Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka przy plaży
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
-Mhm, na przykład, że pieniądze jednak lepiej trzymać w szufladzie. - mruknął z pewnym rozgoryczeniem. -Bank wciąż twierdzi, że jest instytucją apolityczną, ale gdy Ministerstwo zainteresowało się wyprowadzkami z Londynu czarodziejów krwi mniej-idealnej-niż-czysta, gobliny zajęły część aktyw pod pretekstem spekulacji na rynku nieruchomości. - parsknął z rozżaleniem, nie przyznając się, że sam padł ofiarą komorników. Żenujące. Na szczęście, bank wciąż działał pod pozorami ekonomii i nie był jawnie polityczny, nikt nie zainteresował się powodami przeprowadzki Steffena, a papiery miał w porządku. Skłamał w Ministerstwie, wypierając się mugolskich przodków, wedle rejestracji był półkrwi od pokoleń.
Wysłuchał Maeve ze szczerym zainteresowaniem, mając jedyną okazję porozmawiać tak otwarcie o metamorfomagii.
-Porządkowanie emocji? To trochę jak... oklumencja? Tylko zamiast wyciszać umysł, wykorzystujesz emocje do magii przemiany? - zdziwił się, bo nie myślał o tym w ten sposób. -Jakiego rodzaju skupienia potrzeba, by...? - wymownie spojrzał na jej męską sylwetkę, zmienioną nie do poznania. Nie sprecyzował ogólnikowego pytania, zdając sobie sprawę, że może być zbyt intymne - Maeve łatwo może go zbyć, mówiąc ile czasu zajęła jej przemiana, i tyle.
-Upartość... chyba tak można to nazwać. Pokochałem transmutację i to było moje marzenie, po prostu. - stwierdził prostolinijnie. -Jako smarkacz niewiele myślałem o ryzyku i o tym, że może się nie udać. O tym, że kiedyś będę mógł to wykorzystać na wojnie, też nie. - westchnął. Nawet po SUMach nie zaczął przecież myśleć o animagii pragmatycznie, długo postrzegał to jako część siebie, a nie użyteczny talent.
-Szczerze? Jeśli dowie się teraz, to przynajmniej wpadnę za... coś, nie za głupotę. - uśmiechnął się blado, trochę smutno. Nielegalna animagia była surowo karana, dlatego się ukrywał - ale wolał iść do więzienia (w najłagodniejszym przypadku...) za działania wojenne niż za nic.
Bertie Bott też był bardzo młody. Steffen nigdy nie sądził, że któryś z nich będzie gotów poświęcić życie, że faktycznie je poświęci, ale było jak było. Maeve też nie była chyba wiele starsza, choć praca niewątpliwie ją zahartowała i wydawała się dojrzalsza. Kojarzył, że jest (śliczną, o ile była w kobiecym ciele) starą panną i że na wesele przyszła z przystojnym panem
-Nawzajem. Mogę się zająć w tym czasie Nigdziebądź, pójdzie sprawniej. - zaproponował, kojarząc, że sama chciała nałożyć tą pułapkę - ale w międzyczasie dodali do planu Tango, a magia iluzji była mu dobrze znana. Oddalił się, spacerując powoli wokół całego terenu, i zaczął kumulować wokół kryjówki magię, która miała sprawić, że miejsce będzie wyglądać na opuszczone. Nie transmutował jedynie iluzją istniejących budynków, ale też upewniał się, że bariera niewidzialności skryje na jakiś czas przebywające tutaj osoby, ilekolwiek by ich nie było.
Mróz zacinał, a nałożenie pułapek zajęło im mniej więcej tyle samo czasu.
-Nałożyć coś jeszcze? - upewnił się, podchodząc do Maeve i przebierając z zimna nogami. Słońce było już nisko na horyzoncie, ale potrafił pracować w ciemności i pomimo mrozu nie opadł całkiem z sił. -Mogę zostać i dokończyć. Ty chyba siedzisz tu od samego rana? - zaproponował, nawet jako mężczyzna wyglądała już na trochę zmęczoną - albo jedynie to sobie wyobrażał, przejęty tym, ile czasu spędziła na mrozie.
-Caeli Fluctus. - szepnął, chcąc podnieść nieco temperaturę, przynajmniej na kilku metrach kwadratowych wokół miejsca, przy którymś stali. Zrobiło się trochę cieplej.
nakładam Nigdziebądź
rzut
little spy
– Nie, nie do końca. Po prostu... Jeśli nie panuje się nad emocjami, bardzo łatwo ulec niekontrolowanej przemianie. Wrócić do swojej pierwotnej formy w najmniej odpowiednim momencie. Albo w ogóle nie być w stanie zmusić ciała do posłuszeństwa – naprostowała ściszonym głosem; pewnie podobnie wyglądało to w przypadku animagii. Sztuka ta musiała wymagać oddania, spokoju, by przypadkiem nie doszło do jakiegoś nieszczęśliwego transmutacyjnego wypadku. – Pełnego – dodała, myśląc tutaj o temacie skupienia. Sama przemiana nie zajmowała wiele czasu, a przynajmniej jeśli wszystko szło zgodnie z planem. – Zwłaszcza w sytuacji, w której chce się zmienić wiele elementów. Wzrost, wagę, brzmienie głosu... Najtrudniej jest z kolorem oczu. I z oszukaniem magii, która mogłaby wykryć iluzję. – Wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że to zaspokoi ciekawość Cattermole'a. Poza tym, kto wie, może ta wiedza przyda mu się kiedyś, w przyszłości, jeśli napotka na swojej drodze innego metamorfomaga. Kto wie, ilu wiedźmich strażników – tych pracujących dla Malfoya – mogło próbować zinfiltrować ich szeregi?
– Podejrzewam, że nikt z nas tego nie przewidział. Nie tak naprawdę – mruknęła, odczuwając coś na kształt przebłysku sympatii; chłopak był jeszcze młody, dopiero co wziął ślub, a kiedy ledwie kilka lat temu opuszczał Hogwart, nie planował wiązać swojego życia z walką. Jeden z wielu, którzy opowiedzieli się po stronie uciśnionych, choć nie przeszli żadnego specjalistycznego szkolenia. Dalszej części wypowiedzi nie skomentowała w żaden sposób; nie mogli pozwolić sobie na lekkomyślne działania, ani teraz, ani nigdy. Nie chciała w tej chwili zastanawiać się nad tym, co musiało spotkać Justine, gdy przetrzymywano ją w Azkabanie; niezależnie od tego, z jakiego powodu wpadła w ręce wroga, los ten należał do najgorszych z możliwych.
– W porządku – przystała na propozycję Steffena, że zajmie się wymienionym wcześniej Nigdziebądź. Zmęczenie dawało jej się we znaki, lepiej, by podzielili się pozostałą częścią pracy. Bez chwili zwłoki ruszyła w kierunku okna, wokół którego krążyła dobre trzy godziny, dbając o zabezpieczenie go Ostatnim Tangiem. Zaklęcie, które miało wprawić nogi intruza w niekontrolowane pląsy, nie należało do najgroźniejszych, wierzyła przy tym, że może skutecznie przeszkodzić w dopadnięciu mieszkańców schroniska, zwłaszcza w połączeniu z Błyskotkiem. Kiedy skończyli pracę, robiło się już ciemno – i jeszcze zimniej niż do tej pory, o ile to możliwe. – Może coś szybkiego? Szklane domy? – Zaproponowała, gdy znów przystanęli z boku, by się naradzić. Westchnęła ciężko, próbując rozprostować kulący się od mrozu kręgosłup, ściągnięte mięśnie. Skinęła głową, gdy wspomniał, że siedzi tutaj od samego rana; cały dzień zlewał się w jedno, skupiając tylko i wyłącznie na nakładaniu kolejnych pułapek. Wiedziała jednak, na co się pisze, gdy oferowała swą pomoc. – Mógłbyś się tym zająć? W tym czasie poinformowałbym lorda Prewetta o wykonaniu zadania. – Nie chciała popełnić błędu, a tak najprawdopodobniej zakończyłoby się kontynuowanie pracy. Przynajmniej w jej przypadku. – Dziękuję. – Złożyła usta w uśmiechu, gdy temperatura najbliższego otoczenia wzrosła o kilka stopni. Zawsze coś. Potarła ramiona, po czym powiodła dookoła wzrokiem. – Dziękuję też, że znalazłeś czas, żeby pomóc. Pozdrów ode mnie małżonkę – dodała jeszcze, nim pożegnali się i zostawiła za sobą zasypane śniegiem wzgórze. Musiała napisać Archibaldowi, że okolica była bezpieczna.
-W teorii próbują zachować neutralność, ale dla nich liczy się przede wszystkim zysk i obowiązkowość. Wojna trwa dla nas aż rok, dla nich tylko rok. Nie będą współpracować z Ministerstwem zbyt jawnie, zbyt pochopnie, rozdając pieniędzy ludzi utraciłyby zaufanie tych najbogatszych. Kiedyś łudziłem się, że wcale nie stracą neutralności, ale... już kontrolują różdżki, a jeśli wpływ zwolenników Czarnego Pana wpłynie na ekonomię, na inne kraje i rynki, zacznę się bać. Na razie jest kryzys, może to je powstrzymuje. Nigdy nie będą rozdawać pieniądzy, ale Shafiqowie mają udziały w banku, to niepokoi. - mruknął, marszcząc lekko brwi i próbując wytłumaczyć swoje czysto subiektywne przemyślenia na temat współpracowników. Nie miał dostępu do prawdziwego wyższego szczebla, nie wiedział, co dzieje się za kulisami, mógł jedynie domniemywać. Historią magii i ekonomią zainteresował się dopiero, gdy zaczął tą pracę. Nie powiedział jeszcze na głos, czegoś, czego się bał i z czego musiała sobie zdawać sprawę sama Maeve - na ile zachowanie goblinów było decyzją, na ile potrzebą chronienia siebie? -Są mniejszością, w teorii. Boję się, że jeśli Ministerstwo będzie odpowiednio zdesperowane... - urwał, kręcąc lekko głową. Gobliny były potężnymi czarodziejami, ale mugoli było w Londynie więcej niż czarodziejów, a czarodziejom w Staffordshire też nie brakowało zdolności. Wystarczyło jedno uderzenie, zdradzieckie, z zaskoczenia. Co, jeśli kiedyś ruszą po pieniądze?
Pokręcił lekko głową, nie chciał wpadać w panikę. Lęk stał się częścią codziennego życia, musieli umieć go oswoić. Maeve, na przykład, zdawała się taka... opanowana. Niezależnie od tego, jak akurat wyglądała. Metamorfomagia i animagia to przyjemniejszy temat.
-Rozumiem. W moim przypadku musiałem... odciąć się od wszystkich innych myśli, nauczyć skupiać tylko na tym. Zwierzęcą formę już w miarę łatwo utrzymać, po latach treningu, ale gorzej jakbym był ranny. - w jego przypadku najważniejsze było skupienie się na jednym celu (może to synonim odsunięcia na bok emocji?), okiełznanie skomplikowanej magii transmutacji.
-Mhm. - spuścił wzrok, gdy temat powrócił do wojny, do tego, że nie mogli jej przewidzieć. Co, jeśli mogli? Widzieli sygnały ostrzegawcze, bufonadę Ślizgonów i nadmierne jego zdaniem wpływy arystokratów. Dlaczego w Hogwarcie nie wierzył, że zaczepki wobec mugolskich uczniów eskalują po paru latach w zabijanie tych samych osób? Dlaczego nie potrząsnął Marcelem w lipcu, nie kazał mu ruszyć po jego mamę tego samego dnia, dlaczego łudzili się, że szmalcownicy nie znajdą jej kryjówki (Steff wciąż naiwnie wierzył, że się ukrywała)? Dlaczego nie zabronił Bertiemu chodzić całkiem samemu do Londynu? No nic, nie było sensu wytykać sobie błędów. Mogli się jedynie na nich uczyć. Zabezpieczać Dorset, Półwysep i resztę bezpiecznych dla mugoli hrabstw tak, by nikt nie wtargnął tutaj zbyt łatwo.
-Jasne, nałożę jeszcze szklane domy w tamtej przybudówce. Tam na razie gromadzą się ludzie, prawda? - budynki były na razie prowizoryczne, niewątpliwie powstanie ich więcej, ale zadbają o to, co mają.
-Nie ma za co, zawsze znajdę czas, chyba że jestem akurat w banku. - uśmiechnął się, ale wydawał się trochę blady, pod oczyma malowały się głębokie cienie. Zakon najpierw, tak jak obiecał - wezwania w środku nocy o ściąganie klątw, niespodziewany dzień na mrozie, organizowanie punktów ewakuacyjnych w odpowiedzi na Mroczny Znak nad Taunton. Był gotowy i działał. Bezsenne noce i brak czasu dla żony to... sprawa prywatna, sprawa, z którą z nikim nie chciał się dzielić, w końcu inni mieli poważniejsze problemy, wszystkim doskwierały głód i zmęczenie. A on uśmiechnie się, zadrze głowę do góry, spróbuje nie stracić czujności i kiedyś się wyśpi.
Pozdrów ode mnie pana Foxa. - omal nie rzucił, ale totalnie nie wypadało, więc odpowiedział tylko:
-Dziękuję. I... do zobaczenia? - pokiwał jej na pożegnanie głową i ruszył w kierunku drzwi do drewnianego budynku, gdzie obecnie chronili się mugole. Przyłożył do drewna różdżkę i zaczął modyfikować zaklęcie Abscondens tak, by splotło się z tym miejscem i działało stale. Na koniec upewnił się jeszcze, czy mugole widzą go przez drzwi - tak, czuli się z tym trochę dziwnie, jakby mieli mniej prywatności, ale ktoś porównał pułapkę do czegoś zwanego weneckim lustrem i z jakiegoś powodu zgromadziło to resztę zgromadzonych. Steff nie wiedział dokładnie o co chodzi, ale z uprzejmości zaśmiał się razem z nimi, raz jeszcze wytłumaczył im działanie pułapek, a potem ruszył do domu. Pod kominek, zjeść coś ciepłego o ile żona miała z czego ugotować obiad. Powinien rozejrzeć się w Londynie za czymś lepszym do jedzenia, ostatnio w spiżarni było trochę pustawo.
nakładam Szklane Domy
/zt x 2
little spy
Dawno nie czuła się tak... inaczej. Niecierpliwie czekając umówionego czasu, by tak po prostu się z kimś spotkać. Lubiła Go, może nawet bardziej niż dotąd sądziła. Jednak brakowało jej takich osób, które mimo nieprzyjemnego czasu, były pogodne i zarażały tym nastawieniem. Przy okazji przeganiając jej czasami chmurne spojrzenie i ponure myśli. Spotkanie po paru latach tchnęło w nią więcej dobrego humoru, niż mogła się spodziewać. Dało jej zapas na następne tygodnie, które nadszarpywały radość błyszczącą w oczach, aż ta zgasła znów, pozostając wspomnieniem. Nie chciała jednak nadwyrężać dobroci Iana, zabierać mu znów czas, który mógł spędzić inaczej. Miał własne życie, najpewniej ciekawsze i oferujące więcej niż ona sama, swym towarzystwem. Pamiętała jednak deklarację, którą złożył. Zapewnienie, że mogła na niego zawsze liczyć, jeśli będzie tego potrzebowała. Był jedyną osobą, która zdobyła się na coś takiego. Był obcy, a mimo to okazał się, bliższy niż sądziła. Obudził w niej ufność, taką o której prawie zapomniała. Wracając do jego słów, czuła przyjemne ciepło rozchodzące się po wnętrznościach. Coś tak pozornie zwyczajnego, a dla niej nietypowego. Odwróciła powoli głowę w kierunku słońca, które znów wisiało wysoko na niebie. Czuła ciepło na skórze, przyjemnie otulające i sprawiające, że chętnie wychylała ku niemu twarz. Nie sądziła, że tak szybko zrobi się, aż tak gorąco, gdy pogoda na Wyspach potrafiła być kapryśna i wielokrotnie już to udowadniała. Ciekawiło ją, jak parne będą kolejne, jeszcze bardziej wakacyjne miesiące i w duszy liczyła, że przyniosą tylko więcej gorąca.
Siedząc na kocu, wyciągnęła przed siebie nogi, krzyżując je swobodnie w kostkach. Spojrzenie pomknęło w kierunku pobliskiej łąki ozdobionej różnorakimi kwiatami, których zapach roznosił wiejący delikatnie wiatr. Uśmiechnęła się lekko, by zaraz poderwać głowę, kiedy w polu widzenia zjawiła się znajoma sylwetka. Kąciki ust uniosła jedynie wyżej, nie szczędząc mu ładnego uśmiechu, który sięgnął oczu.
- Cześć.- rzuciła pogodnie, podnosząc się już na równe nogi.- Dziękuję, że przyszedłeś. Mam nadzieję, że nie oderwałam cię od ważnych spraw... dla takiego głupiego powodu.- poczuła się trochę niepewnie po wypowiedzeniu tych słów. Może naprawdę zabierała mu czas. Nerwowo poprawiła materiał białej, krótkiej sukienki z wyszytymi czerwoną nicią, bliżej jej nieznanymi kwiatami. Była idealna do pływania, a ze zwykłego komfortu i taktu nie chciała rozbierać się przed chłopakiem. Na kocu zostawiła drugą, dłuższą w której swobodniej mogła chodzić po ulicach.- Co to za mina? Wszystko w porządku? – uniosła lekko brew, ale głos zdradzał rozbawienie. Pamiętała jego słowa z listu, powątpiewanie w ciepłą wodę. Nie sądziła, że mógłby być takim zmarzluchem. Dla niej kąpiele w połowie czerwca były normalne, wracając ze szkoły na wakacje, żaden z dzieciaków z taboru nie rozważał, czy nie jest jeszcze za zimno. Pakowali się do wody w biegu, praktycznie bezmyślnie, ale nikomu nie działo się nic złego.- Jeśli nie jesteś przekonany, możemy odpuścić, ale chociaż sprawdźmy wodę.- uśmiechnęła się jeszcze raz, łapiąc go za dłoń i delikatnie ciągnąc w kierunku toni. Puściła go po paru krokach, dając mu szanse by chociaż zdjął buty. Sama weszła pewnie w wodę do połowy łydki, czując już, że nie było tak idealnie. Wiedziała jednak, że później jest lepiej. Wystarczy się zanurzyć.
Use what you have.
Do what you can.
W Anglii spędza coraz więcej czasu, Kornwalia i miejsce treningu Sów staje się z wolna jego nowym domem. Matka spogląda na niego, przyglądając się czujnym okiem, badawczo oceniając - zapewne domyśla się już, że młodszy syn idzie w ślady starszego, chcąc podkreślić swoją niechęć do wyrządzanych w kraju krzywd. Nie mówi jednak ani słowa, pozostawiając nowe zainteresowania Iana w sferze domysłów. Czasem jeszcze tylko zwraca mu uwagę na niedociągnięcia przy produkcji, czepiając się projektów, przy których zdarza mu się spóźniać. Nie chce zawalać terminów, więc ślęczy sam po nocach w pracowni z heblem i młotkiem w ręku, nie wzbudzać więcej podejrzeń, niż dostarcza ich dotychczas.
W Dorset zjawia się o czasie, nie mogąc się już wprost doczekać spotkania. Ciepło słońca głaszcze policzki i odsłonięte przedramiona, gdy dzierży w jednej dłoni miotłę, a w drugiej kurtkę, z jaką nigdy się nie rozstaje. Na widok wylegującej się na kocu dziewczyny twarz Smitha naraz rozpromienia się z szerokim uśmiechem i przyspiesza nawet kroku, by zaraz znaleźć się u jej boku.
- Ależ przestań, sport to zdrowie, a zdrowie to najważniejszy powód dla przerywania innych, już nieco mniej ważnych spraw! - odpowiada pogodnie, zrzucając swoje rzeczy obok koca. - Dzięki, że zechciałaś mi pomóc. Rozumiem, że chcesz mnie przygotować do skoków z klifu? Brakuje ci towarzystwa do szalonych zabaw? - pyta wpół rozbawiony, na moment zapominając o słowach Eve, w których podczas poprzedniego spotkania zgłasza mu swoją potrzebę posiadania towarzystwa. Przypominając sobie o tym markotnieje nieznacznie, co nie umyka czujnemu spojrzeniu czarownicy. - Nie, nie, wszystko w porządku. W morzu jest zwykle zimniej, niż w jeziorze, no nie? - Maskuje swoją niepewność najprostszą wymówką, jaka przychodzi mu do głowy.
Pozwala Eve na pochwycenie swojej dłoni i pociągnięcie w kierunku brzegu. Przebiega przez niego lekki dreszcz zdradzający ekscytację. Młoda kobieta prezentuje się zjawiskowo w jasnej, letniej sukience, o czym nie omieszka wspomnieć. - Pięknie dziś wyglądasz. To znaczy… Zawsze wyglądasz pięknie, ale dzisiaj to już bijesz rekordy! To znaczy… Cieszę się, że cię widzę! - plącze się gdzieś w słowach, mieszając między komplementem, wyrazem radości i próbą bycia normalnym. Bo to normalne, że się docenia czyjś wygląd, niezależnie od stanu cywilnego, prawda? Prawda?!
Schyla się, by rozwiązać buty i zostawić je na brzegu, nim wejdzie do wody i przemoczy wszystko do cna. Tym razem jest przygotowany, pod ubraniem ma kąpielowe gacie, a w plecaku ma ze sobą nawet ręcznik.
- I jak? Wspaniale orzeźwiająca? - woła do Eve ze śmiechem, czekając na recenzję. To nie tak, że obawia się zimna i chce ograniczyć swój kontakt z wodą do minimum. Spodziewa się zwyczajowego szoku i tej fali dreszczy, która zaskakuje w pierwszej chwili tuż przed oswojeniem się z temperaturą.
is to stand and fight
'Zdarzenia' :
- Cieszę się.- przyznała z uśmiechem. Cieszyło ją, że to na jej propozycję był gotów przerwać swoją codzienną rutynę, porzucić obowiązki, by po prostu spędzić czas. Dziś, co prawda aktywniej niż ostatnio i z konkretnym celem, ale mimo to.- Nie dziękuj, to nic takiego... a nawet czysta przyjemność.- dodała ze wzruszeniem ramionami. Za parę tygodni z tym czasem będzie już krucho, a za jeszcze kilka wątpiła, aby mogła znaleźć chociaż moment, dzieląc codzienność na pracę, dom i dziecko.- Po części, ale też wolę się upewnić, że nie utopisz się przypadkiem. Przed nami gorące wakacje i szkoda byłoby, utonąć w jeziorze.- rozbawienie brzmiało w jej głosie. Może kwestia nie była zbyt zabawna, ale teraz nie patrzyła na to w ponurych barwach. Uśmiech, który pozostaje na jej ustach, przez chwilę jest istną walką, aby nie spochmurnieć. Trafił znów w punkt, ale nie chciała o tym mówić.
- Tak, to dlatego, że jezioro jest raczej zamkniętym zbiornikiem, nieporównywalnie mniejszym i szybciej się nagrzewa. Z morzem jest już problem, ale można to przetrwać, chyba że planach będziesz miał wejść w środku zimny. To może być już trudne.- potwierdziła jego przypuszczenia, mimowolnie wzdrygając się na myśl, żeby wejść do wody w zimie. Nawet dla niej byłoby to już za dużo i nigdy dotąd nie miała na to odwagi. Taki wyskok mógł skończyć się konkretnym przeziębieniem, którego nie wyleczyłoby się łatwo i szybko.
Nie do końca przemyślała swój gest, łapiąc go za dłoń i delikatnie ciągnąc ku wodzie. To nie było nic takiego, nic, na co zwróciłaby uwagę, a przynajmniej póki nie usłyszała komplementu padającego w jej kierunku. Ciemne tęczówki zatrzymały się na twarzy Iana, kiedy ten plątał się w słowach, pokrętnie próbując pochwalić, ale chyba nie mając ku temu pewności. Sama poczuła, jak na policzki wkrada się rumieniec. Na szczęście ciemniejsza karnacja, skutecznie to ukrywała. W nieco nerwowym ruchu założyła kosmyk włosów za ucho, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Dziękuję.- cichy szept, ledwie opuścił pełne usta. Zerknęła ku niemu jeszcze raz, kiedy pochylił się, by rozwiązać buty. Nie czekała, wchodząc już do wody. Powoli, ledwie do połowy łydki i zaraz o krok dalej. Mogło być lepiej, ale nie ma tragedii.
- Cudownie orzeźwiająca.- parska śmiechem, czując dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa.- Chyba to przeżyjesz, tylko nie wbiegaj na hura... bo może być gorzej.- dodała. Zacisnęła palce na materiale sukienki, by w kontakcie z wodą nie zaczął unosić się, odsłaniając wyższe partie ud. Wchodziła powoli, czekając, aż biała tkanina spije dość wody, aby przylegać bardziej do ciała, niż je odkrywać. Mimowolnie wróciły do niej słowa Jamesa, ten specyficzny zarzut, że przecież wiedziała, jak działa na mężczyzn. Możliwe, że tym razem nie wiedziała? Że nieświadomie przekroczyła granicę, której nigdy nie chciała przy kimś innym? Słowa Iana, jego komplement zmieszały ją i wywołały gorzką niepewność. Odetchnęła cicho, zanurzając się aż po szyję. To tylko nauka pływania. Spojrzała w kierunku Iana, gdy ten zdjął koszulkę i sięgnął do paska spodni. Przeklęła pod nosem, odwracając się plecami do brzegu.- Głupia.- fuknęła na samą siebie, by na moment zanurzyć się całkiem. Nabrała powietrza w płuca, kiedy znów znalazła się na powierzchni i zebrała włosy z twarzy, gdy gęste loki, straciły swą objętość, a dodatkowo lepiły się do skóry. Nie spoglądała za siebie, wiedząc, że Jego obecność zdradzi plusk wody, tak inny od szumu fal.
Use what you have.
Do what you can.
- Wolałbym nie! - wtóruje jej na żal przed utonięciem. - Zamierzam w to lato skorzystać z pogody. Wypady nad jezioro, ogniska, tak wiesz, niczym się nie przejmować. - W poprzednie wakacje nie ma ku temu wielu okazji. Mimo iż jest już pełnoletni, zająć się musi domem, jako głowa rodziny, którą starszy brat nie potrafi być. Młodzieńcza beztroska nie jest mu pisana, wpada wtedy w wir pracy i oddaje się jej tym ciężej, kiedy dociera doń wieść o śmierci Rodericka.
- Wiem, wiem. Rod mi kiedyś mówił, że miał tą przyjemność, żeby wpaść do morza. Z miotły, znaczy się - wyjaśnia od razu z teatralnym westchnieniem i wzruszeniem ramion. Starszy Smith jest w oczach Iana ideałem pod każdym względem. A raczej był, do momentu kiedy nierozważnie decyduje się postawić swój los na jedną kartę. - Nie wiem czy mi nie ściemniał, bo nie był wtedy chory, a przeziębienie to przecież wtedy gwarantowane. - Roderick miał to w zwyczaju, by podkolorowywać każdą ze swych historii, Ian także w tej kwestii lubi czasem iść jego śladem.
Zadowolony z siebie i swojego komplementu nie dostrzega już na twarzy Eve zmieszania. Cichy głos szepcze słowa podzięki, a Ian uśmiechnąć się może tylko z dumą na te przełamane lody. Rozwiązuje buty i pospiesznie pozbywa się zarówno spodni, jak i koszulki. Mocuje się dłuższą chwilę z klamrą paska, niecierpliwość wprowadza jego palce w drżenie, kiedy tak bardzo stara się, by wszystko przebiegało normalnie.
- Na początku, to chyba zawsze jest strasznie! - woła do niej z rozbawieniem, kiedy zostawia wreszcie niechlujny stos ubrań na plaży i pędzi już do wody, by nieco wyhamować, gdy tylko styka się z taflą. - Ugh! - Cudowne orzeźwienie okazuje się być niespodziewanie nieprzyjemne. Naraz włosy na całym ciele stają mu dęba, przebiega go fala dreszczy, jakiej przecież wiedziony doświadczeniem oraz wiedzą powinien się spodziewać. Z doświadczenia wie, że najlepszym sposobem na oswojenie się z zimnem, jest całkowite zanurzenie, kiedy organizm nie ma jeszcze okazji, by się sprzeciwić i stawić zdecydowany opór. Ian ugina więc nogi w kolanach i pozwala, by woda przyjęła go w swoje objęcia, pokonując ostatnią dzielącą jego i młodą czarownicę odległość częściowo biegiem, a częściowo niezgrabnym stylem pływackim.
- Rzeczywiście, nie żartowałaś - śmieje się, wypływając nieopodal Eve. Ciemne włosy mu kleją się do twarzy, więc odrzuca je z oczu, rozchlapując wokół kropelki wody. - Z tą całą lekcją, to możesz być spokojna, bo wiele już umiem. - Pod stopami odnajduje piaszczyste podłoże i prostuje się na równych nogach; tafla okazuje się sięgać mu do połowy klatki piersiowej. Wypina dumnie pierś i dalej szczerzy się szeroko. - Ja to w sumie ćwiczyłem. I wszystko wydaje się działać, ruchy rąk i nóg, i w ogóle. Ale kiedy chcę płynąć dalej, niż te kilkanaście stóp, to zaraz idę na dno. - Nie może obejść się bez demonstracji, więc ponownie zanurza się w wodzie, by wpół umiejętnie zamachać kończynami. Nic dziwnego, że ściąga go na dno…
is to stand and fight
- To dobrze, taka beztroska jest zawsze świetna.- odparła, szczerze tak uważając. Póki miało się szansę, by nie przejmować niczym i cieszyć z drobnostek, niepotrzebnym było rezygnować z takich chwil.- Mam nadzieję, że to będzie najlepszy czas dla ciebie. Idealny, gdy wszystko pójdzie ci po myśli.- dodała z szerokim uśmiechem. Cicho liczyła, że będzie mogła być tego częścią, ale nie wypowiedziała tego na głos, nie zamierzając narzucać się ze swoją osobą i budzić w nim poczucia, że musiał z grzeczności.
Zmarszczyła lekko nos, krzywiąc się odrobinę, ale zaraz kąciki ust znów się uniosły.
- Biedny, musiało to być skrajnie nieprzyjemne.- stwierdziła, nawet nie wątpiąc w to. Wpaść do zimnej wody. Prawie wzdrygnęło ją, ale w porę zapanowała nad reakcją ciała na okropny dreszcz.- Może miał szczęście, że nie złapało go przeziębienie? – zastanowiła się, przechylając delikatnie głowę. Katar nie musiał być gwarantem po takiej kąpieli, ale jednak pozostawał dość prawdopodobnym skutkiem.- Ale Ty lepiej nie próbuj, takich nieplanowanych kąpieli.- rzuciła żartobliwie, bo przecież w wodzie mieli spędzić trochę czasu.
Śmieje się cicho, gdy docierają do niej słowa chłopaka, ale nie patrzy już w jego kierunku. Nie chce obserwować, jak ten się rozbiera. Tak po prostu woli tego uniknąć. Zerka przez ramię dopiero, gdy plus wody staje się podpowiedzią, że ten znalazł się już w zimnej toni. Przygląda mu się z uwagą, kiedy Ian wynurzył się i zebrał kosmyki włosów z twarzy. To będzie trudna lekcja, była tego pewna, bardziej niż przez paroma minutami.
- Widzisz, warto mi zaufać czasami.- odparła z rozbawieniem. Ze spokojem odepchnęła się od dna, rękoma powoli wprawiając wodę w ruch, by popłynąć do tyłu, tam, gdzie nie miała już gruntu. Różnica wzrostu działała na jej niekorzyść, ale wcale się tym nie martwiła.- No proszę, to pokaż co potrafisz.- zachęca go pogodnie, ciekawa ile umiejętności naprawdę posiadał.
Zaczęła płynąć za nim, gdy na wpół umiejętnie pokonał te parę metrów.
- Chyba wiem, gdzie tkwi problem. Po pierwsze mniej chaotycznie...- poinstruowała, kiedy tylko zatrzymali się.- Spróbuj pełniejsze ruchy ramionami, masz duży zakres rąk, więc jeśli zapanujesz nad sytuacją, będziesz niezłym pływakiem. Nie spinaj się też tak mocno, musisz trochę odpuścić w ciele. Cała twoja siła powinna iść w ręce i nogi to one grają pierwsze skrzypce w pływaniu.- zamknęła palce na jego nadgarstku, musnęła lekko przedramię. Pokierowała jego ramieniem, by pokazać mu o jaki ruch chodzi.- W ten sposób i nie zapomnij o oddychaniu. Początkowo będzie trudno, woda szybko wyciąga siły, więc potrzeba niezłej kondycji i wydolności, aby pływać długo.- puściła jego rękę.- Dawaj za mną.- uśmiechnęła się, zanim przekręciła się w wodzie i odpłynęła od niego. Nie płynęła szybko, wypadała z formy ostatnio. Działo się to, o czym właśnie mu mówiła. Zatrzymała się dopiero po nieco większej odległości niż tej, którą wcześniej dał radę pokonać Ian.
- I jak? – spytała zaciekawiona, czy jej rada cokolwiek zmieniła.
Use what you have.
Do what you can.
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
Coś w nim rwało, a to bolało. Powietrze rozpychające się w klatce piersiowej, zakreślające łuk przy sercu, owijające się wokół niego tak mocno, że biło szybciej, trzepotało jak uwięziony w klatce ptak, błagając o wolność. To tak wyglądał proces leczenia? Zaczynał się od bólu? Powinien to wiedzieć. Zrastające się tkanki swędziały, walczyło samo ze sobą, żeby wrócić do poprzedniej formy, a jeśli się nie da, zachować taką anatomię, by żyć. A on chciał żyć. Chciał pozwolić sercu przepchnąć się przez za ciasne pręty, otworzyć się na proces zrastania, którego potrzebował. Nic jednak nie mogło być tak pewne - gdzieś lśniła myśl, że zrobi to za szybko, a szkło pęknie, raniąc nie tylko jego, ale i ją. Teraz na szczęscie nic na to nie wskazywało, wręcz przeciwnie - Iris ciągnęła go przez tę mgłę za rękę, błyskotliwymi tęczówkami zapewniając o bezpieczeństwie, o racji kroków, jakie podejmował. Prowadziła go, pewnie nie będąc nawet tego świadomą.
- Z twoich stron? Skąd jesteś? - jej głos, sposób wypowiadania słów nosiło w sobie jakąś obcą naleciałość, rytmikę, której nie kojarzył, ale bliższy był zgonieniu tego na zmęczenie, niż nadanie jej łatki mieszkanki z innych stron niż Anglia. A może nabierała akcentu odpowiedniego dla hrabstwa, którego pod względem kulturowym nie znał? Nie wiedział, ale nie musiał już zgadywać, czekał na odpowiedź. Czekał, nasycając zmysły widokiem jej jasnej cery przetkanej drobnymi piegami, ustami spierzchniętymi odrobinę od morskiej bryzy, źrenicami tak podobnymi teraz do jego własnych. Mrugał jakby połowicznie, wędrując spojrzeniem po skórze, po każdym jej calu, w zamiarze zapamiętania jej na dłużej. Stanowczo dłużej. W końcu jednak oderwał usta od jej ciepłej, pachnącej piaskiem i kwiatami dłoni i wyprostował się, nabierając powietrza w płuca. Przełknął jakąś tworzącą się w gardle gulę, odchrząknął. - Poczekaj, czy ten... ten wianek nie powinien znaleźć się na twojej głowie? - zdradził już zbyt wiele o sobie, kolejny fakt, brak zaawansowanej wiedzy o tradycjach, niewiele zmieni. Zanim ruszyli, sięgnął do jej dłoni, w której wciąż trzymała swój wianek, przejmując go na krótką chwilę. Przyjrzał mu się raz jeszcze, z cichym uwielbieniem rozpoznając wśród warkocza zieleni polne kłosy, jaskry i fiołki. Pasowały do niej, zlewały się z jasną cerą, dźwięcznym głosem i sukienką oblewającą jej ciało niczym materiał utkany z samych morskich fal. Strząsnął łagodnie większe krople ciążące na drobnych płatkach i nasionach, po czym przyozdobił koroną włosy Iris, uśmiechając się, kiedy w ostatnim geście zawinął niesforny kosmyk włosów za jej ucho. - Teraz możemy iść tańczyć.
Więc poszli, zginęli ludziom z oczu, wetknęli swoje sylwetki między drzewa, by za chwilę zza nich wyjść i odnaleźć się kawałek dalej, gdzie niektóre pary tańczyły już do muzyki brzmiącej w wilgotnym, słonym powietrzu Dorset. Zerknął w stronę instrumentów trzymanych dłońmi utalentowanych grajków, przypominając sobie, że i w tym nigdy dobry nie był. Ale chciał spróbować. Chciał, bo dzięki temu mógł zatrzymać ją przy sobie choć chwilę dłużej. Bez chwili namysłu, niemal instynktownie, złapał ją za rękę, poczuł każdy palec. Ciarki przebiegły gdzieś w okolicy karku, nozdrza rozwarły się na krótką chwilę. Musiał wziąć głębszy oddech. Wolał patrzeć jej w oczy, łapczywie chwytać za każdy uśmiech przemykający przez drgające z gracją wargi, dlatego na początku gubił się między tym obrazem a rysunkiem jej obutych w pantofelki (czy to te same?) stopy, które jako jedyne miały być dla niego wskazówkami.
- Uh, to... - mruknął, podszywając swój głos śmiechem wywołanym bardziej abstrakcją sytuacji niż czymkolwiek innym. Spróbował jednak. - Startujesz z lewej? Nie... z prawej? - pomylił się, więc podskoczył, żeby zmienić nogę prowadzącą i od razu opaść z nią na pięcie. Zachybotał się krótko. Potrafił w ogromnym skupieniu szyć czyjeś rany, ale kiedy dochodziło do tego, że sam musiał trzymać równowagę, kiepsko mu szło. Podskakiwał z nogi na nogę, ale robił to kompletnie nierytmicznie, łącznie z kolejnym krokiem, którym był podskok. - Kiedy tańczycie takie tańce? Są okazjonalne czy to codzienna zabawa? - spojrzał na nią tylko na chwilę, spojrzeniem tak jasnym, jak jeszcze nigdy, kompletnie zniknęła z niego niepewność i smutek, jaki mogła już poznać. Przez tę grubą skorupę przebił się pojedynczy promień światła. Serce biło mocno, pompowało krew, napełniało jego ciało czymś nowym. Czymś życiodajnym. Kroki stały się odrobinę bardziej kontrolowane, odrobinę płynniejsze. To wciąż było niewiele, ale naprawdę cieszył się, że był tu z nią. Że tańczył? Tego nie wiedział. Nie sądził, by w towarzystwie kogokolwiek innego to sprawiało mu podobną radość.
jesteś wolny
przez czas, przez czas - przeklęty
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
— Cymru — odpowiedziała na pytanie z szerokim uśmiechem, oczywiście płynnie przeskakując do swego ojczystego języka; angielski zawsze był wyuczany, był językiem obcym, szkolnym, w którym prędko musiała osiągnąć biegłość, czy się jej to podobało, czy też nie. Takie były czasy, taka rzeczywistość została zgotowana jej i innym Walijczykom. Przynajmniej żyła w czasach, w których mówienie w rodzinnym języku nie było najgorszym z przewinień, które mogła popełnić, wychodząc przeciw prawu tyranów. — Z Walii, dokładniej z Cardiff — dodała jednak, wiedząc, że Ted — choć starał się, widziała to w całym jego manieryzmie, w sposobie, w jaki przyglądał się jej badawczo, z pewną dozą naukowej ciekawości właściwej Krukonom, a jednak z czułością, którą musiał wynieść z domu, znikąd indziej — nie będzie w stanie jej zrozumieć. Nie zrozumiał za pierwszym razem, gdy zagadnęła go w swym ojczystym języku, przez tych kilkanaście dni nie zdążyłby się nauczyć więcej niż zwykłe dzień dobry.
— A ty? Masz swoje korzenie gdzieś indziej, czy pracujesz w domu? — ciekawość świata była naturalną cechą Krukonów, nie mógł więc mieć jej dopytywania za złe. A była go ciekawa pewnie równie mocno, co on był ciekawy jej. Dlatego też w pierwszej chwili nie odpowiedziała na jego pytanie o wianek, skupiona na zapamiętaniu tej chwili. Spierzchniętych ust człowieka pracującego na wierzchu swej dłoni, ciepłego spojrzenia, morskiej bryzy dolatującej jeszcze do nich, idylli spokoju.
Z wdzięcznością przyjęła strącenie kropel z wianka przed nałożeniem go na jej skronie, choć dwie niesforne krople spłynęły po jej lewej skroni, kapiąc niesfornie na dłoń Teda, zagarniającą kosmyki włosów za ucho. Na moment przestała oddychać, zatrzymana w czasie i przestrzeni, skupiona tylko na delikatności tego gestu, kontrastującej z nią chłopięcej niemal zawadiackości. Moore był jednocześnie czuły i nienatarczywy, w odnalezionej pewności gestów nie zabierając przestrzeni Iris zbyt prędko; może przy pocałunku zauważył drobną bliznę układającą się w kształt pierścionka na serdecznym palcu. Może nie chciał jej wystraszyć, podświadomie próbując dystansować się humorem. A może po prostu taki był? Nie wiedziała, która wersja jest właściwa, wiedziała tylko, że w towarzystwie tego człowieka chciało jej się uśmiechać, śmiać nawet, czuła się piękna i wysłuchana, tak prawdziwie, od serca. A to zdarzało się rzadko, za to była mu szczególnie wdzięczna.
I w ramach wdzięczności chciała pokazać mu kolejny fragment siebie. Może nieoczywisty, bo noszący w sobie kawałki wspomnień całej jej społeczności, tych, wśród których wyrosła, bez których nie byłaby dzisiaj sobą. Obserwowała jego nogi z uwagą, samej poruszając się tak, jak wcześniej zdążyła mu wytłumaczyć, pragnąc być dla niego drogowskazem — dziś wyłącznie przy tańcu, kiedyś, może, jeżeli los okaże się dla nich łaskawy, w dalszej drodze.
— Ostrożnie, Teddy — zacisnęła mocniej palce na jego dłoni, zdrobnienie imienia — ciepłe, ociekające słodyczą — wydostało się spomiędzy jej warg tak naturalnie, jakby znała go tylko jako Teddy'ego właśnie, nigdy kogoś innego. — Jeszcze raz i powoli. Przyglądaj się — zarządziła szeptem, powtarzając sekwencję kroków, potem raz jeszcze i kolejny. Wreszcie, nie puszczając jego dłoni, stanęła naprzeciw, nie obok. — Startujemy z lewej, żeby się nie zderzyć — wyjaśniła, podnosząc ich dłonie w górę; dzięki temu uzyskali miejsce, by zbliżyć się do siebie o krok, co miało być kolejną figurą w tańcu, lecz na nią przyjdzie jeszcze czas. Była tego pewna.
Teraz słyszała jego pytanie, widziała sposób, w jaki na nią patrzył. Przez klatkę piersiową przelała się fala ciepła, w żołądku poczuła — zazwyczaj niepokojącą — lekkość. Nie powinna była go lubić, nie tak prędko, nie tak bardzo. A jednak przy nim usta same układały się w uśmiechu, przy nim miała więcej cierpliwości, by uczyć, tłumaczyć, pokazywać. Obraz Teda Moore'a związał się wreszcie z zapachem polnych kwiatów, z żółcią chusty na ramionach i wesołą, skoczną muzyką.
— Moja mama tańczyła je codziennie, a ja ją naśladowałam. Była kiedyś tancerką, a ja, gdybym się przyłożyła, może poszłabym w jej ślady — zdradziła mu kolejną cząstkę swej historii, ciekawa jego reakcji. — Nasza kultura... wymiera, ale są jeszcze tacy, którzy pragną ją kultywować. Nasze ludowe stroje nie są szczególnie strojne, ale za to na kapeluszu możemy utrzymać drewnianą miskę... — zachichotała, choć mówiła prawdę; w dawnych czasach walijskie kobiety, szczególnie zajmujące się handlem, potrafiły transportować swe towary między innymi przez balansowanie drewnianych mis na głowach.
the most vulgar things tolerable.
have become lions
Zapraszała ich muzyka. Każdy krok zbliżał ich do serca Dorset rozkołysanego w skocznych taktach ludowych piosenek wygrywanych z instrumentów, których Celine chyba nawet nie potrafiłaby nazwać - a powietrze gorącego wieczora, wcześniej sparzone nutą sosnowego kadzidła, stawało się świeższe im bliżej piaszczystych brzegów docierali. Efekt leśnej mieszanki jednak pozostał, zbyt już rozgoszczony w umyśle, potęgowany długim, spokojnym snem ubiegłej nocy, efektem rytuału, który sprawił, że tego poranka wstała rześka jak nigdy. Szampański humor malował po wnętrzu czaszki żywymi barwami wielu kolorów - czy może to piwo miodowe po prostu uderzyło jej do głowy? Wymienione z Benjaminem sekrety i bóle zostały przy tamtym ognisku, ciśnięte w języki płomieni jak garść zasuszonych ziół, która otoczyła ich tak przyjemnym dymem.
Zgodnie z obietnicą, prowadząc go naprzód tam, gdzie ucho wychwytywało coraz donośniejszy tembr melodii, unikała większych skupisk festiwalowiczów owładniętych beztroską zabawą. Tłoczyli się blisko rozstawionych na plaży ognisk, ale i tu, w ostatkach leśnej gęstwiny, można było natrafić na zagubione grupki lub, co gorsza, pary poszukujące intymności. Natknęli się nawet na takich nieszczęśników, niestety. Nagłe poruszenie szurające gałęziami krzewów Celine wzięła za zbłąkane zwierzę i zajrzała za kotarę drobnych szmaragdowych liści, po czym gwałtownie obróciła się w kierunku Bena, szkarłatna na twarzy, ze słowem wyjaśnienia zaciśniętym w gardle. Nie wydobyła wówczas ani jednego słowa, pokręciła jedynie głową i, uparcie na niego nie patrząc, czmychnęła dalej, z dłonią na jego nadgarstku, na wypadek gdyby zdecydował się zaspokoić prostolinijną ciekawość i sprawdzić co przyprawiło ją o tak silne rumieńce.
- Tu będzie dobrze? - spytała głosem ociekającym ożywieniem. Znaleźli się na odludnej połaci zadrzewionej zieleni przylegającej do dalszego fragmentu wybrzeża, skąd muzykę wciąż słychać było na tyle wyraźnie, że dało się rozróżnić słowa epizodycznych tłumnych przyśpiewek. Zanim jej odpowiedział, zatrzymała się i opuściła lekko brodę, pozwoliwszy sobie to poczuć - definicję jej istnienia, pragnienie rozlewające się po kończynach, mrowienie pierwszych iskier budzących się do życia. Balet był jej powołaniem, jednak budulcem ciała półwili był przecież taniec każdego rodzaju. Tylko w nim czuła się prawdziwie wolna, w lekkości improwizowanych ruchów albo wysmakowanej klasyce; tańcząc czuła, że była w domu; czy mogła tym samym zarazić Benjamina? Pomóc mu strząsnąć z mięśni rdzę napięcia, zaleczyć korozję nieszczęść?
Z kocim uśmiechem rozciągniętym na ustach uniosła ku niemu prawą dłoń, a palce ułożone w zgrabnej, naturalnej dla niej manierze wskazały na tors czarodzieja, o kilka sekund poprzedziwszy sekwencję pierwszych powolnych kroków, niemalże leniwych w czuły, pełen obietnic sposób. Okrążała go niespiesznie, prężąc stopy przy każdym kroku, jakby przyjemność sprawiało jej każde poruszenie mięśnia. Tak właśnie było.
- Nie myśl o niczym - wymruczała z głową przechyloną lekko do boku, ani na moment nie opuszczając spojrzenia z jego twarzy, z oczu, których wzajemności poszukiwała. - Nie martw się o to, czy podepczesz mi palce ani czy zatańczysz do rytmu. Posłuchaj muzyki. Ciało podpowie ci co robić - a kiedy sama popłynęła, srebrne włosy przecięły powietrze przy obrocie w takt melodii. Wrończyk zaczynał uczyć ją ludowych tańców, jednak w tym przypadku Celine zwierzyła intuicji płynącej z własnego wnętrza, pozwoliła jej się ponieść, wzniecając w otaczającej ich przestrzeni gładki pląs. On - mógł zacząć od wszystkiego, oddechu w harmonii z muzyką dobiegającą z plaży, tupaniem nogą do taktu, pobujaniem się w niepewnym podrygu tanecznego prologu. Nie podejrzewałaby go o idealną arabeskę, nie do tego go zapraszała - ale do wolności, którą po prostu dało się poczuć.
Nie mogła sobie odpuścić, przejść obojętnie wokół bawiących się ludzi. Muzyka i taniec przyciągnęły ją jak ćmę do światła. Gdyby nie ciąża spędzałaby tu całe godziny, robiłaby to, co kochała ponad wszystko i nie przejmowała się niczym. Stawiałaby miękkie kroki, pozwalała ciału płynąć w rytm dyktowany przez instrumenty. Budziłaby zazdrość kobiet i nęciła chłopców oraz mężczyzn — bez krzty zwątpienia, bez nawet odrobiny zawahania czy poczucia, że nie powinna. Teraz ograniczało ją jedno, a za tym szły kolejne przeszkody nie do pokonania. Nie czuła się piękna ani nawet ładna, raczej wielka i nieporadna, nawet jeśli ciąża nie niszczyła aż tak smukłej sylwetki. Mimo to była tu, robiąc krok za krokiem, pozwalając by zwiewna sukienka w soczyście zielonym kolorze, poruszała się wraz z nią. Płynący z ruchem materiał i ozdobne falbanki w białym kolorze kryły niedoskonałość z którą za parę miesięcy pożegna się, by przywitać na świecie nowe istnienie. Nie zamierzała się zatrzymywać, zza przymkniętych powiek obserwowała otoczenie, aby nie wpaść na nikogo. Tańczyła tak, jak pozwalał jej stan i ile tylko dawało z siebie ciało nawykłe do ruchu. W końcu jednak stanęła w miejscu, wyłamała się z bawiących naokoło par i równie młodych dziewczyn. Uśmiech zdobił pełne usta, mimo lekkiego zmęczenia. To było przyjemne, podobnie, jak mięśnie palące lekkim bólem. Tęskniła za tym, za wysiłkiem w podobny sposób, nawet jeśli nie było to chociaż trochę tak intensywne, jak wcześniej.
Odwróciła głowę, zatrzymując spojrzenie na młodych mężczyznach. Jeszcze chłopcach, pewnie w wieku jej i Jamesa. Uniosła brew, gdy przepełnieni pewnością siebie, zagwizdali na nią. Cofnęła się o krok, gdy ruszyli w jej kierunku. Zbyt odważni w grupie, a przy tym budzący zaskoczenie. Nie sądziła, że zwróci męską uwagę, a przynajmniej nie teraz. Odwróciła się płynnie, zarzucając burzą loków, które dziś pozostawiła swobodne. Nie bawiło ją to, bo znała dobrze ryzyko zapędzenia w pułapkę. Z pojedynczym mogła wdać się w dyskusję, pograć mu na samokontroli dla własnej rozrywki, ale z grupą nie zamierzała. Póki była wśród ludzi nic jej nie groziło, dlatego ze spokojem przemieszczała się, zerkając przez ramię co parę kroków. Musiała im zniknąć z oczu, co wcale łatwe nie było. Wybawieniem stał się ten, którego nie sądziła, że tego wieczoru jeszcze zobaczy. Przystanęła kawałek dalej, przyglądając się chłopakowi. Była pewna, że znów pójdzie pić z przyjaciółmi lub znajdzie sobie inne zajęcie byle dalej od niej. Zamiast tego stał tutaj, a ona mogła tylko zastanawiać się dlaczego, skoro było to najbardziej oczywiste miejsce dla jej obecności. Obeszła go powoli, nie wiedząc, czy powinna zaczepić. Słowa Steffena ciążyły jej od przeszło dwóch dni i były przykrym dowodem, jak bardzo musiało być to już zauważalne na zewnątrz. Podeszła, by stanąć tuż przed nim, oprzeć dłoń na jego torsie. Ciemne spojrzenia spotkały się na moment, nim cofnęła z nieco wymuszonym uśmiechem. Skinęła na niego palcem w pełnym zadziorności i kuszącym geście, cofając się nadal. Uważała, aby na nikogo nie wpaść, by odciągnąć Doe na bok. Czy miała jakiś plan? Nie. W niczym to jednak nie wadziło. Była ciekawa czy podąży za nią, czy przeszkodziła mu w czymś. Przestała pytać, przestała dociekać, jak wygląda jego codzienność. To był trzeci dzień, który spędziła sama. Czuła na plecach promienie słońca, które już prawie zaszło. Przez trzy dni mijała rodziny i pary, które wspólnie świętowały festiwal. Gdyby nie przyjaciele, byłaby całkowicie sama.
Zatrzymała się w końcu, opierając plecami o drzewo. Cóż albo On, albo tamci, którzy leźli za nią, a na których nie oglądała się już. Milczała, spoglądając przed siebie, ku niemu. Nie miała już wielu słów dla własnego męża, nie miała pytań na które nie dostanie i tak odpowiedzi. Jednak może w końcu się to zmieni? Może rytuał naprawdę otworzył inny rozdział?
Use what you have.
Do what you can.
Ciekawiła go. Ciekawiła go tak, jak ciekawi go nowo napotkana na drodze roślina, jej pęczniejące na wiosnę zielenią liście, jej zapach wywołujący w płucach delikatnie chłodne uczucie; ciekawiła go tak, jak ciekawiły go ścieżki poznawane za dzieciaka, każda z nich kryła w sobie bogactwo doznań, każda była celem, każda była inna; ciekawiła go tak, jak ciekawi potrafią być ludzie - trzymający pod twardą skorupą niezależności, dorosłości i obowiązków pasję, a razem z nią błyszczące tęczówki, uśmiech kwitnący na ustach, głos nabierający gładkości, łagodności, jakiej nie znał. Czuł się przy niej jak pisklę dopiero co przebijające się przez cienką, ale chroniącą go skorupkę, doświadczające wszystkiego po raz pierwszy w życiu. I to uczucie napełniało go świeżością, ciepłem rozpychającym się gdzieś między żołądkiem a płucami, sklejającym porwane w strzępy nerwy tak, jakby sklejaj dwa fragmenty rozbitej porcelany. I ilekroć na nią patrzył, pragnął, żeby to uczucie pozostało na zawsze, bo identyfikował je jako dobre. Naprawcze. Słodkie.
- Cardiff - z jakiegoś powodu kojarzył tę nazwę jeszcze sprzed wojny, więc jego głos, prócz zaskoczenia, zdradził też miękką, radosną nutę. Nigdy tam nie był, ale jego dobry znajomy z czasów nauki w katedrze św. Munga wszem i w czasie zajęć praktycznych, żmudnych i nudnych, opowiadał mu o portowych i nadwodnych urokach tego miejsca. Uśmiechnął się lekko, zaledwie kącikami ust. Jakaś narastająca satysfakcja owionęła jego umysł, jego pamięć zadziałała sprawnie i szybko, chociaż wcale nie chodziło o diagnozowanie, szukanie objawów i analizowanie stanu pacjenta. Poczuł się jak wyrwany z lecznicy, ale w najmniej bolesny sposób. Ile mogła chować w sobie magii? - Urodziłem się w małej, mugolskiej wiosce w Devon. Tam razem z rodzeństwem i rodzicami dorastaliśmy.
A potem każde ruszyło w swoją stronę. Ale tego już dodać nie chciał. Może nie teraz, nie w chwili, której nie chciał zapomnieć, co wiązało się z klarownością tego wspomnienia, jego nienaruszalną powłoką. Teraz nie rozgrzebujmy starych grobów pamięci, nie rozkopujmy wszystkiego, co tak przez lata usiłowaliśmy zakopać. Wdzięczny więc był następnej chwili, że nadeszła.
Czas się na chwilę zatrzymał, zawisło powietrze, fale przestały się pienić, niebo powstrzymało chmury przed dalszym spacerem przez jasny wciąż firmament. Nie zdążył dostrzec blizny na palcu, jego oczy szukały jej oczu, światła, jakie ze sobą niosły; szukał drobnych piegów na jasnych policzkach; szukał delikatnych załamań na wargach osuszonych wiatrem, by zaraz potem liczyć długie, ciemne rzęsy okalające cieniutkie jak pergamin powieki. I pomyślał, że pocałowałby ją teraz. Że nieważne, jak wielka publika by ich obserwowała, jak wiele ust szepnęłoby niepochlebne uwagi na temat tak niegodnego zachowania. Nieważne. Ta myśl jednak nagle się ulotniła, a jego umysł wrócił do gorączkowego stanu sprzed chwili jak za działaniem jednego z niewerbalnych zaklęć. Zajął uwagę czymś innym - krokami i tańcem, jej tańcem. Teraz nagle zrozumiał, jak wiele znaczyło dla niej miejsce, z którego pochodziła, jak wiele łączyło się z nim wspomnień, jak wiele z Cardiff zostało w niej samej. Zerknął na nią jeszcze raz, gdy nazwałą go Teddy i znów przełknął ślinę - najwyraźniej robił to zawsze, kiedy robiło się nerwowo. Dotąd tylko najbliżsi tak na niego mówili, to zdrobnienie uważał za intymne, bardzo osobiste. I tylko dwie najdroższe jego sercu kobiety tak się do niego zwracały. Tylko im na to pozwalał, nie okraszając swojej odpowiedzi burknięciami, zgryzotą i kwaśnym grymasem wykrzywiającym twarz. Mama i Penny. Teraz jeszcze Iris. Tylko na krótki moment jego nogi przestały pracować zgodnie (mniej zgodnie) z jej poleceniami, na chwilę przygasły, by zaraz znów nabrać energii do kolejnych kroków.
- Z lewej, no tak - odparł i po raz pierwszy udało mu się zrobić jeden krok tak, jak należało. Następny nie był tak zgrabny, to musiało być szczęście początkującego, ale nie poddawał się. Jej dłonie uchwycił mocno, pewnie, nie chciał jej puścić, jeśli coś pójdzie nie tak. To właśnie w niej miał oparcie. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie niewielką istotkę, małą Iris, wirującą w tańcu razem ze spódnicą swojej matki. - Twoja matka musiała być bardzo zdolną kobietą - odpowiedział od razu, w głowie uzupełniając: nie tylko zdolną, ale i piękną kobietą. - A nie jesteś teraz tancerką, Iris? - spytał zaczepnie, pozwalającym wargom wygiąć się delikatnie pod naporem cichego śmiechu. - I to najlepszą, jaką znam, powiem ci. Nie masz konkurencji. - powiedział nieco szelmowskim, nieco poważnym głosem. Nie miała konkurencji, bo nie znał nikogo, kto by tańczył. To znaczy, że wygrywała w przedbiegach! - Więc zdradź mi coś jeszcze, zabiorę tę tajemnicę ze sobą.
Myśl, że kultura, którą tak szanowała, i której fragment widział w całości jej osoby, miałaby zaniknąć, napawała go dziwnym, niezlokalizowanym niepokojem. I w pewnym sensie chciał zabrać ten fragment ze sobą, zaopiekować się nim, oddać mu szacunek. Byle blisko niej.
Byle dłoń w dłoń.
jesteś wolny
przez czas, przez czas - przeklęty
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset