Herbaciarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Herbaciarnia
Zaciszne miejsce na samym poddaszu to przytulna herbaciarnia, gdzie serwowane są różnego rodzaju napoje; głównie te parzone z najzdrowszych i najlepiej działających na organizm ziół. W menu znajduje się szeroki asortyment herbat czarnych, czerwonych, zielonych i ziołowych, do tego kilka odmian purpurowych, parzonych z liści diabelskiego hibiskusa; rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów - te dozwolone są jednak od lat osiemnastu i traktowane jak nieszkodliwa używka; ma działanie pobudzające, podobne do kawy. Prócz tego zakupić można kawałek ciasta; szarlotki, sernika, bananowca lub keksu, świeżo pieczonego w pomieszczeniu obok. W okół malutkich, okrągłych stolików z poustawianymi przy nich puszystymi poduchami do siedzenia, w różnych barwach, w różnych wzorach, biega niziutka, nastoletnia złotowłosa dziewczyna, zbierająca zamówienia od gości.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Czy nie znaczy nigdy?
Czy wolno mi w ogóle odmówić? Wolno się zawahać? Obydwoje wiemy, że nie. Ta tragedia została już dawno napisana. Dwójka młodych aktorów wchodzi na scenę. Ona, w pięknej sukience i naszyjniku, ma podkreślić kolor oczu. Rodowe klejnoty. Przekazywane z matki na córkę przez całe pokolenia, w tym samym celu. By wyglądać wspaniale w tak doniosłej chwili. On za to ma na sobie najlepszy garnitur, najwyraźniej uszyty na miarę, dobrze wygląda. Stara się ukryć zdenerwowanie - a może to inne emocje, może niechęć, wręcz obrzydzenie? To nieistotne. Za chwile padnie na jedno kolano i zada pytanie. Panna uda zaskoczoną, zasłoni dłonią usta, powstrzymując teatralnie zaskoczone westchnięcie. Ze łzami w oczach (zapewne smutku) kiwnie głową i powie ciche „tak”, pieczętując ich los. Na dobre.
Bo jak to idzie, mój drogi Cezarze, wiesz, muszę się zacząć uczyć tej formułki. I przysięgam, że będę w zdrowiu i w chorobie. To już udaje mi się spełnić, wiernie odwiedzając twoje szpitalne łóżko. Każdego dnia wysłuchując długiej listy życzeń i zażaleń. Isoldo, Isoldo, Isoldo. Jestem obok, i nawet nie kąsam, nie pluję jadem, uśmiecham się nawet. I śmieję, kiedy obydwoje mamy lepszy dzień. Zaśmiałam się może raz. Może dwa.
Jak jest dalej? Uczciwość i wierność małżeńska. To najzabawniejsza część. Chociaż nie. Przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości, to moment w którym najciężej zachować powagę. Zastanawiam się, mój drogi Cezarze, które z nas jest mocniej poszkodowane. Ty, który zaznałeś miłości - tej prawdziwej, za którą wciąż tęsknisz oraz tych tysięcy pomniejszych, grzejących cię w samotne noce. Czy może ja? Ile to przeżyłam, kilka drobnych zauroczeń, kilka pocałunków? Moje serce nigdy nie zabiło mocniej, rozstanie nigdy nie bolało tak mocno, jakby rozdarła serce na pół. Może nawet w ogóle go nie mam - wszak brak we mnie romantyzmu.
Czytałam o takich momentach, wiesz? W książkach. I nawet jeden przeżyłam. Z naszym drogim Tristanem. Niby tak niedawno temu, a nie pamiętam już czy i wtedy czułam się tak… nie na miejscu? W złym czasie. Masz takie wrażenie? Że to nie jest odpowiedni moment? Że… nadszedł zbyt szybko. A przecież i ty, i ja, przecież wiemy od całych tygodni. Miałam tyle dni by stracić głowę i oszaleć z miłości, po czym wrócić, do ciebie. Usiąść, zamówić herbatę, czekać na twoje pytanie. Wiedząc co tracę. Wiedząc co zyskuję.
Teraz nie wiem nic.
I przysięgam, że nie opuszczę cię aż do śmierci.
Już raz ci się udało, mój drogi, dasz radę przeżyć to po raz drugi? Przecież wiem jak na mnie patrzysz, jaki wyrzut kryje się w twoim spojrzeniu. Wyrzut i niezrozumienie - dlaczego. Powoli zaczynam rozumieć. Byłam wściekła, teraz żałuję niektórych słów. Zbyt szybkich, zbyt buńczucznych, wybacz mi, nie wiedziałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wymagały od ciebie sporej odwagi, powiedzieć nie Jemu - ja nie potrafiłam. I przypieczętowałam swój los, przekroczyłam granicę. Zapewne nie rozumiesz dlaczego, nie widzisz wszystkich możliwości. Całego wszechświata szans, który się przede mną otworzył. Każda z szans na znalezienie odpowiedzi jest warta więcej niż moje życie.
Chociaż, wyznam ci w sekrecie, nie chcę umierać. Chcę zobaczyć jak pajęczyna zmarszczek przysłania moją twarz. I nawet, pewnie ciężko ci będzie w to uwierzyć, patrzeć jak twoje włosy przyprósza siwizna. Chciałabym naiwnie wierzyć, że mogę mieć wszystko. Poznać odpowiedzi na każde z nurtujących mnie pytań i nie dać za to ani knuta - ale dobrze wiem, że prędzej czy później przyjdzie mi za to zapłacić. To szaleństwo, ten głód wiedzy, to moje szaleństwo. Ale jeśli mogę o coś prosić - to żeby ceną za nie nie była twoja odziana w czerń postać stojąca nad moim grobem. Nie chcę dokładać ci powodów do picia.
Jestem przekonana, że przez ostatnie tygodnie dostarczyłam ci ich wystarczająco dużo.
Nadszedł ten moment? To już?
Scenografia ustawiona. Stolik w rogu, przy nim dwa krzesła. Światła skierowane na nas, nic więcej się nie liczy. To surowa sceneria, ale słowa będą wystarczająco wzniosłe. Przychodzisz i siadasz nonszalancko, jak to masz w zwyczaju, odpalasz papierosa. Przygotowujesz się do wygłoszenia formułki, którą nakazano ci wygłosić, ja powtarzam w głowie moją kwestię. Mówią, że zawód aktora to dla ludzi naszego pokroju najgorsze upodlenie, kuglarstwo, nic innego jak wstyd i hańba. A proszę, spójrz na nas, perfekcyjnie odgrywamy swoje role. Przed nami kolejne. I kolejne, aż do końca życia, ja twoją podporą, wiecznie idealna narzeczona. Potem żona.
Ile razy jeszcze będę składać cię w całość, kiedy ty cuchniesz alkoholem? Ile razy będę zasypiać sama, wiedząc, że ty nie dajesz spać jednej ze swoich pięknych pracownic? Ile razy twoje słowa będą piec i boleć? Ile razy ja doprowadzę cię do szału, ile razy będziesz zaciskał zęby, ile razy biegł ze strachem, że czeka na ciebie nie więcej niż moje pozbawione tchu ciało?
Caesarze Lestrange. Jesteśmy siebie warci.
- Zapewne lepiej niż twój, spędziłam noc z dala od mugoli - odpowiadam więc, odkładając filiżankę herbaty. Lekko oddycham z ulgą, obawiałam się trochę nadmiernie teatralnej kurtuazji i całowania rączek. Szkoda, że krzesła mamy tylko dwa, mógłbyś jeszcze oprzeć nogę o te dodatkowe - Wciąż nie przenieśli cię do pojedynczej sali? - pytam równie zainteresowanym tonem, uśmiechając się z lekka, może trochę pobłażliwie. Pobawmy się chwilę, ze sobą, z publicznością, zobaczmy które z nas pęknie jako pierwsze. W końcu nigdzie się nam nie śpieszy. Nie czekają na nas żadne niespodzianki.
Miejmy chociaż trochę zabawy odgrywając nasze role.
Czy wolno mi w ogóle odmówić? Wolno się zawahać? Obydwoje wiemy, że nie. Ta tragedia została już dawno napisana. Dwójka młodych aktorów wchodzi na scenę. Ona, w pięknej sukience i naszyjniku, ma podkreślić kolor oczu. Rodowe klejnoty. Przekazywane z matki na córkę przez całe pokolenia, w tym samym celu. By wyglądać wspaniale w tak doniosłej chwili. On za to ma na sobie najlepszy garnitur, najwyraźniej uszyty na miarę, dobrze wygląda. Stara się ukryć zdenerwowanie - a może to inne emocje, może niechęć, wręcz obrzydzenie? To nieistotne. Za chwile padnie na jedno kolano i zada pytanie. Panna uda zaskoczoną, zasłoni dłonią usta, powstrzymując teatralnie zaskoczone westchnięcie. Ze łzami w oczach (zapewne smutku) kiwnie głową i powie ciche „tak”, pieczętując ich los. Na dobre.
Bo jak to idzie, mój drogi Cezarze, wiesz, muszę się zacząć uczyć tej formułki. I przysięgam, że będę w zdrowiu i w chorobie. To już udaje mi się spełnić, wiernie odwiedzając twoje szpitalne łóżko. Każdego dnia wysłuchując długiej listy życzeń i zażaleń. Isoldo, Isoldo, Isoldo. Jestem obok, i nawet nie kąsam, nie pluję jadem, uśmiecham się nawet. I śmieję, kiedy obydwoje mamy lepszy dzień. Zaśmiałam się może raz. Może dwa.
Jak jest dalej? Uczciwość i wierność małżeńska. To najzabawniejsza część. Chociaż nie. Przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości, to moment w którym najciężej zachować powagę. Zastanawiam się, mój drogi Cezarze, które z nas jest mocniej poszkodowane. Ty, który zaznałeś miłości - tej prawdziwej, za którą wciąż tęsknisz oraz tych tysięcy pomniejszych, grzejących cię w samotne noce. Czy może ja? Ile to przeżyłam, kilka drobnych zauroczeń, kilka pocałunków? Moje serce nigdy nie zabiło mocniej, rozstanie nigdy nie bolało tak mocno, jakby rozdarła serce na pół. Może nawet w ogóle go nie mam - wszak brak we mnie romantyzmu.
Czytałam o takich momentach, wiesz? W książkach. I nawet jeden przeżyłam. Z naszym drogim Tristanem. Niby tak niedawno temu, a nie pamiętam już czy i wtedy czułam się tak… nie na miejscu? W złym czasie. Masz takie wrażenie? Że to nie jest odpowiedni moment? Że… nadszedł zbyt szybko. A przecież i ty, i ja, przecież wiemy od całych tygodni. Miałam tyle dni by stracić głowę i oszaleć z miłości, po czym wrócić, do ciebie. Usiąść, zamówić herbatę, czekać na twoje pytanie. Wiedząc co tracę. Wiedząc co zyskuję.
Teraz nie wiem nic.
I przysięgam, że nie opuszczę cię aż do śmierci.
Już raz ci się udało, mój drogi, dasz radę przeżyć to po raz drugi? Przecież wiem jak na mnie patrzysz, jaki wyrzut kryje się w twoim spojrzeniu. Wyrzut i niezrozumienie - dlaczego. Powoli zaczynam rozumieć. Byłam wściekła, teraz żałuję niektórych słów. Zbyt szybkich, zbyt buńczucznych, wybacz mi, nie wiedziałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wymagały od ciebie sporej odwagi, powiedzieć nie Jemu - ja nie potrafiłam. I przypieczętowałam swój los, przekroczyłam granicę. Zapewne nie rozumiesz dlaczego, nie widzisz wszystkich możliwości. Całego wszechświata szans, który się przede mną otworzył. Każda z szans na znalezienie odpowiedzi jest warta więcej niż moje życie.
Chociaż, wyznam ci w sekrecie, nie chcę umierać. Chcę zobaczyć jak pajęczyna zmarszczek przysłania moją twarz. I nawet, pewnie ciężko ci będzie w to uwierzyć, patrzeć jak twoje włosy przyprósza siwizna. Chciałabym naiwnie wierzyć, że mogę mieć wszystko. Poznać odpowiedzi na każde z nurtujących mnie pytań i nie dać za to ani knuta - ale dobrze wiem, że prędzej czy później przyjdzie mi za to zapłacić. To szaleństwo, ten głód wiedzy, to moje szaleństwo. Ale jeśli mogę o coś prosić - to żeby ceną za nie nie była twoja odziana w czerń postać stojąca nad moim grobem. Nie chcę dokładać ci powodów do picia.
Jestem przekonana, że przez ostatnie tygodnie dostarczyłam ci ich wystarczająco dużo.
Nadszedł ten moment? To już?
Scenografia ustawiona. Stolik w rogu, przy nim dwa krzesła. Światła skierowane na nas, nic więcej się nie liczy. To surowa sceneria, ale słowa będą wystarczająco wzniosłe. Przychodzisz i siadasz nonszalancko, jak to masz w zwyczaju, odpalasz papierosa. Przygotowujesz się do wygłoszenia formułki, którą nakazano ci wygłosić, ja powtarzam w głowie moją kwestię. Mówią, że zawód aktora to dla ludzi naszego pokroju najgorsze upodlenie, kuglarstwo, nic innego jak wstyd i hańba. A proszę, spójrz na nas, perfekcyjnie odgrywamy swoje role. Przed nami kolejne. I kolejne, aż do końca życia, ja twoją podporą, wiecznie idealna narzeczona. Potem żona.
Ile razy jeszcze będę składać cię w całość, kiedy ty cuchniesz alkoholem? Ile razy będę zasypiać sama, wiedząc, że ty nie dajesz spać jednej ze swoich pięknych pracownic? Ile razy twoje słowa będą piec i boleć? Ile razy ja doprowadzę cię do szału, ile razy będziesz zaciskał zęby, ile razy biegł ze strachem, że czeka na ciebie nie więcej niż moje pozbawione tchu ciało?
Caesarze Lestrange. Jesteśmy siebie warci.
- Zapewne lepiej niż twój, spędziłam noc z dala od mugoli - odpowiadam więc, odkładając filiżankę herbaty. Lekko oddycham z ulgą, obawiałam się trochę nadmiernie teatralnej kurtuazji i całowania rączek. Szkoda, że krzesła mamy tylko dwa, mógłbyś jeszcze oprzeć nogę o te dodatkowe - Wciąż nie przenieśli cię do pojedynczej sali? - pytam równie zainteresowanym tonem, uśmiechając się z lekka, może trochę pobłażliwie. Pobawmy się chwilę, ze sobą, z publicznością, zobaczmy które z nas pęknie jako pierwsze. W końcu nigdzie się nam nie śpieszy. Nie czekają na nas żadne niespodzianki.
Miejmy chociaż trochę zabawy odgrywając nasze role.
Mogliby oczywiście porozmawiać o tym, co ciąży im na duszy, wyjaśnić zasady ów kontraktu. Troski ostatnich dni obrane w słowa, w końcu wypowiedziane na głos. Nie mieliby przed sobą tajemnic. Wszystko byłoby jawne: każdy błąd, każda kolejna szpilka, którą z mistrzowską precyzją wbiją w swoje najczulsze punkty. Jego strach o najdroższą kuzynkę, nie tylko o przyszłą żonę, ale o rodzinę, którą cenił nad życie, jego strach przed kolejną porażką, bo nie ufał szczęśliwemu zwłaszcza przypadkowi, nie ufał już samemu sobie. Jej... poniżenie?, niechęć?, że będzie musiała mierzyć się z utraconą miłością, ze zdradami i alkoholem? Mógł tylko zgadywać, mógł tylko się domyślać jej pogrzebanych wraz z podpisaniem umowy marzeń o szczęśliwym małżeństwie, o odnalezieniu kogoś, nad kim nie będzie musiała czuwać i kogo nie będzie musiała się nigdy lękać, kogoś komu da pierworodnego syna, z kim założy rodzinę. On to wszystko przetrwał: pierwsze wzloty i małżeńskie upadki, pierwsze odejścia i łzawe powroty, a na końcu pożegnanie w czerni, gdy trwał w milczeniu nad grobem zmarłej żony.
-Wciąż – mruknął wypuszczając dym papierosa nadal spoglądając na nią z tym nonszalanckim zainteresowaniem, jak gdyby stanowiła bardzo interesujący okaz ustawiony na widok w muzeum, a może... jakby po prostu próbował wyczytać z jej twarzy cokolwiek, bo jedyne w czego czytaniu był dobry, to nieme słowa miłości z ust rozpalonych kochanek. Ona nadal stanowiła dla niego zagadkę, tak bliska i jednocześnie odległa. Cichy obiekt romantycznej fascynacji jej kruchą powierzchownością, jak gdyby była porcelanową laleczką, ale nie była. I nie mógł robić jej ślicznej główki o podłogę, aby kolejno przewertować zwoje myśli, marzeń i lęków, dowiedzieć się, jak powinien postępować. Nadal był tylko nad wyraz opętanym przez emocje mężczyzną, który gubił się we własnym łóżku pełnym zdrad, błędów i oszustw. Czas zrobić miejsce i dla niej, docenić jej wyjątkowość i obdarować szczególną uwagą, podlewać jak kwiat, aby nie zwiędła, nie zgasła, z pasją pielęgnować i nigdy nie spuszczać zeń oczu.
Czego potrzebowała Isolda? Kiedyś sądził, że godzin, że odda jej ich setki, nie, tysiące, że przeznaczy je na badania, na zaspokajanie trawiących ją żądz. Czym jednak bliżej ślubu – czyżby zacząłeś już go planować, Caesarze? - tym więcej pytań, tym mniej odpowiedzi i tego dnia czuł się niemal jak ona. Na głodzie. Nie tylko alkoholowym. Nie wiedział o tym oczywiście, lecz paliła go zagadka. W zasadzie jedna. Rozwijająca całą masę dróg i zakrętów, całą masę ścieżek i możliwości. Chciał wiedzieć, chciał znać słowo klucz.
Nie podejrzewał nawet, że mieści on się w czymś tak absurdalnym i prostym, czymś tak oczywistym jak praca. Praca nad kobietą – jakież to przedmiotowe! Czy może praca nad nimi?
Na podobne słowa zareagowałby z oburzeniem, które ukryłby za salwą śmiechu, choć wnętrze paliłoby go żywym ogniem.
Do tej pory wiódł wygodne życie. Zero dokuczliwych zobowiązań. Zero czujnych, podążających za nim oczu, które prześwietlałyby jego zbereźne myśli i dokonane grzechy po każdym nocnym powrocie.
-Dodatkowo kolejny raz odrzucono moją prośbę o powrót do domu, jak gdyby nie wierzono, że stać mnie, aby zapewnić sobie profesjonalną opiekę zdrowotną – jego ojciec był temu stanowczo przeciwny i Lestrange sądził, że jego w tym udział, że Caesar nadal tkwił w tej psiarni i znosił niekończącą się kakofonię mugolskich pojękiwań i żali – na szczęście ty tutaj jesteś – dodał odrobinę cieplej, głosem nieswoim i odrobinę obcym, lecz nadal przyjemnym dla ucha, gdy pochylał się w jej kierunku, aby zgasić ledwie chwilę temu zapalonego papierosa o blat stołu – swoją drogą... chciałbym... – zaczął, gdy nagle całe to napięcie, które starał się zbudować, przerwała kelnerka rozpoczynając znaną mu, tradycyjną formułkę – nie teraz – rzucił przez niemal zaciśnięte zęby, zanim skończyła, obdarzając ją wściekłym spojrzeniem. Odetchnął, gdy się oddaliła i uśmiechnął dość nerwowo – więc... chciałbym żebyś coś dla mnie zrobiła – oświadczył z jakąś pasją w głosie, choć na marne, kiedy już cały czar prysł, wszystko przepadło, więc znów się wyprostował lekko zirytowany. Tracił kontrolę. Nie nad głosem, który drżał perfekcyjnie, i uśmiechem – ten także był perfekcyjny. Wszystko było idealne. Tylko serce było mu trochę bardziej ciężkie, gdy sięgał za pazuchę marynarki, aby na blacie, ku niej, przesunąć błękitny kolczyk, prawdopodobnie robiony własnoręcznie – czy mogłabyś oddać go swojej koleżance z piętra?
Wiesz której, tej która zawsze pachnie anyżem, nosi fikuśne kolczyki i ma zaczerwienione wargi, bo zagryza je do krwi, kiedy się denerwuje.
Dlatego, właśnie dlatego, że ją znała, że nietrudno było przegapić jej obsesję na punkcie orientalnych perfum oraz zamiłowanie do robótek ręcznych.
-Znowu je zgubiła, nieznośna.
Zaśmiał się nerwowo. To też było zamierzone i niebezcelowe.
-Wciąż – mruknął wypuszczając dym papierosa nadal spoglądając na nią z tym nonszalanckim zainteresowaniem, jak gdyby stanowiła bardzo interesujący okaz ustawiony na widok w muzeum, a może... jakby po prostu próbował wyczytać z jej twarzy cokolwiek, bo jedyne w czego czytaniu był dobry, to nieme słowa miłości z ust rozpalonych kochanek. Ona nadal stanowiła dla niego zagadkę, tak bliska i jednocześnie odległa. Cichy obiekt romantycznej fascynacji jej kruchą powierzchownością, jak gdyby była porcelanową laleczką, ale nie była. I nie mógł robić jej ślicznej główki o podłogę, aby kolejno przewertować zwoje myśli, marzeń i lęków, dowiedzieć się, jak powinien postępować. Nadal był tylko nad wyraz opętanym przez emocje mężczyzną, który gubił się we własnym łóżku pełnym zdrad, błędów i oszustw. Czas zrobić miejsce i dla niej, docenić jej wyjątkowość i obdarować szczególną uwagą, podlewać jak kwiat, aby nie zwiędła, nie zgasła, z pasją pielęgnować i nigdy nie spuszczać zeń oczu.
Czego potrzebowała Isolda? Kiedyś sądził, że godzin, że odda jej ich setki, nie, tysiące, że przeznaczy je na badania, na zaspokajanie trawiących ją żądz. Czym jednak bliżej ślubu – czyżby zacząłeś już go planować, Caesarze? - tym więcej pytań, tym mniej odpowiedzi i tego dnia czuł się niemal jak ona. Na głodzie. Nie tylko alkoholowym. Nie wiedział o tym oczywiście, lecz paliła go zagadka. W zasadzie jedna. Rozwijająca całą masę dróg i zakrętów, całą masę ścieżek i możliwości. Chciał wiedzieć, chciał znać słowo klucz.
Nie podejrzewał nawet, że mieści on się w czymś tak absurdalnym i prostym, czymś tak oczywistym jak praca. Praca nad kobietą – jakież to przedmiotowe! Czy może praca nad nimi?
Na podobne słowa zareagowałby z oburzeniem, które ukryłby za salwą śmiechu, choć wnętrze paliłoby go żywym ogniem.
Do tej pory wiódł wygodne życie. Zero dokuczliwych zobowiązań. Zero czujnych, podążających za nim oczu, które prześwietlałyby jego zbereźne myśli i dokonane grzechy po każdym nocnym powrocie.
-Dodatkowo kolejny raz odrzucono moją prośbę o powrót do domu, jak gdyby nie wierzono, że stać mnie, aby zapewnić sobie profesjonalną opiekę zdrowotną – jego ojciec był temu stanowczo przeciwny i Lestrange sądził, że jego w tym udział, że Caesar nadal tkwił w tej psiarni i znosił niekończącą się kakofonię mugolskich pojękiwań i żali – na szczęście ty tutaj jesteś – dodał odrobinę cieplej, głosem nieswoim i odrobinę obcym, lecz nadal przyjemnym dla ucha, gdy pochylał się w jej kierunku, aby zgasić ledwie chwilę temu zapalonego papierosa o blat stołu – swoją drogą... chciałbym... – zaczął, gdy nagle całe to napięcie, które starał się zbudować, przerwała kelnerka rozpoczynając znaną mu, tradycyjną formułkę – nie teraz – rzucił przez niemal zaciśnięte zęby, zanim skończyła, obdarzając ją wściekłym spojrzeniem. Odetchnął, gdy się oddaliła i uśmiechnął dość nerwowo – więc... chciałbym żebyś coś dla mnie zrobiła – oświadczył z jakąś pasją w głosie, choć na marne, kiedy już cały czar prysł, wszystko przepadło, więc znów się wyprostował lekko zirytowany. Tracił kontrolę. Nie nad głosem, który drżał perfekcyjnie, i uśmiechem – ten także był perfekcyjny. Wszystko było idealne. Tylko serce było mu trochę bardziej ciężkie, gdy sięgał za pazuchę marynarki, aby na blacie, ku niej, przesunąć błękitny kolczyk, prawdopodobnie robiony własnoręcznie – czy mogłabyś oddać go swojej koleżance z piętra?
Wiesz której, tej która zawsze pachnie anyżem, nosi fikuśne kolczyki i ma zaczerwienione wargi, bo zagryza je do krwi, kiedy się denerwuje.
Dlatego, właśnie dlatego, że ją znała, że nietrudno było przegapić jej obsesję na punkcie orientalnych perfum oraz zamiłowanie do robótek ręcznych.
-Znowu je zgubiła, nieznośna.
Zaśmiał się nerwowo. To też było zamierzone i niebezcelowe.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oczywiście, że moglibyśmy porozmawiać – w końcu kiedyś musimy się tego nauczyć. Rozmawiać ze sobą nie tylko o głupotach i towarzyskich ploteczkach. Musimy się nauczyć artykułować wszelkie troski i niepokoje, nie zamykać ich w sobie. Prędzej czy później i tak wybuchną nam w twarz.
Ale to będzie trudne. To będzie wymagało ciężkiej pracy. To będzie wymagało otwartości, która kłóci się z przytykami i wzajemnie wbijanymi szpileczkami. A przecież w tym jesteśmy doskonali, obydwoje wiemy co powiedzieć by trafić w czuły punkt. W jaką strunę uderzyć by zabolało najbardziej. Za każdym kolejny przytykiem chowamy nasz strach.
Nie znam twoich niepokoi, mogę jedynie gdybać i snuć kolejne teorie w oparciu o znane mi schematy. Ale ty przecież nie jesteś schematyczny – w żadnym wypadku nie jesteś też moim pacjentem. Z tobą mam dzielić życie, nie przyjmować w szpitalnym gabinecie. Nie chcę rozumieć cię tylko dlatego, że dokładnie cię przeanalizowałam. Nie chcę poznawać cię na siłę, dzięki temu co wyniosłam z książek i lat praktyki. Chcę cię poznać bo i kiedy mi na to pozwolisz.
Widzisz, nie będę robić niczego na siłę. Nie będę cię do siebie zmuszać. Pierścionek który masz zamiar mi wręczyć, nie chcę żeby zmienił się w symbol zniewolenia. Czy obowiązku. Bo widzisz, dookoła nas pełno nieszczęśliwych par, które połączyła biżuteria, a ja nie chcę spędzić życia wiecznie narzekając. Wiecznie snując się z niezadowoloną miną, uciekać z naszego wspólnego domu. W sypialni odwracać wzrok i czekać aż skończyć, a po tym jak już uda nam się spłodzić jakiegokolwiek potomka – bo przecież masz już następcę, nawet dwóch, na dobrą sprawę nawet lepiej gdyby urodziła się nam córka, kolejny klejnot salonów – oddychać z ulgą każdej nocy której wybierzesz prostytutkę ponad spanie u mojego boku. Może wychodzi ze mnie teraz naiwność, ale chcę chcieć zasypiać obok ciebie i budzić się w twoim towarzystwie i chcę chcieć mieć cię blisko. I chociaż znacznie bardziej wolałabym teraz bawić się w teatrzyk uszczypliwości czy nawet precyzyjne wbijanie szpilek w najboleśniejsze miejsca, to równie dobrze już teraz mogę zacząć naszą pracę. Nikt nie powiedział, że nasz związek to szczęśliwe zakończenie wszelkich historii. Ale wierzę, że przy odpowiedniej ilości wysiłku obydwoje będziemy wystarczająco szczęśliwi – a to przecież arystokratyczna definicja bajkowego zakończenia.
Chociaż doskonale zdaję sobie sprawę, że nie będziesz mi tego ułatwiać. Pewnie nigdy. Ale jeśli chcę zachować głos do późnej starości czy przynajmniej zachować trzeźwość umysłu, muszę dbać o swoje nerwy. Jak to było – kilka głębokich oddechów może zmienić każdą perspektywę.
Nie wątpię jednak, że w swoim życiu stłukę niejeden zestaw porcelany.
- Nawet nie wiesz jaki to wielki zaszczyt, arystokrata leżący na sali. Już piszą o tym w Proroku, kto wie, może szpital dostanie pewien procent od zysków i stać nas będzie na nowe prześcieradła – nie ma co się oszukiwać. Warunki naszej pracy i goszczenia naszych pacjentów dalekie są od ideału. Ząb czasu zjadł wszystkie urządzenia w Mungu, to cud, że łóżka się jeszcze nie zawalają. I na dobrą sprawę sama nie wiem na co idą te wszystkie dotacje, które z takim zapałem cała śmietanka towarzyska wręcza raz do roku.
Ciepły głos i miły gest, już przygotowuję się na ten moment… kiedy zamiast pierścionka pomiędzy nami pojawia się biżuteria innej kobiety. Mina mi rzednie, nie ukrywam. Ze zdziwieniem unoszę brew, wzrok ucieka gdzieś na bok, to takie miłe z twojej strony. Upokorzyć mnie w chwili kiedy mamy rozpocząć wspólne życie (jedynie naiwniacy myślą, że ten moment ma miejsce przed ołtarzem). Tak to już będzie wyglądać? Zastanawiam się upijając herbatę, czy będziesz mi wywijał podobne numery za każdym razem. W dniu ślubu zwalisz się do mojego pokoju z bielizną innej kobiety, prosząc bym ją oddała? W każdą kolejną rocznicę będę dostawać zagubione części garderoby kochanek z całych dwunastu miesięcy?
Zabawne. Przezabawne.
Wdech i wydech. Kolejny łyk herbaty. W końcu w tej sekundzie, jak każdej poprzedniej nie łączyło nas nic poza pokrewieństwem. Nie jesteś mi winien żadnej wierności - co nie znaczy, że musisz sprowadzić mnie na ziemię i ustawić w linii kolejnej z kobiet. Ja będę tą z pierścionkiem na palcu - nieco większe brzemię, nieco droższa w utrzymaniu, zbędna odpowiedzialność? Wiem, że oświadczasz mi się z obowiązku. Nie musisz uświadamiać mi tego jeszcze bardziej, na wypadek gdyby coś głupiego jak jakiekolwiek uczucie czy przywiązanie z twojej strony przyszło mi do głowy. Czy właśnie to chcesz mi przekazać?
- Jestem przekona, że zostawiła to z rozmysłem – mówię więc po chwili milczenia – Byłaby niezwykle zawiedziona, nie mogąc zguby osobiście. Wiesz, takie są kobiety. Zawsze szukają pretekstu – uśmiecham się zbyt szeroko byś mógł potraktować to za szczery gest – Czy coś jeszcze mogę dla ciebie zrobić? – zanim przejdziemy do sedna? I chwilę potem – Och – teatralnie wzdycham – Czy chcesz żebym oddała jej to osobiście by już więcej cię nie męczyła swoją obecnością? – dopytuję jeszcze, po czym kręcę głową i upijam więcej herbatki – Musisz postarać się bardziej.
Może nie powinnam rzucać ci takiego wyzwania, ale kochanie, nie dam wytrącić się z równowagi. Nie dzisiaj. Jeszcze nie jestem gotowa by dać ci tę satysfakcję.
Ale to będzie trudne. To będzie wymagało ciężkiej pracy. To będzie wymagało otwartości, która kłóci się z przytykami i wzajemnie wbijanymi szpileczkami. A przecież w tym jesteśmy doskonali, obydwoje wiemy co powiedzieć by trafić w czuły punkt. W jaką strunę uderzyć by zabolało najbardziej. Za każdym kolejny przytykiem chowamy nasz strach.
Nie znam twoich niepokoi, mogę jedynie gdybać i snuć kolejne teorie w oparciu o znane mi schematy. Ale ty przecież nie jesteś schematyczny – w żadnym wypadku nie jesteś też moim pacjentem. Z tobą mam dzielić życie, nie przyjmować w szpitalnym gabinecie. Nie chcę rozumieć cię tylko dlatego, że dokładnie cię przeanalizowałam. Nie chcę poznawać cię na siłę, dzięki temu co wyniosłam z książek i lat praktyki. Chcę cię poznać bo i kiedy mi na to pozwolisz.
Widzisz, nie będę robić niczego na siłę. Nie będę cię do siebie zmuszać. Pierścionek który masz zamiar mi wręczyć, nie chcę żeby zmienił się w symbol zniewolenia. Czy obowiązku. Bo widzisz, dookoła nas pełno nieszczęśliwych par, które połączyła biżuteria, a ja nie chcę spędzić życia wiecznie narzekając. Wiecznie snując się z niezadowoloną miną, uciekać z naszego wspólnego domu. W sypialni odwracać wzrok i czekać aż skończyć, a po tym jak już uda nam się spłodzić jakiegokolwiek potomka – bo przecież masz już następcę, nawet dwóch, na dobrą sprawę nawet lepiej gdyby urodziła się nam córka, kolejny klejnot salonów – oddychać z ulgą każdej nocy której wybierzesz prostytutkę ponad spanie u mojego boku. Może wychodzi ze mnie teraz naiwność, ale chcę chcieć zasypiać obok ciebie i budzić się w twoim towarzystwie i chcę chcieć mieć cię blisko. I chociaż znacznie bardziej wolałabym teraz bawić się w teatrzyk uszczypliwości czy nawet precyzyjne wbijanie szpilek w najboleśniejsze miejsca, to równie dobrze już teraz mogę zacząć naszą pracę. Nikt nie powiedział, że nasz związek to szczęśliwe zakończenie wszelkich historii. Ale wierzę, że przy odpowiedniej ilości wysiłku obydwoje będziemy wystarczająco szczęśliwi – a to przecież arystokratyczna definicja bajkowego zakończenia.
Chociaż doskonale zdaję sobie sprawę, że nie będziesz mi tego ułatwiać. Pewnie nigdy. Ale jeśli chcę zachować głos do późnej starości czy przynajmniej zachować trzeźwość umysłu, muszę dbać o swoje nerwy. Jak to było – kilka głębokich oddechów może zmienić każdą perspektywę.
Nie wątpię jednak, że w swoim życiu stłukę niejeden zestaw porcelany.
- Nawet nie wiesz jaki to wielki zaszczyt, arystokrata leżący na sali. Już piszą o tym w Proroku, kto wie, może szpital dostanie pewien procent od zysków i stać nas będzie na nowe prześcieradła – nie ma co się oszukiwać. Warunki naszej pracy i goszczenia naszych pacjentów dalekie są od ideału. Ząb czasu zjadł wszystkie urządzenia w Mungu, to cud, że łóżka się jeszcze nie zawalają. I na dobrą sprawę sama nie wiem na co idą te wszystkie dotacje, które z takim zapałem cała śmietanka towarzyska wręcza raz do roku.
Ciepły głos i miły gest, już przygotowuję się na ten moment… kiedy zamiast pierścionka pomiędzy nami pojawia się biżuteria innej kobiety. Mina mi rzednie, nie ukrywam. Ze zdziwieniem unoszę brew, wzrok ucieka gdzieś na bok, to takie miłe z twojej strony. Upokorzyć mnie w chwili kiedy mamy rozpocząć wspólne życie (jedynie naiwniacy myślą, że ten moment ma miejsce przed ołtarzem). Tak to już będzie wyglądać? Zastanawiam się upijając herbatę, czy będziesz mi wywijał podobne numery za każdym razem. W dniu ślubu zwalisz się do mojego pokoju z bielizną innej kobiety, prosząc bym ją oddała? W każdą kolejną rocznicę będę dostawać zagubione części garderoby kochanek z całych dwunastu miesięcy?
Zabawne. Przezabawne.
Wdech i wydech. Kolejny łyk herbaty. W końcu w tej sekundzie, jak każdej poprzedniej nie łączyło nas nic poza pokrewieństwem. Nie jesteś mi winien żadnej wierności - co nie znaczy, że musisz sprowadzić mnie na ziemię i ustawić w linii kolejnej z kobiet. Ja będę tą z pierścionkiem na palcu - nieco większe brzemię, nieco droższa w utrzymaniu, zbędna odpowiedzialność? Wiem, że oświadczasz mi się z obowiązku. Nie musisz uświadamiać mi tego jeszcze bardziej, na wypadek gdyby coś głupiego jak jakiekolwiek uczucie czy przywiązanie z twojej strony przyszło mi do głowy. Czy właśnie to chcesz mi przekazać?
- Jestem przekona, że zostawiła to z rozmysłem – mówię więc po chwili milczenia – Byłaby niezwykle zawiedziona, nie mogąc zguby osobiście. Wiesz, takie są kobiety. Zawsze szukają pretekstu – uśmiecham się zbyt szeroko byś mógł potraktować to za szczery gest – Czy coś jeszcze mogę dla ciebie zrobić? – zanim przejdziemy do sedna? I chwilę potem – Och – teatralnie wzdycham – Czy chcesz żebym oddała jej to osobiście by już więcej cię nie męczyła swoją obecnością? – dopytuję jeszcze, po czym kręcę głową i upijam więcej herbatki – Musisz postarać się bardziej.
Może nie powinnam rzucać ci takiego wyzwania, ale kochanie, nie dam wytrącić się z równowagi. Nie dzisiaj. Jeszcze nie jestem gotowa by dać ci tę satysfakcję.
Nie wiedział, dlaczego. Gdyby zresztą wiedział, nienawidziłby siebie jeszcze mocniej, a nad nią znów zacząłby się litować w tym szlachetnie samarytańskim odruchu. Słowa, wcześniej chyba przemyślane, wypowiadane niemal z premedytacją, ulatywały z jego ust same, jak gdyby nie musiał się zastanawiać, nie musiał cofać się w strachu i niedowierzaniu, że to nieprawidłowe, niestosowne wręcz, że to najgorsze foux pas, do jakiego mógłby się posunąć. Lecz miast wstydu, odczuwał jedynie chorą satysfakcję, a najpiękniejszym z tego wszystkiego była konsternacja na jej twarzy, rozczarowanie i kolejno zrozumienie. Lecz zrozumienie czego? Instynktownie pragnął ją ośmieszyć, nie przy świadkach oczywiście, lecz przed nią samą, przed nim czy może przed obojgiem. Jakkolwiek. Chciał przyglądać się jak jej twarz zamiera w oczekiwaniu na nagrodę, jak obdarowuje go podekscytowanym, ciekawskim spojrzeniem ogromnych oczu, jak także pochyla się w jego kierunku, aby drgnąć nagle, jakby otrzymała siarczysty policzek. I jej usteczka wykrzywione w tym żałosnym grymasie, wzrok przygaszony, uciekający, choć usilnie chciał go uchwycić. Ująć jej twarz brutalnie i spojrzeć prosto w jej roziskrzone ciemne tęczówki, pojąć ich głębię i płonąć z nienazwanej sadystycznej rozkoszy. Nadal jednak w całym tym bólu, w całym tym upokorzeniu nie dostrzegał żadnego celu. Wbrew jej przypuszczeniom. Celem, można tak powiedzieć, była sama istota tego, co się działo, czemu się przyglądał i czym się upajał.
Wpatrywał się w nią ciągle z tym wesołym zainteresowaniem, z kpiącym uśmieszkiem na ustach – nawet się nie krył! - i rozemocjonowanym, oczekującym spojrzeniem skupionym na niej. Zero skruchy, zero strachu przed prawdopodobną odmową. Przecież nie mogła odejść od stołu, nie mogła się cofnąć. On był niemal pewien, że jemu także nie dano tego przywileju, lecz wiedział również, że byłby gotów podnieść się z krzesła i równie sprężyście co wszedł do herbaciarni, wyjść z niej bez słowa. Nie darowałby sobie jednak, gdyby nie przeciągnąłby tego teatrzyku do samego końca, zwłaszcza że nie podarowała mu tyle smutku, tyle emocji i sprzeczności, ile chciałby skosztować, a każde drgnięcie mięśnia jej twarzy przeżywał oddzielne, każdy cień w jej oczętach, każdy oddech. To było za mało. Czyżby go zaraziła? Czy może napełniała go głodem? Wciąż i wciąż, gdy parł naprzód, ciepło rozchodziło się po jego ciele, serce biło szybciej a myśli galopowały prędzej. Widział ją i nienawidził, widział ją i pałał do niej obsesyjnym pożądaniem, czy niemal romantycznie cielesnym wychwalając pod niebiosa jej porcelanową cerę i rozkosze usta, czy emocjonalnym, gdy była ogrodzona od niego dziwacznym murem... nie do przebicia. Tak ciasnym, nieprzyjemnym, nie przebijały przez niego żadne promyki słońca, a on błąkał się w ciemności co jakiś czas podpierając niewidzialnych ścian i próbując przedrzeć przez nie na drugą stronę.
Czy o to chodziło? O jego emocjonalne kalectwo? Miał dosyć bierności? Półsłówek? Gierek? Chciał poczuć jak omdlewa w złości w jego ramionach?, jak drze mu koszulę? Lub śmieje się w głos z czystego, dziecięcego szczęścia. To takie abstrakcyjne. Isolda i łzy. Isolda i bezwstydny śmiech.
-Nie staram się? - spytał sucho, wypierając z siebie te teatralne emocje – Próbuję przejąć inicjatywę, najdroższa – westchnął – więc jej go oddasz, czy nie? - drążył temat coraz bardziej napastliwie – idź, może podszepnie Ci kilka dobrych rad na przyszłość – rzucił od niechcenia i zamilkł.
Nie wiedział, czego oczekiwał. Był lekkomyślnym, sadystycznym głupcem, jeśli sądził, że dokądś go to doprowadzi. Lecz rozpierała go irytacja granicząca ze zwierzęcą wściekłością. Wystawiała jego cierpliwość na próbę. Ale miała rację.
Które pierwsze pęknie? Które wybuchnie?
Tak rzadko, czy kiedykolwiek?, widział ją bez kontroli, widział ją rozjuszoną, nie. Nie. Nie. Ona taka nie była nigdy.
Nawet jeśli chodziło o to, nawet jeśli chciał zedrzeć z niej tę skorupę poprawnej narzeczonej, idealnej szlachcianki, nawet jeśli... to tylko chłopięcy kaprys, to tylko histeryczna ochota zdobycia tego co nieosiągalne.
Może był po prostu zły na swoim bajecznym odwyku i potrzebował ofiary, lecz bardzo lekkomyślnie i nieodpowiedzialne na tę ofiarę wybrał właśnie ją, a w swej wrażliwości poszukiwał usprawiedliwienia dla słów, dla gestów. Dla siebie samego. Bo kochał ją przecież, jak córkę przyjaciela, i ranienie jej nie miało przychodzić mu łatwo, lecz chciał do niej jakoś dotrzeć?, może właśnie przez ów ból? Niedorzeczne.
Może brakowało mu otępienia? Błogiego zapomnienia?
Wpatrywał się w nią ciągle z tym wesołym zainteresowaniem, z kpiącym uśmieszkiem na ustach – nawet się nie krył! - i rozemocjonowanym, oczekującym spojrzeniem skupionym na niej. Zero skruchy, zero strachu przed prawdopodobną odmową. Przecież nie mogła odejść od stołu, nie mogła się cofnąć. On był niemal pewien, że jemu także nie dano tego przywileju, lecz wiedział również, że byłby gotów podnieść się z krzesła i równie sprężyście co wszedł do herbaciarni, wyjść z niej bez słowa. Nie darowałby sobie jednak, gdyby nie przeciągnąłby tego teatrzyku do samego końca, zwłaszcza że nie podarowała mu tyle smutku, tyle emocji i sprzeczności, ile chciałby skosztować, a każde drgnięcie mięśnia jej twarzy przeżywał oddzielne, każdy cień w jej oczętach, każdy oddech. To było za mało. Czyżby go zaraziła? Czy może napełniała go głodem? Wciąż i wciąż, gdy parł naprzód, ciepło rozchodziło się po jego ciele, serce biło szybciej a myśli galopowały prędzej. Widział ją i nienawidził, widział ją i pałał do niej obsesyjnym pożądaniem, czy niemal romantycznie cielesnym wychwalając pod niebiosa jej porcelanową cerę i rozkosze usta, czy emocjonalnym, gdy była ogrodzona od niego dziwacznym murem... nie do przebicia. Tak ciasnym, nieprzyjemnym, nie przebijały przez niego żadne promyki słońca, a on błąkał się w ciemności co jakiś czas podpierając niewidzialnych ścian i próbując przedrzeć przez nie na drugą stronę.
Czy o to chodziło? O jego emocjonalne kalectwo? Miał dosyć bierności? Półsłówek? Gierek? Chciał poczuć jak omdlewa w złości w jego ramionach?, jak drze mu koszulę? Lub śmieje się w głos z czystego, dziecięcego szczęścia. To takie abstrakcyjne. Isolda i łzy. Isolda i bezwstydny śmiech.
-Nie staram się? - spytał sucho, wypierając z siebie te teatralne emocje – Próbuję przejąć inicjatywę, najdroższa – westchnął – więc jej go oddasz, czy nie? - drążył temat coraz bardziej napastliwie – idź, może podszepnie Ci kilka dobrych rad na przyszłość – rzucił od niechcenia i zamilkł.
Nie wiedział, czego oczekiwał. Był lekkomyślnym, sadystycznym głupcem, jeśli sądził, że dokądś go to doprowadzi. Lecz rozpierała go irytacja granicząca ze zwierzęcą wściekłością. Wystawiała jego cierpliwość na próbę. Ale miała rację.
Które pierwsze pęknie? Które wybuchnie?
Tak rzadko, czy kiedykolwiek?, widział ją bez kontroli, widział ją rozjuszoną, nie. Nie. Nie. Ona taka nie była nigdy.
Nawet jeśli chodziło o to, nawet jeśli chciał zedrzeć z niej tę skorupę poprawnej narzeczonej, idealnej szlachcianki, nawet jeśli... to tylko chłopięcy kaprys, to tylko histeryczna ochota zdobycia tego co nieosiągalne.
Może był po prostu zły na swoim bajecznym odwyku i potrzebował ofiary, lecz bardzo lekkomyślnie i nieodpowiedzialne na tę ofiarę wybrał właśnie ją, a w swej wrażliwości poszukiwał usprawiedliwienia dla słów, dla gestów. Dla siebie samego. Bo kochał ją przecież, jak córkę przyjaciela, i ranienie jej nie miało przychodzić mu łatwo, lecz chciał do niej jakoś dotrzeć?, może właśnie przez ów ból? Niedorzeczne.
Może brakowało mu otępienia? Błogiego zapomnienia?
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czasami sama się zastanawiam czy arystokratyczny chłód to część gry do której przywykłam i którą zaakceptowałam przez swoje pochodzenie czy część mojej osoby. Definitywnie nie jestem tak pełna emocji jak inne panny na wydaniu, wydaje mi się też, że znacznie prościej przyszło mi zaakceptowanie naszej wspólnej przyszłości. Nie ukrywam też, że nigdy nie straciłam dla nikogo głowy, nie w pełni. Byłam kilka razy bliska przekroczenia granicy, ale widać nie jestem tak odważna jak ty. Za każdym razem udało mi się w porę zatrzymać. Byłbyś jednak zaskoczony – bo potrafię wyjść poza własny chłód i okazać afekcję, można nawet uznać, że gorącą. Czasami też daję ponieść się złości, nie tylko zimnej furii której powodem byłeś kilka tygodni temu w Białej Wiwernie. Czasami podejmuję decyzje zbyt pochopnie, jak wtedy kiedy zdecydowałam się dołączyć do Deimosa i przyjść na spotkanie z Tomem Riddle. Powinieneś być ze mnie dumny, to była decyzja podjęta całkowicie pod wpływem emocji, umysł przesłonięty rządzą poznania, czy nie działasz w podobny sposób każdej nocy. Ja szukam odpowiedzi, ty ukojenia, jesteśmy doskonale dobrani. Jak w korcu maku.
Do dzisiaj nie wiem skąd pochodzi to powiedzenie.
Złe miejsce jednak wybrałeś jeśli chcesz doświadczyć z mojej strony czegoś ponad pogardliwe spojrzenie. Bo widzisz Caesarze, chociaż siedzimy tutaj tacy piękni, ty w garniturze i pasującym pod niego bandażu, ja w tej sukience, włosach ułożonych w nowym stylu – w końcu to taka okazja – wciąż kątem oka widzę kręcących się niedaleko współpracowników, zastanawiających się jakiej to niesamowitej sceny są właśnie świadkiem. Zaręczyny w szpitalnej herbaciarni, tego definitywnie jeszcze nie było. Kto wie, może trafimy na okładkę Czarownicy, a z procentu zysków Mung kupi nowe łóżka. Małżeńskie!
Wiem, że to niepotrzebna złośliwość, bo gdyby pozwoliły na to okoliczności, zapewne siedzielibyśmy przy stoliku najznamienitszej z restauracji. Albo przynajmniej przy najlepszym stoliku w Wenus – ty nie musiałbyś się martwić ploteczkami wśród pracowników, nasze zaręczyny byłyby niczym w porównaniu z innymi wyczynami. Ja jednak nie dam się wyprowadzić z równowagi w miejscu, w którym spędzam większość całego czasu. Pewnie już wspominałam, że jestem wygodna. I widzisz, chociaż niska wzrostem, lubię górować nad innymi. A próba zamordowania przyszłego narzeczonego nieco podkopałaby moją pozycję.
- Caesar – zaczynam, wyraźnie zmęczona. Nie uciekniemy od małego przedstawienia dla widowni, nie tego chciałeś? Boję się jednak, że poczujesz się lekko zawiedziony. Nachylam się nad tobą, ale zamiast wydrapać ci oczy, zimnymi palcami sięgam do twoich ust, byś po prostu przestał mówić. Chociaż na chwilę – Wiem, że nie oświadczasz mi się z własnej woli, tak samo jak masz świadomość, że nie zgodzę się z powodu szaleńczej miłości do twojej osoby – równie dobrze możemy być ze sobą szczerzy. Nie tego chcesz? Zobaczyć mnie taką, jaką jestem, bez typowego gorsetu wychowania? Więc proszę bardzo. Zanim sam zbijesz filiżankę, jak kot, mącący dla samego mącenia – Tylko widzisz, chcę cię pokochać. Szczerze. Chcę. Obydwoje na to zasługujemy. Małżeństwo, nie teatrzyk - i to nie są jedynie podszeptywania rozsądku. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nigdy nie będę twoją Marianną, że nie jestem miłością od pierwszego wejrzenia i, że nie będzie w tym uczuciu tyle romantyzmu co w książkach. Nie umniejsza to jednak temu w żaden sposób. Przynajmniej dla mnie. Moja miłość do ciebie nie będzie w żaden sposób gorsza niż żadna inna. Mogę nawet przekroczyć tę cholerną granicę, po raz pierwszy w życiu. Jeśli tylko mi na to pozwolisz - Ale upokarzanie mnie nie pomaga. W tym momencie jestem bliższa wsadzenia ci pierścionka w gardło niż włożenia go na palec – i mówię to całkiem szczerze.
Wbrew groźbom nachylam się jednak jeszcze bardziej, a zimne palce zastępują ciepłe usta. Na chwilę zamykam oczy i przestaję myśleć.
A już na pewno zapominam o tym przeklętym kolczyku leżącym gdzieś między nami.
- Zróbmy to dobrze – mówię cicho, wreszcie odsuwają się lekko. Zróbmy dobrze bądź nie róbmy wcale.
Ha! Gdybyśmy tylko mieli tylko taką możliwość.
Do dzisiaj nie wiem skąd pochodzi to powiedzenie.
Złe miejsce jednak wybrałeś jeśli chcesz doświadczyć z mojej strony czegoś ponad pogardliwe spojrzenie. Bo widzisz Caesarze, chociaż siedzimy tutaj tacy piękni, ty w garniturze i pasującym pod niego bandażu, ja w tej sukience, włosach ułożonych w nowym stylu – w końcu to taka okazja – wciąż kątem oka widzę kręcących się niedaleko współpracowników, zastanawiających się jakiej to niesamowitej sceny są właśnie świadkiem. Zaręczyny w szpitalnej herbaciarni, tego definitywnie jeszcze nie było. Kto wie, może trafimy na okładkę Czarownicy, a z procentu zysków Mung kupi nowe łóżka. Małżeńskie!
Wiem, że to niepotrzebna złośliwość, bo gdyby pozwoliły na to okoliczności, zapewne siedzielibyśmy przy stoliku najznamienitszej z restauracji. Albo przynajmniej przy najlepszym stoliku w Wenus – ty nie musiałbyś się martwić ploteczkami wśród pracowników, nasze zaręczyny byłyby niczym w porównaniu z innymi wyczynami. Ja jednak nie dam się wyprowadzić z równowagi w miejscu, w którym spędzam większość całego czasu. Pewnie już wspominałam, że jestem wygodna. I widzisz, chociaż niska wzrostem, lubię górować nad innymi. A próba zamordowania przyszłego narzeczonego nieco podkopałaby moją pozycję.
- Caesar – zaczynam, wyraźnie zmęczona. Nie uciekniemy od małego przedstawienia dla widowni, nie tego chciałeś? Boję się jednak, że poczujesz się lekko zawiedziony. Nachylam się nad tobą, ale zamiast wydrapać ci oczy, zimnymi palcami sięgam do twoich ust, byś po prostu przestał mówić. Chociaż na chwilę – Wiem, że nie oświadczasz mi się z własnej woli, tak samo jak masz świadomość, że nie zgodzę się z powodu szaleńczej miłości do twojej osoby – równie dobrze możemy być ze sobą szczerzy. Nie tego chcesz? Zobaczyć mnie taką, jaką jestem, bez typowego gorsetu wychowania? Więc proszę bardzo. Zanim sam zbijesz filiżankę, jak kot, mącący dla samego mącenia – Tylko widzisz, chcę cię pokochać. Szczerze. Chcę. Obydwoje na to zasługujemy. Małżeństwo, nie teatrzyk - i to nie są jedynie podszeptywania rozsądku. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nigdy nie będę twoją Marianną, że nie jestem miłością od pierwszego wejrzenia i, że nie będzie w tym uczuciu tyle romantyzmu co w książkach. Nie umniejsza to jednak temu w żaden sposób. Przynajmniej dla mnie. Moja miłość do ciebie nie będzie w żaden sposób gorsza niż żadna inna. Mogę nawet przekroczyć tę cholerną granicę, po raz pierwszy w życiu. Jeśli tylko mi na to pozwolisz - Ale upokarzanie mnie nie pomaga. W tym momencie jestem bliższa wsadzenia ci pierścionka w gardło niż włożenia go na palec – i mówię to całkiem szczerze.
Wbrew groźbom nachylam się jednak jeszcze bardziej, a zimne palce zastępują ciepłe usta. Na chwilę zamykam oczy i przestaję myśleć.
A już na pewno zapominam o tym przeklętym kolczyku leżącym gdzieś między nami.
- Zróbmy to dobrze – mówię cicho, wreszcie odsuwają się lekko. Zróbmy dobrze bądź nie róbmy wcale.
Ha! Gdybyśmy tylko mieli tylko taką możliwość.
Odzywa się. Serce przyspiesza, bije nierównomiernie, lecz to może czas płynie inaczej z każdym słowem, bodźcem i myślą. Wypowiada jego imię. Ostrożnie. Ze zmęczeniem? Tym, który najchętniej ściągnąłby jej twarzy wraz ze skórą w jednym ułamku sekundy, a potem...?, a potem ta irytacja znika, znika na dobre pod wpływem jej dotyku. Dotyku zimnych dłoni. Na jego twarzy gości pytanie, jak gdyby był naprawdę ciekaw, co chciała mu przekazać, powiedzieć czy... och. Tyle kłamstw i tyle niedopowiedzeń, przerwałby to na dobre prędkimi wyjaśnieniami, sprostowałby owe oświadczyny bynajmniej z własnej woli i wyjaśnił brutalnie, iż to nie przymus, to akt miłosierdzia. Ileż to było już tych narzeczeństw, których próby nie przetrwała? Ledwie dwa nieudane ciążące na jej opinii idealnej żony, towarzyszki a w szczególności matki. Być może właśnie dlatego ów ograniczenie było mu nieprzyjemnym, ponieważ powziął się go ze wzgląd na pokrewieństwo, a czym więcej miała dla niego znaczyć, tym ciężej będzie wyodrębnić to, co ich łączy, a znaczyła dla niego naprawdę wiele. Za tę kobietkę oddałby kiedyś życie. Dzisiaj oddałby wiele innych.
Zobowiązanie, którego nie potrzebował. Którego nie chciał. Dzisiaj nie był sobą? Gdy jeszcze wczoraj wizja ta ekscytowała go niedorzecznie, budziła ciekawość względem nadchodzącej przyszłości.
Miotał się między chcę, a nie chcę, rozkapryszony, nieznośny, ze światem wokół takim głośnym i wspomnieniami nazbyt żywymi. To próbował odnaleźć nową drogę ucieczki, to próbował ją odepchnąć, gdy mu uwierała i nie była odpowiedzą na żadną ze ścieżek. To próbował wyprowadzić ją z równowagi, aby w końcu ta cienka porcelanowa powłoka pękła i odsłoniła to, co znajdowało się pod nią – zepsucie? Miał dosyć tej stoickiej poprawności, jej subtelnych rozczulających uśmiechów. Dzisiaj. Nawet wówczas, gdy opowiadała o miłości, była taka spokojna, mechaniczna, jak gdyby byli jedynie działaniem, jak gdyby to było takie proste.
Czy nie było?
Chciała go pokochać, jakby swe serce można było oddać na zawołanie. Lecz zasługiwali na to, miała rację. Nie podejrzewałby jej nigdy o coś równie prymitywnego, o pragnienie tak oczywiste, tak powszechne, że ona, Isolda Bulstrode, poszukiwaczka wyższych namiętności, szukałaby m i ł o ś c i. Lub tego, czego określała jej mianem. Każda m i ł o ś ć była przecież inna, czy spokojna i łagodna, może porywista i gwałtowna, platoniczna, cielesna, wielowymiarowa. I każda z nich była prawdziwą.
Powinni więc zadać sobie to proste pytanie: czy to czego oboje szukają, jest w istocie tym samym?
A on... czy on nie jest skazany na wieczną wędrówkę? Czy nie podąża za niewidocznym celem pachnącym różami, o śpiewie skowronka i licu usianym piegami?
Ale ona nie wróci, Caesarze. Ona już nigdy nie wróci.
Więc to ich wspólne dzisiaj. Ich wspólne jutro. I wspólne zawsze. W którym nie będzie zmarłych ukochanych, w którym narodzi im się słodka czarnowłosa córeczka z saskiej porcelany, w którym pożegna ją przy starości. Z nowym krokiem naprzód wiązało się wiele nowych doświadczeń, choć zdawałoby się, że przeżył to wszystko, lecz na inny sposób. Mierzył się także z ogromem ryzyka, ze straszliwym prawdopodobieństwem jej śmierci, z tym, że będą dusić się w toksycznym związku, że to wszystko się nie uda, że jej obliczenia okażą się błędne.
Potem jednak wątpliwości znikają, zanim zdążył parsknąć śmiechem, bo to, co rzekła, bardzo go rozbawiło. Całe to rozochocenie zastąpiło jednak zaskoczenie czy może chwilowe, nieprzewidziane zapomnienie, któremu poddał się w całości, jak gdyby oddał jej pałeczkę. Nie z własnej woli, tym razem. A nienawidził jej tracić. Nienawidził się zatracać tam, gdzie nie powinien.
Nie cofnął się jednak, ani wówczas ani wtedy, gdy powiedziała te kilka słów więcej. Powinien zamknąć je w kolejnym zachłannym pocałunku, lecz na całe to wyreżyserowane niemal przedstawienie odpowiedział tylko:
-Więc powiedz mi, jak. - panika, czy słyszałaś panikę, droga Isoldo?
Uklęknąć przed nią po jego własnych słowach? Udawać, że ich nie było? I udawać, że dała mu w gruncie rzeczy to, czego tak zachłannie pragnął po tylu latach tragicznej rozłąki?
-Znasz odpowiedzi na tyle pytań, może powinienem częściej je zadawać? - kontynuował cicho, lecz z zapałem – Może zacznę od tego, czy chcesz na przykład abym klęknął u Twych kolan, ucałował Twą dłoń i ze łzami w oczach powiedział czy oddasz mi życie swoje, abym mógł chronić je po kres?, serce swoje, bym mógł radować je każdym oddechem?, i czy oddasz mi wszystkie troski, wszystkie pytania bym mógł poszukiwać na nie odpowiedzi razem z Tobą? W zamian otrzymasz całą moją cierpliwość, abyś po ten kres mogła ze mną wytrzymać – i ze zgubami mych kochanek – czy może... nie ma innej kwestii dla mnie w tym przedstawieniu? I dlatego właśnie wybierzesz tę jedyną?
Zobowiązanie, którego nie potrzebował. Którego nie chciał. Dzisiaj nie był sobą? Gdy jeszcze wczoraj wizja ta ekscytowała go niedorzecznie, budziła ciekawość względem nadchodzącej przyszłości.
Miotał się między chcę, a nie chcę, rozkapryszony, nieznośny, ze światem wokół takim głośnym i wspomnieniami nazbyt żywymi. To próbował odnaleźć nową drogę ucieczki, to próbował ją odepchnąć, gdy mu uwierała i nie była odpowiedzą na żadną ze ścieżek. To próbował wyprowadzić ją z równowagi, aby w końcu ta cienka porcelanowa powłoka pękła i odsłoniła to, co znajdowało się pod nią – zepsucie? Miał dosyć tej stoickiej poprawności, jej subtelnych rozczulających uśmiechów. Dzisiaj. Nawet wówczas, gdy opowiadała o miłości, była taka spokojna, mechaniczna, jak gdyby byli jedynie działaniem, jak gdyby to było takie proste.
Czy nie było?
Chciała go pokochać, jakby swe serce można było oddać na zawołanie. Lecz zasługiwali na to, miała rację. Nie podejrzewałby jej nigdy o coś równie prymitywnego, o pragnienie tak oczywiste, tak powszechne, że ona, Isolda Bulstrode, poszukiwaczka wyższych namiętności, szukałaby m i ł o ś c i. Lub tego, czego określała jej mianem. Każda m i ł o ś ć była przecież inna, czy spokojna i łagodna, może porywista i gwałtowna, platoniczna, cielesna, wielowymiarowa. I każda z nich była prawdziwą.
Powinni więc zadać sobie to proste pytanie: czy to czego oboje szukają, jest w istocie tym samym?
A on... czy on nie jest skazany na wieczną wędrówkę? Czy nie podąża za niewidocznym celem pachnącym różami, o śpiewie skowronka i licu usianym piegami?
Ale ona nie wróci, Caesarze. Ona już nigdy nie wróci.
Więc to ich wspólne dzisiaj. Ich wspólne jutro. I wspólne zawsze. W którym nie będzie zmarłych ukochanych, w którym narodzi im się słodka czarnowłosa córeczka z saskiej porcelany, w którym pożegna ją przy starości. Z nowym krokiem naprzód wiązało się wiele nowych doświadczeń, choć zdawałoby się, że przeżył to wszystko, lecz na inny sposób. Mierzył się także z ogromem ryzyka, ze straszliwym prawdopodobieństwem jej śmierci, z tym, że będą dusić się w toksycznym związku, że to wszystko się nie uda, że jej obliczenia okażą się błędne.
Potem jednak wątpliwości znikają, zanim zdążył parsknąć śmiechem, bo to, co rzekła, bardzo go rozbawiło. Całe to rozochocenie zastąpiło jednak zaskoczenie czy może chwilowe, nieprzewidziane zapomnienie, któremu poddał się w całości, jak gdyby oddał jej pałeczkę. Nie z własnej woli, tym razem. A nienawidził jej tracić. Nienawidził się zatracać tam, gdzie nie powinien.
Nie cofnął się jednak, ani wówczas ani wtedy, gdy powiedziała te kilka słów więcej. Powinien zamknąć je w kolejnym zachłannym pocałunku, lecz na całe to wyreżyserowane niemal przedstawienie odpowiedział tylko:
-Więc powiedz mi, jak. - panika, czy słyszałaś panikę, droga Isoldo?
Uklęknąć przed nią po jego własnych słowach? Udawać, że ich nie było? I udawać, że dała mu w gruncie rzeczy to, czego tak zachłannie pragnął po tylu latach tragicznej rozłąki?
-Znasz odpowiedzi na tyle pytań, może powinienem częściej je zadawać? - kontynuował cicho, lecz z zapałem – Może zacznę od tego, czy chcesz na przykład abym klęknął u Twych kolan, ucałował Twą dłoń i ze łzami w oczach powiedział czy oddasz mi życie swoje, abym mógł chronić je po kres?, serce swoje, bym mógł radować je każdym oddechem?, i czy oddasz mi wszystkie troski, wszystkie pytania bym mógł poszukiwać na nie odpowiedzi razem z Tobą? W zamian otrzymasz całą moją cierpliwość, abyś po ten kres mogła ze mną wytrzymać – i ze zgubami mych kochanek – czy może... nie ma innej kwestii dla mnie w tym przedstawieniu? I dlatego właśnie wybierzesz tę jedyną?
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jedno.
Oficjalnie jedno było narzeczeństwo, którego próby nie przetrwałam, którego zerwanie – wedle opinii towarzyskiej śmietanki całkowicie leży po stronie Tristana, za co do dzisiaj jestem mu wdzięczna – odbiło się na mojej reputacji. Była też jedna wzgardzona propozycja, ale przyznam ci szczerze, że wtedy akurat odetchnęłam z ulgą, nie przejmując się ploteczkami na salonach. Ciężko byłoby mi pokonać własne uprzedzenia w stosunku do Samaela. Była też jedna szkolna miłość, chciałam by – oczywiście dopiero po opuszczeniu murów Hogwartu – zmieniła się w pierścionek zdobiący odpowiedni palec, stało się inaczej. Wtedy żałowałam. Nawet płakałam w poduszkę, choć pewnie nie uwierzyłbyś gdybym ci się do tego przyznała. Spokojna, mechaniczna Isolda opłakująca przerwane uczucie? Jak to?
Pierwszy zawód zawsze najbardziej boli.
Potem łatwiej przychodzi zaakceptowanie porażki.
Gdybyś chciał mi jednak wyrzucić, że mogę zdawać się swego rodzaju nadszarpniętym dobrem, towarem drugiej kategorii, wątłego zdrowia i wątpliwej reputacji – to kochanie, zawsze mogę ci przypomnieć, że posiadasz burdel. Na twój akt miłosierdzia odpowiada moje przymknięcie oczu i świadomość, że mój syn nigdy nie będzie dziedzicem. Choć to akurat nie boli mnie w żaden sposób, twoi synowie są jedną z największych zalet tej matrymonialnej propozycji. A ja i tak zawsze marzyłam o wiernej kopii mojej osoby, czarnej puklach, wielkich oczach i karmazynowych usteczkach, wygiętych w bezzębnym uśmiechu. Byleby tylko starczyło mi oddechu by wydać ją na świat.
I zapewnie rozbawiłoby mnie jaki jesteś pełen sprzeczności, z jednej strony nie podejrzewający mnie o prymitywne pragnienia, z drugiej strony dążący do wyprowadzenia mnie z równowagi, obdarcia z maski wszelkiej poprawności. Rozbawiło w ten podszyty smutkiem sposób, skoro nawet nie wiem czy tak naprawdę chcemy tego samego.
Bo widzisz, mogę ofiarować ci wszystko. Całą siebie. Każdą cieplejszą myśl, każdy gorący oddech, nawet każdy jęk, proszę, mogą być twoje jeśli tylko po nie sięgniesz. Za kilka chwil będziesz miał do nich pełne prawo. Mogę ofiarować ci wszystko, nie tylko z tytułu rodowej biżuterii. Nie potrafię ci odpowiedzieć na pytanie czy gdyby nie złączyły nas nasze rody byłabym tak skora dawać ci wszystko czego zapragniesz, czy w ogóle kiedykolwiek przeszłoby mi przez myśl żeby nachylić się nad tobą tak jak przed chwilą, czy też już zawsze byłbyś dobrym kuzynem Caesarem, miłym towarzyszem rozmowy, matrymonialną katastrofą. Nie wiem – i nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać, takie myśli są mi zupełnie niepotrzebne. Czasem należy kogoś popchnąć w dobrym kierunku, może to właśnie się dzieje? Więc mogę ofiarować ci wszystko – ale nigdy nie będę pachnieć różami Rosierów, śpiewać jak skowronek czy chwalić się piegami.
Nie jestem Marianną.
I nigdy nie będę próbowała nią być.
Możemy już dzisiaj, teraz, powiedzieć sobie – w porządku. Zawszeć umowę. Nawet przyjacielską, bo kto nam broni przyjaźni w małżeństwie. Spisać wszystkie warunki. Czego ja oczekuję od męża, czego ty od żony, na jakie ustępstwa jesteśmy gotowi pójść. To też może się udać, to może mieć nawet większą szansę na sukces. Układ małżeński.
Ale ja jestem gotowa spróbować sięgnąć po coś więcej – nawet jeśli zakończy się porażką.
Ostatnio zakończyło. Wtedy, chociaż ciężko mi się do tego przyznać, też zdarzyło mi się zapłakać.
I wiesz, chociaż w to pewnie też będzie ci ciężko uwierzyć, czuję zawód kiedy zamiast zamknąć moje usta po raz kolejny, decydujesz się na słowa. Większy niż mogłam przypuszczać. Nawet nie kryję go w żaden specjalny sposób.
- Takie przysięgi wypadają lepiej przed większą widownią – mówię w końcu, głosem nieco zachrypniętym, ale nie pora teraz na raczenie się herbatką – I wolałabym, żebyś jednak nie klękał, choć wtedy po raz pierwszy będziemy równi wzrostem – a na dodatek ma poczucie humoru, potrafi zażartować sama z siebie, co za skarb ci się trafił Caesarze – Pewnie powinieneś, ale wraz z tym całkowicie damy się pochłonąć teatralizacji – klęknij, ujmij moją dłoń, gestykulując przy ze sztucznym uczuciem wymalowanym na twarzy. Ha, to dopiero będzie widowisko. A mówią, że z każdym kolejnym razem powinno być coraz prościej – Może po prostu nie mów nic – decyduję w końcu, skoro zdajesz się na moją opinię – Nic co nie wydaje ci się ułożoną z góry kwestią – możemy przez chwilę pomilczeć. Nie przeszkadza mi cisza.
W tym momencie nawet ją wolę.
Oficjalnie jedno było narzeczeństwo, którego próby nie przetrwałam, którego zerwanie – wedle opinii towarzyskiej śmietanki całkowicie leży po stronie Tristana, za co do dzisiaj jestem mu wdzięczna – odbiło się na mojej reputacji. Była też jedna wzgardzona propozycja, ale przyznam ci szczerze, że wtedy akurat odetchnęłam z ulgą, nie przejmując się ploteczkami na salonach. Ciężko byłoby mi pokonać własne uprzedzenia w stosunku do Samaela. Była też jedna szkolna miłość, chciałam by – oczywiście dopiero po opuszczeniu murów Hogwartu – zmieniła się w pierścionek zdobiący odpowiedni palec, stało się inaczej. Wtedy żałowałam. Nawet płakałam w poduszkę, choć pewnie nie uwierzyłbyś gdybym ci się do tego przyznała. Spokojna, mechaniczna Isolda opłakująca przerwane uczucie? Jak to?
Pierwszy zawód zawsze najbardziej boli.
Potem łatwiej przychodzi zaakceptowanie porażki.
Gdybyś chciał mi jednak wyrzucić, że mogę zdawać się swego rodzaju nadszarpniętym dobrem, towarem drugiej kategorii, wątłego zdrowia i wątpliwej reputacji – to kochanie, zawsze mogę ci przypomnieć, że posiadasz burdel. Na twój akt miłosierdzia odpowiada moje przymknięcie oczu i świadomość, że mój syn nigdy nie będzie dziedzicem. Choć to akurat nie boli mnie w żaden sposób, twoi synowie są jedną z największych zalet tej matrymonialnej propozycji. A ja i tak zawsze marzyłam o wiernej kopii mojej osoby, czarnej puklach, wielkich oczach i karmazynowych usteczkach, wygiętych w bezzębnym uśmiechu. Byleby tylko starczyło mi oddechu by wydać ją na świat.
I zapewnie rozbawiłoby mnie jaki jesteś pełen sprzeczności, z jednej strony nie podejrzewający mnie o prymitywne pragnienia, z drugiej strony dążący do wyprowadzenia mnie z równowagi, obdarcia z maski wszelkiej poprawności. Rozbawiło w ten podszyty smutkiem sposób, skoro nawet nie wiem czy tak naprawdę chcemy tego samego.
Bo widzisz, mogę ofiarować ci wszystko. Całą siebie. Każdą cieplejszą myśl, każdy gorący oddech, nawet każdy jęk, proszę, mogą być twoje jeśli tylko po nie sięgniesz. Za kilka chwil będziesz miał do nich pełne prawo. Mogę ofiarować ci wszystko, nie tylko z tytułu rodowej biżuterii. Nie potrafię ci odpowiedzieć na pytanie czy gdyby nie złączyły nas nasze rody byłabym tak skora dawać ci wszystko czego zapragniesz, czy w ogóle kiedykolwiek przeszłoby mi przez myśl żeby nachylić się nad tobą tak jak przed chwilą, czy też już zawsze byłbyś dobrym kuzynem Caesarem, miłym towarzyszem rozmowy, matrymonialną katastrofą. Nie wiem – i nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać, takie myśli są mi zupełnie niepotrzebne. Czasem należy kogoś popchnąć w dobrym kierunku, może to właśnie się dzieje? Więc mogę ofiarować ci wszystko – ale nigdy nie będę pachnieć różami Rosierów, śpiewać jak skowronek czy chwalić się piegami.
Nie jestem Marianną.
I nigdy nie będę próbowała nią być.
Możemy już dzisiaj, teraz, powiedzieć sobie – w porządku. Zawszeć umowę. Nawet przyjacielską, bo kto nam broni przyjaźni w małżeństwie. Spisać wszystkie warunki. Czego ja oczekuję od męża, czego ty od żony, na jakie ustępstwa jesteśmy gotowi pójść. To też może się udać, to może mieć nawet większą szansę na sukces. Układ małżeński.
Ale ja jestem gotowa spróbować sięgnąć po coś więcej – nawet jeśli zakończy się porażką.
Ostatnio zakończyło. Wtedy, chociaż ciężko mi się do tego przyznać, też zdarzyło mi się zapłakać.
I wiesz, chociaż w to pewnie też będzie ci ciężko uwierzyć, czuję zawód kiedy zamiast zamknąć moje usta po raz kolejny, decydujesz się na słowa. Większy niż mogłam przypuszczać. Nawet nie kryję go w żaden specjalny sposób.
- Takie przysięgi wypadają lepiej przed większą widownią – mówię w końcu, głosem nieco zachrypniętym, ale nie pora teraz na raczenie się herbatką – I wolałabym, żebyś jednak nie klękał, choć wtedy po raz pierwszy będziemy równi wzrostem – a na dodatek ma poczucie humoru, potrafi zażartować sama z siebie, co za skarb ci się trafił Caesarze – Pewnie powinieneś, ale wraz z tym całkowicie damy się pochłonąć teatralizacji – klęknij, ujmij moją dłoń, gestykulując przy ze sztucznym uczuciem wymalowanym na twarzy. Ha, to dopiero będzie widowisko. A mówią, że z każdym kolejnym razem powinno być coraz prościej – Może po prostu nie mów nic – decyduję w końcu, skoro zdajesz się na moją opinię – Nic co nie wydaje ci się ułożoną z góry kwestią – możemy przez chwilę pomilczeć. Nie przeszkadza mi cisza.
W tym momencie nawet ją wolę.
-Potrzebuję czegoś mocniejszego.
Wyprostował się, westchnął głęboko i odpalając kolejnego papierosa tym razem odsunął się od niej na dobre, powiększając dzielącą ich przestrzeń do całkowitego maximum.
Źli ludzie na złym miejscu. I ona taka niewzruszona, kamienny posąg lśniący w słońcu. Czy może zostańmy jednak przy wersji z porcelanową laleczką, ta lepiej wszak oddaje naturę jej delikatnego splotu kości i mięśni o oddechu nierównym i płytkim. Lecz pod spojrzeniem wielkich, bystrych oczu miał kryć się wielki plan, w którym być może nie chciał brać udziału, lecz jednak... to takie kuszące, oddać się pod czyjąś opiekę, oddać życie w czyjeś ręce i w ściskającej żołądek ekscytacji obserwować, jak kreuje go według własnej wizji. Uległość jednak nie leżała w jego naturze, nie poddawał się niczyjej łasce, nie liczył na nikogo i na nic idąc za własnym perfekcyjnym przykładem przyjacielskiej zdrady i dwulicowości. Obserwując zresztą arystokratyczny światek od wielu lat, był świadkiem wielu ciekawszych lub mniej pasjonujących scenariuszy. Spoglądał z zainteresowaniem, czasem także z pożałowaniem, jak kobiety owijają sobie wokół palca szaleńczo i naiwnie zakochanych mężczyzn. Mijał posiniaczone małżonki kryjące szepczące sine ślady za zbroją z sukna, do Wenus przyjmował arystokratów, którzy uciekali od swoich ukochanych każdej niemal nocy – zapewne, gdy wracali, radowały się lub drżały nocą przed ich pożądliwością. Czasem było neutralnie, spokojnie, bywało także namiętnie i szczęśliwie. Poznawał przykre zakończenia, bywało, że był ich świadkiem zza kulis lub nawet przykładał do nich rękę. Tyle rozwiązań, ścieżek i schematów, a nadal nie potrafił poznać się na żadnym z nich.
Nie potrafił przypasować, nie potrafił spojrzeć na jej twarz i ujrzeć w jej licu kogokolwiek innego. Była irytująco wyjątkowa. On natomiast potrzebował alkoholu, choć na chwilę, by odgonić dręczące go troski, by zapomnieć o zobowiązaniach, których wyrzekał się z dniem dzisiejszym. O miłości, którą obiecał chronić po ten pieprzony kres, lecz gdy ten nastąpił, a on zderzył się z tą pustką, z ziejącą ciemnością przepaścią, nie chciał się z nią rozstawać. I z każdym kolejnym słowem miał wyrzec się tej pokracznej wierności, dręczących go poszukiwań. Być może faktycznie nie powinien mówić już nic więcej.
Dopalił papierosa i zgasił go znów o blat tego przeklętego stołu i sięgnąwszy po błękitny kolczyk schował go znów do kieszeni.
Odda jej go osobiście lub wyrzuci w drodze do sali.
Pierścionek znajdował się w drugiej kieszeni. Sięgnął do niej mechanicznie, aby ostatecznie wyjąć złote opakowanie, które przez moment obracał w palcach z oschłym zainteresowaniem wpatrując się weń. Walczył z ogromną chęcią, aby wyjąć pierścień rodowy i od niechcenia potoczyć go w jej kierunku. Co jeśli spadnie? Rzuci się na nim, skoro tak bardzo zależy jej, żeby zrobić to dobrze? Żeby w ogóle to zrobić?
-Przepraszam – rzucił jakby od niechcenia obdarzając ją uważnym, oceniającym spojrzeniem – skoro nie lubisz, gdy tak pięknie do ciebie mówię, od teraz będę mówił wprost – w jego głosie nie było krytyki, czysty spokój, odrobina żalu, ale nic poza tym – czy mógłbym prosić? - gdy już trzymał w dłoni połyskujący pierścień zaręczynowy, wyciągnął w jej kierunku dłoń, aby ująć jej własną. Gdy to nastąpiło, zgrabnie wsunął na palec pierścień i obdarował ją tymi oto słowami – teraz jesteśmy zaręczeni.
I nic poza tym, nie czuł się mniej i nie bardziej, jak po prostu zaręczony.
Wyprostował się, westchnął głęboko i odpalając kolejnego papierosa tym razem odsunął się od niej na dobre, powiększając dzielącą ich przestrzeń do całkowitego maximum.
Źli ludzie na złym miejscu. I ona taka niewzruszona, kamienny posąg lśniący w słońcu. Czy może zostańmy jednak przy wersji z porcelanową laleczką, ta lepiej wszak oddaje naturę jej delikatnego splotu kości i mięśni o oddechu nierównym i płytkim. Lecz pod spojrzeniem wielkich, bystrych oczu miał kryć się wielki plan, w którym być może nie chciał brać udziału, lecz jednak... to takie kuszące, oddać się pod czyjąś opiekę, oddać życie w czyjeś ręce i w ściskającej żołądek ekscytacji obserwować, jak kreuje go według własnej wizji. Uległość jednak nie leżała w jego naturze, nie poddawał się niczyjej łasce, nie liczył na nikogo i na nic idąc za własnym perfekcyjnym przykładem przyjacielskiej zdrady i dwulicowości. Obserwując zresztą arystokratyczny światek od wielu lat, był świadkiem wielu ciekawszych lub mniej pasjonujących scenariuszy. Spoglądał z zainteresowaniem, czasem także z pożałowaniem, jak kobiety owijają sobie wokół palca szaleńczo i naiwnie zakochanych mężczyzn. Mijał posiniaczone małżonki kryjące szepczące sine ślady za zbroją z sukna, do Wenus przyjmował arystokratów, którzy uciekali od swoich ukochanych każdej niemal nocy – zapewne, gdy wracali, radowały się lub drżały nocą przed ich pożądliwością. Czasem było neutralnie, spokojnie, bywało także namiętnie i szczęśliwie. Poznawał przykre zakończenia, bywało, że był ich świadkiem zza kulis lub nawet przykładał do nich rękę. Tyle rozwiązań, ścieżek i schematów, a nadal nie potrafił poznać się na żadnym z nich.
Nie potrafił przypasować, nie potrafił spojrzeć na jej twarz i ujrzeć w jej licu kogokolwiek innego. Była irytująco wyjątkowa. On natomiast potrzebował alkoholu, choć na chwilę, by odgonić dręczące go troski, by zapomnieć o zobowiązaniach, których wyrzekał się z dniem dzisiejszym. O miłości, którą obiecał chronić po ten pieprzony kres, lecz gdy ten nastąpił, a on zderzył się z tą pustką, z ziejącą ciemnością przepaścią, nie chciał się z nią rozstawać. I z każdym kolejnym słowem miał wyrzec się tej pokracznej wierności, dręczących go poszukiwań. Być może faktycznie nie powinien mówić już nic więcej.
Dopalił papierosa i zgasił go znów o blat tego przeklętego stołu i sięgnąwszy po błękitny kolczyk schował go znów do kieszeni.
Odda jej go osobiście lub wyrzuci w drodze do sali.
Pierścionek znajdował się w drugiej kieszeni. Sięgnął do niej mechanicznie, aby ostatecznie wyjąć złote opakowanie, które przez moment obracał w palcach z oschłym zainteresowaniem wpatrując się weń. Walczył z ogromną chęcią, aby wyjąć pierścień rodowy i od niechcenia potoczyć go w jej kierunku. Co jeśli spadnie? Rzuci się na nim, skoro tak bardzo zależy jej, żeby zrobić to dobrze? Żeby w ogóle to zrobić?
-Przepraszam – rzucił jakby od niechcenia obdarzając ją uważnym, oceniającym spojrzeniem – skoro nie lubisz, gdy tak pięknie do ciebie mówię, od teraz będę mówił wprost – w jego głosie nie było krytyki, czysty spokój, odrobina żalu, ale nic poza tym – czy mógłbym prosić? - gdy już trzymał w dłoni połyskujący pierścień zaręczynowy, wyciągnął w jej kierunku dłoń, aby ująć jej własną. Gdy to nastąpiło, zgrabnie wsunął na palec pierścień i obdarował ją tymi oto słowami – teraz jesteśmy zaręczeni.
I nic poza tym, nie czuł się mniej i nie bardziej, jak po prostu zaręczony.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiecham się smutno słysząc wzmiankę o alkoholu, minie trochę czasu zanim będziesz mógł w ten sposób otumaniać zmysły i ograniczyć wszystko co czujesz. Tylko daj mi znać wcześniej, chętnie napiję się z tobą.
Sama potrzebuję czegoś mocniejszego.
Kolejne kroki są takie proste. Wyciągasz z kieszeni złote pudełeczko. Obracasz je w palcach, jakbyś zastanawiał się czy w ogóle wyciągnąć zawartość na światło dzienne. W końcu sięgasz po moją dłoń, władasz na palec piękny rodowy pierścień, nawet nie wydaje się zbyt duży w stosunku do mojej dłoni. Mimo to przez kilka najbliższych dni, może nawet tygodni, będzie wydawał się obcym ciałem, dziwnie odznaczającym się na palcu. Aż w końcu złączy się z tkanką mojego ciała i stanie się jego integralną częścią. Bo, przynajmniej tyle obiecuje, nie ściągnę go już nigdy. Jesteśmy zaręczeni.
Mówisz, że jesteśmy zaręczeni, ale ja mam wrażenie, jakbym całą tę scenę obserwowała z boku, jakbym była jedynie widzem tego przedstawienia, nie jego częścią. Nie główną aktorką. Mam wrażenie, jakbym stała tuż obok i patrzyła na dwójkę smutnych ludzi i dzielącą ich przepaść. Ziejącą pustkę.
Nie wyobrażałam sobie tego momentu w ten sposób. Na dobrą sprawę nie wyobrażałam go sobie w ogóle, a mimo to mam smutne wrażenie, że coś poszło nie tak. Rośnie we mnie niepokój, że pójdzie źle. Po raz kolejny.
Wiesz – chociaż Tristan wziął winę całkowicie na siebie, to obydwoje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że to ja nie mogłam wytrzymać ani chwili więcej. Kiedy zaczęło mi zależeć pojawiały się kolejne i kolejne przeszkody, rzeczy, które różniły nas coraz bardziej i pewnego dnia poczułam, że nie zrobimy już ani kroku więcej. Było za dużo, zbyt wiele, może za szybko – a potem nie zostało nic. W momencie w którym oddawałam mu rodowy pierścień, zupełnie inny niż ten który przyniosłeś, obydwoje wiedzieliśmy, że to jedyne dobre rozwiązanie. Łamiące serce, ale najlepsze.
Co jeśli tym razem będzie tak samo?
Wiem, że nie będzie. Skończył się dla mnie okres porażek, teraz muszę być już tylko idealna, bez skazy. Nie mogę myśleć tylko o swoje i własnym interesie. Nie mogę. I widzisz, z jednej strony – podobnie jak ty – muszę dbać o dobro swojej rodziny, a ona wymaga bym stanęła obok ciebie na ślubnym kobiercu, przysięgła ci kilka pięknych rzeczy, urodziła dziecko i nie zabiła ni ciebie, ani siebie przed pięćdziesiątym rokiem życia, bo potem już nikt interesuje się staruszkami, skupiając się na ploteczkach młodszego pokolenia. Ale z drugiej siedzisz przede mną ty. Caesar Lestrange. I ja naprawdę nie chcę by nasze wspólne życie zamieniło się w pasmo wzajemnych wyrzutów. Nie chcę tego. Tak samo jak nie chcę żadnych sztucznych umów i ustaleń, żadnych małżeńskich układów, bo gdzieś tam pod skórą doskonale zdaje sobie sprawę, że prędzej czy później obydwoje zaczniemy się dusić. Bo chociaż lubię wydawać się twarda – z niełamliwej porcelany – to wiem, wiem, że spanie w pustej sypialni i zapach cudzych perfum na twojej skórze złamie mi serce. Prędzej niż później.
Ale może tego właśnie chcesz – żebym się rozpadła na kawałki jak porcelanowa lalka? Miałam kiedyś taką, dostałam od brata. I w ramach eksperymentu strąciłam ją z balkonu. Oglądałam jak roztrzaskuje na kamieniach ogradzających kwiatową rabatkę. To moje pierwsze, przykre wspomnienie, miałam wtedy nie więcej niż cztery lata. Byłam jeszcze za mała by zrozumieć, że to moja wina i trzeba ponosić konsekwencje własnych decyzji. Obraziłam się na nianię, że mnie nie powstrzymała – Jesteśmy zaręczeni – powtarzam głucho. Jak echo.
Tego właśnie chcesz?
Sama potrzebuję czegoś mocniejszego.
Kolejne kroki są takie proste. Wyciągasz z kieszeni złote pudełeczko. Obracasz je w palcach, jakbyś zastanawiał się czy w ogóle wyciągnąć zawartość na światło dzienne. W końcu sięgasz po moją dłoń, władasz na palec piękny rodowy pierścień, nawet nie wydaje się zbyt duży w stosunku do mojej dłoni. Mimo to przez kilka najbliższych dni, może nawet tygodni, będzie wydawał się obcym ciałem, dziwnie odznaczającym się na palcu. Aż w końcu złączy się z tkanką mojego ciała i stanie się jego integralną częścią. Bo, przynajmniej tyle obiecuje, nie ściągnę go już nigdy. Jesteśmy zaręczeni.
Mówisz, że jesteśmy zaręczeni, ale ja mam wrażenie, jakbym całą tę scenę obserwowała z boku, jakbym była jedynie widzem tego przedstawienia, nie jego częścią. Nie główną aktorką. Mam wrażenie, jakbym stała tuż obok i patrzyła na dwójkę smutnych ludzi i dzielącą ich przepaść. Ziejącą pustkę.
Nie wyobrażałam sobie tego momentu w ten sposób. Na dobrą sprawę nie wyobrażałam go sobie w ogóle, a mimo to mam smutne wrażenie, że coś poszło nie tak. Rośnie we mnie niepokój, że pójdzie źle. Po raz kolejny.
Wiesz – chociaż Tristan wziął winę całkowicie na siebie, to obydwoje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że to ja nie mogłam wytrzymać ani chwili więcej. Kiedy zaczęło mi zależeć pojawiały się kolejne i kolejne przeszkody, rzeczy, które różniły nas coraz bardziej i pewnego dnia poczułam, że nie zrobimy już ani kroku więcej. Było za dużo, zbyt wiele, może za szybko – a potem nie zostało nic. W momencie w którym oddawałam mu rodowy pierścień, zupełnie inny niż ten który przyniosłeś, obydwoje wiedzieliśmy, że to jedyne dobre rozwiązanie. Łamiące serce, ale najlepsze.
Co jeśli tym razem będzie tak samo?
Wiem, że nie będzie. Skończył się dla mnie okres porażek, teraz muszę być już tylko idealna, bez skazy. Nie mogę myśleć tylko o swoje i własnym interesie. Nie mogę. I widzisz, z jednej strony – podobnie jak ty – muszę dbać o dobro swojej rodziny, a ona wymaga bym stanęła obok ciebie na ślubnym kobiercu, przysięgła ci kilka pięknych rzeczy, urodziła dziecko i nie zabiła ni ciebie, ani siebie przed pięćdziesiątym rokiem życia, bo potem już nikt interesuje się staruszkami, skupiając się na ploteczkach młodszego pokolenia. Ale z drugiej siedzisz przede mną ty. Caesar Lestrange. I ja naprawdę nie chcę by nasze wspólne życie zamieniło się w pasmo wzajemnych wyrzutów. Nie chcę tego. Tak samo jak nie chcę żadnych sztucznych umów i ustaleń, żadnych małżeńskich układów, bo gdzieś tam pod skórą doskonale zdaje sobie sprawę, że prędzej czy później obydwoje zaczniemy się dusić. Bo chociaż lubię wydawać się twarda – z niełamliwej porcelany – to wiem, wiem, że spanie w pustej sypialni i zapach cudzych perfum na twojej skórze złamie mi serce. Prędzej niż później.
Ale może tego właśnie chcesz – żebym się rozpadła na kawałki jak porcelanowa lalka? Miałam kiedyś taką, dostałam od brata. I w ramach eksperymentu strąciłam ją z balkonu. Oglądałam jak roztrzaskuje na kamieniach ogradzających kwiatową rabatkę. To moje pierwsze, przykre wspomnienie, miałam wtedy nie więcej niż cztery lata. Byłam jeszcze za mała by zrozumieć, że to moja wina i trzeba ponosić konsekwencje własnych decyzji. Obraziłam się na nianię, że mnie nie powstrzymała – Jesteśmy zaręczeni – powtarzam głucho. Jak echo.
Tego właśnie chcesz?
Po wszystkim. To koniec.
Odetchnie z ulgą, puści jej dłoń aksamitną i oprze się nonszalancko o krzesło, aby zapalić papierosa z tego niewiarygodnego stresu. Nadal będzie wpatrywał się w Ciebie z tą uwagą w oczach, z tym spokojem i zastanawiał się, czy powinien wstać, odejść, czy tak wypada, czy może kontynuować to suche przedstawienie.
Miast tego nadal wpatrywał się w nią, bo cóż mu pozostało, gdy przykuty był do łóżka i sennie wpatrzony w sufit, gdy po powrocie do sali zderzy się jedynie przeżerającą jego serce pustką, a pod ręką nie znajdzie niczego, czym mógłby ją zapełnić. Napisze kolejny z setki marudnych listów, którymi obarczał udręczoną siostrę, wczyta się w przewertowany miliony razy tomik francuskiej poezji i zaśnie snem głębokim, chaotycznym, by budzić się przy każdym następnym szmerze.
Ale to już koniec, odebrała nagrodę połyskującą dumnie, jak gdyby nie była symbolem zniewolenia, na jej zgrabnej, drobnej dłoni. Na moment mogła odetchnąć, złapać głębszy oddech i odpocząć, na tę krótką chwilę, zanim rozpoczną się przygotowania do hucznej uroczystości. Potem słowo się rzeknie, a jego życie stanie się jej własnym, a jej należeć będzie do niego. I nie opuści jej aż po kres. Swej cierpliwości użyczy co niemiara. Lecz nic nie będzie tak naprawdę kolorowe. Nic nie będzie idylliczne, jak kiedyś. Zapomniał się już całkowicie, że świat pędzi nieuchronnie do przodu tkwiąc w bajkowej przeszłości, tęskniąc za nią i wzdychając, poszukując odzwierciedlenia w teraźniejszości. Lecz oto siedziała przed nim Isolda, nie wysoka, zjawiskowa Marianne, lecz drobna panna o hipnotyzującym spojrzeniu i usteczkach w czerwieni. I to z nią miał spędzić resztę życia, nie ze zjawą nachodzącą go za dnia i w nocy, objawiającą się w chwilowych uniesieniach.
Już po wszystkim. To koniec.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, ile symboliki mieściła ta jedna chwila, ledwie kilka sekund, urwanych szybkich spojrzeń i uderzeń galopujących serc. Chociaż nigdy nie rzeknie, że da im jeszcze szansę, że odepchnie swe straceńcze uczucia na rzecz szczęśliwej przyszłości, że dokona ów zdrady w imię czegoś lepszego, to mimowolnie zdecydował, że spróbuje, że szarpnie się na ten szalony plan i odda jej matematycznym przypuszczeniom. Zaufał jej, bo gdyby jej nie ufał, odszedłby stąd jak najprędzej, a drogi pierścionek zaręczynowy dzieliłby miejsce wraz z kolczykiem w jednym ze szpitalnych koszy. Był na tyle szalony, był złamać dane ojcu – rodzinie – słowo, był na tyle obłąkany, że gdyby jej nie kochał, a wadziłaby mu choć odrobinę, oddałby jej los w zatracenie.
Za te kilka dni, za te kilka lat dziękować będzie sobie lub siebie przeklinać, że zdecydował się spędzić z nią resztę życia. Ono okaże się udręką lub... czymże tak naprawdę? Kim będą, jeśli odnajdą choć odrobinę szczęścia?
Jeśli w ogóle, jeśli kiedykolwiek.
-Widzisz, jakie to wspaniałe?- zapytał dosyć neutralnie, puszczając jej delikatną dłoń, aby zapalić kolejnego papierosa tym samym wyciągając paczkę w jej kierunku, coby poczęstowała się jednym z nich - I jeszcze tyle przed nami – mruknął z cieniem zainteresowania błąkającym się w jego oczach, choć z pewnością targały nim przeróżne emocje i tęsknoty. Za jej dotykiem, choć nie zdążył całkowicie go doświadczyć, za cieplejszym chcę cię pokochać, co mroziło mu krew w żyłach i jednocześnie ekscytowało, za uśmiechem, ale tym, którym obdarzała go w niewiedzy na temat ich wspólnej przyszłości – Jak doskonale wiesz, dostaliśmy zaproszenie na ślub Lorda Carrowa i Lady Malfoy, oczekuję, że pojawimy się na nim razem – zabrzmiało to prędzej jak stwierdzenie niż propozycja, miał zresztą zamiar dotrzymać swej obietnicy – przedtem zapewne chciałabyś poznać także moich synów, skoro będą tam z nami. Postaram się więc wygospodarować czas dla nas czworga, przecież jestem taki zajęty – i zmęczony – odwiedzaj mnie częściej – cóż za abstrakcja.
Odetchnie z ulgą, puści jej dłoń aksamitną i oprze się nonszalancko o krzesło, aby zapalić papierosa z tego niewiarygodnego stresu. Nadal będzie wpatrywał się w Ciebie z tą uwagą w oczach, z tym spokojem i zastanawiał się, czy powinien wstać, odejść, czy tak wypada, czy może kontynuować to suche przedstawienie.
Miast tego nadal wpatrywał się w nią, bo cóż mu pozostało, gdy przykuty był do łóżka i sennie wpatrzony w sufit, gdy po powrocie do sali zderzy się jedynie przeżerającą jego serce pustką, a pod ręką nie znajdzie niczego, czym mógłby ją zapełnić. Napisze kolejny z setki marudnych listów, którymi obarczał udręczoną siostrę, wczyta się w przewertowany miliony razy tomik francuskiej poezji i zaśnie snem głębokim, chaotycznym, by budzić się przy każdym następnym szmerze.
Ale to już koniec, odebrała nagrodę połyskującą dumnie, jak gdyby nie była symbolem zniewolenia, na jej zgrabnej, drobnej dłoni. Na moment mogła odetchnąć, złapać głębszy oddech i odpocząć, na tę krótką chwilę, zanim rozpoczną się przygotowania do hucznej uroczystości. Potem słowo się rzeknie, a jego życie stanie się jej własnym, a jej należeć będzie do niego. I nie opuści jej aż po kres. Swej cierpliwości użyczy co niemiara. Lecz nic nie będzie tak naprawdę kolorowe. Nic nie będzie idylliczne, jak kiedyś. Zapomniał się już całkowicie, że świat pędzi nieuchronnie do przodu tkwiąc w bajkowej przeszłości, tęskniąc za nią i wzdychając, poszukując odzwierciedlenia w teraźniejszości. Lecz oto siedziała przed nim Isolda, nie wysoka, zjawiskowa Marianne, lecz drobna panna o hipnotyzującym spojrzeniu i usteczkach w czerwieni. I to z nią miał spędzić resztę życia, nie ze zjawą nachodzącą go za dnia i w nocy, objawiającą się w chwilowych uniesieniach.
Już po wszystkim. To koniec.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, ile symboliki mieściła ta jedna chwila, ledwie kilka sekund, urwanych szybkich spojrzeń i uderzeń galopujących serc. Chociaż nigdy nie rzeknie, że da im jeszcze szansę, że odepchnie swe straceńcze uczucia na rzecz szczęśliwej przyszłości, że dokona ów zdrady w imię czegoś lepszego, to mimowolnie zdecydował, że spróbuje, że szarpnie się na ten szalony plan i odda jej matematycznym przypuszczeniom. Zaufał jej, bo gdyby jej nie ufał, odszedłby stąd jak najprędzej, a drogi pierścionek zaręczynowy dzieliłby miejsce wraz z kolczykiem w jednym ze szpitalnych koszy. Był na tyle szalony, był złamać dane ojcu – rodzinie – słowo, był na tyle obłąkany, że gdyby jej nie kochał, a wadziłaby mu choć odrobinę, oddałby jej los w zatracenie.
Za te kilka dni, za te kilka lat dziękować będzie sobie lub siebie przeklinać, że zdecydował się spędzić z nią resztę życia. Ono okaże się udręką lub... czymże tak naprawdę? Kim będą, jeśli odnajdą choć odrobinę szczęścia?
Jeśli w ogóle, jeśli kiedykolwiek.
-Widzisz, jakie to wspaniałe?- zapytał dosyć neutralnie, puszczając jej delikatną dłoń, aby zapalić kolejnego papierosa tym samym wyciągając paczkę w jej kierunku, coby poczęstowała się jednym z nich - I jeszcze tyle przed nami – mruknął z cieniem zainteresowania błąkającym się w jego oczach, choć z pewnością targały nim przeróżne emocje i tęsknoty. Za jej dotykiem, choć nie zdążył całkowicie go doświadczyć, za cieplejszym chcę cię pokochać, co mroziło mu krew w żyłach i jednocześnie ekscytowało, za uśmiechem, ale tym, którym obdarzała go w niewiedzy na temat ich wspólnej przyszłości – Jak doskonale wiesz, dostaliśmy zaproszenie na ślub Lorda Carrowa i Lady Malfoy, oczekuję, że pojawimy się na nim razem – zabrzmiało to prędzej jak stwierdzenie niż propozycja, miał zresztą zamiar dotrzymać swej obietnicy – przedtem zapewne chciałabyś poznać także moich synów, skoro będą tam z nami. Postaram się więc wygospodarować czas dla nas czworga, przecież jestem taki zajęty – i zmęczony – odwiedzaj mnie częściej – cóż za abstrakcja.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czasami musisz po prostu dokonać wyboru. I zaryzykować.
Brzmi jak coś prostego do zrobienia, mała decyzja, postawienie kroku w przód czy otworzenie drzwi. Nowych drzwi. A ja, i może cię to zdziwi (ale podejrzewam, że jednak niespecjalnie) nie jestem zbyt dobra w byciu odważną. Trzymam się wyznaczonych ścieżek. Emocje są dla mnie światem niezrozumiałym, nawet po latach stażu z psychiatrii. Nie potrafię ich w pełni zmatematyzować, ubrać w odpowiednie schematy – pewnie dlatego, że po prostu się nie da. I chociaż naprawdę bym chciała, chociaż nie raz próbowałam, nie potrafię też zaszufladkować i w pełni kontrolować samej siebie. Dlatego mam w głowie tyle pytań, szczególnie tych dotyczących ciebie, na które nie potrafię wciąż znaleźć odpowiedzi.
Chcę cię pokochać. Prosta deklaracja – a jednak wiążąca bardziej niż pierścionek błyszczący na moim palcu. To był przełomowy moment, dla mnie, nie pojawienie się błyskotki. Nie planowałam podobnych słów. Czy myślałam nad nimi przez ostatnie dni, odwiedzając twoje szpitalne łóżko? Owszem. Ale bardziej w kontekście twojej osoby, nie nadchodzącego coraz to większymi krokami okresu przygotowań do wesela – bo czyż nie po to jest czas narzeczeństwa? Nie planowałam by ci to powiedzieć – po prostu to zrobiłam.
Ludzie których kochasz nie mogą ci mówić jak ich kochać. Więc nie mogę cię spytać co dokładnie mam zrobić żeby moja chęć… stała się czymś ponad chceniem. Ale za to mogę zacząć z tobą rozmawiać. Mówić ci o rzeczach. O smutnych rzeczach, o zmartwieniach, śmiesznych sytuacjach, tym wszystkim co leży mi na sercu. Tym wszystkim co mówi się kochanej osobie. O rzeczach, które do tej pory mówiłam tylko bratu. Nie przyjaciółkom od serca, nie wszystkim koleżankom z pracy. Nie matce, ojcu, nawet nie dziadkowi Dagonetowi. Mogę też zacząć cię słuchać. Obserwować uważniej. Wiedzieć w jakie dni wzrasta prawdopodobieństwo, że będę musiała na nowo wstawić ci zęby i wypić przed tym dużo melisy, by nie stracić przy tym nerwów.
Pewnie byłoby prościej, łatwiej, gdybym po prostu spytała jak było z tobą i pierwszą żoną, to przecież była zachwycająca historia. Albo podpytała Doreę. Maire. Moją matkę. Każdą mężatkę jaką znam, każdą zakochaną i tę udającą wielkie uczucie, ale to też nie jest odpowiedź. Muszę sama znaleźć do ciebie drogę.
Chociaż nie będziesz mi tego ułatwiać, tego jestem pewna. Pewnie nie raz będziesz stawiał mnie w sytuacji w której będę się zastanawiać czy kobieta, z którą spędzasz noc ma skórę gładszą od mojej, a usta bardziej karminowe. I jestem prawie pewna, że jeszcze nie raz poczuję się upokorzona – w zamian ty nie raz usłyszysz okrutne słowa padające z moich ust. Będę przechodzić do bardzo bolesnej defensywy. I momentalnie tego żałować. Ale doskonale zdaje sobie sprawę, że to docieranie do siebie ma miejsce zawsze, niezależnie od tego czy ludzie spotykają się w okolicznościach podobnych do naszych, czy też wyznają sobie miłość od pierwszego wejrzenia. Nikt nie jest idealny. Zawsze jest trudno – trzeba po prostu wybrać osobę, z którą chce się pokonywać przeszkody. Może w naszym przypadku bardziej pasuje słowo – zaakceptować daną osobę.
Chociaż czy akurat o akceptację tutaj chodzi? Dochodzę do tego momentu w którym sama się gubię we własnym rozumowaniu. Chcę cię pokochać bo czuję, że powinnam dla dobra małżeństwa, czy też dlatego, że…. Chcę? Że czuję, już, teraz, podobną możliwość? I nie wiem, nie teraz, nie w tym momencie.
Nie wiem też czy w życiu można kochać więcej niż jedną osobę. Ale jest jedna rzecz, której jestem pewna. Chcę pokazać ci, że tak. Że można. Dlaczego – to pewnie odkryję z czasem. Może – bo ty pokażesz mi w zamian, jak to jest, że nie jest tak przerażające jak zawsze mi się wydawało?
Jeszcze się okaże, że z naszej dwójki to ty jesteś tym znacznie odważniejszym.
- Zapamiętaj, kwiaty na ślubie to tylko lilie – żartuję, sięgając po papierosa – A tort musi być z cynamonem – nie znoszę cynamonu. Masz jednak rację, jeszcze tyle przed nami. Zaciągam się papierosem, biorąc przy tym pierwszy, głęboki oddech tego dnia. Już nie ma odwrotu, jestem gotowa.
Jestem?
- No tak, Deimos i Megara, kolejna doskonale dobrana para – kiwam głową, upijając przy tym nieco herbatki – Powinnam jakoś przygotować się na poznanie twoich synów, kiedy znajdziesz czas dla naszej czwórki? – pytam całkiem szczerze, bo to akurat interesuje mnie naprawdę. Cały czas zdaję sobie sprawę, że wchodzę w rodzinę, nie tylko związek z tobą – Mieć ze sobą małe prezenty czy to kupowanie uwagi? – naprawdę nie wiem – Odwiedzam cię każdego dnia. Doktor Avery już zdążył zasugerować, że może powinnam zmienić profesję. Na pielęgniarkę – przewracam oczyma na samo wspomnienie, nie ma to jak rozwój pod jego skrzydłami – Chociaż teraz mogę cię odwiedzać poza godzinami przyjęć – dodaję na poły żartobliwie.
I uśmiecham się w sposób, jakiego jeszcze nigdy nie widziałeś. Nie w moim wykonaniu.
Brzmi jak coś prostego do zrobienia, mała decyzja, postawienie kroku w przód czy otworzenie drzwi. Nowych drzwi. A ja, i może cię to zdziwi (ale podejrzewam, że jednak niespecjalnie) nie jestem zbyt dobra w byciu odważną. Trzymam się wyznaczonych ścieżek. Emocje są dla mnie światem niezrozumiałym, nawet po latach stażu z psychiatrii. Nie potrafię ich w pełni zmatematyzować, ubrać w odpowiednie schematy – pewnie dlatego, że po prostu się nie da. I chociaż naprawdę bym chciała, chociaż nie raz próbowałam, nie potrafię też zaszufladkować i w pełni kontrolować samej siebie. Dlatego mam w głowie tyle pytań, szczególnie tych dotyczących ciebie, na które nie potrafię wciąż znaleźć odpowiedzi.
Chcę cię pokochać. Prosta deklaracja – a jednak wiążąca bardziej niż pierścionek błyszczący na moim palcu. To był przełomowy moment, dla mnie, nie pojawienie się błyskotki. Nie planowałam podobnych słów. Czy myślałam nad nimi przez ostatnie dni, odwiedzając twoje szpitalne łóżko? Owszem. Ale bardziej w kontekście twojej osoby, nie nadchodzącego coraz to większymi krokami okresu przygotowań do wesela – bo czyż nie po to jest czas narzeczeństwa? Nie planowałam by ci to powiedzieć – po prostu to zrobiłam.
Ludzie których kochasz nie mogą ci mówić jak ich kochać. Więc nie mogę cię spytać co dokładnie mam zrobić żeby moja chęć… stała się czymś ponad chceniem. Ale za to mogę zacząć z tobą rozmawiać. Mówić ci o rzeczach. O smutnych rzeczach, o zmartwieniach, śmiesznych sytuacjach, tym wszystkim co leży mi na sercu. Tym wszystkim co mówi się kochanej osobie. O rzeczach, które do tej pory mówiłam tylko bratu. Nie przyjaciółkom od serca, nie wszystkim koleżankom z pracy. Nie matce, ojcu, nawet nie dziadkowi Dagonetowi. Mogę też zacząć cię słuchać. Obserwować uważniej. Wiedzieć w jakie dni wzrasta prawdopodobieństwo, że będę musiała na nowo wstawić ci zęby i wypić przed tym dużo melisy, by nie stracić przy tym nerwów.
Pewnie byłoby prościej, łatwiej, gdybym po prostu spytała jak było z tobą i pierwszą żoną, to przecież była zachwycająca historia. Albo podpytała Doreę. Maire. Moją matkę. Każdą mężatkę jaką znam, każdą zakochaną i tę udającą wielkie uczucie, ale to też nie jest odpowiedź. Muszę sama znaleźć do ciebie drogę.
Chociaż nie będziesz mi tego ułatwiać, tego jestem pewna. Pewnie nie raz będziesz stawiał mnie w sytuacji w której będę się zastanawiać czy kobieta, z którą spędzasz noc ma skórę gładszą od mojej, a usta bardziej karminowe. I jestem prawie pewna, że jeszcze nie raz poczuję się upokorzona – w zamian ty nie raz usłyszysz okrutne słowa padające z moich ust. Będę przechodzić do bardzo bolesnej defensywy. I momentalnie tego żałować. Ale doskonale zdaje sobie sprawę, że to docieranie do siebie ma miejsce zawsze, niezależnie od tego czy ludzie spotykają się w okolicznościach podobnych do naszych, czy też wyznają sobie miłość od pierwszego wejrzenia. Nikt nie jest idealny. Zawsze jest trudno – trzeba po prostu wybrać osobę, z którą chce się pokonywać przeszkody. Może w naszym przypadku bardziej pasuje słowo – zaakceptować daną osobę.
Chociaż czy akurat o akceptację tutaj chodzi? Dochodzę do tego momentu w którym sama się gubię we własnym rozumowaniu. Chcę cię pokochać bo czuję, że powinnam dla dobra małżeństwa, czy też dlatego, że…. Chcę? Że czuję, już, teraz, podobną możliwość? I nie wiem, nie teraz, nie w tym momencie.
Nie wiem też czy w życiu można kochać więcej niż jedną osobę. Ale jest jedna rzecz, której jestem pewna. Chcę pokazać ci, że tak. Że można. Dlaczego – to pewnie odkryję z czasem. Może – bo ty pokażesz mi w zamian, jak to jest, że nie jest tak przerażające jak zawsze mi się wydawało?
Jeszcze się okaże, że z naszej dwójki to ty jesteś tym znacznie odważniejszym.
- Zapamiętaj, kwiaty na ślubie to tylko lilie – żartuję, sięgając po papierosa – A tort musi być z cynamonem – nie znoszę cynamonu. Masz jednak rację, jeszcze tyle przed nami. Zaciągam się papierosem, biorąc przy tym pierwszy, głęboki oddech tego dnia. Już nie ma odwrotu, jestem gotowa.
Jestem?
- No tak, Deimos i Megara, kolejna doskonale dobrana para – kiwam głową, upijając przy tym nieco herbatki – Powinnam jakoś przygotować się na poznanie twoich synów, kiedy znajdziesz czas dla naszej czwórki? – pytam całkiem szczerze, bo to akurat interesuje mnie naprawdę. Cały czas zdaję sobie sprawę, że wchodzę w rodzinę, nie tylko związek z tobą – Mieć ze sobą małe prezenty czy to kupowanie uwagi? – naprawdę nie wiem – Odwiedzam cię każdego dnia. Doktor Avery już zdążył zasugerować, że może powinnam zmienić profesję. Na pielęgniarkę – przewracam oczyma na samo wspomnienie, nie ma to jak rozwój pod jego skrzydłami – Chociaż teraz mogę cię odwiedzać poza godzinami przyjęć – dodaję na poły żartobliwie.
I uśmiecham się w sposób, jakiego jeszcze nigdy nie widziałeś. Nie w moim wykonaniu.
Chcę Cię pokochać. Powiedz to jeszcze raz. I jeszcze raz. Powtórz to tyle razy, ile będzie trzeba – nawet jeśli miałyby to być samotne, spędzone na skraju łóżka razy – aby uwierzyć, aby matematyczne chcę Cię pokochać ustąpiło miejsca kocham Cię wypowiedzianemu na tysiące innych subtelniejszych sposobów, coby odjąć temu choć odrobinę tak bardzo zawstydzającej, dezorientującej bezpośredniości. Ale jeszcze tyle, tak wiele przed nami, czekają nas setki wzruszających, wyciskających łzy momentów, drogocenne zastawy majestatycznie rozpryskujące się nad naszymi głowami o przeciwległe, bogato zdobione ściany i gorzki płacz nad nimi – będzie nam szkoda każdej, babcinej filiżanki, będzie nam szkoda każdego rzuconego w wściekłości słowa, będzie nam szkoda słodkich słów zmarnowanych dla obcej rozkoszy.
Będzie szkoda tego, co się wydarzy i tego, co wydarzyć się nie mogło. Decyzje podjęte kosztem innych, uśmiech kosztem łez, lży kosztem uśmiechu i tak wieczność na kręcącej się karuzeli przypuszczeń, pytań i odpowiedzi, które nigdy nie ujrzą światła dziennego.
Co by było, gdyby...?
Co by było, gdyby odszedł? Gdyby przerwał ten cyrk, gdyby odmówił?
Co by było, och, co by się wydarzyło, gdyby był posłuszny? Lub co n i e wydarzyłoby się? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Dziesiątki ścieżek, którymi każde z nich mogło podążyć, splatających się nieprzerwanie, lecz czy ostatecznie stałoby się i tak, że musieliby kroczyć tą samą?, ramię w ramię, dłoń spleciona z dłonią? Czy może spoglądaliby na siebie niewinnie, myślą nieskłóconą wewnętrznym konfliktem, z drugich krańców stołu u boku własnych towarzyszy? Tak wiele abstrakcji. Tak wiele niedopowiedzeń. Tak wiele sytuacji wykreowanych jedynie w wybujałej wyobraźni. I jej twarz, oczy jak spodki zwrócone w jego kierunku, uśmiech czy nie-uśmiech? Czy chciałby to tracić, tę chwilę wartą miliony kosztem chwil i rozkoszy niepoznanych, nieprzeżytych?
Oczywiście, że był odważniejszy, był przecie mężczyzną, głową ich związku, a ona koroną zdobiącą jego szlacheckie lico. I tej, oficjalnej i utartej wersji, winniśmy się trzymać, choćby miało być inaczej, choćby w tangu rywalizacji królować miała ona. N i e d o p u s z c z a l n e.
-Uwielbiam cynamon – to prawda, tym razem to prawda. Lecz, kiedy już pozna prawdę, przełknie gorzki posmak porażki i ustąpi jak prawdziwy dżentelmen, coby osłodzić ten szczególny dzień na tysiące sposobów. Choćby niemęską, rozczulającą uległością i mężowskim oddaniem. I wszystkim tym, czym obdarza się swoją przyszłą żonę. Swoją koronę, różę, swoje serce.
I tak dalej. I bajce nie było końca. A jemu nie doskwierał głód inny niż ten, który pętał go za każdym razem, gdy pojawiała się w pobliżu, gdy obdarzała go uważnym spojrzeniem cnotki, gdy mówiła słowa tak nieznośne, że chciałby zedrzeć z niej tę paskudną oficjalność, tę pruderyjność – choć czy to nie ona właśnie go p o c a ł o w a ł a? - tu, teraz, natychmiast. Nie doskwierał, ponieważ w historiach pięknych jak ta wszystko układało się w spójną, oniryczną całość, harmonię.
-Nie. I oboje o tym wiemy – dodał z lekkim westchnieniem, z kwaśnym uśmiechem i cieniem przemykającym przez twarz – Powiem Ci... powiem Ci w najbliższym czasie. Nie wiem zresztą, czy chcę przyprowadzać ich do tej wylęgarni mugolskiego syfilisu.
Tyle irytacji, agresji, tyle emocji skumulowanych w jednym zdaniu. Nienawiści. Chciał stąd wyjść. Wrócić do domu, do synów. Chciał chwycić za butelkę whisky i zapomnieć o świecie, o kolczyku leżącym między nimi i budującym niewidzialny, betonowy mur. Chciał to wszystko zostawić. I wrócić. Nie wiedział, dokąd chciałby wracać. Już nie. I czy nie wolałby iść przed siebie – Myślę, że będą wystarczająco zaabsorbowani Twoją osobą, aby zwrócić uwagę na jakiekolwiek prezenty, ale możesz próbować mnie zaskoczyć.
A ich przeciągnąć na swoją stronę. Choć nie powinnaś mieć z tym problemu, moja mała słodka Isoldo.
-Doktor Avery... - tak wiele niechęci mieszczącej się w tym jednym, pokracznym nazwisku - ...mów mi wszystko, chcę wiedzieć, co się dzieje i czy w niechęci do mnie nie dopuszcza się względem Ciebie jakichkolwiek nadużyć – wytłumaczył świadomie i ostrożnie oddając jej spory fragment swojej uwagi, poświęcenia i na swój dziwaczny sposób uzewnętrzniając się – okazując uczucia wobec Samaela Avery'ego. Choć nie mogła nie wiedzieć, że dwójka tych panów nie darzy siebie sympatią, nigdy nie powiedziałby tego na głos, nigdy nie sugerowałby jakichkolwiek rozwiązań, nigdy nie wypowiadałby się o nim w ten sposób. Nie przy kuzynce. Zawsze zachowywałby dla siebie wszelakie kwasy, wszelakie bluźnierstwa. Wszystko, to co należało do jego emocjonalnej intymności. Od teraz jednak dzielili swe sympatie, swe wrogości i miłości. Mogliby wykorzystywać je różnorako: podle, perfidnie, niewłaściwie. Mogliby jednak pomóc sobie w noszeniu niektórych ciężarów. I choć Caesar najprawdopodobniej nie dorósł do podobnej myśli, ta nieświadomie poczęła kiełkować w jego chaotycznym umyśle – Masz zostać potraktowana sprawiedliwie – i tę sprawiedliwość miał zamiar wyegzekwować, jeśli (o ile, kiedykolwiek?) dowie się o jej braku – Wspaniale, chcę Cię widzieć częściej, zajmuj każdą moją wolną chwilę – dodał śmiało, całkowicie szczerze – Naprawdę.
Będzie szkoda tego, co się wydarzy i tego, co wydarzyć się nie mogło. Decyzje podjęte kosztem innych, uśmiech kosztem łez, lży kosztem uśmiechu i tak wieczność na kręcącej się karuzeli przypuszczeń, pytań i odpowiedzi, które nigdy nie ujrzą światła dziennego.
Co by było, gdyby...?
Co by było, gdyby odszedł? Gdyby przerwał ten cyrk, gdyby odmówił?
Co by było, och, co by się wydarzyło, gdyby był posłuszny? Lub co n i e wydarzyłoby się? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Dziesiątki ścieżek, którymi każde z nich mogło podążyć, splatających się nieprzerwanie, lecz czy ostatecznie stałoby się i tak, że musieliby kroczyć tą samą?, ramię w ramię, dłoń spleciona z dłonią? Czy może spoglądaliby na siebie niewinnie, myślą nieskłóconą wewnętrznym konfliktem, z drugich krańców stołu u boku własnych towarzyszy? Tak wiele abstrakcji. Tak wiele niedopowiedzeń. Tak wiele sytuacji wykreowanych jedynie w wybujałej wyobraźni. I jej twarz, oczy jak spodki zwrócone w jego kierunku, uśmiech czy nie-uśmiech? Czy chciałby to tracić, tę chwilę wartą miliony kosztem chwil i rozkoszy niepoznanych, nieprzeżytych?
Oczywiście, że był odważniejszy, był przecie mężczyzną, głową ich związku, a ona koroną zdobiącą jego szlacheckie lico. I tej, oficjalnej i utartej wersji, winniśmy się trzymać, choćby miało być inaczej, choćby w tangu rywalizacji królować miała ona. N i e d o p u s z c z a l n e.
-Uwielbiam cynamon – to prawda, tym razem to prawda. Lecz, kiedy już pozna prawdę, przełknie gorzki posmak porażki i ustąpi jak prawdziwy dżentelmen, coby osłodzić ten szczególny dzień na tysiące sposobów. Choćby niemęską, rozczulającą uległością i mężowskim oddaniem. I wszystkim tym, czym obdarza się swoją przyszłą żonę. Swoją koronę, różę, swoje serce.
I tak dalej. I bajce nie było końca. A jemu nie doskwierał głód inny niż ten, który pętał go za każdym razem, gdy pojawiała się w pobliżu, gdy obdarzała go uważnym spojrzeniem cnotki, gdy mówiła słowa tak nieznośne, że chciałby zedrzeć z niej tę paskudną oficjalność, tę pruderyjność – choć czy to nie ona właśnie go p o c a ł o w a ł a? - tu, teraz, natychmiast. Nie doskwierał, ponieważ w historiach pięknych jak ta wszystko układało się w spójną, oniryczną całość, harmonię.
-Nie. I oboje o tym wiemy – dodał z lekkim westchnieniem, z kwaśnym uśmiechem i cieniem przemykającym przez twarz – Powiem Ci... powiem Ci w najbliższym czasie. Nie wiem zresztą, czy chcę przyprowadzać ich do tej wylęgarni mugolskiego syfilisu.
Tyle irytacji, agresji, tyle emocji skumulowanych w jednym zdaniu. Nienawiści. Chciał stąd wyjść. Wrócić do domu, do synów. Chciał chwycić za butelkę whisky i zapomnieć o świecie, o kolczyku leżącym między nimi i budującym niewidzialny, betonowy mur. Chciał to wszystko zostawić. I wrócić. Nie wiedział, dokąd chciałby wracać. Już nie. I czy nie wolałby iść przed siebie – Myślę, że będą wystarczająco zaabsorbowani Twoją osobą, aby zwrócić uwagę na jakiekolwiek prezenty, ale możesz próbować mnie zaskoczyć.
A ich przeciągnąć na swoją stronę. Choć nie powinnaś mieć z tym problemu, moja mała słodka Isoldo.
-Doktor Avery... - tak wiele niechęci mieszczącej się w tym jednym, pokracznym nazwisku - ...mów mi wszystko, chcę wiedzieć, co się dzieje i czy w niechęci do mnie nie dopuszcza się względem Ciebie jakichkolwiek nadużyć – wytłumaczył świadomie i ostrożnie oddając jej spory fragment swojej uwagi, poświęcenia i na swój dziwaczny sposób uzewnętrzniając się – okazując uczucia wobec Samaela Avery'ego. Choć nie mogła nie wiedzieć, że dwójka tych panów nie darzy siebie sympatią, nigdy nie powiedziałby tego na głos, nigdy nie sugerowałby jakichkolwiek rozwiązań, nigdy nie wypowiadałby się o nim w ten sposób. Nie przy kuzynce. Zawsze zachowywałby dla siebie wszelakie kwasy, wszelakie bluźnierstwa. Wszystko, to co należało do jego emocjonalnej intymności. Od teraz jednak dzielili swe sympatie, swe wrogości i miłości. Mogliby wykorzystywać je różnorako: podle, perfidnie, niewłaściwie. Mogliby jednak pomóc sobie w noszeniu niektórych ciężarów. I choć Caesar najprawdopodobniej nie dorósł do podobnej myśli, ta nieświadomie poczęła kiełkować w jego chaotycznym umyśle – Masz zostać potraktowana sprawiedliwie – i tę sprawiedliwość miał zamiar wyegzekwować, jeśli (o ile, kiedykolwiek?) dowie się o jej braku – Wspaniale, chcę Cię widzieć częściej, zajmuj każdą moją wolną chwilę – dodał śmiało, całkowicie szczerze – Naprawdę.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mogę powiedzieć to jeszcze raz.
I potem raz jeszcze. I po raz kolejny dnia następnego. Mogę powtarzać to każdej minuty, każdej godziny do końca mojego życia, ale obydwoje dobrze wiemy, że to nic nie zmieni. Same słowa nie zmienią niczego - nie ważne ile razy p o w i e m chcę, nie będzie to znaczyło, że już kocham. Zastanawiam się ile w miłości jest słów, a ile samej siły. Bo może miłość jest właśnie siłą - jak grawitacja - przyciągającą do siebie dwójkę ludzi i trzymającą ich razem, niezależnie od wszystkiego?
Ładnie to brzmi, prawda?
Tylko - czemu tylko dwójkę? Przecież znam miłość, nie mogę powiedzieć inaczej. Może nie tę, za którą ty tak tęsknisz, nie, ta jest mi obca - i, co gorsza, przerażająca. Sama myśl o oddaniu się w pełni władania innemu człowiekowi sprawia, że nie mogę oddychać. I wyjątkowo nie z winy Ondyny. Oddać pełnię kontroli drugiej osobie, dlaczego miałabym to dobić?
Dla słodkiego uśmiechu? Dla chwili rozkoszy?
W tym musi być coś więcej.
Znam miłość - znam miłość rodzicielską. Tak, mogę powiedzieć to z pełnią świadomością, znam słodkie poczucie bezpieczeństwa jakie dają ramiona matki i ojca, nigdy nie szczędzono mi czułości. Znam miłość braterską - dla swoich braci nie wahałabym się ani minuty, zeszłabym nawet do czeluści piekieł, jeśli takie by istniały. Potrafię też kochać czysto platonicznie, miłością jaka łączy przyjaciół. Znam tyle różnych odcieni miłości, które pozwalają mi na wysnucie teorii, że jest siła którą można zbadać i zrozumieć jak teorię względności czy pięć praw wyjątków Gampa. I ta siła może całkowicie zmienić moje postrzeganie siebie. Bo zmienia, za każdym razem - gdy stykam się z matką, ojcem, braćmi, Beatrice… za każdym razem dowiaduje się o sobie czegoś innego, odkrywam, że jestem zdolna do rzeczy o których wcześniej bym się nie posądzała.
Ale to niesie ze sobą konsekwencje. Ból, w szczególności ból. Utraty. Nie straciłam wiele w życiu mój drogi, na pewno nie tak wiele jak ty - a jednak zawód który przeżyłam boli do dzisiaj tak bardzo, że po prostu boje się przekroczyć pewną granicę. Zbudowałam wokół siebie mur i jest mi za nim bardzo bezpiecznie. Już raz nie udało mi się go przekroczyć.
A jednak wciąż. Chcę cię pokochać. I nie chcę by były to tylko słowa.
Moje wybory - nasze wybory - przecinają się, tworząc całkowicie nowe możliwości. Tylko muszę dać im szansę. Musimy dać im szansę?
Podobno granice są umowne. Wszystkie są umowne, czekają tylko aż zostaną przekroczone - a przekroczone mogą zostać tylko wtedy kiedy zdamy sobie sprawę z ich istnienia. To pierwszy krok, prawda? Zdajemy sobie sprawę z dzielących nas granic, obydwoje. Doskonale wiemy, że dzieląca nas odległość to tylko iluzja. To nie ten stół i dwie filiżanki herbaty. To nawet nie ten kolczyk. Czy pierścionek, włożony na palec nie z własnej woli, a za sprawą nestora rodu. To zabawne, że w przypadku mojej rodziny wciąż trzeba dogadywać się z duchem. Ile to już kontraktów ślubnych nadzorował? Pewnie cieżko zliczyć.
Granicę między nami wyznaczamy sami poprzez własne uprzedzenia, doświadczenia, strach. Głównie strach. Ja boje się tego - że nawet jeśli uda mi się zniszczyć każdą z cegiełek otaczającego mnie muru i tak rozbije się o twój. Boje się, że oddam ci wszystko, każdy atom swojego jestestwa a w zamian - puste łóżko. I czekanie, co noc to samo czekanie. I boje się, że niezależnie od tego jak silna chcę być, łatwo mnie potłuc jak porcelanową lalkę.
Czego boisz się ty?
- Ja nie przepadam, pali w język - parskam śmiechem, sięgając po filiżankę. Proszę bardzo, jesteśmy zaręczeni od dwóch minut i już czeka nas pierwsze nieporozumienie. Ale może, zamiast rozejść się przez to na dwa krańce herbaciarni, uda się nam znaleźć inne przyprawy, przypadające do gustu każdemu z nas. Co powiesz na kardamon?
- Może lepiej nie - Mung, co prawda, nie jest wylęgarnią mugolskiego syfilisu (wiem o tym dobrze, pracuję tu od pięciu lat), ale nie jest też miejscem dla dzieci. W żadnym wypadku - Chyba sama wolałabym ich poznać, oficjalnie - nie jako narzeczona wujka Tristana - w mniej przytłaczającym miejscu - chcę mieć poczucie, że poza Mungiem też mam życie. Jak na razie większość istotnych wydarzeń rozgrywa się właśnie tutaj - Może uda mi się zaskoczyć całą waszą trójkę? - chciałabym zacząć tę znajomość od jak najlepszej stopy, jakby nie patrząc, będzie przesądzać o całym moim życiu. To zabawne, ale relacje z twoimi dziećmi mogą rzutować na mojej przyszłości nawet bardziej niż nasze małżeństwo. My, nawet jeśli poniesiemy porażkę, zawsze się jakoś dogadamy. Twoi synowie nie będą tak wyrozumiali - Doktor Avery… - czyżby powiedzenie, że nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg miało i tym razem okazać się prawdziwe? Zacznijmy więc szczerość od tego. Dzielenia się tym, co ciąży. Jak Samael - żywi wobec mnie wystarczająco dużo niechęci, myślę, że nasze zaręczyny jedynie utwierdzą go w przekonaniu o braku jakiejkolwiek wartości mojej osoby - przyznaję całkiem szczerze. Przez ostatnie tygodnie, od kiedy został opiekunem mojego stażu, stara się mi udowodnić, że nie nadaję się na swoją pozycję. Do tej pory mu się nie udało - Dopóki będę lepsza od niego, nie zaszkodzi w żaden sposób mojej karierze. A jestem - nigdy nie dam sobie wmówić, że jest inaczej - Tutaj ciężko o sprawiedliwość - szczególnie kiedy jest się kobietą. Masz Evandrę, doskonale zdajesz sobie sprawę o czym mówię - Poświęcę ci każdą swoją wolną chwilę - obiecuję. I nie są to puste słowa. Moich wolnych chwil jest zapewne mniej, znacznie mniej niż twoich, teraz, ale od kiedy noszę na palcu przepustkę do ciebie w każdym momencie, nawet zaglądanie mi pod spódnicę nie zgorszy żadnej pielęgniarki.
I potem raz jeszcze. I po raz kolejny dnia następnego. Mogę powtarzać to każdej minuty, każdej godziny do końca mojego życia, ale obydwoje dobrze wiemy, że to nic nie zmieni. Same słowa nie zmienią niczego - nie ważne ile razy p o w i e m chcę, nie będzie to znaczyło, że już kocham. Zastanawiam się ile w miłości jest słów, a ile samej siły. Bo może miłość jest właśnie siłą - jak grawitacja - przyciągającą do siebie dwójkę ludzi i trzymającą ich razem, niezależnie od wszystkiego?
Ładnie to brzmi, prawda?
Tylko - czemu tylko dwójkę? Przecież znam miłość, nie mogę powiedzieć inaczej. Może nie tę, za którą ty tak tęsknisz, nie, ta jest mi obca - i, co gorsza, przerażająca. Sama myśl o oddaniu się w pełni władania innemu człowiekowi sprawia, że nie mogę oddychać. I wyjątkowo nie z winy Ondyny. Oddać pełnię kontroli drugiej osobie, dlaczego miałabym to dobić?
Dla słodkiego uśmiechu? Dla chwili rozkoszy?
W tym musi być coś więcej.
Znam miłość - znam miłość rodzicielską. Tak, mogę powiedzieć to z pełnią świadomością, znam słodkie poczucie bezpieczeństwa jakie dają ramiona matki i ojca, nigdy nie szczędzono mi czułości. Znam miłość braterską - dla swoich braci nie wahałabym się ani minuty, zeszłabym nawet do czeluści piekieł, jeśli takie by istniały. Potrafię też kochać czysto platonicznie, miłością jaka łączy przyjaciół. Znam tyle różnych odcieni miłości, które pozwalają mi na wysnucie teorii, że jest siła którą można zbadać i zrozumieć jak teorię względności czy pięć praw wyjątków Gampa. I ta siła może całkowicie zmienić moje postrzeganie siebie. Bo zmienia, za każdym razem - gdy stykam się z matką, ojcem, braćmi, Beatrice… za każdym razem dowiaduje się o sobie czegoś innego, odkrywam, że jestem zdolna do rzeczy o których wcześniej bym się nie posądzała.
Ale to niesie ze sobą konsekwencje. Ból, w szczególności ból. Utraty. Nie straciłam wiele w życiu mój drogi, na pewno nie tak wiele jak ty - a jednak zawód który przeżyłam boli do dzisiaj tak bardzo, że po prostu boje się przekroczyć pewną granicę. Zbudowałam wokół siebie mur i jest mi za nim bardzo bezpiecznie. Już raz nie udało mi się go przekroczyć.
A jednak wciąż. Chcę cię pokochać. I nie chcę by były to tylko słowa.
Moje wybory - nasze wybory - przecinają się, tworząc całkowicie nowe możliwości. Tylko muszę dać im szansę. Musimy dać im szansę?
Podobno granice są umowne. Wszystkie są umowne, czekają tylko aż zostaną przekroczone - a przekroczone mogą zostać tylko wtedy kiedy zdamy sobie sprawę z ich istnienia. To pierwszy krok, prawda? Zdajemy sobie sprawę z dzielących nas granic, obydwoje. Doskonale wiemy, że dzieląca nas odległość to tylko iluzja. To nie ten stół i dwie filiżanki herbaty. To nawet nie ten kolczyk. Czy pierścionek, włożony na palec nie z własnej woli, a za sprawą nestora rodu. To zabawne, że w przypadku mojej rodziny wciąż trzeba dogadywać się z duchem. Ile to już kontraktów ślubnych nadzorował? Pewnie cieżko zliczyć.
Granicę między nami wyznaczamy sami poprzez własne uprzedzenia, doświadczenia, strach. Głównie strach. Ja boje się tego - że nawet jeśli uda mi się zniszczyć każdą z cegiełek otaczającego mnie muru i tak rozbije się o twój. Boje się, że oddam ci wszystko, każdy atom swojego jestestwa a w zamian - puste łóżko. I czekanie, co noc to samo czekanie. I boje się, że niezależnie od tego jak silna chcę być, łatwo mnie potłuc jak porcelanową lalkę.
Czego boisz się ty?
- Ja nie przepadam, pali w język - parskam śmiechem, sięgając po filiżankę. Proszę bardzo, jesteśmy zaręczeni od dwóch minut i już czeka nas pierwsze nieporozumienie. Ale może, zamiast rozejść się przez to na dwa krańce herbaciarni, uda się nam znaleźć inne przyprawy, przypadające do gustu każdemu z nas. Co powiesz na kardamon?
- Może lepiej nie - Mung, co prawda, nie jest wylęgarnią mugolskiego syfilisu (wiem o tym dobrze, pracuję tu od pięciu lat), ale nie jest też miejscem dla dzieci. W żadnym wypadku - Chyba sama wolałabym ich poznać, oficjalnie - nie jako narzeczona wujka Tristana - w mniej przytłaczającym miejscu - chcę mieć poczucie, że poza Mungiem też mam życie. Jak na razie większość istotnych wydarzeń rozgrywa się właśnie tutaj - Może uda mi się zaskoczyć całą waszą trójkę? - chciałabym zacząć tę znajomość od jak najlepszej stopy, jakby nie patrząc, będzie przesądzać o całym moim życiu. To zabawne, ale relacje z twoimi dziećmi mogą rzutować na mojej przyszłości nawet bardziej niż nasze małżeństwo. My, nawet jeśli poniesiemy porażkę, zawsze się jakoś dogadamy. Twoi synowie nie będą tak wyrozumiali - Doktor Avery… - czyżby powiedzenie, że nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg miało i tym razem okazać się prawdziwe? Zacznijmy więc szczerość od tego. Dzielenia się tym, co ciąży. Jak Samael - żywi wobec mnie wystarczająco dużo niechęci, myślę, że nasze zaręczyny jedynie utwierdzą go w przekonaniu o braku jakiejkolwiek wartości mojej osoby - przyznaję całkiem szczerze. Przez ostatnie tygodnie, od kiedy został opiekunem mojego stażu, stara się mi udowodnić, że nie nadaję się na swoją pozycję. Do tej pory mu się nie udało - Dopóki będę lepsza od niego, nie zaszkodzi w żaden sposób mojej karierze. A jestem - nigdy nie dam sobie wmówić, że jest inaczej - Tutaj ciężko o sprawiedliwość - szczególnie kiedy jest się kobietą. Masz Evandrę, doskonale zdajesz sobie sprawę o czym mówię - Poświęcę ci każdą swoją wolną chwilę - obiecuję. I nie są to puste słowa. Moich wolnych chwil jest zapewne mniej, znacznie mniej niż twoich, teraz, ale od kiedy noszę na palcu przepustkę do ciebie w każdym momencie, nawet zaglądanie mi pod spódnicę nie zgorszy żadnej pielęgniarki.
|parę dni po rozmowie z Barrym|
W ciągu paru ostatnich dni czuła wszechogarniającą wściekłość i jednoczesną chęć wyzbycia się jej, skumulowania całej energii w jakimś działaniu. A po rozważnym przemyśleniu sprawy zrozumiała (dość niechętnie), że owym czynem nie może być zupełnie przypadkowe pozbawienie kogoś życia. Snuła się więc po dobrze znanych sobie miejscach szukając w nich jakiegokolwiek innego stanu emocjonalnego niż ten w którym trwała. Jednak ani alkohol ani opium nie przyniosły jej takiego ukojenia na jakie oczekiwała. Wtem zupełnym przypadkiem (bo czy to nie właśnie p r z y p a d k i e m dzieje się wszystko to, co najważniejsze) trafiła na ogłoszenie Eilis poszukujacej ekipy badawczej. Działanie. Praca. Tego własnie potrzebowała. Sowę Marcelyn napisała właściwie zaraz po powrocie do domu. Po wymianie paru listów czuła, jak zapał w niej wzrasta.
Do Świętego Munga przybyła z zupełnie oczyszczonym umysłem tak, jakby całej tej sprawy Barrego nigdy nie było. W Herbaciarni zajęła stolik przy oknie i zamówiła purpurową herbatę z liści diabelskiego hibiskusa. Pozostało jej tylko czekać na alchemiczkę.
W ciągu paru ostatnich dni czuła wszechogarniającą wściekłość i jednoczesną chęć wyzbycia się jej, skumulowania całej energii w jakimś działaniu. A po rozważnym przemyśleniu sprawy zrozumiała (dość niechętnie), że owym czynem nie może być zupełnie przypadkowe pozbawienie kogoś życia. Snuła się więc po dobrze znanych sobie miejscach szukając w nich jakiegokolwiek innego stanu emocjonalnego niż ten w którym trwała. Jednak ani alkohol ani opium nie przyniosły jej takiego ukojenia na jakie oczekiwała. Wtem zupełnym przypadkiem (bo czy to nie właśnie p r z y p a d k i e m dzieje się wszystko to, co najważniejsze) trafiła na ogłoszenie Eilis poszukujacej ekipy badawczej. Działanie. Praca. Tego własnie potrzebowała. Sowę Marcelyn napisała właściwie zaraz po powrocie do domu. Po wymianie paru listów czuła, jak zapał w niej wzrasta.
Do Świętego Munga przybyła z zupełnie oczyszczonym umysłem tak, jakby całej tej sprawy Barrego nigdy nie było. W Herbaciarni zajęła stolik przy oknie i zamówiła purpurową herbatę z liści diabelskiego hibiskusa. Pozostało jej tylko czekać na alchemiczkę.
Gość
Gość
30 listopada (jeśli Ci pasuje)
Zapisy do grupy działały aż tak prężenie, że nie wiedziałam, w co mam ręce włożyć. Dzięki patronatowi Szpitala mogłam pozwolić się na zajmowanie się rekrutacją podczas pracy, ale często musiałam wyłuskać na to chociażby dziesięć minut. Pracowałam na naprawdę obleganym dziale - czy wszyscy czarodzieje musieli machać różdżką jak jakieś trolle? Mimo wszystko nie wyobrażałam sobie życia bez mojej pracy. Dotarły do mnie słuchy, że kolejna chętna osoba czeka na mnie w herbaciarni. Niestety musiała się wykazać odrobiną cierpliwości, miałam przed sobą jeszcze dwóch pacjentów. Nikogo nie mogłam traktować po łebkach, więc Marcelina zapewne zdążyła wypić już swoją herbatę. Próbując nie zabić się na schodach, trzymałam teczkę ze wszystkimi notatkami. Wparowałam do herbaciarni w pośpiechu, poprawiając włosy. Poprosiłam zaprzyjaźnioną kelnerkę o herbatę z liści hibiskusa. Wdarłam się nawet z nią w krótką dyskusję, dowiadując się, gdzie siedzi umówiona osoba i jak się dokładnie nazywa. Nie bardzo wiedziałam jak się zachowywać, skoro nawet mój przyjaciel ostrzegał mnie przed wyższą ode mnie dziewczyną.
- Lady Marcelyn Carrow? - pytam uprzejmie, podchodząc do stolika. Wyciągam dłoń na powitanie jak robią wszyscy biznesmeni. Nie wiem, co prawda za wiele o robieniu interesów, ale świetnie obserwuje ludzi. Muszę przecież się dobrze zachowywać, ciekawie oczy wpatrywały się w moją drobną sylwetkę i zapewne wciąż szeptały o głośnych zaręczynach.
- Pozwól, że się przysiądę - dodaję ciepło. Zajmuję miejsce na przeciwko rekruta, kładąc swoją teczkę na stoliku. Nosiłam większość dokumentów dotyczących grupy badawczej ze sobą. Może chętni nie wiedzieli, ale każdego musiałam dokładnie sprawdzić tak samo jak ich wiedzę. - Może na początek rozwiniesz mi, czym zajmujesz się na co dzień? - pierwsze pytanie na rozluźnienie, w drugim zapewne wytoczę działy. Od razu przenoszę spojrzenie na rozmówczynię, nie spuszczając z niej wzroku. Nie chciałam ją peszyć, ale lubiłam mieć kontakt z drugą osobą. Uśmiecham się zachęcająco.
Zapisy do grupy działały aż tak prężenie, że nie wiedziałam, w co mam ręce włożyć. Dzięki patronatowi Szpitala mogłam pozwolić się na zajmowanie się rekrutacją podczas pracy, ale często musiałam wyłuskać na to chociażby dziesięć minut. Pracowałam na naprawdę obleganym dziale - czy wszyscy czarodzieje musieli machać różdżką jak jakieś trolle? Mimo wszystko nie wyobrażałam sobie życia bez mojej pracy. Dotarły do mnie słuchy, że kolejna chętna osoba czeka na mnie w herbaciarni. Niestety musiała się wykazać odrobiną cierpliwości, miałam przed sobą jeszcze dwóch pacjentów. Nikogo nie mogłam traktować po łebkach, więc Marcelina zapewne zdążyła wypić już swoją herbatę. Próbując nie zabić się na schodach, trzymałam teczkę ze wszystkimi notatkami. Wparowałam do herbaciarni w pośpiechu, poprawiając włosy. Poprosiłam zaprzyjaźnioną kelnerkę o herbatę z liści hibiskusa. Wdarłam się nawet z nią w krótką dyskusję, dowiadując się, gdzie siedzi umówiona osoba i jak się dokładnie nazywa. Nie bardzo wiedziałam jak się zachowywać, skoro nawet mój przyjaciel ostrzegał mnie przed wyższą ode mnie dziewczyną.
- Lady Marcelyn Carrow? - pytam uprzejmie, podchodząc do stolika. Wyciągam dłoń na powitanie jak robią wszyscy biznesmeni. Nie wiem, co prawda za wiele o robieniu interesów, ale świetnie obserwuje ludzi. Muszę przecież się dobrze zachowywać, ciekawie oczy wpatrywały się w moją drobną sylwetkę i zapewne wciąż szeptały o głośnych zaręczynach.
- Pozwól, że się przysiądę - dodaję ciepło. Zajmuję miejsce na przeciwko rekruta, kładąc swoją teczkę na stoliku. Nosiłam większość dokumentów dotyczących grupy badawczej ze sobą. Może chętni nie wiedzieli, ale każdego musiałam dokładnie sprawdzić tak samo jak ich wiedzę. - Może na początek rozwiniesz mi, czym zajmujesz się na co dzień? - pierwsze pytanie na rozluźnienie, w drugim zapewne wytoczę działy. Od razu przenoszę spojrzenie na rozmówczynię, nie spuszczając z niej wzroku. Nie chciałam ją peszyć, ale lubiłam mieć kontakt z drugą osobą. Uśmiecham się zachęcająco.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Herbaciarnia
Szybka odpowiedź