Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Leśne ostępy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leśne ostępy
Głęboko w mateczniku ukryte są skarby niedostępne mugolom, zdumiewająca roślinność płata figle i zachwyca majestatem. Pradawne, olbrzymie drzewa zdają się porozumiewać szeleszczeniem liści, ponoć opodal widywano niegdyś enty - czy te drzewa to ich potomkowie? Śród ściółki leśnej odnaleźć można pękate, a czasem nawet kwitnące paprocie; Prewettowie dumnie dbają o tę część lasu. Przez cały rok latają w pobliżu migoczące świetliki, które dodają przytulnej przestrzeni uroku. Po ścieżkach biegają rude wiewiórki. Co istotne, gdzieś tutaj rosną także krzewy zaczarowanych czarnych jagód. Krzewy, które zachowują się zupełnie niepoważnie. Zamiast grzecznie rosnąć, one lubią uciekać, ni stąd, ni zowąd pojawiać się na dnie kałuży czy oczka wodnego, wyrastać na wiewiórczym ogonie. Podobno udało się je nawet zebrać ze sklątki tylnowybuchowej! Jedynym, na czym nie rosną są czarodzieje. Chętnie za to się przed nimi chowają, jeszcze chętniej im uciekają.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.10.15 22:24, w całości zmieniany 1 raz
Nie oglądała się zbyt długo za pozostałymi czarownicami, zaraz po przemowie biorąc w dłonie gliniany dzbanek i oddalając się w stronę jednej ze ścieżek. Nie znała tutejszych terenów, kierowała się więc bardziej intuicją i wspomnieniami z młodości, zgrabnie omijając wystające korzenie i rozglądając się za charakterystycznymi krzewami malin, zagłębiając się coraz mocniej między drzewa. Soczystych owoców nie musiała szukać długo – wydeptana przez ludzi i zwierzęta dróżka okazała się nimi całkiem obficie obrośnięta, spędziła więc trochę czasu, ostrożnie zrywając czerwono-różowe kuleczki i przykrywając nimi dno dzbanka. Do zapełnienia naczynia nadal sporo brakowało, ale niestrudzenie szła dalej, nie przejmując się ani czepiającymi się sukni gałązkami, ani owocowym sokiem, który zabarwił jej blade palce, przywołując z pamięci strzępki niedawnej wizji.
Nie minęło dużo czasu, zanim zauważyła, że sucha ściółka zamienia się w wilgotną ziemię, a wilgotna ziemia – w lepkie błoto, wyciągające chciwe palce ku jej butom. Zaczęła stąpać ostrożniej, wiedząc doskonale, jak zdradliwe bywały bagna i torfowiska, nie na darmo nazywano ją kiedyś Czarownicą z Mokradeł; straciła czujność jedynie na sekundę, gdy jej spojrzenie przyciągnął wyjątkowo dorodny krzew malin i, jak się okazało, ta krótka chwila wystarczyła. Poczuła, jak jej stopa o coś zahacza – o coś, co w odpowiedzi na jej nieuważny krok poruszyło się niespokojnie, wydając z siebie dziwny, chlupoczący odgłos. Cofnęła się natychmiast, przyciskając dzbanek mocniej do piersi i spojrzeniem szukając potencjalnego niebezpieczeństwa. Leżąca w rozmokniętej ziemi błotoryja na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwyczajna kłoda, ale Sybilla bez problemu wypatrzyła jej błyskające oczy oraz ostre zęby; odskoczyła odruchowo, spodziewając się niechybnego ataku, pilnując jednocześnie, żeby nie pośliznąć się na podstępnym błocie. Upadek kosztowałby ją nieco więcej niż jedynie poobijaną dumę i pobrudzoną sukienkę – nie miała ochoty przeżyć bliższego spotkania z ostrymi jak żyletki kłami, ani wrócić na miejsce zbiórki z pustym, rozbitym dzbankiem; niedbanie o zwycięstwo było jednym, otwarte przyznanie się po żałosnej porażki – zupełnie czymś innym.
Nie minęło dużo czasu, zanim zauważyła, że sucha ściółka zamienia się w wilgotną ziemię, a wilgotna ziemia – w lepkie błoto, wyciągające chciwe palce ku jej butom. Zaczęła stąpać ostrożniej, wiedząc doskonale, jak zdradliwe bywały bagna i torfowiska, nie na darmo nazywano ją kiedyś Czarownicą z Mokradeł; straciła czujność jedynie na sekundę, gdy jej spojrzenie przyciągnął wyjątkowo dorodny krzew malin i, jak się okazało, ta krótka chwila wystarczyła. Poczuła, jak jej stopa o coś zahacza – o coś, co w odpowiedzi na jej nieuważny krok poruszyło się niespokojnie, wydając z siebie dziwny, chlupoczący odgłos. Cofnęła się natychmiast, przyciskając dzbanek mocniej do piersi i spojrzeniem szukając potencjalnego niebezpieczeństwa. Leżąca w rozmokniętej ziemi błotoryja na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwyczajna kłoda, ale Sybilla bez problemu wypatrzyła jej błyskające oczy oraz ostre zęby; odskoczyła odruchowo, spodziewając się niechybnego ataku, pilnując jednocześnie, żeby nie pośliznąć się na podstępnym błocie. Upadek kosztowałby ją nieco więcej niż jedynie poobijaną dumę i pobrudzoną sukienkę – nie miała ochoty przeżyć bliższego spotkania z ostrymi jak żyletki kłami, ani wrócić na miejsce zbiórki z pustym, rozbitym dzbankiem; niedbanie o zwycięstwo było jednym, otwarte przyznanie się po żałosnej porażki – zupełnie czymś innym.
it's not the fall that kills you;
it's the sudden stop at the end
it's the sudden stop at the end
Sybilla Vablatsky
Zawód : wróżbitka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with darkness
dripping off her shoulders;
I've seen ghosts
brighter than her soul
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Sybilla Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k10' : 6
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k10' : 6
Podekscytowane szepty, chichotanie zdradzające lekką nerwowość oraz poruszenie, podniesione głosy przekazujące sobie wzajemnie uprzejme — lecz, czy prawdziwe? — życzenia rychłego zwycięstwa, a także muzyka rozbrzmiewająca w tle — to wszystko niespiesznie cichło, przeradzając się wpierw w szemranie, by wreszcie mogło stopniowo zamilknąć. Nie zapadła jednak cisza permanentna, bowiem miękkie poszycie ze swoistym westchnieniem uginało się pod ciężarem niewielkich stóp, zaś wiatr przemykający między rozłożystymi gałęziami drzew, zmuszał wręcz liście do snucia swych wiekowych pieśni. Do nich to dołączał się zaraz chór ptasich głosów, jakże sprytnie skrytych, przed co ciekawskim okiem. Dźwięki te oddalały skutecznie poczucie osamotnienia, którego niedane było zaznać niziutkiej uzdrowiciele, choć towarzystwo sióstr Leighton pozostało w tym momencie ledwie wspomnieniem. Niemniej wychowana pośród leśnych ostępów, młoda Sprout czuła niemalże nostalgiczną przynależność do tego miejsca, z niejakim rozrzewnieniem wspominając czasy, gdy zapuszczała się w lasy okalające jej rodzinny dom w poszukiwaniu rodzeństwa, które jakże sprytnie sądziło, iż zdoła uciec przed rudowłosą tyranką, jeśli się weń skryją. Och, słodka naiwności. Nieświadomie pokręciła głową z rozczuleniem, na dużych ustach zabłąkał się łagodny uśmiech — po latach powinni się wreszcie nauczyć, że przed Red nie ma sensu uciekać. Ona i tak ich dopadnie. Jedno po drugim.
Poruszała się ostrożnie, uważając na wszelkie wystające korzenie oraz witki krzewów, gotowych zaplątać się w materiał błękitnej sukienczyny. Nucąc melodię, w którą wkradały się co jakiś czas podstępne nutki fałszu, rozglądała się za czerwienią owoców — majtając przy tym dosyć bezceremonialnie, acz wciąż beztrosko dzbanuszkiem. Zapewne, gdy wypełni się on malinami, będzie pilnowany o wiele uważniej, póki co jednak zamierzała całą sobą ukazać odczuwaną radość. Gdyby miała mniej serca, a troska o dobre samopoczucie współuczestniczek konkursu mimo wszystko nie istniała — z chęcią wyśpiewałaby światu całą swą pogodę ducha. Lecz wtedy prawdopodobnie osoby odpowiadające za bezpieczeństwo zabawy uznałyby, że ktoś zarzyna w sposób prawdziwie bolesny niepełnosprawnego kota i tyle by z tego było. Cóż, ich strata. Talenta wokalne Ro nie miały sobie równych. Prawdopodobnie pośród szyszymor. To one lubowały się w wyciu? A może to były irlandzkie banshee? Któż wie.
Zatrzymała się w pewnym momencie, marszcząc rude brwi i wspięła sie na same czubki palców, chcąc dojrzeć to, co ledwo mignęło w kąciku oka. Och! Czyżby maliny? Czy... Drgnęła, gdy patyk leżący na ziemi ugiął się pod czyimś ciężarem. Niemal natychmiast odwróciła w tamtą stronę głowę, zauważając obcą dziewczynę ubraną w bogato zdobioną suknię i posiadającą nieco niepewną minę.
— Przepraszam, znalazłaś już może jakieś krzewy? — zapytała jakby nieśmiało, kręcąc dosyć niepewnie dzbankiem w dłoniach. Red przekręciła łeb na bok, pozwalając, by na twarz wpłynął pełen życzliwości uśmiech. Nie była pewna, czy przyuważone znalezisko było faktycznie malinami — bzdura, była córką zielarza, nieprawdaż? — jednak jakaś samolubna część Rowan zapragnęła przekonać się o tym samodzielnie, bez udziału osób trzecich. To w końcu był konkurs! I pal licho, że nawet aż tak bardzo nie zależało jej na tym, by wygrać.
— Jeszcze nie — przyznała szczerze, co było zaledwie w połowie kłamstwem, z którego była w stanie całkiem gładko wybrnąć na wypadek, gdyby nieznajoma sama zauważyła znajdujący się nieopodal krzaczek.
Poruszała się ostrożnie, uważając na wszelkie wystające korzenie oraz witki krzewów, gotowych zaplątać się w materiał błękitnej sukienczyny. Nucąc melodię, w którą wkradały się co jakiś czas podstępne nutki fałszu, rozglądała się za czerwienią owoców — majtając przy tym dosyć bezceremonialnie, acz wciąż beztrosko dzbanuszkiem. Zapewne, gdy wypełni się on malinami, będzie pilnowany o wiele uważniej, póki co jednak zamierzała całą sobą ukazać odczuwaną radość. Gdyby miała mniej serca, a troska o dobre samopoczucie współuczestniczek konkursu mimo wszystko nie istniała — z chęcią wyśpiewałaby światu całą swą pogodę ducha. Lecz wtedy prawdopodobnie osoby odpowiadające za bezpieczeństwo zabawy uznałyby, że ktoś zarzyna w sposób prawdziwie bolesny niepełnosprawnego kota i tyle by z tego było. Cóż, ich strata. Talenta wokalne Ro nie miały sobie równych. Prawdopodobnie pośród szyszymor. To one lubowały się w wyciu? A może to były irlandzkie banshee? Któż wie.
Zatrzymała się w pewnym momencie, marszcząc rude brwi i wspięła sie na same czubki palców, chcąc dojrzeć to, co ledwo mignęło w kąciku oka. Och! Czyżby maliny? Czy... Drgnęła, gdy patyk leżący na ziemi ugiął się pod czyimś ciężarem. Niemal natychmiast odwróciła w tamtą stronę głowę, zauważając obcą dziewczynę ubraną w bogato zdobioną suknię i posiadającą nieco niepewną minę.
— Przepraszam, znalazłaś już może jakieś krzewy? — zapytała jakby nieśmiało, kręcąc dosyć niepewnie dzbankiem w dłoniach. Red przekręciła łeb na bok, pozwalając, by na twarz wpłynął pełen życzliwości uśmiech. Nie była pewna, czy przyuważone znalezisko było faktycznie malinami — bzdura, była córką zielarza, nieprawdaż? — jednak jakaś samolubna część Rowan zapragnęła przekonać się o tym samodzielnie, bez udziału osób trzecich. To w końcu był konkurs! I pal licho, że nawet aż tak bardzo nie zależało jej na tym, by wygrać.
— Jeszcze nie — przyznała szczerze, co było zaledwie w połowie kłamstwem, z którego była w stanie całkiem gładko wybrnąć na wypadek, gdyby nieznajoma sama zauważyła znajdujący się nieopodal krzaczek.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Rowan Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k6' : 4
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k6' : 4
Nie dziwi mnie reakcja mężczyzny na widok Solene, tak naprawdę borykamy się z podobnymi przypadkami tak długo, że zdążyły one już spowszednieć. Nie dziwię się także zazdrości mniej urodziwych dziewcząt, mnie też denerwowałyby tak żywe reakcje mężczyzn na wile wdzięki. Każda z kobiet ma w sobie pierwiastek próżności oraz potrzebę adoracji, tylko u jednych jest to mniej, a u innych bardziej wykształcone. Uśmiecham się pojednawczo, może trochę nawet kpiąco, ale dołączam do krótkich braw i zaraz potem słyszę ostateczny sygnał do rozpoczęcia konkursu. Oplatam palcami dzbanek, stawiając ostrożnie stopy na leśnej ściółce. Cóż, przynajmniej na początku.
Nie idę za żadną z czarownic wybierając całkowicie odludną dróżkę. Szybko orientuję się jak bardzo jest mi to na rękę. Podoba mi się spokój oraz tak ciasna obecność natury. Drzewo za drzewem, krzak za krzakiem, wszystko zdaje się mnie wręcz przytłaczać. Ale to takie dobre przytłoczenie. Przywodzące na myśl ciepło i o zgrozo, zgubne poczucie bezpieczeństwa. Naturalnie rozglądam się wszędzie, tylko nie pod nogi, co znacząco utrudni mi przemarsz z malinami. Na razie jest jednak pięknie móc podziwiać każdy aspekt przyrody. Nawet w trawionym anomaliami świecie można dostrzec urodę flory i fauny. Aż jestem zdziwiona, że nagle mi się to podoba. Nie lubię ich przecież odkąd pamiętam, bo nauki przyrodnicze skutecznie obrzydzili mi rodzice swoimi nakazami. Z drugiej strony matce nie mogę się dziwić. To było jej dziedzictwo, wychowała się wśród koron drzew i leśnych ostępów, była dzieckiem natury. Jej pierwotne instynkty musiały zaprowadzić ją do magomedycznego przeznaczenia. Jednak ojca nic nie tłumaczy. Wolał pędzić za swoimi chorymi ambicjami niż wesprzeć córki, które przejawiały talent w innych dziedzinach. Nie, nie chcę się niepotrzebnie denerwować. W końcu jestem łatwozapalająca się, a drewno jest natomiast łatwopalne.
Idę więc po średnio wydeptanej drodze, a wsłuchując się w ptaki oraz oglądając się na kolejne rośliny nie zauważam, że ziemia przede mną wygląda inaczej niż powinna. Zanim orientuję się, że coś jest nie tak, zapadam się po pas. Kurczowo trzymam w dłoniach dzbanek, żeby go nie stracić i próbuję się sama jakoś uwolnić z tych przeklętych, ruchomych piasków. I pomyśleć, że powoli się przekonywałam do natury, dobre sobie. Jasne, że nie spodziewałam się znalezienia malin, ale to już gruba przesada. Wypuśćże mnie, przeklęta naturo. O ile nią w ogóle jesteś.
Nie idę za żadną z czarownic wybierając całkowicie odludną dróżkę. Szybko orientuję się jak bardzo jest mi to na rękę. Podoba mi się spokój oraz tak ciasna obecność natury. Drzewo za drzewem, krzak za krzakiem, wszystko zdaje się mnie wręcz przytłaczać. Ale to takie dobre przytłoczenie. Przywodzące na myśl ciepło i o zgrozo, zgubne poczucie bezpieczeństwa. Naturalnie rozglądam się wszędzie, tylko nie pod nogi, co znacząco utrudni mi przemarsz z malinami. Na razie jest jednak pięknie móc podziwiać każdy aspekt przyrody. Nawet w trawionym anomaliami świecie można dostrzec urodę flory i fauny. Aż jestem zdziwiona, że nagle mi się to podoba. Nie lubię ich przecież odkąd pamiętam, bo nauki przyrodnicze skutecznie obrzydzili mi rodzice swoimi nakazami. Z drugiej strony matce nie mogę się dziwić. To było jej dziedzictwo, wychowała się wśród koron drzew i leśnych ostępów, była dzieckiem natury. Jej pierwotne instynkty musiały zaprowadzić ją do magomedycznego przeznaczenia. Jednak ojca nic nie tłumaczy. Wolał pędzić za swoimi chorymi ambicjami niż wesprzeć córki, które przejawiały talent w innych dziedzinach. Nie, nie chcę się niepotrzebnie denerwować. W końcu jestem łatwozapalająca się, a drewno jest natomiast łatwopalne.
Idę więc po średnio wydeptanej drodze, a wsłuchując się w ptaki oraz oglądając się na kolejne rośliny nie zauważam, że ziemia przede mną wygląda inaczej niż powinna. Zanim orientuję się, że coś jest nie tak, zapadam się po pas. Kurczowo trzymam w dłoniach dzbanek, żeby go nie stracić i próbuję się sama jakoś uwolnić z tych przeklętych, ruchomych piasków. I pomyśleć, że powoli się przekonywałam do natury, dobre sobie. Jasne, że nie spodziewałam się znalezienia malin, ale to już gruba przesada. Wypuśćże mnie, przeklęta naturo. O ile nią w ogóle jesteś.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k6' : 4
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k6' : 4
Deirdre przyjęła sygnał rozpoczęcia zabawy z ulgą - w końcu las miał odseparować ją od Hiacynty, nie wątpiła bowiem, że przyjaciółka postawiła sobie za cel zwyciężenie w tej szalonej konkurencji i nie zniosłaby ryzyka przegranej. Tsagairt niewątpliwie szczerze życzyła jej powodzenia, im szybciej zniknie w kniei, tym krócej będzie musiała znosić jej odrobinę niewygodne pytania o zerwane narzeczeństwo oraz plany macierzyńskie. Los się do niej uśmiechnął i już po kilku krokach znalazła się w upragnionym cieniu. Kątem oka widziała Fantine, sunącą przez polanę z wysoko uniesioną głową; w oczy rzuciła się jej także druga półwila oraz egzotyczna brunetka, zapewne lady Shafiq. Dei nie nawiązywała jednak kontaktu, kierując się w bok, jak najdalej od uczęszczanego szlaku. Ciągle jednak słyszała w tle chichoty i ciche rozmowy; doprawdy, panienki nie potrafiły uszanować ciszy lasu porastającego Weymouth. Ona sama szła w ciszy, rozglądając się dookoła, by w końcu dostrzec, tuż za krzakami leszczyny, lśniące owoce malin, pyszniące się w słońcu, wpadającym przez witraże dębowych liści, szumiących tuż nad głową. Skierowała swe kroki w tamtą stronę, pochylając się nieco, by nie zahaczyć o wyjątkowo niską gałąź krzewu, gdy tuż przed nią pojawiła się rudowłosa i pyzata kobieta. Niestety, nawiązująca kontakt. Pochwaliła pogodę, dającą - wyjątkowo w czasie anomalii - szansę na słoneczny dzień, po czym zapytała o miejsce, w którym wyjątkowo bujnie rosły poszukiwane przez nie owoce. Deirdre doskonale zdawała sobie sprawę, że znajdują się dość niedaleko, ale nie zamierzała mówić prawdy. Nie uśmiechało się jej odnalezienie przyjaciółek podczas tego owocowego wyścigu, a zapewne nie mogłaby pozbyć się towarzystwa nieznajomej żadnym kulturalnym i akceptowanym sposobem. Dzielenie się ewentualnym znaleziskiem także nie wchodziło w grę. Z ubolewaniem pokręciła głową, wyrażając smutek z powodu nieurodzaju malin na obranych ścieżkach, po czym, życząć powodzenia, gdy czerwonowłosa znów zniknęła w półcieniach lasu, sama skierowała się w stronę upatrzonego, pełnego malin, zakątka, licząc na to, że jej kłamstwo się powiodło.
| kłamstwo III
| kłamstwo III
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Vera, gdy oficjalna część zabawy dobiegła końca, śladem pozostałych czarownic weszła między drzewa. Szła przed siebie, z glinianym dzbankiem w dłoniach, dalej w las. Stopniowo oddalała się od uczestniczek, szybko straciła je z oczu - głosy ucichły wkrótce po tym, zastąpione pozorną, żywą ciszą. Szum liści, przerwany ludzką obecnością śpiew ptaków, milknący na znak dostrzeżenia (usłyszenia?) intruzów. Trzask i szelest, gdy stopy zamiast na miękki, tłumiący dźwięk kroków mech trafiały na niepozbawioną suchych gałązek ściółkę. Patrzyła pod nogi, z wyuczoną ostrożnością oceniała najbliższy teren, spodziewając się raczej niespodzianek, niż malin na równie wczesnym etapie konkursu. A jednak nie uszła daleko, gdy widok tych pierwszych, odcinających się wyraźną czerwienią na zielonym tle, zwrócił jej uwagę. Jak dotąd nie napotkała na drodze przeszkód - czyżby chwilowy przebłysk szczęścia? - co w każdej chwili mogło się zmienić. Przystanęła przy znalezisku, odstawiła dzbanek na ziemię i delikatnie, starając się nie uszkodzić owoców, przystąpiła do zbiorów. Maliny szybko przykryły dno naczynia, pachnące i świeże. Duch rywalizacji budził się w łamaczce klątw powoli, jakby potrzebował na to dłuższej chwili, ale skoro już wzięła udział w tej konkurencji, należało dać z siebie wszystko. Myśli, ulatujące w kierunku ostatnich wydarzeń, znacznie łatwiej odganiało się w towarzystwie. Albo po prostu niedopuszczanie ich do głosu zdążyło już zamienić się w odruch, przywoływany z każdym wyjściem między ludzi. Teraz nikogo nie było wokół - dobry nastrój przeciekał jej przez palce zupełnie jak woda i nic nie robił sobie z prób zatrzymania go na siłę, przestała próbować. Spochmurniała, dało się z jej twarzy czytać, nigdy nie umiała kłamać. Może to i lepiej, że się rozdzieliły? Skupiła się na malinach, w parę minut zebrała wszystkie znalezione w tym miejscu i była gotowa, by ruszać w dalszą drogę. Z rękami splamionymi sokiem sięgnęła po swój dzbanek, tu nie miała już czego szukać.
The member 'Vera Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Odette wpadła w pułapkę ruchomych piasków. Okazała się jednak na tyle gibka i zwinna, że zdołała się z niej prędko uwolnić, a idąc dalej ścieżką odnalazła nieco malin.
Z ust Fantine, Marine oraz Deirdre gładko popłynęły przekonujące kłamstwa, w które uwierzyły inne dziewczyny. Każda z nich w pewnym momencie się oddaliła, szukając owoców w samotności, a lady Rosier, lady Lestrange i panna Tsagairt zebrały wszystkie maliny z krzaczka do własnych dzbanków.
Mająca dobre usposobienie Rowan nie potrafiła kłamać, nie udało się innej dziewczyny przekonać. Żachnęła się, że rudowłosa pewnie żartuje, po czym dostrzegła owoce nieopodal. Panna Sprout musiała się nimi z nią podzielić.
Do Nephthys i Very uśmiechnęło się dziś szczęście. Znalazły dużo owoców, które zebrały do swoich dzbanków.
Zaklęcie Charlene było udane. Dzbanek wyrwał się z łapek chochlika kornwalijskiego, który znudzony brakiem chęci alchemiczki do zbabawy oddalił się, powrócił w dłonie dziewczyny. Mogła iść dalej.
Solene i Druella napotkały na swej drodze jednorożce,. Czystość i niewinność kobiet sprawiły, że najpiękniejsze z magicznych istot okazały się skore do pomocy. Dzięki nim odnalazły wiele malin.
Jeśli tylko Sybilla miałby widownię, z pewnością właśnie zerwałaby się z miejsc, aby obdarować ją owacjami na stojąco. Wróżbitka, próbując uskoczyć przed wściekłą błotoryją, wywinęła przy tym tak zjawiskowy piruet, że nie powstydziłaby się go żadna primabalerina. Może powinna zastanowić się nad zmianą ścieżki zawodowej? Niestety pomimo niezwykłego wdzięku w tańcu na bagnie nie znalazła żadnych malin.
| Instrukcje do rzutów zawarte są w opisie zdarzeń. Dodatkowo dalej rzucacie kością k6 na przejście na następne pole.
Na odpis macie 48h.
Z ust Fantine, Marine oraz Deirdre gładko popłynęły przekonujące kłamstwa, w które uwierzyły inne dziewczyny. Każda z nich w pewnym momencie się oddaliła, szukając owoców w samotności, a lady Rosier, lady Lestrange i panna Tsagairt zebrały wszystkie maliny z krzaczka do własnych dzbanków.
Mająca dobre usposobienie Rowan nie potrafiła kłamać, nie udało się innej dziewczyny przekonać. Żachnęła się, że rudowłosa pewnie żartuje, po czym dostrzegła owoce nieopodal. Panna Sprout musiała się nimi z nią podzielić.
Do Nephthys i Very uśmiechnęło się dziś szczęście. Znalazły dużo owoców, które zebrały do swoich dzbanków.
Zaklęcie Charlene było udane. Dzbanek wyrwał się z łapek chochlika kornwalijskiego, który znudzony brakiem chęci alchemiczki do zbabawy oddalił się, powrócił w dłonie dziewczyny. Mogła iść dalej.
Solene i Druella napotkały na swej drodze jednorożce,. Czystość i niewinność kobiet sprawiły, że najpiękniejsze z magicznych istot okazały się skore do pomocy. Dzięki nim odnalazły wiele malin.
Jeśli tylko Sybilla miałby widownię, z pewnością właśnie zerwałaby się z miejsc, aby obdarować ją owacjami na stojąco. Wróżbitka, próbując uskoczyć przed wściekłą błotoryją, wywinęła przy tym tak zjawiskowy piruet, że nie powstydziłaby się go żadna primabalerina. Może powinna zastanowić się nad zmianą ścieżki zawodowej? Niestety pomimo niezwykłego wdzięku w tańcu na bagnie nie znalazła żadnych malin.
| Instrukcje do rzutów zawarte są w opisie zdarzeń. Dodatkowo dalej rzucacie kością k6 na przejście na następne pole.
Na odpis macie 48h.
- Wydarzenie 4 - Solene:
- Masz dzisiaj ogromne szczęście! Przynajmniej na razie. Po niedługim spacerze bez trudu odnajdujesz krzewy pełne dojrzałych, soczystych malin. Nie tracisz czasu i zabierasz się do ich zbierania. Twój dzbaneczek nieco się zapełnia, zyskujesz 10 punktów.
- Wydarzenie 5 - Druella, Fantine, Odette:
- Wytrwale podążałaś lasem i wkroczyłaś na jego bardziej podmokłe tereny. Potknęłaś się lekko o kłodę, a przynajmniej tak Ci się wydawało. Po chwili przekonałaś się, że to błotoryja o płetwiastych łapach i ostrych zębach. Wściekła skoczyła, by ugryźć cię w łydkę. Musiałaś wykonać unik, a jego ST wynosi 40, doliczana jest statystyka zwinności. W przypadku powodzenia uciekasz błotoryi i twój dzbaneczek jest bezpieczny. W przypadku niepowodzenia w wyniku ataku stworzenia tracisz równowagę, a zebrane przez ciebie owoce wpadają do błota i tracisz 5 punktów.
- Wydarzenie 6 - Sybilla:
- Najpierw usłyszałaś chichot, pomyślałaś, że jedynie Ci się zdawało. Znowu go jednak usłyszałaś i tym razem znikąd pojawił się chochlik kornwalijski. Bardzo złośliwy, mały elf, który korzystając z twojego zaskoczenia wyrwał Ci z dłoń dzbanuszek i odleciał na gałąź, zbyt wysoką, byś mogła ją dosięgnąć. Musiałaś rzucić zaklęcie Accio, którego ST wynosi 40. Jeśli uda Ci się zaklęcie odzyskasz dzbanek z malinami, jeśli nie zatrzyma go na najbliższe kilka minut chochlik. Kiedy w końcu się znudzi, po prostu wypuści go z łapek. Złapiesz go, lecz stracisz trochę zebranych wcześniej malin. Tracisz 5 punktów.
- Wydarzenie 7 - Rowan, Deirdre, Marine:
- Zza drzew wyłania się niska postać przypominającego karykaturalnego człowieka. Rozpoznałaś w nim goblina. Nie miałaś pojęcia co tu robił, a zanim zdążyłaś się odezwać zaczął krzyczeć na ciebie w swoim ojczystym języku i zbliżył się. Wyraźnie czegoś od ciebie chciał. W banku Gringotta usłyszałaś kilkakrotnie ten język, lecz czy zdołasz go zrozumieć? ST wynosi 20, doliczany jest bonus za biegłość języka goblideguckiego. W przypadku powodzenia rozumiesz, że goblin pyta Cię o drogę, wskazujesz mu ją i pokojowo się rozstajecie. W przypadku niepowodzenia wściekły goblin kradnie Ci garść malin z dzbanka i ucieka, a ty tracisz 5 punktów.
- Wydarzenie 9 - Nephthys:
- Szłaś dalej, lecz wkoło wciąż widziałaś tylko mchy i paprocie. Nic jednak bardziej mylnego! Maliny tu były, lecz przez wiatr przykryły je długie liście paproci. Czy zdołasz dostrzec wśród nich czerwoną plamkę? ST znalezienia owoców wynosi 20, doliczany jest bonus za biegłość spostrzegawczość. W przypadku powodzenia znajdujesz owoce i zyskujesz 10 punktów. Jeśli nie osiągniesz ST: wzruszasz ramionami i wędrujesz dalej.
- Wydarzenie 10 - Vera:
- Masz dzisiaj farta! Kontynuując wędrówkę w końcu odnajdujesz krzewy pełne dojrzałych, soczystych jeżyn. Nie tracisz czasu i zabierasz się do ich zbierania. Twój dzbaneczek nieco się zapełnia, zyskujesz 5 punktów.
- Wydarzenie 12 - Charlene:
- Dostrzegasz na swej drodze krzew malin i podchodzisz doń, by zebrać owoce, lecz dojście do nich tarasują Ci dziwne stworzenia. To tłuste, mierzące po 10 cali istoty przypominające brązowe glizdy. Rozpoznanie wynosi 20, doliczana jest biegłość za onms. W przypadku powodzenia: wiesz, że to tylko niegroźne gumochłony, które żywią się sałatą i wcale się nie ruszają. Przechodzisz obok i zbierasz owoce, zyskujesz 5 punktów. W przypadku niepowodzenia jesteś przekonana, że to stworzenia szalenie niebezpieczne i oddalasz się czym prędzej.
Numer pola | Imię i nazwisko | Punkty zapełnienia dzbaneczka |
12 | Charlene Leighton | 0 |
10 | Vera Leighton | 10 |
9 | Nephthys Shafiq | 10 |
7 | Deirdre Tsagairt | 10 |
7 | Marine Lestrange | 10 |
7 | Rowan Sprout | 5 |
6 | Sybilla Vablatsky | 0 |
5 | Fantine Rosier | 10 |
5 | Odette Baudelaire | 5 |
5 | Druella Rosier | 10 |
4 | Solene Baudelaire | 10 |
Nephthys podążała dalej wyznaczonym przez siebie szlakiem. Od zapachu malin, który kusił słodyczą z dzbanka, kręciło jej się w głowie. Dopiero teraz zauważyła, że palce miała nieco poplamione sokiem. Otarła dłoń o dłoń, po czym kontynuowała rozglądanie się po krzewach zieleni. Panujący spokój nawet nie zachęcał do wychodzenia stąd, nie zamierzała się zatem tym bardziej spieszyć. Wzrok przywykł już do wszechobecnej barwy szmaragdu, jeszcze niezmąconej barwami jesieni i coraz ciężej było jej wypatrzyć cokolwiek, co nie było mchem lub paprociami. Shafiq nie tylko obserwowała; starała się też nasłuchiwać, nie tylko ewentualnych zwierząt, ale i konkurentek. Choć lwią część z nich znała przynajmniej z widzenia, nie miała dzisiaj ochoty na rozmowy. Nie należała nigdy do osób nieuprzejmych, stąd też z dwojga złego wolała skryć się wśród liści, aniżeli oznajmić komuś niezbyt grzecznie, że nie ma chęci na pogawędki, niezależnie od tego, jak trywialne by nie były.
Oprócz materiału sukni, który zaczepił się o gałązkę i niezbyt przy tym ucierpiał, jak dotąd nie napotkała jeszcze na żadną przeszkodę. Tylko połowicznie ją to martwiło: brak konieczności sięgania ku magii oznaczał również brak narażania się na działanie anomalii. Z drugiej strony zaczęła mieć wrażenie, że idzie zbyt łatwo. Nieświadoma trudności, jakie napotkały pozostałe uczestniczki, podążała w obranym kierunku, skanując las ciemnym spojrzeniem uważnie, choć nie wykluczała, że coś mogła przegapić. Wsłuchując się w cichy szept liści, śpiew ptaków i szelest swojego kroku na leśnym poszyciu, starała się myśleć tylko o zbieraniu owoców. Było to jednak znacznie cięższe, niż mogłoby się wydawać. Nawet cisza nie koiła rozszalałych myśli. Nephthys przystanęła na chwilę, dłonią odganiając wszędobylskiego owada, który nadleciał z sobie tylko znanego kierunku. Odrzuciła włosy na plecy i wzdychając, wbiła wzrok w masyw leśny. Gdzie skryły się te nieszczęsne maliny? Całkowicie skupiając się na odnalezieniu czerwieni, zdawała się nie dostrzegać nic ponadto.
Oprócz materiału sukni, który zaczepił się o gałązkę i niezbyt przy tym ucierpiał, jak dotąd nie napotkała jeszcze na żadną przeszkodę. Tylko połowicznie ją to martwiło: brak konieczności sięgania ku magii oznaczał również brak narażania się na działanie anomalii. Z drugiej strony zaczęła mieć wrażenie, że idzie zbyt łatwo. Nieświadoma trudności, jakie napotkały pozostałe uczestniczki, podążała w obranym kierunku, skanując las ciemnym spojrzeniem uważnie, choć nie wykluczała, że coś mogła przegapić. Wsłuchując się w cichy szept liści, śpiew ptaków i szelest swojego kroku na leśnym poszyciu, starała się myśleć tylko o zbieraniu owoców. Było to jednak znacznie cięższe, niż mogłoby się wydawać. Nawet cisza nie koiła rozszalałych myśli. Nephthys przystanęła na chwilę, dłonią odganiając wszędobylskiego owada, który nadleciał z sobie tylko znanego kierunku. Odrzuciła włosy na plecy i wzdychając, wbiła wzrok w masyw leśny. Gdzie skryły się te nieszczęsne maliny? Całkowicie skupiając się na odnalezieniu czerwieni, zdawała się nie dostrzegać nic ponadto.
شاهدني من فوق
The member 'Nephthys Shafiq' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'k6' : 4
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'k6' : 4
Umiejętność sączenia w cudze uszy nieprawdy Fanny wyssała najpewniej z mlekiem matki, lady Cedriny Rosier, krwi Crouch. Nie było w tym nic ani dziwnego, ani zdrożnego; życie arystokracji miało wszak to do siebie, że utkane było z kłamstw. Słodkich, lepkich i bezwzględnych. Nikogo nie obchodziły przecież cudze prawdziwe uczucia. Należało trzymać pozory i udawać, udawać, udawać. Nieprawdziwe uśmiechy damy zwykły mieć przylepione do ust. Tego przecież od nich wymagano: miały być uśmiechniętą, promieniującą szczęściem ozdobą, nawet wówczas, gdy złota klatka była dlań nazbyt ciasna. Różyczka doskonale odnajdywała się w swojej rzeczywistości. Potrafiła łgać jak z nut i nigdy nie czuła z tego powodu wyrzutów sumienia. Tak została wychowana, tego ją nauczono. Powieka nawet jej nie drgnęła, gdy okłamywała przeciwniczkę. Nie miała najmniejszego zamiaru dzielić się z nią łupem. Zawsze mierzyła wysoko, pragnęła błyszczeć najjaśniej spośród wszystkich, nawet podczas zbierania leśnych owoców. Przeciwniczka oddaliła się zasmucona. Nie przez fakt kłamstwa, którego nie zdołała wyczuć, lecz przez brak owoców. Fantine uśmiechnęła się zwycięsko, odczekała chwilę, po czym ruszyła w odpowiednią stronę. Zebrała owoce do własnego dzbanka, dbając, by nie pobrudzić przy tym sukni. Zabrawszy je wszystkie ruszyła ścieżką dalej, uważnie rozglądając się wkoło.
Wkroczyła na tereny podmokłe; z niezadowoleniem lewą ręką unosiła spódnicę, odsłaniając kostki (dobrze, że wokół nie było żadnych mężczyzn i lady Nott, która z pewnością by Fanny za to potępiła), aby uchronić ją przed błotem. Wokół było cicho, Fanny wątpiła, aby znalazła tu owoce - zamiast nich, to coś znalazło ją. W pewnym momencie potknęła się, sądziła, że o kłodę, lecz to była... Błotoryja, która rzuciła się pokazując ostre zęby. Lady Rosier pisnęła ze strachu i próbowała uskoczyć przed tym atakiem, uważając jednako, aby z dzbanka nie wypadły maliny, które już zebrała. Rozpoznała to zwierzę, wyniosła z Beauxbatons podstawową wiedzę o magicznych stworzeniach (rzecz jasna o smokach najwięcej nauczyła się od własnej rodziny), wiedziała, ze nie ma ochoty na bliskie spotkanie z nią. Czy okaże się jednak dość szybka?
Wkroczyła na tereny podmokłe; z niezadowoleniem lewą ręką unosiła spódnicę, odsłaniając kostki (dobrze, że wokół nie było żadnych mężczyzn i lady Nott, która z pewnością by Fanny za to potępiła), aby uchronić ją przed błotem. Wokół było cicho, Fanny wątpiła, aby znalazła tu owoce - zamiast nich, to coś znalazło ją. W pewnym momencie potknęła się, sądziła, że o kłodę, lecz to była... Błotoryja, która rzuciła się pokazując ostre zęby. Lady Rosier pisnęła ze strachu i próbowała uskoczyć przed tym atakiem, uważając jednako, aby z dzbanka nie wypadły maliny, które już zebrała. Rozpoznała to zwierzę, wyniosła z Beauxbatons podstawową wiedzę o magicznych stworzeniach (rzecz jasna o smokach najwięcej nauczyła się od własnej rodziny), wiedziała, ze nie ma ochoty na bliskie spotkanie z nią. Czy okaże się jednak dość szybka?
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Leśne ostępy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset