Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
-Publicznie? - rzucił niewinnie nawet nie obdarzając ją szczególniejszą uwagą wiedząc doskonale, że ona obejmuje go może już nie roziskrzonymi, ale uważnymi oczętami i czysta z ust brzydkie słowa. Lub to jedno – słowo klucz, za które dostałby w pysk od pierwszej arystokratki, którą obdarzyłby równie śmiałą, kpiącą, choć brzmiącą doprawdy beztrosko, propozycją. Znał ją jednak na tyle dobrze, na ile ona nie znała jego, i wiedział, że na jej rozkoszne młodzieńcze poliki wpełzną rumieńce, że być może odwróci wzrok, gdy znów na nią spojrzy z uprzejmym zainteresowaniem z burzą brzydkich myśli kryjących się za błękitną kurtyną.
-Nie zwykłem myśleć o Tobie źle, nawet jeśli raczysz mnie wrogim spojrzeniem – oznajmił spokojnie, aby zaśmiać się pod nosem na widok jej wróżby – Czy to świnka? - spytał pieszczotliwie z wyrazem najszczerszych rozkoszy w nagle wesolutkich, rozbawionych oczętach. Jakkolwiek starał się znaleźć coś, co ujęłoby ją za młodzieńcze naiwne serce, co nie brzmiałoby jak zbereźny potok niekulturalnych propozycji, znów gubił się we mgle – to ten moment, w którym ja prawię Tobie słodkie komplementy, ty zalewasz się różanym rumieńcem, potem kolejno mówię, że Twa uwaga rozprasza się niczym nasiona letniego dmuchawca, ubolewam nad tym, że nie mogę sprawić, byś odgoniła swe troski, więc dopytuję się, kto jest siewcą Twego smutku – wyrecytował jej na uszko kulturalnie, jak gdyby mówił wiersz nauczony lata temu do szkolnego przedstawienia – a ty opowiadasz mi o kochankach swego narzeczonego.
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
- No, a kto wie, może wróżba szepnie ci odpowiedzi na nęcące twą główkę pytania? A może i nie. Kto wie, kto wie...No i nie rób takiej miny, proszę Cię Deimosie. Ze skóry ci wszak nie obdzieram, a potrafię być wdzięczny i kto wie, może sobie przypomnę o ciepłym twym goście, gdy w lutym przyjdę ciągnąć Cię nad jezioro i tego...nie zrobię? - Zasugerował, uśmiechając się konspiracyjnie, kiedy to wręczał klucz kuzynowi, przez który winien lać. Sam bowiem podążył ku swemu kociołkowi zaczynając czary.
'Wróżby' :
- Lepsze dni - uniósł brew, spoglądając sceptycznie na kobietę, jakby właśnie mu oznajmiła, że na dłoni wyrośnie mu kaktus. - Teoretycznie więc zjadając rybę na kolację, pożeram swoje szczęście na kolejny tydzień - wzruszył ramionami, chowając woskową zdobycz do kieszeni. Otrzepał koszulę z woskowych opiłków, które przykleiły się do materiału, naruszając jego idealną, śnieżnobiałą strukturę i ponownie spojrzał na kobietę, by po chwili przenieść spojrzenie na towarzyszącą jej dziewczynkę. Wnioski nasunęły się same i Colin automatycznie rozejrzał się dookoła, wyszukując w tłumie mężczyznę, który mógłby towarzyszyć swoim dwóm kobietom.
Nie musiał szukać długo, męska sylwetka pojawiła się prawie natychmiast, nie robiąc jednak na Colinie zbyt pozytywnego wrażenia. Twarz mężczyzny nie wyglądała zachęcająco i daleko jej było od uroczych chłopięcych i męskich obliczy, na które patrzyło się ze znacznie większą przyjemnością. Nie mógł opanować tego pierwszego ludzkiego odruchu, tego bezwiednego oceniania książki po okładce, chociaż zaraz zepchnął to nieprzyjemne uczucie w głąb, otwierając księgę na kolejnej czystej karcie, niezapisanej żadnymi bzdurnymi uprzedzeniami. Może to faktycznie ojciec dziecka? Wujek? Znajomy? Przyjaciel mamy? Czyżby jednak wpakował się w rodzinną sielankę, przerywając rodzinny wypad swoim nagłym wtrętem? Postawił chwilowo nad tym nie dociekać, wpatrując się z nieco większym zainteresowaniem na wróżbę mężczyzny, którą pokazywał dziecku.
- Ach, tak, zapomniałam, że jestem twoją kruchą księżniczką - odparła słodko, naiwnie, po sekundzie niwecząc ten piskliwy tonik krótkim, szczerym śmiechem. Może odrobinę przez łzy? Wylane później, dużo później, kiedy okaże się, że ukrywanie czegokolwiek przed Russellem nie było taką mądrą decyzją. Nie mogła jednak postąpić inaczej, dlatego nie wahała się teraz w ogóle, pragnąc po prostu czerpać maksymalną przyjemność z tego przypadkowego, acz cudownego w swej prostocie spotkania. Bez udawania kogoś, kim nie była.
- Dalej bawisz się w wichrowe wzgórza, pozostawiając zdobywanie stolicy delikatnym kobietkom? - spytała z czułą ironią, ledwie powstrzymując się od kolejnego wybuchu wesołości. Przejęła jednak wróżbiarską powagę od Crispina, mrużąc oczy i przyglądając się uważniej dziwnemu zwierzakowi. - Masz rację. To faktycznie wygląda jak kompletne przeciwieństwo romantycznej róży. Chyba nie jesteśmy sobie pisani - stwierdziła z nostalgicznym smutkiem, odkładając na bok klucz, akurat przed tym, jak palce Russella przesunęły się po jej ciele. Wzdrygnęła się nieco, krzywiąc pełne usta w wyrazie skrajnego, teatralnego zdegustowania. Zarówno jego słowami jak i poczynaniami. - Nie narzekaj, to przecież dobra wróżba. Inaczej złamałabym ci serce - pouczyła go ze świętą cierpliwością, odwracając się do niego nagle, przodem, tak, że ciągle czuła na talii jego ręce i gdyby stanęła choć odrobinę bliżej, mogłaby dotknąć ustami jego spierzchniętych, rozciągniętych w uśmiechu warg. Zachowywała jednak względnie zdrowy dystans - jak na przyzwoitą, zakochaną parę przystało, obdarzającą się czułościami może zbyt odważnymi, ale jeszcze mieszczącymi się w granicach normy. Zwłaszcza za mglistą zasłoną czarów. - Cieszę się, że cię widzę - powiedziała w końcu, wyczerpując zarazem do cna swoje zdolności emocjonalnego obnażenia się. Przyznawanie się do takich uczuć oznaczało słabość, a właśnie owa słabość zaprowadziła ją na dno piekieł. Oddzielnego teraz od Deirdre ułudną atmosferą tajemniczego wieczoru, ale jednak istniejącego gdzieś pod jej stopami.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Zachowujesz się w tym momencie jak ciotka Blanka ze Wschodu - strofuje go ściszając głos, bowiem dla innych ta ciotka jest panią wielmożną hrabiną. - Nie mam ani jednej wątpliwości w moim zyciu - oponuje przed rozrywką, która dla niego samego rozrywką nie będzie nigdy. Co jeżeli wyjdzie mu coś okropnego jak WSTYD W TOWARZYSTWIE albo KONIE POMARTE.
Deimos nie rozglądał się, szedł ze swoim kuzynem do mis i zamierzał przelać, odebrać i wyjść. Nawet nie odwrócił się, by przywitać ponownie Caesara, mimo, że (kolejny!) kuzyn winien się raczej ucieszyć ze sposobności wymienienia uprzejmości. Może to i dobrze, że się nie odwrócił, chociaż mignęła mu w kącie oka skośna piękność, więc pewnie zasmucił by się wielce, znów ją widząc, ale tym razem w tak nieoczekiwanej sposobności. Prawdę powiedziawszy, wolał publicznie nie przyznawać się do znania Deirdre. Z drugiej strony, nie dostrzegł także swego przyjaciela Inagiusa Prewett, wszak stał on z osobami o krwi brudnej, co dla Deimosa znaczyło tyle co: oni nie istnieją. Nie widzę ich. Schowany za tą zasłoną dymną był dla młodego (!) arystokraty niewidzialny.
Także Carrowy oba staranowały ludzkość zgromadzoną przy wielkich pięknych misach, wpadając do niego zdecydowanym krokiem. Adrien złapał się pierwszy za klucz, kolejny już podaje kuzynowi. Ten z kolei nerwowo zaczesuje ręką grzywkę, bowiem jak już wcześniej zostało wspomniane: Adrien z impetem zadecydował o kolejnej rozrywce, nie bacząc na to, że może tym samym zniszczyć komuś fryzurę. Np Deimosowi. Ten zaś bierze w dłoń podawane narzędzie rozrywki i mamrocze niezadowolony pod nosem: - I to ma mi w jakiś sposób pomóc jutro wygrać? - a mlaszcząc nie zwraca uwagi, że za jego plecami pojawi się dostojna hrabina Prewett. Oj Deimosku, to wpadasz po raz kolejny na tym festynie. Najpierw pamiętamy o jego problemach z pijaną Megarą, natomiast teraz wylewa cały wosk zbyt prędko i dopiero zmuszony przez Adriena do pochylenia się nad misą, czyni to. Z wyraźnym obrzydzeniem. - To nie mówi nic o mojej przyszłości, drogi kuzynie.
'Wróżby' :
- Sokołów z Heidelbergu, gram na pozycji szukającego. - Zacząłem ostrożnie, nie będąc do końca pewnym czy to źle, czy dobrze. - I nie ma czym się jeszcze zachwycać, ciągle brakuje mi doświadczenia. Przynajmniej raz na sezon mam niepisany obowiązek zaorania swą osobą trybun. - Zażartowałem. - W głównym składzie pojawiam się nieregularnie od dwóch sezonów choć ostatnio coraz częściej dają mi możliwość pokazania swej wartości w powietrzu. Jestem im z to dozgonnie wdzięczny. - Mogło powiać lekkim patosem, lecz nie potrafiłem inaczej ubrać tego w słowa. Dla większości quiddicha był sportem, lecz dla mnie - życiem. Jak mógłbym więc nie czuć wdzięczności i nie wywyższać tych, którzy umożliwiali mi żyć, wznosić się oraz szybować wśród mi podobnych? - Nic nie szkodzi, doskonale Pana rozumiem. - Uspokoiłem, czując radość, że mamy wspólny temat, a przynajmniej do momentu, gdy przypomniałem sobie z danego mi przez Matyldę zadania.
- Miło mi poznać. A zna może Pani niejakiego Skamandera? - Lekko się ukłoniłem, a jeśli niewiasta wyciągnęła rękę to ją uścisnąłem. Niestety przez myśl by mi nie przeszło ją całować i to nie tylko dlatego, że byłem ignorantem w materii manier z wyższej półki. Właśnie zastanawiałem się, jak poderwać starszego, wyższego o głowę, przyjaciela mej siostry...W takich chwilach, żałowałem, że tradycja nakazuje przelewać gorący wosk do wody, a nie wódki. Ukochałbym w tym momencie wiadro tejże.
- Tak przy okazji, jeśli można wiedzieć to w jakich okolicznościach moja siostra poznała kogoś tak znaczącego, olśniewającego...? Wpakowała się w jakieś tarapaty? Bo rozumiem, że Pan również, jest aurorem...? - Grałem na czas, próbując opracować jakąś strategię. Zagadać, pociągnąć to jakoś, a potem...co? Właściwie wolałem nie wybiegać myślami tak daleko. Utkwiłem więc wzrok w siostrze, która z lekką psychozą w ślepiach świdrowała wylany przez Hazel woskowy kleks. Chyba dobrze się bawiła. Ja zaś stałem trochę, jak ta niemota pieszczotliwie utrzymując swój woskowy sztylet w dłoni. Nie wiem czemu.
- Musisz mnie kiedyś odwiedzić – odpowiadam, unosząc sugestywnie brew do góry. Gdyby Venus dla mnie istniała to z pewnością byłaby ze mnie dumna. Choć z pewnością zdecydowanie mniej, gdybym otworzyła ci te drzwi, co najwyżej w piżamce. Ależ, ależ!, ona jest p r z e d k o l a n o, to prawie jak moja kreacja po przeróbce poltergeista na stypie wujka Slughorna z piątej wody po kisielu.
To miłe, co do mnie mówisz. Przez chwilę mi się serce kraja, że byłam dla ciebie taka niemiła, a ty teraz mówisz mi tak ładnie. Może jednak to dobrze, że przeszłam przez te wszystkie stada gniewu i nienawiści do ciebie. Jakby nie patrzeć to ty zapoczątkowałeś ciąg moich porażek (ty, Franz, Venus, Perseus) i tych, co mnie zostawiają dla innych, odchodząc daleko ode mnie precz. Nie powiem, żebym przez te doświadczenia była silniejszą osobą, ale na pewno zmieniło się moje podejście do życia przez jednych nazywaną skrajną głupotą, a przeze mnie nie baczenie na konsekwencję swoich działań. Mogę nawet wyjść do lasu o północy i niech mnie wszystkie inferiusy pozjadają.
- Dlaczego wszyscy wokół o nich wiedzą tylko nie ja? – już nie stoję obok ciebie, a naprzeciwko, patrząc w twoje oczy. - Jestem strasznie naiwna wierząc w coś tak nierealnego jak miłość. Piękne rzeczy nigdy nie mogą być prawdziwe lub trwają tak krótko, że nie potrafię nacieszyć się nimi – jak nami. - Proszę, nie oszczędzaj mnie, powiedz wszystko, co wiesz – błagam cię o czym świadczy mój ton głosu oraz wyraz facjaty. Ty nic nie tracisz, możesz tylko zyskać moje słodkie pocałunki z goryczą kolejnej porażki. Nie musiałbyś już mi nic mówić lub mógłbyś mówić, co chcesz, nawet rzeczy przez które rumieniłabym się tydzień. I tak byś mnie miał. Ty mnie, a ja zemstę. Nie wiem, czy naprawdę byłabym do tego zdolna, ale w tym momencie czuję, że potrafiłabym to zrobić. Część mnie jednak zdaje sobie sprawę, że Perseusa ani trochę by to nie obeszło tak jak wtedy ciebie, że zaręczyłam się z nim.
Ciągnę cię w bardziej prywatne miejsce i oto stoimy pośrodku drzew, a rozmowy innych ledwo do nas dochodzą. Nie puszczam twojej ręki, chcę mieć pewność, że nigdzie mi nie uciekniesz.
Nie, żebym wierzył w to całe przepowiadanie przyszłości, chociaż musiałem przyznać, że jako odnoga magii, mogło w tym być nieco prawdy. Nie obawiałem się tego, że dowiem się o zbliżającej się katastrofie - na świat patrzę przez różowe okulary. Sądzę, że nic złego nie może mi się stać i żadne lanie wosku nie zmieni mojego nastawienia. Nieważnym jest to, że fasady mojego cudownego świata drżały w jednym miejscu. Szczerze wierzyłem, że kiedyś wszystko się naprostuje, bo urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą. Albo coś w tym rodzaju. Uśmiechałem się zatem do mijanych ludzi, aż wreszcie dotarłem do zagajnika.
Na widok niewielkiego zbiorowiska czarodziejów, tych wszystkich świec, słysząc te wszystkie szepty, jak gdyby to było coś mistycznego i wręcz intymnego, zacmokałem z uznaniem, poruszając zabawnie mymi wspaniałymi, wyczesanymi wąsami i przysiadłem się na wolnym miejscu. By całości stało się zadość. Ciężko odgadnąć co poczułem czy pomyślałem na widok parafinowego kształtu i pomocy pani Prewett w jego interpretacji. Po prostu uśmiechnąłem się pod nosem, kiwnąłem głową i z rękoma za plecami opuściłem to urokliwe miejsce.
zt
'Wróżby' :
Szłam pośród grupek ludzi, które ze sobą rozmawiały, ale głównie podziwiałam widoki. Poprawiłam niezbyt poukładane włosy i wyprostowałam dół sukienki próbując się zorientować w tym hałasie. Musiałam zwracać na siebie uwagę, nie mogło być inaczej, tylko dlaczego ta uwaga musiała być tak negatywna? Większość osób patrzyło na mnie z góry, albo śmiała się do swoich towarzyszy. Próbowałam nie zwracać na to uwagi, uśmiechając się sztucznie do tych wszystkich panienek na wydaniu i paniczów z kijem w dupie, ale było ciężko. Zapragnęłam wracać już na Nokturn, którego uliczki były znanym terenem, na którym mogłam czuć się zdecydowanie pewniej. Niestety ten był daleko stąd, a ja postanowiłam, bardzo mocno zresztą, że będę... bardziej towarzyska? Albo po prostu się wreszcie należycie odprężę. Szczególnie, że atrakcje były darmowe.
Dotarłam w końcu do zagajnika. Wdychając woń parafin i kontemplując nad ogniem ze świeczek uznałam, że to będzie dobre miejsce, aby się wyciszyć. Westchnęłam ciężko, rozglądając się po ludziach, ale albo nikogo nie znałam, albo ci znajomi byli już zajęci. Przystanęłam zatem przy jakimś wolnym miejscu postanawiając, że nie dam się zwariować z powodu wróżb. Nawet, jeśli traktowałam je dosyć poważnie, to nie chciałam, aby kawałek wosku i klucza miały decydować o moim życiu. Wolałam wierzyć, że to ja nim kieruję, tak było łatwiej. Dlatego też po prostu pogodziłam się z wynikiem i interpretacją, by powolnym krokiem znów opuścić to miejsce. Postanowiłam skierować się w stronę jednorożców - czy kiedykolwiek będę miała okazję spotkać te stworzenia na żywo? Szkoda by było nie skorzystać, biel ich sierści idealnie kontrastowałaby z moją mleczną karnacją. Dzięki temu będę jeszcze bardziej widoczna niż zazwyczaj, wspaniale.
zt
'Wróżby' :
Weszłam do zagajnika. Prawdę mówiąc myślałam, że będzie mniej osób. Dużo wchodziło i wychodziło, przy wejściu więc był spory tłok. Zaczęłam marudzić pod nosem, że ci ludzie kompletnie nie potrafią się zachować, kto ich wychowywał na taką dziką bandę i tak dalej i tak dalej. Nie należałam do najwyższych kobiet, w tym tłumie mogłam zginąć. Swoją drogą, bardzo nie lubiłam takich zbiorowisk ludzi, przyzwyczajona byłam do obecności mniejszej ilości osób na bagnach, a takie spotkania trochę mnie męczyły. Tym bardziej, gdy było ciemno i właściwie słabo widziałam cokolwiek.
W końcu udało mi się przebić dalej, ale jak na złość, prawie wszystkie gliniane miseczki, przy których można było uzyskać swoją wróżbę, były zajęte. Stało przy nich nawet po kilka osób, którzy byli pogrążeni w rozmowie, nie wypadało do nich podchodzić i przerywać. Przy jednej miseczce stał mężczyzna, z tej odległości nie do końca byłam w stanie stwierdzić kto to. Ale zaryzykowałam i podeszłam bliżej.
– Przepraszam? Mogłabym się dołączyć? – zapytałam pewnym głosem.
Z tej odległości już wiedziałam, ze mam do czynienia z panem Nottem. Kojarzyłam go, w końcu szlacheckie rody się znają i nawet jeśli za sobą nie przepadają i nie mają z sobą większych styczności to zazwyczaj wiedzą kto jest kim.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset