Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Szły z Maxine ramię w ramię, dając się prowadzić kierownikowi niewielkiej wycieczki - Rowan. Ria dzielnie sunęła za nią. Ze wciśniętymi dłońmi w kieszenie długiej, pomarańczowej sukienki uważnie patrzyła pod nogi. Dzikie, nieujarzmione drogi nosiły znamiona nieprzewidywalności, których ona chciała uniknąć.
- Daj spokój - odezwała się z przekąsem. - Kogo obchodzą wianki? Pytanie brzmi: kiedy wreszcie rozpocznie się mecz Quidditcha, prawda Max? - spytała dobitnie. Uśmiechnęła się szelmowsko trącając koleżankę łokciem. - Mamy wiele tyłków do skopania - westchnęła z udawanym zmęczeniem. Oj tak, spuszczanie bęcków innym drużynom należało do zajęć wysoce męczących, aczkolwiek ktoś musiał podołać temu zadaniu - a kto inny jak nie najlepsza drużyna na świecie, niezawodne Harpie? Ria nie spodziewała się, że przyjaciółki wystawią ją do wiatru odnajdując kawalerów na jutrzejszy wieczór; człowiek uczył się całe życie. Umilkła przekonana, że spędzą ten dzień wspólnie.
Przeszedłszy jeszcze parę metrów zasiadła przy jednym z wolnych stanowisk. Starannie wymościła sobie miejsce zerkając to na jedną, to na drugą czarownicę.
- Zgłaszam kandydaturę Max jako najszybszej dziewczyny na tym kontynencie. Poradzi sobie z zadaniem w tempie ekspresowym - odparła pannie Sprout, a Desmond puściła oczko. Nie wynikało to ze strachu przed przepowiednią dotyczącą przyszłości; jakkolwiek pesymistycznie to nie zabrzmi, Weasley nie patrzyła w nią z optymizmem oraz otwartym umysłem. Spodziewała się najgorszego - była gotowa. Na wszystko. Włącznie z bajdurzeniem nad ulanym do miski woskiem.
Znakomitą zabawę gwarantowało wszak towarzystwo cudownych rudzielców, z którymi podążała ścieżką w kierunku zagajnika; Rię trzymała pod rękę, a Rowan przypatrywała się spod lekko uniesionych brwi. - ]Na pewno jest ci wygodnie w tych butach? - spytała, a kąciki ust drżały; nie śmiała się przecież z niskiego wzrostu panny Sprout, a jedynie tego jak te cieniutkie słupki wbijały się z każdym krokiem w lekko wilgotne podłoże. Wychowaną na głębokiej, walijskiej wsi Maxine nieco ten widok rozbawił, lecz chciała z tego zażartować wraz z Rowan, a nie z Rowan.
- No właśnie - przytaknęła Rii ze śmiertelnie poważną miną; z Weasleywną rozumiały się najwyraźniej doskonale. - Szybciej łapię znicza, niż którykolwiek facet wianek, choćby miał go pod samym nosem - zażartowała z łobuzerskim uśmiechem, puszczając Rii perskie oczko. Każdy dzień Festiwalu niósł za sobą coś niezwykłego, wiele zabaw było naprawdę wartych uwagi i iudziału, lecz tą, na którą Maxine czekała najbardziej - był oczywiście mecz. Pozostawało jej mieć jedynie nadzieję, że nie zostaną z Rią rozdzielone i wtrącone do różnych drużyn; tak przecież być nie mogło! Były Harpiami z Holyhead, były jedną drużyną zarówno na boisku, jak i poza nim. Nie mogły grać przeciwko sobie. To wbrew naturze.
- Ale może pójdę się pośmiać, wyciągnę Jean - powiedziała w końcu Rowan; słowo wiara sprawiło, ze dziwny cień pomknął po twarzy Desmond, lecz nie skomentowała tego ani słowem. Zarówno Sproutówna, jak i Ria były czarownicami czystej krwi i najpewniej nie miały pojęcia o tym jakiego pojmowania wiary próbowali nauczyć Maxine i Jean ich świętoszkowaci rodzice.
- Skończymy samotnie? - prychnęła śmiechem na samą wizję (która była naprawdę rozkoszna i powinny były zrezygnować w ogóle z plecenia wianków i zająć się tym tak po prostu, a nie w ramach pocieszenia). - O twój wianek, Myszko, to bym się na ich miejscu biła - wyrzekła bez cienia kpiny, czy ironii; Rowan była jedną z najbardziej rozkosznych istot jakie przyszło jej poznać, a wianek Weasleyówny był nie mniej cenną nagrodą.
Po niedługim spacerze dotarły w końcu do zagajnika; cichego i pogrążonego w półmorku, pachniało tu ziołami i parafiną. - Czuję się jak na lekcji wróżbiarstwa w Hogwarcie - wyszeptała do Rudzielców Maxine, chciała brzmieć cicho, lecz stojąca nieopodal staruszka i tak ją usłyszała; syknęła na Desmond potępieńczo, pociągnęła więc przyjaciółki ku innej misie.
Uniosła na nie pozornie mordercze spojrzenie; oczywiście, musiały ją wypchnąć przez szereg. Pewnie zaraz miała ujrzeć ponuraka i zbiegną się tu czarownice, aby lamentować nad jej żałosnym losem. - Wierzycie w to w ogóle? - spytała nieco niepewnie, biorąc w dłoń klucz, a w drugą świecę. Westchnęła ciężko, jakby już ujrzała ponuraka, po czym zaczęła przelewać wosk w odpowiedni sposób (chyba, robiła to po raz pierwszy) - i miała nadzieję, że mimo wszystko ujrzy na wodzie dobrą wróżbę.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
'Wróżby' :
Zupełnie jak w Hogwarcie! Tam też ciągle musiała go pilnować, inaczej gotów był pognać na trening quidditcha prosto z obiadu w Wielkiej Sali, z twarzą całą umazaną tłuszczem z wieprzowej potrawki lub sosem od pieczeni. W tej kwestii też się nie zmienił, zupełnie jak w przypadku swojej sympatii do wróżenia.
- Cieszę się, że napisałeś. Jakoś głupio byłoby tu przychodzić samej. - wzruszyła lekko ramionami, powoli kierując się ku stanowiskom, gdzie można było przelać wosk. Chociaż tak po prawdzie, nigdy specjalnie nie wierzyła w to, że tego typu praktyki faktycznie mogłyby przepowiedzieć dla niej przyszłość. Traktowała to bardziej jako zabawę, a przecież rozrywkę zawsze najlepiej dzieli się z przyjacielem! Joey nawet nie mógł sobie wyobrazić jak jego powrót do jej świata pomógł Florence. Zupełnie jakby swoim pojawieniem się podarował jej promyk słońca. Oczywiście wielka szkoda, że ich ponowne spotkanie się zostało przerwane przez tę przeklętą kreaturę, ale to już była przeszłość. Lodziarnię wyremontowano, po dziurze w ścianie nie było już śladu a Florence mogła się za to cieszyć odzyskanie swojego przyjaciela. Wychodziło na plus!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że po raz pierwszy od długiego czasu odetchnął pełną piersią, czując spokój. Wszystkie poprzednie wydarzenia nie miały sobie równych z powrotem do zdrowia jego siostry. Było to naprawdę niespotykane, ale nigdy nie wątpił w to, że dziewczyna podda się tak łatwo w walce z chorobą. Bolało go, gdy musiał patrzeć na zmęczoną twarz siostry, której nikt nie potrafił pomóc i żaden uzdrowiciel nie wiedział, co się z nią działo. Ktoś kiedyś powiedział, że Yaxleyów ciężko było zabić i może było w tym więcej prawdy niż się spodziewał? Wszak na początku ich matka czuła się nie na siłach, objęta tajemniczą niemocą, której pochodzenie koniec końców odkrył i przegonił agonalny stan. Teraz od końca kwietnia to Leia czuła się nie na siłach i medycy twierdzili, że trzeba się przygotować na najgorsze. Z każdym dniem jednak czuła się lepiej, by w końcu stanąć samej na nogach i tym swoim lekkim krokiem przejść przez korytarze posiadłości. Podobnie jak jej brat przybierała na siłach - on po wyprawie do Azkabanu, ona po nagłe chorobie. Miał jej tyle do powiedzenia, pokazania, a przede wszystkim chciał spędzić z nią jak najwięcej czasu. Zaskoczyła go swoją decyzją o wybraniu się koniecznie na Festiwal Lata, ale nie miał siły jej odmawiać - szczególnie, że na następny musiałaby czekać cały długi rok. Najprawdopodobniej już jako czyjaś żona, ale o tym nikt nie dyskutował. Milczący Yaxleyowie nie okazywali radości tak jak inni czarodzieje, lecz każdy kto chociaż odrobinę ich znał, mógł dostrzec wyraźnie zarysowany spokój. Odmienny niż zwyczajny. Nie taki srogi. Mieszkańcy Yaxley's Hall mieli wszak do tego powód, a ów powód właśnie szedł u boku Morgotha. Szlachcic zerkał na siostrę zbyt często, lecz nie mógł się powstrzymać, a obserwowanie emocji pojawiających się na rumianej twarzy młodej arystokratki było dla niego największą nagrodą. Oczywiście, że nie było dyskusji o tym, by Leia poszła gdzieś samotnie, dlatego brat ciągle znajdował się tuż obok - miał nadzieję, że nie miała mu tego za złe. Musieli nadrobić zabrany im czas przez bezlitosne wydarzenia, na które nie mieli wpływu. Bo czy wyładowania magii były w jakikolwiek sposób do przewidzenia? Żaden jasnowidz nie wyjawił swojego proroctwa, co jeszcze bardziej nastawiło Yaxleya przeciwko tym oszustom. To człowiek podejmował za siebie decyzje, nie los, nie jakaś siła wyższa. Należeli do siebie i do nikogo innego. Co prawda nie miał na myśli spraw, za które był odpowiedzialny nestor, o czym świadczyć miały chociażby jego niedawne zaręczyny. Niestety Leia nie mogła brać w nich udział, ale spotkali Marine z jej kuzynem przed skierowaniem się w inne części Festiwalu Lata. Nie było to ów zapoznanie się o jakim wspominała wcześniej lady Lestrange, ale ono miało nastąpić w swoim czasie. Morgoth z łatwością mógł wyczuć, że Flavien nie był zbytnio zadowolony z wizji wspólnego spędzenia reszty dnia, ale Yaxley nie zamierzał w żadnym stopniu rujnować mu świętowania. Narzeczeni wspólnie podjęli decyzję, że ów wieczór spędzą w towarzystwie najbliższych członków rodziny. Zresztą trochę egoistycznie myślał o tym, by mieć Leię tylko dla siebie i nie musząc dzielić się nią z nikim innym. Nie wiedział, kiedy znaleźli się blisko zagajnika, gdzie odbywały się wróżby, ale gdyby zdawał sobie sprawę z tego, co tu znajdą, na pewno nie wybrałby tej drogi. Zatrzymał się jednak, patrząc na siostrę z pytającym wyrazem twarzy. Ten dzień był dla niej i jeśli chciała przelać wosk przez dziurkę od klucza, nie zamierzał jej tego zabraniać.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
— Och, słońce — rzekła jakże czule Red, przybierając iście zranioną minę kierowaną ku wyższej blondyneczce. Rękę przytknęła do piersi, tworząc perfekcyjny obraz `jak mogłaś we mnie zwątpić?` z krwi i kości. Brakowało jeszcze tylko kryształowej łzy spływającej po policzku, lecz to prawdopodobnie zrujnowałoby delikatny makijaż, także nie. To zostało oszczędzone — Jestem w stanie przebiec w nich maraton, duh — dodała zaraz beztrosko, jakby to była najbardziej oczywista oczywistość świata. Zapewne niewielu pamięta czasy, gdy dziewczę poruszało się na co dzień w butach na płaskim obcasie. I dobrze, niech tak pozostanie, to był mroczny okres.
Słysząc odpowiedź swych towarzyszek, uniosła swe szlachetne oblicze ku niebu, wzdychając przy tym przeciągle. Czy ty widzisz, z czym ja się tu muszę mierzyć? Wydawała się pytać, kręcąc zaraz głową w smutku nad własnym losem.
— Mnie obchodzą Ria, mnie. A to znaczy wiele — oświadczyła z pewnością siebie — Zresztą wianki są jutro, a szkoda odpuścić tak cudowny dzień! Kto jak nie my, będzie oceniał, który z panów wywinął prawdziwie majestatycznego orła? Albo będzie udawał oburzenie, kiedy z błyskiem w oku będziemy obserwować, jak się biją o wiecheć kwiatów? Kto Ria? No kto? — zadawała pytania uporczywie, nie kryjąc już wcale swego rozbawienia. Teoretycznie jako magomedyk, powinna wzgardzić wszelkimi przejawami przemocy, ale...nie mówiła, że była dobrym magomedykiem, nie? — Poza tym, mecz quidditcha jest na sam koniec i Merlin mi świadkiem, że jeśli wy zawodowcy zajmiecie wszystkie miejsca, tłuczek będzie waszym najmniejszym problemem — oznajmiła, splatając ręce na piersi. Rowan kochała ten sport, jako kapitan drużyny puchonów była w stanie dla gry oddać wszystko, łącznie z dobrymi ocenami ku ogólnej zgrozie rodziców i nie wyobrażała sobie, że nie będzie mogła wziąć udziału w zabawie. To byłoby takie...rozczarowujące. No i przykre.
Widząc cień, jaki zapadł na twarzach dziewcząt, mogła tylko przekręcić głowę na bok pytająco. Czyżby znowu nie popisała się subtelnością? Czyżby już po wieki wieków była skazana na Amarylis jako drugie imię?
— Aww, to urocze! Chociaż wątpię, by czyhało na niego tylu panów jak na wasze — wcisnęła się między Harpie, biorąc je pod rękę i ściskając z otuchą — Jestem pewna, że wasi fani umrą ze szczęścia, mogąc spędzić, chociażby kilka sekund w towarzystwie najlepszych graczek świata — dodała zaraz, wzrok kierując ku drugiemu rudzielcowi — Nie rób takiej miny RiRi, dobrze wiesz, że tobie samotność niestraszna moja Pani — tutaj poruszyła sugestywnie brwią, żartobliwie pijąc do błękitnej krwi Weasleyówny.
Znalazłszy się tuż przy misach, z ciekawością zerknęła w płytką toń wody.
— Czy to oznacza, że muszę wywróżyć sobie rychłą śmierć, żeby otrzymać Wybitny? — również wyszeptała, chociaż nieco konspiracyjnie. Uwielbiała lekcje wróżbiarstwa, co prawda nie miała zielonego pojęcia, co się na nich wyprawiało, lecz skłonny do dramatyzmów umysł Red radził sobie z wymyślaniem co dziwniejszych przepowiedni. I faktycznie kończyła z Wybitnym na koniec każdego roku.
— Nie wiem, dlaczego się więc nie przekonamy? — odrzekła szczerze. Ludzka podświadomość zwykła kpić z prób poznania przyszłości. A jednak po ziemi stąpali obdarzeni darem jasnowidzenia, czyż lady Prewett nie jest najlepszym przykładem? Czy sama nie była takim przykładem, na niezwykłość otaczającą ich w i tak niezwykłym świecie? Z ciekawością przyjrzała się wróżbie, marszcząc zaraz lekko nosek.
— To trochę wygląda jak wyjątkowo niedorobiony burak, widzisz? Tu ma wypustki jak od liści, a te dwa trochę przypominają korzenie...tylko tu takie dziwne jest — zastanawiała się głośno, nie będąc pewną, co ten dziwny kształt mógł oznaczać — Ej...a może to świnia? — potarła potylicę dosyć niepewnie, żałując wyjątkowo, że nie starała się nic a nic podczas nauki symboliki wróżb — Co sądzisz Ria? Swoją drogą, jesteś następna!
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Nigdy przedtem nie czuła takiej ulgi, jak właśnie w momencie, w którym po raz pierwszy od kilku miesięcy znalazła się na świeżym powietrzu. Miała wrażenie, jakby wstąpiło w nią nowe życie, bo ciągłe leżenie w łóżku i walczenie o każdy oddech mogło się nazywać co najwyżej egzystencją. Poza tym przez większość tego czasu Leia właściwie nie miała pojęcia o tym, co się dzieje wokół niej. Skupiała się tylko na tym, co miało miejsce wewnątrz, jako że choroba trafiła ją od środka. W związku z tym każdy dzień był dla niej wyzwaniem. Musiała walczyć, ciągle walczyć, żreć się z tą paskudną zarazą, aby zdobyć kolejne godziny swojego cennego życia. Czasami czuła na swoim czole czyjąś dłoń lub słyszała słowa ludzi, mówiących do siebie nawzajem lub też do niej samej, ale nigdy nie była w stanie zrozumieć, jakie dokładnie słowa były wypowiadane. Poza tym nawet gdyby umiała to zrobić, nie potrafiłaby znaleźć w sobie siły do tego, aby udzielić jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi. Ponadto zdawała sobie sprawę z tego, że musi oszczędzać całą energię, jaka tylko jej pozostała, bo pomoc z zewnątrz nie nadejdzie. Nie była w stanie stwierdzić, skąd to wiedziała. Po prostu podświadomie czuła, że to nie jest coś, czemu jakikolwiek Uzdrowiciel może zaradzić, a więc jedynym sposobem na przeżycie było zwalczenie choroby na własną rękę. Jednakże te wszystkie myśli pojawiły się dopiero później, gdy odzyskała przynajmniej jasność umysłu. W pierwszych dniach kierował nią przede wszystkim instynkt, wszystko inne jakby zostało wyłączone przez jakąś nienazwaną siłę.
Były takie momenty, kiedy wydawało jej się, że nie przeżyje. Śmierć zaglądała jej prosto w oczy, a ona bała się, że w którymś momencie odwróci wzrok po to, by się jej poddać i by nie musieć patrzeć, jak zbiera ją w swoje ramiona. Przechodziła jednak próbę za próbą, aż w końcu zaczęły one przychodzić coraz rzadziej i rzadziej. W pewnym momencie zupełnie ustały, a ona nareszcie poczuła, że może odetchnąć. Gdy po raz pierwszy była w stanie wziąć porządny wdech, nie mogła przestać tego robić. Cieszyła się powietrzem, jak małe dziecko, a chociaż plamy potu widniały na jej twarzy, świadcząc o ogromnym wysiłku i gorączce, nie przestawała się uśmiechać, choć jedynym świadkiem tego uśmiechu były cztery ściany przestronnego pomieszczenia w rodzinnej posiadłości, w której się znajdowała. Bliscy co prawda wciąż nie odstępowali jej na krok, bojąc się o jej zdrowie, ale ona już wiedziała, że najgorsze ma już za sobą. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, odkąd stan zdrowotny zmusił ją do położenia się do łóżka, ale gdy dowiedziała się, że jest już lipiec, była niesamowicie zaskoczona. Nie wierzyła, że straciła tyle swojego cennego czasu.
O tym, że nie pójdzie na Festiwal Lata, nie chciała nawet słuchać, dlatego Morgoth musiał dostosować się do życzenia siostry, niezależnie od tego czy podobało mu się to, czy też nie. Leia czuła ogromną potrzebę wyjścia na zewnątrz i przebywania w innym miejscu niż Yaxley’s Hall, dlatego nie chciała słyszeć o jakimkolwiek sprzeciwie. Wciąż nie wróciła do pełni sił, a także odczuwała pewien trud przy wykonywaniu często najprostszych czynności, ale w końcu pójście na Festiwal nie mogło być aż tak dla niej niebezpiecznie. Poza tym wiedziała, że brat nie opuści jej na krok, a przecież w jego pobliżu zawsze czuła się bezpieczna. A skoro przyszła na miejsce, nie zamierzała odpuścić sobie wszelkich atrakcji związanych z festiwalem, dlatego w jedną dłoń złapała klucz, a w drugą świecę, by później zacząć przelewać wosk. Miała tylko nadzieję, że nie zobaczy tam niczego złego, w końcu w ostatnim czasie wystarczająco się nacierpiała.
— Jeśli to będzie ponurak, możesz szykować dla mnie trumnę — powiedziała, zwracając się do brata z lekkim uśmiechem na ustach. Naprawdę musiała się lepiej czuć, skoro była w stanie żartować sobie ze swojej choroby.
her mind is strong
'Wróżby' :
Nie protestował więc, gdy Leia pociągnęła go w stronę woskowych przepowiedni, rzucając uwagę, która była zdecydowanie nie na miejscu, ale Morgoth nie potrafił ukryć przed siostrą delikatnego uśmiechu. Cieszył się, że dziewczyna wracała do sił, a także do dawnego, wyrazistego charakteru. Podczas jej nieobecności stał się wyjątkowo ponury i nieprzystępny, dlatego powiew świeżości w wykonaniu młodszej z latorośli lady i lorda Yaxley odrzuciło spory bagaż smutku i dziwnego zawieszenia. Pozwolił siostrze pierwszej uformować swoją wróżbę, podczas gdy sam przesunął się do innego stanowiska i złapał za klucz. Nie wierzył w takie rzeczy i wiedział, że jego siostra również, ale nie zamierzał jej niszczyć radości. Zresztą ten jeden jedyny raz wydało mu się, że wrócili do czasów kiedy oboje mieli po kilka lat i odkrywali nowe miejsca w rodzinnej posiadłości, interpretując przemykające na ścianach cienie jako smoki, trolle czy bazyliszki. Czy to nie przypominało tych dziecięcych eskapad, chociażby odrobinę. - Nie chcę wiedzieć? - spytał, patrząc na siostrę, gdy ta już wyjęła swoją woskową wróżbę i nie miała zbyt zachwyconej miny. Nie czekając za bardzo na odpowiedź, nachylił się i przelał wosk przez oczko klucza, obserwując to, co się uformowało na wodzie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
'Wróżby' :
Cieszyła się, że Morgoth wstawił się za nią przed rodzicami. Pewnie gdyby nie on, o wiele trudniej byłoby jej się dostać na Festiwal Lata. Poza tym pewnie nie byłaby taka chętna do wzięcia udziału w tym wydarzeniu, gdyby nie towarzystwo brata. Nie widziała sensu w bezwiednym, samotnym przechadzaniu się między straganami. Przez te wszystkie dni, kiedy była chora, nie odzywała się do nikogo i czuła się samotna, dlatego teraz odczuwała potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem, a z bratem w szczególności. Tęskniła za nim i nie mogła sobie wyobrazić lepszego popołudnia od tego spędzonego razem z nim. W takim razie był na nią skazany czy mu się to podobało, czy też nie, ale póki co miała wrażenie, że cieszy się ze spędzenia z nią czasu tak samo, jak ona z nim. Zresztą, nie było to dla nich coś nowego. Było tak, od kiedy byli dziećmi. Morgoth był nie tylko jej bratem, ale także przyjacielem, dlatego tym bardziej chciała sprawić, by na jego twarzy pojawił się uśmiech. Miała wrażenie, że gdy ona walczyła w czterech ścianach ich domu rodzinnego, on prowadził swoje własne walki, ale nie wiedziała jeszcze, jak ciężkie.
Widząc kształt swojego wosku, Leia rzeczywiście nie miała szczególnie zachwyconej miny, szczególnie, gdy poznała treść swojej wróżby. Ach, nie ma to jak wiadomość o erotycznych uniesieniach, kiedy twój brat stał tuż obok. — Zdecydowanie nie — odpowiedziała, posyłając mu trochę niepewnie spojrzenie. Jednakże nie była aż tak nieśmiała, gdy zaglądała mu przez ramię, tak aby zobaczyć, co przedstawiał jego wosk. Gdy zobaczyła, że to kozioł, nie mogła powstrzymać głośnego śmiechu. Musiała złapać Morgo za ramiona, żeby przypadkiem nie upaść na ziemię, bo spazmy zawładnęły nią tak mocno, że nie byłaby w stanie utrzymać się na nogach, gdyby nie jego pomoc. — Nie wierzę, po prostu nie wierzę — wymamrotała między kolejnymi salwami śmiechu. W jej przypadku oznaczało to także zmierzenie się z niewielką dawką bólu, jako że wciąż była słaba, ale nie przejmowała się tym aż tak bardzo. W końcu świetnie się bawiła. — Ja mam konia — wyznała, mimo że jeszcze przed chwilą zdecydowali, że Morgoth nie powinien wiedzieć, co takiego uformowało się z jej wosku. Uznała jednak, że w tych okolicznościach warto było, żeby wiedział, dlaczego nie potrafiła doprowadzić się do porządku, jak na szlachciankę przystało. — Obawiam się, że od tego momentu powinniśmy uważać — dodała, śmiejąc się dalej z czołem opartym na ramieniu brata.
her mind is strong
Teraz jednak wyprawa do Azkabanu zdawała się być odległa, mimo że przez wiele dni nawiedzały go koszmary, które trwały po dziś dzień. Towarzystwo siostry i jej śmiech czyniły te wspomnienia jakby nieistniejącymi. Odległymi, niemalże nierzeczywistymi. Wiedział, że Leia nie zamierzała zostawiać go samego tego dnia. On również, dlatego wspólnie przemierzali miejsca między stoiskami, obserwując najbardziej unikatowe przedmioty, lecz nie sięgając po żaden z nich. Póki co nic specjalnego nie podbiło ich serc, dlatego trzymali pieniądze w kieszeniach. Być może później mieli dostrzec coś interesującego, ale teraz skierowali swoje kroki w zupełnie inną stronę niż jarmark. Wiele czarodziejów i czarownic o różnym statusie krwi chciało się dowiedzieć o tym, co przyniesie im los, jednak rodzeństwo Yaxley najmniej chyba pragnęło zgłębiać te arkany. Morgoth nie zamierzał zaglądać przez ramię siostry, ale wiedział, że ona wcale nie miała żadnych przeciwwskazań. Akurat pod takimi względami różnili się jak ogień i woda, lecz to nie przeszkadzało tworzyć udany duet. Słysząc śmiech siostry, spojrzał na nią nieco karcąco, ale w końcu skupił się na podtrzymywaniu jej w pionie, bo ogarnął ją taki śmiech, że o mało nie upadła. A przy okazji przyciągała niemałą uwagę. Nie skomentował swojej wróżby, chociaż nie mógł powstrzymać myśli biegnących w stronę pewnej osoby, ale zaraz potrząsnął delikatnie głową, by pozbyć się tych natrętnych myśli. Zanim zdążył jednak coś powiedzieć, Leia wyjawiła mu co też kryło się za jej woskową figurką. Widząc znaczenie jej wróżby, wziął głęboki wdech, czując jak podświadomie uścisnął jej dłoń mocniej, zupełnie jakby podejrzewał, że zaraz ktoś mu ją zabierze. - To jest niedorzeczne - stwierdził, zastanawiając się kto w ogóle pisał takie dyrdymały. Kolejny powód dla którego powinien wciąż utrzymywać swoje stanowisko odnośnie wszelkich prób przepowiadania przeszłości. - Chodźmy stąd - dodał, odwracając się od stoiska i kierując się w stronę jarmarku szybciej niż powinien. Nie było to takie proste mając u boku wciąż śmiejącą się siostrę, ale będąc już daleko od zagajnika, Morgoth zdał sobie sprawę, że ta sytuacja nakierowała drogą mu osobę ku znacznie silniejszej emocji niż normalnie. A patrzenie na jej radość nawet z tak nonsensownej rzeczy była dla niego potwierdzeniem, że jej odejście sprawiłoby mu niewyobrażalny cios. Uścisnął już lżej dłoń siostry i przeszli wgłąb festiwalu.
|zt Leia i Morgo
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
- Rzadko, bo rzadko, ale wystawienie przez kobietę zdarza się i najlepszym - westchnął teatralnie. Co począć? Sławetny zawodnik quidditcha, który został bez partnerki na wieczór wróżb... to chyba nie wróżyło nic dobrego.
Florence dygnęła z gracją i choć póki co aktorstwo wychodziło mu całkiem, całkiem, to nie zdołał ukryć rozbawienia, kiedy nazwała go sir Josephem. Brzmiało to tak nienaturalnie i w jego mniemaniu śmiesznie, że nawet gdyby bardzo chciał, to nie potrafiłby utrzymać powagi na twarzy. Sir Joseph Waleczny rycerz na usługach rodu Macmillan - panów Puddlemere. Cholera, może powinien to podrzucić prasie? Ciekawe czy by to podchwycili...
Florence też przerosła śmieszność ich gry, bo wybuchnęła śmiechem. Ha, czyli przegrała!, skwitował w myślach zadowolony ze swojego małego "zwycięstwa". On się nie zaśmiał, nie? Prawdziwie waleczny sir Joseph!
- A i widzisz? Tu cię zaskoczę, ale już mi się to zdarzyło - odparł z nieznikającym uśmiechem. - Nawet nie raz, ale nie mów nikomu... to zrujnowałoby moją reputację - ostatnie dodał półgębkiem ściszając głos. I mógłby jeszcze długo ją czarować w przeświadczeniu swej idealności... ale Flo jak zwykle potrafiła go sprowadzić na ziemię.
Upaćkał się malinami.
Zrobił minę niezadowolonego (a jakże!) dziecka, ale wziął od niej chusteczkę, coby zetrzeć z brodatego pyska czerwony sok.
- Ty za to wyglądasz olśniewająco - dodał wbrew swojej minie szczerze. - Już? - mruknął wciąż naburmuszony, choć już po chwili zaprezentował swój uśmiech numer pięć odsuwając od twarzy materiał, żeby mogła ocenić czy jego stan ją zadowala. Oby tak było.
Tylko na kolejne jej słowa uniósł wyżej brwi.
- Samej? Myślę, że gdybyś podeszła do kogoś tak jak do mnie, to miałabyś go w kiesz... - błyskawicznie zlustrował ją wzrokiem - w torebce...?
Nie był pewny czy w sukienkach są wszyte takie luksusy jak kieszenie. Wcześniej nawet się nad tym nie zastanawiał... Zresztą teraz też nie zaprzątał sobie tym dłużej głowy.
Ruszył za Florence w stronę jednego ze zwolnionych stanowisk.
- Byłaś już na jarmarku? W zeszłym roku sprzedawali jakieś fajne ogłowie czy coś w tym stylu, potem żałowałem, że go nie kupiłem... Może tym razem mi się uda...? - ostatnie rzucił w zamyśleniu podając jej mosiężny klucz i świecę. Panie mają pierwszeństwo, prawda?
- Tak w ogóle to wiesz dlaczego wosk przelewa się przez dziurkę od klucza? - zagadnął nagle zmieniając temat. Jego oczy zabłyszczały wesoło w chybotliwym świetle świec.
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
To było zabawne — wcielanie w rolę jednego z tych niedowiarków, czarodziejów gardzących przepowiedniami i podszeptami losu. Bawił się, wystawiając ją na próbę. Jaką była wróżbitką, jaką była czarownicą, osobą? Była Prewettem, nie spodziewał się po niej zbyt wiele, mimo szlachetnej krwi płynącej w jej żyłach, w myślach lekceważąc przekonania i wiarę, szczególnie tą, dotyczącą tolerancji i równości. Kiedy się odezwała — a głos miała przyjemny, delikatny i łagodny; zwracała się do niego niemalże czule, sympatycznie. Nie przywykł do tego. Te nowe doznania były zaskakujące i bawiły go coraz bardziej.
— Nie? To czym są te wróżby w takim razie? Niczym innym, jak stertą kłamstw, którym nadaje się znaczenie. Po co? By omamić? By przerazić? By na tym zarobić? Oczywiście — burknął pogardliwie, marszcząc brwi. Jego twarz nie zdradzała dobrego poczucia humoru i pozytywnego nastroju, w jaki wprawiło go to spotkanie, ta wróżba, która jedynie podkreśliła stałość i siłę, jaka w nim drzemała. Narcystycznie napawał się smakiem satysfakcji, w samotności. Nie dawał upustu swoim odczuciom i wrażeniom, pozwalając by kłamliwa maska osiadła na jego dojrzałej twarzy już na stałe. — Jesteś wróżbitką, jasnowidzem — nie pytał, ocenił niby po jej słowach. — Jak możesz nie traktować tego poważnie?— W głębi duszy pogardził jej postawą. Nie wyglądała na oszustkę, sprawiała wrażenie szczerej — choć i do takich, a może szczególnie do takich osób zachowywał wzmożoną czujność. Mogła udawać, nawet jeśli nie wyglądała. — Myśli Pani, że gdybym zrobił to jeszcze raz, pojawiłoby się coś innego? — Mogło, czemu by nie? Ale zawsze odzwierciedlałoby jego i jego przyszłość. Smok mógł przyjąć formę węża, kruka, śmierci — dowolnego symbolu, a jednak wciąż odnosiłby się do niego i prawdy o nim. — Nie — odparł bez zawahania, spoglądając na kształt, który pojawił się na wodzie. Świnia. Cóż innego? Według wierzeń było to stworzenie nieatrakcyjne, wśród arystokratów nieszlachetne, plugawe, a jednak tak bliskie człowiekowi, tak do niego podobne. Zwierzę nieczyste — tak jak poglądy reprezentowane przez Prewettów. Szlaboluby, sympatycy mugoli, sojusznicy Weasleyów. Jak wróżby mogły się mylić, jak mogły wydawać się innym zakłamane i nieprawdziwe? Zaśmiał się do siebie, w ciszy, w głębi ducha, kiedy podnosił na nią iskrzący wzrok, zupełnie jakby oczami chciał zaśmiać jej się w twarz, kpiąc z niej, jej słów i poglądów; lecz jego usta ani drgnęły. Pozostały tak samo niechętnie wygięte w dół. — Co to znaczy?— spytał, choć dobrze wiedział. Uniósł brew, z zaciekawieniem — co mu powie? Wyciągnął ku niej rękę — To było przemiłe spotkanie, lady Prewett — niby w pożegnaniu. Chciał ująć jej dłoń na chwilę.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie miało to jednak w sumie nic wspólnego z dzisiejszym wieczorem, bo jak raz, TA panna go nie wystawiła.
- Och, dziękuję, chociaż zdecydowanie przesadzasz- machnęła ręką na jego komplement, chociaż nie mogła powiedzieć, że nie zrobiło jej się miło. Generalnie lubiła się ubrać ładnie, jednak przez całą tę przygnębiającą atmosferę ostatnich miesięcy zdecydowanie siebie zaniedbała. Cieszyło ją więc, że nie straciła dobrego smaku w kwestii swojego ubioru. Chociaż oczywiście mogła podejrzewać, że Joey skomplementował jej wygląd tylko dlatego że się przyjaźnili... wolała jednak tę pierwszą wersję! - Już. - powiedziała, odbierając od niego chusteczkę. No. Teraz to i on prezentował się jak należy. Poprawiła mu jeszcze tylko lekko zawinięty kołnierzyk. - Perfekcyjny sir Joseph.
Chociaż musiała przyznać, na kolejne słowa mężczyzny na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. To stwierdzenie było już zdecydowaną przesadą. Florence nigdy nie uważała się za specjalnie urodziwą, więc na pewno nie miałaby takiego czaru by porwać za sobą każdego!
- Jeszcze nie byłam. Planujemy wybrać się tam z Floreanem. Mówił, że koniecznie chce kupić sobie coś ładnego. - nie mogła go winić. Na Festiwalu Lata sprzedawano zawsze tak piękne rzeczy, że czasem ciężko było sobie odmówić. - Myślę, że jeśli się postarasz, to na pewno znajdziesz to ogłowie. Towar wystawiany na jarmarku w dużej części jest co roku taki sam, prawda? - Ilekroć Florence odwiedzała Festiwal Lata, często spotykała tam te same twarze, tych samych kupców i bardzo podobne towary. Oczywiście jednak zawsze można było też znaleźć na straganach sporo nowości i wyjątkowych perełek. Liczyła więc że Joeyowi dopisze szczęście.
Przyjęła od niego przedmioty potrzebne do odprawienia wróżby i pochyliła się nad zbiornikiem z wodą - Słyszałam, że ponoć klucz symbolizować ma otwarcie drzwi do tajemnicy, którą niesie przyszłość - odpowiedziała. Ten zwyczaj był bardzo stary. Słyszała nawet, że pierwotnie przez klucz przelewano roztopiony ołów! Och, to z pewnością byłoby straszliwie kłopotliwe dla gospodarzy, gdyby te wróżby wciąż kultywowano właśnie z użyciem ołowiu. A do tego niebezpieczne! Taki kawał metalu z pewnością mógł zrobić krzywdę, nawet jeśli tylko przypadkiem zostałby przez kogoś upuszczony na ziemię.
- No to spróbujmy!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset