, zostało mi mnóstwo lat do zagospodarowania. Mogłem albo ulec zepsuciu, zalewając się goryczą i rozczarowaniem, lub po prostu pogodzić się z losem i spróbować żyć na nowo. Jedno było pewne: w moim obowiązku leżała również troska o pannę Weasley.
- Byłoby cudownie - odpowiedziałem odnośnie pomysłu wspólnego posiłku. Majaczącego w dalekiej przyszłości; wbrew pozorom wcale już nie takiej nieprawdopodobnej.
Spodziewałem się, że Lyra także się denerwuje. Widziałem przecież rumieńce na jej piegowatej twarzy, nie spodziewałem się natomiast, że tak bardzo. Spojrzałem na nią zaskoczony jak tylko usłyszałem swoje imię oraz widelec na stole. Oprócz mnie zobaczyli to także moi rodzice i pani Weasley; chrząknąłem, chcąc odwrócić ich uwagę.
- Panna Weasley chyba się źle czuje, zabiorę ją na krótki spacer po sali obok. Mają tam niesamowite okazy ognistych krabów - powiedziałem na głos. Towarzyszył mi przy tym uśmiech, który utrzymywał się kiedy wstałem od stołu, odsunąłem Lyrze krzesło i podałem dłoń, byśmy mogli niespiesznie oddalić się od stolika. I rzeczywiście przejść do drugiego pomieszczenia. Ojciec wynajął całą restaurację, aby nikt nam nie przeszkadzał, dlatego Syreni Ogon wyjątkowo świecił pustkami. Ja natomiast poczułem niewypowiedzianą ulgę; nie musiałem mierzyć się z dość sztywną atmosferą, nawet, jeżeli Nauplius opowiadał już któryś z kolei dowcip.
- Niezły numer, co? - spytałem, gdy tylko już mogłem spokojnie nabrać powietrza.
A co ze zrywem serca? Poniekąd i tak nie potrafiłem określić żadnych uczuć, którymi darzyłem różne kobiety. Z żadną też nie mogłem zostać tak na zawsze, dlatego zaczynam sądzić, że takie rozwiązanie jest najlepsze. Zero skandali, ojciec i matka wydają się być bardzo zadowoleni... oczywiście, że jeszcze się z tym do końca nie pogodziłem; wciąż byłem nerwowy i skrępowany, ale mimo to usiłowałem obrócić wszystko w pozytyw. Napchać serce i kieszenie nadzieją. Skoro jadłem swoje danie, a zatem nie musiałem przesadnie dużo mówić, miałem wiele czasu na rozmyślania. Jako, że również pragnąłem zmienić swoje nastawienie, musiałem zacząć od podstaw. Od podwalin, stawiać kolejne fundamenty. Wszystko po to, aby zwyczajnie żyć, a nie umierać w wieku trzydziestu lat. Nawet, jeżeli to był najwyższy czas na ustatkowanie się, to w perspektywie długowieczności czarodziejów, zostało mi mnóstwo lat do zagospodarowania. Mogłem albo ulec zepsuciu, zalewając się goryczą i rozczarowaniem, lub po prostu pogodzić się z losem i spróbować żyć na nowo. Jedno było pewne: w moim obowiązku leżała również troska o pannę Weasley.
- Byłoby cudownie - odpowiedziałem odnośnie pomysłu wspólnego posiłku. Majaczącego w dalekiej przyszłości; wbrew pozorom wcale już nie takiej nieprawdopodobnej.
Spodziewałem się, że Lyra także się denerwuje. Widziałem przecież rumieńce na jej piegowatej twarzy, nie spodziewałem się natomiast, że tak bardzo. Spojrzałem na nią zaskoczony jak tylko usłyszałem swoje imię oraz widelec na stole. Oprócz mnie zobaczyli to także moi rodzice i pani Weasley; chrząknąłem, chcąc odwrócić ich uwagę.
- Panna Weasley chyba się źle czuje, zabiorę ją na krótki spacer po sali obok. Mają tam niesamowite okazy ognistych krabów - powiedziałem na głos. Towarzyszył mi przy tym uśmiech, który utrzymywał się kiedy wstałem od stołu, odsunąłem Lyrze krzesło i podałem dłoń, byśmy mogli niespiesznie oddalić się od stolika. I rzeczywiście przejść do drugiego pomieszczenia. Ojciec wynajął całą restaurację, aby nikt nam nie przeszkadzał, dlatego Syreni Ogon wyjątkowo świecił pustkami. Ja natomiast poczułem niewypowiedzianą ulgę; nie musiałem mierzyć się z dość sztywną atmosferą, nawet, jeżeli Nauplius opowiadał już któryś z kolei dowcip.
- Niezły numer, co? - spytałem, gdy tylko już mogłem spokojnie nabrać powietrza.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tego też się obawiała; że Glaucus mógłby postrzegać zaręczyny z nią negatywnie, jako przykry przymus, może nawet znienawidziłby ją za to, że został niejako przymuszony do tego, by oświadczyć się właśnie jej. Nagle przeszła jej przez myśl inna wątpliwość: co, jeśli Travers miał inną kobietę, z którą nie będzie mógł być przez plany rodziców? Nigdy jednak go o to nie pytała i raczej nieprędko zapyta, to zdecydowanie nie był odpowiedni czas na tak niezręczne rozmowy. Jeśli chodziło o Lyrę, kiedy już oswoi się z sytuacją, pewnie łatwiej będzie jej się z nią pogodzić i przyjąć decyzję rodziny, a kiedyś może nawet ją doceni i będzie wdzięczna za to, że zadecydowali właśnie tak, a nie inaczej. Potrzebowała po prostu czasu, bo kilka dni, które minęły od momentu poznania wieści o czekających ją zaręczynach, to było za mało. Oby tylko rzeczywiście mogli jeszcze nacieszyć się życiem i młodością, zanim przyjdzie czas spełniania obowiązku wobec rodu. Tak byłoby łatwiej dla nich obojga.
Pewności siebie zdecydowanie jej brakowało, zwłaszcza teraz, gdy odczuwała tak silny stres. Starała się jednak trzymać w ryzach, z jednej strony obawiając się końca obiadu i mających nastąpić po nim zaręczyn, z drugiej czując, że chyba wolałaby mieć je już za sobą, wrócić do domu, zostać sama ze swoimi myślami, bez rodziców Glaucusa i bez zatroskanej matki, która w momencie, gdy ręce Lyry znowu zaczęły mocno drżeć, rzuciła jej ukradkowe spojrzenie i znowu przelotnie ścisnęła jej dłoń. Nieistniejące ściany jednak i tak wydawały się na nią napierać.
Glaucus także zauważył jej podenerwowanie, bo natychmiast zareagował, wysuwając propozycję zabrania jej na krótki spacer. Panna Weasley była mu za to wdzięczna.
- Pójdę z tobą – rzekła, podając mu rękę. – Za chwilę wrócimy – zwróciła się do rodziców. Gdy oddalili się od stolika wystarczająco, by nie mogli tego usłyszeć, dodała cicho: – Dzięki.
Pomieszczenie obok było puste i cudownie ciche, i podobnie jak poprzednie, odizolowane od morza barierą z zaklęć. Uniosła lekko brwi, ale cieszyła się z tego spokoju, bo to znaczyło, że nikt nie będzie się im przyglądał. Lyra wciąż była podenerwowana, ale powoli zaczęła się uspokajać. Teraz momentami mogła nawet wyobrażać sobie, że to wcale nie jest obiad zaręczynowy. A przynajmniej, próbowała. Niewątpliwie jednak mogli przebywać ze sobą i rozmawiać bardziej swobodnie, bez tej całej sztywnej oprawy.
- Nie spodziewałam się, że to będzie aż tak stresujące – wyznała, pozwalając, by mężczyzna nadal ją prowadził. – Jak ty się z tym wszystkim czujesz, Glaucusie? Nie chcę, żebyś myślał, że cię o coś obwiniam.
Przechadzali się wokół sali, mijając puste stoliki i obserwując wodne stworzenia znajdujące się za barierą z zaklęć oraz w akwariach.
- Moi bracia także zostali niedawno zaręczeni, wiesz? Ale nie spodziewałam się, że tak szybko przyjdzie kolej na mnie – odezwała się znowu, poprawiając dłońmi materiał sukienki. Jej kolor podkreślał bladość jej skóry oraz intensywnie rudy kolor włosów. Glaucus był na tyle blisko, że mógł zobaczyć wszystkie piegi na jej twarzy. – Ale najwyraźniej tak musi być, Glaucusie.
Zerknęła przez ramię na ryby znajdujące się dosłownie parę metrów od nich. Później na przejście do drugiej sali, gdzie przy stoliku czekali na nich rodzice. Dopiero na końcu znowu spojrzała na mężczyznę.
- Wracamy? – zapytała, chcąc przekonać zarówno jego, jak i siebie na to, że jest gotowa. Nie była, ale ciągłe odwlekanie tego nie zmieni.
Pewności siebie zdecydowanie jej brakowało, zwłaszcza teraz, gdy odczuwała tak silny stres. Starała się jednak trzymać w ryzach, z jednej strony obawiając się końca obiadu i mających nastąpić po nim zaręczyn, z drugiej czując, że chyba wolałaby mieć je już za sobą, wrócić do domu, zostać sama ze swoimi myślami, bez rodziców Glaucusa i bez zatroskanej matki, która w momencie, gdy ręce Lyry znowu zaczęły mocno drżeć, rzuciła jej ukradkowe spojrzenie i znowu przelotnie ścisnęła jej dłoń. Nieistniejące ściany jednak i tak wydawały się na nią napierać.
Glaucus także zauważył jej podenerwowanie, bo natychmiast zareagował, wysuwając propozycję zabrania jej na krótki spacer. Panna Weasley była mu za to wdzięczna.
- Pójdę z tobą – rzekła, podając mu rękę. – Za chwilę wrócimy – zwróciła się do rodziców. Gdy oddalili się od stolika wystarczająco, by nie mogli tego usłyszeć, dodała cicho: – Dzięki.
Pomieszczenie obok było puste i cudownie ciche, i podobnie jak poprzednie, odizolowane od morza barierą z zaklęć. Uniosła lekko brwi, ale cieszyła się z tego spokoju, bo to znaczyło, że nikt nie będzie się im przyglądał. Lyra wciąż była podenerwowana, ale powoli zaczęła się uspokajać. Teraz momentami mogła nawet wyobrażać sobie, że to wcale nie jest obiad zaręczynowy. A przynajmniej, próbowała. Niewątpliwie jednak mogli przebywać ze sobą i rozmawiać bardziej swobodnie, bez tej całej sztywnej oprawy.
- Nie spodziewałam się, że to będzie aż tak stresujące – wyznała, pozwalając, by mężczyzna nadal ją prowadził. – Jak ty się z tym wszystkim czujesz, Glaucusie? Nie chcę, żebyś myślał, że cię o coś obwiniam.
Przechadzali się wokół sali, mijając puste stoliki i obserwując wodne stworzenia znajdujące się za barierą z zaklęć oraz w akwariach.
- Moi bracia także zostali niedawno zaręczeni, wiesz? Ale nie spodziewałam się, że tak szybko przyjdzie kolej na mnie – odezwała się znowu, poprawiając dłońmi materiał sukienki. Jej kolor podkreślał bladość jej skóry oraz intensywnie rudy kolor włosów. Glaucus był na tyle blisko, że mógł zobaczyć wszystkie piegi na jej twarzy. – Ale najwyraźniej tak musi być, Glaucusie.
Zerknęła przez ramię na ryby znajdujące się dosłownie parę metrów od nich. Później na przejście do drugiej sali, gdzie przy stoliku czekali na nich rodzice. Dopiero na końcu znowu spojrzała na mężczyznę.
- Wracamy? – zapytała, chcąc przekonać zarówno jego, jak i siebie na to, że jest gotowa. Nie była, ale ciągłe odwlekanie tego nie zmieni.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Wraz z kolejnym krokiem oddalającym nas od rodziny, robiło mi się niejako lżej. Stukot butów uspokajał jak gdyby był obietnicą ucieczki. Dusiłem się w tamtej sali, w tej, pustej, odetchnąłem na nowo. I nawet, jeżeli nerwy wciąż drgały, to już ledwo widocznie. Wizja obowiązku majaczyła w głowie; oddech stał się równy. Kąciki ust uniosły się, spoglądając na piegowatą twarz dziewczęcia stojącego tak blisko. Moje myśli krążyły teraz wokół tego, czy będę potrafił spojrzeć na nią jak na dorosłą kobietę. Teoretycznie ukończyła już siedemnaście lat, ale praktycznie... czy to miało znaczenie, kiedy patrzyłem na jej młodziutką twarz, filigranową figurę i wystraszone oczy? Czy odnajdę kiedyś w niej coś więcej niż drobną istotę, którą trzeba chronić? Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jakie to będzie trudne. Czy uda nam się skierować swoje życie na właściwe tory? Czy zostanie nam coś oprócz szacunku i przyjaźni? Czy kiedy bieg czasu obedrze nas i z tego, to czy zdołamy wykrzesać z tej sytuacji coś więcej? Nawet, jeżeli miałby to być jedynie delikatny płomień? Rozum podpowiadał mi wiele scenariuszy. Żaden nie zagościł w mojej świadomości na dłużej. Tłumiłem te wszystkie dywagacje z powodu sytuacji, w której się znalazłem. Szliśmy bardzo powoli spoglądając w grube szyby i to, co znajdowało się za nimi. Bezmiar wody i stworzeń uwiązanych do jednej, zamkniętej przestrzeni. Nie różniły się od nas za bardzo.
- To prawda, cała ta sytuacja nieźle daje w kość - przytaknąłem. Niewielki uśmiech wciąż błąkał się na mojej twarzy. Jednocześnie rozpocząłem rozmyślania nad kolejnym ruchem i nad słowami, które przyjdzie mi tutaj wypowiedzieć. Bardzo bym nie chciał, aby Lyra zrozumiała jakiekolwiek z nich źle, ponieważ to nigdy nie będzie moją intencją. Zadawanie ran, obrażanie... nie, to było tak bardzo odległe mojemu sercu, że aż mało realne. Nie przeczę jednak, że bywam trochę mściwy. To idzie w parze z moją impulsywnością.
- To w takim razie ja również mogę powiedzieć, że o nic cię nie obwiniam - powiedziałem z lekkim rozbawieniem. Może to stres działał na mnie tak stymulująco, a może nie będąc pod czujnym okiem rodziców potrafiłem wyluzować. Spuścić nieco pary i skupić się na tym, na czym powinienem. Czyli na wsparciu zestresowanej panny Weasley.
- Naprawdę? Kto wie, może jeszcze okaże się, że wszyscy będziemy mieć wesele w tym samym momencie - zaśmiałem się. Cicho, aby osoby z drugiej sali, które zostawiliśmy, nie mogły tego usłyszeć. Nie chciałbym, aby ktoś nam przerwał. Nie brałem pod uwagę, że takie otwarte rozmawianie o naszym ślubie może wprawić rudzielca w zakłopotanie. Starałem się obrócić to wszystko w lekką pogawędkę poprzedzającą trudne kwestie, które niebawem miałem poruszyć.
- Zaczekaj - powiedziałem. Chwyciłem Lyrę za rękę, aby nie kierowała się jeszcze w stronę stolików. Patrzyłem na jej dłoń, usiłując zebrać myśli. Ale jej nie puszczałem.
- Wiem jak to wygląda, Lyro. Każdy z nas chyba marzy o romantycznej miłości, zrywu serca i braku tchu w piersi, kiedy widzi się ukochaną osobę. Nie jestem wyjątkiem, ja także marzyłem o niej bardzo długo. Zachęcony opowieściami ojca wierzyłem, że spotka mnie podobny los. Pewnie nie wiesz, że mój ojciec oświadczył się mojej matce kiedy byli już w sobie zakochani? Mój brat również ożenił się z kobietą, którą pokochał - zacząłem. - Wydawało mi się naturalnym, że teraz przyjdzie kolej na mnie. Bardzo chciałbym powiedzieć, że jesteś wybranką mojego serca, ale doskonale wiesz, jak przedstawia się sytuacja. Nie wiem co przyniesie przyszłość. Być może u nas nie musi to być nic gwałtownego, może przyjść z czasem. Obecnie moją jedyną miłością są wody szerokie i rum. - Nie zdołałem się nie uśmiechnąć. - Za to bardzo bym chciał, abyśmy wspólnie postanowili w jakiś sposób ułożyć sobie to, co przyszło do nas trochę wbrew naszej woli. Jeżeli zgodzisz się za mnie wyjść - Tutaj następuje krótka pauza, kiedy wydobywam czerwone pudełeczko z odmętów kieszeni, aby klęknąć na jedno kolano. - To mogę ci obiecać, że będę robił wszystko, aby jak najbardziej odwlec w czasie nieuchronną, szarą rzeczywistość obowiązków. Będę starał się ciebie uszczęśliwić i naprawdę zabiorę cię w podróż statkiem, tak jak obiecałem. Nie jestem idealny, nikt nie jest, ale zawsze staram się dotrzymać danego mi słowa. Mogę również obiecać, że będziemy mieć zarówno wspólną część życia, jak i swoją własną. Nie będę ingerować w to, co będziesz chciała zrobić. Nie jestem chyba zbyt staroświecki. - Ponownie się uśmiechnąłem. - Jeżeli cię to wszystko przekonuje, to chciałbym ci wręczyć rodowy pierścień - W tym momencie otwieram pudełko. - Każdy Travers taki dostaje, wiesz? Składamy zamówienie u jubilera, a perłę każdy z Traversów zdobywa sam podczas morskiej podróży. No, prawie każdy, bo Neleus ma chorobę morską i dostał perłę od ojca. Tę z kolei złowiłem sam, przy Zatoce Mannar niedaleko Indii. Mam nadzieję, że ci się podoba - powiedziałem na zakończenie. Miałem nadzieję, że Lyra nie zasnęła gdzieś w połowie mojego przydługiego przemówienia.
- To prawda, cała ta sytuacja nieźle daje w kość - przytaknąłem. Niewielki uśmiech wciąż błąkał się na mojej twarzy. Jednocześnie rozpocząłem rozmyślania nad kolejnym ruchem i nad słowami, które przyjdzie mi tutaj wypowiedzieć. Bardzo bym nie chciał, aby Lyra zrozumiała jakiekolwiek z nich źle, ponieważ to nigdy nie będzie moją intencją. Zadawanie ran, obrażanie... nie, to było tak bardzo odległe mojemu sercu, że aż mało realne. Nie przeczę jednak, że bywam trochę mściwy. To idzie w parze z moją impulsywnością.
- To w takim razie ja również mogę powiedzieć, że o nic cię nie obwiniam - powiedziałem z lekkim rozbawieniem. Może to stres działał na mnie tak stymulująco, a może nie będąc pod czujnym okiem rodziców potrafiłem wyluzować. Spuścić nieco pary i skupić się na tym, na czym powinienem. Czyli na wsparciu zestresowanej panny Weasley.
- Naprawdę? Kto wie, może jeszcze okaże się, że wszyscy będziemy mieć wesele w tym samym momencie - zaśmiałem się. Cicho, aby osoby z drugiej sali, które zostawiliśmy, nie mogły tego usłyszeć. Nie chciałbym, aby ktoś nam przerwał. Nie brałem pod uwagę, że takie otwarte rozmawianie o naszym ślubie może wprawić rudzielca w zakłopotanie. Starałem się obrócić to wszystko w lekką pogawędkę poprzedzającą trudne kwestie, które niebawem miałem poruszyć.
- Zaczekaj - powiedziałem. Chwyciłem Lyrę za rękę, aby nie kierowała się jeszcze w stronę stolików. Patrzyłem na jej dłoń, usiłując zebrać myśli. Ale jej nie puszczałem.
- Wiem jak to wygląda, Lyro. Każdy z nas chyba marzy o romantycznej miłości, zrywu serca i braku tchu w piersi, kiedy widzi się ukochaną osobę. Nie jestem wyjątkiem, ja także marzyłem o niej bardzo długo. Zachęcony opowieściami ojca wierzyłem, że spotka mnie podobny los. Pewnie nie wiesz, że mój ojciec oświadczył się mojej matce kiedy byli już w sobie zakochani? Mój brat również ożenił się z kobietą, którą pokochał - zacząłem. - Wydawało mi się naturalnym, że teraz przyjdzie kolej na mnie. Bardzo chciałbym powiedzieć, że jesteś wybranką mojego serca, ale doskonale wiesz, jak przedstawia się sytuacja. Nie wiem co przyniesie przyszłość. Być może u nas nie musi to być nic gwałtownego, może przyjść z czasem. Obecnie moją jedyną miłością są wody szerokie i rum. - Nie zdołałem się nie uśmiechnąć. - Za to bardzo bym chciał, abyśmy wspólnie postanowili w jakiś sposób ułożyć sobie to, co przyszło do nas trochę wbrew naszej woli. Jeżeli zgodzisz się za mnie wyjść - Tutaj następuje krótka pauza, kiedy wydobywam czerwone pudełeczko z odmętów kieszeni, aby klęknąć na jedno kolano. - To mogę ci obiecać, że będę robił wszystko, aby jak najbardziej odwlec w czasie nieuchronną, szarą rzeczywistość obowiązków. Będę starał się ciebie uszczęśliwić i naprawdę zabiorę cię w podróż statkiem, tak jak obiecałem. Nie jestem idealny, nikt nie jest, ale zawsze staram się dotrzymać danego mi słowa. Mogę również obiecać, że będziemy mieć zarówno wspólną część życia, jak i swoją własną. Nie będę ingerować w to, co będziesz chciała zrobić. Nie jestem chyba zbyt staroświecki. - Ponownie się uśmiechnąłem. - Jeżeli cię to wszystko przekonuje, to chciałbym ci wręczyć rodowy pierścień - W tym momencie otwieram pudełko. - Każdy Travers taki dostaje, wiesz? Składamy zamówienie u jubilera, a perłę każdy z Traversów zdobywa sam podczas morskiej podróży. No, prawie każdy, bo Neleus ma chorobę morską i dostał perłę od ojca. Tę z kolei złowiłem sam, przy Zatoce Mannar niedaleko Indii. Mam nadzieję, że ci się podoba - powiedziałem na zakończenie. Miałem nadzieję, że Lyra nie zasnęła gdzieś w połowie mojego przydługiego przemówienia.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Także patrzyła na niego, mając świadomość istniejących pomiędzy nimi różnic: wieku, doświadczeń, stanu posiadania, odebranego wychowania... Nie mogła jednak zaprzeczyć, że były i podobieństwa; gdyby ich nie było, czy dogadywaliby się tak dobrze podczas swojej znajomości zawartej na Pokątnej? Zresztą, w ich świecie nie przejmowano się tego typu drobiazgami, gdy przychodziło aranżować małżeństwa. Zaręczyny młodziutkich dziewcząt tuż po skończeniu szkoły wcale nie były niczym rzadkim, większe zdziwienie budziły raczej panny, które zbyt długo odwlekały ten krok.
Nie chciała, by uważał ją za dziecko, ale nie dało się zaprzeczyć, że dopiero stawiała pierwsze kroki w dorosłym życiu, w którym on tkwił już od dawna. No i jej wygląd: wciąż delikatny, niewinny, wyraźnie mówiący, że w tym niepozornym ciele kryje się wrażliwa, artystyczna dusza. Drobne ciałko i bledziutka, nakrapiana piegami buzia otoczona rudymi włosami. Delikatne dłonie jakby przeznaczone do tworzenia piękna. Mogłaby użyć metamorfomagii, dodać sobie nieco więcej powagi, ale byłoby to oszustwem, próbą oszukiwania zarówno siebie, jak i jego, choć za ileś lat pewnie będzie często sięgać do tej zdolności, by jak najdłużej zachować swój młody, świeży wygląd.
Starała się być dzielna, uspokajać skołatane nerwy i podejść do całej sprawy z godnością i rozsądkiem, ale tak naprawdę czuła się jak jedna z tych ryb w najbliższym akwarium, w ciasnej przestrzeni ograniczonej szklanymi ścianami. W jej przypadku rolę ścian pełniły schematy i powinności, które wyrosły przed nią nagle, gdy tylko powróciła z ostatniego roku nauki w Hogwarcie. Świadomość tego, że nie o wszystkich aspektach swojego życia może zadecydować sama, że szlachetna krew do czegoś zobowiązuje, nawet jeśli była tylko zubożałą Weasleyówną, stojącą teraz przed Glaucusem w swojej najładniejszej, najmniej znoszonej sukience.
Potrafiła jednak docenić, że starał się jakoś jej ulżyć w tej stresującej dla niej chwili, próbował rozładować napiętą atmosferę. Na jej twarzy pojawił się nawet blady uśmiech.
- Ja... to dobrze – szepnęła, gdy powiedział, że także o nic jej nie obwiniał. Ulżyło jej nieznacznie (przynajmniej w tym aspekcie), bo nie chciała, by z powodu zmuszenia do zaręczyn czuł się mniej wolny. – To... całkiem możliwe. Choć takie zaskakujące. Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że gdy skończę Hogwart, wszyscy zostaniemy zaręczeni w krótkim odstępie czasu...
Urwała. Kwestia zaręczyn nie była łatwa dla żadnego z nich, choć jej bracia byli sporo starsi. Jednak ślub wciąż wydawał się tak odległą wizją, choć przez moment przed jej oczami stanęło wyobrażenie samej siebie w długiej, białej sukni, idącej w stronę czekającego na nią Glaucusa, podczas gdy będą na nich patrzeć całe ich rodziny. Żałowała tylko, że przed zaręczynami nie było jej dane zasmakować miłości, choćby po to, by wiedzieć, jak wyglądało to uczucie. W Hogwarcie niezbyt interesowała się związkami, a później... Cóż, jedynym mężczyzną, który kiedykolwiek wzbudził na jej twarzy rumieńce inne niż te rodzące się z nieśmiałości, był Samuel, poznany zbyt niedawno, by mogła się naprawdę zakochać, niezwykle odważny auror, który zaimponował jej tym, co dla niej zrobił i do którego, oprócz dużej sympatii, wciąż żywiła wdzięczność. Ciekawe, co stałoby się, gdyby zaaranżowane zaręczyny miały miejsce później? Czy pewnego dnia, po kolejnych spotkaniach z dawnym wybawcą uświadomiłaby sobie, że te rumieńce to przejaw zakochania? Wtedy jednak niewątpliwie cierpiałaby mocniej, musząc zignorować głos serca i opowiedzieć się za tym, co dyktował rozsądek. Teraz, paradoksalnie, jedynym źródłem żalu był przymus oraz żal, że nie zdążyła zaznać tego uczucia.
Kiedy zaczęła iść w stronę przejścia do sali obok, Glaucus nagle chwycił ją za rękę. Zatrzymała się, znowu obracając w jego stronę, zadzierając głowę do góry, by z pozycji swojego niskiego wzrostu spojrzeć prosto w jego twarz.
Słuchała jego słów. Od początku był szczery, za co była mu wdzięczna. Nie idealizował, nie deklarował jej miłości, która jeszcze nie miała okazji się pomiędzy nimi narodzić. Przedstawił sytuację tak, jak wyglądała, jednocześnie nie przekreślając szans na przyszłość ich związku, zapewniając Lyrę, że nie będzie jej ograniczał, a narzeczeństwo, i potem ślub niczego nie przekreślą i każde będzie mogło pozostać sobą, zachować cząstkę dotychczasowego życia, spełniać marzenia. Chciała w to wierzyć, bo taki scenariusz byłby ucieleśnieniem jej pragnień i zaprzeczeniem żywionym przez nią obawom. Nie chciała zostać sprowadzona do roli salonowej lalki, której jedynym zadaniem było cicho podążać za mężem i zawsze pięknie wyglądać. Chciała poznać świat, zostać prawdziwą malarką, chciała mieć dobre relacje z przyszłym mężem, ale nie rezygnować także z bliskich stosunków z własną rodziną, która była dla niej tak ważna. Czy tak piękna wizja, którą przed nią roztoczył tuż przed oświadczynami, mogła okazać się prawdziwa? Cóż, okaże się, a teraz desperacko chciała w nią wierzyć.
Lyra również nie mogła wykluczyć opcji zakochania się w Glaucusie. Mógł mieć rację, mówiąc, że to może przyjść z czasem, że dopiero w bliżej nieokreślonej przyszłości obudzą się w nich uczucia, nie gwałtownie, jak w przypadku spontanicznych młodzieńczych zauroczeń (gdyby Lyra wiedziała, jak to jest), a powoli, za to mocniej i bardziej stabilnie? Takie uczucie też mogło być na swój sposób piękne i Lyra miała nadzieję, że pewnego dnia uda jej się pokochać swojego narzeczonego, który teraz był tylko przyjacielem. A może aż przyjacielem? Niektóre dziewczęta nie miały nawet tego, zmuszone do przyjęcia oświadczyn zupełnie nieznanych sobie, lub wręcz nielubianych przez siebie mężczyzn, tylko dlatego, że ich rodziny uważały to za korzystne.
- Ja... Dziękuję. To naprawdę... – wyszeptała, gdy skończył mówić, jąkając się nieznacznie. Patrzyła, jak po chwili uklęknął przed nią i wyjął czerwone, aksamitne pudełeczko. Wpatrywała się w nie z napięciem, wiedząc, że to już ta chwila, dzieliły ich od niej dosłownie sekundy. Bicie jej serca znowu przyspieszyło, a w gardle poczuła dziwną suchość. Zdołała jednak wypowiedzieć kolejne słowa: – Tak. Zostanę twoją żoną, Glaucusie.
Mężczyzna otworzył pudełeczko, ukazując jej oczom przepiękny pierścionek z osadzoną w nim perłą. Naprawdę niezwykły i z pewnością bardzo cenny drobiazg, tym bardziej, że mężczyzna sam zdobył wieńczący go klejnot. Czy to możliwe, żeby coś tak wspaniałego miało ozdobić właśnie jej dłoń?
Podała mu rękę, pozwalając, by Glaucus ujął jej palec i ostrożnie nałożył na niego pierścionek. Już po chwili Lyra poczuła jego chłodny ciężar. Świadomość, że właśnie stała się narzeczoną.
- Jest przepiękny, Glaucusie. Dziękuję. Na pewno bardzo wiele dla ciebie znaczył – powiedziała, delikatnie muskając perłę drugą dłonią. Czy okaże się jej godna? Czy okaże się odpowiednią narzeczoną dla mężczyzny takiego jak Travers?
Nie myślała w tej chwili o dzielnym aurorze, do którego rumieniła się na plaży podczas Festiwalu Lata, podczas gdy chwilę później Glaucus nałożył jej na głowę mokry od morskiej wody wianek. Nie był jej całkiem obojętny, ale chyba nie mogłaby nazwać tego zakochaniem, tym bardziej, że wiedziała, że to nie miałoby żadnej przyszłości. Przyszłością był narzeczony wybrany przez rodzinę, który właśnie się jej oświadczył i którego pierścionek zaręczynowy znalazł się na jej palcu. I który również nie był jej obojętny, nawet jeśli nie była w nim zakochana.
Zanim się odsunął, delikatnie chwyciła jego rękę, przytrzymując ją krótko.
- Ja także chciałabym cię pokochać, Glaucusie – zapewniła go, patrząc prosto w jego oczy. – Skoro musimy być razem, ja także nie chciałabym tego utrudniać. Rozumiem, wiem, jak to wszystko wygląda, dla ciebie i dla mnie. Chciałabym... po prostu być szczęśliwa. I chcę, żebyś ty również był szczęśliwy.
Drobna dłoń Lyry przez moment nieco mocniej zacisnęła się na większej, cieplejszej Traversa. Uśmiechnęła się krótko, niepewnie, po czym puściła jego dłoń. Zaczynając się cieszyć, że ma to za sobą i że Glaucus zdecydował się oświadczyć jej na osobności, bez rodziców obserwujących każdy ich ruch, chłonących każde wypowiedziane przez nich słowo. Byli sami, nie licząc kolorowych ryb w akwariach oraz za barierą z zaklęć.
Nie chciała, by uważał ją za dziecko, ale nie dało się zaprzeczyć, że dopiero stawiała pierwsze kroki w dorosłym życiu, w którym on tkwił już od dawna. No i jej wygląd: wciąż delikatny, niewinny, wyraźnie mówiący, że w tym niepozornym ciele kryje się wrażliwa, artystyczna dusza. Drobne ciałko i bledziutka, nakrapiana piegami buzia otoczona rudymi włosami. Delikatne dłonie jakby przeznaczone do tworzenia piękna. Mogłaby użyć metamorfomagii, dodać sobie nieco więcej powagi, ale byłoby to oszustwem, próbą oszukiwania zarówno siebie, jak i jego, choć za ileś lat pewnie będzie często sięgać do tej zdolności, by jak najdłużej zachować swój młody, świeży wygląd.
Starała się być dzielna, uspokajać skołatane nerwy i podejść do całej sprawy z godnością i rozsądkiem, ale tak naprawdę czuła się jak jedna z tych ryb w najbliższym akwarium, w ciasnej przestrzeni ograniczonej szklanymi ścianami. W jej przypadku rolę ścian pełniły schematy i powinności, które wyrosły przed nią nagle, gdy tylko powróciła z ostatniego roku nauki w Hogwarcie. Świadomość tego, że nie o wszystkich aspektach swojego życia może zadecydować sama, że szlachetna krew do czegoś zobowiązuje, nawet jeśli była tylko zubożałą Weasleyówną, stojącą teraz przed Glaucusem w swojej najładniejszej, najmniej znoszonej sukience.
Potrafiła jednak docenić, że starał się jakoś jej ulżyć w tej stresującej dla niej chwili, próbował rozładować napiętą atmosferę. Na jej twarzy pojawił się nawet blady uśmiech.
- Ja... to dobrze – szepnęła, gdy powiedział, że także o nic jej nie obwiniał. Ulżyło jej nieznacznie (przynajmniej w tym aspekcie), bo nie chciała, by z powodu zmuszenia do zaręczyn czuł się mniej wolny. – To... całkiem możliwe. Choć takie zaskakujące. Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że gdy skończę Hogwart, wszyscy zostaniemy zaręczeni w krótkim odstępie czasu...
Urwała. Kwestia zaręczyn nie była łatwa dla żadnego z nich, choć jej bracia byli sporo starsi. Jednak ślub wciąż wydawał się tak odległą wizją, choć przez moment przed jej oczami stanęło wyobrażenie samej siebie w długiej, białej sukni, idącej w stronę czekającego na nią Glaucusa, podczas gdy będą na nich patrzeć całe ich rodziny. Żałowała tylko, że przed zaręczynami nie było jej dane zasmakować miłości, choćby po to, by wiedzieć, jak wyglądało to uczucie. W Hogwarcie niezbyt interesowała się związkami, a później... Cóż, jedynym mężczyzną, który kiedykolwiek wzbudził na jej twarzy rumieńce inne niż te rodzące się z nieśmiałości, był Samuel, poznany zbyt niedawno, by mogła się naprawdę zakochać, niezwykle odważny auror, który zaimponował jej tym, co dla niej zrobił i do którego, oprócz dużej sympatii, wciąż żywiła wdzięczność. Ciekawe, co stałoby się, gdyby zaaranżowane zaręczyny miały miejsce później? Czy pewnego dnia, po kolejnych spotkaniach z dawnym wybawcą uświadomiłaby sobie, że te rumieńce to przejaw zakochania? Wtedy jednak niewątpliwie cierpiałaby mocniej, musząc zignorować głos serca i opowiedzieć się za tym, co dyktował rozsądek. Teraz, paradoksalnie, jedynym źródłem żalu był przymus oraz żal, że nie zdążyła zaznać tego uczucia.
Kiedy zaczęła iść w stronę przejścia do sali obok, Glaucus nagle chwycił ją za rękę. Zatrzymała się, znowu obracając w jego stronę, zadzierając głowę do góry, by z pozycji swojego niskiego wzrostu spojrzeć prosto w jego twarz.
Słuchała jego słów. Od początku był szczery, za co była mu wdzięczna. Nie idealizował, nie deklarował jej miłości, która jeszcze nie miała okazji się pomiędzy nimi narodzić. Przedstawił sytuację tak, jak wyglądała, jednocześnie nie przekreślając szans na przyszłość ich związku, zapewniając Lyrę, że nie będzie jej ograniczał, a narzeczeństwo, i potem ślub niczego nie przekreślą i każde będzie mogło pozostać sobą, zachować cząstkę dotychczasowego życia, spełniać marzenia. Chciała w to wierzyć, bo taki scenariusz byłby ucieleśnieniem jej pragnień i zaprzeczeniem żywionym przez nią obawom. Nie chciała zostać sprowadzona do roli salonowej lalki, której jedynym zadaniem było cicho podążać za mężem i zawsze pięknie wyglądać. Chciała poznać świat, zostać prawdziwą malarką, chciała mieć dobre relacje z przyszłym mężem, ale nie rezygnować także z bliskich stosunków z własną rodziną, która była dla niej tak ważna. Czy tak piękna wizja, którą przed nią roztoczył tuż przed oświadczynami, mogła okazać się prawdziwa? Cóż, okaże się, a teraz desperacko chciała w nią wierzyć.
Lyra również nie mogła wykluczyć opcji zakochania się w Glaucusie. Mógł mieć rację, mówiąc, że to może przyjść z czasem, że dopiero w bliżej nieokreślonej przyszłości obudzą się w nich uczucia, nie gwałtownie, jak w przypadku spontanicznych młodzieńczych zauroczeń (gdyby Lyra wiedziała, jak to jest), a powoli, za to mocniej i bardziej stabilnie? Takie uczucie też mogło być na swój sposób piękne i Lyra miała nadzieję, że pewnego dnia uda jej się pokochać swojego narzeczonego, który teraz był tylko przyjacielem. A może aż przyjacielem? Niektóre dziewczęta nie miały nawet tego, zmuszone do przyjęcia oświadczyn zupełnie nieznanych sobie, lub wręcz nielubianych przez siebie mężczyzn, tylko dlatego, że ich rodziny uważały to za korzystne.
- Ja... Dziękuję. To naprawdę... – wyszeptała, gdy skończył mówić, jąkając się nieznacznie. Patrzyła, jak po chwili uklęknął przed nią i wyjął czerwone, aksamitne pudełeczko. Wpatrywała się w nie z napięciem, wiedząc, że to już ta chwila, dzieliły ich od niej dosłownie sekundy. Bicie jej serca znowu przyspieszyło, a w gardle poczuła dziwną suchość. Zdołała jednak wypowiedzieć kolejne słowa: – Tak. Zostanę twoją żoną, Glaucusie.
Mężczyzna otworzył pudełeczko, ukazując jej oczom przepiękny pierścionek z osadzoną w nim perłą. Naprawdę niezwykły i z pewnością bardzo cenny drobiazg, tym bardziej, że mężczyzna sam zdobył wieńczący go klejnot. Czy to możliwe, żeby coś tak wspaniałego miało ozdobić właśnie jej dłoń?
Podała mu rękę, pozwalając, by Glaucus ujął jej palec i ostrożnie nałożył na niego pierścionek. Już po chwili Lyra poczuła jego chłodny ciężar. Świadomość, że właśnie stała się narzeczoną.
- Jest przepiękny, Glaucusie. Dziękuję. Na pewno bardzo wiele dla ciebie znaczył – powiedziała, delikatnie muskając perłę drugą dłonią. Czy okaże się jej godna? Czy okaże się odpowiednią narzeczoną dla mężczyzny takiego jak Travers?
Nie myślała w tej chwili o dzielnym aurorze, do którego rumieniła się na plaży podczas Festiwalu Lata, podczas gdy chwilę później Glaucus nałożył jej na głowę mokry od morskiej wody wianek. Nie był jej całkiem obojętny, ale chyba nie mogłaby nazwać tego zakochaniem, tym bardziej, że wiedziała, że to nie miałoby żadnej przyszłości. Przyszłością był narzeczony wybrany przez rodzinę, który właśnie się jej oświadczył i którego pierścionek zaręczynowy znalazł się na jej palcu. I który również nie był jej obojętny, nawet jeśli nie była w nim zakochana.
Zanim się odsunął, delikatnie chwyciła jego rękę, przytrzymując ją krótko.
- Ja także chciałabym cię pokochać, Glaucusie – zapewniła go, patrząc prosto w jego oczy. – Skoro musimy być razem, ja także nie chciałabym tego utrudniać. Rozumiem, wiem, jak to wszystko wygląda, dla ciebie i dla mnie. Chciałabym... po prostu być szczęśliwa. I chcę, żebyś ty również był szczęśliwy.
Drobna dłoń Lyry przez moment nieco mocniej zacisnęła się na większej, cieplejszej Traversa. Uśmiechnęła się krótko, niepewnie, po czym puściła jego dłoń. Zaczynając się cieszyć, że ma to za sobą i że Glaucus zdecydował się oświadczyć jej na osobności, bez rodziców obserwujących każdy ich ruch, chłonących każde wypowiedziane przez nich słowo. Byli sami, nie licząc kolorowych ryb w akwariach oraz za barierą z zaklęć.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Narastające napięcie rosło proporcjonalnie do niewidzialnej guli pojawiającej się w gardle. Lyra na pewno nie zwlekała jakoś szczególnie długo z odpowiedzią na mój niewątpliwie długi monolog, ale ja odczuwałem to jako wieczność. Sekudy dłużyły się, chwile nawarstwiały się, tworząc barierę pomiędzy mną a nią. Krew wrzała, oczy niespokojnie poruszały się, aby dostrzec każdą reakcję drobnego rudzielca. W tym momencie nie myślałem o niczym: o tym, że nie ma między nami miłości, porywów serc, o tym, czy może ma kogoś; nie myślałem o przeszłości, z przyszłości próbując zebrać jedynie deklarację lub jej zaprzeczenie. Teoretycznie odpowiedź była oczywista, praktycznie? Nie mogłem przewidzieć jak zachowa się Weasley z dala od matki i moich rodziców, a także nie byłem w stanie odgadnąć jej myśli. Kto wie, może potajemnie planowała ucieczkę z ukochanym? Istniało wiele prawdopodobnych scenariuszy, a ja uparcie o nich nie myślałem. Zwyczajnie czekałem, lekko drżąc z nerwów. Intensywnie czułem fakturę pudełka, w którym znajdował się moj skarb. Skarb, na który sam poniekąd zapracowałem, mając przynajmniej jakikolwiek wkład w jego stworzenie. Na codzień lekki, dziś bardzo ciążył, sprawiając wrażenie, że nie będę w stanie zbyt długo go utrzymać w swych dłoniach. Sam także czułem się ociężały, moje ruchy były toporne. Ot, sprawka nikczemnych nerwów, które atakują całe ciało. To było do mnie zupełnie niepodobne, nawet jako nastolatek nie miałem aż takich problemów z tremą. Z kolei kontakty damsko-męskie szły gładko. Za gładko? Nie da się ukryć, że wiele z nich było powodem mojego złamanego serca, prawda jest natomiast taka, że to głównie ja raniłem inne osoby, naprawdę tego nie chcąc. Teraz? Byłem bezradnym chłopcem bojącym się odrzucenia. Brakowało mi jedynie rumieńców zawstydzenia.
W momencie, w którym padły tak upragnione przeze mnie słowa, poczułem jak olbrzymi kamień ześlizguje się z mojego serca. Wszelakie troski zniknęły jak ręką odjął, drżenie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ustąpiło. Dzięki temu bez skęrpowania mogłem założyć pierścionek na palec Lyry bez obawy, że weń nie trafię, co chyba byłoby jeszcze bardziej żenujące niż ja i moje przemowy. Gdzieś w środku samego siebie łudziłem się, że nie brzmiałem zbyt patetycznie lub kiczowato i że Weasley wysłuchała choć części wywodu, nie spisując mnie na straty. Z ulgą wstałem, otrzepując dłonią to jedno kolano, na którym przed momentem klękałem. Pudełko zamknąłem i wręczyłem je swej już teraz narzeczonej, tak w razie gdyby chciała zdjąć tę biżuterię, a niekoniecznie chciała ją odkładać w miejsce, gdzie mogłaby jej już nie odnaleźć.
- Bardzo się cieszę, że ci się podoba. - Zdołałem wreszcie odpowiedzieć. - To prawda, czasem rozmyślałem nad tym, komu mi przyjdzie go ofiarować. Już nie muszę nad tym gdybać - dodałem. Po czym uśmiechnąłem się lekko.
Zdziwiłem się w momencie, gdy poczułem dłoń Lyry na swojej, a mimo to nie protestowałem. Widocznie i ona chciała się ze mną czymś podzielić, dlatego uważnie jej słuchałem. Odwzajemniłem nieco mocniejszy uścisk i pokiwałem głową. W duchu cieszyłem się, że kolejne lata mego życia nie zostaną zmarnowane na użeranie się z egoistyczną, wredną królewną, której musiałbym nieustannie usługiwać. Los się do mnie uśmiechnął i miałem nadzieję, że i weasleyowy rudzielec to zaakceptuje. I nie będzie jej ze mną źle.
- To co, wracamy? - spytałem. Tak w razie gdyby nie miała jeszcze na to siły czy odwagi. Podałem jej swoje ramię.
W momencie, w którym padły tak upragnione przeze mnie słowa, poczułem jak olbrzymi kamień ześlizguje się z mojego serca. Wszelakie troski zniknęły jak ręką odjął, drżenie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ustąpiło. Dzięki temu bez skęrpowania mogłem założyć pierścionek na palec Lyry bez obawy, że weń nie trafię, co chyba byłoby jeszcze bardziej żenujące niż ja i moje przemowy. Gdzieś w środku samego siebie łudziłem się, że nie brzmiałem zbyt patetycznie lub kiczowato i że Weasley wysłuchała choć części wywodu, nie spisując mnie na straty. Z ulgą wstałem, otrzepując dłonią to jedno kolano, na którym przed momentem klękałem. Pudełko zamknąłem i wręczyłem je swej już teraz narzeczonej, tak w razie gdyby chciała zdjąć tę biżuterię, a niekoniecznie chciała ją odkładać w miejsce, gdzie mogłaby jej już nie odnaleźć.
- Bardzo się cieszę, że ci się podoba. - Zdołałem wreszcie odpowiedzieć. - To prawda, czasem rozmyślałem nad tym, komu mi przyjdzie go ofiarować. Już nie muszę nad tym gdybać - dodałem. Po czym uśmiechnąłem się lekko.
Zdziwiłem się w momencie, gdy poczułem dłoń Lyry na swojej, a mimo to nie protestowałem. Widocznie i ona chciała się ze mną czymś podzielić, dlatego uważnie jej słuchałem. Odwzajemniłem nieco mocniejszy uścisk i pokiwałem głową. W duchu cieszyłem się, że kolejne lata mego życia nie zostaną zmarnowane na użeranie się z egoistyczną, wredną królewną, której musiałbym nieustannie usługiwać. Los się do mnie uśmiechnął i miałem nadzieję, że i weasleyowy rudzielec to zaakceptuje. I nie będzie jej ze mną źle.
- To co, wracamy? - spytałem. Tak w razie gdyby nie miała jeszcze na to siły czy odwagi. Podałem jej swoje ramię.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widziała, że mężczyźnie wyraźnie ulżyło, kiedy, nie przedłużając zbytnio, zdecydowała się przyjąć oświadczyny i podała mu swoją rękę. Lyra nie pamiętała jednak, kiedy (i czy w ogóle) ostatni raz czuła równie duże napięcie, jak w tym momencie. I jej również wydawało się, że trwa to bardzo długo, od momentu, gdy wysłuchała słów mężczyzny, aż po chwilę, kiedy zgodziła się zostać jego narzeczoną, a na jej palcu znalazł się pierścionek. W rzeczywistości była to zaledwie chwila. Nie chciała tego przedłużać, bo to tylko wydłużyłoby cały stres i napięcie. To nie miałoby sensu, wolała mieć to za sobą, nie dawać sobie czasu na wahanie. Mimo niewielkiego doświadczenia życiowego wiedziała przecież, że odrzucenie zaręczyn wiązałoby się z niezbyt przyjemnymi konsekwencjami dla obydwojga, więc najprawdopodobniej wcale nie miała większego wyboru, odpowiedź mogła być tylko jedna, tak, aby oba rody były zadowolone. Teraz pozostawało tylko mieć nadzieję, że wszystko potoczy się pomyślnie i kwestia uczuć nie pozostaje na zawsze przekreślona. Kiedy jednak się one pojawią? Nie wiadomo. Mogły minąć miesiące, nawet lata, zanim oboje się zorientują, że łączy ich coś więcej niż sympatia, wzajemny szacunek czy poczucie obowiązku.
Ręka z pierścionkiem wydawała się cięższa niż normalnie, choć sama biżuteria była dosyć lekka i misternie wykonana. Lyra spojrzała na nią, delikatnie musnęła dłonią piękną perłę. Nigdy nie posiadała tak pięknego drobiazgu, w końcu Weasleyom poza nazwiskiem i minioną historią nie pozostało praktycznie nic z dawnej świetności.
Pudełeczko po pierścionku przyjęła i wsunęła do kieszeni, przesuwając jeszcze dłonią po jego aksamitnej powierzchni. Glaucus pewnie nie przypuszczał, że przyjdzie mu ofiarować pierścionek zaręczynowy młodziutkiej malarce z rodu Weasleyów, więc tym bardziej miała nadzieję, że sprosta narzeczeństwu i obowiązkom, jakie niosło ono za sobą.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Musi być – szepnęła jeszcze, wciąż przytrzymując swoją dłoń na tej należącej do niego. Próbowała przekonać do tego nie tylko jego, ale i samą siebie. Wciąż zastanawiała się, jak będzie wyglądać to narzeczeńskie życie, które właśnie miało się dla nich zacząć. – Tak... Wracajmy już, Glaucusie. Jestem gotowa.
Przyjęła jego ramię i razem wrócili do pomieszczenia, gdzie czekali na nich rodzice. Jej nogi także wydawały się teraz cięższe, więc miała wrażenie, jakby szła wolniej niż normalnie, jednak Travers dawał jej pewne oparcie. Nie musiała się bać, że nagle się potknie. Pani Weasley, jeszcze chwilę temu rozmawiająca z Traversami, natychmiast zwróciła się w ich kierunku, patrząc na swoją córkę prowadzoną przez Glaucusa w stronę stolika. Kiedy jednak zauważyła na palcu Lyry pierścionek, uniosła brwi.
- To... to już? Zaręczyliście się? – zapytała, wyraźnie zaskoczona. Zapewne spodziewała się, że do zaręczyn dojdzie dopiero teraz, kiedy Lyra i Glaucus wrócą z krótkiej przechadzki. A tymczasem rodzice przekonali się, że ten moment już się dokonał. – Lyro... Glaucusie...
Dziewczyna posłała matce nieznaczny uśmiech. Kobieta wydawała się być z jednej strony rozczarowana, że nie mogła zobaczyć tej chwili na własne oczy, a z drugiej szczęśliwa, że Lyra przyjęła oświadczyny, tym samym robiąc wszystko po myśli pani Weasley, wciąż całkowicie wierzącej w swoją decyzję o zaaranżowaniu jej związku.
- Tak, mamo. Przyjęłam oświadczyny – potwierdziła, unosząc nieznacznie podbródek i dzielnie patrząc na wszystkich. Na swoją matkę, Traversów, w końcu na swojego już narzeczonego. Jedynie jej usta po wypowiedzeniu tych słów leciutko drżały, więc na moment zagryzła wargi. Czekała na ich reakcje z niejaką obawą, ale miała nadzieję, że ten mały wybieg ze strony Glaucusa zostanie im wybaczony. Potrafiła odczytywać nastroje własnej matki, ale reakcja Traversów pozostawała dla niej zagadką.
Miała nadzieję, że niedługo będą mogli wrócić do domu. Pewnie będzie jeszcze dużo okazji do spotkań w rodzinnym gronie, ale może do ich czasu zdąży zdystansować się do całej sprawy i będzie to dla niej mniej stresujące, niż obecnie.
Ręka z pierścionkiem wydawała się cięższa niż normalnie, choć sama biżuteria była dosyć lekka i misternie wykonana. Lyra spojrzała na nią, delikatnie musnęła dłonią piękną perłę. Nigdy nie posiadała tak pięknego drobiazgu, w końcu Weasleyom poza nazwiskiem i minioną historią nie pozostało praktycznie nic z dawnej świetności.
Pudełeczko po pierścionku przyjęła i wsunęła do kieszeni, przesuwając jeszcze dłonią po jego aksamitnej powierzchni. Glaucus pewnie nie przypuszczał, że przyjdzie mu ofiarować pierścionek zaręczynowy młodziutkiej malarce z rodu Weasleyów, więc tym bardziej miała nadzieję, że sprosta narzeczeństwu i obowiązkom, jakie niosło ono za sobą.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Musi być – szepnęła jeszcze, wciąż przytrzymując swoją dłoń na tej należącej do niego. Próbowała przekonać do tego nie tylko jego, ale i samą siebie. Wciąż zastanawiała się, jak będzie wyglądać to narzeczeńskie życie, które właśnie miało się dla nich zacząć. – Tak... Wracajmy już, Glaucusie. Jestem gotowa.
Przyjęła jego ramię i razem wrócili do pomieszczenia, gdzie czekali na nich rodzice. Jej nogi także wydawały się teraz cięższe, więc miała wrażenie, jakby szła wolniej niż normalnie, jednak Travers dawał jej pewne oparcie. Nie musiała się bać, że nagle się potknie. Pani Weasley, jeszcze chwilę temu rozmawiająca z Traversami, natychmiast zwróciła się w ich kierunku, patrząc na swoją córkę prowadzoną przez Glaucusa w stronę stolika. Kiedy jednak zauważyła na palcu Lyry pierścionek, uniosła brwi.
- To... to już? Zaręczyliście się? – zapytała, wyraźnie zaskoczona. Zapewne spodziewała się, że do zaręczyn dojdzie dopiero teraz, kiedy Lyra i Glaucus wrócą z krótkiej przechadzki. A tymczasem rodzice przekonali się, że ten moment już się dokonał. – Lyro... Glaucusie...
Dziewczyna posłała matce nieznaczny uśmiech. Kobieta wydawała się być z jednej strony rozczarowana, że nie mogła zobaczyć tej chwili na własne oczy, a z drugiej szczęśliwa, że Lyra przyjęła oświadczyny, tym samym robiąc wszystko po myśli pani Weasley, wciąż całkowicie wierzącej w swoją decyzję o zaaranżowaniu jej związku.
- Tak, mamo. Przyjęłam oświadczyny – potwierdziła, unosząc nieznacznie podbródek i dzielnie patrząc na wszystkich. Na swoją matkę, Traversów, w końcu na swojego już narzeczonego. Jedynie jej usta po wypowiedzeniu tych słów leciutko drżały, więc na moment zagryzła wargi. Czekała na ich reakcje z niejaką obawą, ale miała nadzieję, że ten mały wybieg ze strony Glaucusa zostanie im wybaczony. Potrafiła odczytywać nastroje własnej matki, ale reakcja Traversów pozostawała dla niej zagadką.
Miała nadzieję, że niedługo będą mogli wrócić do domu. Pewnie będzie jeszcze dużo okazji do spotkań w rodzinnym gronie, ale może do ich czasu zdąży zdystansować się do całej sprawy i będzie to dla niej mniej stresujące, niż obecnie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
A zatem... stało się. Ja się oświadczyłem, a Lyra te oświadczyny przyjęła. Wszystko ku uciesze rodów i próżności arystokracji, która po raz kolejny udowodniła swą wyższość nad ludźmi o mniej szlachetnym pochodzeniu. Objawiało się to właśnie w takich małych, poszczególnych wydarzeniach jak parowanie się w obrębie tej samej krwi. Typowe, nudne, sztampowe. Odmawianie rodzinom strającym się kultywować stare zwyczaje nie było dobrym pomysłem. Tym bardziej, że przecież w nie tak odległej przeszłości obiecałem sobie samemu, że w żadnym wypadku nie zawiodę swojego ojca. Oczywiście, że nie zawsze mi się to udawało; młodość rządzi się swoimi prawami. Nie mógłbym natomiast okazać jawnego sprzeciwu względem woli rodziców. Abstrahując zupełnie od kary śmiem twierdzić, że własne sumienie zjadłoby mnie zanim zdążyłbym odpłynąć statkiem na drugi koniec kuli ziemskiej.
Jedyne, czego nie byłem pewien, to zdania Lyry. Widocznie miała bardzo podobne podejście do mojego, co poskutkowało tym, że oboje mieliśmy to już za sobą. Zaręczyny. Obietnica wspólnej drogi życiowej; wspólnych problemów, trosk, radości. Kolejny obowiązek, który mi ciążył na ramionach. Czyżbym był Atlasem? Nie, bynajmniej. Stwierdzenie, że trzymam na swych barkach grzechy całego świata byłoby sporym nadużyciem. Tylko co, jeżeli tak właśnie się czułem? Nie potrafiłem upilnować samego siebie, a tymczasem przede mną rozpościerała się wizja odpowiedzialności za Lyrę, a po jakimś czasie i za naszą wspólną rodzinę. To właśnie przerażało mnie w tym najmocniej. Podjąłem zaś próbę utrzymania demonów w ryzach, uśmiechając się przyjaźnie i podając swoje ramię. Dokładając kolejny ciężar na tej krótkiej drodze z sali do sali. Czy będzie dobrze? Los lubi płatać figle. Stąd moja milcząca postawa.
Rodzice spojrzeli najpierw na dłoń panny Weasley, potem na nas. Zdziwieni. Ojciec odchrząknął odprowadzając nas wzrokiem.
- Widocznie się nas wstydzą. Cóż się dziwić, też bym nie chciał, aby stare pryki wtrącały się do moich jakże poważnych, młodzieńczych spraw - powiedział Nauplius, śmiejąc się pod nosem. Wyraźnie był rozbawiony tym, co się właśnie wydarzyło. Tylko moja matka patrzyła na mnie pochmurnym wzrokiem. - Czy to coś złego, że chciałyśmy zobaczyć nasze kochane dzieci w tak ważnej dla nich chwili? - spytała. Jej głos był dźwięczny, wręcz melodyjny. Uwielbiałem go słuchać, nawet, kiedy wybuchała złością. - Glaucusie, to nie przystoi - usłyszałem jeszcze, napotykając na jej karące spojrzenie. Uśmiechnąłem się.
- Jeszcze będziesz miała okazję do oglądania wielu ważnych chwil naszego życia, nie martw się na zapas - odezwałem się, być może nieco zbyt lekko, ale nie myślałem o tym wtedy. - Proszę się na nas nie gniewać, potrzebowaliśmy nieco prywatności - zwróciłem się uprzejmie do pani Weasley.
- Dobrze, zjedzmy jeszcze deser, odrobina cukru nam dobrze zrobi - przerwał mi ojciec, ochoczo zabierając się za ciasto owocowe. Zupełnie, jakby wszyscy mieli podążyć jego śladem. Chwyciłem widelczyk, uśmiechając się do wszystkich przepraszająco.
Jedyne, czego nie byłem pewien, to zdania Lyry. Widocznie miała bardzo podobne podejście do mojego, co poskutkowało tym, że oboje mieliśmy to już za sobą. Zaręczyny. Obietnica wspólnej drogi życiowej; wspólnych problemów, trosk, radości. Kolejny obowiązek, który mi ciążył na ramionach. Czyżbym był Atlasem? Nie, bynajmniej. Stwierdzenie, że trzymam na swych barkach grzechy całego świata byłoby sporym nadużyciem. Tylko co, jeżeli tak właśnie się czułem? Nie potrafiłem upilnować samego siebie, a tymczasem przede mną rozpościerała się wizja odpowiedzialności za Lyrę, a po jakimś czasie i za naszą wspólną rodzinę. To właśnie przerażało mnie w tym najmocniej. Podjąłem zaś próbę utrzymania demonów w ryzach, uśmiechając się przyjaźnie i podając swoje ramię. Dokładając kolejny ciężar na tej krótkiej drodze z sali do sali. Czy będzie dobrze? Los lubi płatać figle. Stąd moja milcząca postawa.
Rodzice spojrzeli najpierw na dłoń panny Weasley, potem na nas. Zdziwieni. Ojciec odchrząknął odprowadzając nas wzrokiem.
- Widocznie się nas wstydzą. Cóż się dziwić, też bym nie chciał, aby stare pryki wtrącały się do moich jakże poważnych, młodzieńczych spraw - powiedział Nauplius, śmiejąc się pod nosem. Wyraźnie był rozbawiony tym, co się właśnie wydarzyło. Tylko moja matka patrzyła na mnie pochmurnym wzrokiem. - Czy to coś złego, że chciałyśmy zobaczyć nasze kochane dzieci w tak ważnej dla nich chwili? - spytała. Jej głos był dźwięczny, wręcz melodyjny. Uwielbiałem go słuchać, nawet, kiedy wybuchała złością. - Glaucusie, to nie przystoi - usłyszałem jeszcze, napotykając na jej karące spojrzenie. Uśmiechnąłem się.
- Jeszcze będziesz miała okazję do oglądania wielu ważnych chwil naszego życia, nie martw się na zapas - odezwałem się, być może nieco zbyt lekko, ale nie myślałem o tym wtedy. - Proszę się na nas nie gniewać, potrzebowaliśmy nieco prywatności - zwróciłem się uprzejmie do pani Weasley.
- Dobrze, zjedzmy jeszcze deser, odrobina cukru nam dobrze zrobi - przerwał mi ojciec, ochoczo zabierając się za ciasto owocowe. Zupełnie, jakby wszyscy mieli podążyć jego śladem. Chwyciłem widelczyk, uśmiechając się do wszystkich przepraszająco.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Syreni Ogon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight