Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Twój brat to ratunek. Wkładasz jeżyny do ust i uśmiechać ci się wolno. Dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, że sama nie poradziłabyś sobie z tymi wszystkimi myslami kołującymi się w głowie. Jego proste obejście daje ci siłę, także chcesz opowiadać i wytłumaczyć pragniesz dlaczego Juzio pytał o pana S.
- Skamander był zachwycony grą mego brata. W szkole niejednokrotnie okazywał mu swoją przychylność, nie zważając na różnicę wieku. Jeżeli więc jesteście przyjaciółmi, to na pewno będzie zmartwiony, że nie ma go przy tym spotkaniu - tak więc widzisz tu wszystkich ludzi Skamandra i płakać ci się chce, odejść w niebyt, bo nie jesteś dla niego ani trochę ważna.
Twój brat proponuje ogladanie obrazów. Tak, to będzie relaksujące. Odwrotnie niż te przybieranie twarzy i hamowanie swoich uczuć. Gdybyś się nie hamowała, to też uwiesiłabyś się na ramieniu ukochanego Ignatiusa. Wydaje się emanować niesamowitym ciepłem.
Zgadzasz się jednak na udawanie, wszystko by sprawdzić jak daleko posunie się Twój najdroższy brat. Nie chcesz jednak myśleć o tym, że mógłby jego podryw na prawdę się udać. Zemdlałabyś na tę myśl, natomiast uprzedziła cię Hazel. Wbijasz zdziwione spojrzenie w jej osuwające się ciało, chcesz zapamiętać każdą fałdkę sukni, jak się ułożyła i czy będzie to wyglądało dobrze. Rozglądasz się, lecz człowiek z aparatem nie chce zrobić zdjęcia. Przydałoby ci się, twarz omdleńca jest najbardziej neturalna.
- Chodźmy w tamtą stronę - proponujesz powoli, chociaż wolałabyś, by Hazel została milczaca i nieobecna, mogłabyś zabrać szkic jej twarzy.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Informacje o tym, że to właśnie w tym miejscu znajduje się miejsce wróżb, nieco go zaciekawiła. Nieraz zastanawiał się nad tym, jak jego życie w przyszłości się potoczy. I czy odnajdzie jeszcze w nim jakiś spokój. Tego mu brakowało, chociaż jedynie ostatnio, bo wtedy też odmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Wcześniej kochał swoje podróże po świecie i pracę, która było nadzwyczajnie ciężka i trudna do przełknięcia dla zwykłego czarodzieja. Tak, kiedyś potrafił czerpać z tego radość, teraz zaś wszędzie widział mrok, ból i potępienie. Jak gdyby najgorsza część miała dopiero nadejść. Nic dziwnego więc, że w laniu wosku doszukiwał się potencjalnie jakiejś nadziei. Obietnicy, że ten koszmar w pewnym momencie się skończy.
Poprawił poły letniego garnituru i skierował się do jednego ze stoisk, próbując zignorować dochodzące do nozdrzy zapachy oraz obecność kolejnego, puszącego się Prewetta. Właśnie brał klucz w dłoń, kiedy przeszkodziła mu pewna niewiasta, wybudzając go z dziwnego transu. Spojrzał na nią wpierw zdziwiony, a później to już zmarszczył brwi. Kojarzył jedynie, że była to członkini rodziny Yaxley, której Nottowie nie lubili, a i relacja ta była odwzajemniona. Dodając do tego niezbyt udany humor Juliusa można byłoby podejrzewać to spotkanie o katastrofę, lecz uroda i urok wili skutecznie odganiały niezbyt przychylne myśli, które kotłowały się w jego umyśle.
- Skoro pani musi - odpowiedział, dosyć neutralnie jak na niego i zrobił zapraszający gest ręką. - Czyżby poszukiwania małżonka? - spytał po chwili, zakładając, że młode pannice tylko tego pragną i tylko tego chciałyby się dowiedzieć ze swej wróżby. A on, cóż... przelał wreszcie ten wosk, będąc gotowy na wszystko.
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
'Wróżby' :
– Czy ja wiem, nie sądzę, aby takie lanie wosku przepowiedziało mi prawdziwą przyszłość, więc raczej nie będę zwracała na to większej uwagi. To raczej forma zabawy, aczkolwiek, jeśli wyleje mi się czyjeś imię, to będę nad tym się zastanawiać – odpowiedziałam rozbawiona.
Mężczyzna zabrał się do wylewania swojego wosku. To, co wylał zdecydowanie przedstawiało króliczka. Wyglądał całkiem uroczo, ciekawa byłam, co oznacza. Nigdy nie byłam dobra z wróżbiarstwa, takie rzeczy raczej mało mnie interesowały, dlatego też nie zdziwiło mnie, kiedy kompletnie nie miałam pojęcia, co to może znaczyć.
– Całkiem ładnie się panu przelało. Ciekawa jestem, czy się spełni. Myśli pan, że oprócz jakże oczywistego znaczenia, może mieć drugie, ukryte dno? – zapytałam.
Miałam ogromną nadzieję, że nie zanudzam pana Notta swoim gadaniem. Spojrzałam na niego, zanim zabrałam się do swojego lania wosku, a kiedy zaczęłam, zadałam mu kolejne pytanie.
– Mam nadzieję, że panu nie przeszkadzam, ani nie zajęłam komuś miejsca? Nie chciałabym przysporzyć problemów – stwierdziłam.
Uniosłam głowę i patrząc na niego słodkim wzrokiem czekałam na odpowiedź. W między czasie mój woskowy rysunek stwardniał i mogłam spokojnie wziąć go w dłoń, nie bojąc się, że się zniczy. Obejrzałam go dokładnie, zastanawiając się, co to jest i co oznacza.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
'Wróżby' :
- Mecz Quidditcha? - powtórzył za nią kwaśno wciąż nie będąc do końca pewnym, czy dziewczyna się zgrywa, czy mówi całkiem poważnie. - Nie znoszę Quidditcha, zapomniałaś? - mruknął z wyrzutem. To, że w Hogwarcie był zapalonym kibicem drużyny Slytherinu nie miało nic do rzeczy. Obecnie oficjalnie nie chodził na żadne rozgrywki i nie chciał tego zmieniać. Tym bardziej, że jeśli Søren gdzieś tu był na festiwalu, to na pewno weźmie udział w meczu. A jeśli tak, to w okolicy na pewno pojawi się też Allison.
- Pójdźmy na kompromis, hm? Nie wybierzemy się na mecz, ale na wyścigi już tak, co ty na to? - zaproponował licząc na to, że Bells przystanie na tą ugodę. W oczywisty sposób chciał jej dotrzymywać towarzystwa... ale bez przesady, tak? Trzeba wyznaczyć pewne granice i się ich trzymać, a mecz znajdował się niestety poza ich zasięgiem.
Mniejsza o psy, dyskusje na temat twarzy i Crouchów z pochodniami... Nieprzyjemny dreszcz przebiegł Sylvainowi po plecach, kiedy okazało się, że te głupie wróżby były nadzwyczaj trafne. A przynajmniej miały takie być. Takie ich zadanie, prawda? Dlatego ludzie wierzyli w te głupie przepowiednie, bo były tak sformułowane, żeby każdy znajdował w nich choć trochę prawdy i dopasowywał ją do siebie. Czysty przypadek, że trafił mu się akurat księżyc i tęsknota, a Belli ćma z plotkami. Nic wielkiego, nic nadzwyczajnego.
- To nie ja knuję, gdzieżbym śmiał? - mruknął niby to obruszony. - Mówiłem ci, że w tej sukience rzucasz się w oczy, nic dziwnego, że wszyscy zaraz zaczną o tobie plotkować - wzruszył ramionami. - Poza tym znasz wszystkie moje fantazje: że chcę zostać największym czarnoksiężnikiem wszech czasów, a potem Ministrem Magii, żeby nadać sobie tytuł szlachecki, a całą arystokrację zdegradować - dodał śmiertelnie poważny jak gdyby nigdy nic. - Chodźmy stąd, te wróżby to straszna głupota. Ani ponuraka, ani pochodni... Zawiodłem się, naprawdę.
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
Na wyznanie Vitalija kącik jej ust drgnął lekko, z dnia na dzień zachowywał się wśród ludzi bardziej naturalnie. Tower go zniszczyło, jak zawsze niszczyło ludzi, ale imponowała jej siła, z jaką on się z tego wydostał. Widziała już wielu mężczyzn, którzy opuścili celę i nie mieli się dokąd udać, żaden z nich nie miał w sobie tyle determinacji - nie mogła też pozbyć się dziwnego wrażenia, że Vitalij kogoś jej przypominał, nie potrafiła jednak połączyć go z żadną konkretną osobą. Jego gesty, rysy twarzy, które codziennie wydawały się wyraźniejsze - być może spotkali się, nim został zamknięty?
Powiodła spojrzeniem za ręką Vitalija, która wystrzeliła w kierunku Colina, w istocie, mężczyzna się nie przedstawił, toteż i ona spojrzała nań wyczekująco. On również miał w rysach twarzy coś wyjątkowego, być może szlachetnego. Drgnęła jednakże, słysząc głos córki, radośnie obwieszczający Vitalijemu romans; romans, nie miłość, kozioł symbolizował jedynie zauroczenie - wystarczył krótki rzut okiem, by rozpoznała jego kształt w woskowej rzeźbie pokazywanej jej przez córkę. Skinęła twierdząco głową córce, Lysa i tak nie była w stanie pojąć subtelnych różnic pomiędzy tymi dwoma uczuciami.
- Nie tylko, Vitaliju - dodała, przenosząc wzrok na starszego mężczyznę. - Kozioł mówi, że powinieneś stanąć naprzeciw trudnościom. To najlepszy czas dla ciebie, by zmierzyć się z przeciwnościami losu - zawiesiła głos, przez krótki moment błądząc po jego twarzy spojrzeniem, ktoś taki jak on musiał mieć całą masę rozterek, i jeszcze więcej trudności, którym niełatwo było zdecydować się stawić czoła - nawet, jeśli było się równie potężnym mężczyzną, co on.
prządką
- Może rzeczywiście to jest pająk - stwierdził po dłuższych oględzinach, ostatecznie rezygnując z teorii, że wosk ułożył się w słońce symbolizujące (chyba? nie znał się na tym kompletnie) radość, szczęście, beztroskę, lato i wielobarwne, rosnące dziko kwiaty. - Nie wiem, wróżenie nigdy mnie nie przekonywało, chyba jestem na nie zbyt prosty i przyziemny. - Wzruszył ramionami, nie chcąc dopowiadać, że uważa je za całkowite bzdury, wyłącznie niewinną rozrywkę, która nie wnosiła absolutnie nic - poza frustracją, jaką odczuwają ci, których woskowe kształty nie układają się w nic regularnego. - A Lyra... przed chwilą była tuż obok. - Zmarszczył brwi, rozglądając się wkoło - znikanie bez słowa nie było do niej podobne, lecz, dość paradoksalnie, tym razem się nie zmartwił; to fakt, zapadała noc, jednak po zagajniku kręciło się wystarczająco wielu czarodziejów, aby jego siostrze nie stało się nic groźnego. Zresztą nie mógł zamartwiać się o nią całe życie, prawda? Niemal zaśmiał się gorzko na tę myśl, już słysząc drwiący głosik odzywający się gdzieś z tyłu głowy. Oczywiście, że musiał. Nikt nie zrobi tego za niego.
- Na dzisiaj to już chyba wszystko - odpowiedział zdawkowo, wysyłając Dianie uśmiech. - Ale z tego, co się orientuję, już jutro wszystkie panie, młode i stare, będą zabawiać się w plecenie wianków - zaśmiał się, wyobrażając sobie wszystkie dostojne i starszawe hasające po wzgórzach, pierwszy raz w życiu brudzące suknie podczas brodzenia przez błoto, w które mogły w każdej chwili niespodziewanie wpaść. - Planujesz wziąć w tym udział?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
- Obojętnie, co to jest, ważne, że dobrze się bawimy, braciszku - rzuciła lekko, posyłając mu uśmiech. Tak, najważniejsze było wspólne spędzanie czasu z bratem. Mieli go dla siebie coraz mniej. A ukryte znaczenia woskowych kształtów nie były dla niej aż tak istotne. Nie powinna przecież wpadać w przygnębienie tylko dlatego, że jakiś kawałek stopionej świecy mówił jej, że to niepokojąca wróżba. Prawda? Chociaż po tym, co wydarzyło się pod koniec lipca, trudno było jej podejść do tego z taką lekkością i obojętnością, jak próbowała, bo jednak jakiś irytujący głosik w głowie szeptał jej, że podchodzi do życia zbyt lekko, zbyt niefrasobliwie.
Później jednak przyszła kolej na Dianę i Lyra pozwoliła, żeby Garrett poświęcił jej swoją uwagę. Zaczęła kręcić się po polance, przyglądając się innym zgromadzonym tu czarodziejom, którzy także wykonywali woskowe wróżby, przybierające naprawdę różne kształty. W końcu jednak jej się to znudziło, więc powoli ruszyła ścieżką w drogę powrotną, pewna, że brat i jego narzeczona wkrótce ją dogonią.
zt.
Nie chciała jednak wracać do tego myślami, milknąc na naprawdę długą chwilę. Koncentrowała się wyłącznie na tej kradzionej bliskości, na ciepłym tembrze głosu Russella, trochę nostalgicznym, trochę rozbawionym. Naprawdę za nim tęskniła i ten nagły spokój, spływający na nią niczym ckliwe błogosławieństwo zapomnianej czarodziejki miłości, na dobre odebrał jej głos. Zaśmiała się więc tylko cicho gdzieś w jego obojczyk, opierając brodę na jego ramieniu i po prostu będąc przy nim. Nie potrzebowała nawet słów, nawet ta dwuznaczna konwersacja wydała się jej nagle świętokradztwem. Cieszyła się jednak z tej pozycji, mogąc ukryć swoją wrażliwość. Równie dobrze mogła teraz uśmiechać się złośliwie – chyba nie polubi żadnej kobiety w życiu Crispina – albo ronić żałosne łezki, zażenowana, że ta cała wróżbiarska atmosfera wpłynęła na nią aż w takim stopniu. Musiała się ogarnąć i to jak najszybciej, bo wrażliwa wersja Deirdre była czymś zagrażającym. Odkaszlnęła więc lekko, odsuwając się w końcu od Crispina na odległość wyciągniętych ramion.
- Czekam więc na romantyczną opowieść w mniej wysublimowanej atmosferze mojego mieszkania. Wiesz, gdzie mnie znaleźć – powiedziała zdecydowanym tonem, jakby wcale nie czuła się dziwnie przyjemnie ukojona nie tylko magiczną aurą, ale przede wszystkim obecnością Russella obok siebie. Posłała mu lekki uśmiech, przelotnie musnęła ustami jego policzek, po czym po prostu odeszła w stronę brzegu lasu, już nie musząc ukrywać zadowolenia, malującego się na jej szczupłej twarzy. Z pokruszoną woskową różą ciągle w kieszeni czarnej marynarki.
zt
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- W każdym razie nie zamierzam próbować - poklepał dłonią kieszeń, w której spoczywała wróżba. - Zajmuje się pani tym ekhem... zawodowo? - machnął ręką przed sobą, obrazując mniej więcej o jakie "to" mu chodziło. Wróżby, przepowiadanie przyszłości, próby poznania swojego życia; ileż było nazw na określenie prostej czynności, która dla Colina stanowiła jedynie szkolną mordęgę, gdy musiał tkwić w bibliotece próbując układać głupie senniki. Z początku podziwiał swoich kolegów i koleżanki za to, z jaką łatwością wykonują kolejne prace domowe, przynajmniej dopóki nie zrozumiał, że większość z nich to wierutne bzdury i fantazje wysnute tylko po to, by nie oddać pustego pergaminu. Od wielu lat z wróżbami i wróżbiarstwem miał do czynienia jedynie w formie podręczników i książek sprzedawanych w swoich księgarniach.
- Proszę wybaczyć moje niewychowanie - powiedział, gdy ręka mężczyzny podążyła w jego kierunku; etykieta nigdy nie była jego mocną stroną i nie do końca był pewien, czy powinien się przedstawić starszemu mężczyźnie pierwszy, czy czekać aż zrobi to on sam, a sprawy dodatkowo komplikował fakt, że nie wiedział również, czy miał do czynienia ze szlachcicem, czy z czarodziejem niższego stanu. Zasady, zasady... czasami bardziej wszystko komplikowały, niż rozjaśniały i ułatwiały. - Colin Fawley, wróżbiarski sceptyk - przedstawił się, ujmując na moment dłoń mężczyzny, powstrzymując się od idiotycznego potrząsania. To było bardziej śmieszne niż denerwujące, gdy dwóch dorosłych mężczyzn stało naprzeciw siebie potrząsając rękami, jakby jeden sprawdzał drugiego, kto dłużej wytrzyma tę szaloną zabawę. - Zazdroszczę wróżby, miłość choćby przelotna brzmi atrakcyjniej od byle ryby - westchnął, prawie że prychając. Najwyraźniej nie miał dzisiaj (nigdy?) szczęścia do wróżb.
Patrzę i nie chciałbym patrzeć w ogóle, bo skręca się we mnie dosłownie wszystko, gdy staram się zachować na twarzy niezmącony niczym spokojny wyraz, a ty przysuwasz się bliżej Cezara, jakbym był socjopatą, co zabił ci całą rodzinę i przyszedł zwieńczyć swe dzieło. Już raz wbiłaś nóż prosto w moją dumę, a teraz przekręcasz go, jakbyś chciała sprawdzić jak bardzo zaboli i czy rozpadnę się na tysiąc małych kawałków.
- Nie wątpię. Pewnie znowu nie nakarmiłaś Mokki, a Cezar jest idealnym asystentem w opiece nad zwierzętami? - pytam tonem lekkim, chociaż każde kolejne słowo, twoje czy moje, ciąży na mnie tak bardzo, że zaraz zamiast oddychać miarowo powinienem zacząć charczeć jak dzikie zwierzę, któremu niewprawny myśliwy przestrzelił gardło, lecz nie zabił. - Może to i lepiej, skoro mamy tendencję spadkową w ilości odbywanych rozmów, może powinniśmy zacząć już się przyzwyczajać, żeby się nie rozczarować gorzko w grudniu. - proszę bardzo, ucieknij po raz kolejny, nie mówiąc wcale, jaki tym razem wydumany problem męczy twoją głowę i nie pozwala ci ze mną rozmawiać. Nie musimy przecież wcale ze sobą rozmawiać, sakramentalne "tak" na ślubnym kobiercu wystarczy, a później opracujemy cały system znaczących spojrzeń, mruknięć i chrząknięć. "Yhm" zamiast "dzień dobry, że tak pozwolę sobie skłamać z rana", "hmm" jako oszczędniejsza forma "też spałem okropnie, bo chrapiesz jak garboróg na rykowisku", "ughm" mówiące "wychodzę do pracy, wrócę za tydzień" i "hmmhmm" oznajmiające "moją herbatę piję bez dodatku wywaru żywej śmierci, ale dzięki za troskę". Może już teraz zacznę spisywać słownik. Piękne jest to święto miłości, doprawdy, co dzień, to nowe przygody.
let not light see my black and deep desires.
Pojawienie się Perseusza sprawiło, że czar chwili prysł, że magia uleciała z błogimi wizjami, które zmąciła irytacja. A ta niczym drzazga – niewidoczna acz dokuczliwa wierciła się pod skórą.
-Cudownie, Perseusie – skomentował jego przemówienie niemal pogodnie z uśmiechem zimnym i niedostępnym na twarzy, a oczyma uważnymi wbitymi w jego twarz – Faktycznie czas nas goni, skoro więc powiedziałeś, co miałeś do powiedzenia, pozwolisz... - skłonił się lekko ujmując panienkę Greengrass tak, aby nie zostało to uznane za niestosowane, pomijając oczywiście fakt, że kradnie ją sprzed oblicza zgorączkowanego narzeczonego. I tak też uczynił, wyminął go dosyć zgrabnie, aby puścić dziewczę, chwycić je za dłoń i umknąć w tłum wesołych, debatujących żywo na tematy związane ze świętem czarodziejów.
Nie musiał oglądać jego twarzy, aby wiedzieć, że ta zlała się eleganckim rumieńcem. Nie musiał już spoglądać w oczy, w którym odbijała się strzaskana męska duma, aby wiedzieć, że Avery zbiera ją z ziemi pokaleczonymi od ostrych odłamków rękoma. Nie potrzebował żadnej z tych rzeczy, wystarczyła mu jedynie świadomość, że tak było.
Wbrew pozorom byli do siebie bardzo podobni. I każdy z nich grał w tę samą grę.
[zt x2 chyba że Pers nas goni i chce mnie pobić ]
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
- Grudzień możesz sobie zatrzymać, ale z Heleną czy inną b l i s k ą ci panną – prycham jeszcze sobie i idę razem z Cezarem robić bardzo ważne rzeczy w bardzo tajnym miejscu o którym się nigdy nie dowiesz, bo nie bardzo mam ochotę cię oglądać przez najbliższe milion dwanaście lat. Życzę ci szczęścia na dalszej drodze życia i obyś wyszedł za brzydką kobietę, miał zero dzieci, a ona zdradzała ciebie na prawo i lewo z mugolami. Nie żebym nie lubiła mugoli i chyba to tak nieładnie mówić, to jednak w końcu sugeruje, że ich nie lubię, no to niech może cię zdradza z jakimiś trollami.
/no to zt, ja i mój UKOCHANY CEZAR
- Twoja wspaniałomyślność przekracza moje najśmielsze oczekiwania, Linette. - oznajmiam, prawie krztusząc się kpiną wypełniającą moje trzewia i wszystko się we mnie gotuje, gdy wspominasz imię Heleny. I wiem już, wiem aż za dobrze, co się stało i oczywiście nie widzę w tym swojej winy. To wy jesteście za wszystko odpowiedzialni. - Życzę powodzenia na nowej drodze życia wydziedziczonej szlachcianki. - dodaję jeszcze, gdy dwójka skowroneczków szykuje się do odlotu, bo nie mam najmniejszych wątpliwości, że rodzina Greengrass nie będzie zadowolona, a dziką satysfakcję sprawia mi chwilowe paplanie wszystkiego, co ślina przyniesie na język. Szczególnie, gdy dławi mnie palące uczucie wszechogarniającej złości. Uśmiecham się kwaśno do Cezara i przez sekund parę rozważam różne możliwe scenariusze, gdy wymija mnie z moją narzeczoną i chwyta ją za dłoń, wbijając gwóźdź do trumny mojej urażonej męskiej dumy. Ułamek sekundy zawahania przed wywołaniem sceny na festiwalu, ale przecież i tak nie darzę sympatią Prewetta, prawda?
- Cezarze, zaczekaj chwilę. - mówię jeszcze, o wiele łagodniejszym głosem, mogącym sprawić pozory, że mam niezdrowy atak skruchy i, o zgrozo, zamierzam przepraszać za coś, za co on powinien przepraszać mnie. Ton ten mam wyćwiczony do niepokojącej perfekcji, wystarczająco miękki, by zatrzymać w miejscu i nakłonić do wysłuchania prawie każdego. Czekam więc chwilę, aż Lestrange zwróci swe gładkie lico w moją stronę, przekładam do drugiej ręki skruszony woskowy kształt, który podobno przypomina królika zwiastującego fałszywych ludzi i nie siląc się dłużej na konwenanse, robię szybki zamach, by zaciśniętą w pięść dłonią napotkać na swojej drodze buźkę Cezara, pod zbielałymi knykciami poczuć miękką tkankę osłaniającą chrzęści i kości, pozwolić wściekłości przepłynąć przez moje ciało i patrzeć, jak pod wpływem uderzenia ciemne loki Lestrange'a rozsypują się w nieładzie.
Szerokiej drogi, moi mili.
let not light see my black and deep desires.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset