Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Pojawienie się Benjamina w zagajniku z pewnością nie uszło uwagi osób przebywających przy wróżbiarskich stanowiskach najbliższej lasu. Świętowanie festiwalu miłości sprawiało widocznie Wrightowi dużo radości, bo na polanie pojawił się z dosłownym śpiewem na ustach - nie na tyle donośnym, by przeszkodzić przejętym przyszłością czarodziejom, ale na pewno odrobinę słyszalnym nawet pomimo mgły. Rubaszna pioseneczka o Aenghusie i Caer, spółkujących radośnie w przestworzach zmysłów, z pewnością niweczyła podniosły charakter wróżbiarskiego wydarzenia, do którego barczysty Benjamin pasował jak pięść do nosa nokturnowego męta. Czyli właściwie bardzo dobrze, chociaż już od dłuższego czasu dłonie Wrighta pozostawały nieskażone przemocą. Głównie dzięki zbawczej działalności Ognistej, przelanej także i tego wieczoru za grzechy ewentualnych wrogów, stających mu na drodze do zdobycia najpiękniejszej dzierlatki.
Teraz jednak Ben przebywał samotnie, dzielnie postanawiając stawić czoło swojej przyszłości jako nieustraszony rycerz: bez niewieściego wsparcia. Zagwizdał ostatnie takty obrazoburczej przyśpiewki, po czym w pełnym skupieniu rozpoczął przelewanie wosku przez klucz, czyniąc to jednak dość niechlujnie. Część rozgrzanej mazi obkleiła klucz, część polała się za misę, przyklejając się do podejrzanie zabłoconych butów mężczyzny. Zaklął szpetnie, po czym pewnie przyjrzał się kształtowi, mrużąc to jedno, to drugie oko. Nie potrzebował pomocy żadnej starej jędzy, odczytał więc swą świetlaną - bez względu na wyraźny kształt - przyszłość w chwiejnym świetle świec, a następnie - po rozpoczęciu kolejnej pijackiej przyśpiewki o wyższości miłości nad innymi aktywnościami fizycznymi - znów zniknął w cieniu drzew.
zt
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
'Wróżby' :
- Wiesz, że zawsze możesz uciec do mnie, prawda? - powiedziała z jawną naleciałością zaproszenia, w ogóle nie przejmując się ewentualnymi plotkami o niemoralnym prowadzaniu się młodej, niezamężnej panienki. Przyjmowanie mężczyzny pod swoim dachem zdecydowanie zniszczyłoby jej dobrą reputację wśród sąsiadów, nie wiedzących rzecz jasna nic o prawdziwym fachu, jakim parała się ta milcząca lokatorka z pierwszego piętra. Może nawet początkowo pojawienie się adorującego ją kawalera ucieszyłoby serca stetryczałych, wścibskich staruszek, ale jeśli po miesiącu nie pokazałaby na klatce schodowej zaręczynowego pierścionka, mogłaby pożegnać się z mieszkaniem przy Harley Street.
- Masz zamiar kochać się we mnie wbrew wszelkim przeciwnościom losu? To takie romantyczne - westchnęła słodko, wewnętrznie całkowicie zachwycona taką uroczą pogawędką, którą mogła toczyć wyłącznie z Russellem. Doskonale wyłapującym czcze subtelności, jakie niejedna panienka wypowiadała zupełnie poważnie, tonąc w wzorcach rodem z taniego harlequina. W takiej powieści zapewne Miu odgrywałaby rolę złowieszczej kurtyzany, stojącej na drodze prawdziwej miłości, ale ta część bajki odgrodzona została kurtyną mgły. Separującą Dei od całej tej dziwkarskiej niepewności, napływającej do jej ciała, kiedy Crispin po prostu ją przytulił. Czule, mocno, na granicy platoniki i prawdziwej tęsknoty, wyczuwalnej w biciu jego serca. Jego ramiona były ciepłe, przytrzymywały ją silnie a zarazem na tyle delikatnie, by mogła czuć się wolna nawet w tak bezpośrednim kontakcie i uścisku raczej blokującym możliwość ucieczki. Na krótką chwilę wstrzymała oddech, rozluźniając się jednak sekundę później. Ze strony Crispina nie musiała się niczego obawiać, chyba, że własnej słabości. Podobnie przytulał ją ponad rok temu, w prażącym słońcu szkockiego cmentarzyka, na którym żegnała swoją matkę i zarazem dawne życie. Nie czuła jednak tamtej żałobnej naleciałości, po prostu wtulając policzek w materiał koszuli mężczyzny, pozwalając mu zagarnąć się całkowicie. Czule, lecz nie ckliwie; ta słodka granica nie została na szczęście przekroczona, kiedy zaśmiała się cicho gdzieś w okolice jego szyi, zaciskając dłonie na jego plecach. - Jesteś dzisiaj we wzruszająco miłosnym nastroju. Dobrze, że nie widzi tego mój mąż. Musiałbyś się z nim pojedynkować na śmierć i życie - zaczęła tonem bajkowej opowiastki, w której byłaby stateczną mężatką, obdarzającą czułościami swego dzikiego kochanka. Wizja takiej historii rozśmieszyła ją jeszcze bardziej, ale powstrzymała kolejną porcję stłumionego śmiechu. - A tak naprawdę to zapewne ja powinnam szykować się na atak zazdrosnej wybranki twego serca? - zagadnęła, mocno akcentując pytajnik na końcu zdania. - Ktoś ważny pojawił się w twoim życiu w ciągu tego roku, Crispinie? - spytała całkiem bezpardonowo, odsuwając się od niego na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. Uważnie, intensywnie, jakby była jego młodszą siostrą, tylko czekającą na pojawienie się na horyzoncie jakiejś niegodnej brata panienki do odstrzału.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Czuję, jak ogarnia mnie ciepło, gdy Hazel przytula się do mojego boku. Odprężam się i myślę, że tak mogłoby zostać. Z początku nie dociera do mnie co mówi Joseph. Skamander? Naprawdę zna Sama? Mrugam, bo jestem kompletnie zaskoczony i pełen podziwu, że mój najlepszy przyjaciel nie pochwalił się, że zna ścigającego z Sokołów. Notuję w głowie, by przy najbliższej okazji go o to zapytać. Hazel dotąd nieśmiała odzywa się po raz pierwszy. Jej słowa potwierdzam skinieniem głowy. I tu nie chodzi o pusty komplement bez pokrycia w rzeczywistości. Od pierwszych tygodni Sam wyróżniał się na szkoleniu. Wielokrotnie zaprzeczał, że to nie talent choć trudno było w to wierzyć. Kierowała nim niezwykła siła, impuls przez co był zdolny do brawurowych decyzji. Mną kierował wpojony kodeks, a Sam potrafił działaś nieszablonowo. Niektórzy często mieli mu za złe, że się wyróżnia, idzie pod prąd. W większości była to zazdrość, bo gdyby nie on, nigdy nie osiągnęlibyśmy tak dobrych wyników.
- Ale w tym sezonie będzie cię można oglądać? – Pytam by się upewnić. Nagle pojawia się pragnienie, by zobaczyć go na żywo z trybun, jak sprawdza się w grze. – Nadal kapitanem Sokołów jest Rudolf Brand? Po publicznych oświadczynach sprawa przycichła, jestem ciekawy czy Griffiths powiedziała tak. – Zastanawiam się głośno, odnosząc się do meczu stulecia. – Ostatnio zaniedbałem się z ligą europejską, nie mam pojęcia co dzieje się z tabelą – przyznaję się bez bicia do swojej fragmentarycznej wiedzy. Mathilda bez słowa oddal się od nas, spoglądam jak zrywa jagody na pobliskich krzakach, zostawiając mnie samego z obowiązkiem odpowiedzi na ostatnie pytanie. – Na Pokątnej – mówię, nie wiedząc jak rozwinąć historię. – Rozmawialiśmy o malarstwie – dodaję, choć to zbyt powierzchowny opis zdarzenia. Gdy wraca z naręczem granatowych owoców, nie dodaje nic od siebie. – W południowej części znajdują się krzaki z żółtymi malinami – rekomenduję kolejne miejsce, biorąc z dłoni dziewczyny słodki owoc. – Tak, pracuję razem z Samem i Hazel.
Dopiero gdy słodki sok rozlewa się po języku, przypominam sobie o wróżbie z wosku. - Po raz pierwszy nie mam wątpliwości, co to za kształt. Z wróżbiarstwa nie pamiętam nic, ktoś pamięta cokolwiek związanego z jednorożcem? - Obracam zastygłą formę raz jeszcze, by upewnić się, że nie przedstawia czegoś innego.
- Oczywiście. Podobno ma być jeszcze mecz Quidditcha, a także wyścigi konne, jakże mogłabym to przegapić? - odpowiedziałam wzruszywszy ramionami. Na pewno było także kilka jeszcze innych atrakcji, ale chwilowo o nich zapomniałam. Wciąż miałam przed sobą myśl, że teraz powinniśmy lać wosk przez klucz i wymyślać niestworzone historie odnośnie naszej niezwykle świetlanej przyszłości.
- Naturalnie. Nie mów, że nie masz ochoty dotrzymać mi towarzystwa? - potwierdziłam raz jeszcze. Trochę wywróciłam kota ogonem, oczekując energicznych przytaknięć, ale nie zamierzałam się tym przejmować. Jak sam mój drogi Crouch stwierdził, mam przy sobie charta, nikt nie może mi się sprzeciwić, prawda?
- Oczywiście, wciąż będę go kochać równie mocno - odpowiedziałam, patrząc na Jowisza. Rzecz jasna to miało być wypowiedziane pół żartem, pół serio, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę o co chodzi mojemu przyjacielowi. Być może rozumiałam, dlaczego woli on towarzystwo kotów, ale ja nie zamierzałam ukrywać, że to właśnie w psach widzę większy potencjał. Właśnie dlatego, że można go dowolnie kształtować, koty zaś... trudno kontrolować.
- A czy jak powiem, że owszem, to coś to zmieni? - wydusiłam z siebie równie prowokującą odpowiedź co zadane pytanie, modląc się w duchu, abym przypadkiem się nie zarumieniła. Wyglądałabym katastrofalnie. I to wszystko byłaby jego wina, jak ja z nim wytrzymywałam? Był nieznośny!
- Przyprowadź mi tego pająka, trzeba go skrócić o głowę! - Niemalże zawołałam, słuchając lichej interpretacji mojej wróżby. Na szczęście przechadzała się obok nas kobieta, która miała na ten temat obszerniejsze pojęcie. I wyjaśniła nam, że mi wcale nie wylał się ani ponurak, ani motyl, a u Sylvaina na próżno było szukać Crouchów z pochodniami. Wielka szkoda.
- Wiem, że masz negatywne nastawienie, ale żeby knuć za moimi plecami, Crouch? Wstydziłbyś się - zacmokałam, kręcąc z niezadowoleniem głową. - Za karę koniecznie musisz mi zdradzić swoje skryte fantazje - dodałam, uśmiechając się szeroko. No, dalej!
just fake the smile
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
- To nie mówi nic o mojej przyszłości, drogi kuzynie.
- Cóż...może chodzi o twój najbliższy obiad? - Zasugerował, całkiem poważnie, ledwie powstrzymując parsknięcie. Nie mógł wszak inaczej zareagować, gdy w misie kuzyna dostrzegł unoszącą się podobiznę prosiaka. Jak mało szlachetnie. Nie śmiał jednak zażartować z tego na głos, gdyż obawiał się, że owym wężem mógłby okazać się jego własny kuzyn. To by było mało pocieszne.
W każdym razie, uzdrowiciel zaczął pocieszać kuzyna, a następnie poruszył kwestię jego koni. Wszak to właśnie te ze stajni Carrowłów będą użyczane biorącym udział w najbliższym wyścigu.
z/t x 2 (Adrien and Deimos)
-Myślisz, że znam każdą jego kochankę z imienia i nazwiska? - spytał z lekka pogardliwie, jakby bawiła go ta sytuacja, lecz jego uśmiech wykrzywił usta, nie rozweselił ich w ironii aczkolwiek dosięgnął i oczy, zmarszczone brwi oraz niepokój błąkający się po jego napiętym licu – Uważam, że nawet on nie pamięta ich imion – dodał z westchnieniem, wyrzutem, jak gdyby był świętym, prawidłowym kochankiem, choć doprawdy – każdą z nich pamiętał, nie imiona, aczkolwiek oczy i usta miękkie niczym puch, w który oboje padali tamtej nocy, pamiętał zapachy, kolory. To wszystko odbijało się falą wspomnień w jego wrażliwej na piękno podświadomości.
Oczekiwał od tej chwili czegoś piękniejszego, lecz każde kolejne skierowane ostrzem w jej rozdygotane serduszko słowo brzmiało obleśnie – nie chciał przyznawać się do kolejnej zbrodni i chodzić z jej piętnem wyrytym na sumieniu. Nie chciał ranić jej po raz kolejny. Ani wierszem, ani słowami prostymi, ani czynami. Więc zdjął jej dłoń ze swojej własnej, jak sobie obiecał, choć uścisnąłby ją mocniej, gdyby mógł i chwila, i jego odpowiedzialność pozwalałyby mu na to, uścisnąłby czulej i powiedziałby słowa równie czułe co jego dotyk wówczas. Ale milczał uparcie z ustami nadal zaciśniętymi w krzywym, niepięknym już uśmiechu.
-Miłość jest jak róża – gdy już usycha, pozostają tylko kolce – powiedział, po ojcowsku niemal obejmując jej szczupłe ramiona, które mieścił w swoich dłoniach, mówił po cichu, by nikt nie wyczytał z jego ust tych prawideł, którymi ją obdarzał – Dorośnij - polecił odrobinę chłodniej.
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
- Uważaj, bo jeszcze skorzystam – odpowiadam wesoło, jakby mimochodem. Czy będzie w stanie wychwycić, że naprawdę rozważam jej propozycję. Nie w kontekście, jaki sugeruje jej głos, ale w tym, w jakim jej potrzebuję. Wiem, że zrozumiałaby to w milczeniu, a nie rzuciła w krzyżowy ogień pytań. Pewne odpowiedzi należy przetrawić zanim zdoła się je wypowiedzieć na głos.
- Nie mogę mieć zamiaru, skoro już to zrobiłem – wzdycham cicho spoglądając nad jej głową w ścianę lasu w oddali. Czemu wszystko nie może być takie proste? Czemu nie mógłbym po prostu pokochać panienki Tsagairt? Przecież jest nam w swoim towarzystwie tak dobrze. Może czasem drzemy koty, a widujemy się średnio raz do roku, ale czy nie byłoby tak lepiej? Z kawałkiem żelastwa na placu, na odległość, ale jednak razem, ze świadomością posiadania, bliskością. Uprościłoby to tyle spraw, że aż to niesamowite. Serce nie jest niestety sługą. Ten organ posiada chyba własny, w dodatku bardzo głupiutki, mózg, który wybiera ścieżki zupełnie różne od tych, którymi podąża rozum. Może nie wszystkich, ale ja prowadzę zaciekły konflikt ze swoim i póki co przegrywam chyba jakieś trzy do dwóch. Nie mogę zrozumieć, dlaczego? Przecież z Dei wszystko jest proste, lubię jej bliskość, kojący zapach czy fakturę miękkich włosów, gdy zakładam ich ciemny kosmyk za ucho. No tak, proste życie byłoby nudne.
- Bałabyś się, że przegram czy bałabyś się o małżonka? – pytam unosząc brew ku górze, chociaż nie może tego zobaczyć, bo jej usta muskają odsłoniętą ponad koszulą szyję. Uśmiech wywołany tą wizją pryska, gdy słyszę jej pytanie. Ta odpowiedź chyba jeszcze nie wybrzmiała we mnie samym na tyle, żeby przeszła mi przez gardło. Wzdrygam się bezwiednie, gdy otacza mnie wieczorny zefir, bo nie jesteśmy już spleceni w uścisku, który pozwalał maskować mimikę twarzy. Skupione spojrzenie jej ciemnych oczu przenika mnie na wskroś i wiem, że moje skonfundowanie w dużej mierze odpowiedziało już za mnie.
- Ona prędzej wepchnęłaby mnie w twoje ramiona, żeby się mnie pozbyć – mamroczę niezadowolony. Nie chcę o niej myśleć. Proszę, nie psujmy tego wieczoru mówieniem o niej, bo od dłuższego czasu zapełnia mi ona każdy dzień. Nie mówię jednak ani słowa, bo wiem, że jeśli chcę z kimś o tym porozmawiać to Deirdre nadaje się do tego idealnie. – Musimy się kiedyś umówić poza tym malowniczym obrazkiem – mówię z krzywym uśmieszkiem. Tak, ta historia będzie wymagała o wiele więcej czasu i prywatności.
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
Ramię Prewetta szybko stało się moim jedynym oparciem, stłumione głosy nie docierały już do mojej głowy. Czerń, czerń zakryła wszystko.
A ja nawet nie miałam pojęcia, że właśnie osunęłam się bezwładnie na ziemię, niczym innym nie anonsując swojego omdlenia.
Moje usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Kontrolowałem moją twarz w stopniu wręcz perfekcyjnym. Przez tyle czasu nie korzystałem z czegoś takiego jak mimika, że mięśnie zapomniały jak to jest poruszać się mimo woli. Każde zmarszczenie czoła, każdy grymas był świadomy. Moja twarz była doskonale kontrolowaną maską. I był to chyba jedyny powód, dla którego mogę być wdzięczny latom spędzonym za kratkami.
- Oczywiście, że jestem, nie mógłbym cię tu zostawić - w moim głosie brzmi lekkie rozbawienie. Kontrolowane równie skutecznie jak twarz. Przecież mnie tu nie potrzebujesz, prawda? Unoszę lekko brwi, pytając o bezkształtny kawałek wosku. Czyżby nie tylko małe dziewczynki lubiły się bawić w odczytywanie wróżb ze stopionej świecy? Musze cię kiedyś zapytać o to, co wiesz o czytaniu przyszłości. Na wróżbiarstwie raczej nikt cię tego nie nauczył. Tam nikt nikogo niczego nie nauczył. Ale przynajmniej można było się napić herbaty.
- Vitalij Karkarow - wyciągam rękę do nieznajomego zachowując miły wyraz twarzy, nie pozwalam nikomu dostrzec swojej niechęci do otaczających mnie ludzi. - Miło pana poznać, panie...?
Kurtuazyjne formułki chyba nigdy się nie zmienią. Człowiek znika na prawie trzydzieści lat, a gdy wraca wszyscy witają się w ten sam oklepany sposób. Jakby przenieść do naszych czasów jakiegoś czarodzieja z trzynastego wieku też umiałby się przywitać i pożegnać z każdym odpowiednio.
Fascynujące rozmyślania nad wiecznością grzecznościowych form przerwało mi pojawienie się kobiety. Była ode mnie dość daleko, nie widziała mnie, za to ja zauważyłem ją od razu. Nie zmieniła się aż tak przez te trzydzieści lat odkąd widzieliśmy się ostatnio. No proszę, tyle znajomych twarzy się nagle pojawiło. A bałem się, że nie będę nikogo znał. Może jednak ten świat nie jest całkiem dla mnie zamknięty? Może jeszcze znajdę gdzieś miejsce dla siebie i nawet sprawi mi to jakąś przyjemność. Wyraz mojej twarzy nie oddał stanu zadumy, w który popadłem. W dalszym ciągu spoglądałem na nieznajomego czekając na jego przedstawienie się, słuchając jego słów. W gruncie rzeczy myśli, które przeszły przez moją głowę nie zajęły wiele czasu, sekundy i ich ułamki, w których czekałem na dopełnienie rzeczonej kurtuazji.
And my name on the lips of the dead
Nie interesują mnie wcale wróżby, wiem przecież aż za dobrze, że skazany jestem na sukces. Podążam jednak w kierunku, w którym podekscytowani ludzie wylewają rozgrzany wosk i debatują nad znaczeniem kształtów, bo mam wrażenie, że jest to jedno z tych miejsc, w których panna Greengrass mogłaby się znaleźć, jednak zanim ją zauważam, raczej z czystej ciekawości niż wierzenia we wróżby, chwytam klucz i obserwuję uważnie zastygający w misie z wodą wosk. Oglądam odłowiony kształt bez śladu większego zainteresowania, interpretacji słucham tylko jednym uchem, wzrokiem już błądząc po okolicach stanowiska z tymi głupotami i na krótką chwilę moje usta rozciąga uśmiech, gdy dostrzegam Linette, by już po paru sekundach zmienić uśmiech w nieprzyjemny grymas, gdy moje spojrzenie pada na nikogo innego, jak na Cezara. Zaciskam nieco palce na woskowym kształcie, kierując swe kroki w kierunku owej uroczej dwójki i nawet nie spostrzegam, że pamiątka mojej wróżby zaczyna mi się kruszyć w dłoni.
- Linette, szukałem cię wczoraj, ale musieliśmy się tragicznie rozmijać. Wielka szkoda. - oświadczam z nutką wystudiowanego żalu w głosie w ramach przywitania, gdy znajduję się już wystarczająco blisko i nie podoba mi się ani trochę to, co widzę. - Cezarze, jestem niezmiernie wdzięczny za dotrzymanie towarzystwa mojej pięknej narzeczonej. - ale nie musisz już tego dłużej robić, bądź więc tak miły i zniknij.
let not light see my black and deep desires.
'Wróżby' :
Patrzę smutnym wzrokiem na ciebie, Cezarze, co ty w ogóle do mnie mówisz. Nie widzę twojej twarzy już zbyt wyraźnie, oczy zaszły mi łzami, które jednak nie płyną. Nie chcę się zachować w ten sposób przy tobie. Tylko mógłbyś to mi milej powiedzieć. Później jeszcze każesz mi dorosnąć.
- Och – już chcę powiedzieć, że jak zacznę zabawiać się na boku jak wy to, czy zacznę wtedy być dorosła, ale znikąd pojawia się mój jeszcze narzeczony i już tylko słyszysz te ochy, a później czujesz, jak przybliżam się do ciebie i chyba z powrotem służysz mi ramieniem. - Wczoraj twój kuzyn, Samael dotrzymywał mi towarzystwa, nie musisz więc się martwić – nawet się do ciebie nie uśmiecham, Persie. - A teraz wybacz nam Perseuszu, ale musimy z Cezarem udać się niezwłocznie w pewne miejsce – już prawie mówię, że zupę mam na gazie. Może jednak przez te słowa zrozumiesz, że coś jest nie w porządku i nie chcę już do ciebie przychodzić, witać cię pocałunkami czy żebyś był dla mnie opoką albo kimkolwiek innym. Chyba w ogóle nie chce ciebie w moim życiu i mam nadzieję, że moi rodzice mnie posłuchają, a następnie rozwiążą umowę między naszymi rodami.
Doskonale znałam kształt ponuraka i wiele o nich czytałam. Podobnie było z tymi stworzeniami, które... To coś, co nie było ponurakiem, było smokiem...? Tak, myślałam. Czy ja dobrze patrzyłam? Raczej wątpiłam, by spadała na mnie taka oto wróżba, ale... Jeśli nic nie pokręciłam, to smok przypominał mi prawdopodobnie o walczeniu o swoje, nie bacząc na konsekwencje. Czyżbym miała oddać się ciemnej stronie życia i przestać przejmować tym, co się ze mną dzieje? Przestać przejmować się całym tym wilkołactwem, rodziną, narzeczeństwem...? – tak to mniej więcej widziałam.
Spojrzałam na Garretta, gdy usłyszałam jego głos skierowany do mnie. Myślałam, że zajęty jest zgadywaniem wróżb z Lyrą... Gdzie znów była Lyra?
– Myślę, że to może być smok – potwierdziłam, uśmiechając się. Wiedziałam, że nie zrobię nic, co mogłoby mu przysporzyć problemów. Nie chciałam być problemem, przymykając oko na to przymusowe narzeczeństwa.
Smok zaś... Wiele czytałam o smokach, bo mój kuzyn się nimi zajmował i byłam ciekawa jego codzienności. Trochę mi o tym oczywiście opowiadał, ale i tak resztę wiedzy postanowiłam zdobyć na własną rękę.
– A ty co tam ciekawego trzymasz? To jakiś... Pająk? Wróżbiarstwo nie należało do moich ulubionych przedmiotów szkolnych, ale, jeśli się nie mylę, będzie ci sprzyjać szczęście, pomyślność, coś w tym kierunku... Chyba. Znasz się lepiej na tym całym wróżeniu? I gdzie podziała się Lyra? – zapytałam, rozglądając się wokół. Czyżby była kotem, który wiecznie chodzi własnymi ścieżkami? To normalne i powinnam się do tego przyzwyczaić?
Ujęłam Garretta za rękę i odsunęłam się od mis, by zrobić miejsce innym. Teraz mogliśmy podyskutować o kształtach i kształcikach, właściwie o wszystkim ze wszystkimi. Tylko z kim? Nie widziałam na razie żadnej znajomej twarzy...
– Na dziś są przewidziane jeszcze jakieś interesujące atrakcje? Wiesz coś o tym może? - zapytałam.
Open your eyes, look up to the skies and see.
- Dużo masz, tych...przyjaciół - Zauważyłem trafnie. Potem zdałem sobie sprawę, że zauważyłem to na głos. Trwoga nawiedziła mój umysł. - W sensie to dobrze, w takiej pracy trzeba mieć wsparcie, jak największego grona osób. Więc jak go spotkasz możesz mu przypomnieć, że to chuchro co rozbija się na miotle to ciągle żyje i rad by było gdyby chociaż tyle wiedziało o nim.- Odniosłem wrażenie, że bohatersko wybrnąłem z sytuacji, jednocześnie przypominając sobie dlaczego tak bardzo nie lubiłem poznawać nowych osób w ten dość oficjalny sposób. Do tego moja siostra postanowiła dać nogę zostawiając mnie samego wśród obcych mi ludzi. Świetnie. Potem jak znajdę chwilkę sklecę jej order sadyzmu.
- A więc interesują Cię obrazy...- Porzuciłem formalizmy, które zaczęły przyprawiać mnie o migrenę. - Jeśli interesujesz się sztuką to mógłbym pokazać ci kilka ciekawych galerii na Pokątnej, przedstawić znajomych mi i godnych uwagi malarzy. Jest kilku młodych obiecujących. Bo może sam się nie zabawiam pędzlem to wiedzę posiadam. Mógłbym się nią podzielić. Przykładowo dziewiątego sierpnia? Jeśli miałbyś chwilę wolnego. - Ostatnie dwa zdania powiedziałem pewniej, tak, by wracająca z owocami siostra mogła je dosłyszeć. W końcu biedny Ignus nie mógł mieć pojęcia, że jest przedmiotem gry. Jednocześnie posłałem jej sugestywne spojrzenie, sugerujące, że wszystko idzie zgodnie z mym planem i że jeśli zostawi mnie po raz kolejny samego to nici z zakupów na jarmarkowych straganach na mój koszt. Tak, w końcu nie na darmo się mówi, że jedno spojrzenie momentami wyraża więcej niż tysiąc słów. Miałem nadzieję tylko nadzieję, że ma siostra nie odzwyczaiła się od słuchania.
- Uwaga! - Zerwałem się, widząc, jak partnerka Ignusa osuwa się na ziemię. Wiedziałem, jak ciężkie wówczas może wydać się ciało omdlewającego, więc pomogłem przyjacielowi mej siostry w uchronieniu jej przed testowaniem twardości ziemi.
- Przejdźmy może w bardziej ustronne miejsce. -Zasugerowałem, odsuwając się, gdy byłem pewny, że Ignus trzyma swą przyjaciółkę w pewnym objęciu. Kto wie, może tłumy, jak i towarzyszące temu ciężkie powietrze jej nie służyło?
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset