Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
'k100' : 52
Początkowo szło mu to całkiem nieźle, lecz Macmillan odnalazł w sobie nowe siły. Zatrzymali się w miejscu, w zwarciu przypominającym nieco absurdalną ramę do tańca nowoczesnego. Ramę, którą Ben musiał poprawić, czuł, że ramię wyślizguje mu się spod pięści szlachcica. Szybko przesunął drugą - prawą - rękę na jego bark, zapierając się o twarde jak skała mięśnie blondyna, lewą zaś przekrzywił tak, by w zapaśniczym zakleszczeniu móc lepiej operować ramieniem, wykorzystując własny łokieć jako przeciwwagę. Wykonanie całej tej misternej konstrukcji z własnego ciała, podlegającego stałemu naporowi upartego Macmillana, nie było łatwe, kosztowało go to też sporo uwagi, przez co nie spostrzegł diablego ognika w spojrzeniu rywala. Zamach głową zauważył zdecydowanie zbyt późno, by się uchylić, jedyne, co mógł zrobić, to nieco obniżyć własne czoło - i całą parę włożyć w odepchnięcie Macmillana do tyłu, na ziemię, wciskając z całej siły prawą dłoń w męski bark.
| II tura, +86
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
'k100' : 3
| Wygrane tury z rzędu:
Ben: 1
Wielki Mistrz: 1
rzucam za Wielkiego Mistrza, tura trzecia
'k100' : 14
| +86 do rzutu, III tura - i po moim poście idziemy do szafki zniknięć
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
'k100' : 26
Walka była wyrównana, obaj zawodnicy raz po raz skutecznie umykali przed kolejnymi ciosami, błyskawicznie je odwzajemniając, ale to Benjaminowi udało się w końcu zachwiać równowagą, konsekwentnie przechylając szalę zwycięstwa na swoją stronę. Lord Macmillan, uwięziony w silnym uścisku, napiął mięśnie i zacisnął zęby, za wszelką cenę starając się odepchnąć od siebie oponenta; przez parę długich, ciągnących się w nieskończoność sekund siłowali się ze sobą, na skronie arystokraty wstąpił pot, spływając mu również po czole, ale chociaż mogłoby się wydawać, że żaden z nich już się nie poruszy, opór został przełamany. Wielki Mistrz przesunął prawą stopę do tyłu, szukając lepszego podparcia na udeptanym błocie, i tyle wystarczyło, by siła Benjamina pozbawiła go stabilności; przechylił się za mocno, środek ciężkości przesunął się niebezpiecznie, aż wreszcie ciało się poddało. Na ziemię ciężko upadli obaj, lord Macmillan na plecy, Ben na niego, skutecznie przygwożdżając go do klepiska. Ktoś na widowni krzyknął radośnie, ktoś inny ze złością, a zbierający zakłady goblin zatarł ręce; niewielu spodziewało się takiego obrotu spraw.
Arystokrata uderzył dłonią o ziemię, sygnalizując własną przegraną; gdy Benjamin wstał, on również dźwignął się na własne nogi, popatrzył na niedawnego przeciwnika groźnie - ale marsowy wyraz twarzy szybko przerodził się w uśmiech. Mocno uścisnął zwycięzcy dłoń, klepnął go w bark, po czym udał, że próbuje raz jeszcze przyłożyć mu z główki - powstrzymał się jednak w ostatniej chwili, odsuwając się na bok, żeby zrobić miejsce sędziemu, który podszedł do nich, żeby ogłosić to, co wszyscy obserwujący walkę już wiedzieli: że oto tytuł Wielkiego Mistrza przeszedł z długo niepokonanego lorda Macmillana na... właśnie, kogo? Sędzia nachylił się ku Benjaminowi, cicho pytając go o personalia, po czym uchwycił go za nadgarstek, żeby podnieść jego rękę do góry (co nie wyszło mu do końca, bo był o głowę niższy).
Uśmiechał się do bijącego mu brawo tłumu, nawet nie zastanawiając się, czy ktoś zdoła go rozpoznać - przez kilka krótkich chwil doskonale wiedząc, kim jest. Zakrwawionym, zmęczonym, poobijanym i spoconym zwycięzcą.
| zt
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Trochę trwało to wszystko, zanim sprawdziłam wszystkie miejsca i podeszłam kilka razy do dziewczyn które z tyłu wyglądały całkiem podobnie. Bo trochę ich było, ale żadna nią nie była. Zniknęła - takie wrażenie już miałam. Takie że łazić będę i szukać szukać i łazić a na koniec i tak jej nie znajdę. Ale nie mogłam się poddawać. Więc szłam dalej, sprawdzając jakieś wróżby, jakieś stoły, jarmark cały. Czasem nawet wołając, licząc, że może mnie usłyszy, nie przejmując się wcale, że ludzie się na mnie oglądali. Nie wiedziałam ile czasu minęło - sporo na pewno. Zmęczenie nie pomagało i już myślałam że nie znajdę jej i może powinnam spróbować do Doliny, do domu sprawdzić czy nie poszła, jak idąc przez zagajnik w końcu ją znalazłam. Nieszczęścia kłębek w pięknej cielesnej formie ubrany. Sama musiała już tutaj spory być, ciężar jej na sercu osiąść musiał spory. Bo przecież to wszystko co to sam się zadziało choć z mojej perspektywy działo się w ułamkach, działo się na pewno dłużej. Podeszłam spokojnie osuwając się po drzewie w dół, żeby usiąść obok. Odetchnęłam jednak trochę - trochę bardzo nawet. Bo nawet jeśli smutna, to nadal była tutaj.
- Przepraszam, że tyle musiałaś czekać. - powiedziałam, choć pewna niemal byłam, że Celine wcale nie czekała na mnie. Ale nie zamierzałam się tym przejąć ani dać się odepchnąć. Przyjaciel zostawał albo przychodził, do przyjaciela się człowiek zawracał i zawsze mógł zwrócić. Więc i teraz nic dziwnego, że za nią poszłam. - Chciałam pobiec za tobą od razu, ale... oh Cellie, porozmawiamy? - zapytałam jej łagodnie. Naciskać nie chciałam. - Moja mama zawsze mówiła, że lżej jest jeśli wyrzuci się z siebie to co tłucze się w środku. Ale jeśli nie chcesz, to z tobą posiedzę. Opowiem ci co się działo. Bo trochę się zadziało, dlatego tyle mi zajęło. - dodałam jeszcze, ale pozostawiałam jej wybór.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Wracaj - wychrypiała cicho do Neali, która nagle pojawiła się obok, pachnąca morzem. Celine obróciła głowę tak, by przyjaciółka nie widziała jej twarzy, ale Weasley zawsze była spośród nich najmądrzejsza, oszukanie jej graniczyłoby z cudem. Znała jej serce, wiedziała o emocjach, które mieszkały w nim jeszcze do niedawna, choć nie znała imienia, które przejawiało się w marzeniach - ale czy musiała je znać? Czy dziś się tego nie domyśliła? - Mi nic nie jest, tam... To znaczy... Wszystko dobrze, Nela. Będzie dobrze. Nie ma sensu, żebyś marnowała tu czas i ładny wieczór - szepnęła, pociągając nosem i ocierając oczy wierzchem dłoni. Przyjaciele z pewnością oczekiwali jej powrotu, półwila nie chciała tego niszczyć.
- Yhym. Mnie też nic nie było przy tych talizmanach. - przyznałam spokojnie, opierając głowę o korę. Słyszałam co krzyczał Marcel, słyszałam też, co krzyczał Jim. Pamiętałam o tym jak rozmawiali o tym, co mówiło się w gniewie. Nadal uważałam, że za słowa i czyny należało brać odpowiedzialność. Ale wszystko co się splątało dało się rozplątać przecież - rozmową, jeśli każdy był w stanie do niej stanąć. - Głuptasie. - mruknęłam patrząc w niebo. - Żadna chwila z tobą, ani na ciebie nie jest zmarnowana. - wypowiedziałam najpierw podciągając kolana i układając na nich przedramiona. - Nie wiem czy wiesz, ale przyjaciele nie są tylko od tańczenia i śmiania. - mówiłam dalej spokojnie, patrząc na chmury nad nimi. - Co mi po ładnym wieczorze, kiedy moja przyjaciółka cierpi? - zapytałam biorąc wdech w płuca. - Rozplączemy to razem jeśli chcesz, albo posiedzimy w milczeniu, możesz sprawdzić czy mam ramię wygodne do płakania jak chcesz. - nie naciskaj za mocno Neala - upomniałam samą siebie. Chciałam żeby Celine wiedziała, że jej pomogę. Ale też powiem to, co uważam i jak uważam - tyle na pewno już o mnie wiedziała. Potrafiłam mieć inne zdanie - swoje, nie rozumiałam niektórych sytuacji spoglądając na nie inaczej, ale to nie zmieniało tego, że ja pokochałam. I wierzyłam, że serce ma dobre.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Ja wcale... - urwała jednak, przecież cierpiała, czuła jakby ktoś prześlizgiwał się po jej głowie rozgrzanym żelazem, uderzając w bęben serca w zbyt gwałtownej melodii. Dopuściła się okrutnej rzeczy, zaprzepaściła zaufanie i nieświadomie zdeptała bliskie jej serce. Nie wiedziała kiedy rozsupłała własne ramiona i nagle przylgnęła do siedzącej obok Neali, wsuwając własną głowę przez jej uniesione ręce tak, by mogła znaleźć się tuż przy jej piersi i wsłuchać w wygrywany w niej rytm. Wtulała się w nią ufnie, długo, bo wiedziała, że ze strony przyjaciółki nie spotka jej żadna krzywda. Że po to istniały dla siebie nawzajem, by odganiać złe moce i okrutne duchy, i nawet przeznaczenie nie mogło zwalczyć ich wzajemnej miłości. - Bo to wszystko bez sensu - jęknęła bezsilnie. Nie było sensu dalej przytrzymywać łez. - I na wszystko jest za późno. Ja... Dlaczego nic mi nie powiedział? Dlaczego? Czekałam, chciałam, śniłam, ale już... Już nie czekam, i nagle dowiaduję się, że on... Że ja mu... - mówiła chaotycznie i zbyt szybko, nie wiedząc czy Neala miała jakiekolwiek pojęcie o czym była tkana ta opowieść. O odważnej duszy, która skoczyłaby za nią w najgorętszy ogień, i o niej, która tę duszę podarła na strzępy.
- Oh. - wypadło nagle z moich ust. - To o Marcelu mówiłaś wtedy? - zapytałam jej przypominając sobie rozmowę podczas jednej z naszych nocy. Tylko naszych o tym, do którego rwało jej serce. O tym na którego chciała zasługiwać, jeszcze nie gotowa by wyznać prawdę mnie - albo światu. - To dlatego nie poszłaś wczoraj za nim? - zapytałam odnosząc się do bójki. Bo już nie czekała. - Dlatego miłość to same kłopoty. - mruknęłam nie przestając jej gładzić po głowie. - Wiesz Cellie, co jeśli nie powiedział ci tego z tych samym powodów z których ty tego nie zrobiłaś? - zapytałam jej, nie stając po żadnej ze stron, zastanawiając się głośno. - Czasem każdemu braknie odwagi, odrzucenie przecież zostawia krzywdę sercu. - mówiłam dalej głośno myśląc. - Może teraz nieszczęśliwie całkowicie nie zagraliście się w czasie, ale moje ulubione przeznaczenie ma dla was coś dalej. - wcale go nie lubiłam. - A może tak miało być właśnie. Choć wierz mi, łez twoich widzieć nie chciałabym wcale. - nie puszczałam jej. Nie znałam tych problemów jeszcze. Tego uczucia gorącego. Miłości takiej. Może właśnie dlatego bałam jej się strasznie. Odważna nie byłam wcale. - Średnio mi idzie to pocieszanie, nie? - mruknęłam, bo chciałam ją pocieszyć, ale nie umiałam jakoś dokładnie. - Ale myślę Cellie, że jak porozmawiacie, to ułoży się wszystko. - oznajmiłam spokojnie. - Nie mówię od razu. Ale zobacz, Marcel prawie Jima utopił chwilę temu, a już razem znów stoją ramię w ramię. - wyrzuciłam z siebie w zadumie. - Chłopacy jednak dziwni są wiesz?
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Wczoraj to s-sama nie wiem - znów pociągnęła nosem, wtulona w Nealę i chłonąca jej ciepło jak jedyny promyk nadziei zdolny przegnać burzowe chmury. - Na tej bójce był nóż, Percy nim oberwał. Chciałam żeby... ktoś się tym zajął, musiałam się upewnić, że tak będzie. A potem chciałam go znaleźć, Marcela, i pomyślałam - jak ty mu się pokażesz na oczy, Celine? - wspomnienie wzajemnego lęku, który mogli odczuwać z Carringtonem, wycisnęło z oczu nowe kryształki łez, gorące, ginące gdzieś w zmierzwionych włosach i pachnących morzem ubraniach. Sądził, że mogłaby go odrzucić? - Ale on jest taki odważny - zaoponowała drżąco. Odważny, gdy należało ratować życia, nie jednak w zetknięciu z miłością, która mogła zostać odrzucona. Zapominała o tym. - Zapadnę się pod ziemię albo przemienię w drzewo, kiedy znów go zobaczę. A nie chcę tego. Żeby tak było - szeptała, lekko kręcąc głową. Ale jak stąd powrócić? Jak spojrzeć na niego bez Jima powtarzającego się jak echo gdzieś w odmętach głowy? - Najlepsza, jaką mam - zapewniła i mocniej wtuliła się w Nealę, zanim, jakby sparzona jej słowami, wyprostowała plecy i spojrzała na nią ze zgrozą. - Marcel prawie co Jima? - powtórzyła szybko, niedowierzająco. Przecież to absurdalne, chłopcy czasem się ze sobą nie zgadzali, ale byli braćmi, splecionymi ze sobą nicią wieloletniego oddania. A braci się nie topiło.
Strona 29 z 30 • 1 ... 16 ... 28, 29, 30
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset