Wydarzenia


Ekipa forum
Hol
AutorWiadomość
Hol [odnośnik]07.11.15 15:16
First topic message reminder :

Hol

-  


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.


Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 19.05.16 10:31, w całości zmieniany 2 razy
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery

Re: Hol [odnośnik]15.11.15 21:37
Nie jestem pewna, co się dzieje – za szybko, a przecież nigdy nie byłam mistrzynią błyskawicznej orientacji w sytuacji. W jeden chwili widzę Samaela odzianego w różowy szlafrok na kolanach jakiegoś mężczyzny, a w drugiej już ktoś obraca mnie blokując widok, przez większość osób uważany za zgarszający. Zastanie brata w takiej sytuacji wybiło mnie na tyle z równowagi, że na chwilę zapomniałam, po co tutaj przyszliśmy, ba!, zapomniałam nawet o obecności Alexandra, który mi towarzyszył niczym wierny cień. Wykręcam się z jego ramion, odrobinę nieporadnie, bowiem nagle zachciało mu się bawić w rycerza w lśniącej zbroi i ratować panny w opresji. Wobec tego omija mnie większość zamieszania, nie jestem w stanie odciąć się gościowi Samaela, gdy ten mamrocze coś o akwizytorach, najwyraźniej próbując zachować resztki godności.
- Umieszczenie go na oddziale psychiatrycznym byłoby najlepszym pomysłem - mówię pewnie, ale chyba już tego nie słyszeli, pośpiesznie znikając w kominku. Głupi pomysł tutaj przychodzić, w pokojach tej posiadłości mogą kryć się inne, dużo mroczniejsze i odtrącające przypadki. Może jakieś panienki podwiązane pod sufitem piwnicy? Oh tak, to pasowałoby do temperamentu Samaela skrzyżowanego z ciężko chorobą psychiczną - czymże innym mogą być jego wszystkie zachowania, którymi popisywał się ostatnimi dekadami? Wzdycham ciężko, nagle odczuwając wyczerpanie kumulacją czynników nagromadzonych w czasie ostatniego miesiąca. Nie zapominam jednak o złości na Alexandra, obrzucam go tylko pogardliwym spojrzeniem, mającym służyć także ostrzeżeniu – jeśli jeszcze raz spróbuje mnie dotknąć, wydrapię oczy. Bez słowa zbędnego komentarza wracam z powrotem do kominka, by za pomocą sieci Fiuu przenieść się z powrotem do rezydencji Selwynów. O niczym innym nie marzę, jak o opadnięciu na kanapę i próbie zebrania własnych myśli.

| zt dla Allki i Lexa
Allison Avery
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Hol - Page 2 ZytGOv9s
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t653-allison-avery https://www.morsmordre.net/t814-poczta-allison https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1885-allison-avery#25620
Re: Hol [odnośnik]13.03.16 18:28
| 13 listopada

Shropshire spowijała tego wieczoru gęsta mgła, przybierająca w świetle księżyca fioletową barwę rozpuszczonej w ciepłej wodzie gencjany - z pozoru intensywną, lecz w sekundzie później przeciekającą przez palce jakąś gorzką ułudą stabilności. Właściwie cały nocny spektakl, rozgrywający się na włościach Averych, wydawał się przestrzenią całkowicie ulotną. Równo przystrzyżone żywopłoty hrabstwa spowite zmrożonymi pajęczynami, ni to dziełem prawdziwych pająków, ni to strzępkami mgły. Dalekie światła bagien migoczące chwiejnie na ciężkim od srebrzystego oparu horyzoncie. Rozchwiane wierzchołki starych drzew, już nagie, bez żadnego śladu jesiennych liści, kołysały się zaskakująco gwałtownie, biorąc pod uwagę absolutny brak wiatru. Żadna siła nie poruszała zastygłego, nieco stęchłego powietrza, podszytego chłodem zbliżającej się zimy. Otoczenie dworu Samaela także zapadało w sen zimowy a sam dworek wydawał się być na wpół wymarłym reliktem dawnego świata, kamiennym konkretem zanurzonym w onirycznej ciemności.
Światła padające z zaledwie kilku okien na pierwszym piętrze przecinały trawnik - tracący już na dobre swoją soczystą, jesienną zieleń - wyłaniając z półmroku nie tylko rzeźby oraz pnie wiekowych drzew, ale i drobną sylwetkę, przemierzającą szybko wyłożoną marmurowymi płytami drogę ku głównym schodom.
Chwilę później Laidan pewnie kroczyła przez pusty i zaciemniony hol, zsuwając z głowy kaptur. Złote włosy zalśniły w blasku zagubionej, pojedynczej świecy, lecz była to jedyna pozostałość po jej królewskiej aurze. Niezdrowo blada cera wydawała się być poprzetykana fioletowymi cieniami i niebieskimi żyłkami a usta zostały pozbawione karminowego koloru. Lai cała stała się szarością, począwszy od długiej peleryny, przez poszarzałą twarz aż do (nawet!) koloru tęczówek, bardziej przypominających barwą chłodne srebro niż intensywny błękit letniego nieba. Wydarzenia ostatnich dni odcisnęły swe piętno nie tylko na jej psychice, burząc także i zewnętrzne atrybuty władzy, nie oszczędzając nawet takich drobiazgów jak chód - szybszy, bardziej nerwowy - i postawę. Nawet idąc pewnie korytarzem w kierunku biblioteki - to tam widziała jedyne światła dworu, gdy przystawała przed drzwiami dworu - wydawała się skulona, słabsza zgarbiona, bez wysoko uniesionego czoła i typowo zadartej do góry głowy. Nawet gdy nikt nie patrzył emanowała siłą, lecz teraz, gdy cicho kroczyła opustoszałym korytarzem, równie dobrze mogłaby zostać wzięta za żebraczkę, przychodzącą po prośbie do wielkiego lorda. I czyż nie tak poniekąd było? Zjawiła się przecież tutaj słaba, zrozpaczona i obolała, przejęta tak panicznym strachem, że dłonie zaciśnięte na materiale peleryny drżały jak w febrze. Zaledwie przed kilkunastoma dniami odsłaniała przed Samaelem siebie słabą, przejętą ujrzeniem ducha ojca, lecz w porównaniu z jej obecnym stanem psychicznym, było to tylko niewinną igraszką, ot, kobiecą histerią, łatwą do ukojenia złudnymi obietnicami. Tym razem miało być inaczej. Ich świat się skończył, runął w przepaść, został starty na proch - Sam jeszcze o tym nie wiedział i Laidan czuła dodatkowy ciężar na swoich chudych ramionach. To ona miała przynieść mu najgorszą nowinę, która sprawi, że i jego rzeczywistość zmieni się w cmentarne pogorzelisko. Ale...przecież istniało wyjście. Droga ucieczki, którą musieli wybrać natychmiast, nie bacząc na konsekwencje, zostawiając za sobą wszystko, co zbudowali. Nie przyszła tu przecież tylko po to, by rozszlochać się w jego ciepłych, pewnych ramionach. Może i straciła absolutnie wszystko i Reagan jednym zdaniem pozbawił ją każdej podstawy, na jakiej budowała swoje życie, ale jeszcze nie zdeptał płomienia najsilniejszego uczucia. Do syna, do mężczyzny, bez którego traciła zmysły, choć resztki zdrowego rozsądku ułożyły się w jej głowie w wzór jedynego rozwiązania. Musieli uciec. Żałowała z całego serca, że nie zgodziła się na to wtedy, gdy w pijackim amoku Samael całował jej ramiona i snuł wizję słodkiej wolności, jaka czekała na nich poza granicami kraju, gdzie mogliby być sobą. Czy gdyby wtedy się zgodziła, nie zostawiliby za sobą płonących zgliszczy? Czy gdyby wtedy mu przytaknęła, nie musiałaby ciągle czuć na sobie lepkiego ciężaru dłoni Reagana, przyciskających jej twarz do poduszki, gdy bez słowa przyjmował jej ofiarę? Przeszłość jeszcze nigdy odciskała się takim piętnem wątpliwości, lecz Laidan musiała zamknąć ją za drzwiami zamku Ludlow, jaki opuszczała po raz ostatni, zamieniając panikę na (względnie) chłodny plan. Samael musi się zgodzić; znikną w tej gorzkiej mgle, zostawią za sobą wszystko - co i tak miało zostać im odebrane - i będą szczęśliwi. Wierzyła w to nawet pomimo gehenny ostatnich dni i dlatego też otwierała drzwi biblioteki gwałtownie, nie zatrzymując się przed nimi w pokornej pozie zrozpaczonej służki. Nie musiała przecież się anonsować, Samael zapewne czytał jedną z tych ciężkich ksiąg, jakie niezmiernie ją nudziły, siedząc w jej ulubionym fotelu i...
I nie, tak nie było a wizja, jaką koiła się przez ostatnie dni roztrzaskała się na miliony kawałków, przecinających napięte nerwy. Nie zrobiła nawet dwóch kroków w przód, po prostu zamierając na progu pomieszczenia, z dłonią jeszcze zaciśniętą na ozdobnej klamce. Nigdy nie lubowała się w pretensjonalnych gestach, gardząc teatralnymi reakcjami. Nie krzyknęła więc, nie zemdlała, nie zakryła ust drżącymi palcami ani nie rozszlochała się gwałtownie, przez kilka nieznośnie długich sekund po prostu patrząc. Na klęczącego Fawleya, na Samaela, odwracającego się w jej stronę z zaskoczeniem, ale i z tym niesamowitym ogniem pragnienia w oczach, ogniem, jaki był przeznaczony przecież tylko dla niej. Gdzieś w tle rozgrywała się gra zapinanego paska spodni, jakieś słowa lub cisza, płomienie wesoło trzaskały w kominku, zamieniającym dwie męskie postaci w obleczone czarną łuną mary, ale Laidan właściwie nie widziała tego wszystkiego, absolutnie przerażona faktem, że może czuć się gorzej. Że świat może runąć jeszcze niżej i że to, co uznawała wcześniej za tragedię, staje się tylko gorzką farsą, bo to przecież Samael był jej światem, był jej miłością, był jej ratunkiem...i był kimś, kto zranił ją mocniej od najbardziej znienawidzonego przez ich oboje mężczyzny. Szok powoli mijał, ale i tak nie pamiętała jaką klątwą rzuciła w kierunku Colina i dlaczego to lustro wiszące nad kominkiem a nie jego przystojna twarz roztrzaskało się na drobne kawałki; nie pamiętała momentu, w którym odwracała się gwałtownie i znikała za drzwiami; nie pamiętała chłodu korytarzy, odzyskując względną przytomność dopiero tuż przy schodach prowadzących do holu. Musiała zwolnić rozpaczliwego biegu, przykładając bladą dłoń do ust, by nie zwymiotować. Tylko raz była bliska śmierci, lecz nawet wtedy, gdy nie mogła zaczerpnąć oddechu i obraz rozmazywał się przed jej oczami, nie czuła tak obezwładniającego bólu jak wtedy, gdy zbiegała chwiejnie po schodach, prawie potykając się o rozchełstaną pelerynę.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Hol - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Hol [odnośnik]14.03.16 14:37
Jesienna aura powoli się zmieniała, przekształcając wdzięczną i (jeszcze) pełną nadziei pogodę w studium szarości, adekwatne do zbliżającej się zimy. Wszystko stawało się jakby bledsze, nawet słońce nie świeciło już ze swoją dawną siłą, jakby Helios zmienił się w zgrzybiałego starca i nie potrafił zmusić do galopu swych ognistych rumaków. Całe hrabstwo nieubłaganie niknęło w bagiennej mgle, rysującej zaledwie niewyraźne kontury zamieszkujących je postaci – a może już mar – oraz domostw, wśród których jeden szczególny zamek na oczach Samaela przemienił się w fortyfikację nie do zdobycia. Kamienne gargulce dotąd witające go pokornie, teraz zdawały się strzelać iskrami z pustych oczodołów i pluć jadem z otwartych, zimnych ust. Żywopłoty nieprzyjaźnie grodziły przed nim drogę, wysuwały zdradliwe gałęzie i korzenie, zasnuwały widok na dwór ostrą, ciernistą kotarą. Pnącza obrastające stare ściany odstraszały długimi kolcami, drewniane okiennice na wyższych piętrach trzaskały nieprzyjaźnie, jakby każdy dobry duch opuścił na zawsze to zapomniane miejsce. Nawet rozbita fontanna w ogrodzie zdawała się krzyczeć bezgłośnie i wzywać ratunku; Avery’emu nigdy się nie podobała, lecz teraz, na widok rozczłonkowanej rzeźby satyra, ogarniał go bezbrzeżny smutek, wręcz żałość i… nostalgiczna tęsknota za przeszłością? Nie pojmował, jak ogromne zmiany zaszły w tak krótkim czasie, że zasada decorum została złamana a ich patetyczne hasła miłości i rodziny przestały obowiązywać.
Błądził przed siebie po omacku, jak ślepiec wyciągając ręce i potykając się o każdą przeszkodę, kiedy starał się powrócić na ścieżkę, wytyczoną lata temu, znaną i bezpieczną. Wciąż jednak poruszał się w błędnym kole, zaklętym cyklu, z którego nie mógł się wydostać. Zamek Ludlow nęcił go, przyzywał, lecz Samael nie potrafił do niego dotrzeć. Błysk świateł dramatycznie przygasał, milkły odgłosy domowników, nawet ogród otaczający dwór stawał się dziki, zaniedbany, gdy tylko zbliżał się, by zakołatać do ciężkich, dębowych drzwi. Dwór pogrążył się w głębokim śnie… podobnie jak i Avery, zrezygnowany i przygnębiony, skazany na wieczną banicję przez kafkowski sąd.
Zawiodła siła, zawiodła dyplomacja, krwawa wendetta się nie odbyła; Samael powracał do własnego dworu p o k o n a n y. Nie mógł walczyć z wiatrakami, a jego jedynym przeciwnikiem w istocie zdawał się wiatr, głucho świszczący na odkrytej przestrzeni, brutalnie chłoszczący go w odsłoniętą twarz, kiedy masochistycznie wystawiał się na każde uderzenie, pragnąc przebłagać matkę za nieznaną sobie winę, chcąc przekonać się, czy nic jej nie jest. Kierując się najniższym instynktem, którym gardził przecież ponad wszystko: miłością, jaką odczuwał wyłącznie do niej, godzinami snuł się po zatopionych, martwych lasach, bezrozumnie powtarzając jej imię jak mantrę. Nie opuszczała go chłopięca nadzieja, że wysłucha tego zaklęcia, że zjawi się nagle, wyczuwając jego krzywdę… Bo przecież i on cierpiał, wylewając łzy za matką, kochanką, osobą najdroższą jego sercu.
Która odeszła.
Rzuciła Bogu ostatnie wyzwanie i poległa, pochowana na niepoświęconej ziemi za murami kurhanu, gdzie spoczywał ród Averych? Nie chciała go już znać, ale stchórzyła przed rzuceniem mu prawdy w twarz? Nie wierzył w to. Laidan zawsze była silna, zawsze niezłomna i nieustępliwa. Nie mogła porzucić go bez słowa wyjaśnienia. Nie mogła pohańbić się odebraniem sobie życia. Nie mogła tego zrobić, nie mogła podarować Reaganowi tej satysfakcji.
Każda myśl Samaela oscylowała wokół matki, kręciła się dookoła niej, odnajdując w Lai centrum małego wszechświata, wykreowanego przez pogańskie, dawno zapomniane bóstwo. Słał setki listów, z wysiłkiem kreśląc każdą literę, z trudem składał z nich zdania pełne bólu; atrament mieszał się z jego łzami, kleksy plamiły pergamin, kamuflując treść, paradoksalnie czyniąc ją jasną i oczywistą. Wydobywał z pamięci najdrobniejsze wspomnienia, marzył o niej, zapominając o wszystkim. Skamieniał i tylko gorące łzy żłobiły jego twarde oblicze, kiedy trwał nieruchomo w stanie pomiędzy snem a jawą. Zmarniał, schudł, pod oczami odbijały się ciemne sińce a na twarzy igrał ironiczny uśmiech, którym usiłował maskować swoją tragedię. Ich tragedię, która szczególnie mocno ugodziła w Samaela w dzień jego urodzin. Trzydziestych, okrągła rocznica, powinni świętować ją razem, by po odegraniu urokliwych scenek rodzajowych oddać się celebracji absolutnej i najdoskonalszej, jak czynili to zawsze, stwarzając z tego niemalże rytuał. Brakowało mu jej tak bardzo, że byłby zszedł do Hadesu, żądając od władcy podziemia wydania swej matki, a gdyby ten odmówił, wydarłby ją z jego łap, godząc się na każdą cenę, jaką przyszłoby mu za to zapłacić, lecz… sylwetka Colina wirująca w szmaragdowozielonych płomieniach kominka wystarczyła, by odwrócić jego uwagę. Wstydził się tego, ale odtrącił delikatne wyrzuty sumienia, pozbywając się ich tak, jak pozbył się swego drugiego dziecka. Zdecydowanie i bez sentymentów, gdy wręcz ze stęsknionym zachwytem wpatrywał się w Fawley’a, przybywającego, by złożyć mu hołd. Alkohol wcale nie szumiał mu w głowie, kiedy zaniechał niefrasobliwej rozmowy i nieznoszącym sprzeciwu głosem wydawał Colinowi jasne polecenie (wiedział, że on tego pragnął) i niecierpliwie odpinał pasek u spodni. Metalowa klamra szczęknęła, wyprawiona skóra upadła na podłogę a Avery ujmował Colina za podbródek, wpatrując się w jego ciemne oczy z płonącą żądzą. Pałał kaskadą uczuć, lecz żadne z nich nie dotyczyło Fawley’a; tym razem ten pozostawał w jego dłoniach jedynie zabawką, dzięki której miał choć na chwilę zapomnieć o Laidan.
Nie mógł jednak tego zrobić, nawet kiedy Colin pokornie przed nim klęczał i chylił głowę, gotowy do spełnienia swej powinności. Avery’emu zdawało się, że słyszy jej głos… i dopiero w momencie, kiedy wiszące nad kominkiem lustro rozprysło się na miliony kawałków i upstrzyło drogi dywan ostrymi odłamkami, zrozumiał, iż to b y ł jej głos. Na sekundę uchwycił jej spojrzenie i zadrżał, kiedy w kalejdoskopie migały mu wszystkie emocje wyświetlające się na jej twarzy. Szok. Niedowierzanie. Rozpacz. Ból. Więcej bólu, kumulacja najgorszego, czego mogła od niego doświadczyć. Wybiegł za nią, zostawiając w bibliotece samotnego Colina, kompletnie obojętny na jego losy. Głuchym echem odbijały się ich kroki, brzmiąc w zgodnym rezonansie, gdy próbował ją zatrzymać, uchwycić. Dopadł ją jednak dopiero w holu, roztrzęsioną, wściekłą i … osłabioną. Wyglądała, jakby jakiś niesamowity ciężar przygniótł jej barki, jakby postarzała się o kilkanaście lat i tylko oczy – teraz gniewne, ciskające lodowate sztylety – nadawały jej pustej, poszarzałej twarzy dawnego wyrazu.
Zatrzymał się o krok od niej, niezdolny wykrztusić słowa. Powinien przygotować mowę obronną? Zacząć od to nie tak, jak myślisz? Nie była głupia, widziała wszystko i… Avery mógł ja tylko przepraszać, błagać o wybaczenie, upaść do stóp, z nadzieją, że kiedykolwiek daruje mu winę.
-Mamo, ja… - wybełkotał, urywanym szeptem, nie potrafiąc zdobyć się na nic innego. Nie mógł mamić jej kłamstwem, nie mógł oszukiwać. Musiał stawić temu czoła. Osiągnął już wiek męski – wiek klęski?


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Hol [odnośnik]15.03.16 16:16
Początkowo naprawdę nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zobaczyła. Szok przeszył ją jednak paraliżującą strzałą, nie tylko petryfikującą jej ciało na nieznośnie długie sekundy, ale i zatrzymującą jak na kliszy kolejne kadry dantejskiej sceny. Plugawej. Obrzydliwej w każdym, najdrobniejszym szczególe, który dokładnie odcisnął się w jej pamięci. Zupełnie, jakby chłonęła jakiś zachwycający obraz holenderskiego artysty, pieczołowicie dbającego o najdrobniejsze detale swego dzieła. Gra cieni na szacie Fawleya, spowodowana bursztynowymi błyskami płomieni, buchających z kominka wyłożonego szmaragdowym granitem. Srebrzysta sprzączka paska. Rozchylone w wyrazie absolutnego pożądania usta, spuchnięte zmysłową czerwienią, zarezerwowaną tylko dla kobiet. Mocne palce Samaela na jego szczęce. Każdy, najdrobniejszy aspekt tego obrazu wrył się w psychikę Laidan, uniemożliwiając wyparcie z pamięci bolesnego faktu, degradującego bezpowrotnie jej syna do roli...nawet nie potrafiła tego nazwać, spętana obezwładniającym szokiem, czyszczącym zdecydowanie jej umysł z każdej innej myśli. W innej sytuacji z pewnością byłoby to błogosławieństwem: w tej chwili nie myślała bowiem o Reaganie i nie drżała ze strachu przed chwiejną przyszłością, jaką mogli zachować tylko dzięki natychmiastowej ucieczce. Tamta groźba rozmyła się w jesiennej mgle równie szybko, jak Laidan zniknęła spod drzwi biblioteki, w jakimś szaleńczym amoku pragnąc znaleźć się na świeżym powietrzu. Byle dalej od Samaela - choć każdy chwiejny krok, przybliżający ją do drzwi wejściowych, tylko nasilał fale cierpienia, przelewające się bezustannie przez jej wychłodzone ciało tak gwałtownie, że ledwie trzymała się na nogach.
Gdzie popełniłam błąd? Tak, widocznie i w megalomańskiej Laidan tliła się ta instynktowna, kobieca niższość, nakazująca jej w pierwszym odruchu szukać winy w sobie, w pomysłach na wychowanie swojego syna, lecz na szczęście był to króciutki przebłysk, od razu zmieciony lawiną czystego jadu. Jak śmiał sprzeniewierzyć się podstawowym zasadom, jak mógł się tak upodlić, co myślał, gdy dotykał tego mężczyzny w ten wywołujący obrzydzenie sposób? Nie mogła tego zrozumieć, ba, nawet nie chciała, toczona śmiertelną gorączką, wyniszczającą każdą słabość, jaką kiedykolwiek do niego czuła. Do mężczyzny, którego kochała nad życie, którego pragnęła, który urastał w jej oczach do roli bóstwa. Ofiarowała mu wszystko, prawdę, miłość, swoje ciało, wierność; złożyła to wszystko w jego rękach, pewna nie tylko wzajemności jego uczuć, ale i ich bezpieczeństwa. Na próżno; Samael zdeptał to, wzgardził jej darem, woląc bezcześcić wszelkie świętości - w tym ją samą, jego matkę, kobietę, którą podobno kochał...a wszystko to dla byle giermka, dla swojego przyjaciela. Czyż nie tak go zawsze przedstawiał? Wtedy, gdy razem spacerowali w ostrych promieniach sierpniowego słońca? Z ust Laidan wydarł się ni to żałosny pisk rozpaczy, ni jęk skrajnego obrzydzenia, gdy przed oczami znów stanęło jej tamto popołudnie. Obroża zaciśnięta na szyi Fawleya, wtedy wydająca się jej niefrasobliwą igraszką, gierką dwóch znajomych. Czyli już wtedy...już wtedy była dla Samaela tylko zabawką, już wtedy dotykał tego mężczyzny w ten obrzydliwy sposób, już wtedy okłamywał ją za każdym razem, gdy tymi samymi dłońmi pieścił i jego i ją...Prawie zsunęła się z ostatniego stopnia marmurowych schodów, właściwie nie słysząc echa kroków doganiającego ją mężczyzny. Czuła zawroty głowy, brzuch wykręcał się na lewą stronę a skurcze mięśni nie pozwalały jej wyprostować się w pełni, lecz najgorszy był ten ból psychiczny, promieniujący od każdego centymetra skóry, pamiętającej jeszcze dotyk palców i ust Avery'ego. Nie chodziło o zazdrość, potrafiła przecież pogodzić się z jego małżeństwem i z kobietami, przewijającymi się przez jego życie, lecz tym razem granica została przekroczona. Przerwana. Nieodwracalnie. Wiedziała przecież, że nie było to jednorazowe spotkanie, że Colin wyrastał tuż za jej plecami za każdym razem, gdy była z Samaelem sama, że stanowiła tylko rutynowy dodatek do tej nowej, plugawej, zwierzęcej przygody, rozgałęziającej się teraz w jej umyśle setką poszatkowanych obrazów. Nie mogła wytrzymać; wstydliwy jęk przerodził się w szloch, mimowolnie opuszczający jej zagryzione do krwi usta, lecz równie szybko jak rozdarł ciszę opustoszałego holu, został urwany szarpnięciem za jej ramię. Zbyt delikatnym, by móc utrzymać ją w miejscu, lecz i tak zachwiała się gwałtownie, robiąc kilka kroków do tyłu, by spojrzeć na Samaela pełnym obrzydzenia wzrokiem.
W półmroku holu nie widziała dokładnie jego sylwetki, lecz i tak mogła przywołać z pamięci każdy szczegół przystojnej twarzy o niedorzecznie zachwycających rysach. Teraz jawiącej się jej jako maska, fasada kogoś do cna zgniłego, przeżartego potworną chorobą, gorszą od zawartości nokturnowego rynsztoka. Już nie był jej synem, nie zasługiwał na to miano, zdradził ją i wszystkie wartości, jakie wpajała mu od dziecka, woląc pogrążać się w błocie sodomii.
- Nie chcę cię więcej widzieć. Brzydzę się tobą - wychrypiała a szok i pogarda mieszały się w brzmieniu każdej drżącej głoski, jaką wypowiadała cofając się jeszcze o krok, jakby jakikolwiek kontakt z Samaelem przerażał ją do głębi. Powinna promieniować siłą, ale łzy ciekły po jej twarzy właściwie mimowolnie, automatycznie, piekąc ją w rozgryzione usta, trzęsące się tak, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze. Nie zrobiła tego jednak, znów odwracając się gwałtownie i ruszając w kierunku drzwi wyjściowych, pewna, że jeśli za sekundę nie znajdzie się na mroźnym powietrzu, to zwróci nie tylko butelkę wypitego wieczorem wina, ale i wszystkie swoje wnętrzności.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Hol - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Hol [odnośnik]16.03.16 9:02
Nie było już dla niego ratunku i w momencie, kiedy oprzytomniał, kiedy zdrętwiałe mięśnie posłusznie wykonywały jego polecenie, kiedy zmusił ciało do wysiłku niemalże nadludzkiego, gdy biegł za nią w szaleńczym rytmie własnego serca bijącego najczystszą rozpaczą, doskonale o tym wiedział. Złamał każdą zasadę spisaną złotymi głoskami – wszystkie prawa ich Dekalogu. Niegdyś napawało go to dumą i obnosił się swoim bluźnierstwem, nosząc głowę wysoko i promieniując swoją niegodziwością. Czyż nie takim aroganckim mężem zdawał się Colinowi, gdy władczo kładł dłoń na jego karku i przyciągał go tak blisko, by ten prawie się nim krztusił? Czyż nie uważał się za bożka, demiurga, kreatora świata, w którym dla niego nie było ograniczeń? Miłość własna nie przetrwała jednak tej próby, ustępując zalewającej go fali obrzydzenia. Do samego siebie. Każda megalomańska myśl zniknęła, wyparowała, czyszcząc jego umysł do cna, pozostawiając niezapisaną tablicę, na jakiej dokonywał właśnie rachunku sumienia. Zdradził ją, oszukał, okłamał. Zadał rozrywający na pół cios, własnoręcznie przyodział ją w tę koszulę Dejaniry a teraz musiał patrzeć, jak cierpi, targana bólem niemożliwym do zniesienia. Słaniał się pod ciężarem tych oskarżeń, jakie stawiał samemu sobie, chciał bić czołem o ziemię i jękliwie dopraszać się łaski. Mógł oblec się w pokutny wór, w raniącą skórę włosienicę, mógł pościć i sypać głowę popiołem na znak skruchy. Pragnął tylko jej przebaczenia i gotów był za to obiecać jej wszystko.
Avery miał wrażenie, że i cały świat nagle zamarł, z napięciem obserwując perypetie ich boskiej rodziny. Każdy grymas na twarzy matki zdawał mu się po stokroć wyraźniejszy, każde drgnięcie jej lica, nieznaczny ruch drobnych dłoni, które powinien teraz ujmować i całować w geście poddania absolutnego. Dziwne, lecz właśnie teraz, kiedy cała jego uporządkowana rzeczywistość wirowała w rozsypce, niczym w nieprzewidywalnym i groźnym huraganie zesłanym przez samego Najwyższego dla oczyszczenia ziemi z tej sodomii – Samael odkrywał w sobie zakamuflowane dobro. Nie dbał przecież zupełnie o siebie, nie obchodził go jego los za kolejny dzień, miesiąc, czy rok. Nie śmiał zastanawiać się, co będzie z nimi. Przejmował go już tylko okrutny lęk o Laidan, czy zniesie jego zbrodnię, czy też obróci się w pył, zdruzgotana jego podłym występkiem. Trzymał ją w kleszczach swych ramion niespodziewanie mocno, nie zdając sobie sprawy z własnej siły, kiedy usiłował utrzymać ją w pionie, byle nie osunęła się zemdlona na zimną, marmurową podłogę. Oddychał prosto w jej usta z nienaturalnie rozszerzonymi źrenicami, ziejącymi rozpaczą i smutkiem. Uświadamiał sobie, jak bardzo kocha tę kobietę – w chwili, w której tracił ją już na zawsze. Rozpaczliwie kręcił głową, niezdolny wydobyć z siebie słowa, żałując za każdy swój czyn. Szczerze. Nie odgrywał przed nią farsy, przytłumione światło nie oświetlało wcale jego aktorskiego popisu, ponieważ właśnie dopadły go męki prawdziwe i przeżywane coraz intensywniej, wraz z każdym spojrzeniem Laidan rozdzierającym jego duszę, z każdym odgłosem jej cichego łkania, z każdym grymasem zawodu i obrzydzenia, przecinającym rysy jej twarzy w ohydnej niechęci. Nie usprawiedliwiało go przecież nic i… powinien z pokorą przyjąć postawę uległą i z godnością podążyć na szafot, by znaleźć swoje miejsce w dantejskim piekle za najpodlejszy i najgorszy z grzechów. Złamaniem czwartego przykazania zasłużył sobie na cierpienie wiekuiste i przeżywanie w nieskończoność mąk Tantala, ale... jakaś jego część nie potrafiła się z tym pogodzić i przyjąć brzemienia owej kary. Zbyt mocno zależało mu na Laidan, by poddał się i dobrowolnie skazał na banicję z jej ziemi i z jej serca. Oszalał lub blisko mu było do stanu całkowitego wariactwa; znowu chwytał ją w swe silne objęcia, niepomny, że może ją skrzywdzić – po czym przejął go dreszcz obrzydzenia względem samego siebie. Nie chciał tego, nie chciał jej zmuszać, nie chciał zadawać bólu: doświadczenia psychiczne, jakimi właśnie ją uraczył zapewne i tak zmazałyby w niepamięci dyskomfort fizyczny, lecz… oglądanie sinych dowodów swojej niepoczytalności na ciele Lai, byłoby dla Samaela ostatnim gwoździem do trumny w kształcie serca. Odsunął się od niej, z pałającymi policzkami, oczami błyszczącymi od łez i przerażeniem, kiedy spoglądał na swe dłonie, jakby spodziewał się ujrzeć na nich krew. Widok matki targanej emocjami tak skrajnymi, wyczerpywał również jego, a myśl, że to właśnie on stał się przyczyną tego amoku, doprowadzała Avery’ego do agresywnej pasji, jaką… powinien wyładować na sobie, korząc się przed nią i upodlając, ponieważ Laidan doskonale wiedziała, jak wiele takie upokorzenie będzie go kosztować.
- Przepraszam – szeptał rozpaczliwe, łamiącym się głosem, wyciągając ku niej ręce i przyciągając ku sobie dłonie, które całował. Nie zmysłowo, nie erotycznie; gest wasala przysięgającego wierność swej pani i… błagającego o wybaczenie. Nie śmiał o to prosić, rana pozostawała zbyt świeża, lecz mimo tego padł przed nią na kolana, jak pospolity przestępca, skomlący o ostatnie prawo łaski.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Hol [odnośnik]16.03.16 13:58
Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek w jej sercu zapłonie tak silne obrzydzenie do swojego dziecka. Negatywne uczucia w stosunku do Samaela należały do rzadkości, ale jednak pojawiały się w ich relacji z zdradzieckim prądem zwrotnym, podcinającym nogi niespodziewaną falą. Mogła być na niego wściekła, gdy jako dziecko nie przestrzegał etykiety albo robił coś, co ściągało na niego groźbę zranienia. Mogła być nim zawiedziona, gdy przedstawiał jej wybrankę zaledwie krwi czystej, bez żadnej szlacheckiej naleciałości, o doskonałym wychowaniu nawet nie wspomniawszy. Mogła czuć niechęć, gdy widziała go w tańcu z inną, przytulającego ją władczo do swojego ciała i delikatnie pieszczącego odkrytą szyję partnerki. Nigdy jednak nie zapalała do niego nienawiścią, i to co gorsza, nienawiścią podszytą czystą pogardą. A jednak niemożliwe właśnie iściło się przed jej oczami w tym przeklętym, odtwarzanym raz po raz obrazku, wspomaganym chwiejną narracją zza kadru. Setki pytań, oczywiste odpowiedzi, niszczące do cna resztki szacunku, jaki żywiła do swojego mężczyzny: tylko to odbijało się w jej głowie nieznośną kakofonią dźwięków, przez które nie przebijał się głos Samaela. Jego usta układały się w jakieś żałosne przeprosiny, ale Laidan w ogóle ich nie słyszała, przytłoczona kolejnymi sugestiami podświadomości, nasilającymi się z każdą sekundą bezpośredniego kontaktu.
Musiała przyjąć to wiadomości niezłomny, przerażający fakt, że miłość jej życia okazywała się farsą, tanią przykrywką; że jej zaufanie zostało brutalnie zawiedzione; że w życiu syna był ktoś ważniejszy, dla kogo Sam porzucał nie tylko normy i moralności, ale dla którego ryzykował całym swoim jestestwem. W jej oczach nagle z przystojnego bruneta, dla którego traciła głowę każdego wspólnego poranka, zmienił się w kogoś parszywego, pokrytego liszajami, niezasługującego nawet na miano człowieka. Ot, stal się jedną z tych nokturnowych mar, żebrzących czasem w najdalszych bramach Pokątnej; w podobny sposób wyciągał swoje pokryte brodawkami dłonie, zaciskając je na jej ramionach, jakby chciał wciągnąć ją w śmierdzący zgnilizną zaułek; szarpnąć w dół, do swojego bagna, w jakim z wyjątkowym upodobaniem odnalazł swoją prawdziwą, męską miłość.
Znów jęknęła cicho, gdy szarpnięciem zatrzymał ją w pół kroku, trzymając tak blisko, że aż zadrżała z wściekłości i obrzydzenia, wyszarpując się mało gwałtownie z jego uścisku. Puścił ją, niczym zdezorientowane dziecko - przez sekundę nawet go takim widziała, zrozpaczonym, w szoku, stojącym niepewnie na środku holu, wpatrując się w swoje ręce z mieszaniną niedowierzania i rozżalenia - lecz zanim zwiększył dystans, plunęła mu w twarz, kompletnie nie panując nad swoimi reakcjami. Miała wrażenie, jakby samo oddychanie tym samym powietrzem sprawiało, że na jej płucach osiada czarna, trująca mgiełka, paraliżująca nie tylko psychikę, ale i ciało. Każdy mięsień płonął żywym ogniem, takim samym, jaki pożerał każde wspólne wspomnienie, które pielęgnowała z taką czułością i pragnieniem. Pożądaniem kogoś, kto był pederastą, sodomitą, tym czymś, niegodnym nawet wspomnienia czy noszenia jakiejkolwiek nazwy. Nie mogła w to uwierzyć i jednocześnie ta prawda odbierała jej możliwość swobodnego oddechu; plunęła mu prosto w twarz, ale to on znieważył ją pierwszy i to w najpodlejszy ze sposobów, wykreślając się samodzielnie nie tylko z jej życia, ale i z życia rodu. Nie zasługiwał na miano Avery'ego, nie zasługiwał na to, by plugawić jej rodzinny dwór, w którym Laidan dorastała i w którym powiła na świat pierworodnego syna, teraz okazującego się zgniłym owocem miłości, jaką uznawała za najpiękniejszą.
Szloch przybrał na sile, już nie tylko łzy znaczyły jej policzki wstydliwą kaskadą łez, ale i spomiędzy ust wydzierały się żałosne kwilenia, bardziej odpowiednie skopanemu zwierzęciu niż kobiecie, która do niedawna uważała się za królową. Złudna bajeczka, jaką spijała prosto z jego warg, skalanych zapewne już wtedy mężczyzną. Ta nagła wizja znów przeszyła ją włócznią bólu, odbierając na chwilę oddech. Sekunda słabości, dająca Samaelowi czas na to, by całował jej dłonie i padał przed nią na kolana.
Ten nagły, poddańczy gest wytrącił Laidan jeszcze mocniej z równowagi - o ile równowagą można było nazwać ten samobójczy atak histerii. Wyszarpnęła gwałtownie ręce z jego uścisku, czując, że już dłużej nie powstrzyma mdłości - fantomowy dotyk wilgotnych warg na wrażliwym wnętrzu dłoni wydawał się jej plugawy, obcy, skażony. Jak cały Samael, mieniący się w jej oczach jakąś chorą poświatą, tym razem bardziej ją przerażającą niż obrzydzającą.
- Reagan bardziej zasługuje na miano mężczyzny niż ty...ty chory, obrzydliwy... - wybełkotała, z dłonią przyciśniętą do ust, znów cofając się o krok, jakby zaraz miała się przewrócić lub naprawdę melodramatycznie opaść w zemdleniu na lodowatą marmurową podłogę. Tak się jednak nie stało i nawet szalona miłość, która wysłała ją tutaj tego wieczoru, by ochronić ich oboje i móc po raz pierwszy skupić się na ich szczęściu, rozmyła się w pulsującym bólu. Nasilał się z każdą sekundą a gdy spojrzenia jasnogranatowych, załzawionych oczu spotkały się, Laidan znów rozszlochała się na dobre, tym razem dopadając już klamki i wybiegając na zewnątrz. Ciężkie drzwi prawie przycięły jej długą pelerynę, ale wyszarpnęła ją gwałtownie, zsuwając się z kamiennych schodów i w ostatniej chwili przytrzymując się oszronionej balustrady. Kiedy zrobiło się tak zimno? Kiedy to wszystko się zaczęło? Kiedy straciła Samaela na dobre, dając mu mamić się szlachecką przyjaźnią? Kiedy po raz pierwszy całowała z chorym pragnieniem jego usta, mimowolnie smakując z nich innego mężczyzny? Kolejny brutalny obraz praktycznie ściął ją z nóg; już nie mogła powstrzymać mdłości, gnąc się w pół tuż obok równo przyciętych krzewów, martwych i chorych. Wyprostowała się gwałtownie, ocierając usta i drżąc - także śmiertelnie chora.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Hol - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Hol [odnośnik]19.03.16 22:21
Nigdy nie myślał, że jego… układ? związek? romans? Z Colinem wyjdzie na jaw. Żył w przeświadczeniu bezpieczeństwa ich sekretu, przekonany, że ta plugawa relacja, obrażająca nieistniejącego boga i ludzi pozostanie wyłącznie ich brzemieniem, który razem będą dźwigać na swych barkach. Bez udziału osób trzecich. Pozostawał wręcz idiotycznie pewny siebie, gdy sądził, że mogą pozwalać sobie na to wszystko bez konsekwencji. Oddawał się sodomii z lekkim sercem, myśląc, iż są bezkarni, że cały świat leży u ich (ściślej: u jego) stóp, a jego występki, choćby i najstraszliwsze, urosną do rangi czynu chwalebnego i zostaną upamiętnione świętem osobliwych bachanaliów.
Pręty złotej klatki wygięły się jednakże i pękły pod naporem jednego jej spojrzenia i na zewnątrz wydostało się wszelkie zło, momentalnie siejąc zniszczenie i pustosząc wszystko, co napotkało na swej drodze. Pomimo tego Samael nie uląkł się – i choć słaby, targany wątpliwościami oraz obrzydliwym poczuciem winy, które sprawiało, iż krztusił się każdym nabieranym haustem powietrza, jakby ten zamiast napełniać mu płuca życiodajnym tlenem, wypełniał je lawą – nadal miał nadzieję. Nie śmiał nawet marzyć o odkupieniu, o wybaczeniu, lecz desperacko pragnął jakiegoś znaku, że to wcale nie jest koniec. Że dies irae jeszcze nie nadszedł. Że w przyszłości będzie mógł przed nią uklęknąć, pokajać się i b ł a g a ć Laidan, by przyjęła go z powrotem jak syna marnotrawnego. Przecież nim był i uzmysłowił to sobie, patrząc na rozdzierającą serce scenę cierpienia matki. Nie istniała już sztuka ani aktorzy, Lai odgrywała życie, momentalnie wirujące w huraganie niepasujących do siebie elementów. Zamiast jasności stawała się ciemność, słońce zachodziło nad ich głowami, pozostawiając pędzący świat w destrukcyjnym chaosie, a on znajdował się dokładnie w epicentrum tego trzęsienia. Miał wrażenie, że ziemia usuwa mu się spod stóp, iż grunt się rozstępuje, rozpada, a on z okropną prędkością spada w przepaść, z którą jednak nigdy się nie zderzy. Krew uderzająca do głowy nieustannym strachem; z lękiem oczekiwał klątwy i… srodze się zawodził, iż nie poczuł jeszcze rozdzierającej się klatki piersiowej, że z jego ciała nie buchnęła krew, że twarz nie czerwieniła się od siarczystego policzka, który byłby dlań największym upokorzeniem. Pragnął tego wręcz masochistycznie, jakby upodlenie spełniło rolę pokuty i chwilą poniżenia mógłby zapłacić za całe wyrządzone zło. Emocjonalny wstrząs oddarł Avery’ego z każdego pierwiastka megalomańskiego arystokraty, sprowadzając do poziomu uniżonego sługi i robaka, wijącego się pokornie pod twardym spojrzeniem pani. Której dystans zwiększał się z każdą chwilą, a wraz z nim proporcjonalnie rosła uległość Samaela, wręcz niewolniczo przypadającego matce do stóp. Chciał trwać w tej pozycji, oddając jej należną cześć na kolanach i przepraszając. Laidan, jego matka, jego kochanka, jego kobieta, bogini, która zstąpiła na ziemię i została zhańbiona… Podeptał to, co mu ofiarowała, zdradził ją, odrzucił i obraził w sposób okrutny. Avery pojął, że nie uzyska przebaczenia, że nie wrócą już do normalności. Laidan nie będzie już nazywać go swym synem, nie będzie zapraszała go do alkowy i rozchylała przed nim jedwabnego szlafroka. Będzie dla niego już tylko(?) matką ich dziecka – obcą o niepokojąco podobnych rysach twarzy, obcą o znajomej barwie głosu, zmysłowych ruchach, zostawiającej za sobą intensywną woń perfum, jaką pachniały ubrania Samaela. Uniósł rękę do twarzy, ścierając z niej kropelki śliny – demonstracja siły tak bardzo w jej stylu, Avery spuścił głowę, pokorniejąc do reszty – i przyjmując cios z milczącą godnością. Zasługiwał na niego i choć krwawił z powodu pogardy, którą mu okazywała, zgodziłby się przyjąć każdy cierń, bezlitośnie wbity w jego skroń. Mógłby nawet zaradzić boleści ich obojga, dopełniając rytuału samobójstwa, byle tylko nie musieć oglądać jej łez, płynących strugami po rozognionych policzkach i rzeźbiących w kamiennym obliczu Lai głębokie bruzdy. Szloch matki wyrywał Avery’ego z dziwnego transu, w jakim tkwił – chylący przed nią głowę i rozpaczliwie obejmujący ręce: słowa zamarły mu na ustach, niewypowiedziane i puste, niewiele warte dla osoby, którą kochał. Kochał i zrujnował swoim egoizmem.
Powinien przysiąc jej posłuszeństwo i spalić dwór szatańską pożogą, nie bacząc, czy aby Colin nie pozostał w środku, powinien obiecać z nim skończyć i na dowód przynieść jej serce Fawleya, powinien bić się w pierś i składać czołobitny pokłon, lecz… Kolejne pełne jadu słowa zamroczyły Samaela gniewem i sprawiły, że gdy powstawał z klęczek nie czynił tego jak przegrany, jak skazaniec z szczęśliwie niższym wyrokiem, lecz jak człowiek niesłusznie oskarżony. I domagający się zemsty.
-Powtórz to – warknął, potrząsając Laidan jak marionetką; jej zniesmaczenie stało się i jego udziałem, kiedy śmiała porównać go do tej… do tej karykatury. Pozwolił jednak wyrwać się z uścisku i dotrzeć do drzwi, dopiero chwilę później rzucił się za nią w pogoń, ponownie wpadając w przerażenie swym niezrównoważonym zachowaniem. Siłą oderwał jej blade dłonie od kutej poręczy okazałych schodów i przerzucił ją sobie na plecy, niczym niesforne dziecko i choć wiła się, krzyczała, gryzła i waliła go pięściami w plecy, nie reagował, kupując sobie w zamian choć jeszcze jedną chwilę.
-Wysłuchaj mnie. Proszę – rzekł stanowczo, przytrzymując ją za drżące ramiona. Nie miał pojęcia, co takiego właściwie mógłby jej powiedzieć, ale po skrusze na jego obliczu nie został już ani ślad; została zastąpiona niemal takim samym obrzydzeniem, jakie malowało się na zaciśniętych ustach Lai.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Hol [odnośnik]20.03.16 21:57
Czy to możliwe, by mężczyzna, którego kochała tak mocno - ponad wszelkie moralności, bariery, przeszkody; nawet ponad chłód zdrowego rozsądku, uznającego przecież ich relację za zbyt niebezpieczną i wręcz niedorzeczną - nie odwzajemniał tego najsilniejszego uczucia? Czy to, co obiecywał jej przy każdej okazji było tylko farsą, kłamstwem, jakąś tanią przykrywką swoich prawdziwych pragnień, jakie zaspokajał w zwierzęcy, upadlający sposób z innym mężczyzną? Czy każde jego słowo, wyszeptane do jej ucha podczas leniwych, słonecznych poranków, spędzanych razem pod nieobecność Reagana, niosły ze sobą wyłącznie sączone subtelnie kłamstwa? Czy każdy z namiętnych gestów, jakimi ją obdarzał, tak naprawdę należał do wystudiowanego arsenału póz udawanego kochanka? Nie mogła w to uwierzyć. Złożyła przecież swoje życie i swój los w jego ręce, pozbywając się jakichkolwiek zabezpieczeń, zamykając wyjścia ewakuacyjne i rezygnując z kół ratunkowych. Oddała się mu cała, dzieląc się z nim sekretnymi myślami, swoim ciałem, swoim umysłem, swoją duszą, pozwalając mu przejąc nad sobą absolutną kontrolę. Czyniła to bez strachu, czerpiąc wręcz przyjemność z takiej symbiozy, gdzie nie było miejsca na sztuczną zachowawczość czy budowanie muru. Bezużytecznego; dlaczegóż mieliby coś przed sobą za nim ukrywać? Nie istniała taka przeszkoda, której nie mogłaby zwyciężyć ich miłość, której nie pokonaliby wspólnymi siłami. Stali przecież ponad tym całym miałkim światem i przewidywalną rzeczywistością, budując własną alternatywę dla ogólnie rozumianego szczęścia. Laidan odnajdywała je wyłącznie w jego ramionach, słuchając jego głosu, dotykając jego ciała - zadziwiające, jak niedorzecznie zakochana w sobie megalomanka mogła czcić kogoś bardziej od samej siebie, traktując Samaela jako kogoś nie tylko jej równego, ale wręcz pod wieloma względami ją przewyższającego. Często imponował, często zachwycał, często wyprowadzał ją z równowagi szaleńczymi pomysłami, zawsze powiązanymi z namiętnością i zaspokajaniem własnych pragnień. Nigdy nie protestowała, oddając się mu z rozkoszą i masochistycznym zaufaniem.
Złamanym bezpowrotnie tą krótką scenką rodzajową, wykreślającą go na dobre nie tylko z panteonu prywatnych bóstw, gdzie umieściła go zaraz obok Marcolfa i mistrzów sztuki malarskiej, ale i ze swoich objęć. Nie, nie z serca - co prawda krwawiło boleśnie, rozdarte nieregularną, szarpaną raną, niemożliwą do zagojenia, ale nie potrafiła wyzbyć się tego chorego uczucia, zgodnego z treścią przekazywaną od wieków przez literaturę. Matki kochały swoje dzieci zawsze, mimo wszystko, mimo ich najgorszych zbrodni, nawet tych skierowanych przeciwko nim samym. Nie mogła rzucić mu więc w twarz, że go nienawidzi: kłamstwo pozostawało poza jej możliwościami. Gdzieś w głębi duszy czuła się wręcz w pewien sposób święta, nieskalana; to w końcu jej wbito nóż w plecy i to ona została zraniona, nie czyniąc przecież nic, by na ten cios zasłużyć.
Przyszła tutaj przecież dla nich, by uciec, by w końcu ziściły się ich marzenia, by mogła ukoić paraliżujący strach i zapomnieć o ciążącym na nich przekleństwie, o którym w tej chwili prawie zapominała. Przerażające: jeszcze chwilę temu była pewna, że widzi zamek w Ludlow po raz ostatni, że definitywnie żegna się z kajdanami małżeństwa, ruszając w kierunku wolności...odebranej jej brutalnie przez jej synonim. Dosłownie i w przenośni; Samael wyszarpywał ją zarówno z ich świata jak i ze świata misternego teatrzyku, odgrywanego każdego dnia. Nie było już pomiędzy, nie było już żadnego stałego lądu i Laidan oddychała z trudem, coraz głębiej popadając w obłęd.
Praktycznie nie czuła palców syna, boleśnie wbijających się w jej ramiona. Chciała tylko wrócić do siebie i zanurzyć się w gorącej kąpieli. Fantomowo widziała przed oczami swoje złote włosy, poprzetykane krwistymi wstążkami płynącej krwi.
To krótkie, żałosne urojenie wytrąciło ją z równowagi na tyle, by Samael mógł bez problemu poderwać ją z ziemi w skrajnie samczym geście podboju. Próbowała się wyrwać, znacząc jego plecy paznokciami - z pewnością przebijającymi się przez materiał szaty - lecz z każdym gwałtowniejszym ruchem coraz mocniej kręciło się jej w głowie i gdy brunet w końcu postawił ją na ziemi, praktycznie osunęła się na kolana. Przed upadkiem powstrzymał ją tylko stalowy uścisk jego dłoni; znów próbowała się wyszarpnąć, zagryzając usta do krwi, ale tym razem trzymał ją zdecydowanie mocniej. Musiała spojrzeć na jego twarz i przez ulotną sekundę ujrzała w jego rysach Marcolfa. To samo zacięcie, wściekłość, buchająca z każdego centymetra skóry, skraj przytomności, mającej niedługo wypalić się śmiertelnym płomieniem, zmieniającym czyjeś życie w piekło. Jego? Jej? Znów rozszlochała się żałośnie, próbując wyswobodzić się z jego ramion. Pachniał nim, pachniał brudem, krwią, rynsztokiem...tak sobie roiła, nie mogąc wytrzymać tej nagłej bliskości. - Puść mnie. Nie chcę cię więcej widzieć, obrzydzasz mnie, jesteś hańbą naszej rodziny, jesteś moją hańbą - wyłkała, właściwie nie słysząc jego prośby o wysłuchanie. Bo cóż mógł powiedzieć? Szaloną historię wielkiego romansu? Wtajemniczyć ją w szczegóły pederastii? Dłonie Lai, próbujące odciągnąć palce Samaela od swoich ramion, powędrowały w kierunku jej złotych loków w geście absolutnej rozpaczy, a jasnogranatowe oczy znów umknęły w stronę podłogi. Nie mogła znieść widoku jego twarzy, jego ust, których tak pragnęła, jego muskularnych ramion, widocznych przez rozchełstaną szatę. Już nie był jej, należał do kogoś innego, należał do plugawej części ludzkości, jakiej życzyła bolesnej śmierci. Takiej samej, którą planowała teraz dla siebie, targana najsilniejszą histerią, której kiedykolwiek doświadczyła.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Hol - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Hol [odnośnik]24.03.16 22:26
Katastrofa nadeszła niepostrzeżenie. Zakradła się cicho, bezszelestnie, obserwując tragedię rozgrywającą się na deskach mimetycznego teatru zza grubej, czerwonej kurtyny. Avery niemal czuł jej obecność. Chrapliwy oddech na swoim karku, wilgotny krwią, osiadający na jego ciele ciężkimi kroplami. Przedzierającymi się do wewnątrz, wżerającymi w skórę i ryjącymi w niej głębokie bruzdy. Jak wsiąkał do kwiobiegu i toczył w nim truciznę – żal, skruchę wraz z ich zupełnymi antonimami – złość, gniew, gniew spotęgowany każdym kolejnym słowem i drgnieniem Laidan, jej pragnieniem wyrwania się z jego rąk. Dysonans uczuciowy sprawiał, że Samael już zupełnie nad sobą nie panował. Stracił kontrolę a puszczone swobodnie emocje pustoszyły go i odczłowieczały całkowicie, gdy jednocześnie miał ochotę niewolniczo oddać się matce oraz wyrwać jej język, którym plugawiła jego imię, którym syczała inwektywy, upodabniając się do parchatych, nokturnowych wiedźm. Avery’ego przerażały jego własne myśli – był z nich dumny – i… i nie mógł określić, czy dominuje w nim żal i przepełnia gorycz wyrzutów sumienia, czy jednak na czele korowodu rozbuchanych uczuć stoi słuszne wzburzenie i zniesmaczenie. Tak pochopnym osądzeniem. Tak zjadliwą reakcją. Odtrąceniem. Ona, ja; walka dwóch świętości, w której tym razem zwyciężał egocentryzm Samaela, brutalnie pozbywając się dowodów własnej słabości i iście niewieściego zawahania, gdy jeszcze rozstrzygał i roztrząsał kwestię słuszności sprawy. Teraz jednak oczyszczał się ze wszelkich zarzutów i manifestował swoje zdecydowanie, zawłaszczając Laidan samczym, zaborczym gestem. Mógł właśnie łamać jej delikatne nadgarstki i zostawiać sine ślady zaciśniętych palców na jej bladych ramionach, mógł w skrajnie brutalny sposób przerzucać ją przez ramię, niosąc jak zepsutą, źle nakręconą lalkę, ale… nie zdawałby sobie z tego sprawy. Nie czuł już nic, prócz dzikiej, pulsującej furii, wypłukującej pozostałości pokory. Wbijające się w jego plecy paznokcie nie mogły go przecież zranić – namiastka erotycznej pieszczoty, wyrazu zadowolenia po upojnej nocy jeszcze bardziej otrzeźwiła Avery’ego w jego zapamiętałym szale. Miał ochotę wykręcić jej dłonie, przyprzeć do ściany i zamknąć usta agresywnym pocałunkiem. Rozszarpać wargi, posiąść ją (upokorzyć?) i dać do zrozumienia, iż nigdy wcześniej nie był mężczyzną tak bardzo, jak teraz. Dysząc ciężko, mierzył ją jednak roziskrzonym spojrzeniem granatowych oczu, tylko fantomowo obejmując jej bezwładne (już) ciało, bo… w pewien sposób zdawał sobie sprawę, że gdyby uczynił to w ten sposób, nigdy nie zaznałby spokoju. Nie otrzymałby wybaczenia – ani od niej, ani od siebie samego. Laidan nadal pozostawała kobietą, jedyną kobietą, jaką szanował. Mimo rozdartej szaty, mimo ciepłej krwi spływającej po plecach, mimo czerwonych szram i bólu. Mimo ściekającej z policzka strużki śliny, mimo niedorzecznych słów. Mimo wyrzeknięcia się go, Avery wciąż ją kochał. Nie tylko jak matkę. Może to właśnie był jego największy błąd.
Ale przecież bogowie ich nie popełniali; Samael wciąż wierzył, że zalicza się do istot nadludzkich, obdarzonych niezwykłą mocą. Powinien właśnie ją okazać, oślepiając Lai, zanurzając ją falami wzburzonego morza, zsyłając nań zapomnienie, lecz nie robił tego (jeszcze), postanawiając dać jej ostatnią szansę naprawienia swoich błędów.
Zdradził ją – czynił to przecież wielokrotnie, zmuszony czy przez instytucję małżeństwa, czy też sfrustrowaniem świadomością, że tej konkretnej nocy Laidan leżała pod Reaganem, nie pod nim. Że jemu szeptała do ucha subtelne prowokacje, że jego pieściła nieznośnie powoli, że jego doprowadzała do szczytu rozkoszy. Z Colinem zbłądził – lecz Fawley był przecież tylko kukiełką, doskonale odgrywającą kobiecą rolą i sprawiającą mu przyjemność w sposób, który dla mężczyzny oznaczał wyłącznie upodlenie i… chyba powinna to zrozumieć, zwłaszcza, że zostawił go jak zabawkę, którą stracił zainteresowanie. Żadnej miłości. Miał jego ciało i mógłby nawet go jej odstąpić, gdyby zachowała się odpowiednio. Powściągliwie. Miał ochotę uśmiechnąć się szyderczo i zakpić, że przecież nie tak została wychowana, ale powstrzymał drwinę, wciąż wpatrując się w nią żarłocznie. Zbliżał się coraz bardziej, odległość wyciągniętych ramion zmniejszyła się, jakby celowo ją rozjuszał, przysuwając swoje ciało do jej ciała.
-Patrz na mnie – rozkazał, kompletnie pozbywając się z siebie zdezorientowanego chłopca. Już nie zamierzał błagać, nie zamierzał przepraszać ani kajać się i prosić o wybaczenie. Raz: tylko i wyłącznie raz oferował siebie pokornego, a Laidan z niego zrezygnowała. W zamian wyrósł na jej oczach ponownie jako silny, wyniosły i wyrachowany mężczyzna. Nie spoliczkował jej za bezczelność, nie splunął w twarz (był ponad to), nie zerwał z niej odzienia i nie pokazał samczą siłą, kto tu rządzi. Nie puścił jej ramion, nie pozwolił, by padła u jego stóp wyczerpana – nie miała prawa mdleć, póki nie skończą tej rozmowy. Słowa wygłoszone lodowatym tonem musiały ją zranić i rozwścieczyć. Dotkliwie i dogłębnie wryć się w pamięć i pozostać tam jak najdłużej.
- Obrzydzam? Jeśli cię obrzydzam, dlaczego pozwalałaś, żebym cię rżnął? – pytał spokojnie, rzeczowo, jakby dywagowali nad ciekawym, egzystencjalnym problemem – i ty… - skrzywił usta w sardonicznym uśmiechu, z czułością owijając sobie na palcu kosmyk jej jasnych włosów – kobieta, która oddawała się własnemu ojcu, ma czelność nazywać mnie hańbą? – pytajnik wybrzmiał w powietrzu, a chwilę później nagłą ciszę przerwała inkantacja zaklęcia, kiedy celował w Laidan różdżką i szeptał Obliviate. Kochał ją.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Hol [odnośnik]25.03.16 15:15
Mimo szlacheckiego pochodzenia i troskliwego wychowania pod misternie zdobionym kloszem stałej opieki, Laidan przywykła do bólu. Może oszczędzono jej fizycznego cierpienia a pierwsze siniaki zdobiły śnieżnobiałe ciało dopiero po zmysłowej inicjacji, gdy Marcolf nie potrafił powstrzymać męskiej gwałtowności, lecz psychiczny dyskomfort towarzyszył jej praktycznie każdego dnia. Dziecięcy niepokój, gdy ojciec nie wracał długo z pracy, a ona sama wyrywała się opiekunkom, przyciskając drobną rączkę do szyby okna, wychodzącego na główną bramę. Nastoletnia zazdrość, wywołująca na jej policzkach ogniste rumieńce przy każdej sabatowej okazji, kiedy to jakaś obrzydliwa lafirynda z Greengrassów przyciągała uwagę Avery'ego, prowadzącego ją później w zbyt bliskim tańcu. W końcu kobiecy, dojrzały chaos emocji, układający się w bolesną mozaikę doświadczeń; pomieszanych zawiści, miłości, pokory, rozżalenia, gniewu, wstydu, wyrzutów sumienia. Każde z nich wypalało na jej wspomnieniach wyraźną pieczęć, paradoksalnie czyniącą ją kobietą silną, pewniejszą siebie, bardziej świadomą. Cóż mogły wiedzieć o życiu i subtelnej manipulacji zwykłe szlachcianki, zajęte tylko swoimi dziećmi, strojami i bankietami? Nic; egzystowały beztrosko, pozwalając mężom przejąć kontrolę nad każdym szczegółem, uśmiechając się pusto do kolejnych zdjęć i kronik towarzyskich. Taka była ich rola, pokornych klaczy rozpłodowych, o zachwycających grzywach i cudownej aksamitnej skórze, które jednak po kilku latach eksploatacji nadawały się już tylko do wyrzucenia. W najprzyjemniejszej wersji łaskawie obdarzano je strzałem między oczy, w najczęstszej: wyrzucano poza nawias, traktując je jako przebrzmiałe worki mięsa. Wydały na świat dzieci, ofiarowały młodość mężom: ich powinności zostały zakończone sukcesem, będącym dla nich jednocześnie wyrokiem śmierci.
Laidan nigdy taka nie była, od dziecka napędzana jakąś chorą trucizną zakazanej miłości. Znała swoją wartość, wiedziała, że jest wyjątkowa, co przekładało się na każdy aspekt jej życia. Mimo upływu lat ciągle zachwycała urodą, mimo urodzenia trójki dzieci ciągle liczyła się na salonach, mimo swojej słabszej płci wygrywała z innymi mecenasami sztuki, budując od podstaw swoje artystyczne królestwo. Wszystko to okupione wyrzeczeniami i cierpieniem, które wcale nie uszlachetniało, ale w jakiś pokrętny sposób pomagało jej w pokonywaniu przeciwności. Jednak ból, który poczuła teraz, nie miał nic wspólnego z tamtymi doświadczeniami; nic, zupełnie nic nie łączyło go z jakimkolwiek poczuciem sprawiedliwości czy nadzieją na przyszłość. Ogarniało ją cierpienie bezsensowne i totalne zarazem, mrożące mięśnie, utrudniające oddychanie i - co najstraszniejsze - odbierające jej kogoś, kogo kochała z całego serca. Należała do Samaela, on należał do niej; stanowili nierozerwalną całość, spojoną więzami krwi, genetycznej bliskości i trudnego do racjonalnego zrozumienia połączenia, które zostało teraz bezpowrotnie zniszczone. Laidan rozpadała się na kawałki w zgliszczach ramion swojego syna, przyciągającego ją do siebie brutalnie, wręcz zwierzęco, jakby razem z moralnością utracił resztki człowieczeństwa. Brzydziła się jego dotyku, jego palców, siniaczących jej skórę, jego gorącego oddechu, owiewającego jej twarz, w którym roiła sobie odstręczający zapach zgnilizny, toczącej od środka jego idealne ciało. Ciągle było jej niedobrze, lecz ponad mdłości wybijał się ten potworny ból, przeżerający każdą zdrową tkankę i zdrową myśl. Zagrożenie ze strony Reagana stało się nagle śmiesznie małe, wręcz nieistotne - Lai płonęła przecież teraz żywcem, nie mogąc wyrwać się z uścisku Samaela, przyciągającego ją jeszcze brutalniej, tak, że pisnęła z bólu wykręconych nadgarstków a słone łzy rozjątrzyły rozgryzione do krwi wargi.
Zapewne całkowicie zapadłaby się w tym cierpieniu i pozwoliła rozpaczy przejąć kontrolę nad świadomością, lecz następne słowa bruneta całkowicie przetasowały trefną talię losu. Żadne z możliwych gwałtownych zachowań nie wyrwałyby Laidan z tego histerycznego transu tak skutecznie, jak tych kilka głosek, dwa zdania, wypowiedziane pełnym sarkazmu i pogardy tonem. Znów podniosła wzrok do góry, na jego niedorzecznie przystojną twarz, emanującą jakąś z trudem hamowaną wściekłością, wręcz ostrym jadem, zalewającym jego krwiobieg chorobliwą potrzebą władzy. Faktycznie powracającą do jego rąk; już nie słaniał się przed nią w rozpaczy, nie całował jej dłoni, nie drżał w strachu: teraz atakował ich świętość, sprawiając, że trzęsąca się w panice Laidan po prostu zesztywniała w jego ramionach, wpatrując się prosto w jego oczy z absolutnym niedowierzaniem. Szok trwał aż do momentu, w którym pieszczotliwie dotknął jej włosów...w geście upokarzającym, degradującym, jakby była kolejną ślicznotką, używaną przez mądrzejszych mężczyzn do swoich celów. Przez ojca, przez swojego brata i syna w jednym; nie mogła znieść wybrzmiewającej z każdego słowa kpiny i zanim jeszcze zorientowała się, że Samael szybko dosięga różdżki, wyszarpała się z jego uścisku, uderzając go z całej siły. Odgłos wymierzenia siarczystego policzka - prawa dłoń zapiekła ją żywym ogniem - znikł jednak w głuchym dźwięku zaklęcia niepamięci, muskającego o włos jej ciało. Poczuła tylko nieprzyjemny prąd, w pierwszej chwili łącząc go z pulsującym bólem dłoni. Dopiero po ponownym spojrzeniu prosto w twarz Avery'ego, zrozumiała, co właśnie chciał uczynić.
- Jak śmiesz... - zaczęła ochrypłym tonem, nie będąc jednak w stanie dokończyć zdania. Jak śmiał traktować ją w ten sposób? Jak śmiał porównywać prawdziwą miłość do obrzydliwej pederastii? Jak śmiał mierzyć w nią różdżką, chcąc pozbawić ją pamięci? Cała rozpacz nagle przetransmutowała się w skrajną wściekłość, dławiącą ją mocniej od szlochu, niedawno wydzierającego się z jej gardła. - Nienawidzę cię. - Najchętniej wydrapałaby Samaelowi oczy, skręciła kark, cisnęła w niego najgorszą klątwą, czyniącą z jego życia piekło, przez jakie przechodziła teraz sama, cofając się chwiejnie kilka kroków w tył. Naprawdę obawiała się, że jest zdolna do skrzywdzenia własnego dziecka, choć teraz patrzyła na stojącego przed nią mężczyznę w zupełnie innym świetle. Bardziej przypominał władczego Marcolfa i tylko to podobieństwo, złudne i urojone, powstrzymało ją przed sięgnięciem po różdżkę. Już nie płakała, chociaż jej twarz stężała a wyrazie skrajnej agresji i pogardy zarazem, gdy po raz ostatni obrzucała go roziskrzonym spojrzeniem i odwracała się, by zniknąć ostatecznie za drzwiami. Z sinymi śladami na ramionach, z pulsującą bólem dłonią i niezrozumiałym, niekończącym się cierpieniem, przelewającym się przez jej ciało obezwładniającą falą.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Hol - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Hol [odnośnik]25.03.16 23:42
Wiedział, gdzie jest jej miejsce i właśnie w tym momencie powinien je władczo wskazywać i domagać się absolutnego posłuszeństwa. Zacisnąć mocniej palce na kruchych nadgarstkach. Potrząsnąć ją, aby wybudzić z tego transu, amoku w jaki popadła, najwyraźniej zamroczona zazdrością. Jednak… była słaba? Uścisk na gardle mógłby ją uspokoić, zmusić do współpracy. Przywrócić na znane jej grunty, kiedy poddawała mu się całkowicie i ufała wszystkiemu mu bezgranicznie. Musiała milczeć, ale mimo tego, zawierzała mu swoje życie. I… tak przecież winno właśnie być. Nawet najgorsza zbrodnia nie mogła tego zmienić. Ani jej funkcji, roli, jaką grała potulnie od momentu narodzin, ani tego, że był jej synem. Owocem kazirodczego związku, którego wcale nie potępiał, bo zwyczajnie, takie prawo nie zostało mu dane. Jeszcze nie określał się mianem hipokryty, wywlekając na wierzch występki najpiękniejsze i najszlachetniejsze, które lżył zupełnie świadomie i tylko w jednym celu.
Nie chciał widzieć, jej łez.
Nie mógł przyglądać się jej pięknej twarzy, zniekształconej spływającymi po niej kroplami bez dokuczliwego ucisku w klatce piersiowej. Jakby kamień przytłoczył go swym ciężarem; wykrzywione przeraźliwym i niewyobrażalnym smutkiem lico Laidan i z niego wyciskało łzy. Wstrzymywane: nie pozwolił żadnej spłynąć po policzku i zniknąć w gęstym zaroście, szloch niechybnie by go zdradził, a matka straciłaby do niego szacunek. Jego resztki. Miał tylko jedną możliwość, jedną alternatywę – transformację w niemalże troglodytę, który gotów jest zniszczyć, zadeptać i obedrzeć ze skóry każdego, kto ośmieli mu się sprzeciwić. Może tego właśnie oczekiwała? Pragnęła odpowiedzi, czy nadal ją kocha, czy nadal potrafi zająć się nią tak, jak lubiła. Marzyła o ogniu w jego oczach, o obliczu gorejącym wściekłością, o zachrypniętym głosie, twardych rozkazach i drwinie w uśmiechu? Znowu dawał jej to wszystko, czego potrzebowała. Był taki, jakiego chciała. Zawsze dla niej, tylko dla niej. Chyba oszukiwał sam siebie, rojąc sobie w głowie, iż to naprawdę są jego słowa. Avery syczał je w intencji Laidan, pragnąc dotknąć ją do żywego. Rozpalić. Doprowadzić do obłędu. Miała szaleć, miotając się między sprzecznymi uczuciami, tkwić w emocjonalnym impasie i wraz z nim błąkać się po czyśćcu. Byliby największymi samotnikami, gdyby pozwolił, aby to trwało wiecznie.
Znowu poczuwał się do roli Stwórcy, Kreatora i Demiurga. Świat leżał w jego rękach, jeszcze otoczony ciemnością, która spadła na ich Arkadię niczym jedna z egipskich plag (czekać na kolejne?), wymagający opieki i czynów zdecydowanych. Avery musiał zmierzyć się z nieprzyjazną Fortuną, aczkolwiek bardziej niż złowróżbnego Losu (wielokrotnie go oszukiwał), lękał się Laidan. Jej nieprzewidywalności i rozchwiania, gdy w sekundzie z pospolitej płaczki przeistaczała się w Erynię, odbierającą na nim oczekiwaną zemstę. Dlatego i on odpowiadał jej wyzwaniem, zamiast nadstawić drugi policzek stał się Cerberem, wygłodniałym, okrutnym i nieuwzględniającym żadnych wyjątków. Walczył ze sobą długo, nim uderzył ją w twarz na odlew, siekając brutalnymi słowami. Zanim obraził ją i zelżył, tak, jak nigdy nie powinien uczynić. Pozostawał jednak kamiennym pomnikiem, niewzruszony niczym, ale… jego serce pękało na dwoje i pewnie dlatego pozwolił, aby wyrwała się z jego (czułych?) objęć. Stanowczych, zdecydowanych, mocnych. I bolesnych, bo tak należało postępować z nimi wszystkimi. Laidan choć wzniesiona na piedestał, niewiele różniła się od innych niewiast, które trzeba trzymać krótko. Wbrew wszystkiemu, tego oczekują. I Avery hojnie ofiarował matce takiego mężczyznę, jakiego chciała i w tej chwili potrzebowała. Chybiając minimalnie; nie wiedział, czy to błysk jej oczu czy zaciśnięte usta, a może uderzenie spadające nagle na jego policzek i powracające po chwili wraz z dźwiękiem i pieczeniem. Potarł zaczerwienione miejsce, spoglądając na nią z lekkim zaskoczeniem – nie mógł uwierzyć, że to zrobiła – po czym ponownie ją unieruchomił. Z łatwością połamałby jej palce, ale zasłużył. Na dużo, dużo więcej: na każdy rodzaj fizycznych tortur, na każdą psychiczną męczarnię, jaką by mu zafundowała. Zaśmiał się jedynie – ochryple, gardłowo, znowu – szyderczo – naturalnie drwiąc z tej żałosnej próby zadania mu bólu.
-Stać się na więcej – stwierdził, odpychając ją od siebie, ponieważ nie wyobrażał sobie, że unosi na nią rękę. Nigdy. Czcił swoją matkę w ten pokręcony sposób, jakiego nie rozumieli inni i ona zapewne także, bo kopała leżącego, każąc mu cierpieć najstraszliwsze katusze. Wolałaby wić się w męczarniach u jej stóp, potraktowany Cruciatusem, wolałby oglądać ją, jak oddaje się jakiemuś mężczyźnie, wolałby dźwigać krzyże wszystkich grzeszników, niż słyszeć zbitek zgłosek, który wyczyścił jego umysł z pozostałych myśli już zupełnie. Znieruchomiał, powtarzając jak mantrę krótkie słowa: n i e n a w i d z ę c i ę; zastygł nagle, trzymając Lai za rękę w stalowym uścisku, nieświadomy, iż wyrywała mu się, chcąc od niego uciec. Milczał, kiedy ostatni raz kierował jej dłonią i kładł sobie na sercu, zatrzymując ją tam na ostatni już moment.
- Rozumiem – wyszeptał, wykrzywiony każdą z możliwych emocji i szaleństwem w oczach na czele, gdy kontynuował swój monolog winowajcy – ale to bolało – wygłaszał tonem podniosłym, jakby odczytywał akt oskarżenia. Swój? Jej?
- Wiesz dlaczego? – spytał, odtrącając ją już ostatecznie – bo jesteś dla mnie najważniejsza – wyszeptał, choć nie mogła już tego słyszeć, znikając za drzwiami posiadłości i rozpływając się w mlecznej mgle listopadowego wieczora.

/zt tears


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Hol
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach