Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
– To głupie pytanie, ale dlaczego nie szukający? – Nie musi odpowiadać, widzę, że robię z siebie kompletnego kretyna. – Proszę, Ignatius – poprawiam go delikatnie, czując się niezręcznie, gdy zwraca się do mnie z zachowaniem oficjalnego tytułu. – Sam kusił mnie, ale ostatecznie zrezygnowałem. Mam tego dnia dyżur i jeśli coś się wydarzy, tylko osłabię drużynę – mówię zgodnie z prawdą, ale w rzeczywistości jest jeszcze jeden aspekt. Nie jestem najlepszy na miotle i choć nikt nie powiedział tego na głos, rodzina zabiegała o to, bym odpuścił udział w rozgrywkach. Po tak ważnym dla nich otwarciu, kompromitacja na zakończenie byłaby zbyt wielkim ciosem. – To dobrze – przyznaję po chwili. – Bo gdyby faktycznie byli razem, to według prawda nie mogą stawać w meczu przeciwko sobie, nie mylę niczego? Kiedyś czytałem o tym w jednym z artykułów w Proroku, nie mogłem do końca pojąć z bratem dlaczego tak jest. Myślisz, że grali by na niekorzyść drużyn? – Chociaż panie są wyraźnie znudzone, a my wykazujemy się brakiem manier, jestem całkowicie pochłonięty rozmową z Josephem. Poza Samem i Garrettem nie często spotykam kogoś, kto wie równie wiele co ja na temat Quidditcha. Zazwyczaj to ja czuję się znawcą, ekspertem. Dzisiaj jednak chylę pokornie głowę, przed jednym z zawodników najbardziej znanego klubu. Bo chociaż twierdzi, że nie jest kluczowy dla całej taktyki, nie mam wątpliwości, że będzie o nim głośno i to nie dalej jak przy następnym meczu w lidze. Dodatkowo zyskał brat Mathildy zyskał mój szacunek nie powielając plotek. Dyskrecja i oddanie, to jedne z najważniejszych rzeczy w budowaniu dobrej drużyny. Szkoda, że moja ulubiona po ostatnich skandalach o tym zapomniała.
Hazel obejmuje moje ramię. Jej gest na chwilę zbija mnie z tropu. – Z Samuelem porozmawiam sobie przy najbliższej okazji – żartuję, odpowiadając na słowa Josepha. – Nie wybaczalne, że jeszcze nas sobie nie przedstawił! Tym bardziej, że znacie się od lat! Postaram się przybyć na rozgrywki na czas, nie znam pełnego składu, Sam gra? – Pytanie kieruję do wszystkich. Nie wiem czy to wina świec, ale wydaje mi się, że Hazel zbladła, a jej uścisk jest silniejszy niż jeszcze przed chwilą. – Tak, zaczęło się od moich dziadków, są wielkimi entuzjastami. Czasami negocjuję dal nich dane obrazy, nie czuję się jednak znawcom – podkreślam, chcąc zaznaczyć, że o malarstwie ciągle wiem niewiele. – Dziewiąty? Nie, nie mam planów – odpowiadam po chwili zastanowienia. – Czy będzie ci przeszkadza, gdy zabiorę ze sobą moją babkę? Ucieszy się z możliwości porozmawiania z twórcami – proszę nieco skrępowany.
Nie wiem co odpowiada, bo nagle uścisk, który jeszcze przed chwilą ściskał mnie jak imadło, puszcza. Obracam się i próbuję powstrzymać jej wiotkie ciało przed upadkiem razem z Josephem. Trzymam jej bezwładne ciało, zdziwiony, że jest taka lekka. Kiwam głową na znak, że się zgadzam i oddalamy się od ciekawskich spojrzeń. Oblewa mnie zimny pot, bo nie tyle martwię się, że to z powodu przemęczenia, panującej duchoty. Ostatnia kobieta która przy mnie zemdlała, okazała się być brzemienna.
Pociemniało mu przed oczyma, kiedy twarz zalała ciepła krew, a siła uderzenia odrzuciła go do tyłu. Jego lico przysłoniły ciemne, rozwichrzone loki, kiedy wolna dłoń dotknęła zranionej chrząstki. Z ogromnym trudem powstrzymał się - a jego duma domagała się tego głośno i dobijała się tabunem do ścian umysłu – przed rzuceniem się na niedawno wyrobionego mężczyznę i powaleniem go na ziemię. Całe jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa: sprężone, napięte, gotowe do przelania całej wewnętrznej, drzemiącej w nim od dłuższego czasu furii. Miał jednak po swojej stronie bardzo drogiego przyjaciela – trzeźwość umysłu. Ten podpowiedział mu więc słusznie, aby powstrzymał się przed ewentualnym kontratakiem czy ograniczył się do wymownego wzroku wyrażającego jedynie jestem ponad to. Słów natomiast cisnęło mu się na usta zbyt wiele, by mógł dalej trzymać je na wodzy.
-Jeśli kobiety zdobywasz tak samo jak szacunek, współczuję Twoim kochankom – rzucił oschle siląc się na to, aby na końcu nie zwieńczyć jego osoby mianem szczeniaka, uznał jednak, że powoływanie się na wiek jest jednym z najbardziej żałosnych argumentów, na jaki mógłby się porwać, choć wątpił, by ten niedorobiony dzieciak zauważył nawet, że znajdowali się w miejscu publicznym, skoro porywał się na niego z pięściami – Skoro już powiedziałeś, co masz do powiedzenia, możesz pozbierać swoją godność z ziemi i zmiatać – dorzucił na koniec, gdy zbliżył się do niego, aby oderwać dłoń od z pewnością złamanego nosa i wycedzić mu w twarz.
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
- A myślisz, że dlaczego tak się upieram na pójscie na mecz? - odpowiedziałam, świadoma wszystkiego, co zostało przeze mnie wypowiedziane. Z rozbawieniem czającym się w spojrzeniu niebieskich oczu obserwowałam reakcję mego towarzysza na każde moje słowo, będąc jednocześnie przekonaną, że jest on zbyt uroczy w całym swym niezadowoleniu, a to doprowadzi do tego, że znów się ugnę pod naporem jego kwaśnej miny. Opór był tym trudniejszy, że i ja niekoniecznie lubiłam mecze Quidditcha. Od czasu do czasu pozwalałam sobie na śledzenie losów Harpii z Holyhead, lecz to wszystko. Kolejna, amatorska rozgrywka była mi nie w smak, ale chęć dokuczenia Crouchowi była silniejsza.
- Niech stracę - stwierdziłam ostatecznie, wzdychając ciężko. Nie potrafiłam się zbyt długo upierać. Nie da się ukryć, że ów kompromis był wysoce opłacalny dla obu stron i tylko dlatego się zgodziłam! Powinien o tym wiedzieć.
Wywróciłam oczami na jego plotki odnośnie mojej sukienki. Strój jak strój, nikt mnie tu prawie nie zna, dlaczego więc mieliby się przejmować moją osobą?
- Plotki plotkami, ale co z negatywnym nastawieniem? Coś tu brzydko pachnie i nie rozchodzi się o parafinę - pokręciłam przecząco głową, wpatrując się w nasze woskowe kształty. A raczej naszych wróżb.
- I będziesz tak sam gwiazdorzył? No daj spokój. Ach, co z ciebie wyrośnie Crouch - zacmokałam z niezadowoleniem. Dźgnęłam woskowy kształt palcem, aby stwierdzić, że ten jest już całkiem zastygły. Szkoda, że to nie były laleczki voodoo.
- No, to prawda, mają naprawdę słaby asortyment. Musimy złożyć skargę do kierownika - uznałam, rozglądając się żywo za podmiot odpowiedzialny, lecz pani Prewett zniknęła z mojego pola widzenia. Dlatego wyszliśmy, zupełnie bez wyrażenia swojego niezadowolenia na głos.
z/t dla obojga
just fake the smile
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Oczywiście, że wysłuchał jej paplaniny, nawet, jeżeli niekoniecznie miał na to ochotę. Poprawił poły swojego letniego garnituru, również unosząc nieznacznie brwi do góry. Nie spodziewał się, że na tak niewinnie postawione pytanie uzyska taki stek słów, do którego nawet nie będzie umiał się odpowiednio odnieść. Coś w tym było, ale czy zaraz musiał się do tego przyznawać?
- Kto wie, wszak to magia. Gorzej, jak wyleje się ponurak - odparł, niby to obojętnie, jednocześnie uważając, aby to siebie tym woskiem nie polać. Przyglądał się jednocześnie kształtowi, który się wyklarował na powierzchni wody. Nie umiał określić jednak, czym to coś było. Wpatrywał się dłuższą chwilę w swoją wróżbę, wyglądając na niezainteresowanego dalszymi rozkminami Rosalie, lecz wreszcie uniósł głowę spoglądając na kobietę.
- Raczej tak - powiedział krótko, tym razem obserwując poczynania swej towarzyszki. - Nie, czas w Weymouth spędzam w głównej mierze samotnie - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie chcąc zaś wdawać się w szczegóły.
- Wywrócony kociołek? - spytał, obserwując tym razem wróżbę panny Yaxley. To wszystko było jakieś nienormalnie dziwne. Ale że co, utopi się ona podczas warzenia eliksiru?
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
Oplatam swoje dłonie na twojej ręce i lekko ciągnę cię ku wyjściu, do tłumu ludzi, Cezarze. Jak najdalej od mojego, mam nadzieję, byłego narzeczonego. Nie chcę patrzeć na jego facjatę ani minuty dłużej. Ani tym bardziej słuchać jego głosu czy patrzeć w groźne oczy, które dziś mnie przerażają, a nie wprowadzają w zachwyt.
Bluzg gorącej, szkarłatnej krwi niczym prawdziwe katharsis. Wszystkie słowa, które padły wcześniej i które padają później przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, szczególnie, gdy stało się jasne, że Caesar jest spętany przez większą ilość konwenansów, w związku z czym zamierza wojować tylko i wyłącznie wątpliwej efektywności retoryką. Uśmiecham się kpiąco, nie komentując rewelacji Lestrange'a i rozprostowując palce dłoni, która przed chwilą spotkała się z twarzą szlachcica i z mrowienia rozbiegającego się od obitych knykci czerpiąc prawdziwą przyjemność.
- Życzę miłego dnia. - skłaniam się lekko z tym niefrasobliwym zdaniem na ustach, zupełnie jakbyśmy właśnie zakończyli przemiłą pogawędkę, po czym odwracam się na pięcie i odchodzę w przeciwnym kierunku, by nie widzieć już ani rozkrwawionego nosa Cezara, ani dłoni Linette odciągających go z dala ode mnie. I chociaż na twarzy przyklejony mam niepoważny uśmiech, jakbym niczym się nie przejmował, wściekłość wciąż wypala mi w żyłach ścieżki nienawiści.
let not light see my black and deep desires.
Nie był pewien ile czasu poświęcił na tę marną rozrywkę. Panie Prince, bywało gorzej, przynajmniej pamiętasz co robiłeś i w jakim miejscu się znajdujesz, niestety. Tym razem jesteś też ubrany oraz nie towarzyszą ci nagie, rude bliźniaczki. Pamiętajcie, nigdy nie ufajcie rudym bliźniaczką, bo zawsze mogą okazać się długowłosym Weasleyem. Mniejsza. Poderwał się znad miski z wodą i rozejrzał dookoła. Banda niepoważnych ludzi wierzących w takie bzdurne sztuczki, kilku sceptyków, parę zakochanych par, mężczyźni okładający się po mordach, chichoczące panienki, wróć! Idealne zgranie czasu, właśnie zobaczył, jak Perseus zdzielił jakiegoś kręconego pudelka po ładnej buźce. Aż sam się skrzywił. Ładne, czyste trafienie, szkoda że nie tłuczkiem. Mimo że Amodeus nie wiedział o co chodzi, jego męski pierwiastek, tak, posiada coś takiego, chociaż może wydawać się to abstrakcją dla niektórych, nakazywał mu stanąć murem za przyjacielem. Prosta logika, prawda? Sprężystym krokiem zbliżył się do Averego, który nonszalanckim krokiem oddalił się od zakrwawionego mężczyzny i jakiejś jasnowłosej dziołchy.
- Panie Avery! - zawołał ku niemu, a jego głos był nieco ochrypły i nieprzyjemny w brzmieniu, niemal wydając się, że jest zdenerwowany.
Ależ nie, skądże znowu, gdzieżby śmiał. Zrówna się z przyjacielem, co nie było wcale takie trudne, skoro ten wolał puszyć się niczym paw, niż opuścić towarzystwo, które przyglądało się całemu zajściu.
- Proponuję szklankę Ognistej... - uśmiechnął się radośnie zapewniając o swych dość niewinnych zamiarach. - Albo skrzynkę. - rzucił spojrzenie za niego, ku nieciekawej parce. Alkohol jest dobry na wszystko, chociażby prewencyjnie, bez powodu.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
- Zakocham się? - Pytam całkowicie poważnie. - To poważna sprawa. Mam tylko nadzieję, że moja ukochana nie będzie kozłem - puszczam do niej oko cały czas rozbawiony jej zawstydzeniem. Rozbawienie jednak maskuję perfekcyjnie. A raczej, nie potrafię go okazać nieświadomie i nie robię nic, by zrobić to w sposób kontrolowany.
Słowa Cassandry brzmią nieco poważniej. Miałem sporo przeciwności losu, z którymi musiałem się zmierzyć i ona o tym wiedziała. Jednak wróżba ta brzmiała jak typowy bełkot rzekomego jasnowidza. Nie podejrzewałem, że mój wosk faktycznie coś takiego mówił. Wierzyłem we wróżby, ale niespecjalnie zależało mi na poznaniu przyszłości. Dość w historii przykładów ludzi, którzy źle przez to skończyli. Czyżby jednak pani uzdrowicielka przekazywała mi jakąś zawoalowaną wiadomość? Ukryte życzenia powodzenia? Zamaskowane wyrazy wsparcia? Cokolwiek to nie było przyjąłem je uśmiechem.
- Zdecydowanie się zgadzam, że od dawna nie miałem lepszego czasu na stawanie na przeciw trudnościom - zrozumiesz mój skrzętnie ukryty żart?
Moja opinia o panu Fawley'u jest znacznie lepsza, kiedy nie bawi się w siłowanie na uściski dłoni. Doceniam to, że nie zniża się do podobnej dziecinady. Też dlatego że w obecnym stanie nie mam szans wygrać żadnego siłowania. Chyba że na słowa albo spojrzenia.
- Sceptyk to jak mówią człowiek myślący - zauważam z nieodłącznym kurtuazyjnym uśmiechem, lekko schylając głowę w wyrazie szacunku. - Wątpliwości jednak nie powinny nigdy zaburzać naszego odbierania świata - dodaję po chwili. Wróżbiarstwo, nawet jeśli pogardzane przez wielu, było faktem. W świecie magii istniało tyle niewyjaśnionych rzeczy, a czytanie przyszłości było jedną z nich. A do rzeczy, których rozum ludzki nie obejmuje zwykłem odnosić się z szacunkiem. Były nieznajome, niezbadane, wątpliwe i przez to niepokojące. A jeśli coś napawało nawet najmniejszym lękiem należało obchodzić się z tym ostrożnie, z należytym respektem. Nie lubiłem ignorancji.
- Jeśli ryby faktycznie przyniosą szczęście, to może następna wróżba dotyczyć będzie miłości, choćby przelotnej - nie zamierzam prawić kazań na temat istoty magii i własnych przekonań dorosłym czarodziejom. Fakt, że w więzieniu miałem dość czasu, by sobie wiele spraw przemyśleć, nie oznaczał, że miałem ochotę się moimi przemyśleniami ze wszystkimi dzielić. I jestem pewien, że inni nie mieli specjalnej ochoty ich wysłuchiwać. Przynajmniej w tej kwestii byliśmy zgodni.
And my name on the lips of the dead
- Rzeczy ważne i ważniejsze, co? Chwali się. - Ja byłem w tej komfortowej sytuacji, że moje życie toczyło się wokół miotły i nie posiadałem żadnych większych zobowiązań. Szanowałem jednak tych, którzy potrafili przełożyć nad swe pragnienia złożone komuś przyrzeczenia.
- Nie mogli by...? - Zdziwiłem się. - Nie mam pojęcia, szczerze powiedziawszy nigdy o czymś takim nie słyszałem. - Pewnie przez to, że nigdy mój obiekt westchnień nie znajdował się w przeciwnej drużynie. W jakiejkolwiek drużynie. Dobra, w ogóle jeszcze ni zdarzyło mu się zaistnieć na świeci, lecz jeśli to co mówił Ignus było prawdą to nie zazdrościł trudnych decyzji stojących przed jego kapitanem - Hm, cóż...moim zdaniem wątpię by to miało rzeczywiście jakiekolwiek przełożenie na mecz. Nie zapominajmy w końcu o kim mówimy - to nie są zawodnicy, którzy pozwolili by prywacie wypełznąć na boisko. Trenerzy jednak chcąc się uchronić przed złą prasą i tak znając życie, niezależnie od tego czy są czy nie są razem, mogą zdecydować się zostawić ich na ławkach, gdy tylko przyjdzie okazja konfrontacji między ich drużynami. Nie przesądzam oczywiście, lecz myślę, że tak to może się skończyć. Choć, no właśnie...- Przypomniał sobie dość istotny szczegół. - ...O ile nic się nie zmieniło oboje pojawią się na meczu kończącym festiwal. Kto wie, może będą nawet w przeciwnych dżynach? Boisko weryfikuje wszystko. - Ekscytująca, jak i jednocześni nieco cierpka prawda. Ile to bowiem razy myślałem, że poprawiłem swe umiejętności, gdy to nie raz nie mogłem nawet doścignąć swego konkurenta, a co dopiero znicza. Tak było jednak kiedyś, mimo, że mało przyjemny wspomnienia wciąż kołatały mi się po głowie.
- Gra. - Przytakną, szczerząc się od ucha do ucha. Trzymałem również za słowo Ignacego. Niech weźmie w obroty Sama. Niestety mój entuzjazm topniał wprost proporcjonalnie do iloci rzucanych przez mą siostrę ukradkowych spojrzeń w których czaiła się pewna nerwowość. Odpowiadałem jej podobnymi, lecz jednak nieco mniej dyskretnymi. Wszystko przez towarzyszkę Ignatiusa, przez którą moja zdrowa pewność siebie osiągała depresję. Pomijając w ogóle aspekt moralny. Jak bowiem mogłem pogrywać w grę mej siostry widząc, jak uporczywie dama ta zaczepia się tego mężczyzny.
- Babcię? - zawiesiłem nieco zbity z tropu, nim jednak zdołałem jakkolwiek połączyć fakty aurorka zemdlała. Zaproponowałem bardziej ustronne miejsce do odpoczynku w stronę którego wszyscy zgodnie się udaliśmy.
z/t [Józek, Mathilda, Ignus, Hazel]
– Ma pan rację, gdyby wylał się ponurak, było by źle – stwierdziłam przyglądając się jego pracy. – Pański wosk jednak na ponuraka nie wygląda, więc chyba jest pan bezpieczny.
Mój również na niego nie wyglądał. W sumie, to nie przypominał mi niczego szczególnego. Na pomysł o odwróconym kociołku zaśmiałam się delikatnie. Pomysły niektórych czasami zdecydowanie mnie rozbrajały. Ale i tak było to lepsze, niż całkowite niezrozumienie przepowiedni. Właściwie, to nie było tak, że wróżba stawała się tym, czym była dla kogoś? Każdy mógł widzieć to inaczej. Gdyby ktoś uformował coś na kształt przeklętego ponuraka i uwierzyłby w to, na każdym kroku by go widział, aż w końcu umarłby na zawał, ot co.
– Być może to odwrócony kociołek, nie jestem jednak pewna, co miałoby to oznaczać. Nic tak prostego, jak nieudany eliksir, raczej nie bardzo. Trzeba szukać gdzieś głębiej. Mi – zacięłam się – mi to bardziej wygląda na jakiś kielich? Albo – odwróciłam wosk w drugą stronę. – Albo to może jakaś czapka czy kapelusz. Sama nie wiem...
Rozejrzałam się szukając kogoś znajomego, kto potrafiłby to rozszyfrować, nikogo znajomego jednak nie spotkałam, więc wróciłam wzrokiem na pana Notta i zamrugałam kilkakrotnie długimi rzęsami.
– Wierzy pan w wróżby? Spełniło się panu coś, co zostało panu przepowiedziane? – zapytałam z zainteresowaniem.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
- Akurat bezpieczeństwo to kwestia względna - odezwał się na wzmiankę o tym, że brak wylanego z wosku ponuraka powinno załatwić sprawę. I wszelakie problemy. W zasadzie to z ulgą odłożył zimny klucz, którym przed chwilą się posługiwał i skupił na tym, co też takiego wyszło jego towarzyszce. Tylko to było dość trudne. Nottowi chyba brakowało wyobraźni.
- Może ktoś chciałby panienkę otruć - odezwał się wreszcie i uśmiechnął nikle. Czarne poczucie humoru, brawo Nott, dostajesz milion punktów.
- Nie spełniło się. Ale to akurat dobrze - dodał jeszcze odnośnie wróżb. Nie chciał przecież pozostawić pytania bez odpowiedzi, tak nie wypadało. Dziwne, bo raz się tym przejmował, by innym razem w ogóle nie. Może nie było dla niego za późno?
Nie chcąc jednak pozostawiać wszystkiego w ręcach jego kulejącej znajomości wróżb, zawołał tego cholernego Prewetta, a raczej ich babkę, która miała im wytłuścić znaczenie woskowych kształtów.
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
Milczała, kiedy mężczyźni się sobie przedstawiali; Fawley - a więc arogancja tego człowieka była w pełni uzasadniona. Cassandra co prawda miewała do czynienia z arystokratycznym światkiem, ale nie znała powiązań pomiędzy nimi, miała również do czynienia z ludźmi... specyficznymi. Oprócz łabędzicy po Nokturnie snuło się kilka silnych, szlachetnie urodzonych graczy - a ona zawsze wolała być po stronie tych, którzy mieli większe szanse przetrwać. Uważnie przyglądała się ich splecionym w uścisku dłoniom - w ciszy.
Uniosła lekko brew, gdy nieznajomy dopełnił imienia wątpliwym przydomkiem; widać rzeczywiście nie miał nigdy do czynienia z prawdziwym wróżbitą - co swoją drogą wydało się Cassandrze zaskakujące, biorąc pod uwagę jego szlachecki stan- a może właśnie dlatego? Znudzeni niewymagającym, luksusowym życiem arystokraci częściej niż ktokolwiek inny sięgali po porady fałszywych proroków od wszystkiego - nietrudno było nadziać się na szarlatana. Była jednak przekonana, że każdy przeciętnie inteligentny człowiek będzie w stanie odróżnić szarlatana od prawdziwego jasnowidza - może nie do końca rozumiejąc, że nie każdy z jasnowidztwem miał do czynienia na co dzień, nawet mimo woli.
Odwzajemniła uśmiech Vitalija, łagodnie skinąwszy głową na jego słowa, jej usta drgnęły w rozbawieniu. Cassandra pojęła żart - i naprawdę lubiła jego czarne poczucie humoru. W istocie, w lochach Tower trudno było stawać naprzeciw czegokolwiek, lecz tutaj nie było ani czasu ani miejsca na to, by o tym pomówić.
- Mój przyjaciel ma rację, panie Fawley, sceptycyzm jest oznaką mądrości, o ile tylko nie wynika z ignorancji - odparła w końcu. - Mogę pomóc panu otworzyć oczy na świat, którego wciąż pan jeszcze nie zna, jeśli woskowa wróżba to zbyt mało, by uwierzyć - próba zdeprymowania mężczyzny musiała brzmieć w jej głosie wyjątkowo wyraźnie. Wróżby Cassandry nie przypominały przesłania niesionego przez rybę, były okrutne, a w swojej okrutności prawdziwe - nigdy nie widziała przyjemnych zdarzeń. Widziała tylko ponurą czerń, słyszała płacz i czuła ból. I choć rozbawienie po ostatnich słowach Vitalija wciąż tańczyło na jej twarzy, teraz jej udzieliła się rywalizacja - i chęć utarcia nosa niedowiarkowi.
prządką
- Chyba wolałabym, aby nikt mnie nie próbował otruć - stwierdziłam mało przekonywującym głosem. - Nie, nie wydaje mi się, aby to było to.
Pan Nott stwierdził, że to dobrze, że się nie spełniło, a mnie to strasznie zaintrygowało. Musiała to być bardzo zła wróżba, skoro się z tego cieszył. Może coś zagrażającego jemu albo jego rodzinie, bo gdyby przepowiednią było… dorobienie się ogromnego bogactwa, najlepszej posady w pracy i cudownej żony, to raczej nikt o zdrowych zmysłach by się nie sprzeciwiał i nie protestował.
- A co to była za wróżba? Jeśli mogę zapytać? - spojrzałam na niego zainteresowana.
Pan Nott poprosił do nas panią Prewett, która z miłą chęcią zgodziła się, aby wyjawić im, co dane wróżby miały oznaczać. Nasze wróżby, prawdę mówiąc, nie należały do najprzyjemniejszych. Pan Nott powinien strzec się fałszywych przyjaciół, za to mnie podobno czekało jakieś okropne cierpienie. Gdyby wróżby były kilka dni temu, jeszcze przed festiwalem, to dzisiaj sądziłabym, że chodziło o rozmowę z panem Carrowem, w tym momencie jednak nie wiedziałam co może mnie czekać.
- Cóż, nasze wróżby nie są dla nas zbyt łaskawe. Dla pewności lepiej trzeba będzie mieć oczy szeroko otwarte - stwierdziłam. - Z zasady specjalnie nie wierzę w takie rzeczy i zbytnio nie przykładam do tego większej wagi, bo uważam, że to my sami kształtujemy swój los, a nie jakieś wróżby. Ale pani Prewett opowiadała nam to z takim wielkim przejęciem, aż mnie to dotknęło.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
- Ciężko uwierzyć, aby miała panienka jakichś wrogów - odezwał się jedynie, teoretycznie również podważając autentyczność wypowiedzianych wcześniej słów. Tak naprawdę niewiele go to obchodziło, był tu dla zabicia czasu. Nie spodziewał się, aby naprawdę mogło coś z tego wyniknąć.
Chociaż na pytanie o swoją wróżbę odczuł lekkie przejęcie, zastanawiając się, co odpowiedzieć.
- Przepowiedziano mi śmierć na jednej z misji. Jak widać wciąż żyję - powiedział ostatecznie zgodnie z prawdą. Zupełnie neutralnie, wręcz obojętnie, jak gdyby wizja śmierci nie była wcale taka zła. To akurat prawda, niekiedy odnosił wrażenie, że ukróciłaby wszystkie męki, jakich zdążył już zaznać podczas swojego życia.
Później Nott wsłuchiwał się w to, co miała do powiedzenia ta stara baba, Prewettowa. Uniósł brwi w niemym zdziwieniu, dowiadując się, że jego wosk ma kształt królika, zaś panny Yaxley kielicha. I że oboje czekają niesamowite nieprzyjemności. Miał wrażenie, że do ponuraka to im niedaleko. Aczkolwiek chyba nie był tym szczególnie zaskoczony.
- Istnieje całe stado fałszywych ludzi na świecie, to nic nadzwyczajnego. A cierpienie może się zdarzyć nawet, jeżeli obleje się panienka omyłkowo gorącą wodą. Chyba nie należy być w tym przypadku fatalistą i po prostu dążyć do celów pomimo wszystko - odpowiedział odnośnie tego, że powinien uważać. Chyba był już za bardzo przesiąknięty aurą beznadziei i siał wszędzie defetyzm zamiast pokrzepiać na duchu.
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
Lekki uśmieszek zainteresowania zagościł na jego twarzy, gdy kobieta buńczucznie i z wyzwaniem (?) rzuciła w jego kierunku kolejne słowa, tym razem pozbawione już delikatności i stonowania, jakie gościło w jej głosie, gdy interpretowała jego woskową wróżbę. Jeśli do tej pory się odrobinę wahał, czy jej zachowanie wynika z czystej przekory, czy faktycznie wierzy w magiczne lanie woskiem, to teraz miał doskonały dowód na to, że traktowała je całkiem serio. I najwyraźniej postanowiła go przekonać do swojej racji... tylko w jakim celu? Czemu tak nagle zaczęło jej zależeć, by dopiero co poznany arystokrata uwierzył w przepowiadanie przyszłości i interpretowanie kształtów, które każdy mógł odczytać na swój własny sposób? Nie był sam pewien, skąd wypływa jego sceptycyzm: czy bardziej ulokowany jest w pragmatycznym podejściu do życia, któremu ostatnio hołduje, czy raczej ma swoje korzenie w przeszłości i nudnych lekcjach w Hogwarcie? Może kiedyś wierzył - gdy jego wyobraźnia budowana książkami pozwalała mu wierzyć i gdy świat nie zatonął w chaosie wojny - ale teraz, na zgliszczach magii, gdy krok po kroku wszystko odbudowywano, wiara przestała mieć jakikolwiek sens.
- Panie Karkarow - zwrócił się do mężczyzny, uśmiechając się jeszcze szerzej, jakby szukając u niego choćby małego gestu męskiej solidarności - pozwolę sobie zapytać, czy i panu ta młoda... - dama wydawało się nagle określeniem cokolwiek niestosownym, wybrał więc dyplomatyczną opcję - kobieta proponowała taką pomoc w otwieraniu umysłu? - ledwie powstrzymał się od dwuznacznego uniesienia brwi; na taki gest mógłby sobie pozwolić w obecności kogoś znanego, a nie osoby zupełnie nowej, ryzykując przy tym, że zostanie potraktowany jak nieopierzony kurczak grzebiący niewprawnie w ziemi w poszukiwaniu dobrego wychowania. - Niemniej przyjmuję zaproszenie, będzie mi miło spotkać panie jeszcze raz - rzucił lekkim, szczerym tonem, na moment zahaczając spojrzeniem o dziewczynkę, która stała obok, zanim wbił swoje niebieskie tęczówki w jej matkę, z dżentelmeńską uprzejmością podejmując rzuconą rękawicę.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset