Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Leśne ostępy
Strona 2 z 29 • 1, 2, 3 ... 15 ... 29
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leśne ostępy
Głęboko w mateczniku ukryte są skarby niedostępne mugolom, zdumiewająca roślinność płata figle i zachwyca majestatem. Pradawne, olbrzymie drzewa zdają się porozumiewać szeleszczeniem liści, ponoć opodal widywano niegdyś enty - czy te drzewa to ich potomkowie? Śród ściółki leśnej odnaleźć można pękate, a czasem nawet kwitnące paprocie; Prewettowie dumnie dbają o tę część lasu. Przez cały rok latają w pobliżu migoczące świetliki, które dodają przytulnej przestrzeni uroku. Po ścieżkach biegają rude wiewiórki. Co istotne, gdzieś tutaj rosną także krzewy zaczarowanych czarnych jagód. Krzewy, które zachowują się zupełnie niepoważnie. Zamiast grzecznie rosnąć, one lubią uciekać, ni stąd, ni zowąd pojawiać się na dnie kałuży czy oczka wodnego, wyrastać na wiewiórczym ogonie. Podobno udało się je nawet zebrać ze sklątki tylnowybuchowej! Jedynym, na czym nie rosną są czarodzieje. Chętnie za to się przed nimi chowają, jeszcze chętniej im uciekają.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.10.15 22:24, w całości zmieniany 1 raz
Festiwal lata był jednym z przyjemniejszych wakacyjnych rozrywek, które poznał dopiero przed rokiem, wybierając się na niego razem z ojcem. Wtedy nie mogli wziąć jeszcze Rabastana, ponieważ był zbyt mały. Tegoroczny festyn Rudolfowi tym razem postanowiła umilić babcia Cedrina. Jedna z nielicznych kobiet, które potrafiły wzbudzić w młodym paniczu Lestrange namiastkę pokory. Wiedział, że przy takiej kobiecie jak babcia Cedrina powinien zachowywać się jak dżentelmen i nie rzucać na prawo i lewo nowymi bluzgami, których nauczył się od starszych chłopaków z wyspy. Byli już na czwartym roku w Hogwarcie, to jak dorosłość. Jednak dorosłość nie szła w parze z rozumem. Podobnie było z tym chłopcem, którego Rudolf od dłuższej chwili obserwował, przybywając na polanę. Był najstarszy ze zgromadzonego towarzystwa. Najstarszy i najgrupszy. Mimo to, Rudolf spodziewał się po nim czegoś bardziej spektakularnego niż żałośnie wybuchające jagody. Uśmiechnął się pod nosem drwiąco, dopiero po chwili dostrzegając w jego towarzystwie daleką kuzynkę Amarę. Włożyła na siebie sukienkę, jak gdyby szła na salony, a nie do lasu, jak można być tak niepraktycznym. Pomyślał drwiną. Przytrzymywał wieko od swojego koszyka, mimo, że we wnętrzu znalazło się niewiele jagód, które zdążył dogonić.
- Jagody nie mają świadomości, - nauczył się tego słowa od cioci Isoldy i z upodobaniem wtrącał je do każdej wypowiedzi - by czuć takie coś jak zdenerwowanie. A jeśli już mają, to pewnie i tak większą od Ciebie. - Zarechotał złośliwie i wyminął dziewczynkę, ponieważ zaraz za nią dostrzegł krzak uciekających jagód. Popędził za nim, aż na jedno z drzew. Miał spodnie na szelkach, dlatego wspinaczka na drzewo nie była dla niego większym wyczynem. Tego lata nauczył się na nie wchodzić dość skutecznie. Dopadł kilka jagód, wrzucając je do koszyka i przytrzymał wieko drugą dłonią, by mu czasem nie wyskoczyły. Schodząc z drzewa obtarł czubki swoich nowych bucików. Nawet nie zwrócił uwagi. Podobnie jak na Lisę, która pojawiła się na polanie tuż przed nim. Przestał zwracać uwagę na otaczające go dzieci. Skoro panienka Travers wolała się zadawać z plebsem niż z kuzynostwem, to już jej sprawa. Otrzepał zielone od trawy nogawki spodni, dostrzegając kątem oka szelest „biegnącego” krzaczka. Popędził za nim, nie zdając sobie sprawy, że roślina ma zamiar wpaść do wody. Dopiero kiedy poczuł w butach wodę, zdał sobie sprawę, że znalazł się w zzieleniałej sadzawce. Jego chude nogi od razu zaczęły oplatać pnącza pływające na mulistym dnie jeziorka. Zrobił krok do przodu, a kiedy zobaczył że woda nie jest zbyt głęboka ruszył za dryfującym krzakiem jagód. Cóż za poświęcenie dla sprawy.
- Jagody nie mają świadomości, - nauczył się tego słowa od cioci Isoldy i z upodobaniem wtrącał je do każdej wypowiedzi - by czuć takie coś jak zdenerwowanie. A jeśli już mają, to pewnie i tak większą od Ciebie. - Zarechotał złośliwie i wyminął dziewczynkę, ponieważ zaraz za nią dostrzegł krzak uciekających jagód. Popędził za nim, aż na jedno z drzew. Miał spodnie na szelkach, dlatego wspinaczka na drzewo nie była dla niego większym wyczynem. Tego lata nauczył się na nie wchodzić dość skutecznie. Dopadł kilka jagód, wrzucając je do koszyka i przytrzymał wieko drugą dłonią, by mu czasem nie wyskoczyły. Schodząc z drzewa obtarł czubki swoich nowych bucików. Nawet nie zwrócił uwagi. Podobnie jak na Lisę, która pojawiła się na polanie tuż przed nim. Przestał zwracać uwagę na otaczające go dzieci. Skoro panienka Travers wolała się zadawać z plebsem niż z kuzynostwem, to już jej sprawa. Otrzepał zielone od trawy nogawki spodni, dostrzegając kątem oka szelest „biegnącego” krzaczka. Popędził za nim, nie zdając sobie sprawy, że roślina ma zamiar wpaść do wody. Dopiero kiedy poczuł w butach wodę, zdał sobie sprawę, że znalazł się w zzieleniałej sadzawce. Jego chude nogi od razu zaczęły oplatać pnącza pływające na mulistym dnie jeziorka. Zrobił krok do przodu, a kiedy zobaczył że woda nie jest zbyt głęboka ruszył za dryfującym krzakiem jagód. Cóż za poświęcenie dla sprawy.
Rudolf Lestrange
Zawód : Syn Caesara Lestrange
Wiek : 6
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie macie za grosz wyobraźni,
Intelekt - no, szkoda mi słów.
"Rudolf, jeśli coś chcesz, to to bierz" ~Caesar Lestrange
Intelekt - no, szkoda mi słów.
"Rudolf, jeśli coś chcesz, to to bierz" ~Caesar Lestrange
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rudolf Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k6' : 5, 4
'k6' : 5, 4
Lysa nawet nie zauważyła, kiedy dała się porwać pędzącej Amarze i wraz z nią pomknęła do kolejnego krzaczka. Przystanęła za dziewczynką, która zaczęła zbierać jagody, rozglądając się w okół - i wyraźnie coś kombinując. Jej spojrzenie padło na Rudolfa, który jako kolejny pojawił się w lesie; skrzywiła się lekko, słysząc jego słowa.
- Chrzani - odparła rzeczowo, spoglądając na Amarę. - Gdyby nie miały świadomości, to by nie uciekały. O pełni te jagody zamieniają się w olbrzymie słonie, które tratują ludzi - przyjęła ton zagadkowy, jakby zdradzała Amarze największe prawdy o świecie, ściszyła jednak ton na tyle, by nie słyszeli jej znajdujący się w oddali i ignorujący ją chłopcy. -Naprawdę je zjadłaś? - Ze strachu zakryła usta dłonią. - Przecież to niebezpieczne, od jedzenia tych jagód sama zamienisz się w takiego słonia. - Popatrzyła na nią dłuższą chwilę szeroko otwartymi oczami, mówiła przecież całkiem serio! Aż wywróciła oczyma, jak można być tak nieodpowiedzialną!
- Ale - dodała zaraz z przemądrzałą miną - moja mama jest wiedźmą! Nie czarownicą, prawdziwą wiedźmą, wszyscy się jej boją. Daj mi trzy jagody ze swojego koszyka, a zaniosę je mamie i dzięki nim mama zdejmie z ciebie urok. Nie musisz dziękować, jesteś za ładna, żeby zamienić się w słonia. - Zasmuciła się. W tej brudnej sukience wcale nie była już taka ładna, ale wciąż miała o wiele delikatniejszą buzię od Lysandry i pięknie upięte warkocze. Ciekawe, czy jej mama potrafiła takie upleść? Na pewno, przecież potrafiła wszystko!
- Nigdy nie ufaj chłopcom - nie przerywała sobie, teraz mówiąc już głośniej i swobodniej. - Moja mama zawsze powtarza, że są tacy, dobrze, że masz jeszcze mnie. Jestem Lysa. - Nie wyciągnęła ręki, prawdopodobnie nieświadoma tego, że powinna, nie znała dobrych manier, a właściwie - wcale nie znała manier. Mówiąc do Amary spoglądała na niską gałąź nieznanego jej krzewu, która zwisała obok, przyglądając się pełzającemu po niej wyjątkowo dużemu ślimakowi, dostrzegając, że jego muszlę wypycha do góry coś fioletowego. Niewiele myśląc chwyciła ślimaka za muszlę, potrzepała nią, aż mięczak wypadł, trochę mu w tym pomagając, i wysypała na dłoń kilka jagód, szybko zaciskając piąstkę, aby nie uciekły. Obejrzała się przez ramię na plusk wody, a potem poszukała wzrokiem Olgierda, żeby podejrzeć, jak chłopcom idzie zbieranina.
- Chrzani - odparła rzeczowo, spoglądając na Amarę. - Gdyby nie miały świadomości, to by nie uciekały. O pełni te jagody zamieniają się w olbrzymie słonie, które tratują ludzi - przyjęła ton zagadkowy, jakby zdradzała Amarze największe prawdy o świecie, ściszyła jednak ton na tyle, by nie słyszeli jej znajdujący się w oddali i ignorujący ją chłopcy. -Naprawdę je zjadłaś? - Ze strachu zakryła usta dłonią. - Przecież to niebezpieczne, od jedzenia tych jagód sama zamienisz się w takiego słonia. - Popatrzyła na nią dłuższą chwilę szeroko otwartymi oczami, mówiła przecież całkiem serio! Aż wywróciła oczyma, jak można być tak nieodpowiedzialną!
- Ale - dodała zaraz z przemądrzałą miną - moja mama jest wiedźmą! Nie czarownicą, prawdziwą wiedźmą, wszyscy się jej boją. Daj mi trzy jagody ze swojego koszyka, a zaniosę je mamie i dzięki nim mama zdejmie z ciebie urok. Nie musisz dziękować, jesteś za ładna, żeby zamienić się w słonia. - Zasmuciła się. W tej brudnej sukience wcale nie była już taka ładna, ale wciąż miała o wiele delikatniejszą buzię od Lysandry i pięknie upięte warkocze. Ciekawe, czy jej mama potrafiła takie upleść? Na pewno, przecież potrafiła wszystko!
- Nigdy nie ufaj chłopcom - nie przerywała sobie, teraz mówiąc już głośniej i swobodniej. - Moja mama zawsze powtarza, że są tacy, dobrze, że masz jeszcze mnie. Jestem Lysa. - Nie wyciągnęła ręki, prawdopodobnie nieświadoma tego, że powinna, nie znała dobrych manier, a właściwie - wcale nie znała manier. Mówiąc do Amary spoglądała na niską gałąź nieznanego jej krzewu, która zwisała obok, przyglądając się pełzającemu po niej wyjątkowo dużemu ślimakowi, dostrzegając, że jego muszlę wypycha do góry coś fioletowego. Niewiele myśląc chwyciła ślimaka za muszlę, potrzepała nią, aż mięczak wypadł, trochę mu w tym pomagając, i wysypała na dłoń kilka jagód, szybko zaciskając piąstkę, aby nie uciekły. Obejrzała się przez ramię na plusk wody, a potem poszukała wzrokiem Olgierda, żeby podejrzeć, jak chłopcom idzie zbieranina.
Ostatnio zmieniony przez Lysandra Vablatsky dnia 16.10.15 11:51, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
The member 'Lysandra Vablatsky' has done the following action : rzut kością
'k6' : 5, 2
'k6' : 5, 2
Słysząc głos Rudolfa aż podskoczyłam. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na niego, mierząc wzrokiem. Jak ja go nie lubiłam! Był strasznie wredny i zadufany w sobie, był jednym z tych dzieci, którym od razu trzeba było powiedzieć, że są głupi, żeby mieli czas się poprawić. Ale do niego nie docierało.
– To Rudolf, mój daleki kuzyn – poinformowałam koleżankę. – On jest głupi, jest straszy i myśli, że wszystko mu wolno. Mówię mu, że jest głupi za każdym razem, a on nic, ale ty jesteś lepsza, bo jesteś mądrzejsza od niego.
Gdy dziewczynka zaczęła mi opowiadać o jagodach zamieniających się w słonie, aż zakryłam usta z przerażenia. Naprawdę ja też miałam zamienić się w słonia? Nie chciałam.
– Ale ten grubiutki chłopczyk, o tamten, też zjadł te jagody – poinformowałam ją.
Dziewczynka stwierdziła, że jak dam jej jagody, to jej mama mnie odczaruje. Fajnie miała, miała mamę, a mi jedynie mogła pomóc niania. Zacisnęłam usteczka, wzięłam kilka jagód w ręce, ale nie dałam jej ich od razu.
– Twoja mama jest taka straszna, że wszyscy jej się boją? Moja rodzina na pewno by się jej nie bała. Po za tym, jak jest wiedźmą, to może lepiej ja poproszę nianie o pomoc. A jak przez przypadek rzuci na mnie jakąś klątwę? – zapytałam z przerażeniem w głosie.
Schowałam swoje jagódki z powrotem do koszyka i potrząsnęłam nimi w środku, ale mocno trzymałam przykrywkę, żeby mi nie uciekły. Spojrzałam na nią jeszcze raz i uśmiechnęłam się szeroko.
– Moja niania też umie czarować i na pewno mi pomoże! Ale temu chłopczykowi nie wiem czy ktoś pomoże, więc może lepiej żeby twoja mama pomogła jemu, co? I tak, chłopcy tacy są, nie ma sensu zaw… zawro… zawracać sobie nimi głowy. Przecież to jeszcze dzieci – powiedziałam strasznie poważnym tonem.
Gdy się przedstawiła i podała mi rękę, nie do końca wiedziałam co zrobić. Niania mnie uczyła, że przed starszymi trzeba dygnąć i grzecznie się do nich zwracać, ale Lysa nie wyglądała na młodszą. W takim razie nie obowiązują ją zasady dobrego zachowania!
– Jestem Amara – dodałam chętnie ściskając jej rączkę. – Jak ty wypatrzyłaś te jagody?!
Zmarszczyłam nos i sama zaczęłam się rozglądać. Dopiero po chwili udało mi się je dostrzec na gałęzi trochę wyższej ode mnie. Wzięłam jakiś patyk z ziemi i zaczęłam je szturchać, a jak zaczęły spadać, to wrzucałam je do siebie do koszyczka.
– Hej, z kim przyszłaś na festiwal? Bo ja z nianią i wujkiem – powiedziałam.
– To Rudolf, mój daleki kuzyn – poinformowałam koleżankę. – On jest głupi, jest straszy i myśli, że wszystko mu wolno. Mówię mu, że jest głupi za każdym razem, a on nic, ale ty jesteś lepsza, bo jesteś mądrzejsza od niego.
Gdy dziewczynka zaczęła mi opowiadać o jagodach zamieniających się w słonie, aż zakryłam usta z przerażenia. Naprawdę ja też miałam zamienić się w słonia? Nie chciałam.
– Ale ten grubiutki chłopczyk, o tamten, też zjadł te jagody – poinformowałam ją.
Dziewczynka stwierdziła, że jak dam jej jagody, to jej mama mnie odczaruje. Fajnie miała, miała mamę, a mi jedynie mogła pomóc niania. Zacisnęłam usteczka, wzięłam kilka jagód w ręce, ale nie dałam jej ich od razu.
– Twoja mama jest taka straszna, że wszyscy jej się boją? Moja rodzina na pewno by się jej nie bała. Po za tym, jak jest wiedźmą, to może lepiej ja poproszę nianie o pomoc. A jak przez przypadek rzuci na mnie jakąś klątwę? – zapytałam z przerażeniem w głosie.
Schowałam swoje jagódki z powrotem do koszyka i potrząsnęłam nimi w środku, ale mocno trzymałam przykrywkę, żeby mi nie uciekły. Spojrzałam na nią jeszcze raz i uśmiechnęłam się szeroko.
– Moja niania też umie czarować i na pewno mi pomoże! Ale temu chłopczykowi nie wiem czy ktoś pomoże, więc może lepiej żeby twoja mama pomogła jemu, co? I tak, chłopcy tacy są, nie ma sensu zaw… zawro… zawracać sobie nimi głowy. Przecież to jeszcze dzieci – powiedziałam strasznie poważnym tonem.
Gdy się przedstawiła i podała mi rękę, nie do końca wiedziałam co zrobić. Niania mnie uczyła, że przed starszymi trzeba dygnąć i grzecznie się do nich zwracać, ale Lysa nie wyglądała na młodszą. W takim razie nie obowiązują ją zasady dobrego zachowania!
– Jestem Amara – dodałam chętnie ściskając jej rączkę. – Jak ty wypatrzyłaś te jagody?!
Zmarszczyłam nos i sama zaczęłam się rozglądać. Dopiero po chwili udało mi się je dostrzec na gałęzi trochę wyższej ode mnie. Wzięłam jakiś patyk z ziemi i zaczęłam je szturchać, a jak zaczęły spadać, to wrzucałam je do siebie do koszyczka.
– Hej, z kim przyszłaś na festiwal? Bo ja z nianią i wujkiem – powiedziałam.
Gość
Gość
The member 'Amara Travers' has done the following action : rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Wylądował na tyłku i siedzi tam niezadowolony. Ciekawe co taki Olgierd właściwie sądzi o ściganiu się z małolatami, pewnie myśli,że to troche dziecinne i niemęskie, ale z drugiej strony, może trzeba to olać, może trzeba iść z falą? Falą Olgeirda była chyba mama co kazała mu wystąpić, bo pewnie liczy szalona na jakieś super foty z biegu. No jasne, teraz zasapany Olgierd na pewno wygląda na fotogenicznego, ta rozblazła czerwień i nieco fioletu z jagódek są obrymi kolorami na zdjęcia.
No dobra, podniósł się i otrzepał, złapał w palce kilka jagód i mocno przycisnął wieczko, żeby nie uciekły mu. Słyszy, że wyścig już się kończy, więc ostatnim kocim skokiem (heh, walenim chyba) ląduje w krzakach i napęłnia swój koszyk.
A później kończy swój bieg z wynikiem nie wiem jakim, rzucam.
No dobra, podniósł się i otrzepał, złapał w palce kilka jagód i mocno przycisnął wieczko, żeby nie uciekły mu. Słyszy, że wyścig już się kończy, więc ostatnim kocim skokiem (heh, walenim chyba) ląduje w krzakach i napęłnia swój koszyk.
A później kończy swój bieg z wynikiem nie wiem jakim, rzucam.
Ostatnio zmieniony przez Olgierd Brand dnia 23.10.15 22:44, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Olgierd Brand' has done the following action : rzut kością
'k6' : 3, 3
'k6' : 3, 3
Zabawę dzieci przerwał ptasi skrzek i łopot olbrzymich skrzydeł. Po chwili między drzewami pojawił się ogromny hipogryf, który spoglądał uważnie na małych ludzi. Jego pióra wyglądały jakby się poruszały niezależnie od reszty ciała. Dopiero po chwili można było dostrzec, że tak naprawdę ukryte są za nimi jagody, które przy najlżejszym nawet ruchu spadały na ziemię, by za chwilę znów próbować się na stworzenie wspiąć i schować. Hipogryf zdawał się zupełnie nie zauważać maleńkich owoców, które uparcie pchały mu się między skrzydła. Swoją uwagę skupił na nieco większych ruchomych istotkach - dzieciach biegających po lesie.
/Olgierd, zapoznaj się proszę z treścią PW.
/Olgierd, zapoznaj się proszę z treścią PW.
- Dla niego nie ma już ratunku - Lysa zaoponowała od razu. - Spójrz na niego, już się zamienia w słonia. - Przez chwilą patrzyła z nadzieją na dłoń Amary, lecz dziewczynka nie chciała jej oddać swoich jagódek. Obejrzała się na Rudolfa, który ponoć był kuzynem Amary, ale nie powiedziała zbyt wiele, bo Rudolf wyglądał trochę, jakby już zatonął w tej wodzie, do której wszedł. Przytaknęła słowom dziewczynki ze zrozumieniem, choć nie rozumiała, bo przecież Lisie też wolno było wszystko. Za wyjątkiem rzeczy, które mama zabraniała naprawdę, nie tak jak słodyczy, które i tak dawały jej ciotki, tylko tak, że nawet ciotki jej na to nie pozwalały. Lysa nie miała też zamiaru tłumaczyć Amarze, jak znalazła te jagody - to był jej sekret! Zdradzając go, mogła przybliżyć Amarę do zwycięstwa, a przecież to ona chciała dostać tajemniczą nagrodę.
- Moja mama nie rzuca klątw przez przypadek - przewróciła oczyma, jej ton zdradzał oczywistą oczywistość. - Nie jest głupia, żeby robić takie rzeczy. Jest mądra i dlatego wszyscy się jej boją. Ja przyszłam z mamą - dodała, przyglądając się dziewczynce badawczo. Mówiła głupoty, każdy bał sie jej mamy i rodzina tej dziewczynki, kimkolwiek by nie była, na pewno też się jej bała. Ona też nie przyszła z tatą, Lysa przez moment zastanawiała się, czy nie zapytać dziewczynki, dlaczego, ale zrezygnowała, uznając, że jednak nie chce o tym rozmawiać. Jej mama zawsze była zła, kiedy zaczynała, a przecież obiecała jej, ze będzie tutaj grzeczna. Poza tym, konwersację dziewczynek przerwało coś, czego Lysa się nie spodziewała, a co wyglądało jak kurczak stanowczo zbyt wielki, by zrobić z niego rosół. Był chyba nawet większy od Augusta! Aż nie zauważyła, kiedy z podziwu otworzyła usta, ale teraz je zamknęła, bo to nieładnie.
Jagody... on miał jagody! Spojrzała na Amarę, potem znów na zwierzątko, a w końcu wyskoczyła z krzaków i ostrożnie zbliżyła się do stworzenia, wpatrując się w nie szeroko otwartymi oczyma. Nie miała powodów się bać, mama zawsze powtarzała, że bać należy się ludzi. August był brzydszy od niego, a był miły. Czy on mógł jej zrobić krzywdę? Poruszała się przodem do hipogryfa, wykonując ostrożne i powolne, choć dziecięco niezgrabne ruchy.
- Masz jakieś imię? - zwróciła się do stworzenia, w opowieściach smoki często mówiły. A to stworzenie, Lysa nie wiedziała, czym było, ale przypominało jej gryfa. A gryfy były szlachetne, dumne i mądre. Podobno mądrzejsze od trolli, a August rozumiał przecież wszystko.
- Moja mama nie rzuca klątw przez przypadek - przewróciła oczyma, jej ton zdradzał oczywistą oczywistość. - Nie jest głupia, żeby robić takie rzeczy. Jest mądra i dlatego wszyscy się jej boją. Ja przyszłam z mamą - dodała, przyglądając się dziewczynce badawczo. Mówiła głupoty, każdy bał sie jej mamy i rodzina tej dziewczynki, kimkolwiek by nie była, na pewno też się jej bała. Ona też nie przyszła z tatą, Lysa przez moment zastanawiała się, czy nie zapytać dziewczynki, dlaczego, ale zrezygnowała, uznając, że jednak nie chce o tym rozmawiać. Jej mama zawsze była zła, kiedy zaczynała, a przecież obiecała jej, ze będzie tutaj grzeczna. Poza tym, konwersację dziewczynek przerwało coś, czego Lysa się nie spodziewała, a co wyglądało jak kurczak stanowczo zbyt wielki, by zrobić z niego rosół. Był chyba nawet większy od Augusta! Aż nie zauważyła, kiedy z podziwu otworzyła usta, ale teraz je zamknęła, bo to nieładnie.
Jagody... on miał jagody! Spojrzała na Amarę, potem znów na zwierzątko, a w końcu wyskoczyła z krzaków i ostrożnie zbliżyła się do stworzenia, wpatrując się w nie szeroko otwartymi oczyma. Nie miała powodów się bać, mama zawsze powtarzała, że bać należy się ludzi. August był brzydszy od niego, a był miły. Czy on mógł jej zrobić krzywdę? Poruszała się przodem do hipogryfa, wykonując ostrożne i powolne, choć dziecięco niezgrabne ruchy.
- Masz jakieś imię? - zwróciła się do stworzenia, w opowieściach smoki często mówiły. A to stworzenie, Lysa nie wiedziała, czym było, ale przypominało jej gryfa. A gryfy były szlachetne, dumne i mądre. Podobno mądrzejsze od trolli, a August rozumiał przecież wszystko.
Gość
Gość
Spojrzałam wraz z nową koleżanką na tamtego chłopca i zakryłam usta dłonią. Rzeczywiście zamienia się w słonia. Mogłabym przysiąc, że widziałam jak z jego nosa robi się trąba! Jednak zanim jej to powiedziałam, Lysa zaczęła dalej opowiadać o swojej mamie. Gdy stwierdziła, że jest mądra i dlatego wszyscy jej się boją, ułożyłam usta w cieniutką linię, widać było, że się nad czymś zastanawiam. To znaczy, że skoro mój tata był bardzo mądry, to też wszyscy się go bali? W sumie coś w tym było, bo tata miał bardzo ważną i poważną pracę, którą musiał wykonywać. Tylko tyle wiedziałam, bo tata uważał, że nie powinnam się tym interesować.
Już chciałam jej odpowiedzieć, że mój tata na pewno gdzieś już jest, bo miał przyjść później i mnie znaleźć, ale w tym samym momencie, przerwało nam coś rozmowę. To coś sprawiło, że kompletnie zapomniałam o swoich jagódkach.
– Nie podchodź do niego – szepnęłam starając się złapać Lyse za rękę.
Widziałam już gdzieś kiedyś to stworzenie, znaczy, nie tak na żywo. Widziałam go w książce, tata zawsze przykładał bardzo dużą uwagę do mojej nauki i miałam pełno książek o zwierzątkach i tam kiedyś było takie coś.
– To jest hipo… hypo… hipogryf chyba. Widziałam go kiedyś w książce, może być bardzo niebezpieczny – stwierdziłam.
Może i byłam mała i nie chodziłam jeszcze do Hogwartu, ale dużo już wiedziałam! Wszyscy mówili, że jestem strasznie mądrą dziewczynką i dużo wiem, jak na swój wiek. A to dzięki tacie, bo on kazał mi się uczyć. Podeszłam bliżej Lys, chwyciłam ją mocniej za dłoń i mimowolnie pociągnęłam do tyłu. Przyjrzałam się hipogryfowi, był piękny i duży. Miał śliczne białe pióra, które naprawdę musiały być miłe w dotyku.
– Podobno trzeba się im ukłonić, żeby nie zrobiły nam krzywdy. I jak pochyli głowę, to wtedy można go dotknąć… Próbujemy? – zapytałam podekscytowana.
Nie myślałam o tym, co może się stać, jeśli hipogryf nam się nie odkłoni. Póki co myślałam tylko o tym, aby móc go dotknąć i pogłaskać.
Już chciałam jej odpowiedzieć, że mój tata na pewno gdzieś już jest, bo miał przyjść później i mnie znaleźć, ale w tym samym momencie, przerwało nam coś rozmowę. To coś sprawiło, że kompletnie zapomniałam o swoich jagódkach.
– Nie podchodź do niego – szepnęłam starając się złapać Lyse za rękę.
Widziałam już gdzieś kiedyś to stworzenie, znaczy, nie tak na żywo. Widziałam go w książce, tata zawsze przykładał bardzo dużą uwagę do mojej nauki i miałam pełno książek o zwierzątkach i tam kiedyś było takie coś.
– To jest hipo… hypo… hipogryf chyba. Widziałam go kiedyś w książce, może być bardzo niebezpieczny – stwierdziłam.
Może i byłam mała i nie chodziłam jeszcze do Hogwartu, ale dużo już wiedziałam! Wszyscy mówili, że jestem strasznie mądrą dziewczynką i dużo wiem, jak na swój wiek. A to dzięki tacie, bo on kazał mi się uczyć. Podeszłam bliżej Lys, chwyciłam ją mocniej za dłoń i mimowolnie pociągnęłam do tyłu. Przyjrzałam się hipogryfowi, był piękny i duży. Miał śliczne białe pióra, które naprawdę musiały być miłe w dotyku.
– Podobno trzeba się im ukłonić, żeby nie zrobiły nam krzywdy. I jak pochyli głowę, to wtedy można go dotknąć… Próbujemy? – zapytałam podekscytowana.
Nie myślałam o tym, co może się stać, jeśli hipogryf nam się nie odkłoni. Póki co myślałam tylko o tym, aby móc go dotknąć i pogłaskać.
Gość
Gość
Z oczywistych względów hipogryf nie odpowiedział na pytanie Lysy. Skłonił za to głowę do dziewczynek i spojrzał na jagody wyskakujące z jego piór. Dziobnął się w bok, z którego zeskoczyły wszystkie owoce. Jednak ledwie stworzenie obróciło głowę, fioletowe kulki ponownie zajęły swoje miejsce. W oczach hipogryfa gościło jakby błaganie. Pomimo tego, że nie potrafił mówić i może nie był tak mądry jak August, dzieci mogły zrozumieć niemą prośbę ukrytą w jego oczach.
Hipogryf okazał się całkiem łagodny. Nawet sam się nam pierw ukłonił. Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia nie wiedząc co powiedzieć, nie tak zachowywały się hipogryfy z moich książek. Niedługo potem okazało się co było tego wszystkiego skutkiem. W piórach Hipogryfa ukryły się jagódki, które na pewno bardzo mu przeszkadzały.
– Lysa, patrz. Muszą mu przeszkadzać. Wyciągnijmy je – powiedziałam z żalem w głosie.
Bardzo zrobiło mi się przykro, musiało go to bardzo denerwować, skoro aż do nas podszedł i chyba poprosił o pomoc. W jego oczach był jakiś błysk nadziei, że się nad nim zlitujemy i pomożemy i to też chciałam zrobić. Ukłoniłam mu się nisko, tak jak pokazywali w książkach. Tak ładnie to się chyba nikomu jeszcze nie ukłoniłam, ale nie chciałam aby zrobił nam krzywdę. Wątpiłam, aby ten chłopczyk co zamieniał się w słonia, albo mój kuzyn nam pomogli. Niepewnie podeszłam do hipogryfa i delikatnie dotknęłam jego piór. Zaczęłam w nich grzebać, po kolei wypłaszając jagódki, część z nich zbierając do koszyka.
– Ej, może jak mu dobrze wyczyścimy pióra, to zabierze nas na przejażdżkę? Tata mi nigdy nie uwierzy, że dotykałam hipogryfa – powiedziałam podekscytowana.
Piekielne jagódki, zagrzebały się bardzo mocno i trudno było je wyciągnąć. Ale starałam się najlepiej jak potrafiłam, aby mu pomóc. Nie mogłam go przecież tak zostawić, a nie było czasu na szukanie pomocy u innych.
– Lysa, patrz. Muszą mu przeszkadzać. Wyciągnijmy je – powiedziałam z żalem w głosie.
Bardzo zrobiło mi się przykro, musiało go to bardzo denerwować, skoro aż do nas podszedł i chyba poprosił o pomoc. W jego oczach był jakiś błysk nadziei, że się nad nim zlitujemy i pomożemy i to też chciałam zrobić. Ukłoniłam mu się nisko, tak jak pokazywali w książkach. Tak ładnie to się chyba nikomu jeszcze nie ukłoniłam, ale nie chciałam aby zrobił nam krzywdę. Wątpiłam, aby ten chłopczyk co zamieniał się w słonia, albo mój kuzyn nam pomogli. Niepewnie podeszłam do hipogryfa i delikatnie dotknęłam jego piór. Zaczęłam w nich grzebać, po kolei wypłaszając jagódki, część z nich zbierając do koszyka.
– Ej, może jak mu dobrze wyczyścimy pióra, to zabierze nas na przejażdżkę? Tata mi nigdy nie uwierzy, że dotykałam hipogryfa – powiedziałam podekscytowana.
Piekielne jagódki, zagrzebały się bardzo mocno i trudno było je wyciągnąć. Ale starałam się najlepiej jak potrafiłam, aby mu pomóc. Nie mogłam go przecież tak zostawić, a nie było czasu na szukanie pomocy u innych.
Gość
Gość
The member 'Amara Travers' has done the following action : rzut kością
'k6' : 6, 1
'k6' : 6, 1
/26 kwietnia
Lucinda we wszelkiego rodzaju poszukiwaniach uwielbiała przede wszystkim intensywność. To jaką rolę odgrywał czas, to jakie znaczenie miało odpowiednie miejsce. Chociaż zwykle wyprawy planowało się z wielomiesięcznym wyprzedzeniem to kiedy przyszedł ten czas… wszystko działo się w zaskakującym tempie. Bo to było jedyne co tak naprawdę miało się liczyć. Kiedy poprzedniego dnia pożegnali się z Morgo nad Tamizą wiedziała, że ich poszukiwania nabierają jakiegoś celu. Celu, a przede wszystkim właśnie intensywności. Nadal miała w głowie to, że ich praca opiera się na cienkim filarze zwanym „profesjonalizmem” i brakuje im naprawdę niewiele by po prostu wybuchnąć, ale chociaż przez chwile nie czuła się jak tykająca bomba. Spotkali się przy wyrwie w barierze bo Lynn chciała sprawdzić czy oddziaływanie nadal było tak silne. Stamtąd przeszli do miejsca, o którym mówili poprzedniego dnia. Niewiele rozmawiali. Może to przez ciepło przebijające się przez drzewa, a może rosnące oczekiwania na znalezienie czegokolwiek, ale Lynn nie chciała zmącić spokoju jaki powstał chociaż na chwile. Pokonywali wzniesienia i małe leśne zejścia. Blondynka czuła, że Morgo za każdym razem spogląda czy ta da sobie radę. Tak był wychowany i ona doskonale to rozumiała. Kiedy dotarli na miejsce szybko zdali sobie sprawę z tego, że nie znajdą tu żadnych śladów. Rzucane zaklęcia mające na celu stwierdzenie czyjeś obecności niczego nie wykazały. Nawet jej lokalizujące klątwy niczego nie przyniosło. Spochmurniała wiedząc, że znowu tak naprawdę nie mają nic. Lynn stanęła na starym rybackim podeście przyglądając się falującej wodzie. Ciepły wiatr przypominał jej te dni spędzone w Portugalii. Kiedy to właściwie było? Odrzuciła te myśli odwracając się do stojącego nieopodal mężczyzny. - To było zbyt proste… prawda? - zapytała i wiedziała, że w tym wszystkim tylko ona miała nadzieje na znalezienie tutaj czegokolwiek. Może zwyczajnie była przekonana, że pójdzie im łatwo. Może myślała, że smok nie może zapaść się pod ziemię. A jednak… jednak wszystko to zaczęło zmieniać swoje wyroki. Teraz wiedziała, że musieli się bardziej postarać. Nie mówiąc nic więcej zeskoczyła z podestu na ziemię i ruszyła w górę rezerwatu. Jeżeli miał jakiś plan… to powinien podzielić się nią z nim teraz. Nie bez powodu ciągle miała wrażenie, że czegoś jej nie mówi. Spychała te myśli jak najdalej mogła. Nie miał przecież powodu. Zaufanie było u nich w tym momencie pojęciem zbyt abstrakcyjnym. Bo bez względu na to co o sobie myśleli… już sobie nie ufali.
Lucinda we wszelkiego rodzaju poszukiwaniach uwielbiała przede wszystkim intensywność. To jaką rolę odgrywał czas, to jakie znaczenie miało odpowiednie miejsce. Chociaż zwykle wyprawy planowało się z wielomiesięcznym wyprzedzeniem to kiedy przyszedł ten czas… wszystko działo się w zaskakującym tempie. Bo to było jedyne co tak naprawdę miało się liczyć. Kiedy poprzedniego dnia pożegnali się z Morgo nad Tamizą wiedziała, że ich poszukiwania nabierają jakiegoś celu. Celu, a przede wszystkim właśnie intensywności. Nadal miała w głowie to, że ich praca opiera się na cienkim filarze zwanym „profesjonalizmem” i brakuje im naprawdę niewiele by po prostu wybuchnąć, ale chociaż przez chwile nie czuła się jak tykająca bomba. Spotkali się przy wyrwie w barierze bo Lynn chciała sprawdzić czy oddziaływanie nadal było tak silne. Stamtąd przeszli do miejsca, o którym mówili poprzedniego dnia. Niewiele rozmawiali. Może to przez ciepło przebijające się przez drzewa, a może rosnące oczekiwania na znalezienie czegokolwiek, ale Lynn nie chciała zmącić spokoju jaki powstał chociaż na chwile. Pokonywali wzniesienia i małe leśne zejścia. Blondynka czuła, że Morgo za każdym razem spogląda czy ta da sobie radę. Tak był wychowany i ona doskonale to rozumiała. Kiedy dotarli na miejsce szybko zdali sobie sprawę z tego, że nie znajdą tu żadnych śladów. Rzucane zaklęcia mające na celu stwierdzenie czyjeś obecności niczego nie wykazały. Nawet jej lokalizujące klątwy niczego nie przyniosło. Spochmurniała wiedząc, że znowu tak naprawdę nie mają nic. Lynn stanęła na starym rybackim podeście przyglądając się falującej wodzie. Ciepły wiatr przypominał jej te dni spędzone w Portugalii. Kiedy to właściwie było? Odrzuciła te myśli odwracając się do stojącego nieopodal mężczyzny. - To było zbyt proste… prawda? - zapytała i wiedziała, że w tym wszystkim tylko ona miała nadzieje na znalezienie tutaj czegokolwiek. Może zwyczajnie była przekonana, że pójdzie im łatwo. Może myślała, że smok nie może zapaść się pod ziemię. A jednak… jednak wszystko to zaczęło zmieniać swoje wyroki. Teraz wiedziała, że musieli się bardziej postarać. Nie mówiąc nic więcej zeskoczyła z podestu na ziemię i ruszyła w górę rezerwatu. Jeżeli miał jakiś plan… to powinien podzielić się nią z nim teraz. Nie bez powodu ciągle miała wrażenie, że czegoś jej nie mówi. Spychała te myśli jak najdalej mogła. Nie miał przecież powodu. Zaufanie było u nich w tym momencie pojęciem zbyt abstrakcyjnym. Bo bez względu na to co o sobie myśleli… już sobie nie ufali.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 29 • 1, 2, 3 ... 15 ... 29
Leśne ostępy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset