Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Orzechowe tęczówki w swej łagodności spozierają na otoczenie, dostrzegając wszelkie mankamenty oraz niepotrzebną oszczędność dekoracji w poszczególnych miejscach. Ach, odpowiednio dobrana służba mająca za zadanie zająć się wystrojem, mogłaby doprawdy zdziałać cuda, jednak przez gęstość drzew oraz wykręcone gałęzie, bardziej polana sprawdziłaby się na bardziej upiorne wydarzenia, niźli letni festiwal mający przecież celebrować przyjaźń, miłość oraz dobro, nie zaś szereg zawałów serca oraz omdleń spowodowanych zaiste tandetnym wystrojem. Lecz czego się spodziewała?
— Towarzyska na pewno — oznajmia na wzmiankę o śmierci, marszcząc przy tym lekko nosek. Na samą myśl nią wzdryga, jak pechową i nieprzyjemną personą trzeba być, aby wylosować tak przykrą wróżbę? Zresztą, czy rzeczywiście w takim przypadku obawiano by się tego? Elodie nie była w stanie zdecydować, czy wierzy w zabobony, czy też nie. Z jednej strony przepełniał ją sceptycyzm, z drugiej jednak ta pisarska fantazja nakazywała wykorzystać tenże motyw w nadchodzących opowieściach, za nic mając potencjalne bujdy, jakie tym samym panienka na siebie sprowadzić może. Nie traci na to więcej uwagi, spojrzenie swe kierując na rozmówcę, którego obdarza jednym ze swych najpiękniejszych uśmiechów, jakich nawet lordowi Burke niedane było ujrzeć. Ach, Lestrange zawsze wiedział cóż rzec, aby dama mogła poczuć się prawdziwie wyjątkowo.
Ostrożność wkrada się zaraz na lica, gdy z uwagą przelewa wosk przez dziurkę od klucza. Towarzyszy jej nieznaczne napięcie, choć jeszcze ledwie moment temu zaprzeczała wszelkiej powadze, jaka miała towarzyszyć temu gestowi. Różane wargi rozchylają się jednak, gdy łapczywie chłonie wyłaniający się kształt a blade policzki rosi róż, niezbyt widoczny w panującym półmroku. Biel odcinała się od ciemnej tafli wody, prezentując oczom szlachcianki serce, wprawiające jej własne w jakże przyjemne drżenie. Przytknęła jedną dłoń do piersi w szczerym zaskoczeniu, wzrokiem jednocześnie sunęła ku towarzyszowi, by móc upewnić się, iż rozgorączkowany umysł nie wytworzył żadnej halucynacji. Oto los podarował jej najromantyczniejszą z wróżb, zsyłając prawdziwą pomyślność na nadchodzące dni. Nie śmiała jednak miłosnej przepowiedni przypisywać do nikogo konkretnego, bo...bo nie i już! Nie czas i miejsce na to!
— Na tym świecie nie ma wystarczającej ilości woskowych figurek, które mogłyby ukazać ogrom mego uczucia względem ciebie — oświadcza z ciepłem zaległym w głosie Ellie, ostrożnie wyciągając kształt z wody ledwie opuszkami palców. Obserwuje, jak krople powoli opadają, by upewniwszy się, iż niemalże cała wilgoć ustąpiła, a sam wosk na dobre zastygł, mogła skryć kształt w ręcznie haftowaną jedwabną chusteczkę, barwy zgaszonej zieleni złotą nicią obszytej. Potem natomiast całą swą uwagę kieruje na swego lorda Flatfusa, w zaintrygowaniu spoglądając, cóż jemu jest pisanie. Dostrzegając charakterystyczne załamania, aż klaszcze w dłonie ucieszona.
— Widzę tutaj, tak, to przecież... — zawiesza na chwilę głos w napięciu, niezwykle poważna — ...niebywale szpetna ośmiornica! — szepce jakże złowróżbnie, zaraz to wargi skrywając za knykciami, kiedy nazbyt szeroki uśmiech wkrada się na twarz szatynki — A tak naprawdę, sądzę, iż to słońce. Lecz Flavienie, najmilszy. Ty już od lat rozświetlasz swą osobą me życie, czyżby ta wróżba miała oznaczać, iż również kogoś innego dosięgnie tenże zaszczyt? — pyta jakże niewinnie Parkinson, na powrót chwytając do niewielkiej rączki wachlarzyk. Pewna była, iż wróżby ich należały do najpomyślniejszych — nie mogłoby być przecież inaczej — w całym Zagajniku i nikomu fortuna nie sprzyjała, tak jak im. Być może było to nadto aroganckie stwierdzenie, jednak nikt nie ośmieliłby się tego parze choćby i zasugerować. Szczęście było im pisane od dnia ich narodzin.
Tell me I'm the fairest of the fair
- Ależ skąd - zaprzeczyła, jakby to była oczywistość. - Właśnie dlatego powinieneś wziąć udział w Wiklinowym Magu. Jeszcze więcej otwartych relacji z kobietami, czyż nie? - rzuciła pogodnie. Nie sądziła, aby Macnair był zainteresowany relacjami innego typu, niźli te otwarte. Nie wyobrażała sobie go w roli męża. Zdawał się jej wolnym duchem, chaotyczną istotą, której nie sposób zakuć w podobne kajdany - i doskonale to rozumiała.
Machnęła ręką, przewracając oczyma na uwagę o wspólnych sposobach. O nich nie należało mówić głośno w podobnym miejscu, nie, kiedy mieli wokół siebie całe tłumy czarodziejów, nieświadomych, kto błąka się pośród nich. A zwłaszcza już dziewczęta, które dały się nabrać, które dały wiarę ich fałszywym przepowiedniom. Szczery strach, przejmujący smutek, sprawiający, że drżały im usta, a w oczach szkliły się łzy... To wszytko satysfakcjonowało zarówno Drew, jak i Sigrun; oboje rozbawiły te emocje, umilły im ten dzień choć na chwilę, bo i prędko znużyła ich ta niezbyt wyrafinowana zabawa. Oddalili się więc nieśpiesznym krokiem, kręcąc głowami nad losem nieszczęsnych młódek; a kiedy opuścili zagajnik, wkroczyli między drzewa, rudy odcień wypłowiał, a długie włosy Sigrun znów przywodziły na myśl łany zboża.
Zaśmiała się perliście, poprawiając naszyjnik z fluorytem, który zakupiła kilka godzin wcześniej na jarmarku, gdy zapytał o jej sypialnię. Bezceremonialnie objęła go ramieniem, jak gdyby byli prawdziwymi przyjaciółmi. - Na to jeszcze nie zapracowałeś, Macnair, ale nie ustawaj w staraniach. Najpierw mnie upij - rzuciła bezczelnie. - Szkoda tego ryżego odcienia. Pasowało do twego braku duszy - dodała złośliwie, śmiejąc się pod nosem.
W zagajniku nie mieli już czego szukać.
| ztx2
ruined
I am
r u i n a t i o n
Była niemniej wdzięczna Louvelowi, że pomógł jej wyjść z opresji. Zdecydowanie musiała później zwrócić uwagę swojej przyjaciółce. Teraz jednak mogła spędzić chwilę z lordem, które nadal nie znała. Nie poddając się urokom jak i tajemnych wróżb, jak i urokliwych lampionów. Niestety, jej logiczny umysł nie potrafił tego zrobić, a złość nadal gorejąca w sercu miała wpływ na odczucia, choć pozornie nie dawała tego po sobie poznać.
Okazał się zadziwiająco łagodny i nie mogła odnieść wrażenia że w jakiś karykaturalny sposób, albo to jego wygląd nie pasuje do charakteru, albo odwrotnie. Gdyby miała sądzić po powierzchowności określiłabym go jako człowieka pewnego, silnego, ale i temperamentnego. Tymczasem on okazywał się ułożony i nad wyraz przyjazny, a ciężkie, ostre rysy łagodził uśmiech. Zdał się nową zagadką, czymś jak niewiadomą. Czy za przyjemnym uśmiechem i pięknymi zdaniami skrywał coś więcej? Czy może pokazywał jej się w całej okazałości, prowadzą zwyczajną konwersację. Choć fakt zainteresowania jej osobą, zdecydowanie pokazywał, że wart był więcej, niż niektórzy którzy uważali się za mądrzejszych, albo wiedzących lepiej, czym winna się zajmować. Jej myśli mimowolnie pomknęły w kierunku Flaviena. Co gdyby przed laty nie próbował pchnąć ją na właściwią drogę. a całkowicie zaakceptował ją i jej zajęcie? Możliwe, że teraz byłaby lady wyspy Wight. Ale przeszłość była inna, a oni oboje musieli zerkać u przyszłości.
Podziękowała za jego słowa łagodnym uśmiechem i lekkim skinieniem głową. Nie widział oporów, by przyznać jej rację. Tylko, czy rzeczywiście zgadzał się z jej poglądami, czy też postanowił nie weryfikować ich podczas wylewania wróżb? Nie wiedziała.
Zaśmiała się lekko na jego ostatnie pytanie, kręcąc lekko głową rozbawiona.
- Nie jestem alchemikiem. Pomniejsze mikstury lecznicze i te użytku codziennego nie stanowią dla mnie problemu. Jednak w tych skomplikowanych lepiej odnajduję się moja siostra. Co do samej specyfiki pracy w laboratorium niewiele się lord myli. Badamy ingrediencje i części smocze, poddając je różnym reakcjom. Choćby - co ciekawe - istnieje eksperyment, a może bardziej badanie, które wskazuje do czego odpowiedniejsza jest krew danego smoka. I tak, krew Ogniomiotów najlepiej sprawdza się w miksturach bojowych, ogniowych. Ta albionów odnajduje się świetnie w tych wspomagających - zarówno umysł jak i siłę. Jest szereg założeń i koniunkcji, które mają wpływ na współgranie konkretnych ingrediencji ze sobą. Ale to tylko jeden z przykładów. - łagodny, lekko speszony uśmiech posyła w jego kierunku. - Jako behawiorysta opracowuję plan postępowania z danym smokiem. Sprawdzamy postawione tezy i weryfikujemy je przy pomocy pracujących w rezerwacie opiekunów. - uzupełniła jeszcze, unosząc dłoń, by przeczesać włosy. Uniosła wzrok znad misy, chcąc sprawdzić, czy zainteresowanie nie wyparowało z oczu jej towarzysza. Wielu mężczyzn wolało, gdy milczała nie rozdrabniając się na szczegółowe relacje. - Od jakiegoś czasu wiadomym jest, że zmiana dyplomaty będzie nieunikniona. Oddanie posady w ręce kogoś wrośniętego w miejsce i rozumiejącego jego bolączki, jak i znającego wszystkie zalety zdaje się właściwie. - dodała, skupiając spojrzenie na powrót na wosku, który kształtował się właśnie w owoc. Tristan nie zawsze był odpowiedni do rozmów, choć wysławiać potrafił się pięknie, nie umiał pochować niechęci ku Greengrasom. A, jednak, mimo wszytko, musieli ze sobą współpracować.
Słowa dobywająca się z ust lorda uniosły jej spojrzenie ku górze.
- Dziękuję, lordzie Rowle. - odpowiedziała swobodnie, uśmiechając się w podzięce, choć na końcu języka ciążył jej wniosek, iż smuci ją ten fakt. Zazdrość powierzchowności nie była godna pochwały, świadczyła o mało bogatym wnętrzu - w jej mniemaniu. A ona sama nie mogła zrozumieć, jak ktoś mógłby jej zazdrościć - jak określiła to któraś z jej znajomych - plebejskich piegów. Niemniej zatrzymała te słowa dla siebie.
- Sprawdźmy więc, co jeszcze skrywa Weymouth. - zgodziła się łagodnie, podnosząc się z siedzenia, by zaraz móc opleść dłoń wokół jego ramienia. Przez kilka chwil milczała, by unieść błękitne spojrzenie ku górze na jego ciężki, ostry profil. - Nie sądziłam, że interesują lorda smoki, są o wiele żywsze niż byty z którymi przychodzi lordowi obcować na co dzień. - pozwoliła sobie na bardziej odważne pytanie, dając jednocześnie przyzwolenie, by i on opowiedział więcej o własnej profesji.
You will crumble for me
like a Rome.
Na dźwięk słów panny Pomfrey, jedynie puścił jej oczko oraz poruszył sugestywnie brwiami. Naturalnie, że był pokorną oraz skromną osobą, do tego całkiem w porządeczku, więc żartobliwe zdanie mógł przyjąć jedynie z ciepłem w ciemnoniebieskich tęczówkach.
— Często od dobra oczekuje się jakiś wielkich, rzucających się w oczy wydarzeń. A sztuką jest dostrzegać je w drobnych gestach, skupić się na niewielkim świetle, które przy dobrych wiatrach jest w stanie rozrosnąć się do niebotycznych rozmiarów — wyjawił swój pogląd nader pewnie, choć wzrok odwrócił ku przestrzeni rozpostartej przed nimi. Zapewne, gdyby był osobą bardziej asertywną i skłonną do walki, ugiąłby się pod naciskiem przykrych doświadczeń, jakie miały miejsce podczas długich lat jego istnienia, cóż...od zawsze. Ale wychodził w zasadzie z założenia, że inni mieli gorzej, a on mógł się pochwalić wiedzą, jak działać w przypadku złamanej szczęki. Płakać i zwijać się z bólu, ot co!
— Przyznam ze wstydem, że moje trzecie oko zwykło się głównie otwierać na perspektywę jedzenia — zdradził Ernie wesoło, zaraz to gwiżdżąc nie bardzo przejęty potencjalnym zakłóceniem czyjegoś spokoju. Trwał w końcu Festiwal Lata, a nie jakieś święto śmierci i innych upiorności, żeby tak się wyciszać miał. Ale konspiracyjna Poppy była konspiracyjna i ujmująca, tak też skłonny był swój magnetyczny głos zniżyć o kilka tonów — Numerologia powiada panna? No, no, no! Przyznaję, mnie nie pociągała ona wcale, bardziej przerażała. Więc tym bardziej mogę podziwiać odwagę panienki, żeby tak w szranki stanąć z tymi wszystkimi zawiłościami — aż głową kręci w niemym uznaniu. Nie przejmował się on nauką specjalnie, w zasadzie nie przejmował się niczym specjalnie ani też niespecjalnie, co mogło tchnąć jałową egzystencją, aczkolwiek nie mógł uznać swego życia za całkowicie puste — miał gorzałkę, Błędnego oraz znajomych, a to chyba było coś. Co prawda domu nie zbudował, drzewa nie zasadził, a co do spłodzenia syna miał jakieś takie wątpliwości — bo nigdy nie wiesz — ale generalnie narzekać nie mógł.
— Gdzież bym śmiał! — zaperzył się sztucznie, bo ciężko było w nim gniew obudzić. Zresztą pielęgniarka swoją wiarą i przyjemnym usposobieniem, prędzej wpędziłaby go w wyrzuty sumienia (i nieco w stany lękowe, bo surowość również jakaś w niej tkwiła) niźli we wściekłość. Zresztą wściekły Prang, ha! To byłoby dobre!
Przykrość, jaka odbiła się na licach towarzyszki, była niezaprzeczalna, a mężczyzna po raz kolejny mógł się przekonać, iż los oraz przeznaczenie to jedna wielka kicha. Nie tak powinien postępować on z kobietami, narażać je na rozczarowanie oraz nieszczęścia wszelakie. Czy to nie była męska rola, by brać wszelkie niedogodności na klatę, a partnerki — nawet chwilowej i czysto platonicznej — pozostawiać w błogim szczęściu oraz pewności co do świetlanych dni? Zdecydowanie.
— To dobrze, szkoda planować, gdy to, co jest niespodziewane, należy do tych z rodzaju najlepszych — mówi łagodnie, choć marny z niego pocieszyciel. W zasadzie ze smutkami nie potrafi sobie radzić w ogóle, ze swoimi szczególnie, a co dopiero z obcymi. Wydaje z siebie zaraz przeciągłe aww, na uroczy pokaz życzliwości charakteru. Poppy była dobrym stworzeniem i miał nadzieję, że tej dobroci nigdy nie zostanie pozbawiona. Zaraz jednak skupił się na własnym przelewaniu, w zaintrygowaniu oraz swoistym sceptycyzmie przyglądał się, jak woskowa figurka przybiera postać najstraszliwszą ze straszliwych. Wyszczerzył zęby raptownie w uśmiechu szerokim i z lekka szalonym, widząc jak przerażający ponurak, pyszni się na wodach misy. Superowo. Znaczy, teoretycznie powinno być mu przykro, ale kurde bele! Ponurak! Jakie to genialne w swym okrucieństwie i szczęśliwe w pechu! Taka wróżba wzbudzi szacun na dzielni, lęk pośród tych maluczkich, sądzących, że są w stanie zgnoić Ernesta Wspaniałego!
— Poppy, patrz jakie to niesamo...co? - odwraca zafascynowane spojrzenie od figurki, skupiając się teraz na brunetce, która...płakała? Ale...co? Jak? Dlaczego? Przez co? Roześmiał się zaraz szczerze, przygarniając do siebie zapłakaną dziewczynę rozczulony nagle — Aj tam wykrakałaś, po prostu wszechświat postanowił spełnić moją prośbę co do interesującego pecha. Nie można mieć za złe wszechświatowi, bo będzie mu przykro i mścić się zacznie — uznaje pogodnie, ale widząc, że to wcale nie działa, bo tak jakby marny z niego pocieszyciel, wzdycha przeciągle. Ostrożnie, z delikatnością unosi podbródek uzdrowicielki — Panno Pomfrey, jedynymi nieszczęśnikami mogą być te osoby, którym niedane było panny poznać. Jesteście jednym z najmilszych poznanych mi stworzeń i ogromną byłoby stratą dla mnie, gdybym nie miał panny w pobliżu — oświadcza z pewnością, drugą ręką ocierając łzy z jasnych, teraz lekko przyrumienionych przez płacz policzków — Zresztą, proszę mi wierzyć. Nawet nie zauważę różnicy — dodaje, czekając cierpliwie, aż dziewczątko uspokoi się chociaż odrobinę. Wtedy to się odsunie, coby więcej dyskomfortu Poppy nie sprawiać, bo taką bliskość łatwo uznać za coś niepotrzebnego.
Pojawiła się na polanie bez eskorty. To była dla niej nowość, jako, że dotychczas podczas prawie wszystkich uroczystości towarzyszyła jej ciotka. Poruszała się powoli, z rozwagą dobierając każdy krok, jakby spodziewając się, że zaraz z krzewów dziko wyglądającej róży czy jeżyny wyskoczy na nią stado równie dzikich trolli. Słyszała jako dziecko historie, że i takie niespodziewane spotkania w Anglii wcale nie odbiegają tutaj od normy. Chociaż rozsądek kazał jej podejrzewać, że takich atrakcji nie musiałaby się spodziewać tutaj, ten podszyty cynizmem i sarkazmem charakter jej myśli, pomagał jej zakładać inaczej. Przechadzając się pomiędzy świeżo, wolno rosnącą jeżyną, sięgnęła dłonią po jedną z nich. Obróciła ją pomiędzy palcami, obserwując jak ich opuszki zabarwiają się na różowo. Chociaż wyglądała na pogrążoną we własnych rozważaniach, w istocie nawet lekkie przechylenie głowy na bok, pozornie w ucieczce przed słońcem, które padało jej do oczu, miało swój cel. Nie tylko ten oczywisty, aby ukryć twarz w cieniu luźno zagęszczonego drzewa, obok którego stała. Obserwowała z bezpiecznego dystansu ludzi, głównie arystokrację, nierzadko szukającą u Pelagii Prewett wskazówek co do rozczytania wyłowionych przez nich figur woskowych. Większość twarzy wydawała jej się obca, a chociaż wyraźnie potrafiła rozpoznać arystokrację, po ubiorze, czy kroku – tym, którym dawali do zrozumienia, że ziemia po której stąpają należy do nich – do żadnego z nich nie podeszła. W Paryżu to było oczywiste. Na bankietach i wydarzeniach społecznych bywała w swoim towarzystwie, które przedstawiało ją należycie nowym osobom. Tutaj, była bezimienną szlachcianką, którą nie wszyscy musieli pamiętać. Samotnie przemierzającą zagajnik, z lekką dozą ograniczonego zaufania kosztującą owoc, żeby później móc zanurzyć dłoń w wodzie, w której moczono wosk, obmywając skórę ze słodkiego miąższu. Nic bardziej nie frustrowało ją jak pozostanie niewidzialną. Pomimo, że przecież mogła skupiać spojrzenie choćby eleganckim strojem, na francuską modłę, nie o taką uwagę jej chodziło.
Skoro już i tak zatrzymała się przy glinianej misie z wodą, podążyła za czynnościami obecnych. Ciężko powiedzieć czy przekonała ją do tego figura przechadzającej się po terenie Pelagii Prewett, czy może ciekawość, jakie niespodzianki przygotuje dla niej Anglia. Miała oczywiście pewne swoje oczekiwania co do czekającej ją wróżby, ale przechowała je w ciszy, dla siebie. Z wyboru. Nie dlatego, ze nie miała się nimi z kim podzielić, bynajmniej.
Chwytając jedną z lewitujących za sprawą magii świec, przechyliła ją na bok. Ciepły płomień odbijał się w jej skupionych tęczówkach, kiedy przelewała wosk przez dziurkę miedzianego klucza.
Czekając na werdykt.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Ostatnio zmieniony przez Blaithin Fawley dnia 09.10.18 14:41, w całości zmieniany 1 raz
'Wróżby' :
Przez chwilę planował się wycofać i wrócić do bezpiecznego schronienia własnych komnat, ale skoro nogi doprowadziły go aż tutaj, mógł chociaż oddać hołd tradycji. Ruszył więc przed siebie, pozdrawiając po drodze skinieniem głowy kilka znajomych osób, lecz nie zatrzymując się, żeby porozmawiać z którąkolwiek z nich. Nie miał ochoty na wymianę uprzejmości ani rozmowę o woskowych kształtach; nie znał się też na wróżbiarstwie na tyle, by być w stanie zinterpretować własny – liczył tu jednak na pomoc innych, którzy godziny spędzone w dusznej klasie poświęcili na faktyczne studiowanie ksiąg, a nie snucie dalekosiężnych marzeń o smoczych wyprawach.
Podszedł do jednej z glinianych mis, tych stojących bardziej na uboczu, niż w centrum polany, początkowo nie przyglądając się dokładniej kobiecie, która już przy niej stała, przelewając wosk przez dziurkę mosiężnego klucza. Zauważył jedynie – mimowolnie i raczej podświadomie – że nosiła się dumnie, jak jedna z przedstawicielek brytyjskich, magicznych rodów, choć gdy znalazł się tuż obok, nie rozpoznał jej twarzy z salonów. Miała w sobie coś odmiennego, ale też dziwnie znajomego i przez chwilę wydawało mu się, że powinien był znać jej imię – ale mimo że próbował, nie potrafił przypomnieć sobie, skąd. Możliwe, że tylko mu się wydawało, lub że mylił ją z kimś innym.
Przeniósł spojrzenie na woskowy kształt, pływający po powierzchni wody. – Księżyc – zauważył cicho, mniej z racji realnego zainteresowania, a bardziej ze względu na fakt, że dobre wychowanie nakazywało mu się odezwać. – Wie lady, co oznacza? – zapytał, upewniając się, że zwrócił na siebie jej uwagę i dopiero wtedy kiwając z szacunkiem głową. Nie znał jej nazwiska, ale stan wydawał mu się oczywisty; jej szaty, chociaż skrojone raczej na modłę francuską niż angielską, zdecydowanie nie zostały uszyte na zamówienie kogoś spoza arystokracji. – Mogę? – dodał jeszcze, samemu sięgając po jedną ze świec oraz klucz, ale dając jej jeszcze chwilę na zrezygnowanie z jego towarzystwa, biorąc pod uwagę, że mogła chcieć pozostać sama. Dopiero później przechylił ostrożnie świecę, wylewając ciepły wosk na chłodną powierzchnię wody.
I am not there
I do not sleep
'Wróżby' :
Zanim oboje znaleźli się przy właściwym stoisku, musieli oczywiście przedyskutować kwestię zaręczyn panny Lestrange. Lord Crouch był już raz żonaty i wkrótce miał stanąć na ślubnym kobiercu po raz drugi, był więc cennym źródłem opinii na temat instytucji małżeństwa. Konserwatywne poglądy czyniły go odpowiednim powiernikiem w tej kwestii, a sympatia, jaką darzył mieszkańców Wyspy Wight, dodatkowo pogłębiała pewność młodej śpiewaczki.
- Lord Yaxley, syn nestora – nie mogła odpuścić okazji do pochwalenia się pozycją zajmowaną przez przyszłego męża; wiedziała, że Amadeus doceni dumę w jej głosie oraz niewielki uśmieszek pojawiający się na twarzy – Opiekuje się smokami w rezerwacie Kent, dlatego śmiem twierdzić, że będę mogła czuć się przy nim bezpiecznie.
Kroczyli dalej przed siebie, nie poświęcając wiele uwagi mijającym ich osobistościom; oczywiście odpowiadali na powitania kogo trzeba, Marine pozdrowiła także Lorraine Prewett, ale poza tą wymianą uprzejmości pozostawali parą niewzruszoną przez nikogo z zewnątrz.
- Co sądzisz o tej decyzji? – zapytała, szczerze zaciekawiona tym, co lord Crouch ma do powiedzenia. Lordowie z Fenland znani byli ze swojej nieustępliwości i konserwatywnych poglądów, a mimo iż daleko im było do lwów salonowych, sama panna Lestrange nie miała nic przeciwko wyborowi ojca. Wszyscy rozprawiali o tym, że nadchodzą ciężkie czasy, jej zaręczyny były więc doskonałym momentem by ogłosić, że lordowie z Wyspy Wight stoją po właściwej stronie.
Zanim się obejrzała, stali już przy jednej z mis; młoda czarownica zachęciła swojego towarzysza aby pierwszy przelał wosk przez klucz i z zaciekawieniem spojrzała na kształt, który chwilę później pojawił się na wodzie.
- To chyba rozgwiazda. Wróżę Ci więc rychłą kąpiel w Morzu Śródziemnym, a co za tym idzie, podróż na kontynent. Na pewno czeka cię jakiś wyjazd służbowy – zawyrokowała, drocząc się odrobinę ze swoim towarzyszem.
Nie minęło jednak wiele czasu, zanim sama nie chwyciła klucza. Wiedziała, że od jednej sylwetki nie będzie zależał jej los, co nie zmieniało faktu, że była odrobinę podekscytowana przesłankami na temat domniemanej przyszłości.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Marine Lestrange dnia 28.03.19 19:36, w całości zmieniany 2 razy
'Wróżby' :
Do czasu, dopóki nie oceniła całokształtu jego osoby. Głosu, nieznacznie ostrzejszych rysów jego twarzy i gęstszego zarostu. Niedługo miała je skojarzyć z konkretną osobą. Jeszcze zanim echo jej wspomnień dopadło jej myśli, pozwalając jej zidentyfikować mężczyznę, już instynktownie czuła do niego niechęć. Nawet pomimo faktu, że jego wizerunek nie ranił jej oczu, a głos uszu. Wręcz oba te aspekty wydawały się w jakiś sposób przyjemne i dla oka i ucha, żeby nie powiedzieć: magnetyczne.
— Podejrzewam, że zaraz mnie o tym poinformujesz, lordzie?
Na razie zdystansowana, odłożyła klucz na tacę obok misy, nie wywołując przy tej czynności nawet najmniejszego dźwięku. To przez pedantyczne wychowanie ciotki, którą drażnił nawet najdrobniejszy brzdęk łyżeczki o porcelanę. Wolno odciągając dłoń od kluczyka, cofając ją pod żebra, splotła swoje dłonie razem, z początku nie znajdując dla nich zastępczego zajęcia. W tej pozycji uniosła w końcu z większym zainteresowaniem twarz ku mężczyźnie. Jego profil, sylwetka, nawet jego ubiór świadczyły o jego przynależności do szlachetnego rodu. Ale to, co poruszyło lady Fawley bardziej, to fakt, że po kilkunastu sekundach, w których dojrzała wiele zmian w jego prezencji, rozpoznała w nim Percivala Notta. Dowodem na to mogło być choćby, ledwie dostrzegalne, spięcie jej ramion i ostrzejsze spojrzenie. To było niełatwe do rozczytania, kiedy łagodziły je refleksy płomienia świecy odbijającego się w jej tęczówkach. Gdyby jednak patrzeć uważniej, można byłoby zauważyć groźny błysk, który zaraz przygasł, kiedy odwróciła spojrzenie.
— Proszę.
Typowa, grzecznościowa formułka miała go zachęcić do skorzystania z oferowanych przez rodzinę Prewettów zasobów. W czasie, kiedy ona obeszła go od tyłu, obejmując krytycznym spojrzeniem całą jego sylwetkę, upewniając się, żeby tego wzroku nie wyłapał. Stając w końcu po drugiej stronie misy powstrzymywała się od cisnących się na usta niesympatycznych epitetów. Zamiast tego uśmiechnęła się kącikiem warg.
— Księżyc i słońce.
Jakże ironicznie… Ta ironia wcale nie trafiła w jej gusta, dlatego jej następna wypowiedź przesiąknięta była odrobiną niebezpiecznej nuty. Zasłyszana wcześniej od Polagii Prewett interpretacja znaczenia słońca, okazała się w jej komentarzu niezastąpioną pomocą.
— Ktoś mógłby pomyśleć, że żeby siła słońca mogła wzejść, ktoś inny – nacechowany na przykład przez księżyc – w przeszłości musiał zostać zepchnięty na margines, żeby ciebie w przyszłości czekało szczęście i świetlana droga… lordzie Nott.
Specjalnie jego personalia wypowiedziała przy końcu swojego zdania, dawkowane odpowiednim tonem – irytująco powolnym i enigmatycznym, żeby mógł się zastanawiać skąd się znali. Na co ona sama, póki co, nie chciała mu udzielać odpowiedzi. Nie planowała niczego ułatwiać żadnemu z Nottów.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
- Chyba tak - śmieję się cicho. Trollofobka, tak, to chyba mnie opisuje w tym momencie. - Ale nie złość się na mnie, kuguchary czy psidwaki są super! - dodaję, pragnąc się trochę usprawiedliwić przed wielkim gniewem przyjaciółki. Ona wie, że lubię zwierzęta, ale wolę to zaznaczyć, skoro robi taką groźną pozę. Strach się bać, ot co. - Nigdy w to nie wątpiłam - przyznaję szczerze i kiwam głową. - Ale wiesz, że znawca trolli nie pasuje do tego obrazka, prawda? - dopytuję, naturalnie z czułością oraz wyrozumiałością, taka przecież jestem! - Nie zrozum mnie źle. Ja się po prostu boję, że te trolle to cię kiedyś zaciukają maczugą. Nie chcę, żebyś stała się drugą Gondoliną Oliphant - mówię tym razem śmiertelnie poważnie. Tamta czarownica skończyła bardzo źle i zdecydowanie nie widzę w tej roli Julki. No po prostu nie i już. Wolałabym już, żeby była nadętą arystokratką, przynajmniej pozostałaby żywa. Jak wiemy z doświadczenia, Prewettówna nie stanie się ani jednym, ani drugim, więc to tylko czcze marzenia oraz próby przekonywania do porzucenia niebezpiecznego zajęcia podglądania śmierdzących istot i uczenia się od nich języka.
- Nie ma. To musi być ten jedyny - wyrokuję niczym najwyroczniejsza z wyroczni, niczym Pytia, Cassandra i wszyscy inni, co wsławili się w bystrości trzeciego oka. Towarzyszy temu powaga, wyprostowana przy misie sylwetka oraz pełen stanowczości wyraz twarzy. Ale tak naprawdę to dokładnie to myślę - skoro dobrali ich tak cudownie harmonijnie, to niedługo i oni sami dobiorą się do siebie, chociaż to brzmi w mojej głowie jakoś tak… obcesowo i niejednoznacznie. Wręcz nieprzyzwoicie! Dlatego krzywię się lekko do własnych myśli.
- Wiesz, odkąd w czerwcu była zima, to nie można niczego wykluczyć. Nim się obejrzysz, a we wrześniu będziesz stroić choinkę - odpowiadam na pełen powątpiewania głos rudowłosej. Ja już w nic nie wątpię, a wręcz wszystkiemu daję wiarę. Magia jest zaskakująca sama w sobie, a jeśli dodać do tego jej załamania, to już w ogóle niemożliwe staje się możliwe. Jednak muszę przyznać, że odpowiedź na moje pytanie jest niesamowicie zaskakująca, stąd moje uniesienie brwi i zaskoczenie. – Bardzo dojrzale! - rzucam trochę z kpiną, niestety. - Tym bardziej do siebie pasujecie. I jedno i drugie uparte jak osioł gotowe do narażania swojego życia. - Kręcę z dezaprobatą głową. - Ale nie odmówię sobie obserwacji zmagań panów - dodaję po krótkiej pauzie pełnej zamyślenia. Coraz gorsze myśli nawiedzają mój umysł, na przykład to, czy zobaczymy czarodziejów z nagimi torsami. Och! - Ale przez większość czasu musisz zasłaniać mi oczy - śmieję się, ale to poniekąd prawda. Nienawidzę brutalności. Z drugiej strony po wydarzeniach z kwietnia muszę się do niej przyzwyczajać.
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
Nie mógł również nie wyłapać dumy w głosie Marine; bez wątpienia zdawała sobie sprawę z tego, że stała u progu wyjątkowo zaszczytnego małżeństwa.
- Niech tylko spróbuje splamić twój honor, Marine – odrzekł tak cicho, aby usłyszała go tylko lady Lestrange, a w głosie lorda zabrzmiała subtelna nuta groźby. Marine była przecież córką jego długoletniego przyjaciela i Amadeus czuł się w pewien sposób odpowiedzialny za jej dobro; wierzył zresztą, że gdyby sam posiadał dzieci, Theseus zachowywałby się wobec nich podobnie. Gdyby tylko jego syn żył… - Oczywiście nie zmienia to faktu, że jest to zadowalający kandydat na męża. Szczerze ci gratuluję, moja droga – odrzekł, tym razem nieco głośniej, posyłając Marine ciepły uśmiech, który wyżłobił na jego twarzy kilka dodatkowych zmarszczek. - Jeśli chodzi o moją opinię, śmiem twierdzić, że czeka cię odpowiedni prestiż związany z byciem żoną szlachcica, którego w bliższej lub dalszej przyszłości będzie można typować na kolejnego nestora rodu Yaxley – dodał, na powrót zagłębiając się w gąszczu myśli. Jego ród od lat pysznił się umiejętnością trafnej analizy skutków szlacheckich mariaży, jako że Crouchów od dziecka oswajano ze skomplikowaną siatką wpływów i koneksji. - Twoje dzieci będą miały szansę cieszyć się podobną pozycją – dodał jeszcze, między wierszami przypominając Marine, że wydanie na świat potomków było nie tylko jej obowiązkiem, ale również przypieczętowaniem małżeństwa i swojego statusu.
Zamilkłszy, spojrzał w misę z wodą, odkrywając, że wosk utworzył w niej dość kształtną gwiazdę.
Jego towarzyszka już śpieszyła mu z pomocą w interpretacji.
- Podróż służbowa nad Morze Śródziemne w istocie byłaby wspaniała – odrzekł, uśmiechając się dość pobłażliwie, choć zaraz zorientował się, że sugestia Marine mogła być dobrym pomysłem. - Ale być może wybiorę się tam w nieco innym charakterze – rzekł, a na jego twarzy pojawił się lekko rozmarzony wyraz. Ilekroć myślał o swojej drogiej Madeline, czuł się jak w najpiękniejszym śnie. - Lady Slughorn zapewne ucieszyłaby się z podróży poślubnej po Włoszech bądź Riwierze Francuskiej.
Teraz jednak nadeszła jego kolej, by zinterpretować kształt, jaki utworzył wylany przez lady Lestrange wosk. Amadeus pochylił się lekko nad misą, mrużąc oczy i usiłując użyć swojej dość skostniałej już wyobraźni.
- Ptak – oświadczył wreszcie, zerkając na Marine. - Niewątpliwie symbolizuje rychłe wyfrunięcie z rodzinnego gniazda i wzbicie się w przestworza magicznej socjety. Sądząc po rozmiarze skrzydeł… wróżę ci wysokie loty – niemalże bawiła go ta interpretacja; z jednej strony będąca elementem nieszkodliwej, dość dziecinnej zabawy, a z drugiej brutalnie realna.
Wysokie loty mogły przecież oznaczać wyjątkowo bolesne upadki, a każda szlachcianka – zwłaszcza Marine, jak podejrzewał Amadeus – wolała przecież wystrzegać się tych drugich.
[bylobrzydkobedzieladnie]
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
Ostatnio zmieniony przez Laurent Baudelaire dnia 08.12.18 16:37, w całości zmieniany 2 razy
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 90
--------------------------------
#3 'Wróżby' :
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset