Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
'Wróżby' :
- Wino jest zawsze w cenie - oznajmiła przekonana o słuszności własnej wypowiedzi, choć Ria raczej unikała alkoholu. Pomijając wizytę Tony’ego sprzed kilku tygodni - nigdy się nie upiła. - Ile masz tych szpilek, kochana? Całą szafę? Wystarczy już - powiedziała rudowłosa, nieco karcącym tonem oraz tożsamym spojrzeniem ciemnych oczu. Przecież na świecie istnieli potrzebujący, osoby, którym znacznie bardziej przydałyby się pieniądze - i wykorzystaliby zgromadzone środki dużo pożyteczniej. - Jedyna nadzieja w Max, która wzbogaci się na małżeństwie z nadętym lordem, ale jak sama słyszysz, nasza przyjaciółka zapomni o nas zaraz po dorwaniu się do mężowskiej skrytki - dodała jednak, nie chcąc wyjść na skąpiradło oraz niemiłego rudzielca, co to wredny jest i broni uzdrowicielce odrobiny przyjemności płynącej z modowych zakupów. - Nawet jako gwiazda sportu oddam swoją dolę biednym, więc na mnie nie liczcie - dopowiedziała stanowczo, ale z niegasnącym uśmiechem. - Och, nie możesz tak mówić moja droga. Nie dość, że wprost musisz zapytać o jego imię, to jeszcze zobowiązana jesteś do sprawdzenia go w trudnych konkurencjach. Nie każdy jest godny twojego majestatu, Ro - oburzyła się Weasley, kręcąc przy tym głową. Z jawną dezaprobatą dla lekkomyślności kobiety. - Imponująca klata to nie wszystko - dorzuciła już ze śmiechem, przy czym zasłoniła usta dłonią. - Musi dowieść swojego męstwa oraz oddania tak fantastycznej niewieście - zagrzmiała surowo, płynnie przechodząc z roli rozbawionego rudzielca do wojowniczek Walkirii broniącej honoru swej przyjaciółki. - Kim jest Herkules? - spytała z ciekawością pannę Desmond. Nie kojarzyła tego człowieka, czy to jakiś mugolski celebryta? Była autentycznie zaciekawiona czym wsławił się rzeczony jegomość. Może którejś z nich udałoby się zaskarbić jego uwagę?
Tematy szybko przeskakiwały z jednego na drugi i biedna Rhiannon gubiła się w tej plątaninie sroczych ogonów - ciągnięcie ich wszystkich na raz wymagało niezwykłych umiejętności silnego umysłu. - Nie mam pojęcia dlaczego. Nigdy nie zagłębiałam się w specyfikę duchów. Są takie… zimne - wyznała cicho, zerkając to na blondynkę, to na rudą. - To prawda, do dziś pamiętam jak sir Gavain zamęczał mnie swoim odkryciem z dziedziny teorii magii. Opowiadał coś, o czym wiedział już każdy pierwszoroczniak, w dodatku w tak nudny sposób, że… tylko silna wola pozwoliła mi nie usnąć - przytaknęła słowom panny Sprout, jednocześnie chcąc pocieszyć drugą z Harpii. Nie powinna obawiać się swojego niezorientowania w temacie. - Byłaś na takim meczu i nas nie zabrałaś? - spytała uzdrowicielki, marszcząc przy tym brwi. Z niezadowolenia. - Czym jest niebo? Mugole wierzą, że latają wśród chmur? - drążyła dalej temat, nie do końca rozumiejąc rozumowanie niemagicznych. Kto mógłby o tym wiedzieć lepiej niż sama Maxine? Ano nikt, dlatego Ria postanowiła dopytać się o szczegóły, żeby wiedzieć więcej.
Później zaśmiała się szczerze na odważne stwierdzenie blondwłosej czarownicy. - Ty też masz swój świat, Desmond - stwierdziła z rozbawieniem. Kochała ją, ale podejrzewała, że w rzeczywistości pełnej uprzedzeń oraz nietolerancji wizja siedzącego w kuchni mężczyzny była po prostu absurdalna. - A żebyś wiedziała, Ro. Stworzę swoją własną drużynę Quidditcha i nazwę ją Lisami z Devon. Przykro mi, ale zdeklasują nawet Harpie! - zakrzyknęła emocjonalnie, całkowicie zapominając już o wróżbach, jakie dokonywały się w tak zwanym międzyczasie. Rudzielec miał świadomość, że potwornie bluźnił tymi słowami - aczkolwiek zbyła te informacje czarującym uśmiechem. - Dlaczego tylko jedno? Nie bądź taką skneruską, kochanie. Po szpilki to pierwsza wyciągasz łapki, ale żeby dać dziecko od siebie to już nie łaska! - wyrzekła oburzona Weasley, znów kręcąc głową z niesmakiem. Jak tak można? Zbyt wiele egoizmu czaiło się w tym niziutkim rudzielcu, oj zbyt dużo. Musiały ją z Max utemperować, koniecznie. - Dokładnie tak byłoby jak mówisz. Większość mężczyzn to niestety tchórze. Ale wiecie co? W przyszłym roku przebiorę się za jednego z nich i pokażę im co to prawdziwa walka, ot co - powiedziała z niezachwianą pewnością siebie. Uniosła wręcz dumnie podbródek przyjmując królewską pozę. Może jednak była królową? - Teraz to ciebie poniosła wyobraźnia - skwitowała Rhiannon, śmiejąc się z wyobraźni drugiej zawodniczki. Ricardo, Armando, co to za imiona? Och, jej było równie głupie. - Tak trzymaj! - rzuciła, tym razem zadowolona, do Rowan i poklepała ją po ramieniu. Skrupulatnie schowała swoją wróżbę do kieszeni, podnosząc się leniwie z zajmowanego siedziska. - Tak, jeśli pokona wiklinowego maga, możemy to uznać za krok do zasłużenia na godność królowej Sprout - potwierdziła słowa Desmondówny, mrugając do niej znacząco. Nie wiedząc jeszcze, że konkurencję wygra nie kto inny jak Macmillan. Co powiedziałaby wtedy? Z niewypowiedzianym pytaniem Ria ruszyła w ślad za przyjaciółkami i wszystkie zniknęły w gąszczu leśnych dróżek.
| zt Ria!
– To wstąp do cyrku – wzruszyłam ramionami, choć nawet i w cyrku robiło się przecież to samo. Te same występy, schematy, stroje – do dziwadeł nie pasujesz, jesteś całkiem normalny – bo przecież nie był najmniejszym człowiekiem świata, nie miał dziesięciu palców u jednej dłoni, czy innego defektu, przez który mógłby być dziwakiem (o ile nie liczymy samej możliwości czarowania, która i tak stawia cały półświatek w pozycji dziwaków) – aktor też często wykonuje jedno dzieło przez długi czas i trudno mu dostawać co chwilę nowe role – nie podejrzewałam, że Bojczukowi przemknęło nawet przez myśl, by zakręcić się wokół jakiegokolwiek rodu związanego ze sztuką i może lepiej: osiwiałabym do reszty. Przecież znaczna część tych rodów miała politykę przeciwko krwi, która płynęła w ich żyłach a Johny wcale nie był aż tak dobrym kłamcą; a etykieta? Nic o niej nie wiedział, co zdradziłoby go od razu przy najbliższej okazji.
– Chodźmy stąd – mruczę niezadowolona pod nosem, ledwo biorąc oddech wśród natłoku ludzi, ściskających mnie z każdej strony, żeby wreszcie jakoś wydostać się na wolność. Poczekałam chwilę na Bojczuka i wraz z nim udałam się spokojniejsze miejsce.
zt oboje
O Rowle’ach głównie słyszała, nigdy nie mając okazji do bliższych poznań czy rozmów. Jednak, starała się nie żałować - zresztą, nie sądziła też, by miała co. Większość salonowych rozmów opierała się o grzecznościowe zwroty, lub komplementy.
- Tak. - potwierdziła, przytakując lekko głową. - Dobre chęci nie zawsze wychodzą głównemu zainteresowanemu na zdrowie, jednak świadczą o trosce i zaangażowaniu. A to również należy brać pod uwagę przy końcowej ocenie. - stwierdziła spokojnie, uśmiechając się lekko.Zmarszczyła leciutko brwi na jego kolejne stwierdzenie. Ponure wrażenie powróciło do niej - że większość mężczyzn która przystawała koło niej robiła to po to, by zyskać jej względy. Dla wszystkich była jednakowo miła i nigdy nikogo nie zbyła, jeśli nie zasłużył na to swoimi słowami. - Też na to liczę. - odpowiedziała jedynie, nie spoglądającym tym razem na niego, a na misę, na której skupiła swoje zainteresowanie. Nie miała ochoty rozmawiać o adoratorach, bowiem nie dopuszczała do siebie nikogo zbyt blisko. Nie chciała miłości teraz, chciała spróbować odnaleźć ją w ramionach wybranego ją mężczyzny, albo żyć bez niej w ogóle. Zanim jednak sięgnęła po misę kolejne zdania pociągnęły jej spojrzenie ku ostrym rysom twarzy. Jak niewielu udało się dostrzec, lub uwierzyć w to, co właśnie mówił? Sam Flavien jeszcze nie tak dawno temu zarzucał jej szastanie życiem. Uniosła wargi ku górze, jakby z wdzięcznością i ulgą umiejętnie skrytymi w szczerym niewypowiedzianym podziękowaniu.
- Z daleka, lub przez notatki smokologów. - uściśliła swobodnie, unosząc dłoń i przeczesując rozpuszczone dzisiaj pukle włosów, opadające falami na jej ramiona. - Jestem głównie smoczym behawiorystą, choć kształcę się też w strukturze laboratoryjnej naszego rezerwatu. Lord ojciec lata temu wyraził zgodę bym w przyszłości objęła stanowisko dyplomaty naszego rodzinnego dobra. Jednak oboje sądziliśmy, że by wykonywać tą pracę dobrze, należy nie tylko posiadać umiejętności w prowadzeniu konwersacji, ale i znać specyfikę miejsca. - zakończyła, nie kontynuując dalej. Pohamowała kolejne słowa mające wyjaśnić ciąg przyczynowo skutkowy, uznając, że nie są one koniecznie. Czasem mniej, znaczyło więcej. Skupiła się ponownie na misie, przelewając przez nie wosk. Zmarszczyła brwi, obserwując jak formuje się na tafli wody. Słowa mężczyzny jedynie pogłębiły zmarszczkę, gdy dłoń bezwiednie uniosła się, by skubnąć wargę.
- Nie rozumiem. - przyznała spokojnie nie unosząc spojrzenia. - Oh. - mruknęła do siebie, jakby informacje których nikt nie powiedział do niej na głos do niej dotarły. Skojarzenie musiało pójść dalej. Choć dopiero gdy jej myśli szybko przewertowały historię Parkinsonów i losy samej Eimher udało jej się dojść do tego, że lord Rowle prawdopodobnie ma na myśli jej przodka. Uśmiechnęła się lekko. Nie odpowiadając jednak na zadane pytanie. Z zainteresowaniem obserwowała kształt który wyłaniał się z wosku wylanego przez niego. Lew, cóż, nie bardzo dziwiła ją ten woskowy kształt. Lew, z rodziny kotowatych wszak zdawał się idealnie pasować do Rowle’ów.
You will crumble for me
like a Rome.
- Byłabym tak przystojny, że i tak zwróciłabym twoją uwagę - powiedziała cicho, a głos miała przesycony złośliwością, na pełnych ustach wciąż błąkał się ironiczny uśmieszek; Macnair wciąż - z tego co było jej wiadomo - był kawalerem i nie miał na oku żadnej panny, której zechciałby się oświadczyć, nie potrafiła więc odmówić sobie drobnej uszczypliwosti w postaci sugestii zainteresowania tą samą płcią. Jej samej podobne praktyki, mężczyźni gżący się z mężczyznami, nie dziwili specjalnie, choć gdyby została o to publicznie zapytana - potępiłaby zboczeństwo jak reszta społeczeństwa.
- O tak, kilka dziewic już tak poświęciłam - odparła zgryźliwie. - Oświeć mnie jednak jak wykorzystać je lepiej, panie znawco - nie traktowała go jak typowego półgłówka-szowinistę, dla którego kobieta była jedynie przedmiotem, rzeczą; inaczej wcale by teraz nie rozmawiali. Uszczypliwostki uszczypliwostkami, Rookwood miała dystans i czarne poczucie humoru, jednakże prawdziwi szowiniści wyjątkowo mocno działali jej na nerwy. Byli jak czerwona płachta na byka. Od razu traciła nad sobą kontrolę i gryzła jak agresywny pies.
Macnair był inny, a przede wszystkim - potrafił się bawić i miał poczucie humoru, co udowodnił wchodząc w rolę rudowłosego jasnowidza (naprawdę doceniała to poświęcenie, bo który mężczyzna chciałby być rudy, do cholery?) i biorąc udział w tej grze. Młódki zdawały się być absolutnie przerażone, bliskie płaczu przez cienie przyszłości, które przed nimi odkryli. Kłamliwe, nieprawdziwe i fałszywe, ale tego nie wiedziały. Były naiwne i najwyraźniej bardzo głupie, albo to oni kłamali na tyle dobrze, by je przekonać.
- Strzeż się mężczyzny o brązowych oczach - wyrzekła jeszcze Sigrun, niemal szeptem, doskonale wiedząc, że to żadne ostrzeżenie - co trzeci mężczyzna miał przecież brązowe oczy. Uniosła dłoń do piersi w dramatycznym geście. - Och, to wszystko. Moje wewnętrzne oko nie widzi już więcej...[b] - udała, że słabnie - [b]Mój miły, potrzebuję regeneracji. Chodźmy.
Zwróciła spojrzenie na Drew, który jak Drew nie wyglądał. Wzięli udział w tradycyjnym wróżeniu z wosku, zabawili się nieco cudzym kosztem, a więc nie mieli tu wiele więcej do roboty - czekały ich znacznie ciekawsze i przyjemnie zajęcia tego wieczoru.
ruined
I am
r u i n a t i o n
Odetchnęła lekko na dźwięczne słowa Evendry, kreślące lekkość, na drgające co jakiś czas ciemne echo niepokoju wokół nich. Jaki utwór...? - zamrugała , a wspomnienie pomknęło bezpośrednio do czasów spędzonych we Francji. Uśmiechnęła się ciepło, odsyłając poruszenie ust plączącej sie przez sekundę - tęsknocie - Jedną z Francuskich Baśni... Contes de fées français - dodała miękko, sięgając melodii, których Evandra bez kłopotu mogła rozpoznać. Obie ukochały magiczną przestrzeń francuskiego, chociaż wysublimowanego artyzmu. Przymknęła powieki, pozostawiając w cieple nie tylko otulającego ją wspomnienia, ale i bliskości przyjaciółki, która ofiarowała jej moment wytchnienia. Zapewne wiele różniło je w upodobaniach, tęsknotach i pragnieniach, ale każdy łączących je nici przyjaźni, spajał mocniej, niż banalne słowa. W nieuchwytny sposób podziwiała półwilę, która z tak otwartym sercem przyjmowała nowe życie rozwijające się pod jej sercem. Dostrzegała niepokój, wiedziała z czym się wiązał, a mimo to wydawała się radośnie oczekiwać rozwiązania, jak na największy cud. Budowała tak ciepłą pewność, że można byłoby przypisać jej macierzyństwo nie tylko pierworodne. Inara nie mogła wątpić, że się cieszyła. Tym bardziej, gdy Percy odpowiedział na jej wieści w sposób, który wytrącił z niej wszelkie, lękliwe scenariusze. Chciał jej. Chciał ich. I ufała mu bezgranicznie, niezależnie od podszeptów, które kreśliły bolesne odpowiedzi.
A więc nie była sama. Nie z nim i nie z przyjaciółką, której ciche wyrazy zaplotły się w powietrzu, dopełniając historii, która tkały. Czy było możliwe, że obaj - jej przyjaciel i mąż działali w jednej sprawie? - A więc robią coś ważnego - odpowiedziała ledwie poruszając ustami. Czy mogła...czy miała prawo zadawać pytania, na których odpowiedzi, Percy - z jakiegoś powodu - nie mógł jej udzielić? Nie mogła też udawać, że nie widziała postępującego (na nowo?) cienia w patrzących na nią codziennie źrenicach - Męskie sprawy... - ze smutkiem powtórzyła za jasnowłosą, chowając pospiesznie emocję pod uśmiech. Chciałaby wierzyć, że tak własnie było. Że troski sprowadzały się jedynie do wyboru nowej sukni, czy pięknej biżuterii, w której mogła sie podobać. I chociaż przytaknęła Evandrze, coś niebezpiecznie zakuło ja w piersi, zamykając jednocześnie w orzechowych tęczówkach nieuchwytny, ciemniejszy błysk. Odpowiedzi otrzymywała inaczej. Nie wydzierane krzykiem, czy pretensją. Potrafiła inaczej - Ostatnio upodobałam sobie kolor jadeitu - tym razem to jasny płomień uśmiechu rozświetlił oblicze, wtórujący jasnej obecności półwili - A może to i to? - rozświetliła twarz kolejnym już bardziej rozbawionym drgnieniem - Widziałam nawet coś, co mogłoby spodobać obu...smoki - motyw wydawał sie miarą uniwersalną podarku, który mieścił się w jej małym, rodzinnym uniwersum.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Oj znajdziemy - zapewniła Rię gorliwie. - Następna dopiero za rok, Ria - odezwała się zaskoczona. - Ktoś tu chyba przespał ubiegłą noc, co? - zażartowała, unosząc dłoń i targając nieco rudą czuprynę na głowie Weasleyówny.
Przewróciła oczyma. Nie była aż tak naiwna, by wierzyć, że Harpie z Holyhead wygrają dosłownie każdy mecz; była święcie przekonana, że są najlepsze, owszem, jednakże w życiu jak to w życiu - raz na wozie, raz pod wozem. Raz się przegrywa, raz się wygrywa. Taki już był sport i Maxine się z tym pogodziła. Po prostuc czasami zadzierała nosa, a swojego klubu broniła zaciekle jak lwica.
- No już, już, Ria. Ja jej szpilek nie żałuję. Może mieć tyle par, aby je zmieniać nawet i trzy razy dziennie. Do każdego posiłku inne - zaśmiała się Max, wchodząc w rolę tego łagodniejszego rodzica, gdy ton Rii stał się surowy i karcący. Spojrzała na drugą Harpię z ukosa, gdy zadeklarowała, że swoje gaże za mecze zamierza oddać biednym. - Gdybyś tylko była mugolką, to może nawet obwołaliby cię świętą - rzuciła ironicznie, choć dziewczęta i tak najpewniej nie zrozumieją co miała na myśli. - Ro, nie możesz brać takiego pierwszego lepszego przystojnego. Ria ma rację, nie może być tylko przystojny, to nie wystarczy. Zasługujesz na o wiele więcej! - prędko dołączyła do litanii Rii, przybierając podobny oburzony, a zarazem śmiertelnie poważny ton. Trochę się z Red naigrywały, lecz wiedziała, że im wybaczy - bo je przecież kochała. - My już go sprawdzimy na wszystkie sposoby - dodała z tajemniczym uśmiechem, takim, który sugerował naprawdę nieziemsko interesujące widowisk. - Herkules to taki bohater z mugolskich mitów greckich. W połowie bóg, w połowie człowiek. Był silny jak olbrzym i dokonywał heroicznych czynów - wyjaśniła Weasleyównie, nie wdając się w szczegóły, bo inaczej siedziałyby tutaj do samego rana rozprawiając o mitologii greckiej, z której Maxine niewiele już tak po prawdzie pamiętała.
- Zgniłe jedzenie? Fuj - żachnęła się Desmond, marszcząc nos z obrzydzenia na samą myśl. - To może lepiej odpuśćmy sobie tę zabawę... Nie chcę zwymiotować, albo zostać przegadana na śmierć. Właśnie! Coś sobie przypomniałam - nagle klasnęła energicznie w dłonie. - Podczas czerwcowej bitwy na śnieżki, którą organizowało towarzystwo przyjaciół duchów, czy coś takiego, po zabawie jakaś zmarła wzięła mnie za córkę mężczyzny, który ją zdradził. Albo swojej konkurentki. Zaczęła płakać i wrzeszczeć na mnie przy wszystkich - opowiedziała z przejęciem tę przedziwną historię, która wypadła jej z pamięci.
Zanim udzieliła Rii odpowiedzi zastanowiła się chwilę.
- Mugole wierzą, że istnieje takie rajskie miejsce, gdzie dusza ludzka trafia po śmierci, jeśli zasłużyła na to dobrymi uczynkami za życia - wytłumaczyła w końcu, choć niechętnie i z dziwną miną. Nie bardzo chciała wracać do spraw wiary i kościoła. Nie sądziła, aby czarodzieje mogli to zrozumieć. - Siódemka? - zakpiła Maxine. Poklepała Rię po biodrze. - Spójrz jakie te biodra ma wąskie, nie urodzi tyle - oceniła tonem prawdziwej swatki-znawczyni. - Lisy z Devon będą miały więc jedno wolne miejsce. Na szukającą, którą zostanie moja córka - oczywiście - oświadczyła pewnym siebie tonem, niezwykle z siebie zadowolona. - A córeczka Ro będzie jej najlepszą przyjaciółką - dorzuciła z czułością. Aż zaczęła się zastanawiać - czy dziecię Rowan będzie jeszcze bardziej rozkoszne od niej samej? - Będę cię dopingować, Ria. Pokażesz im wszystkim! - zaśmiała się, obserwując prawdziwie królewską pozę Weasleyówny. - W tym roku jednak Rowan musi znaleźć męża, więc wygrać musi mężczyzna. Niestety.
Bez zbędnej zwłoki podążyła za Rowan i Rią, bo nie miały tu nic więcej do roboty. Woskowa świnka spoczywała bezpiecznie w jej kieszeni.
| zt Max
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Skupienie się na wizjach pulchnych buziek i maleńkich piąstek rozczuliło ją do tego stopnia, że prawie zapomniała o poważnym temacie wymiany zdań. Synowie mądrzy jak ich ojcowie. Bardzo chciała, by było to prawdą. Rozumiała rolę opiekunki, szybko kończącą się wraz z osiągnięciem przez chłopca dojrzałości, ale skutecznie odsuwała od siebie ciemne chmury. To za kilka lat. Przedtem zdąży nacieszyć się mikroskopijnymi paznokietkami, złotymi włoskami i bezzębnym uśmiechem, zarezerwowanym wyłącznie dla niej. - Chciałabym, żeby miał moje włosy i oczy Tristana - zdradziła Inarze swoje sekretne marzenie dotyczące synka, chichocząc cicho. Po to, by zagłuszyć niepokój. Okazała już swą słabość, dzieląc się nią z przyjaciółką, i teraz robiła wszystko, by odegnać ciemne chmury, zbierające się nad ich głowami. Męskie, poważne sprawy ich nie dotyczyły. Zaś zmartwienie dzielone na dwa malało a niefrasobliwa Evandra szybko radziła sobie z podobnymi problemami. Półwila z uznaniem spojrzała na śliczny profil lady Nott. - Jadeit idealnie podkreśla twoje ciemne włosy, kochana - skomplementowała ją, akceptując słabość przyjaciółki do tego kamienia. - To symbol płodności i długowieczności - dodała, znów chichocząc, mimo tego, że starała się zachowa powagę. Perlisty śmiech miał szybciej odsunąć lęk o ich mężów, połączonych mrocznym sekretem. - Jesteś genialna. Możemy sprawić im coś ze smoczej łuski. Albo eleganckie brosze, wykute we wzory ognia i pazurów! - zaproponowała entuzjastycznie, podążając wraz z przyjaciółką w stronę centralnej części jarmarku, by zakupić dla mężów odpowiednie drobne prezenty.
| zt.
Theseus Lestrange był lojalnym przyjacielem z czasów szkolnych, któremu Amadeus nie potrafił odmówić przysługi; równałoby się to wręcz ze splamieniem honoru. Z dumnym lordem Lestrange z wyspy Wight łączyła go nie tylko zażyłość czy światopogląd, ale i tajemnice mroczniejsze niż wszystko, co istniało na tym świecie – ich więź była więc nieodwracalnie zespolona; mocna, niezachwiana niczym wiekowe drzewo i oparta na solidnych fundamentach budowanego przez lata zaufania. Choć na co dzień Amadeus nie miał potrzeby wygłaszać podobnych deklaracji, w głębi ducha był przekonany, że zrobiłby dla Lestrange’a wiele, poniekąd by spłacić dług wdzięczności za odkrycie przed Crouchem najbardziej niedostępnych sekretów magii i wprowadzenie go w krąg jej entuzjastów.
Dziś jednak chodziło o drobną, wręcz banalną przysługę; w otrzymanym przez Amadeusa liście jego przyjaciel prosił, by Crouch dotrzymał towarzystwa jego córce Marine, wybierając się z nią na Festiwal Lata i czuwając nad tym, by włos jej z głowy nie spadł.
Prośbę tę spełniał w zasadzie z przyjemnością.
Uprzednio zaoferowawszy lady Lestrange ramię, zmierzał z nią właśnie w stronę zagajnika, nie po raz pierwszy czując drobne ukłucie zazdrości. Gdy spoglądał na młodziutką Marine, widział w niej córkę, którą mógłby mieć, gdyby jego życie potoczyło się w inny sposób; inteligentną jak na swój wiek, godnie reprezentującą ród i utożsamiającą się z właściwymi poglądami. Obserwował lady Lestrange, odkąd przyszła na świat, z biegiem lat jedynie utwierdzając się w przekonaniu, że z ich dwojga to do Theseusa uśmiechnęło się szczęście; Amadeusowi dostał się jedynie pokraczny grymas. Choć jak każdy mężczyzna wolałby, aby w jego rodzinie pojawił się chłopiec, musiał przyznać, że nawet dziewczynka tymczasowo spełniłaby marzenie Croucha (palącą potrzebę) posiadania jakiegokolwiek dziedzica, w którego żyłach płynęłaby jego krew.
Marine – choć w oczach Croucha stanowiła wzór córki – miała w sobie krew władców wyspy Wight i Amadeus niechętnie musiał pogodzić się z myślą, że na własnego potomka przyjdzie mu jeszcze poczekać. Nie było to jednak takie proste; nie stawał się coraz młodszy, lecz coraz starszy i coraz bardziej brakowało mu cierpliwości, by słać listy gratulacyjne do znajomych szlacheckich rodzin, w których na świat przychodziły kolejne i kolejne dzieci.
Zbliżając się w stronę linii drzew wyznaczających początek zagajnika, mimo wszystko starał się odgonić podobne myśli i w pełni czerpać przyjemność z atrakcji festiwalu oraz towarzystwa Marine.
- Powiedz mi, Marine, naprawdę wierzysz w kilka kropli wosku zastygłych na wodzie? – zagadnął, gdy weszli pomiędzy porastające zagajnik młode brzozy i jesiony. Zważając na swoją towarzyszkę, Amadeus przytrzymywał przed nią pojedyncze gałęzie, które mogłyby wyrządzić szkody na szacie lady Lestrange. - Nie przepowiedzą ci przecież niczego nowego. Jesteś szczęśliwa, masz nazwisko, majątek i zapewne tłumy adoratorów starających się o twoją rękę, o co jeszcze mogłabyś prosić los? – na jego wargach zamajaczył uśmiech. Osobiście traktował wróżenie z wosku z pewną pobłażliwością; postrzegał je bardziej jako niewinną zabawę dla młodych ludzi niż faktyczną sztukę, w której zaklęte były tajemnice dotyczące przyszłości. Do wszelkich wróżb odnosił się zresztą ze sporą dawką sceptycyzmu, będąc przekonany, że tylko i wyłącznie człowiek mógł kształtować swój los, podejmując trafne bądź zgubne decyzje. Był pragmatykiem; nie starał się wyczytać z symboli więcej niż należało, wierząc, że nie miały one realnego wpływu na życie.
Mimo to postanowił zatrzymać owe myśli dla siebie, zdając sobie sprawę z tego, że dla Marine wróżenie z wosku mogło się okazać ekscytujące.
Ojciec miał wielu przyjaciół, a tych najbardziej wartościowych i godnych zaufania dopuszczał do swojego wewnętrznego kręgu, jednocześnie pozwalając im poznać swoją córkę. Dla samej Marine niemałym zaszczytem było obcowanie z wielkimi nazwiskami szlacheckiego świata, lecz nigdy nie aspirowała do pozycji ulubienicy wszystkich. Niewątpliwie ona sama miała swoich ulubieńców pośród przyjaciół lorda Lestrange, a najdroższym z nich był Amadeus Crouch. Niemal od razu wyczuła, że w ich relacji kierują nim podobne do ojcowskich zapędy, dlatego zaufanie mu przyszło czarownicy naturalnie; czuła się bezpiecznie w jego towarzystwie i lubiła spędzać czas z człowiekiem, który zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia. Jako rasowy polityk zawsze mógł uraczyć ją cenną uwagą, którą analizowała, a jego zdolności językowe jedynie motywowały ją do tego, by pewnego dnia osiągnąć jego poziom. Z wielką radością przyjęła wiadomość o zaręczynach lorda Crouch z własną kuzynką i miała nadzieję, że nadarzająca się okazja do spotkania będzie idealna, by o tym porozmawiać.
Odnalezienie się w Weymouth nie zajęło im dużo czasu; Theseus przekazał córkę pod opiekę przyjaciela i niemalże rozpłynął się w powietrzu, lecz Marine pozostawała tym faktem niewzruszona. Ochoczo podała towarzyszowi swoją dłoń i podążyli w kierunku zagajnika, udając się na wróżby.
Zanim zdążyła wyrazić swoje zdanie na temat odczytywania przyszłości z wosku, Amadeus odezwał się pierwszy, umilając wędrówkę pomiędzy alejami pięknych drzew.
- A nie powinnam? – droczyła się z nim w najlepsze, modelując głos w ten sposób, by zabrzmieć jak niewiniątko – Przecież młoda dama w mojej sytuacji na pewno desperacko pragnie dowiedzieć się, co przyniesie jej los. O tłumie adoratorów nie może być już mowy – delikatnie przesunęła dłoń, wystawiając wreszcie pierścionek zaręczynowy na światło dzienne.
Wyjawianie tej tajemnicy kolejnym osobom sprawiało jej wiele radości. Mogła obserwować, jak zmienia się ich wyraz twarzy, a wszystkie emocje uwydatniają się w grymasach wypisanych na szlacheckich fizis. Byli wtedy tak łatwi do odczytania, panna Lestrange nie musiała się wysilać by odgadnąć, co sądzą o niej i całym przedsięwzięciu. Na razie nie miała wielu okazji do zwierzeń, lecz Festiwal Lata dopiero się rozpoczynał, a dobra nowina miała rozprzestrzenić się szerzej dopiero jutro, dlatego Marine wciąż miała dwadzieścia cztery godziny na swoją grę.
- Spróbujesz pierwszy? – zapytała, spojrzeniem rzucając mężczyźnie wyzwanie.
W otoczeniu krzewów pięknych róż nawet wróżenie z wosku mogło wydać się przyjemną formą rozrywki, a nie zwykłym banialukiem.
- Masz lady niezaprzeczalną rację - przyznał ze spokojem, po czym kiwnął kobiecie z uznaniem głową. Zaraz angażując się w rozmowę o niej samej - czy raczej o pracy w rezerwacie smoków. Louvel nie znał się na magicznych stworzeniach tak bardzo jakby tego chciał, lecz bardzo je lubił, tak jak mógłby o nich słuchać przez wiele godzin o ile nie dłużej. Zignorował przy tym wyrażone przez kobietę życzenia; to on musiał postarać się o miłą atmosferę spotkania, nie ona.
- I co się robi w takim laboratorium? Bada tkanki smoków czy może sprawdza ingrediencje pod kątem ich jakości? Czy jest też lady alchemiczką? - dopytywał zaciekawiony. Rowle nie próbował tego ukryć, uznał, że wcale nie musiał. Wszakże nie było w jego pytaniach niczego złego ani gorszącego. Ot, zwykła ciekawość. Orzechowe oczy błysnęły lekkim zainteresowaniem, aż do czasu ujrzenia pojawiającego się w misie woskowego kształtu, przelanego drobnymi dłońmi Rosierówny. - Dyplomata, to musi być ciekawa praca - zauważył. On sam również nim był, chociaż na innej płaszczyźnie niż kwitnąca obok Róża, jednakże doskonale rozumiał pociąg do konwersacji oraz debat. - Bardzo słuszne wnioski. Uważam, że wiedza jest podwaliną rzeczy wielkich - przytaknął, starając się skrzętnie ominąć temat lorda Rosiera; nie chciał przywoływać w kobiecie przykrych wspomnień spowodowanych jego śmiercią. To wielka strata dla magicznego świata, odejście tak znamienitego człowieka, dlatego nie poruszał tej wrażliwej struny koncentrując się na nauce. Oraz wróżeniu sobie samemu. - Mam oczywiście na myśli legendę, w której próbowała zabić swoją pasierbicę zatrutym jabłkiem - doprecyzował łagodnie, nie chcąc wprawiać czarownicy w zakłopotanie. Nie powinien tak robić, lecz nie powinien również zbagatelizować jej niezrozumienia - nie wypadało. - Myślę, że dużo kobiet może być zazdrosna o twą urodę, lady - dodał, naprawdę szczerze. Potem skupił uwagę już na sobie, kiedy szorstkie dłonie wylały konkretny kształt dryfujący na powierzchni wody. Nie było tam ani kota, ani wilka, zaś król dżungli stanowił ciekawszą alternatywę. - Mam nadzieję, że to nie oznacza pożarcia przez lwa - skwitował lekko żartobliwie, przenosząc spojrzenie na urodziwą twarz Melisande. - Mam mieszane uczucia dotyczące tychże wróżb. Chcąc zmazać pozostawiony po nich niesmak proponowałbym przejście się brzegiem plaży. Tereny Weymouth nie umywają się co prawda do romantycznych klifów w Dover, jednakże chyba i tak spotka nas tam więcej szczęścia niż tutaj - zaproponował nagle, wierząc, że postąpił dobrze. - Później odeskortuję lady do przyjaciółki - obiecał, w razie gdyby arystokratkę zdjął strach spowodowany wizją nadciągającej samotności lub czyhającego w krzakach niebezpieczeństwa. Nie wiedział czy zrobił dobrze - musiał przekonać się na własnej skórze.
Nie szukał żony, nie miał na takową czasu. Nudziłby go ciągłe pytania, wymuszone rozmowy i względna wierność, której w kłamstwie musiałby się trzymać. Kompletnie nie nadawał się na męża, zbyt dużo podróżował i ryzykował, nie potrafił się angażować w relacje, a poza tym obracał się w nader bezwzględnym towarzystwie narażającym na niebezpieczeństwo teoretyczną rodzinę. U wielu był to punkt zaczepny – szatyn takowego mieć nie zamierzał. Nie wykluczał zamian w tym podejściu, ale to druga osoba musiałaby sprawić, iż takowych chciałby dokonać. -Otwarte relacje z kobietami to grzech?- spytał zerkając na nią z lekko uniesioną brwią nawiązując tym samym do faktu, iż mężczyźni kompletnie nie leżeli w kręgu jego zainteresowań. Nie wchodził nikomu do łóżka, więc jeśli nawet miał w swym towarzystwie jakiegoś popaprańca to była tylko i wyłącznie jego sprawa, która przy ewentualnym publicznym rozgłosie obeszłaby Macnaira bokiem.
-Zapewne podzielasz moje sposoby, więc nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi.- użył kontry z perfidnym uśmiechem sugerującym o wiele jaśniejszą aluzję niżeli ta przedstawiona przez dziewczynę.
Rookwood była inna i to zdecydowanie działało na jej korzyść w jego oczach. Aura nudy dobijała go równie mocno, co pusta piersiówka, więc unikał podobnej jak ognia starając się zawsze umilić sobie wieczór – kpienie z naiwnych młódek zdecydowanie do takowych zaliczało się. Ich miny, drążące dłonie i przestraszone spojrzenia rekompensowały zmarnowany czas na Festiwalu, zatem gdzieś z tyłu głowy już zdążył wybaczyć towarzyszce, że zaproponowała spotkanie w podobnych okolicznościach. Gdyby nie jej list zapewne dopijałby kolejkę na Nokturnie tudzież zaczytywał się w księgach, a tak mała odskocznia okazała się naprawdę ciekawa i okraszona dobrym humorem.
-To zaproszenie do Twojej sypialni?- rzucił będąc już dostatecznie daleko od dwóch kobiet. -Odważnie Rookwood.- zakpił spoglądając na nią wymownie, bowiem kwestię regeneracji oczywiście odwrócił przeciwko niej w szyderczej nucie. Powróciwszy do swego ciała przesunął wolną dłonią po włosach, jakoby upewniając się, czy aby na pewno wrócił im odpowiedni kolor – bycie rudym nie było niczym przyjemnym.
Jego nastawianie do wszelkiego rodzaju wróżbitów nie było zresztą inne; do większości z nich żywił cichą pogardę, przekonany, że za zasłoną kryształowych kul, runów i rozmokłych fusów kryli się zwyczajni oszuści żerujący na naiwności ludzi. Choć docierały do niego plotki o prawdziwych jasnowidzach obdarzonych magią niedostępną innym czarodziejom, traktował je z dużą dozą ostrożności – jeśli nie pobłażliwie - wciąż wierząc w to, że przyszłość była podyktowana wyłącznie wyborami człowieka.
Uprawiał przecież politykę, w której nie było mowy wyczytaniu sojuszu państw z ustawienia planet na niebie. Decyzje polityczne wynikały z chłodnej kalkulacji zysków i strat; były toczącym się kołem przyczyn i skutków.
Dlatego z coraz większą pobłażliwością przyglądał się zgromadzonym przy misach czarodziejom, gdy wraz z Marine wkraczali na niewielką polanę, gdzie odbywało się wróżenie. Zewsząd dobiegały go już ciche pluśnięcia kropli wosku i przytłumione głosy, które próbowały nazwać unoszące się na wodzie kształty, sprzeczając się ze sobą. Wyglądało na to, że gdyby ktokolwiek odezwał się głośniej niż półszeptem, zburzyłby mistyczną aurę tego miejsca, na jaką Amadeus był mimo wszystko dość odporny.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero słodki głos Marine i pełen gracji ruch, z jakim czarownica wyciągnęła przed siebie smukłą dłoń, prezentując skrzący się w półmroku pierścionek zaręczynowy. W oczach Croucha natychmiast pojawił się błysk zainteresowania, a mężczyzna zwrócił swoją twarz ku Marine, przyglądając jej się z lekką natarczywością.
Pierścionek, ten drobny element biżuterii, paradoksalnie niósł ze sobą olbrzymie znaczenie, które od zawsze fascynowało Amadeusa. Zaręczynowa obrączka miała siłę łączyć rody, doprowadzać do skandali oraz wywoływać przemiany polityczne i tylko głupiec nie doceniał jej wartości.
- A więc stało się. Theseus oddaje swoją ukochaną córkę pod pieczę męża – mruknął z satysfakcją, przelotnie zastanawiając się, czemu jego przyjaciel nie wspomniał mu o tym wcześniej. Marine bez wątpienia była świetną partią, a jej młody wiek mógł gwarantować, że urodzi w przyszłości wiele dzieci. - Kto ma to szczęście, by być twoim narzeczonym? – zapytał od razu, bo ta kwestia interesowała go najbardziej. W myślach analizował już, z kim też lord Lestrange mógł zdecydować się zawrzeć sojusz poprzez małżeństwo.
W międzyczasie dotarli już do jednej z mis, a Amadeus – zachęcony przez Marine – z lekko zrezygnowanym westchnieniem wziął do ręki klucz i zaczął powoli przelewać przez niego gorący wosk, uważając, aby nie poparzyć sobie palców. Ten natychmiast utworzył na wodzie nieregularne rozbryzgi, zastygając szybko i tworząc kształt, który Crouch z lepszym lub gorszym skutkiem usiłował zinterpretować.
'Wróżby' :
- Myślę, że nie dam rady cię przekonać, jesteś zatwardziałą trollofobką. - oznajmiła jedynie, patrząc na Pomonę z lekkim rozbawieniem, może odrobinę oskarżycielsko, nawet założyła ręce na piersi, żeby bardziej oskarżycielsko wyglądać, a co!
- Jak widać, jestem kobietą wielu talentów, łącząc w sobie wszystkie cechy szlachcianki doskonałej i znawcy trolli, a to tylko nieliczne z moich zalet. - zapewniła absolutnie, ale to całkowicie poważnym tonem, choć uśmiech w jaki wyginały się jej wąskie usta świadczył o tym, że jedna z rzeczy o których mówiła jest totalną abstrakcją. Oh tak, trochę miała świadomość, że niebawem być może będzie musiała trochę bardziej uważać na to, co robi w towarzystwie. Jak narazie jednak trudno jest jej o tym myśleć, ceniła sobie swoją swobodę i fakt, że należała do wyjątkowo wyrozumiałego rodu.
- Dokładnie. - odpowiedziała zaraz na szok jaki pojawił się na twarzy Pomony i ponownie uśmiechnęła się wesoło. - Więc jak, jest szansa że to nie jest ten jedyny?
Jeśli Julia nie oczekiwała i nie marzyła jakoś szalenie o miłości, na pewno zależało jej na zrozumieniu dla swoich zdziwaczeń czy zainteresowań. Nie chciała, by ewentualny związek jej w nich przeszkadzał - i pod tym względem Ollivander spisywał się lekko mówiąc doskonale.
Im dłużej wpatrywała się w ulane z wosku formy tym więcej cudactw przychodziło jej do głowy. Nie dzieliła się już jednak nimi, a przechyliła lekko głową, oj Pomonie się chyba nie spodobały.
- Do świąt jeszcze trochę czasu, może. - a może w lesie Pomona spotka kogoś wyjątkowego? Wszystko jest możliwe, prawda? Choć Julka pewnie trochę Lorraine podpyta potem o te ich formy. Nie dzisiaj, dzisiaj biedną Lorkę lepiej zostawić, już pewnie ma dość całego tego tłumu i wróżb bo ciągle ktoś do niej podchodzi, ale trochę później, po festiwalu na spokojnie!
Na pytanie o maga, Julia niezbyt elegancko wywróciła oczami, demonstrując tym samym co myśli o całej tej konkurencji i uczestnictwie w niej.
- Tak, mój jeszcze-nie-narzeczony chory na Klątwę Odyny ma zamiar walczyć z wiklinowym olbrzymem ciskającym w ludzi kulami ognia i korzystać przy tym z magii mimo zagrożenia anomaliami tylko po to, żeby tłum pomyślał, że jest w stanie zadbać o mnogą ciążę wybranki.
Wiedziała, że ta część festiwalu ma wielu fanów wśród wielbicieli mocnych wrażeń, wiedziała też że Ollivander jest od czasu do czasu skory do niezbyt bezpiecznych rozrywek - osobiście zaciągnęła go do jeziora pełnego trytonów - jednak wcześniej nie spodziewała się, że coś takiego może go zainteresować. Cóż - nie znali się najwidoczniej jeszcze bardzo dobrze.
- Idziemy razem na to popatrzeć?
Nie była wiernym kibicem, była ostatnią osobą która zacznie krzyczeć i piszczeć na widok starcia, choć tak - trochę martwiła się o to, co może się tam dziać. To bardzo niebezpieczna konkurencja, a z tego co wiedziała więcej jej - a w sumie ich wspólnych - bliskich znajomych ma brać udział.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset