Wydarzenia


Ekipa forum
Łąka przy plaży
AutorWiadomość
Łąka przy plaży [odnośnik]30.10.15 14:26
First topic message reminder :

Łąka przy plaży

Kwiecista łąka nieopodal wybrzeża upstrzona jest wszelkiego rodzaju wielobarwną roślinnością; od polnych stokrotek oraz skromnych chabrów, przez dziką różę aż po bzy, latem to miejsce aż nadyma się od piękna natury. Między kwiatami lawirują pszczoły, trzmiele oraz motyle o wzorzystych skrzydłach. Trudno oprzeć się urokowi tego miejsca, dlatego też czarodzieje zatrzymali je dla siebie i obłożyli zaklęciem odstraszającym mugoli.  

Tańce przy ogniskach

Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.

Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.

W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:

sytuacje losowe:


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 21 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Łąka przy plaży [odnośnik]29.06.23 9:36
Nie rozumiał jej obaw, bo żadnych mu nie zdradzała. Jej zachowanie było dla niego większą niewiadomą niż to, co się wydarzyło na czerwcowym wiejskim jarmarku. Odsuwała się, a on nie potrafił pojąć powodu tych wymuszonych uśmiechów, sztucznych gestów, wszystkich prób i sztuczek. Wspomnienia mieszały się ze sobą, ale wczoraj miał przejaw czegoś, co wydawało mu się absolutnie prawdziwe i należące wyłącznie do niego. Być może i przy niej spłynie na niego magiczne olśnienie, które rozwiąże wszystkie problemy, pozbawiając go dylematów i znaków zapytania dotyczącej — najwyraźniej, kobiecej natury. Nie czuł się pewnie na gruncie tej relacji, odkąd wrócił po tamtych felernych dniach. Jak to wyglądało, jak powinno wyglądać? Nie był w stanie stwierdzić napewno. Błądził na ślepo, kiedy wspomnienia plątały się w jego głowie bez sensu nie potrafiąc stworzyć klarownego obrazu przeszłości. Nie pytał, sprawdzał, nie chcąc zdradzić się z ułomnością i niepamięcią, licząc na to, że pokierowany prędzej odgadnie wszystkie ziejące pustką niewiadome. Uniesione brwi pozostały takie przez chwilę, szczególnie, że jej ocena była brutalna i krytyczna.
— Nie sądzę — sprostował, krzywiąc się w końcu. — Dlaczego tak mówisz? Po prostu myślałem, że jesteście tu wszyscy razem, przez pewien czas miałem was na oku. Widziałem Marcela — założył więc, że są tu wszyscy. — Wszystko w porządku? — spytał, ściągając ciemne brwi ku sobie i patrząc na nią ostrożnie. Odtrącała go, czy próbowała wskazać mu popełnione błędy —  trudno mu je było dostrzec.
Słysząc jej obawy obrócił głowę w stronę, gdzie jeszcze chwilę temu widział grupkę chłopaków. Teraz, z tej odległości nie mógł ich wypatrzyć ani między ludźmi ani na polanie, na której skraju się znaleźli. — Mhm— mruknął, słuchając jej jednym uchem, poszukując tych chłystków, którzy jej się naprzykrzali. — Najwyraźniej ocenili swoje szanse przy mnie i uciekli z podwiniętymi ogonami — zażartował, wracając do niej wzrokiem. Nie był postawnym chłopakiem. Przy innych raczej niskim, nieszczególnie szerokim w barach, raczej chudym. Może i był szybki i zwinny, ale jego siłą była głównie złość. To ona sprawiała, że niepozornie wyglądające mięśnie stawały się twarde jak kamienie. — Daj spokój. Ładnie wyglądasz — Miała śliczną twarz. Nie był pewien, czy tamci rzeczywiście mieli czyste intencje. Samotna dziewczyna była łatwym celem, ale zadręczanie brzemiennej wydawało się szczególnie okrutne. Było ich trzech, co chcieli zrobić? Naprawdę mogli okazać się takimi bydlakami, by ją skrzywdzić? — Nie ma ich już — potwierdził, chcąc pozbawić ją obaw. Nie musiała się martwić. Nie kiedy była przy nim, przecież nie pozwoliłby jej skrzywdzić. — Po prostu, nie łaź sama nigdzie. Kto wie, co takim palantom może strzelić do głowy. Dlaczego nie jesteś z resztą? — spytał z niezrozumieniem. Dlaczego nie trzymała się Marcela? Steffena? Czemu nie widział przy niej Celinę albo Liddy? — Myślałem, że dziewczyny razem chodzą... No wiesz, na stronę — bąknął, zakładając, że to właśnie takiej chwili prywatności potrzebowała. Festiwal był czasem, w którym mogli być razem. Razem się bawić, świętować. Celebrować to, że wszyscy się mieli. Czuł się bezpiecznie w grupie przyjaciół, przy twarzach, które znał. Nie szukał samotności, izolacji. Choć wszystko mu się mieszało czuł, że zbyt długo był już sam.
Doceniony prezent, za który podziękowała słodkim, ulotnym pocałunkiem przyprawił go o uśmiech. To był znak, że się dobrze spisał, a ona była zadowolona. Rozluźniło to wcześniejszy niepokój, twardo postawiło go na ziemi. Kiedy gwałtownie chwyciła jego dłoń, uniósł brwi w zaskoczeniu.
— Nigdzie... się nie wybieram — wydukał zdziwiony, patrząc jej w oczy. Jej twarz zniknęła, kiedy przywarła do niego. Objął ją ramieniem powoli. Czy to on czy ona? Czy to on wariował, czy jednak myślał trzeźwiej niż sądził? palcami pogładził jej ramię w uspokajającym geście. Zerknął w krzaki, a potem na dźwięk jej słów grymas wykrzywił jego twarz. — Nie o to... — zaczął, ostatecznie rezygnując z wyjaśnienia jej, dlaczego to był zły pomysł. — Byłem na jarmarku, kiedy byliście na rytuale. Znalazłem to i pomyślałem, że ci się spodoba — zaczął, odsuwając ją lekko od siebie, by sięgnąć do kieszeni, z której wydobył dwie magiczne spinki w kształcie motyli, które za sprawką magii poruszały skrzydełkami. Rozprostował dłoń przed nią i pokazał jej drobiazg.

| przekazuję Eve ruchome spinki



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]29.06.23 13:19
Nie potrafiła już spoglądać na to wszystko inaczej, mieć w sobie więcej naiwnej nadziei, że rzeczywistość wcale nie wyglądała tak ponuro. Miała czas by do tego przywyknąć, przejść na porządku dziennym do faktu, że stała gdzieś z boku. Początkowo nie z własnej woli, lecz teraz była tam, gdzie on wskazał jej miejsce przez te wszystkie miesiące. Nie próbowała już wychodzić przed innych, być tam, gdzie czuła się bardziej komfortowo i co istotniejsze bezpieczniej. Czas, kiedy była zdana tylko na siebie, nauczył ją funkcjonowania z gnieżdżącym się wewnątrz strachem i ciągłą czujnością, gdy świat naokoło niej nie wybaczał potknięć. Myślała, że więcej nie będzie musiała tak żyć, mając obok męża, ale wszystko ku temu zmierzało i zaakceptowała to. W podobnym geście co on zmarszczyła lekko brwi w reakcji na sprostowanie. Nie spodziewała się tego, nie oczekiwała ani przez sekundę.
- Dlaczego? Przecież tak właśnie jest, Jimmy.- odparła z uśmiechem, któremu do wesołości było wyjątkowo daleko. Nie była jednak ofensywna, nie zarzucała mu nic ze złością. W głosie brzmiał spokój, sylwetka zdradzała już tylko akceptację i uległość wobec jego decyzji. Brakowało napięcia i zdenerwowania, które wcześniej kotłowały się w niej, gdy padały podobne pytania.- To trzeci dzień Festiwalu, a my pierwszy raz stoimy naprzeciwko siebie. Pierwszego dnia nie chciałeś być na tamtym rytuale. Rozumiem to, rozumiem powody na tyle na ile skłonny byłeś o nich powiedzieć. Drugiego dnia byłeś... gdzieś, pewnie z chłopakami i to jest w porządku. Dziś, gdybym nie wyszła ci naprzeciw, nic by się nie zmieniło. To nie mnie szukasz, nie nas, tylko ich. To Ich potrzebujesz w swoim życiu.- dodała i wzruszyła lekko ramionami. Myśl, że zaraz znów zostanie sama, bo James wybierze ucieczkę i zostawienie jej z niczym, osiadła nieprzyjemnie w umyśle. Wypuściła powoli powietrze z płuc.
No już, kochanie, uciekaj. Miejmy to za sobą i wróćmy do tej chorej normalności.
Zamiast tego między nimi wisiało nadal to pytanie, które gdy do niej dotarło, jawnie zbiło ją z tropu. Milczała dłuższą chwilę, bo co więcej miała powiedzieć. Wyrzuciła z siebie własne zdanie, ale nie oczekiwała niczego. Akceptacja to byłoby zbyt wiele, zrozumienie wydawało się jeszcze bardziej nierealne.
Kiedy temat zszedł na grupkę chłopaków i jakże odważny wniosek Jamesa, nie mogła nie uśmiechnąć się. Szczerze i z rozbawieniem, które poczuła momentalnie.
- Wcale im się nie dziwię. Też bym uciekła, będąc na ich miejscu, bo gdzie tu startować do ciebie.- stwierdziła, podłapując jego żartobliwy ton. W głębi cieszyła się, że odpuścili jej i co ważniejsze, że nie podeszli, gdy był tu Jim. Wcale nie chciała, aby tłukł się z kimkolwiek, zwłaszcza że tamci byli jednak więksi, mimo pewnie zbliżonego wieku. Jednak nigdy nie widziała jako wadę tego, że nie był najwyższy czy najszerszy w barach. W swojej sylwetce pozostawał dla niej idealnie proporcjonalny i cholernie przystojny, co grało na jego korzyść, ale czasami zdawał się tego nie świadom. Spojrzała na niego, gdy napomknął o tym, że była ładna. To tylko słowa, którym nie dawała wiary.- Jasne.- mruknęła tylko, ale nie chciała się na tym skupiać za długo. Nie widziała potrzeby, aby właśnie ta kwestia zostawała na dłużej między nimi.
Pokiwała powoli głową, gdy potwierdził, że nie było ich już nigdzie. Przez chwilę współczuła kolejnej dziewczynie do której pewnie się przyczepią i będą równie stresujący kręcąc się całą bandą.
- Dziękuję za pomoc.- nawet jeśli nie zrobił nic poza staniem obok, ale ważne było, że jednak pomógł. Skrzywiła się na moment, gdy usłyszała dość delikatny ochrzan.- Zgubiłam innych w tłumie, poza tym nie zawsze będziemy trzymać się razem, każdy chce tu zobaczyć inne rzeczy i potrzebuje chwili dla siebie.- odparła, szanując przestrzeń pozostałych.- Na stronę? – uśmiech rozciągnął jej usta, ale zdławiła w sobie cichy śmiech.- Często tak, ale nie zawsze. I nie, nie dlatego jestem sama... poprawka byłam sama.- dopowiedziała ciszej. Nie narzekała na brak towarzystwa przyjaciół, przypuszczała, że w każdej chwili mogła liczyć na Celinę, Liddy, Marcela czy też Steffena. Odważnie sądziła, że każdy z nich był dla siebie nawzajem, gdy będzie taka potrzeba.
Zapewnienie, że nigdzie się nie wybierał uspokoiło ją dodatkowo. Palce splecione z jego nie puściły chwytu, ale nie trzymały już mocniej z niemą prośbą, by nie odchodził z takiego powodu. Obejmujące ją ramie, przez chwilę zdawało się ciążyć jedynie przy ciele. Długo tego potrzebowała, tych właśnie objęć, a teraz sama nie wiedziała, co powinna czuć tak naprawdę.
Powinna mu wierzyć? Zaufać, że nie odejdzie zaraz, pozostawiając kolejne negatywne emocje i pustkę?
Słuchała go i cofnęła się o krok, gdy odsunął ją. Obserwowała, gdy sięgnął do kieszeni, a później wyjął z niej dwie spinki o kształcie barwnych motyli. Były śliczne, a delikatny ruch skrzydełek przyciągał spojrzenie.- Są piękne.- oceniła szybko, unosząc zaraz spojrzenie na jego twarz. Panikowała, obawiała się każdego jego gestu, nie mając najlepszych wspomnień z ostatniego czasu. Natomiast on wydawał się tak bardzo sobą, tak zwyczajny i taki w którym się zakochała kiedyś. Nie było w nim nic z chłopaka, który odtrącał ją raz po raz. Z niepewnością wyciągnęła ramiona, by jak dawniej objąć go lekko za szyję, a usta spotkać w pocałunku już niekrótkim i lekkim.- Dziękuję.- szepnęła mu prosto w usta, przymykając na moment oczy. Trąciła nosem jego nos, kącik ust drgnął delikatnie. To był słodki moment, a jednak niepozbawiony chłodnego strachu w trzewiach.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Łąka przy plaży - Page 21 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]29.06.23 18:31
Zaśmiał się szczerze, ale nie było radości w tym dźwięku. Zamiast niej zalęgła się pewna nerwowość i zagubienie, równe temu, które towarzyszyło w jej uśmiechu. Nie rozbawiła go swoimi stwierdzeniami, ale to był odruch, którego nie umiał powstrzymać zanim na myśl przyszły mu jakiekolwiek słowa. Wtopił dłoń we włosy, zaczesując je do tyłu, ale część krzyki i tak opadła mu na czoło. Nie odparł jej nic od razu, szukając uzasadnienia i wytłumaczenia, ale nim mógł je stworzyć musiał znaleźć drogę pełną niezrozumienia aż do sedna sprawy. Dopiero po chwili pomogła mu przez nią przebiec, wskazując mu kierunek sama i szczerze wyjawiając to, co musiało chodzić jej po głowie. To przecież głupie, pomyślał i już chciał powiedzieć, ale mówiła dalej, a on nie miał słów, które mogły i powinny to przerwać. Naprawdę chciał zrozumieć, pojąć co ją martwiło — przygnało samą aż tutaj na skraj polany.
— O czym ty mówisz?— spytał w końcu, po chwili. Dopiero, gdy zakończyła. Niby-rozbawienie spłynęło z jego twarzy smutną goryczą dziecka zagubionego w tłumie ludzie. Ale na próżno szukać tu matki, ta dawno zniknęła z jego życia. — Eve, co ty pleciesz? — powtórzył, nie odejmując od niej spojrzenia. — Przyszliśmy tu razem. Na ten festiwal. — To prawda, nie chciał brać udziału w rytuale. Dla niego to było za dużo, za wcześnie i zbyt dalekie od zabawy po tym wszystkim, co się stało. Odłączył się od nich krążąc po dopiero co otwartych straganach, aż zaszedł na plażę. — Jesteśmy tu z przyjaciółmi. Jesteśmy tu wszyscy — powtórzył, nie bardzo łapiąc gdzie tkwił rzeczywisty problem. — Wczoraj, dzisiaj... Byliśmy. Z przyjaciółmi. Moimi, twoimi. Naszymi przyjaciółmi. Byłem tuż obok ciebie. Robisz sobie ze mnie żarty teraz? Jestem trochę... nabijasz się, nie? Przecież nie chowałem się, nie uciekałem przed tobą... Nie wiem, po prostu tu byliśmy. Nie łapię tego chyba. Nie możesz być zła albo smutna dlatego, że to ty poszłaś gdzieś sama. Albo z dziewczynami, więc zostałem z chłopakami...? — Nie wiedział, że powinien za nią gonić, upewniać się na każdym kroku, że była w pobliżu. Oboje byli dorośli. — Jaki pierwszy raz od trzech dni? Dobrze się czujesz? A przy namiotach? Jedliśmy razem. Są obok siebie. Cały czas jesteśmy razem. Nie mam pretensji, że poszłaś gdzieś z Celine, czy coś to źle?— Nigdy by mu do głowy nie przyszło, że ona mogła mieć pretensje do niego, że szwendał się po festiwalu, skoro zakładał, że nie przyszli tu we dwoje tylko wszyscy razem, jako paczka znajomych.— Potrzebuję ich, ale... Ty nie? Myślałem, że po prostu spędzimy razem dobrze czas, napijemy się piwa, potańczymy przy ogniskach, wykąpiemy się w morzu — będą robić wszystko to, co robią ludzie w ich wieku, gdy wojna nie zmusza ich do walki. Bawić się i cieszyć życiem. Czy musiał ją szukać? Czy w jej słowach znajdowało się drugie dno? — Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, Eve, nie rób tego naokoło, po prostu wal.— westchnął. Nie chciał się kłócić, domyślać, szukać własnych interpretacji. Był zmęczony domyślaniem się i zastanawianiem, czy każdy jego krok był poprawny i czy był rzeczywiście sobą, bo odkąd mieszały mu się wspomnienia czuł jakby stracił część siebie. — Więc pewnie nie chcesz się iść kąpać? — założył, unosząc brwi i obejrzał się za siebie. Na polanie byli ludzie, ale zaraz za nią plaża aż prosiła się o to, by zrzucić ciuchy i rzucić się w wodę. — Chwili dla siebie — powtórzył za nią z lekkim niedowierzaniem. Kąciki ust mu drgnęły w uśmiechu. — Chcesz mi powiedzieć, że przyszliśmy na festiwal lata żeby każdy mógł potentegować w myślach w samotności i pogodzić się z życiem, czy coś takiego? Eve, serio? Nie wydaje mi się, żebyśmy tu byli po to żeby każdy szukał chwili dla siebie. — Może się mylił, ale kompletnie nie widział w tym sensu. Po co mieliby uciekać od siebie wzajemnie, skoro mogli świetnie bawić się razem? — Więc? Potrzebowałaś zebrać myśli i dlatego byłaś tu sama? — coś grubo pieprzyła, nie była ani trochę wiarygodna. Najpierw zarzuciła mu, że jest sama od trzech dni, co było kompletną nieprawdą, a teraz miałaby potrzebować pobyć sama? — Nie rób mnie w wała. Umówiłaś się tu z kimś? — Bo jeśli nie chodziło o siku o kompletnie już nie łapał tego wszystkiego. Zupełnie się pogubił, a jeszcze nie poszukał zielarza. Uniósł brwi wyczekująco, podkreślając tym samym, że czekał dalej na odpowiedź, chociaż nie wyglądała jakby chciała mu ją udzielić. A potem uśmiechnął się lekko, widząc, że prezent jej się spodobał. — Drobiazg — odparł cicho.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]30.06.23 0:13
Nie była pewna czy chciała w to brnąć, po raz któryś znów sięgać po rozmowę. Przecież wiedziała, jak to się kończyło, raz za razem i ciągle tak samo. Były słowa, nadzieja na zrozumienie i pustka, samotność, totalne nic. Prawie palcem pokazywała mu problem, a on i tak zdawał się patrzeć w inną stronę i za nic nie chcieć słuchać ze zrozumieniem. Miała jeszcze siłę, by podejmować temat? Wątpiła, szczerze, a mimo to...
Słuchała go z uwagą, gdy odezwał się, reagując na jej słowa i po raz kolejny mijając sens jej wypowiedzi. Naprawdę uważał, że tyle wystarczy, że tego właśnie tego potrzebowała i tym powinna się zadowolić. Przez chwilę wątpiła, czy może to z nią był problem, może żądała od niego zbyt wiele? Potrzeba by był jej mężem i przyjacielem? Naprawdę mogła wymagać za dużo?
- Racja, przyszliśmy razem na ten festiwal, ale to wszystko.- odparła, godząc się z myślą, że znów dawała się wciągnąć w ten sam schemat. Próbę rozmowy, które najpewniej nie będzie miała innego przebiegu. Może wcale nie musiała przebiec inaczej, skoro odgonił tamtych chłopaków i każdy mógł iść w swoją stronę, wrócić do codzienności. Chyba nie poczuje rozczarowania, przecież nie miało wydarzyć się nic nowego, innego od tego do czego ją przyzwyczaił już.- Mam ich, naszych przyjaciół, masz rację. Celinę i Liddy, które są niezastąpione i najcudowniejsze. Marcela, który jest mi tak samo bliski, jak tobie i wiem, że nigdy nie zawiedzie żadnego z nas. Jest najlepszą osobą, która mogła znaleźć się w naszym życiu. Mam też Steffena, który mówi mi, że jest mu przykro, że jestem sama... że nie ma ze mną męża.- skrzywiła się minimalnie.- Chcesz wiedzieć, jak często czuję na sobie takie spojrzenia, bo mało kto ma odwagę powiedzieć wprost?- zacisnęła nerwowo palce na materiale sukienki i odetchnęła, by uspokoić się. Pokręciła powoli głową.- Nie wiem, czy uciekasz, czy nie, przez całe tygodnie zdawałeś się robić wszystko byle być, jak najdalej. Częstowałeś mnie ciszą lub złością.- jej głos prawie zszedł do szeptu.- Nie jestem zła, nie wiem nawet, czy smutna. Nie wiem, czy stać mnie jeszcze na takie emocje, czy już tylko pogodzenie się z tym, jak wygląda to życie.- spuściła wzrok, przeklinając się w myślach, że brnęła dalej.
Pokręciła powoli głową, gdy zwątpił, czy to źle. Nie, nie o to jej chodziło. Nie chciała, by biegał za nią, nie wymagała, by ciągle był przy niej, ale równocześnie chciała, aby czasami się zatrzymał i przypomniał sobie, że była tu. Nienawidziła samotności, a on ją nią częstował.
- Potrzebuję ich, bo odkąd straciłam rodzinę, stali się dla mnie równie bliscy.- szepnęła, czując, jak łzy napływają jej do oczu. Odwróciła głowę, by wbić spojrzenie zaszklonych oczu w bawiących się dalej ludzi. Przesuwała wzrokiem po roztańczonych sylwetkach, próbując odgonić wszystkie emocje, pragnąc nie czuć nic. Beznamiętność była lepsza, bezpieczniejsza, ale nigdy nie nauczyła się jej w stu procentach. Zamrugała nerwowo, aż udało się to zatrzymać, nim ruszyło, jak lawina nie do powstrzymania. Wbiła w niego spojrzenie, gdy z wyraźnym westchnieniem zażądał otwartości, jasnej odpowiedzi. Bez kombinowania i ładnych słówek, tylko czy na pewno chciał tej brutalnej, obdartej z miłych dla ucha zwrotów.
- Chcę, byś czasami przypomniał sobie, że istnieję, że nie jestem przedmiotem ani zabawką do której zawsze możesz wrócić, jak już znudzisz się innymi. Nie nadaję się, by być opcją, a tak mnie traktujesz.... tak właśnie to czuję. Nie wymagam od ciebie byś był zawsze, ale czasami potrzebuję cię. Nie obok, gdy są tam również nasi przyjaciele. Potrzebuję cię znów, jako męża, którego kocham  i przyjaciela, któremu chcę znów ufać tak samo. Przestać bać się rozmów z tobą.- wyjaśniła mu, stawiając to wszystko na jedną kartę.- W zamian dam ci to samo, wszystko, co mogę i co chcesz wziąć sam z siebie. Mogę być dla ciebie wsparciem i nigdy się nie odwrócić od ciebie, ale musisz nauczyć się być znów szczery. Zrozumiem cię, jeśli przestaniesz kłamać. Nie potrzebuję ładnych słówek i przemilczanych problemów, nie jestem ze szkła ani czegokolwiek delikatnego, co rozpadnie się pod brzydką prawdą. Znosiłam wiele, ale nigdy, gdy oparte to było na fałszu, który musiałam przełknąć ze wstrętem.- kiedy to mówiła jej ton głosu i spojrzenie, stały się bardziej harde, jak dawniej. To był charakter, który posiadała, a który musiała stłumić nie odnajdując się w życiu, jakie przyszło jej toczyć.
Prawie przewróciła oczami, kiedy wspomniał o kąpieli w jeziorze.
- Przyda mi się chłodniejsza woda, by wystudzić emocje.- odparła z ciężkim westchnięciem. Musiała to opanować, by wchodząc znów między ludźmi, bawić się tak samo dobrze. Nie zastanawiać przy tym nad wszystkim innym. Jeżeli zostawi ją znów samą, obróci się na pięcie zły i urażony, nie chciała się zadręczać i analizować. Wtedy mogła już tylko wrócić do dziewczyn i uśmiechem kryć następną porażkę w życiu.
Zerknęła na niego z ukosa.
- Może cię zaskoczę, ale nasi przyjaciele mają też swoje rodziny, które najpewniej również tu są. Nie jesteśmy do siebie przyklejeni, oni też mają prawo do chwili, by spędzić czas z innymi.- stwierdziła z pewnością w głosie. Ludzie lgnęli do bliskich, nawet na krótko, ale potrzebowali osób z którymi łączyła ich krew. Wydawało jej się, że przyjaciele nie byli od tego wyjątkiem.- Poza tym powiedziałam ci, że zgubiłam resztę w tłumie. Znalazłabym ich, ale zorientowałam się za późno i później przyczepili się tamci.- dodała zaraz.
Wywróciła oczami, nie mając już powoli słów na niego. Co chciał usłyszeć? Potwierdzenie swoich domysłów, które na kilometry mijały się z prawdą?
- Zazdrosny? – spytała, ale nie wierzyła, że dostanie odpowiedź.- Nie umówiłam się z nikim, zaczęłam uciekać przed tamtymi... i znalazłam ciebie.- odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie jej było ocenić czy w to wierzył. Nie przyznała tego na głos, ale zgasił ją, zadeptał wręcz odwagę, by sięgnąć ust w pocałunku. Cofnęła się od niego, zamykając palce na spinkach, a ruch motylich skrzydełek czuła na palcach. Poczuła, jak pewność siebie znika, gdy wróciła świadomość, że najwyraźniej tego nie chciał.
Uśmiechnęła się delikatnie, reagując na jego słowa, a raczej to jedno słowo. Jedyna reakcja.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Łąka przy plaży - Page 21 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]30.06.23 2:22
To wszystko, rozbrzmiało niemalże jak wyrok. Zmarszczył brwi, nic z tego nie rozumiejąc, nerwowy, głupkowaty uśmiech zatańczył mu na ustach. Co to w ogóle oznaczało, że przyszli tu razem, ale to wszystko? Patrzył na nią, licząc, że sama wyjawi mu tę tajemnicę, bo czuł, że jeśli o to spyta, ze trzy razy potknie się, próbując poprawnie złożyć zdanie. Kąciki pociągnęły usta, kiedy wspomniała o Celine i Liddy, później o Marcelu, a na końcu o Steffanie, który...
— Nie powiedział tak — zaprzeczył od razu z całkowitą pewnością, spoglądając jej w oczy. — Znaczy... — Chciał wyjaśnić, powiedzieć, że przecież Steff nie miał jej kiedy tego powiedzieć, skoro cały czas byli razem, ale ostatecznie nie wytrzymał i parsknął śmiechem. — Robicie sobie ze mnie żarty, nie? Marcel, wyłaź zawszony głupku, nie złapiesz mnie na to — zawołał, patrząc ponad ramieniem Eve, w wysoką trawę, gdzie zaczynały się pierwsze drzewa. — Steffen, zdrajco, policzymy się! — Zaśmiał się jeszcze, ale żaden z nich nie wysze∂ł, by poklepać go po ramieniu, a Eve nie wydawała się rozbawiona. — Żartujecie ze mnie, tak? — spytał, spoglądając tym razem na nią. Musieli, nie było innego uzasadnienia dla tego wszystkiego. — Robisz sobie ze mnie jaja? — jeszcze raz spytał dla potwierdzenia, powoli czując jak rozbawienie ustępuje nerwom i złości. — Nie mógłby ci powiedzieć czegoś takiego, bo cały czas jesteśmy razem — wyjaśnił jej, sugerując tym samym, że go oszukiwała. Cattermole nie powiedziałby niczego podobnego — a nawet jeśli to po co? Żeby zrobić jej przyjemność? By poczuła się lepiej? — O czym ty mówisz, jak... jak jesteś sama? Przecież... Przecież jesteśmy tu. Razem. Od początku festiwalu, Eve. — Zaczynała go przerażać. W tych swoich przypuszczeniach, teoriach, w wymyślnych historiach. To wszystko nie trzymało się kupy. — Jak często czujesz na sobie takie spojrzenia, skoro jesteśmy cały czas razem. Poza tymi razami kiedy to ty gdzieś znikasz, bo ja jestem cały czas tutaj. To nie może być na serio — mruknął, powstrzymując się znów przed śmiechem. Złapał się pod boki i obejrzał za siebie. Podglądali go z daleka? To przestawało go bawić, zaczynało drażnić. Cała ta zabawa przestała być głupim dowcipem. Słowa Eve były wyssane z palca, a te historie zupełnie nieprawdziwe. — Co? Przez...— całe tygodnie. Powiedziała tygodnie. Kiedy to tak ewoluowało. Od trzech dni przy tygodnie. Odsunął się od niej, by przytknąć palce do skroni, pewien, że go ostro popierdoliło. Nic nie paliłem. Nic nie piłem, powtarzał sobie w myślach, upominająco. Oddychał głęboko, nie chciał się gorączkować. — Nie rozumiem — szepnął, spoglądając na nią, choć zaraz tego pożałował, bo przecież sam przyznał się do tego, ze jest zwyczajnym głupkiem. Coś próbowała mu wytłumaczyć, ale on nie umiał tego przetworzyć. — Jaką ciszą... Jaką złością? O czym ty mówisz? — Głos miał już cichy, pełen przerażenia — zaczynała go przerażać. A może powinien bać się samego siebie; miał luki w pamięci, mieszały mu się wspomnienia. Nie wiedział o tym wszystkim? Tym, co zrobił? Spoważniał zupełnie, nie odrywając o niej spojrzenia; twarz mu skamieniała. Naprawdę taki był? Taki zły i okrutny? I nie pamiętał tego? Chciał powiedzieć, że to niemożliwe, to się nie wydarzyło, ale nie umiał przez chwilę wydusić z siebie słowa. Pokręcił głową w cichym, niemym zaprzeczeniu. Nie umiał sobie przypomnieć, by był dla niej tak niedobry, szczególnie ostatnio. Od tamtego felernego jarmarku bardzo starał się znaleźć swoje miejsce, rozpracować ich relację. Być takim mężem jak mógł być wcześniej, choć wszystko mu się wtedy poplątało. — Oszalałaś— wydukał w końcu w cierpkim osądzie, nie przyjmując do wiadomości, by coś takiego miało w ogóle miejsce. — Ostatnie tygodnie starałem się być jak najlepszy. Tak byś była zadowolona — skontrował jej słowa, marszcząc brwi. — O co ty mnie posądzasz, przecież... Jesteśmy tu. Razem. Bo przyszliśmy tu na festiwal razem. Co ty wygadujesz? — spytał ją, tracąc na chwilę powietrze w płucach. Po chwili zaklął głośno i schował twarz w dłoniach, czując jak zaczyna rozsadzać go złość. Kopnął w piasek. Czuł się tak jakby rozmawiał ze ścianą. — Jaką zabawką, na Merlina, Eve?! Jakim przedmiotem? Jak znudzić? O czym ty do mnie mówisz?! To wszystko to jest bzdura! Nieprawda! — wyrzucił z siebie z resztkami pewności. Kim miałby się znudzić? Marcelem? Steffenem? — Ja...— jęknął, ale jej dalsze słowa zmusiły go do tego, by się odwrócił się wziął głęboki oddech, przez chwile chodząc w miejscu. Nie chciał być draniem, nie chciał powiedzieć wszystkiego, co cisnęło mu się na usta, ale nie potrafił się obronić na co najmniej połowę jej zarzutów. Nie miał żadnych argumentów, nie zdawał sobie sprawy, że tak się miały rzeczy. — Powiedz mi więc, jeśli potrzebujesz mnie obok jako męża, kiedy mnie nie było a powinienem być? Kiedy zawaliłem. Kiedy mnie potrzebowałaś i mnie nie było? Powiedz mi bo nie wiem tego! — Odwrócił się w jej stronę i wzruszył ramionami jak dziecko. — I nie kłamię! — podniósł w końcu głos, rozegrany, rozjuszony, zdezorientowany. Patrzył na nią roziskrzonym spojrzeniem, czując, jak wmawia mu bycie kimś zupełnie innym. Kimś kim zupełnie nie był. Nie czuł się w ostatnich tygodniach, a może zawsze? Nie chciał dać za wygraną. Zaniechał pomysłu z kąpielą, Marcelius poradzi sobie sam. Nie chciał ustąpić i pokazać jej, że był tym za kogo go miała w tej chwili. — To niesprawiedliwe. To wszystko, co mówisz. To ty poszłaś na rytuał. Nie, że ja cię zostawiłem. To ty poszłaś i zostawiłaś mnie, chociaż wiedziałaś, że nie chcę iść. I wiedziałaś z jakiego powodu. Nie przypisuj mi czegoś, czego nie zrobiłem — ostrzegł ją lojalnie, kręcąc głową. — Mam dość była obwinianym za coś, czego nie zrobiłem. Przypisujesz mi rzeczy, które się nie wydarzyły. Wymyśliłaś sobie to. Nie wiem po co, Eve, bo tak nie sprawisz, że zrozumiem. Teraz wiem jeszcze mniej. Wiem, że jesteś w ciąży i możesz świrować, ale nie możesz tak, kurwa, robić! — Wskazał w nią palcem. Nie chciał jej obwiniać. Nie chciał jej niczego zarzucać. Starał się bronić, wyjaśnić jej, ale nie miał z czego. — Mają? Steffen ma? Żona go zostawiła dla jakiegoś frajera. Marcel ma? Liddy może ma, a Celina? Ma? Jest taka jak my. Wszyscy jesteśmy jak bezpańskie kundle. Mamy tylko siebie. Oni są moją rodziną — wzruszył ramionami, nie odejmując od niej wzroku. Czuł się bezsilny i to rezygnację było słychać w jego głosie najbardziej. — Jesteśmy rodziną. I zawsze nią będziemy. — Taką miał nadzieję. Wierzył w to, że żaden z nich go nie zostawi. Ani Steffen ani Marcel. A ona? Stała na skraju jakby właśnie próbowała to zrobić. Zepchnąć go w jakąś przepaść. Nie potrafił zrozumieć po co i dlaczego chciała się go pozbyć. Dlaczego tak kłamała. Przecież każdy mógł potwierdzić jego tezę. — Możemy zapytać kogoś, jeśli chcesz. Zobaczymy co powiedzą— zaproponował w końcu, ośmielony tym pomysłem. Jeśli go poprą to znaczy, że ona zwariowała. Jeśli potwierdzą jej słowa to będzie oznaczało, że to on ma nierówno pod sufitem. — Proste.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]02.07.23 18:58
Skrzywiła się, brzydki grymas wykrzywił usta i zmarszczył delikatnie nos.
- Powiedział, Jimmy. Ludzie nie są ślepi ani głupi. Nawet ci oporni w pewnym momencie zauważają, że coś jest nie w porządku.- odparła, siląc się na spokój.- Co miałabym zyskać okłamując cię teraz? Po co miałabym to zrobić? Wystarczy, że sama siebie okłamuję za każdym razem, obiecując sobie, że więcej nie będę próbować wyjaśniać, gdy zawsze koniec jest ten sam, a mimo to nadzieja robi ze mnie głupią naiwniaczkę.- westchnęła cicho, unosząc dłoń, by ścisnąć lekko nasadę nosa. Rozmowy z Jamesem ją męczyły, były jak walenie głową w ścianę i oczekiwanie jakiś innych rezultatów niż guz na czole.- Nie martw się, nie usłyszał nic, co zachwiałoby jego sympatią do ciebie. Nie mam rozrywki w oczernianiu cię przed naszymi przyjaciółmi.- dopowiedziała, nie mając ochoty, by zaraz wytknął jej coś tak złego, a wiedziała, że był do tego zdolny. Obserwowała go, kiedy nawoływał chłopaków i nie odzywała się. Niech sam dojdzie do tego, że żadnego z nich nie było w pobliżu i nie byli aktorami tej tragicznej komedii. Nie bawiło ją ani trochę, że robił właśnie z siebie głupka, a wręcz bolało. Dała mu jednak czas, aby poskładał to w całość i zrozumiał, jak naprawdę było
- Uważaj na słowa, James.- ostrzegła go z lekką złością. Nie miał prawa sugerować jej kłamstwa, nie oszukiwała go podczas takich rozmów, nie czuła potrzeby, by wygrywać za wszelką cenę, bo i tak ze wszystkich rozmów z nim wychodziła z poczuciem porażki. Przegranej tak bolesnej, że bała się opierać na własnych emocjach. Pokręciła powoli głową z jawną rezygnacją, nie istotne, co mu powie. Wydawał się zaprzeczać wszystkiemu, odtrącać każde jej słowo. Żałowała, że go zaczepiła, że wyszła mu naprzeciw, chcąc spędzić z nim chwilę sam na sam, rzucić kilka słów, by po nich oboje mogli pójść w swoją stronę. Naprawdę nie dostrzegał problemu? Chyba nie powinno jej to dziwić, a jednak wbrew wszystkiemu czuła zaskoczenie. Nie próbowała go już przekonać i sięgać po argumenty, wyliczać momentów, gdy oceniające spojrzenia osiadały na niej, a później błądziły w przestrzeni, najpewniej szukając właśnie jego. Nie wierzyła, że to jakkolwiek trafi do niego, że zatrzyma go, chociażby na chwilę, by się zastanowił. Nie chciał i widziała to już nie pierwszy raz. Odwróciła głowę, spoglądając w las – już nawet nie na ludzi bawiących się w pobliżu – przyglądała się postępującej ciemności, gdy słońce dawało ostatnie swe promienie, nim ustąpi nocy. Zastanawiało ją, co by się stało, gdyby teraz minęła go i odeszła, jak niewiele by to zmieniło. Patrząc na niego teraz, nawet przypadkiem nie pomyślałby o powodach.
Ciemne spojrzenie powróciło do niego, kiedy przyznał, że nie rozumiał.
- Wiem.- szepnęła jedynie, nie mówił tego mówić. Widziała to od długiego czasu, przy każdej próbie rozmów, przy każdym zadawanym pytaniu. Nie rozumiał, ale nie wiedziała, czy chciałaby go za to winić. Pewnie miał do tego prawo, a ona coraz więcej wątpliwości czy potrafiła tą wyrozumiałość utrzymać kolejne miesiące.- O każdej próbie rozmowy z tobą, o próbach dowiedzenia się, co cię martwi, co zmieniło. Dajesz mi ochłap informacji albo złość, gdy coś nie idzie po twojej myśli. To mnie nie zaskakuje, zawsze taki byłeś dla innych, dla obcych lub osób, którym nie ufałeś, ale nie rozumiem, czym zasłużyłam, byś coś takiego robił w moim kierunku.- wyjaśniła mu, ale bez cienia nadziei, że to cokolwiek zmieni. Mogła już założyć się, że stwierdzi, iż zmyśla i na tym się skończy.- Pamiętasz, jakąś ostatnią... zwykłą rozmowę między nami? Taką bez kłótni, nerwów i bez trzaśnięcia drzwiami? – spytała po chwili.- Przypomnij mi o takiej, udowodnij, że może to ze mną jest coś nie tak.- dodała, dając mu pole do popisu. Niech wykorzysta, niech poczuje satysfakcję, jeżeli takiej potrzebował.
Spięła się zauważalnie, gdy ocenił ją cierpko jednym słowem, ale to wystarczyło. Było trochę, jak celny policzek, ale nie było tak szokujące, jak za pierwszym razem. Widziała, że się zmienił, że był inny niż dotychczas. Tylko że to, zamiast uspokajać budziło w niej niepokój i ostrożność względem niego.
- Wiem, ale...- urwała, niepewna czy kolejny raz chciała mu to powiedzieć. Przyznać się do tego, że nie ufała mu, a jego ostatnia zmiana wcale temu nie pomagała. Nie do końca wiedziała, czy potrzeba było więcej czasu by skazy, które powstały na ich relacji znikły czy ta nieufność osiadła na tyle głęboko by nic już to nie zmieniało. Chciała wierzyć w to pierwsze, najlepiej mieć to już teraz i nigdy nie doprowadzić do tej konkretnej rozmowy. Nie zdecydowała się dokończyć wypowiedzi, pozostawiając to w ciszy. Wiele rzeczy pozostawało przemilczanych, więc mogło i to.
Kiedy zarzucał jej po raz kolejny, że gada bzdury i wymyśla, poczuła pierwszy raz ukłucie złości. Kolejny cholerny raz co najwyżej oszukiwała samą siebie, ale nie jego.
- Dla ciebie, ale czy chociaż na chwilę zastanowiłeś się, jak to może wyglądać dla mnie?! – pękła, głos uniósł się jakby poza jej wolą.- Chcesz, bym powiedziała ci, co myślę i czego chcę, ale kiedy to mówię ciągle zarzucasz mi kłamstwa.- kolejny raz poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Emocje przelały się za gwałtownie, jak dla niej.- Nie mam żadnego interesu w tym, by cię teraz okłamywać i zmyślać. Próbuję ci powiedzieć, co się dzieje.- usłyszała własny zduszony głos i wiedziała, że jest o krok od rozpłakania się z czystej niemocy. Bezradność ją przerażała, odbierała już wszystko. Musiała się ruszyć z miejsca, rozładować napięcie, które kilka minut temu uziemiło ją. Zrobiła parę kroków, zwiększyła dystans między nimi, prawie zostawiła go za plecami. Teraz mogłaby odejść i nie oglądać się za siebie, przerwać tę farsę w tej konkretnej chwili. Ta świadomość pomogła, zatrzymała płacz na tę chwilę.
Kiedy zażądał, by powiedziała o wszystkich momentach, gdy zawalił, pokręciła głową.
- Nie.- odparła kategorycznie. Nie zamierzała wracać do żadnej z tych chwil, opowiadać o momentach słabości lub sytuacjach, w których poczuła się bez wyjścia dla jego kaprysu, bo nagle chciał wiedzieć. O każdej chciała zapomnieć i dlatego żałowała, że chociażby wspomniała mu.- Po co? Co zmieni, gdy wymienię ci je? Poczujesz się lepiej, bo dowiesz się o nich? Bo na zrozumienie nie liczę – spytała ostrzej, niż zamierzała. Nie czuła już ani trochę kontroli, płynęła z uczuciami i słowami, nie chcąc już wybierać z całej gamy tych, które były bezpieczniejsze dla niej i milsze dla niego. Wracała do punktu wyjścia, tam, gdzie nigdy nie chciała już wrócić. Odwróciła się, by podejść do niego, stanąć znów tuż przed nim. Zadarła głowę do góry, by spoglądać mu prosto w oczy.- Wiesz w czym jest naprawdę problem? – oczywiście, że nie wiedział, ale cóż nie potrzebowała reakcji z jego strony.- Słuchasz, ale nic ponadto. Nie próbujesz zrozumieć niczego, zastanowić się nad czymkolwiek, co słyszysz. Wybierasz atak, zamiast poczekać, stąd jest ten krzyk i wypominanie mi, że oszalałam czy zarzucanie kłamstw. A ja nie próbuję przejść przez tą rozmowę po raz nie wiem już który, by poobrzucać cię zarzutami i pójść sobie, bo starczy mi tej dobrej zabawy. Gdyby tylko na tym mi zależało, odpuściłabym już dawno.- głos jej drżał od emocji.- Robię to, mimo że za każdym razem obiecuję sobie, że więcej nie będę próbować, bo mi na tobie zależy i nie chcę, żeby tak wyglądało nasze małżeństwo, a zebrało nam się już wiele gniewu i żalu. Kocham cię, więc nie traktuj mnie, jak przeciwnika, któremu musisz udowodnić, że nie ma racji. Zatrzymaj się, chociaż na moment i pomyśl. Nie jesteś głupi, James, i nigdy nie byłeś, ale jesteś za szybki w reakcjach.- obawiała się, że to na nic, że ta absurdalna i nagła myśl, by mu to jeszcze inaczej wyjaśnić, spotka się z kolejnym atakiem.- Mówię ci, że czuję się jak zabawka porzucana, gdy nie jest interesująca na tle innych i do której wracasz, jak sobie przypomnisz. To nie bierze się z niczego, nie jest wymysłem, by skomplikować cokolwiek.- skrzywiła się nieco, świadoma, co właśnie zamierzała powiedzieć i jak bardzo ją samą to bolało.- Nie wymagam niczego od ciebie, chociaż mogłabym... wolę jednak prosić, nawet jeśli czuję upokorzenie, musząc prosić się o twoją uwagę. Nie jestem z kamienia, mogę znieść wiele i dalej uśmiechać się czy zadzierać brodę, ale potrzebuje cię. Nie twojego bycia obok, bo nie o to chodzi. Wychodząc do ludzi, wchodząc w tłum mam ich wszystkich obok. Potrzebuję, żebyś mnie czasem przytulił lub żebym nie bała się przytulić do ciebie, bo spotkam się z chłodem lub niechęcią. Potrzebuję ci ufać.- jej głos zszedł do szeptu, lecz stała na tyle blisko, że te słowa niosły się dość dobrze. Spuściła głowę, czując dopiero teraz, jak łzy spłynęły po policzkach. Czuła upokorzenie, paliło okropnie. Cofnęła się przed nim, minęła go, by odejść parę kroków. Mógł się teraz odgryźć, wbić jej ostatnią szpilę i zakończyć tę rozmowę. Nie miała mu już nic więcej do powiedzenia, nie miała siły, by brnąć dalej. Poczucie porażki wróciło kolejny raz, ale wiedziała, że osiądzie w myślach dopiero za parę minut i nie opuści jej szybko.
Odwróciła nieco głowę, kiedy dotarło do niej, że wspominał o rodzinie.
- Ludzie mają rodziny poza żoną, Steffen nie jest w tym wyjątkiem. Marcel masz rację, ale ma nas, ma Doe. Celina nie mieszka sama w Dolinie Godryka, więc również ma rodzinę.- odparła, ale nie było w tym żadnego zacięcia. Nie zależało jej, by udowodnić mu cokolwiek czy jakoś wyjątkowo postawić na swoim. Skinęła głowa na wzmiankę o tym, że są i będą zawsze rodziną dla siebie. Będą.
Zaraz jednak zaprzeczyła jego pomysłowi, by ktoś potwierdził jego słowa. Nie chciała już, by wyszło to poza nich i co gorsza sprawdzać lojalność przyjaciół, kogo poprą w tym sporze. To nie miało sensu.
Uniosła dłoń, by zetrzeć łzy spływające po policzkach, a które zaciekle nie chciały przestać lecieć.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Łąka przy plaży - Page 21 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]02.07.23 23:57
— Co nie jest w porządku?— spytał, nie rezygnując, choć jego pytania odbijały się od ściany. Nie odpowiadała mu prosto, zamiast tego krążąc wokół ogólników, z których nie potrafił wyciągnąć wniosków. Potwierdzenie dla słów Steffana go zabolało. Zapiekło. Dlaczego jego własny przyjaciel miał opowiadać jej coś takiego, zamiast nią wstrząsnąć, powiedzieć, że wszystko było w porządku? Byli razem, Steffen stracił żonę — nie powinien cieszyć się, że wciąż się mieli? Byli razem? Czy ton była zazdrość? Czy pragnął Eve po stracie własnej żony? Nie wierzył w to. Gdyby tak było, wyznałby mu to zanimby skierował się do Eve. Co nim kierowało? Co skłoniło go do takiej zdrady? — Co nie jest w porządku? Między nami? Nie wiem ile razy od początku tej rozmowy powiedziałem, że jesteśmy razem. Myślałem, że... myślałem, że to jest najważniejsze. Przy tyć wszystkich tragediach i rozpadach jesteśmy razem. Przyjaźnimy się — w jego słowach nie było pewności, ale w oczach prośba o potwierdzenie. Wspomnienia mu się plątały, niczego nie był pewien. Uczucia ulatywały, kierowały się w różne strony. Szukał zaczepienia, ale wierzył w to, co sądził, że pamiętał. — Niczego mi nie wyjaśniasz — zarzucił jej. Zamiast tego był coraz bardziej skołowany. — Mówiąc mi, że czujesz się źle nie wyjaśniasz mi, gdzie popełniłem błąd. Mówisz tylko, że ci źle przeze mnie — mruknął z żalem i smutkiem. Nie czuł się wyczerpany tą rozmową. Wręcz przeciwnie. Był rozedrgany — podminowany, ale jednocześnie zezłoszczony pchnięciem w sytuację, w której musiał się bronić, ale nie do końca rozumiał przed czym, jak sarna zagoniona przez imitację zagrożenia między kamienne ściany. Zarzucała mu, że jest naiwna, bo spodziewała się po nim więcej, ale chciał to wyjaśnić. Chciał z tego wybrnąć, zrozumieć, pojąć, a może nawet poprawić się, ale nie widział problemu, o którym mówiła, bo jej słowa nie miały żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości.
— Przestań pieprzyć jakimiś ogólnikami, powiedz mi jak było! — zażądał wściekle, tracąc w końcu panowanie nad sobą. Westchnął ciężko, patrząc jej prosto w oczy. O czym ty mówisz, Eve? Podszedł do niej bliżej, prosząc ją, by w końcu udzieliła mu informacji jakich potrzebował. Był zagubiony, ale nie chciał jej tego okazać — zamiast tego postawa dumna i agresywna była bardziej na miejscu. Postawa mężczyzny, jakim powinien być. Zacisnął zęby, czując, że traci grunt pod nogami, a potem pokręcił głową przecząco. — Rozmawiamy — przecież mówił jej wszystko. Gdy wrócił po tym felernym jarmarku stanął przed nią całkiem nagi, bezbronny, nie wiedząc jaki powinien być i co powinien zrobić. Powiedział jej wszystko, co nasunęło mu się na myśl, nie chcąc dręczyć ją niewiadomą. Z powodu Marcela — bo to Marcel kazał mu do niej wrócić. Bo się martwiła, bo była jego zoną. Wtedy przez chwilę nie był pewien czy to ważne, czy to prawda. Gdy stawał przed nią w domu w Dolinie Godryka czuł się jak na pierwszej randce, na której postawił wszystko na jedną kartę. Otwartą kartę. Wyznał winy, objawił jej swoje przejścia. Czy to były dla niej ochłapy informacji? Czy na podstawie tamtych zdarzeń osądzała go w ten sposób? Ich, jako parę? — A kiedy ostatni raz mnie o to pytałaś? — bo on spytał dzisiaj. To jego pytanie doprowadziło do tej rozmowy. Jego troska o jej stan. Kiedy ostatni raz spytała, jak się z tym wszystkim czuł, jak sobie radził z koszmarami, które dręczyły go nocami, nie pozwalając spać? Jak radził sobie z obecnością Neali, która brała w tym wszystkim udział? Zadarł brodę wyżej, przechodząc we własnym mniemaniu z defensywy do ofensywy. No jak? —  Kiedy mnie ostatni raz spytałaś czy wszystko w porządku? — Może odpowiedź była prosisz niż sądziła, wystarczyło pomyśleć. Pomyś, Eve. Dasz radę.
— Ostatnią, zwykłą rozmowę? Cóż... tak — odpowiedział od razu, bez zastanowienia, przechylając głowę na bok. Wydawało mu się przez chwilę, że był dorosły, że mógł poprowadzić tą konwersację, ale szybko zaczynał się zniechęcać. Bo właściwie po co, jeśli miała tak określony pogląd na niego? Na nich? — Ale po co mam ci przypominać? Co to zmieni? — spytał z rezygnacją. Płakała, więc odwrócił wzrok w drugą stronę, by nie musieć na to patrzeć. Kobiece łzy działały jak broń, przed którą nie mógł się obronić w żaden sposób. Nie mógł też zaatakować. Czuł jak własne napływają mu do twarzy, się odwrócił się całkiem, stając do niej cześciowo tyłem. Przygryzłwszy policzek od środka, wsparł się rękami pod boki i wziął kilka głębokich wdechów. — Stałem wystarczająco dużo razy śmiercią twarzą w twarz, by cieszyć się każdym normalnym dniem. Jeśli dla ciebie one nie są normalne, to nie wiem, co jest. Być może potrzebujesz czegoś, czego nie jestem w stanie ci dać — mruknął, zerkając w stronę horyzontu, morza, majaczącego za łąką przed nimi. Czuł się niewystarczający. Jej wymagania były wysokie — być może kapitulował zanim zdołał się postarać, od razu zakładając swoje szansę zbyt nisko. Na tyle, że nie opłacało się próbować. Mówiła, że go kocha — mówiła, że jej zależy. Nie miał powodu, by jej nie wierzyć, a jednak kiedy powoli na nią spojrzał nie widział nic z tego, o czym mówiła. — Nie kochasz zaprzeczył więc od razu, nieco bezmyślnie, buńczucznie wchodząc jej w słowa, choć mówiła dalej. Dopiero, kiedy skończyła kontynuował z zaparciem. — Kochasz coś, co powinno być mną. Zauważyłaś, że zachodzą jakieś zmiany, ale traktujesz je jak anomalie i próbujesz się ich pozbyć, ale tak naprawdę nie rozumiesz i nie próbujesz zrozumieć dlaczego to wszystko się pojawiło. Dlaczego taki jestem, bo wcale o to nie pytasz. Wcale cię to nie obchodzi. Po prostu czekasz i oczekujesz aż wrócę do tego, co chyba kiedyś było, ale... nie wrócę — wydusił z siebie w końcu, czując jak łzy zbierają się w jego własnych oczach, ale kilkukrotnie zamruganie przegoniła pierwsze objawy miałkiego przejawu. — Mówisz o jaki rzeczach, w których ja nie uczestniczę, więc albo to ja oszalałem, albo ty. Nie mam w sobie ani żalu ani gniewu, nie mam do ciebie pretensji. Nie próbuję cię odepchnąć i nie znikam, a to... to wszystko... to mi zarzucasz. I mówisz, że to trwa ciągle. Od jakiegoś czasu... Ja... Ja tego nie widzę tak, Eve. Po prostu jestem. — Naprawdę nie wiedział, co robił źle. — Wciąż myślę. Wciąż próbuję zastanowić się nad tym, gdzie popełniam błąd, ale nie umiem tego miejsca znaleźć i zrozumieć, bo nie potrafisz podać mi żadnego przykładu. Wszystko robię nie tak... — Nie sprawdzał się, ale to nie przyszło mu przez gardło. Nie był dla niej dobry, choć nie rozumiał dlaczego. — Nie powiedziałaś mi, skąd się to bierze. Nie jesteś zabawką i nie traktuję cię tak.— Co jeszcze miał jej wyjaśnić?— Nie musisz prosić o moją uwagę, walczyć o... Merlinie, kurwa, nie łapię tego! — rzucił wzburzony. Tracił równowagę, tracił panowanie. Wskazał w nią palcem, ale zaraz potem opuścił tę dłoń, mrozach oczy. — Mogę nie wracać wcale — bąknął tonem obrażonego dwunastolatka. Może i była dojrzalsza od niego, bardziej świadoma całokształtu rodziny i małżeństwa i tego, jak powinno wszystko wyglądać ale nie widział tego. Nie dostrzegał. Z każdą chwilą w jego oczach malowała się coraz większym chaosem i niezrozumieniem, a jego prośby o wytłumaczenie spełzały na niczym. Nie miała dla niego konkretów, nie miała informacji, o które prosił i których potrzebował. Nie była w stani mu podać sytuacji, w których zawinił — nie chciała mu ich podać by pomóc mu pojąć w najprostszy sposób gdzie popełnił błąd, ale właśnie tego oczekiwała od niego w zamian. Wskazania mu sytuacji, w której według niego wszystko było normalne. Choć czy rzeczywiście mógł to wskazać? Nie zamierzał przyznać, że był sam, nieporadny, zbyt mało doświadczony by stworzyć rodzinę taką jak powinna być. Gdyby otaczali go kuzyni, wujowie, dziadek i brat — wszystko byłoby prostsze. Był zbyt młody by pojąć własną rolę i obowiązki jako męża i głowy rodziny, zbyt wcześnie opuścili go krewni nie zdążywszy mu pomóc w tej drodze.
— To co czujesz to nie są kłamstwa — zaprotestował, obracając głowę w bok, ale wciąż nie sięgając jej spojrzeniem. — To, co się według ciebie dzieje, to co według ciebie robię, albo czego nie robię to tak, to są kłamstwa! — odwrócił się w jej stronę, w końcu łapiąc jej zapłakane spojrzenie. — To jest stek bzdur! Spytałem cię, czy wszystko w porządku, bo mnie to obchodzi. A ty w odpowiedzi dajesz mi strzępki informacji. Nie ja tobie, ty mnie! Ty mi mówisz, że mnie nie ma. Mówisz mi, że się ciągle kłócimy. Mówisz mi, że ciągle mnie nie ma! Na Merlina, Eve, pracuję od świtu do nocy! Bo próbuję być odpowiedzialny! Bo myślałem, że tak trzeba! Ledwie mogę sobie przypomnieć, kiedy kłóciliśmy się po raz ostatnią ty mnie pytasz kiedy rozmawialiśmy normalnie?! — krzyknął z niedowierzaniem, kręcąc głową. Jej uwagi bolały, bo tylko ona mu została. Ona i jego siostra. Tylko one trzymały go w życiu, w którym dorósł i za którym tęsknił. — Ja naprawdę próbuję zrozumieć. Ja naprawdę próbuję pojąć, w czym jest problem i gdzie, kurwa, popełniam błąd, ale wcale mi tego nie wskazujesz. Mówisz mi, że gdzieś tam, na środku oceanu. Jak mam, kurwa, znaleźć miejsce na środku oceanu? Co mam zrobić, żebyś mi ufała?! Co?! Próbujesz udowodnić mi, że oni mają innych, swoich. Mają bliskich. I wiesz co? Ciszę się, kurwa, naprawdę się cieszę, że Steffen ma matkę, choć ma rodziców okropnych. Naprawdę się cieszę, bo moja nigdy nie była ze mną. Cieszę się, że Celina ma krewnych bo moi nie żyją, ale wciąż jesteśmy w tym wszyscy razem. Dlaczego próbujesz pokazać mi ile nas różnic, zamiast tego, jak wiele nas łączy? Nigdy, przenigdy nie będę wybrał, Eve. Nigdy. Jeśli właśnie to próbujesz zrobić, jeśli próbujesz zmusić mnie do podjęcia decyzji, przestań. Być może oni nie traktują mnie tak. Może oni potrzebują innych krewnych, jakieś dalszej rodziny... Ja nie. To wszystko, co mam mi wystarczy. Oni mi wystarczą. Ty, , moja siostra, Steffen, Marcel, Celinę, Neala, Liddy... Nie chcę od nich więcej.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]03.07.23 0:02
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 5
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 21 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]04.07.23 23:59
- My.- odparła cicho, chociaż słowa bardziej kierowała do siebie niż do niego. Uniosła wzrok, gdy ponowił pytanie.- Chyba wszystko, nie wiem, czy coś w ogóle jest jeszcze w porządku. Spójrz na nas, stoimy w lesie, mając kawałek od siebie bawiących się ludzi, cieszących się z Festiwalu... i kłócimy się. Nie rozmawiamy, a przekrzykujemy się, kto ma rację.- zwróciła uwagę na ten szkopuł, który chyba mu umykał nagle, skoro w ogóle zadał to pytanie.- To jest najważniejsze, ale to tylko słowa. Nie widzę tego, nie widzę byśmy byli razem... tak naprawdę od długiego czasu. Walczymy o wszystko, o każdą rację, o każdą chwilę, ale nic nie naprawiamy.- nie kryła już smutku w głosie, pozwalając mu w końcu zabrzmieć w pełnej krasie, chociaż dotąd nie chciała na to pozwolić.- Przyjaźnimy się? My? Chciałabym, oddałabym wiele za tą przyjaźń, bo była najważniejszą relacją w moim życiu, ale od dawna nie traktujesz mnie jak przyjaciółkę. A ja nie poznaję już dawnego przyjaciela.- wzruszyła lekko ramionami. Nie zamierzała go okłamywać, nawet jeżeli prawda była brutalna.- Chciałabym to zmienić i naprawić, ale nie mam jak... nie wiem jak.- dodała, zerkając na niego.
Wbiła spojrzenie w przestrzeń tuż obok niego, słuchała, czując się po prostu źle. Nie potrafiłaby nawet ubrać tego w słowa, tego dyskomfortu, jaki odczuwała będąc tutaj i teraz.
- Mówię ci, próbuję powiedzieć cały czas, ale żadne słowo do ciebie nie dociera.- odparła, powstrzymując grymas, który cisnął się na usta. Co miała zrobić, jak inaczej wyjaśnić mu, skoro nic nie dawało rezultatu. Oburzał się i krzyczał, ale nie próbował zrozumieć jej ani przez chwilę, a przynajmniej tak właśnie wyglądał w jej oczach. Robił to, co zwykle, stawał się gwałtowny.
Kiedy znów podniósł głos, gdy wściekłość zabrzmiała dobitniej, cofnęła się przed nim. Otworzyła szerzej oczy wpatrując się w męża ze strachem, który szybko zaczął przygasać.- Czasami zastanawiam się, kiedy twoja złość stanie się nie do zatrzymania... i fizyczna.- szepnęła z echem niepokoju. Domyślała się, że przyjdzie taki dzień, gdy James przekroczy granicę i nie zatrzyma się na słowach przepełnionych złością. Nie miała pojęcia, co wtedy by zrobiła, jak postąpiła dalej.
- Jak było...- zaczęła, skoro chciał wyciągać brudy, skoro tak bardzo mu zależało.- Nie było cię, kiedy trafiałam na naprawdę złych ludzi. Kiedy przyczepiła się do mnie jakaś psycholka i uznała, że mam u niej dług. I kiedy upomniała się o jego spłatę, a ja nie wiedziałam, gdzie szukać pomocy. Wiem, że miałeś własne problemy, własne demony z którymi sobie nie radziłeś. Tylko że mijały tygodnie, a ja zastanawiałam się, kiedy ona zmieni swe ostrzeżenia w czyny. Wtedy nawet przez chwilę nie pomyślałam, że byłbyś zdolny mi pomóc, nie byłeś... nie byłeś wtedy żadnym gwarantem bezpieczeństwa. Stałeś się cieniem, gościem w domu, który kiedy mógł znikał, a wracając wyglądał, jakby zjawiał się w domu za karę. Nie raz czekając na ciebie, zastanawiałam się i nadal zastanawiam czy nadejdzie taki dzień, gdy nie wrócisz do domu. Po prostu uznasz, że nie musisz lub wpakujesz się w kolejne kłopoty, które skończą się tylko tragiczniej.- kąciki jej ust uniosły się w brzydkim grymasie, gdy musiała wrócić do tak dawnych wydarzeń. Tego, czego nigdy sobie nie wyjaśnili, nigdy nie wspomniała, wiedząc, że to nic nie zmieni.- Pamiętasz dzień, kiedy powiedziałam ci, że jestem w ciąży? Bałam się, okropnie się bałam, że po usłyszeniu tego po prostu odwrócisz się i wyjdziesz. Zwłaszcza, gdy za nami było echo kłótni z poprzedniego dnia. Od długiego czasu nie potrafię pozbyć się obawy przed pytaniem cię o cokolwiek.- głos na chwilę stał się wręcz szeptem, ale to nic nie zmieniało, słowa brzmiały dość głośno.
- Kiedy nie wróciłeś po tym jarmarku w czerwcu, gdy obiecałeś być wieczorem, a mijały dni... kiedy Marcel nie odpisał na list. Siedziałam w kuchni i płakałam z bezsilności i strachu, co stało się tym razem. Aż ten strach zmienił się w złość, która i tak wyparowała, gdy w końcu stanąłeś w drzwiach.- nerwowo zacisnęła palce na materiale sukienki, przypominając sobie tamte emocje. Czysta huśtawka, która była nie do opanowania.- Nienawidzę momentów, gdy wracasz taki. Nienawidzę tego bólu, który pojawia się, gdy serce zdaje się na chwilę zatrzymać na twój widok i następnej dawki bezsilności, bo nie wiem, jak mogę ci pomóc.- łzy popłynęły, już nie pierwszy raz. To była słabość, ale teraz nie zamierzała jej ukrywać. Chciał dowiedzieć się wszystkiego, to niech i zobaczy wszystko.
Pokręciła powoli głową, gdy stwierdził, że rozmawiają.
- Chwilę, gdy rozmawiamy normalnie, bez kłótni i złości są tak rzadkie, że nie potrafię się czasami w nich odnaleźć. Czuję się zagubiona, gdy mówisz mi o czymś, gdy wróciłeś wtedy i zacząłeś opowiadać o wydarzeniach, nie rozumiałam, co się stało i zmieniło. Dlaczego właśnie mi o tym mówisz, kiedy ockniesz się, że to jednak nie mi chciałeś.- uniosła dłoń, by zetrzeć łzy.
Pytanie, które zadał, było w punkt i wiedziała dobrze, jaka jest odpowiedź. Nie było co tego ukrywać, uchylać się od odpowiedzi. Oboje znali tę brzydką prawdę i oboje tłumaczyli sobie to inaczej, ale wybrzmieć musiało tylko jedno.
- Zbyt dawno.- przyznała, spuszczając wzrok na ziemię. Wstyd ukłuł dość mocno, ale wiedziała również, dlaczego tego nie robiła, czemu nie pytała o nic, a jeżeli już to zwykle kończyło się to po prostu schematycznie.
- Jesteś w stanie dać mi to, czego potrzebuję, ale nie kiedy gnasz przed siebie, jakbyś bał się, chociaż na chwilę zatrzymać w miejscu.- stwierdziła bez zacięcia, bez pewności. Przecież i tak tego nie zrobi, nie zawaha się ani na moment. Taki zdawał się już po prostu być, a przynajmniej od pewnego czasu, który nie do końca potrafiła określić.
Pokręciła powoli głową, unosząc na niego nadal zapłakane spojrzenie, ale w oczach było więcej uporu.
- Nie masz racji. Gdybym nie kochała, nie stałabym tutaj i nie próbowała po raz kolejny. Gdyby mi nie zależało, żyłabym gdzieś indziej, bo nie trzymałoby mnie przy tobie już nic. Przez tygodnie nie potrafiłam rozgryźć, dlaczego ta miłość nie wygasa, skoro jest nam tak bardzo nie po drodze do siebie. Zawiodłam się na chłopaku, którego pamiętałam z przeszłości, ale kocham i tamtego i tego, który teraz stoi przede mną.- wypowiedziała, kolejny raz ocierając policzki.- Nie traktuje tego, co się z tobą stało jako anomalii, ale nie rozumiem tego. Nie dałeś mi szansy zrozumieć, kiedy wróciłeś końcem stycznia i odsunąłeś się ode mnie, nie chciałeś nawet wracać do rodziny, do mnie. Przez tygodnie nigdy nie powiedziałeś, co się wydarzyło, rzucałeś strzępkami... że nie rozumiem, że nie mam pojęcia. Nie miałam i nie mam, nie dałeś mi szansy zrozumieć, jak daleko sięgają twoje własne demony. Nie wiem czemu, uznałeś, że musisz poradzić sobie sam czy chciałeś z kimś innym? Nie zliczę nocy, kiedy w nocy, budziłam się wraz z tobą, gdy ze snu wyrywały cię koszmary. Słuchałam twojego oddechu, który szaleńczo gnał przez długie minuty, a później zwalniał. Gapiłam się w sufit, gdy wstawałeś i wychodziłeś, znikając na resztę nocy. Nie mówiłam nic, rozumiejąc to, pewnie jak nikt inny. Tę potrzebę, by wyjść w noc i zniknąć w ciemności dla samotności.- nie miała już hamulców, mówiła wszystko, co leżało jej na sercu i nie oczekiwała nic. Przełamał jej opór, niech więc teraz zmierzy się ze wszystkim, bo nie zamierzała milknąć.
- Więc spróbuj dostrzec teraz, kiedy wiesz to wszystko. O ile cokolwiek to dla ciebie znaczy, nie mam już więcej do dodania.- przyznała, bo co ponadto mogła mu powiedzieć. Dostał prawdę w każdym aspekcie i po jego stronie pozostawało, co z tym zrobi.
Milczała, kiedy mówił, gdy dawał upust złości. Miał do tego prawo, niech więc to robi. Słysząc, że może wcale nie wracać, drgnęła z miejsca. Wyciągnęła dłoń, by zamknąć palce na jego i na krótką chwilę przylgnąć policzkiem do jego ramienia.
- Nie, nie mów tak, nie rób tak.- poprosiła cicho, przymknęła na moment oczy.
Milczała znów, słuchając tylko. Na nowo wpatrując się w przestrzeń, jakby tam były wszystkie potrzebne im odpowiedzi, oddzielne dla niej i dla niego. Nie wiedziała, dokąd doprowadzi ta dzisiejsza rozmowa. Zmieni cokolwiek? Jeżeli tak czy na lepsze, czy na gorsze.
Zadarła głowę do góry, gdy nagle rzucił największym absurdem, jaki dziś padł z jego ust.
- Co? Zaraz, co? Zmusić do podjęcia decyzji? – patrzyła na niego skołowana z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Jaką decyzję on nagle chciał podejmować.- Nie, nie! Na Merlina, nie! Nie próbuję zmusić cię do żadnej decyzji. Nie mówię ci o tym z tego powodu, a do tego, co mówiłeś wcześniej. Każdy z nich ma prawo do chwili w innym towarzystwie, jeżeli taki mają kaprys. Nie zawsze będziemy ciągle obok siebie.- wyjaśniła mu i zaraz prychnęła pod nosem.- Kiedyś powiedziałeś, że rodzina to nie tylko osoby z którymi łączy nas krew... i miałeś rację.- dodała. Nie uśmiechnęła się przy tym, już i tak wyglądała żałośnie, ten uśmiech dobiłby wszystko.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Łąka przy plaży - Page 21 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]05.07.23 2:15
Jej słowa rozbrzmiały bardziej głucho w jego głowie niż w rzeczywistości, niknąc w echu innych dźwięków — śmiechu z plaży, nawoływań, nawet odległym dźwiękom morza i bryzy. Mógłby się nie zgodzić, zaprotestować, ale nie spodziewając się tak dosadnej odpowiedzi zachwiał się na własnych nogach, łapiąc powietrze w ostatnim momencie.
— Jak to? — spytał wciąż bez zrozumienia, choć niemalże od razu pojął jak bardzo głupie i dziecinne było jego pytanie w obliczu tego, co szczerze wyznała. Nie musiał już mówić, powtarzać, że się z tym nie zgadzał. Nie tak to wszystko widział. Krzywizna przecinająca jego twarz tylko podkreślała to, jak bardzo odmienne postrzegał ich relację, to wszystko co ich łączyło i to wszystko co się wydarzyło ostatnio. Wcześniej — cóż było wcześniej, kiedy gubiąc się we wspomnieniach niemających sensu nie potrafił uporządkować własnej przeszłości. Pozostawała dla niego niezrozumiała aż do teraz, aż do wczoraj, kiedy wspomnienie brata i tęsknota za nim odbiły się w nim silniej niż mógłby przypuszczać. To wszystko co utracił zaczęło odzyskiwać swój kształt. I choć wciąż miał w głowie zbyt wiele, to, co go kształtowało dało o sobie znać. Tak i teraz jej słowa — salą tyrada o tym jak bardzo się nie spisywał w tej roli wiodła go krętymi ścieżkami bagien Brenyn aż do miejsc, które pamiętał, z którymi wiązał zapomniane emocje.
— Nie chciałem się kłócić. Chciałem wiedzieć co cię martwi dzisiaj. Dlaczego wydajesz się taka... inna, nieobecna — mruknął beznamiętnie, powoli opuszczając wzrok. Dlaczego mój widok przyprawia cię o taką niepewność, dlaczego karmisz mnie fałszywymi uśmiechami i zagubieniem zamiast sympatią i radością. — Sugerujesz mi, że jestem twoim wybawieniem, a potem mówisz, że nie mogłaś na mnie liczyć. Nie możesz — poprawił się, próbując poukładać sobie jej słowa. — Dotarło. Tym razem dotarło — dodał zaraz, kiwając głową Była ciężka jakby ktoś powkładał w nią stertę kamieni. Opadała mu na boki, potem z trudem ją unosił by niechętnie na nią spojrzeć. Słyszał jak telepały się i ocierały o siebie z głuchym, nieprzyjemnym łoskotem. —Co masz na myśli?— spytał z niezadowoleniem, gdy wspomniała o jego złości. — Co sugerujesz?— Nie ustępował, bardziej agresywnym, nieprzyjemnym warknięciem. Nic jej nie zrobił, nie podniósł na niej ręki, a patrzyła na niego jak na oprawcę, zbrodniarza. Nie uderzył jej. Nigdy by tego nie zrobił, choć teraz miał ochotę. Rozszalałe serce pragnęło jej oddać, wyżyć się za wszystko. Uderzyć ją otwartą dłonią, szarpnąć za włosy, popchnąć. Na ułamek sekundy zapomniał o własnym ojcu i tym, że przyrzekał sobie, że nigdy się nim nie stanie. Otrzeźwiał jednak sam, cofając się o krok — z zawodem skierowanym w jej stronę, nie samego siebie. To ona go do tego sprowokowała, ona go zmusiła. Ale przecież — nic nie zrobił, prawda?  
O jakiej psycholce mówiła? Zmarszczył brwi, bo jej słowa nie pasowało do żadnych jego wspomnień, nawet tych, korę plątały się bez ładu i składu.
— Nie pamiętam tego — wydukał cicho; nie pamiętał, by mu o tym mówiła. Żaliła się z problemów, ze strachu jaki nią targał. Poczuł smutek, ale też wyrzuty sumienia, że nie pomógł jej jak tego oczekiwała. Chciał jej pomoc, chciał ją ochronić, ocalić, być przy niej i zadbać o nią należycie, ale nie umiał zlokalizować tych wspomnień. Nie był w stanie jej pomóc. Nie był w stanie ją obronić. Słowa zapiekły, dźwięcząc w uszach. Ten stan go wychował, wyrósł w przeświadczeniu, że ciągłe poczucie zagrożenia było naturalne. Nie wiedział, że dzieci w szczęśliwych domach mogły mieć inne życie, nie martwić się o swój los. — Interesowało cię to, dlaczego? — Może się mylił, może naprawdę nie byli już przyjaciółmi. Może tamto przeminęło — wszystko przecież mu się poplątało. Z trudem wyłapywał te zdarzenia, trawiąc je od dłuższego czasu. Nie umiał przytoczyć żadnej chwili i żadnego momentu, w którym była przy nim, była z nim — poza tamtym dniem w londyńskiej kamienicy. Chciał uciec. Jak Thomas. Zatrzymała go. Co było potem?
Nie pamiętał tamtej rozmowy. Wieści o tym, że będzie miała dziecko. Nie był na to gotowy, nie potrafiąc zadbać o samego siebie, a  co dopiero o żonę i dziecko. Na ten świat miał przyjść człowiek, miał być za niego odpowiedzialny — ta myśl go przerażała, próbował od niej uciec. Zgodził się z nią milczeniem; być może miała rację. Może miała słuszność nie tylko w tym, ale i we wszystkim. Nie nadawał się do tego. Do życia w rodzinie. Bycia częścią, głową rodziny.
— Powiedziałem ci wszystko — przypomniał jej. Wtedy, gdy wrócił z jarmarku. Powiedział jej wszystko. — Dlaczego mówisz mi o tym wszystkim co działo się miliony lat temu? Dlaczego dzisiaj, tu, na festiwalu miłości, gdzie powinniśmy się bawić i cieszyć towarzystwem smuci cię to, co było milion lat temu? Dlaczego nie to, co jest teraz? — Choć spytał, nie czekał na odpowiedź. Z zawodem i rezygnacją westchnął, opuszczając głowę. Wiedział już, dlaczego razem nie istniało w dzisiejszej rzeczywistości, ale nie pojmował po co cofała się tak bardzo? Wyciągała sprawy, które dawno powinny być zamknięte, zapomniane, zostawione za sobą? Dlaczego tworzyły ją dzisiaj, kiedy byli razem? Od przeszło miesiąca starał się znaleźć swoje miejsce, zapewnić ją o swojej obecności i szczerości, zaangażowaniu. Zainteresowaniu ich bytem pomimo czerwcowego pogubienia. Nie mógł sobie przypomnieć kłótni i awantur bo działy się wcześniej, zanim zaczął drogę od nowa. Nie był wariatem, nie mógł nie pamiętać kłótni sprzed dwóch, czterech dni, czy tygodnia bo one nie miały miejsca. Mówiła cały czas o sprawach, które się ciągnęły. Nie chciał do nich wracać. Nie chciał pamietać.
— Nie mogę tam zostać, Eve. Muszę iść dalej.— Potrzebował tego. Wbrew temu co mówiła, wbrew jej uczuciom. Przepraszam, ale nie potrafię wrócić do tamtych dni, w których pragnąłem tylko śmierci. Nie potrafię wrócić do czasu, w którym nie myślałem o nikim. — Jeśli wtedy to rozumiałaś...— te ucieczki, zniknięcia. — Dlaczego teraz nie rozumiesz?— Co przelało czarę goryczy? Zrobił coś, o czym nie wiedział? Czy dotarły do niej wieści z poprzedniego dnia? Słyszała o wyłowieniu wianka rebeliantki? — Nie jestem — zaprzeczył, spoglądając jej w oczy. — Właśnie to powiedziałaś. Nie jestem w stanie dać ci poczucia bezpieczeństwa, nie jestem w stanie dać ci miłości, obecności, nie jestem w stanie dać ci niczego... Dosłownie to przed chwilą powiedziałaś. — Wskazał w nią. — Skąd wiesz, że mogę zatrzymać się w miejscu? Skąd wiesz, że potrafię po tym wszystkim? Nie wiesz. Bo nie pytasz. Nic cię to nie obchodzi. Nie mówisz mi o swoich sprawach. Dlaczego to ja muszę się zatrzymać, dlaczego to ty nie możesz próbować dorównać mi kroku? Dlaczego to zawsze ja? — spytał z rozgoryczeniem. Śledził jej oczy, załzawione spojrzenie, drżące usta. Ile magi było w jej zachowaniu, w tym pięknie? Chwilę stał, nie ruszając się. Patrzył na jej łzy, powoli uniewrażfliwiając się na jej urodę, na jej niewinność, w którą musiał uwierzyć. W to, że ją krzywdził i ranił nie będąc świadomym — jego obowiązkiem chyba było zapewnić jej byt, a nie umiał nawet o to zadbać. Kiedy harował godzinami była tylko z jego siostrą. Przymknął na moment oczy,  a kiedy je otworzył czuł się całkiem martwy w środku. Wypalony od wewnątrz. To było znajome uczucie.
— Zamknęli nas w małej, obskurnej celi. Ttakiej jak ta, w której zamykał mnie ojciec, kiedy miałem kilka lat — powiedział od razu, czując jak emocje spływały po nim, pozostawiając go na moment beznamiętnym, relacjonującym cudze zdarzenia obserwatorem. Jednocześnie wewnątrz czuł, że to wszystko wraca, ale go zupełnie nie dotyczy. Przemija gdzieś obok. Tower. Wspomnienie Tower wracało. Bo tego chciała.— Bili nas. To było zabawne bić takie dzieciaki. Pyskujące, harde, głośne. Zabrali Marcela na przesłuchanie. Zmusili go, żeby się przyznał, a on, chcąc mnie ratować to zrobił. Głupek. Skończony, lojalny głupek. Więc ucięli mu, jak winnemu rękę. Oko za oko, ząb za ząb. Zdarli z nas ubrania. — Nas brzmiało lepiej niż ze mnie; zdarli je tylko z niego to pamiętał. — Poprowadzili na przesłuchanie. Osobno. W ciemności, w wodzie. Mieli ubaw po pachy. Tommy miał jakieś układy, ale Marcel... Próbowałem go wydostać. Naprawdę chciałem by stamtąd wyszedł. Był niewinny. Katowali nas. Poniżali. Bawili się nami jak dziwkami, każda z wersji była inna. Karali nas tak, jak chcieli. — Pamiętał już. Włosy zjeżyły mu się na karku, ale jego spojrzenie osiadło na pniu. Twarde i nieruchome.— Pamiętam jak oblewali mnie wodą, chociaż nie widziałem czubka własnego nosa. Czułem jakbym się topił. Raz za razem. Pamiętam, że siedziałem nagi na nieoheblowanym krześle, przed sobą miałem cały arsenał strażników. Kobiet, mężczyzn. Jakbym był rebeliantem. Naprawdę ważnym zbrodniarzem. Patrzyli na mnie próbując dociec prawdy. Geniusze. Pamiętam... pamiętam paskudne łapy, cuchnącego strażnika, jego palce... dotykające... mnie... jak twoje. Pamiętam, że mu się podobało. Pamiętam, że mu się podobałem — szepnął, wypuszczając powietrze z płuc. Nie powiedział tego nikomu. Nie powiedział ani bratu ani Marcelowi. — Mieli posłać nas na stryczek. Wszystkich. Ale pojawił się szanowny pan Sallow i wszystko zaczęło się od nowa. — Do oczu napłynęły mu łzy, ale te były puste i chłodne. — Chciał zajrzeć Marcelowi do głowy. Jest legilimentą. Wiem to bo już to kiedyś zrobił. Mi. W listopadzie. Tuż przed tym jak się spotkaliśmy. Nie mogłem na to pozwolić, bo Marcel jest bohaterem i ma tajemnic o których nie mógł się dowiedzieć. Nie chciałem by cierpiał. Więc zrobił to mnie. Wiesz jakie to uczucie? Jakby wąż, znalazł najmniejszy otwór w twoim ciele, ciasny, ciepły, mokry, unerwiony i wsunął się prosto w niego pomimo całego twojego protestu i wszystkich sił skupionych na tym, by go nie wpuścić do środka. Wślizga się, a ty nie możesz nic zrobić. I wchodzi coraz głębiej, pozostawiając po sobie obrzydliwą lepkość. Każdy jego ruch boli jak milion cholernych igieł, ale on się nie przejmuje, sunie dalej. Szuka czegoś. Rozrywki. Zabawy. A potem zostawia cię pustą, wypatroszoną, ogołoconą ze wszystkiego. Jakby wszystko z ciebie wyczyścił. Właśnie to się wtedy stało. Właśnie to się wydarzyło w styczniu, właśnie to ukrywałem przed tobą, moją siostrą, całym światem. Wiesz, nie ma się czym chwalić. Teraz już wiesz. Zanim nas wypuścili wzięli nas na kilka kolejnych przesłuchać. łamali nam palce u rąk i kazali uzdrowicielowi je składać. Raz po razie. łamali i leczyli. Właśnie dlatego nie gram. Właśnie dlatego te cholerne skrzypce leżą od pół roku w futerale. — Czuł się nagi i pusty po tym co powiedział. I czuł, że w tej chwili nienawidził jej za to, że zmusiła go do powiedzenia tego głośno. — Nadal jesteś pewna, że umiałabyś sobie z tym poradzić? Umiałabyś mi pomóc? Mam nadzieję, że wiedząc, będziesz mogła w końcu spać spokojnie — syknął cierpko, nieszczęśliwie. — Źle śpię w nocy, bo ciągle mam to przed oczami. Corneliusa, Tower, Marcela, który poręczył za mnie, chociaż to ja byłem winny. Te wszystkie cienie, które nas zaskoczyły na jarmarku. Przebiły mnie na wylot. Nie umiałem uciec. Neala mnie uratowała. Byłem znów pewny, że umrę. Umarłbym, gdyby nie jej kryształ. Wybacz, że przeze mnie nie możesz spać spokojnie. To musi być strasznie irytujące — dodał, marszcząc brwi. — Nic cię już tu nie trzyma. Nic poza tym — uniósł dłoń, wskazując jej wnętrze. — Przysięga. Trzyma cię tu tylko przysięga, w którą wierzysz równie mocno, co ja. Nic więcej nie zostało. Okłamujesz samą siebie bo wiesz, że prawda oznaczałaby, że jesteś w pułapce bez wyjścia. I dlatego jesteś na mnie zła. Dlatego próbujesz zrzucić to wszystko na mnie. Wyciągasz te wszystkie rzeczy tylko dlatego, że zaczynasz to rozumieć. Że utknęłaś. Tutaj. Ze mną. I z tym — wskazał na nią, mając na myśli jej brzuch. Dziecko było dla niej problemem, jak miałaby ułożyć sobie życie w takich czasach? Bez rodziny, bez męża w głodzie i nędzy? — Nie zrobiłaś nic złego — powiedział w końcu ciszej, z drwiną.— To ja. To ciągle ja. To zawsze byłem ja — bo przecież właśnie to wszystko mu powiedziała. — I jesteś zła bo nie umiesz mnie zmienić. — A teraz, kiedy była w ciąży i jej kobiece sztuczki nie działały nie mogła go nagiąć pod siebie. — Rzuciłaś na mnie urok— powiedział, nieświadomie powtarzając pełne rozgoryczenia słowa własnego ojca, który obwiniał matkę o wszystkie niepowodzenia, o oddanie życia w ręce pięknej cyganki, przez którą skończył jak skończył. Wierzył w to. Wierzył, że dał się omotać. I James przez chwilę próbował w to wierzyć, ale nie miał pewności siebie własnego ojca i jego poczucia władzy i wielkości, siły wojennego weterana. Był tylko marnym biedakiem, żebrakiem, chłopcem łatwym do zmanipulowania, łasym na kobiece wdzięki, spojrzenia, najmniejsze oznaki aprobaty i zadowolenia. — Nie chcę już nigdzie dotrzeć, Eve. Chciałem o tym zapomnieć. Zostawić to za sobą. A teraz...Wiesz wszystko. Nic już nie zostało. Nic.— Jego głos by cichy, ledwie słyszalny. Popatrzył na nią, mierząc ją wzrokiem od góry do dołu. I wiedział, że nie czuł już zupełnie nic. Nim ile odwrócił, uniósł spojrzenie na jej oczy, jakby chciał powiedzieć, że to już wszystko. Znów uciekał. Nie miał w sobie jednak ani wstydu, ani żalu. Informował ją w ciszy, że nie miał nic więcej do powiedzenia. Dopiero wtedy się odwrócił i ruszył przed siebie, na polanę, wiedząc, że nie będzie w stanie znieść słów, które miała dla niego. Ani litości ani rozgoryczenia.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]05.07.23 20:26
Nie odpowiedziała mu, bo nie wiedziała, co mogłaby teraz. Nie próbowała złapać spojrzenia nieco jaśniejszych oczu, niż te, które sama posiadała. Dzisiejszego wieczoru nie miała dla niego zbyt wiele ładnych słów, które podnosiłyby na duchu, a przynajmniej dotychczas, prawie żadne takie nie padło z jej strony. Chciała przeciągnąć to milczenie, ale nieostrożnie uniosła wzrok i natrafiła na grymas wykrzywiający jego twarz.- Czemu widzisz to inaczej? Nie zachowujemy się wobec siebie, jak przyjaciele.- szepnęła, czując się obdarta z odwagi, która umożliwiłaby powiedzenie tego głośniej.- Jesteśmy małżeństwem, ale daleko nam do przyjaźni.- dodała równie cicho.- Otoczyliśmy się murami za które nawet siebie wzajemnie przestaliśmy wpuszczać.- to najbardziej przeszkadzało, ale chyba powinien to już zrozumieć.
- Wiem, że nie chciałeś zacząć kłótni. Odkąd wróciłeś z jarmarku jesteś inny... To to, co powiedziałeś, że starasz się.- przyznała mu rację, bo dopytywał, ale to ona zaczęła. To w niej szarpnięta została jakaś delikatna struna, która rozpoczęła ten upadek.- To moja wina. Przepraszam.- zawiniła, więc była gotowa przeprosić.- Przepraszam, że zniszczyłam ten dzień.- westchnęła lekko, czując zmęczenie tym, co jeszcze przed chwilą miało miejsce. Miała swoje wady i słabości, miała swój temperament, który dyktował życiem, nawet jeżeli w ostatnim czasie próbowała to wygłuszyć.
- Nie mogłam, nie próbowałam na tobie polegać. Tym razem zaryzykowałam.- wyjaśniła, czy wyszło jej to na dobre, raczej nie. Przynajmniej teraz nie widziała, aby cokolwiek dobrego miało to przynieść. Miała wrażenie, że dzisiejszego dnia oddalą się od siebie tylko bardziej, że mimo iż pewne słowa padły, to żadne z nich nie było chętne naprawić pęknięć w tej relacji. Zastanowiła się, gdy kolejne pytanie zawisło między nimi. Miała odpowiedź, ale wiedziała, że nie zareagowałby na to dobrze.
- Nigdy nie podniosłeś na mnie ręki, chociaż czasami widziałam cię w zdecydowanie większym gniewie. Czułam się przy tobie pewnie, by nawet kiedy zdawałeś się dygotać ze złości, nie zwracałam na to uwagi podchodząc bliżej i chcąc cię uspokoić, wyciszyć te emocje. Nigdy nie myślałam o tym, że znajdę się za blisko w krytycznym momencie.- aż dotąd. Nie chciała przekonać się, czy był w stanie ją uderzyć, ale teraz zwyczajnie obawa o to, osiadała w jej myślach. Miał się kiedyś zmienić we własnego ojca? Stać się takim samym potworem? Nie. To nie możliwe, nie był taki, nie wierzyła, że mógł się taki stać kiedykolwiek.
Spojrzała na niego uważniej, gdy przyznał, że nie pamiętał. Wzruszyła ramionami, bo co więcej miała zrobić. Nie chciała o tym rozmawiać więcej, wtapiać się w tamten strach i tamte momenty. Spełniła jego żądanie, by osadziła w rzeczywistości własne zarzuty, by wskazała mu sytuacje. Nie musiała brnąć w to głębiej, nie było już ku temu żadnych powodów.- Możesz tego nie pamiętać. Z taboru wynieśliśmy umiejętność kłamania, oboje tak samo dobrze doszlifowaliśmy ją doświadczeniami kolejnych lat. Udawanie, że jest dobrze, wchodzi w krew zbyt mocno. Sam przecież wiesz.- stwierdziła ze smutnym uśmiechem, który wyglądał tylko bardziej przygnębiająco przez ślady łez na policzkach.- Dlaczego? Dlaczego nie byłeś w stanie mi pomóc? Miałeś własne koszmary z którymi postanowiłeś mierzyć się w pojedynkę.- taka była prawda, ale to nie zmniejszało żalu, który wtedy dominował. Nie chciała żyć jako jednostka, miała dwa przeklęte lata na to i nie chciała nigdy więcej. Tylko że los miał dla nich całkiem inną przyszłość.- Nie chciałeś o nich mówić, wtedy jeszcze byłam pewna, że cię znam. Przymusem niczego nie byłam w stanie wskórać, bo jeżeli nie chciałeś mówić, przecież nic nie jest w stanie cię przekonać.- odparła, ale nie miała ani odrobiny pewności czy było tak nadal.
Kiedy napomknął o jarmarku i swoim powrocie, skinęła głową. Powiedział i ciągle pamiętała to echo zaskoczenia, gdy mówił, a ona ufnie słuchała go. Rozsądek podpowiadał, że to błąd, ale coś ponad nim sprawiało, że słuchała z uwagą i była przy nim.
- Bo niewyjaśnione sprawy zawsze wracają, piętrzą się wraz z kolejnymi i kolejnymi. To wszystko trwa, a później zaczyna swój upadek.- ten rozpoczął się chyba dziś, a przynajmniej takie miała wrażenie.- Przepraszam, że dziś to wyciągam, że zmuszam cię do słuchania tego i tej rozmowy, ale nie potrafię inaczej. Nie jestem w stanie być przy tobie, ufać ci i dotrzymać kroku, kiedy wszystko, co wywróciło naszą codzienność do góry nogami nadal jest obecne. Gdzieś we wspomnieniach, przysypane kolejnymi problemami. Wszystko, co przydarzyło się tobie, nie jest tylko twoim problemem i bólem. Jest nasze, bo chociaż czasami bardzo próbuję, nie potrafię zobojętnieć na twoją krzywdę. Nie umiem odciąć od tego emocji i zaakceptować tego, co się dzieje tobie. Okłamuję sama siebie, że panuję nad emocjami, że mogę oziębić własny temperament, ale one w końcu przytłaczają mnie.- wyrzuciła to z siebie, prawie na jednym oddechu. Czy ją zrozumie, czy nie skreśli? Nie miała pojęcia, coraz mniej wiedziała.
Pokręciła szybko głową, wyciągając dłoń w jego kierunku, ale nie dotykając go. Dała mu podjąć tą decyzję, dała mu przestrzeń.- Nie chcę, byś tam zostawał. Chce, byś poszedł dalej, ale ten jeden raz... spójrz przez ramię na tamte dni. Wiem, że wymagam wiele i to okropne, ale proszę. Obiecuję ci, że nie zostawię cię, pomogę ci iść dalej i nigdy więcej do tego nie wrócę.- wypowiedziała z pewnością w głosie. Obietnice miały u nich siłę, przysięgi były trwałe, nie do przerwania. Miała świadomość, a przynajmniej tak przypuszczała, że wie na co się pisze teraz.
- Rozumiałam twoje wyjścia, potrzebę samotności. Chyba lepiej niż ktokolwiek wiedziałam, jak uspokajająca jest cisza i mrok nocy. Tylko to trwa za długo i pojawiają się pytania na które nie chciałeś dać odpowiedzi.- wyrozumiałość miała swoje granice i kiedyś się kończyła, a zwykle w najgorszym z możliwych momentów.- Nie jesteś, bo tak powiedziałam? Czy nie jesteś, bo się poddałeś i wolisz temu przytaknąć? – spytała, nie rozumiejąc go w tej chwili.- Jeżeli nie zgadzasz się z tym, pokaż, że się mylę.- dodała jeszcze, przyglądając mu się z uwagą.
Mimo łez, które naznaczyły policzki i zaczerwieniły oczy, zadarła głowę bardziej hardo.
- Skoro nie chcesz się zatrzymać, pozwól się dogonić. Pokaż mi, jak dotrzymać ci kroku. Pokaż, bo nie potrafię.- wydusiła z siebie. Chciała być z nim dalej, być w chociaż namiastce tego, co dawniej, ale musiał jej na to pozwolić sam.- Nie jestem w stanie tego zrobić, gdy gnasz bez oglądania się za siebie.- dodała z nadzieją, że naprawdę cokolwiek to zmieni. Da jej szansę? Czy skreśli ją całkowicie?
Rozchyliła usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale na słowo cela zamknęła je. Milczała słuchając z pełna uwagą, tego co mówił i co zamierzał jej opowiedzieć. Wiedziała, że to nie łatwe, mogła tylko przypuszczać, jak trudno było mu wrócić do tamtego. Nie miała szansy poznać ogromu tego, co wtenczas się stało. Domysły były zawsze za delikatne, pozbawione najgorszych emocji, które towarzyszyły zdarzeniom. Słuchała i czuła, jak otula ją zimno, przeraźliwy chłód mimo wysokiej temperatury powietrza. Przez cały ten czas, wiedziała, że to, co wydarzyło się w Tower musiało być okropne, lecz to o czym opowiadał, przechodziło wyobrażenia. Miała świadomość, jak okrutni są ludzie, jak bezduszny jest czasami świat w którym żyją. Blizny na jej nadgarstku były tego potwierdzeniem i przypomnieniem, mimo czasu miały być ostrzeżeniem dla wyborów, których dokonywała. Spięła się mimowolnie, gdy wspomniał o strażniku, który go dotykał. Kiedy porównał ich dotyk, tamtego obleśnego typa i jej, zamarła. Nie patrzyła mu w oczy, nie próbowała nawet złapać tego spojrzenia.
Z każdym usłyszanym słowem, żałowała coraz mocniej. Gdyby miała, chociaż cień świadomości, nie dążyłaby do tego. Nie zrobiłaby mu tego. Spuściła wzrok na jego dłonie, smukłe palce skrzypka. Wyciągnęła rękę, aby dotknąć jego dłoni, ale zawahała się i zrezygnowała. Poczuła kolejny raz łzy na policzkach, czując się dziś tak żałośnie słaba i głupia.
- Nie traktuj mnie jak słabą i delikatną. Umiałabym poradzić sobie z tą wiedzą i zrobiłabym, co mogła, żeby ci pomóc. Gdybym tylko wiedziała... – odparła z powagą w głosie, mimo że nie podniosła nadal wzroku na niego. Nie reagowała na jego drwinę i uszczypliwości, świadoma, że w pełni na to zasłużyła. Nie próbowała się przed tym bronić w żaden sposób, a jedynie przyjmowała z pokorną ciszą.
- Nie. Nie masz racji.- stanowczość własnego głos zaskoczyła ją. Nie sądziła, że zabrzmi po tym wszystkim, co słyszała od niego dziś.- To nie to, co mnie tu trzyma.- zerknęła na jego dłoń i przykryła ją własną, również naznaczoną taką samą blizną. Wykonaną tego samego dnia, tym samym ostrzem.- Nie, przysięga, którą złożyłam w dniu ślubu. Nie ona zatrzymuje mnie w miejscu, tylko Ty. Okłamuję siebie pod wieloma względami, ale nie w tej kwestii. Myślisz, że dałabym się zatrzymać w pułapce? Nie, James. Gdybym chciała się uwolnić, wyrwać i odejść, by poszukać dla siebie innego miejsca. Zrobiłabym to. Nigdy nie respektowałam zasad, wybiórczo sięgałam po te, które nie sprawiały, że czułam się, jak w kajdanach.- wyjaśniała bez zawahania.- Wiesz o tym, przez całe dzieciństwo byłeś mi w tym kompanem. Byłeś pierwszym, który pokazał mi, że zasady są najlepsze, gdy zostają złamane.- możliwe, że po części przez niego była właśnie taka. Będąc sama, nie odważyłaby się na wiele, ale on był jak zachęta, aby iść pod prąd.- Nie utknęłam z Tobą, tylko chcę być właśnie w tym miejscu. Chcę być z tobą, obojętnie, co będzie się działo. Potrzebowałam czasu, aby to zrozumieć, po chwilach zwątpienia... wiem, gdzie chcę być.- nie mógł traktować jej, jak przeszkodę, musiał pojąć, że była mu nadal kompanem.- Złoszczę się na ciebie, bo obudowujesz się murem nie do przejścia. Zamykasz przede mną, gdy chcę ci pomóc. Przytłacza mnie to, przestaję rozumieć ciebie i siebie, a przez to popełniam głupie decyzje.- nie była najbystrzejsza, może z dystansem mogła zerknąć na wiele rzeczy, ale potykała się na najprostszych. Przekrzywiła głowę, kiedy określił ich dziecko tym.
- Z tym? Tak je widzisz? Tylko tym dla ciebie jest? – wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Tylko tak potrafił je określić, nic więcej nie przychodziło mu do głowy? Poczuła rozlewający się po umyśle smutek. Czy to był znak, że nie zaakceptuje dziecka, gdy pojawi się na świecie?
Zignorowała jego słowa o rzuceniu uroku, brzmiały tak absurdalnie, że nie miała na nie nawet komentarza ani ochoty, by zastanowić się nad czymkolwiek. Może i cyganki parały się takimi rzeczami, ale nie ona. Nie sięgała również po żadne eliksiry, by uwiązać go do siebie.
Nic już nie zostało. Nic.
Nie zgadzała się z tym, ale nie była pewna czy widać to w jej oczach, gdy ich spojrzenia się spotkały. Odwróciła nieco głowę, gdy postanowił odejść. Zrobił tylko parę kroków zanim ruszyła jego śladem.
- Stój. James, stój! – złapała go za przedramię, zaciskając mocno palce, aby nie poszedł od niej. Nie skończyła jeszcze, nie zostawi tego tak.- Wcale nie, zostało jeszcze wiele.- zdecydowała, przesuwając się tak, by stać mu na drodze. Nie miała siły fizycznej, która mogła mu się przeciwstawić, ale liczyła, że nie zadepcze jej, gdy stała mu na drodze.
- Spójrz na mnie, James.- poprosiła, a kiedy rezultat był wątpliwy, uniosła dłoń, by położyć na jego policzku.- Spójrz na mnie.- szepnęła miękko, naciskając palcami na jego szczękę, aby spełnił tę prośbę.- Nie masz racji, że nie zostało już nic, bo zostało wiele. Wiele słów, które chciałabym móc ci mówić i wiele, które chciałabym usłyszeć od ciebie.- musnęła palcami jego policzek.- Wiem, jak brzydkie i bolesne są blizny i rany, które pozostają w psychice. I przepraszam, że musiałeś je dziś na nowo rozdrapać, bo masz głupią żonę. Nie poszczęściło ci się niestety.- chciała go przytulić, tak jak po ostatnim powrocie, lecz wątpiła, aby jej bliskość był, chociaż akceptowalna teraz.- Nie znam drugiego, tak silnego mężczyzny, jak ty, który przetrwa wszystko, co złe. Nawet jeżeli nie czujesz się taki, ale taki pozostajesz. Nie jesteś idealny, żadne z nas nie jest idealne, ale nie możemy być po historii, która się za nami ciągnie. Popsuło nas tak wiele rzeczy, ale...- umilkła na moment, szukając słów, które na chwilę pod stresem uleciały z głowy.- ... ale, jeżeli tylko chcesz... chciałabym to naprawić. Spróbować, jeżeli własną bezmyślnością i ślepotą nie zabiłam wszystkich uczuć, które pozostały ci względem mnie. Czasami czuję się wybita z toru przez błahe rzeczy i wiem, że to paskudne, ale wtedy dzieje się to, co dzisiaj.- cofnęła się o krok, unosząc głowę, by złapać jego wzrok.- Jutro Celina namówiła dziewczyny na wianki, nie odpuści mi też. Przyjdź tam, jeżeli chcesz spróbować naprawić to, co popsułam albo popsuliśmy w naszym małżeństwie. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał i nie będę mieć pretensji.- nie mogła mieć, nie po dziś, nie po całokształcie wszystkiego.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Łąka przy plaży - Page 21 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]09.07.23 17:42
| dla Teda

Było coś słodkiego we wspólnym zdradzaniu sekretów. Odsłanianiu jednej tylko karty z całej talii, pozornie nieistotnej wobec kart silniejszych, bardziej wartościowych. Ale czy naprawdę tak było? Czy jakąś informację, jakiś fragment siebie lub Teda Iris mogła nazwać nieistotnym? Nie, nie chciała tak myśleć — w jej sercu kiełkowała przecież ciekawość, dodatkowo osłodzona już jakimś niesamowitym, niepoznanym jeszcze wrażeniem satysfakcji. Nie znali się długo, nie znali się nawet dobrze, ale zaczynali i w początkach właśnie zaklęta była magia, której sile Bell nie mogła się przeciwstawić. Dlatego też pozwoliła czekoladowemu spojrzeniu sunąć po twarzy swego rozmówcy, swego dzisiejszego bohatera z żółtą chustą na ramionach, rejestrując to, jak uniosły się jego kąciki ust, gdy słyszał o miejscu, skąd pochodzi, gdy sam zdradzał jej detale swych pierwszych chwil, może pierwszych lat.
Ale to, co mówił, choć było przecież czymś najbardziej niewinnym, bo dziecięcym wspomnieniem pierwszego bezpiecznego miejsca, nie musiało wcale takie być dzisiaj. W pochodzeniu z mugolskiej wioski, nawet jeżeli sama rodzina była czarodziejska, można było upatrywać kolejnego ze źródeł niebezpieczeństwa. Wyuczona ostrożności przychodzącej z wiekiem, z każdą kolejną wyprawą, na którą wysyłało ją szefostwo Niuchaczy, nie mogła powstrzymać swojej pierwszej reakcji. Napięcia, zerknięcia ostrożnie w bok, bo pragnęła sprawdzić, czy ktoś ich nie podsłuchiwał. Weymouth i Devon miało być bezpieczne, zwłaszcza na okres Festiwalu Lata, ale pierwszą nauką odebraną przez Iris w dorosłym życiu było to, że zło nigdy nie śpi.
Dlatego też pozwoliła sobie na gest, który raz jeszcze przesunął dotychczasowe granice. Skróciła dystans między nimi do minimum, a opuszek palca wskazującego prawej ręki złożyła na jego wargach, bez słów prosząc go o milczenie. Musiał widzieć, jak intensywnie wypatrywała jego spojrzenia, jego uwagi, bo pragnęła przecież, by zrozumieli się — może na tym metafizycznym poziomie, jak rozumieją się tylko pokrewne dusze i pokrewne serca — by zrozumiał, co chciała mu przekazać nawet, jeżeli nie zrobi tego wprost.
— Nie zdradzaj swoich sekretów byle komu — ciepły szept nie niósł w sobie nawet grama niezadowolenia, nie miał być wszak karcący. To tylko dobra rada, wypływająca podłóg motta gospodarzy Festiwalu z głębi serca. Myśl, że ktoś mógłby wykorzystać intymne wyznanie kogoś tak dobrego, jak stojący przed nią uzdrowiciel zasiała ziarno strachu w jej sercu, rozlała się falą goryczki w żołądku i ustach. Gdzieś w głębi siebie wiedziała, że nie chodziło tylko o osobę taką jak Ted, a o samego Teda, tylko jego. Ale nie miała jeszcze tyle odwagi, aby przyznać się do tej myśli przed samą sobą.
Nie chciała też, by prośba, by jej wewnętrzne strachy i troska zniszczyły piękno chwili, w której się znaleźli. Dziś, czuła, nic im nie groziło. Dziś liczył się tylko mokry od wody wianek na skroniach i krople spływające w dół przemoczonej koszuli, i dłonie splecione w tańcu i zaczynanie z lewej nogi, nie zaś prawej. Więc palec oderwał się wreszcie od spierzchniętych od morskiego wiatru warg, na jej własne usta znów wystąpił szeroki uśmiech, uśmiech dumy, bo jak na gburowatego mężczyznę bez tanecznego doświadczenia, Ted radził sobie naprawdę bardzo dobrze. Do tego stopnia, że mogła być z niego dumna, mogła nawet tkać niedługie nici marzeń, że kiedyś opanuje ten jeden taniec do perfekcji i zatańczą go razem, przy skromnej grupie wesołych gości, może w salonie jej rodzinnego domu w Cardiff. Tylko wcześniej jej brat i Ted przesuną ławy i stoły pod ścianę, a Iris wraz z siostrą to samo zrobi z fotelami i kanapą. Skromny będzie to parkiet, ale zawsze jakiś. Bo dla tancerza, jak i zwykłego człowieka, priorytetem zawsze powinien być partner, a nie okoliczności.
— Jest — poprawiła go, gdy wspominał o jej matce, używając czasu przeszłego. Jest, moja mama żyje, nie mówiła tego głośno, jakby obawiała się, że samo to stwierdzenie mogło zostać odebrane jako kuszenie losu, przesadne obnoszenie się ze swoim szczęściem. Ilu spośród zgromadzonych dziś na łące mogło powiedzieć to samo? Wojna nie była łaskawa, wojna nie sprzyjała zdrowiu, a jej matka nie miała prostego życia... Tylko trójka dzieci, dwoje zanurzonych po uszy w rebelii dwoiła się i troiła, aby zapewnić jej bezpieczeństwo, przynajmniej częściowy komfort życia, aby odpłacić jej za cały trud, który włożyła w ich wychowanie. Bo to dzięki niej byli tym, którymi byli. — Jeżeli ja jestem tancerką, będziesz musiał się postarać, aby dotrzymać mi kroku — odpowiedziała z nutą przekory, zabierając w porę nogę, aby nie zostać zdeptaną przy kolejnej próbie Moora w dotrzymywaniu jej kroku.
A wtedy poprosił ją o jeszcze jedną tajemnicę. Był naprawdę zainteresowany i sama tegoż świadomość sprawiła, że tym razem to Iris zatrzymała się, jakby zapomniała, co jeszcze przed połową sekundy robiła. Zamiast wczutej, a przez to nieco poważnej miny, która towarzyszyła jej tańcu do tej pory, uśmiechała się szeroko, tak bardzo szczerze, że aż w uśmiechu błysnęły białe zęby. Wolną jeszcze dłonią zagarnęła za ucho kosmyk jasnobrązowych włosów, a chwilę później sięgnęła palcami do drugiego z jego nadgarstków, ciepłe palce na rozgrzanej skórze.
— Lord Prewett mówił, że w Weymouth świętuje się miłość Aenghusa i Caer, że w miłości przybrali formę białych łabędzi. My mamy swoją wersję tej historii, a walijską boginią miłości jest Branwen, która przybiera postać białego kruka. W najsłynniejszej wersji mitu, ludność Irlandii i Walii połączyła się dzięki jej unii z królem Matholuchem — korzystając z niewielkiej odległości między nimi, zniżyła głos do szeptu. — I choć jej historia nie przebiegła dobrze, ludność Walii wciąż zwraca do niej prośby o złagodnienie serc. Jej błogosławieństwo pozwala wyrwać się z marazmu, raz jeszcze poczuć miłość i odwagę...


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]20.07.23 15:05
Uwielbiał ją. Patrzeć na nią, odczuwać jej obecność tak blisko, jak tylko mógł ją czuć teraz, na tym etapie ich znajomości - mając nadzieję, że kiedyś być może znów dotknie jej dłoni, skroni, policzka. Wśród tylu ludzi takie myśli, a już tym bardziej gesty, wydawały się być wręcz moralnie niepoprawne, ale o dziwo, nie zaprzątało mu to głowy. Kompletnie ignorował wzrok, który mógłby na nim spocząć i podnieść oskarżycielski topór nad głową, a przecież całkiem niedawno jeszcze starałby się na pewno, by nie oskarżono go o podobne wybryki względem młodych panien - może dlatego tak unikał bliskich spotkań z Penny. Jako medyk nie mógł pozwolić sobie na zrujnowanie reputacji, jakiej potrzebował, ale teraz... teraz Iris była ważniejsza niż cokolwiek, czego się obawiał, była ważniejsza niż jakikolwiek jego demon, rozbijała je w pył jakby były zaledwie dymem, z którym radzi sobie najmniejszy podmuch wiatru. Mimo to lęk spiął jego ramiona, kiedy zauważył, jak się rozgląda, jak szuka czegoś, czego on mógł nie wychwycić. I w swojej postawie była znacznie rozsądniejsza od niego. Nie spodziewał się dotyku jej ciepłego opuszka na ustach, nieco przeschniętych od morskiego wiatru i słońca ogrzewającego ich z góry. Zamrugał zaskoczony i zerknął w dół, robiąc zeza na jej lekką, jasną dłoń. Miała rację. Mimo bezpieczeństwa, jakim Festiwal Lata mógł się szczycić - nie chciało mu się wierzyć, że Podziemne Ministerstwo Magii albo chociaż zainteresowani samą imprezą czarodzieje nie wzięli udziału w upewnianiu się, że wszystko będzie w najlepszym porządku - wciąż wisiało nad nimi piętno wojennego chaosu, wciąż, mimo chwilowego pokoju, musieli grać według zasad im narzuconych. I tak Ted nie powinien mówić wszem i wobec, że w jego żyle płynie mugolska krew, chociaż wiedział, że wśród świętujących podobnych mu jest całe mnóstwo.
Ujął jej dłoń bez wahania, jakby w całkiem naturalnym odruchu, i złożył jej palce w pięść, by następnie je ucałować - troskliwie, dziękczynnie.
- Nie jesteś byle kim - odparł głosem podobnym do jej własnego, cichym, ale pewnym, doskonale przekonanym o tym, co chce przekazać. Mimo to zabrakło mu odwagi, żeby dokończyć: jesteś dla mnie ważna, Iris Bell, ale nie wiem niestety, dlaczego, bo przecież znamy się zbyt krótko, by móc oceniać stopień przywiązania, prawda? Ale wiedz, że jesteś ważna i że za nic nie oddałbym tego dnia, chociaż okrutnie nie chciałem w nim uczestniczyć. Spojrzeniem, miękkim i chłonącym, pragnął przekazać jej to, czego usta jeszcze nie potrafiły.
Puścił ją, w końcu, bo wydawało mu się, że trzyma ją za dłoń o kilka chwil za długo, że ktoś zaraz zwróci mu uwagę, że to niestosowne. Były chwile, że trzeźwość umysłu przedzierała się przez twardą okrywę i zabierała sen, w jakim z uporem i największą przyjemnością tkwił. Zamrugał znów, marszcząc lekko brwi, ale nie wiedział, czy by otrzeźwieć na dobre, czy jednak wrócić tam, skąd przybył. Niemal od razu jego ciało podjęło decyzję za niego - ruch i nauka nowych kroków zupełnie wybiło go z pragmatycznego myślenia o wszystkim, co odpowiednie. Tutaj mógł skupić się całkiem na kobiecie, z którą tańczył. Na falach jej włosów, które płynęły z wiatrem; na jej sylwetce, która w tańcu musiała się urodzić; na dłoniach, które tak uporczywie trzymał. Śmiał się, kiedy i ona się śmiała, a uśmiech kwitł na jego ustach, kiedy ten pojawiał się również na jej wargach. Zarażała dobrem, jakiego dawno nie doznał. I naprawdę było mu z tym dobrze. Czuł, że trafił w końcu w odpowiedni czas i odpowiednie miejsce.
- Nie będę nawet próbował! Chyba że poświęcisz mi jeszcze kilka lekcji, o ile znajdziesz czas - zerknął na nią delikatnie z ukosa, sugerując, ciągnąc ku sobie, zapraszając, by połączyły ich kolejne chwile, bo już teraz nienawidził końca tego dnia, ilekroć jego wzrok sięgał do horyzontu, ku któremu powoli kładło się słońce.
I wtedy się zatrzymali, ona z wyrazem ślicznej twarzy wskazującym na to, że chce opowiedzieć mu coś ważnego, a on, bo zaniepokoił się powodem jej rozgrzanych palców na swojej skórze - w taki też sposób na nią spojrzał, jakby tylko oczami chciał spytać, czy coś się stało. Rysy jego twarzy rozpogodziły się, kiedy zarysowała pierwsze słowa historii. Uśmiechnął się półgębkiem nawet na wspomnienie Archibalda, choć uwagę wciąż skupiał na samej Iris. Na jej tęczówkach, które wraz z upływem słów zdawały się lśnić, łapiąc ostatnie promienie słońca oblewające plażę; na jej policzki unoszące się w uśmiechu, a w końcu i na same usta. To na nich się skupiał, choć uszy słuchały, a nieco splątany wiśniowym różem oblewającym wargi starał się analizować, wyobrażać, łączyć słowa w jedność.
- A czy... wysłuchałaby prośby pewnego Anglika, który bardzo chciałby zmienić wiele rzeczy, ale czasem brakuje mu na to sił i odwagi? - szepnął, instynktownie unosząc dłoń ku jej podbródkowi, palcem zaledwie muskając go od dołu, odbierając drobną przyjemność z kolejnego odkrycia, jakim był atłas jej skóry. Była delikatna. Nie chciał jej skrzywdzić, ale nie mógł też opanować pragnienia, które siłą wdzierało się do jego głowy. Nachylił się ostrożnie, łapiąc z nią kontakt wzrokowy, tym niemym gestem prosząc o pozwolenie, żłobiąc pytanie: zechciałbyś oddać mi ten pocałunek, Iris?



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty


Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]23.07.23 22:42
Viki

Do jego spojrzenia dołączyłam własne, przeciskające się przez koliste korony krzewów i gałęzie drzew do łun czerwieni unoszących się znad płonących ognisk i plam czerni wyrysowanych na ich tle sylwetek, wirujących w skocznych rytmach granych na żywo melodii. - W ilu z nich brałeś udział? - spytałam z zaintrygowaniem i zakrzywioną ku górze pojedynczą brwią. Merlin obdarzył go silną głową, a Victor z rozmysłem wykorzystywał ten podarunek i wlewał w siebie alkohol o ciężarze tak prominentnym, że jeden łyk byłby w stanie pozbawić mnie trzeźwości osądu w oka mgnieniu. Ustalone na wieczór spotkanie nie powstrzymałoby go raczej przed pełnoprawnym cieszeniem się letnią atmosferą, szczególnie gdy gliniane dzbany z miodowym piwem roznosiły śliczne i młode dziewczątka w lnianych szatach, z uśmiechami, za które niejeden wskoczyłby w przepaść. Albo wskoczyłby pod rzeczoną lnianą szatę. Urocze, głupiutkie gąski.
Ale to nie dla nich miał zarezerwowany ten wzrok, nie po ich sylwetkach prześlizgiwało się to spojrzenie jasnobłękitnych tarcz; zadarłam podbródek, opierając ciężar ciała na jednej nodze.
- Myślisz, że zdążył zatęsknić? Nie wiem. Kobieta powinna czasem udać niedostępną, zaczekać, aż mężczyzna się o nią postara, zamiast merdać ogonem na samą myśl o magipsychiatrze-małpoludzie, który nawet nie raczył odpisać - skontrowałam, rozbawiona. Gdyby nie rozmowa, którą Hector przeprowadził ze mną następnego dnia, radząc się młodszej siostry w wymykającej się zasadom logiki panice na zaskakującą miłość, wspomnienia o linijkach naszej wspólnej twórczości zaginęłyby pod pierzyną alkoholu i mgły. - Ciekawe, czy wciąż pamięta o tym liście i rozgląda się dookoła, poszukując w festiwalowiczkach twarzy swojej adoratorki - parsknęłam cicho.
Dym zasnuwał powietrze szarymi obłoczkami naszych papierosów; marnej jakości tytoń drapał mnie w tył gardła, pozostawiając głos chrapliwszym niż zwykle. Liczyłam, że przed powrotem do namiotu i syna nadmorskie powietrze wydusi ze mnie tę charakterystyczną woń, zaplątaną w kasztanowych włosach i w tkaninie sukienki, odciśniętą na skórze niewidzialną membraną. Wywróciwszy oczyma, przesunęłam się o kilka kroków do jego boku i oparłam plecami o szorstki pień drzewa, ramię przy ramieniu Victora. Ledwo się nimi stykaliśmy.
- Jeśli ty mnie nie poprosisz - zaczęłam leniwie, lekko, pozornie niezobowiązująco, korzystając z fortelu, który nigdy nie zdawał egzaminu; szaleństwem podobno było próbowanie tych samych rzeczy z nadzieją, że pewnego dnia przyniosą inny rezultat - to zrobi to ktoś inny. Dziś jest mi obojętne z kim zatańczę. Ale możesz być pewien, że jeśli nie zaprosisz mnie jako pierwszy, będziesz musiał obejść się smakiem już do końca festiwalu - wzruszyłam ramionami, zaciągając się goryczą tytoniu, wypełniającą ciało błogim delirium zadowolenia. Czasem miałam wrażenie, że Victor w ogóle nie odczuwał zazdrości. Był ponad samcze wyścigi, nie starał się mocniej, kiedy na horyzoncie pojawiał się konkurent, nie przejmował się wyobrażeniem mnie u boku innego mężczyzny - tym bardziej, że przez lata żyłam już u boku innego, a on nie zrobił nic, poza wulgarnym wysławianiem się o Jasperze i wytłuszczaniem wszelkich uchybień, które mąż mógł czynić. Drażniło mnie to. Próżna część mojej osobowości domagała się choćby śladowego zabiegania z jego strony, nie chciałam czuć się jak kość, którą obgryzł na wszystkie strony, jak gnat, który sam pchał mu się do pyska. - Nie czuj się zmuszony, mój drogi, jeśli łupie cię w krzyżu, albo doskwiera ci starczy reumatyzm. Przy ogniskach wybawię się do rana - rzuciłam, mocniej opierając odchyloną do tyłu głowę o korę drzewa, oraz krzesząc z siebie każdą drobinę silnej woli, beztroski, nonszalancji i swobody. Tak naprawdę poczułam jednak rozbiegające się pod skórą dreszcze oczekiwania. Co zrobi? Okręci się na pięcie i odejdzie w swoją stronę, życząc mi szczęścia?


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]29.07.23 21:09
| dla Teda

Jaki on jest uroczy.
Nie spodziewała się, że kiedykolwiek w jej umyśle pojawi się taka myśl skierowana w kierunku mężczyzny, z którym nie była spokrewniona. Czasami myślała tak o swoim bracie, ostatnimi czasy co prawda niezwykle rzadko, ale we wspomnieniach często pojawiał się jeszcze jako młody chłopiec, wtedy w pełni zasługiwał na ten komplement. Teraz miała przed sobą dorosłego mężczyznę, który sprawiał, że uśmiechała się bez problemu, który sprawiał, że przekraczała pewne granice znajomości o wiele swobodniej, o wiele bardziej naturalnie. Mężczyznę, który potrafił być jednocześnie zupełnie poważny — przecież tego wymagała od niego profesja, uzdrowicielstwo nie było łatwą sztuką, wymagało wielu lat intensywnej nauki — a jednocześnie tak niemal dziecinnie naiwny, że Iris upatrywała źródeł takiego zachowania w jego absolutnie czystej dobroduszności. Bo nie skrywali się ze swymi sekretami ci, którzy nie zakładali, że ktoś mógłby im wyrządzić krzywdę.
Zazdrościła mu tego. Że jeszcze potrafił tak głęboko patrzeć ludziom w serca, że potrafił jeszcze ufać.
Uśmiech, który mu podarowała, gdy złożył dziękczynny pocałunek na jej dłoni, nie był uśmiechem radosnym. Nosił w sobie wyraźne nuty nostalgii za tym, co już utracone, co Bell uważała za stracone na zawsze. Oczy opowiadały podobną historię — choć cieplejszą, bo przecież w swym spojrzeniu chciała przekazać mu własną o niego troskę.
Nie daj się skrzywdzić, Teddy.
Ale nie mogła utrzymać tej mimiki na długo. Słowa uzdrowiciela sprawiły, że serce wstrzymało na chwilę bicie; a może to cały świat zatrzymał się, tylko po to, by mogła w pełni poczuć tę dziwną lekkość, która powodowała, że żołądek podnosił jej się do góry, ale nie tak nieprzyjemnie, jak w trakcie choroby czy zdenerwowania, ale z pewną ulgą, która pozwalała jej myśleć, że zaraz oderwie się od ziemi zupełnie, wzniesie w górę z mocą wszystkiego, co czuła. Nie wiedziała jeszcze, j a k to nazwać. Intuicja podpowiadała jej nazwy, których używała bez podobnej wstrzemięźliwości i ostrożności względem tego, który powinien wciąż tkwić zamknięty w ciemnej celi Azkabanu. I dlatego nie chciała swej intuicji słuchać, nie chciała dopuścić nawet do minimalnej szansy, że tamten koszmar się powtórzy.
Nie powtórzy się. Teddy nie jest taki.
Odważne twierdzenie jak na kogoś, kogo znało się zaledwie... Drugi tydzień? Ale ta sama intuicja, za której głosem podążała każdego dnia, która podpowiadała jej, co takiego czuła, nie dawała się zagłuszyć. Teddy nie jest taki. Teddy nie jest taki—
Ludzie wokół nich wydawali się ledwie średniozainteresowani. Tak, jakby już przyzwyczaili się do myśli, że tych dwoje są parą od dawna, choć żadne z nich nie miało na palcu obrączki, ni żadnego innego wyraźnego symbolu oddania, za wyjątkiem wianku na głowie kobiety i żółtej chusty na ramionach mężczyzny. Iris nie chciała na nich spoglądać. Raz odciągnęła swą uwagę od Teda, ale zrobiła to dla niego. Dla jego dobra. Teraz pragnęła po prostu przy nim być. Nie musiała go widzieć, nie musiała go czuć żadnym zmysłem. Sama świadomość, że był gdzieś blisko, obok, cały i zdrowy... Sama ona podpalała ogień pod jej sercem, który rósł w siłę z każdym wymienionym spojrzeniem, każdym tonem wspólnego śmiechu, wyrzuconą w powietrze nogą, asekuracyjnym (i nie) uściskiem dłoni.
— Z największą przyjemnością znajdę chociaż chwilę — była mu to winna. Chciała być mu winna zapewnienie, że jeszcze się spotkają. Bo jeżeli coś napełniało jej serce strachem wzrastającym tym bardziej, im niżej opadało słońce, to myśl, że to już ostatni raz. Że limit przypadkowych spotkań został już przez nich wyczerpany, że jeżeli nie zrobią czegoś istotnego, nie zostanie po nich nic więcej, niż tylko smuga dymu, jak ta, którą wiatr rozwiewał nad ogniskiem. Podarowała mu już swą chustę, choć nie wiedziała, czy Ted zrozumiał, że było to na zawsze. Że stanowiło to pierwszy punkt zaczepienia, sprytnie zaimplementowany przez Iris, bo przecież kiedyś ktoś tak rozsądny i prawowity jak Ted będzie nalegał na zwrot zdobyczy. Ale to wszystko jeszcze za mało. Potrzebowała czegoś więcej, potrzebowała mieć p e w n o ś ć.
I wtedy znów Ted wyszedł jej naprzeciw, zupełnie jakby czytał jej myśli; a jeżeli tego nie robił — musiał czuć dokładnie to samo, co ona. I ta myśl popchnęła ją dalej, ta myśl dodała odwagi, której przecież zazwyczaj jej nie brakowało. Ted zadał pytanie, a Iris jak nigdy wcześniej zdawała się czuć obecność samej Branwen. W sobie, przy nich, nad nimi. Serce poderwało się do prędszego biegu, gdy jego palce — o nieco chropowatej fakturze, noszące ślady pracy fizycznej, ale tak delikatne, jakby stworzone były do niczego innego, jak tylko tego łagodnego, pełnego uszanowania dotyku — uniosły jej podbródek w górę.
Skupiła wzrok w jego ciemnych tęczówkach, a świat przestał się liczyć.
— Jeżeli tylko jest szczery w swym postanowieniu — odpowiedziała szeptem, gdy jej ręce niemalże samoistnie oparły się o barki mężczyzny, dłonie złączyły się na jego karku. Sama stanęła na palcach, wyczuwając podskórnie niewypowiedzianą prośbę uzdrowiciela. Była mu wdzięczna za pozostawienie wyboru — za poddanie inicjatywy tak, aby niczego nie wymuszać. Ted mógł nie być tego świadomy, ale nawet taka drobna z pozoru rzecz jak wyczekanie na ruch Iris stanowiła dla niej coś niezwykle ważnego. Wskazanie, że traktował ją poważnie, jako człowieka i partnerkę.
Przez chwilę wpatrywała się w jego oczy, następnie powoli zsuwając wzrok na jego wargi. Wciąż nieco spierzchnięte od morskiej wody i bryzy; wargi, które wypowiadały tyle rzeczy mądrych, co rozkosznie zmieszanych, pewnie przez jej towarzystwo. Wargi, które zetknęły się już ze skórą jej dłoni, wargi, których sama pragnęła zasmakować.
Złączyła ich usta ze sobą w ciepłym, niemalże skromnym pocałunku. Nie czuła, aby Ted czuł się komfortowo z wielkim, przepełnionym pasją pocałunkiem przy obcych ludziach, sama zresztą podzielała podobny sentyment. Niemniej jednak w ten jeden wyraz uczucia pragnęła wlać całą swoją delikatność, wdzięczność, całą radość z tego, że pozwolił jej przy sobie być. Że dał im szansę.
— To dopiero pierwszy krok, Teddy. Ale od tej chwili nie będziesz szedł sam — szepnęła wprost w jego wargi, wreszcie opadając na pełne stopy. Dłoń zsunęła się z jego karku w dół ręki, aż wreszcie splotła ich palce ze sobą. Dzień chylił się ku końcowi, ale noc...
Noc była jeszcze młoda. A Branwen, Aenghus, Caer i wielu innych wydawali się być dziś szczególnie wrażliwi na prośby płynące z głębi serca.

| z/t Ted i Iris


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946

Strona 21 z 27 Previous  1 ... 12 ... 20, 21, 22 ... 27  Next

Łąka przy plaży
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach