Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
I jeszcze to serce. Wpatrywała się w nie z niechęcią, trzeźwiejąc dopiero w momencie, w którym przejęta Hesper poklepała ją współczująco po ramieniu. Bark zalała lodowata - nieistniejąca - woda, Tsagairt powstrzymała wzdrygnięcie, spoglądając na unoszącego się obok ducha dość pytająco. Szybko jednak pojęła, że Czarnooka odebrała jej reakcję w jak najbardziej naturalny i odruchowy sposób. Złamane serce uczyniło ją zgorzkniałą i zranioną - czy właściwie nie było to prawdą? Rozchyliła nieco wargi, jakby chciała zaprzeczyć, ale przymknęła je chwilę potem. Nie potrafiła i nie chciała rozmawiać o tym, co czuła: nawet, jeśli mogła polegać na wieloletnim doświadczeniu Hesper, sądziła, że ta nie zrozumiałaby więzi łączącej ją z Tristanem. Sama jej nie pojmowała. Odwzajemniła jednak uśmiech ducha, szepczącego do niej konspiracyjnym tonem. - A co jeśli to mężczyzna zniewolił mnie? - odparła w formie lekkiego żartu, przekazując w retorycznym pytaniu więcej prawdy, niż chciałaby przyznać. - Dziękuję za propozycję, Hesper, z pewnością przy twojej pomocy udałoby się Eir sporządzić najsilniejszą amortencję, jaką kiedykolwiek uwarzono - dodała bez ani grama kpiny, współpraca kobiet, zwłaszcza mądrych i utalentowanych, przynosiła bogate owoce. Odpowiedziała nie odpowiadając, nie chciała prostować podejrzeń czarownicy ani też zwierzać się ze swoich problemów. Znajdowały się na Festiwalu Miłości, powinny być radosne i lekkomyślne - przyszła tu także po to, by zapomnieć o bolączkach samotnych dni.
Temat czystości krwi ciekawił ją znacznie bardziej, ze zrozumieniem wpatrywała się w wyraźnie obrzydzoną Czarnooką, wypowiadającą się o brudzie nieco zdeformowanym głosem. - Ród Prewettów prowadzi coraz łagodniejszą politykę - zgodziła się, porzucając brnięcie w prowokacyjne rozmowy o pozbywaniu się ubrań oraz zniewalaniu mężczyzn tym, co kryło się pod materiałem sukni. Znajdowały się przecież na magicznej polanie, w magicznej atmosferze, wśród rozbłysków świec i szumu wody.
Uśmiechnęła się, widząc zadowolenie Hesper. Jeśli mogła sprawić jej przyjemność niewielkim kosztem, uczyniła to bez wahania. Tym razem zadrżała, chłód, który objął ją wraz z bliskością Czarnookiej przypominał lodowate wnętrza Azkabanu. Bezsilność, strach, niepewność; wodę zalewającą wyższe piętra, szron pokrywający metalowe schody, szelest peleryn dementorów, unoszących się wraz z zimną bryzą. Przymknęła oczy, wstrzymując oddech - udało się jej powstrzymać panikę oraz przelać wosk - robiła to powoli, by niematerialne palce Hesper nadążyły za jej dłońmi. Spojrzała w dół, na taflę wody, przyglądając się dziwnemu kształtowi. - Czy to...koń? Jeleń? - zgadywała lekko trzęsącym się z zimna głosem, mając nadzieję, że wosk ułożył się w kształt pozytywnej, przynoszącej dużo radości wróżby.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
— Cóż, jeśli los będzie wam sprzyjał, to oni umrą pierwsi, a wy będziecie mogły znaleźć lepsze towarzystwo — zauważyła brzmiąc, niemalże pocieszająco, zaraz to pomrukując w zgodzie nad zadanym pytaniem Desmond. Może nie do końca zdawała sobie sprawę, jak męcząca może być sława i jak kłopotliwi potrafią być wielbiciele — jej wspomnienia zatrzymały się na czasach szkolnych, gdzie jako jedna z popularniejszych osób mogła pławić się w glorii i chwale swej niesamowitej osoby, nie zaznając ni cienia smutku pod tym względem. Nie, kiedy posiadało się rodzinę oraz przyjaciół, gotowych podbić każdemu oko albo rzucić jakimś mało przyjemnym urokiem. A jeśli to nie działało, Rowan wykorzystywała z radością wiedzę swych szczurzych przyjaciół, zmieniając tym samym życie swego potencjalnego wroga w piekło na kilka dni. Ale nie zdarzało się to często, w końcu młodziutka Sproutówna jest niesamowicie dobrym i miłym człowiekiem, a narrator wolałaby już przestać pisać kłamstwa, więc po prostu przejdźmy dalej...proszę.
— Dopingu? — zapytała z wyraźną urazą dziewczę, chmurząc się wyraźnie. Być może powinna się przyzwyczaić do faktu, iż skoro nie należy, tudzież nigdy nie należała do żadnej zawodowej drużyny, będzie zmuszona do roli jedynie widza. Ale nie chciała, bowiem jej duma ex kapitan puchonów na to nie zezwalała, bo nie i już. Nie odezwała się jednak więcej na ten temat, zbywając go wzruszeniem ramion. Dobry humor zaraz jej powrócił, albowiem wieczór był zbyt piękny a przyjaciółki widziane zbyt rzadko, by mogła się zbyt długo boczyć. Znaczy, mogła! Jasne, że mogła, robiła to perfekcyjnie — to nie była jednak odpowiednia pora. Jeszcze nie.
Trzy szeptuchy, mistrzynie wróżbiarstwa, najlepsze bajkopisarki Hogwartu pochylały się w skupieniu nad misą, starając się dostrzec coś więcej w plamie zastygniętego wosku, niźli było w niej faktycznie. Bo Rowan wciąż widziała w niej upośledzonego buraka.
— Albo twój towarzysz okaże się zwykłą świnią, którą będziemy obrzucać burakami. Znaczy to, co z niego zostanie, kiedy twoje delikatne i czułe rączki spiorą go na kwaśne jabłko — zażartowała, parskając śmiechem na samą myśl o blondynce majestatycznie wpatrującej się w horyzont z rozwianym włosiem, stojącej pośród buraczanego pola ze świnią u boku. Magicznie — Ale Ria ma rację, to pozytywna wróżba. Właśnie przez świniowstręt dawniej określało się, czy dziecko posiada błękitną krew...nie? — posłała pytające spojrzenie ku pannie Weasley, która powinna się w tym temacie bardziej orientować niż sam rudzielec. Kiedy przyszło kolej na młodszą Harpię, w zaciekawieniu przekręciła głowę czekając na to, jak wypadnie jej wróżba. Kolejny woskowy kleks postanowił stworzyć w głowie Rowan iście abstrakcyjną wizję.
— Max ma rację albo to koń, albo... — tutaj zawiesiła głos, chcąc zyskać na napięciu — ...wyjątkowo brzydkie dziecko. I pewnie jeszcze nie byłoby rude — aż pokręciła noskiem z niesmakiem, choć czerń ślepi wręcz lśniła odczuwaną wesołością — Tak czy inaczej, rączy ogier nie brzmi źle — uznała, klepiąc po ramieniu wyższą od siebie dziewczynę. Zaraz to pisnęła, wierzch lewej doni przykładając do czoła, odchylając się lekko by prawą rękę móc na sercu ułożyć.
— Ach, nie! Proszę, oszczędźcie mnie — westchnęła rozdzierająco, z rozpaczą, ze smutkiem, ze śmiechem. Zaraz to poruszyła brwiami sugestywnie, biorąc do rąk klucz oraz świecę i całkowicie ignorując obecność starszych, być może znacznie oburzonych osób — Zatańczcie walca na moim grobie — poprosiła dramatycznie nim zaczęła przelewać wosk.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Rowan Sprout dnia 13.06.18 17:58, w całości zmieniany 1 raz
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
'Wróżby' :
Zwykle omijał szerokim łukiem podobne spędy unikając możliwości znalezienia się w większej grupie ludzi, bowiem wrzawa działała na niego niczym płachta na byka. Nie tolerował krzyków, poza tymi do których przywykł w barach, głośnego zachowania, a przede wszystkim robienia z siebie pajaca na oczach wszystkich. Cóż niektórzy sprawiali wrażenie jakoby byli wrodzonymi, nadwornymi błaznami i Macnair unikał takowych niczym ognia z uwagi na swą dość ograniczoną cierpliwość. Od najmłodszych lat sugerował, iż podstawą w ludzkim życiu była nauka i samokształcenie, a nie uganianie się za świnią w błocie tudzież picie wina na czas w towarzystwie śmierdzących trolli. Czarodzieje przywykli do umilania sobie wolnego czasu poprzez różne wydarzenia i szatyn prawdopodobnie musiał po prostu przyzwyczaić się do takowych.
Sowę Sigurn odebrał sceptycznie – udanie się na Festiwal Lata było ostatnim na liście zadań, których chciał się podjąć w dniu dzisiejszym. Mając jednak na uwadze wydarzenia z końca czerwca zdecydował się zgodzić na spotkanie wieńczone wspólnym wieczorem w barze, albowiem ciekaw był czy dziewczyna doszła do siebie. Widząc ją po raz ostatni wciąż potrzebowała opieki uzdrowiciela, mimo iż usilnie starała się wrócić do swoich czterech kątów i tam prowadzić mierną rekonwalescencję.
Zjawił się w zagajniku o wskazanej godzinie z papierosem między palcami i piersiówką w dłoni. Chyba nie był w stanie znieść tego wszystkiego na trzeźwo, więc zadbał o odpowiednią dawkę ognistej, która zapewne i Sigurn wyjdzie na dobre. Dziewczyna sprawiała wrażenie takiej, która nieszczególnie wylewała za kołnierz, a on nie miał z tym żadnego problemu z uwagi na dekadę spędzoną na wschodzie. Tam życie toczyło się nieco inaczej, ludzie mieli odmienne podejście do spraw, które na wyspach wydawały się jasne i klarowne. Udział w Wiklinowym Magu wykluczał, choć coraz głośniejsze wiwaty budziły w nim chęć wzięcia udziału w ów wydarzeniu – szkoda tylko, iż nie mógł korzystać z dziedziny magii sprawiającej mu największą frajdę. Sprałby ich na kwaśne jabłko z największą przyjemnością; tylko chyba nie wolno było atakować konkurentów? Szkoda.
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Rookwood nie wzgardzała tym świętem, choć większość ckliwych zabaw przywoływały na jej twarz ironiczny uśmiech; nigdy nie miała kija w tyłku, za to zdecydowanie za mało powagi, niż powinna. Nie, aby z wytęsknieniem wyczekiwała sierpnia, ale była zadowolona, że i w tym roku obchodzono to święto. Ubiegła noc nieco wyczerpała jej siły; obudziła się gdzieś w okolicach południa obolała i z pulsującym bólem w skroniach. Nie pamiętała tego, co się działo; albo po prostu nie chciała pamiętać, bo tak było wygodniej. Dziś zamierzała bawić się grzecznie, lecz na planach wszystko mogło się skończyć; pamiętała, że wczorajszego dnia wysłała sowę do Macnaira, a z nim alkohol zawsze lał się strumieniami. Może to i lepiej, obojgu będzie im łatwiej znosić rozchichotane dziewczątka wokół, bez próby rzucania w nie paskudnych klątw.
W Weymouth zjawiła się wcześniej, niż on; chciała odwiedzić jeszcze jarmark, tym razem czarodzieja, który w tajemnicy sprzedawał środki halucynogenne, omijała z daleka. Nie potrafiła się jednak zdecydować; po utracie posady w Ministerstwie Magii nie mogła szastać galeonami na prawo i lewo, póki co odeszła więc z pustymi rękoma w miejsce, gdzie miała spotkać się z Drew. Nawet wyglądała niepozornie - jak na nią. Prosta, ciemnozielona suknia i włosy splecione w warkocz, lekkie podkreślenie oczu węgielkiem sprawiały, że wyglądała młodziej niż zwykle; nie zamierzała dziś przyciągać spojrzeń, wciąż nosiła w sobie obawę, że pewnego dnia ujrzy swoje zdjęcie na pierwszej stronie Proroka Codziennego wraz z listem gończym. W takim tłumie wolała się dziś nie wyróżniać.
- I co? Pójdziesz popisać się swoim męstwem? - zakpiła Rookwood, gdy kroczyła obok Drew w kierunku pogrążonego w cieniu, leśnego zagajnika. Nawiązywała rzecz jasna do czekającej wszystkich zabawy, podczas której w przeszłości kilku czarodziejów straciło życie - dlatego była zainteresowana. Żałowała, ze sama nie mogła wziąć w niej udziału, chociaż... Gdyby tylko odpowiednio transmutowała twarz, sylwetkę i ubranie... Może nikt by się nie zorientował. Jej śmiech słychać byłoby aż w Szkocji, gdyby Wiklinowego Maga zwyciężyła kobieta.
ruined
I am
r u i n a t i o n
- Naprawdę Max, źle oceniasz matczyne gęsi - odparła Harpii rozbawiona. Pokręciła rudą czupryną nie dowierzając, że można tak krzywdzić zwierzęta - nawet pająka nie określiłaby mianem lady! - Brzmi niczym fantastyczna opowieść. Musimy koniecznie takową napisać. Za pieniądze ze sprzedaży kupimy z Max nowe miotły dla drużyny i… - Weasley zaczęła snuć teorie spiskowe, po czym zerknęła teatralnie na niekulturalną pannicę zamierzającą pokazywać palcem na biednych, zmęczonych walką mężczyzn. - …buty z jeszcze wyższymi obcasami dla Rowan. Chcę robić zakłady w jakiej ich wysokości się potknie - dodała wyszczerzając się złośliwie. To były tylko koleżeńskie czułości, obie na pewno wiedziały, że nie życzyłaby przyjaciółce upadku! Do dziś pamiętała zakrwawioną twarz wuja Cadeyrna potykającego się o nierówną kostkę przed ich domem - w walce z kamieniem stracił nie tylko dwie jedynki, ale też gryfońską godność, której nikt mu już potem nie zwrócił, nawet uzdrowiciel oraz nowa ścieżka prowadząca do chaty. Naprawdę nie takiego pragnęła losu dla panny Sprout. Młodsza z Harpii w pewnym momencie przestała suszyć uzębienie, a zamiast tego pokusiła się na wywrócenie oczami dotyczące dalszych zmagań z tradycją wyplatania wianków - była ona zdatna niczym grzyby w occie, jakby to powiedziała Neala, jedynie do pewnego momentu. Później w obliczu tajemniczej, romantycznej aury zagajnika oraz obietnicy świetnej zabawy nad wróżbami, Rhiannon odpuściła sobie zainteresowanie szyderstwem. Przed nimi rozpościerały się tereny festiwalu - tego od miłości, a więc i ona, Ria Weasley, życzyła tym wszystkim ludziom szczęścia oraz serdeczności, a nie drwin czy ran wojennych w starciu z oszalałymi, morskimi falami. Gdyby każdy każdemu życzył pomyślności, świat nie stałby teraz w ogniu chaosu oraz strachu.
- Och, racja. I wszystko się komplikuje… jak mamy zdać wróżbiarstwo i przeżyć jednocześnie? - spytała zatroskana rudowłosa. No jak? - Czy duchy mogą grać w Quidditcha? - kontynuowała temat pełna zwątpienia. Na czole pojawiła się zamyślona bruzda, a sama Harpia uniosła wzrok szukając odpowiedzi w gwieździstym niebie wieczoru. Niestety, nie usłyszała żadnych szeptów gwiazd. - A co, nie boisz się, że złoimy ci tyłek? - spytała złośliwie Rowan, gdy tamta postanowiła zgrywać urażoną. To wszystko dla jej dobra przecież - razem z Max będą nie do powstrzymania, natomiast prawdopodobieństwo umieszczenia aż trzech przyjaciółek w jednej drużynie wydawała się Rii mocno niepewna. - Nie będziemy mieć skrupułów. - Pozwoliła sobie odpowiedzieć za drugą z zawodniczek. Tym razem czarownica mówiła jak najbardziej serio. W sporcie nie było miejsca na sentymenty, to brutalna gra.
Na szczęście temat zakończył się w pewnym momencie, dając pole do popisu wszystkim trzem kobietom starającym się wywróżyć swoją przyszłość. Na pierwszy ogień poszła Desmond i jej urocza świnka, na którą Weasley nie mogła się napatrzeć. Zaśmiała się na myśl, że partner przyjaciółki mógłby być różowym zwierzątkiem o pięknym ryjku - jednak nic nie tłumaczyło znęcania się nad nim i marnowania buraków! - Obie nie macie racji - rzekła rudowłosa. Wyprostowała się i zrobiła minę sugerującą, jakoby studiowała wróżbiarstwo od najmłodszych lat. - Świnia oznacza pieniądze. Będziesz bogata, Max - stwierdziła z uśmiechem. Może odrobinę cynicznym, ale tylko odrobinkę. Chyba znały świnki-skarbonki? - Zostaniesz lady i wyparuje ci mózg - nie martw się jednak, lord na białym aetonanie porwie cię do złotej klatki, gdzie będziecie żyć długo i szczęśliwie - zakończyła opowieść pozostając w humorystycznym nastroju. Klasnęła w dłonie zachwycona własną historią wymyśloną na poczekaniu sekundy temu. Miała dryg do przepowiadania przyszłości. Wróżbitka Rhiannon - brzmiało dostojnie. - Tak, Rowan ma rację. Widzisz, wszystko układa się w logiczną całość - rzuciła entuzjastycznie. Machnęła ręką w kierunku misy oraz pokiwała głową, co miało być potwierdzeniem prawdziwości wypowiadanych przez rudowłosą słów.
Później nadeszła kolej Weasley, która do zadania podeszła niezwykle nieostrożnie. Gorący wosk szczypał w palce, ale przedostał się przez dziurkę od klucza. Odsłaniając na tafli wody kształt… konia. Harpia mlasnęła niezadowolona i zmarszczyła nos - miał być ponurak!
- Nie, to musi być koń. Skąd dziecko? - spytała zawiedziona nieudaną wróżbą. Co poszło nie tak, skoro Rii tak świetnie szło odkrywanie tajemnic przyszłości? - Jaki rączy ogier! Może… może mam wziąć udział w konkursie jeździeckim? Tak, to na pewno to! - zakrzyknęła Harpia będąc wyraźnie uradowaną swoją interpretacją. - Miałam tego nie robić, ale jak oprzeć się przeznaczeniu? - Mrugnęła do obu przyjaciółek, a potem niewerbalnie, ale za to rękoma popędzając Sporutównę, żeby i ona przelała ten wosk. Niezwykle ciekawiły ją dalsze losy przebojowej Rowan. - To też nie jest ponurak. Przykro mi, ale wszystkie trzy oblewamy wróżbiarstwo. - Rhiannon rozpostarła bezradnie ręce. - To musi być… - mruknęła, mrużąc ślepia i przyglądając się formującej kształt masie. - To chyba gumochłon. Jedzący sałatę - wyrzekła tonem znawcy. Tak wyglądał, fortuny nie da się oszukać.
— Bez wątpienia od teraz będę widział wszystko inaczej— przyznał jej z nutą politowania, patrząc jej w oczy, a arogancki uśmiech wykrzywił mu wargi. – Wyraźniej.
Jej reakcja była uzasadniona i takiej się też od niej spodziewał. Nie zamierzał dłużej jej niepokoić swoim towarzystwem, wokół byli ludzie, którzy mogli na to szybko zwrócić uwagę, a nie chciał wywoływać swoją osobą zbędnego zamieszania. Czarodzieje przelewali wosk przez klucz do misy, lecz nie sądził, by zaalarmowała kogokolwiek o nieprzyjemnej sytuacji. Mogłaby go spoliczkować, ale i w jej naturze nie leżało czynienie niepotrzebnego szumu.
— Przekaż mężowi pozdrowienia od Magnusa Rowle'a — pożegnał ją tym samym, podobnie jak i ona, wycofując się i oddalając od misy z wodą i resztkami zastygłego wosku, który uformował się w smoka. Czy już wiedziała?
Od razu, gdy odwrócił się od niej, by odejść, natknął się na znajomą twarz. Kocie spojrzenie, blada cera, długie, lśniące włosy.
— Deirdre— powitał ją cicho z pełnym zadowolenia uśmiechem. Skinął jej głową zaledwie — nie zamierzał przy niej zostawać na dłużej, towarzyszącego jej ducha omiótł jedynie wzrokiem i minął, nie wdając się w kolejne dyskusje. Zdążyło się tu pojawić wiele osób, nigdzie nie dostrzegł Lysandry, Cassie, czy swojego ojca. Nie zwykł gubić rzeczy, ale nigdy nie spodziewałby się, że z taką łatwością zgubi kobietę.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Na razie bawiłem się wyśmienicie w zagajniku. Leżałem na pachnącej świeżością trawce obok Frances, podjadając jeżynki. W dodatku moja wróżba okazała się całkiem przyjemna i jeszcze zobaczyłem Hesper. Czy mogło być lepiej? Wątpię! - Bo nie jadają. Nie mogą jeść ani pić, a do tego mają bardzo słabe zmysły - wyjaśniłem pokrótce z wyraźnym zainteresowaniem, bo naprawdę od dziecka byłem zafascynowany tymi niesamowitymi istotami. - Właśnie dlatego przychodzi na rybne lody, bo intensywnie... hm, pachną - ot, na tym polegała cała tajemnica. Chciałem dodać coś jeszcze, ale wtedy Hesper do mnie pomachała. Odmachałem jej energicznie, uśmiechając się jak głupi. Przyjazne nastawienie ducha wcale nie było rzeczą oczywistą - zazwyczaj ciężko było je do siebie przekonać. To pomachanie było oznaką mojego sukcesu. I ten uśmiech puszczony w moją stronę! W ogóle nie zwracałem uwagi na Azjatkę stojącą obok - była żywa, nie miałem powodu aby się nią przejmować. - Widzisz? Zna mnie! - Musiałem to podkreślić, bo to naprawdę było niesamowite. Obiecałem sobie, że po powrocie z festiwalu (o ile wrócę w jednym kawałku oczywiście) dorobię większą porcję rybnych lodów. - Duchy są wspaniałe. Wyobrażasz sobie, że Hesper żyła cztery wieku temu? Cztery wieki temu! A ty możesz z nią rozmawiać i dowiedzieć się tego o czym nigdy nie napiszą w żadnym podręczniku - rozgadałem się, rozmarzyłem, ale tak już po prostu miałem. Historia była moją ogromną pasją - wiedziałem jednak, że dużo mi brakuje do mistrzostwa. Dlatego tak dużo czytałem i bez przerwy kupowałem albo pożyczałem nowe księgi lub zwoje pergaminów. Chcę się rozwijać, wiedzieć coraz więcej, a kiedy będę staruszkiem stanę się niekwestionowanym historycznym guru. - Byłaś kiedyś w Dusznym Klubie? Tam siedzą praktycznie same duchy, fascynujące miejsce! Można tam spotkać tyle niesamowitych osób z takimi fascynującymi historiami! Niedawno byłem tam z Nelą Weasley - ostatni raz zerknąłem na Hesper i położyłem się z powrotem na trawie, wlepiając wzrok w niebo i przepływające nad głowami chmury. - Daję jej korki z historii - wyjaśniłem pokrótce, po czym westchnąłem głęboko i zaplotłem dłonie na brzuchu. Mógłbym tak leżeć do wieczora.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
- Na pocieszenie mogę ci tylko powiedzieć, że nie skorzystałam z uprawnień do ich zbierania. Ale skuszę się być może na plecenie wianka jutro, zawsze lubiłam to robić… – swoboda, z jaką zapełniała sobie najbliższą przyszłość rozrywkami nie poświęcając już ani jednej myśli poważnym obowiązkom, była wyjątkowym uczuciem. Była gotowa nawet poczuć się jak nastolatka, narazić się na ukłucie zawodu, minimalne, ale nieuniknione mimo obecnej już świadomości, że nie będzie na nikogo czekała na morskim brzegu.
Stara panna i stary kawaler – pięknie będą wyglądać, gdy upłynie kilka dekad (co najmniej jedna na słodkim, ukochanym przez staruszków zrzędzeniu), a oni nadal będą wyglądać z okien na tłoczną Pokątną. Frania, choć nie rozmyślała o tym, nie myślała w ogóle o przyszłości tak odległej (nie jest więc powiedziane, że nie wróci jako duch, by straszyć zaginających rogi w książkach klientów Esów i Floresów), po przejściu na emeryturę z Hogwartu na pewno chciałaby wrócić do starego mieszkania, zmęczona absorbującą większość czasu i wszystkie zmysły otoczeniem dzieci. Teraz je uwielbiała i gdyby Floreanowi naprawdę trafiły się wieloraczki nie odstępowałaby ich kołysek na krok, śpiewając kołysanki i obkładając je stosami kolorowo ilustrowanych baśni.
- Hm. – zastanowiła się przez chwilę, by wkrótce zaproponować mu najgorszy slogan w historii branży promocji wizerunku. – Florean Fortescue: maga powali, zawstydzi rywali. Może być? – w razie potrzeby miała czas do wieczora, by wymyśleć coś lepszego. Wymalowała by nawet jakiś plakat mimo smutnego braku talentu plastycznego. Jedyny problem mogłoby stanowić zdjęcie – podejrzewała, że Florean na żadnej fotografii nie wygląda dość groźnie, by na jej widok inni przeciwnicy maga zaczęli się go obawiać. Nie uważała jednak, by było to coś straconego; wolała, by nie był groźny i wrogi, a taki jak teraz: pozytywnie nastawiony do ludzi i gotowy zafascynować się wszystkim, co nowe (i stare też, biorąc pod uwagę jego historyczne pasje). Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na przejrzystą postać kobiety poświęcającej uwagę Floreanowi.
- Właśnie widzę. Uważaj, bo jeszcze wpadniesz jej w oko, a z taką na trojaczki nie ma co liczyć… – zażartowała, ale półgłosem, by przypadkiem nie urazić wrażliwego słuchu Hesper. Kierowała się przy tym odrobiną ludzkiej wrażliwości zachowaną w niedelikatnych żartach; myślała, że duchy mogą być szczególnie drażliwe, gdy przychodziło do tematów związanych z utraconymi przez nie funkcjami życiowymi.
- Nie byłam. Musisz mnie tam kiedyś zabrać. – była oczywiście ciekawa kontaktu z tak „żywą”, jak tylko mogła być z definicji niejako martwa historia, a towarzystwo Floreana byłoby na pewno zaletą podczas odwiedzin klubu. Nie tylko miał imponującą wiedzę historyczną i odnalazłby się w rozmowie z duchem o wiele lepiej niż ona, ale też Frances miała jeszcze pewne opory przed nawiązywaniem z nimi kontaktu w ogóle. Zasadnicza część ze słynnych mniej lub bardziej duchów pochodziła jednak z czasów, o których powiedzieć, że były pełne niechęci czarodziejsko-mugolskiej to bezczelne niedopowiedzenie. Gdyby przyznała się, zapytana o swoje pochodzenie, co pewnie jest ważne dla nich, wychowanych w czasach pielęgnowania drzew genealogicznych, że jest mugolaczką, nie każdy z duchów chciałby się z nią dogadać. W końcu niewykluczone, że to któryś z jej praprapra… przodków podłożył ogień pod ich stos. Mimo to, choć raz zaryzykowałaby pójście tam. W końcu często zdarzało się, że interesowały ją części historii omijane w podręcznikach.
- Naprawdę? – z uśmiechem zareagowała na wspomnienie panny Weasley. – Należy powiedzieć w takim razie, że dobrze się jej trafiło z nauczycielami, choć może zabrzmi to nieskromnie. – obróciła głowę w stronę Floreana, osłaniając oczy dłonią. Podłożywszy ramię pod głowę, ułożyła się nieco wygodniej, chociaż mogło się to źle skończyć – co jeśli w tym rozleniwieniu i cieple zapadną w drzemkę i przegapią wiklinowego maga? Chyba by sobie nie darowała. Teraz, kiedy do zrobienia był już transparent! Nie potrafiła potem powiedzieć, czy leżeli na tej trawie pół godziny, czy godzin sześć, ale w końcu nadszedł czas, by Florean zrealizował swoje postanowienie walki z magiem, więc pozbierali się z zagajnika i ruszyli razem w kierunku wzgórza.
zt x 2
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
-A jeśli wygram to jaką nagrodę od Ciebie otrzymam? Wieczna chwała interesuje mnie tyle, co pusta butelka. Czyli nic.- uniósł wymownie brew mierząc ją przy tym perfidnie wzrokiem. Miał totalnie gdzieś legendy o męstwie i uznaniu, albowiem dla niego był to zwykły blef zachęcający niedowartościowanych chłoptasiów do walki z wielką kukłą. -Postaraj się to może mnie zachęcisz.- rzucił unosząc piersiówkę do ust, z której upił kilka dużych łyków. Ognista smakowała wybornie w towarzystwie tych wszystkich rozchichotanych ludzi hucznie podtrzymujących tradycję, nie musiał mierzyć się z tym na trzeźwo.
Wyglądała o wiele lepiej niżeli podczas ich ostatniego spotkania. Twarz nabrała kolorów, język na nowo się zaostrzył, a z oczu biło życie dostatecznie zasłaniając trudy ostatniego miesiąca. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić przez co musiała przejść w najgorszym miejscu świata, gdzie nie istniało nic poza pustką i samotnością. Azkaban był tematem tabu – przynajmniej z takiego założenia wychodził, dlatego pominął wszelkie pytania związane z owymi wydarzeniami. Nie chciał rozdrapywać względnie zabliźnionych ran, jeśli uzna to za słuszne sama mu o tym opowie w towarzystwie dobrego alkoholu i zacisznego miejsca.
-Masz zamiar iść na wróżby?- spytał spojrzawszy na nią. -Jak chcesz sam mogę coś Tobie wyczytać z kryształowej kuli.- zaśmiał się pod nosem podchodząc z ignorancją do owych zabaw. Unosząc piersiówkę wyżej zaczął się jej przyglądać i przesunął wolnymi palcami po brodzie, jakoby zaznaczając wyraźnie zastanowienie. -Widzę tutaj wielkie morze.- spoważniał, a ton jego głosu zdawał się nieco niższy niż zwykle. -Morze alkoholu, gwiazdy i wielkiego kaca. Dzisiaj czeka Cię zajebista impreza w najlepszym towarzystwie młodego, przystojnego szatyna.- zacisnął wargi próbując się nie zaśmiać, a następnie uniósł na nią wzrok. -Masz prawdziwy fart.- pokiwał głową z uznaniem a jego wargi wygięły się w kpiącym wyrazie.
Archibald był strasznie zabiegany! Starał się wszędzie zajrzeć jednocześnie nie zaniedbując pracą swoich najbliższych, a to naprawdę nie było proste zadanie. Obawiał się, że tym sposobem żadnej z tych rzeczy nie wykona dobrze, ale i tak robił co mógł żeby sprawić się w roli gospodarza i tym samym nie zawieść w roli męża i ojca. Dlatego kiedy tylko znalazł chwilę spokoju, postanowił skierować swe kroki w kierunku zagajnika. Lorraine miała od rana pomagać w odczytywaniu wróżb, stąd był pewny, że uda mu się ją tam spotkać. Sam podchodził do jasnowidzenia z rezerwą. Nigdy tego nie rozumiał i nawet ożenek z kobietą o tak rzadkim darze nie pomógł mu w zmianie nastawienia. To wciąż było dla niego zbyt tajemnicze i niezrozumiałe - Archibald czuł się o wiele pewniej, kiedy mógł coś zobaczyć, doświadczyć, dotknąć czy zbadać. Legendy, mistycyzm - to nigdy nie było dla niego. Niemniej przyszedł i nawet miał zamiar przelać wosk przez klucz. Zauważył na miejscu parę znajomych twarzy, w tym Rię, której pomachał na przywitanie. Archie uświadomił sobie jak dawno z nią nie rozmawiał, większość czasu spędzając z mieszkańcami dworku w Weymouth, pracownikami szpitala lub członkami Zakonu. Nie miał czasu na inne znajomości, ale czuł, że powinien to zmienić.
Nie musiał długo szukać Lorraine; zbyt dobrze ją znał, żeby mu zniknęła gdzieś w tłumie. Szybko do niej podszedł, manewrując pomiędzy zebranymi ludźmi. Miał cichą nadzieję, że nikt nie będzie od niego nic chciał - w przeciwnym wypadku nie będzie potrafił odmówić, a jednak chciał spędzić spokojne kilkanaście minut w towarzystwie swojej żony. - Lorraine! - Zwrócił na siebie uwagę, bo choć był już niedaleko, chyba go nie zauważyła. Wyglądała na zamyśloną, zdezorientowaną? - Nie sądziłem, że przyjdzie aż tyle osób! Mi też powróżysz? - Zapytał wesoło, całując ją w policzek na przywitanie, ale po chwili mina mu zrzedła. Nie musiał długo się jej przyglądać, żeby wywnioskować, że coś ją męczy. Z jednej strony nie sądził, żeby podczas festiwalu mogło ją spotkać coś przykrego - z drugiej wiedział, że byle błahostką nigdy by się nie przejęła. - Coś się stało? - Ściszył głos, żeby żadna plotkara przypadkiem nie zainteresowała się tematem, spoglądając z troską na Lorraine.
and began again in the morning
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
- I jak ci się mieszka beze mnie? - pytam Lei, bo od tego felernego dnia, kiedy zostałem wyrzucony z jej mieszkania przez osoby trzecie, nie mieliśmy okazji ze sobą rozmawiać. Może faktycznie trochę się zasiedziałem, a kilka wieczorów zamieniło się w kilkanaście, ale, hej!, znaliśmy się z panną Tonks nie od dziś i gdyby to ona została nagle bezdomna, oddałbym jej swój własny pokój! O ile oczywiście miałbym wtedy jakikolwiek. Niemniej nie miałem Leanne za złe, że tak wyszło - cóż, życie nigdy mnie nie rozpieszczało i tak było również tym razem. Znowu tułałem się po świecie, melinując w kolejnych spelunach, ale chyba zdążyłem się już przyzwyczaić. Nie można być miękkim, twardym trza być i przeć przed siebie mimo przeciwności!
- Wierzysz we wróżby? - dodaję kiedy docieramy do zagajnika, a naszym oczom ukazuje się gromada zebranych osób - mniej i bardziej znajome twarze. Do niektórych się nawet uśmiecham i kiwam głową na powitanie, ale jakbym miał ogarnąć wszystkich to by mi czasu dla Lei nie starczyło, a dzisiaj byłem tutaj głównie dla niej. Stare przyjaźnie trza pielęgnować, bo nigdy nie wiesz kiedy ci się przydadzą. Zresztą ja naprawdę lubiłem pannę Tonks i to odkąd się tylko poznaliśmy. Wspólne harce w Hogwarcie wspominałem z łezką w oku - Pięknie tu w sum... OOOO, JEŻYNKI! - zrywam kilka czarnych owoców, od razu wrzucając je między wargi i przegryzam z głośnym mlaśnięciem - po prostu wyborne! Jeszcze kilka ląduje w wyciągniętej dłoni, którą zresztą podstawiam Lei - Chcesz? - pytam, unosząc jedną brew, ale macham zaraz wolną dłonią, bo przecież nie po to tu przyszliśmy żeby się obżerać tylko żeby wróżyć - Dobra zresztą, zostawię trochę dla innych, chodź polejemy wreszcie. - najchętniej to bym co innego polał, ale już trudno, wosk też może być. Ładuję w usta cała garść jeżyn i wycieram dłoń w spodnie, a gdy zatrzymujemy się przy wodzie to kiwam na moją towarzyszkę łbem.
- Panie przodem. - i uśmiecham się szarmancko.
Kiwnęła jedynie głową, gdy Deirdre dopytała o smak lodów; wiedziała, że żywi mogli czuć się nieco... Zniesmaczeni podobnymi zapachami, dlatego nie opowiadała o nich z zachwytem, lecz jednocześnie - nie miała skrupułów, by żądać ich od pana Fortescue. Żywi z rzadka przejmowali się komfortem martwych, dlaczegóż ona miałaby się więc odwdzięczyć tym samym?
Czarnooka przeniosła spojrzenie z Floreana na Deirdre; nie chciała, aby pomyślał sobie zbyt wiele, bądź poczuł się zbyt pewnie. Wolała, aby wciąż skakał wokół niej niczym rozentuzjazmowany chłopiec - bardzo jej to schlebiało. Z zadowoleniem przyjęła informację o przybraniu na wadze; spojrzenie ciemnych tęczówek prześlizgnęło się po sylwetce Tsagairt, jakby sprawdzała, czy by na pewno mówi prawdę. - To dobrze, moja droga, wyglądasz bardzo zdrowo i pięknie - pochwaliła ją z łagodnym uśmiechem.
Zanim udzieliła jej porady sercowej milczała chwilę, pogrążona w zastanowieniu, wpatrzona w serce z wosku.
- Powinnaś więc obrócić sytuację tak, aby jedynie [i[myślał[/i], że cię zniewolił. Złudzenie posiadania władzy nad sytuacją w zupełności mężczyznom wystarcza - pouczyła Deirdre tonem znawcy, z łagodnym uśmiechem, niby matka przekazująca dorosłej córce życiowe mądrości. Uśmiech jednak wyraźnie zbladł, w czarnych oczach rozbłysła jakby... uraza? - Nie wątpię w to, że twa przyjaciółka jest niezwykle utalentowaną alchemiczką, Deirdre. Najsilniejszą amortencję jaką kiedykolwiek uwarzono i nikt nie zdoła tego powtórzyć - uwarzyła jej twórczyni. Laverne de Montmorency. Moja krewna - poprawiła ją. Pani Goyle z pewnością posiadała wielkie umiejętności w dziedzinie alchemii, skoro była tak chwalona, jednakże Hesper czuła się w obowiązku stanąć w obronie krewniaczki - i podkreślić po raz wtóry, że łączyły ją ze slynną Laverne więzy krwi. Cóż, niewątpliwie lubiła się tym przechwalać.
Wyraźnie się nachmurzyła, gdy Deirdre przyznała jej rację; przez promugoska politykę rodu Prewettów (o której nie wiedziała wiele tak po prawdzie), po tych ziemiach, podczas tak ważnego dla czarodziejów święta wałęsało się tyle osób, które magii było niegodnych. Frustrowało to Hesper niemożebnie; nie dość, że czuła do nich silną niechęć przez zabicie jej osoby, to jeszcze potworna niemoc potęgowała ten gniew; dlatego czasem, tak jak przed chwilą, traciła nad sobą kontrolę.
Na szczęście zarówno Deirdre, jak i inszych obecnych na niewielkiej polanie, pogrążonej w mistycznej atmosferze, uspokoiła się prędko, a uwagę Hesper przykuła na dobre wróżba. W chwili, gdy wosk jął formować się na wodzie, odsunęła się, wychodząc z ciała Deirdre i nie dręcząc dłużej nieprzyjemnym uczuciem zanurzenia w lodowatej wodzie.
- Hmmmm... - zastanowiła się cicho, pochylając nad misą; w zachodzące w wosku zmiany obserwowała z uwagą godną naukowca. - Tak, chyba tak - zgodziła się w końcu. Najpierw myślała, że to może chart, lecz ukształtowane poroże nie pozostawiał wątpliwości. - Najpewniej ma to związek z tym, o czym przed chwilą mówiłam... - Hesper uśmiechnęła się nieprzewrotnie. - Jeleń oznacza rozwiązłość - przez pochodzenie matki i wiarę w prawdziwość wróżb i przepowiedni, wiedziała o nich co nieco, dlatego potrafiła kształty mętnie zinterpretować. Zamyśliła się na kilka chwil, wracając wspomnieniami do tego lata, gdy to ona, wraz z innymi czarownicami, nocą tańczyła wokół tych ognisk... Nic dziwnego, że wosk przybrał właśnie ten kształt.
Imię jej towarzyszki wypowiedziane cichym, męskim głosem przywróciło ją do teraźniejszości; obok, nagle, wyrosła sylwetka mężczyzny, którego znała - także z lecznicy swej krewnej, bywał tam dość często, na tyle, by zdążyła go zapamiętać. Niemożliwym było, aby i on nie znał jej - dlatego jego milczenie, nie zaszczycenie nawet porządnym spojrzeniem, odebrała jako zniewagę.
Zadarła podbródek i zmrużyła oczy, przyglądając się Ramseyowi wyjątkowo jadowicie; dobrze, że prędko zniknął, nie miała ochoty na jego towarzystwo.
my skin and bones have seen some better days
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset