Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka przy plaży
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
'Wianki - K' :
Uważnie obserwowała wszystkie kobiety – te młodsze i te starsze, wyglądające na łące jak wielobarwne motyle – i próbowała je liczyć, co po raz kolejny okazywało się zupełnie bez sensu. Skończyła na piętnastu, kiedy mama poprawiła uścisk na jej dłoni, i w końcu mogły ruszyć za tłumem, żeby rozpocząć zbieranie letnich skarbów natury. Bardzo tu lubiła – wędrowanie między zielonymi źdźbłami traw i roślin, pozwalanie, by muskały odsłoniętą skórę; plecenie, choć dość nieudolne, ukwieconych wianków, by potem rzucić je na wodę i czekanie, aż tata złapie ten mamy. Miriam nie łączyła z tym żadnych większych obietnic matrymonialnych, jeszcze nie czekała na swojego księcia z bajki. Była rycerką, a rycerki przecież świetnie radziły sobie same!
Podniosła do góry głowę, kiedy usłyszała głos mamy. Słomiany kapelusz z piękną, delikatnie tańczącą na wietrze wstążką chronił przed słońcem. Uśmiechnęła się szeroko i pomachała ich złączonymi dłońmi.
– Chciałabym, żeby było w nich dużo, dużo, duuuuużo stokrotek! Mamusiu, wiesz, że one wcale nie mają stu płatków? Ciekawe, po co kto miałby je tak nazywać. – zamyśliła się na chwilę, rozglądając ochoczo dookoła. Spojrzała w dół, na łąkę pokrytą wielobarwnymi główkami, większą uwagę zwracając jednak na te białe, wskazywane przez mamę. Ukucnęła tuż obok niej. – Ależ ładniusie! Zróbmy z nich! Ale dołączmy też stokrotki, proszę!
Znajomy gwizd zmusił ją do podniesienia brody i odnalezienia jego źródła wśród gałęzi blisko rosnących drzew. Wypatrzyła ją z łatwością. Jasne pióra, ogon przypominający strzałkę. Wzleciała, okrążyła je i z powrotem usiadła na gałęzi.
– Mamusiu, spójrz, jaskółka! – spojrzała na mamę z uśmiechem. - Może powinnyśmy za nią pójść?
Tak zrobiła bohaterka ostatniej książki, którą pani Picks przeczytała jej na dobranoc (siedząc na fotelu trzy metry od niej).
| zt - Miriam i Lorraine
a może w ogródku na grządce
'Anomalie - DN' :
Błękitna sukienka upstrzona bordowymi buraczkami z zielonymi, co jakiś czas trzęsącymi się zielonymi liśćmi, terkotała za każdym razem, kiedy mocniejszy wiatr zawiewał od strony morza. Słyszała śmiech ludzi, słyszała mniej lub bardziej entuzjastyczne rozmowy, pąsowiejące twarze młodych panien, rozweselonych dorosłych i dzieci. Uśmiechnęła się mimowolnie i spojrzała na Margie, która miała jej towarzyszyć w dzisiejszym dniu. Wsunęła dłoń pod jej szczupłe ramię i wskazała łąkę, na której już gromadziły się przedstawicielki płci pięknej.
Dzisiaj miały razem zakorzenić się w dobrym humorze, oddalić od siebie wszystkie zmartwienia i żyć chwilą, tym, co tu i teraz. Nie było listy zaginionych w Proroku Codziennym, nie było płonącego Ministerstwa Magii, nie było anomalii. Były tylko one i kwiaty, które mogły zebrać i puścić na falującą wodę.
– Pamiętam, że rok temu mój wianek złapał Crispin Russell – powiedziała do Margaux, kiedy razem szły za kordonem innych dziewcząt. Każda z nich chciała dzisiaj odnaleźć swojego kawalera. – Barty’ego chyba nawet wtedy nie było na Festiwalu. Los i jego poczucie humoru – uśmiech nie schodził jej z ust. Nie spodziewała się, że życzenie wypowiedziane do spadającej gwiazdy naprawdę się spełni i rok później będzie już żoną Herewarda Bartiusa. A już tym bardziej nie spodziewała się, że będzie nosiła pod sercem jego dziecko. – Spójrz! Widzę chyba Pomonę… i Just, Lorraine, Julię… - szły już ze swoimi wiankami w stronę brzegu morza. Zakonniczki godnie reprezentowały profesor Bagshot. Tylko jej tu brakowało. – A właściwie jak idzie ci poskramianie numerologicznych równań? Pożyczyłam ci te książki i w końcu zapomniałam zapytać!
Wskazała jej wydeptany szlak, którym podążały wszystkie panny, najwyraźniej dopiero później rozdzielając się na mniejsze grupki albo jednostki.
+
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nasze serca świecą w mroku
Ostatnio zmieniony przez Eileen Bartius dnia 31.05.18 22:08, w całości zmieniany 2 razy
'Wianki - K' :
Czując jej dłoń na własnym ramieniu, ścisnęła mocniej jej palce, wsłuchując się w ocieplone uśmiechem słowa i unosząc twarz nieco wyżej, pozwalając, by musnęły ją promienie wreszcie wychylającego się zza mgły słońca. Nie przeszkadzało jej szczęście Eileen, wprost przeciwnie – fakt, że ona i Hereward wydawali się z powodzeniem wykradać okruchy radości z otaczającej ich rzeczywistości, napawało ją nadzieją, sprawiając, że tym bardziej lubiła przebywać w towarzystwie świeżo upieczonej pani Bartius. – Lepiej mu o tym nie mów – odpowiedziała, uśmiechając się lekko i posłusznie podążając spojrzeniem za ożywionym głosem Eileen, w oddali rzeczywiście dostrzegając plątaninę znajomych twarzy. Widok ich wszystkich jednocześnie ją cieszył, co powodował dziwny ścisk w okolicy serca; wciąż miała sobie odrobinę za złe tchórzliwą ucieczkę początkiem czerwca, która tak naprawdę nie skończyła się w chwili, w której ponownie przekroczyła granice Wielkiej Brytanii. Nie była pewna dlaczego, ale z jakiegoś powodu odnalezienie drogi powrotnej do przyjaciół, było trudniejsze, niż mogła się spodziewać – a jednocześnie i jakby paradoksalnie, desperacko pragnęła ich towarzystwa, częściej niż zwykle dusząc się przytłaczającą samotnością.
Tego dnia jakby rozrzedzoną; odetchnęła głęboko, wciągając do płuc nadmorskie powietrze, które jak nic innego kojarzyło jej się z domem. – Podejdziemy do nich później? – zapytała, czy może – zaproponowała, na dłużej zatrzymując spojrzenie zwłaszcza na Just. Ostatnie wydarzenia niewątpliwie zbliżyły je do siebie jeszcze bardziej, ale też przekształciły ich relację w sposób, którego jeszcze do końca nie rozumiała.
Powróciła wzrokiem do Eileen, z lekką ulgą przyjmując wyciągnięcie tematu, w obrębie którego czuła się względnie bezpiecznie. – Twoje podręczniki są nieocenione – odpowiedziała, podkreślając ostatnie słowo i mimowolnie wspominając długie godziny, spędzone na mozolnym przyswajaniu wiedzy, którą tak naprawdę powinna była posiadać od dawna. – Chyba zaczynam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, ale tak właściwie, to potrzebowałabym twojej pomocy w rozwikłaniu kilku kwestii. Jeżeli oczywiście znalazłabyś czas – dodała szybko; wiedziała już, że czas był czymś, czego w niedługim czasie przyjaciółce z całą pewnością nie będzie zbywało.
+
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
all those layers
of silence
upon silence
'Wianki - K' :
Na Festiwalu Lata pojawiła się wraz z siostrami; niebawem dotarła także i matka, z którą Fantine pozostała na kilka chwil, gdy Evandra i Melisande ruszyły przed siebie. Lady Cedrinę dopadła nagła słabość, a najmłodsza córka czuła się w obowiązku, by dopilnować aby trafiła w dobre ręce; od zawsze łączyła ją z matką bardzo silna więź. Z opresji uratował je na szczęście wuj, który ujął lady Rosier pod ramię i zabrał do cienia, aby mogła odetchnąć; upały potrafiły być nieznośne, a matka nie była w dobrym stanie od śmierci ojca.
Uspokojona Fantine ruszyła ścieżką, po chwili doganiając swe siostry.
- Och, tu jesteście! - zawołała, zrównując się z nimi krokiem; czułym gestem wsunęła kosmyk niesfornych włosów Melisande za ucho, gdy dostrzegła że umknął fryzurze. - Wiesz już, kto powinien złapać twój wianek, Mellie? - spytała siostry zaczepnie, niezwykle ciekawa, czy starsza siostra snuła marzenia o konkretnym kawalerze, którzy rzuci się w morską toń, aby chwycić dzieło jej rąk; nie wątpiła, że tak będzie - Melisande była kobietą nie tylko niezwykłej urody, ale i bystrości umysłu, a do tego urodziła się Rosierem, któż mógłby być lepszą partią? Dłonią bezwiednie wróciła do srebrnego naszyjnika z fioletowym kryształem, który dwa dni wcześniej kupiła na jarmarku Festiwalu.
Evandrze podobnego pytania nie zadała, w tym roku wiadomym wszak było do kogo wianek jej miał należeć; uśmiechnęła się jednak promiennie, widząc szczęście w oczach bratowej. Wraz z nimi dołączyła do tłumu innych dziewcząt, które ruszyły w las w poszukiwaniu kwiatów.
+
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
'Wianki - K' :
Sama nie wiedziała w którym momencie i dlaczego zboczyła ze swojej ścieżki i zaczęła kroczyć w stronę plaży, podążając za tłumem innych dziewcząt i kobiet. Najprawdopodobniej za dużo czasu spędziła na słońcu, tak to pewne; na głowie zabrakło zarówno chusty, jak i kapelusza, a na niebie brakowało chmur, aby przysłonić słońce. Lał się z niego żar i większość dnia Sigrun spędziła w cieniu, racząc się chłodnymi trunkami, jakie można było dostać w okolicy jarmarku; kiedy nikt nie patrzył, dolała do swojego soku dyniowego trochę whisky i od razu uśmiech na ustach miała szerszy. Obecność Rookwood na samym Festiwalu Lata w zasadzie nie była niczym dziwnym; wywodziła się wszak z rodziny konserwatywnej, czystokrwistej, dla której tradycje i obyczaje czarodziejów były bardzo ważne. Nigdy nie podzielali, nie podzielają i nie będą podzielać poglądów Prewettów na sprawę mugolską (a w zasadzie szczerze nimi za to gardzili), jednakże Festiwal przyciągał w zasadzie wszystkich. Bywała już na nim w zeszłych latach, nie raz i nie dwa, zarówno jako panna, raz jako mężatka i później jako wdowa; raz bawiła się lepiej, raz gorzej, lecz chętnie powracała - choćby po to, aby pośmiać się z naiwnych dziewuch i napić. Jarmark także warto było odwiedzić; interesujące artefakty przyciągały jej uwagę, lecz sakiewka była jakoś dziwnie pusta - i Sigrun musiała objeść się smakiem.
- Żwawiej panienki - rzuciła kpiąco, odwracając się przodem do Sybilli Vablatsky i Lary Dolohov, kilka metrów idąc tyłem. - Co to za miny? Za mało soczku, Laro? - spytała zaczepnie, puszczając do ciemnowłosej dziewczynki perskie oczko i uśmiechając się półgębkiem; sama uraczyła się tym niezwykłym drinkiem na tyle, aby być dziwnie radosną i jednocześnie tak, aby nie podejrzewano jej jeszcze o bycie pijaną - musiała być przecież w formie jeszcze przez długie godziny. Najciekawsza i najlepsza zabawa zaczynała się, gdy zachodziło słońce i na plażach Weymouth płonęły ogniska.
Znalazły się na łące przy plaży, lecz wciąż nie miała pojęcia która z nich wymyśliła, aby tu przyjść; może to była nawet ona sama, gdy w przebłysku geniuszu wymyśliła, że wianki zaplotą ironicznie. Zanim odwróciła się znów przodem do kierunku swojej wędrówki, obdarzyła Sybillę przeciągłym spojrzeniem; Sigrun wciąż ciężko było przywyknąć do myśli, że posiada siostrę. Siostrę spokrewnioną jednocześnie z Cassandrą Vablatsky.
Najpewniej, gdy dowie się o odległym pokrewieństwie jakie łączyło ją z Larą Dolohov, a także tym, że pozostaje ona jednocześnie siostrą Ramseya Mulcibera - będzie musiała wypić całą beczkę whisky, aby to przetrawić. Koligacje rodzinne i powinowactwa robiły się coraz bardziej skomplikowane.
Wygładziła ciemną spódnicę; wbrew pozorom nie zjawiła się na Festiwalu Lata w spodniach - nie zamierzała przyciągać niepotrzebnej do siebie uwagi, a męski strój wzbudziłby kontrowersje, a to było ostatnim czego jej teraz potrzeba. Miała więc na sobie zwykłą, ciemną szatę z lekkiego materiału, z długą spódnicą, bez zbędnych ozdób. Stanąwszy na łące i czekając na sygnał, zapaliła papierosa i wyciągnęła paczkę w kierunku Lary i Sybilli.
- Co myślicie o tym, aby w ten wianek wpleść nieco pokrzyw? - prychnęła śmiechem, rozbawiona swym genialnym pomysłem.
+
Ostatnio zmieniony przez Sigrun Rookwood dnia 03.06.18 19:35, w całości zmieniany 1 raz
ruined
I am
r u i n a t i o n
'Wianki - K' :
Różnorodność kobiecych sylwetek rozciągniętych na ogromnej przestrzeni, mnogość zapachów, spojrzeń osadzających się ciepłymi promieniami wśród szmaragdowych połaci ziemi lub wietrznym chłodem niepewności. Kroki pochłonięte przez podłoże, wyciszony śmiech, głosy i barwy, intensywne kolory, delikatne odcienie, czerwienie, pomarańcze, błękity i róże. Jeśli kiedykolwiek byłaby w stanie nakreślić sylwetkę lata, z pewnością opisałaby je za pomocą kolorystyki żywej przyrody najlepiej wyczuwającej zmiany pogody, oraz sierpniowego festiwalu, który niczym naturalny zwiastun cieplejszych dni, wciąż zdawał się przeganiać ciemniejsze obłoki nie tylko spomiędzy błękitnych połaci nieba, ale również pierzchnących myśli.
Była gotowa zanurzyć się w intensywności tego miejsca tylko po to, aby naprawdę poczuć atmosferę cieplejszej pory i zapomnieć o wyjątkowo chłodnym maju, nieprzyjemnym czerwcu oraz mglistym lipcu. Fascynowała ją odmiana, która przetaczała się wśród magicznego świata, po raz pierwszy od dłuższego czasu, rysując odrobinę beztroski pomiędzy zmarszczkami pochmurnego czół. Plecenie wianków i udział w całej tej zabawie, wydawały jej się jednak odrobinie nierzeczywiście odległe – urok samej idei oczywiście poniekąd uchodził w mniemaniu Jean za właściwy, za wesoły, lecz gdy próbowała wpleść pomiędzy to wszystko samą siebie, doznawała uczucia nienaturalnego zgrzytu, jakby ziarenek piasku, które chrzęściły nieprzyjemnie pomiędzy zębami. Nie widziała się w sznurze panien poszukujących swojego kawalera i nie zamierzała do niego dołączać jeszcze przez parę długich lat ( kiedykolwiek?), a wszelkie sprawy sercowe stawiała daleko w tyle własnej, odrobinę zbyt przydługawej listy priorytetów.
O ile jednak była w stanie odmówić urokom szybko bijącego serca, o tyle w kwestii próśb Maxine, miała wyjątkowo słabą wolę.
Tym bardziej, że w tym wszystkim towarzyszyła im Jessa.
Tym bardziej, że była odrobinę ciekawa.
Ale chyba nie na tyle, by z ogromnym zapałem poszukiwać kwiatów do swoje wianka. Pozwoliła, aby Max chwyciła jej dłoń i zdecydowanym ruchem przyciągnęła bliżej, samej najwyraźniej pozostając beztrosko zadowoloną z takiego stanu rzeczy. Wydawała się rozluźniona, a udział w kolejnych atrakcjach wciąż polepszał jej nastrój. Jean starała się odbijać to zadowolenie – być może mniej intensywnie, choć nadal chłonąc widok oraz wyjątkową atmosferę z lekkim uśmiechem towarzyszącym każdemu krokowi. Spoglądała przy tym ostrożnie na Jessę, próbując wybadać, jak ona odnosi się do całego tego wydarzenia i jak czuje się w tym charakterystycznym tłumie.
- Kto by pomyślał – mruknęła z rozbawieniem, obserwując siostrę polującą na kwiaty. Sama chwilowo jeszcze nie zapuszczała się dalej, pozostając blisko Diggory, jednak co chwilę rozglądała się wokół, poszukując ciekawszych okazów. – Nie masz nic przeciwko, jeśli pokręcę się chwilę w pobliżu? – zapytała uprzednio, zaraz jednak dodając. – Nie obawiasz się, że sprzątnę ci sprzed nosa najlepsze kwiaty?
+
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
'Wianki - K' :
- Nie wiesz, gdzie jest Fantine? – spytała troskliwie i niecierpliwie, obracając się przez ramię, także po to, by upewnić się, że większość panien niższego stanu patrzy na nią samą z odpowiednim szacunkiem i zazdrością. Festiwal był pierwszą publiczną okazją do pokazania od bardzo dawna, poprzednie miesiące spędziła na powracaniu do sił w Dover, dlatego musiała zaprezentować się jak najlepiej. – Zgłodniałam. Nie powinnam tyle jeść, nie mieszczę się już w żadną z dawnych sukien – westchnęła z dramatycznym jękiem, uśmiechając się jednak. Zrobiłaby wszystko dla zdrowia dziecka, wygląd pozostawał istotny, choć oczywiście mniej ważny od szczęścia iskierki, rozwijającej się pod jej sercem. Evandra w końcu puściła rękę Melisande, ostrożnie schylając się przy jednym z krzaków, z którego zerwała garść słodkich owoców. Po raz drugi pożałowała braku obecności służących: musiała sama nabrać jeżyny i spożyć je bez widelczyka oraz talerzyka. Pozwoliła sobie na kilka słodkości i wyprostowała się, zbierając przy okazji kilka kwiatów. Akurat w tym momencie tuż przy nich pojawiła się olśniewająca Fantine. Usta Evandry rozciągnęły się w szczerym, radosnym uśmiechu. Lubiła Melisande, kochała ją, lecz to młodsza Różyczka skradła jej uwagę i serce znacznie szybciej. Mniej książek i niebezpiecznych zabaw ze smokami, więcej uroku, ot co. – Jakże zazdroszczę ci tej talii, kochana, przysięgam, że można by objąć ją dwiema dłońmi. – Także powitała ją pocałunkiem i komplementem, wyjątkowo czując silniejszą radość z doskonałej prezencji innej osoby niż zazdrość. Przeniosła uwagę na Melisande, jednocześnie osłaniając częścią parasolki także i Fantine. – Właśnie, Melisande, który z kawalerów przyśpiesza bicie twego serca? – spytała ponaglająco, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu reszty kwiatów. Krzew bzu przyzywał ją swą słodką wonią. Zerwała kilka kwiatów z jego najniższych gałązek. Jako filigranowa dama nie sięgała wyżej, zadowalając się fioletowymi okazami, które rosły tuż nad jej głową.
Harpia od razu założyła, że dzisiejsza droga również okaże się skomplikowana. Potencjalnie miała spotkać się z przyjaciółkami i zgodnie z ich wolą patrzeć krytycznie na wszystkich śmiałków rzucających się w zimną wodę, ale przeczuwała, że rzeczywistość napisze całkowicie inny scenariusz. Niespiesznie podążała na miejsce zbiórki. Uważnie stawiała kroki w lekko sfatygowanych trzewikach; przygładziła fałd skromnej, bordowej sukni. Ostatni raz poprawiła nieujarzmione kosmyki rudych włosów nim dotarła na miejsce. Weasley przywitała się wylewnie - zarówno z przyjaciółkami jak i innymi obecnymi w tamtym miejscu pannami. Większość prezentowała się bogato, wykwintnie wręcz. Pomyliła miejsce i trafiła na rewię mody? Oglądnęła się speszona dookoła, ale czujny wzrok dostrzegł jednostki ubrane zwyczajnie. Rudowłosa odetchnęła z ulgą; czekając na sygnał uśmiechnęła się sama do siebie. To nic strasznego, zrywanie kwiatów nie należy do najtrudniejszych zadań na świecie. Poradzi sobie. Wyprostowała plecy i zaczęła krążyć nie tylko po zielonych łąkach lub piaszczystym wybrzeżu, zajrzała również do pobliskiego lasku. Upewniwszy się, że niefortunny splot łodyżek dzierżonych w dłoniach nadaje się na publiczne ośmieszenie, Ria spokojnie udała się za resztą kobiet - na wybrzeże, do punktu kulminacyjnego tradycyjnego obrządku.
| zt
+
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset