Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
'Wróżby' :
- Ja? Ja przesadzam? - powtórzył za nią z niedowierzaniem. - Flo, ile mnie już znasz, co? Zawsze mówię jak jest! Nigdy nic nie ubarwiam - obruszył się na niby. W porządku, lubił czasami pewne kwestie przerysować (ale tylko po to, żeby się ciekawiej słuchało jego opowieści), ale w tym wypadku mówił jak najbardziej szczerze i zgodnie z prawdą, ot co! I nie tylko dlatego, bo "tak powinien jako przyjaciel". Powinien? Chyba nawet nie słyszał o takiej zasadzie. A Florence już z pewnością najlepiej wiedziała, że gdyby istniała taka zasada, to Joe jako pierwszy by ją złamał.
Wyczyścił się z malin, co zostało potwierdzone przez przyjaciółkę, ale... oczywiście! Jeszcze trzeba było poprawić jego stójkę. Joe dzielnie się powstrzymał przed złapaniem jej dłoni w trakcie tych lekko upokarzających czynności, tylko z rezygnacją pokręcił głową. Tak, przy Florence błyskawicznie czuł się jak w domu - pod czujnym okiem mamusi.
- Na pewno? - zapytał nim ugryzł się w język. A nie, Joseph nie miał w zwyczaju trzymania języka za zębami. - Jesteś absolutnie pewna, że teraz możesz się ze mną pokazać publicznie, czy jednak mam polecieć szybko do domu i się przebrać w coś innego? - dopytał rozbawiony tylko odrobinę uszczypliwie. Zrobiłby to, a jakże! Specjalnie dla niej wskoczyłby na miotłę teraz-zaraz i poleciał się przebrać, gdyby sobie tego zażyczyła. Taki był dobry. I słowny.
Chociaż jednak miał nadzieję, że to już koniec poprawek jego wizerunku (teraz już z pewnością był nieskazitelny) i mogli przejść do sedna wieczoru, czyli w głównej mierze do wróżb!
Na jej słowa co do jarmarku, po chwili namysłu kiwnął głową. Tak, faktycznie co roku sprzedawano podobne przedmioty, więc a nuż ogłowie znajdzie i tym razem?
- Chyba masz rację, będę musiał się przejść pooglądać co wystawiają w tym roku - przyznał, ale szybko porzucił ten temat, bo już wosk zaczął przeciekać przez dziurkę od klucza, a Wright wpatrywał się w kształt, który tworzył, jakby w tej wróżbie było zapisane "być i nie być" całego Wszechświata.
- Ooo... ktoś tu odrobił zadanie domowe z wróżbiarstwa - uśmiechnął się szeroko, kiedy Flo wyrecytowała mu pięknie o kluczu otwierającym drzwi do tajemnicy. Strasznie lubił to powiedzenie, ale... tak, tak, to kolejna z jego tajemnic.
- I co? Co ci wyszło? - zapytał błyskawicznie zniecierpliwiony, ponaglając ją, by wyciągnęła ostygły już wosk z misy wypełnionej wodą. - Wygląda jak balon, prawda? To na pewno chodzi o cieszenie się każdą chwilą i niezaprzątanie sobie głowy troskami! - wypalił momentalnie. - Chociaż tu na górze jest bardziej poszarpane... To by było... drzewo? Symbol odrodzenia, długowieczności i jedności z przyjaciółmi... To bardzo dobra wróżba! - skwitował z pełnym przekonaniem jeszcze przez chwilę przyglądając się tworowi Florence. Chwilę, bo przecież kusiło go, żeby i sobie powróżyć, prawda? Dlatego szybko przejął od przyjaciółki klucz i świecę i sam zaczął lać wosk.
- No...? No to jak w tym sezonie wypadniemy w rozgrywkach? - mruknął pod nosem. Ciężko było stwierdzić czy bardziej do siebie, czy do tężejącego w wodzie wosku.
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
'Wróżby' :
- Na pewno chcesz iść na te wróżby?
Dochodziliśmy już do zagajnika, a ja zaczynałem odczuwać coraz więcej wątpliwości. Nigdy nie byłem fanem jasnowidzenia, uważając, że wiedza o przyszłości nie jest mi do niczego potrzebna. Pozytywne wróżby sprawiają, że człowiek przestaje się cieszyć z powodzeń, bo już się ich spodziewa. Negatywne z kolei powodują jeszcze większy smutek i długie rozmyślanie nad swoim losem, a po co? Jeżeli ma mi się stać coś złego to wolę się tym nie zamartwiać na zapas, a jeżeli czekają mnie same radości to też wolałbym nie wiedzieć o nich wcześniej tylko zostać mile zaskoczonym. Ot, zawsze miałem do wróżb właśnie taki stosunek. Może dlatego, że w przeszłości przydarzyło mi się parę przykrych rzeczy, i po prostu bałem się przyszłości. Teraz doszedł do tego Zakon, więc moja przyszłość prawdopodobnie stała się jeszcze bardziej mętna. I oczywiście Wiklinowy Mag! Doprawdy, co mnie podkusiło, żeby się do niego zgłosić.
Ledwie weszliśmy do zagajnika, kiedy zauważyłem niewielki krzaczek jeżyn. Podbiegłem do niego i szybko narwałem garść świeżych owoców, wracając do Frances zanim zdążyła zareagować. - Jeżynki? - Zaproponowałem, podkładając jej dłoń pod nos, żeby nie mogła się oprzeć ich zapachowi. Ach, brakowało mi takich drobiazgów podczas mieszkania w mieście - owoce mogłem zdobyć jedynie w sklepiku za rogiem i niestety nie równały się z takimi prosto z krzaczka. Mieszkałem na Pokątnej już parę lat, ale przecież wychowywałem się w domku na wsi i niektóre przyzwyczajenia z tamtego okresu wciąż były we mnie żywe. - O, zobacz kto tam siedzi! - Florence i Joseph! Nie spodziewałem się tutaj Flo, a już na pewno nie z Josephem, ale absolutnie nie miałem nic przeciwko. Co prawda nie znałem go najlepiej, ale i tak wydawał mi się o wiele lepszą partią niż Alan, którego od samego początku nie potrafiłem tolerować. - Cześć - przywitałem się wesoło, kiedy przechodziliśmy obok nich. Nie, nie, nie miałem zamiaru siadać obok - mieli spędzić ten czas we dwoje. - Wy się nie znacie, prawda? - Zerknąłem pytająco na Franię. - Frances, Joseph, Joseph, Frances - dodałem szybko zanim ktokolwiek z nich zdążył coś powiedzieć, bo nie chciałem zabierać im za dużo czasu. Dlatego złapałem Frances za rękę i zacząłem delikatnie ją ciągnąć, dając jej do zrozumienia, że musimy sobie znaleźć inne miejsce do lania wosku. - No, to miłej zabawy! Flo, zgadamy się jeszcze co do jarmarku - powiedziałem, już się od nich oddalając, a kiedy Joseph odwrócił wzrok (starałem się, żeby nie widział) wyciągnąłem kciuk do góry i pokiwałem głową, dając Flo znak, że świetnie sobie radzi! Cóż, życzyłem jej jak najlepiej, ale przecież doskonale o tym wiedziała.
W końcu znaleźliśmy jakieś wygodne miejsce. Niedaleko zauważyłem lady Prewett, ale chyba nie zwróciła na nas uwagi, więc nie miałem okazji się z nią przywitać. - Panie przodem - powiedziałem, podając Frances klucz. Nie, wcale nie chodziło o to, że po prostu obawiałem się swojej wróżby. Swoją drogą, mogłem zerknąć co wyszło Florence. - Jeszcze jeżynki?
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Jeżyny pachniały obezwładniająco, więc Frania nie odmówiła sobie zjedzenia kilku owoców. Słodki sok i maleńkie pestki chrzęszczące między zębami smakowały zupełnie inaczej niż owoce kupowane na londyńskich straganach.
- Są cudowne! Aż przypomina mi się dzieciństwo… – tylko czasami tęskniła za maleńką starą miejscowością, w której dorastała. Harmider i żywiołowość wielkiego miasta jej odpowiadały, zwłaszcza Londyn miał wiele do zaoferowania. Po spędzeniu kilku dni na łonie natury przypomniała sobie jednak o urokach zacisznych lasów i spokoju małych społeczności i czuła się wśród nich bardzo dobrze. Tym lepiej, że w zagajniku nie zebrał się jeszcze tłum, a wśród grup bawiących się już w przepowiednie znaleźli nawet znajomych.
- Florence, serwus! – nieco zdziwił ją widok bliźniaczki Fortescue. Uznała chyba, że skoro Florean ją zaprosił na festiwal, jego siostra ma inne plany. W zasadzie, pomyślała zerkając na Wrighta, jedno z drugim się nie wykluczało… mrugnęła zaczepnie do Florence; zdecydowanie czekała je rozmowa o zawodniku Zjednoczonych, którego nie trzeba było jej przedstawiać.
- Właściwie to się znamy. Cześć, Joe. – nie był to jednak czas i miejsce na tłumaczenie, co kiedyś ich łączyło, i jak długo się nie widzieli; Frances poczuła się raczej niezręcznie tylko witając się z nim w przelocie, a na dłuższą rozmowę nie mieli czasu, ani – jak Frania mogła się domyślić po własnych odczuciach – szczególnej ochoty, przynajmniej na razie. Ruszyli więc dalej przed siebie, rzuciwszy im tylko „do zobaczenia”. Przechadzając się po zagajniku u boku Floreana, Frania podbierała mu z ręki jeżyny co jakiś czas, uśmiechając się tylko przepraszająco, gdy pod koniec ich wędrówki do upatrzonego miejsca nie zostało już nic dla niego. Wzięła do ręki klucz, gdy przysiedli na ziemi i nonszalanckim gestem (nieco zbyt nonszalanckim; gorący wosk sparzył jej palce), jakby próbowała pokazać, że wcale nie czuje podszytego irracjonalnym przestrachem podekscytowania, wylała swoją wróżbę na powierzchnię wody.
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
'Wróżby' :
- Jestem zupełnie i stuprocentowo pewna. Żadnych wycieczek do domu. Bo wtedy to i ja bym cię wystawiła, zamiast tu potulnie czekać. - puściła mu oko, sama sięgając po lekko uszczypliwy ton. No co mogła poradzić, tak już miała, że jak widziała coś, co wymagało poprawy, to to poprawiała. Takie małe skrzywienie. Zupełnie jak z Joeyowią tendencją do ubarwiania historii! Poza tym, Florence bałaby się w czym Joseph zdecydował by się wrócić na wróżby. Prawdopodobnie w czymś komicznym - ot, żeby się z nią podroczyć za to całe poprawianie. Wolała go jednak w takim wydaniu, tym bardziej, że prezentował się naprawdę dobrze.
Uśmiechnęła się tylko na jego słowa o zadaniu domowym z wróżbiarstwa. A gdy już zaczęła lać wosk przez dziurkę od klucza, początkowo jej mina nie była zbyt tęga. Kształt, który się formował, był bardzo... nijaki. Faktycznie początkowo wyglądał jak jakiś balon, już się bała, że jej wróżby nie da się odczytać. Po chwili jednak musiała przyznać Joeyowi rację - bryła schłodzonego wosku w wodzie zaczęła przypominać drzewo. Kobieta spojrzała nieco rozbawiona na mężczyznę, kiedy ten od razu zaczął jej podawać każde możliwe znaczenie wróżby. - Ty też odrobiłeś zadanie domowe. Albo od razu połknąłeś całą książkę od wróżbiarstwa. - zaśmiała się, wyciągając blady kształt z wody, by teraz Joey mógł spróbować szczęścia. Zanim jednak i jego wróżba uformowała się w całości, Florence usłyszała znajomy głos, poderwała się wzrok w poszukiwaniu brata.
I oto był. W towarzystwie! Kobieta uniosła brwi a na jej usta wypełzł lekki uśmieszek. Florean i Frances? Tego się nie spodziewała!
- Cześć, braciszku - odpowiedziała, gdy podeszli bliżej - Witaj Frances. - przywitała się z obojgiem. Zanim zdążyła zareagować, jej brat już podjął się próby zapoznania swojej towarzyszki z jej kompanem, zupełnie nie mając świadomości, że ta dwójka się już zna. I to bardzo dobrze zna. Florence westchnęła cicho. Zerwanie tej dwójki w szkole było dość widowiskowe, każdy z ich rocznika wtedy o tym gadał. Ale Florek nigdy nie należał do plotkarzy, może zwyczajnie zapomniał. W końcu to było tak dawno temu. Odchrząknęła, starając się wymyślić coś, by przerwać ciszę, bo widziała po oczach Frani, że ta nie czuje się zbyt komfortowo. Na szczęście to Florek wpadł na lepszy pomysł, odciągając kobietę, aby wspólnie zajęli się tym, po co tu przyszli - wróżeniem. Florence posłała jeszcze bratu słaby uśmiech w odpowiedzi na jego uniesiony kciuk. W tym momencie wciąż była jeszcze trochę przejęta dyskomfortem Frances.
- To było trochę krępujące. - stwierdziła, odwracając się po chwili do Josepha - No mniejsza. I co ci w końcu wyszło?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
- Inaro, tęskniłam – powitała ją przelotnym pocałunkiem, głaszcząc wierzch dłoni przyjaciółki własnymi palcami. Zaśmiała się krótko i dźwięcznie na ten komplement, nie czując się w obowiązku zaprzeczenia. Skromność zdecydowanie nie należała do cech Evandry. – Nie da się zaprzeczyć – odpowiedziała po prostu, odgarniając bujne, złote włosy do tyłu, by nie przesłaniały bogatego haftu na przedzie sukni. – Nie widziałyśmy się tak długo. Jak czuje się piękna lady Nott? – spytała, nie kryjąc ciekawości. Przystanęła obok misy, obserwując jak Inara przelewa wosk, układający się od razu w dziwny kształt na powierzchni wody. – Nie każ mi się domyślać! Mam bogatą wyobraźnię, ale nie wiem jak zinterpretować…motyla? – zmarszczyła w zastanowieniu nosek, wiedząc, że ten grymas nadaje jej wyjątkowego uroku. – Rozpościerasz skrzydła w małżeństwie? – zastanowiła się na głos, lekko rozbawiona. Uwielbiała wróżby. Sięgnęła po swoją porcję wosku i ostrożnie przelała ją do misy, z niecierpliwością wyglądając układającego się kształtu.
'Wróżby' :
- Śmiem twierdzić, że zgorzkniałych, starych panien znajdzie się wręcz cały klub - odpowiedziała Sproutównie uśmiechając się od ucha do ucha - ironicznie. Tak się zachowywały. Loża szyderców starająca się odciąć od głupiego obrządku, na który miały wyłącznie patrzeć; ostatecznie i tak sięgną po rosnące kwiaty, żeby tęsknym wzrokiem obserwować horyzont w poszukiwaniu zainteresowanego nimi kawalera. - Jeśli ci tak zależy, to oczywiście dołączę się do grona krytycznych obserwatorów - orzekła ostatecznie, stawiając kropkę w tym temacie. Wolała go uciąć, ponieważ Ria nie znała się na mężczyznach, nigdy nikogo nie kochała - nie licząc rodziny oraz przyjaciół. Romanse były dla niej tak odległe, jak odległa była znajomość tańca balowego. - Na pewno wystarczy miejsca na twój zgrabny tyłek. Mecz bez dopingu to nie mecz - odezwała się, wyraźnie ożywiona. W ciemnych oczach błysnęła iskra zainteresowania. Bezapelacyjnie Quidditch to ulubiona część magicznego życia członkini Harpii.
Zgodnie z własnym postanowieniem resztę dyskusji zbyła wymownym milczeniem; Weasley całą koncentrację przelała na siadanie oraz obserwację zmagań przyjaciółki z kluczem oraz woskiem. Zainteresowana obejrzała się przez ramię na syczącą z niezadowolenia kobietę - rudowłosa posłała jej pokrzepiający uśmiech.
- Tylko jeżeli wróżba ułoży się w kształt ponuraka. W przeciwnym razie - oblewacie. - Szepnęła poważnym tonem; całość zamknęła klamrą równie dostojnej miny, zwieńczonej na koniec uniesieniem brwi. Ria wyprostowała się, dystyngowanie ułożyła dłonie na stoliku nadając każdemu gestowi teatralnego rozbuchania. Z widocznym skupieniem obserwowała formujący się na wodzie symbol mający przypieczętować przyszłe życie Desmond. - Oczywiście, że nie - odpowiedziała Rhiannon, specjalnie przeciągając głoski – nie było nic oczywistszego na świecie. - Czy to… - Zawahała się, nachylając nad misą oraz mrużąc oczy usiłując dostrzec sens w bezładnej kupie wosku. - Ależ tak! To takie zwierzątko, świnia, prawda? Państwo Rodeberry posiadają takie na farmie. Niestety nie udało mi się ich pogłaskać - jak już zbliżałam dłoń do ich ryjków to dostałam straszliwego uczulenia. Świniowstręt. To tym dziwniejsze, że nie czuję do nich odrazy. - Rudowłosa zaczęła paplać. - To musi być pozytywna wróżba - orzekła na koniec tonem znawcy. Pokiwała w zastanowieniu głową i wzięła swoje akcesoria. - Ktoś tu się boi przyszłości - zaćwierkała śpiewnie do ucha Rowan, Max szturchając delikatnie łokciem. - A ty oblałaś - zwróciła się do Harpii z uśmiechem. - Uczcie się od mistrza - mruknęła. Ria bezpardonowo zaczęła przelewać wosk przez dziurkę od klucza, nie zastanawiając się nawet jak wiele siły wkładała w ten manewr i jak mocno zapiekły ją palce.
'Wróżby' :
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
O dziwo, Florence nie okazała się zbyt wylewna. Nie miałem teraz głowy do szukania przyczyny; tak na szybko odnalazłem ją w tym, że była zbyt skupiona na spotkaniu z Josephem, żeby przejmować się gadaniem swojego brata. Ani razu nie przeszło mi przez myśl, że Frances również może go znać - słaby byłem jeżeli chodzi o szkolne plotki, Hufflepuff nie za bardzo przejmował się historiami z innych domów. Pewnie byłem za bardzo skupiony na własnych romansach, żeby przejmować się romansami innych. No nie wiem, po prostu mnie to ominęło! - Znacie się? Nie wiedziałem! Głupio wyszło - dodałem, kiedy już zbliżyliśmy się do swojego wróżbiarskiego miejsca. Westchnąłem, spoglądając na pustą dłoń, bo miałem ochotę na więcej jeżynek. Rozejrzałem się po pobliskich krzakach, ale z niezadowoleniem zauważyłem, że te do zbiorów się nie nadają. Może to i lepiej? Powinienem skupić się na wróżbach, a nie na jedzeniu. Zainteresowany pochyliłem się nad miską, obserwując jaki kształt przyjmuje plama wosku. Z początku to dosłownie była plama, co spowodowało pojawienie się na moim czole kilku zmarszczek, a potem z tej plamy zaczynały wychodzić mniejsze zygzaki, co spowodowało tych zmarszczek jeszcze więcej. - Hmm - mruknąłem, chcąc powiedzieć coś bardziej inteligentnego, ale na chwilę obecną nie byłem w stanie. Dopiero po tym jak Frances wyjęła swoją wróżbę, byłem w stanie wydobyć z siebie coś więcej. - To pająk! Zobacz, tu ma tułów, a tu ma nóżki - wskazałem, ale niestety to by było na tyle jeżeli chodzi o moją zdolność interpretacji. To znaczy mogłem coś wymyślić na podstawie swojej obszernej historycznej wiedzy, jednak wątpiłem, by miało to jakikolwiek związek z rzeczywistością. - Gdzieś czytałem, że wbrew pozorom pająki przynoszą szczęście. Może to zapowiedź czegoś dobrego? - spojrzałem na Frances z uśmiechem, bo cieszyłem się z jej pozytywnej wróżby jakby to była moja własna. A może klucz był tak zaczarowany, żeby wychodziły jedynie miłe rzeczy? W tym momencie nie obraziłbym się za takie drobne przekłamanie. - To znaczy, że teraz nie możesz się żadnego pozbyć ze swojego mieszkania - dodałem rozbawiony, odbierając od niej klucz. Sam nie przepadałem za tymi włochatymi lokatorami, ale czasem zamieniałem się w bohatera i wynosiłem je na zewnątrz dla Florence. O, taki bywałem odważny, może jednak mam szansę w tym Magu?
- No dobrze, teraz moja kolej - westchnąłem, mając nadzieję, że ręce nie będą mi się za bardzo trząść z nerwów. Zacząłem powoli lać wosk, jednocześnie spoglądając z ciekawością na kształt, który zaczynał formować się w wodzie. Merlinie, nie proszę o dużo, byle nie wyszedł z tego jakiś ponurak.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
'Wróżby' :
Mlecznobiały wosk wlewający się do misy przez dziurkę mosiężnego klucza szybko tężał w chłodnej wodzie, tworząc na jej powierzchni dziwnie wydłużony, nieregularny kształt. W końcu Joe uznał, że już tego wystarczy, ochlapał "płaskorzeźbę" wodą również z wierzchu tak na wszelki wypadek i dopiero wyciągnął z misy. Właśnie miał zacząć oglądać to, co mu powstało, ale dotarło do niego, że już nie są sami z Florence. Uniósł głowę... i uśmiechnął się szeroko na widok bliźniaka swojej przyjaciółki. Fakt, nie znali się jakoś szczególnie dobrze (pewnie przez to, że Florean chodził jednak do Hufflepuffu), ale wiedział, że fajny z niego gość i do tego bardzo pozytywny. Zresztą jak mogłoby być inaczej? W końcu jest bratem Florki, nie?
- Cześć, Florean - przywitał się z nim wesoło, a potem... trochę oniemiał, kiedy ujrzał kto towarzyszy panu Fortescue tego wieczora.
- Frances... - wciąż trochę oszołomiony wpadł w słowo Florkowi, kiedy ten ich sobie przedstawiał. Ile się nie widzieli? Dobrych kilka lat! Z sześć albo siedem... Najgorsze było to, że dopiero teraz sobie to uświadomił. Tyle starych przyjaźni zaniedbał przez ten swój quidditch... Najpierw Florence, potem Frances...
- Dobrze cię widzieć... - zaczął, choć dość kulawo jak na kogoś, kto zazwyczaj brylował w towarzystwie. Tym razem miał wrażenie, że nieważne co by powiedział, wszystko brzmiałoby źle. Miał ochotę zaraz złapać Franię, wypytać co u niej, przeprosić za ten cały czas jego milczenia, ale... ech, czemu musieli się spotkać właśnie w takim momencie? Nie mógł przecież zostawić przyjaciółki, a Frances też nie przyszła tu sama, prawda? I właśnie była subtelnie, ale jednak od niego odciągana. Jeszcze chwilę za nią patrzył otumaniony wspomnieniami z Hogwartu i po skończeniu szkoły, gorąco sobie przy tym postanawiając, że do niej napisze.
Dopiero pytanie Flo wyrwało go z zadumy i wrócił na ziemię. Tak, tak, co mu wyszło...?
Wrócił spojrzeniem na wosk, który wciąż miał w dłoni i przez dobrą chwilę obracał twór na wszystkie strony w pełni skupienia, nim w końcu tryumfalnie ją zatrzymał przed oczami swoimi i Florence.
- Zając, widzisz? - uśmiechnął się szeroko. - Zając w biegu: tu ma uszy, tu przednie łapki, tylne rozciągnięte i nawet ma ogon - wszystko dokładnie pokazał przyjaciółce. I tak, miał świadomość, że według niektórych króliki i zające to niezbyt dobre wróżby... ale on miał na ten temat odmienne zdanie.
- Zając, to błyskawiczny skok na czołówkę drużyn krajowych i uczestnictwo w mistrzostwach świata! - wyskoczył od razu z interpretacją. - To też kochliwość, odrodzenie, wielodzietność... - wymieniał dalej. - Nie muszę iść walczyć z Wiklinowym Magiem w takim razie - parsknął śmiechem. - Żeby wróżba się spełniła, powinienem być bardziej uważny i ufać swojemu instynktowi - zakończył wyraźnie z siebie zadowolony. Osobiście żadnych fałszywych przyjaciół i żałoby nie przewidywał.
- No i świetnie, same dobre wiadomości - uśmiechnął się szeroko, po czym otoczył Florence ramieniem po przyjacielsku - to co, przejdziemy się? Okolica jest naprawdę ładna nawet po zmierzchu - zaproponował.
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset