Wydarzenia


Ekipa forum
Łąka przy plaży
AutorWiadomość
Łąka przy plaży [odnośnik]30.10.15 14:26
First topic message reminder :

Łąka przy plaży

Kwiecista łąka nieopodal wybrzeża upstrzona jest wszelkiego rodzaju wielobarwną roślinnością; od polnych stokrotek oraz skromnych chabrów, przez dziką różę aż po bzy, latem to miejsce aż nadyma się od piękna natury. Między kwiatami lawirują pszczoły, trzmiele oraz motyle o wzorzystych skrzydłach. Trudno oprzeć się urokowi tego miejsca, dlatego też czarodzieje zatrzymali je dla siebie i obłożyli zaklęciem odstraszającym mugoli.  

Tańce przy ogniskach

Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.

Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.

W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:

sytuacje losowe:


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 22 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Łąka przy plaży [odnośnik]03.08.23 1:11
Nie byli nawet przyjaciółmi. Powietrze uchodziło z niego jak z dziurawego balonu. Wierzył w to, pomimo dziur w pamięci i pomieszanych wspomnień. Nie wiedział, co było jawą, a co snem, ale próbował wytłumaczyć sobie, że musieli się dogadywać; coś musiało ich połączyć. Patrzył na jej twarz — widział, że była piękna i z pewnością go olśniła, ale dlaczego to przeminęło? Dlaczego nic nie pozostało? Nawet przyjaźń? Miał szczęście, że taka kobieta jak ona była właśnie z nim. Była jego żoną. Powtarzał sobie to każdego dnia, po powrocie z jarmarku, pośród cieni i koszmarów, ale własne słowa nie poprawiały mu samopoczucia. Dodawały pewności siebie; ona ją podbudowywała, ale teraz, kiedy cała prawda wychodziła na jaw robił długi wydech, wcale nie pragnąc nabrania powietrza w płuca. Powietrze wydawało mu się zatęchłe, cuchnące i pełne popiołu. W czuł jego smak w ustach. Wierzył, że mogli być przyjaciółmi. Wierzył, że byli, tak ją starał się traktować, ale była tylko dziewczyną i choćby chciał, nie mógł mieć z nią tego, co z Marcelem, Steffenem. Męskie granie brzmiało inaczej — trudno było pogodzić patrzenie na nią jak na żonę, przyjaciółkę i kumpelę. Trudno było znaleźć złoty środek.
— Nie zachowujemy się jak przyjaciele — powtórzył po niej nieco głucho, powoli przenosząc na nią spojrzenie. — Jak więc? — Jak mieli to nazwać, określić? Nie znosili się? Wygłupiał się przez cały miesiąc nie wiedząc o tym? Jesteśmy małżeństwem, ale daleko nam do przyjaźni. Jej słowa brzmiały jak z historii o swatach, zaprzyjaźnionych rodzinach, które się dogadały. Taka była ich przeszłość? Ich rodzice złączyli ich ścieżki i musieli to tolerować?
Czuł się zawiedziony, ale nie zaskoczony. Kiedy wypuścił już całe powietrze z płuc sięgnął dłonią do twarzy, by dłonią przetrzeć oczy i zmuszony odetchnął, choć nie z ulgą. Nigdy jej nie uderzył, niby jej nie skrzywdził, a jednak dzieci zobaczył w jej oczach strach. Co się stało? Gdzie się znajdował? Nie fizycznie, gdzie były jego myśli? Gdzie pognało jego serce? Spojrzał w dal, w stronę morza, jakby liczył, że właśnie tam znajdzie odpowiedź. Nie umiała uzupełnić luk w pamięci. Wzruszyła ramionami, pozostawiając to takie jakim było. Nie powiedział o problemach jakie miewał, o tym, że stracił coś cenne. Coś, co ich łączyło — co budziło frustrację, smutek i cierpienie, ale też przyjemne ciepło za mostkiem. Bo teraz już wiedział, że powiedzenie tego niczego nie zmieni. Ślady łez na policzkach były widoczne, a on nie chciał na nie patrzeć, bo sprawiały, że był bezbronny, był cierpiący, ale przede wszystkim winny.
Może tak miało być. Po prostu mieli pogodzić się z tym, że niczego nie są w stanie zmienić. Siebie nie są w stanie zmienić. Nie umieją wpłynąć na swoje decyzje, wesprzeć się w nich — mogą je tylko tolerować. Jak siebie wzajemnie. Nigdy tego nie chciał. Bał się przerażającej pustki, która sprawiała, że był sam, bo nie potrafił być sam. Zupełnie tak, jakby stworzono go inaczej, na wzór zwierzęcia stadnego, które gubi się w pojedynkę, ale stroszy kły próbując jakoś przeżyć. Może miała rację. Tych pominiętych spraw było aby wiele, by mogli przejść z tym dalej. Zostawić to za sobą tak jak chciał. Raczkował, uczył się od nowa jej, relacji, małżeństwa, bo przecież wrócił odmieniony. Ona nie umiała. Powinien to rozumieć. Miała do tego prawo, a jednak wszystko to, co jej powiedział o Tower i o tym co przeżył; o własnym strachu, pragnieniu śmierci o obawia o nie, o przyjaciela, brata sprawiło, że może i zrzucił zbędny balast, ale zamiast uwolnić się od niego wciąż brodził w nim po kolana. Rozlanym, cuchnącym, drażniącym skórę, jak tamten dotyk. Wszystko to, o czym chciał zapomnieć; wszystko co próbował zostawić za sobą wmawiając sobie, że nie przestał być mężczyzną, czarodziejem, romem, a w końcu człowiekiem, znów podważyło jego tożsamość. Spadał. Wewnętrznie, mentalnie spadał, ale jego prawdziwe stopy mocno zatopione były w trawie zmieszanej z piachem. Tracił grunt pod nogami stojąc na łące. Obrzydzenie do samego siebie za to, co zrobił, powiedział i przeżył uniewrażliwiło go na jej obecność i zniechęciło do tego, by tknęła go choćby palcem.
Odsunął się, gdy złapała go za przedramię, czując wstręt. Nie do niej — do samego siebie. Widział go w oczach przesłuchującej go czarownicy; czuł w objęciach strażnika. Był zerem. Niewinna zabawa strażników w Tower sprawiła, że naprawdę czuł się nikim. Złamanym, bezwartościowym bytem niezdolnym do ciągnięcia własnego życia. Jej słowa miały mu dodać otuchy - słyszał je, ale nie potrafił ich przyswoić; nikły w szumie własnych myśli.
— Nie chciałem, żebyś wiedziała — gdyby wiedziała, nic by nie zrobiła. Nie mała mu pomóc. Nie mogła go zrozumieć. Może mógł jej powiedzieć, ale nie w taki sposób; nie siłą, szantażem, w nerwach. Nie w dołku, w którym się znaleźli bo żadne z nich nie mogło się z niego teraz wygrzebać. A on ni miał siły się gramolić na powierzchnię. Nie był pewien, czy ją zna; po czerwcowym jarmarku próbował ją rozpoznać, odnaleźć we wspomnieniach. Dopasować uczucia i tęsknoty do niej, ale nie umiał. Była mu częściowo obca. Czas mógłby to zmienić, poznałby ją na nowo. Nauczyłby jej się na nowo — dziś nie chciał już nic z tego. Jak maskonur, pragnął zagrzebać się w piasku, w ciemnej norze i ukryć. Tego nie mógł zrobić, ale mógł urżnąć się w trupa i przespać kolejnych kilka dni W końcu był festiwal, nikogo by to nie zdziwiło. Stałby się tylko jednym z tych dobrze bawiących młodzików, od których należało trzymać dobrze wychowane towarzystwo z daleka.
Dziecko było błędem, ale przecież popełnionym świadomie. Nie mieli wsparcia, byli sami. Bawili się, a teraz musieli ponosić konsekwencje. Unikał tego jak ognia — konsekwencji. Nie był najlepszy w odpowiedzialnym i sumiennym odbywaniem szlabanów, kary za kradzieże. Uciekał. I od tego też chciał uciec z wielu powodów. Między innymi ze strachu. Nie odpowiedział jej, czując, że było mu wszystko jedno, ale spojrzał na nią, dostrzegając w jej oczach krztę zawodów. Sam też to czuł. Swoją postawą zawodził samego siebie, ale jednocześnie nie umiał podjąć wyzwania i stawić czoła dorosłości.
Nie był silny. Nie wierzył w żadne jej zapewnienie o tym, bo był słaby, wiotki jak trawa na wietrze. Giął się przy byle podmuchu i zdawał sobie z tego sprawę, a te wszystkie doświadczenia nie czyniły go mocniejszym. Czcze gadanie. Chciała pomóc — wiedział. Chciała go wesprzeć, rozumiał. Uśmiechnął się słabo, ale był to uśmiech odpowiedni dla chwili — kończący rozmowę, wyrażający brak zainteresowania tematem i zero zaangażowania. Chciał odejść.
— Idę do Marcela — wytłumaczył się, choć może nie musiał wcale, a jednak pozostała w nim świadomość, że była jego żoną i pewnie chciała wiedzieć, gdzie był. Otworzył jeszcze usta, by powiedzieć, żeby na niego czekała, ale musiała wiedzieć, że pójdzie się zeszmacić jak najgorszy gnój. Podrapał się po szyi, jak po ciężkim boju, długiej rozmowie. Uciekał wzrokiem, Bo płakała, bo jemu cisnęły się łzy do oczu jak największemu mięczakowi. Siąknął nosem i odszedł, licząc naiwnie, że z resztkami godności topionymi w piachu z każdym krokiem. Resztkami sił twardy i niezłamany.

| zt x2 tears



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]14.08.23 1:13
5.08.

To był okropny dzień. Chociaż... nie, dzień nie był okropny. Właściwie przez cały festiwal świetnie się bawiła z przyjaciółmi i była zachwycona z tej możliwości i ten dzień nie różnił się pod tym względem od poprzednich. To po prostu ona czuła się dziś okropnie, idiotycznie i jak w nie swojej skórze. Niby głupi strój - szarobłękitna, prosta sukienka - a wszystko potrafił popsuć. Nie, żeby Lidka dawała po sobie cokolwiek poznać przy kumplach i przyjaciółkach, absolutnie! Zresztą... nawet mimo tej głupiej kiecki, którą miała dziś na sobie zgodnie z umową, dobrze się z nimi bawiła, więc tym bardziej mogła zachować dla siebie swoje odczucia co do przebrania. Jak zawsze zresztą, kiedy wciskała się w te typowo babskie ciuchy. Jej zdanie na ten temat i tak wszyscy znali, a nie była marudą, która miałaby psuć humory wszystkim wokół z powodu takiej błahostki. Trudno, było jak było, niefajnie się w tym czuła, ale to tylko drobna niedogodność, która minie, jak tylko znów naciągnie na tyłek spodnie, czyli jutro. Przeżyje jak zawsze, a póki była ze swoimi, po prostu skupiała się na nich i zapominała (czasem skutecznie, czasami trochę mniej) w czym właśnie była.
Rozdzieliła się z nimi na jarmarku, a potem nie mogła znaleźć wśród straganów i ostatecznie trafiła tutaj, na jakąś łąkę. Było jeszcze jasno i wciąż gorąco, a głupia kiecka przyklejała jej się do nóg, więc w końcu zirytowana Lidka po prostu usiadła na trawie, żeby choć przez chwilę jej materiał nie ocierał się i nie plątał jej się między nogami.
Jakiś chłopaczek na nią spojrzał i z jakichś niezrozumiałych dla niej przyczyn, ruszył w jej stronę, ale posłała mu jedno z najbardziej złowieszczych spojrzeń i w momencie odwrócił się i poszedł w innym kierunku. I dobrze. Nie była w nastroju na obcych tym bardziej, że już dziś usłyszała kilka komentarzy typu: "patrz, chłoptaś w kiecce" oczywiście nie kierowanych bezpośrednio do niej, bo na to trzeba było mieć choć odrobinę odwagi, a ludziom zazwyczaj jej brakowało.
Usiadła po turecku, jednocześnie podwijając materiał sukienki i plącząc go jeszcze bardziej, ale nie przejmowała się tym póki co, zajęta grzebaniem w swojej skórzanej torbie. Chciała znaleźć tytoń, który podwędziła bratu z graciarni, ale zamiast niego w jej dłonie wpadł pergamin i na moment zamarła. Tak, pamiętała, że wzięła ze sobą ten durny list. Z jakiegoś powodu wolała go nosić przy sobie niż zostawić w pokoju, ale prawda była taka, że powinna go była od razu wyrzucić, zniszczyć, spalić, cokolwiek. Zamiast tego teraz jak kretynka siedziała nieruchomo z tą żałosną kartką papieru między palcami.
Zawahała się, po czym wyciągnęła list i mechanicznie, jednym ruchem rozprostowała pergamin przez moment zdecydowana go przeczytać.
"Najdroższ..." - spojrzała na pierwsze słowo, ale nim je doczytała do końca, zmięła papier w ręce.
- Kretynka - mruknęła do siebie i ze złością cisnęła kulką pergaminu jak najdalej przed siebie. Tak, tak powinna była zrobić od razu.
Nie patrząc nawet w tamtą stronę szybko wyjęła tytoń i pocięte bibułki z torby i sprawnie skręciła papierosa mimo drżących rąk. Czemu drżały? Zdenerwował ją ten kawałek pergaminu? Kolejna głupota! Nie miała jedenastu lat, żeby przywiązywać wagę do takich rzeczy.
A jednak.
Wsadziła świeżo skręconą fajkę między wargi i uniosła różdżkę, żeby ją odpalić... i wtedy zerknęła. Zerknęła na tą zmiętą kulkę papieru spokojnie spoczywającą wśród źdźbeł trawy i jakichś kolorowych kwiatków, które najwyraźniej nie były wystarczająco kolorowe, skoro dziewczyny nie zebrały ich i nie wplotły w swoje wianki.
Tak czy siak... głupio było tu śmiecić, nie?
- Ugh! - fuknęła powtórnie niedowierzając sobie samej, po czym zamiast na papierosa, skierowała koniec różdżki w kulkę papieru. - Accio - zażądała chcąc od razu wpakować list z powrotem do torby. Do torby, a nie do ogniska, chociaż wiedziała, że właśnie tak powinna postąpić. Ale była na to za słaba i za głupia. Zdarza się każdemu, nawet jej, co zrobić?
I wtedy dopiero zauważyła czyjąś sylwetkę gdzieś za tym nieszczęsnym kawałkiem pergaminu.
- Jimmy - wymamrotała z wciąż niezapalonym papierosem w ustach. W jednej chwili zrobiło jej się jeszcze bardziej gorąco na samą myśl, że przyłapał ją w takim momencie słabości i złości i że na domiar złego ten głupi list może trafić w jego ręce. Zaraz potem jednak się uspokoiła, bo kogo jak kogo, ale Jima na bank nie obchodziły takie rzeczy, więc nie musiała się tym przejmować. A że całe te jej przemyślenia zajęły dosłownie ułamek sekundy, uśmiechnęła się do niego od razu i wolną od różdżki dłonią wskazała na papierosa niemo proponując mu jednego. Normalnie pewnie by wstała i do niego podeszła, ale po pierwsze: bała się, że ta głupia kiecka tak jej się zdążyła oplątać między nogami, że przy pierwszej, zbyt nieuważnej próbie wstania przyprawi ją o malownicze wyrżnięcie, a po drugie... Jim na propozycję darmowego tytoniu najprawdopodobniej i tak sam do niej podejdzie.
- Pozostali zniknęli mi z oczu przy jarmarku... Wszystko gra? - zagadnęła go. Głównie martwiła się o Nealę, która w ramach rewanżu za Lidkową kieckę, dziś chodziła po terenie festiwalu w spodniach, które jej zresztą Liddy pożyczyła. Znając aż za dobrze uwielbienie postronnych osób do komentowania czyjegoś wyglądu, trochę się obawiała o przyjaciółkę, ale wiedziała też, że jest wśród przyjaciół, więc to raczej niepotrzebne troski.

Rzucam na accio, a co!


OK, so now what?

we'll fight

Liddy Moore
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Cause that is what friends are supposed to do, oh yeah
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11536-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t11607-do-liddy#359106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t11627-szuflada-lydii#359479 https://www.morsmordre.net/t11609-liddy-moore#359138
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]14.08.23 1:13
The member 'Liddy Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 14
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 22 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]17.08.23 11:59
Czas płynął, a towarzyszył mu nieustanny szum — szum morza, szum krwi w uszach, szum własnych myśli nie mogących dobić się do resztek rozsądku jakie posiadał. Mógłby przysiąc, że nie dbał o to wszystko, co przeszkadzało w zabawie, ale w gruncie rzeczy bardzo się starał, żeby tak było. By jej odejście na plaży nie wyprowadziło go z równowagi, by alkohol trzymał go w głupkowatym nastroju, by diable ziele odprężało go na tyle, by mógł odprowadzić ją wzrokiem ze spokojem i bez chęci, potrzeby pobiegnięcia za nią. Dbał o to, by po przebudzeniu uzupełnić płyny, by uśmiech nie schodził mu z twarzy — nie schodził z twarzy także Marcelowi, bo przecież jak dwie belki podpierali się o siebie wzajemnie; kiedy jedna runie, poleci za nią druga. Skłamałby, że nie zwrócił uwagi na jej nieobecność wieczorem przy namiotach, ani rano, ale nie zastanawiał się jeszcze nad tym, nie dopuszczając do siebie najczarniejszych podejrzeń i myśli, które mogłyby popsuć pijacko dobry humor. Bo właśnie to sobie obiecali z Marcelem: że nie będą martwić się tymi głupotami i skorzystają z tego festiwalu tak, jak należy. Czekali na to tyle czasu. Potrzebowali tej beztroski, ogłupienia, wyzwolenia i niemyślenia o wojnie, głodzie, cierpieniu i problemach codzienności. Każdy kto tego nie mógł zrozumieć tkwił poza kręgiem.
Widok Liddy w sukience sprawił, że zakrztusił się własnym piwem, ale po krótkiej salwie śmiechu, którą uciszyła z pewnością morderczym spojrzeniem przestało to budzić sensację. Dziewczęta chodziły w sukienkach, nie było w tym nic nienormalnego. Odkryte kostki, a w tańcu i kolana zawsze budziły fascynację i przyprawiały o szybsze bicie serca. Mooreówna w nowej odsłonie nie stała się zupełnie inną osobą; wciąż była tą samą czarownicą, z tym samym poczuciem humoru, czasem nierozważnie zapominającą o tym, że ubrana jest jak najprawdziwsza kobieta. Jej krótkie włosy nie pozwalały widzieć jej w innym świetle niż zwykle, patrzeć na nią inaczej jak na przyjaciela, choć nie mógł nie przyznać, że po prostu wyglądała inaczej. Nie umiał znaleźć jeszcze na to odpowiednich słów, oko leciało w jej kierunku samo, oceniając na jej sylwetkę.
Piwo lało się strumieniami — dzban piwa, jeden z wielu, który pochachmęcili w trakcie tego festiwalu — trzymał mocno w dłoniach. Był już w połowie pusty, miał się nim zaopiekować, kiedy Marcel poszedł się odlać, ale nogi niosły go dalej. Przecież zaraz do niego dołączy. Zabawa na plaży, kąpiel w morzu, która była jednocześnie jedynym sposobem na to, żeby spłukać z siebie pot zmieszany z alkoholem, miały być pomysłem na resztę dnia. W końcu mogli bawić się jak młodzież, jak wszyscy ci, którzy każdego dnia robiliby to, gdyby nie wojna. Nie zwracał uwagi na spojrzenia, bo w ich towarzystwie to tylko Neala wyglądała na porządną dziewczynę, której być może niechlubnie przypinano z ich powodu brzydką łatkę. Nie dbał o komentarze i zaczepki, przyzwyczajony do tego, że był po prostu człowiekiem z marginesu. Nikt nie mógł odebrać mu te beztroski. I nikomu nie zamierzał nawet pozwolić próbować.
Kierując się na plaże usłyszał znajomy głos. Krótkie włosy sylwetki wystające nad wysoką trawą dostrzegł zanim ujrzał sukienkę. Ruszył więc dziarsko w jej stronę, ale strój widziany od tyłu go zmieszał. Na ułamek sekundy, doznając zaćmienia, zawahał się — czy aby na pewno się nie pomylił. Skoczenie na plecy obcej dziewczynie było fatalnym pomysłem i choć nie był na tyle trzeźwy by wiedzieć, że zostanie uznane za napaść, zrezygnował z tego pomysłu niemalże od razu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież to była Liddy. Liddy w nowej odsłonie. Zerwał jeden z polnych kwiatów po drodze, drugą ręką opierając dzban na biodrze i podszedł z boku. Widział jeszcze jak próbowała rzucić zaklęcie na świstek papieru.
— Co, dupa ciężka? — spytał na powitanie melodyjnym głosem, w którym pijacko gubiły się pojedyncze głoski. — Wybacz mi język, o pani  — zreflektował się jednak, klękając przed nią na piachu na jedno kolano. Dzban piwa ułożył na udzie, a dłoń z kwiatkiem wyciągnął przed siebie w jej kierunku. — O miła ma, choć nie jesteś kwiatem polnym, a burzą, sztormem nocnym, który targa moje serce jak wiatr banderę na wietrze, zechciej pozwolić mi przysiąść i oddychać twoim powietrzem.— Uśmiechnął się niewinnie, gdyby nie alkohol łatwiej byłoby mu utrzymać powagę, ale kąciki ust w końcu zadrżały, podobnie jak jedna brew, zdradzając kompletny brak powagi. Postawił dzban piwa przy jej nogach, odbierając od niej niezapalonego papierosa z ust. Włożył go między wargi, ale nim sięgnął po różdżkę, by go odpalić lub dopomnieć się o najzwyklejsze zapałki, wyprostował się, poważniejąc. — Hm? Jasne, wszystko gra — rzucił luźno, wzruszając ramionami. Pochylił się, by odpaliła mu tego papierosa. — Aleś go obśliniła. Założyliśmy, że uciekłaś na jakąś tajemną schadzkę. Nie przyszedł? — spytał wścibsko i z rozbawieniem, unosząc brew. Zerknął na papier, który wcześniej próbowała przywołać zaklęciem. Wskazał w niego papierosem. — Odwołał spotkanie? — pytał i nie czekając na jej odpowiedź ruszył w kierunku papierowej kulki. Chwiejnie się po nią zgiął i rozprostował ją w palcach, ale pergamin pomięty był jak szmata, wsadził więc papierosa między wargi, by ułatwić sobie zadanie. Odchrząknął głośno, na tyle na ile mógł z zaciśniętymi wargami, by nie wypuścić tytoniu. — Najtroszsza Litty...frafdofodopnie poszujesz słość, — przeczytał głośno pierwsze słowa z papierosem w ustach.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]17.08.23 17:24
Nie zaszczyciła tej "ciężkiej dupy" nawet przewróceniem oczami, za to nikły uśmiech zaczął błądzić po jej twarzy, kiedy Jim postanowił odstawiać scenkę jak z jakiegoś romansu. Wprawdzie nie zrozumiała ani słowa z jego poetyckiego bełkotu, ale może nie musiała. Za to przyjęła kwiatek od niego, tylko po to, żeby przechylić się w jego stronę i wetknąć mu go za ucho.
- Dziękuję - uśmiechnęła się podziwiając jego ukwiecone oblicze - na tobie będę mogła go podziwiać bez końca - dodała zadowolona z efektu. Mniej zadowolona za to, że bezceremonialnie zabrał jej fajkę z ust, ale... czy naprawdę łudziła się, że skręci sobie własną, a nie przejmie gotowca? No właśnie...
Rzuciła mu jeszcze przeciągłe spojrzenie, jakby chciała faktycznie zweryfikować czy na pewno wszystko gra po sposobie w jaki to powiedział. Ostatecznie jednak chyba przyjęła to do wiadomości, bo widząc jak się nachyla podpaliła mu szluga końcem różdżki. Przynajmniej wyszło jej to lepiej niż przywołanie zmiętego listu.
- A... Widziałeś Eve? - zapytała z wahaniem. - Po wczoraj? - doprecyzowała. Z jednej strony było to zupełnie zwykłe pytanie o przyjaciółkę. Równie dobrze mogła go zapytać w ten sposób o Nealę. A jednak jakaś jej cząstka czuła, że jest to po prostu wścibstwo. Że przekracza właśnie jakąś niewidzialną granicę oddzielającą ich trójkę jako przyjaciół i wchodzi w rejony zarezerwowane dla ich dwójki - czyli ich małżeństwa. Nie lubiła wścibstwa, a przynajmniej nie, jeśli rozchodziło się o wpychanie się w czyiś związek, ale w tym wypadku nie bardzo umiała oddzielić ich przyjaźni od małżeństwa Doe'ów, więc ostatecznie zadała to pytanie. Tym bardziej, że...
- Nie wróciła na noc. Do naszego namiotu... - dodała zerkając na niego. Miała nadzieję, że może to jeszcze o niczym złym nie świadczy, że może Jim jakimś cudem spotkał się potem z Eve, że może nocowała z nim czy cokolwiek... Tylko że rano widziała się z chłopakami... a Eve jak nie było, tak nie było.
Zanim po tytoń, najpierw sięgnęła po dzban piwa, skoro już Jim złożył go u jej stóp, i pociągnęła z niego solidny łyk, żeby zaraz uśmiechnąć się do kumpla w bardzo miły i w bardzo udawany sposób, jak często robiła, kiedy się z nim droczyła.
- Specjalnie dla ciebie - weszła mu w słowo, kiedy wspomniał o poślinionym papierosie, a potem parsknęła na jego teorię dotyczącą jakiegoś sekretnego spotkania. Na festiwalu? Faktycznie, na pewno długo pozostałoby sekretem.
- Na potajemną schadzkę? Bez was? To by dopiero było nudne - odparła mu z rozbawieniem i w dużej mierze zgodnie z prawdą. Z kim niby miała się lepiej bawić niż w towarzystwie paczki przyjaciół? Nikt nie przychodził jej do głowy.
- Ale tak, rozgryzłeś mnie, właśnie miałam się rozpłakać, ale zepsułeś cały nastrój tej chwili - westchnęła ironicznie spoglądając na niego i sama też lekko uniosła jedną brew. Powędrowała jeszcze wzrokiem na wskazany przez niego świstek papieru, ale nie przejęła się zbytnio. Wzruszyła ramionami, a kiedy się podniósł i ruszył w stronę pergaminu, wyciągnęła w jego stronę otwartą dłoń. Trochę liczyła na to, że sobie daruje i nie będzie czytał, tylko poda jej ten list. Z drugiej strony nawet gdyby przeczytał... nie miało to dla niej znaczenia. Problem w tym, że on po rozprostowaniu papieru odchrząknął i...
- Nie... Jim... - w jednej chwili na jej nagle bladej twarzy jak nigdy odmalowała się najprawdziwsza panika. Serce w jednej chwili przyspieszyło do galopu, aż Lidce zaszumiało w uszach. Zerwała się z ziemi, ale oczywiście przez przeklętą sukienkę nie zrobiła tego nawet w połowie tak sprawnie jak zazwyczaj. Przydeptany materiał zatrzeszczał złowieszczo, choć chyba jeszcze się nie przedarł, za to Liddy niemal runęła na twarz. W ostatniej chwili zatrzymała się na wyciągniętych rękach i szybko wyprostowała. Piwo wylewało się z przewróconego przy okazji dzbana. Jeszcze to.
- Psidwaczamać - warknęła wściekle, bo tak, teraz już nie było śladu po jej panice, teraz była po prostu wkurzona. - ZAMKNIJ DZIÓB! - wydarła się na całą polanę i to wcale nie na żarty. Była śmiertelnie poważna, a to był naprawdę rzadki widok. Dyszała, ręce zaciskała mocno w pięści i była gotowa rzucić się z nimi na kumpla, gdyby ten znów podjął próbę czytania.
- Chcesz, to sobie to czytaj, możesz go nawet wziąć jak masz ochotę, gówno mnie to obchodzi! Ale nie chcę tego słyszeć, rozumiesz?! - warknęła. - Więc z łaski swojej, stul dziób! - syknęła ostro nie odwracając od niego piorunującego spojrzenia i postępując jeden krok w jego stronę, jakby naprawdę szykowała się do skoku.


OK, so now what?

we'll fight

Liddy Moore
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Cause that is what friends are supposed to do, oh yeah
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11536-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t11607-do-liddy#359106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t11627-szuflada-lydii#359479 https://www.morsmordre.net/t11609-liddy-moore#359138
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]17.08.23 18:49
Wyszczerzył się szeroko, kiedy z wdzięcznością i gracją prawdziwej rusałki przyjęła jego prezent i wetknęła mu za ucho. Zupełnie nie wyłapał jej aluzji i poprawił go sobie, kiedy zaplątał się i zawisł między włosami. Wyjął z ust fajkę i włożył ją z powrotem, licząc na to, że szybko będzie mógł cieszyć się smakiem tytoniu, nawet nędznego — od wczoraj palił ciągle na zmianę tytoń z diablim zielem i choć fizycznie słabł, czuł się coraz pewniej, coraz silniejszy. Uniósł brwi i skłonił się nisko, teatralnie w podzięce za ogień, którym go uraczyła, jednocześnie nie spodziewał się całkiem pytania, które mu zadała. Z jednej strony mogło być oczywiste, w końcu znał ją najdłużej, powinien najlepiej. Była jego żoną, ale przecież uzmysłowił sobie, że nie wiedział o niej nic, a ona miała rację, że niewiele ich łączyło.
— Nie — odpowiedział krótko, łapiąc w dwa palce papierosa, by spojrzeć na niego, ocenić go fachowym okiem z każdej strony, zanim zaciągnął się znów. Nie chciał o tym rozmawiać; w jej pytaniu wścibstwa nie dostrzegał. Pytała o nią tak, jak pytałaby każdą inną osobę, a on odpowiedział jej tak, jakby nie był wcale nikim szczególnym i nie posiadał ani obowiązków ani przywilejów względem niej. Nie, nie widział jej. Nie mignęła mu już na festiwalu, ale też starał się za nią nie rozglądać. Nie był słaby, zamierzał jej to udowodnić. Nie był mazgajem, nie będzie dłużej taplał się w gównie, z którego uciekł, ale nie zapomni jej tego, że musiała iść dalej jego kosztem, nie mogąc  odpuścić. Egoistka, pomyślał. Teraz też, jak wtedy musiała liczyć, że za nią ruszy, że ją odnajdzie. Jak wtedy kiedy zabrała wszystkie swoje rzeczy i zostawiła go, porzuciła, w końcu odzywając się, kiedy nadzieja na to, że będzie za nią ganiał prysła. Nie zrobi tego już. Nie popełni tego samego błędu. Kolejne słowa Liddy odczuł fizycznie na sobie. Zanim przyswoił jej słowa poczuł się tak, jakby ktoś zbił m u sztylet tuż pod mostkiem. Potworny ból rozrywanego ciała, gorąc zalewającej go krwi, który tak dobrze znał obezwładnił go i teraz na chwilę. Uniósł jedną brew i zaśmiał się, ale nie był to ani śmiech szczery ani pełen rozbawienia. Zaciągnął się jeszcze dwukrotnie nim się odezwał, wzrokiem omijając Lydię, błądząc nim gdzieś wkoło, jakby kogoś szukał. Może rozglądał się za Marcelem. — Czyli wszystko jasne. Poszła w tango, jak Celine? Chyba się przyjaźnią, to może też uznała to za świetny pomysł, hm? — Uniósł brwi. Neala zasugerowała mu przecież, że Eve miała do niej pretensje o jakieś bzdury, ale z blondynką wydawała się dobrze dogadywać. — Znalazła sobie jakiegoś frajera do przytulania na noc?  Albo... — nie skończył, zaciągnął się papierosem, obracając w kierunku morza, chociaż głównie po to by ukryć, że ta myśl go zezłościła, ubodła.— Nieważne — rzucił w końcu strzepując papierosa i wyciągnął rękę z fajką w jej stronę. Posłał jej słodki, wystudiowany uśmiech w odpowiedzi na wyznanie.
— Kochana. — Mokre papierosy sprawiały, że tytoń zostawał na wargach, ale nie był na tyle wybredny, by szczerze jej to zarzucać. Lubił się z nią droczyć, lubił ją przedrzeźniać. — A lubisz takie randki? Ty i trzech kolesi? To coś nowego, nie spodziewałem się po tobie takich fantazji. Opowiesz mi coś więcej? — spytał prowokująco z całą swoją śmiertelną powagą na twarzy. Podrapał się po nosie i przechylił głowę, słuchając z zainteresowań opowieści z krypty. — Nie dziękuj. Nie ma co się mazać z powodu jakiegoś frajera. Powiedz tylko jak ma na imię, znajdę go, porozmawiam z nim, wybiję mu z głowy tak podłe traktowanie mojej drogiej przyjaciółki, poproszę grzecznie, żeby się poprawił i w podskokach przybiegł płaszczyć się w twarzą w piachu. — Pokiwał głową i rozejrzał się dookoła, ale chyba żaden idiota nie sterczał tu i nie przyglądał im się z zaciekawieniem. A potem zajął się czytaniem listu. Kiedy się przewróciła oderwał wzrok od pergaminu by na nią popatrzeć. Wyglądała naprawdę na zdeterminowaną.
— Kurwa, piwo! — jęknął, wskazując listem na przewrócony dzban z alkoholem. Takim jak on słodkie dziewczęta nie nosiły z uśmiechem bursztynowego napoju, musiał się trochę nagimnastykować, żeby go zdobyć. Jej ryk, który poniósł się po plaży musiał dotyczyć jego przekleństwa, toteż zmrużył oczy. Od kiedy jej to przeszkadzało. A może nie? Zerknął na list, a potem znów na Lydię. Słowa miały wielką moc, wiedział to doskonale, ale zirytowało ją samo ich brzmienie, a jeszcze nie doszedł do drugiego zdania. Strach pomyśleć, co będzie dalej. Przez chwilę patrzył na nią ostrożnie, czujnie z lekko przymrożonymi oczami, ale był przytępiony alkoholem i tak naprawdę wcale nie analizował możliwych skutków. Zastanawiał się tylko czy mówiła poważnie, a ponieważ był człowiekiem małej wiary, musiał to sprawdzić. Perfidnie drocząc się z nią zerknął w pergamin, a potem znów spojrzał na dziewczynę i — kiedy...zobaczysz...moje...imię...— czytał powoli, bo literki skakały mi na pergaminie, ale też próbował wprowadzić odpowiedni nastrój grozy. W głowie słyszał prawie cykanie zegara odmierzającego sekundy do jej ataku, ale to nie powstrzymało go przed testowaniem jej wytrzymałości. Zainteresowanie treścią tego listu całkiem opadło, wiedział już, że musiał być od jakiegoś jej kochasia. Teraz zajął się denerwowaniem Moore.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]18.08.23 12:40
On też nie widział Eve... Niedobrze. Może jednak Lidka powinna była za nią pójść wtedy na wiankach? Z drugiej strony... Jej przyjaciółka była dorosła i skoro ich zostawiła, to najwyraźniej potrzebowała samotności, nie? Gdyby chciała towarzystwa, to by dała jakiś znak... Noc była ciepła, może spała pod gwiazdami, na pewno nic jej się złego nie stało, tylko Liddy ma paranoję. Nie może przecież wszystkich zaganiać, żeby trzymali się razem, jak jakiegoś stada owiec. Sama zresztą by nie chciała, żeby ktoś na niej wisiał i próbował ją kontrolować. A gdyby... gdyby już faktycznie wydarzyło się coś złego, to przecież by usłyszeli, nie? A z pewnością nic złego się nie wydarzyło. Był festiwal, wszyscy się dobrze bawili, nikt nie zaczepiałby ciężarnej kobiety...
A mimo to Liddy się martwiła. Za to Jim... Spojrzała na niego, kiedy się zaśmiał, co było zupełnie nieadekwatną reakcją do tego co powiedziała i co teraz czuła. Kumpel na nią nie spojrzał, jak gdyby nagle zniknęła. Może wcale się nie śmiał z jej słów, może alkohol uderzył mu do głowy i to dlatego? I jak już zaczynała w to wierzyć, on zaczął mówić. Coś o Celine, o chodzeniu w tango... Początkowo sądziła, że bredzi bez ładu i składu, bo nie wiedziała do czego pije, ale potem przeszedł do Eve i to jej się nie spodobało. Ani trochę.
Pacnęła go w bark otwartą dłonią. Nie mocno, chciała tylko zwrócić na siebie jego uwagę, żeby na nią spojrzał. Zmarszczyła przy tym rude brwi. Jeśli sobie właśnie żartował, to to były serio marne żarty.
- Co ty pieprzysz, Jim? - syknęła na niego ostro, bo ewidentnie poniósł go melanż i zaczął wygadywać jakieś totalne bzdury. - O kim teraz mówisz, bo na pewno nie o naszej Eve. Tej, która jest w ciebie zapatrzona jak w obrazek od kiedy pamiętam, tej, którą kochasz i która nosi twoje dziecko? O tej Eve mówisz, że znalazła sobie jakiegoś przychlasta? - zapytała napastliwie. Była poirytowana, bo o ile do bzdur wygadywanych po pijaku (lub na trzeźwo) przez Jima była przyzwyczajona, to na bezpodstawne obrażanie przyjaciół nie miała zamiaru mu pozwalać. To było poniżej jakiegokolwiek poziomu.
- Oboje wiemy, że to kompletna i strasznie gówniana bzdura to, co teraz powiedziałeś - stwierdziła stanowczo, nie odwracając od niego wzroku.
Przyglądała mu się intensywnie z wciąż ściągniętymi brwiami dłuższą chwilę. James, którego znała, może gadał czasami od rzeczy, potrafił być w gorącej wodzie kąpany i miał ostry język, który wymykał mu się spod kontroli, ale nie znieważyłby Eve, ot tak. Ba, do tej pory nie sądziła, że w ogóle byłby do tego zdolny, a jednak przecież usłyszała to na własne uszy.
Odetchnęła cicho i spojrzała w dół na wyciągniętą w jej stronę fajkę. Fajka pokoju, przemknęła jej przez głowę głupkowata myśl, ale w sumie tak, sięgnęła po papierosa, zanim kumpel zdążył się rozmyślić. Zaciągnęła się, choć nie mocno, wolała najpierw sprawdzić czy dym bardzo drapie w gardło, żeby nie zanieść się jakimś żałosnym kaszlem. Drapał. Ale w sumie nie było to najgorsze co paliła w swoim życiu, a w magiczny sposób, kiedy wypuściła dym ustami, poczuła jakąś ulgę, jakby ktoś ściągnął jej z barków część niewidzialnego ciężaru. Spojrzała w przestrzeń przed nimi, a potem w dół na wolną od papierosa dłoń dłoń, w której, nie wiedziała nawet kiedy, zaczęła rozdrapywać skórkę kciuka. Zauważając to przestała i zostawiła rękę w spokoju. Przynajmniej póki co.
- Co jest? Pożarliście się o coś? - zapytała dużo spokojniej, tym razem nie lustrując go wzrokiem. To nie był żaden wyrzut, ani tym bardziej oskarżenie. Zwykłe pytanie, bo wszyscy się czasem kłócą i to normalne. A to było jedyne logiczne wytłumaczenie na ich zachowanie, które w tej chwili przychodziło jej do głowy.
Znów zaciągnęła się papierosem, teraz porządniej i przekazała kumplowi z powrotem nadal na niego nie patrząc. Wstrzymała powietrze, jakby chciała sprawdzić jak długo wytrzyma z dymem uwięzionym w płucach, nim wreszcie go wypuściła. Tak, pomogło, było jej jakoś lepiej. Na tyle, że nawet uśmiechnęła się lekko na obraz przedstawiony jej przez Jima. Ona i trzech kolesi. Na randce, no tak, bo przecież wcześniej nie myślała o tym jak o randce, ale niech mu będzie.
- To czego się spodziewałeś? Że marzy mi się jakieś nudne wlepianie maślanych oczu w typa nad kremowym piwem w jakimś uroczym do porzygu barze? - uniosła brew spoglądając na niego. - No weź, naprawdę masz o mnie takie zdanie? - odbiła piłeczkę lekko rozczarowanym i jednocześnie rozbawionym tonem. Nie zamierzała się przyznawać, że nigdy w życiu nie była na żadnej randce, ale przecież widziała już niejedną wyglądającą właśnie tak. Dużo osób korzystało z okazji wyjścia do Hogsmeade i robiło właśnie takie rzeczy, czego kompletnie nie rozumiała. Szczerze mówiąc ciężko jej było sobie wyobrazić nudniejszą rzecz od tego typu randek. A czy opowie Jimowi coś więcej? Oczywiście wiedziała, że ją prowokował, żeby się z niej ponabijać, ale w sumie...
Wzruszyła ramionami.
- Randki mogą być o wiele ciekawsze niż to - machnęła ręką, jakby faktycznie stali właśnie przed wejściem do Trzech Mioteł w walentynki, a nie siedzieli w trawie na łące paląc na spółę jednego fajka i popijając go piwem. - I mogłabym wymienić je bez końca. Wyścigi na miotłach, bitwy wodne i na śnieżki, wyprawy w dzikie ostępy, imprezy, cyrk - wymieniała na palcach, przy tym ostatnim jednak się zatrzymała jakby dopiero się orientując, że nie ma z nimi Marcela. Pewnie został z Nealą, to nawet lepiej, że przyjaciółka nie była sama.
- A wszystkie te rzeczy są fajniejsze jak się je robi z większą ekipą, nie? Jest zabawniej, coś się dzieje... To by były świetne randki - skwitowała pogodnie i znów sięgnęła po piwo. Potem słuchała z błąkającym jej się po twarzy uśmiechem, jak to się Jim odgraża, że znajdzie tego, co potencjalnie nie przyszedł na potencjalnie umówione potajemne spotkanie z nią i trochę, troszeńkę ją nawet kusiło, żeby powiedzieć, że chodzi o Teda. Wybiłby mu z głowy to jak ją potraktował, "poprosi", żeby się poprawił i żeby przyszedł przeprosić zamiast wysyłać jej ten cholerny list. I dostałby wreszcie nauczkę za to wszystko.
Uśmiech zamarł na jej ustach, a potem, żeby Jim nie zauważył, że całkiem z nich znikł, znów sięgnęła po piwo i pociągnęła z dzbana solidny łyk. Nie chciała o tym teraz myśleć. Był festiwal, miała się dobrze bawić i nie przejmować takimi bzdurami. Czy Ted się nią przejmował przez tych kilka lat? No właśnie - nie.
Poczuła w ustach gorycz i niestety nie była to ta smaczna goryczka z trunku.
A potem Jim postanowił czytać ten bzdurny list na głos, przez co prawie się zabiła potykając o tą durną kieckę. I jeszcze piwo! Szlag by trafił Jima i jego głupie pomysły. Sądziła jednak, że jej wybuch da mu wyraźnie do zrozumienia, że wcale nie żartowała i ma się zamknąć. Doe wybrał jednak przemoc, a Lidka nie zamierzała ostrzegać go drugi raz. Doskoczyła do niego już po pierwszym wypowiedzianym przez niego słowie. Nie zamierzała zabierać mu listu, jeszcze nie, bo doskonale znała jego przewagę we wzroście. Nie zamierzała się z nim bawić w podskakiwanie wokół niego i próby złapania kartki, którą z pewnością wyciągnąłby wysoko nad głowę poza zasięg jej rąk. Znała te numery aż za dobrze. Zamiast tego spróbowała od razu uderzyć go pięścią w brzuch i zakończyć te wygłupy.

Lekki cios w brzuch, a co!


OK, so now what?

we'll fight

Liddy Moore
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Cause that is what friends are supposed to do, oh yeah
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11536-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t11607-do-liddy#359106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t11627-szuflada-lydii#359479 https://www.morsmordre.net/t11609-liddy-moore#359138
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]18.08.23 12:40
The member 'Liddy Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 76
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 22 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]19.08.23 1:20
Kiedy go uderzyła w bark rzeczywiście obrócił ku niej twarz, spoglądając na nią bez oburzenia; broniła koleżanki. Uniósł brew wysoko, zawieszając na niej piwne oczy.
— Właściwie to jeszcze nawet nie zacząłem, ale... Festiwal miłości trwa! — rzucił z drwiną, posyłając jej kroki, nieprzyjemny uśmiech. Może i niepotrzebnie kłapał ozorem, ale napewno nie pieprzył.— Obrazek, tym właśnie dla niej jestem. Obrazkiem, który sobie próbuje namalować, używając tych farb, które jej się podobają. Ale wiesz co? — wskazał na siebie rękami, przy jednoczesnym podniesieniu ramion w górę; plecy zaokrągliły się, a klatka piersiowa zapadła. — Tu nie ma zielonej trawki, domku z drzewkiem, pieska w budzie i słoneczka na niebie. Tylko ciemne plamy. Czarne, pieprzone plamy. Nie jestem tym kolesiem, w którym się zakochała, a ona nie jest dziewczyną, którą była. Jeśli nie, to gdzie jest teraz? Gdzie była w nocy? Dlaczego nie jest z wami, nie śmieje się z głupot, nie tańczy wokół ognisk? Dlaczego się nie bawi z nami wszystkimi, ze swoimi przyjaciółmi? Hę? Nie wróciła na noc. Więc gdzie jest? Ja to wiem i ty też wiesz, że to jedyna wyjaśnienie— potwierdził nerwowo i odwrócił wzrok w końcu znów w stronę morza. Nie chciał tego wałkować, nie chciał mieć popsutego dnia i nie chciał go rujnować Moore. Wniosek nasuwał się sam, Celinę też zniknęła dzień wcześniej, lądując w towarzystwie jakiegoś goryla, który nazwał ją swoją. I z nim chciała spędzać czas, nie z nimi. Eve też nie miała najmniejszych chęci, by się z nimi bawić, korzystać z ostatnich chwil wolności i beztroski. Po prostu ich zostawiła bez słowa i bez powodu. — Wiemy? — zdumiał si, unosząc brwi. Popatrzył na Liddy przez chwilę tępo i niezrozumiale, wzrok miał pusty i powoli opuścił go na trawę między nich. Cisza wdarła się między nich, ale nawet jej nie zauważył. Osiadła na ustach, papierosie nerwowo drgającym w palcach kiedy rwała paznokciem skórki; na jego ciężkich powiekach, które powoli opadały i unosiły się wraz z przesuwającym leniwie spojrzeniem.
— Nie, nie pożarliśmy. Możemy pogadać o czymś innym? Albo, nie wiem, iść zdruzgotać się alkoholem, zrzygać w krzaki, wykąpać w morzu?— zaproponował, obracając ku niej głowę. — Zabawić się? Trwa festiwal, możemy nie robić dramatu o nic i po prostu się bawić? — By podjęła wszystko musiałby jej powiedzieć, o co miał do Eve żal, a nawet nie wiedział, czy do niej dotarły wieści. Czy wiedziała co się wydarzyło w styczniu. Czy powinien się i przy niej wstydzić. Byli złodziejami, oszustami. On był; to on wpakował ich wszystkich za kratki i zafundował im piekło. Sobie. Czy mogła to zrozumieć? Był pewien, że gdyby znała całą prawdę pojęłaby to doskonale, ale nie umiał się do tego przyznać. Tamte wspomnienia paliły wciąż do bólu, nie chciał do nich wracać pamięcią. — Idziemy tańczyć? Chodź, zatańczysz ze mną — namawiał, wyciągając w jej stronę rękę. Posępną minę zastąpił lekki, niemrawy, ale i pełen nadziei uśmiech. nim jednak ujęła jego rękę, przystając na propozycję parsknął i pokręcił głową, sięgając zamiast po jej dłoń to po wyciągniętego ku niemu papierosa.
— Nikt nie marzy o takich rzeczach — sprostował, mierząc ją wzrokiem. Nie czuła tego, nie łapała o co chodzi. — Byłaś kiedyś zakochana? — spytał bez ogródek, strzepując popiół papierosa. Był ciekaw, nie planował prawić jej morałów ani sprzedawać cudownych pomysłów na udane randki. Nie mógł się podzielić zbyt wieloma. Czasem niosła go wrażliwość artysty, bo do bycia romantykiem nigdy by się nie przyznał, ale nie wysilał się zbyt mocno. Przyglądał jej się ostrożnie, zaciągając w końcu papierosem mocno, powietrze z dymem wypuszczając nosem. — To wciąż randki? — spytał ostrożnie. — Czy próbujesz mi powiedzieć, że randka to każde spotkanie z kimś kogo lubisz — zaczął też myśleć nad tym powoli, choć w tym stanie było mu odrobinę ciężko. — Ona tego nie rozumie — mruknął i znów przyłożył papierosa do ust. Zamilkł na chwilę, nim podzielił się z nią tym. — Albo ja. Ale hej! Uważam, że masz rację! — Wskazał w nią papierosem. — Jesteśmy przyjaciółmi, nie ma znaczenia, czy jesteśmy z kimś czy nie, wciąż możemy się bawić wspólnie, prawda? Nie musimy udawać starych pierdzieli, którzy w cholernych związkach są zbyt poważni, zbyt dorośli, pozjadali wszystkie rozumy. Możemy się bawić, po prostu bawić — podsumował niewinnie. — Więc... cyrk, hm? Super miejsce na randkę, co? — zagadał, zerkając na nią spod byka, tuż przed tym, jak postanowił zagrać jej na nerwach. Był pijany, a pod wpływem alkoholu nie potrafił dostrzec, że list, który czytał w dłoniach był dla niej naprawdę ważny, a jego treść musiała ją dogłębnie zranić lub dotknąć. Myślał, że to żart, że się z niego nabija, więc kontynuował swój plan czytania listu, zerkając na nią raz po raz, by ją rozjuszyć, zirytować — bardziej swoim nieposłuszeństwem niż listem samym w sobie. Mógł przewidzieć, że jeśli go zaatakuje to nie będzie miała żadnej litości. Wciąż próbując odczytać list zbyt późno zrozumiał, że zaniosła się na niego z zamkniętą pięścią. Uderzyła go w brzuch, cios był stosunkowo lekki, ale i tak tępym bólem rozniósł się po brzuchu. Złapał się jedną ręką za obolałe miejsce; poczuł jak jelita wywracają mu się na drugą stronę i zrobiło mu się niedobrze.
— Cholerna larwo — jęknął, łapiąc się drugą ręką pod bok i odwrócił plecami do niej. Grymas na jego twarzy powiększał si z każdą chwilą. Nie miał powodu by jej oddać, choć zrobiłby to bez wahania; nie był nawet na nią zły — w ustach miał serię przekleństw z powodu jej ciosu. — Ale z ciebie łajzą, Moore. Zgubiłem fajkę — otworzył oczy, patrząc pod nogi; gdzieś spomiędzy palców wypadł mu papieros, więc resztki sił poświęcił by wygrzebać go z trawy. Kiedy dostrzegł go w piachu schylił się po niego z niezadowoleniem stwierdzając, że zgasł. Wcisnął jej pergamin w pierś z całą siłą jaką posiadał i chybocząc się na boki ruszył do dzbana, z którego piwo przestało się wylewać. Klapnął na ziemię obok jej torby i wsadził papierosa z piachu w usta. — Nawfet nie potchoć to mnie, po ci napcham piachu do gęby — burknął pod nosem, stawiając dzban piwa. Trochę w nim zostało, wyciągnąwszy papierosa napił się piwa i postawił dzban obok nogi. — Niedobrze mi — podsumował z niezadowoleniem, przytykając palce do brzucha, a potem zajął się czyszczeniem papierosa z piachu. — Mogłaś mi powiedzieć, żebym nie czytał.

| nieudany odskok; dodaję karę -5 za upojenie alkoholowe; hp= 200





ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]19.08.23 13:13
Pieprzył. Oczywiście, że pieprzył farmazony. O tym obrazku też i Liddy musiała się mocno skupić, żeby zrozumieć o co mu w ogóle chodzi, a i tak nie była pewna, czy jej się to udało.
- Nikt nie jest idealny - fuknęła na niego. - I wszyscy się zmieniają, ale to nie oznacza, że się ich przestaje kochać. I że nagle można robić bliskim świństwa i wygadywać o nich bzdury. Widziałeś ją z jakimś podejrzanym typem? Bo ja nie. I wiesz co? Też nie sypiam w namiocie co noc. To co, też uważasz, że się gdzieś puszczam po krzakach i opowiadasz to przyjaciołom? Posłuchaj się przez chwilę! - syknęła znów ostrzej. - I nie, przytulanie się do obcych typów nie jest jedynym wytłumaczeniem. Właściwie jest ostatnim wytłumaczeniem jakie przychodzi mi do głowy i dziwię się, że uważasz je za jedyne - dodała, tym razem faktycznie karcąco. - Ciężko jej się poruszać w tym stanie, a co dopiero tańczyć, może się źle poczuła, może chciała coś przemyśleć w samotności, może nie chciała nas martwić, może... - aż się zapowietrzyła, wyliczając to wszystko na jednym wydechu. - Nie mam pojęcia jak się czuje kobieta w ciąży. Żadne z nas raczej nie wie. Może być przestraszona tym, co ją czeka, ja bym była przerażona, a to, że dawniej wskakiwała na koński grzbiet, ot tak, a teraz ma problem z głupim, samodzielnym podniesieniem się z ziemi musi być piekielnie irytujące - właściwie dopiero teraz, kiedy zaczęła tłumaczyć to Jimowi, sama zaczęła sobie zdawać z tego wszystkiego sprawę i poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, że nie dopytywała bardziej Eve o to jak faktycznie się czuje i co przeżywa. Głupia Lidka, później pójdzie jej poszukać.
- Siedzenie na trzeźwo przy uchlanych znajomych to też raczej nie jest szczyt niczyich marzeń - dodała. - Wymieniać jeszcze? - burknęła, a potem zamilkła. Miała nadzieję, że cokolwiek z jej przemowy dotarło do Jima, a jeśli nawet nie... to trudno. Nie ciągnęła już tematu. Jim sam o to poprosił, więc to uszanowała. A choć twierdził, że wcale się nie pokłócili, ewidentnie coś było na rzeczy. Chyba, że to przez alkohol i zioło nadużywane w ostatnich dniach stał się taki... nie do końca swój. Czy go za to winiła? Nie, trwał festiwal lata, każdy z nich zasługiwał na tą chwilę wytchnienia i zabawy i nie myślenia o przykrych rzeczach i Liddy to jak najbardziej popierała. Uśmiechnęła się więc kiedy zaczął proponować przeróżne rodzaje wspólnych rozrywek i nawet parsknęła cicho na to rzyganie w krzakach.
- Takie rzeczy to tylko z tobą - przytaknęła rozbawiona, ale zaraz pokręciła głową. - Oprócz tańca. Wiesz, że nie tańczę. Sukienka tego nie zmienia - zastrzegła. To się nie zmieniło od szkoły i raczej już nie zmieni. Dlatego zamiast jej ręki otrzymał papierosa i wszyscy byli zadowoleni.
Nie spodziewała się jednak tak bezpośredniego pytania z jego strony o to czy była kiedyś zakochana i z jakiegoś niezrozumiałego dla niej powodu poczuła jak palą ją policzki. Głupota!
- Może. Nie wiem. Jaki to ma związek z czymkolwiek? - odparła szybko pozbawionym emocji głosem, odwracając jednak przy tym wzrok. Na jego kolejne pytanie właściwie nie umiała odpowiedzieć. Czy randka w towarzystwie większej ilości osób to też randka? Chociaż... no... czemu nie?
- W randkach chodzi o to, żeby się lepiej poznać, nie? I miło spędzić czas? - pewnie powinna to wiedzieć, a jednak musiała się upewnić. - No to... trochę tak, to chcę powiedzieć - zawyrokowała ostrożnie, a potem, po jego kolejnych słowach wybuchła gromkim śmiechem. I śmiała się głośno i serdecznie, przechylając raz w przód, raz w tył i nie mogąc złapać oddechu. Potrzebowała dobrej chwili, żeby znów się uspokoić na tyle, by z siebie wydusić bardzo siląc się na rzeczowy ton i brak uśmiechu na twarzy (to ostatnie jej się nie udawało):
- Jamesie Doe, czy ty właśnie zapraszasz mnie na randkę do cyrku? - zapytała z wciąż błąkającym jej się po twarzy uśmiechem. Teatralnie wygładziła kieckę i się wyprostowała w siadzie, po czym naprawdę przybrała poważniejszy wyraz twarzy.
- Niestety, słyszałam, że jest pan żonaty, panie Doe, a ja jestem porządną panną z dobrego domu, o niezachwianej reputacji i nie chodzę na randki z żonatymi mężczyznami - odpowiedziała parodiując i mocno przerysowując ton szlachcianek, ale zaraz się uśmiechnęła i wróciła do siebie. - Maaaarzę o tym, żeby pójść kiedyś do cyrku! Razem, nawet bez randki, po prostu jak to przyjaciele. I proszę, proszę, proooooszę, nie zamieńmy się nigdy w starych pierdzieli - dodała absolutnie szczerze, spoglądając na niego błagalnie.
Niedługo później zaś przez znane im okoliczności, jej pięść dosięgnęła celu aż Jim się zgiął w pół jęcząc coś pod nosem. Ona zaś stała, wciąż oddychając ciężko, bardziej ze złości niż wysiłku i mu się przyglądała jak trzyma się za ten brzuch, jak szuka papierosa... Co jednak było najważniejsze: przestał czytać. A i z niej powoli zaczęły schodzić emocje i złość.
Nie skomentowała tego w żaden sposób, nawet kiedy niedelikatnie wepchnął jej zmięty pergamin w ręce, a właściwie w klatkę piersiową. Tylko stała i go obserwowała, kiedy opadł koło jej torby i zaczął czyścić papierosa.
Zrobiło jej się go żal w chwili, kiedy powiedział, że mu niedobrze, bo w sumie może powinna go łagodniej potraktować, był w końcu pijany, a ona dużo za trzeźwa, żeby ta "walka" mogła być w jakikolwiek sposób uczciwa. Na usta samo cisnęło jej się słowo "przepraszam", ale... Zaraz, stop, stop, STOP! Przecież nie miała za co przepraszać. Sam sobie nagrabił. Sam się prosił o lanie, bezczelnie ją prowokując, niech więc teraz pije piwo, które nawarzył... (albo właściwie to, które ona niechcący rozlała, nieważne). Potem zaś, nie zważając na jego ostrzeżenia, podeszła i usiadła po drugiej stronie swojej torby, wpychając do niej jeszcze bardziej zmięty list.
- Mówiłam, żebyś nie czytał na głos - odparła grobowo. - Nie wiem co w nim jest i na razie nie chcę wiedzieć, jasne? - dodała ponuro spoglądając w przestrzeń przed sobą.


OK, so now what?

we'll fight

Liddy Moore
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Cause that is what friends are supposed to do, oh yeah
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11536-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t11607-do-liddy#359106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t11627-szuflada-lydii#359479 https://www.morsmordre.net/t11609-liddy-moore#359138
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]21.08.23 20:25
10 sierpnia
W zasadzie miała tu spędzić tylko chwilę.
Łąka przy plaży miała być wygodnym skrótem na inną atrakcję, a pląsające w tańcach towarzystwo tylko chwilową uciechą dla oka, ale coś musiało pójść bardzo nie tak, jak to sobie zaplanowała, bo utknęła. Utknęła, przepadła, zniknęła; pierwszy taniec oddała jakiemuś miłemu szatynowi, drugi przypadł w udziale zadziornemu brunetowi z kolczykiem w lewym uchu, a trzeci… cóż, na trzeci to już sobie sama znalazła ofiarę, a rozochocona zabawą wcale nie zamierzała poprzestać na tych paru chwilach. Adda lubiła tańczyć, a towarzyska natura pozwoliła jej odnaleźć się w tłumie bardzo szybko i bardzo płynnie. Dopasowała się do sytuacji jak brakujący element układanki, momentalnie wychwyciła parę rzuconych jej spojrzeń, ale ani myślała się peszyć. Wręcz przeciwnie ― prócz tańca lubiła także spojrzenia i uwagę, szczególnie te pochodzące z męskiej części publiczności.
Nowa melodia, nowy partner do tańca, nowy cel na najbliższe trzy minuty; jegomość był wyraźnie rozeznany w krokach i chętnie przejął prowadzenie, pokazał jej w którym momencie akcentować krok, w którym gest, a Adda chłonęła tę wiedzę jak gąbka. Lokalne pląsy nie miały w sobie nic z zawiłości figur tańca klasycznego, wydawały jej się intuicyjne i nagradzające wszelkie improwizacje. A w tym przecież była całkiem dobra.
Ciemnozielona spódnica zafurkotała wściekle przy kolejnym szybkim obrocie, puszczone luzem włosy rozlały się w jasną wstęgę; Adda parsknęła śmiechem, kiedy towarzysz złapał ją w talii i uniósł, moment nieważkości spowił całe ciało przyjemnym odczuciem i zaraz minął, ledwie zdała sobie z niego sprawę. Wylądowała na ziemi z gracją i dała się wciągnąć w kolejną figurę, kolejny sprytny pląs, a po nim jeszcze jeden, aż do zmiany rytmu, aż do wygaszenia melodii. Podziękowała za ekspresową naukę uśmiechem i skinieniem głowy, ale kiedy instrumenty znów zbudziły się do życia ― umknęła przed kolejnym zaproszeniem. Teraz ofiarę chciała wybrać sama, znaleźć mężczyznę dość silnego do bezproblemowego podniesienia jej w tańcu ― za bardzo jej się spodobało, by mogła ot tak odpuścić ― ale i przyjemnego dla oka. Tamten przy stole nie, ten na zydlu tym bardziej nie… tamten palący fajkę to jeszcze by uszedł, ale wątła budowa ciała pozostawiała cień skazy na jej planie. Adda powiodła spojrzeniem dalej, a tam, tuż obok charłaczki z miedzianym dzbanem, znalazł się idealny kandydat. Dobrze zbudowany, odpowiednio przyjemny dla oka, a przy tym sprawiający wrażenie nieokrzesanego łobuza, czyli strzał w dziesiątkę, bingo i wygrana w magicznej loterii na raz.
Tanecznym krokiem zbliżyła się do nieznajomego, uśmiechnęła miękko i zwinnym obrotem prześlizgnęła się za jego plecy; palcami niezobowiązująco musnęła męski bark i ramię, a po chwili uniosła się na palcach.
Szkoda żebyś tak tu stał ― szepnęła tuż przy jego uchu. ― Umiesz tańczyć? Zresztą, nawet jeśli nie umiesz, to cię nauczę. ― Jej głos rozmył się w na nowo rozbudzonej muzyce, wrażenie lekkiego dotyku na ramieniu zniknęło. Adda zrobiła drobny krok do przodu, potem kolejny, po skosie, żeby zrównać się z nowym kolegą. Przywdziany na wargi uśmiech nadawał jej uroku chochlika, a zielone oczy błyszczały wesoło w świetle ogniska.
Nie zrobisz chyba przykrości kobiecie?... ― spytała, zaraz uderzając w smutne nuty pełne zawodu, jakby bała się, że odmówi, znajdzie jakąś wymówkę lub będzie odporny na jej czar. ― Zwłaszcza teraz, podczas festiwalu?...


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]23.08.23 11:59
Kim był Benjamin? Czy lubił wodę? Tłumy ludzi? Głośną muzykę? Taniec? Musiał znaleźć odpowiedź na te pytania, odkryć się na nowo, wybadać, co stanowiło część jego tożsamości. Ciągle czuł się zagubiony, w ciągu półtora miesiąca narodził się na nowo dwukrotnie: w zakurzonej szopie Lovegoodów wyrwano go śmierci, a w jednym z festiwalowych zagajników - zapomnieniu. Miał imię, rodzinę, przyjaciół; miał historię, niebywałą i momentami niezrozumiałą, słuchał jednak opowieści siostry oraz bliskich nieuważnie, podświadomie próbując zdystansować się od natłoku informacji na swój temat. Za dużo naraz, powtarzał to stale, bo skołowany umysł nie był w stanie przyswoić ogromu wiedzy, a zmuszenie go do zapoznania się z kilkuset stronicową biografią Benjamina Wrighta powodowało krytyczne spięcie. Uciekał więc w samotność, wymigiwał się od spotkań, krążył niczym magiczna kometa wokół nowej rodziny, woląc przyglądać się im z oddali. Siostrze, jej mężowi, przyjaciołom, którzy witali go tak radośnie, czule i z zachwytem. Czuł, że ich kochał, ale nie wiedział jeszcze dlaczego. A przepaść między instynktami pamięci ciała, a chłodem zagubionych wspomnień, czynił intensywne kontakty niezwykle trudnymi. Nic nie było takie proste, jak przewidywał, a sprzeczności potrzeb frustrowały go tylko dodatkowo. Tego popołudnia również musiał nabrać dystansu, wymknął się z rodzinnej biesiady na jednej z polan i udał się w stronę plaży. Łąka powitała go rzeszą ludzi, głośną muzyką i atmosferą beztroski; miał nadzieję, że aura udzieli się i jemu, stał więc z boku, paląc papierosa i obserwując wirujące pary.
Jedna przykuła jego uwagę, mężczyzna wysoko unosił roześmianą partnerkę, a jej jasne włosy trzepotały w powietrzu. Włosy ciemniejsze od tych Celine, zauważył, że porównuje wszystkie czarownice do niej, chociaż to męskie sylwetki śledził ze znacznie większym zainteresowaniem, uznając to za naturalne - nie potrafił (chyba) tańczyć, starał się więc nie odrywać wzroku od pracy męskich nóg i pośladków, by przypomnieć sobie podstawowe kroki. Spoglądał jednak na postawioną przez bruneta dziewczynę - trudno było ją przegapić, bo szła prosto w jego stronę, tanecznym krokiem, śmiała i rozbawiona, aż skrząca się uczuciem, którego szczerze jej zazdrościł: beztroską.
Gdy znalazła się tuż obok i musnęła jego ciało, zauważalnie drgnął, nie był to jednak wyraz podekscytowania, a odruchowego lęku, dyskomfortu naruszonej wielokrotnie granicy. Nie dał tego po sobie poznać, uśmiechnął się do uroczej blondynki tak szczerze, jak tylko zdołał, co sprawiło, że pobliznowacona skóra na twarzy niezbyt estetycznie się powykrzywiała. Dziwne, że nieznajoma wybrała akurat jego do rozmowy i tańca, nie prezentował się zbyt przystojnie ani zachęcająco, odpowiedź mogła być więc tylko jedna.
- Znamy się? - bardziej stwierdził niż zapytał, spoglądając na nią z góry. Kolejna kuzynka, przyjaciółka, żona kolegi? Pewnie tak, chociaż zachowywała się nieco zbyt swobodnie, szepcząc mu do ucha, by to ostatnie przypuszczenie okazało się prawdą. - Nie wiem, czy potrafię, ale obawiam się, że niezbyt - odparł prostolinijnie, mimo wszystko dalej uśmiechnięty, podążając wzrokiem za sylwetką jasnowłosej kobiety, niemal wibrującą niecierpliwością zabawy, dalszego tańca, porzucenia trosk gdzieś obok, w mroku lasu. - Nikomu nie sprawiam przykrości, zwłaszcza ładnej kobiecie, która może nauczyć mnie czegoś nowego - odparł, postanawiając dać się jej porwać, uciec gdzieś w względnie nieznane, skupić się na nowości. Wolał, by jednak zaprzeczyła, że się znają, to jeszcze bardziej ułatwiłoby zapomnienie. Potrzebę dość absurdalną biorąc pod uwagę ból, jaki sprawiała mu amnezja. Cóż, życie bywało popieprzone, to wiedział na pewno - i to, że taniec z nieznajomą mógł oderwać go trochę od niewesołych myśli. - Jeśli połamię ci palce stóp nie przyjmuję zażalenia - zastrzegł jeszcze, dając dziewczynie szansę na zmianę zdania.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 22 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]01.09.23 19:42
— Okej — odpowiedział krótko, kapitulując. — Może to o tej nocy to bzdury. Może. Może wcale nie znalazła sobie kogoś lepszego. Ale nie cała reszta. — Chciał brzmieć lekko, nonszalancko, ale nie potrafił. Ciągnąca się rozmowa była coraz trudniejsza i miał coraz większy problem poradzić sobie z uniesioną głową i godnością. Z twarzą, jaką chciał zachować. To, gdzie Eve spędziła noc nie było w tej chwili takie ważne i nie było powodem jego stanu. Irytowała go ta myśl podsuwaną przez to, o czym opowiedział mu Marcel, ale wciąż była niewiadomą i wciąż pozostawała tylko irytującą myślą, którą tłumiła nadzieja, że może jednak była inna. — Nie łapiesz — zwrócił jej uwagę, kręcąc głową. — Uważa, że ja tego nie robię. Że nie zachowuję się jak m ą ż — wycedził. Zaczynał nie lubić tego słowa. Coraz częściej kojarzyło mu się z powagą, nudą i obowiązkami. — Że tego wszystkiego jest za mało. Że nie jesteśmy nawet przyjaciółmi, ale kiedyś byliśmy. Powiedziałaś to właśnie. Że ludzie się zmieniają, ale to nie znaczy, że się przestaje ich kochać. To, że ludzie się pobierają nie oznaczy, że przestają być przyjaciółmi, że nie mogą zachowywać się jak przyjaciele i z przyjaciółmi bawić. To, że się pobierają nie oznacza, że nie mogę mieć innych przyjaciół i traktować ją i ich tak samo! — wściekł się, głos nabrał ostrości, głośności i całej gamy negatywnych emocji. — Mam wymieniać dalej?! — powtórzył po niej, marszcząc brwi. — Nikt nie jest idealny. — Miała rację, nikt nie był. I nigdy nie próbował taki być, ale oczekiwania Eve względem niego rosły, a on nie potrafił im sprostać. Nie potrafił dać jej tego, czego chciała. — Powiedziałem jej to.— Twierdziła inaczej. Twierdziła, że ma wszystko, czego ona by chciała, a potem kiedy dała mu wybór i obiecała go uszanować, zaakceptować, udowodniła, że wcale tego wyboru nie miał, bo to był perfidny, niezrozumiały podstęp.
Słowa Liddy sprawiły, że poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. To wszystko, co dotyczyło jej stanu — być może; może miała rację, ale nie zwierzała mu się z tego. Nie mówiła o tym, jak się czuje, nie mówiła o tym nic.
— Gdyby powiedziała, nigdy bym tego nie zignorował — oświadczył, usprawiedliwiając się niewiedzą. Gdyby wspomniała, że nie czuje się najlepiej, gdyby zasugerowała, że nie ma sił tańczyć nigdy by jej nie zmuszał i od niej tego nie oczekiwał, ale ona nie mówiła mu nic. Nie mówiła nic nigdy — co robiła, kiedy on spędzał w pracy całe dnie przerzucając gnój. Nie mówiła o nocnych wędrówkach, które odbywała, bo wiedziała, że będzie zły, że samotnie szlaja się nocą po pogrążonym wojną kraju — młoda, ładna, w ciąży niezdarna. Nie mówiła mu z kim się spotyka, co lubi robić. Kiedy rozmawiali narzekała — wyłącznie na niego, na to, że nie jest tak jak było kiedyś. Oczekiwała od niego zmiany, oczekiwała od niego większego zaangażowania, bliskości — nie mógł jej dać więcej. Dawał tyle ile dziś mógł. Oczekiwała od niego zwierzeń i szczerości, ale nie dała mu jej odkąd ją odnalazł. — Niczego nie rozumiesz, Liddy — powiedział ciszej, z rezygnacją i smutkiem z dziwną czułością wypowiadając jej imię. — Straciłem ją. Tęskniłem. Myślałem, kurwa, naprawdę byłem pewien, że życie się skończyło. I co dostałem w zamian? Szukałem jej dwa lata, a ona nawet nie chciała do mnie wrócić. — Dopiero teraz to pojął z goryczą. — Nie chciała mnie z powrotem... — szepnął, wzruszając ramionami. — Marcel mi powiedział. Dopiero co. To on na nią trafił. Przypadkiem. I wiedząc, że żyję nie chciała mnie — dopiero teraz zaczynało to do niego docierać. Po tym wszystkim. — Co się zmieniło teraz? Przyjęła mnie, bo obiecałem jej wszystko wynagrodzić. Starałem się. I dlatego teraz ciągle muszę to robić. Być niewolnikiem własnej obietnicy? — Nie obiecywał. Prawie nigdy tego nie robił — i znów sam sobie przypomniał dlaczego. — Bronisz jej, a powiedziała ci to wszystko? Powiedziała ci cokolwiek? — Ta rozmowa nie miała sensu, widział już, jaką stronę obrała. — Nigdy jej do niczego nie zmuszałem. Nigdy. A ona mnie? Jak myślisz? Wiesz, co ją uszczęśliwiło? Prawda. Prawda, o której nie chciałem jej powiedzieć. Do której nie chciałem wracać. Mnie nie mówi niczego, ani prawdy, ani kłamstw, po prostu nie mówi nic. A ja? Muszę mówić wszystko, bo bez tego ona nie jest w stanie żyć. Ale, hej, ona odetchnęła z ulgą, mówi, że jest silna, poradzi sobie z tym. Może ruszyć dalej, odetchnąć, odkąd ją zna. Strasznie jej, kurwa, gratuluje! Rozumiesz teraz? — Podniósł znów głos, nie spuszczając z niej oczu. Oczy mu się zeszkliły, ale zacisnął zęby na chwilę, wziął głęboki wdech i odwrócił wzrok w kierunku morza. Chłodna bryza, która docierała stamtąd owiała go odrobinę, ostudziła wrzące emocje. — Rozumiesz, co się stało? Chciałaś wiedzieć. To już wiesz. Nie chcę jej nic mówić, ale to dlatego, że mnie do tego zniechęca. Odpycha mnie od siebie i zarzuca, że ja jej to robię. Ciągle jest smutna, przygnębiona, ciągle jest nieszczęśliwa. Przeze mnie. Nie robię tego dla zabawy, tkwienie w gównie cały dzień to nawet dla mnie średnia zabawa. Powiedziała ci, że odgradzam się od niej murem? Tak? Robię to przez nią. Staram się coś dla niej zrobić, sprawić jej przyjemność, ale ona ciągle nie może odpuścić, bawić się, ruszyć dalej, łapie mnie za słówka, zarzuca wiecznie złą wolę. Wszystko robię źle, wszystko robię nie tak, wszystko jest niewystarczające, do poprawki, do wszystkiego się można przyczepić, ale po co, skoro ponoć jestem wszystkim co jej wystarczy. Rozumiesz to? Ja nie. Jak można dawać wszystko i wszystko robić źle? Jak można wystarczać, kiedy się nie daje nic? — spytał, unosząc brwi, nie dając Liddy sobie przerwać, ale alkohol płynący w żyłach napędzał go równie silnie co adrenalina.— Za każdym razem, za każdym kurwa razem, kiedy jesteśmy gdzieś wszyscy razem, z przyjaciółmi jest niezadowolona. Bo nie poświęcam jej czasu. Ale mieszkam z nią, żyję z nią, ile mam go jeszcze poświęcić dla niej, Moore? Powiedz mi, ile? Mamy iść z wami, ale osobno? Jestem taki głupi, Moore, taki głupi, ale nie jestem w stanie tego wszystkiego zrozumieć!
Potrzebował też zrozumienia siebie. Po tym wszystkim, co się wydarzyło na polanie pragnął tylko tego. Możliwości popełnienia błędów, może nawet i zgubienia się we własnym smutku i wskazania mu właściwej drogi, pomocy w powrocie do domu, w którym na niego czekała z otwartymi ramionami. Kiedy mówiła o sile, myślał, że taką siłą się wykaże. Przypomni mu, przy kim może czuć się bezpiecznie i do kogo po trudnych chwilach powinien wracać. Do niej, do żony, właśnie tak, jak chciała. Mógłby przecież to zrobić. Przybiec do niej, żałując wszystkiego, gdyby tylko dała mu szansę. Ale ona nie dała rady, mimo własnych zapewnień — a co gorsza, nawet nie próbowała. Obraziła się przy pierwszej, błahej okazji - może nie mógł jej winić. Może Liddy miała racje i sama potrzebowała pomocy, ale nie mogła go tak kłamać; w takich chwilach, takich sprawach. Czuł się oszukany, zawiedziony. Zmuszony do wyzwań nie znalazł w niej obiecanego oparcia, nie znalazł siły, wiary i chęci naprawy. Prosiła go by pomógł jej to naprostować — nie mógl, ale nie przez złośliwość. Nie miał na to sił, nie był gotów, by spojrzeć jej w twarz po tym, co jej wyznał. Zwierzył jej się z najokrutniejszego i najintymniejszego wspomnienia z całego swojego życia, licząc tylko na obecność. Na udowodnienie, że mogła po prostu być. Nie zależało mu na trzymanej dłoni, poklepaniu po plecach, czy długich rozmowach. Chciał by była, tak jak był zawsze Marcel. Bez pytań, bez osądzania, bez sztuczności i krępacji, jaką wywoływały zwierzenia. Chciał normalności, zwykłego bycia obok. Neala potrafiła to zrobić, dlatego część prawdy jej powiedział. Nie całą, nikt poza Eve nie znał całej. Ale ona wybrała inaczej. Postawiła na siebie, własny ból, poczucie bezpieczeństwa. Może nie mógł jej za to winić, może miała do tego takie samo prawo jak on. Myśleć o sobie i pielęgnować w sobie własne traumy. Byli po prostu niedopasowani. Nie mogli ze sobą żyć, funkcjonować. Jeśli to była prawda - czarna i ponura, utknęli w szklanej kuli, w której prędzej się pozabijają niż dogadają. Może musieli być osobno. Żyć osobno.
— Mogę być dla ciebie skończonym dupkiem — rzucił po chwili, spoglądając znów na nią. Wzrok miał mętny, pusty, nieobecny. — Nie obchodzi mnie to. — Cały nastrój jaki miał zniknął, wyparował. — Nie chcesz tańczyć, to nie. Nie jestem najlepszym tancerzem, ale kogo to obchodzi, moglibyśmy iść się wypieprzyć w piachu i bawić nie do rytmu, po prostu... Bez podtekstów, bez wyobrażania sobie niewiadomo czego. Bez wymagań, bez obaw, że jest nie tak— Wzruszył ramionami. Jeszcze chwilę wcześniej chciał ją namawiać — lubił to robić, tańczyć, bo zwykle w cygańskim taborze zwykł grać i był pewien, że jej tez by się spodobało. Nauczyłby ją się tym bawić, tak jak bawili się przyjaciele. Szaleć bez strachu o to, co inni pomyślą. Niemożliwe, że nie lubiła tańczyć. Udawała, jak każdy, by zamaskować swoje słabości. Ostatecznie zrezygnował, mieszanina emocji w nim pchała go do czegoś innego. Na jej słowa o randce w cyrku uniósł brew. Mogliby, prawda? Iść tam w czwórkę, albo w grupie. Mogliby się bawić, jak przyjaciele, ale to było niemożliwe. Nie w czasie konfliktów i wojny, nie w trakcie wojny, którą toczyli między sobą. Nie chciał tego, uciekał od tego jak tylko potrafił. W alkohol, w używki. Może można było inaczej, ale nie było nikogo, kto pokazałby mu, że da się inaczej. — Nie myślałem o sobie, ale mam przyjaciela z cyrku, który zabrałby cię na randkę twoich marzeń — rzucił po chwili, marszcząc brwi. Marcel by się nadawał, pierwszy przyszedł mu na myśl. On potrafił robić rzeczy wielkie — nie tylko na arenie, nie tylko w powietrzu. Miał serce na dłoni, a poświęcenie to było jego drugie imię. Poświęcał się dla przyjaciół — dla niego, dla Eve, dla Aishy nawet dla Thomasa. Byłby dobrym chłopakiem, mężem, nikt nie mógłby mu nic zarzucić, ale trafiał na złe dziewczyny. Okrutne i puste. Piękne lalki, które bawiły się nim i wykorzystywały jego dobroć. Liddy taka nie była. Ona by się nadała. Dobrze bawiliby się i na arenie i poza nią.
— Nigdy tego nie chciałem — spojrzał na nią wymownie, przygryzając policzek od środka. Właśnie to, próbował jej wcześniej powiedzieć. Nie chciał się taki stać, ale jeśli jego żona miała być zadowolona i szczęśliwa to musiał. Ona była już w innym miejscu w swoim życiu. Chciała domu, rodziny, jego na wyłączność, a on nie był gotów zrezygnować ze swojego życia. Z przyjaciół, którzy byli dla niego taką rodziną. Z którą mógłby żyć na codzień, w jednym taborze — wyglądało to dla niego wspaniale, o takim życiu marzył. O nich wokół siebie. Nie o byciu we dwoje. Chciał mieć ich wszystkich, i ją i Marcela, Nealę, Steffena, Liddy, Aishę, Thomasa. Nawet Anię, Castora. Nowego przyjaciela Finna. Tylko nie Celine, bo na nią był teraz zły.
Siedząc na ziemi patrzył na papierosa, zsypując z niego ziarenka piasku. Nie zadbał o to, by wyczyścić je wszystkie. Wsunął go do ust, sięgnął po różdżkę i odpalił. Całkiem już wytrzeźwiał, powinien to zmienić.
— Chcesz go spalić w takim razie? — pytał, chowając różdżkę za plecy, miedzy spodnie, a szelki. Zerknął na nią, zaciągając się dymem. Nie był dobry w dawaniu rad, więc nie proponował jej niczego. Ani by się z tym zmierzyła, ani nie dociekał od kogo był. — Przepraszam — powiedział w końcu, odwracając wzrok w stronę morza. Myślał, że się z nim droczyła, myślał, że to jakaś błaha sprawa, list od jakiegoś chłoptasia, który ją zirytował. Dopiero teraz widział, kiedy wytrzeźwiał, że to, co znajdowało się w tym liście mogło ją zaboleć, a może adresat był kimś na kogo była naprawdę zła, tak jak on był na Eve. Może współdzielili zawód nawet o tym nie wiedząc; w tak różnych sytuacjach, w tak odmiennych realiach. Milczał przez chwilę, paląc papierosa, którego mu dała; zapomniał już o bolącym brzuchu — jeszcze chwilę wcześniej myślał o podstępie, myślał, że rzeczywiście wytarza ją w piachu i zapomną oboje o tym co niewygodne, będą śmiać się, jakby wcale nic się nie wydarzyło — oboje byli na festiwalu żeby się bawić. Ale za dużo znów powiedział, miał ochotę jedynie się schlać — trzeźwość była przerażająca, niewdzięczna. Szczególnie kiedy z plaży docierała cicha muzyka, a dym ze świeżo rozpalanych ognisk unosił się łuną po ciemnoniebieskim niebie. Wyciągnął w jej kierunku rękę, dzieląc się jej własnym papierosem. — Napewno nie chcesz tańczyć? Co chcesz robić? — pokrętnie pytał, czy chciała być sama, czy miał sobie już iść, ale nim zdążyła odpowiedzieć, dodał: — Możemy posiedzieć i pogapić się w morze. — Nie musieli nic robić. Samotność nie była jego mocną stroną, ale jej przecież też nie. Szum morza powoli cichł, krzyki i śpiewy gdzieś z okolicy poniosły się po łące. Obrócił głowę w tamtą stronę, widząc gumkę starszych od nich czarodziejów, którzy śmiali się i gonili po piasku. Miło byłoby tak żyć. Miło byłoby tak się tu bawić w tym roku. Razem. bez tych wszystkich głupich spraw.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]06.09.23 22:06
leta

W jednym, dwóch ― zełgał okrutnie i nie bez uciechy ― może pięciu.
Sam tak właściwie nie wiedział, przestał liczyć dość wcześnie, a przyjemne otępienie nie sprzyjało skupieniu. Paranoja towarzysząca mu na co dzień nieco ustąpiła, zdołała nawet zabrać ze sobą to chujowe uczucie, że znowu jakiś szczyl się do niego dopierdoli i będzie draka. Od tamtego czasu, od trzech dni, niespecjalnie pokazywał się na festiwalu, a przynajmniej nie przy głównych atrakcjach. Dość mu było nagłych interwencji dziwki fortuny, chciał mieć w końcu spokój. A kiedy nie potrafił zapewnić go własnemu umysłowi ― sięgnął po alkohol, ten pomagał rozwiązać każdy problem, każdą bolączkę.
Za tobą na pewno ― odparł mrukliwie i chyba tylko nagła ochota na zaciągnięcie się dymem uratowała go od dopowiedzenia czegoś, czego później by żałował w myśl swojej okrutnej postawy, która miała mu pomóc odsunąć się od bliskich.
Parsknął krótko, pokręcił głową, wyobrażając sobie przerażonego Hectora oglądającego się przez ramię na każdą kobietę. Ciekawe jak szybko dostałby pierdolca i musiał wziąć jakieś środki na uspokojenie. Czy jego brat palił diable ziele? Umysł mgliście podpowiadał, że tak, że przecież nakrył go na tym podczas swojej czkawki, ale nie ufał sam sobie ― nie po alkoholu.
Albo już dawno się naćpał i zapomniał ― spojrzał na Letę kątem oka, zastanawiając się, czy właśnie wykopał Hectorowi coś na kształt bardzo płytkiego i niedbałego grobu. W końcu kto to widział, ojciec i magipsychiatra korzystający z dobroci narkotycznej niszy? ― Sam bym tak zrobił ― dodał jeszcze, w niezrozumiałym dla siebie odruchu, chęci obrony brata, choć przecież sam ledwie chwilę temu na niego doniósł. Trudno myślało się po tylu kolejkach i chujowych toastach.
Prawie się przejąłem ― odparł na jej słowa, wciąż uderzając w nuty prawdziwego lodowca i zobojętniałego oprycha, którym tak bardzo starał się być i którym nie był, a przynajmniej nie tego wieczoru. W głębi kieszeni spodni spoczywał bowiem prezent, a on sam poczuł niemiłe ukłucie gdzieś w okolicy mostka na samą myśl, że ktoś mógłby mu ją sprzątnąć sprzed nosa. Nie lubił się dzielić. Nigdy nie lubił.
Przytrzymał papierosa w ustach i sięgnął do kieszeni ― nie trafił ― poprawił ruch i tym razem wydobył z niej smukłe pudełeczko przewiązane kolorową nitką. Handlarz zaoferował, że zapakuje, co Victor przyjął bez słowa sprzeciwu; sam pewnie nie wpadłby na tak kreatywną myśl, by prezent uświetnić. Pudełeczko zważył w dłoni, przez chwilę się wahał, aż w końcu podsunął je stojącej tuż obok Lecie, ciekaw jej reakcji. Rzadko stać go było na gest, nie z powodów materialnych, a w imię chujowych zasad. Nie przywiązuj się i nie przywiązuj do siebie, huczało mu momentami w głowie. Ale nie dziś. Nie teraz.
Kupiłem ci coś ― powiedział cicho, nieco mrukliwie ― coś, czego żaden lokalny palant ci nie przyniesie, droga Circe. ― Kolejna niespodzianka, tym razem przywołana z odmętów przeszłości. Nigdy w zasadzie nie poznał jej stosunku do tego imienia, nigdy nie spytał, czemu je porzuciła. Czemu nie chciała pamiętać.
Bo on pamiętał. Pamiętał zbyt dobrze.

|przekazuję Lecie mroźny wachlarz z mojego ekwipunku


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]06.09.23 22:42
Dobra, odpuścił w temacie Eve i całe szczęście, bo jakby szedł w zaparte z tymi swoimi bezpodstawnymi oskarżeniami, to… to… ich przyjaźń długo by nie potrwała. Zresztą to było bardzo nie w jego stylu i wciąż nie mogła pojąć co go popchnęło do takiego gadania. Kłótnia mogłaby to wyjaśnić, ale twierdził, że to nie to. I że Liddy nie rozumie - tu akurat miał rację, pogubiła się w tym jego pokrętnym tłumaczeniu. Nigdy nie była dobra w czytaniu między wierszami. Dobrze więc, że gdy podjął temat, mówił bardziej wprost. Chociaż… kompletnie się nie spodziewała tego, co z siebie po chwili wylał. Patrzyła na niego w osłupieniu milcząc i nie wiedząc co myśleć, a co dopiero odpowiedzieć.
Eve uważała, że Jim nie jest wystarczającym mężem? I że przestali się przyjaźnić? Ale jak to? Może coś źle zrozumiał? Na pewno coś źle zrozumiał, przecież Eve była w niego tak zapatrzona od samego początku... Bycie z nim to spełnienie jej marzenia, więc jakim cudem... W każdym razie: czy źle zrozumiał czy jednak dobrze, była pewna jednego - to już nie były wyssane z palca zarzuty. Za bardzo go to ruszało, za mocno to przeżywał, chociaż ewidentnie starał się trzymać emocje na wodzy. Tylko kiepsko mu to wychodziło - to raz, a dwa - za dobrze go też znała.
Nie wiedziała co mu odpowiedzieć, więc milczała dłuższą chwilę. Wciąż próbowała poskładać informacje do kupy, zresztą... Jimowi też przyda się trochę czasu na ochłonięcie.
Tak, wiedziała, że kumpel by nie zignorował Eve, gdyby się na cokolwiek uskarżała. I to wcale nie dlatego, że był jej mężem. Byli przyjaciółmi. Niezależnie od tego co Eve myślała i co powiedziała - ją i Jima łączyło coś więcej niż tylko małżeństwo. I tak samo jak Liddy wiedziała, że może na niego liczyć niezależnie od tego ile razy się pokłócą po drodze i ile razy się poszarpią nawet nie na żarty, była przekonana, że dla Eve Jim zrobiłby to samo, a nawet więcej. Czy jej przyjaciółka naprawdę w to zwątpiła? I dlaczego?
- Może nie chciała nas martwić, psuć nam zabawy albo wyjść na słabą? - podsunęła. - A może to nie o to chodzi, może po prostu ma gorszy nastrój, każdemu się zdarza - dodała, bo tak naprawdę wszystkie te domysły były tylko i wyłącznie gdybaniem - co oczywiście nie jest żadnym usprawiedliwieniem, żeby się wyładowywać na innych - podkreśliła, żeby nie sądził, że zostawia go z tym wszystkim samego, za wszelką cenę broniąc przyjaciółki. Przyjaźniła się i z nim i z nią i nie zamierzała nikogo obarczać winą. Nie, dopóki nie usłyszy obu wersji tej historii. Chociaż im więcej Jim mówił, tym bardziej przytłaczał ją ogrom tej sytuacji i żalu i mroku i smutku. To było jak jakieś mordercze bagno, które ciągnęło Jima na samo dno. Nigdy jeszcze nie miała z takim nim do czynienia, co tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że sprawa była naprawdę poważna. Gdyby jeszcze mówił o kimś innym, o jakiejś obcej dziewczynie, ale... Eve? Eve nie chciała do niego wrócić? Była z nim nieszczęśliwa? Odpychała go i zwalała winę na niego? Ich Eve? Przecież to tak pokorna, spokojna i zakochana w nim dziewczyna... nigdy by jej nie podejrzewała o coś takiego... Zresztą, mniejsza teraz o Eve, z nią koniecznie porozmawia potem, w tej chwili najważniejszy był Jim. Jim, z którym serio musiało być bardzo źle, skoro to wszystko z siebie wyrzucił. I całe szczęście, że to zrobił! Bolała ją sama myśl, że najprawdopodobniej mierzył się z tym wszystkim w pojedynkę.
Wypuściła powietrze, które przez jakiś czas musiała nieświadomie wstrzymywać. Patrzyła na niego wciąż oszołomiona i wciąż nie mając zielonego pojęcia co powiedzieć. Na Merlina, była beznadziejna.
- Stary… - bąknęła w końcu, ale to słowo wydało jej się jakieś strasznie kanciaste i nie na miejscu w tej chwili. - Jim… - wypowiedziała pewniej, przyglądając mu się ze zmartwieniem. - Nie jesteś głupi, ok? Znaczy czasami jesteś, ale ja też tego totalnie nie rozumiem. Może jesteśmy głupkami oboje - przez jej twarz przemknął cień uśmiechu na tą słabą próbę żartu, nie było jej jednak do śmiechu.
Nie wiedziała o tym wszystkim, nie miała pojęcia, bo skąd je miała mieć? Ani Eve, ani Jim jej o tym wcześniej nie mówili, a sama nic nie zauważyła. A teraz... najgorsze było to, że nie miała w głowie żadnej rady, żadnego lekarstwa, nic, co mogłoby teraz pomóc kumplowi i czuła się przez to okropnie. Była przekonana, że Jim właściwie zwracał się do niej o pomoc, a ona nie wiedziała co robić. Każda chwila jej milczenia sprawiała, że czuła się z tym coraz gorzej. Nie znała się na małżeństwach. Do tej pory była przekonana, że w małżeństwie to już jest wszystko dobrze, bo to związek dwójki kochających się ludzi i źle jest tylko jak jedno z nich umiera. Ale to co mówił Jim brzmiało… brzmiało po prostu koszmarnie.
“Powinniście porozmawiać” tylko to cisnęło jej się na usta i irytowała się jeszcze bardziej, bo gdyby ktokolwiek w takiej sytuacji udzielił jej takiej "rady", to by go wyśmiała. “Powinniście porozmawiać”, wow, Liddy, zmienisz tym ich życie! Przecież rozmawiali, sam Jim to powiedział. I co z tego wynikło?
- To wszystko… To brzmi jak straszne bagno, Jim. Nie sądziłam, że… no wiesz, myślałam, że wszystko gra i jesteście szczęśliwi… Teraz mi głupio, że nie pytałam. Przepraszam - spojrzała na niego ze smutkiem, a potem zamilkła na dłuższą chwilę.
Normalnie nie wtrącała się do związków, a już tym bardziej do małżeństw. Mogła udzielić komuś rady, jeśli została o to poproszona, mogła kogoś przed kimś przestrzec, ale ta sytuacja była zupełnie inna. Chodziło o dwójkę jej przyjaciół i było dla niej jasne, że ich tak nie zostawi. Niezależnie od tego czy posądzą ją potem o wciskanie nosa w nie jej sprawy. Szczerze? Właśnie, że to była jej sprawa!
- Porozmawiam z nią, to moja przyjaciółka, ale, Jim... wiesz już co chcesz z tym zrobić? - zapytała ostrożnie. - Z tą sytuacją? - spojrzała na niego uważnie. To, że coś będą musieli zrobić i podjąć jakieś decyzje, było oczywiste - nie dało się tak żyć. Wciąż wierzyła w to, że uda im się to naprawić, ale jeśli to dla nich za dużo, jeśli to już miało tak wyglądać do końca życia... To Lidka była gotowa pierwsza stanąć pomiędzy nimi. Nieważne, że byli cholernym małżeństwem i że oczekiwali dziecka. Przede wszystkim byli jej przyjaciółmi i nie pozwoli im się krzywdzić i niszczyć. Jeszcze nie wiedziała co zrobi i jak, ale... nie będzie na nich bezczynnie patrzyła, kiedy rujnują sobie życia.
Chciała być bardziej pomocna, chciała znaleźć lepsze słowa, coś co by mu poprawiło nastrój, rozbawiło go... ale jak na złość nic nie przychodziło jej do głowy. A potem, kiedy zaczął mówić o tym tańcu... Czemu chciał akurat tańczyć? Czemu nie cokolwiek innego?
- To nie chodzi o to, że nie chcę zatańczyć akurat z tobą, Jim. Nie umiem i nie lubię tańczyć tak ogólnie, niezależnie od tego czy ktoś jest wybitnym czy niewybitnym tancerzem - odpowiedziała, żeby miał jasność w tej kwestii. - I nie chodzi tylko o obawy, wymagania i podteksty. Zresztą w przypadku ciebie te rzeczy w ogóle nie mają znaczenia - dodała marszcząc lekko nos. Kumplowali się, przyjaźnili... ufała mu, a gdyby chciała się doszukiwać podtekstów, to nie potrzebowałaby do tego głupiego tańca. W końcu nie takie rzeczy razem robili.
- Chodzi o sam taniec. Jest super, ale tylko jak stoję z boku i podziwiam innych tańczących - miała nadzieję, że przyjmie to do wiadomości i nie będzie brał jej odmowy do siebie. Taniec był po prostu jedną z tych nielicznych rzeczy, których wręcz nie znosiła i to na bardzo wielu poziomach. To nie tak, że robiła na złość tym nielicznym chłopakom, którzy prosili ją do tańca, i dlatego im odmawiała. Gdyby była wobec tej aktywności po prostu obojętna, nie miałaby problemu, żeby tańczyć na przykład z kumplami i po prostu czerpać radość z ich dobrej zabawy, ale tak nie było. A nie widziała sensu w psuciu sobie i innym krwi i zmuszaniu się do znienawidzonych czynności bez wyraźnego powodu.
Za to cyrk...! Cyrk to doskonała rzecz. Nigdy w żadnym nie była, ale wyobrażała sobie to miejsce tyle razy...! Każdą opowieść kogoś, kto kiedyś tam zawitał, słuchała z zapartym tchem i roziskrzonym spojrzeniem.
- Masz takiego przyjaciela? Naprawdę? - udała zaskoczone zainteresowanie, ale była zbyt rozbawiona, żeby kogokolwiek oszukać. Miała jeszcze zażartować, ale tchnęła ją nagła myśl, która pokonała w przedbiegach tą, że Marcel z pewnością zabrałby (pewnie zabierał już wiele razy) jakąś dziewczynę na taką wspaniałą randkę, ale wysoce wątpliwe, że zaprosiłby akurat ją.
- Jim! Jest zawieszenie broni, nie? - powiedziała, jakby dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. - Myślisz, że... no, że jest bezpiecznie? Że moglibyśmy pójść do tego cyrku? Wszyscy. Całą ekipą. To by było świetne, nie? To wszystkim poprawiłoby nastroje! Zapomnielibyśmy o tym wszystkim...! - machnęła ręką mając głównie na myśli wojnę, chociaż... Może po prostu chodziło o to, że naprawdę marzyła o tym cyrku.
- Zagadam do Marcela jak tylko go spotkamy - oświadczyła zdecydowanie.
A potem Jim zadał jej pytanie i poczuła nieprzyjemną gulę w gardle. Czy chciała spalić list?
Chciała, żeby ten świstek nigdy nie istniał. Chciała go nigdy nie dostać w swoje ręce. Chciała o nim zapomnieć.
Czy chciała go spalić?
Powinna tego chcieć! Powinna go spalić jak tylko zobaczyła kto się pod nim podpisał. Wiedziała to. Tak mówiła jej ta wściekła, zraniona Lidka w środku. Żeby go spalić, bo ten dupek nie odebrał ani nie odpisał na żaden z JEJ listów. Listów, w których prosiła, błagała, żeby wrócił. Listów, w których pisała, że tęskni, że go potrzebuje, że wszyscy na niego czekają i się o niego martwią. Listów pełnych strachu, bólu, siostrzanej miłości.
Czy chciała go spalić?
Przygryzła wnętrze policzka i odwróciła wzrok.
- Nie wiem… - wydusiła wreszcie z siebie cicho. - Nie wiem czy umiem - dodała jeszcze ciszej wbijając paznokcie prawej dłoni w lewą.
Głupia rzecz. Głupi świstek papieru kontra mądra, silna, odważna Lydia Moore. Co z niej za Gryfonka skoro się bała spalić list? Z drugiej strony... będzie go tak ze sobą nosić całe życie? Bojąc się go zarówno zniszczyć jak i przeczytać? Głupota!
Znów zaczęła zdrapywać jedną ze skórek przy paznokciu. Biła się z myślami, nie wiedziała czy powiedzieć Jimowi coś więcej, czy jednak siedzieć cicho jak do tej pory. Nikomu nie powiedziała. To znaczy Marcelowi przebąknęła o powrocie Teda, ale chyba nawet tego nie wychwycił i w sumie się z tego cieszyła. Wciąż sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, a rozdrapywanie ran na festiwalu i psucie sobie i innym nastroju nie było w jej stylu. Zresztą... komu miałaby się zwierzyć? Komu miałaby się żalić, że oto po kilku latach odnalazł się jej brat, powrócił, a ona miała ochotę go rozszarpać? Komu? Neali, Ani, Aishy, Jimowi, których bracia zaginęli i do tej pory się nie odnaleźli? Marcelowi, który porzucił swoją okropną rodzinę? Steffowi, którego opuściła żona? Czułaby się jak ostatnia idiotka ze swoim "problemem". Co by im powiedziała? "Bo wiecie, bo mój brat się znalazł i jest mi przykro"? "Jestem na niego wściekła, że wrócił"? Jak to w ogóle brzmi? Zresztą było jej wstyd nawet przed samą sobą, że nie przywitała Teda z radością i serdecznością jak pewnie zrobili to wszyscy inni, jak na pewno zrobili to jej bracia. Oni nie zrobili mu afery. A ona? Była jego jedyną siostrą i była na niego wściekła, była rozgoryczona i nie umiała mu wybaczyć ani tego tego ukryć. Powiedziała mu w twarz, że nie jest jej bratem.
Pobrudziła palce krwią. Ból przy odrywaniu kolejnych kawałeczków skóry przebijał się przez gorączkowe myśli, ale nie na tyle mocno, żeby przestała rozdrapywać palce.
Było jej wstyd, była zła na Teda, ale na siebie chyba jeszcze bardziej i nie wiedziała co robić. Tak bardzo potrzebowała rady, albo chociaż się przed kimś wygadać, bo sama się z tym męczyła codziennie przed zaśnięciem i po otwarciu rano oczu, ale... zwykle to ona pomagała innym, a jeśli już, to albo radziła się Billa albo Theo, a tym razem oni odpadali. Nie sądziła, że próba wykrztuszenia z siebie, że ma jakiś problem, że jest jej źle, może być tak cholernie trudna. Tym bardziej podziwiała Jima, że on dał radę zwierzyć jej się ze swojego bagna. Ona nie potrafiła się przemóc. Tak samo jak ze zniszczeniem listu. Lydia Moore oficjalnie stała się cieniaską.
- W porządku, jesteśmy kwita - odpowiedziała na nieoczekiwane przeprosiny i nawet uśmiechnęła się lekko, choć w ustach pozostała jej dławiąca gorycz, a w oczach czaił się smutek. Dobrze, że nie patrzył. Już postanowiła: nie będzie mu dokładała problemów. Swoich miał wystarczająco dużo. A ona sobie poradzi. Ostatecznie to był tylko głupi list, od którego świat się nikomu nie zawali. To nie była kwestia wielkiej wagi jak poważne problemy w małżeństwie jej przyjaciół.
Z zaskoczeniem zauważyła, że postanowił podzielić się z nią papierosem. Zawahała się. Teraz tym bardziej czuła, że sobie nie zasłużyła. Na powrót brata, na takiego przyjaciela, ani na własnoręcznie skręconego papierosa. Sięgnęła po niego tylko dlatego, bo łudziła się, że dym w płucach odpędzi te wszystkie durne myśli.
- Szlag - wyrwało jej się cicho, kiedy zauważyła swoje zakrwawione i poranione palce i błyskawicznie zacisnęła dłoń w pięść i schowała za sobą. Wprawdzie Jim i reszta kumpli nie raz i nie dwa widzieli jej poranione palce, bo w szkole często je rozwalała z nerwów, ale no... to okropny nawyk i miała tego świadomość.
Po papierosa sięgnęła więc tym razem lewą ręką, która nie wyglądała tak makabrycznie. Zaciągnęła się fajkiem pierwszy raz łapczywie, ale płytko, drugi raz trochę spokojniej i głębiej. Chyba trochę pomogło.
Co chciała robić? Zapewne dokładnie to samo co on. Znaczy: nie tańczyć! Absolutnie nie. Przede wszystkim Lidka nie chciała myśleć o tych ponurych rzeczach. Jim raczej też, a ona znała na to doskonały sposób.
- Chodź - powiedziała nagle dziarsko, jakby w jednej chwili zapomniała o swoich rozterkach, i zaczęła się podnosić z ziemi. - Będziemy się ścigać do morza... a potem znajdziemy resztę i alkohol - zadecydowała uśmiechając się pogodnie i przydeptując peta, z którego już nic się nie ostało.
Będą się świetnie bawić w towarzystwie innych, a potem Liddy znajdzie Eve i z nią porozmawia. Wszystko się wyjaśni i się pogodzą z Jimem. To był doskonały plan, który właśnie ułożyła sobie w głowie. A potem jeszcze go rozbuduje, byle tylko nie myśleć o pergaminie wciśniętym na dno torby, którą właśnie przekładała sobie przez ramię spoglądając na Jima czujnie. W końcu mógł się puścić biegiem do morza w każdej chwili i bez ostrzeżenia. Już znała jego numery.


OK, so now what?

we'll fight

Liddy Moore
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Cause that is what friends are supposed to do, oh yeah
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11536-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t11607-do-liddy#359106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t11627-szuflada-lydii#359479 https://www.morsmordre.net/t11609-liddy-moore#359138

Strona 22 z 27 Previous  1 ... 12 ... 21, 22, 23 ... 27  Next

Łąka przy plaży
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach