Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Nie było z resztą ogólnie możliwości, żeby Florence przegapiła Festiwal Lata. Może zamierzała pominąć kilka z atrakcji, które oferowano (ot, choćby puszczanie wianków - uznała, że widok jej wianka, którego prawdopodobnie nikt by nawet nie próbował łapać to byłoby troszkę za wiele), ale ogółem musiała przyjść.
Wiedziała, że Joseph nie przepuści szansy, by skorzystać z wróżb. Jako że przecież w Hogwarcie trzymała się cały czas z nim, doskonale pamiętała jego zabiegi, które praktykował na lekcjach wróżbiarstwa. Sama Florence próbowała bawić się w podobny sposób, nigdy jednak nie była tak uzdolniona w tej kwestii jak on. On zawsze wymyślał bardziej pokręcone interpretacje strzępków mgły w szklanej kuli czy fusów na dnie filiżanki.
Można więc powiedzieć, że na dzień wskazany przez niego w liście czekała z niecierpliwością. Z resztą, na spotkania z Joeyem zawsze czekało się z niecierpliwością, był w końcu jej przyjacielem! Dziewczyna pojawiła się więc na miejscu o umówionej godzinie... Ubrana jak to wypadało na Festiwal organizowany przez szanowaną, szlachecką rodzinę - w skromną, acz bardzo ładną sukienkę w kolorze błękitu, z długimi rękawami i sięgającą aż do kostek. Przygotowana była na to, że będzie musiała odczekać kilka chwil na mężczyznę. Jakie więc było jej zaskoczenie, kiedy dostrzegła Joeya już z daleka, opartego o drzewo i czekającego na nią! To było coś niespodziewanego, chyba musiał bardzo się cieszyć na to spotkanie!
Zaszła go nieco od tyłu, kryjąc się w cieniu drzew. Chciała go zaskoczyć, niemal w podobny sposób jak on zaskoczył ją, gdy pierwszy raz wkroczył do lodziarni po tak długim czasie niewidzenia się.
- Przepraszam pana, czy może pan na kogoś czeka? - postarała się przy tym nieco zmienić swój głos, tak by Joey nie od razu ją rozpoznał - chociaż oczywiście starczyło by się odwrócił i już wiedziałby, kto do niego przemówił!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Choć w zasadzie to nie z powodu wróżb zjawił się w zagajniku tak wcześnie. Fakt, trening miał wcześnie rano, a później niewiele rzeczy do robienia prócz ogarniania ogródka, w tym tym wielkiego, starego dębu, który postanowił zamienić się w "dąb bijący" i biedaczek chwiał się to w jedną, to w drugą stronę, a przy każdym wygięciu, jego stare gałęzie trzeszczały i łamały się. W końcu to nie giętkie witki wierzby, prawda? Joe trochę się namordował, żeby go ustabilizować, ale i tak nie był pewny czy jak wróci z Festiwalu to drzewo znów nie będzie się bujać w tą i z powrotem. Mniejsza o to, chyba po prostu... stęsknił się trochę za Florence. Tamten pamiętny dzień, kiedy stoczyli krwawą walkę z kamiennym golemem w lodziarni odkurzył ich przyjaźń i szczerze mówiąc, Joe nie chciał tego stracić. A festiwal był doskonałą okazją na spotkanie, prawda? Tak przynajmniej uważał. Wyciągnąłby Flo również na wianki, ale był święcie przekonany, że już sobie znalazła partnera na tamten dzień, a sam Wright zresztą jak co roku zamierzał łapać kwiatki siostry, coby obronić ją przed jakimiś niepewnymi typkami (czyli przed każdym obcym chłopem).
Wkładał sobie właśnie kolejną malinę do ust, kiedy usłyszał kobiecy głos za plecami. W pierwszej chwili faktycznie go nie rozpoznał, choć... Uśmiechnął się niczym szczwany lis. Jasne, że znał ten głos. Trochę zmieniony, ale jednak. Mimo to odwrócił się do dziewczyny już z miną głębokiego zaskoczenia na brodatej paszczy.
- Tak... ale wydaje mi się, że nie przyjdzie - odpowiedział trochę pochmurniejąc i starając się jak najlepiej odegrać swą rolę. W końcu to ona zaczęła tą grę!
- Może wzajemnie umilimy sobie wieczór swoim towarzystwem? - zaproponował, po czym skłonił się niemal wpół. - Joseph Wright do usług.
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
To, co ujrzał wyciągnięte z wosku było przepowiednią przyszłości, czy osądem jego ścieżki? Smoki, podobnie jak węże ściśle wiązały się z symbolem wody. Był wodą, spokojną jak ocean i wzburzoną jak morze podczas sztormu, lodem, który skuwał taflę podczas zimnej aury, krą rozbijająca okręty. Smok pozostawał symbolem siły i potęgi, alegorią wiedzy i mądrości, emblematem odnowy i cykliczności — rodził się raz za razem, w ciemnym i obskurnym pokoju, na końcu Nokturnu, gdzie roztaczał się zapach szałwii, czosnku, aloesu i miodu. Miodu przede wszystkim. Uosabiał tez zło, nieszczęście i zniszczenie — ciemna stronę, mrok, chaos i truciznę. Sączył je w każdym wypowiedzianym słowie, każdym geście. Czy i ona już to odkryła, bojąc się powiedzieć mu o wszystkim? Nie spuszczał z niej bacznego spojrzenia, nie mrugał, nie ruszał się, póki mówiła. Wróżbitka o anielskim głosie, w którym brzmiały dobro i litość. Nie znał ani jednego, ani drugiego, więc rozkoszował się dźwiękiem tej melodii. Przystanął bliżej stołu, ściszając głos, by inni, powoli gromadzący się, nie słyszeli.
— Och, naprawdę? — Udał zdziwionego. Uniósł nawet brwi wysoko, rozchylił usta, a po tym wszystkim spuścił zakłopotane spojrzenie na wosk, który uformował się w tym niezwykłym kształcie. — Nie sądzę, bym taki był — skłamał z łatwością, powoli spoglądając na nią z dołu, z obniżonego spojrzenia, brody ściągniętej aż do piersi — a więc i spod byka, spod ciemnych i gęstich brwi. — Cel nie zawsze jest wart poświęcenia wszystkiego po drodze — herezje spływały mu na usta gładko, osadzały się na nich, dając złudne wrażenie szczerych i przemyślanych. — To głupota — te wróżby . Skrzywił się lekko, wypuszczając z dłoni woskową figurę, która uderzając o kant misy złamała się w pół. Któż by pomyślał. — Wyssane z palca brednie — skrytykował, i ją również, była tu, by służyć pomocą, by świecić przykładem. Czy wiedzieli, że ma prawdziwy dar? Czy widzieli w niej światło i nadzieję, proroka zwiastującego lepsze czasy, czy była po prostu kłamliwą zdzirą, jak wiele innych wróżbitek?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Oczywiście nie mogło zabraknąć go na wydarzeniu takim jak Festiwal Lata, mimo że wcale nie miał ochoty się pojawiać. Nie kiedy nie mogła towarzyszyć mu Laila, zbyt zaniepokojona pierwszą poważniejszą chorobą syna, żeby pozostawić go pod opieką nowej piastunki. Adair ze zdziwieniem odkrył, że boleśnie odczuwa nieobecność żony. Zdążył przyzwyczaić się do jej ostrych komentarzy, dowcipnych uwag i delikatnych upomnień, takich jak choćby to, żeby przygładził ten nieszczęsny kołnierzyk koszuli, który wciąż niemiłosiernie gryzł go w szyję.
Nowy krochmal?
Podrapał się w kark, zniecierpliwionym – bardzo nieuważnym – spojrzeniem błądząc wokóło, żeby koniec końców uwagą przyssać się do miejsca, z którego unosiła się ciepła woń rozgrzanego wosku. Jego miejsce docelowe, choć wróżb Macmillan nigdy nie traktował szczególnie poważnie, uznając je za nieco naciąganą dziedzinę magii. Co nie oznaczało, że nie zamierzał przelać wosku przez klucz, na którym to pewnie zacisnął dłoń, uważnie odmierzając gorący lepik i wlewając go w chłodną wodę na powierzchni, której ten uformował się w...
Coś.
Adair choćby chciał, nie bardzo wiedział z czym ma do czynienia. Niewyraźna forma i jeszcze mniej wyraźna chęć jego samego do odczytania wróżby, nie wróżyły dobrze temu przedsięwzięciu. Westchnął cicho pod nosem, unosząc spojrzenia znad wosku i szybko żałując tej decyzji. Milsze bowiem mu były zabawy we wróżbitę od widoku Havisham stojącej raptem ze trzy metry od niego.
Być może nawet przewróciłby oczami, jednak w ostatniej chwili upomniał sam siebie – miejsce publiczne nie było najlepsze, jeśli chodziło o okazywanie sympatii.
Bądź antypatii.
– Panna – mocny akcent, bowiem miała już swoje lata. – Havisham! Co za przyjemność, dawno nie mieliśmy okazji się widzieć – odczuł nieprzyjemne swędzenie dawno złamanego nosa, mimo to wciąż się uśmiechał. – Przyłączysz się? Zawsze byłaś lepsza w spekulacjach.
'Wróżby' :
A jednak korzystając z chwili wolnego, postanowiła przyjść i sprawdzić jak miewa się magiczny półświatek, szybko żałując swojej spontanicznej decyzji – kolejnej w tak krótkim czasie. Nie rozumiała, dlaczego ze wszystkich osób na świecie natknęła się akurat na niego i dlaczego uniósł głowę dokładnie w tym momencie, w którym ona robiła taktyczny zwrot do opuszczenia zagajnika. Z początku wprawdzie myślała, że jej nie pozna, wszak ostatni raz widzieli się chyba w szkole, lecz kiedy usłyszała swoje nazwisko poprzedzone uszczypliwym wytknięciem jej stanu cywilnego, westchnęła. Na szczęście szybko odrzuciła niezwykle kuszącą wizję zaklajstrowania mu woskiem ust, wiedząc, że jako uzdrowicielka powinna pomagać, niż znęcać się nad innymi... przynajmniej w teorii.
– Faktycznie, mam niezwykłe szczęście – uśmiechnęła się słabo, niemal od razu spoglądając na ten nieszczęsny nos, który kilka lat temu przypadkowo złamała tłuczkiem i wyłapując natychmiastowo złe zrośnięcie kości uwidaczniające się na samiuteńkim środku; bynajmniej nie czuła się winna zepsucia czyjejś twarzy, jeśli w ten sposób wywalczyła sobie święty spokój pozbawiony uszczypliwych komentarzy do końca szkoły – czego nie mogę powiedzieć o twoim nosie. Chyba trafiłeś w ręce żółtodzioba. – Nie była niemiła, stwierdzając bardziej oczywisty – drażliwy? – fakt; przez lata przebywania w towarzystwie Thomasa zdołała nauczyć się spokoju, który znikał kiedy tylko Vane pojawiał się w pobliżu w ten sposób zbierając całą jej złość na otoczenie na siebie. Gdy wreszcie dotarło do niej, że zbyt intensywnie wpatruje się w twarz Adaira, przeniosła wzrok do wody, na tafli której kształt przelanego przez dziurkę wosku zaczął się formować.
– Twoja wróżba przypomina smocze odchody – odparła z rozbrajającą elokwencją. Nie była zbyt biegła we wróżbiarstwie, niespecjalnie interesując się tym przedmiotem w czasach swojej edukacji, z kolei każdą podstawową wiedzę zdążyła zgubić w trakcie przeglądania kolejnych podręczników na stażu w szpitalu. Nigdy jednak nie była szczególnie przekonana do podobnej dziedziny, preferując sprawdzoną wiedzę, potwierdzoną i namacalną, więc nie próbowała nawet na poważnie wyjaśniać tajemniczego kształtu – chociaż to wygląda jak ogon – wskazała palcem na odstający, podłużny kształt, po chwili zabierając dłoń i odsuwając się pół metra w bok, żeby nie stać w zbyt bliskiej odległości.
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
'Wróżby' :
- Może kiedyś tak miałam - śmieję się w odpowiedzi na pytanie Prewettówny. - Obecnie wszystko dzieje się zbyt szybko. Czas przemyka mi między palcami i nim udaje mi się w nim odnaleźć, to okazuje się, że jest już po wszystkim. Patrz, nie tak dawno mieliśmy urodziny, a jest już sierpień - komentuję nadal. Brendan, ja, ty. Jesteśmy starsi już o rok, czujesz to? Gdzie podziały się czasy z Hogwartu? Stosy książek, nauka do rana, rozwalone nosy Ślizgonów? Kiedy to wszystko minęło?
Poważny, a zarazem dość nostalgiczny temat na szczęście szybko zamienia się w słowa, na które wybucham gromkim śmiechem. Dobre sobie. Ja i królewicz z bajki? Niedoczekanie. Zostaję starą panną z kotami - postanowione. A potem umrę na jakiejś misji. Piękny, heroiczny plan Pomony Sprout, polecam się do udzielania złotych rad na życie. Lub śmierć.
- Nie zastanawiałaś się czy nie lepiej iść w branżę powieściopisarstwa? Twoje książki o nierealnej treści na pewno zrobiłyby furorę na rynku wydawniczym - rzucam i z rozbawieniem kręcę głową. Jak mi tego brakowało, takich słów o niczym. Oddzielających nas od przykrej rzeczywistości. Ta zaprowadza nas przez kolejne malownicze łąki aż do zagajnika, w którym odbywają się doroczne wróżby. Uśmiecham się lekko, kiedy wchodzimy do środka. Witam się z Lorraine, dzielnie stojącą na posterunku każdej jednej przyszłości i zasiadam wraz z Julką przy jednym ze stanowisk.
- Widzę, że śmiało idziesz w paszczę lwa świadomości - mówię nie kryjąc radości. To dobrze. Z drugiej strony, czy ja się obawiam? Nie, bo wiem, co mnie czeka. Dlatego z miną potrzymaj mi kremowe piwo zaczynam lać wosk w oczekiwaniu na kształt, jaki przybierze. - My, Puchoni, bardzo dobrze oceniamy ryzyko. Ale nie znaczy to, że trzęsiemy portkami na myśl o wróżbach - dodaję pewna siebie. Wpatruję się intensywnie w pojawiającą się na wodzie formę. - Tak naprawdę to ty chyba też wiesz, co się wydarzy? - Unoszę kąciki ust. To zabawne, że pochodzimy z różnych światów, a nasze przyszłe losy i tak są przewidywalne. I z góry ustawione.
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
'Wróżby' :
Czego oczekiwała, wędrując cichą ścieżką do Zagajnika? Nie tylko ona miała wrażenie, że wchodząc na teren festiwalu, wchodziło się w oderwaną od toczącej się w Londynie zawierusze. To ile i jakich nieszczęść sypało się ostatnimi czasy, nie dało zdławić się proponowanymi zabawami, ale... dawało nadzieję. Na chwilę. Na złapanie jeszcze kilku promieni i przypomnieniu, że istnieje coś więcej niż szerzący się lęk i niepokój. Nawet otoczona bezpiecznymi murami dworku w Nottinghamshire, otulona bezpieczeństwem ramion Percivala i opieką ojca, nie umiała udawać, że wszystko było w porządku. To, co wcześniej ledwie przemykało w teoriach i cichych szeptach, stawało się prawdą. Wojna. Przerażające symbole czaszki pojawiające się na niebie, wybuchy anomalii, pożary, śmierć i zaginięcia. Gdzie zgubił się świat, który widziała tuż po powrocie z Francji? Czasem irytujący, otoczony gorsetem konwenansów, ale bezpieczny. Coraz częściej tęskniła za Paryżem, tym bardziej, że pod sercem nosiła drugie, o które jej własne wybijało rytm lęku.
Z łatwością dała sie porwać tańczącym wokół wspomnień myślom. Podążała ścieżką w umyśle do zdarzeń, które wszystko zaczęły. Mimowolny uśmiech uniósł kąciki czerwonych warg. I ta sama, ciepła myśl popchnęła ją, by nakreślić kilka słów młodziutkiej Evandrze z propozycją spotkania. W całym ferworze ostatnich zdarzeń, gdzieś zgubiły się jej przyjaźnie i to Lady Rosier uwalniała jej uśmiech częściej. Może nieświadomie, postawione w tak podobnych wymiarach, zbliżały się do siebie i alchemiczka upatrywała w jasnowłosej wili młodszej siostry, której nigdy przeciecz nie miała. proces raczej powolny, ale pleciona nić porozumienia była czymś na tyle realnym, że Inara nie chciała jej tracić. Czas miał zweryfikować jej wizje. Jak zawsze. W końcu, nigdy nie wdrożyła się w tajniki poznawania przyszłości. Działała intuicją.
Wróżby nie były czymś, co pociągało. Symboliczność przedstawianych wizji i wskazówkę była tak niejednoznaczna, że częściej mrużyła oczy, rzucając wszystko między podejrzenia i bajki. Ale jak wiadomo, nawet baśnie nosiły ziarno prawdy i tego ziarna sięgnęła, zjawiając się w cichym zagajniku.
Kolejne sylwetki przemykały pomiędzy wróżebnymi misami, a zapach topionego wosku kojarzył się Inarze bardziej z nocnym pisaniem listów i pracownią, niż wizją przyszłości. Uśmiechnęła sie jednak na widok przejętych twarzy kilku młodych dam, które słuchały Lorraine. Kiwnęła głową wieszczce, ale nie przerywała rozmowy, którą prowadziła. Zatrzymała się za to przy wolnym stanowisku, by w zamyśleniu sięgnąć po wolną świecę. Obróciła w palcach woskowy egzemplarz, ale na finał chciała zaczekać. Dopiero, gdy wśród zebranych dostrzegła tak charakterystyczną, wdzięczną sylwetkę Evandry, mogła uznać za początek. Mimowolnie poprawiła długą, plecioną w zieleni i bieli sukienkę i czarny, wycięty, chroniący przed chłodem płaszcz. Jak na letnią porę, było zdecydowanie zbyt zimno - Moja droga, ciesze się, że nic cię nie zatrzymało - delikatnym pocałunkiem w policzek przywitała jasnowłosą wilę, kątem oka dostrzegając, jak wiele spojrzeń kieruje ku sobie - Ja zawsze, zjawiskowa - uśmiechnęła się raz jeszcze i poprowadziła towarzyszkę do zatopionego w świetle stolika - Wypada sprawdzić, co powie nam woskowa przyszłość - jedną dłonią zebrała na bok rozpuszczone dziś włosy, by przesunąć czarne pukle na lewe ramię, by nie przeszkadzały, gdy nachyliła się nad misą. Co dziś powiedzieć jej miały gwiazdy?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
'Wróżby' :
Przyznała z lekkim rozbawieniem wymieszanym z konsternacją. W jednej chwili miała wrażenie, że czas szalenie się wlecze, jednak jednocześnie dni jakby się przewijały. Dopiero co wysyłała przecież listy z życzeniami urodzinowymi i drobne podarunki, dopiero co jadła urodzinowe babeczki.
- Wolę pisać podręczniki. Choć trolliński idzie mi strasznie mozolnie, zatrzymałam się na próbie zaczarowania kolejnych kartek żeby zaczęły odpowiednio chrząkać. Papier okazuje się być wyjątkowo odporny na ten szlachetny język. - westchnęła ostentacyjnie. - Ale w sumie to by było dobre połączenie. Napisać szalony romans po trollińsku.
Uśmiechnęła się szeroko. To by było coś! Choć Julia ostatecznie nie była wielbicielką romansideł, z tego jednego prawdopodobnie byłaby dumna. Bo tak, to musiałby być romans, żadna powieść przygodowa czy kryminalna nie miałaby w tym języku podobnej mocy!
Wyraz jej twarzy zmienił się na wyzywający, kiedy Pomona złapała za klucz i wosk. Zaplotła ręce na piersi i przyglądała się przyjaciółce w oczekiwaniu.
- Nigdy nie wątpiłam w odwagę Puchonów. - oh, to bardzo niedoceniany dom, w którym jednak znaleźć można wiele ciepła i lojalności, a czy z lojalnością nie musi iść w parze odwaga? Tylko jakby inna odmiana, nie tak brawurowa jak w Gryffindorze. - Ostatecznie los zawsze może nas zaskoczyć. - stwierdziła, choć raczej nie mówiła poważnie. Dobrze wiedziała, co się stanie. W ciągu najbliższych miesięcy zostanie lady Ollivander. O ile nie umrze w trakcie jakiejś misji Zakonu, będzie kontynuowała pisanie podręcznika do trollińskiego i naukę trytońskiego, w spokoju będzie prowadziła swoją klinikę. I być może sięgnie po nową, do tej pory obcą jej dziedzinę magii. O tym jednak wolała już nie wspominać.
Spojrzała na formę jaką przelała Pomona. Nie znała się na wróżbiarstwie, kojarzyła jedynie kilka bardziej popularnych symboli.
Wosk ułożył się w wyraźną formę wilka. Choć może Pomona zobaczy w nim coś innego? Niczego nie chciała sugerować, by nie narzucić jej skojarzeń. Sama za bardzo na wróżbiarstwie się nie znała, choć kojarzyła to jako kiepski omen.
Zaraz jednak sama wzięła wosk i wylała swoją formę zaraz obok tego co powstało u Pomony.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
'Wróżby' :
Miała mieszane uczucia, których chaos nasilał się wraz z każdym krokiem kierowanym w stronę zagajnika. Nie odczuwała lęku, wszak to miała być niewinna zabawa, której oddawano się beztrosko z roku na rok. To prędzej pewnego rodzaju niepewność, wewnętrzny opór podsycany jakże samolubną troską o wynik wróżby, mieszał się ze swoistym podekscytowaniem oraz odczuwanym dotąd zadowoleniem. A co jeśli wosk ułoży się w kształt, symbolizujący same przykrości dla niewielkiego dziewczątka? Czy to oznaczało, że w pokorze będzie zmuszona czekać na nieuniknione, obserwować jak nieszczęście nawet i chwilowe, cieniem kładzie się na jej życiu? Nie. Nie. Zdecydowanie nie. Wyprostowała się, nagle werwy nabierając, a krnąbrne uniesienie podbródka zwiastowało wyzwanie, jakie była gotowa rzucić losowi, jeśli ten bezczelnie postawi rzucić kłody pod jej nogi. Ona się tak nie będzie bawić! Ciemne oczy tchnące nagłą determinacją uniosły się, obejmując bezlitośnie sylwetki sunących nieco za nią kobiecych postaci, których widok wywołał uśmiech na muśniętych różem dużych ustach. Obróciła się z zaskakującą gracją jak na kogoś, kto nosił wyjątkowo wysokie szpilki na niezbyt równym terenie i idąc tyłem, z ożywieniem kontynuowała toczoną między nimi rozmowę.
— ... Po prostu musisz wziąć w tym udział Maxine! To przepiękna tradycja! Jestem pewna, że Jean również chciałaby wziąć udział w pleceniu wianków — klasnęła w dłonie ucieszona, zwalniając tak by mogła zrównać się krokiem wraz z Harpiami — Ria, ty sobie z pewnością tego nie odpuścisz nieprawdaż? — zapytała, marszcząc lekko przy tym rude brwi, jakby sama myśl, że Weasleyówna nie będzie chciała uczestniczyć w puszczaniu wianków, była wprost niedopuszczalna. Toż to się nie godzi! — Tylko proszę, nie wmawiajcie mi, że jesteście ponad dziewczęce dyrdymały i nawiną wiarę — przewróciła malowniczo ślepiami. Red uwielbiała Festiwal Lata i każdy dzień obfitujący w coraz to nowsze atrakcje. Tak też negowanie jego aspektów, w imię `praca to moja miłość, która tak w zasadzie nie istnieje. Znaczy miłość, nie praca. Praca to sens życia, a ty jesteś tylko infantylną dziewuchą naiwnie czekającą na gwiazdkę z nieba, yoł`, było dla niej całkowicie bezsensu. Po co więc przychodzić, jeśli miało się narzekać? Zaraz. Co? Nie, nie, nie. Red ty uwielbiasz narzekać, proszę mi tutaj głupot nie wymyślać.
— Wiecie, jeśli skończymy samotnie na plaży, to zawsze możemy się też schować gdzieś z dzbankiem wina i udawać, że jesteśmy ponad to wszystko — dodała zaraz jakże uczynnie, wzruszając przy tym ramionami. Wszystko się wszak mogło zdarzyć, lecz nie powinno to bynajmniej odstraszać! Chyba. Sproutówna wciąż nie była co do tego taka pewna. W końcu jednak oto były, zatrzymując się tuż obok mis wypełnionych wodą.
— No...to która pierwsza?
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset