Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Leśna polana
Popioły z rytualnych, rozpalanych podczas Festiwalu Lata ognisk, są każdego poranka zbierane do urn i zanoszone do namiotu rozstawionego na zacienionej polanie. Namiot wykonany jest z czarnego, ciężkiego materiału, który o zmroku zdaje się niemal stapiać z gwieździstym niebem i cieniami drzew.
Codziennie o zachodzie słońca na polanie ustawiają się kolejki - po zmroku w namiocie wróży z popiołów wiedźma, wprawiona w sztuce spodomancji. Nikt nie wie, skąd przybyła ta czarownica, jak ma na imię, ani ile ma lat. Pojawia się w Weymouth co roku i pamiętają ją nawet najstarszy bywalcy Festiwalu Lata, którzy zarzekają się, że jej wróżby się sprawdzają. Choć wiedźma ma pomarszczoną twarz i garba, to w namiocie, w świetle świec zmarszczki zdają się wygładzać, a plecy prostować.
W namiocie płoną świece, oświetlając hebanowy stół nakryty białym materiałem. Na stole leżą niewielkie kości zwierząt, poświęconych w rytuałach Festiwalu Lata. Do środka wchodzi się pojedynczo. Pod czujnym okiem wiedźmy, każdy może nabrać garść popiołu i rozsypać go na zwierzęcych kościach.
Popiół układa się w obrazy, czasem abstrakcyjne, a czasem przerażająco realistyczne. Czarownica służy pomocą w interpretacji wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, rzuć kością k15:
- Wróżby:
- 1: Przez mgnienie sekundy widzisz kształt ponuraka, a potem popiół ześlizguje się ze zwierzęcych kości i nie widać już nic. Wiedźma jedynie kręci głową z posępną miną.
2: Popiół rozsypuje się w kształt przypominający chmury. Zejdź na ziemię, bo nigdy się nie obudzisz - szepcze wiedźma.
3: Kształt przypomina głowę kota. Strzeż się zdrady, otacza cię fałszywość - wyrokuje czarownica.
4: Okrągły kształt kojarzy się z jajkiem. Nowy początek, nowe życie. - wiedźma uśmiecha się ciepło, choć jej oczy pozostają nieobecne.
5: Popioły układają się w Twoją własną twarz, zadziwiająco realistyczną. W miejscu oczodołów lśnią zwierzęce kości. Zdejmij wreszcie maskę, bo zrośniesz się z nią na stałe. - starucha wznosi oczy do góry.
6: Na kościach lśni ciemny kształt jabłka, z lekko nierównym bokiem. Miłość może być darem, lecz może być też trucizną. - wyrokuje czarownica.
7: Popioły rozsypują się szeroko, przy odrobinie skupienia możesz z nich wyłonić kształt orła. Mierz wysoko, a zajdziesz daleko. - wiedźma przygląda ci się z niekrytym zainteresowaniem.
8: Rozsypany popiół wygląda trochę jak motyl z rozłożonymi skrzydłami. To czas zmian, transformacji. Zrzuć kokon i stań się motylem. - tłumaczy wróżbitka.
9: Popiół układa się w idealny okrąg, w którego środku znajduje się jedna z kości. To obrączka lub zamknięty krąg. Za rok o tej porze znajdziesz szczęście rodzinne albo znajdziesz się w pułapce bez wyjścia. - wiedźma mruży oczy, dwojako interpretując znak.
10: Popioły rozsypują się wszędzie, punktowo, niczym gwiazdy na niebie. Czeka cię szczęście, ale musisz je znaleźć samodzielnie. - uśmiecha się czarownica.
11: Popioły układają się w symbol nierównego trójkąta, górskiego szczytu. Ciężka praca i nowe wyzwania. Jeśli nie zdołasz wspiąć się na szczyt, spadniesz boleśnie. - interpretuje wiedźma.
12: Kształt z popiołów przypomina kołyskę, przeciętą w połowie jedną ze zwierzęcych kości. Jeśli nic nie zmienisz, będziesz tylko narzędziem swoich przodków. - krzywi się czarownica.
13: Popioły rozsypują się w poziomą linię, która urywa się na jednej ze zwierzęcych kości. Twoja droga podąża w ślepy zaułek. - marszczy brwi wróżbitka.
14: Popioły wyglądają jak koło otoczone promieniami. Słońce zwiastuje szczęście i przypływ majątku. - uśmiecha się starucha.
15: Popiół układa się w zadziwiająco wyrazisty obraz smoka. Wzbijesz się wysoko, gdy spopielisz przeszłość w ogniu. - spojrzenie czarownicy jest mgliste, a głos ochrypły.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.02.23 0:27, w całości zmieniany 3 razy
- Każdy lubi, co innego. – Wzruszył ramionami ze swojej strony kończąc już ten temat. Nie dlatego, że czuł się pokonany czy zawstydzony, ale bał się, jakie tematy mogą pójść za nim. Jakie pytania mogą paść i odpowiedzi, których nie był pewien, czy chce usłyszeć. Poza tym to nie było miejsce do tego typu dywagacji. Otwarty teren, gdzie w każdej chwili każdy mógł mniej lub bardziej niespostrzeżenie przyjść nie sprzyjał takim rozterkom. Chociaż prawdę mówiąc nie sądził, że jakiekolwiek miejsce i czas będą odpowiednie dla niego na taką rozmowę.
Nie dał się nabrać, dobrze wiedział, że cofnięcie się Amodeusa wcale nie oznacza wycofania się z ich gry. Znali się zbyt długo, żeby to zwyczajnie zignorował albo przedwcześnie zwiesił broń. Być może nie często wygrywał w ich bitewkach, ale z każdej przegranej skrupulatnie wyciągał nauczkę, powoli i mozolnie budując sobie przemyślaną zbroję. Dlatego teraz pamiętał już pewne schematy zachowań przyjaciel, chociaż powtarzały się one rzadko, bo te potrafił zaskakiwać go swoją nieskończoną pomysłowością. Jednak tym razem udało mu się. Søren był przygotowany na jego odpowiedź, tym bardziej, że zadał mu już podobne pytanie, chociaż w zupełnie innych okolicznościach. Obojętność Księcia i stonowana odpowiedź, która przywodziła mu na myśl tamtą sytuację sprawiła, że szeroki uśmiech rozciągnął jego wargi. Cóż, podobno wcale nie rozmiar był największy, ale umiejętności, więc nie poczuł się urażony tą odpowiedzią. Zdecydowanie bardziej jego uwagę przyciągnęła druga odpowiedź, a właściwie pytanie, które otrzymał. Mimowolnie cofnął się w uroczej retrospekcji do czasów szkolnych, które w świetle wszystkich minionych wydarzeń wydają się niesamowicie odległe, wręcz niemożliwe i wyimaginowane. Hogawart, magiczna idylla, azyl, w którym wszelkie problemy świata zewnętrznego wydawały się tak odległe, że nieistniejące. Miał więc stamtąd wiele wspomnień, ciągle świeżych i klarownych, tym bardziej, że przecież nie tak znów wiele czasu minęło, od kiedy opuścił mury tej szacownej placówki. Tak więc pamiętał jak to wszystko między nimi wyglądało.
- Nie pomyliłeś czasem, kto trenował na kim? – pyta przyglądając mu się z rozbawieniem. – Chociaż możesz mieć rację, to ty potrzebowałeś więcej ćwiczeń, żeby przyswoić praktykę. – Był ciekaw, czy przyjaciel się z nim zgodzi, czy też właśnie ugodził go w jakiś czuły punkcik.
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
Przyjemność sprawiała mu obserwacja przyjaciela, który tak usilnie starał się unikać jego wzroku. Napawał się również tą przydługą chwilą, kiedy ich myśli uciekły różnymi torami, które pomimo rozdzielenia często wręcz zbiegały się. Czyżby to poruszony wątek pobudził w nich obu wspomnienia związane z ukochanym Hogwartem? Najprawdopodobniej tak. Nagłe, ciepłe wspomnienia, które dotyczyły miejsca nazywanego przez nich domem. Ech, czemu częściej nie rozpamiętywali tych starych dziejów? Błogi czas dzieciństwa, pierwszych psidwakowych zauroczeń, które rzecz jasna były czysto platonicznymi wzdychankami. Przystojni siódmoklasiści czy zgrabne Krukonki nie były w stanie zaburzyć żelaznej kurtyny dziewictwa, zbudowanej wokół Amodeusa oraz jego świętego skrawka ziemi, potocznie zwanego biblioteką. Okres, kiedy to największym zmartwieniem było to, że nie można było zapisać się na wszystkie zajęcia. Mimowolny uśmiech wkradł się na lico księcia, nadzwyczaj niezwykły, taki który zwykle był zarezerwowany tylko i wyłącznie dla bardzo wąskiego grona. Do którego oczywiście Søren należał, bo jakżeby inaczej?
- Mówiłem o zaklęciach, panie Avery. - powiedział z obruszeniem. - A nie o treningach Quidditcha. - dodał, jakby od niechcenia, dopieszczonego przesadną rezygnacją. - Oczywiście, że potrzebowałem treningów praktycznych... - niemal odruchowo jego ręka powędrowała ku klatce piersiowej, delikatnie muskając materiał koszuli, pod którą skrywała się pamiątka po jednym z takich praktycznych eksperymentów. - W końcu nie byłem aż takim geniuszem, aby opanować zaklęcia z wyższych roczników, bez jakichkolwiek ćwiczeń. - dodał już wesoło, sprzedając przyjacielowi mentalnego pstryczka w nos.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
- Wiem, że nie Quidditcha, skoro i tak ledwie utrzymywałeś się na miotle – odpowiada tylko leciutko zniekształcając przeszłość. Poza tym nie mógł się powstrzymać przed wytknięciem tej jednej z niewielu rzeczy, w której był od niego lepszy. Nie żeby na co dzień sprawiało mu to jakiś problem i czuł się gorszy od przyjaciela. Normalnie nie zwracał na to większej uwagi, stopień wtajemniczenia w daną dziedzinę nie był dla niego istotny. Nie było jednak nic bardziej radującego duszę niż widok Księcia niemogącego być w czymś najlepszym. Pokonanego przez najbanalniejszą przecież rzecz, bo nie różdżkę, a zwykłą miotłę.
Jednak rozbawienie prysło niczym przekłuta palcem bańka mydlana, gdy oczy Sørena podążyły za dłonią przyjaciela. Dobrze pamiętał wygląd tej blizny, a okoliczności jej poznania jeszcze bardziej. Normalnie jego umysł przywołałby to wszystko, ale tym razem postanowił go zaskoczyć i wybrać zupełnie coś innego. Oczami wyobraźni zobaczył moment, w którym ostatni raz dokonał dokładnych oględzin klatki piersiowej Amodeusa. Zarówno czysto wzrokowo, ale także przy pomocy rąk i ust. Mógł dziękować Merlinowi i wielu latom praktyki, że nie spąsowiał niczym nieuświadomiona dziewica, gdy zalał go ten natłok niespodziewanych wspomnień. Nie miał ani krzty ochoty tłumaczyć, co go wywołało. Nie uniknął jednak nagłej fali ciepła, która rozlała się po jego całym ciele. Po raz pierwszy w życiu sam, z własnej, nieprzymuszonej woli przywołał z czeluści swojego umysłu przyprawiający o mdłości obraz swojej matki i brata razem, aby się uspokoić. Na szczęście podziałało i jego ciało nie zdołało w żaden widocznysposób ukazać jego burzy emocji.
- Jak zwykle skromny – mruknął całkiem cicho, bo wciąż nie do końca sobie ufał. Zwłaszcza, że wciąż oddychał szybko i płytko. – Chodźmy się gdzieś napić, a nie stoimy jak dwa kołki, gdy wszyscy już sobie poszli.
|zt
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
Wiedział, że trop okazał się skuteczny. Wyczuwał to. W końcu spędził większość nocy na węszeniu jakichkolwiek oznak pobytu smoka. O tym że Gostir tam był świadczył przecież ogromny ślad, który znaleźli. Ale w tym było coś jeszcze. Coś ciągnęło Morgotha w tamtym kierunku, zupełnie jakby podskórnie przeczuwał, że chodzi o większą sprawę. O tę prawdę. O to że połączył swój los z wielkim stworzeniem, którego z założenia nie można było oswoić ani nagiąć według swojej woli. A teraz co się działo? Nie miał pojęcia czy było to coś dobrego, czy wręcz przeciwnie. Nie interesowało go to. Miał trop i musiał nim podążać bez względu na wszystko. Czuł w kościach, że podjęcie tej decyzji będzie wielkim krokiem w przód, że nie cofnął się tym razem. Że uda im się trafić na kolejny ślad, który doprowadzi ich bliżej podopiecznego. Bliżej zagubionego Gostira. Co oznaczało to jednak w ich relacji? Przełom, którego żadne z nich nie chciało, czy właśnie mieli się przekonać, że to uwieńczy wszystko co przeżyli i ponownie rozstaną się bez chociażby słowa? Morgoth sam nie wiedział, czego wolałby bardziej. Chyba z chęcią podziękowałby lady Selwyn za poświęcony czas i kolejne pomyślne rozwiązanie zagadki. Ale kłamałby, gdyby uważał, że to było wszystko co czuł w tych chwilach, które spędzali blisko siebie. Jednak to co czuł, to czego chciał, nie było ważne. Chodziło o dzień jutrzejszy i to, co mógł przynieść. Musieli znaleźć tego trójogona za wszelką cenę. Wszelką z jego strony. Od niej tak naprawdę już niczego nie oczekiwał, ale napisał do niej ten przeklęty list. Dlaczego to zrobił? Chyba z szacunku do niej i faktu, że wolałaby wiedzieć, co się dzieje. Czy jej praca przyniosła owoce? czy wszystko skończyło się pomyślnie? Czy wszystko szło zgodnie z planem? Zabawne, ale nie mieli żadnych planów. Działali pod wpływem impulsów. Przeczucie kazało im przenieść się do lasów Weymouth. Tak samo dzięki jakiemuś wewnętrznemu nakazowi, trafili na ślad w ziemi. Teraz też prowadziło ich coś więcej. Morgoth dotknął ziemi, zamykając oczy. Próbował w jakikolwiek sposób poczuć ten charakterystyczny zapach uprowadzonego monstrum. W ciągu jednej sekundy zmienił się w czarny obłok, by przelecieć kilkaset metrów dalej - stanął na leśnej polanie. W miejscu gdzie miała przenieść się Lynn. Już niedługo powinna się tu pojawić. Wspominała, że znała tę okolicę, a Yaxley nie musiał się domyślać skąd. Nie musiał, ale też nie chciał zaprzątać sobie tym głowy. Ta kobieta i tak nie była już związana z nim w jakikolwiek sposób, a on musiał o niej zapomnieć. Tylko los ciągle przeplatał ich drogi, wystawiając ich cierpliwość na ciężkie próby. Próby, które czasem potrafili przejść. Ale tylko czasem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 28.03.17 12:03, w całości zmieniany 1 raz
- Uważaj - powiedział jedynie, przenosząc z jej twarzy spojrzenie na polanę dookoła. Przeszedł kilka kroków wgłąb, próbując sobie przypomnieć, gdzie dokładnie wywęszył trop, który miał ich poprowadzić. Gdyby tylko mógł ponownie się zamienić... - Poczekaj na mnie - mruknął jedynie, po czym wszedł w gęstą roślinność, czując jak całe jego ciało zmienia formę. Nie miało mu zająć to długo czasu nim odkrył, że zapach prowadził na południe. Wyłonił się z linii drzew, otrzepując płaszcz z liści, by spojrzeć na czekającą wciąż Lynn. - Ślad prowadzi w tamtą stronę - powiedział oszczędnie i skierował się w wyznaczonym kierunku.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Gdy wrócił, serce wciąż mu silnie pracowało, ale o wiele łatwiej było mu się opanować. Nie był tak podatny jak przed chwilą. Jej zapach zmniejszył swoją moc, ale nieznacznie drgnął, gdy się odezwała. Mały amok wciąż mu towarzyszył i potrzebował chwili, by z niego wyjść. Zawsze tak było po przemianie, ale z każdą było coraz lepiej. Genevieve ostrzegała go, ale również mówiła, że szybko nad tym zapanuje. Nie zwrócił uwagi na jej słowa, chociaż nie niosły one ze sobą oczekiwania na odpowiedź. Mało rozmawiali w przeciwieństwie do wcześniejszego zadania. Ale to była prawda. Zmienili się i nie należeli już do swoich naiwnych wcieleń, nie znających losów Oktawiana. Teraz współpracowali na zupełnie innych zasadach, chociaż oczywiście nic nie zdarzało się w świecie dwa razy tak samo. Dlatego też nie winił nikogo za to jak wyglądała lub nie ich relacja. Zawodowa... W końcu dotarł do pewnego wzniesienia, które kończyło się ostrym spadem w dół. Zatrzymał się, by do niego dołączyła i sądził, że nie odezwie się. Było to mylące, bo padło pytanie, które równocześnie go zaniepokoiło i utwierdziło w tym, co podejrzewał.
- Nie - odparł krótko, spuszczając wzrok i przykucając by dotknąć zimnej trawy. Nie było to przeczucie, a jedynie chęć zrobienia czegoś, by nie czuć na sobie jej wzroku. - Nie posiadamy podobnej więzi. To tylko stworzenia - dodał, wiedząc, że nie była to prawda. To były potężne zwierzęta, które podziwiał i nie czuł przy nich strachu. Kątem oka zauważył, że przeszła do strumienia, a gdy go zawołała, ruszył jej śladem. Zatrzymał się za jej plecami, by spojrzeć na unoszący się kawałek dalej leniwy dym z komina. Zmarszczył brwi. Ramię z ranami po wilkołaku jakby się odezwało, przypominając co wydarzyło się, gdy ostatnio wszedł do domu na odludziu. - To zły pomysł.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 24.06.18 23:08, w całości zmieniany 2 razy
Teraz zostawiła go, by iść w stronę samotnego domu z bali. Praktycznie biegła jakby bała się, że ją zatrzyma. Może powinien, ale co by to dało? I tak by poszła swoją drogą. Obserwował ją jak szybko pokonuje strome zbocze i kieruje się dalej. Gdy stanęła przy drzwiach, Morgoth nie zastanawiał się nad tym tylko zmienił się w czarny obłok, by zaraz stanąć kilka kroków za nią, czekając, aż drzwi się otworzą. Czekał, stojąc pod drzewem i pozwalając, by cień zlewał się z jego ciemniejszym ubraniem. By w razie czego być w pogotowiu. Zacisnął skórzaną rękawiczkę na cisowym, czarno ubarwionym drzewcu. Czemu musiała być tak uparta? Dlaczego ciągle pchała się do postąpienia ryzykownych kroków w pojedynkę? Nie chciała go słuchać? Wątpił, żeby robiła mu na złość, chociaż może jakaś głęboko ukryta część Lynn mogła też się tym kierować. Gdy coś zaskrzypiało wewnątrz, wyprostował się, słysząc jak skóra otarła się o różdżkę.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset