Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
- Mam zatem nadzieję, że się spełni. - uśmiechnęła się, słysząc z jakim zapałem mężczyzna opowiada jej o znaczeniu swojej wróżby. Nie była zaskoczona tym, że niemal od razu odniósł się do quidditcha, pewnie gdyby sama była zawodniczką, jej świat też obracałby się wokół tej gry. I kiedy tak Joseph roztaczał przed nią kolejne interpretacje kształtu swojej woskowej rzeźby, Florence nagle uderzyło, jakie miała szczęście. Jej własna wróżba nie mogła być bardziej prawdziwa. Chociaż wcale nie miała wielu przyjaciół, to jednak byli oni najlepsi pod słońcem. I tak naprawdę nie trzeba jej było wiele do szczęścia, jeśli mogła być stuprocentowo pewna, że może im zaufać.
- Musisz mnie zaprosić na każdy swój mecz. - przestrzegła go. Na pewno będzie mu dzielnie kibicować. Musiał jednak informować ją o rozgrywkach odpowiednio wcześnie! Sama Florence średnio interesowała się w końcu rozgrywkami sportowymi, a ponadto będzie musiała sobie załatwić wolne na każdy z meczy - Przyjdę z wielkim pomponem i będę cię dopingować - zaśmiała się. Z takimi kibicem na widowni Joseph musiałby starać się trzy razy mocniej. A wtedy jego interpretacja zajęczej wróżby na pewno by się spełniła!
Gdy Joey objął ją ramieniem, Florence jeszcze raz na chwilę obejrzała się w kierunku, gdzie zniknęli Florean i Frances. Zastanawiała się, co im wyszło - przez chwilę czuła nawet pokusę by poszukać ich i zapytać, co ukazał im wosk... ale to nie był najlepszy pomysł. Będzie mogła zapytać o to brata kiedy już wrócą do domu. Uśmiechnęła się więc do swojego kompana, gdy zaproponował przechadzkę.
- Z wielką chęcią. Może znajdziemy tę niedobrą kobietę, która cię wystawiła. Już ja jej przemówię do rozumu - parsknęła cicho, odstępując od misy z wodą i kierując się z Josephem ku urokliwym, oświetlonym alejkom, ciągnącym się przez zagajnik.
zt x2 (z Josephem)
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Spotkanie z lordem Lestrange było od zawsze swoistym rytuałem, który po uprzejmych powitaniach oraz wymienionych porozumiewawczych uśmiechach, objawiał się w postaci Ellie okrążającej bacznie swego towarzysza, tak by wreszcie z uznaniem mogła przytaknąć, akceptując tym samym dobór stroju wybranego przez młodzieńca. Zawsze ceniła dobry smak oraz wyrafinowanie w kwestii ubioru i Flavien nigdy nie zdołał jej zawieść pod tym względem. Jeśli zaś Morgana w swej łaskawości pozwoli — taki moment nigdy nie będzie miał miejsca ich życiu. Pewna tego, z dumą kroczyła u boku swego drogiego przyjaciela, wsparta na jego ramieniu z wachlarzykiem miarowo przecinającym powietrze. Chciałaby wypytać go skwapliwie, czy jego serce nadal ostrożnie ciągnie w stronę najpiękniejszej róży ogrodu Rosierów, lecz wrodzony takt oraz ilość zbyt wielu uszu, łakomych na tanie plotki w jakże obrzydliwie plebejskim stylu, nakazują uniknąć, póki co tego tematu. Milczy więc grzecznie, witając się uprzejmie z mijanymi damami oraz lordami, co jakiś czas rzucając krótkie spojrzenie za przyzwoitką kroczącą gdzieś w oddali.
— Naturalnie, lecz nie czujesz tego? — pyta miękko, pozwalając, by w słodycz głosu wkradła się niewinność niczym nieskalana — Nawet bez nich, nastrój byłby przesycony strachem oraz rozczarowaniem. Tyle dusz drżących przed swym przeznaczeniem — zauważa z przejęciem, przysłaniając usta wachlarzykiem i tylko oczy, orzechowe ozdobione złotymi iskrami tuż przy źrenicy, tchną rozbawieniem — Mawiają, iż gwiazdy lśnią najpiękniej tylko wtedy, gdy sprzyja im niebo — odpowiada Elodie, ściskając ujmowane ramie nieco mocniej, w podzięce za tak miłe słowa. Pogoda ducha, jaką potrafił ją obdarzyć, była doprawdy bezcenna i tylko głosik, jaki szepnął podstępnie, czy tak ponura osoba, jak lord Burke sprawi, iż nadal będzie mogła swobodnie lśnić w jego obecności? Przyjęła pomoc z wdzięcznością, ostrożnie układając fałdy sukni, tak by cenny materiał nie uległ wygnieceniu, bądź co gorsze uszkodzeniu. Nie wybaczyłaby sobie nigdy takiej skazy na wizerunku.
— Oczywiście, pamiętaj jednak proszę, iż jeśli trafi nam się coś przykrego, to zdecydowanie jesteśmy przeciwni wierze w zabobony — upomniała swego ulubionego lorda Flatfusa, z uśmiechem szczerym odkładając trzymany dotąd wachlarzyk — Pozwolisz jednak, iż zacznę pierwsza, by w razie czego móc odgonić od Ciebie wszelkie możliwe niepomyślności — dodaje zaraz z troską, chwytając przy tym ostrożnie za klucz oraz świece by z odpowiednią dawką wdzięku, mogła zacząć przelewać wosk przez dziurkę od klucza.
Tell me I'm the fairest of the fair
'Wróżby' :
- Oczywiście - żachnęła się Sigrun, patrząc na niego tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - A może i tak się pojawię? Wiesz przecież, że mogę - rzuciła zadziornie; przybranie męskiej twarzy i sylwetki nie byłoby dla niej żadnym problemem. On pojawiłby się wówczas, gdyby coś poszło bardzo nie po jej myśli i osunęłaby się na ziemię nieprzytomna, ujawniając swe prawdziwe oblicze. Ani nie miała ochoty zwracać na siebie uwagi, ani tym bardziej pokazywać światu dar jakim została obdarzona - trzymanie go w tajemnicy było kluczem do sukcesu.
- Cudnie - zaśmiała się - będzie mi z tym dużo lżej na duszy, że to żaden problem z alkoholem, a degustacja trunków - dokończyła ironicznie; przesadzała oczywiście, piła nie mało, jednakże w każdej chwili potrafiła przestać - i nie pić wcale. Dziś jednak nie było powodów ku temu, aby sobie odmawiać. Wręcz przeciwnie. Spojrzała na Drew z politowaniem; nie, nie była naiwna. Nie sądziła, by zrobił cokolwiek, aby poprawić jej humor; po prostu żartowała, a poczucie humoru miała czasami aż za nadto ironiczne. Na tym polu najwyraźniej rozumieli się doskonale, bo i jego było nie mniej czarne. Choć wspomnienie dementora przywołało zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, to i tak prychnęła cicho śmiechem pod nosem. - Chciałbyś - odparła, nadal wpatrując się w kształty z wosku na wodzie; nie ciągnęła tego tematu, nie chciała wspominać dziś tamtej nocy, zamierzała się dobrze zabawić. - Zamierzasz dziś mnie upić i złożyć w ofierze? - zakpiła Sigrun; może rytuał nakładania klątwy tego wymagał, nie wiedziała, nie znała się na tym. - Myślałam, że w ofierze składa się dziewice, szukaj dalej - wzruszyła ramionami z nieprzewrotnym uśmiechem, nic sobie nie robiąc z jego prychnięć i nienawistnych spojrzeń.
W kilka chwil później byli już inni. Oboje rudowłosi i poważni, jakby rzeczywiście zobaczyli ponuraki. Sigrun podążyła za Macnairem, z dłońmi splecionymi na podołku, doskonale panując nad mimiką twarzy, nie pozwalając sobie na rozbawienie.
- Dziękuję, mój miły - odparła Sigrun, kładąc mu dłoń na ramieniu nieśpiesznym gestem. - Pozwólcie moje drogie... - wyrzekła w stronę dziewcząt, które przyglądały się im z ekscytacją, czekając na interpretację kształtów, które przybrał wosk. Rookwood przyglądała się im kilka chwil z uwagą, po czym odskoczyła od misy, dłonią zduszając okrzyk, wyrywający się z ust. - Moje biedne dziecko... - niemal zaszlochała z żalem, wyciągając ramiona ku jednej z młódek. - Musisz na siebie uważać. Bardzo uważać! Ten mężczyzna, który wyłowi nazajutrz twój wianek... Będzie chciał... będzie chciał wbić ci sztylet w plecy - słowa te wypowiadała cicho, powoli, z szeroko otwartymi oczyma i strachem wypisanym na twarzy; mówiła tak, jakby to miał być dosłownie wbity w ciało sztylet.
Zerknęła znad ramienia na Macnaira; teraz jego kolej, aby popisał się makabryczną wyobraźnią.
ruined
I am
r u i n a t i o n
- Cieszy mnie to - skwitowała Fanny; Elise była urocza i zapowiadała się na przykładną damę, która godnie będzie reprezentować swą rodzinę. Wielka byłaby szkoda, gdyby nie dbała o to, gdzie się pojawia i niemądrze latała wszędzie. - To nie ja marzę o kawalerach - odrzekła lekko Róża - to oni marzą o mnie i moim wianku - zakończyła z uśmiechem; nie widziała powodu, aby zdradzać Elise sekretne pragnienia swego serca. Łączyło je najpewniej odległe pokrewieństwo i sympatia, lecz z całą pewnością jeszcze nie bliska przyjaźń, która mogłaby Fantine skłonić do zwierzeń. - A Ty, Elise? Czy nocami wzdychasz do konkretnego kawalera? - spytała zaczepnie, świdrując młódkę przenikliwym spojrzeniem; och, zdradź mi to, Elise, uwielbiam sekrety.
Nie zwracała już uwagi na małżonką lorda Percivala; jej niechęć do Carrowów nigdy nie była tajemnicą. Ich rodziny od wieków dzieliły waśni nie do przezwyciężenia. Przyjaźnie Evandry były jej sprawą - a także Tristana; jeśli on nie widział w tym nic zdrożnego, to nie sprawą Fantine było, by wtrącać w to swój zgrabny nosek.
- To z pewnością chmura, moja droga - pocieszyła Elise pogodnym tonem; nie chciała, aby przykre wróżby i kształty przywodzące na myśl coś mało estetycznego popsuły im dziś nastroje. Poklepała przelotnie Nottównę po ramieniu, obdarzając ją ciepłym uśmiechem; czterolistna kończyna wprawiła ją w naprawdę bardzo dobry humor. - Och, oczywiście o tym, aby mnie i mojego małżonka połączyło szczere i romantyczne uczucie - wyrzekła Fanny bez chwili zawahania; miała przygotowane odpowiedzi na takie i podobne pytania. Wyuczone, perfekcyjne kłamstwa, okraszone słodkim uśmiechem i łagodnym spojrzeniem.
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
- Flavien bardzo dobrze tańczy walca, zaiste. Kiedyś zatańczyliśmy go podczas jednego z przyjęć na wyspie Wight – powiedziała ze słodkim uśmiechem, także próbując wzbudzić zazdrość w Fantine, by nie myślała, że tylko jej Flavien oferuje tańce, że tylko ona jest tak wyjątkowa. W istocie zdarzało jej się tańczyć z męskimi krewnymi, także z nim. Bywała na wyspie Lestrange’ów naprawdę wiele razy.
Nie była tak niemądra, żeby nie dbać o dobór miejsc, w których się pojawiała. Nie chciałaby być wiązana z osobami i miejscami o złej renomie, jako lady Nott musiała świecić przykładem, by inne dziewczęta chciały ją naśladować.
- Na pewno marzą – potwierdziła. Chciała wierzyć, że ktoś też czekał na jej wianek. Oby to był ktoś, kogo chciałaby w tej roli widzieć, choć sam fakt bycia w centrum uwagi i tak jej schlebiał. Ciekawe, po wianek której damy rzuci się więcej mężczyzn, a które będą musiały odejść z wybrzeża samotnie, gdy ich wieńce odpłyną? To nie mogła być ona. Ona miała stamtąd odejść dumnie, trzymając się ramienia kogoś odpowiedniego. Samotność była pisana brzydulom i szarym myszkom, a przecież ona taka nie była.
- Czy ja wiem? – zastanowiła się. Owszem, zachwycała się umiejętnościami i obyciem jednego kawalera, ale nie zamierzała tego zdradzać przed Fantine, bo nie wątpiła, że ta wykorzystałaby tę informację. Uśmiechnęła się tylko słodko, również nieobce jej były kłamstewka i półprawdy.
- Tak, to musi być chmura – potwierdziła. – Ładna, biała chmurka w pogodny dzień – dodała, oglądając woskowy kształt i próbując nadać mu jak najładniejsze znaczenie. W końcu zasługiwała na ładną i pomyślną wróżbę, czyż nie?
- Och, byłoby cudownie, prawda? Szkoda, że tak niewiele dziewcząt spotyka podobne szczęście – odezwała się. Matka już dawno pouczała ją, że w ich świecie to nie miłość jest najważniejsza, tylko obowiązek wobec rodu. Sama nie poślubiła tego, którego kochała, a tego, kogo wybrał dla niej ojciec. Przygotowała córki na to, że je też to może spotkać, bo nawet życie damy to nie jest wyłącznie bajka, ale też obowiązki i odpowiedzialność. Więc nie miała odwagi marzyć o wielkiej miłości, która wyglądała pięknie na kartach powieści, ale w rzeczywistości była czymś niezwykle rzadkim. Godziła się z tym, że będzie jak jej matka. – Ale coraz więcej dziewcząt wokół zaręcza się i wychodzi za mąż. To tylko kwestia czasu, kiedy nas też to spotka – dodała, wodząc spojrzeniem po innych dziewczętach. Nie chciałaby musieć czekać tak długo jak lady Inara, do tak późnego wieku. Nie było nic chwalebnego w takim odwlekaniu obowiązku i otarciu się już o staropanieństwo. Liczyła że za rok, a najpóźniej dwa podczas festiwalu będzie już z dumą chwalić się pierścionkiem zaręczynowym.
- Dzięki, że życzysz mi nieszczęścia. - cmokam, na krótką chwilę opierając dłonie na biodrach, a później się rozglądam na boki, bo może faktycznie powinienem kogoś złapać? A jeśli to jednak ponurak? Chyba wolałbym o tym nie wiedzieć. Biję się z myślami, mocno marszcząc brwi i dopiero kolejne pytanie Leanne sprowadza mnie na ziemię.
- Zapytam, zapytam, łap wszystkie wróżki, które będą przechodzić obok. - mówię najsamprzód - Nie wiem. Chciałbym wypłynąć zanim zrobi się naprawdę gorąco. - kiwam głową. Mniemam, że wie o czym mówię - ciemne chmury wisiały nad całymi wyspami i tylko czekać, aż zacznie grzmieć i błyskać. Nie, ja nigdy nie nadstawiałem karku za innych, ucieczka była mi zdecydowanie bliższa i wcale się tego nie wstydziłem - Ale to nie takie proste. Ludzie nieszczególnie sobie ufają i niekoniecznie chcą przyjmować nieznajomych. No i robią się coraz bardziej ostrożni... wiesz co mam na myśli. - na bank wiedziała, że nie od wczoraj miałem lepkie ręce - W ostateczności będę musiał się przebranżowić. Wiesz, trochę nawet o tym myślałem w ostatnim czasie i... - milknę na moment, bo trochę się boję, że Lea mnie zwyczajnie wyśmieje. Nawet w mojej głowie brzmiało to dosyć głupkowato, a co dopiero wypowiedziane na głos! Wspieram się więc o misę, by lekko pochylić do przyjaciółki i kontynuuję, nieznacznie zniżając ton głosu - I chyba zostanę aktorem, no wiesz, co taki aktor musi umieć? W sumie to nic, a hajs się zgadza, kobiety szaleją, sława, bogactwo, publiczny szacunek. - wzruszam ramionami - Doszedłem do tego ostatnio jak spojrzałem w lustro, z dnia na dzień jestem coraz przystojniejszy, nie mogę tego zmarnować. A co ty o tym myślisz?
— Ze mną zawsze się bawi odpowiednio — zapewnił, chociaż w jakże charyzmatycznym głosie niedane było usłyszeć brunetce ni jednej nuty przechwałki. Ot, poczciwy był z niego Prang, a jak na rodzinę Prangów było to wbrew pozorom naprawdę wiele. Z uprzejmością oraz delikatnością poprowadził swą towarzyszkę, jednocześnie znad ramienia posyłając nader wymowne spojrzenie osobom obserwującym dwójkę. Nie było ich tak znowu dużo, jednak podglądanie to bardzo brzydka cecha jest.
— Dzieje się, ale dzieje się też dużo dobrego. Zazwyczaj się tego nie widzi, bo to, co złe zwykło przysłaniać sobą niemal cały widok — zauważa jakże filozoficznie Ernest, umiarkowany optymista oraz prysznicowy myśliciel — Zdecydowanie nie zaszkodzi. A kto wie? Może jednak tkwi w nas ukryty talent do wróżbiarstwa? Nie wiem jak panienka, ale ja zajęcia zdałem tylko dlatego, że wywróżyłem sobie śmierć przez poślizgnięcie się na ślimaku, w nów księżyca pośród główek maków. Uroniono nawet nad mym losem kilka łez, było to bardzo poetyckie — zdradza wesoło mężczyzna, chociaż jego słowa nie były tak do końca żartobliwe. Bo naprawdę zdał to cholerne wróżbiarstwo tylko dzięki temu bajdurzeniu, które o dziwo wspominał nader miło. I tylko trochę sennie. Zatrzymali się przy misie, a szatyn po raz ostatni rozejrzał się po okolicy, nim ciemnoniebieskie tęczówki na Poppy zatrzymał. Większość zebranych wydawała się zadowolona ze swego losu, to chyba dobrze?
— Panie przodem — zapewnił z ciepłym uśmiechem — Oczywiście, sam nawet bywam taką osobą, jeśli zapomnę się ogolić. Ale z woskowym jeszcze do czynienia nie miałem — przyznał szczerze, zaraz to w zaciekawieniu przyglądając się, co też dziewczynie wyszło. Och, to wyglądało jak wąż. A węże, zwłaszcza w ostatnich czasach wypełnionych zielonymi czaszkami na niebie, nie zwiastował niczego dobrego. Lecz Ern nie byłby sobą, gdyby był inny i postanowił odkręcić tak podłą wróżbę. Smutek pielęgniarki z pewnością sprawiłby mu przykrość — To zdecydowanie przypomina mi węzeł! Czyżbyś się droga Poppy planowała z kimś związać i nawet mnie o tym nie poinformowałaś? — spytał tonem, jakby był dotknięty do żywego. Rękę przy tym do serca przytknął w jakże dramatycznym geście, by zaraz to mógł mruknąć do niej figlarnie — Teraz moja kolej, proszę mi szczęścia życzyć. Albo naprawdę interesującego pecha — poprosił swą zacną towarzyszkę, biorąc się niemal od razu za przelewanie wosku.
'Wróżby' :
No, ale chyba nie to, co ona mówi. Wybałuszam oczy i chociaż nie widziałam jeszcze narzeczonego przyjaciółki, to nawet chyba mając go przed oczami nie byłabym w stanie wyobrazić go sobie uczącego się tak ordynarnego języka. Przecieram ze zdumienia powieki i mrugam intensywnie, pragnąć jedynie zrozumieć - ale dlaczego, jak to?
- Chcesz mi powiedzieć, że lord Ollivander beka i chrząka przy tobie? - pytam szczerze zdziwiona. A to ci dopiero… chyba rzeczywiście ci dwoje dobrali się jak w korcu maku. Co więcej, moje obawy chyba okazały się bezpodstawne. Skoro tak świetnie się dogadują, to i miłość się pojawi za jakiś czas, prawda? Chcę w to mocno wierzyć. W każdym razie rzeczony Ulysses punktuje sobie u mnie, a po wycieczce po labiryncie stanie się wręcz numerem jeden na mojej liście kandydatów do ożenku dla moich przyjaciółek. W tym przypadku stwierdzę, że Julka nie mogła znaleźć nikogo lepszego!
- No to swoją drogą. - chichoczę, ale tylko trochę. - Ja nie lubię żadnych. Chyba wolę mieć wszystko pod kontrolą - wzdycham tym razem. Dzieciaki w szkole to muszą mieć ze mną ciężki żywot, bo nie lubię zaskakiwania mnie. Pamiętam jak chcieli mi coś dać z okazji urodzin i… och, to było straszne. - Wilk? - zastanawiam się chwile. I że niby co, odnajdę swoją watahę? Choinka brzmi sensowniej, chociaż tłumaczenie rudowłosej czarownicy już nie do końca. - W życiu! - zaśmiewam się, ale gdyby trzeba było, to poszłabym z Julką nawet w bagna. - Może święta w tym roku nadejdą szybciej? - rzucam dalej rozbawiona. Fajnie, że Prewettówna wywróżyła sobie słońce i szczęście. Ale jej katastroficzne wizje są przeze mnie deprymowane karcącym spojrzeniem. - Trzymajmy się lepiej tej drugiej wersji - naciskam bardzo mocno. - Czy twój narzeczony będzie brał udział w wiklinowym magu? - pytam z czystej ciekawości. To bardzo brutalna konkurencja, ale wywołuje we mnie wiele różnych emocji.
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
- Ostatnimi czasy brakuje mi bliskich. Zdaje mi się, że jednocześnie są zaraz obok mnie, gdy się widujemy, a równocześnie... Jakbym dryfował między tym światem, a jakimś innym - odpowiedział nieco filozoficznie, jednak z jego głosu można było wywnioskować, że wcale nie mówił o drugiej rzeczywistości, którą była nauka. Owszem, JD często był nieobecny duchem, lecz teraz jego spojrzenie często zawieszało się na jednym punkcie i sam profesor nie rozumiał tego przyczyny. Zaraz jednak pozwolił, by jego oblicze na powrót rozjaśniło się w uśmiechu. - Ale już gadam głupoty. Nie zwracaj na mnie uwagi. Brakuje mi szkoły, to dlatego - dorzucił, machnąwszy ręką i nie zauważając nawet, że stanął wraz ze Snapem w kolejkę do wróżb. Chwilowa wymiana paru zdań z dawno niewidzianym młodym czarodziejem wkręciła go na tyle, że mógłby nawet stać w wodzie i by tego nie zauważył. Dlatego też zestresowanie uzdrowiciela nie zostało w żaden sposób spostrzeżone; nawet jeśli drżałby mu głos, Vane cieszyłby się ze skrzyżowania ich dróg dalej. W końcu Orpheus różnił się od swojego brata i Jayden cenił sobie jednego jak i drugiego. Nadrobienie czasu, który dzielił ich od ostatniego spotkania nie było możliwe, lecz mogli spróbować, a festiwal wydawał się być idealną do tego okazją. - Przypadek. Naprawdę przypadek - odparł, wyraźnie sztywniejąc na słowa wróżby. W końcu nie przyszedł tutaj specjalnie! Absolutnie nie. Nie popierał w żaden sposób tej pseudonauki, która rościła sobie prawa do bycia utożsamiana z astronomią. Przyszłość... Zawierzenie przedmiotom martwym w badaniu swych dalszych losów? Co za brak profesjonalizmu. I to jego nazywali naiwnym? - Jedno dobre wynikło z pojawienia się tutaj. Mogłem spotkać cieb... - urwał, gdy trącił łokciem pojemnik z woskiem, który wpadł do wody tworząc jakiś kształt.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
'Wróżby' :
- Na pewno - potwierdziła pewniej, przyglądając się z bliska powstałej, woskowej figurze. Niespokojna nuta niepewności, która zaścielała drgający głos wili musiała zniknąć. Czy miały ten dzień poświęcić na smutek? Festiwal Miłości. I tej aurze powinny sie poddać - Mógłby być skarabeusz - potwierdziła jeszcze przechylając głowę na bok, odgarniając ciemne pasa na bok, gdy pochylała się nad misą - a to oznaczałoby prawdziwą szczęśliwość - zamyśliła się na moment - Widziałam chyba na festiwalowym jarmarku kilka pięknych, egzotycznych biżuterii. Może znajdziemy wśród nich skarabeusza? - na głos wypowiadała przychodzące myśli. A te miały odciągnąć przyjaciółkę od niepokoju, który smutno wygnał pełne wargi przyjaciółki.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Obecność lorda Rowla była niespodziewana, jednak postanawiała jej nie odrzucać, zwabiona tajemnicą, zagadką, którą sam mężczyzna był. Zaciekawiła ją jego jednostka. Wcześniej nie mieli nigdy okazji bliżej się poznać i chyba żadnemu z nich na tym nie zależało. Melisande sama nie była pewna, czy zależy jej na tym i teraz, jednak kilka chwil w jego towarzystwie nie zdawały się niczym straszliwym, zwłaszcza w kontrze samotnego oczekiwania na towarzyszkę. Choć owinęła ją też chyba obawa. Ostre, ciężkie rysy twarzy nie sprawiały wrażenia przyjemnych. Wręcz odwrotnie, mogłaby stwierdzić iż jej towarzyszowi bliżej jest do człowieka nieprzewidywalnego, gniewnego i ciężkiego, niźli jego przeciwieństwa. Do wszystkiego dochodziły jasne oczy, które nadawały twarzy charakteru i wyraźnie kontrastowały z ciemnym zarostem. W samych tęczówkach zaś doszukała się bystrości i czegoś jeszcze... czegoś, czego nie potrafiła jednoznacznie sklasyfikować. Może dlatego nigdy wcześniej sama nie podeszła, czując się przytłoczona tą złożonością kształtów i kolorów, które bardziej miały szansę ją przerazić, niźli uspokoić. Również teraz jego spojrzenie lekko ją peszyło - wewnętrznie, zewnętrznie prezentowała jedynie pewność znajomą dla jej nazwiska. Wpatrywał się w nią inaczej niż inny, jakby potrafił zobaczyć też więcej, trochę za bardzo, trochę za mocno naciskając na nim spojrzeniem. Potrafiła jednak sobie z tym radzić - musiała sie tego nauczyć, chcąc lawirować wśród mężczyzn, jako - na pewno nie równa, ale na tyle pewna i bystra - dyplomata. Pozwoliła się poprowadzić, jedynie zerkając w jego stronę co jakiś czas. Szli pomiędzy pniami, jednak usłanymi w odległości od siebie na tyle dużej, by nie można było się zgubić na ścieżce. Minęli krzaki jeżyn, a potem ze zdziwieniem zauważyła również dzikie róże. Uniosła dłoń, by opuszkami palców dotknąć płatków mijanego kwiatu. Z lekkim namaszczaniem, ostrożnie, jakby mogły się potłuc, pod śmielszym dotykiem. Zmarszczyła lekko brwi, nawet dzikim, przydałoby się odrobinę pielęgnacji, ale lordowie Dorset chyba postanowili nie doceniać darów, które zaradzała im ziemia.
Zwróciła swoje spojrzenie na powrót ku mężczyźnie obok, uznając nagle, że gdy usta zdobią jego twarz nie wygląda już tak strasznie, a nawet... przyjemnie. Przekrzywiła lekko głowę, oddając zainteresowanie i zaciekawienie całą sytuacją.
- To miłe, posiadać osobę na tyle życzliwą i troskliwą, co lorda przyjaciel. - zgodziła się spokojnie. Nie unosząc warg w uśmiechu. Bo choć poczynania wspomnianego mężczyzny, rzeczywiście mogły należeć do grona z tych pozytywnych, jedna Melisande sądziła, że mógł znaleźć ku temu lepsze rozważania. Pozwoliła by poprowadził ją do jednej z mis i usiadła korzystając z jego pomocy. Zlustrowała ją marszcząc lekko brwi. Powstrzymała ciche westchnięcie. Zamrugała kilka razy, spoglądając ku niemu. A gdy skończył pozwoliła by nienagannie czysty i piękny śmiech opuścił jej usta.
- Choć wiele nieoficjalnych źródeł podaje pewnie inaczej, muszę lorda zmartwić, lordzie Rowle. - odpowiedziała spokojnie, ubierając wargi w przyjemny uśmiech. - Zazwyczaj nie zbliżam się do smoków - zwłaszcza dorosłych. Moje zadania w rezerwacie są zgoła inne, niźli poskramianie tych wielkich i zaskakująco mądrych bestii. - zakończyła, na razie nie mówiąc nic więcej. Zerknęła znów w kierunku misy, a później sięgnęła po świecę i klucz, by zgodnie z tradycją przelać ciepły wosk przez jego dziurkę i poznać co skrywa dla niej przyszłość.
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
'Wróżby' :
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset