Herbaciarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Herbaciarnia
Zaciszne miejsce na samym poddaszu to przytulna herbaciarnia, gdzie serwowane są różnego rodzaju napoje; głównie te parzone z najzdrowszych i najlepiej działających na organizm ziół. W menu znajduje się szeroki asortyment herbat czarnych, czerwonych, zielonych i ziołowych, do tego kilka odmian purpurowych, parzonych z liści diabelskiego hibiskusa; rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów - te dozwolone są jednak od lat osiemnastu i traktowane jak nieszkodliwa używka; ma działanie pobudzające, podobne do kawy. Prócz tego zakupić można kawałek ciasta; szarlotki, sernika, bananowca lub keksu, świeżo pieczonego w pomieszczeniu obok. W okół malutkich, okrągłych stolików z poustawianymi przy nich puszystymi poduchami do siedzenia, w różnych barwach, w różnych wzorach, biega niziutka, nastoletnia złotowłosa dziewczyna, zbierająca zamówienia od gości.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Chciał o nią walczyć.
Może nie dosłownie; nie zaatakowałby jej brata (jako pierwszy), ani różdżką, ani pięścią, jednakże nie wahałby się użyć słów jako swojego oręża. Mógłby się zbuntować, wykrzyczeć wszystkie uczucia, jakie żywi wobec Aurory, a następnie zabrać ją jak najdalej od Doliny Godryka, Londynu i wszystkich ludzi, którzy życzyli im źle. Zbudować dla niej dom z dużymi oknami i jeszcze większym ogrodem, a także szklarnią i pracownią zielarską, w której mogłaby się realizować.
Ale ona tego nie chciała. Była zdystansowana i oschła. Dlaczego? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie; wiedział tylko tyle, że nie ma szans, że napierając tylko zrazi ją do siebie jeszcze bardziej. Rozum chwalił go za to, że słusznie postąpił nie przekraczając dalej granic, serce zaś, jak to głupie serce, motało się, próbowało wyrwać się z klatki piersiowej i sugerowało wypowiedzieć światu wojnę o ukochaną, o wspólne szczęście.
Lecz Perseus nie miał o co walczyć.
Wiedział o tym, gdy nogi prowadziły go na ostatnie piętro Świętego Munga. Może właśnie dlatego sprawiał wrażenie takiego pewnego siebie; zdawał sobie sprawę ze swej przegranej, był jej świadom już w momencie, w którym drżące dłonie otwierały korespondencję od Castora Sprouta. Traktował ich spotkanie jak formalność, przypieczętowanie nieuniknionego i choć wcześniej rzeczywiście się obawiał tej rozmowy, tak przez dwa dni zdążył się na nią przygotować, poukładać sobie wszystko w głowie i dojść do wniosku, że wszyscy wokół mieli rację. Tylko on uparcie trwał przy swoim, desperacko chwytając się marzeń.
Napisał do niej długi list. Egzaltowany, przepełniony jego wstydliwą żałością, ale stanowiący swego rodzaju katharsis. Powtarzał sobie, że bez tego nie będzie w stanie ruszyć do przodu i o niej zapomnieć. W rzeczywistości pocieszał się na wypadek, gdyby Aurora go wyśmiała.
Nawet, jeżeli Castor siedział w kącie, to Perseus zauważył go od razu po przekroczeniu progu herbaciarni. To nie było trudne, rodzeństwo Sproutów było do siebie podobne, a sam lord Black upierał się, że w pokoju pełnym najpiękniejszych półwili, jego wzrok spocząłby i tak na Ukochanej. Wyszukiwanie jej twarzy w miejscach, w których niegdyś spędzali wspólnie czas, już dawno weszło mu w krew.
— Poproszę to, co zwykle — zwrócił się do kobiety z obsługi, a sam skierował swe kroki w stronę młodego mężczyzny. Jak widać, nie musiał czekać na zamówienie, wszakże nie od dziś wiadomo, że niektórzy w Mungu mogli sobie pozwolić na więcej. Zatrzymał się przy krześle naprzeciwko jasnowłosego i wyciągnął do niego rękę, niby po to, aby pokazać, że są równi, choć tak naprawdę to Perseus, mimo swej pozycji, czuł się panem sytuacji. — Witam, panie Sprout. Ogromnie cieszę się, że wreszcie mogliśmy się spotkać. — dobór słownictwa był nieprzypadkowy. To gospodarz witał, gospodarz decydował, gospodarz miał władzę. Castor mógł śmiało sobie poczynać na pergaminie, jednakże kiedy znalazł się na jego terenie, musiał dostosować się do zasad narzucanych przez Perseusa, który usiadł teraz naprzeciwko niego z najbardziej niewinnym uśmiechem. — Mam nadzieję, że nie spotkały pana w Londynie żadne niedogodności?
Może nie dosłownie; nie zaatakowałby jej brata (jako pierwszy), ani różdżką, ani pięścią, jednakże nie wahałby się użyć słów jako swojego oręża. Mógłby się zbuntować, wykrzyczeć wszystkie uczucia, jakie żywi wobec Aurory, a następnie zabrać ją jak najdalej od Doliny Godryka, Londynu i wszystkich ludzi, którzy życzyli im źle. Zbudować dla niej dom z dużymi oknami i jeszcze większym ogrodem, a także szklarnią i pracownią zielarską, w której mogłaby się realizować.
Ale ona tego nie chciała. Była zdystansowana i oschła. Dlaczego? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie; wiedział tylko tyle, że nie ma szans, że napierając tylko zrazi ją do siebie jeszcze bardziej. Rozum chwalił go za to, że słusznie postąpił nie przekraczając dalej granic, serce zaś, jak to głupie serce, motało się, próbowało wyrwać się z klatki piersiowej i sugerowało wypowiedzieć światu wojnę o ukochaną, o wspólne szczęście.
Lecz Perseus nie miał o co walczyć.
Wiedział o tym, gdy nogi prowadziły go na ostatnie piętro Świętego Munga. Może właśnie dlatego sprawiał wrażenie takiego pewnego siebie; zdawał sobie sprawę ze swej przegranej, był jej świadom już w momencie, w którym drżące dłonie otwierały korespondencję od Castora Sprouta. Traktował ich spotkanie jak formalność, przypieczętowanie nieuniknionego i choć wcześniej rzeczywiście się obawiał tej rozmowy, tak przez dwa dni zdążył się na nią przygotować, poukładać sobie wszystko w głowie i dojść do wniosku, że wszyscy wokół mieli rację. Tylko on uparcie trwał przy swoim, desperacko chwytając się marzeń.
Napisał do niej długi list. Egzaltowany, przepełniony jego wstydliwą żałością, ale stanowiący swego rodzaju katharsis. Powtarzał sobie, że bez tego nie będzie w stanie ruszyć do przodu i o niej zapomnieć. W rzeczywistości pocieszał się na wypadek, gdyby Aurora go wyśmiała.
Nawet, jeżeli Castor siedział w kącie, to Perseus zauważył go od razu po przekroczeniu progu herbaciarni. To nie było trudne, rodzeństwo Sproutów było do siebie podobne, a sam lord Black upierał się, że w pokoju pełnym najpiękniejszych półwili, jego wzrok spocząłby i tak na Ukochanej. Wyszukiwanie jej twarzy w miejscach, w których niegdyś spędzali wspólnie czas, już dawno weszło mu w krew.
— Poproszę to, co zwykle — zwrócił się do kobiety z obsługi, a sam skierował swe kroki w stronę młodego mężczyzny. Jak widać, nie musiał czekać na zamówienie, wszakże nie od dziś wiadomo, że niektórzy w Mungu mogli sobie pozwolić na więcej. Zatrzymał się przy krześle naprzeciwko jasnowłosego i wyciągnął do niego rękę, niby po to, aby pokazać, że są równi, choć tak naprawdę to Perseus, mimo swej pozycji, czuł się panem sytuacji. — Witam, panie Sprout. Ogromnie cieszę się, że wreszcie mogliśmy się spotkać. — dobór słownictwa był nieprzypadkowy. To gospodarz witał, gospodarz decydował, gospodarz miał władzę. Castor mógł śmiało sobie poczynać na pergaminie, jednakże kiedy znalazł się na jego terenie, musiał dostosować się do zasad narzucanych przez Perseusa, który usiadł teraz naprzeciwko niego z najbardziej niewinnym uśmiechem. — Mam nadzieję, że nie spotkały pana w Londynie żadne niedogodności?
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Wciąż pamiętał stan, w jakim Aurora znalazła się tamtej nocy. Sam fakt, że nie mogła spędzić nocy w spokoju własnej sypialni, był dla niego nie do pomyślenia, co dopiero to, czyją sprawką był taki stan rzeczy. Doprawdy, tylko prawdziwy gentleman pokroju lorda Black uznałby za akceptowalne doprowadzenie do upojenia alkoholowego swej gospodyni. A Aurora, będąc naiwną sobą, nie postawiła dalszych granic.
Wzdrygnął się na wspomnienie siostry decydującej, że położy się na dywanie jego sypialni lub zaśnie przy biurku. Pamiętał jej ciężar na własnej pościeli, jak pozornie spokojnie przesuwała się w górę, do niego, szukając wsparcia w uścisku brata. Pamiętał, jak wtedy wszystkie przyziemne problemy zostały spalone na popiół przez płomień złości, który nie dosięgnął wtedy osoby lorda Perseusa tylko dlatego, że drogę zagrodziła lśniąca tafla siostrzanych włosów, tylko ton jaśniejszych od jego własnych. Włosów, które przeczesywał co chwila, pragnąc ją uspokoić, bezsłownie przekazać, że wszystko będzie dobrze.
Bo on się tym zajmie.
Byłby wdzięczny siostrze, gdyby w ogóle nie musiał brać udziału w tej rozmowie, gdyby raz jeden odrzuciła na bok własną dobroduszność, gdyby raz postąpiła egoistycznie. Wybaczyliby jej to obaj. Perseus i on. Przecież do tego sprowadzało się sedno sprawy, każde z nich pragnęło, by Aurora wreszcie zrobiła coś, co przyczyniłoby się do jej bezpieczeństwa. Nie dało się siedzieć na dwóch stołkach równocześnie.
Wychwycenie sylwetki lorda Blacka również nie było trudne. Byli do siebie podobni, Black do Blacka, choć nie przejawiali tak dużego podobieństwa jak on i Aurora. Ale znał ich lub kojarzył, z czasów gdy wszystko było prostsze, gdy największym problemem było utrzymanie otwartych oczu na nocnym egzaminie z astronomii. Perseus był nieco bledszy od Rigela, choć twarz miał ciosaną z równie arystokratyczną ekstrawagancją. W lekarskim kitlu mógł wzbudzić zarówno zaufanie jak i — pewnie przez jego kolor — uśmieszek politowania i skojarzenie z kwaśnym owocem. Kwaśność chyba do niego pasowała, stała się podświadomie motywem dzisiejszego spotkania.
Kwaśny kolor. Kwaśny napar. Kwaśny uśmiech na przywitanie.
Kroki zatrzymały się przy jego krześle, gdzieś kątem oka wyłapał jasną dłoń wyciągniętą w jego kierunku. Ale wbrew pozorom nie spieszyło mu się. Wychowanie wychowaniem, lecz nie miał przyjemności rozmawiać z człowiekiem, na którego dobrym wrażeniu przesadnie mu zależało.
Szczęknięcie filiżanki o ozdobny spodek rozpoczęło serię dźwięków. Skrzypnięcie odsuwanego krzesła, równoczesne z krótkim, prawie niedosłyszalnym westchnieniem. Dopiero gdy wyprostował się zupełnie, rezygnując z przyjętego prawie jako nawyk garbienia się. Także z nim był wyższy od swego dzisiejszego rozmówcy, lecz zależało mu na tym, by różnicę tę jak najbardziej podkreślić.
— Cała przyjemność po mojej stronie, lordzie Black — mówił spokojnie, może nieco przeciągle, jakby nie mógł się zdecydować, co powinien czuć. Z jednej strony całkiem zabawne było oglądanie, jak bardzo zależy mu na pokazaniu swego statusu, choć przykrywał się dobrymi zamiarami, których Sprout nie zamierzał mu odmawiać. Z drugiej strony, sytuacja nie stanowiła niczego, z czego można było się śmiać. Wyciągnięta ręka nie musiała jednak dłużej czekać na uścisk. Ciepła od dotyku filiżanki dłoń ścisnęła tą należącą do magipsychiatry. Pewnie, nieprzesadnie jednak mocno. Nie miał zamiaru przyczynić się do łamania kości czy zbyt dużego dyskomfortu.
— Proszę usiąść, musi być lord zmęczony. Święty Mungo rzadko obchodzi się z orędownikami własnej sprawy łaskawie — ton skrywał w sobie okruszynę troski, jak gdyby duch Aurory wstąpił w ciało jej młodszego brata na krótką chwilę. Jednocześnie jednak było w tym coś stanowczego na tyle, by wysłać wyraźny sygnał. Castor nie przyszedł tutaj po to, by wpatrywać się w niego bezrefleksyjnie jak ciele w malowane wrota.
— Ach, Londyn jest miejscem spokojnym, jeżeli wie się, jakich miejsc należy unikać. Mieszkałem tu jeszcze nie tak dawno temu. Gdy moja siostra wyjechała w swe wojaże, a ja najpierw pobierałem nauki tutaj... Będąc precyzyjnym, trzy piętra niżej.
Krzesło skrzypnęło raz jeszcze, na powrót przyjmując ciężar mężczyzny; jego spojrzenie przemknęło na moment po twarzy rozmówcy, obserwując jego ruchy znad filiżanki ponownie przysuniętej do twarzy.
— Znam więc nieco rytm dnia tutejszych specjalistów i nie zamierzam nadużywać udzielonego mi i tak dość hojnie lordowskiego czasu — lewy kącik ust uniósł się w półuśmiechu. — Pozwoli lord, że przejdziemy do konkretów? Oczywiście gdy dostanie lord swoje zamówienie.
Wzdrygnął się na wspomnienie siostry decydującej, że położy się na dywanie jego sypialni lub zaśnie przy biurku. Pamiętał jej ciężar na własnej pościeli, jak pozornie spokojnie przesuwała się w górę, do niego, szukając wsparcia w uścisku brata. Pamiętał, jak wtedy wszystkie przyziemne problemy zostały spalone na popiół przez płomień złości, który nie dosięgnął wtedy osoby lorda Perseusa tylko dlatego, że drogę zagrodziła lśniąca tafla siostrzanych włosów, tylko ton jaśniejszych od jego własnych. Włosów, które przeczesywał co chwila, pragnąc ją uspokoić, bezsłownie przekazać, że wszystko będzie dobrze.
Bo on się tym zajmie.
Byłby wdzięczny siostrze, gdyby w ogóle nie musiał brać udziału w tej rozmowie, gdyby raz jeden odrzuciła na bok własną dobroduszność, gdyby raz postąpiła egoistycznie. Wybaczyliby jej to obaj. Perseus i on. Przecież do tego sprowadzało się sedno sprawy, każde z nich pragnęło, by Aurora wreszcie zrobiła coś, co przyczyniłoby się do jej bezpieczeństwa. Nie dało się siedzieć na dwóch stołkach równocześnie.
Wychwycenie sylwetki lorda Blacka również nie było trudne. Byli do siebie podobni, Black do Blacka, choć nie przejawiali tak dużego podobieństwa jak on i Aurora. Ale znał ich lub kojarzył, z czasów gdy wszystko było prostsze, gdy największym problemem było utrzymanie otwartych oczu na nocnym egzaminie z astronomii. Perseus był nieco bledszy od Rigela, choć twarz miał ciosaną z równie arystokratyczną ekstrawagancją. W lekarskim kitlu mógł wzbudzić zarówno zaufanie jak i — pewnie przez jego kolor — uśmieszek politowania i skojarzenie z kwaśnym owocem. Kwaśność chyba do niego pasowała, stała się podświadomie motywem dzisiejszego spotkania.
Kwaśny kolor. Kwaśny napar. Kwaśny uśmiech na przywitanie.
Kroki zatrzymały się przy jego krześle, gdzieś kątem oka wyłapał jasną dłoń wyciągniętą w jego kierunku. Ale wbrew pozorom nie spieszyło mu się. Wychowanie wychowaniem, lecz nie miał przyjemności rozmawiać z człowiekiem, na którego dobrym wrażeniu przesadnie mu zależało.
Szczęknięcie filiżanki o ozdobny spodek rozpoczęło serię dźwięków. Skrzypnięcie odsuwanego krzesła, równoczesne z krótkim, prawie niedosłyszalnym westchnieniem. Dopiero gdy wyprostował się zupełnie, rezygnując z przyjętego prawie jako nawyk garbienia się. Także z nim był wyższy od swego dzisiejszego rozmówcy, lecz zależało mu na tym, by różnicę tę jak najbardziej podkreślić.
— Cała przyjemność po mojej stronie, lordzie Black — mówił spokojnie, może nieco przeciągle, jakby nie mógł się zdecydować, co powinien czuć. Z jednej strony całkiem zabawne było oglądanie, jak bardzo zależy mu na pokazaniu swego statusu, choć przykrywał się dobrymi zamiarami, których Sprout nie zamierzał mu odmawiać. Z drugiej strony, sytuacja nie stanowiła niczego, z czego można było się śmiać. Wyciągnięta ręka nie musiała jednak dłużej czekać na uścisk. Ciepła od dotyku filiżanki dłoń ścisnęła tą należącą do magipsychiatry. Pewnie, nieprzesadnie jednak mocno. Nie miał zamiaru przyczynić się do łamania kości czy zbyt dużego dyskomfortu.
— Proszę usiąść, musi być lord zmęczony. Święty Mungo rzadko obchodzi się z orędownikami własnej sprawy łaskawie — ton skrywał w sobie okruszynę troski, jak gdyby duch Aurory wstąpił w ciało jej młodszego brata na krótką chwilę. Jednocześnie jednak było w tym coś stanowczego na tyle, by wysłać wyraźny sygnał. Castor nie przyszedł tutaj po to, by wpatrywać się w niego bezrefleksyjnie jak ciele w malowane wrota.
— Ach, Londyn jest miejscem spokojnym, jeżeli wie się, jakich miejsc należy unikać. Mieszkałem tu jeszcze nie tak dawno temu. Gdy moja siostra wyjechała w swe wojaże, a ja najpierw pobierałem nauki tutaj... Będąc precyzyjnym, trzy piętra niżej.
Krzesło skrzypnęło raz jeszcze, na powrót przyjmując ciężar mężczyzny; jego spojrzenie przemknęło na moment po twarzy rozmówcy, obserwując jego ruchy znad filiżanki ponownie przysuniętej do twarzy.
— Znam więc nieco rytm dnia tutejszych specjalistów i nie zamierzam nadużywać udzielonego mi i tak dość hojnie lordowskiego czasu — lewy kącik ust uniósł się w półuśmiechu. — Pozwoli lord, że przejdziemy do konkretów? Oczywiście gdy dostanie lord swoje zamówienie.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Gdyby wiedział, do jakiego stanu emocjonalnego doprowadzi Aurorę, nigdy nie zgodziłby się zostać w Dolinie Godryka. To przecież wcale nie było tak, że Perseus nagle oznajmił, że nie zamierza się nigdzie ruszyć, że wprasza się na noc, a panna Sprout ma spać na podłodze. To ona sama tak żarliwie nie protestowała przed jego odejściem. Ale wina nie leżała tylko po jej stronie, lord Black również nie chciał kończyć ich spotkania, chciał nacieszyć się ich ostatnią wspólną nocą (podczas której do niczego bardziej nieprzyzwoitego niż fakt, że dwójka czarodziejów niebędących małżeństwem przebywała w jednym pomieszczeniu bez nadzoru przyzwoitki), starając się nie odliczać godzin do świtu, który miał być definitywnym końcem ich przyjaźni.
Jako magipsychiatra cierpliwości miał aż nadto, dlatego czekał cierpliwie, aż Castor łaskawie podniesie się ze swojego miejsca i uściśnie jego dłoń. Skoro odczuwał aż tak wielką potrzebę zamanifestowania, że ma negatywny stosunek względem lorda Blacka i dzięki temu poczuje się lepiej, to Perseus nie zamierzał w żaden sposób go upominać, poganiać, czy sugerować, że nie podoba mu się jego zachowanie; to tylko świadczyło o kulturze pana Sprouta. Może i był wyższy, ale to arystokrata był większy. Lepiej, aby o tym nie zapominał.
— A zatem — zaczął zniżonym głosem, tak cichym, że był ledwo dosłyszalny nawet dla samego Castora — Musi pan być świadom, że Londyn nie jest przyjaznym miejscem dla zwolenników polityki fałszywego Ministra Magii — kiedy wypowiadał te słowa, uśmiech nie schodził z jego twarzy. Ciężko jednak było jednoznacznie stwierdzić, czy był to uśmiech triumfu, pobłażliwości, czy rozgoryczenia. Nie miało to jednak w tamtym momencie większego znaczenia; najważniejszym było to, że Perseus wiedział i nie pozwoli sobie na to, aby Castor dyktował mu jak ma postępować. Wystarczy jedno oskarżenie, nawet lekko rozmijające się z prawdą (w końcu nie powiedziała wprost, jaką stronę popiera również jej brat), a jasnowłosy swą wizytę w stolicy zakończy w Tower, dziękując swej siostrze za taki obrót spraw. A przecież mogła iść w zaparte i udawać, że Sproutowie z Wrzosowiska są najbardziej neutralni w całym tym konflikcie, zamiast unosić się dumą i machać różdżką przed twarzą Perseusa. Czy to w jakiś sposób jej pomogło? Nie. Czy mogło sprowadzić kłopoty na nią i całą jej rodzinę? To zależało od humoru od lorda Blacka, a musiał przyznać, że ten nie był najlepszy. — Cieszę się, że się rozumiemy.
Na swoje zamówienie nie musiał długo czekać; jeszcze kiedy Castor mówił, pracująca w herbaciarni kobieta postawiła przed lordem jedną z najpiękniejszych filiżanek, które oferował lokal, wypełnioną jaśminową herbatą. Ulubionym smakiem i zapachem Perseusa od niepamiętnych czasów, który już od młodzieńczych lat odnajdywał w amortencji, kojarzony od zawsze ze złotowłosą panną z Wrzosowiska i jej perfumami. Nie zdawał sobie jednak sprawy z natury swojego rozmówcy, nie miał pojęcia o jego wyczulonych zmysłach, które z łatwością mogły wychwycić zamiłowanie arystokraty do Aurory, objawiające się nawet w takich drobnych gestach.
— Możemy zatem przejść do sedna — oświadczył, upijając łyk gorącego naparu. Od jego ostatniego spotkania z Ukochaną minął blisko tydzień, zdążył już zatem nieco uodpornić się na jaśmin i błękitne oczy Castora, które zdawały się przejrzeć go na wskroś. — Zacznę od tego, że nie życzę sobie, aby została wciągnięta w jakiekolwiek rebelianckie działania.
Jako magipsychiatra cierpliwości miał aż nadto, dlatego czekał cierpliwie, aż Castor łaskawie podniesie się ze swojego miejsca i uściśnie jego dłoń. Skoro odczuwał aż tak wielką potrzebę zamanifestowania, że ma negatywny stosunek względem lorda Blacka i dzięki temu poczuje się lepiej, to Perseus nie zamierzał w żaden sposób go upominać, poganiać, czy sugerować, że nie podoba mu się jego zachowanie; to tylko świadczyło o kulturze pana Sprouta. Może i był wyższy, ale to arystokrata był większy. Lepiej, aby o tym nie zapominał.
— A zatem — zaczął zniżonym głosem, tak cichym, że był ledwo dosłyszalny nawet dla samego Castora — Musi pan być świadom, że Londyn nie jest przyjaznym miejscem dla zwolenników polityki fałszywego Ministra Magii — kiedy wypowiadał te słowa, uśmiech nie schodził z jego twarzy. Ciężko jednak było jednoznacznie stwierdzić, czy był to uśmiech triumfu, pobłażliwości, czy rozgoryczenia. Nie miało to jednak w tamtym momencie większego znaczenia; najważniejszym było to, że Perseus wiedział i nie pozwoli sobie na to, aby Castor dyktował mu jak ma postępować. Wystarczy jedno oskarżenie, nawet lekko rozmijające się z prawdą (w końcu nie powiedziała wprost, jaką stronę popiera również jej brat), a jasnowłosy swą wizytę w stolicy zakończy w Tower, dziękując swej siostrze za taki obrót spraw. A przecież mogła iść w zaparte i udawać, że Sproutowie z Wrzosowiska są najbardziej neutralni w całym tym konflikcie, zamiast unosić się dumą i machać różdżką przed twarzą Perseusa. Czy to w jakiś sposób jej pomogło? Nie. Czy mogło sprowadzić kłopoty na nią i całą jej rodzinę? To zależało od humoru od lorda Blacka, a musiał przyznać, że ten nie był najlepszy. — Cieszę się, że się rozumiemy.
Na swoje zamówienie nie musiał długo czekać; jeszcze kiedy Castor mówił, pracująca w herbaciarni kobieta postawiła przed lordem jedną z najpiękniejszych filiżanek, które oferował lokal, wypełnioną jaśminową herbatą. Ulubionym smakiem i zapachem Perseusa od niepamiętnych czasów, który już od młodzieńczych lat odnajdywał w amortencji, kojarzony od zawsze ze złotowłosą panną z Wrzosowiska i jej perfumami. Nie zdawał sobie jednak sprawy z natury swojego rozmówcy, nie miał pojęcia o jego wyczulonych zmysłach, które z łatwością mogły wychwycić zamiłowanie arystokraty do Aurory, objawiające się nawet w takich drobnych gestach.
— Możemy zatem przejść do sedna — oświadczył, upijając łyk gorącego naparu. Od jego ostatniego spotkania z Ukochaną minął blisko tydzień, zdążył już zatem nieco uodpornić się na jaśmin i błękitne oczy Castora, które zdawały się przejrzeć go na wskroś. — Zacznę od tego, że nie życzę sobie, aby została wciągnięta w jakiekolwiek rebelianckie działania.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Gdyby obydwaj wiedzieli, do czego doprowadzi tamta niewinna z pozoru wizyta, nie musieliby spotykać się dziś w herbaciarni. Nie musieliby roztaczać wokół siebie aury wyjątkowo wręcz nieprzyjemnej, mającej wprowadzić drugą stronę w nastrój przynajmniej paskudny i odebrać szykowany długimi godzinami animusz.
Wargi Castora rozchyliły się w przyjemnym dla oka uśmiechu, który po chwili zniknął za krawędzią przystawianej do nich filiżanki.
— Oczywiście, że wiem. Zna lord pewnie sklep jubilerski pana Blythe na Pokątnej? Nasze wyroby stanowią ozdobę arystokratów z każdego skrawka Anglii, nie zdziwię się, jeżeli jakiś nasz wyrób odnajdzie się w zasobach Grimmauld Place — poruszenie tematu Atticusa oraz terminu Castora u tegoż prędko przedstawiło nieco inny obraz, niż Perseus mógł zakładać. Okres, w którym otaczał się prawie wyłącznie sympatykami drugiej strony, z konieczności oczywiście, nigdy potrzeby serca, dał mu zarówno wgląd do poglądów, które głosili, jak i względną znajomość twarzy, która przewijała się w ich sklepie. Orientacja polityczna Blythe'ów nie stanowiła przecież żadnej tajemnicy, a dopuszczenie Sprouta tak blisko biznesów musiało przecież świadczyć o zaufaniu, czyż nie? — Przyznam szczerze, że lubiłem tam pracować. Gdyby nie choroba naszej mamy, Aurora pewnie wspominała, zostałbym w Londynie na dłużej. Niestety, zdrowie nie wybiera, chyba nawet nie wypada wypowiadać takich truizmów w tych murach... Szkoda tylko, że nie dane było lordowi odwiedzić mnie w pracy. Wybrałbym coś dla lorda siostry albo pani matki. I moglibyśmy uciąć sobie pogawędkę o polityce fałszywego Ministra Magii w trójkę. Lord, pan Blythe i ja. Myślę, że porozumienie jest na wyciągnięcie ręki.
Tylko Castor mówiłby o innym fałszywym Ministrze niż pozostała dwójka.
Chwilę poświęcił na studiowanie filiżanki, z której miał spożywać zamówiony wcześniej napar lord Black. Woń jaśminu uderzyła w nozdrza z podwójną siłą; zapach sam w sobie był dość intensywny, bardzo prosty do wychwycenia, a wraz z wyczulonymi przez likantropię zmysłami stał się jeszcze bardziej oczywisty. Zakręcił w nosie, połaskotał w zatoki, zaś Castor musiał znów przejść do działania, byleby tylko nie kichnąć.
— Jaśmin? Dobry wybór. W zielarstwie uważa się, że dodaje chęci do życia oraz zapewnia spokój — popisywanie się wiedzą zawsze przychodziło mu z największą łatwością, ale stanowiło też swego rodzaju nawyk. W trakcie kursu alchemicznego potrafił przegadywać z paniami z obsługi całe przerwy, wymyślając coraz to nowe mieszanki i ich ewentualne medyczne zastosowanie. Ciekawe, czy zasugerowałby Perseusowi inny napar, gdyby wiedział o tym, co skrywało się w liście, który sowa przyniosła jego siostrze?
— Rebelianckie działania? Lord raczy wybaczyć, gdybym nie wierzył w prawomyślność lorda, mógłbym odnieść wrażenie, że bierze nas lord za zdrajców stanu — ściszony głos zbiegł się z odłożeniem filiżanki na spodek. Palce dłoni splotły się w koszyczek, który swe miejsce znalazł tuż przed filiżanką, zaś Castor pochylił tułów do przodu, by jeszcze bardziej skrócić dzielącą ich przestrzeń. — A to poważne i krzywdzące oskarżenia. Nie tylko dla mojej siostry i mnie, ale także dla lorda. Plotki są w stanie zrujnować życie, pozbawić szlachetnego nazwiska, majątku i życia. — nie musiał przecież dodawać, że w takim przypadku wygadałby się pewnie jak na świętej spowiedzi o wizytach lorda Black na Wrzosowisku i uczuciach, które żywił do jego siostry. Nie mając nic do stracenia, nie cofnąłby się przecież przed niczym, by ściągnąć Perseusa na dno razem z sobą.
— Cóż może zaoferować rebelia ponad to, co oferuje Minister? Zwłaszcza dla rodziny takiej jak moja, czystokrwistej od pokoleń, co potwierdzili odpowiedni urzędnicy przy rejestracji różdżki. Zepsucie moralne, śmierć pod kołami bezrefleksyjnej wiary w bzdurne ideały i wieczną pogardę. — ciągnął swą opowieść dalej, choć ze względu na różnicę w postrzeganiu świata prawdziwym ministrem był oczywiście Harold Longbottom, zaś rebelią... cóż... siły mu przeciwne. Rebelią w sposób najbardziej dosłowny, bowiem to oni stanowili siłę reakcyjną na rządy Longbottoma. — Niestety nie mogę niczego lordowi obiecać. Moja siostra zaręczyła się niedawno z obiecującym kawalerem i to on odpowiedzialny będzie za jej losy.
Plecy znów znalazły oparcie w krześle, napar z hibiskusa ponownie przemknął ciepłą falą w dół gardła.
— Przewiduję, że ślub odbędzie się na początku przyszłego roku. A u nas, wśród gminu, jest chyba podobnie jak w wyższych sferach. Gdy kobieta przechodzi do rodziny męża, to oni sprawują nad nią pieczę. Także sam lord rozumie, że nie mogę wziąć na siebie ciężaru obietnicy, której efektami rozporządzać będzie kto inny. Oraz to, że do czasu zamążpójścia mej siostry, zadbać muszę przede wszystkim o jej godność — kolejny łyk naparu, długie spojrzenie szaroniebieskich oczu rzucone spod półprzymkniętych powiek. Nawet gdzieś w środku zrobiło mu się przykro, bowiem takie nieszczęśliwe zakochanie zawsze stanowiło okoliczność wyjątkowo nieprzyjemną i ciężką dla zbolałego serca. — Proszę nie trzymać w sercu urazy zbyt długo. Jestem przekonany, że dla własnej siostry zrobiłby lord to samo.
Wargi Castora rozchyliły się w przyjemnym dla oka uśmiechu, który po chwili zniknął za krawędzią przystawianej do nich filiżanki.
— Oczywiście, że wiem. Zna lord pewnie sklep jubilerski pana Blythe na Pokątnej? Nasze wyroby stanowią ozdobę arystokratów z każdego skrawka Anglii, nie zdziwię się, jeżeli jakiś nasz wyrób odnajdzie się w zasobach Grimmauld Place — poruszenie tematu Atticusa oraz terminu Castora u tegoż prędko przedstawiło nieco inny obraz, niż Perseus mógł zakładać. Okres, w którym otaczał się prawie wyłącznie sympatykami drugiej strony, z konieczności oczywiście, nigdy potrzeby serca, dał mu zarówno wgląd do poglądów, które głosili, jak i względną znajomość twarzy, która przewijała się w ich sklepie. Orientacja polityczna Blythe'ów nie stanowiła przecież żadnej tajemnicy, a dopuszczenie Sprouta tak blisko biznesów musiało przecież świadczyć o zaufaniu, czyż nie? — Przyznam szczerze, że lubiłem tam pracować. Gdyby nie choroba naszej mamy, Aurora pewnie wspominała, zostałbym w Londynie na dłużej. Niestety, zdrowie nie wybiera, chyba nawet nie wypada wypowiadać takich truizmów w tych murach... Szkoda tylko, że nie dane było lordowi odwiedzić mnie w pracy. Wybrałbym coś dla lorda siostry albo pani matki. I moglibyśmy uciąć sobie pogawędkę o polityce fałszywego Ministra Magii w trójkę. Lord, pan Blythe i ja. Myślę, że porozumienie jest na wyciągnięcie ręki.
Tylko Castor mówiłby o innym fałszywym Ministrze niż pozostała dwójka.
Chwilę poświęcił na studiowanie filiżanki, z której miał spożywać zamówiony wcześniej napar lord Black. Woń jaśminu uderzyła w nozdrza z podwójną siłą; zapach sam w sobie był dość intensywny, bardzo prosty do wychwycenia, a wraz z wyczulonymi przez likantropię zmysłami stał się jeszcze bardziej oczywisty. Zakręcił w nosie, połaskotał w zatoki, zaś Castor musiał znów przejść do działania, byleby tylko nie kichnąć.
— Jaśmin? Dobry wybór. W zielarstwie uważa się, że dodaje chęci do życia oraz zapewnia spokój — popisywanie się wiedzą zawsze przychodziło mu z największą łatwością, ale stanowiło też swego rodzaju nawyk. W trakcie kursu alchemicznego potrafił przegadywać z paniami z obsługi całe przerwy, wymyślając coraz to nowe mieszanki i ich ewentualne medyczne zastosowanie. Ciekawe, czy zasugerowałby Perseusowi inny napar, gdyby wiedział o tym, co skrywało się w liście, który sowa przyniosła jego siostrze?
— Rebelianckie działania? Lord raczy wybaczyć, gdybym nie wierzył w prawomyślność lorda, mógłbym odnieść wrażenie, że bierze nas lord za zdrajców stanu — ściszony głos zbiegł się z odłożeniem filiżanki na spodek. Palce dłoni splotły się w koszyczek, który swe miejsce znalazł tuż przed filiżanką, zaś Castor pochylił tułów do przodu, by jeszcze bardziej skrócić dzielącą ich przestrzeń. — A to poważne i krzywdzące oskarżenia. Nie tylko dla mojej siostry i mnie, ale także dla lorda. Plotki są w stanie zrujnować życie, pozbawić szlachetnego nazwiska, majątku i życia. — nie musiał przecież dodawać, że w takim przypadku wygadałby się pewnie jak na świętej spowiedzi o wizytach lorda Black na Wrzosowisku i uczuciach, które żywił do jego siostry. Nie mając nic do stracenia, nie cofnąłby się przecież przed niczym, by ściągnąć Perseusa na dno razem z sobą.
— Cóż może zaoferować rebelia ponad to, co oferuje Minister? Zwłaszcza dla rodziny takiej jak moja, czystokrwistej od pokoleń, co potwierdzili odpowiedni urzędnicy przy rejestracji różdżki. Zepsucie moralne, śmierć pod kołami bezrefleksyjnej wiary w bzdurne ideały i wieczną pogardę. — ciągnął swą opowieść dalej, choć ze względu na różnicę w postrzeganiu świata prawdziwym ministrem był oczywiście Harold Longbottom, zaś rebelią... cóż... siły mu przeciwne. Rebelią w sposób najbardziej dosłowny, bowiem to oni stanowili siłę reakcyjną na rządy Longbottoma. — Niestety nie mogę niczego lordowi obiecać. Moja siostra zaręczyła się niedawno z obiecującym kawalerem i to on odpowiedzialny będzie za jej losy.
Plecy znów znalazły oparcie w krześle, napar z hibiskusa ponownie przemknął ciepłą falą w dół gardła.
— Przewiduję, że ślub odbędzie się na początku przyszłego roku. A u nas, wśród gminu, jest chyba podobnie jak w wyższych sferach. Gdy kobieta przechodzi do rodziny męża, to oni sprawują nad nią pieczę. Także sam lord rozumie, że nie mogę wziąć na siebie ciężaru obietnicy, której efektami rozporządzać będzie kto inny. Oraz to, że do czasu zamążpójścia mej siostry, zadbać muszę przede wszystkim o jej godność — kolejny łyk naparu, długie spojrzenie szaroniebieskich oczu rzucone spod półprzymkniętych powiek. Nawet gdzieś w środku zrobiło mu się przykro, bowiem takie nieszczęśliwe zakochanie zawsze stanowiło okoliczność wyjątkowo nieprzyjemną i ciężką dla zbolałego serca. — Proszę nie trzymać w sercu urazy zbyt długo. Jestem przekonany, że dla własnej siostry zrobiłby lord to samo.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Słuchał słów Castora w milczeniu, angażując przy tym wszystkie mięśnie twarzy, aby tylko powstrzymać się od śmiechu. Naprawdę sądził, że zasłanianie się pracą u czarodzieja o nienagannej opinii cokolwiek zmieni? Że sprawi to, iż Perseus zapomni o tym, co przed kilkoma dniami powiedziała mu Aurora? Odrzuciła propozycję oddania pokłonu Czarnemu Panu w zamian za swe bezpieczeństwo, nie chciała słuchać o byciu utrzymywaną przez lorda Blacka (który nie oczekiwał niczego w zamian, poza tym, że panna Sprout nie będzie angażować się w działania mogące przynieść jej zgubę). Bredziła natomiast coś na temat ochrony niewinnych oraz nie zabijania słabszych, a była przy tym niezwykle zacięta, odgrażając się przy tym, że pójdzie na wojnę w pierwszym szeregu. To już nie były żarty, rzucona rękawica, mająca na celu doprowadzenie do kłótni, czy próba zrobienia komukolwiek na złość — Perseus przestał postrzegać deklaracje polityczne przyjaciółki jak prowokację w momencie, w którym zaczęła mierzyć do niego z różdżki. Nie zachował się wówczas najszlachetniej, to fakt. Wyśmiał ją, w bardzo cyniczny sposób podważył jej decyzje, bo przecież to nie była Aurora, którą znał.
Teraz jednak nie był już niczego pewien.
Upił kolejny łyk jaśminowego naparu, od czasu do czasu kiwając głową podczas ckliwej opowieści Castora na temat jego życia w Londynie oraz znajomości z panem Blythe, mającej niby stanowić koronny dowód na poglądy polityczne Sprouta. Jego powoływanie się na byłego pracodawcę było tak rozczulające, że Perseus nie miał serca mówić mu, że zdrajcy krwi czają się wszędzie, a słowo lorda z szanowanego rodu miało większą moc, niż zeznania chłopca z Sommerset. Nie martwił się również ewentualnym wydaniem się jego wizyt w Dolinie Godryka; jeżeli brat Aurory rzeczywiście postanowi pójść z nim na wojnę, miał już przygotowane kłamstwa, a podczas rozmów z krewniakami dyskretnymi sugestiami oraz niedomówieniami budował legendę troskliwego kuzyna, którego zaniepokoił list znajomej ze szkolnych lat, traktujący o romansie narzeczonego Primrose, w związku z czym postanowił zbliżyć się — w niekoniecznie moralny sposób — do dawnej kochanki Aresa, by wybadać, czy jest odpowiednim kandydatem na męża dla kobiety, którą traktował niczym siostrę.
Wyłgałby się. Kosztowałoby go to kilka nieprzyjemnych rozmów, ograniczonego zaufania w pewnych kręgach i być może obserwacji przez jakiś czas, ale podejrzewał, że wyszedłby z tego raczej obronną ręką. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że to zachowanie nieszlachetne, tchórzliwe i obrzydliwe. Bliskość Aurory poruszyła jego zakurzone sumienie, o którego istnieniu zapomniał niedługo po śmierci Alpharda i nie życzył źle żadnemu ze Sproutów. Zwyczajnie pochodzili z różnych środowisk, wpajano im od dziecka różne wartości, a ich priorytety dawno się rozminęły, ale to nie oznaczało, że Perseus był antagonistą w tej historii.
Matka od zawsze powtarzała mu motto rodu Burke; słuchał więc uważnie słów swojego rozmówcy i starał się zapamiętywać z nich jak najwięcej faktów. Nigdy nie było wiadomo, kiedy mogły się przydać. Równocześnie z charakterystycznym dla siebie (zewnętrznym) stoicyzmem analizował każdy gest oraz słowo Castora, próbując odgadnąć to, w jakim stanie emocjonalnym się znajdował. Nie było to trudne; taki słowotok połączony z próbą wytłumaczenia się obcej osobie z każdego aspektu własnego życia świadczyć mógł tylko o zdenerwowaniu. — Wielka szkoda, że nie udało nam się porozmawiać — rzucił niby ubolewając, choć ton jego głosu sugerował, że rad jest z takiego obrotu spraw. Czcze pogaduszki na temat polityki nie należały do kręgu zainteresowań Perseusa; poruszył ten temat tylko i wyłącznie po to, aby zasygnalizować Sproutowi, że o wszystkim wie, nawet jeżeli nieco mijał się z prawdą w tej kwestii.
— Lubię jego zapach — odparł mało odkrywczo, za to bez większego niż konieczne zdradzania się z własnymi uczuciami oraz preferencjami. Jaśmin w rzeczy samej działał na Perseusa kojąco, ale nie miało to nic wspólnego z jego właściwościami, a skojarzeniami, jakie budził. Przywodził na myśl prostsze czasy, włosy przypominające złote nici, skórę przypominającą w dotyku płatki wiosennych kwiatów i głos ciepły jak czerwcowy deszcz. Lubił spędzać w herbaciarni kilkanaście minut w ciągu dnia, kilkanaście minut wyrwanych z szarej codzienności, by oddać się marzeniom o świecie, w którym jego losy potoczyły się inaczej.
Spodziewał się usłyszeć słowa zaprzeczenia; żaden rebeliant wszak nie przyzna się wprost, że nim jest. W pewnym sensie ucieszyła go nawet postawa Castora, bowiem oznaczała ona kolejny ciężar zdjęty z barków lorda Blacka i jedną kwestię rozdarcia pomiędzy uczuciami, a wyznawaną ideologią mniej. Nie musiał czuć się jak zdrajca obu stron. Nie był jednak gotowy na wieści, które wytrąciły z drżącej arystokratycznej dłoni filiżankę, której zawartość rozlała się na śnieżnobiałym obrusie, chwycą za serce tak mocno, że aż na bladą twarz wpełznie niekontrolowany grymas bólu, a cała pewność siebie, budowana na długo przed wspięciem się na ostatnie piętro, nagle go opuści, czyniąc jego postać żałośnie słabą. Musiał tym nieświadomie wywołać niemałe poruszenie, bowiem w kilka chwil przy ich stoliku znalazła się kobieta z obsługi herbaciarni, Mówiła coś do Perseusa, ale on nie rozumiał ani jednego z jej słów, jej głos wydawał się odległy i stłumiony. On, jakby uparcie, przez cały czas patrzył przed siebie, na Castora, nie mogąc uwierzyć w to, czego właśnie się dowiedział. Lordowskie oczy pozostawały szeroko otwarte, tęczówki tak ciemne, że stanowiły jedność ze źrenicami pozbawione były teraz malachitowego blasku, przypominając dwie czarne studnie bez dna.
Aurora się zaręczyła. To wyjaśniałoby jej dystans, chłód i mówienie o uczuciach względem lorda Blacka w czasie przeszłym. Aurora się zaręczyła. Powinien być z tego powodu szczęśliwy, czyż nie? Sam przecież życzył jej rodzinnego szczęścia u boku odpowiedniego człowieka, który zaoferuje jej wszystko, czego Perseus nie mógł jej dać; nazwiska, małżeństwa, dzieci z prawego łoża, a także płynących z tego spokoju oraz szacunku. On sam miał tylko swoje płomienne uczucia oraz pieniądze, jednakże to było za mało. Przywykł już do myśli, że nie był wystarczająco dobry. Aurora się zaręczyła i nie raczyła wspomnieć mu o tym chociaż jednym słowem, gdy zapytał, czy jest jakaś okazja, którą chciałaby uczcić. Oczywistym było zatem, że uważała Perseusa za niegodnego zaufania. Dlaczego zatem powiedziała mu o wizycie lorda Carrowa w Dolinie Godryka?
Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc. Nie, to nie mogła być prawda. Aurora, którą znał, nie byłaby zdolna zrobić czegoś tak podłego, nie wykorzystałaby w taki sposób uczuć młodego Blacka oraz jego znajomości do tego, aby zemścić się na byłym kochanku. Była zbyt dobra, zbyt ciepła, zbyt serdeczna, by wykorzystać go jako narzędzie, prawda? Prawda?
Ale ona już dawno przestała być tym, kogo znał.
Za sprawą magii obrus wrócił do poprzedniego stanu, a przewrócona filiżanka znów napełniła się herbatą. Tylko magipsychiatra wciąż pozostał taki sam jak przed chwilą; z roztrzaskanym na tysiące kawałków sercem, przygnieciony ciężarem własnego świata, który właśnie na niego runął, pogrążony w głębokiej rozpaczy. Chciałby powiedzieć, że umarł gdzieś tam w środku, po cichu, ale ból emocjonalny, który przeradzał się w fizyczne odczucia, był wystarczającym dowodem na to, że jednak żyje. — Niestety, nie miała okazji się pochwalić. — przybrał najbardziej beznamiętny ton, na jaki było go stać. Jakby rozmawiał z pacjentem, lub jego rodziną, starając się jak zdystansować, patrzeć na sprawę w taki sposób, jakby nie dotyczyła jego, odciąć się od emocji i być profesjonalnym. — Proszę przekazać jej moje gratulacje.
Czy tak właśnie postępują ludzie, gdy wszystko, w co wierzyli, nagle zwala im się na głowę? Udają powagę, zaciskają pięści pod stołem, mrugają nienaturalnie szybko, by nie uronić ani jednej łzy, starają się udawać, że się trzymają, podczas gdy jedyne, czego pragną, to wstanie od stołu, otworzenie okna i rzucenie się w dół? Dotychczas znał to uczucie tylko z książek, wykładów starszych stażem uzdrowicieli oraz rozmów z pacjentami. Teraz poczuł je na własnej skórze, zaczął rozumieć lepiej. Ale był zbyt przytłoczony emocjami, by w tej chwili myśleć o nich jako czymś, co miałoby mu pomóc w przyszłości.
Nagle zapach jaśminu stał się nie do zniesienia, nieprzyjemnie duszący, że aż bolała go od niego głowa i skręcało w żołądku. Odsunął filiżankę od siebie. — Może być pan spokojny o godność swej siostry. Zaręczam, że moja stopa nigdy więcej nie stanie w Dolinie Godryka, a sam nie będę szukał z Aurorą kontaktu.
Skoro wybrała taką drogę, pozostawało mu tylko życzyć jej szczęścia i odejść w swoją stronę. Przegrał.
Teraz jednak nie był już niczego pewien.
Upił kolejny łyk jaśminowego naparu, od czasu do czasu kiwając głową podczas ckliwej opowieści Castora na temat jego życia w Londynie oraz znajomości z panem Blythe, mającej niby stanowić koronny dowód na poglądy polityczne Sprouta. Jego powoływanie się na byłego pracodawcę było tak rozczulające, że Perseus nie miał serca mówić mu, że zdrajcy krwi czają się wszędzie, a słowo lorda z szanowanego rodu miało większą moc, niż zeznania chłopca z Sommerset. Nie martwił się również ewentualnym wydaniem się jego wizyt w Dolinie Godryka; jeżeli brat Aurory rzeczywiście postanowi pójść z nim na wojnę, miał już przygotowane kłamstwa, a podczas rozmów z krewniakami dyskretnymi sugestiami oraz niedomówieniami budował legendę troskliwego kuzyna, którego zaniepokoił list znajomej ze szkolnych lat, traktujący o romansie narzeczonego Primrose, w związku z czym postanowił zbliżyć się — w niekoniecznie moralny sposób — do dawnej kochanki Aresa, by wybadać, czy jest odpowiednim kandydatem na męża dla kobiety, którą traktował niczym siostrę.
Wyłgałby się. Kosztowałoby go to kilka nieprzyjemnych rozmów, ograniczonego zaufania w pewnych kręgach i być może obserwacji przez jakiś czas, ale podejrzewał, że wyszedłby z tego raczej obronną ręką. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że to zachowanie nieszlachetne, tchórzliwe i obrzydliwe. Bliskość Aurory poruszyła jego zakurzone sumienie, o którego istnieniu zapomniał niedługo po śmierci Alpharda i nie życzył źle żadnemu ze Sproutów. Zwyczajnie pochodzili z różnych środowisk, wpajano im od dziecka różne wartości, a ich priorytety dawno się rozminęły, ale to nie oznaczało, że Perseus był antagonistą w tej historii.
Matka od zawsze powtarzała mu motto rodu Burke; słuchał więc uważnie słów swojego rozmówcy i starał się zapamiętywać z nich jak najwięcej faktów. Nigdy nie było wiadomo, kiedy mogły się przydać. Równocześnie z charakterystycznym dla siebie (zewnętrznym) stoicyzmem analizował każdy gest oraz słowo Castora, próbując odgadnąć to, w jakim stanie emocjonalnym się znajdował. Nie było to trudne; taki słowotok połączony z próbą wytłumaczenia się obcej osobie z każdego aspektu własnego życia świadczyć mógł tylko o zdenerwowaniu. — Wielka szkoda, że nie udało nam się porozmawiać — rzucił niby ubolewając, choć ton jego głosu sugerował, że rad jest z takiego obrotu spraw. Czcze pogaduszki na temat polityki nie należały do kręgu zainteresowań Perseusa; poruszył ten temat tylko i wyłącznie po to, aby zasygnalizować Sproutowi, że o wszystkim wie, nawet jeżeli nieco mijał się z prawdą w tej kwestii.
— Lubię jego zapach — odparł mało odkrywczo, za to bez większego niż konieczne zdradzania się z własnymi uczuciami oraz preferencjami. Jaśmin w rzeczy samej działał na Perseusa kojąco, ale nie miało to nic wspólnego z jego właściwościami, a skojarzeniami, jakie budził. Przywodził na myśl prostsze czasy, włosy przypominające złote nici, skórę przypominającą w dotyku płatki wiosennych kwiatów i głos ciepły jak czerwcowy deszcz. Lubił spędzać w herbaciarni kilkanaście minut w ciągu dnia, kilkanaście minut wyrwanych z szarej codzienności, by oddać się marzeniom o świecie, w którym jego losy potoczyły się inaczej.
Spodziewał się usłyszeć słowa zaprzeczenia; żaden rebeliant wszak nie przyzna się wprost, że nim jest. W pewnym sensie ucieszyła go nawet postawa Castora, bowiem oznaczała ona kolejny ciężar zdjęty z barków lorda Blacka i jedną kwestię rozdarcia pomiędzy uczuciami, a wyznawaną ideologią mniej. Nie musiał czuć się jak zdrajca obu stron. Nie był jednak gotowy na wieści, które wytrąciły z drżącej arystokratycznej dłoni filiżankę, której zawartość rozlała się na śnieżnobiałym obrusie, chwycą za serce tak mocno, że aż na bladą twarz wpełznie niekontrolowany grymas bólu, a cała pewność siebie, budowana na długo przed wspięciem się na ostatnie piętro, nagle go opuści, czyniąc jego postać żałośnie słabą. Musiał tym nieświadomie wywołać niemałe poruszenie, bowiem w kilka chwil przy ich stoliku znalazła się kobieta z obsługi herbaciarni, Mówiła coś do Perseusa, ale on nie rozumiał ani jednego z jej słów, jej głos wydawał się odległy i stłumiony. On, jakby uparcie, przez cały czas patrzył przed siebie, na Castora, nie mogąc uwierzyć w to, czego właśnie się dowiedział. Lordowskie oczy pozostawały szeroko otwarte, tęczówki tak ciemne, że stanowiły jedność ze źrenicami pozbawione były teraz malachitowego blasku, przypominając dwie czarne studnie bez dna.
Aurora się zaręczyła. To wyjaśniałoby jej dystans, chłód i mówienie o uczuciach względem lorda Blacka w czasie przeszłym. Aurora się zaręczyła. Powinien być z tego powodu szczęśliwy, czyż nie? Sam przecież życzył jej rodzinnego szczęścia u boku odpowiedniego człowieka, który zaoferuje jej wszystko, czego Perseus nie mógł jej dać; nazwiska, małżeństwa, dzieci z prawego łoża, a także płynących z tego spokoju oraz szacunku. On sam miał tylko swoje płomienne uczucia oraz pieniądze, jednakże to było za mało. Przywykł już do myśli, że nie był wystarczająco dobry. Aurora się zaręczyła i nie raczyła wspomnieć mu o tym chociaż jednym słowem, gdy zapytał, czy jest jakaś okazja, którą chciałaby uczcić. Oczywistym było zatem, że uważała Perseusa za niegodnego zaufania. Dlaczego zatem powiedziała mu o wizycie lorda Carrowa w Dolinie Godryka?
Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc. Nie, to nie mogła być prawda. Aurora, którą znał, nie byłaby zdolna zrobić czegoś tak podłego, nie wykorzystałaby w taki sposób uczuć młodego Blacka oraz jego znajomości do tego, aby zemścić się na byłym kochanku. Była zbyt dobra, zbyt ciepła, zbyt serdeczna, by wykorzystać go jako narzędzie, prawda? Prawda?
Ale ona już dawno przestała być tym, kogo znał.
Za sprawą magii obrus wrócił do poprzedniego stanu, a przewrócona filiżanka znów napełniła się herbatą. Tylko magipsychiatra wciąż pozostał taki sam jak przed chwilą; z roztrzaskanym na tysiące kawałków sercem, przygnieciony ciężarem własnego świata, który właśnie na niego runął, pogrążony w głębokiej rozpaczy. Chciałby powiedzieć, że umarł gdzieś tam w środku, po cichu, ale ból emocjonalny, który przeradzał się w fizyczne odczucia, był wystarczającym dowodem na to, że jednak żyje. — Niestety, nie miała okazji się pochwalić. — przybrał najbardziej beznamiętny ton, na jaki było go stać. Jakby rozmawiał z pacjentem, lub jego rodziną, starając się jak zdystansować, patrzeć na sprawę w taki sposób, jakby nie dotyczyła jego, odciąć się od emocji i być profesjonalnym. — Proszę przekazać jej moje gratulacje.
Czy tak właśnie postępują ludzie, gdy wszystko, w co wierzyli, nagle zwala im się na głowę? Udają powagę, zaciskają pięści pod stołem, mrugają nienaturalnie szybko, by nie uronić ani jednej łzy, starają się udawać, że się trzymają, podczas gdy jedyne, czego pragną, to wstanie od stołu, otworzenie okna i rzucenie się w dół? Dotychczas znał to uczucie tylko z książek, wykładów starszych stażem uzdrowicieli oraz rozmów z pacjentami. Teraz poczuł je na własnej skórze, zaczął rozumieć lepiej. Ale był zbyt przytłoczony emocjami, by w tej chwili myśleć o nich jako czymś, co miałoby mu pomóc w przyszłości.
Nagle zapach jaśminu stał się nie do zniesienia, nieprzyjemnie duszący, że aż bolała go od niego głowa i skręcało w żołądku. Odsunął filiżankę od siebie. — Może być pan spokojny o godność swej siostry. Zaręczam, że moja stopa nigdy więcej nie stanie w Dolinie Godryka, a sam nie będę szukał z Aurorą kontaktu.
Skoro wybrała taką drogę, pozostawało mu tylko życzyć jej szczęścia i odejść w swoją stronę. Przegrał.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Widział, że Perseus próbuje utrzymać swą mimikę w ryzach, zwłaszcza że tego właśnie się po nim spodziewał. Nie było bowiem w ich rozmowie nic, co mogłoby popchnąć któregokolwiek z nich do ściągnięcia maski opanowania. Perseus miał przewagę nie tylko miejsca, ale też wiedzy; Castor nie wiedział bowiem o deklaracji, która padła z ust siostry. Domyślił się jej treści, dopiero gdy Black rzucił swoim pierwszym warunkiem. Swoją drogą zrobił to w sposób dokładnie taki, jakiego można było sobie wyobrazić.
Zacięcie oraz konieczność posiadania kontroli nawet nad najmniejszymi skrawkami rzeczywistości, która biła od niemal każdego arystokraty, jakiego miał okazję napotkać, zaczynała kłuć w oczy i bawić ponad miarę.
Głównie przez to, że Castor był świadomy sytuacji w Londynie i tego, naprzeciw kogo stawał. Oczywiście, samo nazwisko Black znaczyło tutaj wiele, lecz o ile dobrze pamiętał, Perseus nie wsławił się szczególnie w kręgach osób, o których mniej lub bardziej otwarcie szeptano, że znajdują się blisko faktycznego ośrodka opresyjnej władzy. Kimże więc był? Ot, uzdrowicielem, w dodatku zajmującym się chorobami umysłowymi. Nic przyjemnego, nic, co dodawałoby mu szczególnego uznania w świecie jego pobratymców, bo kto by mu zazdrościł spędzania całego dnia z obłąkanymi? Był pewien, że przy odrobinie szczęścia udałoby mu się zasiać ziarno niepewności w tych, którzy zechcieliby słuchać. Nie miałby w końcu nic do stracenia, a pociągnięcie Perseusa na dno byłoby pewnie ostatnią z przyjemności, której mógłby zasmakować w swym życiu. Siedzący naprzeciw mężczyzna, z jego jaśminowym naparem powoli dowiadywał się bowiem o prawdziwości jednego z powiedzeń, które zostało zasiane w sercu Sprouta już dawno, dawno temu.
Najbardziej niebezpieczni są ci, którzy nie mają niczego do stracenia.
Pokiwał głową na jego słowa o szkodzie; może gdyby udało mu się bardziej rozkojarzyć, przeleciałaby mu nad głową ironia, z którą zostały wypowiedziane. Ale nie zamierzał wchodzić głębiej w temat ani babrać się w błocie, które wylano mu przed nogi z myślą, że wyłoży się na nim koncertowo i podstawi odpowiednie dowody pod sam nos lorda Black. Swoje bowiem już powiedział, mogli delektować się chwilą, słodyczą jaśminu i kwaskowatością hibiskusa.
— Nie dziwię się — odparł niemal natychmiast na deklarację lubości wystawioną przez Perseusa. — Wiele czarodziejów uważa zapach jaśminu za bardzo przyjemny, a napar z niego, zwłaszcza serwowany przez przemiłe panie z tutejszej obsługi, jest bardzo łagodny. Czytałem kiedyś opracowanie naukowe, że obok lilaka oraz bzu, jaśmin jest jednym z najczęściej pojawiających się motywów zapachowych w amortencji.
I zupełnie przypadkowo jaśminowe perfumy ukochała sobie moja siostra.
Delikatny, foremny uśmiech nie schodził z jego warg, nawet gdy wciąż odrobinę za ciepły napar spotkał się z jego językiem.
Dokładnie wtedy, gdy jaśminowy napar Perseusa przelał się w niebyt obrusa, wypadając z czułych objęć filiżanki.
Bingo.
Nie musiał opowiadać mu przecież o reszcie rozterek, którymi dzieliła się z nim siostra wśród jej szlochów, braterskich objęć i cierpliwego towarzystwa ciemnych desek pokoju Sprouta. A mógłby. Mógłby też opowiedzieć mu wszystko to, co na temat Marcela mówił mu wcześniej Thomas. Że to porządny chłopak, ceniony artysta. Bardzo odpowiedzialny i co ważniejsze, Aurora nie mogła trafić lepiej.
Zamiast tego trwał w milczeniu, obserwując, jak biedna pani próbuje uratować sytuację, jak filiżanka znów napełnia się tą samą zawartością, choć już nie tak wonną. Ciekaw był, czy utratę jaśminowej woni czuł tylko on sam, czy może zapachowi udało się przebić przez bariery, które w pośpiechu stawiał jego rozmówca.
— Wszystko w porządku? Wydaje mi się, że lord pobladł, może kogoś zawołać? — i tak bardzo, jak nie mógł żywić do tego człowieka ciepłych uczuć, tak bardzo, jak wspomnienia pręgów na szyi siostry paliły go żywym ogniem, tak znów, dzięki rodzinnej skazie uprzejmości czuł się w obowiązku zadania tegoż prostego pytania. Może przypominał w tym momencie swą siostrę — do końca przekonaną o konieczności pomocy tym, którzy jej potrzebowali, bez względu na dzielące ich różnice. Może wypowiedział słowa w określony sposób, zupełnie jednak nieintencjonalnie. A może to chude palce dłoni, którą oparł na obrusie gotowe były do pochwycenia tej lordowskiej i wyprowadzenia go z miejsca, które najwidoczniej będzie mu kojarzyć się już niemal wyłącznie negatywnie?
Biedni byli Sproutowie, w ich chęci zbawienia świata, której efekty obracały się przeciwko nim.
— Ach, musi być lord łaskawy. Ostatnie tygodnie na Wrzosowisku były pełne zdarzeń, które swą intensywnością mogłyby zapełnić karty kronik na przynajmniej trzy lata. Gratulacje przekażę, oczywiście — pokiwał kilkukrotnie głową, po czym postarał się uśmiechnąć raz jeszcze, może tym razem bardziej pokrzepiająco. Opowieść bowiem musiała odnaleźć swoje zakończenie, a do tego jeszcze nie dotarli. — Spieszą się trochę z ożenkiem, to prawda, lecz uczucie tak gorące jak te, które połączyło młodych, nie powinno być studzone oczekiwaniem. Zwłaszcza że Aurora bardzo marzy o tym, by na weselu obecna była nasza mama.
Gdyby tylko zamknął oczy, widziałby przecież Wrzosowisko przystrojone na modłę weselną. Jego siostrę uradowaną, szczęśliwą, w białej sukni i bez nawet najmniejszej skazy na jasnej skórze. Rodziców czekających w pierwszym rzędzie, tatę wycierającego ronione ukradkiem łzy. Halberta i Herberta w wyjściowych garniturach (bez swetrów, na rany Morgany!), może z partnerkami, a może bez. I prawie czuł motyli dotyk na własnym ramieniu, jasne włosy skręcone w loki...
— Cieszę się, że dotarliśmy do tej konkluzji — bo usłyszenie tamtych słów z ust lorda Blacka stanowiło chyba najjaśniejszy punkt dzisiejszego dnia. Skłonił nawet głowę w dziękczynnym geście, miodowe loki poruszyły się przy tym lekko, aby powrócić na swe miejsce gdy tylko się wyprostował. Jeden, zbłąkany kosmyk zagarnął sobie za ucho w niemal nonszalanckim geście.
— Jestem przekonany, że gdy sytuacja się nieco uspokoi, sama pana zaprosi do swego nowego domu. Jest pan przecież jej przyjacielem od dawna, czyż nie? Szkoda byłoby tracić tak piękną przyjaźń wyłącznie przez... nieporozumienie.
Och, wszystkie zdarzenia prowadzące do tej rozmowy były nieporozumieniem. [bylobrzydkobedzieladnie]
Zacięcie oraz konieczność posiadania kontroli nawet nad najmniejszymi skrawkami rzeczywistości, która biła od niemal każdego arystokraty, jakiego miał okazję napotkać, zaczynała kłuć w oczy i bawić ponad miarę.
Głównie przez to, że Castor był świadomy sytuacji w Londynie i tego, naprzeciw kogo stawał. Oczywiście, samo nazwisko Black znaczyło tutaj wiele, lecz o ile dobrze pamiętał, Perseus nie wsławił się szczególnie w kręgach osób, o których mniej lub bardziej otwarcie szeptano, że znajdują się blisko faktycznego ośrodka opresyjnej władzy. Kimże więc był? Ot, uzdrowicielem, w dodatku zajmującym się chorobami umysłowymi. Nic przyjemnego, nic, co dodawałoby mu szczególnego uznania w świecie jego pobratymców, bo kto by mu zazdrościł spędzania całego dnia z obłąkanymi? Był pewien, że przy odrobinie szczęścia udałoby mu się zasiać ziarno niepewności w tych, którzy zechcieliby słuchać. Nie miałby w końcu nic do stracenia, a pociągnięcie Perseusa na dno byłoby pewnie ostatnią z przyjemności, której mógłby zasmakować w swym życiu. Siedzący naprzeciw mężczyzna, z jego jaśminowym naparem powoli dowiadywał się bowiem o prawdziwości jednego z powiedzeń, które zostało zasiane w sercu Sprouta już dawno, dawno temu.
Najbardziej niebezpieczni są ci, którzy nie mają niczego do stracenia.
Pokiwał głową na jego słowa o szkodzie; może gdyby udało mu się bardziej rozkojarzyć, przeleciałaby mu nad głową ironia, z którą zostały wypowiedziane. Ale nie zamierzał wchodzić głębiej w temat ani babrać się w błocie, które wylano mu przed nogi z myślą, że wyłoży się na nim koncertowo i podstawi odpowiednie dowody pod sam nos lorda Black. Swoje bowiem już powiedział, mogli delektować się chwilą, słodyczą jaśminu i kwaskowatością hibiskusa.
— Nie dziwię się — odparł niemal natychmiast na deklarację lubości wystawioną przez Perseusa. — Wiele czarodziejów uważa zapach jaśminu za bardzo przyjemny, a napar z niego, zwłaszcza serwowany przez przemiłe panie z tutejszej obsługi, jest bardzo łagodny. Czytałem kiedyś opracowanie naukowe, że obok lilaka oraz bzu, jaśmin jest jednym z najczęściej pojawiających się motywów zapachowych w amortencji.
I zupełnie przypadkowo jaśminowe perfumy ukochała sobie moja siostra.
Delikatny, foremny uśmiech nie schodził z jego warg, nawet gdy wciąż odrobinę za ciepły napar spotkał się z jego językiem.
Dokładnie wtedy, gdy jaśminowy napar Perseusa przelał się w niebyt obrusa, wypadając z czułych objęć filiżanki.
Bingo.
Nie musiał opowiadać mu przecież o reszcie rozterek, którymi dzieliła się z nim siostra wśród jej szlochów, braterskich objęć i cierpliwego towarzystwa ciemnych desek pokoju Sprouta. A mógłby. Mógłby też opowiedzieć mu wszystko to, co na temat Marcela mówił mu wcześniej Thomas. Że to porządny chłopak, ceniony artysta. Bardzo odpowiedzialny i co ważniejsze, Aurora nie mogła trafić lepiej.
Zamiast tego trwał w milczeniu, obserwując, jak biedna pani próbuje uratować sytuację, jak filiżanka znów napełnia się tą samą zawartością, choć już nie tak wonną. Ciekaw był, czy utratę jaśminowej woni czuł tylko on sam, czy może zapachowi udało się przebić przez bariery, które w pośpiechu stawiał jego rozmówca.
— Wszystko w porządku? Wydaje mi się, że lord pobladł, może kogoś zawołać? — i tak bardzo, jak nie mógł żywić do tego człowieka ciepłych uczuć, tak bardzo, jak wspomnienia pręgów na szyi siostry paliły go żywym ogniem, tak znów, dzięki rodzinnej skazie uprzejmości czuł się w obowiązku zadania tegoż prostego pytania. Może przypominał w tym momencie swą siostrę — do końca przekonaną o konieczności pomocy tym, którzy jej potrzebowali, bez względu na dzielące ich różnice. Może wypowiedział słowa w określony sposób, zupełnie jednak nieintencjonalnie. A może to chude palce dłoni, którą oparł na obrusie gotowe były do pochwycenia tej lordowskiej i wyprowadzenia go z miejsca, które najwidoczniej będzie mu kojarzyć się już niemal wyłącznie negatywnie?
Biedni byli Sproutowie, w ich chęci zbawienia świata, której efekty obracały się przeciwko nim.
— Ach, musi być lord łaskawy. Ostatnie tygodnie na Wrzosowisku były pełne zdarzeń, które swą intensywnością mogłyby zapełnić karty kronik na przynajmniej trzy lata. Gratulacje przekażę, oczywiście — pokiwał kilkukrotnie głową, po czym postarał się uśmiechnąć raz jeszcze, może tym razem bardziej pokrzepiająco. Opowieść bowiem musiała odnaleźć swoje zakończenie, a do tego jeszcze nie dotarli. — Spieszą się trochę z ożenkiem, to prawda, lecz uczucie tak gorące jak te, które połączyło młodych, nie powinno być studzone oczekiwaniem. Zwłaszcza że Aurora bardzo marzy o tym, by na weselu obecna była nasza mama.
Gdyby tylko zamknął oczy, widziałby przecież Wrzosowisko przystrojone na modłę weselną. Jego siostrę uradowaną, szczęśliwą, w białej sukni i bez nawet najmniejszej skazy na jasnej skórze. Rodziców czekających w pierwszym rzędzie, tatę wycierającego ronione ukradkiem łzy. Halberta i Herberta w wyjściowych garniturach (bez swetrów, na rany Morgany!), może z partnerkami, a może bez. I prawie czuł motyli dotyk na własnym ramieniu, jasne włosy skręcone w loki...
— Cieszę się, że dotarliśmy do tej konkluzji — bo usłyszenie tamtych słów z ust lorda Blacka stanowiło chyba najjaśniejszy punkt dzisiejszego dnia. Skłonił nawet głowę w dziękczynnym geście, miodowe loki poruszyły się przy tym lekko, aby powrócić na swe miejsce gdy tylko się wyprostował. Jeden, zbłąkany kosmyk zagarnął sobie za ucho w niemal nonszalanckim geście.
— Jestem przekonany, że gdy sytuacja się nieco uspokoi, sama pana zaprosi do swego nowego domu. Jest pan przecież jej przyjacielem od dawna, czyż nie? Szkoda byłoby tracić tak piękną przyjaźń wyłącznie przez... nieporozumienie.
Och, wszystkie zdarzenia prowadzące do tej rozmowy były nieporozumieniem. [bylobrzydkobedzieladnie]
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Ostatnio zmieniony przez Castor Sprout dnia 17.08.21 22:33, w całości zmieniany 1 raz
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Słuchał tego, co Castor mówił na temat jaśminu, jednakże nieszczególnie przykładał już uwagę do jego słów. Częsty zapach amortencji, tak? Jego amortencja też pachniała jaśminem, dawała mu poczucie bezpieczeństwa, zaczepnie drażniła jego nozdrza, przypominając o nieco prostszych czasach, bez wojny, Czarnego Pana i zrywaniu relacji przez poglądy dawnych przyjaciół. Gdyby ktoś, kto posiadł wiedzę na ten temat, dolał ją do ulubionego (chociaż za kilka chwil miało się to zmienić) naparu lorda Blacka, ten niczego by nie zauważył. Może tak byłoby lepiej? Zakochać się w kimś bez pamięci, nawet jeżeli byłby to jedynie efekt magii, a nie prawdziwe uczucie i zapomnieć o Aurorze, o tym, że nigdy nie będzie dane im być razem. Nie dlatego, że świat sprzymierzył się przeciwko nim, a dlatego, że panna Sprout kochała innego mężczyznę.
Nigdy mnie do końca nie stracisz.
Oczywiście, że nie. Nie da się stracić czegoś, co niby nie było Twoje, Auroro.
Jeżeli dać wiarę temu, że losy każdego człowieka zapisane są w gwiazdach na długo przed jego urodzeniem, to jaki cel miało postawienie Aurory na drodze Perseusa? Dlaczego jego serce miało zostać roztrzaskane na tysiące kawałków, które stale napierały na siebie, wywołując fizyczny ból w klatce piersiowej. Aż z trudem łapał każdy oddech.
— Poradzę sobie. — bo nie miał innego wyjścia, jak sobie poradzić. Już raz przyjął to, że Aurora związała się z kimś innym i choć wtedy było znacznie łatwiej, bowiem został poinformowany o tym listownie, tak udało mu się uporać z poczuciem rozczarowania. Nie umarł z żalu wtedy, nie umrze i teraz. Chociaż miał na to ogromną ochotę.
Przeniósł zbolałe spojrzenie na Castora, który nie przestawał mówić. Być może Perseus nieco przesadził zaciskając dłoń na szyi jasnowłosej, kiedy wzburzony chciał, aby nie odwracała od niego spojrzenia, ale przecież nie chciał jej skrzywdzić. Być może nie każdy jego czyn miał na względzie dobro Aurory, ale zależało mu na nim bez względu na to, jakich okropieństw by się dopuszczał. Tymczasem jej brat przeszywał jego duszę słowami podobnymi do ostrzy i karał go za każdą akcję. Takie wrażenie odniósł, gdy wspomniał o gorącym uczuciu, które nie mogło czekać, kolejny raz dobitnie uświadamiając lordowi Blackowi, że jest nikim, że przegrał.
Zaraz jednak coś go tchnęło, poruszył się niespokojnie, a spojrzenie na powrót stało się zimne, jakby chciał nim przeszyć na wskroś swojego rozmówcę i odgadnąć wszystkie jego myśli. Pośpieszne zaręczyny oraz ślub mogły w rzeczy samej oznaczać miłość od pierwszego wejrzenia, jednak doświadczenie i wrodzony sceptycyzm nakazały podejrzewać Perseusowi, że tą sytuacją stoi coś większego coś poważniejszego, niż nagłe pogorszenie się stanu zdrowia pani Sprout. Aurora jest w ciąży, podpowiedział mu cichy głos w głowie. Była to dosyć śmiała teoria, niepoparta niczym innym, niż domysłami lorda Blacka, ale nie nieprawdopodobna. Właściwie, to nawet nie dziwił się Aurorze, że postanowiła leczyć złamane serce wchodząc w nowy związek z kimś, kto nie jest arystokratą. Bo nie był, prawda?
— Najważniejsze, że jest szczęśliwa — wysilił się na blady uśmiech, czując, że powoli zaczyna opanowywać sytuację. Mimo całego bólu, który na niego spadł i nie pozwalał na właściwe ocenienie tego, co się wokół niego działo to właśnie szczęście Aurory było priorytetem. Oby tylko była bezpieczna, a jej przyszły mąż nie wciągał ją w działania Zakonu Feniksa. Nie zniósłby tego, gdyby któregoś dnia musieli mierzyć do siebie różdżkami; tym razem już na śmierć i życie, a nie jako próbę charakterów.
— Chciałem jej coś przekazać, nawiązanie do żartów ze szkolnych czasów, ale nie wiem, czy w tej sytuacji wypada... — zaczął zachrypniętym głosem. Osobiście wolałby zapomnieć o Aurorze.
Nigdy mnie do końca nie stracisz.
Oczywiście, że nie. Nie da się stracić czegoś, co niby nie było Twoje, Auroro.
Jeżeli dać wiarę temu, że losy każdego człowieka zapisane są w gwiazdach na długo przed jego urodzeniem, to jaki cel miało postawienie Aurory na drodze Perseusa? Dlaczego jego serce miało zostać roztrzaskane na tysiące kawałków, które stale napierały na siebie, wywołując fizyczny ból w klatce piersiowej. Aż z trudem łapał każdy oddech.
— Poradzę sobie. — bo nie miał innego wyjścia, jak sobie poradzić. Już raz przyjął to, że Aurora związała się z kimś innym i choć wtedy było znacznie łatwiej, bowiem został poinformowany o tym listownie, tak udało mu się uporać z poczuciem rozczarowania. Nie umarł z żalu wtedy, nie umrze i teraz. Chociaż miał na to ogromną ochotę.
Przeniósł zbolałe spojrzenie na Castora, który nie przestawał mówić. Być może Perseus nieco przesadził zaciskając dłoń na szyi jasnowłosej, kiedy wzburzony chciał, aby nie odwracała od niego spojrzenia, ale przecież nie chciał jej skrzywdzić. Być może nie każdy jego czyn miał na względzie dobro Aurory, ale zależało mu na nim bez względu na to, jakich okropieństw by się dopuszczał. Tymczasem jej brat przeszywał jego duszę słowami podobnymi do ostrzy i karał go za każdą akcję. Takie wrażenie odniósł, gdy wspomniał o gorącym uczuciu, które nie mogło czekać, kolejny raz dobitnie uświadamiając lordowi Blackowi, że jest nikim, że przegrał.
Zaraz jednak coś go tchnęło, poruszył się niespokojnie, a spojrzenie na powrót stało się zimne, jakby chciał nim przeszyć na wskroś swojego rozmówcę i odgadnąć wszystkie jego myśli. Pośpieszne zaręczyny oraz ślub mogły w rzeczy samej oznaczać miłość od pierwszego wejrzenia, jednak doświadczenie i wrodzony sceptycyzm nakazały podejrzewać Perseusowi, że tą sytuacją stoi coś większego coś poważniejszego, niż nagłe pogorszenie się stanu zdrowia pani Sprout. Aurora jest w ciąży, podpowiedział mu cichy głos w głowie. Była to dosyć śmiała teoria, niepoparta niczym innym, niż domysłami lorda Blacka, ale nie nieprawdopodobna. Właściwie, to nawet nie dziwił się Aurorze, że postanowiła leczyć złamane serce wchodząc w nowy związek z kimś, kto nie jest arystokratą. Bo nie był, prawda?
— Najważniejsze, że jest szczęśliwa — wysilił się na blady uśmiech, czując, że powoli zaczyna opanowywać sytuację. Mimo całego bólu, który na niego spadł i nie pozwalał na właściwe ocenienie tego, co się wokół niego działo to właśnie szczęście Aurory było priorytetem. Oby tylko była bezpieczna, a jej przyszły mąż nie wciągał ją w działania Zakonu Feniksa. Nie zniósłby tego, gdyby któregoś dnia musieli mierzyć do siebie różdżkami; tym razem już na śmierć i życie, a nie jako próbę charakterów.
— Chciałem jej coś przekazać, nawiązanie do żartów ze szkolnych czasów, ale nie wiem, czy w tej sytuacji wypada... — zaczął zachrypniętym głosem. Osobiście wolałby zapomnieć o Aurorze.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
To fascynujące przeżycie. Oglądanie jak ktoś, kogo nie darzy się nawet uncją sympatii, rozpada się na kawałki pod wpływem twoich słów; Castor nie przywykł do emocji, które przychodziły wraz z tym doświadczeniem. Był bowiem Puchonem z krwi i kości, szkoła i otoczenie nauczyli go przede wszystkim posługiwania się wrodzoną empatią, wrażliwości na ludzkie cierpienie oraz odpowiedzialności za swoje czyny. Jednakże rozlana na języku cierpkość bolączek lorda Black nie odrzuciła go; przynajmniej nie od razu.
Było w tym widoku coś, co przyciągało szaro—błękitne tęczówki Sprouta, co zmuszało do skupienia się tylko i wyłącznie na lordzie. Zupełnie tak, jakby z bliska oglądał zderzenie dwóch miotlarzy, towarzyszył temu ten sam dreszcz, który wstrząsnął jego ciałem, gdy po raz pierwszy widział ofiarę poważnego wybuchu, którą dopiero transportowano na oddział. Ciekawość i obrzydzenie, obrzydzenie i ciekawość, ciekawość reakcji, obrzydzenie względem Perseusa, obrzydzenie względem siebie samego i ciekawość tego, co dopiero nadejdzie.
Słodycz satysfakcji przebijała się wśród cierpkości, przypominając owoc aronii — słodki przy pierwszym wgryzieniu, wżynający się w niezrozumiale pokręcony sposób w język, w ścianki ust, wszędzie, gdzie tylko dopłynął. Bowiem pomimo wszelkich przeciwności losu, pomimo przewagi miejsca, statusu, wpływów, urodzenia, pieniędzy... to nie on znajdował się teraz na kolanach, nawet tych metaforycznych. To nie jego dłoń drżała, jakby nie mogła sprostać ciężarowi filiżanki. Nie on musiał prędko pozbierać się z kawałków albo przynajmniej zachować te większe z nadzieją, że jeszcze uda się je poskładać.
Castor Sprout miał to bowiem za sobą.
Doświadczenie podpowiadało mu jednak, by cieszył się zwycięstwem ostrożnie. By nie kopać leżącego i nie drażnić czających się w nim demonów. Im mniej się ma, tym mniej należy poświęcać. Więcej brawury przynieść może znakomite zwycięstwo lub stać się ostatnim, najczulszym pocałunkiem wiecznej przegranej. Od Perseusa zależało, w którą stronę pójdzie, Castor zaś mógł tylko posłać mu współczujący uśmiech, gdy odmówił jego asysty.
Duma boli najbardziej.
— Jeżeli takie jest lorda życzenie, przekażę to siostrze — filiżanka uniosła się wyżej, resztki naparu spłynęły w dół gardła Castora, a ten odetchnął na sam koniec z ulgą. Przekrzywił przy tym głowę w bok, skąpe promienie słoneczne zatańczyły w miodowych lokach, jak zwykły to robić niemal zawsze. Ostatecznie odłożył filiżankę po raz ostatni, a dłonie ułożył na swych spodniach, wygładzając materiał na wysokości ud. — Jednakże niech lord zadba o swe zdrowie. Nie mówię tego teraz jako brat mej siostry, ale jako alchemik. Eliksir wzmacniający co wieczór przez następne trzy dni powinien lorda pozostawić w lepszej kondycji.
Nie trzeba było być orłem z medycyny, by skojarzyć ze sobą kilka faktów. Alabastrowa cera Perseusa, wyraźne roztrzęsienie, nazwisko i sam fakt, że wydawał się nagle opaść z sił, składały się na bardzo prawdopodobny obraz człowieka zmagającego się z jakąś chorobą, zapewne przewlekłą i/lub genetyczną. Nie mógłby, po prostu nie mógłby zostawić go bez odpowiedniego wskazania, krótkiej sugestii, z którą — na sposób ściśle zarezerwowany dla wyższych sfer — lord Black zrobi, co chce.
— Nie będę zajmował więcej cennego czasu. Dziękuję za rozmowę — uśmiechnął się raz jeszcze, odsuwając krzesło. W jednym kroku znalazł się obok Perseusa, do którego wyciągnął dłoń, na pożegnanie. Nie zrobiłby tego oczywiście, gdyby przywitali się w inny sposób; teraz jednak uznał, że uścisk dłoni stanowić będzie piękną klamrę kompozycyjną. Zwłaszcza że zabrał ze sobą wszystko, co Perseus chciał przekazać Aurorze.
Gdyby była to książka, rozpłakałby się nad losem jej głównych bohaterów. Ale teraz musiał czym prędzej wracać do siebie.
| z/t
Było w tym widoku coś, co przyciągało szaro—błękitne tęczówki Sprouta, co zmuszało do skupienia się tylko i wyłącznie na lordzie. Zupełnie tak, jakby z bliska oglądał zderzenie dwóch miotlarzy, towarzyszył temu ten sam dreszcz, który wstrząsnął jego ciałem, gdy po raz pierwszy widział ofiarę poważnego wybuchu, którą dopiero transportowano na oddział. Ciekawość i obrzydzenie, obrzydzenie i ciekawość, ciekawość reakcji, obrzydzenie względem Perseusa, obrzydzenie względem siebie samego i ciekawość tego, co dopiero nadejdzie.
Słodycz satysfakcji przebijała się wśród cierpkości, przypominając owoc aronii — słodki przy pierwszym wgryzieniu, wżynający się w niezrozumiale pokręcony sposób w język, w ścianki ust, wszędzie, gdzie tylko dopłynął. Bowiem pomimo wszelkich przeciwności losu, pomimo przewagi miejsca, statusu, wpływów, urodzenia, pieniędzy... to nie on znajdował się teraz na kolanach, nawet tych metaforycznych. To nie jego dłoń drżała, jakby nie mogła sprostać ciężarowi filiżanki. Nie on musiał prędko pozbierać się z kawałków albo przynajmniej zachować te większe z nadzieją, że jeszcze uda się je poskładać.
Castor Sprout miał to bowiem za sobą.
Doświadczenie podpowiadało mu jednak, by cieszył się zwycięstwem ostrożnie. By nie kopać leżącego i nie drażnić czających się w nim demonów. Im mniej się ma, tym mniej należy poświęcać. Więcej brawury przynieść może znakomite zwycięstwo lub stać się ostatnim, najczulszym pocałunkiem wiecznej przegranej. Od Perseusa zależało, w którą stronę pójdzie, Castor zaś mógł tylko posłać mu współczujący uśmiech, gdy odmówił jego asysty.
Duma boli najbardziej.
— Jeżeli takie jest lorda życzenie, przekażę to siostrze — filiżanka uniosła się wyżej, resztki naparu spłynęły w dół gardła Castora, a ten odetchnął na sam koniec z ulgą. Przekrzywił przy tym głowę w bok, skąpe promienie słoneczne zatańczyły w miodowych lokach, jak zwykły to robić niemal zawsze. Ostatecznie odłożył filiżankę po raz ostatni, a dłonie ułożył na swych spodniach, wygładzając materiał na wysokości ud. — Jednakże niech lord zadba o swe zdrowie. Nie mówię tego teraz jako brat mej siostry, ale jako alchemik. Eliksir wzmacniający co wieczór przez następne trzy dni powinien lorda pozostawić w lepszej kondycji.
Nie trzeba było być orłem z medycyny, by skojarzyć ze sobą kilka faktów. Alabastrowa cera Perseusa, wyraźne roztrzęsienie, nazwisko i sam fakt, że wydawał się nagle opaść z sił, składały się na bardzo prawdopodobny obraz człowieka zmagającego się z jakąś chorobą, zapewne przewlekłą i/lub genetyczną. Nie mógłby, po prostu nie mógłby zostawić go bez odpowiedniego wskazania, krótkiej sugestii, z którą — na sposób ściśle zarezerwowany dla wyższych sfer — lord Black zrobi, co chce.
— Nie będę zajmował więcej cennego czasu. Dziękuję za rozmowę — uśmiechnął się raz jeszcze, odsuwając krzesło. W jednym kroku znalazł się obok Perseusa, do którego wyciągnął dłoń, na pożegnanie. Nie zrobiłby tego oczywiście, gdyby przywitali się w inny sposób; teraz jednak uznał, że uścisk dłoni stanowić będzie piękną klamrę kompozycyjną. Zwłaszcza że zabrał ze sobą wszystko, co Perseus chciał przekazać Aurorze.
Gdyby była to książka, rozpłakałby się nad losem jej głównych bohaterów. Ale teraz musiał czym prędzej wracać do siebie.
| z/t
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Stało się.
Wprawdzie spodziewał się czegoś poważniejszego, ostrzejszych słów wypowiadanych pod swoim adresem, może nawet pojedynku. Tymczasem wystarczyło jedno zdanie, by skruszyć całą linię obrony młodego magipsychiatry, przedrzeć się do jego słabych punktów i całkowicie go złamać. Jeszcze kilkanaście minut temu łudził się, że być może nie wszystko stracone, że jakoś uda mu się odwrócić tę niezręczną sytuację, wybrnąć z niej. Teraz nie liczył już na nic.
Dlaczego jesteś zawiedziony, Perseusie? Powinieneś wiedzieć, że dla niej od zawsze byłeś nikim.
Nie patrzył już na Castora. Wyjął zza lekarskiego fartucha skrzętnie skrywany szalik w szmaragdowo-srebrne pasy i podsunął go Sproutowi, nawet nie patrząc na starannie poskładany element zimowej garderoby. Pachniał kamienicą przy Grimmauld Place, starymi książkami, paloną sośniną i jaśminem, czym budził w lordzie Blacku wspomnienia, które w tamtym momencie chciał wyrzucić z głowy, zapomnieć. Pragnął, aby nigdy nie istniały. Pragnął zawisnąć w stanie nieistnienia razem z nimi. — Zawsze oburzała się, gdy zakładałem go na jej ramiona, ale nigdy go nie zdjęła. — wyjaśnił zdawkowo, zobojętniały na to, co jasnowłosy zrobi ze szkolną pamiątką. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że ktoś niższy od niego stażem i rangą tłumaczy mu jak powinien dbać o swoje zdrowie — być może w innej sytuacji rozbawiłoby go to, ale nie teraz. Teraz puste spojrzenie Perseusa zatrzymało się na oknie, a czarne myśli odcięły go całkowicie od tego, co działo się wokół niego. Był tylko on, przytłaczające uczucie bezradności oraz demony szepcące mu, że powinien rzucić się z dziesiątego piętra, a uwolni się od przytłaczających go emocji.
Nie uścisnął jego ręki, ani nie odpowiedział niczego na pożegnanie. Nie dlatego, że poczuł się urażony tą rozmową, znajdował się w takim stanie, że nie zarejestrował nawet, że dobiegła ona już końca.
Bo to nie duma bolała, tylko serce.
Zanim roztrzęsiony wrócił na oddział, skąd napisał chaotyczny list do Rigela z prośbą o pomoc w dotarciu na Grimmauld Place, dobry kwadrans spędził w toalecie, zwracając całą treść żołądkową. Dusząco słodki zapach jaśminu bezpowrotnie nabrał złych skojarzeń, odbierał chęci do życia, przypominał o porażce.
Zaprowadził kilka godzin później na dach kamienicy.
| z/t
Wprawdzie spodziewał się czegoś poważniejszego, ostrzejszych słów wypowiadanych pod swoim adresem, może nawet pojedynku. Tymczasem wystarczyło jedno zdanie, by skruszyć całą linię obrony młodego magipsychiatry, przedrzeć się do jego słabych punktów i całkowicie go złamać. Jeszcze kilkanaście minut temu łudził się, że być może nie wszystko stracone, że jakoś uda mu się odwrócić tę niezręczną sytuację, wybrnąć z niej. Teraz nie liczył już na nic.
Dlaczego jesteś zawiedziony, Perseusie? Powinieneś wiedzieć, że dla niej od zawsze byłeś nikim.
Nie patrzył już na Castora. Wyjął zza lekarskiego fartucha skrzętnie skrywany szalik w szmaragdowo-srebrne pasy i podsunął go Sproutowi, nawet nie patrząc na starannie poskładany element zimowej garderoby. Pachniał kamienicą przy Grimmauld Place, starymi książkami, paloną sośniną i jaśminem, czym budził w lordzie Blacku wspomnienia, które w tamtym momencie chciał wyrzucić z głowy, zapomnieć. Pragnął, aby nigdy nie istniały. Pragnął zawisnąć w stanie nieistnienia razem z nimi. — Zawsze oburzała się, gdy zakładałem go na jej ramiona, ale nigdy go nie zdjęła. — wyjaśnił zdawkowo, zobojętniały na to, co jasnowłosy zrobi ze szkolną pamiątką. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że ktoś niższy od niego stażem i rangą tłumaczy mu jak powinien dbać o swoje zdrowie — być może w innej sytuacji rozbawiłoby go to, ale nie teraz. Teraz puste spojrzenie Perseusa zatrzymało się na oknie, a czarne myśli odcięły go całkowicie od tego, co działo się wokół niego. Był tylko on, przytłaczające uczucie bezradności oraz demony szepcące mu, że powinien rzucić się z dziesiątego piętra, a uwolni się od przytłaczających go emocji.
Nie uścisnął jego ręki, ani nie odpowiedział niczego na pożegnanie. Nie dlatego, że poczuł się urażony tą rozmową, znajdował się w takim stanie, że nie zarejestrował nawet, że dobiegła ona już końca.
Bo to nie duma bolała, tylko serce.
Zanim roztrzęsiony wrócił na oddział, skąd napisał chaotyczny list do Rigela z prośbą o pomoc w dotarciu na Grimmauld Place, dobry kwadrans spędził w toalecie, zwracając całą treść żołądkową. Dusząco słodki zapach jaśminu bezpowrotnie nabrał złych skojarzeń, odbierał chęci do życia, przypominał o porażce.
Zaprowadził kilka godzin później na dach kamienicy.
| z/t
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Baudelaire niespecjalnie ukrywała przed światem fakt, że do Londynu wróciła z duszą na ramieniu, w ogromnym niezadowoleniu i równie dużym zniesmaczeniu zachowaniem własnej rodziny, i wyraźnie podkreślała, że jest tu tylko na chwilę; na czas pogrzebu wuja, dopięcia spraw rodzinnych i wsparcia duchowego pogrążonej w żałobie ciotki, którą między wierszami namawiała do opuszczenia całego tego syfu. Od kiedy bowiem zagościła we Francji na stałe, pchając do przodu karierę zawodową, rzadko kiedy zastanawiała się nad krajem, w którym spędziła kilka lat młodości; w zasadzie, kraj ten był jej absolutnie obojętny i w trakcie minionych paru miesięcy nie śledziła nawet specjalnie informacji napływających do jej ojczyzny z każdej strony. Francuzi żyli swoim typowym życiem, bawili się i gdy już poruszali kwestię wojny, odpuszczali temat po pierwszym kieliszku wina, uznając jednogłośnie, że będą się przejmować, gdy temat zacznie bezpośrednio ich dotyczyć.
Pierwszego dnia zresztą szybko zauważyła, że jej podejście było co najmniej słuszne – sytuacja na Wyspach wcale się ani nie polepszyła ani nie ustabilizowała, a właściwie nawet pogorszyła, co uświadamiało jej, że podjęła słuszną decyzję opuszczając Londyn przed paroma miesiącami, ale z drugiej strony czuła się dość dziwnie z myślą, że stąpała po zgliszczach czegoś, co przez pewien czas było nie tylko jej domem, lecz również miejscem, w którym zaczęła prawdziwą pracę, karierę, zdobyła intratne kontakty i godną pochwały klientelę z wyższej klasy, dzięki której tak naprawdę jej nazwisko zaistniało i wyrobiło pewną markę tam, gdzie należy. We Francji była mniej więcej za początkami tego, co osiągnęła tutaj już dawno; początkami, które chcąc nie chcąc, nie należały do najprostszych, ale wiedziała, że decydując się na ten krok bierze na siebie podobne ryzyko – opłacalne, ale ciągnące się w nieskończoność jak sflaczała guma w rozprutej spódnicy. Czas, brak pośpiechu, było jedną z rzeczy, która doprowadzała ją do szału w swojej ojczyźnie, i stanowiła ogromną różnicę w robieniu interesów pomiędzy Francuzami a Anglikami.
Inną kwestią była niesprzyjająca nikomu zima, najgorsza jaką pamiętała, jednak niezaskakująca, zważywszy na anomalie pogodowe sprzed paru miesięcy i deszcz drogocennych kryształów tak naprawdę znikąd. Otulona najcieplejszym futrem, jakie ze sobą przywiozła, dzielnie pokonywała śliskie chodniki w imię sprawunków ciotki i kiedy nareszcie dotarła do Munga, udała się do herbaciarni. Zgodnie z jej najlepszą wiedzą, zjawiła się w wyznaczonym miejscu i wskazanej godzinie, choć tak naprawdę nie wiedziała czy medyk, który dawniej im pomagał, w ogóle tutaj jeszcze pracował. Do spotkania pozostawało wciąż kilka minut, a jej myśli szybko skierowały się na Odettę i Marcela, od których od dawna nie dostała żadnych wieści – nienaprawiona relacja z siostrą była jedną z tych rzeczy, których żałowała, lecz wiedziała, że już nic na to nie poradzi. Starała się nie rozdrapywać ran z przeszłości, nawet jeśli te skutecznie dalej do niej powracały w nocnych koszmarach.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ilość wątpliwości wzrastała wraz z liczbą pokonywanych przez Perseusa stopni. Od listopada herbaciarnia kojarzyła mu się jednoznacznie z własną przegraną i upokorzeniem, jakiego doświadczył, gdy brat ukochanej brutalnie sprowadził go na ziemię, w związku z czym unikał miejsca, w którym do tamtej pory uwielbiał przesiadywać w czasie przerw. Teraz jednak musiał stawić czoła swoim słabościom i wybrać się na dziesiąte piętro szpitala w celach służbowych; o to przynajmniej poprosił go pewien emerytowany uzdrowiciel, a lord Black wszak dbał o jak największą liczbę wdzięcznych mu czarodziejów, spełniając drobne przysługi. Ta należała do grona tych najmniejszych — miał przekazać byłej pacjentce środek, który ta do tej pory zażywała. Nic, co wymagałoby czegoś więcej niż odrobiny dobrej woli i kilku wolnych minut. Coś jednak było nie tak, przez co młody magipsychiatra zaczął nabierać podejrzeń — nie oddaje się leków od tak, nie w taki... partyzancki sposób! Coś było nie tak, a on nie chciał być oskarżony o ewentualną zdradę, czy brak profesjonalizmu, gdyby to spotkanie okazało się ustawką. W końcu całą Anglię pochłonęła wojna, wrogowie chcący zaszkodzić mogą czaić się wszędzie.
Powiedziano mu, że ta, z którą miał się spotkać, nazywa się Baudelaire. Mózg automatycznie dopasowywał twarz do kobiety, którą Perseus ostatni raz widział w Noc Duchów w wesołym miasteczku, jednakże nie sądził, aby była to ta sama osoba. Dlaczego bowiem, na Merlina, uzdrowicielka miałaby prosić o lek, który sama mogłaby z łatwością zdobyć?
Wśród całego zamieszania zapomniał, że w jego życiu pojawiła się jeszcze jedna osoba o tym nazwisku. Umysł jednak lubił płatać mu figle i wspomnienie jej oszałamiającej bliskości, gdy ściągała miarę z jego ciała, zostało zepchnięte do snów. W końcu niemożliwym było, aby tak zjawiskowa kobieta zajmowała się szyciem ubrań!
Rozpoznasz ją po jej niezwykłej urodzie.
Czarodziej, który napisał do niego list nie kłamał. Po przekroczeniu progu herbaciarni wzrok Perseusa od razu odnalazł półwilę, jego serce gwałtownie przyśpieszyło, a biedny lord na moment zapomniał jak się oddycha. A więc to nie był sen!
— Panna Baudelaire? — zapytał nieco zachrypniętym głosem, wciąż oszołomiony jej obecnością. Cóż tam Castor? Co mu po Aurorze? Jasnowłosa piękność zdawała się być wszystkim, czego potrzebował. Jednocześnie wstyd mu było, że tak bezczelnie o niej zapomniał. Och, oby tylko mu wybaczyła ten nietakt! Był gotów błagać ją na kolanach. — Wysłano mnie tu... Przyszedłem... Jestem zaszczycony, mogąc być nowym uzdrowicielem panienki.
Powiedziano mu, że ta, z którą miał się spotkać, nazywa się Baudelaire. Mózg automatycznie dopasowywał twarz do kobiety, którą Perseus ostatni raz widział w Noc Duchów w wesołym miasteczku, jednakże nie sądził, aby była to ta sama osoba. Dlaczego bowiem, na Merlina, uzdrowicielka miałaby prosić o lek, który sama mogłaby z łatwością zdobyć?
Wśród całego zamieszania zapomniał, że w jego życiu pojawiła się jeszcze jedna osoba o tym nazwisku. Umysł jednak lubił płatać mu figle i wspomnienie jej oszałamiającej bliskości, gdy ściągała miarę z jego ciała, zostało zepchnięte do snów. W końcu niemożliwym było, aby tak zjawiskowa kobieta zajmowała się szyciem ubrań!
Rozpoznasz ją po jej niezwykłej urodzie.
Czarodziej, który napisał do niego list nie kłamał. Po przekroczeniu progu herbaciarni wzrok Perseusa od razu odnalazł półwilę, jego serce gwałtownie przyśpieszyło, a biedny lord na moment zapomniał jak się oddycha. A więc to nie był sen!
— Panna Baudelaire? — zapytał nieco zachrypniętym głosem, wciąż oszołomiony jej obecnością. Cóż tam Castor? Co mu po Aurorze? Jasnowłosa piękność zdawała się być wszystkim, czego potrzebował. Jednocześnie wstyd mu było, że tak bezczelnie o niej zapomniał. Och, oby tylko mu wybaczyła ten nietakt! Był gotów błagać ją na kolanach. — Wysłano mnie tu... Przyszedłem... Jestem zaszczycony, mogąc być nowym uzdrowicielem panienki.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Godzina spotkania nadeszła i jeśli dobrze pamiętała, uzdrowiciel, z którym miała się spotkać zjawiał się zawsze jak w zegarku, idealnie równo o wyznaczonej porze. Tym bardziej zdziwiła się, że minęło już pięć dodatkowych minut, gdy zza drzwi wyłonił się owszem, uzdrowiciel, ale nie ten, którego pamiętała. To nic, pomyślała, i nabrała pewności, że trafiła na odpowiednią osobę, kiedy ta wymówiła jej nazwisko. Wystarczyło też jedno spojrzenie na jego twarz, by od razu przypasowała ją do okoliczności. Perseus Black. Lord niewiele starszy od niej, ambitny i niewinnie uroczy, któremu niejednokrotnie pomagała przy wyborze odpowiedniego ubioru do okoliczności. Kojarzyła wprawdzie, że wspominał o swojej chęci pozostania uzdrowicielem, lecz nie sądziła, że to akurat jego spotka w tym miejscu. On zresztą wydawał się równie zaskoczony jej widokiem, choć nie była pewna, czy było to spowodowane faktycznie jej widokiem, czy urokiem, który niejednemu mącił w głowie.
– Monsieur Black – przywitała się z uśmiechem, stając naprzeciwko, niebezpiecznie blisko chłopaka. – To właściwie leki dla mojej ciotki, wyświadczam jej przysługę, sama raczej woli nie wychodzić z domu – wyjaśniła naprędce. Świat składał się przecież z drobnych przysług, zwłaszcza tych wyświadczanych rodzinie a ona nigdy nie kryła, że akurat wobec ciotki miała ogromny dług wdzięczności. Wszak to ona przyjęła ją pod swoje skrzydła przed paroma laty, zapewniła wikt i opierunek, a potem wraz z wujem niemal zainwestowała w jej karierę, oddając wyremontowaną piwnicę w ramach pracowni, gdzie tworzyła najpiękniejsze kreacje jakie była w stanie wymyślić.
– Mam nadzieję, że to żaden problem? Nie chciałabym tutaj fatygować schorowanej staruszki – spytała kontrolnie, niemal gryząc się w język, nawet jeśli wiedziała, że to przecież nie był problem a jeśli lord miał odmienne zdanie, równie szybko mogłaby mu pomóc je zmienić. Gdyby tylko ciotka usłyszała "schorowana" i "staruszka" użyte w jednym zdaniu, zaraz po sobie, przegoniłaby ją przez pół Londynu a może i jeszcze dalej. W rzeczywistości daleko jej było do schorowanej, a formę trzymała przyzwoitą ze względu na swój zawód, o czym jednak nikt wiedzieć nie musiał. Nie odezwała się już więcej, nie widziała ku temu powodów, zamiast tego uniosła ledwo zauważalnie kąciki warg na kształt uprzejmego, ale ponaglającego, uśmiechu. Chciała odebrać pakunek i uciec z tego miejsca jak najszybciej. Niechęć wobec urzędów i szpitali pozostawała równie silna, jak przed zniknięciem.
– Monsieur Black – przywitała się z uśmiechem, stając naprzeciwko, niebezpiecznie blisko chłopaka. – To właściwie leki dla mojej ciotki, wyświadczam jej przysługę, sama raczej woli nie wychodzić z domu – wyjaśniła naprędce. Świat składał się przecież z drobnych przysług, zwłaszcza tych wyświadczanych rodzinie a ona nigdy nie kryła, że akurat wobec ciotki miała ogromny dług wdzięczności. Wszak to ona przyjęła ją pod swoje skrzydła przed paroma laty, zapewniła wikt i opierunek, a potem wraz z wujem niemal zainwestowała w jej karierę, oddając wyremontowaną piwnicę w ramach pracowni, gdzie tworzyła najpiękniejsze kreacje jakie była w stanie wymyślić.
– Mam nadzieję, że to żaden problem? Nie chciałabym tutaj fatygować schorowanej staruszki – spytała kontrolnie, niemal gryząc się w język, nawet jeśli wiedziała, że to przecież nie był problem a jeśli lord miał odmienne zdanie, równie szybko mogłaby mu pomóc je zmienić. Gdyby tylko ciotka usłyszała "schorowana" i "staruszka" użyte w jednym zdaniu, zaraz po sobie, przegoniłaby ją przez pół Londynu a może i jeszcze dalej. W rzeczywistości daleko jej było do schorowanej, a formę trzymała przyzwoitą ze względu na swój zawód, o czym jednak nikt wiedzieć nie musiał. Nie odezwała się już więcej, nie widziała ku temu powodów, zamiast tego uniosła ledwo zauważalnie kąciki warg na kształt uprzejmego, ale ponaglającego, uśmiechu. Chciała odebrać pakunek i uciec z tego miejsca jak najszybciej. Niechęć wobec urzędów i szpitali pozostawała równie silna, jak przed zniknięciem.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Chyba się z a k o c h a ł.
Jak inaczej można nazwać to uczucie, które rozlało się po ciele Perseusa, gdy kobieta obdarzyła go uśmiechem? Co mogłoby być logiczniejszym wyjaśnieniem drżących dłoni, przyśpieszonego oddechu i uciekających słów? Powoli wszystko zaczynało układać się w całość, być może tak właśnie miało być; jego serce miało zostać rozbite na kawałki jesienią, by panna Baudelaire poskładała je zaraz na początku nowego roku. Oczyma wyobraźni widział już ich wspólny dom, gdzieś na ziemiach Blacków, z dala od londyńskiego zgiełku, trójkę pięknych (niewątpliwie po matce!) dzieci oraz szczęśliwe życie u boku Solene. Kwestii przekonywania lorda nestora do małżeństwa z tą kobietą nawet nie brał pod uwagę, był niemal bardziej niż pewien, że Pollux da im swoje błogosławieństwo, jeżeli tylko zobaczy z jaką wspaniałą istotą ma do czynienia.
Nie mógł pozwolić jej od tak odejść! Musiał prędko coś wymyśleć, inaczej miłość życia prześliźnie się przez jego palce, a on będzie żałował do końca swych dni, że pozwolił jej odejść. Jego reakcja na półwilę była niewątpliwie przesadzona, jednakże było to efektem długich tygodni przepełnionych samotnością; od połowy listopada nie miał do czynienia z kobietą, nie w romantycznym, nierzadko zakrawającym o fizyczność wymiarze. I nagle staje przed nim jasnowłosa postać, która niewątpliwie należy do grona najatrakcyjniejszych przedstawicielek płci pięknej, a do tego jest dla niego miła — jak ktoś tak emocjonalny jak Perseus mógł przejść obok niej obojętnie?
— Dla ciotki — powtórzył za nią z uśmiechem na ustach — Rozumiem, jednakże... Proszę mi wybaczyć, ale w liście, w którym zostałem skierowany do panienki, nie było mowy o żadnej ciotce. — mówił powoli, nieco zachrypniętym (struny głosowe mimowolnie zaciskały się z tych emocji!) głosem, chłonąc jej obecność. — Ależ trzeba było powiedzieć od razu! Sam z chęcią odwiedzę ciotkę panienki, aby zbadać ją osobiście. Z tego, co zrozumiałem, lek bywał wydawany już jakiś czas temu, a jak to już z lekami bywa, po jakimś czasie wymagają zmiany dawki lub całkowitego odstawienia, a mnie zależy na zdrowiu wszystkich pacjentów...
...i na ich pięknych krewniaczkach też.
Jak inaczej można nazwać to uczucie, które rozlało się po ciele Perseusa, gdy kobieta obdarzyła go uśmiechem? Co mogłoby być logiczniejszym wyjaśnieniem drżących dłoni, przyśpieszonego oddechu i uciekających słów? Powoli wszystko zaczynało układać się w całość, być może tak właśnie miało być; jego serce miało zostać rozbite na kawałki jesienią, by panna Baudelaire poskładała je zaraz na początku nowego roku. Oczyma wyobraźni widział już ich wspólny dom, gdzieś na ziemiach Blacków, z dala od londyńskiego zgiełku, trójkę pięknych (niewątpliwie po matce!) dzieci oraz szczęśliwe życie u boku Solene. Kwestii przekonywania lorda nestora do małżeństwa z tą kobietą nawet nie brał pod uwagę, był niemal bardziej niż pewien, że Pollux da im swoje błogosławieństwo, jeżeli tylko zobaczy z jaką wspaniałą istotą ma do czynienia.
Nie mógł pozwolić jej od tak odejść! Musiał prędko coś wymyśleć, inaczej miłość życia prześliźnie się przez jego palce, a on będzie żałował do końca swych dni, że pozwolił jej odejść. Jego reakcja na półwilę była niewątpliwie przesadzona, jednakże było to efektem długich tygodni przepełnionych samotnością; od połowy listopada nie miał do czynienia z kobietą, nie w romantycznym, nierzadko zakrawającym o fizyczność wymiarze. I nagle staje przed nim jasnowłosa postać, która niewątpliwie należy do grona najatrakcyjniejszych przedstawicielek płci pięknej, a do tego jest dla niego miła — jak ktoś tak emocjonalny jak Perseus mógł przejść obok niej obojętnie?
— Dla ciotki — powtórzył za nią z uśmiechem na ustach — Rozumiem, jednakże... Proszę mi wybaczyć, ale w liście, w którym zostałem skierowany do panienki, nie było mowy o żadnej ciotce. — mówił powoli, nieco zachrypniętym (struny głosowe mimowolnie zaciskały się z tych emocji!) głosem, chłonąc jej obecność. — Ależ trzeba było powiedzieć od razu! Sam z chęcią odwiedzę ciotkę panienki, aby zbadać ją osobiście. Z tego, co zrozumiałem, lek bywał wydawany już jakiś czas temu, a jak to już z lekami bywa, po jakimś czasie wymagają zmiany dawki lub całkowitego odstawienia, a mnie zależy na zdrowiu wszystkich pacjentów...
...i na ich pięknych krewniaczkach też.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Gdy Perseus widział w głowie ich wspólną przyszłość, dom, dzieci i starość, ona coraz szybciej traciła cierpliwość, która u wil była i tak rzadko spotykanym czynnikiem a jej brak prowadził do nieprzyjemnych konsekwencji, jeśli nie potrafiły nad sobą zapanować. Była zresztą też zadaniowcem, który nie lubił problemów napotykanych na drodze do celu – a tu problemem był w rzeczy samej lord nieco utrudniający jej zdobycie tego, po co przyszła i spokojnego powrotu do domu. Uniosła nawet brwi, gdy wyraźnie zapowiedział, że leków jej nie da, że dostarczy je osobiście ze względów etycznych. Chociaż w innych okolicznościach uznałaby to za urocze, doceniłaby empatię i chęci, tak teraz jedynie westchnęła cicho i odsunęła się nieznacznie do tyłu.
– Lordzie Black – zaczęła spokojnie, ostrożnie dobierając w głowie słowa – nie ma takiej potrzeby; jest lord przecież tak zabiegany, że nie śmiałabym prosić o taką przysługę – nawet jeżeli się nie prosiła i ta wspaniałomyślna propozycja wyszła z jego strony – proszę mi uwierzyć, ciotka chodziła na kontrole, dobrze wie, co bierze, po prostu skorzystała teraz z faktu, że wróciłam na kilka dni do kraju i byłam w stanie ją wyręczyć podczas codziennych sprawunków – wyjaśniła, spod wachlarza ciemnych rzęs uważnie, ale nienachalnie, taksując sylwetkę chłopaka. Odnosiła wrażenie, że niewiele się on zmienił od ich ostatniego spotkania, być może zmężniał, ale to było wynikiem nieubłagalnie biegnącego czasu – z twarzy jednak wciąż pozostawał taki sam; wyraźnie zakreślone rysy, żuchwa i kości policzkowe, ciemne oczy i proporcjonalny nos otoczone ciemnymi, lekko niesfornymi, kręconymi kosmykami włosów przywodziły jej wciąż na myśl idealne proporcje, których zawsze szukała o swoich klientów. Tylko dlaczego te idealne proporcje musiały teraz wyprowadzać ją z równowagi?
– Perseusie... – ściszyła głos i wysunąwszy rękę do przodu, niby niechcący dotknęła ręki, w której trzymał pakunek. – Chyba nie będziemy robić problemów z tego powodu? Nie marnujmy swojego czasu, proszę – nie korzystała ani z grama swojego uroku – prawie – ale wierzyła, że podobny niewinny gest szybko załatwi sprawę a ona dostanie to, po co przyszła. Wokół na szczęście nie było nikogo, kto mógłby być świadkiem tej niecodziennej sytuacji, a jeśli taki by się miał znaleźć, miała to gdzieś. I tak za kilka dni opuszczała Wyspy.
– Lordzie Black – zaczęła spokojnie, ostrożnie dobierając w głowie słowa – nie ma takiej potrzeby; jest lord przecież tak zabiegany, że nie śmiałabym prosić o taką przysługę – nawet jeżeli się nie prosiła i ta wspaniałomyślna propozycja wyszła z jego strony – proszę mi uwierzyć, ciotka chodziła na kontrole, dobrze wie, co bierze, po prostu skorzystała teraz z faktu, że wróciłam na kilka dni do kraju i byłam w stanie ją wyręczyć podczas codziennych sprawunków – wyjaśniła, spod wachlarza ciemnych rzęs uważnie, ale nienachalnie, taksując sylwetkę chłopaka. Odnosiła wrażenie, że niewiele się on zmienił od ich ostatniego spotkania, być może zmężniał, ale to było wynikiem nieubłagalnie biegnącego czasu – z twarzy jednak wciąż pozostawał taki sam; wyraźnie zakreślone rysy, żuchwa i kości policzkowe, ciemne oczy i proporcjonalny nos otoczone ciemnymi, lekko niesfornymi, kręconymi kosmykami włosów przywodziły jej wciąż na myśl idealne proporcje, których zawsze szukała o swoich klientów. Tylko dlaczego te idealne proporcje musiały teraz wyprowadzać ją z równowagi?
– Perseusie... – ściszyła głos i wysunąwszy rękę do przodu, niby niechcący dotknęła ręki, w której trzymał pakunek. – Chyba nie będziemy robić problemów z tego powodu? Nie marnujmy swojego czasu, proszę – nie korzystała ani z grama swojego uroku – prawie – ale wierzyła, że podobny niewinny gest szybko załatwi sprawę a ona dostanie to, po co przyszła. Wokół na szczęście nie było nikogo, kto mógłby być świadkiem tej niecodziennej sytuacji, a jeśli taki by się miał znaleźć, miała to gdzieś. I tak za kilka dni opuszczała Wyspy.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie mógł tak po prostu spełnić jej prośby i pozwolić jej odejść; pod wpływem jej uroku sądził, że Solene była wszystkim, czego w tamtym momencie potrzebował, jej obecność nareszcie wprowadziła do jego życia odrobinę światła po wielu miesiącach błądzenia w mroku. Czy to źle, że nie chciał jej stracić? Przecież wcale nie miał na celu robienia jej na złość, zależało mu jedynie na jak najdłuższym spędzeniu wspólnych chwil, zanim pochłonie go smutna i szara rzeczywistość oddziału magipsychiatrycznego.
Dlaczego więc wzdychała i się odsuwała? Przygryzł dolną wargę, patrząc na nią z miną zbitego psa i szklącymi się oczami, zupełnie nie rozumiejąc co zrobił nie tak.
— Ale... ależ naprawdę, to dla mnie żaden problem! — zaprotestował, pochłonięty podziwianiem urody swej rozmówczyni. Abstrahując już od faktu zwracajacego uwagę płci przeciwnej wyglądu, to uzdrowiciel, który poinformował Perseusa o spotkaniu, wyraźnie podkreślił, że panna Baudelaire (nie wspominał nic o ciotce, dałby się za to zamknąć w jednym pokoju ze spamem!) jest teraz pacjentką młodego lorda. A on, mimo, że od obecności jasnowłosej piękności kręciło mu się w głowie, nie mógł pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Nie mógł przepisać leków w ciemno, nie przeprowadzając chociażby podstawowego wywiadu.
Przełknął nerwowo ślinę, gdy wypowiedziała jego imię. Ach, jak pięknie jej usta się przy tym układały! Gdyby nie to, że cierpiał na śmiertelną bladość, zarumieniłby się od brody po cebulki włosów, zupełnie jakby miał do czynienia ze swoją pierwszą sympatią.
— Rozumiem, ja... naprawdę wszystko rozumiem, ale... Ale.... Ja nie mogę tak po prostu. Ja muszę porozmawiać z ciotką, inaczej nie dam żadnych leków — wyjaśnił, zaciskając mocniej palce na pakunku, jakby był on jedyną gwarancją tego, że ich spotkanie się nie skończy. Jej dotyk sprawił, że przez jego ciało przeszedł dreszcz, a kolana niebezpiecznie się ugięły, zwiastując rychły upadek. Udało mu się jednak w ostatnich chwili złapać równowagę, unieść do góry głowę i spojrzeć jej w oczy. — Przykro mi, Solene, ale nie mogę tego zrobić
Jeżeli twoja ciotka potrzebuje pomocy, chcę ją najpierw zobaczyć.
A to wszystko na sam widok półwili! Pomyśleć, co by się stało, gdyby użyła swoich zdolności i rzuciła na biednego Perseusa urok...
Dlaczego więc wzdychała i się odsuwała? Przygryzł dolną wargę, patrząc na nią z miną zbitego psa i szklącymi się oczami, zupełnie nie rozumiejąc co zrobił nie tak.
— Ale... ależ naprawdę, to dla mnie żaden problem! — zaprotestował, pochłonięty podziwianiem urody swej rozmówczyni. Abstrahując już od faktu zwracajacego uwagę płci przeciwnej wyglądu, to uzdrowiciel, który poinformował Perseusa o spotkaniu, wyraźnie podkreślił, że panna Baudelaire (nie wspominał nic o ciotce, dałby się za to zamknąć w jednym pokoju ze spamem!) jest teraz pacjentką młodego lorda. A on, mimo, że od obecności jasnowłosej piękności kręciło mu się w głowie, nie mógł pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Nie mógł przepisać leków w ciemno, nie przeprowadzając chociażby podstawowego wywiadu.
Przełknął nerwowo ślinę, gdy wypowiedziała jego imię. Ach, jak pięknie jej usta się przy tym układały! Gdyby nie to, że cierpiał na śmiertelną bladość, zarumieniłby się od brody po cebulki włosów, zupełnie jakby miał do czynienia ze swoją pierwszą sympatią.
— Rozumiem, ja... naprawdę wszystko rozumiem, ale... Ale.... Ja nie mogę tak po prostu. Ja muszę porozmawiać z ciotką, inaczej nie dam żadnych leków — wyjaśnił, zaciskając mocniej palce na pakunku, jakby był on jedyną gwarancją tego, że ich spotkanie się nie skończy. Jej dotyk sprawił, że przez jego ciało przeszedł dreszcz, a kolana niebezpiecznie się ugięły, zwiastując rychły upadek. Udało mu się jednak w ostatnich chwili złapać równowagę, unieść do góry głowę i spojrzeć jej w oczy. — Przykro mi, Solene, ale nie mogę tego zrobić
Jeżeli twoja ciotka potrzebuje pomocy, chcę ją najpierw zobaczyć.
A to wszystko na sam widok półwili! Pomyśleć, co by się stało, gdyby użyła swoich zdolności i rzuciła na biednego Perseusa urok...
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Herbaciarnia
Szybka odpowiedź