Salon
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Urządzony w ciemnej tonacji salon stanowi centrum domu. To właśnie tutaj Crispin przyjmuje nielicznych gości albo odpoczywa czytając przez długie godziny z psem na kolanach. Płonący w kominku ogień wprowadza atmosferę przytulności w tym wyjątkowo męskim wystroju.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mój dom to azyl. Miejsce, w którym skryłem się przed całym światem, gdy rzeczywistość się dla mnie skończyła. Po zemście wszystko się zmieniło, moje życie nagle stało się wielką pustą dziurą. Jak gdybym sam postawił sobie kropkę i nie miał pojęcia, jakie ma być następne zdanie. Uciekłem więc daleko od Londynu, który wymagał ode mnie, abym natychmiast podjął decyzję, jakie to zdanie ma być, jak to wszystko ma się potoczyć, co dalej robić. W Puddlemore czas wydaje się płynąć wolniej, jest jakoś spokojniej. Prosty dom, który kupiłem pozwolił mi się w nim ukryć, odciąż od nabytej w Londynie reputacji. Wszystko, co działo się w tym mieście właśnie tam pozostawało, a ciche pola niekończących się wrzosowisk pozwalały mi wyłączyć myślenie. Dziś jednak pogwałciłem swoje święte zasady. Zresztą nie pierwszy raz. Chociaż wcale nie. Przecież Amelle jest tylko przyjaciółką. Nie ma nic złego w zapraszaniu do siebie przyjaciół, prawda? W końcu Doreę również tutaj zaprosiłem. Tylko pannę Goyle zaprosiłem o wiele więcej razy i nigdy nie miałem z tym problemu. Wręcz przeciwnie, cieszę się, że czuje się tu dobrze, swobodnie.
Przyglądam się jej z uśmiechem, gdy zachowuje się jak u siebie. Te proste czynności świadczą o komforcie, z jakim tu przebywa, jak bezpiecznie się tu czuje. Cieszę się z tego. Jednak najbardziej musi cieszyć się mój pies, który pcha się do niej o wiele bardziej niż do mnie. Naprawdę zdradziecka bestia, żeby nie powiedzieć typowy facet. Wiem, że zapewne Bonheur jeszcze nie raz przypomni sobie o tej wylewnej czułości, ale nie mam zamiaru jej tego wytykać. Mam dobry humor, gdy rozsiadam się obok niej na kanapie i widzę jak otula się moim ulubionym kocem. Przyłapuję się na tym, że przyglądam się jej trochę za długo, za bardzo poświęcam uwagę delikatnemu zapachowi jej perfum. Na szczęście jej głos szybko rozprasza to wrażenie i znów wszystko jest tak, jak powinno być.
- Urodził się nowy testral. – Nowina dnia, poza tym nic ciekawego. Poza tym, że znów przyjęto mnie do pracy, jestem pełnoprawnym aurorem, ale nie wiem jak jej to powiedzieć. Dlatego o wiele bardziej podoba mi się jej drugie pytanie. – Zawsze mi się podobasz – mówię, zresztą zgodnie z prawdą. Zakładam za jej ucho zbłąkany kosmyk włosów czując dziwną potrzebę tego drobnego kontaktu fizycznego. – Powinnaś być głodna po takim występie. – Mój ton jest całkowicie poważny, powinna jeść więcej, bo inaczej poobijam się o jej kości. – Co byś chciała zjeść? – Natomiast teraz brzmię już zdecydowanie mniej oficjalnie, w dodatku uśmiecham się całkiem szeroko.
Przyglądam się jej z uśmiechem, gdy zachowuje się jak u siebie. Te proste czynności świadczą o komforcie, z jakim tu przebywa, jak bezpiecznie się tu czuje. Cieszę się z tego. Jednak najbardziej musi cieszyć się mój pies, który pcha się do niej o wiele bardziej niż do mnie. Naprawdę zdradziecka bestia, żeby nie powiedzieć typowy facet. Wiem, że zapewne Bonheur jeszcze nie raz przypomni sobie o tej wylewnej czułości, ale nie mam zamiaru jej tego wytykać. Mam dobry humor, gdy rozsiadam się obok niej na kanapie i widzę jak otula się moim ulubionym kocem. Przyłapuję się na tym, że przyglądam się jej trochę za długo, za bardzo poświęcam uwagę delikatnemu zapachowi jej perfum. Na szczęście jej głos szybko rozprasza to wrażenie i znów wszystko jest tak, jak powinno być.
- Urodził się nowy testral. – Nowina dnia, poza tym nic ciekawego. Poza tym, że znów przyjęto mnie do pracy, jestem pełnoprawnym aurorem, ale nie wiem jak jej to powiedzieć. Dlatego o wiele bardziej podoba mi się jej drugie pytanie. – Zawsze mi się podobasz – mówię, zresztą zgodnie z prawdą. Zakładam za jej ucho zbłąkany kosmyk włosów czując dziwną potrzebę tego drobnego kontaktu fizycznego. – Powinnaś być głodna po takim występie. – Mój ton jest całkowicie poważny, powinna jeść więcej, bo inaczej poobijam się o jej kości. – Co byś chciała zjeść? – Natomiast teraz brzmię już zdecydowanie mniej oficjalnie, w dodatku uśmiecham się całkiem szeroko.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lubię wychodzić z chłodnego rana na taras, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Owinięta jedynie w gruby męski szlafrok, wpatrzona w nieskończoną przestrzeń zastanawiam się, jak długo już tam stoję: zimna i nieruchoma niczym pomnik z marmuru, potem lekko drżąca chowam dłonie w długie rękawy. Lubię tutaj przychodzić, nie tylko ze względu na Ciebie, głównie, kochany, ale w pakiecie z Tobą otrzymuję jeszcze chwile błogiej, niedokuczliwej samotności. W czasie pomiędzy, gdy budzę się wcześniej niż ty, do momentu, gdy zwleczesz się z łóżka. Czasem zastanawiam się – to chore przebłyski nieodpowiedzialnego marzycielstwa – czy nie mogłabym pozostać tak, skulona, na kanapie odrobinę dłużej, właściwie dłużej, niż powinnam. Na zawsze. Dlatego czasem wstaję z łóżka rano?, skoro sen ciska się ciężarem na powieki? Zawsze pędzę przed siebie, nie zatrzymuję się, nie oglądam w tył – może tylko czasami, gdy nikt mnie nie obserwuje? - nie obserwuję ludzi wokół mnie tak intensywnie skupiona na samej sobie. To ja jestem tutaj najważniejsza, gdy siedzę na kanapie, a ty skaczesz wokół i jesteś taki, jakiego sobie Ciebie wymarzyłam i problem właśnie tkwi w tym, że moje ja czasami za bardzo chce być blisko Ciebie, nie potrafi Ci odmówić i czasem, o zgrozo!, pragnie Cię uszczęśliwić. Oto mój problem, którego nie dostrzegam, gdy patrzę w Twoje oczy, składam zamówienie i myślę, że świat kręci się wokół mnie.
-A ty zawsze mówisz to samo, za każdym razem – odpowiadam, a do mojego stalowo poważnego głosu wkrada się odrobinka rozbawienia – Podejrzewam, że nawet nie wiedziałeś, która to ja – znów ja, ja i ja.
Naturalnie droczę się z Tobą, choć czasem możesz mieć problem ze zrozumieniem, kiedy ja sama gubię się w swoich podejrzeniach i bardziej lub mniej błędnych przypuszczeniach. Niestety jestem jedną z tych kobietek, które ufają swojej niezawodnej intuicji, a jak doskonale wiemy, kobieca a w dodatku przesączona feminizmem intuicja to żaden wyznacznik prawidłowości, a jedynie szalejące hormony i mania wyższości tłamszące wspólnymi siłami dobijający się do drzwi umysłu rozsądek. Tym razem podświadomie wyczuwam, że masz mi coś do powiedzenia, choć nie zastanawiam się nad tym i nie poszukuję odpowiedzi na dręczący mnie, nasilający się niepokój. Kiedyś przez Ciebie oszaleję, tak, to Twoja wina. I mój strach tym razem nieograniczający się jedynie do j a.
-Jestem – przyznaje cicho, choć zapewne nie zauważasz cienia, który na moment przykrywa me roziskrzone spojrzenie i nie dostrzegasz zmarszczki, która pojawiła się między brwiami. Och Crispinie, gdybyś wiedział jaką presję na mnie wywierasz, gdy podważasz mą perfekcyjność, gdybyś tylko wiedział, że po powrocie do domu będę oglądać się w lustrze i szukać wad. I tak długo, póki nie zaspokoję swojej nadszarpniętej ambicji, gdy na nowo nie doprowadzę siebie do harmonijnego porządku – Mam doskonały pomysł - obejmuję dłonią Twoją dłoń pochylając się w Twoim kierunku i szepcząc Ci w twarz te dwa słodkie słówka – Ugotujmy coś razem, powiem Ci nawet, że radzę sobie z tym coraz lepiej – wstaję natychmiast, odrobinę bardziej ożywiona, na chwilę zapominam, że coś jest nie tak i pozwalam abyś jako gospodarz tego skromnego, przytulnego domku zaprowadził mnie do kuchni, a najlepiej do spiżarni.
Nie wiem, co ugotujemy, ale na pewno będzie to coś smakowitego, a ja nie będę bała się ubrudzić.
-A ty zawsze mówisz to samo, za każdym razem – odpowiadam, a do mojego stalowo poważnego głosu wkrada się odrobinka rozbawienia – Podejrzewam, że nawet nie wiedziałeś, która to ja – znów ja, ja i ja.
Naturalnie droczę się z Tobą, choć czasem możesz mieć problem ze zrozumieniem, kiedy ja sama gubię się w swoich podejrzeniach i bardziej lub mniej błędnych przypuszczeniach. Niestety jestem jedną z tych kobietek, które ufają swojej niezawodnej intuicji, a jak doskonale wiemy, kobieca a w dodatku przesączona feminizmem intuicja to żaden wyznacznik prawidłowości, a jedynie szalejące hormony i mania wyższości tłamszące wspólnymi siłami dobijający się do drzwi umysłu rozsądek. Tym razem podświadomie wyczuwam, że masz mi coś do powiedzenia, choć nie zastanawiam się nad tym i nie poszukuję odpowiedzi na dręczący mnie, nasilający się niepokój. Kiedyś przez Ciebie oszaleję, tak, to Twoja wina. I mój strach tym razem nieograniczający się jedynie do j a.
-Jestem – przyznaje cicho, choć zapewne nie zauważasz cienia, który na moment przykrywa me roziskrzone spojrzenie i nie dostrzegasz zmarszczki, która pojawiła się między brwiami. Och Crispinie, gdybyś wiedział jaką presję na mnie wywierasz, gdy podważasz mą perfekcyjność, gdybyś tylko wiedział, że po powrocie do domu będę oglądać się w lustrze i szukać wad. I tak długo, póki nie zaspokoję swojej nadszarpniętej ambicji, gdy na nowo nie doprowadzę siebie do harmonijnego porządku – Mam doskonały pomysł - obejmuję dłonią Twoją dłoń pochylając się w Twoim kierunku i szepcząc Ci w twarz te dwa słodkie słówka – Ugotujmy coś razem, powiem Ci nawet, że radzę sobie z tym coraz lepiej – wstaję natychmiast, odrobinę bardziej ożywiona, na chwilę zapominam, że coś jest nie tak i pozwalam abyś jako gospodarz tego skromnego, przytulnego domku zaprowadził mnie do kuchni, a najlepiej do spiżarni.
Nie wiem, co ugotujemy, ale na pewno będzie to coś smakowitego, a ja nie będę bała się ubrudzić.
Gość
Gość
To prawda, nie znam się na sztuce. Nawet nie próbuję zbytnio udawać, że wiem o co chodzi w przedstawieniach Amelle, chociaż naprawdę solennie próbuję. Jestem jednak doskonały koneserem kobiecego piękna. Wszak od dziecka otaczał mnie bujny kwiat przedstawicielek płci przeciwnej. W burdelu, co pewnie nikogo nie zdziwi, nie było zbyt wielu mężczyzn. Poprawka, trudno było o jakiegokolwiek faceta w tym przybytku rozkoszy. Przynajmniej na co dzień, w środku tygodnia, gdy bure światło słońca odsłaniało smutną i prawdziwą twarz tego miejsca. Widziałem wiele kobiecych twarzy poznaczonych różnorodnymi emocjami, a także o zupełnie odmiennej urodzie czy kolorze skóry. Długie czy zadarte nosy, wąskie usta lub pełne wargi, rumiane policzki albo wklęsłe kości policzkowe. Nim nauczyłem się pisać znałem dogłębnie wachlarz kobiecej aparycji. Jednak niezmiennie moim ideałem, kobietą, której padałem do stóp była moja siostra. Nie wyobrażałem sobie, żeby moja wybranka mogła nie mieć blond włosów, które tak kochałem. Luna była moim światłem, potrafiłem ją dostrzec w najgęstszym londyńskim tłumie.
Wiele się jednak zmieniło nim dotarłem do miejsca, w którym jestem tutaj. Niczego nie żałuję. Także tego, że mój kanon piękna się nie zmienił. Nauczyłem się, że nie mam jednego, konkretnego typu, który chwaliłbym najmocniej. Żeby kobieta mnie pociągała musi mieć to coś. Chyba to miała Luna i widocznie to musi mieć Amelle skoro mimo wszystko potrafię wypatrzyć ją w tłumie innych, zazwyczaj identycznie odzianych baletnic.
- Kłamstwo wypowiedziane wiele razy staje się prawdą – rzucam tylko uśmiechając się szeroko. Mój mały słodki sekret może póki co pozostać małym słodkim sekretem. Niech sądzi, że jestem trochę krótkowzroczny. Niedopowiedzenia tworzą aurę tajemniczości, którą możemy póki co się otaczać. Tak długo jak niczemu to nie przeszkadza. Zresztą godzina zwierzeń jest już bliżej niż nam obojgu się zdaję.
Nie przyznałbym tego ani przed nią, ani przed sobą, ale gdy zbliża się do mnie tak nagle na chwilę zapiera mi w piersi dech. Nie mogę się przyzwyczaić do tego uczucia, które nawiedza mnie za każdym razem, gdy jesteśmy tak blisko. Nie potrafię tego określić, nie wiem czy istnieje słowo, które mogłoby to nazwać, ale widocznie mój pokręcony umysł doskonale wie, o co chodzi. Wie i w dodatku nie pozwala mi z tego powodu zrobić z siebie przed nią idioty. Nie zagapiam się więc jak ciele w malowane wrota tylko zatapiam swoje spojrzenie w jej ciemnobrązowych tęczówkach.
- Chętnie – zdołałem wydukać, bo zaraz już wstała z kanapy. Nawet nie zdążyłem mrugnąć, a co dopiero wykalkulować jakąś logiczną myśl. Nie mam jednak zamiaru się spieszyć czy tym bardziej pozwolić przejąć dowodzenie. Dlatego zanim sam wstaję przeciągami wzrokiem od czubka głowy po bose stopy. – Gdzie ty się tak spieszysz? – pytam podchodząc do niej i oplatając ją ramionami. Może jestem trochę ckliwy i staroświecki, ale lubię się przytulać. Zwłaszcza z nią. Zwłaszcza, że mam wrażenie, że po tym, co powiem już nie będę mógł. – Muszę ci coś powiedzieć.
Wiele się jednak zmieniło nim dotarłem do miejsca, w którym jestem tutaj. Niczego nie żałuję. Także tego, że mój kanon piękna się nie zmienił. Nauczyłem się, że nie mam jednego, konkretnego typu, który chwaliłbym najmocniej. Żeby kobieta mnie pociągała musi mieć to coś. Chyba to miała Luna i widocznie to musi mieć Amelle skoro mimo wszystko potrafię wypatrzyć ją w tłumie innych, zazwyczaj identycznie odzianych baletnic.
- Kłamstwo wypowiedziane wiele razy staje się prawdą – rzucam tylko uśmiechając się szeroko. Mój mały słodki sekret może póki co pozostać małym słodkim sekretem. Niech sądzi, że jestem trochę krótkowzroczny. Niedopowiedzenia tworzą aurę tajemniczości, którą możemy póki co się otaczać. Tak długo jak niczemu to nie przeszkadza. Zresztą godzina zwierzeń jest już bliżej niż nam obojgu się zdaję.
Nie przyznałbym tego ani przed nią, ani przed sobą, ale gdy zbliża się do mnie tak nagle na chwilę zapiera mi w piersi dech. Nie mogę się przyzwyczaić do tego uczucia, które nawiedza mnie za każdym razem, gdy jesteśmy tak blisko. Nie potrafię tego określić, nie wiem czy istnieje słowo, które mogłoby to nazwać, ale widocznie mój pokręcony umysł doskonale wie, o co chodzi. Wie i w dodatku nie pozwala mi z tego powodu zrobić z siebie przed nią idioty. Nie zagapiam się więc jak ciele w malowane wrota tylko zatapiam swoje spojrzenie w jej ciemnobrązowych tęczówkach.
- Chętnie – zdołałem wydukać, bo zaraz już wstała z kanapy. Nawet nie zdążyłem mrugnąć, a co dopiero wykalkulować jakąś logiczną myśl. Nie mam jednak zamiaru się spieszyć czy tym bardziej pozwolić przejąć dowodzenie. Dlatego zanim sam wstaję przeciągami wzrokiem od czubka głowy po bose stopy. – Gdzie ty się tak spieszysz? – pytam podchodząc do niej i oplatając ją ramionami. Może jestem trochę ckliwy i staroświecki, ale lubię się przytulać. Zwłaszcza z nią. Zwłaszcza, że mam wrażenie, że po tym, co powiem już nie będę mógł. – Muszę ci coś powiedzieć.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pędzę niemal, ciągnę Cię za sobą i już jestem gotowa zrobić coś naprawdę szalonego. Wiesz, mój drogi Crispinie, jestem okropną kucharką, nie powiem jednak tego na głos, ponieważ nie lubię chwalić się brakiem pewnych umiejętności. Można nawet powiedzieć, że swoje nieliczne wady sumiennie przemilczam i ukrywam skrupulatnie za wypolerowanym, gładkim i eterycznym kanonem baletnicy. Nieczęsto też porywam się na coś nowego, rzadko, przecież wiesz, próbuję rzeczy, w których nie jestem d o s k o n a ł a. Zazwyczaj trzymam się kurczowo tego, co bezpieczne, co domowe. Co daje mi poczucie bezpieczeństwa i gwarancję powodzenia. Dlatego nie gotuję, bo wiem, że spalę pieczeń, a ziemniaki na pewno będą niejadalne, bo jeśli ich nie przesolę, to zapomnę w ogóle je posolić. Ale próbuję. Być może dlatego, że Doug mnie nie zna. Może dlatego, że zje rozgotowany makaron albo wyjdziemy na miasto, kiedy obiad będzie niejadalny. Ale ty nie wiesz, że mam dwie lewe ręce. Czy może zauważyłeś, że unikam kuchni jak ognia?
Dlatego to takie niesamowite. Byłam wręcz podekscytowania.
Tak, chciałam ugotować z tobą kolację – po czym z pewnością więcej nie wpuściłbyś mnie do kuchni – i owszem, to było naprawdę szalone! Czułam się wręcz jak dziecko, które po raz pierwszy będzie piekło świąteczne pierniki ze swoją babcią, choć ten kanon rodziny jest mi zupełnie obcy.
Lecz chwyciłeś mnie nagle, zamknąłeś w czułym uścisku, z którego – pomimo poprzednich postanowień – nie chciałam się wyrywać. Nie chcę uciekać, choć twoje spojrzenie budzi we mnie irracjonalny niepokój, a ten odczuwam dość często, więc nie poddaję się swoim, dobijającym się do ścian umysłu, paranojom.
Gdzie się spieszę? Nie wiesz? Przecież zawsze pędzę przed siebie. Zawsze muszę być o krok przed tobą. Zawsze muszę być na przedzie. Nie pozwalam się wyprzedzić, nie pozwalam nawet, abyś choć na chwilę zrównał się ze mną, choć... czy to nie bajka, którą opowiadam sobie na dobranoc? Może tak naprawdę Cię potrzebuję. I może to ja podążam krok w krok za Tobą? Śledzę Cię skrupulatnie? Wyczekuję?
Bujda.
Nie wiem, czasem nie wiem już nic. Lecz jednego jestem pewna – na tę chwilę chcę zostać tam, gdzie jestem. W twoich ramionach. Na tę krótką chwilę.
Po której pędem pójdziemy gotować, a ja pochwalę się przed tobą swoimi umiejętnościami kulinarnymi! Lub ich zatrważającym brakiem.
-Przecież... zawsze się gdzieś śpieszę – tłumaczę niewinnie skubiąc rąbek twej koszuli i uśmiecham się łagodnie – nie chcę, żeby czas nam uciekł – nie wiem ile w tym dwuznaczności, a ile naturalności, ale śmieję się na twe kolejne słowa, bo chyba nie rozumiem. Jeszcze nie rozumiem i nie wiem, dlaczego się tak boję. A przede wszystkim - dlatego odpycham ten strach – Zatem słucham – mówię i nie zauważam nawet, że uśmiech mi nieco zbladł, a zamiast niego na mej twarzy zakwitło umiarkowane zainteresowanie. I niepokój kłębiący się w spojrzeniu zwróconym ku tobie.
Dlatego to takie niesamowite. Byłam wręcz podekscytowania.
Tak, chciałam ugotować z tobą kolację – po czym z pewnością więcej nie wpuściłbyś mnie do kuchni – i owszem, to było naprawdę szalone! Czułam się wręcz jak dziecko, które po raz pierwszy będzie piekło świąteczne pierniki ze swoją babcią, choć ten kanon rodziny jest mi zupełnie obcy.
Lecz chwyciłeś mnie nagle, zamknąłeś w czułym uścisku, z którego – pomimo poprzednich postanowień – nie chciałam się wyrywać. Nie chcę uciekać, choć twoje spojrzenie budzi we mnie irracjonalny niepokój, a ten odczuwam dość często, więc nie poddaję się swoim, dobijającym się do ścian umysłu, paranojom.
Gdzie się spieszę? Nie wiesz? Przecież zawsze pędzę przed siebie. Zawsze muszę być o krok przed tobą. Zawsze muszę być na przedzie. Nie pozwalam się wyprzedzić, nie pozwalam nawet, abyś choć na chwilę zrównał się ze mną, choć... czy to nie bajka, którą opowiadam sobie na dobranoc? Może tak naprawdę Cię potrzebuję. I może to ja podążam krok w krok za Tobą? Śledzę Cię skrupulatnie? Wyczekuję?
Bujda.
Nie wiem, czasem nie wiem już nic. Lecz jednego jestem pewna – na tę chwilę chcę zostać tam, gdzie jestem. W twoich ramionach. Na tę krótką chwilę.
Po której pędem pójdziemy gotować, a ja pochwalę się przed tobą swoimi umiejętnościami kulinarnymi! Lub ich zatrważającym brakiem.
-Przecież... zawsze się gdzieś śpieszę – tłumaczę niewinnie skubiąc rąbek twej koszuli i uśmiecham się łagodnie – nie chcę, żeby czas nam uciekł – nie wiem ile w tym dwuznaczności, a ile naturalności, ale śmieję się na twe kolejne słowa, bo chyba nie rozumiem. Jeszcze nie rozumiem i nie wiem, dlaczego się tak boję. A przede wszystkim - dlatego odpycham ten strach – Zatem słucham – mówię i nie zauważam nawet, że uśmiech mi nieco zbladł, a zamiast niego na mej twarzy zakwitło umiarkowane zainteresowanie. I niepokój kłębiący się w spojrzeniu zwróconym ku tobie.
Gość
Gość
Kiedyś sam taki byłem. Wiecznie w pośpiechu, wiecznie w ruchu. Jeśli chciałem mieć życie towarzyskie i stopnie pozwalające mi w przyszłości na zostanie aurorem to nie mogłem być leniwy. Nauka była priorytetem, a każda wolna chwila była krótki momentem oddechu pozwalająca na oderwanie się od tego obowiązku. Jednak nawet ona miała w sobie pewien element szybkości. Utraciłem to ostatecznie, gdy osiągnąłem swój cel. Nagle stałem się zupełnie wolnym człowiekiem. Nic mnie nie poganiało, nie musiałem już dążyć do niczego, wszystko ogarnął podejrzany wręcz spokój, niepokojąco synonimiczny do pustki. Na początku to było dziwne uczucie, zupełnie obce, nieswoje. Nie potrafiłem się z nim obejść, czułem się wydrążony. Okazało się bowiem, że czas nie ucieka. Czas płynie w jednostajnym, na zawsze określonym tempie, na jaki nikt nie wpływu. A to poczucie straty go?
Nie ma dla mnie czegoś tego. Każda minuta z nią jest cenna, wypełniona po brzegi czymś dalekim od nudy, wartym zapamiętania. Rozumiem jednak Amelle i jej podejście do tego. Ona wciąż ma cel, ma balet, który wymusza na niej mniej lub bardziej chętne oddawanie swoich wolnych godzin. Jej pośpiech nie jest bezsensowny, ale kiedy jest ze mną chcę jej pokazać, że go nie ma. Jej uśmiech wywołuje niczym efekt echo taki sam grymas na mojej twarzy. Palce lekko mi drżą na jej plecach, jak gdybym chciał coś zrobić, ale wiem, że nie mogę. Nie teraz.
Kiedy tak wnikliwie ją obserwuję nie mogę nie zauważyć tych subtelnych zmian, które zachodzą pod wpływem moich słów. Promienny uśmiech, jej jaśniejąca osobowość, przygasają trochę. Spojrzenie staje się czujne, skupione tylko na mnie i czuję się trochę jak pod ostrzałem. Prawie jak na przesłuchaniu po feralnej misji ze śmiercią podejrzanego w tytule. Zacząłem jednak temat, więc nie mogę się wycofać. Nie będę jej drażnił, bo to byłoby igranie z ogniem. Trzeba zrobić to szybko, niczym odklejanie plastra. Im więcej człowiek się z tym cacka tym bardziej bolało. Wiem o tym doskonale, a jednak się nie spieszę. Opieram swoje czoło na jej, przymykam lekko oczy i rozkoszuję się przez moment tą chwilą. Kwitnie we mnie irracjonalna obawa, że mogę nie mieć w najbliższym czasie szansy, żeby znów to zrobić.
- Przyjęli mnie z powrotem do Biura Aurorów - mówię cicho otwierając oczy, aby skonfrontować swoje spojrzenie z jej. W moim sercu zakwitnął słodki kwiat niepewności, a ja mam szczerą ochotę wypielić ten chwast od razu jak tylko się pojawia. Muszę jednak poczekać aż coś powie, niech powie coś dobrego, niech nie ucieka.
Nie ma dla mnie czegoś tego. Każda minuta z nią jest cenna, wypełniona po brzegi czymś dalekim od nudy, wartym zapamiętania. Rozumiem jednak Amelle i jej podejście do tego. Ona wciąż ma cel, ma balet, który wymusza na niej mniej lub bardziej chętne oddawanie swoich wolnych godzin. Jej pośpiech nie jest bezsensowny, ale kiedy jest ze mną chcę jej pokazać, że go nie ma. Jej uśmiech wywołuje niczym efekt echo taki sam grymas na mojej twarzy. Palce lekko mi drżą na jej plecach, jak gdybym chciał coś zrobić, ale wiem, że nie mogę. Nie teraz.
Kiedy tak wnikliwie ją obserwuję nie mogę nie zauważyć tych subtelnych zmian, które zachodzą pod wpływem moich słów. Promienny uśmiech, jej jaśniejąca osobowość, przygasają trochę. Spojrzenie staje się czujne, skupione tylko na mnie i czuję się trochę jak pod ostrzałem. Prawie jak na przesłuchaniu po feralnej misji ze śmiercią podejrzanego w tytule. Zacząłem jednak temat, więc nie mogę się wycofać. Nie będę jej drażnił, bo to byłoby igranie z ogniem. Trzeba zrobić to szybko, niczym odklejanie plastra. Im więcej człowiek się z tym cacka tym bardziej bolało. Wiem o tym doskonale, a jednak się nie spieszę. Opieram swoje czoło na jej, przymykam lekko oczy i rozkoszuję się przez moment tą chwilą. Kwitnie we mnie irracjonalna obawa, że mogę nie mieć w najbliższym czasie szansy, żeby znów to zrobić.
- Przyjęli mnie z powrotem do Biura Aurorów - mówię cicho otwierając oczy, aby skonfrontować swoje spojrzenie z jej. W moim sercu zakwitnął słodki kwiat niepewności, a ja mam szczerą ochotę wypielić ten chwast od razu jak tylko się pojawia. Muszę jednak poczekać aż coś powie, niech powie coś dobrego, niech nie ucieka.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przymykasz oczy. Ja z tobą – widzisz, cudownie się dopełniamy, mój drogi. Wiem czego oczekujesz, dostrzegam nerwowe tiki, o których nie masz pojęcia i boję się z lekka, choć mam nadzieję, że stresujesz się całkowicie niepotrzebnie, a ja będę musiała zbagatelizować twe obawy. Mężczyźni miewają problemy, których nie rozumiem, dylematy, z jakimi sama nigdy się nie mierzyłam i dlatego ich nie pojmuję, nie potrafię sobie wyobrazić tej dziwacznej zaborczości, troski i lęku. Nie jestem porcelanową lalką, choć lubię, gdy skacze się wokół mnie, jak gdybym nią była, pudruje, pielęgnuje i upiększa. Lecz nie jestem nią. Nie jestem zabawką. Własnością. Niczyją przeklętą własnością – nie jestem w stanie bezgranicznie się poświęcić, oddać, nie jestem w stanie dać ci wszystkiego: wierności, zaświadczyć, że zawsze będę przy tobie i nie ucieknę. Bo często uciekam, znikam, potem znów się pojawiam lub nie zobaczysz mnie już nigdy. Dzisiaj jednak chcę być przy tobie i boli mnie... boli mnie, że mogę cię stracić. A straty lękam się o wiele mocniej niż czegokolwiek innego, jakiegokolwiek bólu, z którym mnie poznano. Prawdziwe szczęście nie jest mi obce, ta lekkość, swoboda i szalona spontaniczność okraszona nutką goryczy i niepewności. Nie wiem kim jestem i czasem odnoszę wrażenie, że codziennie jestem kimś zupełnie innym. Obcym. I poznaję siebie na nowo. Jak dziś, gdy reaguję dość dziwacznie, nieswojo, choć próbuję sobie to poukładać, zrozumieć i odgrodzić się od tego – to po pierwsze. Ale najważniejszy – dla mnie – zawsze był spokój. Opanowanie.
Potrafię być zimna w swym gniewie jak marmurowa rzeźba, mierzyć cię nieobecnym spojrzeniem, z którego nie wyczytasz ani cienia złości, a jedynie karzącą, bolesną obojętność. Mogłabym nawet zaśmiać się szorstko, odwrócić wzrok i wyjść pozostawiając cię w konsternacji – będziesz zastanawiał się, jak wściekła jestem, czy drwię z ciebie w myślach, czy zdążyłam ciebie znienawidzić. Bo w i e s z. I to jest najgorsze. Wiesz i nadal mi to robisz. Może nieświadomie. Przywykłam do tego, że tak wiele oczywistych rzeczy wam umyka, że podejmujecie niemądre – wy na to mówicie nieplanowane – decyzje i nie dostrzegacie k o n s e k w e n c j i.
Lecz może dlatego, że codziennie poznaję siebie od nowa, buduję swoją żelazną perfekcyjność i otaczam się ceglanym murem, to nigdy nie wiem, kiedy nie odpowiem, zamilknę na trochę. Z wyrzutem. Wpatrując się w ciebie, doszukując się choć iskry rozbawienia przebijającą się przez kurtynę powagi, która mi serwujesz. Lecz nie odnajduję nic takiego – to nie dowcip, to fakt, a ty naturalnie nie zapytałeś mnie, czy... Zresztą dlaczego miałbyś pytać? Peszę się własnymi oczekiwaniami dostrzegając absurd i sprzeczność własnych myśli. Cofam się, wyplątuję z twojego objęcia z nerwowym śmiechem – tak właśnie, śmieję się histerycznie, niekontrolowanie, nadzwyczajnie, aby prychnąć raz za razem i spojrzeć na ciebie taka oto ubawiona.
-Żartujesz – rzucam ni to wyzywająco, ni to gorzko, ni to ze śmiechem. Chcę się ukryć, ale nie wiem za czym, bo jest za późno, by porywać się na łamiącą serce, zimną obojętność.
Nie wiem, czego się boję. Zawsze oswajam się ze stratą, naprawdę, poznaję ludzi z myślą, że jakkolwiek wspaniali by nie byli, odejdą niebawem, znikną z mojego życia na zawsze lub może wrócą kiedyś jeszcze, by odegrać krótki epizod. Nigdy nie wiem, jak potoczy się dana znajomość, czy skończy się równie prędko co się rozpoczęła, czy zdążę poczuć się przy kimś na tyle dobrze, by potem walczyć ze ściskającym serce poczuciem straty. Lubię być czegoś pewna, nienawidzę ludzi, którzy nie wiedzą, co potrafią mi dać, którzy nie wiedzą, czego ode mnie chcą. Ciebie jednak pragnę, pragnę tu i teraz, ciebie śmiejącego się serdecznie z mojej zaskoczonej, zawiedzionej miny. Że uwierzyłam, ba!, że jestem taka głupiutka, naiwna, że uwierzyłam w taką głupotę! Wolałabym być jednak teraz głupia i naiwna, niż zastanawiać się, gdzie popełniłam błąd.
To co ty jednak chcesz mi dać to niepewność. To strach. Oczekiwanie na list. To niepokój, gdy nie będziesz odzywał się dłużej, niż powinieneś lub będziesz się spóźniał, lub nie będziesz... nie będziesz odpisywał. A potem znikniesz? Przecież wiesz, co stało się z mężem Harriet. Byłeś na pogrzebie Zaima. Słyszałeś historie. Znasz zagrożenie. Wiesz. Przecież wiesz.
Nie żartujesz. Dlaczego nie żartujesz? Dlaczego się nie śmiejesz?
-Nie spytałeś się mnie – stwierdzał suchy fakt, nie oburzam się, nie histeryzuję, odrobinę się unoszę. Nadal jednak spłoszona, roztargniona i zagubiona w domu, który nagle wydaje mi się straszliwie obcy. Jak gdybym była tu intruzem od zawsze.
Potrafię być zimna w swym gniewie jak marmurowa rzeźba, mierzyć cię nieobecnym spojrzeniem, z którego nie wyczytasz ani cienia złości, a jedynie karzącą, bolesną obojętność. Mogłabym nawet zaśmiać się szorstko, odwrócić wzrok i wyjść pozostawiając cię w konsternacji – będziesz zastanawiał się, jak wściekła jestem, czy drwię z ciebie w myślach, czy zdążyłam ciebie znienawidzić. Bo w i e s z. I to jest najgorsze. Wiesz i nadal mi to robisz. Może nieświadomie. Przywykłam do tego, że tak wiele oczywistych rzeczy wam umyka, że podejmujecie niemądre – wy na to mówicie nieplanowane – decyzje i nie dostrzegacie k o n s e k w e n c j i.
Lecz może dlatego, że codziennie poznaję siebie od nowa, buduję swoją żelazną perfekcyjność i otaczam się ceglanym murem, to nigdy nie wiem, kiedy nie odpowiem, zamilknę na trochę. Z wyrzutem. Wpatrując się w ciebie, doszukując się choć iskry rozbawienia przebijającą się przez kurtynę powagi, która mi serwujesz. Lecz nie odnajduję nic takiego – to nie dowcip, to fakt, a ty naturalnie nie zapytałeś mnie, czy... Zresztą dlaczego miałbyś pytać? Peszę się własnymi oczekiwaniami dostrzegając absurd i sprzeczność własnych myśli. Cofam się, wyplątuję z twojego objęcia z nerwowym śmiechem – tak właśnie, śmieję się histerycznie, niekontrolowanie, nadzwyczajnie, aby prychnąć raz za razem i spojrzeć na ciebie taka oto ubawiona.
-Żartujesz – rzucam ni to wyzywająco, ni to gorzko, ni to ze śmiechem. Chcę się ukryć, ale nie wiem za czym, bo jest za późno, by porywać się na łamiącą serce, zimną obojętność.
Nie wiem, czego się boję. Zawsze oswajam się ze stratą, naprawdę, poznaję ludzi z myślą, że jakkolwiek wspaniali by nie byli, odejdą niebawem, znikną z mojego życia na zawsze lub może wrócą kiedyś jeszcze, by odegrać krótki epizod. Nigdy nie wiem, jak potoczy się dana znajomość, czy skończy się równie prędko co się rozpoczęła, czy zdążę poczuć się przy kimś na tyle dobrze, by potem walczyć ze ściskającym serce poczuciem straty. Lubię być czegoś pewna, nienawidzę ludzi, którzy nie wiedzą, co potrafią mi dać, którzy nie wiedzą, czego ode mnie chcą. Ciebie jednak pragnę, pragnę tu i teraz, ciebie śmiejącego się serdecznie z mojej zaskoczonej, zawiedzionej miny. Że uwierzyłam, ba!, że jestem taka głupiutka, naiwna, że uwierzyłam w taką głupotę! Wolałabym być jednak teraz głupia i naiwna, niż zastanawiać się, gdzie popełniłam błąd.
To co ty jednak chcesz mi dać to niepewność. To strach. Oczekiwanie na list. To niepokój, gdy nie będziesz odzywał się dłużej, niż powinieneś lub będziesz się spóźniał, lub nie będziesz... nie będziesz odpisywał. A potem znikniesz? Przecież wiesz, co stało się z mężem Harriet. Byłeś na pogrzebie Zaima. Słyszałeś historie. Znasz zagrożenie. Wiesz. Przecież wiesz.
Nie żartujesz. Dlaczego nie żartujesz? Dlaczego się nie śmiejesz?
-Nie spytałeś się mnie – stwierdzał suchy fakt, nie oburzam się, nie histeryzuję, odrobinę się unoszę. Nadal jednak spłoszona, roztargniona i zagubiona w domu, który nagle wydaje mi się straszliwie obcy. Jak gdybym była tu intruzem od zawsze.
Gość
Gość
Mogłem to przewidzieć. Mogłem ją przygotować jakoś. Wiedziałem przecież, wiedziałem doskonale, co stało się z jej mężem, co przeszła. Przecież wtedy się poznaliśmy. Byłem świadkiem jej procesu rekonwalescencji. Mogłem pomyśleć, ale nie pomyślałem. Dlaczego? Bo nie rościłem sobie do niej praw. Nie pozwalałam sobie na aż taką poufałość, założenie, że zależy jej na mnie aż tak, żebym mógł zwrócić do niej z czymś takim. Zresztą, to była moja decyzja. Chociaż kochałem zwierzęta, kochałem do nieprzytomności testrale. Te prawdziwie dostojne, ale też dziwnie na wskroś smutne skrzydlate konie to męczyłem się. Stoickie życie z psem, w pustym domu na odludziu i ciszy wrzosowiska nie było dla mnie. Jeszcze nie. W moich kościach póki co nie strzykało, a mięśnie były pełne energii. Nie chciałem się marnować. Chociaż początkowo praca aurora była dla mnie jedynie środkiem w dotarciu do upragnionego celu to muszę przyznać, że koniec końców polubiłem ją. Polubiłem tę jątrzącą się adrenalinę, dreszcz niebezpieczeństwa unoszący wszystkie włoski na karku, a nawet tych wszystkich durnych gryfonów, z którymi przyszło mi pracować. Naprawdę. Pozbawiony tego zwyczajnie się nudziłem. Poza tym oczywiście miałem tę świadomość jak niebezpieczny pełnię zawód. W końcu nie siedzimy tylko za biurkiem, nużące wypełnianie raportów to tak naprawdę jedynie dodatek, który często można zrzucić na nowicjuszy. Trupy pojawiały się niestety często i niestety nie tylko po wrogiej stronie. Czarna magia świstała w walkach, siejąc zniszczenie, nie raz widziałem jej ofiary. Rozumiem więc, ale jednocześnie dziwię się trochę, gdy wyrywa mi się. Jej śmiech jest nieczysty. To nie ten wspaniały dźwięk, do którego przywykłem, jest w nim gorzkość, zawód. Zawiodłem ją?
- Nie - rzucam cicho, chociaż nie sądzę, żebym musiał to potwierdzać. Potrzebowałem jednak przerwać tę nakręcającą się spiralę ciszy, niewygodnej, pełnej napięcia. Przyglądam się Amelle i nie wiem, co robić, czuję się niczym bezbronne dziecko, chociaż nigdy mi się to nie zdarzało. Nawet przy starszej siostrze czułem się często jak gdyby to ja był tym starszym, bardziej odpowiedzialnym, nieco zbyt ruchliwym. Nie wiedziałem co zrobić, stałem niczym wmurowany w podłogę, a trybiki mojego umysłu działały wyjątkowo ociężale. Większość myli obracała się jednak wokół zdziwienia. Dlaczego? Dlaczego ona tak zareagowała? Przecież oboje uznawaliśmy, że dzieli nas relacja, w której głównymi uczuciami była serdeczność i przyjaźń. To, że mieliśmy z tego dodatkowe profity nic nie zmieniała, prawda? Przecież by mi powiedziała.
- Nie sądziłem, że mam ci zawracać tym głowę - mówię szczerze wsuwając dłonie do kieszeni. Przecież to moja sprawa, nie jestem małym chłopcem, który biegnie z każdą błahostką do matki, żeby pomogła mu podjąć decyzję. Przywykłem do radzenia sobie z własnymi sprawami samemu bardzo dawno. Czuję się teraz wytrącony z równowagi. Nigdy nie musiałem się tłumaczyć, byłem wolnym duchem, któremu wszystko wolno. Nie wiem, co o tym myśleć, co wnioskować z jej reakcji. - Chciałem już wrócić do pracy, ta przerwa już mi się dłużyła. Ty tak ciężko pracujesz, a ja sprawdzałem czy testrale mają wodę w poidle. Rozleniwiam się, widzisz jak mi tłuszcz zwisa? - łapię się za brzuch, próbując pokazać jej nieistniejący tłuszcz. Chcę ją rozbawić, odwrócić jej uwagę, pokazać, że wszystko będzie dobrze, że przecież to nic wielkiego. To tylko walka na śmierć i życie pomiędzy dobrem i złem.
- Nie - rzucam cicho, chociaż nie sądzę, żebym musiał to potwierdzać. Potrzebowałem jednak przerwać tę nakręcającą się spiralę ciszy, niewygodnej, pełnej napięcia. Przyglądam się Amelle i nie wiem, co robić, czuję się niczym bezbronne dziecko, chociaż nigdy mi się to nie zdarzało. Nawet przy starszej siostrze czułem się często jak gdyby to ja był tym starszym, bardziej odpowiedzialnym, nieco zbyt ruchliwym. Nie wiedziałem co zrobić, stałem niczym wmurowany w podłogę, a trybiki mojego umysłu działały wyjątkowo ociężale. Większość myli obracała się jednak wokół zdziwienia. Dlaczego? Dlaczego ona tak zareagowała? Przecież oboje uznawaliśmy, że dzieli nas relacja, w której głównymi uczuciami była serdeczność i przyjaźń. To, że mieliśmy z tego dodatkowe profity nic nie zmieniała, prawda? Przecież by mi powiedziała.
- Nie sądziłem, że mam ci zawracać tym głowę - mówię szczerze wsuwając dłonie do kieszeni. Przecież to moja sprawa, nie jestem małym chłopcem, który biegnie z każdą błahostką do matki, żeby pomogła mu podjąć decyzję. Przywykłem do radzenia sobie z własnymi sprawami samemu bardzo dawno. Czuję się teraz wytrącony z równowagi. Nigdy nie musiałem się tłumaczyć, byłem wolnym duchem, któremu wszystko wolno. Nie wiem, co o tym myśleć, co wnioskować z jej reakcji. - Chciałem już wrócić do pracy, ta przerwa już mi się dłużyła. Ty tak ciężko pracujesz, a ja sprawdzałem czy testrale mają wodę w poidle. Rozleniwiam się, widzisz jak mi tłuszcz zwisa? - łapię się za brzuch, próbując pokazać jej nieistniejący tłuszcz. Chcę ją rozbawić, odwrócić jej uwagę, pokazać, że wszystko będzie dobrze, że przecież to nic wielkiego. To tylko walka na śmierć i życie pomiędzy dobrem i złem.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Masz rację, nie zawracaj, nie, nie mów już nic.
Kompletnie. Zamilcz. Przestań. Mówić.
Nie wiem, skąd we mnie tyle paniki (?). Skąd we mnie tyle irytacji, tyle niepokoju, lęku, skąd we mnie burza emocji, która miota mną po salonie, która sprawia, że mam ochotę wziąć wszystko co mam pod ręką i wyjść, która sprawia, że czują zawód. P r z e z c i e b i e. To twoja wina. Ty mnie doprowadziłeś, tak nagle, na skraj urwiska, ty mnie doprowadziłeś do takiego stanu. Och, to niemożliwe, nie mogę zachowywać się w ten sposób, nie mogę czuć się tak, jak się czuję, bo...
...bo nie należę do ciebie, ty nie należysz do mnie, a to tylko niewinna przecież zabawa. To tylko rozrywka, to tylko ty i ja ukrywający się przed światem w swej dziwacznej przyjaźni, to tylko ty i ja, którzy spędzamy wspólnie noce, którzy lubimy swoje towarzystwo, czujemy się przy sobie dobrze, bezpiecznie. Do tej pory, tej chwili, gdy mnie zdradziłeś. Nawet nie! Nie zdradziłeś mnie. Cóż za bzdury, herezje, co za naiwność. Nie wiem co myśleć, język mi się plącze, więc nie odzywam się, spoglądam tylko na ciebie jak na wariata, z półotwartymi ustami, ze wzrokiem wbitym w twoją twarz, z dziecięcą niepewnością – czy jesteś człowiekiem, którego znam? Oczywiście, jesteś taki znajomy. Zabawny. Próbujesz być zabawny. Naprawić sytuację, postawić mnie do pionu. Powinnam się uśmiechnąć, zasłonić usta dłonią, jak to zazwyczaj czynię speszona, przewrócić teatralnie oczyma i zaakceptować to, że taki już jesteś.
Nie wiem, czego się boję. Próbuję to zrozumieć. Wyjaśnić sobie kilka kwestii.
W porządku. Jesteśmy dla siebie tylko przyjaciółmi. W porządku. Nie należymy do siebie, nie mam prawa do twoich tajemnic, nie musisz mi się spowiadać, nie musimy dzielić się każdą troską, każdym niepokojem, każdym szczęściem. Jesteśmy po prostu przyjaciółmi, którzy ze swej przyjaźni czerpią więcej, niż wypada, niż podpowiada mi sumienie. Już to zaakceptowałam, dawno temu, że nie postępuję zgodnie z normami, że wychodzę zuchwale poza ramy, że postępuję po prostu nieodpowiednio. Nie myślałam nigdy nad tym, co stanie się potem, dokąd razem (czy może osobno?) dotrzemy. Czy nadal będziemy trwać w domyślnym układzie, czy może rozstaniemy się już niebawem, a może... może nie rozstaniemy się już nigdy? Bo jesteśmy sobie w jakiś sposób przeznaczeni?
To znaczy... bo wiesz, mój drogi, nie wiem, co czuję, nie wiem, czego chcę, ale wiem, że boję się ciebie stracić. Po prostu. Ta jedna myśl. Jeden lęk. Nie chcę tego powtarzać, boję się znów do ciebie przywiązać – och, może już za późno – aby kolejno dostać list, że przepadłeś, że zaginąłeś, że już cię nie zobaczę, że już nigdy nie będziesz próbował rozładować atmosfery swoimi żartami, na które reaguję przytłumionym rozbawieniem.
-Niczego nie widzę – odpowiadam drętwo – Żadnego tłuszczu – wątpię, naprawdę wątpię, że to do czegoś doprowadzi.
Moje serce łomocze, ciało paraliżuje dziwny strach, chcę się cofnąć jeszcze. Może oprzeć o coś. Cokolwiek. Aby nie upaść, bo chwieję się niebezpiecznie. Cały czas, choć wewnątrz mnie rozpętała się burza, moja twarz pozostaje gładka, skażona jedynie... rozczarowaniem?
-W porządku – godzę się z tym, z tą gorzką świadomością zbliżającej się straty. Straty... czego? Najpierw trzeba coś posiąść, aby kolejno mówić o stracie, głupia. Nie oszukuj się już. Przestań – nie uważasz jednak, że to... niebezpieczne? - pytam z pozornym spokojem, aby dodać po chwili – Byłeś na pogrzebie Zaima, widziałeś.
Oddycham głęboko.
W jakiś sposób staram ci się uświadomić, że to zły pomysł, ale coś, taki cichy głosik, podpowiada mi, że na próżno.
Kompletnie. Zamilcz. Przestań. Mówić.
Nie wiem, skąd we mnie tyle paniki (?). Skąd we mnie tyle irytacji, tyle niepokoju, lęku, skąd we mnie burza emocji, która miota mną po salonie, która sprawia, że mam ochotę wziąć wszystko co mam pod ręką i wyjść, która sprawia, że czują zawód. P r z e z c i e b i e. To twoja wina. Ty mnie doprowadziłeś, tak nagle, na skraj urwiska, ty mnie doprowadziłeś do takiego stanu. Och, to niemożliwe, nie mogę zachowywać się w ten sposób, nie mogę czuć się tak, jak się czuję, bo...
...bo nie należę do ciebie, ty nie należysz do mnie, a to tylko niewinna przecież zabawa. To tylko rozrywka, to tylko ty i ja ukrywający się przed światem w swej dziwacznej przyjaźni, to tylko ty i ja, którzy spędzamy wspólnie noce, którzy lubimy swoje towarzystwo, czujemy się przy sobie dobrze, bezpiecznie. Do tej pory, tej chwili, gdy mnie zdradziłeś. Nawet nie! Nie zdradziłeś mnie. Cóż za bzdury, herezje, co za naiwność. Nie wiem co myśleć, język mi się plącze, więc nie odzywam się, spoglądam tylko na ciebie jak na wariata, z półotwartymi ustami, ze wzrokiem wbitym w twoją twarz, z dziecięcą niepewnością – czy jesteś człowiekiem, którego znam? Oczywiście, jesteś taki znajomy. Zabawny. Próbujesz być zabawny. Naprawić sytuację, postawić mnie do pionu. Powinnam się uśmiechnąć, zasłonić usta dłonią, jak to zazwyczaj czynię speszona, przewrócić teatralnie oczyma i zaakceptować to, że taki już jesteś.
Nie wiem, czego się boję. Próbuję to zrozumieć. Wyjaśnić sobie kilka kwestii.
W porządku. Jesteśmy dla siebie tylko przyjaciółmi. W porządku. Nie należymy do siebie, nie mam prawa do twoich tajemnic, nie musisz mi się spowiadać, nie musimy dzielić się każdą troską, każdym niepokojem, każdym szczęściem. Jesteśmy po prostu przyjaciółmi, którzy ze swej przyjaźni czerpią więcej, niż wypada, niż podpowiada mi sumienie. Już to zaakceptowałam, dawno temu, że nie postępuję zgodnie z normami, że wychodzę zuchwale poza ramy, że postępuję po prostu nieodpowiednio. Nie myślałam nigdy nad tym, co stanie się potem, dokąd razem (czy może osobno?) dotrzemy. Czy nadal będziemy trwać w domyślnym układzie, czy może rozstaniemy się już niebawem, a może... może nie rozstaniemy się już nigdy? Bo jesteśmy sobie w jakiś sposób przeznaczeni?
To znaczy... bo wiesz, mój drogi, nie wiem, co czuję, nie wiem, czego chcę, ale wiem, że boję się ciebie stracić. Po prostu. Ta jedna myśl. Jeden lęk. Nie chcę tego powtarzać, boję się znów do ciebie przywiązać – och, może już za późno – aby kolejno dostać list, że przepadłeś, że zaginąłeś, że już cię nie zobaczę, że już nigdy nie będziesz próbował rozładować atmosfery swoimi żartami, na które reaguję przytłumionym rozbawieniem.
-Niczego nie widzę – odpowiadam drętwo – Żadnego tłuszczu – wątpię, naprawdę wątpię, że to do czegoś doprowadzi.
Moje serce łomocze, ciało paraliżuje dziwny strach, chcę się cofnąć jeszcze. Może oprzeć o coś. Cokolwiek. Aby nie upaść, bo chwieję się niebezpiecznie. Cały czas, choć wewnątrz mnie rozpętała się burza, moja twarz pozostaje gładka, skażona jedynie... rozczarowaniem?
-W porządku – godzę się z tym, z tą gorzką świadomością zbliżającej się straty. Straty... czego? Najpierw trzeba coś posiąść, aby kolejno mówić o stracie, głupia. Nie oszukuj się już. Przestań – nie uważasz jednak, że to... niebezpieczne? - pytam z pozornym spokojem, aby dodać po chwili – Byłeś na pogrzebie Zaima, widziałeś.
Oddycham głęboko.
W jakiś sposób staram ci się uświadomić, że to zły pomysł, ale coś, taki cichy głosik, podpowiada mi, że na próżno.
Gość
Gość
Przywiązałem się.
Nie jestem w stanie oszukiwać się dalej i mówić sobie, że to tylko przelotna znajomość. Bo to nie prawda, tak nie jest. Jesteśmy już na etapie przyjaźni. Prawdziwej. Trochę już ze sobą przeszliśmy, pozwoliliśmy sobie poznać się całkiem nieźle, więcej nie powierzchownie. I to dosłownie. Sięgnęliśmy dalej niż mówią o tym ramy przyjaźni. Cóż, zdarza się. Nie my pierwsi, nie my ostatni. Tylko to nie w moim stylu. Nie zdarzało mi się to wcześniej. Nigdy, z żadną kobietą nie łączyłem tych dwóch płaszczyzn. Miewałem dziewczyny, ale ciężko nazwać to co nas łączyło przyjaźnią. Jeśli dochodziliśmy do tego punktu zazwyczaj przestawaliśmy chodzić ze sobą do łóżka. To był zawsze prosty układ. Nie lubiłem komplikacji, miałem do nich uraz od kiedy to ostatnia praktycznie zniszczyła mi życie. Przykre, ale prawdziwe. Wolałem mieć jasność. Nie byłem człowiekiem grającym w niedopowiedzenia, lubującym się w ukrywaniu pewnych kwestii pod zasłoną, niedostępnych, aby dodać relacji smaczku. To nie ja. Nie posiadam takich słodkich tajemnic. Te, które ukrywam są schowane nie bez powodu. Nie uważam zabójstwa za coś chlubnego. To było zło konieczne i postąpiłbym tak za każdym razem, gdyby dawano mi kolejne szanse. Nawet jeśli sczernieje mi od tego dusza.
Tylko teraz się przywiązałem. I źle mi było, cholernie źle, z świadomością, że moja decyzja jej się podobała. Że wręcz ją raniła. Widziałem to, w każdym jednym jej ruchu, słyszałem w tonie jej głosu. Byliśmy na kursie kolizyjnym. Ona tego nie chciała, a ja... ja tego potrzebowałem. Czułem, że się uduszę jeśli dane mi będzie spędzić kolejny dzień siedząc na tyłku i nic nie robiąc. Znużenie zabijało mnie od środka. Nieważne, że spotykałem się z ludźmi, wychodziłem z domu, włóczyłem się po Londynie czy nawet uczestniczyłem w spotkaniach Rycerzy. Bezczynność zatruwała mnie jak niewidoczna, niewykrywalna trucizna.
Wzdycham, moja próba rozładowania atmosfery na niewiele się zdała. Szkoda. Chciałem poprawić tę trudną sytuację. Zobaczyć nieśmiały uśmiech na jej ustach, który powiedziałby mi, że będzie dobrze, że nie straciliśmy jeszcze wszystkiego. Zamiast tego słyszę jej kolejne wątpliwości. Niebezpieczne? Czy to wiem? Słyszałem to słowo chyba z dwadzieścia razy podczas przemowy na samym początku szkolenia aurorskiego. Później praktycznie każdego dnia. Jestem świadom ryzyka, od początku. Tylko wtedy nie miałem nic do stracenia. Nie tak jak teraz.
- Byłem na wielu pogrzebach - odpowiadam, postępując krok w jej kierunku. - Ludzie umierają, Amelle. Z powodu chorób na własnych kanapach, potrąceni przez samochody czy zamordowani, bo znaleźli się w niewłaściwym miejscu o złej porze. Albo na służbie. - Zatrzymuję się tuż przed nią i obejmuje jej drobną twarz dłońmi. - Poza tym nie mam zamiaru jeszcze umierać. Jest parę rzeczy, które chciałbym zrobić. - Stopniowo ściszam głos, a gdy zapada cisza ja opadam swoimi ustami na jej. Proszę, niech przestanie się bać o mnie. Bo ja też zaczynam się wtedy bać. Nigdy nie byłem przywiązany, nie umiem być.
Nie jestem w stanie oszukiwać się dalej i mówić sobie, że to tylko przelotna znajomość. Bo to nie prawda, tak nie jest. Jesteśmy już na etapie przyjaźni. Prawdziwej. Trochę już ze sobą przeszliśmy, pozwoliliśmy sobie poznać się całkiem nieźle, więcej nie powierzchownie. I to dosłownie. Sięgnęliśmy dalej niż mówią o tym ramy przyjaźni. Cóż, zdarza się. Nie my pierwsi, nie my ostatni. Tylko to nie w moim stylu. Nie zdarzało mi się to wcześniej. Nigdy, z żadną kobietą nie łączyłem tych dwóch płaszczyzn. Miewałem dziewczyny, ale ciężko nazwać to co nas łączyło przyjaźnią. Jeśli dochodziliśmy do tego punktu zazwyczaj przestawaliśmy chodzić ze sobą do łóżka. To był zawsze prosty układ. Nie lubiłem komplikacji, miałem do nich uraz od kiedy to ostatnia praktycznie zniszczyła mi życie. Przykre, ale prawdziwe. Wolałem mieć jasność. Nie byłem człowiekiem grającym w niedopowiedzenia, lubującym się w ukrywaniu pewnych kwestii pod zasłoną, niedostępnych, aby dodać relacji smaczku. To nie ja. Nie posiadam takich słodkich tajemnic. Te, które ukrywam są schowane nie bez powodu. Nie uważam zabójstwa za coś chlubnego. To było zło konieczne i postąpiłbym tak za każdym razem, gdyby dawano mi kolejne szanse. Nawet jeśli sczernieje mi od tego dusza.
Tylko teraz się przywiązałem. I źle mi było, cholernie źle, z świadomością, że moja decyzja jej się podobała. Że wręcz ją raniła. Widziałem to, w każdym jednym jej ruchu, słyszałem w tonie jej głosu. Byliśmy na kursie kolizyjnym. Ona tego nie chciała, a ja... ja tego potrzebowałem. Czułem, że się uduszę jeśli dane mi będzie spędzić kolejny dzień siedząc na tyłku i nic nie robiąc. Znużenie zabijało mnie od środka. Nieważne, że spotykałem się z ludźmi, wychodziłem z domu, włóczyłem się po Londynie czy nawet uczestniczyłem w spotkaniach Rycerzy. Bezczynność zatruwała mnie jak niewidoczna, niewykrywalna trucizna.
Wzdycham, moja próba rozładowania atmosfery na niewiele się zdała. Szkoda. Chciałem poprawić tę trudną sytuację. Zobaczyć nieśmiały uśmiech na jej ustach, który powiedziałby mi, że będzie dobrze, że nie straciliśmy jeszcze wszystkiego. Zamiast tego słyszę jej kolejne wątpliwości. Niebezpieczne? Czy to wiem? Słyszałem to słowo chyba z dwadzieścia razy podczas przemowy na samym początku szkolenia aurorskiego. Później praktycznie każdego dnia. Jestem świadom ryzyka, od początku. Tylko wtedy nie miałem nic do stracenia. Nie tak jak teraz.
- Byłem na wielu pogrzebach - odpowiadam, postępując krok w jej kierunku. - Ludzie umierają, Amelle. Z powodu chorób na własnych kanapach, potrąceni przez samochody czy zamordowani, bo znaleźli się w niewłaściwym miejscu o złej porze. Albo na służbie. - Zatrzymuję się tuż przed nią i obejmuje jej drobną twarz dłońmi. - Poza tym nie mam zamiaru jeszcze umierać. Jest parę rzeczy, które chciałbym zrobić. - Stopniowo ściszam głos, a gdy zapada cisza ja opadam swoimi ustami na jej. Proszę, niech przestanie się bać o mnie. Bo ja też zaczynam się wtedy bać. Nigdy nie byłem przywiązany, nie umiem być.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie całuj. Nie całuj mnie.
Będą krzyczeć moje myśli, będę chciała się wyrwać i uciec z twych objęć, gdy traktować będziesz mnie pieszczotliwie i słodko, sprawisz, że na moment odpłynę (a zdarza mi się to niezwykle rzadko!) i zapomnę o tym, jaki jesteś straszny, okrutny, że ranisz mnie, a potem zuchwale obejmujesz, pozwalasz sobie na zbyt wiele. Myślisz, że jestem twoją własnością? Oczywiście, że nie. Znam cię zbyt dobrze, by się na to nabrać. Więc jak to z nami jest? Przecież nie ugłaskasz mnie jednym pocałunkiem, kilkoma słodkimi słówkami, nie uciszysz mojego strachu, nie sprawisz, że przestanę lękać się o twoje zdrowie i będę obawiać się straty. Jak ty.
Zazwyczaj nie ulegam emocjom, nie przysługuje mi ten przywilej, moje kolana nie uginają się na twój widok, nie wzdycham, gdy prawisz mi komplementy i nie umieram z zazdrości, gdy otaczają cię dziesiątki kobiet-zatwardziałych-feministek, które buntem walczą o swoją wartość, które skandują w dżinsowych spodniach amerykańskiej biedoty. Może spoglądam na nie – te aurorki – przez pryzmat kobiety walczącej. Może. Żyję w bańce, mam sztywne zasady, nigdy nie założę tego, czego nie przystoi nosić kobiecie. Nigdy nie spojrzę z zazdrością na te, które ciężkim butem gniotą ego swych mężczyzn. Wierzę w siłę charakteru. Dlatego nigdy nie znajduję się w cieniu, dlatego nie ulegam, gdy obejmujesz mnie, gdy próbujesz nakłonić mnie do rezygnacji z własnych postanowień. Nie pozwala mi na to sumienie, nie pozwolę sobie na to ja. Nie chcę cię grzebać, płakać nad twym grobem czy drżeć ze strachu, gdy podczas misji narażać będziesz życie w imię walki o bezpieczeństwo na londyńskich ulicach. Jest wiele innych mężczyzn na tym świecie, którzy mogą oddać życie za dobrą sprawę. Ty masz obowiązek żyć, ponieważ należysz do mnie i nie mogę pozwolić ci odejść, póki sama nie zdecyduję, że to nasz koniec. Teraz jednak tracę kontrolę, wyprowadzasz mnie z równowagi, sprawiasz, że nie wiem, dokąd mogłabym się udać, którędy uciec. Nie chcę uciekać, chcę przemówić ci do rozsądku, sprawić, że zmienisz zdanie. Chcę to zrobić i jednocześnie wiem, że nie ugniesz się pod moimi argumentami, nie ulegniesz mojej sile perswazji, namowom i prośbom, jeśli się do nich posunę. Oboje mamy to do siebie, że nie ulegamy wpływom innych. A najważniejsze dla nas decyzje podejmujemy samotnie.
-Na merlina! - wyrywam ci się niepewnie, niezdecydowanie. Czy raczej wyplątuję z twoich czułych objęć niezręcznie, lecz nie odchodzę od ciebie, nie cofam się przestraszona, nie umykam na drugi koniec pokoju, a moje dłonie spoczywają na twojej piersi delikatnie zaciskając się w piąstki na materiale koszuli – Nie całuj mnie w takich momentach! Tak się nie robi, nie rób tak – szarpię mocniej materiał twojej koszuli spuszczając głowę, gdy mój głos niemal niezauważalnie załamuje się, a ja milczę na chwilę, by dokończyć po chwili ciszej – więcej...
Nie chcę przychodzić na twój pogrzeb. Chcę ci to powiedzieć, chcę, żebyś to zrozumiał. Rozumiesz, prawda? Wiesz o mnie zbyt wiele i musiałbyś być głupcem, by nie pojąć, że boję się straty i jednocześnie nie dojść do tego, że
zależy
mi
na
tobie.
-Nie wierzę, że to twoja odpowiedź. Nie wierzę – kręcę głową, nie mogę się zdecydować, czy chcę być teraz przy tobie, czy uciec. Powinnam cię zostawić. Z twoimi marzeniami, skoro nie zgadzają się ze mną. Ale nie potrafię podjąć w tym momencie racjonalnej decyzji, bo, podejrzewam, że wówczas czułabym się jeszcze gorzej. Że nie potrafiłabym pogodzić się ze stratą tak szybko i niespodziewanie.
Wzdycham jednak głęboko, odsuwam się nieznacznie, aby pewniejszym już krokiem, wyprostowana i pewna siebie, podejść do stolika i chwycić za torebkę, którą tutaj ze sobą zabrałam.
-To zła decyzja, niedługo się o tym przekonasz - rzucam wściekle, bez przemyślenia, gdy odwracam się w twoim kierunku zamaszyście – To... czy to już ostateczne? - pytam po chwili odrobinę łagodniej.
Będą krzyczeć moje myśli, będę chciała się wyrwać i uciec z twych objęć, gdy traktować będziesz mnie pieszczotliwie i słodko, sprawisz, że na moment odpłynę (a zdarza mi się to niezwykle rzadko!) i zapomnę o tym, jaki jesteś straszny, okrutny, że ranisz mnie, a potem zuchwale obejmujesz, pozwalasz sobie na zbyt wiele. Myślisz, że jestem twoją własnością? Oczywiście, że nie. Znam cię zbyt dobrze, by się na to nabrać. Więc jak to z nami jest? Przecież nie ugłaskasz mnie jednym pocałunkiem, kilkoma słodkimi słówkami, nie uciszysz mojego strachu, nie sprawisz, że przestanę lękać się o twoje zdrowie i będę obawiać się straty. Jak ty.
Zazwyczaj nie ulegam emocjom, nie przysługuje mi ten przywilej, moje kolana nie uginają się na twój widok, nie wzdycham, gdy prawisz mi komplementy i nie umieram z zazdrości, gdy otaczają cię dziesiątki kobiet-zatwardziałych-feministek, które buntem walczą o swoją wartość, które skandują w dżinsowych spodniach amerykańskiej biedoty. Może spoglądam na nie – te aurorki – przez pryzmat kobiety walczącej. Może. Żyję w bańce, mam sztywne zasady, nigdy nie założę tego, czego nie przystoi nosić kobiecie. Nigdy nie spojrzę z zazdrością na te, które ciężkim butem gniotą ego swych mężczyzn. Wierzę w siłę charakteru. Dlatego nigdy nie znajduję się w cieniu, dlatego nie ulegam, gdy obejmujesz mnie, gdy próbujesz nakłonić mnie do rezygnacji z własnych postanowień. Nie pozwala mi na to sumienie, nie pozwolę sobie na to ja. Nie chcę cię grzebać, płakać nad twym grobem czy drżeć ze strachu, gdy podczas misji narażać będziesz życie w imię walki o bezpieczeństwo na londyńskich ulicach. Jest wiele innych mężczyzn na tym świecie, którzy mogą oddać życie za dobrą sprawę. Ty masz obowiązek żyć, ponieważ należysz do mnie i nie mogę pozwolić ci odejść, póki sama nie zdecyduję, że to nasz koniec. Teraz jednak tracę kontrolę, wyprowadzasz mnie z równowagi, sprawiasz, że nie wiem, dokąd mogłabym się udać, którędy uciec. Nie chcę uciekać, chcę przemówić ci do rozsądku, sprawić, że zmienisz zdanie. Chcę to zrobić i jednocześnie wiem, że nie ugniesz się pod moimi argumentami, nie ulegniesz mojej sile perswazji, namowom i prośbom, jeśli się do nich posunę. Oboje mamy to do siebie, że nie ulegamy wpływom innych. A najważniejsze dla nas decyzje podejmujemy samotnie.
-Na merlina! - wyrywam ci się niepewnie, niezdecydowanie. Czy raczej wyplątuję z twoich czułych objęć niezręcznie, lecz nie odchodzę od ciebie, nie cofam się przestraszona, nie umykam na drugi koniec pokoju, a moje dłonie spoczywają na twojej piersi delikatnie zaciskając się w piąstki na materiale koszuli – Nie całuj mnie w takich momentach! Tak się nie robi, nie rób tak – szarpię mocniej materiał twojej koszuli spuszczając głowę, gdy mój głos niemal niezauważalnie załamuje się, a ja milczę na chwilę, by dokończyć po chwili ciszej – więcej...
Nie chcę przychodzić na twój pogrzeb. Chcę ci to powiedzieć, chcę, żebyś to zrozumiał. Rozumiesz, prawda? Wiesz o mnie zbyt wiele i musiałbyś być głupcem, by nie pojąć, że boję się straty i jednocześnie nie dojść do tego, że
zależy
mi
na
tobie.
-Nie wierzę, że to twoja odpowiedź. Nie wierzę – kręcę głową, nie mogę się zdecydować, czy chcę być teraz przy tobie, czy uciec. Powinnam cię zostawić. Z twoimi marzeniami, skoro nie zgadzają się ze mną. Ale nie potrafię podjąć w tym momencie racjonalnej decyzji, bo, podejrzewam, że wówczas czułabym się jeszcze gorzej. Że nie potrafiłabym pogodzić się ze stratą tak szybko i niespodziewanie.
Wzdycham jednak głęboko, odsuwam się nieznacznie, aby pewniejszym już krokiem, wyprostowana i pewna siebie, podejść do stolika i chwycić za torebkę, którą tutaj ze sobą zabrałam.
-To zła decyzja, niedługo się o tym przekonasz - rzucam wściekle, bez przemyślenia, gdy odwracam się w twoim kierunku zamaszyście – To... czy to już ostateczne? - pytam po chwili odrobinę łagodniej.
Gość
Gość
Dobraliśmy się idealnie i jednocześnie jesteśmy totalnie nie do pary. Lubimy się, dobrze nam się spędza czas w swoim towarzystwie, mam sporo wspólnych punktów. Coś pozwoliło nam żyć ze sobą, spotykać, zaprzyjaźnić się. Nie spodziewałem się, że tak to wyjdzie. Nie mam nic przeciwko, podoba mi się ten układ. Jest wygodnie, jest dobrze. Tylko moneta zawsze ma dwie strony, to nieuniknione. Gdyby było tylko tak wspaniale moglibyśmy dostać cukrzycy z nadmiaru tej słodkości. Nie grozi nam to jednak. Bo chociaż jesteśmy tak wyjątkowo zgrani, tak nam się układa to jednocześnie jesteśmy zbyt podobni. Identycznie uparci, do ostatniego tchu trwamy przy swoim, naszą rację można wyrwać nam dopiero z naszych zimnych dłoni. O ironio, przecież o to właśnie wszystko się rozchodzi, o śmierć. O to, że Amelle sądzi, że chcę się najzwyczajniej w świecie dać zabić, a ja dzięki oddechowi śmierci na karku chcę poczuć życie naprawdę. W tej sprawie nie dojdziemy do porozumienia. Czuję to silniej z każdą chwilą, z każdym jej spojrzeniem i słowem. Nie będzie też wygranych czy przegranych. Jeśli odpuszczę i zgodziłbym się na rezygnację to byłaby świadkiem mojego przyspieszonego procesu starzenia, znużenia, zepsucia. Jakie to wyjście? Żadne. Jeśli natomiast ona przystanie na moją decyzję to będę za każdym razem zostawiał ją z ciężkim sercem. Każda jedna misja będzie wywoływać we mnie irracjonalne poczucie lęku, będę gdybał a co jeśli naprawdę już więcej jej nie zobaczę. Wyniszczymy się nawzajem, ale jeśli postanowimy przerwać tę samo nakręcającą się spiralę to mam wrażenie, że wcale nie wyjdziemy na tym lepiej. Co za beznadziejna sytuacja.
Myślałem, że uspokoję ją chociaż na chwilę. Na krótki moment zapomnimy o tej całej kłótni. Nie przyszedłem do niej, żeby się kłócić. Zachowujemy się wręcz jak stare małżeństwo, którym przecież nie jesteśmy. Wyrywa mi się, odsuwa, ale nie do końca. Pozwalam się jej wyrwać, nie zatrzymuję, gdy odskakuje. Oddycham ciężko. Nie przeproszę jej za to. Lubię ją całować, chcę ją całować, każdy moment jest na to dobry, nawet ten. Bo może całujesz ją po raz ostatni, szepcze mi wyjątkowo irytujący głosik gdzieś z głębi mojej świadomości. Próbuję go ignorować, zbyć, zagłuszyć, ale karmi się on moimi wątpliwościami, które wyrastają z sekundy na sekundę. Z każdym jej słowem. Mam ochotę powiedzieć, że jeśli tak sądzi to widocznie wcale nie zna mnie tak dobrze, ale to byłby tylko gwóźdź do przysłowiowej kłótni i nic nam z tego nie wyjdzie. Wzdycham ciężko.
- Taka jest prawda - odpowiadam tylko. Nie chcę się już kłócić, dlaczego nie może po prostu zrozumieć, w jakiej sytuacji mnie stawia? Nie robię jej na złość, wiem przecież, przez co przeszła. Tylko jak ja mam się czuć? Jestem teraz tylko opiekunem testrali, a ona gwiazdą baletu, jej sława rośnie z dnia na dzień. Czemu tego nie widzi? Nie próbuję jej powstrzymać, gdy się odsuwa, chociaż bardzo bym chciał. Tylko to nic nie da. Muszę jej dać ochłonąć, przespać się z tym. Mieć nadzieję, że wróci.
- To moja decyzja, poniosę jej konsekwencje jakiekolwiek one nie będą - mówię do niej, żałując każdego kroku, który robi. Palce mnie świerzbią, żeby po nią sięgnąć, więc krzyżuję ręce na piersi. - Tak - mój ton łagodnieje. Wzdycham, przeczesuję dłonią włosy. To, co powiem nie jest może najlepsze, ale być może uporządkuje cały ten zamęt. - Jesteś moją przyjaciółką. Wierzę, że mnie zrozumiesz. Może nie teraz, ale w ogóle. - Patrzę na nią czujnie, bo uporczywy głosik mówi mi, że to może być ostatni raz, a ja boję się, że może mieć rację.
Myślałem, że uspokoję ją chociaż na chwilę. Na krótki moment zapomnimy o tej całej kłótni. Nie przyszedłem do niej, żeby się kłócić. Zachowujemy się wręcz jak stare małżeństwo, którym przecież nie jesteśmy. Wyrywa mi się, odsuwa, ale nie do końca. Pozwalam się jej wyrwać, nie zatrzymuję, gdy odskakuje. Oddycham ciężko. Nie przeproszę jej za to. Lubię ją całować, chcę ją całować, każdy moment jest na to dobry, nawet ten. Bo może całujesz ją po raz ostatni, szepcze mi wyjątkowo irytujący głosik gdzieś z głębi mojej świadomości. Próbuję go ignorować, zbyć, zagłuszyć, ale karmi się on moimi wątpliwościami, które wyrastają z sekundy na sekundę. Z każdym jej słowem. Mam ochotę powiedzieć, że jeśli tak sądzi to widocznie wcale nie zna mnie tak dobrze, ale to byłby tylko gwóźdź do przysłowiowej kłótni i nic nam z tego nie wyjdzie. Wzdycham ciężko.
- Taka jest prawda - odpowiadam tylko. Nie chcę się już kłócić, dlaczego nie może po prostu zrozumieć, w jakiej sytuacji mnie stawia? Nie robię jej na złość, wiem przecież, przez co przeszła. Tylko jak ja mam się czuć? Jestem teraz tylko opiekunem testrali, a ona gwiazdą baletu, jej sława rośnie z dnia na dzień. Czemu tego nie widzi? Nie próbuję jej powstrzymać, gdy się odsuwa, chociaż bardzo bym chciał. Tylko to nic nie da. Muszę jej dać ochłonąć, przespać się z tym. Mieć nadzieję, że wróci.
- To moja decyzja, poniosę jej konsekwencje jakiekolwiek one nie będą - mówię do niej, żałując każdego kroku, który robi. Palce mnie świerzbią, żeby po nią sięgnąć, więc krzyżuję ręce na piersi. - Tak - mój ton łagodnieje. Wzdycham, przeczesuję dłonią włosy. To, co powiem nie jest może najlepsze, ale być może uporządkuje cały ten zamęt. - Jesteś moją przyjaciółką. Wierzę, że mnie zrozumiesz. Może nie teraz, ale w ogóle. - Patrzę na nią czujnie, bo uporczywy głosik mówi mi, że to może być ostatni raz, a ja boję się, że może mieć rację.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Taka jest prawda.
Co jest prawdą? Do czego zmierzasz? Czego oczekujesz?
D l a c z e g o?
Dlaczego musisz być właśnie taki. Czuły, jakiś inny, trochę bardziej obcy ale mówiący mi to, co zawsze chciałam słyszeć. Może robisz to specjalnie, więzisz mnie świadomie, zatrzymujesz na chwilę, choć jeszcze jedną chwilę. Dajesz mi wolny wybór, ale odnoszę wrażenie – nie, ja to wiem – że chcesz, pragniesz, żebym tutaj została, nie odchodziła, że zatrzymasz mnie, kiedy zacznę uciekać. Jak przed chwilą. Mówisz idź. A potem zamykasz mnie w żelaznym uścisku, nie pozwalasz się wyrwać. Dezorientujesz. Zapewne dostrzegasz cień niepokoju na mojej twarzy, gdy przestajesz mnie przekonywać, widzisz jak moja siła gaśnie, jak się poddaję, chowam w sobie.
Nazywasz mnie przyjaciółką. Jesteś taki sprzeczny, taki... nieodpowiedni. Niewłaściwy dla mnie. Dla wielu innych kobiet byłbyś doprawdy wspaniały. Uosobienie dżentelmena, prawdziwego mężczyzny, opiekuna, obrońcy, współtowarzysza. Dla mnie jesteś tylko kolejnym powodem, dla którego będę wylewać słone łzy w poduszkę lub drżeć ze strachu wieczorami, gdy nie będziesz odpisywał na listy lub, co gorsza, pojawiał się po występach. Kiedyś nie byłam taka przewrażliwiona, nie bałam się o niego, nie bałabym się też o ciebie, gdybym nie była tym, kim jestem teraz. Jednak naprawdę się boję i wiem, że to trudne, że to sprawia problem. Mój strach i twoja ośla upartość. Tego się nie da pogodzić – podpowiadają mi myśli. Na tym nie da się zbudować związku, nie da się zbudować czegokolwiek.
Ty nie chcesz zrezygnować, nie chcesz uschnąć – rozumiem cię, choć jest przecież tyle innych niebezpiecznych zawodów, którymi mógłbyś się parać, dlaczego wybrałeś właśnie ten? - nie chcesz patrzeć na mnie, jak wzlatuję coraz wyżej i wyżej, gdy ty trwasz w marazmie, ale nie wiem czy wiesz, ale twój sukces, twoja nieprzewidywalność, strąci mnie do parteru, pogrzebie na cmentarzysku tych, którzy jak Ikar, próbowali wznieść się do słońca.
To dlatego, że zajmujesz zbyt dużą część moich myśli, moich trosk, wiem, że będę tęsknić, wiem, że długo będę powstrzymywała się, aby w naturalnym odruchu nie nakreślić na pergaminie życzeń noworocznych, nie wysłać do ciebie biletu na kolejną premierę, wiem też, że będę czekać. Nie wiem na kogo, ale zawsze będę czekać. Przystawać po występach w cieniu gmachu opery, w tym miejscu, gdzie zazwyczaj się spotykamy, gdzie nikt nas nie zobaczy. Będę przystawać i czekać. A potem przypomnę sobie tysiąckrotnie, że nie czekam na nikogo. Bo nie przyjdziesz. Ani tego dnia, ani kolejnego, ani każdego innego.
To k o n i e c.
Nie wiem, czy jestem zdolna na takie poświęcenie. I świadomość tego, że jesteś mi jakkolwiek potrzebny sprawia, że czuję się coraz słabsza, że moja pewność siebie gaśnie. Że moja niezależność dokądś tam umknęła. Sprzed twoich oczu, które spoglądają na mnie... nie wiem jak.
Czy to pytanie? Oczekiwanie?
Nie wiem. Daj mi spokój. Zostaw mnie.
-Odchodzę – rzucam tylko, dosyć prosto, jasno, dając ci do zrozumienia, że nie chcę kontynuować tej rozmowy, że nie chcę kontynuować całej tej szopki. Mogłabym po prostu wyjść, nie mówić nic więcej, nie obdarzać cię spojrzeniem pełnym niepokoju i jednocześnie wrogości – naprawdę nie wiem, skąd się wzięła – i po prostu zniknąć za drzwiami. Musiałam jednak mieć ostatnie słowo, jakiekolwiek by ono nie było.
Złe czy dobre.
Czy byłabym z niego dumna czy też nie. Czy potem uznam to za kompletne szaleństwo, za kompromitację, za okazanie słabości.
A może po prostu musiałam zakomunikować, że odchodzę. Żebyś wiedział. Że odeszłam.
[zt x2]
Co jest prawdą? Do czego zmierzasz? Czego oczekujesz?
D l a c z e g o?
Dlaczego musisz być właśnie taki. Czuły, jakiś inny, trochę bardziej obcy ale mówiący mi to, co zawsze chciałam słyszeć. Może robisz to specjalnie, więzisz mnie świadomie, zatrzymujesz na chwilę, choć jeszcze jedną chwilę. Dajesz mi wolny wybór, ale odnoszę wrażenie – nie, ja to wiem – że chcesz, pragniesz, żebym tutaj została, nie odchodziła, że zatrzymasz mnie, kiedy zacznę uciekać. Jak przed chwilą. Mówisz idź. A potem zamykasz mnie w żelaznym uścisku, nie pozwalasz się wyrwać. Dezorientujesz. Zapewne dostrzegasz cień niepokoju na mojej twarzy, gdy przestajesz mnie przekonywać, widzisz jak moja siła gaśnie, jak się poddaję, chowam w sobie.
Nazywasz mnie przyjaciółką. Jesteś taki sprzeczny, taki... nieodpowiedni. Niewłaściwy dla mnie. Dla wielu innych kobiet byłbyś doprawdy wspaniały. Uosobienie dżentelmena, prawdziwego mężczyzny, opiekuna, obrońcy, współtowarzysza. Dla mnie jesteś tylko kolejnym powodem, dla którego będę wylewać słone łzy w poduszkę lub drżeć ze strachu wieczorami, gdy nie będziesz odpisywał na listy lub, co gorsza, pojawiał się po występach. Kiedyś nie byłam taka przewrażliwiona, nie bałam się o niego, nie bałabym się też o ciebie, gdybym nie była tym, kim jestem teraz. Jednak naprawdę się boję i wiem, że to trudne, że to sprawia problem. Mój strach i twoja ośla upartość. Tego się nie da pogodzić – podpowiadają mi myśli. Na tym nie da się zbudować związku, nie da się zbudować czegokolwiek.
Ty nie chcesz zrezygnować, nie chcesz uschnąć – rozumiem cię, choć jest przecież tyle innych niebezpiecznych zawodów, którymi mógłbyś się parać, dlaczego wybrałeś właśnie ten? - nie chcesz patrzeć na mnie, jak wzlatuję coraz wyżej i wyżej, gdy ty trwasz w marazmie, ale nie wiem czy wiesz, ale twój sukces, twoja nieprzewidywalność, strąci mnie do parteru, pogrzebie na cmentarzysku tych, którzy jak Ikar, próbowali wznieść się do słońca.
To dlatego, że zajmujesz zbyt dużą część moich myśli, moich trosk, wiem, że będę tęsknić, wiem, że długo będę powstrzymywała się, aby w naturalnym odruchu nie nakreślić na pergaminie życzeń noworocznych, nie wysłać do ciebie biletu na kolejną premierę, wiem też, że będę czekać. Nie wiem na kogo, ale zawsze będę czekać. Przystawać po występach w cieniu gmachu opery, w tym miejscu, gdzie zazwyczaj się spotykamy, gdzie nikt nas nie zobaczy. Będę przystawać i czekać. A potem przypomnę sobie tysiąckrotnie, że nie czekam na nikogo. Bo nie przyjdziesz. Ani tego dnia, ani kolejnego, ani każdego innego.
To k o n i e c.
Nie wiem, czy jestem zdolna na takie poświęcenie. I świadomość tego, że jesteś mi jakkolwiek potrzebny sprawia, że czuję się coraz słabsza, że moja pewność siebie gaśnie. Że moja niezależność dokądś tam umknęła. Sprzed twoich oczu, które spoglądają na mnie... nie wiem jak.
Czy to pytanie? Oczekiwanie?
Nie wiem. Daj mi spokój. Zostaw mnie.
-Odchodzę – rzucam tylko, dosyć prosto, jasno, dając ci do zrozumienia, że nie chcę kontynuować tej rozmowy, że nie chcę kontynuować całej tej szopki. Mogłabym po prostu wyjść, nie mówić nic więcej, nie obdarzać cię spojrzeniem pełnym niepokoju i jednocześnie wrogości – naprawdę nie wiem, skąd się wzięła – i po prostu zniknąć za drzwiami. Musiałam jednak mieć ostatnie słowo, jakiekolwiek by ono nie było.
Złe czy dobre.
Czy byłabym z niego dumna czy też nie. Czy potem uznam to za kompletne szaleństwo, za kompromitację, za okazanie słabości.
A może po prostu musiałam zakomunikować, że odchodzę. Żebyś wiedział. Że odeszłam.
[zt x2]
Gość
Gość
Strona 2 z 2 • 1, 2
Salon
Szybka odpowiedź