Odległa stacja metra
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Odległa stacja metra
Londyńska sieć szybkiej kolei miejskiej jest najstarszą na świecie; liczy sobie już około piętnastu lat i jest sprawdzonym, a przy tym najczęściej wybieranym środkiem komunikacji publicznej. Mieszkający nawet w odleglejszych dzielnicach miasta mugole dzień po dniu, poranek po poranku, udają się wagonami do pracy. Rozległe tunele rozciągają się głęboko pod całym miastem, są dobrze zorganizowane i zawsze zapełnione pasażerami. Przez lata od otwarcia metro uległo zużyciu; siedzenia gdzieniegdzie wydawały się przetarte, plastiki oparć popisane mazakami niesfornej - lub zwyczajnie głupiej - niemagicznej młodzieży. Czarodzieje rzadko wybierają tę drogę transportu, skomplikowane maszyny wydające bilety oraz obracające się bramki zaopatrzone w cudaczne, piskliwe konstrukcje, zwykle stanowią dla nich dostateczną barierę i odstraszają, zupełnie jak strach w polu wróble.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Tym razem jej zaklęcie zadziałało, była tego pewna. Niestety nie wykryło w pobliżu żadnej dodatkowej ludzkiej sylwetki poza tymi, które widziała. Nieznana kobieta najwyraźniej zdążyła zwiać, kiedy ona użerała się z kaprysami magii. Lyanna nie wyczuwała jej ani zaklęciem, ani nie widziała własnymi oczami.
- Nie ma jej – mruknęła z niezadowoleniem, spoglądając w stronę Sigrun i nieznajomej, nad którą właśnie się pastwiła.
Nie było jednak czasu biec za nią i jej szukać, jeśli kobieta miała miotłę, mogła być już daleko stąd. Sigrun w tym czasie zabawiała się już z tą drugą, prezentując swoje czarnomagiczne umiejętności w pełnej krasie. Lyanna co prawda nie lubiła zadawać bólu dla samej zabawy, traktując czarną magię raczej jako narzędzie do osiągania celów, ale przez moment patrzyła z zafascynowaniem na działanie tych złowrogich zaklęć. Kobieta leżąca na podłodze była unieszkodliwiona i bezbronna, klątwa Sigrun pozbawiła ją nogi, a z rany lała się na posadzkę krew. Wrzeszczała z bólu, a anomalia wydawała się jej cierpieniem sycić. Lyanna wyczuła lekkie wstrząsy podłoża oraz wibracje powietrza, zwiastujące nadciągający wybuch gromadzącej się tutaj złowrogiej mocy.
Nie był to czas na zabawę, Lyanna pamiętała o tym, co najważniejsze – anomalia. Po nią tu przyszły, krótki pojedynek z obcymi czarownicami tak naprawdę był tylko nieplanowanym dodatkiem i Zabini nie miała większych zasług w jego zakończeniu, to Sigrun upojona mocą eliksiru pokonała nieznajomą całkowicie, a ta druga, na swoje szczęście, zdołała zbiec.
- Anomalia – powtórzyła w odpowiedzi na słowa Sigrun, kiedy stało się jasne, że moc groziła wybuchem i był to prawdopodobnie ostatni moment, by miały szansę z powodzeniem dokonać tego, po co tutaj przyszły, bo za chwilę mogło być już za późno.
W ślad za Sigrun zrobiła to samo, co na poprzednich naprawach magii. Uniosła różdżkę, skupiając swoją moc na naprawianiu magii sposobem zdradzonym rycerzom przez Czarnego Pana. Zależało jej na tym, żeby tym razem nie zawalić, jak to miało miejsce w tunelu kilka dni temu. Teraz musiało im się powieść, musiały ujarzmić magię tego miejsca, by na zbliżającym się spotkaniu organizacji pochwalić się kolejnym sukcesem.
| sposób rycerzy, oczywiście!
- Nie ma jej – mruknęła z niezadowoleniem, spoglądając w stronę Sigrun i nieznajomej, nad którą właśnie się pastwiła.
Nie było jednak czasu biec za nią i jej szukać, jeśli kobieta miała miotłę, mogła być już daleko stąd. Sigrun w tym czasie zabawiała się już z tą drugą, prezentując swoje czarnomagiczne umiejętności w pełnej krasie. Lyanna co prawda nie lubiła zadawać bólu dla samej zabawy, traktując czarną magię raczej jako narzędzie do osiągania celów, ale przez moment patrzyła z zafascynowaniem na działanie tych złowrogich zaklęć. Kobieta leżąca na podłodze była unieszkodliwiona i bezbronna, klątwa Sigrun pozbawiła ją nogi, a z rany lała się na posadzkę krew. Wrzeszczała z bólu, a anomalia wydawała się jej cierpieniem sycić. Lyanna wyczuła lekkie wstrząsy podłoża oraz wibracje powietrza, zwiastujące nadciągający wybuch gromadzącej się tutaj złowrogiej mocy.
Nie był to czas na zabawę, Lyanna pamiętała o tym, co najważniejsze – anomalia. Po nią tu przyszły, krótki pojedynek z obcymi czarownicami tak naprawdę był tylko nieplanowanym dodatkiem i Zabini nie miała większych zasług w jego zakończeniu, to Sigrun upojona mocą eliksiru pokonała nieznajomą całkowicie, a ta druga, na swoje szczęście, zdołała zbiec.
- Anomalia – powtórzyła w odpowiedzi na słowa Sigrun, kiedy stało się jasne, że moc groziła wybuchem i był to prawdopodobnie ostatni moment, by miały szansę z powodzeniem dokonać tego, po co tutaj przyszły, bo za chwilę mogło być już za późno.
W ślad za Sigrun zrobiła to samo, co na poprzednich naprawach magii. Uniosła różdżkę, skupiając swoją moc na naprawianiu magii sposobem zdradzonym rycerzom przez Czarnego Pana. Zależało jej na tym, żeby tym razem nie zawalić, jak to miało miejsce w tunelu kilka dni temu. Teraz musiało im się powieść, musiały ujarzmić magię tego miejsca, by na zbliżającym się spotkaniu organizacji pochwalić się kolejnym sukcesem.
| sposób rycerzy, oczywiście!
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Kajdany opadły z rąk i kostek Justine, ale ta nie była tego nawet świadoma - ciągle znajdowała się w żywym, najgorszym koszmarze; wśród zdrad Zakonników, umierającej Leanne, torturowanego Michaela, Samuela mordującego Freddiego i Margie. Ból fizyczny, promieniujący z okaleczonej kończyny, mieszał się z tym psychicznym, nasilonym tylko przez wibrującą wokół anomalię.
Stawała się silniejsza, bardziej szalona; wręcz pęczniała na ograniczonej przestrzeni stacji metra, zapierając dech w piersiach wszystkim trzem kobietom. Każda z nich poczuła mocny, wrzący wiatr, cofający je nieco do tyłu lub - w przypadku Justine - przeciągający ją po posadzce. Potężny świst przybrał na głośności, wokół zabrzmiały echa wszystkich wypowiedzianych tej nocy zaklęć, sufit zatrząsł się mocniej a Tonks - nagle zniknęła. Poczuła, że coś ją wsysa, że rozdziera jej ciało - najwidoczniej anomalia zwróciła prawie udane Abesio, działając jednak w niespodziewany sposób.
Justine zniknęła z oczu Rycerkom - wyczułyście, że anomalia wymyka się wam z rąk, że mało brakuje, by utracić to miejsce na dobre. Szybko jednak uniosłyście różdżki i zareagowałyście odpowiednio szybko, mierząc się z czarnomagicznym epicentrum. Udało się wam je ukoić, przynajmniej tymczasowo, ale musiałyście dokończyć dzieła - a anomalia drżała niepokojąco, sycąc się pozostawioną przez Justine krwią.
Anomalia przeniosła Tonks do doków - nad brzeg Tamizy; tylko cudem kobiecie udało się nie spaść do brudnej rzeki. Miała też szczęście, o ile można mówić o czymś takim, gdy została brutalnie pozbawiona nogi oraz różdżki: jej umęczone, pokiereszowane ciało, znalazło kilku podpitych marynarzy, którzy wezwali na miejsce uzdrowciela z pobliskiej tawerny. To on zadecydował o zabraniu Tonks do Świętego Munga, gdzie została hospitalizowana.
| Działanie Felix Felicis (Sigrun): 6/10 tur
Justine, straciłaś prawą nogę (jest ucięta od kolana w dół), mocno krwawisz. Nie posiadasz także różdżki - ta znajduje się w posiadaniu Sigrun. Pamiętaj o konsekwencjach zdrowotnych pojedynku, zarówno fizycznych, technicznych jak i psychicznych. Różdżka została odpisana z Twojego ekwipunku.
Mistrz Gry dziękuje za sprawny pojedynek! Rycerki mogą kontynuować naprawę anomalii.
Sigrun, możesz zabrać ze sobą dolną część kończyny Tonks, ale jest ona ciężka, krwawiąca i dość szybko się zepsuje.
Żywotność Justine: 94/240 (1 - rozszczepienie, 105 - cięte, ucięcie prawej nogi w prawym stawie kolanowym, 30 - psychiczne); -30 do kości
Stawała się silniejsza, bardziej szalona; wręcz pęczniała na ograniczonej przestrzeni stacji metra, zapierając dech w piersiach wszystkim trzem kobietom. Każda z nich poczuła mocny, wrzący wiatr, cofający je nieco do tyłu lub - w przypadku Justine - przeciągający ją po posadzce. Potężny świst przybrał na głośności, wokół zabrzmiały echa wszystkich wypowiedzianych tej nocy zaklęć, sufit zatrząsł się mocniej a Tonks - nagle zniknęła. Poczuła, że coś ją wsysa, że rozdziera jej ciało - najwidoczniej anomalia zwróciła prawie udane Abesio, działając jednak w niespodziewany sposób.
Justine zniknęła z oczu Rycerkom - wyczułyście, że anomalia wymyka się wam z rąk, że mało brakuje, by utracić to miejsce na dobre. Szybko jednak uniosłyście różdżki i zareagowałyście odpowiednio szybko, mierząc się z czarnomagicznym epicentrum. Udało się wam je ukoić, przynajmniej tymczasowo, ale musiałyście dokończyć dzieła - a anomalia drżała niepokojąco, sycąc się pozostawioną przez Justine krwią.
Anomalia przeniosła Tonks do doków - nad brzeg Tamizy; tylko cudem kobiecie udało się nie spaść do brudnej rzeki. Miała też szczęście, o ile można mówić o czymś takim, gdy została brutalnie pozbawiona nogi oraz różdżki: jej umęczone, pokiereszowane ciało, znalazło kilku podpitych marynarzy, którzy wezwali na miejsce uzdrowciela z pobliskiej tawerny. To on zadecydował o zabraniu Tonks do Świętego Munga, gdzie została hospitalizowana.
| Działanie Felix Felicis (Sigrun): 6/10 tur
Justine, straciłaś prawą nogę (jest ucięta od kolana w dół), mocno krwawisz. Nie posiadasz także różdżki - ta znajduje się w posiadaniu Sigrun. Pamiętaj o konsekwencjach zdrowotnych pojedynku, zarówno fizycznych, technicznych jak i psychicznych. Różdżka została odpisana z Twojego ekwipunku.
Mistrz Gry dziękuje za sprawny pojedynek! Rycerki mogą kontynuować naprawę anomalii.
Sigrun, możesz zabrać ze sobą dolną część kończyny Tonks, ale jest ona ciężka, krwawiąca i dość szybko się zepsuje.
Żywotność Justine: 94/240 (1 - rozszczepienie, 105 - cięte, ucięcie prawej nogi w prawym stawie kolanowym, 30 - psychiczne); -30 do kości
Coś się zmieniało. Rzucane w sąsiedztwie anomalii zaklęcia nie pozostawały obojętne, złowieszcza moc zdawała się nimi karmić, a kumulacja wszystkiego nastąpiła, kiedy Sigrun okaleczyła nieznajomą kobietę. Lyanna wyczuwała coś dziwnego w powietrzu, wyraźną zmianę, wydającą się niczym cisza przed burzą. Po chwili w jej ciało uderzył mocny wiatr, coś szumiało, posadzka i sufit trzęsły się, a ofiara Sigrun nagle zniknęła, jakby wessana przez anomalię. Nie było jednak czasu, żeby się zastanawiać, co się z nią stało, musiały dokończyć naprawę magii, żeby nie utracić kontroli nad tym miejscem i nie doprowadzić do groźnego w skutkach wybuchu. Wtedy wszystko, co wcześniej robiły poszłoby na marne. Poza tym zdecydowanie potrzebowały sukcesu, musiały ujarzmić tę moc.
Dzięki ich połączonym mocom użytym w odpowiednim momencie udało się ustabilizować anomalię. Magia popłynęła przez jej rękę wiodącą i różdżkę wartkim strumieniem, godząc w źródło anomalii. Nie był to jednak koniec wszystkiego, anomalia nadal nie została zduszona, a miejsce to jeszcze nie było bezpieczne i spokojne. Żeby całkowicie nad nią zapanować, musiały zrobić coś więcej.
Po chwili otoczenie znów zaczęło się trząść, i to jeszcze silniej niż przedtem. Z sufitu posypały się fragmenty tynku, filary chwiały się, a podłoga pod jej stopami wibrowała. Uwagę Lyanny przyciągnął główny filar podpierający konstrukcję, który lada moment miał runąć, a to groziło zawaleniem sufitu i pogrzebaniem ich pod gruzami.
- Szybko, uciekamy – rzuciła do Sigrun. Jej towarzyszka z pewnością była rozczarowana, że nie dokończy zabawy, bo jej ofiary już tu nie było, ale najważniejsza była anomalia, i nadal miały realne szanse opuścić to miejsce ze świadomością dobrze wykonanego zadania. Najpierw musiały jednak wyjść stąd w jednym kawałku, nierozgniecione przez fragmenty sufitu, z którego coraz mocniej sypał się tynk, a także fragmenty cegieł.
Lyanna zaczęła biec w stronę schodów, starając się wypatrywać bezpiecznych miejsc i omijać lecący z góry coraz liczniej gruz. Przez cały czas miała oczy i uszy szeroko otwarte, spięta i czujna do granic możliwości, żeby wydostać się poza zagrożony obszar. Miała nadzieję, że się uda i nie oberwie żadnym kamieniem w głowę. Musiały znaleźć kryjówkę, w której będą mogły się skryć, jednocześnie nie opuszczając przedwcześnie siedliska anomalii przed jej ustabilizowaniem.
| spostrzegawczość II (+30)
Dzięki ich połączonym mocom użytym w odpowiednim momencie udało się ustabilizować anomalię. Magia popłynęła przez jej rękę wiodącą i różdżkę wartkim strumieniem, godząc w źródło anomalii. Nie był to jednak koniec wszystkiego, anomalia nadal nie została zduszona, a miejsce to jeszcze nie było bezpieczne i spokojne. Żeby całkowicie nad nią zapanować, musiały zrobić coś więcej.
Po chwili otoczenie znów zaczęło się trząść, i to jeszcze silniej niż przedtem. Z sufitu posypały się fragmenty tynku, filary chwiały się, a podłoga pod jej stopami wibrowała. Uwagę Lyanny przyciągnął główny filar podpierający konstrukcję, który lada moment miał runąć, a to groziło zawaleniem sufitu i pogrzebaniem ich pod gruzami.
- Szybko, uciekamy – rzuciła do Sigrun. Jej towarzyszka z pewnością była rozczarowana, że nie dokończy zabawy, bo jej ofiary już tu nie było, ale najważniejsza była anomalia, i nadal miały realne szanse opuścić to miejsce ze świadomością dobrze wykonanego zadania. Najpierw musiały jednak wyjść stąd w jednym kawałku, nierozgniecione przez fragmenty sufitu, z którego coraz mocniej sypał się tynk, a także fragmenty cegieł.
Lyanna zaczęła biec w stronę schodów, starając się wypatrywać bezpiecznych miejsc i omijać lecący z góry coraz liczniej gruz. Przez cały czas miała oczy i uszy szeroko otwarte, spięta i czujna do granic możliwości, żeby wydostać się poza zagrożony obszar. Miała nadzieję, że się uda i nie oberwie żadnym kamieniem w głowę. Musiały znaleźć kryjówkę, w której będą mogły się skryć, jednocześnie nie opuszczając przedwcześnie siedliska anomalii przed jej ustabilizowaniem.
| spostrzegawczość II (+30)
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Całkowicie skupiła swoją uwagę na domagającej się jej wyraźnie anomalii, która nabierała na sile. Nasycona cierpieniem, rozochocona zapachem świeżej krwi, pragnęła więcej i więcej, Sigrun mogłaby jej ją podarować - gdyby tylko miała pewność, że energia anomalii nie obróci się przeciwko niej. Doskonale wiedziała już, że to w tej chwili miejsca mieć nie mogło - dlatego próbowała nad nią zapanować, wziąć je władanie i wyciszyć. Upojona szczęściem, działaniem eliksiru Felix Felicis, była za to pewna, że jej się powiedzie. Ruchy prawej dłoni miała pewne i zdecydowane, a uczucie, że anomalia jej się poddaje jedynie zmobilizowała Sigrun do jeszcze mocniejszego naparcia na nią. Czuła obok Lyannę, czuła jak czarna magia kobiety splata się z jej własną, tworząc silny strumień. Czuła, ze się udało. Dopiero wówczas zauważyła zniknięcie ciała Tonks. Gdzie się, do cholery, podziała?! Jak zdołała uciec?! Sigrun miała ochotę krzyknąć ze złości, lecz jej wzrok znów padł na obficie krwawiącą nogę. W kieszeni wciąż miała pustą fiolkę. Macnair będzie wiedział jak tę krew dobrze wykorzystać.
Zdecydowała się podejść bliżej i złapać obrzydliwą, odrąbaną zaklęciem kończynę za kostkę; posadzka pod jej stopami drżała, a z sufitu sypał się tynk. Zabini ruszyła przed siebie, dała Sigrun znak, że tam będą mogły się schronić; upewniwszy się, że to dobry kierunek, blondynka ruszyła za nią bez zawahania, uważając na opadające nań cegły i odłamki sufitu. W prawej dłoni wciąż dzierżyła różdżkę, doprowadzając procedurę wyciszenia ogniska anomalii aż do samego końca.
| zabieram nóżkę Tonks i biegnę za Lyanną
Zdecydowała się podejść bliżej i złapać obrzydliwą, odrąbaną zaklęciem kończynę za kostkę; posadzka pod jej stopami drżała, a z sufitu sypał się tynk. Zabini ruszyła przed siebie, dała Sigrun znak, że tam będą mogły się schronić; upewniwszy się, że to dobry kierunek, blondynka ruszyła za nią bez zawahania, uważając na opadające nań cegły i odłamki sufitu. W prawej dłoni wciąż dzierżyła różdżkę, doprowadzając procedurę wyciszenia ogniska anomalii aż do samego końca.
| zabieram nóżkę Tonks i biegnę za Lyanną
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Od tej pory to ustabilizowane za pomocą czarnej magii miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich Rycerzy Walpurgii. Sukces zagwarantował wszystkim poplecznikom Czarnego Pana bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców podczas kolejnych gier w tej lokacji. Zostanie wam to zapamiętane.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
Sytuacja wyglądała naprawdę groźnie i gdyby nie odpowiednio szybka reakcja naprawdę mogły skończyć tutaj, pod gruzami – a byłby to naprawdę marny i prozaiczny koniec, biorąc pod uwagę ich ambicje i plany. Ale okazały się sprytniejsze i obie zdążyły się schronić przed lecącymi z góry fragmentami stropu dostatecznie blisko anomalii, by móc dokończyć proces wyciszania jej. Lyanna niemal wyczuła ten moment, kiedy anomalia wreszcie poddała się im, a to miejsce stało się spokojniejsze, już pozbawione tej złowieszczej, destrukcyjnej siły, która wcześniej syciła się cierpieniem ranionej przez Sigrun kobiety i próbowała za wszelką cenę ratować się przed pokonaniem przez rycerki.
Dopiero kiedy się uspokoiło, Zabini spojrzała na swoją towarzyszkę, która trzymała w dłoni zakrwawioną nogę, z której wciąż skapywały szkarłatne krople. To było jedyne, co pozostało po ich przeciwniczkach, kiedy ta pierwsza uciekła, a druga została wessana przez anomalię.
- Czyżbyś chciała pokazać na najbliższym spotkaniu trofeum po naszym pojedynku? – spytała, a kącik jej ust uniósł się w górę. – Kim była ta kobieta? – dopytała jeszcze, chcąc poznać tożsamość ich przeciwniczki, bo Rookwood najwyraźniej ją znała. Lyanna nie rozpoznała jej, ale chciała się dowiedzieć, z kim miały do czynienia. – Mogła należeć do Zakonu? – Było to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę okrucieństwo, z jakim Sigrun potraktowała tę kobietę, ale jeśli była szlamą lub wielbicielką szlam, zasłużyła sobie na to. Pytanie tylko, co się z nią stało? I gdzie była ta druga?
Kiedy kamienie już przestały lecieć, i w powietrzu jedynie unosił się kurz, mogły wyjść z kryjówki. Pył osiadał na czarnych ubraniach Lyanny, odznaczając się na nich wyraźnie. W domu będzie musiała się tym zająć, teraz przede wszystkim czuła satysfakcję z odniesionego sukcesu, bo nie tylko pokonały anomalie, ale też odebrały ją tamtym.
- Lepiej się zbierajmy – rzuciła. W końcu tamta czarownica która im zwiała mogła już docierać do ministerstwa lub do swoich szlamolubnych koleżków, jeśli miała powiązania z Zakonem.
Z dwoma przeciwniczkami poradziły sobie z łatwością, biorąc pod uwagę moc Sigrun po eliksirze, ale jeśli pojawiłoby się tu więcej ludzi, to mogłoby być gorzej. Naprawiły już anomalię, więc ich rola tutaj się zakończyła, miejsce to było podporządkowane ich mocy, a na spotkaniu będą mogły pochwalić się sukcesem. Dwie naprawione z powodzeniem anomalie z pewnością nieco osłodzą gorycz porażki na misji w Holandii i pokażą, że nie była bierna, a działała na korzyść rycerzy.
Ruszyła w stronę schodów, którymi tutaj przyszły; gdzieś tam niedaleko leżała jej miotła, którą wcześniej ukryła, i zamierzała ją znaleźć. Gdy to zrobiła, chwyciła ją i usiadła na niej, gotowa wzbić się w powietrze wraz z Rookwood i odlecieć daleko stąd.
Dopiero kiedy się uspokoiło, Zabini spojrzała na swoją towarzyszkę, która trzymała w dłoni zakrwawioną nogę, z której wciąż skapywały szkarłatne krople. To było jedyne, co pozostało po ich przeciwniczkach, kiedy ta pierwsza uciekła, a druga została wessana przez anomalię.
- Czyżbyś chciała pokazać na najbliższym spotkaniu trofeum po naszym pojedynku? – spytała, a kącik jej ust uniósł się w górę. – Kim była ta kobieta? – dopytała jeszcze, chcąc poznać tożsamość ich przeciwniczki, bo Rookwood najwyraźniej ją znała. Lyanna nie rozpoznała jej, ale chciała się dowiedzieć, z kim miały do czynienia. – Mogła należeć do Zakonu? – Było to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę okrucieństwo, z jakim Sigrun potraktowała tę kobietę, ale jeśli była szlamą lub wielbicielką szlam, zasłużyła sobie na to. Pytanie tylko, co się z nią stało? I gdzie była ta druga?
Kiedy kamienie już przestały lecieć, i w powietrzu jedynie unosił się kurz, mogły wyjść z kryjówki. Pył osiadał na czarnych ubraniach Lyanny, odznaczając się na nich wyraźnie. W domu będzie musiała się tym zająć, teraz przede wszystkim czuła satysfakcję z odniesionego sukcesu, bo nie tylko pokonały anomalie, ale też odebrały ją tamtym.
- Lepiej się zbierajmy – rzuciła. W końcu tamta czarownica która im zwiała mogła już docierać do ministerstwa lub do swoich szlamolubnych koleżków, jeśli miała powiązania z Zakonem.
Z dwoma przeciwniczkami poradziły sobie z łatwością, biorąc pod uwagę moc Sigrun po eliksirze, ale jeśli pojawiłoby się tu więcej ludzi, to mogłoby być gorzej. Naprawiły już anomalię, więc ich rola tutaj się zakończyła, miejsce to było podporządkowane ich mocy, a na spotkaniu będą mogły pochwalić się sukcesem. Dwie naprawione z powodzeniem anomalie z pewnością nieco osłodzą gorycz porażki na misji w Holandii i pokażą, że nie była bierna, a działała na korzyść rycerzy.
Ruszyła w stronę schodów, którymi tutaj przyszły; gdzieś tam niedaleko leżała jej miotła, którą wcześniej ukryła, i zamierzała ją znaleźć. Gdy to zrobiła, chwyciła ją i usiadła na niej, gotowa wzbić się w powietrze wraz z Rookwood i odlecieć daleko stąd.
Ta przedziwna budowla (do czego właściwie służyła?) zaczęła się zawalać i sytuacja dla każdego rozsądnego człowieka wyglądałaby groźnie, ale nie dla Sigrun w tamtym momencie. Ona była upojona szczęściem, święcie przekonana o ich sukcesie, nie przyjmowała do wiadomości, że coś mogłoby pójść nie tak. Odbiły wszak to miejsca z rąk Zakonu Feniksa - bo skoro na miejscu pojawiła sie Tonks, któż inny mógł jej towarzyszyć? - najpewniej pozbawiła szlamę życia, a przynajmniej nogi; wątpiła, aby przeżyła, wykrwawi się niebawem, a nawet jeśli - dopadnie ją następnym razem.
Podążyła za Zabini, odnajdując schronienie w bezpiecznym miejscu; w prawej ręce wciąż trzymała różdżkę i próbowała wyciszyć anomalię ostatecznie. Udało się. W końcu im się poddała, czuła to doskonale. Znajome uczucie triumfu przyprawiło ją o jeszcze szerszy uśmiech.
- Nie, głuptasku. Rzucę to psom na kolację. Albo jej krewnemu, jest zarejestrowanym wilkołakiem - odparła dziwnie radosnym tonem Sigrun, zwracając się do Lyanny jak do dziecka; spojrzała na nią nieco pobłażliwie. Naprawdę sądziła, że pojawi się w Białej Wywernie z odrąbaną nogą szlamy? - Nie wiesz do czego może przydać się fiolka krwi, hmm? - Zabini łamała klątwy, doskonale znała starożytne runy, doskonale powinna wiedzieć jak można tę krew wykorzystać. - To Justine Tonks, członkini Zakonu Feniksa - zdradziła jej szeptem, wyciągając pustą, czystą fiolkę. Napełniła ją krwią Justine, która obficie skapywała z odciętej kończyny. Po powrocie do Harrogate zamierzała nabrać krwi do kolejnej fiolki.
Nie mogła wyjść z metra z nogą w ręku. Obwinęła ją własnym płaszczem i wsunęła do zaczarowanej torby, skąd wcześniej wyciągnęła miotłę.
- Racja. Nie mamy tu już nic do roboty - przyznała rację swej towarzyszce; musiała umieścić kończynę w chłodnym miejscu, jeśli zamierzała wywinąć Tonksom istny dowcip i rzucić ją wilkołakowi na kolację - wystarczyło jedynie odnaleźć go w pełnię.
Obie czarownice dosiadły mioteł i opuściły stację metra, a Sigrun wkrótce potem i Londyn, wciąż przepełniona uczuciem triumfu.
| zt x2
Podążyła za Zabini, odnajdując schronienie w bezpiecznym miejscu; w prawej ręce wciąż trzymała różdżkę i próbowała wyciszyć anomalię ostatecznie. Udało się. W końcu im się poddała, czuła to doskonale. Znajome uczucie triumfu przyprawiło ją o jeszcze szerszy uśmiech.
- Nie, głuptasku. Rzucę to psom na kolację. Albo jej krewnemu, jest zarejestrowanym wilkołakiem - odparła dziwnie radosnym tonem Sigrun, zwracając się do Lyanny jak do dziecka; spojrzała na nią nieco pobłażliwie. Naprawdę sądziła, że pojawi się w Białej Wywernie z odrąbaną nogą szlamy? - Nie wiesz do czego może przydać się fiolka krwi, hmm? - Zabini łamała klątwy, doskonale znała starożytne runy, doskonale powinna wiedzieć jak można tę krew wykorzystać. - To Justine Tonks, członkini Zakonu Feniksa - zdradziła jej szeptem, wyciągając pustą, czystą fiolkę. Napełniła ją krwią Justine, która obficie skapywała z odciętej kończyny. Po powrocie do Harrogate zamierzała nabrać krwi do kolejnej fiolki.
Nie mogła wyjść z metra z nogą w ręku. Obwinęła ją własnym płaszczem i wsunęła do zaczarowanej torby, skąd wcześniej wyciągnęła miotłę.
- Racja. Nie mamy tu już nic do roboty - przyznała rację swej towarzyszce; musiała umieścić kończynę w chłodnym miejscu, jeśli zamierzała wywinąć Tonksom istny dowcip i rzucić ją wilkołakowi na kolację - wystarczyło jedynie odnaleźć go w pełnię.
Obie czarownice dosiadły mioteł i opuściły stację metra, a Sigrun wkrótce potem i Londyn, wciąż przepełniona uczuciem triumfu.
| zt x2
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
23 listopada
Szła szybko. Pamiętała, jak jeszcze przed chwilą, nim zbiegła do podziemi, ostre płaty śniegu próbowały pociąć jej twarz. Miała na sobie stare futro pani Boyle, skryła szyję w głębokim, obfitym kołnierzu. Pachniało starocią, ale kilka kropli tanich perfum i gdzieś rozpływała się ta nieciekawa woń martwego włosia przeleżałego sto lat gdzieś na dnie szafy. Mało zapachów mogło ją poruszyć, rzadko kręciła nosem. Wielokrotnie miała do czynienia z odorami tak wstrętnymi, że niejeden wymiękłby i zniknął gdzieś w podskokach, nie mogąc znieść choćby sekundy w tej obrzydliwości. Filipa niejedno widziała, niejedno już czuła i niejedne porozmazywane zwłoki zgarniała z ciemnego kącika knajpy. Była malutka, ale nie tak bezbronna, jak mogłoby się wydawać.
Takie jednak wrażenie sprawiała. Być może nie pasowała do widoku obskurnego, opustoszałego metra, w którym obcy pogłos odbijał się echem od zabazgranych ścian. Uliczni artyści? Raczej nastoletnia uliczna patola, która w ociemniałych korytarzykach uprawiała grupowe pijaństwo. Nie mogli przyjść do Pasażera, więc byli tutaj. Tutaj tworzyli swój świat, ale wielka szkoda, że nie umieli o nim opowiedzieć. Gdy mimowolnie zerkała na naścienne bazgroły, widziała tylko hasła pełne pragnienia, którego nijak nie potrafili wyrazić. Widziała poszarpane zarysy postaci, które chciały być w kolorze, a straszyły tylko rozmazaną czernią. Pokręciła głową i przyspieszyła kroku. Jej tanie kozaczki postukiwały o szarawą posadzkę, z której mugolską krew nieraz już zdrapywano. Witamy w centrum Londynu. Prychnęła gdzieś tam pod nosem.
Załatwiała jakieś sprawy dla pani Boyle. Ostatnio na tyłach knajpy znaleziono czyjąś koniczynę. Ministerialne hieny pokręciły się po pubie i zadały kilka całkiem niewygodnych pytań. W ponurej sali przesłuchań posadzili ją na twardym krześle i chcieli odpowiedzi, których nie znała lub których udzielić nie mogła. Po dokach kręciło się każdego dnia mnóstwo szemranych typów. Oczekiwali, że sprawa będzie łatwa? Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby stał za tym tamten krzykliwy karzeł, właściciel tawerny po drugiej stronie ulicy. Widok służb porządkowych skutecznie odstraszał klientów. Gdy ich nie było nie zarabiała pani Boyle, a gdy nie zarabiała ona, to pustoszała sakiewka Filipy. Ani myślała godzić się na właśnie taki stan rzeczy.
Za jej plecami ktoś gwizdnął. A może tylko jej się zdawało? Hulający wiatr zasyczał, przeciskając się przez ciemną dziurę, z której wypływał mugolski piszczący pojazd. Gdzieś poznikali pojedynczy mugole i zrobiło się naprawdę ponuro. Popatrzyła na migającą nerwowo lampkę. Nigdy nie lubiła tego miejsca. Było zimne nawet w środku lata i tak cholernie cicho. Nie znosiła ciszy, zbyt łatwo można było się w niej utopić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 23.07.19 17:01, w całości zmieniany 3 razy
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
23.11
Dawno nie byłem w porcie, a przynajmniej nie w moich ulubionych jego częściach, bo przecież ledwie kilka dni temu gościłem w murach architektonicznej perły doków, w murach samej Fantasmagorii; ale pomimo iż po spotkaniu z panią Mericourt oddałem się słodkiemu pijaństwu, to nie raczyłem nawet zajrzeć do żadnej z tamtejszych spelun, pół zaliczki wydając od razu na elegancki, drogi alkohol, który wlewałem w siebie w Błędnym Rycerzu, opowiadając o wszystkim Erniemu. Później wysiadłem w Dolinie Godryka i właściwie nie pamiętam co było dalej.
Mniejsza o to, bo dzisiaj zdecydowałem wrócić do korzeni. Miałem wolny wieczór, więc kręciłem się trochę po brzegach Tamizy i kiedy właściwie miałem się już zatoczyć na drzwi Parszywego Pasażera, gdzieś w kąciku oka mignęła mi znajoma sylwetka otulona grubą warstwą futra. Za Phillipą szedłem od samych doków, kryjąc się w cieniach opuszczonych uliczek, tudzież mieszając z tłumem nieznajomych. Jeśli chciałem, potrafiłem być niezauważony, nawet pomimo kilku dosyć charakterystycznych cech, jak chociażby nieokiełznana fryzura, dzisiaj skryta pod materiałem czapki. Pół twarzy zasłaniał mi ciężki, wełniany szal wydziergany dłońmi samej pani Bojczuk. Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała, ale trwało to już tak długo, że chyba wszyscy zdążyli się przyzwyczaić. Schodzę w dół, do szerokich korytarzy metra, wciąż utrzymując odpowiedni dystans między mną, a panną Moss. W przeciwieństwie do niej poruszam się prawie bezszelestnie, miękkie podeszwy moich butów układają się bezdźwięcznie na brudnej posadzce. Nawet kiedy na moment gubię ją z oczu, kiedy skręca w kolejny korytarz, podążam za stukotem dziewczęcych obcasów. W końcu docieramy do stacji, a ja zatrzymuję się gdzieś w przejściu, przez chwilę obserwując kobiecą sylwetkę. Nawet nie wiem w którym dokładnie momencie metro całkowicie opustoszało i zostaliśmy tutaj sami. Opuszczam szalik z twarzy i głęboko zaciągam się śmierdzącym powietrzem, po czym zbliżam do dziewczyny od tyłu, by całkiem nagle przylgnąć do jej pleców, dłońmi odzianymi w rękawiczki bez palców zasłaniam Phillis oczy i zbliżam usta do jej ucha, zanim więc cokolwiek powiem, może poczuć na skórze mój ciepły oddech.
- Boisz się?...
Dawno nie byłem w porcie, a przynajmniej nie w moich ulubionych jego częściach, bo przecież ledwie kilka dni temu gościłem w murach architektonicznej perły doków, w murach samej Fantasmagorii; ale pomimo iż po spotkaniu z panią Mericourt oddałem się słodkiemu pijaństwu, to nie raczyłem nawet zajrzeć do żadnej z tamtejszych spelun, pół zaliczki wydając od razu na elegancki, drogi alkohol, który wlewałem w siebie w Błędnym Rycerzu, opowiadając o wszystkim Erniemu. Później wysiadłem w Dolinie Godryka i właściwie nie pamiętam co było dalej.
Mniejsza o to, bo dzisiaj zdecydowałem wrócić do korzeni. Miałem wolny wieczór, więc kręciłem się trochę po brzegach Tamizy i kiedy właściwie miałem się już zatoczyć na drzwi Parszywego Pasażera, gdzieś w kąciku oka mignęła mi znajoma sylwetka otulona grubą warstwą futra. Za Phillipą szedłem od samych doków, kryjąc się w cieniach opuszczonych uliczek, tudzież mieszając z tłumem nieznajomych. Jeśli chciałem, potrafiłem być niezauważony, nawet pomimo kilku dosyć charakterystycznych cech, jak chociażby nieokiełznana fryzura, dzisiaj skryta pod materiałem czapki. Pół twarzy zasłaniał mi ciężki, wełniany szal wydziergany dłońmi samej pani Bojczuk. Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała, ale trwało to już tak długo, że chyba wszyscy zdążyli się przyzwyczaić. Schodzę w dół, do szerokich korytarzy metra, wciąż utrzymując odpowiedni dystans między mną, a panną Moss. W przeciwieństwie do niej poruszam się prawie bezszelestnie, miękkie podeszwy moich butów układają się bezdźwięcznie na brudnej posadzce. Nawet kiedy na moment gubię ją z oczu, kiedy skręca w kolejny korytarz, podążam za stukotem dziewczęcych obcasów. W końcu docieramy do stacji, a ja zatrzymuję się gdzieś w przejściu, przez chwilę obserwując kobiecą sylwetkę. Nawet nie wiem w którym dokładnie momencie metro całkowicie opustoszało i zostaliśmy tutaj sami. Opuszczam szalik z twarzy i głęboko zaciągam się śmierdzącym powietrzem, po czym zbliżam do dziewczyny od tyłu, by całkiem nagle przylgnąć do jej pleców, dłońmi odzianymi w rękawiczki bez palców zasłaniam Phillis oczy i zbliżam usta do jej ucha, zanim więc cokolwiek powiem, może poczuć na skórze mój ciepły oddech.
- Boisz się?...
Kolejny jej krok powstrzymały jakieś wielkie łapy okrywające spojrzenie długich rzęs. Ciemność spowiła obraz ponurego podziemnego korytarzyka. Wstrzymała oddech, bezwarunkowo rozprostowała plecy, a zaciśnięta na paseczku torebki dłoń drgnęła. Za sobą czuła czyjeś ciepłe cielsko, niezbyt szerokie, ale wciąż dość sprytnie powstrzymujące jej ruchy. Skubaniec drażnił oddechem wrażliwe ucho, ale mimo to była bardziej zirytowana niż faktycznie przestraszona. To nie ten typ, nie zamierała i nie myślała jedynie o wydobyciu z gardła piskliwego okrzyku rozpaczy. Zamiast tego skupiła się na podejrzanym zapachu, który wkrótce przemknął prosto do jej noska. Ten okazał się dużo lepszą wskazówką niż ów głos próbujący wznieć falę gęsiej skórki na jej ciele. Niestety. Nieco swobodniej już wciągnęła powietrze i poczuła lekkie łaskotanie.
Chciał się bawić? Nie była myszką, a on nigdy nie był kotem, choć gdyby się nad tym głośniej zastanowić, to można zauważyć całkiem sporo podobieństw. Zwinny, kudłaty i skradający się tak, że nawet taka spryciula jak Filipa nie wyczuła jego obecności. Akurat to boleśnie odbiło się na jej ego. Jak mogła nie zauważyć? Mimo obcasów, wciąż był niska i nijak nie górowała nad niezbyt wysokim chłopcem. Zupełnie swobodnie mogła pchnąć swe plecy ku jego klatce i poszukać w jego ciele oparcia. Zupełnie jakby chciała poddać się temu jakże przypadkowemu spotkaniu z sekretnym nieznajomym. Zamruczała cichutko, niemal wcierając swoje włosy w jego ramię. To jednak był tylko jeden zwodniczy moment. Wkrótce oderwała od swojej twarzy jego brudne łapska i błyskawicznie okręciła się, zaczepiając go swoim futerkiem.
Gdy wreszcie stanęła przed nim, oparła dłonie na biodrach i uniosła brew. W tej pozie przez chwilę niedyskretnie się mu przyglądała. – Śledzisz mnie i w dodatku śmierdzisz starym szczurem – mruknęła z dezaprobatą, po czym sięgnęła dłonią do jego rozluźnionego szaliczka i poprawiła go jak ta dobra mamusia. – Chciałeś mi zrobić coś brzydkiego, Bojczuk? – zapytała z zaciekawieniem, a potem spojrzała na wyrysowaną ścianę metra.
Wymalowane tam wielkie oczy musiały widzieć niejedną scenkę, w której napastliwe męskie dłonie sięgają w bardzo ciasne zakamarki. Mimo wszystko niespecjalnie wierzyła, by Johny był bohaterem taniego mugolskiego kryminału. A może jednak?
Chciał się bawić? Nie była myszką, a on nigdy nie był kotem, choć gdyby się nad tym głośniej zastanowić, to można zauważyć całkiem sporo podobieństw. Zwinny, kudłaty i skradający się tak, że nawet taka spryciula jak Filipa nie wyczuła jego obecności. Akurat to boleśnie odbiło się na jej ego. Jak mogła nie zauważyć? Mimo obcasów, wciąż był niska i nijak nie górowała nad niezbyt wysokim chłopcem. Zupełnie swobodnie mogła pchnąć swe plecy ku jego klatce i poszukać w jego ciele oparcia. Zupełnie jakby chciała poddać się temu jakże przypadkowemu spotkaniu z sekretnym nieznajomym. Zamruczała cichutko, niemal wcierając swoje włosy w jego ramię. To jednak był tylko jeden zwodniczy moment. Wkrótce oderwała od swojej twarzy jego brudne łapska i błyskawicznie okręciła się, zaczepiając go swoim futerkiem.
Gdy wreszcie stanęła przed nim, oparła dłonie na biodrach i uniosła brew. W tej pozie przez chwilę niedyskretnie się mu przyglądała. – Śledzisz mnie i w dodatku śmierdzisz starym szczurem – mruknęła z dezaprobatą, po czym sięgnęła dłonią do jego rozluźnionego szaliczka i poprawiła go jak ta dobra mamusia. – Chciałeś mi zrobić coś brzydkiego, Bojczuk? – zapytała z zaciekawieniem, a potem spojrzała na wyrysowaną ścianę metra.
Wymalowane tam wielkie oczy musiały widzieć niejedną scenkę, w której napastliwe męskie dłonie sięgają w bardzo ciasne zakamarki. Mimo wszystko niespecjalnie wierzyła, by Johny był bohaterem taniego mugolskiego kryminału. A może jednak?
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Przez chwilę było nawet całkiem miło, co właściwie mogło od razu wydać mi się dziwne, ale jakoś wcale o tym nie pomyślałem, czując jak prawie że wtula się w moje ramiona. Cichy pomruk, sprawia, że przez kręgosłup przebiega mi dreszcz podniecenia. Zaciągam się zapachem jej włosów i wtedy nagle wyrywa się z mojego uścisku. Uśmiecham się, gdy mierzy mnie spojrzeniem, na powitanie posyłając krótkiego całusa.
- To zapach mężczyzny, Phils - mówię, rozkładając ramiona i wznoszę oczy ku paskudnemu, zapyziałemu sufitowi, ale szybko powracam spojrzeniem do dziewczyny. Chowam dłonie w obszernych kieszeniach starego płaszcza, wyciągając z jednej z nich metalową papierośnicę pełną krótkich, własnoręcznie skręcanych fajeczek i częstuję jedną pannę Moss, inną wsuwając między wąskie wargi. Chowam puzderko, w zamian dobywając zapalniczkę. Klik! Niewielki płomyk zatańczył na jej górnej części, więc zbliżyłem go do zwiniętej końcówki papierosa i zaciągnąłem się gryzącym dymem. Odpaliłem także Philippie, jeśli również zdecydowała się zapalić i schowałem zapalniczkę do kieszeni.
- Właściwie chciałem się tylko przywitać, ale jeśli wolisz coś brzydkiego, to mogę się nad tym zastanowić. - kiwam głową, chociaż obydwoje wiemy, że raczej nie jestem zdolny do niczego złego... Z drugiej strony potrafiłem czasem tak świntuszyć, że nawet niektóre portowe dziwki patrzyły na mnie zniesmaczone, hehe. Tylko nie w Singapurze, singapurskie kurewki potrafiły znieść dosłownie wszystko i jeszcze im się podobało.
- Co tu robisz? - pytam, mrużąc lekko ślepia. Przesuwam spojrzeniem po dziewczęcej sylwetce, uważnie badając każdy fragment jej garderoby, jakbym chciał wyhaczyć jakąś nielegalną przesyłkę, którą chowa pod ubraniem, albo coś w tym guście. Podejrzewałem, że nie była na urlopie, tylko załatwiała jakieś szemrane interesy, swoje lub swojej szefowej. Byłem zwyczajnie ciekaw, bo i z natury należałem raczej do osób ciekawskich. Wsuwam w usta końcówkę papierosa, ponownie łapiąc w płuca porządnego bucha, a szare języki dymu wkrótce wysuwając się spomiędzy moich warg.
- To zapach mężczyzny, Phils - mówię, rozkładając ramiona i wznoszę oczy ku paskudnemu, zapyziałemu sufitowi, ale szybko powracam spojrzeniem do dziewczyny. Chowam dłonie w obszernych kieszeniach starego płaszcza, wyciągając z jednej z nich metalową papierośnicę pełną krótkich, własnoręcznie skręcanych fajeczek i częstuję jedną pannę Moss, inną wsuwając między wąskie wargi. Chowam puzderko, w zamian dobywając zapalniczkę. Klik! Niewielki płomyk zatańczył na jej górnej części, więc zbliżyłem go do zwiniętej końcówki papierosa i zaciągnąłem się gryzącym dymem. Odpaliłem także Philippie, jeśli również zdecydowała się zapalić i schowałem zapalniczkę do kieszeni.
- Właściwie chciałem się tylko przywitać, ale jeśli wolisz coś brzydkiego, to mogę się nad tym zastanowić. - kiwam głową, chociaż obydwoje wiemy, że raczej nie jestem zdolny do niczego złego... Z drugiej strony potrafiłem czasem tak świntuszyć, że nawet niektóre portowe dziwki patrzyły na mnie zniesmaczone, hehe. Tylko nie w Singapurze, singapurskie kurewki potrafiły znieść dosłownie wszystko i jeszcze im się podobało.
- Co tu robisz? - pytam, mrużąc lekko ślepia. Przesuwam spojrzeniem po dziewczęcej sylwetce, uważnie badając każdy fragment jej garderoby, jakbym chciał wyhaczyć jakąś nielegalną przesyłkę, którą chowa pod ubraniem, albo coś w tym guście. Podejrzewałem, że nie była na urlopie, tylko załatwiała jakieś szemrane interesy, swoje lub swojej szefowej. Byłem zwyczajnie ciekaw, bo i z natury należałem raczej do osób ciekawskich. Wsuwam w usta końcówkę papierosa, ponownie łapiąc w płuca porządnego bucha, a szare języki dymu wkrótce wysuwając się spomiędzy moich warg.
Filipa potrafiła wyobrazić sobie, jakie splugawione fantazje mogły się kotłować pod tą potarganą łepetyną. Miała tylko dość naiwną nadzieję, że nie gościła tam zbyt często. Bajerzył chłopaczyna na prawo i lewo, a potem musiała wycierać rozmazany makijaż tym dziwkom, które tak łatwo się nabierały na męskie gierki, a potem płakały jej przy barze. Zaraza! W dodatku uśmiechał się jak ostatni przygłup – zupełnie jakby mu się udał kolejny dowcip.
- Albo raczej chłopca – zamruczała znów, powątpiewając, aby ów Bojczuk reprezentował sto procent męskości. To nawet nie było dogryzanie – bardziej szczere stwierdzenie, chociaż jeśli miała wybierać między wypędzlowanym szlachcicem a Bojczukiem, to jednak wolałaby tego drugiego. Chyba że paniczyk sypnąłby niezłą sumką. Ciężko było odmówić, gdy tak pięknie błyszczały się wory galeonów. Podejrzewała jednak, że i tak nie wytrzymałaby z takim długo. Tęskniłaby za szczerbatym rechotem swoich ulubionych marynarzy.
Przyjęła fajkę, nie zastanawiając się specjalnie nad tym, skąd pochodzi ten tytoń lub… czy to w ogóle był tytoń. W ciągu ostatnich kilku lat popalała różne podejrzane rzeczy i wciąż żyła, więc dlaczego teraz miałoby się cokolwiek zmienić? Zresztą Bojczuk nie miał powodu, aby ją otumaniać. Prawda? Zaciągnęła się mocno, gdy zgasł cieplutki płomyk. Blask ognia nijak nie pasował do chłodnego otoczenia metra. Dym rozgrzał jej schłodzone ciało. Wolną dłoń podniosła ku szyi i poluzowała nieco kołnierz futra. Czuła tam dziwne łaskotanie. Oby to nie była kolejna pchła. Z poprzednią zaledwie wczoraj stoczyła batalię na śmierć i życie. Opuściła wreszcie dłoń i popatrzyła na chłopaka.
- Myślisz, że właśnie tego potrzebuję? – zapytała z cieniem uśmiechu. Czasem ciężko było wyczuć, kiedy flirtowała, a kiedy po prostu drwiła lub prowadziła jakąś swoją parszywą gierkę. Tyle razy dziennie w knajpie padały takie propozycje, że naprawdę zdziwiłaby się, gdyby nagle im się wszystkim odechciało. A jej własne potrzeby? Z pewnością nie musiała panoszyć się przy Bojczuku, jeśli nagle sama poczułaby pragnienie.
- Zwiedzam Londyn – rzuciła lakonicznie, wypuszczając spomiędzy warg gęsty dym. Stali tak gdzieś na peronie, ale wkrótce stare konstrukcje metra drgnęły, zdradzając nadejście pojazdu. Wywróciła lekko oczami, zaraz zejdzie się morze mugoli i zaczną jęczeć, że nie wolno tu palić. Tym szybciej znów wsadziła do ust fajkę. – Znaleźli kawałek zwłok na tyłach Pasażera – mruknęła bez większego podekscytowania i lekko zmrużyła oczy, bo nagle światła pociągu błysnęły prosto przed nią, a wiekowe żelastwo histerycznie zapiszczało.
- Albo raczej chłopca – zamruczała znów, powątpiewając, aby ów Bojczuk reprezentował sto procent męskości. To nawet nie było dogryzanie – bardziej szczere stwierdzenie, chociaż jeśli miała wybierać między wypędzlowanym szlachcicem a Bojczukiem, to jednak wolałaby tego drugiego. Chyba że paniczyk sypnąłby niezłą sumką. Ciężko było odmówić, gdy tak pięknie błyszczały się wory galeonów. Podejrzewała jednak, że i tak nie wytrzymałaby z takim długo. Tęskniłaby za szczerbatym rechotem swoich ulubionych marynarzy.
Przyjęła fajkę, nie zastanawiając się specjalnie nad tym, skąd pochodzi ten tytoń lub… czy to w ogóle był tytoń. W ciągu ostatnich kilku lat popalała różne podejrzane rzeczy i wciąż żyła, więc dlaczego teraz miałoby się cokolwiek zmienić? Zresztą Bojczuk nie miał powodu, aby ją otumaniać. Prawda? Zaciągnęła się mocno, gdy zgasł cieplutki płomyk. Blask ognia nijak nie pasował do chłodnego otoczenia metra. Dym rozgrzał jej schłodzone ciało. Wolną dłoń podniosła ku szyi i poluzowała nieco kołnierz futra. Czuła tam dziwne łaskotanie. Oby to nie była kolejna pchła. Z poprzednią zaledwie wczoraj stoczyła batalię na śmierć i życie. Opuściła wreszcie dłoń i popatrzyła na chłopaka.
- Myślisz, że właśnie tego potrzebuję? – zapytała z cieniem uśmiechu. Czasem ciężko było wyczuć, kiedy flirtowała, a kiedy po prostu drwiła lub prowadziła jakąś swoją parszywą gierkę. Tyle razy dziennie w knajpie padały takie propozycje, że naprawdę zdziwiłaby się, gdyby nagle im się wszystkim odechciało. A jej własne potrzeby? Z pewnością nie musiała panoszyć się przy Bojczuku, jeśli nagle sama poczułaby pragnienie.
- Zwiedzam Londyn – rzuciła lakonicznie, wypuszczając spomiędzy warg gęsty dym. Stali tak gdzieś na peronie, ale wkrótce stare konstrukcje metra drgnęły, zdradzając nadejście pojazdu. Wywróciła lekko oczami, zaraz zejdzie się morze mugoli i zaczną jęczeć, że nie wolno tu palić. Tym szybciej znów wsadziła do ust fajkę. – Znaleźli kawałek zwłok na tyłach Pasażera – mruknęła bez większego podekscytowania i lekko zmrużyła oczy, bo nagle światła pociągu błysnęły prosto przed nią, a wiekowe żelastwo histerycznie zapiszczało.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Odległa stacja metra
Szybka odpowiedź