Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Syreni Ogon
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Syreni Ogon
Jedna z nielicznych restauracji, która znajduje się… pod wodami zatoki Alum. Do środka wchodzi się poprzez schody prowadzące w dół, a następnie przez tunel, który wygląda na przeszklony. Lecz to tylko pozory; zarówno w nim, jak i w salach - a jest ich aż cztery - nie wybudowano ścian; tony wody morskiej odpierane są silnymi zaklęciami, uniemożliwiającymi zalanie restauracji, jak i wyjście gości w morskie tonie, co bez skrzeloziela lub odpowiedniej transmutacji nawet dla czarodziejów mogłoby się źle skończyć. W Wodniku Kappa można podziwiać życie podwodne - nie tylko magiczne morskie stworzenia, lecz także te mugolskie. Podobno czasem można dojrzeć przepływających trytony, wielkie kałamarnice, chronione Ramory. Łuski syren służą za ozdobę zastawy, w której podawane są dania.
Na środku głównej sali znajduje się wielki bar stworzony na podobieństwo rafy koralowej. Sprzedają tu najlepsze drinki, które potrafią rozweselić nawet największego ponuraka. Podobno to zasługa dodatku niewielkiej ilości tęgoskóra żelaznozębego, lecz kto wie, może to po prostu gra świateł? By uzyskać efekt podwodnego królestwa, do podłogi wyłożonej zielonym, falującym, niczym wodna roślinność, dywanem poprzyczepiano prawdziwe rozgwiazdy.
W małych akwariach znajdują się ryby przeznaczone do sprzedaży – można wybrać konkretną sztukę, która ma zostać przyrządzona. W menu znajdują się jeżanki ze sproszkowanymi kolcami ciamarnic, plumpki, ośmiornice a nawet ogniste kraby.
Na środku głównej sali znajduje się wielki bar stworzony na podobieństwo rafy koralowej. Sprzedają tu najlepsze drinki, które potrafią rozweselić nawet największego ponuraka. Podobno to zasługa dodatku niewielkiej ilości tęgoskóra żelaznozębego, lecz kto wie, może to po prostu gra świateł? By uzyskać efekt podwodnego królestwa, do podłogi wyłożonej zielonym, falującym, niczym wodna roślinność, dywanem poprzyczepiano prawdziwe rozgwiazdy.
W małych akwariach znajdują się ryby przeznaczone do sprzedaży – można wybrać konkretną sztukę, która ma zostać przyrządzona. W menu znajdują się jeżanki ze sproszkowanymi kolcami ciamarnic, plumpki, ośmiornice a nawet ogniste kraby.
Gdyby Lyra postanowiła zbuntować się woli rodziny, także targałyby nią duże wyrzuty sumienia. Nawet nie w kwestii tradycji oraz powinności wobec rodu, a wpojonych jej wartości rodzinnych i przywiązania do matki i braci. Czy zostanie zdrajczynią i ucieczka z ukochanym niezaaprobowanym przez krewnych byłoby warte ich straty? Zdaniem Lyry, nie. Nie poznała w swoim życiu nikogo, kto znaczyłby dla niej więcej niż najbliżsi, dlatego też tak trudno byłoby jej sobie wyobrazić bunt i ucieczkę, nawet jeśli swego czasu zastanawiała się, jakby to było żyć gdzieś indziej, bez etykietki biednej Weasleyówny, która towarzyszyła jej przez cały okres edukacji w Hogwarcie, gdy patrzono z politowaniem na jej znoszone ubrania i szaty oraz wyświechtane podręczniki.
Przyjęcie oświadczyn, poza oczywistym stresem i presją, pod zupełnie innym względem przyniosło jej ulgę, bo czuła, że zrobiła to, co należało, i rodzina będzie z niej zadowolona. Ponadto, całe to napięcie, które towarzyszyło jej dziś i w poprzednich dniach, miało także inny dobry skutek. Lyra mniej rozmyślała o wydarzeniach z lipca; swojej tajemniczej utracie wspomnień, słowach Alexandra sugerujących wyraźnie, że najprawdopodobniej ktoś ją zaatakował i celowo pozbawił pamięci z tamtego dnia, a także o Melanie Karkarov, której ponownego pojawienia się obawiała się przez cały ostatni miesiąc. Jej myśli były skupione na czekających ją zaręczynach, spychając inne zmartwienia na nieco dalszy plan.
Wróciwszy do stolika, gdzie czekali na nich rodzice, znowu usiedli na swoich miejscach. Pani Weasley wciąż zerkała na pierścionek zaręczynowy z wyraźnym podziwem. Ojciec Glaucusa nie wydawał się bardzo urażony ich wyjściem, zbył to żartobliwą uwagą, natomiast jego matka (która, jak zauważyła Lyra, była naprawdę piękną kobietą) wyglądała na rozczarowaną, że nie mogła zobaczyć tej chwili i posłała swojemu synowi karcące spojrzenie.
Jednak gdy na stole pojawiło się ciasto owocowe, rodzice wyglądali na udobruchanych i zadowolonych. W końcu wszystko przebiegło pomyślnie. Każdy zajął się słodkim deserem, a nastrój przy stoliku stał się zauważalnie lżejszy. Także Lyra czuła się inaczej niż jeszcze godzinę temu. Ze smakiem zjadła swój kawałek ciasta, a jej ręce nie drżały już tak mocno, choć za każdym razem odczuwała zdumienie, patrząc na swoją dłoń i widząc na niej pierścionek z perłą. Podczas podwieczorku nie mówiła za wiele (chyba, że akurat została przez kogoś wciągnięta w rozmowę), znowu ograniczając się do słuchania rozmowy dorosłych.
A później deser dobiegł końca. Lyra i jej matka wstały od stolika. Dziewczyna na dłużej zatrzymała wzrok na swoim już narzeczonym (wciąż było jej dziwnie myśleć o nim w ten sposób).
- Dziękuję, Glaucusie – powiedziała cicho, tak, by tylko on to usłyszał. Dziękowała mu za całokształt, za to, że robił wszystko, by ułatwić jej te chwile, był z nią szczery i swoją obietnicą dał jej nadzieję, że to wszystko może znaleźć pomyślne zakończenie. – I... do zobaczenia.
Chciała lekko musnąć dłonią jego rękę, jak wtedy, kiedy rozmawiali w pomieszczeniu obok tuż po zaręczynach, ale zawahała się. Nie wiedziała, kiedy zobaczą się ponownie, ale przypuszczała, że już niedługo, bo jako narzeczeni, powinni pokazywać się razem. Pożegnała się także z jego rodzicami, okazując im należny szacunek, a później razem z matką opuściły lokal i wróciły do domu Weasleyów, skąd Lyra dopiero później miała udać się do mieszkania brata, które z nim dzieliła.
Przez resztę dnia jednak jej myśli wciąż krążyły głównie wokół Glaucusa i zaręczyn.
zt.
Przyjęcie oświadczyn, poza oczywistym stresem i presją, pod zupełnie innym względem przyniosło jej ulgę, bo czuła, że zrobiła to, co należało, i rodzina będzie z niej zadowolona. Ponadto, całe to napięcie, które towarzyszyło jej dziś i w poprzednich dniach, miało także inny dobry skutek. Lyra mniej rozmyślała o wydarzeniach z lipca; swojej tajemniczej utracie wspomnień, słowach Alexandra sugerujących wyraźnie, że najprawdopodobniej ktoś ją zaatakował i celowo pozbawił pamięci z tamtego dnia, a także o Melanie Karkarov, której ponownego pojawienia się obawiała się przez cały ostatni miesiąc. Jej myśli były skupione na czekających ją zaręczynach, spychając inne zmartwienia na nieco dalszy plan.
Wróciwszy do stolika, gdzie czekali na nich rodzice, znowu usiedli na swoich miejscach. Pani Weasley wciąż zerkała na pierścionek zaręczynowy z wyraźnym podziwem. Ojciec Glaucusa nie wydawał się bardzo urażony ich wyjściem, zbył to żartobliwą uwagą, natomiast jego matka (która, jak zauważyła Lyra, była naprawdę piękną kobietą) wyglądała na rozczarowaną, że nie mogła zobaczyć tej chwili i posłała swojemu synowi karcące spojrzenie.
Jednak gdy na stole pojawiło się ciasto owocowe, rodzice wyglądali na udobruchanych i zadowolonych. W końcu wszystko przebiegło pomyślnie. Każdy zajął się słodkim deserem, a nastrój przy stoliku stał się zauważalnie lżejszy. Także Lyra czuła się inaczej niż jeszcze godzinę temu. Ze smakiem zjadła swój kawałek ciasta, a jej ręce nie drżały już tak mocno, choć za każdym razem odczuwała zdumienie, patrząc na swoją dłoń i widząc na niej pierścionek z perłą. Podczas podwieczorku nie mówiła za wiele (chyba, że akurat została przez kogoś wciągnięta w rozmowę), znowu ograniczając się do słuchania rozmowy dorosłych.
A później deser dobiegł końca. Lyra i jej matka wstały od stolika. Dziewczyna na dłużej zatrzymała wzrok na swoim już narzeczonym (wciąż było jej dziwnie myśleć o nim w ten sposób).
- Dziękuję, Glaucusie – powiedziała cicho, tak, by tylko on to usłyszał. Dziękowała mu za całokształt, za to, że robił wszystko, by ułatwić jej te chwile, był z nią szczery i swoją obietnicą dał jej nadzieję, że to wszystko może znaleźć pomyślne zakończenie. – I... do zobaczenia.
Chciała lekko musnąć dłonią jego rękę, jak wtedy, kiedy rozmawiali w pomieszczeniu obok tuż po zaręczynach, ale zawahała się. Nie wiedziała, kiedy zobaczą się ponownie, ale przypuszczała, że już niedługo, bo jako narzeczeni, powinni pokazywać się razem. Pożegnała się także z jego rodzicami, okazując im należny szacunek, a później razem z matką opuściły lokal i wróciły do domu Weasleyów, skąd Lyra dopiero później miała udać się do mieszkania brata, które z nim dzieliła.
Przez resztę dnia jednak jej myśli wciąż krążyły głównie wokół Glaucusa i zaręczyn.
zt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Morgoth nie był zadowolony, że znalazł się w tym miejscu. Nie przepadał za wyraźnie sztucznym wystrojem, przesadzonymi dekoracjami jak i nadzwyczaj sztywnie-przyjazną obsługą. Nadskakiwali nad każdym klientem jakby co najmniej mieli do czynienia z samą królową Anglii. Cholerna monarchia, która nie przyniosła jego ojczyźnie nic dobrego w ostatnich dekadach. Czego chcieć więcej nad spokojne życie i nie wpychania nochala w nieswoje sprawy? Niestety współpraca mugoli i czarodziei wciąż obowiązywała i Ministerstwo Magii uparcie trzymało się tej... Haniebnej relacji. Aż niedobrze czasem mu się robiło, gdy pomyślał, że nawet szlachcice z wielką chęcią jak i zapatrywaniami na przyszłość obserwowali wzrost silniejszych z nimi relacji. Cholerni zdrajcy, którzy nie potrafili stawić czoła prawdzie i w końcu zobaczyć, że to ich niszczyło. Właśnie ta zgnilizna, która trawiła czarodziejski świat zalęgła się od środka - dzięki nim. Dzięki ich zgodzie jak i nieopieraniu się. A oni na to pozwalali... Nic więc dziwnego, że ktoś musiał powiedzieć nie. Radykalne podejście Toma było idealnym rozwiązaniem, chociaż w opozycji stali poplecznicy Grindelwalda jak i ci szlamolubni. Wychowany właśnie w nienawiści do mugoli, Morgoth szybko odnalazł wspólny język ideałów jak celów, które przyświecały Czarnemu Panu i jego rycerzom. Do tego referendum... Cóż. Zbliżało się wielkimi krokami i młody Yaxley miał nadzieję, że ludzie przejrzą na oczy, dostrzegą szansę, która się przed nimi wyłoniła, by zerwać raz na zawsze z tym cyrkiem. Oczywiście że nawet jeśli głosowanie miało się okazać zupełnie niezgodne z jego oczekiwaniami, nastroje nie miały być umorzone w zarodku. Tylko część z czarodziei zdawało sobie sprawę o co tak naprawdę toczyła się walka. Reszta była niczym - ciemną masą, tępymi bydlętami chodzącymi na rzeź.
Morgoth patrzył uważnie na osobę przed sobą jakby czekając, aż zniknie. W końcu jednak jego spojrzenie zostało dostrzeżone o wiele szybciej niż spodziewał się po ćwierćinteligencie, jakim był jego rozmówca. Lub właściwie jedynie odbiorca i pośrednik dostarczenia informacji. Usiadł dosłownie na chwilę, a Yaxley mógł poczuć smród jego brudnej krwi. Ale była to jedyna droga do uzyskania tego czego chciał. Szmugler jak i kapitan byli dobrymi biznesmenami. Zależało im na pieniądzach, a Morgoth je miał. Sprawiało to, że był klientem idealnym. Nie musiał nic mówić, by mężczyzna wyniósł się czym prędzej, a szlachcic mógł zająć się kolejnym zadaniem - oczekiwaniem na lady Parkinson.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zatrzymała się zaraz przed schodami, patrząc w dół na wejście do restauracji. Czuła szybkie bicie swojego serca, spowodowane jej wcześniejszym pośpiechem. W myślach przeklinała referendum za cały bałagan, który nagle rozpętał się w Ministerstwie, tym samym tworząc istny chaos. W jej odczuciu takowa heca była jedynie zbędną dziecinadą, bez której wszyscy mogliby się obyć. Czyż przecież nie jest już za późno na takie potulne rozwiązania? Czyż już dawno nie powinno się załatwić problem mugoli?
Ponownie ruszyła, chcąc jak najszybciej znaleźć się w środku pomieszczenia, by móc usiąść i chociaż na chwilę odsapnąć. Z każdym jej krokiem stopniowo widoki się zmieniały, by już po chwili kobieta mogła podziwiać podwodny świat. Nie wywarło to na niej jednak wrażenia - cały efekt jak i wystrój samego miejsca było dla niej obojętne, a nawet mogła się pokusić o stwierdzenie, że wszystko to zakrawało o tandetę. O wiele większym jej uznaniem cieszyła się architektura starożytnej Grecji czy baroku. Czego mogła się jednak spodziewać po miłośnikach mugoli? Z pewnością nie dobrego gustu.
Głośno wciągnęła powietrze, problem niemagicznych wciąż powracał. Na jej nieszczęście w pracy znalazła wielu sympatyków tychże stworzeń, głośno głoszących dla nich swoje uwielbienie. W normalnych warunkach nie trudno byłoby jej wyrazić sprzeciw, w pracy jednak gdzie wciąż pielęgnowała swoje stanowisko, mogła posyłać im jedynie pełne pogardy spojrzenia.
Podobne rozmyślenia odłożyła jednak na bok, widząc że zbliża się do celu podróży. Automatycznie ręką wygładziła delikatny materiał sukienki, tym samym pozbywając się jakichkolwiek niedoskonałości. Następnie weszła do sali, wzrokiem szukając odpowiedniego stolika. Nie trudno było odnaleźć wyraźnie wyróżniającego się na tle całej sali szlachcica, do którego pewnym krokiem podeszła.
- Witam, lordzie Yaxley - powiedziała z charakterystycznym dla niej uśmiechem. Kiedyś ktoś powiedział, że w tym wyrazie twarzy zawsze można było odnaleźć coś przebiegłego, jakby podczas rozmowy jednocześnie myślała nad tym jak podejść daną osobę. Nie do końca mijało się to z prawdą.
Kiedy wszystkim grzecznościom stało się zadość, Elisabeth w końcu mogła usiąść. Naturalnie ruch ten wykonała z gracją charakterystyczną dla kobiet szlachetnej krwi, starając się dbać o dobre imię rodziny, a przynajmniej tak większość mogła pomyśleć.
- Przyznam, że zaskoczył mnie lord swoją wiadomością. Ze względu na wyraźny pośpiech, który w niej odczytałam muszę przyznać, iż jestem ciekawa, w jakiej sprawie lord się do mnie zwraca?
Ponownie ruszyła, chcąc jak najszybciej znaleźć się w środku pomieszczenia, by móc usiąść i chociaż na chwilę odsapnąć. Z każdym jej krokiem stopniowo widoki się zmieniały, by już po chwili kobieta mogła podziwiać podwodny świat. Nie wywarło to na niej jednak wrażenia - cały efekt jak i wystrój samego miejsca było dla niej obojętne, a nawet mogła się pokusić o stwierdzenie, że wszystko to zakrawało o tandetę. O wiele większym jej uznaniem cieszyła się architektura starożytnej Grecji czy baroku. Czego mogła się jednak spodziewać po miłośnikach mugoli? Z pewnością nie dobrego gustu.
Głośno wciągnęła powietrze, problem niemagicznych wciąż powracał. Na jej nieszczęście w pracy znalazła wielu sympatyków tychże stworzeń, głośno głoszących dla nich swoje uwielbienie. W normalnych warunkach nie trudno byłoby jej wyrazić sprzeciw, w pracy jednak gdzie wciąż pielęgnowała swoje stanowisko, mogła posyłać im jedynie pełne pogardy spojrzenia.
Podobne rozmyślenia odłożyła jednak na bok, widząc że zbliża się do celu podróży. Automatycznie ręką wygładziła delikatny materiał sukienki, tym samym pozbywając się jakichkolwiek niedoskonałości. Następnie weszła do sali, wzrokiem szukając odpowiedniego stolika. Nie trudno było odnaleźć wyraźnie wyróżniającego się na tle całej sali szlachcica, do którego pewnym krokiem podeszła.
- Witam, lordzie Yaxley - powiedziała z charakterystycznym dla niej uśmiechem. Kiedyś ktoś powiedział, że w tym wyrazie twarzy zawsze można było odnaleźć coś przebiegłego, jakby podczas rozmowy jednocześnie myślała nad tym jak podejść daną osobę. Nie do końca mijało się to z prawdą.
Kiedy wszystkim grzecznościom stało się zadość, Elisabeth w końcu mogła usiąść. Naturalnie ruch ten wykonała z gracją charakterystyczną dla kobiet szlachetnej krwi, starając się dbać o dobre imię rodziny, a przynajmniej tak większość mogła pomyśleć.
- Przyznam, że zaskoczył mnie lord swoją wiadomością. Ze względu na wyraźny pośpiech, który w niej odczytałam muszę przyznać, iż jestem ciekawa, w jakiej sprawie lord się do mnie zwraca?
A little learning is a dangerous thing...
Wystukiwał na blacie stolika powolny, dziwny rytm, gdy obracał w palcach srebrną zapalniczkę, czekając na kobietę. Rozmyślał jednak nie o niej, a o tym co wydarzyło się chwilę wcześniej, gdy paskudny mężczyzna zgodził się na warunki dyktowane przez młodego lorda. Lub właściwie pośredniczył między nim a pewnym kapitanem. Morgothowi zależało na dyskrecji, zależało mu również na niewściubianiu nosa w nie swoje sprawy, a stary marynarz zdobył już sławę jak i szacunek, a odpowiedni człowiek polecił go również Yaxley'owi. Interesy szły jak najlepiej, chociaż wiedział, że musi być ostrożny. Nigdy nikomu nie można było ufać w stu procentach i byłby głupcem, gdyby to zrobił. Jedynie najbliższa rodzina żyjąca z nim pod jednym dachem mogła się tym poszczycić. Każdy inny zajmował się własnym interesem i tym, żeby żyło mu się jak najlepiej, a nie obchodzili go inni. Ale pieniądze potrafiły przekonać wszystkich. Pieniądze i odpowiednie pertraktacje.
W pewnym momencie coś kazało mu podnieść spojrzenie i trafił wzrokiem na sylwetkę Elisabeth Parkinson, która oddawała swoje wierzchnie okrycie. Wstał, gdy znalazła się wystarczająco blisko, a on mógł zobaczyć w jej oczach, że również nie podzielała sympatii do tego miejsca. Zwątpiłby w jej rozsądek, gdyby stało się inaczej.
- Lady Parkinson - przywitał się równocześnie wymawiając jej tytuł. Odczekał, aż kelner podsunie jej fotel, kobieta usiadła, a on za nią. - Proszę wybaczyć za miejsce spotkania - dodał, wiedząc, że tak naprawdę nie musiał tego mówić. Niezadowolenie płynące z jego postawy było wręcz widoczne gołym okiem. - Tak. W tych czasach nie można nikomu ufać - odparł jedynie na jej słowa, wpatrując się przez krótką chwilę w stół, by w końcu podnieść spojrzenie na kobietę naprzeciwko. - Jej departament zajmuje się koordynacją i kierownictwem nad międzynarodową współpracą czarodziejów czyż nie? - bardziej stwierdził niż pytał, chociaż oboje wiedzieli, że nie oczekiwał potwierdzenia. - Wyjeżdżam i potrzebuję namiarów na czarodzieja w rumuńskim ministerstwie, któremu można zawierzyć. Ufam, że lady może znać lub wyszukać kogoś podobnego.
Morgoth wpatrywał się w młodą kobietę dość intensywnie przez moment, aż nie odwrócił wzroku, by odszukać jednego z kelnerów tej parodii restauracji. Jeden z nich podszedł do ich stolika, a na pytanie czego sobie życzą, Yaxley mruknął jedynie, żeby przyniósł najstarszy rocznik win Quintin jakie mają. Nie zamierzał przebywać w tym miejscu dłużej niż było to konieczne, ale równocześnie jego towarzyszka zasługiwała na uwagę. Bo pomimo wszystko u młodego opiekuna smoków wychowanie wciąż było jednym z ważniejszych filarów.
W pewnym momencie coś kazało mu podnieść spojrzenie i trafił wzrokiem na sylwetkę Elisabeth Parkinson, która oddawała swoje wierzchnie okrycie. Wstał, gdy znalazła się wystarczająco blisko, a on mógł zobaczyć w jej oczach, że również nie podzielała sympatii do tego miejsca. Zwątpiłby w jej rozsądek, gdyby stało się inaczej.
- Lady Parkinson - przywitał się równocześnie wymawiając jej tytuł. Odczekał, aż kelner podsunie jej fotel, kobieta usiadła, a on za nią. - Proszę wybaczyć za miejsce spotkania - dodał, wiedząc, że tak naprawdę nie musiał tego mówić. Niezadowolenie płynące z jego postawy było wręcz widoczne gołym okiem. - Tak. W tych czasach nie można nikomu ufać - odparł jedynie na jej słowa, wpatrując się przez krótką chwilę w stół, by w końcu podnieść spojrzenie na kobietę naprzeciwko. - Jej departament zajmuje się koordynacją i kierownictwem nad międzynarodową współpracą czarodziejów czyż nie? - bardziej stwierdził niż pytał, chociaż oboje wiedzieli, że nie oczekiwał potwierdzenia. - Wyjeżdżam i potrzebuję namiarów na czarodzieja w rumuńskim ministerstwie, któremu można zawierzyć. Ufam, że lady może znać lub wyszukać kogoś podobnego.
Morgoth wpatrywał się w młodą kobietę dość intensywnie przez moment, aż nie odwrócił wzroku, by odszukać jednego z kelnerów tej parodii restauracji. Jeden z nich podszedł do ich stolika, a na pytanie czego sobie życzą, Yaxley mruknął jedynie, żeby przyniósł najstarszy rocznik win Quintin jakie mają. Nie zamierzał przebywać w tym miejscu dłużej niż było to konieczne, ale równocześnie jego towarzyszka zasługiwała na uwagę. Bo pomimo wszystko u młodego opiekuna smoków wychowanie wciąż było jednym z ważniejszych filarów.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie musiał przepraszać, jego twarz ukazywała dosłownie wszystko. Wyraźna była niechęć w stosunku do restauracji. Tutaj jednak pojawiało się pytanie, dlaczego więc lord postanowił spotkać się w tymże miejscu? Mógł wybrać każde inne, jednak ostateczny wybór padł na to konkretne. Pamiętała treść listu, w którym Morgoth Yaxley wspomina o swoim wcześniejszym spotkaniu. Najwyraźniej ten nie chciał aby jego "towarzysz" pokazał się w bardziej wykwintnym miejscu, mogło mu zależeć na jak największym zminimalizowaniu przyłapania... Każdy nowy pomysł na rozwiązanie tej interesującej sytuacji podsuwał kobiecie coraz to nowszą, budząc w niej zdrową, ludzką ciekawość. Wiedziała jednak, iż jest małe prawdopodobieństwo, że zdoła ją ona ugasić.
Zmrużyła lekko oczy, przez moment analizując słowa mężczyzny. W końcu uśmiechnęła się delikatnie, zakładając nogę na nogę.
- Owszem, lordzie Yaxley. Jest w mojej mocy odnaleźć kogoś takiego - zaczęła powoli, dokładnie dobierając słowa. Wiedziała co powinna powiedzieć, gdzieś w podświadomości miała ułożone przeróżne scenariusze przed samą wizytą. Jak na razie był początek, a jej udało się podczas wcześniejszych rozmyślań przebieg rozmowy. Naturalnie nie była jasnowidzem, nie była w stanie dojść do prośby, jaką ten mógłby w jej stronę skierować. Uprzedził ją jednak o celu wizyty - prośba, prawdopodobnie przysługa. To wystarczyło.
- Pojawia się jednak mały problem, który w pewien sposób nie daje mi spokoju - powiedziała w końcu, wciąż warząc słowa. Wszystko to miało zabrzmieć jak najuprzejmiej, nie chcąc w żaden sposób urazić mężczyzny. Kobieta z doświadczenia wiedziała, iż łatwo było ich zranić, w szczególności dumę, co nie przynosiło korzyści. A jej chodziło wyłącznie o jakąkolwiek formę zysku dla siebie samej - jedynie na tym jej zależało. - Ale widzi lord byłaby to kolejna przysługa...
Tutaj zrobiła chwilę wymownej przerwy, podczas której wpatrywała się w mężczyznę, szukając reakcji na jego twarzy. W tym czasie kelner przyniósł zamówienie lorda i po odprawieniu wszystkich rytuałów wokół napoju, odszedł od stolika.
Zmrużyła lekko oczy, przez moment analizując słowa mężczyzny. W końcu uśmiechnęła się delikatnie, zakładając nogę na nogę.
- Owszem, lordzie Yaxley. Jest w mojej mocy odnaleźć kogoś takiego - zaczęła powoli, dokładnie dobierając słowa. Wiedziała co powinna powiedzieć, gdzieś w podświadomości miała ułożone przeróżne scenariusze przed samą wizytą. Jak na razie był początek, a jej udało się podczas wcześniejszych rozmyślań przebieg rozmowy. Naturalnie nie była jasnowidzem, nie była w stanie dojść do prośby, jaką ten mógłby w jej stronę skierować. Uprzedził ją jednak o celu wizyty - prośba, prawdopodobnie przysługa. To wystarczyło.
- Pojawia się jednak mały problem, który w pewien sposób nie daje mi spokoju - powiedziała w końcu, wciąż warząc słowa. Wszystko to miało zabrzmieć jak najuprzejmiej, nie chcąc w żaden sposób urazić mężczyzny. Kobieta z doświadczenia wiedziała, iż łatwo było ich zranić, w szczególności dumę, co nie przynosiło korzyści. A jej chodziło wyłącznie o jakąkolwiek formę zysku dla siebie samej - jedynie na tym jej zależało. - Ale widzi lord byłaby to kolejna przysługa...
Tutaj zrobiła chwilę wymownej przerwy, podczas której wpatrywała się w mężczyznę, szukając reakcji na jego twarzy. W tym czasie kelner przyniósł zamówienie lorda i po odprawieniu wszystkich rytuałów wokół napoju, odszedł od stolika.
A little learning is a dangerous thing...
Nie musiał długo się jej przyglądać, by zauważyć lekkie zmarszczki przy oczach, które świadczyły o częstym ich mrużeniu. Ale w jakim celu? Nie trzeba było być znawcą, żeby domyślić się, że spojrzenia pełne nieufności jak i świdrujące wnętrza rozmówców lady Parkinson posyłała im praktycznie kilka jak nie kilkadziesiąt razy dziennie. Morgoth także je czuł. Ale w przeciwieństwie do napotkanych przez Elisabeth ludzi nie poddawał się jej władczemu usposobieniu. Stawał z nią na równi, nie dając potrząsać swoim spokojem. Nie zmienił niczego w swojej pozycji, słuchając jej słów i nie poruszając się ani na milimetr. Wzrok wciąż miał wbity w zapalniczkę przed sobą i wydawał się jakby w ogóle nie zauważał obecności kobiety. Ale było zupełnie inaczej. Praktycznie właśnie jej obecność sprawiała, że w ogóle czuł się, że był obecny. Równie dobrze mógłby w ogóle wyjść z tego okropnego miejsca i teleportować się do swoich komnat z daleka od cywilizacji na bagnach Fenland. Tam gdzie przynależał. Ale nie robił tego. Przyświecał mu w tym wszystkim wyższy cel, którego musiał się trzymać i który chciał osiągnąć. Bez względu na wszystko. Bez względu na wszystkich. Nie zareagował, gdy wspomniała o problemie, bo wiedział, o co jej chodziło. Zdawał sobie z tego sprawę, zanim się tu pojawiła. Zdawał sobie z tego sprawę, pisząc do niej listy. Był dobrym obserwatorem i to mu wystarczyło, żeby potrafił rozpoznać ambitnych ludzi. Nie musiał się na nich znać. Chodziło o to, czego pragnęli. Właśnie owe pragnienia napędzały ludzi do dalszego działania.
- Chętniej widujemy tych, którym wyświadczamy przysługi, niż tych, co nam je wyświadczają - odparł spokojnie, podnosząc wolno spojrzenie z zapalniczki na twarz lady Parkinson i zatrzymując je w jej ciemnych oczach.
- Chętniej widujemy tych, którym wyświadczamy przysługi, niż tych, co nam je wyświadczają - odparł spokojnie, podnosząc wolno spojrzenie z zapalniczki na twarz lady Parkinson i zatrzymując je w jej ciemnych oczach.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czekała na reakcję mężczyzny, która raczej jej nie zaskoczyła. A przynajmniej nie dzisiaj. Wcześniej poznała Morgotha Yaxleya z zupełnie inne strony, jednakże od tamtego czasu ten wyraźnie zmienił się w oczach Elisabeth. Trochę tak jakby wtedy miała do czynienia z dopiero co dorastającym chłopcem, dzisiaj zaś z dojrzałym, pewnym siebie i swoich zamiarów mężczyzną. Zmiana była wyraźna i budziła w kobiecie niewytłumaczalną satysfakcję, jednocześnie upewniając ją w tym, iż znajomość z lordem Yaxley może jeszcze niejednokrotnie przynieść ogromne korzyści.
- Może to trochę przykre, ale muszę się zgodzić. Tak w istocie jest. - odpowiedziała, chwytając w szczupłe palce kieliszek od szampana. Upiła łyk trunku, już po chwili stwierdzając że, zważywszy na sam lokal, w smaku był dość dobry. "Dość", bo oczywiście niejednokrotnie pijała lepsze. - Sądzę jednak, że nie dziwi lorda ta uwaga. Nie sądzę byś lubił wyświadczać przysługi bez jakiejkolwiek formy odwdzięczenia się za nie.
Chyba, że lubił, a ona pomyliła się co do niego. Jednego była pewna - Morgoth Yaxley był osobą trudną do rozpracowania. W jednej chwili jesteś pewny, iż już coś odkryłeś, gdy po chwili okazuje się być zupełnie inaczej.
- Nie potrzebuję jednak teraz niczego konkretnego, jedynie gwarancję że w każdej chwili mogę liczyć na wsparcie ze strony lorda. To mi wystarczy.
W obecnej sytuacji wolała nie być rozrzutną, jeśli chodzi o przysługi. Jak na razie doskonale radziła sobie sama, wiedziała jednak iż zawsze mogą pojawić się sytuacje przerastające ją samą. A w dzisiejszych czasach okazuje się, iż nie trudno o takowe.
- Może to trochę przykre, ale muszę się zgodzić. Tak w istocie jest. - odpowiedziała, chwytając w szczupłe palce kieliszek od szampana. Upiła łyk trunku, już po chwili stwierdzając że, zważywszy na sam lokal, w smaku był dość dobry. "Dość", bo oczywiście niejednokrotnie pijała lepsze. - Sądzę jednak, że nie dziwi lorda ta uwaga. Nie sądzę byś lubił wyświadczać przysługi bez jakiejkolwiek formy odwdzięczenia się za nie.
Chyba, że lubił, a ona pomyliła się co do niego. Jednego była pewna - Morgoth Yaxley był osobą trudną do rozpracowania. W jednej chwili jesteś pewny, iż już coś odkryłeś, gdy po chwili okazuje się być zupełnie inaczej.
- Nie potrzebuję jednak teraz niczego konkretnego, jedynie gwarancję że w każdej chwili mogę liczyć na wsparcie ze strony lorda. To mi wystarczy.
W obecnej sytuacji wolała nie być rozrzutną, jeśli chodzi o przysługi. Jak na razie doskonale radziła sobie sama, wiedziała jednak iż zawsze mogą pojawić się sytuacje przerastające ją samą. A w dzisiejszych czasach okazuje się, iż nie trudno o takowe.
A little learning is a dangerous thing...
Lady Elisabeth Parkinson się nie zmieniała. Dalej miała ten sam władczy wyraz twarzy, a oczy mówiły, że najchętniej zniszczyłaby wszystkich na swojej drodze. Była bezwzględna wtedy i teraz. Po prostu czuło się jej ambicje, które niektórych przerażały, a innym imponowały. Yaxley musiał przyznać, że kobieta wiedziała, czego chce. Miała poprawne poglądy i mogłaby się przydać jako sojusznik Toma Riddle'a i jego popleczników. Jednak nie ufał jej. Ufał jej zmysłowi do interesów i to mu wystarczyło. Są tylko dwie rzeczy, które jednoczą ludzi: strach i interes. Oni niewątpliwie należeli do tej drugiej kategorii.
- Przysługi nigdy się nie kończą - odparł, bez doprecyzowania czy chodziło mu o ogólny pogląd czy może kwestię, którą poruszyła lady Parkinson. Fakt faktem tak właśnie było. Samym spotkanie zostali kimś na podobieństwo cichych współpracowników, którzy mieli czerpać korzyści z kontaktów. Niewątpliwie bardzo rzadkich, ale na pewno nie zmniejszyłoby to mocy. Przejechał kciukiem po brodzie jakby zastanawiał się nad czymś, jednak nic nie dodał. Wiedział, że nie musi. Mimo że kobieta nie potrafiła go rozpracować, styl wypowiadania się mieli bardzo podobny. Jeśli nie identyczny. Różnili się jedynie ilością słów, która była nieco większa u Elisabeth. Woleli przekazać rozmówcy swoją opinię w jak najkrócej i jak najdosadniej. - Kiedy mogę się spodziewać efektu? - spytał, podnosząc na nią spojrzenie zielonych oczu.
- Przysługi nigdy się nie kończą - odparł, bez doprecyzowania czy chodziło mu o ogólny pogląd czy może kwestię, którą poruszyła lady Parkinson. Fakt faktem tak właśnie było. Samym spotkanie zostali kimś na podobieństwo cichych współpracowników, którzy mieli czerpać korzyści z kontaktów. Niewątpliwie bardzo rzadkich, ale na pewno nie zmniejszyłoby to mocy. Przejechał kciukiem po brodzie jakby zastanawiał się nad czymś, jednak nic nie dodał. Wiedział, że nie musi. Mimo że kobieta nie potrafiła go rozpracować, styl wypowiadania się mieli bardzo podobny. Jeśli nie identyczny. Różnili się jedynie ilością słów, która była nieco większa u Elisabeth. Woleli przekazać rozmówcy swoją opinię w jak najkrócej i jak najdosadniej. - Kiedy mogę się spodziewać efektu? - spytał, podnosząc na nią spojrzenie zielonych oczu.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Elisabeth nigdy nie ufała nikomu w pełni. Była kobietą podejrzliwą, co (szczególnie wśród szlachetnych rodów) było uzasadnione. Czarodzieje szlachetnej krwi należeli do osób dwulicowych - nawiązywali pozytywne stosunki z rodami, by za jakiś czas zniszczyć ten i tak nikły sojusz. A wszystko było kierowane tylko i wyłącznie własnymi interesami i niczym więcej. Bo to właśnie wspólne cele łączyły ludzi i rody. A jeżeli takowe się kończyły, to i samo porozumienie. Czasami jedynie rodziny utrzymywały pozory dalszych sojuszów, ale to była już inna historia...
- Jeszcze dzisiaj napiszę do lorda sowę z namiarami na odpowiednią osobę - odpowiedziała wyraźnie pewna tego co mówi. Prośba lorda nie była trudna, a przynajmniej nie aż tak, by kazać lordowi czekać do następnych dni. Dzisiejszy dzień jeszcze się nie kończył, miała dużo czasu na dotrzymanie swojej obietnicy.
- Kiedy mogę się spodziewać kolejnego spotkania z lordem? Ostatnimi czasy widujemy się tylko na spotkaniach w sprawie interesów. - powiedziała po chwili, udając przejętą tą sytuacją. W końcu jak na razie wszystko o czym mówili to interesy. Wydawać by się wręcz mogło, że ich spotkanie zbliża się ku końcowi, zresztą podobnie jak zazwyczaj było. Prawdziwą rozmowę przeprowadzili pomiędzy sobą jedynie podczas pierwszego spotkania w windzie - bez żadnych próśb i interesów. Czy jednak ona miała co do tego żal? Nie, było jej to całkowicie obojętne. Zazwyczaj spotkania w sprawie interesów przebiegały dłużej w celu zachowania chociażby pozorów, których wymagała druga strona. Lord Yaxley nie zabiegał o podobne starania, co Parkinson całkowicie odpowiadało. Bez zbędnego teatrzyku, szybko i sprawnie. Czasami jednak zwykła rozmowa mogła jej dać wiele cennych informacji - a to się coś napomknie, to się coś zrobi, kogoś spotka...
- Jeszcze dzisiaj napiszę do lorda sowę z namiarami na odpowiednią osobę - odpowiedziała wyraźnie pewna tego co mówi. Prośba lorda nie była trudna, a przynajmniej nie aż tak, by kazać lordowi czekać do następnych dni. Dzisiejszy dzień jeszcze się nie kończył, miała dużo czasu na dotrzymanie swojej obietnicy.
- Kiedy mogę się spodziewać kolejnego spotkania z lordem? Ostatnimi czasy widujemy się tylko na spotkaniach w sprawie interesów. - powiedziała po chwili, udając przejętą tą sytuacją. W końcu jak na razie wszystko o czym mówili to interesy. Wydawać by się wręcz mogło, że ich spotkanie zbliża się ku końcowi, zresztą podobnie jak zazwyczaj było. Prawdziwą rozmowę przeprowadzili pomiędzy sobą jedynie podczas pierwszego spotkania w windzie - bez żadnych próśb i interesów. Czy jednak ona miała co do tego żal? Nie, było jej to całkowicie obojętne. Zazwyczaj spotkania w sprawie interesów przebiegały dłużej w celu zachowania chociażby pozorów, których wymagała druga strona. Lord Yaxley nie zabiegał o podobne starania, co Parkinson całkowicie odpowiadało. Bez zbędnego teatrzyku, szybko i sprawnie. Czasami jednak zwykła rozmowa mogła jej dać wiele cennych informacji - a to się coś napomknie, to się coś zrobi, kogoś spotka...
A little learning is a dangerous thing...
Zaufaniem obdarzało się kogoś, kto był wart tej decyzji. Za kogo warto było i za kogo się walczyło. Dla Morgotha była to jedna z prostszych spraw. Jego poświęcenia warta była jedynie rodzina. Nikomu więcej nie oddałby swojego życia. Wiedział też, że oni również byli na to gotowi. To jest zaufanie - jedyne prawdziwe. Elisabeth Parkinson miała jego szacunek. Nie równało się to z chęcią poświęcenia względem niej. W dodatku szacunek budowało się jak zaufanie, chociaż to sprzedał jednej jedynej osobie i przegrał. W najbrutalniejszy ze sposobów. Nie chciał jednak o tym myśleć. Wiedząc, że prośba została wysłuchana, a on będzie mógł liczyć na znalezienie odpowiedniego czarodzieja (oboje znali znaczenie tego słowa), czas było się zbierać. Nie zamierzał spędzać czasu w tym lokalu dłużej niż to konieczne. I lady Parkinson też raczej tego pragnęła. Nie zamierzał więc utrudniać im tego zadania. Schował więc zapalniczkę do kieszeni i podniósł na nią spojrzenie.
- W najbliższym czasie to będzie niemożliwe - odparł, wstając i zapinając guzik marynarki. - Idą nam coraz lepiej - dodał, mając na myśli interesy. Wypił do końca swoją lampkę wina. Odpowiednio się skłonił i dodał jedynie na pożegnanie:
- Ma'am.
Mówił prawdę. Nie wiedział, kiedy się zobaczą na gruncie towarzyskim. Jeśli w ogóle. Może mieli się zobaczyć na ślubie Tristana i Evandry, chociaż tego też nie mógł być pewien. Na razie z nikim nie utrzymywał żadnych bliższych relacji. Jedynie rodzina się liczyła i o to w tym chodziło. Bo robił to dla niej. A cała reszta? Była jedynie środkiem do celu.
|zt
- W najbliższym czasie to będzie niemożliwe - odparł, wstając i zapinając guzik marynarki. - Idą nam coraz lepiej - dodał, mając na myśli interesy. Wypił do końca swoją lampkę wina. Odpowiednio się skłonił i dodał jedynie na pożegnanie:
- Ma'am.
Mówił prawdę. Nie wiedział, kiedy się zobaczą na gruncie towarzyskim. Jeśli w ogóle. Może mieli się zobaczyć na ślubie Tristana i Evandry, chociaż tego też nie mógł być pewien. Na razie z nikim nie utrzymywał żadnych bliższych relacji. Jedynie rodzina się liczyła i o to w tym chodziło. Bo robił to dla niej. A cała reszta? Była jedynie środkiem do celu.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiechnęła się na jego słowa, nie podnosząc jednak na niego swojego wzroku. Zamiast tego upiła ostatni łyk alkoholu, słuchając jego kroków. Bez problemu zarejestrowała kiedy wyszedł z lokalu, ona jednak wciąż trwała na miejscu jeszcze chwilę, trzymając pustą już lampkę w dłoni. Nigdzie się nie śpieszyła i chociaż przebywanie w lokalu bynajmniej nie sprawiało jej przyjemności, to chciała jeszcze chwilę odczekać, wpatrując się w ścianę przed nią. I tak minęło kilka minut, zanim wyprostowała się na miejscu i odłożyła wciąż trzymane szkło. Zwróciła uwagę na miejsce, na którym jeszcze chwilę siedział lord Yaxley, mając nadzieję, iż coś na nim dostrzeże. Jakąś zagubioną karteczkę, malutki przedmiot łatwy do zgubienia... Przepadała za podobnymi znaleziskami, które niejednokrotnie wiele jej powiedziały o właścicielu. Nic jednak nie dostrzegła.
Powoli wstała, słysząc jak jeden z tutejszych pracowników już pędzi z jej odzieniem, które jeszcze chwilę temu oddała. Korzystając z tej chwili zerknęła kątem oka pod stolik, tam jednak również nic nie dostrzegła. Musiała się poddać, akceptując swoją klęskę. Naturalnym było, iż ciekawiło ją wcześniejsze spotkanie, które młody lord odbył. Najwyraźniej jednak jego tajemnice nie miały zostać przed nią odkryte, a przynajmniej nie w tej chwili.
Ubrana i gotowa do wyjścia, odwróciła się do wyjścia. Pospiesznie wyszła, obiecując sobie, iż nigdy więcej nie przyjdzie do tej restauracji.
|zt
Powoli wstała, słysząc jak jeden z tutejszych pracowników już pędzi z jej odzieniem, które jeszcze chwilę temu oddała. Korzystając z tej chwili zerknęła kątem oka pod stolik, tam jednak również nic nie dostrzegła. Musiała się poddać, akceptując swoją klęskę. Naturalnym było, iż ciekawiło ją wcześniejsze spotkanie, które młody lord odbył. Najwyraźniej jednak jego tajemnice nie miały zostać przed nią odkryte, a przynajmniej nie w tej chwili.
Ubrana i gotowa do wyjścia, odwróciła się do wyjścia. Pospiesznie wyszła, obiecując sobie, iż nigdy więcej nie przyjdzie do tej restauracji.
|zt
A little learning is a dangerous thing...
19 października
Z początku nie był pewien, czy należało angażować Caley Goyle do tej jakże delikatnej misji dyplomatycznej – ministerialna tłumaczka dopiero co utraciła męża, bez wątpienia przeżywała żałobę i kierowała się bardziej emocjami niż chłodnym rozumowaniem, tak obcym kobietom w jej położeniu. Mimo to Amadeus był świadom jej talentów – zarówno w dziedzinie języka, jak i retoryki, zatem postanowił zaryzykować i poprosić świeżo upieczoną wdowę o tłumaczenie podczas kolacji z norweskim dyplomatą, który przybywał do Anglii, aby omówić szczegóły dalszej współpracy pomiędzy Wielką Brytanią a Norwegią po zmianie ministra.
Malfoy panował zaledwie od kilku dni, a zagraniczne rządy już z uwagą patrzyły mu na ręce.
Ustalono, że spotkanie odbędzie się w Syrenim Ogonie, na co Crouch przystał z pewnym zadowoleniem – odwiedziny na wyspie Wight, należącej do zaprzyjaźnionego rodu Lestrange’ów – zawsze należały do przyjemnych. Stawił się więc na miejscu odpowiednio wcześnie, odziany w elegancką szatę koloru żałobnej czerni – Crouchowie nadal opłakiwali śmierć Leonarda. Jej krawędzie zdobiły złote nici układające się we wzór crouchowskiej jemioły, korespondujące z wykutą ze szlachetnego kruszcu głowicą laski, na której Amadeus musiał się podpierać, by nie nadwyrężać sił – znacznie uszczuplonych po wydarzeniach w Stonehenge.
Usiadłszy przy stoliku, nie musiał czekać zbyt długo na przybycie swojej towarzyszki. Caley Goyle również przybrała żałobną czerń (doprawdy idealnie się dziś uzupełniali), ale poza tym prezentowała się profesjonalnie, tak jak oczekiwał tego Amadeus.
Gdy znalazła się przy stoliku, Crouch powstał i skłonił lekko głowę na powitanie.
- Pani Goyle – rzekł, odsuwając przed nią krzesło i czekając, aż czarownica usiądzie. Następnie sam zajął miejsce; do przybycia Norwega mieli jeszcze kilka chwil. - Być może nie jest to zbyt fortunny moment, aby przywoływać ten temat, ale pragnę złożyć pani kondolencje z powodu śmierci męża. To wielka i nieodżałowana strata, pani dzieci muszą bardzo to przeżywać – powiedział, mylnie zakładając, że Caley i Cedric zdążyli wydać na świat potomstwo.
Ale z drugiej strony czarownica wciąż była stosunkowo młoda – przy odrobinie determinacji mogła znaleźć kolejnego męża, tak jak zresztą wypadało, i zapomnieć o poprzednim.
Z początku nie był pewien, czy należało angażować Caley Goyle do tej jakże delikatnej misji dyplomatycznej – ministerialna tłumaczka dopiero co utraciła męża, bez wątpienia przeżywała żałobę i kierowała się bardziej emocjami niż chłodnym rozumowaniem, tak obcym kobietom w jej położeniu. Mimo to Amadeus był świadom jej talentów – zarówno w dziedzinie języka, jak i retoryki, zatem postanowił zaryzykować i poprosić świeżo upieczoną wdowę o tłumaczenie podczas kolacji z norweskim dyplomatą, który przybywał do Anglii, aby omówić szczegóły dalszej współpracy pomiędzy Wielką Brytanią a Norwegią po zmianie ministra.
Malfoy panował zaledwie od kilku dni, a zagraniczne rządy już z uwagą patrzyły mu na ręce.
Ustalono, że spotkanie odbędzie się w Syrenim Ogonie, na co Crouch przystał z pewnym zadowoleniem – odwiedziny na wyspie Wight, należącej do zaprzyjaźnionego rodu Lestrange’ów – zawsze należały do przyjemnych. Stawił się więc na miejscu odpowiednio wcześnie, odziany w elegancką szatę koloru żałobnej czerni – Crouchowie nadal opłakiwali śmierć Leonarda. Jej krawędzie zdobiły złote nici układające się we wzór crouchowskiej jemioły, korespondujące z wykutą ze szlachetnego kruszcu głowicą laski, na której Amadeus musiał się podpierać, by nie nadwyrężać sił – znacznie uszczuplonych po wydarzeniach w Stonehenge.
Usiadłszy przy stoliku, nie musiał czekać zbyt długo na przybycie swojej towarzyszki. Caley Goyle również przybrała żałobną czerń (doprawdy idealnie się dziś uzupełniali), ale poza tym prezentowała się profesjonalnie, tak jak oczekiwał tego Amadeus.
Gdy znalazła się przy stoliku, Crouch powstał i skłonił lekko głowę na powitanie.
- Pani Goyle – rzekł, odsuwając przed nią krzesło i czekając, aż czarownica usiądzie. Następnie sam zajął miejsce; do przybycia Norwega mieli jeszcze kilka chwil. - Być może nie jest to zbyt fortunny moment, aby przywoływać ten temat, ale pragnę złożyć pani kondolencje z powodu śmierci męża. To wielka i nieodżałowana strata, pani dzieci muszą bardzo to przeżywać – powiedział, mylnie zakładając, że Caley i Cedric zdążyli wydać na świat potomstwo.
Ale z drugiej strony czarownica wciąż była stosunkowo młoda – przy odrobinie determinacji mogła znaleźć kolejnego męża, tak jak zresztą wypadało, i zapomnieć o poprzednim.
Okres ochronny dla kreacji zdruzgotanej wdowy chylił się właśnie ku końcowi i choć oficjalna żałoba potrwać miała przez okrągły rok w październiku Caley mogła już przestać udawać kobietę zrozpaczoną i zacząć powoli zakładać maskę silnej, niezależnej czarownicy. Gra pozorów nie sprawiała jej trudu, była wprawnym kłamcą i dla osiągnięcia własnych celów potrafiła zrobić naprawdę wiele. Z łatwością przedstawiła w Ministerstwie swoje motywacje oraz ckliwą historyjkę o tym, że wyłącznie rzucenie się w wir pracy pomoże jej wyleczyć ogromny ból, spowodowany odejściem małżonka. Musiała się pilnować, by nie przesadzić – rodzina Cedrica była silnie upolityczniona i jeden fałszywy krok mógł sprowadzić na Goyle podejrzenia, na jakie nie mogła sobie pozwolić. Nie wtedy, kiedy została z tym wszystkim sama i nie zdążyła jeszcze posortować wszystkich spraw.
Zlecenie tłumaczenia podczas spotkania dyplomatycznego było więc pożądane wizerunkowo, a i personalnie Caley nie miała nic przeciwko temu, by wypłynąć na wody wielkiej polityki i spełnić się zawodowo podczas spotkania, na którym mogła usłyszeć to i owo. Gość z Norwegii mógł być przyjemną odskocznią od użerania się z goblinami, dlatego z radością potwierdziła swoją dyspozycyjność i oczekiwała na wytyczne. Przydzielono ją jako wsparcie Amadeusa Croucha, co przywitała z ulgą, uznając znawcę prawa za profesjonalistę. Nie zapowiadało się więc na bezsensowne posiedzenie i rozmowy o niczym, a zamiast tego czarownica spodziewała się co najmniej kilku konkretnych informacji, które później mogłaby przekuć na swoją korzyść.
Pojawiła się na miejscu, odziana oczywiście w czerń, lecz dopasowana sukienka nie przywodziła na myśl rozpaczającej wdowy, a odnosiła się raczej do urzędniczej klasyki gatunku. Chociaż spotkać się mieli z mężczyzną, Caley nie zdecydowała się na głęboki dekolt, jak to zdarzało jej się czynić – ceniła krajan swoich przodków zbyt mocno, by stosować na nich tanie sztuczki. Co innego Włosi, tym doprawdy wystarczył widok odrobiny kobiecego ciała, by wyrzucili z siebie tajemnice wagi państwowej.
- Lordzie Crouch – przywitała się uprzejmym skinieniem głowy, gdy dotarła już na umówione miejsce; zauważyła, że na gwiazdę popołudnia jeszcze czekali – Dziękuję za uprzejme słowa, naprawdę wiele dla mnie znaczą – odpowiedziała stosunkowo beznamiętnie, milczeniem pomijając kwestię braku jakiegokolwiek potomstwa – Pańska rodzina także doświadczyła ostatnio wielkiej tragedii, proszę więc przyjąć i moje wyrazy współczucia – spojrzała mu w oczy, tym razem starając się zabrzmieć jak najbardziej autentycznie.
Zlecenie tłumaczenia podczas spotkania dyplomatycznego było więc pożądane wizerunkowo, a i personalnie Caley nie miała nic przeciwko temu, by wypłynąć na wody wielkiej polityki i spełnić się zawodowo podczas spotkania, na którym mogła usłyszeć to i owo. Gość z Norwegii mógł być przyjemną odskocznią od użerania się z goblinami, dlatego z radością potwierdziła swoją dyspozycyjność i oczekiwała na wytyczne. Przydzielono ją jako wsparcie Amadeusa Croucha, co przywitała z ulgą, uznając znawcę prawa za profesjonalistę. Nie zapowiadało się więc na bezsensowne posiedzenie i rozmowy o niczym, a zamiast tego czarownica spodziewała się co najmniej kilku konkretnych informacji, które później mogłaby przekuć na swoją korzyść.
Pojawiła się na miejscu, odziana oczywiście w czerń, lecz dopasowana sukienka nie przywodziła na myśl rozpaczającej wdowy, a odnosiła się raczej do urzędniczej klasyki gatunku. Chociaż spotkać się mieli z mężczyzną, Caley nie zdecydowała się na głęboki dekolt, jak to zdarzało jej się czynić – ceniła krajan swoich przodków zbyt mocno, by stosować na nich tanie sztuczki. Co innego Włosi, tym doprawdy wystarczył widok odrobiny kobiecego ciała, by wyrzucili z siebie tajemnice wagi państwowej.
- Lordzie Crouch – przywitała się uprzejmym skinieniem głowy, gdy dotarła już na umówione miejsce; zauważyła, że na gwiazdę popołudnia jeszcze czekali – Dziękuję za uprzejme słowa, naprawdę wiele dla mnie znaczą – odpowiedziała stosunkowo beznamiętnie, milczeniem pomijając kwestię braku jakiegokolwiek potomstwa – Pańska rodzina także doświadczyła ostatnio wielkiej tragedii, proszę więc przyjąć i moje wyrazy współczucia – spojrzała mu w oczy, tym razem starając się zabrzmieć jak najbardziej autentycznie.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na co dzień z pewną trudnością tolerował fakt, że Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów wcielał w swoje szeregi kobiety, ale z dwojga złego wolał, aby były to zamężne czarownice z szanowanych rodzin czystej krwi niż młodziutkie arystokratki pełne złudnych marzeń o błyskotliwej karierze. Może właśnie dlatego jego umiarkowana przychylność wobec pani Goyle była szczera, choć ostrożna – pokaz jej umiejętności miał dopiero nastąpić.
Był rad, że nie dostrzegł na twarzy Caley ani śladu łez, gdy wspomniał o Cedricu – a więc potrafiła trzymać emocje na wodzy. Słysząc jej kondolencje, skinął krótko głową; gorycz po śmierci Leonarda nie zelżała ani trochę, podobnie jak gniew wobec sprawców wydarzeń w Stonehenge, lecz nie był to odpowiedni moment na zagłębianie się w ten temat.
- Dziękuję. To przygnębiający czas dla nas wszystkich – odpowiedział krótko bez większych emocji w głosie, podtrzymując spojrzenie blondynki. Po chwili odwrócił jednak wzrok i skierował go ku wejściu, zastanawiając się, czy aby na pewno zadbano o to, aby dyplomata dotarł do Syreniego Ogona bez większych przeszkód. - Nie wiem jak pani, pani Goyle, ale mam wrażenie, że nasz gość nieco się spóźnia – rzekł, spoglądając na tarczę misternie zdobionego zegara, który wisiał na ścianie nieopodal. Choć Norweg był spóźniony o zaledwie kilka minut, Amadeus nie byłby sobą, gdyby nie uznał tego za zły znak.
Wtem kątem oka dostrzegł, że drzwi sali otworzyły się. Stanęła w nich jasnowłosa kobieta w butelkowozielonej kreacji, która po chwili - ku zaskoczeniu Croucha – podążyła w ich stronę, prowadzona przez kelnera. Amadeus rzucił Caley pytające spojrzenie – czy zapomniała mu o czymś powiedzieć? czy obydwoje byli niedoinformowani? - lecz nie dał się zbić z tropu, gdy blondynka zatrzymała się przed ich stolikiem. Przybrał na twarz uprzejmy uśmiech i podniósł się z miejsca, by powitać gościa, a jednocześnie liczył na to, że Goyle zdoła wyjaśnić szybko sytuację.
Polegał na niej – miał więc nadzieję, że go nie zawiedzie.
Był rad, że nie dostrzegł na twarzy Caley ani śladu łez, gdy wspomniał o Cedricu – a więc potrafiła trzymać emocje na wodzy. Słysząc jej kondolencje, skinął krótko głową; gorycz po śmierci Leonarda nie zelżała ani trochę, podobnie jak gniew wobec sprawców wydarzeń w Stonehenge, lecz nie był to odpowiedni moment na zagłębianie się w ten temat.
- Dziękuję. To przygnębiający czas dla nas wszystkich – odpowiedział krótko bez większych emocji w głosie, podtrzymując spojrzenie blondynki. Po chwili odwrócił jednak wzrok i skierował go ku wejściu, zastanawiając się, czy aby na pewno zadbano o to, aby dyplomata dotarł do Syreniego Ogona bez większych przeszkód. - Nie wiem jak pani, pani Goyle, ale mam wrażenie, że nasz gość nieco się spóźnia – rzekł, spoglądając na tarczę misternie zdobionego zegara, który wisiał na ścianie nieopodal. Choć Norweg był spóźniony o zaledwie kilka minut, Amadeus nie byłby sobą, gdyby nie uznał tego za zły znak.
Wtem kątem oka dostrzegł, że drzwi sali otworzyły się. Stanęła w nich jasnowłosa kobieta w butelkowozielonej kreacji, która po chwili - ku zaskoczeniu Croucha – podążyła w ich stronę, prowadzona przez kelnera. Amadeus rzucił Caley pytające spojrzenie – czy zapomniała mu o czymś powiedzieć? czy obydwoje byli niedoinformowani? - lecz nie dał się zbić z tropu, gdy blondynka zatrzymała się przed ich stolikiem. Przybrał na twarz uprzejmy uśmiech i podniósł się z miejsca, by powitać gościa, a jednocześnie liczył na to, że Goyle zdoła wyjaśnić szybko sytuację.
Polegał na niej – miał więc nadzieję, że go nie zawiedzie.
Ambicje Caley sięgały daleko ponad stanowisko tłumaczki w Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego, a choć jej marzenia od niedawna oscylowały w okolicach dalekich, zagranicznych podróży, nie byłaby sobą, gdyby nie potrafiła połączyć ze sobą tych dwóch rzeczy. Nieskrępowana węzłem małżeńskim mogła pozwolić sobie na planowanie z wyprzedzeniem, a wizja przyszłości stanowiła dla niej wystarczającą motywację. W pracy od zawsze była profesjonalistką i nigdy nie zhańbiła swojej reputacji w żaden sposób, uznała więc, że nie trudno będzie jej odbudować to wszystko pod panieńskim nazwiskiem; lista jej osiągnięć nie była może długa ani specjalnie imponująca, lecz na dobrą sprawę jej kariera dopiero zaczynała nabierać tempa.
Ceniła lorda Croucha, ale musiałaby być kompletnie ślepa i niewprawiona w ocenianiu ludzkich charakterów, jeśli uznałaby go za osobę postępową do tego stopnia, by miał kiedykolwiek spojrzeć na nią jako pracownika równego sobie. Nie żałowała tego stanu rzeczy, zamiast ubolewać nad pozycją kobiet w czarodziejskim społeczeństwie, zamierzała sięgnąć po swoje ciężką pracą i po raz kolejny udowodnić, że do celu potrafi kroczyć niezłomnie. Przebicie szklanego sufitu nie stanowiło motywacji samej w sobie, lecz byłoby zaiste miłym dodatkiem do sukcesu.
Gdy Amadeus wspomniał, że ich gość się spóźnia, Caley odruchowo spojrzała na własny zegarek, delikatnie oplatający jej lewy nadgarstek, po czym podążyła wzrokiem w kierunku otwierających się właśnie drzwi Sali. Szybko dodała do siebie elementy nowo otrzymanej układanki, a chociaż nie miała pojęcia o zamianie gości, nie dała się zaskoczyć i na widok podchodzącej do ich stolika piękności, uśmiechnęła się uprzejmie, kiwając lekko głową na powitanie. Przedstawiła Amadeusa oraz samą siebie, odebrała także personalia Norweżki i cała trójka zajęła miejsca przy stole.
- Lokalizacja naszego spotkania jest naprawdę wspaniała, dawno nie byłam pod takim wrażeniem miejsca, w którym będę się stołować – oznajmiła Eva Glede radośnie, rozglądając się dookoła, lecz jej emocje wydały się Caley ukazane nieco nad wyraz; mimo wszystko przetłumaczyła jej słowa szybko i sprawnie – Dyplomacja Wielkiej Brytanii ma, jak widzę, same walory– dodała, spoglądając tym razem wyłącznie na Amadeusa, nic nie robiąc sobie z obecności trzeciej osoby przy stoliku.
Goyle powstrzymała rozbawione drżenie kącików ust i zachowując pełen profesjonalizm, powtórzyła lordowi słowa gościa po angielsku.
Ceniła lorda Croucha, ale musiałaby być kompletnie ślepa i niewprawiona w ocenianiu ludzkich charakterów, jeśli uznałaby go za osobę postępową do tego stopnia, by miał kiedykolwiek spojrzeć na nią jako pracownika równego sobie. Nie żałowała tego stanu rzeczy, zamiast ubolewać nad pozycją kobiet w czarodziejskim społeczeństwie, zamierzała sięgnąć po swoje ciężką pracą i po raz kolejny udowodnić, że do celu potrafi kroczyć niezłomnie. Przebicie szklanego sufitu nie stanowiło motywacji samej w sobie, lecz byłoby zaiste miłym dodatkiem do sukcesu.
Gdy Amadeus wspomniał, że ich gość się spóźnia, Caley odruchowo spojrzała na własny zegarek, delikatnie oplatający jej lewy nadgarstek, po czym podążyła wzrokiem w kierunku otwierających się właśnie drzwi Sali. Szybko dodała do siebie elementy nowo otrzymanej układanki, a chociaż nie miała pojęcia o zamianie gości, nie dała się zaskoczyć i na widok podchodzącej do ich stolika piękności, uśmiechnęła się uprzejmie, kiwając lekko głową na powitanie. Przedstawiła Amadeusa oraz samą siebie, odebrała także personalia Norweżki i cała trójka zajęła miejsca przy stole.
- Lokalizacja naszego spotkania jest naprawdę wspaniała, dawno nie byłam pod takim wrażeniem miejsca, w którym będę się stołować – oznajmiła Eva Glede radośnie, rozglądając się dookoła, lecz jej emocje wydały się Caley ukazane nieco nad wyraz; mimo wszystko przetłumaczyła jej słowa szybko i sprawnie – Dyplomacja Wielkiej Brytanii ma, jak widzę, same walory– dodała, spoglądając tym razem wyłącznie na Amadeusa, nic nie robiąc sobie z obecności trzeciej osoby przy stoliku.
Goyle powstrzymała rozbawione drżenie kącików ust i zachowując pełen profesjonalizm, powtórzyła lordowi słowa gościa po angielsku.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Syreni Ogon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight